Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    08.12.2000 – Muzeum Sztuki Europejskiej – F. Ahlström & F. Bergman

    2 posters
    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    08.12.2000

    Harmonijne brzmienie skrzypiec, wiolonczeli i fortepianu burzyło ciszę miasta tuż po przekroczeniu progu muzeum. Eksponaty natomiast przypatrywały się gościom w stosownym milczeniu. Dzieła zakute w drewnie, metalu i kamieniu od lat oceniały tych, którzy przyszli nadać ich istnieniu nowy sens. Pierwszy tydzień grudnia od zawsze wzmagał intensywność doznań, wszak wszechobecny mróz nieustępliwe kąsał przypadkowo odkryte skrawki skóry i zaganiał do ogrzewania się ciepłem buchającym z wnętrza kominka.
    Żaden z symptomów nadchodzącej zimy nie miał tak wielkiego znaczenia jak niegdyś. Był tylko jeden warunek.
    Z zadowoleniem kroczyła wsparta o ramię Fárbautiego. Gdyby nie zgoda na wspólne wyjście bez cienia żalu zostałaby z nim w domu, ciesząc się wzajemnym towarzystwem oraz pasjonującą zazdrością Hnoss o stosowną miejscówkę do przygarnięcia odrobiny bliskości. Nie kryła zaskoczenia, gdy pod wpływem niewinnej rozmowy zdecydował się przystać na przypadkowo podsuniętą propozycję. W poczuciu zobowiązania się wobec tak specjalnego wieczoru już od wczesnego ranka spędzała czas na nerwowych przygotowaniach, które zaowocowały przyprawianiem wielu przypadkowych osób o ból głowy.
    Wciąż nie mogła wyjść z podziwu nad wszystkim, co wiązało się z poczuciem obecności kogoś tak ważnego przy boku. Czuła się nadzwyczaj oszołomiona ilością pobudzonych bodźców. Niemal każdego dnia doświadczała bliźniaczych uczuć, lecz zachwyt nad elegancją mężczyzny przeszedł najśmielsze wyobrażenia i nawet teraz nie mogła powstrzymać się przed tym, żeby nie zerkać na jego twarz co chwila. Zarówno z ciekawości jak i onieśmielenia, bowiem bladła przy nim w aksamitnej, czarnej jak noc sukni lejącej się do ziemi.
    Nie zdziwię się, jeśli po wejściu na salę będę zmuszona odciągać od Ciebie inne kobiety siłą — powiedziała rozbawiona konspiracyjnym szeptem, choć od celu dzieliło ich przejście jeszcze paru wystaw. Nie opierała się przekonaniu, że skupią na sobie spojrzenia części zgromadzonych, bowiem nigdy wcześniej nie przybyła z mężczyzną u boku. Spędzała takie wieczory samotnie, o ile samotnością jest nienachalne opieranie się przed sępią atencją artystów wyczekujących chwili, w której odnajdą chwilę na zdobycie sympatii. Nie miała w zwyczaju przejmować się opinią tłumu i dzisiejszy wieczór nie należał do wyjątków. Do serca brała wyłącznie rady Fárbautiego i paru zaufanych osób z grona przyjaciół i rodziny.
    Nagle, gdy znajdowali się w korytarzu prowadzącym do sali rozbrzmiewającej donośną muzyką i gwarem rozmów, zatrzymała się i poprosiła go o to samo. Próbując uspokoić szczególnie pośpiesznie bijące serce przesunęła dłońmi po ramionach mężczyzny, aby ostatecznie ulokować je na jego policzkach. Zamiast pozwolić wydostać się głęboko na zewnątrz, dała sobie szansę na odnalezienie się w ciemnym błękicie tęczówek. Bezwstydnie karmiła się drzemiących w nim uczuciem.
    Bardzo doceniam to, że jesteś tutaj ze mną — powiedziała zduszonym głosem. Zdawała sobie sprawę, że nie przywykł do takich okoliczności i przez to nie zamierzała nadwyrężać drzemiącej w nim cierpliwości. — Wystarczy tylko słowo i będziemy mogli stąd wyjść, jeśli poczujesz taką potrzebę. O wiele mocniej cieszy mnie wieczór spędzony wyłącznie w twoim towarzystwie niż to, będzie działo się za drzwiami.
    Gdyby choćby przez moment poczuł się niekomfortowo, nie wahałaby się ani chwili przed opuszczeniem bankietu. Skupiając się na nim, całkowicie odcięła się od świata zewnętrznego - nie słyszała nic prócz spokojnego, rytmicznego oddechu i łagodnych uderzeń serca. Sama również próbowała się uspokoić, choć nie mogła oprzeć się pokusie cofnięcia się z powrotem do mieszkania, byle nie narażać go na zbędny stres. Ceniła samopoczucie Fárbautiego o wiele wyżej niż obowiązki czekające na sali. One mogły poczekać. Będzie miała niejedną okazję do udowodnienia swojej wyższości nad innymi. Wyczekując odpowiedzi przysunęła się jeszcze bliżej, w pieszczotliwym geście trącając koniuszkiem nosa jego nos.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Jak wiele lat musiało upłynąć? Co musiało się stać? Czy naginał się do niemożliwego? Nie miało to najmniejszego znaczenia, gdy przestąpił przez próg muzeum. Wiedział, że decyduje się na coś, na co do tej pory brakowało mu chęci – bo nie odwagi. Z premedytacją stronił od ludzi, od tłumów i ciekawskich spojrzeń. Opuszczając kontynent skazany został na zupełną banicję, zwłaszcza gdy arkana zakazanej magii stanęły przed nim otworem i począł czerpać z nich zachłannie obiema dłońmi. Życie nakazywało mu później ostrożność, podobnie jak nauki otrzymywane od mistrza i ojca – ceną bezpieczeństwa jest wyrzeczenie się wygody społeczeństwa. Choć może było ono jedynie dogodnością złudną? W rzeczywistości przypominając raczej twór toczony przez robaki zepsucia; był mu niechętny od najwcześniejszych lat, gdy tylko pojął jak wielką krzywdę potrafi wyrządzić, dając jedynie ułudę oparcia. Od zawsze był niemal sam: cisza, bezruch, nie były mu obce i jedynie w skrajnych sytuacjach opuszczał samotnię, by przeżyć kolejne miesiące. Sprawy zmieniały się subtelnie, na tyle spokojnie, że nawet nie dostrzegł kiedy zdecydował się w pełni świadomie postąpić jeszcze jeden krok do przodu – będąc u boku Frei zupełnie zdecydowanym co do słuszności swej decyzji. Przestawał być jedynie anonimowym, niknącym w tłumie mężczyzną: szkutnikiem posiadającym niewielki warsztat na obrzeżach miasta. Tracił bezpieczeństwo i grunt pod nogami, by chyba pierwszy raz w życiu pochwycić coś innego i o wiele bardziej cennego – bliskość oraz fakt, że nie umarł dla świata i nie jest pariasem, któremu wypada jedynie ukrywać twarz. Być może wydarzenia z ostatnich dni odnowiły w nim młodzieńczy bunt, którego chyba nigdy tak naprawdę nie odczuł, dały iskrę wzniecającą ogień determinacji. Jeszcze przed wyjściem wyłuskał drobne ukłucie, jednak to zniknęło wraz z ujrzeniem kobiecego lica, gdyż nie potrafił i nie chciał jej odmówić. W swej sukni zdawała się całym jego niebem, usłanym niezliczonością gwiazd łyskających na firmamencie czarnej kreacji. Sam potrafił dostosować się niezwykle sprawnie, z niewymuszoną nonszalancją przywdziewając elegancki strój, w którym niknęła gdzieś szorstkość rzemieślniczego rysu. Wbrew pozorom, nie wyglądał na kogoś, kogo siłą wciśnięto w rolę zupełnie mu nie pasującą.
    Płynęli wspólnie ku miejscu wystawy i bankietu – wprawdzie kameralnego – zawierającego jednak na tyle doskonałych osobistości znających Freję, by prędzej, czy później zwrócili uwagę na to, w jakim towarzystwie postanowiła się pokazać. Przy okazji, ich bliskość i spojrzenia, którymi wymieniali się przez cały czas, nie pozostawiały złudzeń, ku uciesze tych szukających sensacji. Choć próbowałby powstrzymywać się i kryć prawdę, nie potrafił czynić tego nazbyt długo, odczuwając nieprzyjemny zgrzyt nadwyrężanej woli.
    Słysząc jej uwagę, wyszeptaną miękko do ucha, zaśmiał się i przybrał minę szczerego zdziwienia, powątpiewając w to, że faktycznie będzie aż tak źle. Szli powolnym korkiem, dokładnie obserwując każde z dzieł, sam oddawał nawet najmniejszym detalom pobożną uwagę, rozumiejąc jak ważna była to chwila dla pani mecenas. Sam musiał też przyznać, że nie zaliczał się do grona ignorantów i obcowanie ze sztuką stanowiło dlań przyjemną odmianę. Nachylił się w pewnym momencie do Frei, przyciskając nieco mocniej kobiecą rękę.
    Cóż, rozczaruję je, bo wiesz, przyszedłem tu z jedyną, godną uwagi kobietą i to z nią zamierzam dzisiaj opuścić bankiet – stwierdził, sącząc powoli słowa, półszeptem, z uśmiechem rozciągającym usta w sposób noszący znamiona niewypowiedzianej obietnicy, dudniącej na finiszu płynącego dźwięku. Był zadowolony i nie zamierzał ukrywać tego w przesadnej powściągliwości. Na tę godził się zbyt długi czas i zdawała mu się zupełnie zbrzydnąć.
    Przystanął posłusznie czując, że Freja zwalnia – domyślał się, że sama odczuwa stres pojawiający się w zupełnie nowej, nietypowej sytuacji. Musiała nagiąć pewne zasady, przekroczyć dotychczas ustalone granice, dostosować je do zaistniałych okoliczności. Przeżyli wiele i wiele musieli wycierpieć, oddając się w stagnację samotności i braku bliskości. Zdawali się na nowo odkrywać świat, który tym razem przemierzali wspólnie – a taka podróż dawała zupełnie zapierające dech w piersiach doznania. Spojrzał na kobietę z łagodnością, gdy oddała mu czuły gest, przywierając aksamitem skóry do wyraźnie zarysowanych linii policzków.
    A ja się cieszę, że zapragnęłaś być tutaj ze mną – zapewnił ją szczerze, odrzucając zupełnie demony niepewności i wewnętrznego ściśnięcia. Topił się w błękicie jej oczu i wciąż czuł niezwykłą słodycz płynącą z tego faktu. – Nie… jest dobrze. Chcę to zrobić dla ciebie i wiem, że tylko z tobą u boku jestem gotowy na taką rzecz.Właśnie teraz. Pozwolił na jeszcze większą bliskość, zupełnie nie zwracając uwagi na to, czy ktokolwiek przechodzi obok nich. Ułożył  na jej ustach krótki, choć całkowicie przesycony uczuciem, pocałunek. Następnie sięgnął do jej dłoni własnymi i ścisnął je delikatnie. – Chodźmy, jeśli nam się nie spodoba, wyjdziemy. Ale… dajmy temu szansę – zakończył tonem zupełnie skąpanym w pewności, co do słuszności podejmowanych kroków. Zaoferował jej ramię i zachęcającym gestem wskazał zamknięte drzwi.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Echo zniecierpliwienia przetoczyło się szturmem po ciele. O wiele rozsądniejszym wyjściem byłby brak odpowiedzi i pozostanie przy mimice zwiastującej zdziwienie, inaczej nie musiałaby mierzyć się z wprawionym w drżenie sercem. Mrowiące z zniecierpliwienia opuszki palców korciły ku temu, by przesunąć nimi w ramach słodyczy zemsty przez całą długość męskiego kręgosłupa w taki sposób, jaki mógłby przyśnić mu się w snach. Ostatkami zdrowego rozsądku powstrzymała się przed wykonaniem gestu, i choć szumne echo boleśnie trącało napiętą skórę, tak ograniczyła swe zadowolenie wyłącznie do niezwykle zadowolonego uśmieszku złączonego z drapieżnym błyskiem w oku. Listopadowe zimno samotnych wieczorów poruszyło potrzebę wypełnienia calutkiego grudnia ciepłem sączącym się z samego przebywania u boku mężczyzny, choćby miało to oznaczać jedynie spoglądanie na zręczne palce wyławiające z drewna skryte za swą nieśmiałością piękno.
    Miękkość spojrzenia skrzącego się zza barwy tęczówek sprawiała namacalny ból. Nie chciała skryć się w nich tylko z pozoru, każdego dnia pragnąc oddać w nich całą swą doskonałość, strach i przewinienia, tylko tam mogąc znaleźć schronienie. Niezmierna wdzięczność dzielenia z nim tej chwili potęgowała te odczucia. Słysząc słowa zapewnienia nie mogła powstrzymać zadowolenia, wciąż mając na uwadze jego komfort.
    Zawsze będę szczęśliwa, gdziekolwiek staniesz u mego boku — powiedziała na granicy szeptu i drżenia tuż przed pocałunkiem, po raz wtóry doświadczając słodyczy kruchego zamroczenia. Mógł kształtować ją wedle własnego upodobania, wszak topiła się jak wosk w bliskości zbliżenia się do niesfornego płomyka. Z cichym westchnieniem rozczarowania, które nad wyraz głośno wydobyło się zza powleczonych jedwabiem ust, przyjęła powstałą odrobinę dystansu. Przyjmując wyciągnięte ramię z ochotą, zbliżyła się ku niemu na tyle, na ile pozwoliła im obojgu swoboda ruchów. Śmiałym krokiem, przyprószona odwagą płynącą z ujmującego czaru zetknięcia się ich czułych warg, zbliżali się ku drzwiom prowadzącym do świata żarłocznych potworów.
    Niemal niezauważeni w gwarze rozmów dołączyli do środowiska kwitnącego w oparach melodii fortepianu, wiolonczeli i skrzypiec. Stoły okryte kremowymi obrusami skrzypiały cicho pod ciężarem wykwintnych przystawek i wysokich, smukłych butelek wypełnionych alkoholem. Wytworność sukien w połączeniu z wręcz potworną szykownością garniturów tworzyła piękny, lecz jednocześnie zdradliwy obraz pozornego piękna, które zapamiętale pląsało w tańcu na wydzielonym parkiecie. Widziała tu zdecydowanie więcej obłudy - z łatwością wskazałaby palcem drżących o reputację, rozpaczliwie poszukujących finansowego zbawienia bądź błogosławieństwa pasji skrytej przed małżeńskim wzrokiem. W porównaniu z Fárbautim prawie każdy przeobrażał się w coś jeszcze gorszego, stawał się bladą i mizerną wersją swojej duszy wygnanej z uczty Ojca Bogów. Idyllę ugłaskaną ciepłym światłem dopełniały girlandy kwiatów pnących się po kolumnach okrągłej sali, których słodki, upajający zmysły zapach roztaczał się w całym pomieszczeniu. Kątem oka zauważyła ciche poruszenie pośród najbliżej stojących gości na widok towarzyszącego jej mężczyzny. Chcąc dodać otuchy zarówno jemu, jak i sobie, zdecydowała się posłać mu pełne krzepiącego gorąca spojrzenie.
    Tuż po tym rozpoczął się chaos.
    Najpierw zostali dostrzeżeni przez jedną z niewielu osób mogących wykazać się tu krztyną zdrowego rozsądku. Kobieta niewiele starsza od niej, ubrana w elegancką, krwistoczerwoną suknię podeszła bliżej z serdecznym uśmiechem na twarzy chcąc powitać nowo przybyłych. Z nadzwyczajną swobodą przedstawiła jej Fárbautiego tak, jak można byłoby się tego spodziewać, wprawiając tym kilkoro stojących nieopodal osób w szczerze zdziwienie.
    W końcu poznałam powód, przez który ostatnio Freja była wyjątkowo zajęta — mrugnęła do niego porozumiewawczo. — Mów mi Ida. Jestem żoną dyrektora tego miejsca. Mój mąż nigdy by mi nie wybaczył, gdyby ominęła go przyjemność spotkania was dwoje.
    Zostali wciągnięci w wir gości. Lawirowanie pomiędzy zgromadzonymi było karkołomnym wyzwaniem, choć nikt nie wchodził im w drogę i ostatecznie nie mieli konieczności reagowania na nieprzyjemny incydent. Przez cały ten czas czule spoglądała ku licu mężczyzny, chcąc mieć sposobność do odczytania drzemiących w nim emocji. Chciała wiedzieć, czy czuje się tu choć względnie dobrze. Zanim na dobre zdołała się rozeznać, zostali zaprzątnięci uwagą osoby zajmującej się dbaniem o muzeum oraz organizacją wystaw. Rozmowa, również ze względu na starania starszego małżeństwa, nosiła miano swobodnej i obyła się bez jakichkolwiek zgrzytów. Była im nadzwyczaj wdzięczna za tak miłe potraktowanie Fárbautiego. Niestety ze względu na pełnione obowiązki musieli wkrótce uprzejmie zakończyć pogawędkę. Po pożegnaniu się z obojgiem sięgnęła z tacy przechodzącego kelnera kieliszek białego wina, w razie potrzeby drugi podając swojemu partnerowi. Nachylając się ku niemu niewinnie nie mogła się powstrzymać przed tym, aby koniuszkiem nosa musnąć jego policzek.
    Nie było źle, prawda? — zaśmiała się cicho, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, w jaki sposób powitała ich Ida. Zawsze cieszyła się opinią szczerej, lecz to zachowanie przeszło najśmielsze wyobrażenia.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Ogarniała go satysfakcja. Im dłużej snuł się pomiędzy nieświadomymi uczestnikami bankietu, spijał z ich twarzy coraz bardziej łapczywie zaciekawienie wywołane jego obecnością, uśmiechał się subtelnie muskając ich ubrań, przeciskając się w ciżbie przy wejściu. Na pozór nie różnił się od nich szczególnie, choć w rzeczywistości nigdy nie chciał mieć z nimi punktów zaczepienia. W zmęczone plecy wstępowała zupełnie nowa fala energii, gdy wyprężał się i prostował, zerkając ponad głowami zebranych. Nie obchodzili go, nawet w najmniejszej części nie potrafili zaskarbić sobie jego uwagi. Właściwie zdawało mu się, że przyszli tu tylko w dwójkę, reszta stanowiła tło, nieistotny szmer przesuwający się na drugim planie. Wszystkie kobiety miały jałowe, odbite niczym od matrycy twarze, skąpane w śnieżnej bieli etol i burgundzie sukni. Mężczyźni ufryzowani jednako, zapięci po samą szyję, niezwykle idealni – dokładnie jak ich partnerki. Nie potrafił oszczędzić sobie złośliwego uśmiechu przesuwającego się po obliczu jedynie wtedy, gdy miał pewność, że nikt go nie widzi. Musiał jednak przyznać z przekąsem, iż bawił się wyśmienicie, zakamuflowany na ich podobieństwo: z ciałem ułożonym w  eleganckim garniturze, ze sztywnym kołnierzem i wąskością krawatu zawiązanego starannie, z błyskiem eleganckich spinek u mankietów. Co najważniejsze – z kobietą, której obecności u swego boku nie wyobrażał sobie nawet w najśmielszych snach. Dlaczego tak wiele czasu musiało upłynąć?
    Pozwolił, by ciepły dreszcz przesunął się po długości kręgosłupa wraz z drogą znaczoną opuszkami kobiecych palców. Subtelny zapach perfum przyjemnie drażnił go w nozdrza, okrywając słodką mgłą wyostrzony do tej pory zmysł wzroku. Przez chwilę żałował, że tak szybko odarł się z chwili bliskości na rzecz przestąpienia progu głównej sali, na której odbywał się bankiet. Z drugiej strony, był zupełnie świadom, że jeszcze odrobina starczyłaby, aby faktycznie wycofał się i uległ wizji roztaczanej przez Freję. Zdecydowanie topniało niemal natychmiastowo, gdy tylko sięgał do błękitu jej oczu i wsłuchiwał się w przyjemny tembr głosu. Posłał Ahlström zadziorny uśmiech, wierzył jej na słowo, nigdy nie powątpiewał w szczerość składanych przez nią deklaracji.
    W pierwszej chwili przepych sali poraził go, skrzywił się delikatnie, widząc jeszcze większą ilość wytwornych dam i dżentelmenów nie opuszczających ich ani na moment. Przybrał wyraz skrojonego na miarę uśmiechu, dociskając nieznacznie silniej dłoń Frei do swojego boku, choć nie chciał dać po sobie znać, że poczuł nieznośne onieśmielenie. Ciężar obcych spojrzeń przygniatał go momentalnie sprowadzając do poziomu wystraszonej zwierzyny wpędzonej w kozi róg. Zerknął w stronę pani mecenas, na swoje szczęście, natrafił na moment, w którym ich spojrzenia skrzyżowały się, a on otrzymał zastrzyk otuchy. Poznał ją na tyle, by zdawać sobie sprawę, jakie miała podejście do wydarzeń przesyconych sztuczną słodyczą i udawaną przyjaźnią. Cenił niezwykle, że potrafiła zajrzeć pod płaszczyk fałszywego piękna, zedrzeć imitację złota, by dotrzeć do zielonkawego, paskudnego plastiku, pod którym ziała jedynie pustka.
    Zderzenie nastąpiło na krótko później, gdy do jego uszu dotarł obcy głos zwracający się bezpośrednio do ich dwójki, zahaczający niebezpiecznie o jego osobę, odsłaniając resztki skrywanej tajemnicy. Dopatrywał się w tym czegoś emanującego symbolizmem – aż do dzisiaj wszystko pozostawało w sferze niedomówień, aż do dzisiaj trwał w swej wieloletniej neutralności. Kilka spojrzeń i rozmowa potrafiły zmienić naprawdę wiele.
    Podarował kobiecie uprzejmy uśmiech, witając się z nią w taktowny sposób, okraszając stwierdzenie padające z jej ust wyważonym śmiechem. Potrafił zdobyć się na wiele, byle nie przynieść Frei wstydu i niepotrzebnych kłopotów. Musiał przyznać, że rozmowa potoczyła się faktycznie całkiem gładko, bez zbędnych uszczypliwości, czy uwag, które niosły zawoalowane znaczenie. Był równocześnie świadom, że nie każde spotkanie mogłoby mieć podobny przebieg – mimo wszystko pozostawał tu obcym, dla wielu zupełnie niepasującym do otoczenia. Był gotów założyć się, że wielu wiedzionych ciekawością, będzie doszukiwało się dokładniejszych informacji na jego temat.
    Kończąc rozmowę, chętnie sięgnął po ofiarowany przez Ahlström kieliszek. Przechylił się w jej stronę, nastawiając ucha.
    Było naprawdę dobrze – przyznał szczerze, chłonąc łapczywie chwilę bliskości, choć wciąż  wyraźnie okazywał oszołomienie spowodowane natłokiem przeróżnych bodźców. Skupił się na złotym odcieniu wina, obserwując drobinki powietrza wspinające się po szklanych ściankach. – Ida wydaje się naprawdę miłą i niezwykle otwartą osobą. – Miał nadzieję, że reszta wieczoru upłynie w podobnym, przyjemnym tonie. – Powiedz lepiej, kogo musimy omijać szerokim łukiem – rzucił przekornie, mrużąc drapieżnie oczy. Następnie zaśmiał się swobodnie i wyciągnął swój kieliszek w kierunku Frei. – Powinniśmy wznieść jakiś toast? – zagadnął.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Pustka po odejściu Idy została na siłę wytłoczona gwarem obcych głosów. Poniekąd obcych, ponieważ niektórych artystów kręcących się wokół kojarzyła choćby z widzenia, gdy na podobnych temu bankietach upatrywali swojej szansy. Gdyby nie towarzystwo stojącego przy jej boku mężczyzny, zapewne już zaledwie po drobnym ułamku chwili wykorzystanej na zaczerpnięcie oddechu zostałaby obsadzona uwagą, której w żadnym wypadku nie potrzebowała i stroniła od niej z sztucznym uśmiechem uprzejmości. Z pełnią przyjemnością nabierała oddech pełną piersią, nieprzytłoczona chmarą spojrzeń wygłodniałych zwierząt. Nie musiała przymykać powiek, doszukiwać się w ciemności leczniczego balsamu, który niechybnie przytępiał zmysły i pozostawiał po sobie gorzki smak. Nie błądziła w niewiedzy, bowiem wystarczyło wyciągnąć ręką i znaleźć się pod płaszczem kojącego ciepła.
    Chłód czuła wyłącznie na opuszkach palców, gdzie szkło stykało się ze skórą.
    Takich osób jak ona jest tu niewiele. Nie udaje kogoś, kim nie jest i nie boi się powiedzenia komuś prawdy. Wiesz, że od jakiegoś czasu nie omieszkała powstrzymywać się od żartów dotyczących moich nieobecności? Musi być teraz niezwykle zadowolona z siebie, bo jej przypuszczenia w końcu się potwierdziły i okazało się, że ma rację.
    Nie mogła powstrzymać rozbawienia cisnącego się na usta. Próbowała odszukać Idę w tłumie strojnych sukien, lecz ostatecznie zrezygnowała na rzecz skupienia uwagi na Fárbautim. Przyjaciółka mogła poczekać, może nawet udałoby się urwać im chwilę pogawędki przed zakończeniem bankietu, ponieważ teraz chciała całą swoją uwagę poświęcić jemu. Domyślała się, że nie czuje się tu tak samo swobodnie jak w domowym zaciszu, a gwar rozmów i słodki zapach kwiatów nieprzyjemnie przytłacza zmysły, dlatego chciała, by czuł się jak najlepiej. Z zadowoleniem przyjęła więc pojawienie się świetlistego błysku w oku, gdy została poproszona o wymienienie grona osób będących zbyt nachalnymi w wykrzykiwaniu o swoim domniemanym geniuszu.
    Chciałabym wymienić wszystkich, ale szkoda mi na to czasu — mruknęła z przekorą niemal wprost do jego ucha, po raz kolejny nie mogąc powstrzymać się przed odrobiną stęsknionej czułości, jaką przejawiała poprzez przypadkowe trącanie koniuszkiem nosa policzka czy szyi. Mogło być to zmierzchem zemsty za słowa wyszeptane tuż po znalezieniu się w muzeum. Starała się być dyskretna, wszak nie znajdowali się tu sami - niestety nie mogła zaprzeczyć temu, że praktycznie nie dostrzegała tłumu kłębiącego się wokół stołów i na parkiecie. Bicie obcych serc zlewało się nieforemną, burą masę pozbawioną zarówno ostrości, jak i płomiennej pożogi wprawiającej dusze w drżenie. Równie dobrze mogli być tu wyłącznie we dwójkę, wznosząc toast za siebie samych, ku uciesze nieprzymuszonej radości.
    Był to obiecujący zamysł.
    Ja wzniosę toast za Ciebie, a ty za mnie.
    Nuta rozbawienia znowu zawibrowała na grzbietach słów wyprężonych niczym koty. Uniosła kieliszek, zatrzymując go tuż przy tym trzymanym przez Fárbautiego. Spoglądała ku niemu z ogromem żywionych uczuć okraszonych poczuciem konieczności zapewnienia bezpieczeństwa. Dzisiaj nie widziała innych powodów do wzniesienia peanu niż samo to, że przebywali ze sobą, razem, przez lata karmiąc się wymuszoną posuchą samotności. Być może wracała do tego zbyt często i traktowała to jako swojego rodzaju mantrę, lecz czasami wciąż nie potrafiła nadziwić się przychylności losu wobec boleśnie wyboistej ścieżki.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Nie próbował nawet udawać, że nie słyszy szeptów, że nie czuje przyjemnego ciężaru spojrzeń opadających na ich barki wraz z przemierzaniem sali. Rozumiał zaciekawienie, a także oburzenie rysujące się na twarzach tych, którzy próbowaliby w normalnych warunkach zabiegać o względy Frei (teraz przecież zostali zupełnie odcięci od tej możliwości jego osobą, wytrwale ściskającą pod ramieniem kobiecą dłoń). Przeczuwał, że i jego towarzyszka czuje się zupełnie inaczej, że daje jej komfort spokoju, bez obaw iż zostanie porzucona na pastwę wygłodniałych artystów, wyszarpujących sobie wzajemnie spomiędzy kłów uwagę pani mecenas, byle choć przez chwilę móc pławić się w jej blasku i świetności.
    Doceniał staranie Idy, jak i jej męża, którego przydybała na rzecz odbycia choć krótkiej, uprzejmej konwersacji. Czuł, że taki gest akceptacji był potrzebny Frei i nie zamierzał polemizować z zamiarami jej znajomej, układając na ustach łagodny uśmiech, który okrzepł na dłużej, szczodrze  rozdawany każdemu, kto tylko raczył go choć okruchem uwagi podczas tego niezwykłego wieczoru. Wszystko wciąż dla zachowania nienagannego wizerunku i wrażenia, że w rzeczywistości jest idealnym partnerem na podobnego rodzaju wydarzenia – za nic na świecie nie chciał przynieść Ahlström wstydu. Spojrzał czule ku okalanej puklami złocistych włosów twarzy. Zaśmiał się krótko, przysłaniając wąskie usta dłonią, by nie ukazać nieeleganckiego nadmiaru entuzjazmu.
    Naprawdę, nigdy nie sądziłem, że moja osoba wywoła takie ożywienie – przyznał zupełnie szczerze, choć wiedział, że w istocie nie jest to samo sedno sytuacji, gdyż istotą było to, że Freja nie pojawiła się samotnie na kolejnym bankiecie. – Choć jestem zdolny sobie wyobrazić, że przynajmniej połowa obecnych tutaj mężczyzn, najchętniej zabiłaby mnie przy najbliższej okazji, byle zająć moje miejsce – zaśmiał się, pochylając lekko głowę w jej kierunku, jedną zaś z rąk, tym razem układając na jej biodrze, delikatnie rolując materiał sukni pod opuszkami palców. Przyglądał się z płomieniami wyraźnie pulsującymi w zwykle chłodnych i niewzruszonych tęczówkach. Była piękna, była powodem zazdrości, kimś nieosiągalnym dla rzesz cichych wielbicieli – ponownie zdał sobie sprawę z tego jakim w istocie był szczęśliwcem, że spojrzała właśnie na niego, że dała mu szansę i pozwoliła, aby ich relacja wymknęła się daleko poza ramy przyjaźni. Naprawdę widział żywy obraz swych rywali pieklących się na samą myśl o  tym, że (gdy tylko dotrą do prawdy) zwykły rzemieślnik okazał się kimś godniejszym, niż najdoskonalszy przedstawiciel midgardzkiej bohemy. Grymas satysfakcji ponownie zagościł na jego twarzy, gdy obracał w dłoniach smukłą nóżkę kieliszka. Bystre spojrzenie pomknęło po całej sali, gdy celna uwaga Frei popłynęła przeznaczona wyłącznie dla jego uszu. Przyjemny dreszcz przemknął pod powłoką skóry znacząc ścieżki synaps impulsem biegnącym przez kręgosłup, klatkę piersiową i szyję. Ręka mężczyzny przesunęła się z biodra na nagie, alabastrowe ramię. Wyraził swe zrozumienie dla jej słów poprzez nieznaczne drgnienie prawej brwi i zmarszczenie nosa. Pytał z niewymuszonej ciekawości, jednak nie zamierzał zaprzątać sobie głowy podobnymi sprawami, gdyż naprawdę zupełnie nie dbał o obcych mu ludzi – nawet jeśli byli gotowi na skrajnie nieprzyjemne stwierdzenia stosowane wobec jego osoby.
    Delikatnie podniósł szkło w kierunku kobiety, ukontentowany propozycją.
    Z przyjemnością, moja droga. Za największe szczęście, które mnie spotkało – wypowiadając te słowa, uderzył o brzeg kieliszka, wprawiając przezroczystą materię w subtelną wibrację, odbijającą się poruszeniem na powierzchni białego wina. Uniósł następnie trunek do ust, maczając w nim wargi, równocześnie naciskając opuszkami na miękkość skóry krągłości ramienia. Rozejrzał się po sali, taksując z umiarkowaną uwagą bufety z przekąskami oraz muzyków grających na jednym z podestów przyjemną dla ucha melodię.
    To na co masz teraz ochotę? – zapytał, rzucając jej zagadkowe spojrzenie skupiające się na czystym błękicie tęczówek. Był gotów, aby każda, nawet najmniejsza jej zachcianka została spełniona niemal natychmiast. Był tu z jej powodu, dla jej przyjemności, dla kolejnych wspólnie spędzanych chwil. Ponownie wysączył odrobinę wina, swobodnie pozwalając sobie na komfort korzystania z używek, których zwykle unikał.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Widziała zazdrość, zadziwienie i żal, choć nie potrafiła zidentyfikować źródła ostatniej emocji kłębiącej się w chmurnym gwarze rozmów. Powieki wprawiane w motyli trzepot zamknęły się na moment, choć nie trwało to dłużej niż trzy uderzenia serca. Nie lękała się powstania wyrwy w kruchym fundamencie spokoju. Zapragnęła oddać Fárbautiemu to, co dostała w bezcennym darze, żyjąc w strachu wyłącznie przed tym, że nie zdoła wywiązać się z równie płomienną gorliwością. Mrukliwa opiekuńczość przesunęła się wzdłuż jego ciała, aby ostatecznie zastygnąć i pod wstęgą materiału utkaną z grubych nici żywotności iskry jej istnienia, słowiczego śpiewu skrytego w kościanej klatce oraz burzliwej głębi błękitnego spojrzenia. Przyjazny gest akceptacji ze strony Idy powinien wykorzenić wszelkie oznaki niepokoju, lecz obowiązek wprawiony w ruch przez chęć zapewnienia mu jak najlepszego komfortu oznaczał, że nie mogła spocząć.
    Zza delikatnie rozchylonych ust rozległ się cichutki, melodyjny śmiech złudnie przypominający dzwoneczki poruszające się na letnim wietrze - nie miała na celu ubliżenia stwierdzeniu, prędzej nie dowierzając słuszności jego istnienia. Miała wątpliwości, że wzbudzi powszechne poruszenie wyłącznie poprzez ukazanie się przy jej boku, bowiem emanując naturalną elegancją musiał zwrócić ku sobie część sali wypełnionej manifestem odpychająco napuszonej kobiecości.
    Nie doceniasz się — odparła równie szczerze, aby już chwilę później potraktować z iście królewską nonszalancją kwestię zwracania na siebie uwagi. — Mniemam, że ścieżka byłaby usłana trupami. Ich śmierć nie tyle znaczyłaby twoje dłonie, co moją bezlitosną zdolność do zrównania pyszałków z ziemią. Poza tym... żaden z nich nigdy nie zdoła choćby uszczknąć istoty Ciebie.
    Inni mężczyźni stali z narzuconej z góry przegranej pozycji. Nie zabroniłaby im próby rozwiązania gordyjskiego węzła, mogli doszukiwać się sposobów na uosobienie łaski jej kruchego serca, lecz wciąż stałaby niewzruszona i nieugięta, niepomna na skowyt żałości. Marmur duszy pękał wraz z dotykiem Fárbautiego, znacząc jej istnienie mozaiką skomplikowanych emocji i odczuć, jak te, które wydobyły się wraz z cichym westchnięciem sprawionym przez znamię dłoni umieszczonej na biodrze. Zdołałaby przysięgnąć, że gorąco przetopiło materiał sukni i dostało się do środka, przesączając się w burzliwy szum krwi. Pozy męskiego uwielbienia, przetaczające się przez jednostki krążące po sali niczym łowne wilki okrążające ofiarę, zlały się w bezkształtną i obłą maskaradę nijakości. Grali w grę, w której nie dane było im wygrać. Znużenie ich bezmyślnością stawało się męczące do tego stopnia, że postrzegała każdego przez pryzmat szarawego pyłu unoszącego się w przytłumionym świetle kryształowego żyrandola.
    Toast stał się nie tylko dowodem ich wzajemnego umiłowania, lecz również wspólnego zwycięstwa nad ludzką marnością.
    W twe dło­nie wtu­lę twarz od tę­sk­not bla­dą, o twe kolana głowę oprę biedną* — szept zlał się z dźwiękiem uderzających o brzegi kieliszków. Uwielbiała częstować go poezją. Być może powinna znaleźć ujście uczuć we własnych słowach. Być może byłoby to o wiele rozsądniejsze, roztropniejsze wyjście, ale nie mogła się powstrzymać przed podzieleniem się z nim cząstką siebie tkwiącej w pięknie wierszy. Speszona własną śmiałością czym prędzej sięgnęła po łyk wina, przewróceniem oczu kwitując delikatny, różany pąs znaczący policzki. Niemniej nie był to szczyt możliwości, po który właśnie miała sięgnąć.
    Moja odpowiedź mogłaby oburzyć ściany muzeum swoją frywolnością.
    Nienachalny błysk sensualnej przyjemności przeszył błękit tęczówek. Pełna garść zdrowego rozsądku nie była na tyle silna, by powstrzymać ją przed zaciśnięciem warg i skondensowaniem wymownego milczenia. Winić mogła wyłącznie siebie oraz przeszywające zimno listopadowych wieczorów, gdy oboje zajęci pracą oddawali się nałożonym obowiązkom od wczesnego poranka do późnej nocy i przeszyci zmęczeniem korzyli się przed mamiącym śpiewem łóżek we własnych mieszkaniach. Teraz miała go niemal wyłącznie dla siebie. Kątem oka kilkukrotnie zdołała wychwycić chciwe łakomstwo kryjące się w oczach kobiet sunących po sali. Mimo zapewnienia złożonego w kwiecie czułego pocałunku poczuła fale zazdrości przeszywające kręgosłup. Potrzeba spełniania jej próśb była drugorzędna, nieznacząca, wszak samym przybyciem zrobił to ponad najśmielsze oczekiwania. Próbując z powrotem odnaleźć równowagę rozejrzała się po wnętrzu sali, choć podświadomie wypatrywała oznak zainteresowania Fárbautim u innych.
    Nie wiem. Nie wiem, na co mam ochotę — rzekła z rezygnacją, uśmiechając się blado. — Przychodząc tu już spełniłeś moje życzenie. Nie chcę nadwyrężać twojej cierpliwości.
    Domyślała się, że nie miałby nic przeciw jeszcze jednemu, lecz nadmierna śmiałość sprzed chwili zebrała swoje żniwo.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Skóra na karku mężczyzny zjeżyła się momentalnie, odruchowo po zasłyszanych słowach i gdyby nie okoliczności, w których zostały wypowiedziane, uśmiechnąłby się wyzywająco, bezwstydnie prezentując rząd śnieżnobiałych zębów – niczym drapieżnik szykujący się do ataku. Teraz jednak przytłoczyła go świadomość prawdy; tej zupełnie zakrytej przed oczami Frei, skrzętnie strzeżonej w obawie, że jedno słowo starczy, by obrócić w pył to wszystko, co wydarzyło się między nimi do tej pory. To, czego pragnął w skrytości serca, samemu przez długie lata nie mając świadomości, za czym tak naprawdę tęsknił wieczorami. Bardziej jednak niż rozstania obawiał się cierpienia, które na pewno pochwyciłoby niczym imadło kobiece serce, czyniąc z pulsującego, pełnego czułości i wyrozumiałości mięśnia ledwie krwawy strzęp. Impuls ściągnął boleśnie łopatki, wżynając się tępą torturą pod jedną z nich. Nie dał jednak poznać po sobie, że trwa w paroksyzmie napięcia. Zamruczał cicho, lawirując spojrzeniem gdzieś pomiędzy krystalicznym błękitem i kontrastującym z nim karminem ust.
    Szczerze wątpił, że pozwoliłby na to, by ktokolwiek przekroczył niewidzialną granicę zażyłości, gdy tylko przebywał w pobliżu, omiatając nieszczęśników stalową, niewzruszoną szarością tęczówek, zdolnych przygniatać swą surowością i przenikającym do kości chłodem. Zwykle był powściągliwy w czynach, każdą decyzję analizował dokładnie, spychając emocje na dalszy plan, wzbraniając się wielokrotnie przed ich podszeptami, stawiając na piedestale rozsądek i bezlitosny osąd. W rozciągających się połaciach jestestwa tkwiła jednak niezmiennie wyjątkowa linia, za której ostrością szalał żywioł wściekle wyjącej złości i mściwości, a oddanie głosu groziło katastrofą. Jednak katastrofa ta powoli przetaczała się, dudniąc pod sklepieniem czaszki coraz mocniej i mocniej, im bardziej oddawał się kobiecej bliskości. Z każdym dniem, muśnięciem skóry, coraz mniej potrafił wyobrazić sobie, że historia ta mogłaby mieć inne zakończenie. Stąd gotowość do ataku i wytoczenia całej artylerii zajadłej afektacji, gdyby ktoś tylko wyciągnął do Frei swoją skalaną obrzydliwością świata rękę.
    Schlebiasz mi... – przyznał przyjemnie wibrującym, niskim tonem dobytym z głębin kościanej klatki żeber. Niespieszny grymas zadowolenia rozciągnął wpierw usta, następnie zatańczył w płatkach nosa,  ostatecznie podźwignął ku górze wydatne linie brwi. Pragnął przygarnąć ją do siebie, ścierając w nicość świadomość, że wciąż są bacznie obserwowani. Mógł kpić z nich wszystkich, rzucając kłody nieprzyjemnych myśli pod nogi, by obserwować wyimaginowany upadek każdego z tu obecnych. Mógł pogardzać nimi, jednak nie odważył się, by dać dodatkowy upust drzemiącym pragnieniom. Skupił się natomiast na tej jednej, małej iskrze, podążającej wytrwale sznurem kręgosłupa.
    Słowa toastu były niczym migocąca feerią barw wizja – już wcześniej jej doświadczał, odtworzył więc w pamięci aksamit policzków na palcach szorstkich dłoni, oraz każdy z ofiarowanych im wspólnie spędzanych dni. Sam nie potrafił tak biegle korzystać z dobrodziejstw poezji, bojąc się, że raczej zniekształciłby ją swym ułomnym językiem. Jednak w ustach Frei wersy ulatywały niczym efemeryczne motyle z zupełnie przezroczystymi okienkami skrzydeł. Piękne, gotowe przemienić się w pył, gdyby nie potraktował ich należycie. Chciał o nie dbać, chwytać i przygarniać do siebie, by pozostały z nim już na zawsze, oprawione w maleńkie pudełka ze szklanymi szybkami. Za każdym razem, gdy widział różowość goszczącą na jej twarzy, tonął w nutach podziwu nad tym jak idealna ujawnia się przed nim, pomimo tej pozornej niedoskonałości.
    Opuszki palców przywierały delikatnie do struktury ramienia, znacząc na niej subtelne ścieżki. Z radością odczytywał to, co zalegało pod powłoką owianych pozorną zachowawczością wypowiedzi – głęboko zakorzenione pragnienie, którego sam był współudziałowcem. Już niemal nachylał się, by przełamać ostatnią barierę, chłonąc łapczywie tchnienie wysmykujące się spomiędzy kobiecych, miękkich warg, jednak zamarł. Objął ją pewniej, układając w głowie niecny plan; wypełnienie go pozwalało na uzyskanie choć odrobiny ulgi w tym nieprzyjaznym środowisku. Zawahał się, rozważając, czy aby nie podsyci jeszcze mocniej spętanej w sznurach dobrego taktu potrzeby bliskości.
    Z tajemniczym uśmiechem, wyostrzającym się w wyraz jaki zwykli przybierać na twarz młodzi chłopcy igrający z żywiołem, oderwał rękę od ciepłego ciała, chwytając w dłoń kieliszek dzierżony przez Freję.
    Zaradzimy i na to – stwierdził i podszedł do kelnera, układając obydwa naczynia, w których chybotała się jeszcze resztka wina, na paterze. Zerknął wymownie w kierunku orkiestry na podeście i niewielkiego parkietu owładniętego przez kilka wykwintnych par. Ujął wreszcie Freję za dłoń i ułożył na niej z namaszczeniem pocałunek. – Zatańczysz ze mną? – zadał pytanie, które zdawało się posiadać oczywistą odpowiedź. Wspominał jej, że tańczył, że potrafił i z biegiem lat polubił tę czynność. Unosząc sylwetkę, powoli nakierował ich tam, gdzie dźwięki były wyraźniejsze.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Smukłe palce z namaszczeniem przesuwały się po krośnie. Starannie wplatała iskry jego istnienia w swoje własne, aż świetlista tkanina swym żarem znaczyła opuszki palców bolesnym piętnem. Schlebiała mu, bo nie mogła wpleść pomiędzy nici plugawą nieczystość kłamstwa. Pasja kryjąca się pod chłodem lodowego błękitu doprowadzała do szaleństwa, gdy nie mogła sięgnąć ku niej w pełni swobodna, nieobarczona karcącym spojrzeniem zazdrosnych mężczyzn. Sięgnęłaby po ich gardła i ścisnęła je w pragnieniu agonii, gdyby tylko odważyli się zbliżyć. Podobnie uczyniłaby w opozycji do rozkapryszonych kobiet. Niegodne wrodzonej elegancji Fárbautiego wyglądałaby przy nim jak nieforemne kształty, jak kamienie o chropowatej powłoce... Z dziecinną łatwością znajdowała kolejne określenia. Chełpiąc się egoizmem nie pozwoliłaby zbliżyć się żadnej na tyle blisko, by poczuły się z nim swobodnie. Trzymała w dłoniach pęk narcyzów - upajający zapach kwiecia sprawiał, że u jego boku potrafiła widzieć wyłącznie siebie.
    Wdzięcznie wykorzystywało prawo nadane jej przez czułe pocałunki. Drobna cząstka świadomości wzbraniała się przed tak władczym pojmowaniem przywiązania, lecz nie mogła się powstrzymać. Nie rozumiała, dlaczego miałaby pozwolić innej kobiecie na tak śmiałe poczynania. Nie kategoryzowała swych myśli jako chorobliwej zazdrości. Wystarczyło, że przypadkowo musnęła ciepło bijące z skóry mężczyzny i czuła się spokojniejsza, bowiem odnajdywała to, czego potrzebowała.
    Pragnęła go wtedy, gdy ciemność sączyła się w zmierzch dnia, pragnęła go w nieprzebranej toni nocy, pragnęła go w szepcie promieni brzasku. Składała dary w postaci wersetów poezji mknącej nad pianą porywistych fal, jakby w szaleństwie zechciała je ujarzmić mimo widma porażki. Piękno wierszy stało się pośrednikiem boleści serca, które zmazało z swych oczu połowę świata tylko po to, aby nocą cierpiała i tęskniła tak mocno, jak teraz, gdy nie mogła spełnić żądania duszy i ciała. Zamiast buntować się przed siłą natury legła spokojnie przy jego boku. Zamiast buntować się przed siłą natury legła spokojnie przy jego boku, inaczej strzaskałaby każdy uśmiech w promieniu sali. Nie musiała obawiać się niszczycielskiego wpływu sztormu, wszak roztaczali nad sobą opiekę i nie pozwalali, by drugie zostało nawet delikatnie draśnięte. Czuła każde wybrzuszenie i wgłębienie skóry palców Fárbautiego, gdy przywierały do ramienia w niemal zaborczym geście. Obawiała się, że mocą feerii wrażeń nie podoła wytrzymać do końca bankietu i czym prędzej wrócą ku otulinie domowego ogniska, niwecząc chytre plany kobiet krążących wokół nich jak drapieżniki oczekująca na potknięcie się przez ofiarę. Nie były świadome wagi walki z takim przeciwnikiem. Nie odpuściłaby, a krew polałaby się rwącym strumieniem.
    Kąciki warg podźwignęły usta w uśmiechu. Pozbyła się szkarłatnych wyobrażeń na rzecz ciepłego świata kryształowego żyrandola.
    Naprawdę nie życzyła sobie nic ponad to, co otrzymała od tej pory. Wystarczyłoby, gdyby trwał przy niej, trzymał dłoń w obietnicy bezpieczeństwa i pozwalał tonąć w głębi toni błękitnego morza. Niemniej właśnie z powodu braku oczekiwań odnośnie składania obietnic przez samą siebie nie omieszkała posłać mu zdziwionego spojrzenia, gdy nieśpiesznie oddał ich kieliszki kelnerowi. Dopiero wymowność rzucona w stronę orkiestry pozwoliła na przejrzenie jego planu. Mimowolnie poczuła miękkość przesuwającą się od stóp do kolan, nie będąc gotową na taki rozwój wieczoru. Z wielkim bólem powstrzymała się od zachichotania na podobieństwo głupiutkich, trzepotliwych dziewcząt adorujących swe pierwsze uczucia, gdy usta Fárbautiego dotknęły jej drżącej dłoni. Drżała cała, lecz - miała taką nadzieję - nie dostrzegł tego na rzecz złożenia pocałunku.
    Nie śmiałabym odmówić, panie Bergman — mruknęła, specjalnie bawiąc się oficjalnym nazewnictwem. Podekscytowana, niezdolna do okiełznania słowiczego śpiewu wydobywającego się z głębi serca pozwoliła mu poprowadzić się na parkiet, pośród pary przygotowujące się do tańca. Nieskora do dostrzegania takich przyjemności odmawiała udziału w takiej formie rozrywek. Zazwyczaj nawet nie miała na nie czasu. Aż do teraz wypierała ich znaczącą obecność, gotowa ulec namowie mężczyzny tak długo, jak tylko zechce. Obserwowała go uważnie, czujnie, będąc wielce zaciekawioną tą częścią jego natury. Jeszcze nigdy wcześniej nie mieli okazji sprawdzić swoich umiejętności tanecznych. Z opowieści pamiętała, że niegdyś, gdy świat był młodszy i pozbawiony trosk, chętnie oddawał się temu zajęciu z żoną. Ignorując ból szpili wciskającej się w trzewia serca przysunęła się ku niemu bliżej, tak, aby przygotować ciało do ruchu. Niestety wraz z drastycznym zmniejszeniem dystansu została uderzona gorączkowym poczuciem bliskości - oddech stał się płytszy, a szum krwi nieznośnie pochłaniał pozostałe dźwięki. Dopiero po buncie wbrew oszołomieniu, uporała się i oddała chwili, jednak nie mogąc powstrzymać się przed spoglądaniem w oczy Fárbautiego z szczerością serca. Wzruszona ich pięknem odetchnęła nerwowo.
    Wzbudziłeś we mnie coś, co kiedyś umarło.
    Liryczna muzyka otuliła ich sylwetki i zmusiła do postawienia pierwszych kroków.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Z premedytacją sięgnął do wspomnień, które pogrzebał wiele lat temu, zupełnie odcinając się od wszystkiego tego, co raniło i wpędzało w poczucie winy. Po jej śmierci nigdy nie tańczył – tak jak weszła do jego życia harmonijnym krokiem, tak też zabrała ze sobą do grobu wesoły takt muzyki, słodkiej radości  skąpanej w świetle migającego od czynionych piruetów tawernowego światła, pogrążając na powrót męską postać w mroku żalu i niekończącego się smutku. Kilka miesięcy po jej odejściu przysięgał, że zupełnie znienawidzi to, co łączyło go jeszcze z chwilami szczęśliwości. Musiał dojrzeć, przechodząc przez cały cykl żałoby, by powrócić do pierwotnego zrównoważenia. Zaczynał od małych rzeczy, oswajając to, co jeszcze jakiś czas wywoływało spazm boleści samym tylko myśleniem. Ostatnie dwa miesiące obfitowały w działania niezwykle odważne, zakrawające o szaleństwo, gdyż pozwolił sobie wkroczyć na ścieżkę zabalsamowanych i złożonych w sarkofagu uczuć, mających spoczywać w zaplombowanym grobowcu po sam kres jego ziemskiej tułaczki. Niewidzialne dłonie opadły na męskie plecy, jednak zamiast wywołać poczucie winy, otoczyły go zbawienną opiekuńczością i przyzwoleniem, by brnął dalej, stawiając odważnie kroki ku zapełnionemu parkietowi – odmiennemu od sękatej podłogi w knajpie przy porcie, choć stanowiącemu pewien rodzaj symbolu, dobitnie wskazującego na przejście do kolejnego etapu życia. Stracił przeszłość bezpowrotnie, by zapełnić ją zupełnie nową jakością. Pragnął zacząć wszystko ponownie, być może nieco lepiej, niż za pierwszym razem, nauczony popełnionymi błędami, jednak teraz myśl ta schodziła na dalszy plan, stłumiona podnoszącym się coraz gwałtowniej szumem krwi w skroniach. Nie sądził, aby wypił zbyt wiele: umoczył usta ledwie kilkukrotnie w trunku, a jednak był gotów przysiąc, że jest doszczętnie pijany zapachem, obrazem i wrażeniem miękkości pod szorstkimi opuszkami. Zacisnął mocniej dłoń – nie chciał wypuścić jej ani teraz, ani w przyszłości. Mimo tego wciąż brakowało mu odwagi, by wyrzec słowa ostatecznego przywiązania: nie spodziewał się odrzucenia, a i tak zdrowy rozsądek spychał decyzję z zajadłą uporczywością. Uchodził wszak za człowieka zupełnie oziębłego, zdystansowanego i powściągliwego, choć Freja już wielokrotnie obserwowała upadek męskiego charakteru, topiącego się ilekroć stawała tuż obok w pełni świadoma, że ma zdolność kształtować każdy kolejny ruch i decyzję, że każdy jej gest powiedzie go do spełnienia choćby najdrobniejszej zachcianki.
    Wspaniale – odparł, unosząc spojrzenie i przemykając nim po twarzach nieznajomych. Pierwotna ekscytacja złamała się pod naporem wstępującego w ciało zawahania, nie wiedział, czy można zapomnieć wyuczonych kroków i czy złośliwość losu nie zaplącze się pomiędzy poszczególne figury, by naznaczyć całe przedsięwzięcie ostateczną, haniebną porażką. Zdecydowany pod wpływem impulsu nie mógł teraz skapitulować, więc skupiając się na postaci swej partnerki, zatarł wszystko to, co działo się w tle. Ucho dostroił jedynie do dźwięków melodii, wymazując wszelaki szmer oddechów kobiet i mężczyzn gotowych do rozpoczęcia tańca.
    Widział, że Freja patrzy na niego z nadzieją, gotowa odkrywać to, czego jeszcze nie zdołał przed nią ujawnić, a jedynie zaznaczył w opowieściach o przeszłości. Tamtego popołudnia przyjęła je w sposób, o którym mógł tylko marzyć; uczyniła przestrzeń i nie stłamsiła wspomnień wciąż będących żywym obrazem tworzonym przez umysł Bergmana. Rozumiał, że było to ogromne poświęcenie, tym bardziej chciał się starać, choć w tych cząstkach, przy których był w stanie zdobyć się na pełnię szczerości.
    Gdy dotarli na wolny fragment parkietu, nie na samym obrzeżu, ale też nie w nachalnym centrum, posłał jej miękki uśmiech i skinął głową, unosząc dwie splecione ze sobą dłonie. Wolną rękę ułożył na jej plecach, tuż przy łopatce, odnajdując się w naturalności tanecznej pozy, gotów by poprowadzić ją dalej, intuicyjnie, bez wcześniejszego przygotowania. Z  zadowoleniem mógł pofolgować bliskości wymuszonej rozbrzmiewającą łagodnie muzyką, bez zbędnego zaprzątania głowy tym, czy aby na pewno wypadało. Zdawali się przenieść do zupełnie innego świata, w którym obowiązywały odmienne zasady, niż pośród eleganckich stolików usianych przekąskami i ciężkim, kryształem kieliszków wypełnionych słomkowym winem i szampanem.  Obserwował jak jej suknia odbijała każdy okruch migocącego światła, sączącego się z opasłych żyrandoli falujących ponad głowami gości.
    Zacznijmy powoli, nie wiem, czy wciąż mam dawną wprawę – wyszeptał tuż nad jej uchem, muskając delikatnie alabastrowe czoło ciepłem warg. Ruszył ostrożnie, miarkując swe kroki, odnajdując w odmętach pamięci dawno zakurzony rytm melodii walca. Takt trzy czwarte. Podstawowy krok. Już wiedział: kolejny raz zawierzając się pamięci mięśniowej. Popłynęli niespiesznie, w kilku sekundach dorównując harmonijnej ilości obrotów. Męska pierś poruszyła się przy głębokim wdechu, jakby nabierał pierwszy haust powietrza w swym życiu, jakby jego płuca dopiero teraz wypełniły się życiodajnym tlenem. Spił łapczywie wydźwięk jej słów, przyciskając mocniej dłoń do wybrzuszenia kręgów pod napiętą skórą.
    Przez siedem lat byłem ledwie martwą skorupą – odpowiedział niczym echo.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Wkraczając na parkiet przeniosła się do odrębnej rzeczywistości. Czas nie trawił zachłannie uciekających minut, lecz darował im odrobinę swobody w pozwoleniu na nabranie oddechu, jakby i im, niestrudzenie zmęczonym pośrednikom porządku, należało się to za poświęcenie. Esencja zatracenia w swej gniewnej żarliwości starła na proch ślady pozostałych istnień tak dotkliwe, że nie uświadczyła choćby echa obcego spojrzenia i oddechu. Nie przejmowała się jednak tym odkryciem. Słodycz niewidzialnej muzyki wzburzona spojrzeniem Fárbautiego na tyle gorliwie ujmowała jej zmysły, aby nie potrafiła nawet zastanowić się nad osobliwym charakterem otoczenia. Bezwład i mrok syczący na skraju świadomości nie przyćmił piękna bijącego zza chłodnego błękitu tęczówek. Ilekroć zatracała się w ich kolorze, tyle razy nie umiała nadziwić się ich ideałowi. Wiedziała również, że mimo upływu czasu wciąż będzie odnajdywała w nich to samo.
    Eteryczność tańca zbliżyła ku sobie ich ciała w akompaniamencie wzburzonego szumu krwi. Pajęcza sieć żył z trudem nadążała nad potrzebami serc chcących złączyć się w jedno istnienie. Czuła, że polegnie w bólu słabości i szkarłat posoki zaleje czerń sukni, że ugnie się przed obliczem boskiego błogosławieństwa. Powinność uwolnienia prawdy ciążyła nieznośnie nad sumieniem, choć dotąd każdym gestem odsłaniała się mu w nadziei i wierze w niego samego. Ujawniała mu swą niewinność i czułość potrzeb, bezwstydnie obnażała się z słabości ciągnących się za matowym połyskiem cierpienia w chwilach zwątpienia we własne siły.
    Był dla niej pierwszym brzaskiem poranka, zapachem wiosennej trawy rosnącej w cieniu kwiecia wiśni, był wszystkim, co miało znaczenie. Pozwoliła swojej duszy chwycić kruchą igłę i wyszyć czerwienią nici łączące ich więzy, mocno, by nie musieli szukać się w ciemności. Już zawsze chciała podążać ścieżką razem z nim, czuć miękkość dłoni splecionych ze sobą w wiecznym tańcu.
    Nie musiał się obawiać. Wiedziała, że odnajdzie właściwy rytm i na nowo odnajdzie radość z stawiania kroków w opiece melodii nawołującej do walca. Pamięć nie tak łatwo oddawała wyryte nawyki, zwłaszcza te, które zewsząd kojarzyły się z dobrymi wspomnieniami. Znacznie bardziej martwiła się o własne umiejętności - nie chciała, by zapamiętał ten wieczór ze względu na nieporadność niepewnej partnerki, która nie mogąc zapanować nad swym ciałem niemal zadygotała pod czułym muśnięciem warg. Temperament sycił się ogniem drzemiącym w iskrze istnienia, niestrudzenie utrudniając rozsądne zachowanie pośród par wirujących po parkiecie.
    Wszystko powróci do twej pamięci — szepnęła ochryple, trudząc się nad wczuciem w piękno walca. W przeciwieństwie do pełnych swobody i niewymuszonej elegancji ruchów Fárbautiego poruszała się niezgrabnie, wręcz niestosownie do uroczystego charakteru tańca. Gdyby jednak musiała odpowiedzieć szczerze, to nieskończona wątłość pewności siebie zostawała nieustannie poddawana próbie przez gorejące wstęgi ognia sączące się z dotyku mężczyzny. Obawiała się, że oszaleje, jeśli na oczach wszystkich nie ułoży ust na jego i nie zaspokoi rosnącej potęgi słodyczy skrywanej przez serce. Nie potrafiła powstrzymać się przed uporczywą wrażliwością i oddawała jej prym, nawet nie próbując podejmować walki, wiedząc, że została skazana na porażkę przez bogów. Drwili z niej, z lodowego muru budowanego latami w obawie przed zatraceniem, jakby mało im było cierpienia córki. Płynąc w objęciu starała się zapomnieć o ich złośliwościach, , wszak nie należało przypisywać temu znaczenia.
    Mrowie dreszczy raz za razem przeszywało wątłą pewność ciała. Mimo warstw materiału składającego się na suknię i garnitur mogłaby przysiąc, że ich nie ma, bowiem każdy oddech Fárbautiego wibrujący w klatce piersiowej czy drżenie odznaczające piętno w ramionach czuła tak dosadnie, jakby przeżywała to sama. To wyjątkowe doznanie wprawiało umysł w stan nadmiernej ekscytacji i gorączkowej galopady myśli, przez które nie była zdolna wydobyć z siebie głosu. Usta układały się do wypowiedzenia słów i nie wydobyło się z nich nic poza westchnięciem, gdy opuszki palców wskazały linię kręgosłupa. Z każdym krokiem czuła się coraz mocniej oszołomiona. Oboje byli martwi i dali sobie powód do życia wśród dymu, krwi i ognia, gdy Midgard spoglądał na nich nieprzychylnym okiem.
    Zrobiliśmy dla siebie tak wiele — rzekła z trudem, gdy język zawiązany gromem uczuć nie sprawiał aż tak wielkich kłopotów. Wirowali na parkiecie w przekonaniu o słuszności podjętych decyzji, w nadziei, że nie zostaną rozdzieleni, że świat nie zdoła rozciąć łączących ich więzi. Nie mogła na to pozwolić, za wszelką cenę pragnąc strzec otrzymanego daru. Z nieśmiałością jątrzącą się w oczach uniosła spojrzenie ku licu mężczyzny, świadomie potęgując i tak potężne uczucia.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Trwali oderwani od otaczającego ich świata, sunąc wraz z kolejnymi dźwiękami instrumentów muzycznych; powoli przypominał sobie każdy ruch, stawiał stopy pewnie, dając oparcie efemerycznemu ciału partnerki: wciąż wyraźnie płochemu i zagubionemu pośród rozbrzmiewającej muzyki. Zupełnie nie zważał na jej obawy, biorąc na barki cały ciężar odpowiedzialności za prowadzenie przez parkiet, z zegarmistrzowską precyzją, by choć rąbkiem sukni nie musnęła o inne, niemal rozpływające się w powietrzu pary (te straciły dawno znaczenie, były jedynie uciążliwością obecną gdzieś na skraju świadomości). Czynił to z intencją odkrywania w niej coraz to nowych pokładów ufności, chciał, by  wierzyła mu w najdrobniejszych sprawach i była pewna, że nigdy, nawet w najtrudniejszych chwilach nie pozostawi jej samej. Dzisiejszy wieczór był jedynie przedsmakiem, przedpolem roztaczających się w nieskończoność ogrodów pełnych cudów i wspólnych chwil niezmąconego spokoju. Przy niej zapominał o tym wszystkim, co złe, zbrukane krwią grzechów popełnianych od najmłodszych lat. Przy niej czuł, że może wznieść się ponad to, naiwnie wierząc w możliwość odkupienia – nie przed bogami, bo dla nich nie miał miejsca w swym sercu, a przed nią: istotą doskonałą pod każdym względem. Jeśli kiedykolwiek miałby się ukorzyć i zetrzeć w proch dumę, zrobiłby to tylko i wyłącznie przed jej posągowym obliczem, pochłonięty burzą emocji, raz po raz wstępujących w zupełnie jałowe ciało.
    Obraz przeszłości zagościł pod jego powiekami jedynie na moment, choć sam początek tańca obfitował w mimowolne nawiązania do utraconych lat. Bał się, że odkrywając bandaże zaciśnięte nad starymi ranami, ujrzy wciąż jątrzące się miejsca, nabrzmiałe i czerwone, w żaden sposób nie zagojone, nawet po tych wszystkich latach. Jak bardzo mylne były jego odczucia, kolejna fala niepewności okazała się zupełnie niepotrzebna. Ponownie czuł trzepot motylich skrzydeł, dobrze znanych mu rąk, popychających lekko ciało ku postaci Frei – z obietnicą szczęścia, gdyż faktycznie miał znaleźć tam ostateczne wytchnienie, którego poszukiwał przez lata. Zmrużone przez kilka kolejnych taktów oczy musiał w końcu otworzyć, zderzając się z przejrzystością błękitnych, przepastnych studni, z których pragnął czerpać wypływające obficie uczucie, podsycając nim przesuwające się po skórze dreszcze.
    Nagle nie było innych tańców, zniknęła podłoga w karczmie, a lakierowany parkiet w muzeum był mu najbardziej naturalnym miejscem, niemal tak, że był gotów przysiąc, iż tańczy tam od wielu lat, właśnie z nią, czując z każdym obrotem muśnięcia rozwianych, jasnych włosów, których nie ujarzmiała w misterności splotu i łyskajacych kamieniami spinek. Nie w sukni skrzącej się przy każdym ruchu, a w zwiewnej prostocie białego, lejącego się po podłodze materiału. Poczuł, że pełne oddechy, którymi do tej pory się sycił, nagle ugrzęzły w gardle, oszołomione niecodziennym uczuciem, umysłem naginającym się tak, by zrekonstruować całą przeszłość i na jej kanwie utworzyć obraz wiecznie trwającego szczęścia. Nigdy nie było nic ponad to, nigdy nie było Islandii, nigdy nie było nocy owianych chłodem samotności. Dał się ponieść, tracąc zdrowy rozsądek, w szaleństwie kolejnego obrotu i wychylenia. Przesunął dłoń na kobiecą talię, chcąc przytrzymać giętkie ciało. Zmniejszył dystans narzucany regułom walca, bo choć taniec ten przy pierwszym zaprezentowaniu, niemal dwieście lat temu, był powodem do oburzenia i zniesmaczenia mas przez szarganie moralności, obecnie nie zaspokajał podstawowej potrzeby bliskości – kiełkującej coraz odważniej w urywanym oddechu. Migoczące na stołach świeczniki, niczym gwiazdy trwające na firmamencie, rozmywały się złocistą łuną, przypominały teraz deszcz komet, przecinających granat nieboskłonu. Patrzył ku nim jedynie przez chwilę, chcąc otępić wyostrzone zmysły, manifestujące się tkliwością ciała i zmysłu powonienia, który z uporczywością podsycał ekscytację akordami kobiecych perfum.
    Chcę uczynić jeszcze więcej – wycisnął słowa pomimo obręczy nałożonej na gardło. Zrobili dla siebie wiele, lecz kto mówił, że sięgnęli już samego szczytu, że odkryli już wszystko, stając ledwie na samym początku wspólnej drogi. Obietnica przedarła się przez malejącą odległość, którą odważnie unicestwił, zaszywszy się pomiędzy innymi parami, ledwie chwilę po tym jak wyminęli grającą na podeście orkiestrę. Gdyby nie te wszystkie pary oczu, gdyby nie spojrzenia wbijane z uporczywością, których ciężar osiadał na plecach, chwyciłby jej dłonie już dawno, układając ich ciepłe wnętrza na swych policzkach i na powiekach łaknących wytchnienia w ciemnościach odebranego z premedytacją zmysłu, by zdać się jedynie na te pozostałe; łapczywie poszukując na oślep utartej drogi ku ostrej linii żuchwy, gdzie już ledwie uderzenie serca dzieliło od karminu warg.
    Rozsmakował się w ofiarowanym spojrzeniu, wciąż zatopiony gdzieś na granicy jawy i snu, kąciki ust zadrżały mu lekko, gdy nerwy szarpały się na coraz słabszym postronku, dusił się nagle wśród przepychu sali i konwenansów. Chciał wyrzec jeszcze słowo, gdy finalny ton melodii uderzył i cisza wdarła się na parkiet, obnażając łomot serca, szaleńczo obijającego się o kościaną klatkę żeber. Zamarł, a na jego twarzy wykwitł rumieniec wysiłku, rozpaczliwie błagał, by nikt poza Freją nie widział, że odsłonił się właśnie, porzucając resztki opanowania.
    Chodźmy stąd. Wrócimy jeszcze, jeśli tylko zechcesz, ale chcę być teraz tylko z tobą, bez ciekawskich spojrzeń, nauczę cię innego tańca – wyrzucił nagle, zaciskając palce na materiale sukni, wyboje pomruku zarysowały strukturę krtani, zdradzając naglącą potrzebę opuszczenia parkietu. Gdy rozbrzmiała kolejna melodia, pochwycił ją za dłoń, usuwając się z jeszcze gęściej usianej parami przestrzeni, szukając choćby skrawka intymności pośród pogrążonych w półmroku korytarzy. Na oślep, za nikłymi śladami pozostawionymi w pamięci za przyczyną kilku wcześniejszych wizyt, szedł w kierunku zbiorów bibliotecznych, odgrodzonych teraz od przestrzeni poświęconej dla gości grubym, czerwonym sznurem. Uśmiechnął się zadziornie, upewniwszy się, że nikt nie dostrzegł ich niecnego występku. Bez zastanowienia ujął ją w ramiona i unosząc lekko, przeniósł ponad nieudolną barierą nie stanowiącą dla nich żadnego wyzwania. Nie puścił jej od razu, zamiast tego, czując zmiażdżoną bliskość, zajrzał ponownie w kobiece oczy, przepraszająco za swe szczeniackie zachowanie.
    Jeśli przysporzę ci tym kłopotów, będziesz mogła zrzucić całą winę na mnie, przyjmę karę bez zająknięcia – stwierdził, unosząc subtelnie kąciki, trącił nosem jej brodę, wciągając w płuca zapach rozgrzanej skóry i perfum. Wciąż nie potrafił pojąć, że tak bardzo sprzeniewierza się swym zasadom i dobrowolnie rezygnuje z ostrożności.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Łaknienie osiadło na błękicie ich oczu. Spojrzenia przetykane zachwytem unoszącym się nad pięknem świadomości ruszyły w tan po nocnym niebie upstrzonym rojem migoczących gwiazd. Spoglądali na świat w chwili upojenia tym, co ugościli w otulinie swych dusz, szanując wzajemność uczuć. Śmiałość nie była im straszna ani nie nosiła znamion chęci wywyższenia się ponad to, co udało im się uzyskać. Celebrowali ekspresyjność odczuć i szanowali ich miano. Oddawali się temu bez reszty, znajdując ukojenie w gorącym blasku rozgwieżdżonego nieba, choć wciąż miała wątpliwości, czy powinna opatrywać to negatywnym dyskursem - chodziło wszak o to, że byli coraz bliżej siebie. Noc zszargała ich dusze w błędzie samotności i bólu, a remedium przyszło wraz z odnalezieniem rytmu walca. Parkiet nie przypominał już szachownicy o czarnych i białych płytach, lecz powierzchnię nieskazitelnie czystego jeziora, który odbijał błysk granatowego jedwabiu starannie wszytego w niebo. Im dłużej pogrążali się w przyjemności płynącej z bliskości ciał, tym gorzej odbierała sposobność rozstania w momencie zerwania harmonijnej melodii. Lękała się, że pożałuje nadgorliwości swego przywiązania i zapłaci bólem za samą niemożność myślenia o rozdzieleniu choćby na krótką chwilkę.
    Norny z pomocą pasji ich uczuć tkały naprężone ścieżki wspólnego losu. Chciała wierzyć, że robią to z dobroci serca, znudzone widokiem zbłądzonych wędrowców i przeraźliwym skowytem potępionych. Z rolami przypisanymi przez wyższość nadprzyrodzonych bóstw nie należało dyskutować, zresztą, w szaleńczym obłędzie nie widziała takiej potrzeby. Była słońcem, a on księżycem. Potajemnie wzniecili swój żar w pierwszym brzasku letniego poranka.
    Niegdyś rzekła, że nie chce od niego nic ponad to, co już dostała i nie zamierzała zmieniać zdania, wszak wykazałaby się niezdrowym egoizmem. Nie istniało nic cenniejszego od szafiru serca Fárbautiego. Nie ośmieliłaby się ukorzyć głowy przed chęcią wydarcia czegoś równie zachłannie jak wtedy, w cieniu statku, w strachu przed zatraceniem ostatniej cząstki szczęścia. Nie będąc skora do zaskoczenia pozwoliła przyoblec mu lico, gdy z czułą starannością pozwolił swemu pragnieniu wydostać się w blask światła. W jakże głupiutkim, naiwnym niezrozumieniu czoło przykryła siatka delikatnych zmarszczek, bowiem nie była pewna, co mogło kryć się za wspomnianym więcej. Wiedział już, że świat bez niego pokryłby się dymem i popiołem, że straciłaby dech i umarła w niebycie, zapomniana przez wszystkich. Dał jej wystarczająco wiele, a każde życzenie klnące o zagarnięcie kolejnego skrawka okryłoby się pomstą i hańbą. Nie potrafiłaby spojrzeć sobie w oczy. Onieśmielona próbowała skupić się na tym, by przez myśli skrzące się w rumianym pąsie nie wytrącić mężczyzny z boskiego rytmu walca, prowadzącego na tyle umiejętnie, jakby przez większość życia nie robił nic innego. Niesłusznie bał się o to, czy nie zdoła poprowadzić walca tak, jak miało to miejsce lata temu. Nie chciała, żeby melodia się skończyła, taniec mógłby trwać całą wieczność, byle nie musieli rozdzielać swych ciał i narażać się na ból samotności.
    Niestety prośba wznoszona w niemej modlitwie nie została wysłuchana. Ostatni takt muzyki przeobraził się w kakofonię żalu i rozczarowania. Oddech gwałtownie ugrzązł w piersi, a panika wylęgająca się w kruchym budulcu kości nie zwiastowała niczego prócz zwątpienia we własną jaźń. Serce niechybnie przyczyniło się do rozniesienia strachu po całym ciele, nie oszczędzając choćby smukłych palców splecionych w bojaźliwym uścisku z dłonią mężczyzny. Spokój oblekł duszę dopiero tuż po szarpnięciu za nić łączącą iskry ich istnień. Nie trwało to jednak zbyt długo, bowiem prędko umysł został na nowo zaprzątnięty żarem pochłaniającym dotychczas jątrzące się zwątpienia, zostawiając po nich spopielałe kikuty. Miejsce gryzącej bezradności zajęła pasja skrząca się w echu odtańczonego walca, wiecznego tańca splatającego dwie bliźniacze jaźnie, kwiecia zwiastującego przypływ wiosny i morskiej bryzy oblanej ciepłem popołudniowego słońca. Znów nie była w stanie mu odmówić, topiąc się niczym wosk pod naporem śmiałości płomyka tlącego się na knocie. Skinęła tylko głową i oddała się Fárbautiemu, pozwalając, by prowadził korytarzami muzeum wedle własnego uznania.
    Klatka piersiowa gwałtownie unosiła się i opadała, burząc spokój zaistniały tuż po opuszczeniu bogatej w doznania sali bankietowej, nie mogąc znieść bezczynności zacisznej sali odgrodzonej przed ciekawskimi spojrzeniami gośćmi grubą kotarą. Ledwo pozwoliła mu w swej łaskawości wypowiedzieć słowa tłumaczące młodzieńczy zapał, ledwo krew zaszumiała w burzy żył, a już nie dała sobie możliwości udzielenia odpowiedzi przez pocałunek złożony w ofierze tańca. Wylała w nim całą swą boleść, zniecierpliwienie i ogień, nie mogąc - nie chcąc - pozwolić na chwilę, w której w jakikolwiek sposób znajdowałaby się od niego z daleka. Nie musiał za nic przepraszać, wszak nie miał za co. Była mu wdzięczna, że cieszyli się wyłącznie własnym towarzystwem, nie będąc zobowiązanym dzielić się sobą z pełnym zepsucia światem wymuszonej uprzejmości. W pieczołowitości uczuć nieprzytomnie błądziła opuszkami palców po krawędzi jego szczęki, wędrując nimi aż do samego karku i dopiero wtedy stopniowo je obniżając, aż rozłożone dłonie ułożyły się tuż nad środkowym odcinkiem kręgosłupa, przyciągając go jeszcze bliżej siebie.
    Nie będzie... żadnej kary — rzekła pomiędzy jednym łapczywym oddechem a drugim, nie bawiąc się w żadne półśrodki, ponieważ pragnienie serca rządziło się własnymi prawami znanymi od wieków. Był to tylko krótki moment na odzyskanie przytomności, inaczej nie zdołałaby zaspokoić dojmującego głodu. Usta na nowo odnalazły właściwą ścieżkę, a ciało lgnęło ku niemu z niepochamowaną słodyczą. Ciemność oblekająca sylwetki nadawała całemu otoczeniu drapieżnej, tajemniczej aury podsycającej pasję trawiącą trzewia. Stała się gotowa nauki tańca wspomnianym jeszcze na sali, a w swej przezorności nie zamierzała o tym zapominać. Żądała, by nie kazał czekać jej dłużej, inaczej gotowa była spalić się w oczekiwaniu i pogrążyć się w bezdennej rozpaczy. Zapomniała o swym łagodnym, ułożonym charakterze, kiedy to miała go przy sobie i świat mógł się zatracić.
    Był tylko jej.
    Trzask oprzytomnienia przyszedł nagle, niespodziewanie, jakby odnalazł ścieżkę naznaczoną złośliwością Norn. Wciąż jednak serce boleśnie obijało się o żebra, dopominając się o to, co do należało do niego i zawsze należeć miało. Z wyraźną trudnością łapiąc oddech oparła się czołem o jego czoło, znajdując pocieszenie w znajomym zapachu męskiego ciała.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Kolejne decyzje przychodziły nad wyraz łatwo: spontanicznie zapragnął ucieczki z przytłaczającej atmosferą przepychu sali, szedł na oślep. Wierzył, że gdzieś w korytarzach znajdzie bezpieczeństwo, które będzie mógł zaoferować rozkołatanym sercom łaknącym więcej i więcej. Nie potrafił zaspokoić rośliny, której drobne korzenie pojawiły się już w momencie ich pierwszego spotkania i miały czas, by przez wszystkie lata znajomości pęcznieć, okrywać się siateczką drobnych włosków oplatających wszystkie komórki ciała i wrastać rdzeniem w najgłębiej skryte zakątki duszy. Kiedy zorientował się, że został zniewolony, nie był w stanie wyrwać z siebie tego przedziwnego tworu bez ryzyka, że zginie wraz z nim, że naruszenie go poskutkuje samoistną destrukcją jego jestestwa. Drżał na samą myśl o tym, że mógłby zniknąć z tego świata, lecz prawdziwa febra wzbierała w nim, gdy tylko pod powieki wsuwał się obraz pozbawiony słodkiego jarzma. Nie chciał inaczej, nawet jeśli miałby żałować po kres swych dni. Nagle przeżywanie kolejnego załamania stało się nieistotne, obietnice składane przed laty, przekleństwa szeptane w kierunku bogów. Ostre barwy farb, którymi znaczył złość i nienawiść łuszczyły się z powierzchni zagruntowanej deski życia. Odpadały płatami, odkrywając nowe połacie przestrzeni do zagospodarowania. Te, z drobną pomocą i troską, mogły stać się nośnikiem barw lekkich, przesyconych harmonią nadziei i wiecznej radości. Chciał wierzyć, że jeszcze nie jest za późno, że potrafi być dla kogoś, nie tylko dla siebie, nie tylko dla własnego dobra. Początkowo przyświecała mu jedynie idea tego, by przetrwać, niczym przestraszone zwierzę korzystające z najprostszych instynktów. Na powrót był człowiekiem.
    Trzymając ją w ramionach zatapiał się w bezdennych kroplach atramentowych źrenic. Czuł pod palcami fakturę sukni, której fałdy marszczyły się lekko, spływając ku ziemi. Wielbił ją na swój niedoskonały sposób; sądził, że znów przekroczył granicę koniecznego wyważenia, naginając do spełniania chłopięcej zachcianki, kaprysu zbyt porywczych emocji, nieokiełznanych nawet przez setki patrzących oczu. Jak mógł zwracać na nie uwagę, skoro były niczym?  Skoro człowiek nigdy nie znaczył dla niego więcej niż marny pył strząsany z ramion po powrocie do domu? Zachłysnął się własnymi myślami, uczuciem pod opuszkami palców, szelestem czerni materiału i przydymionym światłem skąpanego w półmroku korytarza. Nie wypuścił jej jeszcze, choć dłoń chciała ponownie podążyć znaną sobie ścieżką, rysującą łuk, którego proporcji uczył się wciąż i wciąż, raz po raz odkrywając więcej, pragnąc bardziej. Muśnięcie nosa, które miało być ledwie zaczepką, przesunęło się dalej po zarysie ust. Sądził, że usłyszy karcący głos, ten jednak nie wypłynął, a wątpliwość została zduszona ciepłem warg wyrywających resztki powietrza, którym nierozważnie wypełnił płuca jedynie w części. Przymrużone powieki pozwalały na mętną obserwację; ostrość obrazu straciła na znaczeniu, dając prym pozostałym zmysłom malującym wszystkie doznania z niespotykaną precyzją. Mógłby być zupełnie ślepy, lub ona mogłaby zacisnąć wokół jego oczu atłasową szarfę katuszy sprowadzonej z premedytacją na uginające się pod jej wolą ciało, a i tak posłusznie odnalazłby właściwą drogę, którą znaczył wieczorami na wypadek podobnych sytuacji. Zajmowała jego sny już o wiele wcześniej, niż nakazywałaby sądzić data pierwszego wyznania. Drżące palce przez wiele wieczorów sięgały w pustkę, prosząc choć o namiastkę ulotnej wizji. Pożerała jego myśli, podsycając ogień płonący w duszy, kolejnymi krótkimi spojrzeniami, opowieściami o codzienności, w której nie mógł zagościć. Płynność kształtowanej relacji zdumiewała go, zacierała granicę, w której przestał jedynie odprowadzać ją do drzwi wyjściowych własnej chaty i wracał do zwykłych zajęć, a zaczął chwytać obraz ciała i zatrzymywał powidok przy sobie. Nie wiedział kiedy nagle zapragnął ją na dłużej, choć realnie nie potrafił, kiedy zaczęła gościć w pustej przestrzeni białej pościeli, nieznośnie pachnącej detergentem, nie zaś zmysłowością kobiecych perfum.
    Nie zamierzał skazywać na oczekiwanie nadwyrężonych dusz, popychających ku sobie dwa ciała. Uśmiechnął się ledwo, na tyle na ile mógł pomiędzy łapczywością bliskości. Gdyby zarządziła inaczej, z godnością przyjąłby jej katowski topór zwieszający się nad nędznością szyi toczonej chorobą. Opuścił ją delikatnie na kafelki, pozwalając, by buty dotknęły podłoża, w przewrotności pragnienia nie zamierzał zelżyć uścisku. Palce przesunęły się z brzegów dekoltu rozchodzącego się na plecach ku ich centralnej części, tam gdzie łopatki w wyraźnym drżeniu i napięciu oczekiwały zespolenia z połacią skóry dłoni – tych nieprzyzwoicie szorstkich, nieprzystających do mlecznobiałego aksamitu naciągniętego na kruchość kości.
    Pozwolił, by oparła się czołem i poszukała utraconej stabilności. Wilgotny oddech spiesznie pochwycony w kolejnej drobinie bolesnej wolności omiótł policzek Frei. Zrobił krok w tył, dobijajac plecami do bibliotecznego wejścia, klamka osadzona w opasłych drzwiach zgrzytnęła cicho, wpuszczając dwa ciała do zakazanego wnętrza. Usta przywarły łapczywie do zarysu żuchwy, by schować się w żarze pulsującej szyi. Szumiąca krew poruszyła najczulsze struny ślepca; słodycz i gorycz, przycisnął ją jeszcze mocniej, niepomny dobrego wychowania, byle zagłuszyć wyrzut sumienia. Trzask zamykającego się pomieszczenia odciął ich od resztek rzeczywistości, skrywając w zupełnym mroku przecinanym jedynie kilkoma pozostawionymi w nieuwadze dozorcy kinkietami sączącymi leniwe, ciepłe światło starych żarówek.
    Obietnica tańca przebiła się mgliście przez omamioną świadomość.
    Miałem pokazać ci… nauczyć… – zdławiony westchnieniem głos zawibrował w krtani poruszającej się w rytm spiesznych oddechów, wyszukał jej dłoń, by następnie ułożyć na własnej klatce piersiowej, tuż ponad dudniącym w okowach żeber sercem. – Jedyna muzyka, jaką mam dla ciebie – wyjaśnił, splatając ich palce ze sobą, wyswobadzając plecy Frei, na których pozostawił pieczęcie gorących, pąsowych wykwitów. Poruszył się delikatnie, chwytając szeptany namiętnością rytm. Ułożył policzek na jej skroni, by zsunąć się niżej tuż nad płatek ucha, pomiędzy pukle włosów, następnie w ciepło opuszczonej zbyt spiesznie szyi.
    Jedyna muzyka, jedyny taniec, którego kroki pisała wraz z nim.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Ból nieustannie rościł sobie prawa do każdego skrawka ciała. Skóra cierpła w niecierpliwym oczekiwaniu na ekscytujące doznanie gwarantowane choćby przez muśnięcie opuszka Fárbautiego, u boku którego odkryła pasje uśpione smutkiem młodości. Pragnęła więcej i więcej, stała nad przepaścią w obliczu szaleństwa wzbudzonego pragnieniem żądającym nieustannej bliskości. Nawet przelotna myśl obłaskawiona oranżem brzasku wygięła się raptownie w agonii cierpienia. Widziała romanse, ulotne miłości zburzone wraz z blaskiem poranka i chłodem pościeli, lecz nic nie zwiastowało doznań winszujących dotyk jego opuszków. Przestała łudzić się, że kiedykolwiek pojmie stojące za nimi powody, pozwalając sobie przyjąć je bezwarunkowo. Niepokorne wibracje przechodzące po ciele błagały o zerwanie ostatnich więzów przyzwoitości. Była gotowa pokornie ukorzyć się przed ich wołaniem nawet tutaj.
    Zanurzona w odurzającej nieśmiałości westchnęła raptownie, gdy drżenie serca kryjącego się w piersi Fárbautiego otworzyło się przed nią w pełnej pasji melodii. Oczarowana dumą sączącą się z jednostajnego rytmu uderzeń nie mogła powstrzymać kwiatu swych uczuć przed rozchyleniem płatków w odpowiedzi na tak drogocenny dar. Zrobił już tak wiele i wciąż był gotów ofiarować jej samego siebie. Zapragnęła chronić go przed całym złem zepsutego świata, dbać o to, by każdego dnia nie zaznał ani odrobiny smutku i żalu. Musiała dopełnić swej powinności, jak niegdyś w ukryciu robiła to broniąc się zajadle przed prawdą, nie dopuszczając myśli do żarliwych promieni słońca okalających skórę. Trwali w ciemności, sami, nie dopuszczając obcych dusz przed egoizmem szczęścia bijącego z pojednania zbłąkanych istnień. Sensualność muzyki wygrywanej na tęsknocie i bliskości ujęła ją w sidła tak mocne, że nie miała odwagi się z nich wyplątać. Nie istniał żaden powód, dla którego miałaby choćby próbować znaleźć wyjście, wszak po eonach samotnej wędrówki odnalazła rzeczywistą definicję domu na tyle piękną, że zdawała się wyłącznie sennym marzeniem. Żar pasji rozszalał się na dobre za sprawą czułości wybrzmiewającej z każdego gestu. Przyjemność namiętnego odurzenia podsycana przez piękno muzyki sączącej się z jego ciała sprawiała, że straciła zdolność rozsądnego myślenia, czyniąc w umyśle prawdziwe spustoszenie. W ślepym podążaniu za dźwiękiem rezonującym z oków klatki piersiowej była stracona, nie pozostał żaden ochłap nadziei. Bezpowrotnie odrzuciła miałkie prawa dane zwyczajnym śmiertelnikom, błądząc jedwabiem warg tuż na krawędzią szczęki.
    Z naturalną gracją ruszyła w pogoń za boskim brzmieniem, niegodna zepsuć je choćby poprzez niewłaściwe drgnienie nadgarstka.
    W burzy krwi i ognia, mając za świadectwo ocean gwiazd rwących się w sztorm po nieskończonym granacie nieba, złożyła wieczną przysięgę. Srebrzysta nić owinęła się wokół dłoni ułożonych tuż nad kruchą iskrą serca. Czuła każde drgnienie myśli, drżenie oddechu wydostającego się zza lekko rozchylonych ust, pragnienia kryjące się w błękitnej toni oczu.
    Pragnę wsłuchiwać się nią każdego poranka, gdy tylko brzask wstającego słońca niesfornie przeciśnie się przez okna. Pragnę wiedzieć, że pieszczotliwie ułoży mnie do snu jak kołysanka i nie pozwoli koszmarom wkraść się w ostoję twych ramion — powiedziała stłumionym, drżącym od nadmiaru impresji wkradającej się w każde słowo. W pełnię strzelistych płomieni wkradła się słabość, zwątpienie, ślad po cierpieniu jątrzącym oddech w samotnie spędzonych nocach. — Nie zostawiaj mnie. Proszę.
    Bała się swych marzeń i próśb. Prostota leżąca w ich naturze lękała się sama siebie, w naturalnym odruchu poszukując schronienia przed uściskiem niepokoju wyolbrzymionym przez tragizm losu. Miała zaprzestać oglądać się na to, co zostawiła za sobą, lecz okazało się to silniejsze od wolnej woli. Nieustanne ujadanie biesów zagłuszyło muzykę wybrzmiewającą z ciała Fárbautiego na dobre, choć próbowała się przed nią uchronić - przylgnęła do niego w błagalnym geście opieki. Sama powinna go chronić, niestety okazała się zbyt słaba. Kruchość szkarłatu splatającego istnienia ze sobą naznaczyła pajęcza sieć pęknięć.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Zupełnie nie zwracał uwagi, że wciąż otaczały ich ściany obcego pomieszczenia, szczelnie utkane półkami, na których piętrzyły się grzbiety skórzanych książek. Opasłe kotary zwieszały się z metalowych karniszy, opadając na przyprószoną kurzem podłogę zapomnianej biblioteki. Zapomnianej, gdyż teraz wygodniej było mu myśleć w ten sposób; nie chciał obarczać się poczuciem, że w każdej chwili zbudowana intymność może ulotnić się wraz ze stukotem ciężkich butów jednego z ochroniarzy. Póki jednak nie słyszał ich faktycznie, nie potrafił oddać się zbytkowi przytomnego osądu. Zamiast tego, pogrążył się w stanie, gdzie świadomość ledwie muskała rzeczywistość, a zamiast tego lawirowała w podsycanych dotykiem wyobrażeniach. Przesunął znów stopę, czyniąc płynny ruch układanego tańca; niepowtarzalnego, ulotnego, lecz wrzynającego się trwale w pamięć. Przez dekady samotności nauczył się pielęgnować momenty i chociaż powinien część wspomnień oglądać już przez pryzmat woalu zacierającego szczegóły, to jednak każdy z nich pozostawał wyraźny. Obrazy, zapachy, dźwięki. Nie było wprawdzie wiele godnych przechowywania zdarzeń, lecz te najcenniejsze okazywały się niezwykle wierną kopią rzeczywistości. Lubił do nich powracać, choć wielokrotnie pobudzały w ciele fale nieokiełznanych emocji, tak nietypowych dla wyważonego i zawsze skrzętnie kryjącego się z wewnętrznymi przeżyciami człowieka.
    Ten wieczór również pragnął zatrzymać; spoglądając w błękitne oczy, których strukturę dokładnie przestudiował, sunąc palcami po gładkości materiału sukni i po aksamicie skóry. Zatapiając nos we włosach i zapachu perfum osiadających teraz również na bieli jego koszuli. Kiedy wydawało mu się, że poznał ją już zupełnie, napotykał na rzeczy, które zaskakiwały go na nowo i rozbudzały kolejne fale zachłannej ciekawości. Za punkt honoru postawił sobie, by dotrzeć do każdej drobnostki, nawet tej pozornie nieważnej, choć w istocie składającej się na niepowtarzalność wizerunku Frei.
    Pozwolił, by rytm serca podążał za faktycznym afektem burzącym strukturę dotychczas miarowo rozkurczających się mięśni. Anemiczna krew wypełniała szczelnie kruche żyły, przetaczając się tętentem tuż pod powierzchnią pobladłej skóry, obecnie nabierającej odcieni różowości i czerwieni. Ciepło przesączało się z głębin ku powierzchni wzbierającej gęsią skórką podczas mimowolnych muśnięć jej dłoni. Zacisnął oczy, wyciągając podrażnioną dotykiem warg szyję i żuchwę, na której pieszczota skraplała się wrzątkiem topiącego się wosku. Serce biło żywo, mocniej niż za pierwszym razem, gdy niepewność przeszywała go na wskroś, bo nie wiedział, czy nie odtrąci go zaraz i nie ucieknie, śmiejąc się z głupoty naiwnego uczucia. Teraz nic poza obcymi regałami, poza ruchem w sali bankietowej, nie mogło go ograniczać. Rozpasane emocje zawirowały z piruetem, który rozerwał ciała na bolesny moment, pozwolił, by zimne powietrze wdarło się w fałdy ubrań, gdy czerń mieniącej się sukni rozpostarła się pomiędzy rozstawionymi gęsto stolikami z dębowego drewna. Pochwycił ją wprawnym ruchem, spragniony bliskości.
    Słowa, które wypowiedziała zatrzymały go w nieznośnej refleksji dającej pod rozwagę wszystko to, co robił przez ostatnie lata i przy czym wciąż trzymał się zajadle, nie dając możliwości, by prawda wypłynęła na sam wierzch. Zawahał się, choć przecież był pewien, że nigdy nie chciałby jej zostawić i że to ostatnia rzecz na jaką kiedykolwiek mógłby się zdobyć. Był wierny i gdy raz pogrążał się w toni uczuć żywionych ku drugiej osobie, nie był w stanie ryzykować. Przycisnął mocniej kruche ciało, które ledwie moment temu wprawił w miękki ruch. Objął jej ramiona dłońmi, otwierając szerzej oczy, by ogarnąć alabastrowe wzniesienia policzków. Odrywając jedną z dłoni od ramienia, ułożył palce na kobiecej brodzie, płynnie wskazując, by uniosła nań spojrzenie.
    Chcę dać ci spokojne sny i poranki, upływające w rytm melodii uczuć, które do ciebie żywię – pragnął ugładzić chropowatość lęku wdzierającego się tam, gdzie nie miał prawa istnieć. – Przecież wiesz, że nigdy cię nie opuszczę –  Starł resztki obaw pocałunkiem opływającym w słodycz pasji z jaką zamierzał spełniać swą powinność strzeżenia jej aż do ostatniego dnia, który przeznaczyły im Norny. I teraz czuł już zupełnie, że nie powstrzyma się przed kolejnym, i jeszcze jednym ułożeniem ust przywierających chętnie do rozpalonego ciała. Nie widział drogi odwrotu i możliwości, by wystawić się na widok obcych mu osób. – Wracajmy do domu – głos wpierw pewny, załamał się końcem dźwięku muskającego wyraźną krzywiznę obojczyka. Domu. Po czasie dotarł do niego wydźwięk wykorzystanego określenia, które nie było jedynie pustą wydmuszką słów ubierających w nazwę każdy budynek, w którym mieszkali ludzie. Zagryzł wargę, opierając ciężar czoła na unoszącej się miarowo klatce piersiowej Frei. Sam chwytał powietrze łapczywie, pijany tańcem, bliskością i tak łatwo szafowanymi, odważnymi określeniami. Określeniem miejsca, którego smaku nigdy nie zaznał, dopiero po latach budując własny skrawek nieba, spiesznie odebrany przez Szepczące.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Porcelanowa biel skóry skrzyła się od hordy dreszczy. Nieustępliwie kumulowały się w miejscach muśniętych opuszkami palców Fárbautiego, bezbronne przed pożądaniem płynącym z najgłębszych czeluści zmurszałego, zepsutego do cna serca. Pozwalając się prowadzić mu bez cienie sprzeciwu, okazała tym samym kolejny dowód bezwarunkowego zaufania. Wystarczyło przymknąć tęczówki o barwie morskiej toni, aby skrzydła ptaszyny uwięzionej w splocie żeber raptownie nabrały wigoru i gwałtowności. Podążała za nim w ciemności, oddana, gotowa ukorzyć głowę i wyzbyć się wrodzonej łagodności, co wprawdzie już uczyniła.
    Oddała się mu bez reszty. Każdy błysk i cień w oku, każda radość i zwątpienie należało do niego, choć pragnęła oszczędzić mu zwłaszcza smutku. Ilekroć upewniała się w swym postanowieniu, tym mocniej pragnęła w nim trwać, choć zapewne nie pierwszy raz dopuszczała te słowa do zlęknionej piersi. Zdawało się, że powtarza się w szaleństwie i nie jest w stanie odróżnić jawy od rzeczywistości, lecz nie widziała prócz tego piękniejszej prawdy. Zbluźniłaby zachowując ją dla siebie.
    Nie doznałaby łask Norn, a te, kapryśne, rzadko raczyły uwodzić śmiertelnych darem błogosławieństwa.
    Cisza szczelnie otulała zbiór regałów uginających się pod ciężarem ksiąg, tłumiąc kroki tańca dyktowanego porywczością serc. Potrafiła wyłapać jedynie ulotne drżenie piór muskających wątłe żebra, płytki oddech wzbierający w duchu upojenia i aksamitny szelest materiału sukni okręcającego się wokół ciała. Odcięła się od reszty świata. Nic nie miało znaczenia, nic, począwszy od ludzi zgromadzonych w sali bankietowej, a kończąc na treści zdobiące pożółkłe stronice opasłych tomiszczy. Wcześniej, gdy tańczyli wśród tłumu, obojętność nie była tak czuła. Zamykała zmysły na doznania z zewnątrz, pozostawiając otwartą furkę dla przyjemności kołysania się w ramionach Fárbautiego. Świadomie dali porwać się żarłocznej sferze przyciągania. Wątpiła, czy na świecie znalazłaby się siła zdolna rozerwać więzi wiecznego tańca. Unosili się ponad to, co widać, co rzeczywiste dla ludzkich oczu. Wspinali się coraz wyżej i wyżej, aż zamiast lakierowanej podłogi mieli pod stopami kładący się do snu Midgard. Skierowali się ku gwiazdom. Znaleźli miejsce przynależne im od pierwszego spojrzenia.
    Wiedziała?. Zapewne. Niestety strach, będący strażnikiem wielu szczęśliwych myśli, trzymał w kieszeni klucz do łańcuchów krępujących nadgarstki. Zlękniona zajrzała w głębię lodowej toni jego oczu. Przepiękne tęczówki przypominające kolorem lód skrzący się o poranku były tylko jej. Widziała w nich to, co potrzebowała ujrzeć - pewność. Niepokorne fale sztormu rzucałyby nią jak szmacianą lalką, gdyby tylko nie poddała się rozkoszy płynącej ze złączenia dusz pocałunkiem. Każdy smakował inaczej, tego wieczora nabierając nuty czekoladowych pralin kryjących wnętrze wypełnione malinowym musem... Mogła być pewna, że noc nie przywita ją zgrzytem demonicznych pazurów bębniących o membranę umysłu.
    Wracajmy do domu.
    Smak tych słów pozostał na ustach na długo po pierwszym krzyku brzasku. Już zawsze miał kojarzyć się jej z Fárbautim, z tym, że uratował ją od zatracenia.

    Freja i Fárbauti z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.