Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    15.11.2000 – Szklarnia im. Erlinga Falkangera – A. Mølgaard & E. Soelberg

    3 posters
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    15.11.2000

    Kasper Boye – kimkolwiek był – zdawał się rozpłynąć w powietrzu, wyrugowany z rzeczywistości chemią silnego wybielacza, wyłuskany jak świeży orzech zarówno w zwojów bibliotecznych archiwów, jak również z pamięci mieszkańców, którzy, zapytani o jego personalia, marszczyli z zakłopotaniem czoła, ściągając brwi i zaciskając posiniałe chłodem usta w wąską kreskę. Niestety, powtarzali wspólnym chórem jak mantrę, nasuwając do umysłu irracjonalność podejrzeń, że zmówili się przeciw wam specjalnie, czytając wspólnie z jednego scenariusza, nic mi o nim nie wiadomo. Enigmatyczne nazwisko przechodziło z ust do ust, poniewierane z równą, pozbawioną przekonania beztroską, przerzucane niechętnie, jak worek ciążącego na karku piachu, z jednej instytucji do drugiej, w każdej z nich spotykając się z kolejną niewiadomą, kolejną zagadką i odmową – mężczyzna nie posiadał kryminalnej przeszłości zapisanej w aktach Kruczej Straży, nie widniał w żadnym z pojawiających się w gazetach nekrologów, nie został zgłoszony jako martwy ani zaginiony. Nikt w mieście nie tylko go nie szukał, ale również o nim nie pamiętał; długi czas tak przynajmniej wam się zdawało.
    Spotkanie z Siv Lindgren było wydarzeniem zupełnie przypadkowym, spadającym z nieba jak liść niezamierzenie lądujący na otwartej dłoni, kasztan rozłupujący się na pół tuż pod stopami, wieść zesłana przez same norny – kobieta przystanęła któregoś popołudnia pomiędzy wysokimi szafami Wielkiej Biblioteki, nachylając się nad książką, której druk był tak mały, że omal nie dotykała nosem linii zszycia, by odczytać poszczególne litery, w stuporze refleksji powtarzając słowa, które trafiły do świadomości Asty wyrazistym nurtem wychwyconego z kontekstu nazwiska. Boye, jak inkantacja, napływało jej śliną na język, zapytana, podniosła jednak tylko głowę, uśmiechając się przepraszająco, Pliszka nie chciałaby, żebym zapomniała, wyjaśniła enigmatycznie, pozornie pozostawiając wprawdzie niewiele poza kolejnym imieniem, kolejną szaradą. Pliszka, pomimo lakonicznej tajemniczości przezwiska, nie była jednak trudna do znalezienia, przez wielu pamiętana jeszcze ze sztubackich czasów akademii, jako starsza kobieta pracująca w szklarni, z nalepką wiedźmowatego nawiedzenia przyklejoną wdzięcznie do obrazów wspomnień – jej trop wydawał się mało obiecujący, lecz był jedynym, jaki posiadaliście.
    Wewnątrz wiekowego budynku Erlinga Falkangera panował skwar i zaduch, duszna lepkość tak odmienna od wizgów jesiennego wiatru i nieustępliwego chłodu kąsającego coraz dotkliwiej w odsłonięte fragmenty ciała. Ledwie zdołaliście rozejrzeć się po tętniącym zielenią pomieszczeniu, gdy podszedł do was młody mężczyzna, na oko niespełna lat trzydziestu, wysoki i wyraźnie niezadowolony z tej niezapowiedzianej obecności.
    Szukacie czegoś? – zagadnął, przygryzając ostentacyjnie przeżuwany w ustach liść laurowy.

    Oboje rzucacie kością k100 na charyzmę. Próg powodzenia stanowi sumę waszych wyników, liczonych włącznie z punktami statystyk – im wyższy wynik, tym korzystniej wypadniecie w oczach nieznajomego, wpływając na stopień jego kooperacji oraz ilość potencjalnych szczegółów dotyczących Pliszki.
    Gość
    Anonymous


    Rzeczywistość mijającego tygodnia utkana była z chaosu myśli.
    Ten bezład i nerwowość, które dotychczas skutecznie udawało mi się trzymać na krótkiej smyczy równowagi i dyscypliny, teraz obecne zdawały się być w każdym czynie, w każdym działaniu, jakiego się podejmowałam. Przenikały do słów, do spojrzeń, do gestów, jak toksyna, zatruwając niemal każdą interakcję, w jaką wchodziłam, w jakiej się znajdowałam – w pracy, względem zarówno swoich kolegów po fachu, jak też nieoczekiwanie zupełnie obojętnych mi interesantów byłam uszczypliwa i niewrażliwa na ich prośby, nie dopuszczając ich do siebie, wszystko wykonując wyłącznie na pół gwizdka; podczas coraz krótszych chwil wytchnienia, które znienacka przybrało formę najprzeraźliwszego z monstrów, na popołudniowych i późnowieczornych spacerach, kiedy wewnętrzny rozgardiasz wreszcie znajdował dla siebie ujście w coraz surowiej wyglądających przestrzeniach miasta, gwałtowność jeszcze śmielej wychylała na zewnątrz, jakbym jedynie szukała pretekstu do wszczęcia niepotrzebnej, bzdurnej dyskusji z całkowicie obcymi mi osobami. Podświadomie szukałam w każdej z tych sytuacji jakiegokolwiek odniesienia do Kaspra Boye, nie wierząc że informacje o mężczyźnie Norny nakryły całunem tajemnicy.
    Ten, wbrew pozorom, krótki czas nauczył mnie, że pytaniami rzadko kiedy otworzyć można wrota skarbca pełnego odpowiedzi; że dużo częściej zamykają wszelkie drzwi, uniemożliwiając obranie jakiejkolwiek drogi, zuchwale zatrzymując w jednym miejscu nierzadko pozbawionym bezpiecznej strefy komfortu. Rozpoczęłam mozolną, powolną naukę czekania, nie poganiania ani siebie, ani nikogo innego – w tym stanie, gdy czas i przestrzeń wydają się jałowe, szczegóły zaczynają nieśmiało wychylać na wierzch, uchylając rąbka tajemnicy, pozwalając samemu wpaść w nieopowiedzianą jeszcze historię. To jednak rozwiązanie wygodne dla dusz detektywistycznych, dla żądnych sensacji poszukiwaczy teorii spiskowych, nie dla mnie, bo zawsze wolałam konkrety. Gdy jednak wreszcie nadeszły, szalejący sztorm chaosu wcale nie ucichł – dały mi jednak narzędzia na jego ujarzmienie; na obranie jakiegokolwiek kierunku i chwilowe wrzucenie w niepamięć poruszania się po omacku.
    - Eitri. – Witam się z oficerem lekkim skinieniem głowy. Czuję, jak kąciki ust nie współpracują z intencjami, unosząc się ledwie w zmęczonym uśmiechu. Zresztą zmęczenie dostrzegalne jest nie tylko w mimicznej powściągliwości – cienie pod oczami, których nie jestem w stanie ukryć, dosadnie wskazują, jak karkołomnym zadaniem okazało się przeżycie ostatniego tygodnia. Na domiar złego, ponowny widok Eitriego wywołuje we mnie wyrzuty sumienia: mam niejasne poczucie, jakbym powrotem do niewyjaśnionych kwestii z Helligsted odrywała go od spraw ważniejszych, od obowiązków priorytetem przewyższających badanie tożsamości przewrażliwionych dusz. – Docierały do mnie ostatnio różne historie i... – Zawieszam na krótki moment głos, tuż przed wznowieniem odważając się ująć go w konspiracyjnym geście pod ramię. Wspinam się na palce, kontynuując. – Naprawdę strasznie mi przykro, że masz tak zaborczego i zazdrosnego brata, więc przygotowałam dla niego łapówkę za tak częste wypożyczanie cię. – Najłatwiej mierzyć mi się z gryzącym sumieniem poprzez obracanie wszystkiego w żart, lecz zupełnie na poważnie wyciągam z kieszeni płaszcza dwie paczuszki, których zawartość skrywała się pod cienką warstwą szarego papieru, mimo to nawet on pozostawał uległy intensywnemu aromatowi korzennych ciasteczek, natychmiast zdradzając chowającą się wewnątrz tajemnicę.
    Ugłaskawszy chwilowo demony moralności, wskazuję jednoznacznie na rozległy budynek szklarni; żadne z nas nie dysponowało dodatkowym czasem, każda chwila zwłoki jedynie oddalała nas od kryjącego się pomiędzy bujną roślinnością uniwersyteckich okazów celu.
    - Dzień dobry. Bardzo chciałabym powiedzieć, że przyszliśmy, aby od specjalisty zaczerpnąć wiedzy dotyczącej magicznej mimozy, jednak… – Spoglądam ukosem na Eitriego, zastanawiając się, jak bardzo niegrzeczne byłoby zawłaszczenie dla siebie możliwości przedstawienia sprawy, z jaką przyszliśmy. – Trzeba wiedzieć, kiedy przyjemności odłożyć na bok. Zastanawiam… Zastanawiamy się, czy słyszał pan może o Pliszce?

    charyzma: 27+10=37
    ekwipunek: wisiorek z magicznym kluczykiem w kształcie drzewa Yggdrasil, kompas serca, odżywcze cukierki
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Asta Mølgaard' has done the following action : kości


    'k100' : 27
    Widzący
    Eitri Soelberg
    Eitri Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t534-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t547-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t579-angerboda#1582https://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Podróż w głąb Helligsted nie przyniosła wielu odpowiedzi: okazała się jedynie furtką prowadząca do ogrodu mnogości wątków. Był przyzwyczajony, że mało kiedy pierwsze rozeznanie przynosiło oczekiwane rezultaty i było wystarczające, aby zapełnić luki niewiedzy. Mimo wszystko był zadowolony z siebie: że podążył tam pomimo lęków i nie pozwolił sobie na kolejne bezsensowne wykręcanie się i ucieczkę przed własnym przeznaczeniem. Chyba pierwszy raz od roku w pełni tak świadomie zgodził się na to, by iść za duchami, i że nie okazał się jedynie bezwładną marionetką, do której mogła przylgnąć dłoń niematerialnej istoty, chętna, by pociągać za sznurki. Choć kilka kolejnych dni był zmęczony i szukał ukojenia w środkach uspokajających, czuł niezwykłą lekkość i ulgę, jakby Kasper Boye (i namiastka rozmowy z nim) zdołał zdjąć część ciężaru z umęczonych ramion. Być może dlatego, nawet widząc marne rezultaty poszukiwania dodatkowych informacji na temat zbłąkanej duszy, zdawał się wyjątkowo swobodny i mniej zatroskany. Całkiem entuzjastycznie przyjął informację, że być może dotykają w końcu pewnego rodzaju przełomu, i skierował swe kroki w stronę kampusu uniwersyteckiego. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie jest nazbyt nieodpowiedzialny, aż tak bardzo uzewnętrzniając całkiem pozytywne nastawienie do dzisiejszego dnia.
    Odetchnął głęboko i przywołał na twarz uśmiech, widząc znajomą twarz swej towarzyszki z Helligsted. Zdawał się przy tym o wiele mniej oschły  i znacznie milszy, prawdopodobnie całkiem dobrze oswojony z osobą Mølgaard. Jego uwadze nie umknęło zmęczenie, które układało się w jej rysach. Podryg zatroskania ściągnął brwi ku sobie, gdy spoglądał na kobiecą postać, jednak nie zapytał o nic więcej, jakby w obawie, że naruszy coś, czego nie powinien nawet muskać swoją spostrzegawczością, choć rozumiał też doskonale, że dla kogoś spoza służb, podobna praca nie była niczym łatwym, a niepewność, która towarzyszyła im od kilku dni, miała zdolność do łamania nawet najsilniejszych charakterów.
    Witaj – skinął lekko głową i pozwolił, aby usta wygięły się jeszcze nieco bardziej w szczerym uśmiechu, choć nie był w stanie przewidzieć, że gest ten wyjdzie mu nad wyraz nieporadnie, a prawy kącik zadrga nerwowo. Początkowo duchota szklarni podziałała nań oszałamiająco, nie potrafił odnaleźć się w przedziwnym miejscu, gdy do oczu napłynęła wilgoć wywołana różnicą temperatur. Otarł powieki wierzchem dłoni i niemal natychmiast przystąpił do zdejmowania wierzchniego odzienia, zawieszając płaszcz na zgiętym ramieniu. Nie był przygotowany na podobną sytuację, jakby zupełnie ignorując wiedzę o miejscu, do którego musiał się udać. Uczynił to przez zwykłe roztargnienie i musiał pokutować w zbyt grubym golfie, owijającym się dookoła szyi niczym zacieśniający swój splot wąż. Rozejrzał się dookoła, sprawdzając już na wstępie, czy nie uda im się dostrzec kogoś, kto mógłby pomóc w dalszych poszukiwaniach. Zupełnie nie wychwycił momentu, w którym poczuł na ramieniu, oprócz ciężaru płaszcza, dłoni Asty przewieszającą się przez nie w dość nieoczekiwanym geście. Dopiero po chwili, gdy wychyliła się bardziej całą sylwetką i nakłoniła go, by nadstawił ucho, otworzył szerzej oczy i zamrugał, wybity z transu rozmyślania. Słysząc formułujące się stwierdzenie, nie mógł powstrzymać się przed rozbawieniem, wyskakującym spomiędzy warg w postaci krótkiego, lecz zupełnie spontanicznego śmiechu, noszącego znamię chrypki palacza. Był gotów usłyszeć wszystko, ale nie coś, co stawiałoby jego brata w tak dziwnej sytuacji. Złośliwie zmarszczył nos i spojrzał na kobietę.
    Serio? Skąd te historie? – Sam powędrował wspomnieniami do rozmowy z Safírem i jego uszczypliwości tyczącej się starszego Soelberga. – Szczerze, spodziewałem się, że słyszałaś coś paskudnego na mój temat, nie na temat mojego brata. No ale… – zerknął w stronę paczuszek, gdy do jego nozdrzy dotarł zapach korzennych przypraw. Ślinianki jak na zawołanie rozpoczęły wesołą pracę, więc Eitri był zmuszony przełknąć ślinię. – Nie musiałaś… – Pokiwał głową, jednak niezwykle chętnie przyjął podarek. – Dziękuję, na pewno to doceni, choć nie obiecuję, że je doniosę do domu. Mam okropną słabość do słodyczy. – Ponownie pozwolił sobie na urwany śmiech, choć powoli zbliżali się do miejsca docelowego, a ich rozmowę przerwał głos obcego mężczyzny. Zerknął na niego i pozwolił, by inicjatywę przejęła Asta, kiwnął jedynie głową na powitanie. Wsłuchał się w słowa towarzyszki  i ponownie poruszył głową, aby potwierdzić, że faktycznie szukają Pliszki. – Dokładnie, będziemy wdzięczni za jakąkolwiek pomoc, informację na jej temat. Tego, gdzie można ją znaleźć...  

    Ekwipunek: sztylet z rogu skvadera, pierścień opieki
    Charyzma: 37 + 11 = 48


    Deep into that darkness peering — long I stood there, wondering, fearing, doubting, dreaming dreams no mortal ever dared to dream before.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Eitri Soelberg' has done the following action : kości


    'k100' : 37
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Mężczyzna wyglądał na niezadowolonego, a może to tylko zmęczenie wdarło się podstępnie w fizjonomie jego twarzy, czoło zaorane konsternacją, usta wykrzywione lekko, jakby właśnie rozgryzł pomiędzy zębami gorzki nabój czarnego pieprzu. Najwyraźniej nie spodziewał się towarzystwa i nieodparcie sprawiał wrażenie, jakby pragnął jak najszybciej wrócić z powrotem do pracy, przepaść wśród gąszczu zieleni, która wypełniała wnętrze szklarni, gęsta i ekspansywna. Mimo to, w obliczu pytania, wydał z siebie cichy pomruk zastanowienia, jakby rzeczywiście trawił słowa skierowanej ku niemu indagacji i dopiero kiedy Asta naznaczyła je akcentem dociekliwości, uśmiechnął się kwaśno, prawie pobłażliwie, spoglądając na nią spod krzaczastych brwi, które ściągnęły się wyraźnie, prawie stykając się ze sobą na linii nosa.
    Zdziwiłbym się, gdyby ktoś tutaj o niej nie słyszał. – odrzekł sucho, lecz wyraz jego twarzy uległ zmianie, z nieufnego rozgoryczenia nabierając smętnego zakłopotania, jakby kazano mu wspominać na głos kogoś, kto zmarł. – Obawiam się, że nie wiecie albo nie rozumiecie, z kim dokładnie chcecie rozmawiać. Cóż… zawsze mówiono, że była stuknięta, wszyscy o tym wiedzieli, takie sprawy niełatwo ignorować, w szczególności nie młodzieży. – zaczął, zerkając w bok, ku rozciągających się za szkłem, zielonych błoniach, lecz zaraz wzdychając cicho, by ze znużeniem zawiesić wzrok na zaciekawionych twarzach swych niezapowiedzianych rozmówców. – Któregoś wieczora przyłapałem ją, jak ustawiła naprzeciwko siebie dwa krzesła i wspierając się rękami o metalową poręcz wokół rozarium, bujała się nogami wprzód i w tył, śmiejąc się opętańczo. – zacisnął usta w wąską linię i pokręcił głową na boki, nachylając się do was konspiracyjnie. – Często mamrocze coś do siebie, przestałem dociekać, co takiego, nie sposób zrozumieć, co dzieje się w jej głowie. Kiedy pierwszy raz tu przyszedłem, powiedziano mi, że Pliszka choruje na menadę, ale… sam nie wiem, to trwa już tyle czasu, czy nie powinna mieć jakiś wyraźniejszych objawów? Kobieta ma prawie sto lat, mało kto dożywa tyle z tym schorzeniem. – skrzywił się, jawnie niezadowolony, że pozwolił sobie na wdanie się w sztubackie plotki, przekazując wam swoje spostrzeżenia, które, choć znane członkom zarządu, wprawiały go w nieprzyjemne zakłopotanie.
    Zresztą, co ja wam będę gadał, sami się przekonacie. – machnął ręką, przygryzając liść laurowy, po czym wyciągając go z ust za sterczący spomiędzy zębów ogonek. – Tylko mnie w to nie angażujcie. – z tymi słowami zniknął w jednej z bocznych alejek szklarni, pozostawiając was w jej dusznym, nagle zupełnie milczącym wnętrzu; w cieplarni łatwo było się zgubić, a on robił to zawodowo. Zaniechani, bez konkretnych wskazówek dotyczących tego, w której części budynku moglibyście znaleźć Pliszkę, nie mieliście innego wyboru, jak tylko rozejrzeć się na własną rękę – kto wie, być może poza nieznajomą kobietą znajdziecie w gąszczu roślin coś jeszcze, co przykuje waszą uwagę?

    Każde z was może wykonać rzut kością k100 na spostrzegawczość – próg powodzenia wynosi 55.
    Gość
    Anonymous


    Nieznany, niezrozumiały zupełnie rodzaj wstydu – obcość dzikiego zażenowania trawiącego zachłannie każdy nerw, rozżarzonymi szpilami mocując na płótnie pamięci każde, zwłaszcza opatrznie wypowiedziane słowo, każdy, najbardziej przypadkowy, nieprzemyślany gest – spłynął na mnie falą gorąca, całkowicie różną od dusznej spiekoty szklarni owijającej się parzącymi jęzorami ciepła wokół odsłoniętych przegubów dłoni, wdzierającej się za wysoko postawiony kołnierz płaszcza, sięgając wychłodzonej, zziębniętej skóry karku. Czuję jak usta płoną mi z zakłopotania, jak upokorzenie własną śmiałością znaczy je szkarłatem wykwitającym również na policzkach – i jedyne, co w tym momencie, na kilka bezsensownie długich uderzeń serca, zaprząta mi myśli, to dziecięco płoche pytanie, czy tę jawną oznakę zmieszania widać, czy to wszystko, ten trawiący mnie od środka ogień, jest wyłącznie chochlikowatą imaginacją.
    Może wcale nie powinnam, może – chyba raczej na pewno – nie wypadało mi zdradzać się z posiadaniem takiej wiedzy ani pozwalać sobie na bezpardonowe otworzenie drzwi do cudzego życia. To kwestia – prawo do prywatności – o której zbyt często zdarza mi się zapominać, na siłę, nieproszona wpraszając się do obcych, uświęconych przestrzeni; prawdopodobnie wyłącznie dlatego, że mnie samą ograbiono z przywileju posiadania go. I może mogłaby całą tę sytuację obrócić w kiepski żart, może mogłabym nawet zacząć blefować, gdyby tylko podświadomość nie podszeptywała mi ostrzeżenia, że tak kiepski w wykonaniu fortel zostałby natychmiast przejrzany przez oficera Kruczej Straży bez większego wysiłku.
    - Gdybym ci powiedziała, prawdopodobnie w mieście niedługo byłoby o jednego trupa więcej. – Podtrzymuję niemal żartobliwy wydźwięk wypowiedzi (również poniewczasie orientując się, jak makabrycznie, jak nietrafienie w jego obecności wybrzmiewają te słowa), rozważnie decydując się jednak na półprawdę, jakkolwiek absurdalnie by brzmiała. – A jeśli o tym mowa... Będę mogła mieć do ciebie ogromną prośbę? Zaraz po tej, jak obiecasz, że jednak nie zjesz wszystkiego sam, bo wolałabym nie wierzyć w te wszystkie koszmarne rzeczy na twój temat – udaje mi się jeszcze dorzucić, nim na naszej drodze staje niewiele straszy od nas mężczyzna. Niezadowolenie wykwitłe na jego twarzy na ułamek sekundy porusza jedną ze strun sumienia, jakby chciało uprzytomnić mi, że nie możemy za każdym razem liczyć, że ludzie, zapracowani ludzie, będą potrafili wyłuskać dla naszych fanaberii wolną chwilę na opowiadanie o pliszkach, uprzytamniam sobie jednak, że bez zdobycia konkretnych – czy może w tym przypadku jakichkolwiek – informacji, sami również niewiele będziemy w stanie zdziałać, nie błądząc wcześniej po omacku i trwoniąc cenny czas – nasz i cudzy.
    Słucham uważnie każdego jego słowa, starając się nie uronić żadnej nowej wiadomości na temat tajemniczej kobiety, wszystkie pozornie najmniej istotne informacje uznając za istotne – szczególnie w obliczu wypowiedzianych przez młodzieńca na koniec słów. Dłonie skrzyżowanych na piersi rąk zaciskam kurczowo na ramionach tak mocno, że aż bieleją mi kłykcie, przymuszam się jednak do uprzejmego, szczerego uśmiechu.
    - Oczywiście, nie będziemy więcej pana kłopotać. Na pewno nie w tej kwestii – dodaję z przekąsem, połowicznie ciekawa jego reakcji, wzrokiem jednak już sunę po rozłożystych zielonościach peleryn liści, ponownie wspinając się na palce z nadzieją, że w rozciągającej się przed nami gęstwinie dostrzegę jakiekolwiek charakterystyczne punkty kompleksu. Im jednak dłużej męczę wzrok intensywną chęcią wyłowienia spomiędzy morza roślinności znamiennych szczegółów, tym większy narasta we mnie niepokój – związany głównie z samą postacią Pliszki. – Myślisz, że cokolwiek z tego, co nam powiedział, było prawdą? Odnosiłam wrażenie, jakby mówił o kimś, kogo… Kogo już nie ma. Może sprawdzimy najpierw w rozarium? – zmieniam prędko temat, unikając bezpośredniego spojrzenia na Eitriego.

    spostrzegawczość: 12+2=14/55
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Asta Mølgaard' has done the following action : kości


    'k100' : 12
    Widzący
    Eitri Soelberg
    Eitri Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t534-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t547-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t579-angerboda#1582https://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Przemierzając pomieszczenie rozglądał się nieznacznie po otoczeniu, wciąż jednak głównie skupiając się na swej rozmówczyni. Na jego ustach igrał stale uśmiech, w pierwszym momencie dość niemrawy, teraz jednak zupełnie szczery. Wbrew pozorom wprawiła go w całkiem przyjemny nastrój, poruszając kwestie, które choć początkowo mogły wydawać się w jakiś sposób drażliwe, w rzeczywistości takimi nie były – zważając na kontekst całej wypowiedzi. Zwykle tego ludzie najbardziej w nim nie potrafili zrozumieć – masy sprzeczności, gdzie błahostki potrafiły wzbudzać protest i niechęć, a sytuacje skrajne, dawały jedynie lekkie drgnienie kącików ust, bądź pobłażliwe kiwanie głową.  Sam prawdopodobnie nie potrafiłby podać jakiegoś schematu, według którego można by było choć w części podążać za nim i z powodzeniem dokonywać predykcji zachowania. Zaciskając wciąż palce na torebkach z ciastkami, rzucał kobiecie zadziorne spojrzenie. Zapach korzennej przyprawy drażnił przyjemnie nozdrza i nasuwał pod powieki obrazy grudniowego świętowania, do którego zbliżali się wielkimi krokami. Choć wydarzenia i nerwowość atmosfery panującej w Midgardzie, wcale nie napawała optymizmem i nadzieją. Nie chciał jednak tego rozpamiętywać dodatkowo dołując się i obniżając efektywność działania, którą musiał zachować, by tę część misji zakończyć powodzeniem. Grobowiec przyniósł im więcej pytań, a na te miała znać odpowiedź Pliszka. Kimkolwiek miałaby się w rzeczywistości okazać
    Niespodziewanie zaśmiał się donośnie, gdy Asta zażartowała – co uznał za całkiem udany zabieg, nie doszukując się w nim żadnych nieprawidłowości, czy makabry wylewającej się z ułożonych słów. Chyba tego potrzebował, rozluźnił więc spięte w karku mięśnie i przekrzywił głowę w rozbawieniu, szybko jednak orientując się w tajemnicy kolejnej prośby.
    Och. Nie ma problemu – stwierdził niezwykle ugodowo, zupełnie nie dając pod rozwagę, czego tak naprawdę mogła oczekiwać. – A co do ciastek, to postaram się. Skoro mnie prosisz. Powiem ci w sekrecie, że od czasu, do czasu, zależy mi na dobrym odbiorze przez innych, więc obalę tym samym przy okazji jakiś mit, który zdołał się zakorzenić w świadomości ludzi. Jak mówią, nie taki diabeł straszny... –  Chyba nawet mrugnął, dość zawadiacko i całkiem w stylu nastoletniego dzieciaka, jednak szybko ukrył ten gest w odwróceniu głowy i odchrząknięciu, by na powrót zmienić się w doskonale profesjonalnego funkcjonariusza.
    Mina mężczyzny, z którym przyszło im rozmawiać, nie wskazywała na to jakby zamierzał wyjątkowo wiele czasu poświęcać na ich prywatny wywiad. Być może, gdyby z miejsca wyciągnął swoją legitymację, całość potoczyłaby się inaczej, jednak zaniechał tego z jakichś zupełnie niesprecyzowanych powodów. Zapewne przez własne roztargnienie i zbyt dobry nastrój nakazujący doszukiwać się jednak tego, co dobre w spotykanych ludziach. Wyjątkowo licząc na gest życzliwości i, być może, umiarkowaną gadatliwość.
    Wsłuchując się jednak w to, co zdołał powiedzieć im nieznajomy, zmarszczył brwi procesując każdy z elementów, który postanowił im ujawnić. Zachowanie Pliszki zdawało się niezwykłe i powodowało jakiś wewnętrzny ścisk w żołądku, nawet ciastka korzenne nie potrafiłyby przejść mu teraz przez gardło. Wiedział, że schorzenia bywają przeróżne, że menada potrafi odcinać człowieka od rzeczywistości, jednak na myśl przychodziły mu również inne możliwości, w których upatrywał „szaleństwa” staruszki. Czy widziała więcej? Czy mamrotała nie tyle do siebie, co do kogoś, z czyjej obecności nikt nie zdawał sobie sprawy? Nie chciał jednak nic więcej mówić, starając się, by własne przeczucia i kontekst nie rzutowały w sposób szkodliwy na całe zajście i uzyskane informacje. Zerknął w stronę Asty, następnie przeniósł uwagę na powrót ku rozmówcy. Chciał coś jeszcze doprecyzować, jednak nie zdołał, bo jak szybko pojawił się przed nimi mężczyzna, tak szybko umył ręce i uciekł, pozostawiając ich samych, bez konkretniejszych wskazówek.
    Soelberg schował paczuszki z ciastkami i obrócił się na pięcie.
    Hm. To interesujące. Sam jakoś dziwnie czułem się, gdy słuchałem jego słów. Pootwierały mi się w głowie różne szufladki, ale to tylko jakieś dziwne dzwonienie. Być może choruje na menadę, ale… to faktycznie może nie być wszystko. Tak, sprawdźmy rozarium – zawahał się. Przygryzł skraj dolnej wargi i ruszył przed siebie. Dokładnie sprawdzał każdy zakamarek. Duchota nie działała na niego najlepiej, odciagał więc co jakiś czas materiał, uporczywie grzejący go w szyję, od skóry.

    Spostrzegawczość: 55


    Deep into that darkness peering — long I stood there, wondering, fearing, doubting, dreaming dreams no mortal ever dared to dream before.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Eitri Soelberg' has done the following action : kości


    'k100' : 55
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Roślinny labirynt szklarni – z zewnątrz tak niepozornej, właściwie niewielkiej – zaskakiwał swoją zawiłością, wąskimi korytarzami pośród baldachimów rozłożystych liści, metalowymi kładkami pozwalającymi przejść pośród szpaleru kąsających powietrze pnączy, wiotkich, kolczystych łodyg, które zaczepiały się złośliwie o materiał ubrania, niby dłonie kokieteryjnej kobiety, próbującej filuternym uśmiechem przyciągnąć ku sobie czyjeś spojrzenie, chwycić za nadgarstek, zwieść na pokuszenie. Im głębiej wchodziliście, tym powietrze robiło się cięższe, bardziej duszne, napełnione upalną wilgocią, przywodzącą na myśl amazońską selwę, by przerzedzić się dopiero przy wąskiej, szklanej cieśninie prowadzącej was ku przestronnej kubaturze rozarium – pokaźnego pomieszczenia, wypełnionego spiralami zwiniętych płatków, w dużej mierze białych, choć wśród hojnie usłanych kwiatami krzewów pięły się również te czerwone, nakrapiające scenerię w sposób przywodzący na myśl plamy krwi na materiale czystego obrusa. Wewnątrz uderzał jednak przede wszystkim zapach – słodki i intensywny, tłumiący nawet woń korzennych przypraw, dotąd unoszącą się ponad pudełkiem świeżo wypieczonych ciastek.
    Rozglądanie się po cieplarni okazało się zadaniem cięższym, niż początkowo można by sądzić, różnorodny, przytłaczający krajobraz sprawiał bowiem, że zmysły gubiły się w oferowanych im doznaniach, krążyły wciąż tymi samymi, utartymi ścieżkami, niezdolne zatrzymać się w jednym miejscu – być może rośliny posiane pod pieczą Erlinga Falkangera rzeczywiście nie przypominały tych, które były wam znane, ich zapach momentami zdawał się bowiem deliryczny, łagodnie otępiający. Po mężczyźnie, który zniknął wśród bocznych alejek nie było ani śladu, kiedy zatrzymywaliście się w miejscu, milczenie flory wypełniało natomiast jedynie ciche szemranie lamp, które nakrywały róże pozłotą intensywnego, żółtego światła. Właśnie wówczas, kiedy można by sądzić, że trop prowadzący was ku rozarium miał zakończyć się niepowodzeniem, do uszu Eitriego dotrzeć mogła cicha, rzężąca melodia, znajomy riff jakiejś starej, duńskiej kołysanki, która przedzierała się przez szum żarówek nieco zawodzącym stękaniem, jakby ktoś śpiewał ją przez sen. Dotarłszy tak daleko, rozsądek podpowiadał, że nie mieliście wyboru – należało podążyć do jej źródła.
    Piosenka, która niebawem dotarła również do uszu Asty, prowadziła was przez korowód szklarni srebrzystą nicią Ariadny, niewyjaśnionym przeczuciem, sprawiającym, że brzmienie nasilało się łagodnym crescendo, by nareszcie zatrzymać was u celu – w ciasnym, słabo oświetlonym rogu pomieszczenia, gdzie nachylona, a może jedynie zgarbiona staruszka, stała tyłem do was, wciąż najwyraźniej nieświadoma czyjejś obecności, głaszcząc w dłoniach młody pęk różanego krzewu i nucąc monotonny refren tej samej melodii, niemrawo i chrypliwie. Długie, choć wyraźnie przerzedzone włosy, opadały jej siwym wodospadem na kark, kiedy nareszcie się odwróciła, jej twarz okazała się jednak nienaturalnie gładka, znakomicie zakonserwowana, jakby kobieta natrafiła przypadkiem na dar wiecznego życia i była nim nawet odrobinę znużona, choć przez grzeczność nie chciała tego okazywać, nosząc się z niechlujnym brakiem elegancji. Jej oczy – ciemne, przenikliwe, lekko zwilgotniałe – utkwiła w Eitrim, a muzyka, która wydobywała się dotąd z głębi jej krtani ucichła niespodziewanie.
    Kasper? – głos miała szorstki, niewyraźny, a jednak nie sposób było się przesłyszeć.

    Przy próbie podjęcia rozmowy z Pliszką każde z was może wykonać rzut kością k100 na charyzmę (wynik liczony łącznie z punktami statystyk i pasującymi atutami) – im większa suma waszych rzutów, tym większa szansa na powodzenie.
    Gość
    Anonymous


    Pamiętam słowa ojca (niczego nie dotykaj!), wypowiedziane tonem, którego nigdy później u niego już nie słyszałam – jakby był pewny, że zaraz skończy się świat; jakby za wszelką cenę chciał powstrzymać nieuniknione, gotów stanąć w szranki z samymi Nornami, z Odynem, z całym zastępem ucztujących w Walhalli wojowników, byleby stawić czoła wyciągającemu po mnie zachłannie ręce przeznaczeniu. Pamiętam lęk w jego spojrzeniu, tak przeszywający, jakby wyzierał wprost z głębi jego duszy; pociemniały, zamglony wzrok przyszpilił moją dłoń – jak na zawołanie zastygłą od razu w bezruchu, jakby faktycznie została pochwycona w imadło ojcowskiej troski – nierozważnie sięgającą ku intensywności czerwonego kwiecia otaczającego przydrożny krzew (nigdy nie zapytałam, co to za roślina, nigdy nie poruszałam już tematu tego felernego zdarzenia, nigdy nie starałam się nawet poznać tożsamości tego niespodziewanego wroga). Pamiętam własny strach, który towarzyszył mi później przez resztę weekendowej wycieczki do parku narodowego Kongernes Nordsjælland – strach przed kolejnym, nieoczekiwanym wybuchem ojca; przed florą, którą miałam podziwiać i która powinna wzbudzać mój nieprzerwany zachwyt, która miała rozbudzić chęć poznawania jej tajemnic, a która ostatecznie okazała się być nie tylko źródłem końca dobrej zabawy podczas każdego kolejnego wypadu na łono natury, ale również początkiem mojej podświadomej awersji wobec zgłębiania tajników wiążącej się z nią dziedziny magii.
    Echo tego wypadu odzywa się teraz niespodziewanie, sprawiając że zamiast skoncentrować się na przeszukiwaniu szklarni uważnym spojrzeniem, na wychwytywaniu spomiędzy plątaniny zieloności czegokolwiek, co pomogłoby nam bardziej niż mało precyzyjne słowa ogrodnika, nieufnym wzrokiem sunę po szpalerze łodyg, liści i kwiecia, z obawą wypatrując dawnego zagrożenia. W milczeniu, podążając ufnie za Soelbergiem, pokonuję kolejne odcinki tego przedziwnego labiryntu, dopiero po dłuższej chwili ciszy, w której mojemu towarzyszowi udaje się wyłapać wzrastający ledwie kiełek właściwego tropu, decyduję się wrócić do przerwanej wcześniej rozmowy.
    - Podejrzewasz coś innego? – Stwierdzenie przybrało kształt pytania; przy tak delikatnej sprawie nierozważnie było wszak twardo obstawać przy jakimkolwiek stanowisku. – Cóż, cokolwiek chodzi ci po głowie, mam nadzieję, że nie ma żadnego związku z przypiętą ci łatką czarnowidza. Wtedy osobiście pomogę obalić przynajmniej ten mit – dodaję, ściszając głos coraz bardziej, kiedy przed nami pojawia się sylwetka staruszki, a do znajomej, wybrzmiewającej już wyraźnie melodii dołączają dźwięczne słowa kołysanki.
    Zaskoczone i nieco zdezorientowane spojrzenie kieruję na Eitriego, gdy kobieta gwałtownie milknie, zwracając się w naszą stronę. Krótka wymiana spojrzeń – może błędnie, może wcale nie, tego przyjdzie dowiedzieć mi się dopiero później – utwierdza mnie w przekonaniu, że jedyną drogą do zdobycia jakichkolwiek informacji od kobiety będzie mało moralne utrzymanie jej w błędnym mniemaniu o tożsamości… Kaspra.
    - Pliszka? – pytam jeszcze dla pewności, choć ta, w zaistniałej sytuacji, wydaje się zupełnie zbędna. – Wybacz, że przeszkadzam, ale… Znalazłam go w takim stanie, błąkał się po szklarni. Wygląda na… – Ponownie przenoszę na krótką chwilę wzrok na mężczyznę, posyłając mu ukradkiem pełen niezręczności uśmiech. Mimo że od opuszczenia Helligsted niewiele rozmawialiśmy na temat tego, co zdarzyło się w grobowcu, poruszając jedynie kwestie niezbędne do rozwikłania zagadki już nie tylko tajemniczych odgłosów, ale i Kaspra Boye, trudno było mi nie odnieść wrażenia, że Eitri czuł się wówczas co najmniej niekomfortowo. Tym bardziej źle czuję się teraz, podejmując za niego tak spontaniczną decyzję, by użyczył samego siebie duchowi. – Nieco osowiałego. Wiesz może, co mu się stało? – Opuszkami palców odnajduję zagłębienie pomiędzy jego łopatkami, gotowa chwycić go w każdej chwili za materiał golfu – jakby to mogło cokolwiek pomóc – jeśli sytuacja wymknie się spod kontroli.

    charyzma: 98+10=108
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Asta Mølgaard' has done the following action : kości


    'k100' : 98
    Widzący
    Eitri Soelberg
    Eitri Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t534-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t547-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t579-angerboda#1582https://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Kilka lat praktyki w zawodzie, pierwszy kruczy lot pozostawiony daleko w przeszłości – potrafił badać otoczenie z niezwykłą dokładnością, nawet gdy niektóre fragmenty rozarium zlewały mu się w jedną, zieloną plamę upstrzoną różnorodnością faktur i kształtów, wyraźnie dostrzeganych przy głębszym studiowaniu kolejnych przemierzanych metrów. Nie sądził wprawdzie, by Pliszka (zważywszy na swój sędziwy wiek) tak szybko umknęła im, orientując się intuicyjnie, że ktoś jej poszukuje, jednak wszelaka ostrożność, podsuwana przez zdrowy rozsądek, była niezwykle potrzebna. Myśli, które wartkim strumieniem przepływały przez jego głowę nie znalazły uzewnętrznienia w dalszym wywodzie jeszcze przez kilka długich minut. Spojrzał na Astę, zastanawiał się przez chwilę, ale ostatecznie uraczył ją wyrazem cichego rozbawienia.  
    Nie, to nie czarnowidztwo, zdecydowanie – zapewnił najwyraźniej pragnąc taką ewentualność zupełnie odepchnąć. – To tylko… ludzie mający kontakt z duchami kończą różnie. Słowa tego mężczyzny: może to nie o menadę chodzi, nie o starcze wariactwo kobiety – urwał, zawieszając spojrzenie w sposób niezwykle wymowny na swej towarzyszce. Narastająca w gardle gula boleśnie haczyła o ścianki krtani, otworzył więc usta i chwycił głębszy wdech, chcąc przepchnąć kamień niepewności do samego żołądka. Cieszył się, że kobieta nie zdawała sobie sprawy z jego największych lęków, ani tutaj, ani w Helligsted, gdy szedł tam wbrew pewnej cząstce swego jestestwa – tego zakorzenionego w przeszłości i nakazującego wierzyć, że kontakt z duchami prowadzi jedynie do tego, co złe i potrafi niszczyć delikatne struktury psychiki.
    Cichutka melodia zniechęciła go chwilowo do kontynuowania wywodu, przyłożył palec do ust, zawieszając opuszkę na dolnej wardze. Szeroko rozwarte oczy podążyły tam, gdzie spodziewał się znaleźć posiadaczkę rzężącego głosu. Choć piosenka nie była prowadzona czysto, jej monotonia grzęzła w uszach, odciskała w pamięci, poruszając dotąd milczące struny, które obecnie drżały lekko, zachęcając do szybszego przełamania granicy, skrócenia dystansu i sięgnięcia ku plecom przygarbionej staruszki. Przyglądał się jej z zafascynowaniem, faktycznie z rzadka mając okazję do obcowania z tak wiekowymi postaciami. Przypominała mu nieco zjawę, jakich wiele widywał jeszcze będąc dzieckiem nie w pełni świadomym posiadanego daru – teraz sądził, że ich rzeczywisty wygląd był zupełnie inny, jednak dziesiątki czytanych opowieści, mitów i baśni, skutecznie zniekształcały sposób, w jaki je postrzegał. Chciał złapać za ramię, zwrócić jej uwagę, zatrzymał się jednak gwałtownie, niemal w tym samym momencie, gdy przestrzeń rozarium wypełniła nieprzenikniona cisza. Pochwycił wstęgę uwagi Asty, równie nieprzygotowany do takiego obrotu wydarzeń. Zmarszczył brwi, próbując dać pod rozwagę, czy powinni pójść tropem omyłkowego stwierdzenia Pliszki. Decyzja Asty nie pozostawiła mu jednak możliwości wyboru. Poczuł, że momentalnie spina się w typowym dla siebie poczuciu dyskomfortu, a sztywniejący kręgosłup wyciąga się, podobnie jak dłonie: przylegające ściśle do korpusu, chwytające luźny materiał kieszeni, wsuwające w nie asekuracyjnie kciuki, jakby chciały podtrzymać tężejącą sylwetkę oficera. Nie był ni krztyny podobny do ducha spotkanego w Helligsted, choć nie miało to teraz najmniejszego znaczenia. Jęknął cicho, nadal zbyt zmieszany, by zaprotestować. Czując na plecach kobiecą dłoń, zacisnął zęby w geście determinacji. Skłonił niechętne do współpracy ciało, by wierniej oddało „osowiałość”. Zgiął kark, który zaokrąglił się wyraźnie, a sam przyjął najbardziej zmarnowaną minę jaką tylko potrafił. Nie odezwał się. W tym momencie nie był do tego zdolny, ale i czuł podskórnie, że swoimi niezgrabnymi tłumaczeniami mógłby spalić cały fortel. Miast tego, utkwił spojrzenie w ciemnych tęczówkach Pliszki, jakby faktycznie był Kasprem, jakby znał ją nie od dzisiaj i oczekiwał, że przypomni mu wszystko, czego już teraz nie potrafił odpamiętać, zagubiony pośród zieleni akademickiej szklarni.

    charyzma: 11 + 19 = 30


    Deep into that darkness peering — long I stood there, wondering, fearing, doubting, dreaming dreams no mortal ever dared to dream before.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Eitri Soelberg' has done the following action : kości


    'k100' : 19
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Oczy kobiety lśniły w jarzeniowym świetle szklarni jak ciemna, atramentowa tafla wody pod łuną zawieszonego na firmamencie księżyca – przez chwilę stała, jeśli nie liczyć drżących dłoni, całkiem nieruchomo, przyglądając się wam obojgu, choć wprawdzie nie sposób było stwierdzić, czy rzeczywiście dostrzega cokolwiek, sprawiała bowiem wrażenie, jakby nie mogła zogniskować wzroku, jakby patrzyła przez was na wylot. Nie poruszyła głową na pytanie Asty, choć nie ulegało wątpliwościom, że podejrzenie nie było mylne – kobieta była wystarczająco charakterystyczna, by nie pomylić jej z kimkolwiek innym, wnętrze szklarni nie obfitowało zresztą w odmienne alternatywy, wewnątrz tłoczyły się bowiem jedynie rośliny, wyciągające swe szerokie, zielone liście, by złośliwie przesunąć nimi po odsłoniętym karku nieuważnych zwiedzających. Dopiero gdy Asta zaczęła mówić, wzrok Pliszki wyostrzył się znacząco, jak gdyby ciemna źrenica raptem wynurzyła głowę z sennego odmętu otaczającej ją tęczówki, chwytając się rozpaczliwie drewnianej tratwy świadomości.
    Och… – westchnęła cicho, robiąc krok do przodu i ostrożnie unosząc prawą dłoń do twarzy, by zasłonić usta, których kąciki drgnęły w spazmatycznym grymasie, jakby ich właścicielka miała zaraz się rozpłakać. Jej spojrzenie, dotąd przeskakujące pomiędzy twarzami niezapowiedzianych gości, zatrzymało się teraz na licu Eitriego, bladym, pochwyconym w chłodny karcer widocznego dyskomfortu, który, mimo niezręczności sytuacji, tylko upodabniał go jednak do niechętnie odgrywanej roli. – Kasper… – głos miała przycichły i stłumiony, jak gdyby słowa zaschły jej w głębi gardła, wydobyte z rozstrojonego instrumentu krtani, choć jej śpiew jeszcze przed chwilą wypełniał rozarium, zastygając słabym drganiem na delikatnych płatkach róż. Pliszka zbliżyła się paralitycznym, nieco zastałym krokiem, po czym przystanęła w miejscu, wyciągając drżącą rękę do twarzy Eitriego i zatrzymując swe pomarszczone, kościste palce w odległości kilku centymetrów od jego policzka. Słowa Asty widocznie napełniły ją nadzieją, lecz teraz, gdy obraz był z bliska bardziej klarowny, a nerwy, nadszarpnięte tkliwym zaskoczeniem, skondensowały się z powrotem w debrze umysłu, w jej czyny wkradło się wahanie, podejrzliwość, która zaorała czoło zmarszczkami rozżalonej obawy.
    Mój słodki chłopiec… – westchnęła ciężko, po czym cofnęła dłoń, nim opuszki palców zdołały dotknąć policzka Soelberga – jeszcze przez chwilę przyglądała mu się uważnie, spod lekko przymrużonych powiek, wnikliwie, a przy tym również na swój osobliwy sposób niepokojąco, jakby była drapieżnym ptakiem wypatrującym pośród wiechliny zdradliwego poruszenia swej zdobyczy, zaraz jej oczy odtajały jednak, straciły wyrazistość i głębię; coś w jej wnętrzu na nowo cofnęło się ku piwnicy ściśniętej piersi, podnosząc przęsła zwodzonego mostu owej ułudnej, kruchej nadziei. – Kasper miał kasztanowe oczy. – odparła, kręcąc głową na boki, po czym przenosząc zbolałe spojrzenie na twarz Asty. – Mnie też zdaje się, że czasami wciąż tu jest, zabrali mi go tak niespodziewanie, tak niesprawiedliwie. Nikt już o nim nie pamięta… jego obecność… jakby nigdy go tu nie było, ale ja wiem... że był prawdziwy, dla mnie zawsze był prawdziwy. Kochał tę melodię. – odparła, a jej głos wydawał się przesiąkać przez warstwy powietrza, w końcu na nowo przeobrażając się w zawodzenie duńskiej kołysanki, której senny riff wypełnił przestrzeń rozarium.

    W celu wydobycia kolejnych informacji oboje możecie wykonać rzut kością k100 na charyzmę (wynik liczony łącznie z punktami statystyk i pasującymi atutami) – im większa suma waszych rzutów, tym większa szansa na powodzenie.
    Gość
    Anonymous


    Nie czuję konieczności komentowania domysłów Eitriego w jakikolwiek sposób; każde wypowiedziane przez niego słowo, choć zmyślnie okrążające sedno drażniącego go tematu, zapewne wątpliwie przydatnej na co dzień umiejętności obcowania z duchami, wybrzmiewa na tyle precyzyjnie, że nie mam potrzeby dalszego drążenia tej kwestii. Zresztą – wymowność jego spojrzenia wystarczająco solidnie sznuruje mi usta, sprawiając że jestem w stanie wyłącznie głośno przełknąć ślinę i dość nieporadnie, z dziwną sztywnością skinąć na znak, że zrozumiałam ukryty za wyraźnym niedopowiedzeniem problem. Ciężko mi w tym momencie choćby w części wyobrazić sobie, jak karkołomnym wyzwaniem musi być dla niego codzienne mierzenie się z czymś, co dla przeciętnego galdra jawi się jako wyśniona furtka do ponownego kontaktu z drogimi zmarłymi, jako, być może, jedyna możliwość do ostatecznego (i jeszcze jednego, jeszcze jednego, tym razem na pewno ostatniego) pożegnania się i upewnienia, że wszelkie zaprzeszłe swary poszły w niepamięć, nie gorzkniejąc duszy po śmierci; dla medium zaś prawdopodobnie, jako nie mająca końca kakofonia obcych głosów, obcych próśb, gróźb i – mi osobiście rysującej się najbardziej kłopotliwą konsekwencją – niemej, notorycznej obecności, będącej tak zauważalnym pozbawieniem ich tego jedynego fragmentu prywatności należnej przecież każdemu człowiekowi.
    Wyrzuty sumienia związane z drążeniem sprawy Kaspra Boye i angażowaniem w nią Eitriego pojawiają się ponownie tym razem jednak osiadając mi na płucach i w przełyku jak ciężka, smolista substancja i niemal pozbawiając możliwości swobodnego oddychania, szczególnie gdy Pliszka wreszcie zwraca na nas swoją uwagę. Świadomość, że zaszłe w niej zmiany mogą rzeczywiście być skrystalizowanymi obawami Soelberga, miażdży mi serce jeszcze bardziej, wiem jednak że za późno już, by wycofać się z podjętych impulsywnie działań. Słaby uśmiech – ni to kierowany do oficera poddawanemu badawczemu spojrzeniu kobiety, ni do podchodzącej coraz bliżej nas Pliszki – ciągle pozostaje widoczny w kącikach moich warg, choć te podtrzymują go coraz trwożliwiej, by wreszcie poddać się zupełnie.
    Z chwilą, gdy wyraźna niepewność obleka twarz staruszki, ufność, jaka zaczęła niewiele wcześniej tlić się w moim sercu: że uda nam się wytrwać w przedstawionym jej fortelu, rozsypuje się gwałtownie i zupełnie niespodziewanie, przesącza jak ziarnka piasku przez sito ze zbyt dużymi oczkami, a mi pozostaje wyłącznie przełknąć podchodzącą do gardła gorycz zakłopotania i wstydu, zarówno względem Eitriego, jak i starszej kobiety.
    - Przepraszam… – Ton, jakiego bezwiednie użyłam, równie dobrze może wskazywać, że faktycznie pragnę wyrazić skruchę niekorzystnym początkiem konwersacji, jak też, że bez względu na okoliczności zamierzam dalej poprowadzić tę rozmowę. Słowa, jakie mam już na języka, splątuje jednak solidnie wstęga ponownie nuconej przez Pliszkę melodii. Mimo panującej w rozarium duchoty, przenika mnie zimny dreszcz – instynktownie, jakby w obronnym odruchu cofam się o krok, oplatając dłońmi ramiona. – Skąd?... Dlaczego kochał akurat tę kołysankę? – Może zbyt pewnie – choć w moim głosie wcale nie wybrzmiewa choćby nuta pewności – zdradzam, że poza melodią, znane są mi również kryjące się za nią słowa. – Dlaczego mówimy o nim w czasie przeszłym? – Naiwność tego pytania dociera do mnie zbyt późno, odznaczając się zaraz szkarłatem zawstydzenia wstępującym zdradliwie na policzki.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Asta Mølgaard' has done the following action : kości


    'k100' : 5
    Widzący
    Eitri Soelberg
    Eitri Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t534-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t547-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t579-angerboda#1582https://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Przez cały czas miał cichą nadzieję, że mimo tego, iż plan wyrósł naprędce, odniosą sukces. Łudził się, że nic nie stanie im na przeszkodzie, a on jakimś cudem zostanie zidentyfikowany przez Pliszkę jako Kasper, choć Kaspra zupełnie nie przypominał. Nigdy nie sądził, że przyjdzie mu podjąć próbę oszukania kobiety, co wywoływało wciąż gwałtowne szarpnięcia strun sumienia, wydających obecnie kakofonię nieprzyjemnych dźwięków alarmujących, że powinni raczej być względem staruszki zupełnie szczerzy, skoro koniecznie potrzebowali jej pomocy w procesie rozwiązywania tajemnicy z grobowca Helligsted. Ponownie prowadził batalię z własnym dyskomfortem zesztywniałego ciała. Zwrócił się w kierunku Asty jedynie na drobny moment, ostatecznie nieco zrezygnowany. Dotarli do  źródeł, a jednak odpowiedź zdawała się być dalej, niż do tej pory sądził. Mimowolnie odczuwał zmęczenie, lecz obecność towarzyszki skutecznie odwodziła go od pomysłu kapitulacji, który podstępnie wpełzł mu do głowy i konsumował coraz większe pokłady energii.
    Dłonie wciąż tkwiły mu w kieszeniach, lecz ostatecznie wydobył je z głębin usianych zwitkami chusteczek higienicznych i skrawków papieru. Ułożył je płasko na udach i przechylił się w kierunku staruszki. Skupił na jej twarzy całą swoją uwagę, pozostawiając za sobą rzeczywistość dookoła. Wielokrotnie towarzyszyło mu podobne odczucie: smugi roślin rozmywały się powoli, stawały coraz mocniej odrealnione i tylko zupełnie obca twarz wybijała się wyrazistą plamą tuż przed jego nosem. Nie wzdrygnął się ani na moment, gdy kobieta wyciągnęła przed siebie rękę niebezpiecznie przebijając się przez sferę najbardziej osobistą, ocierającą się niemal o jego cielesność. Przełknął ślinę, otwierając szerzej oczy. Wtedy też nieudolny plan upadł zupełnie. Wciąż jednak nie potrafił oderwać spojrzenia kierowanego dokładnie na źrenice Pliszki. Niepokój rozlał się kolejną rozpaczliwą falą po jego plecach, a ciepło uderzyło na policzki. Było w niej coś niepokojącego. Dopiero kłucie w mostku przywróciło mu trzeźwość. Wyprostował się w zrywie zdecydowania, ostatecznie odwracając twarz od kobiety. Zbyt zawstydzony, aby dalej z uporczywością poszukiwać jakichkolwiek wskazówek w jej fizjonomii. Cała szklarnia w jednej chwili zdawała mu się niezwykle ciasna i ponad miarę duszna, zahaczył palcem o golf, odciągając materiał od wyraźnie wilgotnej skóry.
    Przeprosiny rezonujące niepewnie w powietrzu nakłoniły kąciki ust do nieznacznego drgnienia. Skłonił lekko głowę samemu odczuwając, że jest winien starej kobiecie szacunek i skruchę w związku z próbą igrania z jej emocjami. Nie obwiniał Asty za podjęte decyzje; nie mieli zbyt szerokiego wachlarza rozwiązań, a korzystanie z każdej, nawet najmniejszej okazji, by rozwiązać zagadkę, zdawało się słusznym wyborem. Ostatecznie, nie zamierzali przecież nikogo skrzywdzić.
    Wsłuchując się w pytania towarzyszki, odważył się ponownie podjąć próbę dokładniejszego przyjrzenia się kobiecie. Cokolwiek stało się z Kasprem: była wyjątkowo poruszona i to na swój sposób przeszywało go na wskroś współczuciem. Pierwszy raz od bardzo dawna poczuł, że jednak byłby gotów sięgnąć bez skrępowania po czyjąś obecność, ujmując między rozdygotane w nerwowości palce grzbiety dłoni, na które naciągnięte została pergaminowa skóra wiekowej kobiety. Węzły żył wybrzuszały się wyraźnie na ich upstrzonej plamami starczymi powierzchni. Nie rozumiał, czemu aż tak bardzo ujął go ten widok oraz boleść rozsiewana w tonach duńskiej kołysanki.
    Pliszko… – rzucił nagle, przestępując krok do przodu, topiąc dystans, o który tak bardzo zabiegał. Znów czuł cień dyskomfortu, lecz ten minął dość szybko. Dla umocnienia się w słuszności czynu, zerknął w kierunku Asty. – Wiem… wiemy, że był… że jest prawdziwy… – wyraźnie zaciął się w słowach, wyciągając przed siebie ręce, które skierował ku sędziwej pracownicy szklarni. – Może moglibyśmy pomóc; kto go zabrał? Jak dawno temu? – w jego słowach brzmiała wyraźna, lecz łagodna prośba, a dłonie wciąż pozostawały otwarte.

    charyzma: 11 + 36 = 47


    Deep into that darkness peering — long I stood there, wondering, fearing, doubting, dreaming dreams no mortal ever dared to dream before.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Eitri Soelberg' has done the following action : kości


    'k100' : 36
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Słowa kołysanki, z początku całkiem wyraźne, przebrzmiewające osobliwością swego znaczenia przez zawodzący rytm melodii, w jakiej zostały zatopione, poczynały w końcu gubić się w śpiewnym nuceniu, jakby coś sprawiało, że stawały się głuche i przytłumione, zlepione śliną bądź przepuszczone przez modulator zniekształconego starością gardła. Mimo to, Asta mogła jednak rozpoznać w nich znajomy fragment, nawet wśród galdrów wypowiadany zawsze jedynie po duńsku:

    Czego chcą od nas zmarli, którzy powrócili?
    Duchy wiążące swe życie z pomniejszymi bogami
    Miejskie latarnie rozbłysły pośród mroku polarnej nocy
    Księżyc zmienił kolor na czerwony, ukryty pod siatką chmur


    Piosenka przez jakiś czas wypełniała jeszcze duszne, ciepłe wnętrze szklarni, w końcu rozmyła się w nim jednak zupełnie, przerzedzona panującą wewnątrz wilgotnością. Pliszka nuciła przez dłuższą chwilę, nagle sprawiając wrażenie zupełnie nieświadomej waszej obecności bądź spoglądającej przez wasze ciała na wylot, jak gdyby jej śpiew, na podobieństwo tańca älv, zakrzywiał rozumienie czasu, minuty przeobrażając w godziny, a godziny w lata, zatrzymując was tutaj, dopóki sami nie staliście się szkliści i nieuchwytni, przypisani do innego świata. Wrażenie to trwało jednak zaledwie kilka minut, kobieta w końcu zmrużyła bowiem oczy, spoglądając na twarz Asty, nagle pobladłą skruchą i niepewnością wypowiedzianych przeprosin.
    Kasper wierzył… w różne historie. – odpowiedziała nareszcie drżącym tonem, jej głos zawisł jednak w powietrzu, sprawiając, że sama zesztywniała na chwilę, przyglądając wam się uważnie, jakby w refleksji nad tym, jak wiele była w stanie powiedzieć i jak wiele powiedzieć nie powinna. Westchnęła ciężko, po czym wyciągnęła swe trzęsące się, starcze dłonie o pergaminowo cienkiej skórze, pod którą widoczne były fioletowo-niebieskie żyły, wyraźne i nabrzmiałe – chwyciła dłoń każdego z was w swoje pomarszczone, choć zaskakująco miękkie palce, po czym odchrząknęła wyraźnie, jakby próbowała oczyścić swój głos z ostałej w nim melodii. – Słyszę go w swojej głowie. Przemawia do mnie, lecz zawsze jest zbyt daleko… w niewłaściwym miejscu, tak, jestem pewna, że to miejsce bardzo go uwiera. – kobiece oczy rozbłysły taflą łez, wciąż nie puszczała was jednak, przechylając w końcu głowę, by znów przyjrzeć się twarzy Eitriego, uważnie i wnikliwie, tak długo, że w jej fizjonomię wkradła się również pewna nietypowa podejrzliwość. – Zabrali mi go na początku września, pewnego dnia po prostu przepadł, cisza. Pytałam po mieście… czy ktoś go nie widział, mojego chłopca, ale nikt już go nie pamiętał. Jakby nigdy nie istniał. – pokręciła głową, zacieśniając uścisk na waszych dłoniach. – Ale wy. Wy wiecie, że jest prawdziwy, wiecie, co się z nim stało. – łzy, które dotąd zbierały się w debrze jej powiek zsunęły się teraz pojedynczą, nieśmiałą strugą po lewym policzku, zastygając w kąciku ust. – Wiecie, kto go zabił.
    Gość
    Anonymous


    Odkąd pamiętam, trudno było mi zrozumieć, dlaczego tak kojącą umysł melodię połączono ze słowami, które wywoływały strach; dlaczego przez pokolenia tekst nie uległ przekształceniu; dlaczego tak bardzo jego słowa wtopiły się w duńską świadomość, sprawiając że kołysanka, mimo lęku, z jakim niektóre jej wersy nieustannie są wypowiadane, wciąż wybrzmiewa w domach galdrów, by nadal zasiewać w młodych umysłach ziarna trwogi. Odkąd pamiętam, odkąd zaczęłam rozumieć znaczenie wyśpiewywanych bezbarwnym, wypranym z emocji matczynym głosem linijek mających utulić mnie do snu, nauczyłam się udawać, że śpię – mimo że sen długo jeszcze nie przychodził, rozegnany budzącą mój strach melodią. Nauczyłam się, jak układać własne ciało, by nie zdradził mnie nierównomierny, zbyt szybki oddech; jak oddychać, by poskromić nerwy; wreszcie też – co robić, by matka nie chciała obdarowywać mnie tym ostatnim odpryskiem jej wypaczonej miłości. Nauczyłam się zasypiać dopiero wtedy, kiedy drzwi do mojego pokoju zamykały się na głucho; kiedy na korytarzu nie słyszałam już niczyich kroków; kiedy miałam pewność, że przypadkowe skrzypnięcie łóżka, w którym leżałam, jak skamieniała, nie sprawi, że ktokolwiek przybiegnie zaniepokojony.
    Obecnie – kiedy umysł wypełniają mi dźwięki kołysanki, kiedy usta bezwiednie układają się w jej słowa i powtarzam za starszą kobietą kolejne wersy piosenki – czuję się podobnie, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Odnoszę wrażenie, jakby każdy fragment mojego ciała nagle zastygł, zaskorupił się, zostając wyłączonym z możliwości czucia i podejmowania jakiejkolwiek aktywności; boję się przełykać, odgarnąć niesforny, drażniący mnie włos z powieki, przesunąć spojrzenie z nieokreślonego punktu pomiędzy Eitrim, a Pliszką, na pracownicę szklarni – boję się, że gdy tylko spojrzę w jej oczy, skamienieję naprawdę.
    I nie muszę nawet zerkać w jej stronę, by zdawać sobie sprawę z tego, że kobieta w tym momencie skupia swoją uwagę na mnie. Za każdym razem, kiedy przesuwa po mnie wzrokiem, mimo dziwnej łagodności jej spojrzenia odnoszę nieodparte wrażenie, jakby wywiercała nim we mnie dziury, jak gdyby w ten sposób mogła dowiedzieć się o Kasprze czegoś więcej, niż sama wie.
    - W jakie? – podchwytuję ostrożnie, z niejaką ulgą, że mimo mojego – bo nie potrafię obarczyć Eitrego winą za to, co się stało – zupełnie nieodpowiedzialnego zachowania, nie wyprasza nas, nie wyrzuca, nie każe odejść, tylko postanawia porozmawiać. – Czy w związku z tą… wiarą mógł stanowić dla kogoś zagrożenie? – dopytuję z niepewnością, obawiając się drogi, jaką obrały kotłujące mi się w głowie myśli. I chociaż już chwilę wcześniej odważam się unieść wzrok na Pliszkę, chociaż widziałam, jak się zbliża, jak wyciąga ku mnie rękę, trudno powstrzymać mi dreszcz przebiegający mi po karku wzdłuż kręgosłupa, kiedy ciepłym gestem ujmuje nasze dłonie.
    Słuchając jej wyznania – słów, w których smutek, żałość i coś jeszcze, czego nie potrafię nazwać, formują perły łez cięższe i raniące bardziej niż te zawisłe w kącikach oczu starszej kobiety – zerkam z niepokojem na Eitriego, śledząc każdą zmianę w jego mimice i postawie, starając się złapać jego spojrzenie, by znaleźć w nim potwierdzenie, że każda moja naprędce tkana z opowieści Pliszki i słów Kaspra myśl, może być wyłącznie nic nieznaczącą teorią. A mimo to, kiedy w dusznym, przesyconym mdło-słodkim zapachem róż powietrzu wybrzmiewa ostatnie stwierdzenie, będące niemal oskarżeniem, to jedno słowo, to jedno nazwisko zbyt zajadle kąsa mi język, domagając się wolności, bym zostawiła je dla siebie.
    - Lauge? – Imienia profesora nie wypowiadam głośno, nie wypowiadam go prawie wcale, niemal bezgłośnie poruszając ustami, by nie spłoszyć nim Pliszki i żeby nie wywabić nim demonów, jakby samo w sobie było jedną z zakazanych inkantacji.
    Widzący
    Eitri Soelberg
    Eitri Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t534-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t547-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t579-angerboda#1582https://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Pieśń przykuwała jego myśli wpierw dość natarczywie, by później odwiódł spojrzenie od starszej kobiety i podążył ku znajomym rysom twarzy Asty, zupełnie puszczając dalsze tony melodii mimo uszu. Wysłuchał zdecydowanie wiele, tyle, by jego emocje burzyły się w niepewności jeszcze przez kilka kolejnych drgnięć wskazówek zegara. Błękitne talary tęczówek wciąż z uporczywością poszukiwały ulgi nie w osobie Pliszki powoli rozwiązującej swój język, a w bliźniaczej niebieskości uchwyconej w ramy jasnych rzęs okalających wykrój oczu. Cieszył się, że nie przyszedł do rozarium zupełnie sam i że jednak zgodnie stwierdzili, iż chcą wspólnie kontynuować wątek rewelacji zaszytych w grobowcu Helligsted. Jakkolwiek mógł czuć niewygodę w związku z podstępem, którego się dopuścili, a którego niestety nie udało im się obronić, to jednak poczucie pewnej dozy spokoju i bezpieczeństwa rodzącego się w obecności Asty dawały mu możliwość chwytania spokojnego oddechu nawet gdy napięcie narastało w duchocie akademickiej szklarni wraz z naporem kolejnych informacji ujawnianych przez staruszkę. Zmarszczył lekko czoło, chciał przypomnieć sobie wszystko to, czego doświadczał w grobowcu, gdy obecność Kaspra stawała się niemal namacalna. Nie był to łatwy kontakt, gdyż nawet jeśli duch skory był do pomocy, to jego płochość, a także niepokój zasnuwający kamienie starej nekropolii, nie ułatwiały mu zadania.
    Chwilowo nie wtrącał się do rozmowy, chciał podjąć słuszną decyzję co do tego, jak wiele powinien przed Pliszką ujawniać. Gryzło go jednak poczucie winy i przekonanie, że w takiej sytuacji winni byli jej choć tyle szczerości. Była dla nich jedynym tropem i ewentualnym źródłem większej ilości informacji. Praca nauczyła go, by nie ufał zbyt chętnie, lecz cóż innego im pozostało? Czy mogli pozwolić sobie na wygodę rezerwy i kolejną próbę załatwienia sprawy podstępem? Wątpił w to szczerze. Odpowiedział na wyczuwalną w gestach Asty niepewność subtelnym skinieniem głowy. Miała pełnię słuszności zadając takie pytania i podążając za intuicją w tym przypadku najlepiej dyktującą właściwe rozwiązanie. Pozwolił ująć swoją dłoń, czuł jak chłodne palce zaciskają się na miękkim śródręczu.
    Szklistość oczu Pliszki i jej stwierdzenie przypomniały mu o rzeczywistym dyskomforcie wyczuwalnym w trakcie podróży do Helligsted; zmierzwione włosy, rzadka boda. Dobrze pamiętał rezonujące w ciele słowa:
    Musisz mi pomóc. Nie powinno mnie tu być.
    Musisz mi pomóc. Nie powinno mnie tu być.
    Musisz mi pomóc.
    Nie powinno mnie tu być.
    Nie powinno mnie tu być.

    Słowa zaczynały galopować pod sklepieniem czaszki, odbijając się głuchym echem w strukturach kości. Utożsamienie się nagle z odczuciami staruszki przyszło mu niezwykle łatwo, a sama powierzchnia jego własnych białek oczu tonąć poczęła w łzawym blasku.
    Nie powinno mnie tu być. Złożyli mnie w grobie, ale powinenem być gdzie indziej – wydukał bezwiednie, w końcu pokusiwszy się o spojrzenie rzucone na pooraną bruzdami czasu twarz Pliszki. – Mówił do mnie też. Widziałem go. Jestem medium, czy ty… czy ty słyszysz go na tej samej zasadzie? – zapytał, czując, że pąsowy rumieniec zlewa się na wzniesienia policzków. Przełknął gęstniejącą w gardle ślinę, gdy imię profesora zawisło w powietrzu niczym katowski topór mogący ściąć wedle kaprysu każdego z nich. Mroczna prawda, czy jedynie rozpaczliwa próba połączenia wszystkich wątków w jedno? Sam już gubił się w tym, co nimi kierowało. Zacisnął boleśnie wargi, lecz nie potrafił być zupełnie obojętnym na to, co przecież stało się, kiedy wypowiedział imię Lauge przy Kasprze. Duch nagle z brutalnością został ponownie zaciągnięty do zaświatów. Chciał mówić coś jeszcze, lecz Eitri nie potrafił go zrozumieć. – Pytałem go o Lauge – przyznał ściszonym głosem. – Chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz niewidzialna siła zmusiła go do zerwania kontaktu – wyjaśnił bez zająknienia. – Czy Kaspra coś łączyło z profesorem? Pliszko, jeśli mamy pomóc, jeśli mamy przywrócić pamięć o Kasprze i o tym, co go spotkało. Potrzebujemy odpowiedzi, jakkolwiek straszna by ona nie była. – W jego głosie brzmiała teraz zupełna determinacja i gotowość, by zrobić wszystko, co będzie konieczne, nawet wysokim kosztem. Wszystkie nieszczęścia, anomalie, zakazana magia pleniąca się w świecie, morderstwa, plotki rozpuszczane po Midgardzie. Wszystko musiało mieć gdzieś swoje źródło. – Żeby nieść pamięć, potrzebujemy wiedzieć o nim więcej – dodał po czasie, ściskając mocniej kobiece palce w geście wsparcia i obietnicy, że nie zapomni jak pozostali ludzie. Nie wiedział, czy uczynił słusznie i czy jego słowa nie przyniosą jedynie bólu. Mimo wszystko, zaryzykował. Cofając się o pół kroku przywarł do boku Asty, opierając się lekko, lecz nie tak by nią zachwiać, czy narazić na konieczność przytrzymania ciężaru oficerskiego ciała, a po to, by odzyskać pewność, że nie zapędził się zbyt daleko w swych słowach. Liczył, że w razie konieczności potrząśnie nim i sprowadzi na ziemię. Choć chyba na poprawę było już za późno.


    Deep into that darkness peering — long I stood there, wondering, fearing, doubting, dreaming dreams no mortal ever dared to dream before.
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Cała twarz Pliszki wydawała się zapaść i pobladnąć, a jej oczy, które dotąd wydawały się nieustannie niknąć za mglistą poświatą nieświadomości, po czym wyłaniać się z niej błyskiem trzeźwej obawy, stały się prawie szare, błyszczące i szkliste jak u ryby. Kobieta pochyliła lekko głowę, a poruszająca strunami jej krtani melodia ustała, paraliżując duszne wnętrze szklarni jedynie cichym szemraniem zawieszonych pod sufitem lamp, rzucając na kwietne bukiety jasną łunę światła, w którym róże wydawały się jeszcze bielsze, czyste i lśniące jak z jedwabiu – dopiero po chwili zmarszczka na jej czole wykrzywiła się w lekki łuk, ściągając jednocześnie brwi, gdy opieszała świadomość wychwyciła sens pytania Asty, ostrożną wątpliwość podszytą płytko pod intencją jej wypowiedzi.
    Kasper… Kasper był niegroźny, on by nigdy… – zaczęła nerwowym, rozgorączkowanym tonem, kręcąc głową na boki, przecząc tym samym nie tylko słowom Mølgaard, lecz również, jak mogłoby się zdawać, własnym obawom, na nowo wkradającym się pod cienki pergamin jej rzeczywistości. – To dobry chłopak… nie skrzywdziłby nikogo, na pewno nie umyślnie. – dodała, splatając swe rozedrgane dłonie, przez posiniałe płótno których prześwitywały pojedyncze wstęgi zbłękitniałych żył. Jej źrenice wydawały się zadrżeć w jasnych okręgach tęczówek, zanim nie przeniosła wzroku z powrotem na Eitriego – tym razem, poza nerwową obawą, w jej fizjonomii zaszyło się także zaciekawienie, krótkie i przenikliwe, a jednak rzucające blady połysk na jej popielatą, papierową cerę. – Rozmawiałeś z nim. – zauważyła przycichłym, wciąż lekko strwożonym głosem i przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby zamierzała się cofnąć, ostatecznie jej sylwetka, poza starczym drżeniem rąk, pozostała jednak nieporuszona. – Dotrzymuję towarzystwa… istotom, które nie należą już do tego świata. Rozumieją mnie lepiej, niż żywi. – odpowiedziała w końcu, a jej wypowiedź zabrzmiała osobliwą klarownością, jaka zaraz na nowo zapadła się w mgliste poruszenie, gdy imię Lauge – pytanie i wtórujące mu zaraz oznajmienie – prześlizgnęło się fastrygą przez płótno prowadzonego dialogu.
    On… ufał mu, był wybitnym uczniem, nawet już po ukończeniu nauki w Instytucie. Ciekawiła go sama teoria magii i starożytne runy, te, które można odnaleźć na ścianach starych grobowców… nie lubiłam tych zainteresowań, lękały mnie. Ten błysk w jego oczach, gdy mi o nich opowiadał... Naprawdę wierzył, że jest bliski ogromnego odkrycia, przełomu. – zaczęła zdławionym głosem, po czym przerwała, na chwilę zakrywając usta dłonią, zanim udało jej się wznowić narrację. – Któregoś dnia wspomniał Runstena Fältskoga. Przestraszyłam się, kazałam mu wyjść, nie opowiadać o takich rzeczach w moim domu. – oczy kobiety nakryły się taflą łez, lecz tym razem żadna z nich nie zsunęła się po policzkach, zastygając jedynie kroplami wilgoci na jasnych rzęsach. – Już nigdy nie wrócił, nie wiedział jak. Sądzę… – pochyliła się ostrożnie naprzód, lecz słowa wypowiadała nie tyle ze zgrozą, co ze smutkiem. – ...że Lauge złożył go w grobie, do którego sam nigdy nie wstąpił. – podążająca za słowami konotacja wydawała się oczywista: nikt mi nie wierzył. Jak mógłby? Wszyscy pracownicy szklarni uważali Pliszkę za szaloną – i być może rzeczywiście taka była.
    Powinniście już iść. – dodała zaraz, a w jej głos znów wkradł się rozdygotany, nerwowy pośpiech, nakrywający spojrzenie obłokiem pobielałej półprzytomności. – Musicie uważać. – ostatnie słowa na nowo przeobraziły się w zawodzący dźwięk melodii, gdy kobieta wykonała drażliwy ruch dłońmi, jakby próbowała przepłoszyć was jak ptaki, po czym odwróciła się twarzą z powrotem do jednego z krzewów, tym razem jednoznacznie dając wam do zrozumienia, że więcej informacji nie uda wam się od niej wyciągnąć.

    Za przeprowadzenie rozgrywki z Prorokiem każdemu was przysługuje 30 PD, po które możecie zgłosić się w rozwoju postaci. Dodatkowo, Eitri może zdecydować się na oficjalne zbadanie i przeprowadzenie śledztwa w sprawie śmierci Kaspra Boya i Lauge Nørgaarda, przywodząc ją do świadomości Kruczej Straży.
    Gość
    Anonymous


    Jak ognia staram się unikać nieporozumień — wyrażać zawsze jasno i precyzyjnie myśli oraz potrzeby, by nie doprowadzać do sytuacji konfliktowych; by do minimum ograniczyć możliwość zaprzątania wyjaśnieniami zarówno cudzego, jak też własnego czasu. Starania te nie zawsze jednak przynoszą oczekiwane efekty: pieczołowicie dobierane słowa tracą na klarowności, rozrzedzane strużkami wieloznaczności; niedopowiedzenia urastają do niebotycznych rozmiarów, stając się, nawet mimo czynionych wysiłków, niemożliwą do pokonania przeszkodą. Gdy dochodzi do takich sytuacji, nigdy nie wiem, gdzie popełniłam błąd — błędem jest natomiast to, że po czasie nigdy nie staram się analizować odbytych rozmów, grzebiąc je pod zwałami przeszłości.
    Teraz natomiast wiem — jeszcze zanim nim Pliszka zabiera głos, by udzielić nam odpowiedzi — że zupełnie opatrznie rozumie zadane przeze mnie pytanie. Widzę po sposobie, w jakim układają się jej usta; po nieoczekiwanej zmianie koloru jej i tak pergaminowej skóry; po szklistości wzroku, który z niezłomnością przyszpila mnie w miejscu, kilka kroków, kilka uderzeń serca od niej. Znów czuję się niekomfortowo, ogarnięta dziwną obawą przed poruszeniem, jakby jakikolwiek dodatkowy ruch mógł sprawić, że staruszka wybuchnie całkiem nieprzewidzianym gniewem.
    Oczywiście, oczywiście, że nikogo by nie skrzywdził — przytakuję bezwiednie jej słowom, zdjęta strachem wywołanym tonem głosu Pliszki, jej niejednoznacznym spojrzeniem, nagłą zmianą całej jej postaci, znów bardzo odrealnionej, bardziej przypominającej zjawę niż człowieka. Jest w niej coś, co sprawia, że mimo bijącej we mnie na alarm chęci wyjaśnienia, dopowiedzenia, że ani przez chwilę nie wątpiłam w dobre intencje Kaspra, gryzę się w język z cisnącym mi się na usta pytaniem. Już nawet nie po to, by nie zaognić sytuacji, ale — kiedy reflektuję się, że zachęcona pytaniami Eitriego wreszcie na dobre rozwinęła kwestię Kaspra — aby nie pozwolić, by, przypadkiem rozproszona, ominęła jakikolwiek istotny detal.
    Nerwowo zaczesuję kosmyk włosów, zwilgotniałych od panującej w szklarni temperatury; wciąż wydaje mi się, że w pomieszczeniu wcale nie jest tak parno, jak być powinno, bo wewnętrznie ciągle dygocę z zimna, mimo że strużki potu łaskoczą mnie w skronie, a wełniany materiał płaszcza gryzie skórę przedramion i szyi. Czuję, jak policzki pokrywają mi się rumieńcem rozemocjonowania, gdy kolejne, już nie tak oszczędne, szczegóły ujawniane przez kobietę zaczynają zazębiać się z wcześniej posiadanymi informacjami, tworząc obraz coraz bardziej koszmarnego ciągu zdarzeń. Trwam w bezruchu — z szeroko otwartymi oczyma utkwionymi w Pliszce, z podchodzącym do gardła sercem — tylko dzięki Eitriemu, którego namacalna obecność, tuż przy moim ramieniu, pozwala mi zachować resztki opanowania. Nie mam wątpliwości, że gdyby nie postąpił kroku w tył, zrównując się ze mną, gdyby został przy starowinie, uległabym narastającej potrzebie ucieczki: od Pliszki, od jej słów, od odurzającej woni róż, od czającego się zbyt blisko zagrożenia związanego z osobą zarówno Kaspra Boye, jak też Lauge Nørgaarda. Gdy więc sugestia kobiety o opuszczeniu szklarni przecina ciszę, która nastała na chwilę po jej wyjaśnieniach, obie dłonie zaplatam kurczowo, zbyt mocno na ramieniu oficera, zdawkowym skinieniem wskazując znajdujące się po lewej stronie, zaparowane drzwi.
    Słuchaj, zaraz po pojawieniu się informacji o tym, że profesor nie żyje, zaczęła się nagonka na Nørgaardów, że niby klan wyroczni, a nikt nie przewidział, że dojdzie do takiej tragedii. — Nie czekam, aż opuścimy rozarium, cichym głosem, raz po raz wznosząc niespokojne spojrzenie na twarz Soelberga, wyłuskuję z odmętów pamięci fakty, które dotychczas wydawały mi się zupełnie bez znaczenia. Naciskam klamkę, a drzwi ustępują pod mocniejszym pchnięciem ich barkiem z nieprzyjemnym skrzypieniem. Na moment zapiera mi dech, kiedy zaduch szklarni ustępuje rześkiemu, listopadowemu powietrzu. — Może… Może ktoś upozorował jego śmierć? Może Nørgaard wcale nie jest zabójcą, a tylko jeszcze jedną ofiarą? Może został porwany? — sugeruję spiesznie, chyba dość naiwnie nie potrafiąc uwierzyć, że profesor mógłby zrobić coś tak okropnego.
    Widzący
    Eitri Soelberg
    Eitri Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t534-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t547-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t579-angerboda#1582https://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Słowa Pliszki zatrzymały go w refleksji. Owszem, próbował nawiązać z nim kontakt, nie krył w żaden sposób już dłużej swych zdolności, gdyż jak sądził jedynie szczerość w tym przypadku była w stanie przekonać staruszkę do dalszej rozmowy. Zagryzł wargę słysząc kobiece wyznanie; on sam nigdy nie był zdolny stwierdzić, że umarli rozumieją go w jakikolwiek sposób, że są dla niego lepsi od żywych ludzi; podobny dyskomfort wywoływała w nim obecność i jednych i drugich, choć przywykł już nieco i o wiele lepiej odnajdywał się w towarzystwie, niż miało to miejsce przed laty. Pomimo smutku zalegającego w spojrzeniu Pliszki i boleści sączącej się z jestestwa ducha, a wyczuwalnej w Helligsted, nie potrafił zupełnie wymazać rezerwy typowej dla detektywa. Współczół, współczół tej istocie prawdziwie, podobnie jak zupełnie szczerze pragnął uspokoić starą kobietę zapewnieniem, że z całą pewnością odkryje prawdę i sprawa mężczyzny błąkającego się w zaświatach na pewno będzie miała dobre zakończenie. Znał jednak zasady obowiązujące funkcjonariuszy – nie mógł powiedzieć jej nic poza tym, że teraz nie porzuci sprawy korzystając z narzędzi oferowanych przez Kruczą Straż. W przeciwieństwie do Asty nie zdecydował się, by skomentować w jakikolwiek sposób słowa Pliszki. Chciał wierzyć tak jak ona w niewinność Kaspra, lecz póki nie świadczyły o tym zebrane dowody, każde nadmiarowe stwierdzenie nie było dobrym posunięciem. Kiwnął lekko głową, dziękując za wysiłek, który wyraźnie włożyła w tak niewygodne wyznania poruszające kwestie jednego ze znamienitszych członków klanu Nørgaardów. Wiedział, że choćby przez wzgląd na padające oskarżenie sprawa ta będzie nosiła w sobie ryzyko narażenia się wielu znaczącym osobistościom Midgardu. Obawa jaką zaczął odczuwać; świadomość, że Asta mogłaby ucierpieć na tym w jakikolwiek sposób sprawiały, iż czuł się w obowiązku, by przede wszystkim nie narażać jej bardziej, niż to konieczne. Część sprawy powinna zostać zbadana przez profesjonalistów, o czym zdecydował już dawno, lecz myśl ta dopiero teraz nabrała pełni kształtów.
    Nie będziemy więcej cię męczyć. —  Nie zdążył podziękować, niespodziewany nakaz opuszczenia szklarni nie pozostawiał im pola manewru, kobieta wycofała się z kontaktu pozostawiając ich z wątpliwościami. Obręcz palców zacisnęła się na jego przedramieniu. Spojrzał na Astę kiwając lekko głową, dając znać, że faktycznie powinni opuścić rozarium, bo już więcej informacji nie uda im się wyżebrać. Tym razem melodia wyśpiewywana przez staruszkę zaczynała go męczyć i rozpraszać. Chyba miał już dość panującej tu duchoty i specyficznej, wywołującej poczucie osaczenia, atmosfery, podążył więc ku wyjściu. Wciąż kurczowo zaciskał palce na zwiniętym płaszczu, podobnie jak mocno trzymał się obecności Mølgaard i jej dłoni zaplecionych na materiale okrywający ramię. Milczał dość długo, trawiąc wszystkie usłyszane słowa.
    Zbyt wiele dziwnych rzeczy zaczęło się dziać po jego śmierci, Asto — rzucił wreszcie, naciskając na drzwi i wychodząc. Nie wiedział, czy używanie terminu “śmierć” w odniesieniu do Lauge była odpowiednia zważywszy na usłyszane rewelacje. Zamknął oczy łzawiące pod wpływem nagłego podmuchu. — Wspomnienie Runstena Fältskoga nie wróży zbyt dobrze, jeśli o naszego Kaspra chodzi. Niemniej, wtedy, w Helligsted, zdawał się realnie poruszony, przytłoczony, pełen obaw. — Przypomniał sobie jeszcze raz pierwszy etap śledztwa. Wreszcie zatrzymał się przed szklarnią, by założyć płaszcz i zapiąć go szczelnie pod szyją. — Przejdźmy się jeszcze i porozmawiajmy, dobrze? — zaproponował, widząc, że jego towarzyszka chce kontynuować porządkowanie uzyskanych informacji, dzieląc się własnymi przemyśleniami. Bez większego namysłu, zupełnie oswojony z jej obecnością, ponownie wyciągnął ramię, by oparła się na nim swobodnie podczas raźnego marszu. — Nie możemy wykluczyć żadnej z możliwości. Lauge nie musiał być niczemu winien, tak jak mówisz. Słowa Pliszki są tropem, ale to wciąż zeznanie jednej osoby. Nie chciałbym jej umniejszać… — Wiedział jak to może brzmieć. Miał nadzieję, że do niego nigdy na stałe nie przywrze łatka szaleńca. — Ale też w żadnym razie nie wykluczam pierwszej opcji — poprawił się, dając do zrozumienia, że nie zamierza być w tym przypadku konformistą odrzucającym z miejsca możliwość ponoszenia winy przez jakiegokolwiek członka klanu. — Chciałbym zebrać to wszystko i przedyskutować sprawę w Kruczej. Tak jestem zdolny zdziałać o wiele więcej, choć wiem, że nie będzie łatwo i przyjemnie — kwaśny grymas wykrzywił mu twarz na samą myśl o przepychankach i spojrzeniach pełnych niedowierzania. Choć nikt nie wątpił w jego nadnaturalne zdolności, zwykle stanowiły one jedynie jakiś dodatek, pewną część w szerzej zakrojonych działaniach. Nie zamierzał odpuścić, nawet jeśli miał udać się do przełożonych z tak odważnymi tezami. Cóż mogło się stać? Zbyt wielu nieprzychylnych słów nasłuchał się w swym życiu, by teraz tchórzyć.


    Deep into that darkness peering — long I stood there, wondering, fearing, doubting, dreaming dreams no mortal ever dared to dream before.
    Gość
    Anonymous


    Z dozą zastanowienia pochylam się nad wypowiedzianym przez Eitriego stwierdzeniem, w którym — może zupełnie błędnie, może zaś całkiem słusznie — dopatruję się znamion oskarżenia i wyrzutów względem tajemniczych okoliczności nieoczekiwanego zgonu profesora. Echa jego śmierci jeszcze długo po pogrzebie wybrzmiewały w ustronnych przestrzeniach biblioteki, docierając do nas, pracowników, mętnym pogłosem prawdopodobnie wielokrotnie przeinaczonych szeptanek. Wylewnie mówiono nie tylko o okolicznościach śmierci Lauge Nørgaarda i konsekwencjach, sprowokowanych tak nieoczekiwanym brakiem jego osoby zarówno w gmachu instytutu, podczas licznych konferencji naukowych, jak też w samej Radzie, lecz przede wszystkim o samym profesorze — jego życiu prywatnym i zawodowym, zainteresowaniach znanych opinii publicznej i tych, o których podobno niefrasobliwie wspominał podczas niezobowiązujących rozmów ze studentami i współpracownikami. Chyba żadnej z nich do tej pory nie dawałam wiary, starając się puszczać je mimo uszu i za wszelką cenę próbując zachować wyidealizowane wspomnienie Nørgaarda sprzed kilku lat, gdy sama byłam jego protegowaną.
    Milczę nieco zbyt długo, próbując odkopać w pamięci wspomnienia każdej zasłyszanej i przeprowadzonej rozmowy, która w jakimkolwiek stopniu traktowała o zmarłym profesorze, dlatego skwapliwie przystaję na propozycję oficera, z wdzięcznością przyjmując podsunięte mi przez niego ramię, na którym ponownie zaciskam palce z wolna czerwieniejące od mroźnych smagnięć, które nieregularnie przetaczają się po terenie kampusu.
    Wspomnienie Runstena Fältskoga nie musi być złym omenem — ośmielam się zaryzykować wypowiedzenie wyjątkowo kontrowersyjnej opinii. Świadomość popełnianych przez naukowca wykroczeń, szczególnie w obecnym ich ujęciu, nie sprawia jednak, że jestem w stanie umniejszać znaczenia jego dorobkowi badawczemu, zwłaszcza temu, który niekoniecznie związany jest bezpośrednio z działalnością ślepców. — Cokolwiek by o nim nie mówić, był, jak na swoje czasy, wybitnym człowiekiem nauki, którego niektóre prace wciąż są… Powiedzmy ogólnie dostępne. — Wymownie wywracam oczyma na wspomnienie tak zwanego działu ksiąg zakazanych, z zasobów którego korzystać można wyłącznie pod czujnym okiem jednego z pasterzy i dopiero po pozytywnym zaopiniowaniu wniosku o dostęp przez dyrektora biblioteki. — Dokładnie to samo można powiedzieć o Nørgaardzie, który budził szacunek przede wszystkim swoją niezwykłą, obszerną wiedzą i może dlatego wtrącane przez niego ciekawostki o zakazanych lub wyszłych z użycia rytuałach nie budziły w instytucie niczyich podejrzeń. — Wraz z kolejnymi wypowiadanymi słowami, kiedy wspomnienia studenckich czasów powracając coraz wyraźniej, zmieniam wydźwięk budowanego zdania, bo nagle mniej jasne stają się dla mnie profesorskie intencje. To za sprawą jednego z jego wykładów przebudziła się we mnie jakaś część, chcąca zgłębić, choćby pobieżnie, tajniki zakazanych praktyk. Zaciskam usta, kręcąc z niedowierzaniem głową. To mógł być przecież tylko przypadek, niepokojący z perspektywy czasu zbieg okoliczności. — Ale jego osobliwe praktyki i metody edukacyjne nie tłumaczą jednak pewności, z jaką Pliszka oskarżyła go o zabójstwo Kaspra. Jakby wiedziała coś jeszcze, o czym nam nie powiedziała. — Sugeruję ostrożnie, bo chociaż rozmowa z kobietą rzuciła światło na wiele niejasności, pozostawiła mnie z pewnym niedosytem i czymś na kształt rozczarowania, co jedynie utwierdza mnie w przekonaniu, że nawet gdybym kiedykolwiek rozważała opcję pracy w Kruczej Straży, nie miałabym cierpliwości do bycia detektywem. — Poza zebraniem wszystkich informacji w jedno i usystematyzowanie ich, będziesz chyba musiał… Zlecić komuś zbadanie tego, co pozostało z Nørgaarda. Bo skoro Boye to jedynie jego były student, nikt nie miał powodu, by chować go akurat w Helligsted. To nie miejsce dla zwykłych galdrów. Czy to możliwe, że ktoś mógł upodobnić jego ciało do profesora? — pytam nieoczekiwanie, choć niemal wiem, jakiej udzieli mi odpowiedzi. Zwalniam jednak krok, podnosząc niespokojne spojrzenie na twarz Eitriego w nikłej nadziei, że zdecydowanie zaprzeczy; że podobne praktyki nigdy dotąd nie kończyły się sukcesem. — Czy możliwe, że było więcej takich przypadków? Że ci, którzy zaginęli i do tej pory nie udało ich się odnaleźć… Że mogli skończyć jak Kasper? Ingmar. — Zaciskam zęby, czując jak łzy podchodzą mi do oczu i bardzo bym chciała, by spowodowane były wyłącznie nagłym, zdradliwym powiewem wiatru. — Eitri, wiem że będziesz miał w związku z Kasprem i Nørgaardem urwanie głowy, dlatego zrozumiem, jeśli odmówisz. Może tylko panikuję zupełnie bez sensu, ale od kilku dni nikt nie miał żadnego kontaktu z Ingmarem Säfströmem. Podejrzewałam, że mógł wyjechać w związku z prowadzonymi badaniami, ale w Kenaz, gdzie pracuje, powiedzieli… Powiedzieli, że w ostatnim czasie nikt nie miał zaplanowanych badań w terenie. — Słowa wyrzucam z siebie szybko. Im więcej mówię, tym większy ogarnia mnie wstyd, że zwracam się do Eitriego z tą zawoalowaną prośbą.
    Widzący
    Eitri Soelberg
    Eitri Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t534-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t547-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t579-angerboda#1582https://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Uśmiechnął się łagodnie, gdy przywarła do jego boku opierając swój ciężar na wyciągniętym ramieniu. Kampus o tej porze roku był zupełnie wyludniony i w niczym nie przypominał gwarnego placu pękającego w szwach od studentów. Dokładnie takim go pamiętał i z nostalgią powracał do przesyconych barwami obrazów, choć wtedy przecież preferował ucieczkę w miejsca, gdzie oczy kształcących się prawników, lekarzy, botaników, dziennikarzy – mógł tak wymieniać w nieskończoność – nie sięgały.
    Przepraszam — mruknął wyraźnie zakłopotany. — Czasami zapominam, że od samego początku wbijają nas na jeden sposób myślenia, a rzeczy, o których mówisz, umykają nam zupełnie nieintencjonalnie. — Jasny kompas moralny, ostre rozgraniczenie tego co dobre, a co złe – wiedział, że tego od nich wymagano, nawet jeśli później praca weryfikowała boleśnie podobne podejście do świata. Łatwo było zapomnieć o odcieniach szarości, kiedy każdego ślepca, każdy przejaw zakazanej magii starano się traktować w taki sam sposób – jako zagrożenie. Nawet jeśli jakaś część wiedzy była dostępna, jak mówiła o tym Asta, to jednak obostrzenia co do jej zgłębiania były bardzo duże za sprawą zasianego w ludziach lęku. — Dlatego, cieszę się, że tu jesteś. Bardzo mi pomagasz wychwytywać podobne niuanse. Obracając się ciągle w jednym środowisku, łatwo zapomnieć o tym, że można inaczej spojrzeć na pewne sprawy — wyjaśnił i odruchowo wydobył paczkę papierosów. Z miękkiego kartonika wyłuskał jeden zwitek i zatknął go między wargi. Dopiero, gdy tlił się pomarańczowym oczkiem zawieszonym na jego skraju, zreflektował się, że czynność tę wykonał zupełnie bezrefleksyjnie, poza świadomością, nie pytając nawet, czy Asta nie ma nic przeciwko. — Mam nadzieję, że nie masz mi za złe — bąknął, skąpany w szaroburym kłębie dymu, który zaraz został rozpędzony nagłym podmuchem lodowatego powietrza. — Moja formacja w zakresie magii runicznej była raczej mało oficjalna, stąd owszem, nazwiska i dokonania naukowców znam, ale bez stałego obracania się w gronie akademickim, no cóż… — Wzruszył ramionami i odjął papierosa od ust, skrobiąc się kciukiem po czole. Osoba Lauge była raczej powszechnie znana i drobne wzmianki na temat sposobu, w który prowadził zajęcia, przeciekały również i do niego, lecz najwięcej mogły powiedzieć osoby z otoczenia profesora. Kampus wciąż pozostawał niemal całkowicie pusty; zdołali odejść od szklarni na tyle, by przestał odczuwać towarzyszące mu od spotkania z Pliszą napięcie i poczucie przytłoczenia. — Od Pliszki więcej się nie dowiemy i nie wiem, czy męczenie jej w jakikolwiek sposób w przyszłości nam cokolwiek pomoże, jednak rozsądek nakazuje o niej pamiętać i o tym w jaki sposób wypowiadała swoje osądy — zawyrokował, choć myśl o tym, że kobieta musi wiedzieć coś więcej, a oni nie zdołali wyciągnąć z niej informacji, paliła go żywym ogniem. — Ekshumacja — przeżuwał każdą z głosek z wyraźnym namaszczeniem, zastanawiając się jak bardzo szalony, a zarazem rozwiązujący ogromną część problemów, był to pomysł. Nie odpowiedział natychmiast, wyraźnie rozważając słowa Asty bez najmniejszego zająknięcia. Skupienie jednak przeszło w niewyraźne kiwnięcie głową i powątpiewanie, które uniosło lekko łuki brwiowe. — Nie chcę wiedzieć, jaką burzę wywoła podobna decyzja. Obawiam się, że będzie to kłopotliwe, jakkolwiek naprawdę analiza pomogłaby nam jasno określić, co tak właściwie się zdarzyło. — Sprawa Lauge miała potencjał, by w jednej chwili pogrzebać całą jego karierę, by zniszczyć wszystko, na co tak ciężko pracował, lecz nawet wiedząc, że może nieostrożnym korkiem przyprawić się o śmierć, nie potrafił podjąć innej decyzji niż tej, że zbada wszystko tak dokładnie, jak tylko będzie mógł. Wciśnięty w usta filtr załamał się lekko pod spazmatycznym naciskiem ust, gdy nerwowo odwrócił się w kierunku Asty słysząc pytanie tyczące się rytuałów. Nie był biegły w podobnych sprawach, jego obycie z magią runiczną było dość wąskie i tyczyło się głównie tego, co ułatwiało mu funkcjonowanie z otrzymanym darem. W swym życiu czytywał jednak wiele ksiąg, choć te nie dawały jasnej odpowiedzi, skoro jednak rozważali coś tak – w opinii wielu – niedorzecznego, jak sfingowana śmierć Nørgaarda, a magia zakazana coraz mocniej przesycała codzienność, podobne praktyki mogły mieć miejsce. Zaklęcia i rytuały miały to do siebie, że były materią plastyczną, wdzięczną do kształtowania podług woli wprawnych galdrów. Ponadto to, że pewne rzeczy zostały odrzucone z uwagi na ich szkodliwość dla społeczeństwa, a zapiski pozornie zniszczone i zapomniane, nie oznaczało pozbycia się problemu. Nie chciał w żadnym wypadku wypowiadać radykalnych sądów. Westchnął wymownie, strzepując grudki popiołu z rękawa płaszcza. Wyminęli bramy kampusu, wychodząc na pustą ulicę; gdzieś w oddali przemknęła grupka studentów w wielkich zimowych czapkach z futra. Zmiana tonu rozmowy nakazała mu skupić baczniej uwagę na swej towarzyszce.
    Och. Czy to… — ugryzł się w język, przystając nagle i spoglądając na jej twarz, po której błąkało się bolesne drganie mięśni. — Ingmar Säfström — zrobił krótką pauzę, zapamiętując dokładnie. Domyślał się, choć nie chciał nic więcej dać po sobie poznać. — Zrobię, co tylko będę mógł, żeby dowiedzieć się czegokolwiek w sprawie. Gdybyś miała jakieś istotne informacje, które mogłyby mi pomóc, możesz dać znać — nie pozwolił na to, by zbyt długo trwała w zawieszeniu potęgującym niepewność. Już raz zaniechał pomocy. Zaniechał i wstydził się, ilekroć musiał spojrzeć w zieleń tęczówek przyjaciela. Villum Fisker – wciąż ściskało go w gardle na samą myśl. Nie chciał, by historia się powtórzyła, ale też nie mógł dać jej upragnionego zapewnienia. — Rozumiem twoje obawy, nie obwiniaj się za nie, ale póki nic w sprawie nie wiadomo, chciałbym, chciałbym, abyś o siebie zadbała. Pamiętaj, że czegokolwiek byś potrzebowała, możesz na mnie liczyć. —  Nie wiedział, czy brzmi to w jakikolwiek sposób pocieszająco. Przycisnął mocniej ramię do boku, by podnieść ją na duchu. Czuł jej rozjątrzone pod wpływem wspomnienia emocje, choć wciąż pozostawał bardzo nieporadny w kwestii udzielania pomocy. Wolał działać, słowa wypowiadane w pośpiechu często okazywały się ułomne i mało odpowiednie.


    Deep into that darkness peering — long I stood there, wondering, fearing, doubting, dreaming dreams no mortal ever dared to dream before.
    Gość
    Anonymous


    Oszczędny, wywołany zakłopotaniem uśmiech wypływa mi na twarz po słowach Lumikki. Choć — sporadycznie — zdarzają się sytuacje, w których ktokolwiek dziękuje mi za udzieloną pomoc (bo przecież moim psim pasterskim obowiązkiem jest trwanie trwanie na straży, by każdy, a najbłahszą nawet potrzebą, został odpowiednio zaopiekowany), to jeszcze rzadziej mają miejsce zdarzenia, jak to, kiedy słowa wdzięczności wykraczają poza zdawkowe, kurtuazyjne podziękowanie. Rozważnie decyduję się jednak ukrócić naszą wzajemną wymianę uprzejmości, w duchu postanawiając, by w niedalekiej przyszłości, gdy poszukiwania i badania Lumikki zwieńczone zostaną pełnym sukcesem, uczcić to w bardziej właściwy sposób, we właściwszym miejscu, gdzie swobodna rozmowa nie będzie dla nikogo solą w oku.
    Powaga i ciężar wiążący się ze zgłębianiem interesującego przedstawicielkę klanu Oldenburgów tematu ponownie więżą nas w niewidzialnej klatce obowiązków. Podnosząc wzrok znad następnej w kolejności książki, błękit tęczówek kieruję na wyraźnie zafrasowaną twarz badaczki.
    Nie są mi obce wątpliwości, które każdorazowo dopadają stałych bywalców Wielkiej Biblioteki — wprawnie poruszających się w świecie teoretycznej nauki badaczy i doświadczonych już naukowców, jak się okazuje, wciąż jednak zaskakiwanych kryjącymi się w meandrach historii niuansami — i czytelników-amatorów — poszukujących między kruchymi, pergaminowymi kartami woluminów jasnych, konkretnych informacji, jakby przeszłość wcale nie była poprzetykana niedopowiedzeniami, często tworzonymi z premedytacją przez tych, którzy zadbać mieli o jej niezakłamywanie. Sama niejednokrotnie traciłam pewność co do słuszności posiadanej wiedzy, gdy z czystego przypadku, podczas poszukiwań informacji odnoszących się do zgoła odmiennych dziedzin, odnajdywałam nieoczywiste wzmianki stojące w sprzeczności z wtłoczonymi mi naukami. Wątpliwości te zawsze jednak pozwalały wypracować nowy punkt widzenia, kilkukrotnie doprowadzając do rewolucji w świecie nauki i naglącej potrzeby aktualizacji dotychczasowej wiedzy.
    Jesteś przekonana, że sztylet jest teraz… — Zagryzam wargę i milknę na krótką chwilę, szukając właściwego określenia analizowanego przedmiotu. — Wyrwany z kontekstu użytkowania? Nie potrzebuję wiedzieć, skąd i od kogo go masz. — Zastrzegam od razu, nie dlatego, że nie chcę mieszać się w całkowicie obce mi sprawy, lecz by zapewnić kobietę, że jeśli wiąże ją jakakolwiek tajemnica zawodowa związana z posiadanym nożem, nie będę miała absolutnie żadnych pretensji, jeśli zechce zachować ją dla siebie. — Ale zastanawiałaś się, jak łączą się wszystkie związane z nim elementy, o których do tej pory się dowiedziałaś? — dopytuję, splatając dłonie i opierając na nich brodę, spojrzenie wciąż z uwagą kierując na Lumikki.
    Czasem nadmiar wiedzy — szukanie rozwiązania w zbyt wielu miejscach — działał na niekorzyść i jedynie jej usystematyzowanie i nadanie właściwego priorytetu odpowiednim wątkom pozwalało nie utknąć w miejscu. Ilość do tej pory przewertowanych woluminów powoduje wykiełkowanie we mnie drobnej obawy, że wraz z Lumikki w pewnym momencie za bardzo odbiegniemy od sedna problemu, z jakim się mierzy. Ale zaciskam tylko zęby, nachylając się nad przysuniętą mi kroniką Övida Sohlmanna i zapoznając się z fragmentem, który chwilę wcześniej zwrócił uwagę mojej towarzyszki.
    O rany — komentuję krótko informacje, z jakimi przyszło mi się zapoznać, w równym stopniu zaskoczona przytoczoną przez Sohlmanna historią, co zaintrygowana możliwościami, jakie najwyraźniej dawało zaklinanie przedmiotów. — Czy dobrze rozumiem, że ten nóż może być nie tyle narzędziem do zbierania krwi, ale, jeśli sam w sobie jest rytuałem, to ta zbierana krew… Może w nieskończoność podtrzymywać jego działanie? — Zaskoczenie sprawia, że oczy wielkie mam jak spodki i bezwiednie przytakuję kolejnym słowom kobiety. Jeśli tliła się we mnie jakakolwiek nadzieja, że badany sztylet wcale nie służył makabrycznym praktykom, tak zazębiające się informacje skutecznie wypierały ze mnie tę naiwną wiarę. — Lumikki, ja tylko staram się, żeby nie utonąć w twoim cieniu, ale daleka droga przede mną, by w ogóle dorosnąć ci do pięt. — Przywołuję na twarz uśmiech, podnosząc się od stolika. — W każdym razie, żeby nasz duet działał sprawnie, przyniosę tym razem coś o runach — oznajmiam z błyskiem w oku, chcąc przede wszystkim wykorzystać możliwość nieco dłuższego rozprostowania kości i poukładania zdobytych informacji.
    Gość
    Anonymous


    Kręcę lekko głową, ni to, by pozbyć się z twarzy łaskocących mnie pojedynczych kosmyków włosów, które poddały się powiewowi wiatru, ni to w kontrze do wypowiedzi oficera. W pokrzepiającym geście mocniej zaciskam palce na jego przedramieniu. Krótki, znaczący uścisk: to nic. Nie mam problemu, by rezonować z jego odczuciami względem sposobu, w jaki od pierwszych szkolnych lat uczono nas patrzeć na świat i jak obecnie metody te przekładają się na utrwalanie wiedzy w dorosłych już jednostkach; jak głęboko zasiany lęk przed pewnymi nazwiskami, przed konkretnymi rodzajami magii wzrósł wystarczająco wysoko i rozplenił się niebotycznie na ograniczonej przestrzeni umysłu, by każdą odmienną, od dotychczas posiadanej, wiedzę zagłuszać i za wszelką cenę nie pozwalać jej przebić się do świadomości.
    Niepotrzebnie tak mi schlebiasz. To nie inne spojrzenie — oznajmiam twardym głosem, niemal urażona jego słowami. Nikły, wyrozumiały uśmiech błąka się jednak nadal po moim obliczu, kiedy kontynuuję, szybko puszczając w niepamięć dotkliwy dla mnie wydźwięk wypowiedzi Eitriego. Niekiedy wydaje mi się, że nigdy nie będę w stanie wyzbyć się z siebie poczucia winy związanego z chwilową fascynacją magią zakazaną — fascynacją, która nie przyniosła mi żadnego zadowalającego rezultatu; która nie doprowadziła do odkrywczych wniosków ani w żaden sposób nie przyczyniła się do zmniejszenia szkodliwości zabronionych praktyk. — To zawodowy obowiązek rozdzielania tworów autora od jego osoby i poglądów, które, na szczęście, w wielu przypadkach nie wybrzmiewają w każdym z dzieł — wyjaśniam lakonicznie, kątem oka, z zainteresowaniem, śledząc ruchy mężczyzny.
    Z ulgą konstatuję, że w jego zachowanie wkrada się obecnie więcej swobody i naturalności, niż miałam okazję zaobserwować tydzień wcześniej w przestrzeniach grobowca. Przez chwilę zastanawiam się nawet, czy na zmianę tę ma wpływ odmienne otoczenie, czy odpowiada za nią zgoła inny czynnik.
    Powiedz mi, Eitri, tylko bez ściemniania: czy jednym z mitów, dotyczącym twojej osoby jest to, że się nie dzielisz? — Wraz z brwią, unoszę również jednoznacznie kącik warg. — Masz szczęście, że nie palę, bo inaczej byłabym oburzona, że mnie nie poczęstowałeś. — Pozwalam radości na chwilę przebić się przez oblepiającą nas powagę, której mroźna, listopadowa aura jeszcze nie zdążyła się pozbyć, a krótkiemu śmiechowi przeciąć zastygłe w (zupełnie nienaturalnej dla tego miejsca) ciszy błonia. — W każdym razie… Chodziło mi o to, że Kasper mógł interesować się Fältskogiem wcale nie ze względu na jego powiązania ze ślepcami, ale przez wzgląd na samą magię runiczną, której elementy przewinęły się w kilku jego pierwszych rozprawach… — tłumaczę cierpliwie wątek, który uprzednio rozwinęłam w dość chaotyczny i niespójny sposób. — A stąd już prosta droga do Nørgaarda, który podobno przed zniknięciem poczynił istotne postępy nad sprawą, którą badał. A może dopiero zaczął nad czymś pracować, co pochłonęło go bez reszty? Chodziły takie słuchy — dodaję odrobinę zmieszana. O moje uszy obiło się swojego czasu zbyt wiele plotek dotyczących osoby profesora, bym teraz pozwoliła zasłyszanym informacjom zatonąć w odmętach pamięci, a mimo to czuję się paskudnie powtarzając je w obecności członka Kruczej Straży. Nie opuszcza mnie bowiem irracjonalne wrażenie, że popełniam w tej chwili zbrodnię ogromnej wagi. Nawet stanowcze stwierdzenie Eitriego, że dalsze ciągnięcie Pliszki za język byłoby nie na miejscu, oraz bezpośrednie nazwanie obrazoburczej i — dla wielu galdrów — zwyczajnie profanacyjnej sugestii odnośnie dalszych kroków mogących pozwolić ustalić kto w całym zdarzeniu jest winnym, a kto ofiarą, nie wywołuje we mnie takiego poczucia skruchy. — Wydaje mi się, może błędnie, że większą burzę wywołałoby nie zrobienie niczego w obliczu podejrzeń, jakie się pojawiły — zauważam rozsądnie, wysuwając jedną z dłoni spod ramienia oficera i chowając ją w kieszeni płaszcza, gdzie wreszcie przestaje być smagana mroźnymi podmuchami. — Zdaję sobie sprawę z tego, że na dalszym etapie śledztwa nie będę w żaden sposób kompetentną do pomocy osobą, ale gdybyś potrzebował jakiegokolwiek wsparcia profesjonalistów, mogę uśmiechnąć się do odpowiednich osób — oferuję bez chwili wahania.
    Chociaż rozsądek podpowiada mi, że w chwili, kiedy nasze drogi rozejdą się i oboje wrócimy do rutyny codzienności, powinnam odpuścić zupełnie, na dobre odcinając się od Nørgaarda, Pliszki, Kaspra i całego bagażu niejasności, jaki za sobą ciągną, serce uparcie podszeptuje, że jeśli cokolwiek poszłoby nie po myśli Eitriego, gdyby przedstawienie propozycji zbadania szczątków profesora spotkało się nie tylko z niezrozumieniem, ale również niosło ze sobą dotkliwsze konsekwencje — z ciężarem zdobytej wiedzy i chęcią działania prawdopodobnie zostałby sam i świadomość tej porażającej samotności i niemocy spędzałaby mi sen z powiek skuteczniej niż sąsiedztwo zmory.
    Ostrożnie kiwam głową w odpowiedzi na zawieszone pytanie, czując jak w gardle rośnie mi gula.
    Oczywiście. Oczywiście, na pewno stawię się w kwaterze, jeśli pojawiłyby się jakiekolwiek potrzebne ci… Wam, potrzebne wam informacje — poprawiam się prędko, uprzytamniając sobie, że to niekoniecznie Soelberg oficjalnie związany będzie akurat z tą sprawą. — Postaram się. — Odnoszę wrażenie, jakby gorliwie wypowiedziane zapewnienie było wyłącznie pustym stwierdzeniem; obietnicą, której, nawet pomimo starań, nie potrafiłabym spełnić. Ostrożność w obecnym czasie jest tak irracjonalnym pojęciem, że nie jestem w stanie wyobrazić sobie kroków, jakie muszę podjąć, by doprowadzić do realizacji takiej abstrakcji. — Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy — oznajmiam po prostu i w nagłym odruchu decyduję się go przytulić. Krótki, spontaniczny uścisk, podczas którego wspinam się na palce, by, ostatni raz rozluźniając ponownie ciężką atmosferę, szepnąć Eitriemu na odchodne: — A jeszcze więcej będzie znaczyło, jeśli chociaż jednym ciastkiem podzielisz się z bratem, mimo że zasłużyłeś dzisiaj na nie bardziej niż on. Uważaj na siebie — żegnam się, nieświadomie powtarzając słowa Pliszki.

    Eitri i Asta z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.