:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
21.09.2000 – Aleja Róż – U. Sorsa & F. Baantjer
3 posters
Untamo Sorsa
Re: 21.09.2000 – Aleja Róż – U. Sorsa & F. Baantjer Sro 3 Lut - 11:08
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
21.09.2000
Wiedzieć o kimś dużo – to wcale nie taka prosta sprawa. Co prawda mając jakieś zaplecze techniczne i zasadniczo wykonując zawód w którym lepiej jest naturalnie wiedzieć – Untamo miał jakieś predyspozycje do bycia dobrze poinformowanym, a już na pewno do bycia dobrym obserwatorem. Można nawet stwierdzić gładko, że zjadł sobie zęby na prowadzeniu śledztw w sprawach mniej czy bardziej bezpiecznych.
I chociaż wręcz uciążliwe obserwowanie Folke Baantjera niewiele przynosiło mu wniosków, gdyż ten naturalnie, jak na podejrzanego – dobrze ukrywał się ze swoimi grzeszkami, o ile jakiekolwiek na sumieniu miał, coś jednak dało się o nim dowiedzieć. Poza oczywistymi danymi takimi jak czym się zajmuje, gdzie mieszka, co jada na śniadanie (czy w ogóle je jada…), imiona matki, babki, dziadka, ciotki; czy leczył się ostatnio na coś, jaki stosunek miał do sąsiadów, czy pozostaje w jakimś związku…
Dobrze, może faktycznie informacji tych było cholernie dużo i może Folke sam o sobie nie wiedział niektórych rzeczy, o których przyszło dowiedzieć się Sorsie, jednak czy nie było to dobrą podwaliną pod bliższą relację? W koncu warto było otaczać się ludźmi którzy znają cię za wylot i rozumieją się bez słów! Na swoją obronę Untamo mógłby jeszcze powiedzieć pewnie, że poniekąd zżył się ze swoim obiektem obserwacji. W końcu minęły już prawie dwa miesiące od posłyszenia plotek o jego nienaturalnej wręcz niechęci do czarowania, w trakcie których zdążył już porozmawiać również z ludźmi, którym faktycznie wydawało się, że Baantjer mógł mieć na sumieniu coś więcej niż tylko posiadanie na tyle dobrze rozwiniętych ludzkich zdolności, by nie musieć już pomagać sobie czarami w trudach życia codziennego. Niektórzy uznaliby to za dar samodzielności, a inni, tacy jak Untamo, niemalże kopaliby śmietnik w niezadowoleniu, że udowodnienie poprzez złapanie kogoś na gorącym uczynku jest łatwe, jednak udowodnienie komuś, że nie robi czegoś z jakiegoś powodu jest naturalnie ciężkie. To nie fizyka, istnienie antymaterii nie wytłumaczy ci wszystkiego.
Zresztą – Untamo na fizyce znał się tyle, byle wiedzieć, że ciało przewracało się pod wpływem grawitacji. No dobrze - może trochę więcej, ale też znać się nie musiał, bo praca wymagała od niego prędzej dochodzenia prawdy w sytuacjach niejasnych, a nie tylko potwierdzania praw przyrody.
A że zarzuty stawiane przed nędznym aktorzyną były poważne, a doświadczenie Untamo już nie byle jakie – sprawy nie mogli zignorować, nawet pomimo faktu, że (jak zostało wspomniane) do obserwacji Folke przyzwyczaił się już i uczynił z tego jakiś nowy życiowy rytuał, których wiele nie zbierał w tym dorosłym życiu.
Szli razem ulicą centrum miasta późnym wieczorem, gdy to Untamo już nawet nie ukrywał się przed niczyimi oczami, nie skradał się niczym jakiś nikczemnik, w końcu i tak uważając, że mniej podejrzanie wygląda jako ten zwykły przechodzień. To jednak, że zbliżał się do aktora nieco żwawszym krokiem mogło budzić czujność Baantjera, jednak nim ten na dobre się obejrzał i nim na dobre zareagował na natarcie, już posłyszał tylko ciche:
- Bregða.
I po chwili byli wśród zieleni ogrodów Bladura.
Stali naprzeciw siebie, w pobliżu jednej z już rozpalonych latarni ustawionych wśród parkowych alejek i upiornych w jej blasku marmurowych rzeźb. Blask ten oblewał również ich twarze, gdy to wpatrywali się w swoje oblicza już bez wcześniejszych zawahań, które towarzyszyły ostrożnemu w trakcie śledztwa Untamo.
Może i bał się, że zostanie miotnięty zaklęciem, jednak zamiast skupić się na obronie (może pochopnie), zaufał intuicji i postanowił rzucić zdecydowanie mniej bojowe zaklęcie.
- Ván.
I gdyby była taka potrzeba, gotowy byłby podjąć próbę złapania silnym uściskiem wypłoszonego zapewne nagłym biegiem zdarzeń mężczyznę.
- Nigdzie się nie wybieramy, panie Baantjer – ostrzegłby go, gdyby ten w ogóle chciał go słuchać. I chociaż wprawdzie Folke znikąd mógłby wiedzieć, że ma do czynienia z inspektorem Kruczej Straży, na pewno mógłby odnieść wrażenie, że jego gębę już gdzieś widział. A na co uwagi nie zwracał w przeciągu ostatnich miesięcy, bo w końcu… W swoim środowisku te same twarze często się przewijają. - Starszy inspektor Sorsa, mamy do pogadania…
- rzut na zaklęcie:
81 - k100
22 - magia użytkowa
81+22>50
Mistrz Gry
Re: 21.09.2000 – Aleja Róż – U. Sorsa & F. Baantjer Sro 3 Lut - 11:08
The member 'Untamo Sorsa' has done the following action : Kości
'k100' : 81
'k100' : 81
Folke Baantjer
Re: 21.09.2000 – Aleja Róż – U. Sorsa & F. Baantjer Sob 6 Lut - 23:05
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Na przekór wszystkiemu, co podpowiadał zdrowy rozsądek, umiejętności, które posiadał, były w istocie ostatnim, czego pragnął. Nie mówił tego nigdy i nikomu, nawet najzaufańszym, najbliższym znajomym, lecz po cichu, w tajemnicy – niekiedy nawet przed samym sobą – zazdrościł śniącym ich błogiej niewiedzy. Nigdy nie pragnął magii, nigdy o nią nie prosił, ta jednak, przymusem dziedziczenia, przedostała się do jego trzewi, we wczesnym dzieciństwie obdarzając go nie tylko czarem rozciągających się przed oczami możliwości, lecz także – przede wszystkim – ponurym obowiązkiem utrzymywania swych zdolności na wodzy. Obowiązkiem, któremu nie podołał, którego sromotne konsekwencje wezbrały w jego żyłach rozprzestrzeniając magię silniejszą i bardziej nieokiełznaną, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Zalety i uzdolnienia galdrów stawały się w jego przypadku wadami – odbijając się od przeraźliwego obrazu przeszłości, zwracały mu jedynie cierpienie i poczucie odarcia z wartości, nawiedzając umysł krzywdzącymi wyrzutami zbesztanego sumienia. Posępne fatum niecodziennych zręczności organizmu od czasów rodzinnej tragedii ciążyło nad jego pragnieniem szczęścia, jak najcięższa i najgęstsza z burzowych chmur.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio posługiwał się magią – ilekroć o niej myślał, przed oczami stawała mu panorama zajętego ogniem domostwa, uchylonych okien, zza których, niby obślizgłe macki, wydostawały się trwożliwe jęzory zdziczałego żywiołu, ginących wśród dymu okrzyków przerażenia, duszącego zapachu sparzonego naskórka, którego gładka dotąd powierzchnia zaczerwieniła się i poradliła pod wpływem płomieni. Wiele razy próbował przełamać barierę własnych obaw, przedostać się przez ciasną, niewygodną fasadę wspomnień, lecz im usilniej się starał, tym klarowniej przeszłość jawiła się w jego głowie, wciąż gorejąca ciepłem wytrwałej pamięci, niezdolna zgasnąć i osunąć się w ciemne, chłodne odmęty zapomnienia. Codzienne zajęcia i obowiązki wykonywał więc samodzielnie – przemieszczał się pieszo, podlewał rośliny, cerował ubrania, a latem, dzianinową szmatką przepędzał natrętne owady przez uchylone okno. Jeżeli jakaś czynność wymagała od niego przełamania latami kultywowanego przyzwyczajenia – rezygnował z niej.
Tego, co wydarzyło się dzisiejszego poranka nie przewidział jednak nawet w swych najskrytszych obawach, lękach hołubionych w sercu, niby najdroższe i najpiękniejsze z klejnotów. Był niekiedy w swym pesymizmie zaskakująco niedomyślny, wszak choć ze swoją niechęcią do zaklęć nie ukrywał się szczególnie, nigdy nie przyszło mu do głowy, że ktoś mógłby wystosować ku niemu puginał równie poważnych oskarżeń, jaki już niebawem miał skierować ku niemu starszy inspektor. Idąc wzdłuż zatłoczonej ulicy, czuł, że ktoś go obserwuje, że czyjeś uważne, wytrwałe spojrzenie penetruje dziurę w jego plecach – wobec osobliwego, niekomfortowego uczucia, próbował przyśpieszyć, lecz kulał tego dnia bardziej, niż zazwyczaj i kiedy spróbował pognać do przodu, zakołysał się tylko niezgrabnie i poczuł, jak oblewa go gwałtowna fala zażenowania. W mechanicznym geście obrony, ledwie odwrócił się, spoglądając przez ramię, gdy przy jego uchu wybrzmiało cicho wypowiedziane zaklęcie, a świat rozmył się, wysuwając mu się spod stóp.
Odruchowo przymknął oczy, a gdy je otworzył, rozpostarły się przed nim soczyste, wrześniowe barwy ogrodów. Na widok mężczyzny, który zmaterializował się niespodziewanie tuż obok niego, Folke odskoczył, ledwie zdążył jednak podjąć tę lichą próbę zwiększenia dystansu pomiędzy nimi, nieznajomy chwycił go za przedramię, silnym uściskiem zatrzymując w miejscu. Nie lubił obcego dotyku, zawsze miał wrażenie, choćby zakrywał się grubym materiałem kurtki, że ktoś wyczuje przez ubranie zgrubienia jego blizn – bał się tego wstydu i zakłopotania, lecz bał się również szarpnięć, gniewu i impulsywności drugiego człowieka, bał się, że mężczyzna zrobi mu coś złego. Mimo to, ostatkiem siły woli nakazał sobie spokój, wyprostował się więc, mową ciała dając znać, że nie zamierza uciekać, sam inspektor musiał zresztą dostrzec wcześniej jego kulawy chód i dojść do wniosku, że nawet gdyby chciał, daleko by nie zaszedł.
– Nie rozumiem. – odrzekł nareszcie, wyzwolony z uchwytu, spoglądając na Sorsę, którego poprzecinana zmarszczkami twarz zastygła w wyrazie chłodnego niezadowolenia. Chociaż wciąż odczuwał męczącą niepewność, jaka wynikała z całkowitego zagubienia się w zaistniałej sytuacji, wbrew własnym uczuciom, uniósł rezolutnie brodę, jak gdyby próbował zachować w ten sposób resztki swojego stoicyzmu i dobrego wychowania. – Co to ma znaczyć? – zapytał nareszcie, chcąc zdobyć się na władczy ton, ten wybrzmiał jednak ostatecznie z wyczuwalną nutą tremy i podenerwowania – czy istniała jeszcze jakaś wina, za którą mógłby zostać osądzony?
Nie pamiętał, kiedy ostatnio posługiwał się magią – ilekroć o niej myślał, przed oczami stawała mu panorama zajętego ogniem domostwa, uchylonych okien, zza których, niby obślizgłe macki, wydostawały się trwożliwe jęzory zdziczałego żywiołu, ginących wśród dymu okrzyków przerażenia, duszącego zapachu sparzonego naskórka, którego gładka dotąd powierzchnia zaczerwieniła się i poradliła pod wpływem płomieni. Wiele razy próbował przełamać barierę własnych obaw, przedostać się przez ciasną, niewygodną fasadę wspomnień, lecz im usilniej się starał, tym klarowniej przeszłość jawiła się w jego głowie, wciąż gorejąca ciepłem wytrwałej pamięci, niezdolna zgasnąć i osunąć się w ciemne, chłodne odmęty zapomnienia. Codzienne zajęcia i obowiązki wykonywał więc samodzielnie – przemieszczał się pieszo, podlewał rośliny, cerował ubrania, a latem, dzianinową szmatką przepędzał natrętne owady przez uchylone okno. Jeżeli jakaś czynność wymagała od niego przełamania latami kultywowanego przyzwyczajenia – rezygnował z niej.
Tego, co wydarzyło się dzisiejszego poranka nie przewidział jednak nawet w swych najskrytszych obawach, lękach hołubionych w sercu, niby najdroższe i najpiękniejsze z klejnotów. Był niekiedy w swym pesymizmie zaskakująco niedomyślny, wszak choć ze swoją niechęcią do zaklęć nie ukrywał się szczególnie, nigdy nie przyszło mu do głowy, że ktoś mógłby wystosować ku niemu puginał równie poważnych oskarżeń, jaki już niebawem miał skierować ku niemu starszy inspektor. Idąc wzdłuż zatłoczonej ulicy, czuł, że ktoś go obserwuje, że czyjeś uważne, wytrwałe spojrzenie penetruje dziurę w jego plecach – wobec osobliwego, niekomfortowego uczucia, próbował przyśpieszyć, lecz kulał tego dnia bardziej, niż zazwyczaj i kiedy spróbował pognać do przodu, zakołysał się tylko niezgrabnie i poczuł, jak oblewa go gwałtowna fala zażenowania. W mechanicznym geście obrony, ledwie odwrócił się, spoglądając przez ramię, gdy przy jego uchu wybrzmiało cicho wypowiedziane zaklęcie, a świat rozmył się, wysuwając mu się spod stóp.
Odruchowo przymknął oczy, a gdy je otworzył, rozpostarły się przed nim soczyste, wrześniowe barwy ogrodów. Na widok mężczyzny, który zmaterializował się niespodziewanie tuż obok niego, Folke odskoczył, ledwie zdążył jednak podjąć tę lichą próbę zwiększenia dystansu pomiędzy nimi, nieznajomy chwycił go za przedramię, silnym uściskiem zatrzymując w miejscu. Nie lubił obcego dotyku, zawsze miał wrażenie, choćby zakrywał się grubym materiałem kurtki, że ktoś wyczuje przez ubranie zgrubienia jego blizn – bał się tego wstydu i zakłopotania, lecz bał się również szarpnięć, gniewu i impulsywności drugiego człowieka, bał się, że mężczyzna zrobi mu coś złego. Mimo to, ostatkiem siły woli nakazał sobie spokój, wyprostował się więc, mową ciała dając znać, że nie zamierza uciekać, sam inspektor musiał zresztą dostrzec wcześniej jego kulawy chód i dojść do wniosku, że nawet gdyby chciał, daleko by nie zaszedł.
– Nie rozumiem. – odrzekł nareszcie, wyzwolony z uchwytu, spoglądając na Sorsę, którego poprzecinana zmarszczkami twarz zastygła w wyrazie chłodnego niezadowolenia. Chociaż wciąż odczuwał męczącą niepewność, jaka wynikała z całkowitego zagubienia się w zaistniałej sytuacji, wbrew własnym uczuciom, uniósł rezolutnie brodę, jak gdyby próbował zachować w ten sposób resztki swojego stoicyzmu i dobrego wychowania. – Co to ma znaczyć? – zapytał nareszcie, chcąc zdobyć się na władczy ton, ten wybrzmiał jednak ostatecznie z wyczuwalną nutą tremy i podenerwowania – czy istniała jeszcze jakaś wina, za którą mógłby zostać osądzony?
Untamo Sorsa
Re: 21.09.2000 – Aleja Róż – U. Sorsa & F. Baantjer Sro 10 Lut - 13:07
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Sam Starszy Inspektor pewnie też nie pragnął go dotykać – narzucanie komuś uścisku swoich palców nigdy nie leżało w duchu jego charakteru. Był raczej ułożonym mężczyzną w średnim wieku, a nie postrachem połowy posterunku czy też połowy dzielnicy, stąd zachowanie jakim musiał uraczyć Folke było… Niecodzienne. W końcu zwykle to jego podwładni zajmowali się takimi przyziemnymi sprawami jak łapanie winowajców, gdy to Untamo mógł nawet brzydzić się już robotą tego typu. W końcu nie po to tyle lat harował na niższych stanowiskach, byle nadal wykonywać im przypisane obowiązki.
Sprawa aktorzyny była inna – tutaj nie było dowodów, tutaj były jedynie przypuszczenia i plotki. I chociaż plotki, jak wiadomo – to tylko nędzne plotki, tak również tajemnicą nie jest fakt, że w każdej plotce jest choćby ziarnko prawdy. W końcu kto chciałby bez powodu zaszkodzić komuś takiemu jak Baantjer? Wywiad środowiskowy mówił, że ten nie odnosi wielkich sukcesów, że nie trzyma z żadnymi wielkimi szychami biznesu filmowego ani teatralnego, że jedyne z czym mógł mieć konflikt, to butelka alkoholu przytulana do snu. Takim ludziom nie chce się rujnować kariery – oni zapewne najskuteczniej rujnowali ją sobie sami.
Zatem ktoś musiał mówić tak o nim jedynie z chęci uzyskania na tym świecie chociaż grama sprawiedliwości. Skoro nie dla celów przyziemnych, robił to dla celów wyższych – a przynajmniej z takiego założenia wyszedł Sorsa, biorąc na poważnie pogłoski o powiązaniach Folke ze ślepcami.
- Też jeszcze nie rozumiem, panie Baantjer, ale zaraz wszystko się nam rozjaśni, może nawet dosłownie – odpowiedział wręcz od razu, wykorzystując chwilę zawahania podejrzanego. Wiedział już z doświadczenia, że moment zaskoczenia należy wykorzystać tak dobrze, jak tylko się da, bo to właśnie wtedy nie daje się „ofierze” szansy na głębsze zastanowienie, które może pomylić ścieżki szczerości, za którą to chyba powinni obydwoje, zarówno Untamo, jak i Folke, dzielnie podążać. – Pana sąsiedzi nie są obojętni na pańskie działania. I proszę nie grać tej wyuczonej pewności siebie, znam pańskie sztuczki, pańskie i reszty aktorów panu podobnych, teraz gra pan siebie, nie którąś z przypisanych ról – wiemy, że unika pan używania magii. Wiemy też, że wśród nas nie jest to naturalne, że budzi obawy, pogłoski, plotki…
Mruknął, a mówiąc to puścił już Baantjera, byle nieco oswobodzić jego ruchy i pozwolić na poczucie chociaż odrobiny wolności. I chociaż nie odsuwał się od niego, widocznie wiedziony przezornością, coś w postawie ciała starszego inspektora sugerowało, że aktor może pozwolić sobie na więcej. Przynajmniej w tym konkretnym momencie.
- Proszę więc rzucić zaklęcie, panie Baantjer. Prosty Lux, nic więcej. Czy może pamięta pan jedynie sztuczki z dziedziny magii zakazanej, jak to sugerują niektórzy? – syknął wręcz, byle tylko swoją postawą pewnego siebie Strażnika wywierać presję na Folkę. Prawda była jednak taka, że serce ledwo utrzymywało się mu w piersi na sama myśl o tym, jakoby to Baantjer był tym za kogo go mają, a co za tym szło – użył bardziej ofensywnego czaru już ten proponowany.
Sprawa aktorzyny była inna – tutaj nie było dowodów, tutaj były jedynie przypuszczenia i plotki. I chociaż plotki, jak wiadomo – to tylko nędzne plotki, tak również tajemnicą nie jest fakt, że w każdej plotce jest choćby ziarnko prawdy. W końcu kto chciałby bez powodu zaszkodzić komuś takiemu jak Baantjer? Wywiad środowiskowy mówił, że ten nie odnosi wielkich sukcesów, że nie trzyma z żadnymi wielkimi szychami biznesu filmowego ani teatralnego, że jedyne z czym mógł mieć konflikt, to butelka alkoholu przytulana do snu. Takim ludziom nie chce się rujnować kariery – oni zapewne najskuteczniej rujnowali ją sobie sami.
Zatem ktoś musiał mówić tak o nim jedynie z chęci uzyskania na tym świecie chociaż grama sprawiedliwości. Skoro nie dla celów przyziemnych, robił to dla celów wyższych – a przynajmniej z takiego założenia wyszedł Sorsa, biorąc na poważnie pogłoski o powiązaniach Folke ze ślepcami.
- Też jeszcze nie rozumiem, panie Baantjer, ale zaraz wszystko się nam rozjaśni, może nawet dosłownie – odpowiedział wręcz od razu, wykorzystując chwilę zawahania podejrzanego. Wiedział już z doświadczenia, że moment zaskoczenia należy wykorzystać tak dobrze, jak tylko się da, bo to właśnie wtedy nie daje się „ofierze” szansy na głębsze zastanowienie, które może pomylić ścieżki szczerości, za którą to chyba powinni obydwoje, zarówno Untamo, jak i Folke, dzielnie podążać. – Pana sąsiedzi nie są obojętni na pańskie działania. I proszę nie grać tej wyuczonej pewności siebie, znam pańskie sztuczki, pańskie i reszty aktorów panu podobnych, teraz gra pan siebie, nie którąś z przypisanych ról – wiemy, że unika pan używania magii. Wiemy też, że wśród nas nie jest to naturalne, że budzi obawy, pogłoski, plotki…
Mruknął, a mówiąc to puścił już Baantjera, byle nieco oswobodzić jego ruchy i pozwolić na poczucie chociaż odrobiny wolności. I chociaż nie odsuwał się od niego, widocznie wiedziony przezornością, coś w postawie ciała starszego inspektora sugerowało, że aktor może pozwolić sobie na więcej. Przynajmniej w tym konkretnym momencie.
- Proszę więc rzucić zaklęcie, panie Baantjer. Prosty Lux, nic więcej. Czy może pamięta pan jedynie sztuczki z dziedziny magii zakazanej, jak to sugerują niektórzy? – syknął wręcz, byle tylko swoją postawą pewnego siebie Strażnika wywierać presję na Folkę. Prawda była jednak taka, że serce ledwo utrzymywało się mu w piersi na sama myśl o tym, jakoby to Baantjer był tym za kogo go mają, a co za tym szło – użył bardziej ofensywnego czaru już ten proponowany.
Folke Baantjer
Re: 21.09.2000 – Aleja Róż – U. Sorsa & F. Baantjer Sob 13 Lut - 16:48
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Przez jego umysł przetoczyła się złowroga nawałnica domyślnych powodów, motywacji i scenariuszy, które mogły kierować działaniami starszego inspektora – nie był bez winy, wiedział o tym dobrze, choćby po stokroć wmawiano mu, że wydarzenia z dzieciństwa były ledwie nieszczęśliwym wypadkiem i choćby sam przed sobą powtarzał z uporem te słowa, w głębi trzewi wciąż odczuwał żal, bezsilność i zinternalizowany wstręt do siebie samego. Wierzył, że zasługuje na karę, więc szedł przez życie z karkiem wiecznie zdrętwiałym w oczekiwaniu na cios, teraz jednak, gdy nareszcie miał ją otrzymać, niczego nie pragnął tak, jak ofiarowanego mu dotąd spokoju. Kiedy dziesięć lat temu po raz pierwszy wkroczył na scenę, potrafił odgonić od siebie te myśli, przywiązać podjudzone kundle wspomnień łańcuchem do drzewa, oddać się nowej roli, nowej scenie, nowej widowni, jak gdyby czuł, że jest w stanie zrekompensować zło, które wyrządził, autentycznie dążyć do odnowy, naprawienia krzywd, pragnienia dobrych uczuć, im szybszą spiralą jego kariera zmierzała jednak ku końcowi, tym bardziej stawał się neurotyczny, tym bardziej spsiały, pełny żalu, dla którego nie odnajdywał ujścia. Poruszał się w wewnętrznym gąszczu własnych emocji jak w labiryncie, stęskniony za światłem, za wskazówką, za złotą nicią, która mogłaby poprowadzić go z powrotem do wyjścia, był jednak osamotniony w chaosie własnego wszechświata i całkowicie odpowiedzialny za siebie oraz za błędy, które popełnił.
Czy to możliwe?, pytał siebie w myślach, ostrożnie przenosząc wzrok na ściągniętą w wyrazie surowej powagi twarz nieznajomego. Przed oczami stanęło mu lico Lindy, wykrzywione w perfidnym zadowoleniu na myśl o tajemnicy, którą udało jej się odkryć, którą gołymi rękami wygrzebała spod sterty brudnej i szarej przeszłości. Nieważne jak uparcie starał się zapomnieć, wspomnienia te powracały do jego świadomości jak wysłużony bumerang, za każdym razem coraz bardziej dotkliwe, a przy tym wciąż jaskrawe i wyraźne, choć tyle lat błagał własny umysł o zapomnienie, o spokój, jaki przyniosłoby zatopienie ich w ciemnej melasie upływającego czasu. Czy ktoś mógłby jeszcze ukarać go za te błędy boleśniej, niż on sam robił to dotychczas? Bardziej niż więzienia, grzywny i przemocy obawiał się bowiem piętna, jakie odbijało się rozpalonym ogniwem na jego moralności, sprawiając, że wątłe, dziecięce poczucie winy, zamiast zagoić się i zblednąć, do dzisiaj jątrzyło się pod skórą jak rozogniona rana.
– Co? – wyrwało mu się z głębi zaciśniętego gardła, gdy uniósł rozszerzone przerażeniem oczy bezpośrednio na twarz Sorsy, jak gdyby oczekiwał, że mężczyzna zaśmieje się zaraz i w pobłażliwym wyrazie żartobliwości poklepie go dłonią po ramieniu, reflektując absurdalność oskarżeń, jakie właśnie mu postawił. – To musi być jakaś pomyłka, ja bym nigdy, ja nie... – zawiesił głos wpół zdania, świadomy zawodności własnych zapewnień, czczych słów, które nie przynosiły niczego ponad upokorzenie. – Nie jestem jednym z nich. – odrzekł nareszcie, próbując zachować twarz lub chociaż jej pozory, na skórze czuł już jednak bolesny chłód kajdan, które zacisną się niebawem na jego nadgarstkach – nie potrafił udowodnić mężczyźnie swojej niewinności, sam nigdy nie czuł się zresztą zupełnie bezgrzeszny, bo choć wina, którą nosił na ramionach nie była tą, o którą go oskarżano, uzasadniała następstwo podobnych konsekwencji.
– Nie mogę. – odpowiedział w końcu, cicho, z zakłopotaniem. – Nie potrafię. – dodał zaraz, choć tego nie był już taki pewien. Magia nieustannie krążyła w jego żyłach, drzemała w ciasnych zakątkach spowitego traumą umysłu, który nie pozwalał jej ujrzeć światła dziennego – niezależnie jak bardzo pragnął wyrugować ją ze swojego życia, ona wciąż była jego trwałym, niezatartym elementem. – Proszę... proszę uwierzyć mi na słowo. – w głos wdarły się pierwsze nuty błagalnej desperacji, a Folke cofnął się odruchowo o krok do tyłu, krok w stronę złudnej panoramy wolności.
Czy to możliwe?, pytał siebie w myślach, ostrożnie przenosząc wzrok na ściągniętą w wyrazie surowej powagi twarz nieznajomego. Przed oczami stanęło mu lico Lindy, wykrzywione w perfidnym zadowoleniu na myśl o tajemnicy, którą udało jej się odkryć, którą gołymi rękami wygrzebała spod sterty brudnej i szarej przeszłości. Nieważne jak uparcie starał się zapomnieć, wspomnienia te powracały do jego świadomości jak wysłużony bumerang, za każdym razem coraz bardziej dotkliwe, a przy tym wciąż jaskrawe i wyraźne, choć tyle lat błagał własny umysł o zapomnienie, o spokój, jaki przyniosłoby zatopienie ich w ciemnej melasie upływającego czasu. Czy ktoś mógłby jeszcze ukarać go za te błędy boleśniej, niż on sam robił to dotychczas? Bardziej niż więzienia, grzywny i przemocy obawiał się bowiem piętna, jakie odbijało się rozpalonym ogniwem na jego moralności, sprawiając, że wątłe, dziecięce poczucie winy, zamiast zagoić się i zblednąć, do dzisiaj jątrzyło się pod skórą jak rozogniona rana.
– Co? – wyrwało mu się z głębi zaciśniętego gardła, gdy uniósł rozszerzone przerażeniem oczy bezpośrednio na twarz Sorsy, jak gdyby oczekiwał, że mężczyzna zaśmieje się zaraz i w pobłażliwym wyrazie żartobliwości poklepie go dłonią po ramieniu, reflektując absurdalność oskarżeń, jakie właśnie mu postawił. – To musi być jakaś pomyłka, ja bym nigdy, ja nie... – zawiesił głos wpół zdania, świadomy zawodności własnych zapewnień, czczych słów, które nie przynosiły niczego ponad upokorzenie. – Nie jestem jednym z nich. – odrzekł nareszcie, próbując zachować twarz lub chociaż jej pozory, na skórze czuł już jednak bolesny chłód kajdan, które zacisną się niebawem na jego nadgarstkach – nie potrafił udowodnić mężczyźnie swojej niewinności, sam nigdy nie czuł się zresztą zupełnie bezgrzeszny, bo choć wina, którą nosił na ramionach nie była tą, o którą go oskarżano, uzasadniała następstwo podobnych konsekwencji.
– Nie mogę. – odpowiedział w końcu, cicho, z zakłopotaniem. – Nie potrafię. – dodał zaraz, choć tego nie był już taki pewien. Magia nieustannie krążyła w jego żyłach, drzemała w ciasnych zakątkach spowitego traumą umysłu, który nie pozwalał jej ujrzeć światła dziennego – niezależnie jak bardzo pragnął wyrugować ją ze swojego życia, ona wciąż była jego trwałym, niezatartym elementem. – Proszę... proszę uwierzyć mi na słowo. – w głos wdarły się pierwsze nuty błagalnej desperacji, a Folke cofnął się odruchowo o krok do tyłu, krok w stronę złudnej panoramy wolności.
Untamo Sorsa
Re: 21.09.2000 – Aleja Róż – U. Sorsa & F. Baantjer Pon 15 Lut - 18:46
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Nie spodziewał się innych odpowiedzi, ba – właściwie zdziwiłby się wielce, gdyby Folke twierdził, że faktycznie jest Ślepcem i poprosił o skucie go, bo ma już dosyć tego ciągłego krycia się i uciekania, a potem stwierdziłby „a tak w ogóle, to podam wam nazwiska innych mi podobnych”. Być może szok urósłby w Untamo do takich rozmiarów, by rozsądził jego obsypaną siwizną czuprynę. A być może ten uciekłby nawet, nie wiedząc co robić z tak chętnym do współpracy złoczyńcą.
Jeżeli jednak chodzi o oczekiwania Folke – rozbawienie nie jeszcze przyszło ani ze strony Inspektora, ani licznych rzeź ich otaczających. W końcu w sytuacji takiej jak to mało komu było do śmiechu – oskarżenia które wystosowano były poważne. Na tyle poważne, by nie dało się machnąć ręką na jego wymigiwanie się od prostego nawet czaru.
Czaru, który widzący rzucali bez zastanowienia. Czaru tak oczywistego, by nie wyobrażać sobie niemalże życia bez jego stosowania. Czytanie książek w zacienionym pokoju? Lux, rzecz jasna. Schodzenie do piwnicy po stromych schodach w półmroku? Lux, bo co innego. Późny powrót do domu i konieczność trafienia kluczykiem do bramki, a potem do zamka drzwi? No już nie będę się powtarzać…
- Gdyby nie miał pan nic wspólnego z tym plugastwem wszelakim, z pewnością ochoczo gnałby pan do splatania zaklęcia, panie Baantjer – oświecił go, chociaż to obecnie zaklęcie powinno było oświecać ich – w końcu polecenie wydane przez Sorsę wydawało się jasne. W międzyczasie, gdy to aktor drgał w niepewności i strachu – Untamo śledził jego mowę ciała. Nie do końca wiedział obecnie czy to mowa ciała człowieka, który nigdy nie spodziewałby się, że takie oskarżenia dotkną jego niewinną niczym wiosenna łąka osobę, czy może po prostu obawiał się konsekwencji, jakie mogą go (jako domniemanego maniaka magii zakazanej) spotkać. W końcu Untamo nie umiał czytać w myślach.
- O… Och, nie umie pan – a mówiąc to, przestąpił nawet półtorej kroku w kierunku, w którym to poruszył się Baantjer, jakby za karę na powrót skracając dzielącą ich odległość i drżąc już w środku – wkroczył z brudnymi buciorami w jego przestrzeń prywatną. W głowie Strażnika zagościły się modlitwy do bogów wszelakich o to, by jakieś moce nie spuściły mu na głowę pełnych agresji zaklęć zakazanych. – Skoro pan nie potrafi, to przecież nie ma sensu dalej pana dręczyć, ufam panu…
Zaśmiał się dopiero teraz, w szczerym niedowierzaniu, że ktoś próbuje mu wciskać jeszcze taki kit. A jako, że obecne zachowanie Baantjera śmierdziało na kilometr – Untamo był już prawie w stu procentach pewien, że plotki się nie myliły.
- Żartowałem. Albo rzucasz pan ten czar, albo zafundujemy panu nowy tatuaż, a tylko bogowie wiedzą, jak odbije się to na pana dalszym życiu… – zagroził, a chociaż ton wydawał się przyjazny czy nawet (o bogowie) żartobliwy, determinacja z jaką Sorsa próbował przekonać Folke do działania pozostawała niezmienna. - Dostanie się do informacji o pana kształceniu zajmie kilka chwil. Jeżeli potrząśnie się odpowiednią gałęzią, jabłko to samo spadnie nam na głowę. Nie próbuj mi wmawiać, że nie wiesz jak splatać zaklęcia. Odebrałeś stosowne szkolenia.
Jeżeli jednak chodzi o oczekiwania Folke – rozbawienie nie jeszcze przyszło ani ze strony Inspektora, ani licznych rzeź ich otaczających. W końcu w sytuacji takiej jak to mało komu było do śmiechu – oskarżenia które wystosowano były poważne. Na tyle poważne, by nie dało się machnąć ręką na jego wymigiwanie się od prostego nawet czaru.
Czaru, który widzący rzucali bez zastanowienia. Czaru tak oczywistego, by nie wyobrażać sobie niemalże życia bez jego stosowania. Czytanie książek w zacienionym pokoju? Lux, rzecz jasna. Schodzenie do piwnicy po stromych schodach w półmroku? Lux, bo co innego. Późny powrót do domu i konieczność trafienia kluczykiem do bramki, a potem do zamka drzwi? No już nie będę się powtarzać…
- Gdyby nie miał pan nic wspólnego z tym plugastwem wszelakim, z pewnością ochoczo gnałby pan do splatania zaklęcia, panie Baantjer – oświecił go, chociaż to obecnie zaklęcie powinno było oświecać ich – w końcu polecenie wydane przez Sorsę wydawało się jasne. W międzyczasie, gdy to aktor drgał w niepewności i strachu – Untamo śledził jego mowę ciała. Nie do końca wiedział obecnie czy to mowa ciała człowieka, który nigdy nie spodziewałby się, że takie oskarżenia dotkną jego niewinną niczym wiosenna łąka osobę, czy może po prostu obawiał się konsekwencji, jakie mogą go (jako domniemanego maniaka magii zakazanej) spotkać. W końcu Untamo nie umiał czytać w myślach.
- O… Och, nie umie pan – a mówiąc to, przestąpił nawet półtorej kroku w kierunku, w którym to poruszył się Baantjer, jakby za karę na powrót skracając dzielącą ich odległość i drżąc już w środku – wkroczył z brudnymi buciorami w jego przestrzeń prywatną. W głowie Strażnika zagościły się modlitwy do bogów wszelakich o to, by jakieś moce nie spuściły mu na głowę pełnych agresji zaklęć zakazanych. – Skoro pan nie potrafi, to przecież nie ma sensu dalej pana dręczyć, ufam panu…
Zaśmiał się dopiero teraz, w szczerym niedowierzaniu, że ktoś próbuje mu wciskać jeszcze taki kit. A jako, że obecne zachowanie Baantjera śmierdziało na kilometr – Untamo był już prawie w stu procentach pewien, że plotki się nie myliły.
- Żartowałem. Albo rzucasz pan ten czar, albo zafundujemy panu nowy tatuaż, a tylko bogowie wiedzą, jak odbije się to na pana dalszym życiu… – zagroził, a chociaż ton wydawał się przyjazny czy nawet (o bogowie) żartobliwy, determinacja z jaką Sorsa próbował przekonać Folke do działania pozostawała niezmienna. - Dostanie się do informacji o pana kształceniu zajmie kilka chwil. Jeżeli potrząśnie się odpowiednią gałęzią, jabłko to samo spadnie nam na głowę. Nie próbuj mi wmawiać, że nie wiesz jak splatać zaklęcia. Odebrałeś stosowne szkolenia.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Folke Baantjer
Re: 21.09.2000 – Aleja Róż – U. Sorsa & F. Baantjer Pon 22 Lut - 21:54
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Trwał pochwycony, jak zwierzę, w pułapkę. Mógł oczywiście szarpać się, gryźć i szamotać, mógł udawać, że nie wyobraża sobie, co się z nim stanie, że nie czuje bólu wnyków zaciskających swe żelazne zęby na jego zakrwawionej kostce, że nie wie, iż wobec sprezentowanej mu sytuacji posiada tylko dwa wybory – stanąć w miejscu i zaakceptować swoją przegraną lub odgryźć kończynę, utracić jakąś część siebie i pozostać przy życiu. Przełknął ślinę. Miał skłonność do rozpamiętywania swoich problemów, wyolbrzymiania ich tak długo, dopóki nie stawały się jedynym, o czym zdołał myśleć – nie potrafił wyartykułować wszystkich tych wspomnień, smutków i trudności na głos, ukrywał je nawet przed samym sobą, udając, że nie zauważa jak pęcznieją i urastają, łokciami butnej roszczeniowości rozpychając się w jego umyśle, napierając boleśnie na kostne ściany czaszki. Niekiedy, rzadko, pod chłodną osłoną nocy rozpalała się w nim jasna iskra rozwagi, a on czuł, że mógłby wyznać przed kimś swoje grzechy, opowiedzieć, choć raz, o tym, jak było naprawdę, nie w szczątkowych, urywanych wspomnieniach, nie pomiędzy wierszami, nie szeptem tak cichym, że z trudem można go było dosłyszeć, ale szczerze, po kolei, bez żalu, wstydu i paniki. Lecz nie potrafił – wieczorem obiecywał sobie poprawę, a gdy budził się rano jego serce na nowo ściskały ostre szpony przerażenia i nie był w stanie wypowiedzieć na głos ani jednego słowa.
Stał w bezruchu naprzeciwko starszego inspektora, wiedząc, że mężczyzna miał rację – to, o co prosił, powinno być dla niego kwestią chwili, prostotą śmieszną w swojej banalności, działaniem, które większość galdrów wykonywała na co dzień, nie zastanawiając nad nim dłużej, niż było trzeba. Serce łomotało mu w piersi, napędzone dymiącym silnikiem narastającej obawy, wobec której jedynie niewyjaśniona, podskórna potrzeba odnajdywania konkretnej przyczyny we wszystkich swych frasunkach i niepowodzeniach, stanowiących dziś łagodny eufemizm do sytuacji, w jaką przyszło mu się uwikłać, sprawiała, że potrafił zachować pozornie wyważony spokój, który z każdą chwilą przypominał jednak bardziej paraliż, niż faktyczną zdolność zachowania zimnej krwi w niespodziewanie narzuconych mu okolicznościach. Wyczuwał cierpką, gryzącą gorycz w wypowiedzi Sorsy – trwał przed nim w milczeniu, jak przed katem, żałosny i upokorzony, w myślach próbując przekonać siebie samego, że mógłby mieć to wszystko z głowy zaledwie w ciągu kilku sekund, że wystarczyła chwila skupienia, zepchnięcie lęków na drugi plan. Dawno nie czarował, ale przecież potrafił – potrafił i udowadniał to nie raz, wbrew temu, co próbował teraz wmówić starszemu mężczyźnie, co przez lata wmawiał sobie samemu.
Wobec nagłego, gwałtownego zagrożenia słowami wypowiedzianymi przez inspektora, zdawał się skulić jak skatowane zwierzę, pies pokornie i z przyzwyczajenia oczekujący na znajome piętno ciosu – nic podobnego jednak nie nadeszło, wciąż miał jeszcze szansę się wycofać, wyjść z sytuacji z twarzą, zakończyć tę porażającą, neurotyczną wymianę zdań, która przywiodła go na skraj osobistej falezy emocjonalności.
– Musi być jakiś inny sposób. – odparł nareszcie, skupiając całą swoją siłę na upewnieniu się, że jego głos zabrzmiał normalnie. W myślach rozważał ucieczkę, choć wiedział, że to absurdalne, wiedział, że nie miał szans, że zbyt wiele razy próbował już w życiu uciec i zbyt wiele razy mu się nie powidło. Że musiał nareszcie stanąć twarzą w twarz z konsekwencjami swoich decyzji, skutkami własnych działań, wizjami przeszłości, które zdawały się oddziaływać na niego silniej, niż cokolwiek, co trwało zakorzenione w teraźniejszości. – Moim zaklęciom towarzyszą pewne... aberracje. – odrzekł po chwili milczenia, chwytając się brzytwy, jak tonącemu przystało. – Nie wiem, co mogłoby się wydarzyć. – nie miał pojęcia, czy Sorsa był zdolny przejrzeć przez jego kłamstwo, nie miał pojęcia, jak wiele inspektor tak naprawdę o nim wiedział, jak szybko stanie się ofiarą jego gniewnej niecierpliwości, jeżeli od razu wyda się, że dopuścił się werbalnego oszustwa. Mimo to, usatysfakcjonowany swym pomysłem, Folke zdawał się chwilowo odzyskać rezon. – Czy ja wyglądam panu na przestępcę? – głupie pytanie – bo i po czym można by rozpoznać przestępcę? Po głosie, po oczach, po ramieniu? Po twarzy?
Stał w bezruchu naprzeciwko starszego inspektora, wiedząc, że mężczyzna miał rację – to, o co prosił, powinno być dla niego kwestią chwili, prostotą śmieszną w swojej banalności, działaniem, które większość galdrów wykonywała na co dzień, nie zastanawiając nad nim dłużej, niż było trzeba. Serce łomotało mu w piersi, napędzone dymiącym silnikiem narastającej obawy, wobec której jedynie niewyjaśniona, podskórna potrzeba odnajdywania konkretnej przyczyny we wszystkich swych frasunkach i niepowodzeniach, stanowiących dziś łagodny eufemizm do sytuacji, w jaką przyszło mu się uwikłać, sprawiała, że potrafił zachować pozornie wyważony spokój, który z każdą chwilą przypominał jednak bardziej paraliż, niż faktyczną zdolność zachowania zimnej krwi w niespodziewanie narzuconych mu okolicznościach. Wyczuwał cierpką, gryzącą gorycz w wypowiedzi Sorsy – trwał przed nim w milczeniu, jak przed katem, żałosny i upokorzony, w myślach próbując przekonać siebie samego, że mógłby mieć to wszystko z głowy zaledwie w ciągu kilku sekund, że wystarczyła chwila skupienia, zepchnięcie lęków na drugi plan. Dawno nie czarował, ale przecież potrafił – potrafił i udowadniał to nie raz, wbrew temu, co próbował teraz wmówić starszemu mężczyźnie, co przez lata wmawiał sobie samemu.
Wobec nagłego, gwałtownego zagrożenia słowami wypowiedzianymi przez inspektora, zdawał się skulić jak skatowane zwierzę, pies pokornie i z przyzwyczajenia oczekujący na znajome piętno ciosu – nic podobnego jednak nie nadeszło, wciąż miał jeszcze szansę się wycofać, wyjść z sytuacji z twarzą, zakończyć tę porażającą, neurotyczną wymianę zdań, która przywiodła go na skraj osobistej falezy emocjonalności.
– Musi być jakiś inny sposób. – odparł nareszcie, skupiając całą swoją siłę na upewnieniu się, że jego głos zabrzmiał normalnie. W myślach rozważał ucieczkę, choć wiedział, że to absurdalne, wiedział, że nie miał szans, że zbyt wiele razy próbował już w życiu uciec i zbyt wiele razy mu się nie powidło. Że musiał nareszcie stanąć twarzą w twarz z konsekwencjami swoich decyzji, skutkami własnych działań, wizjami przeszłości, które zdawały się oddziaływać na niego silniej, niż cokolwiek, co trwało zakorzenione w teraźniejszości. – Moim zaklęciom towarzyszą pewne... aberracje. – odrzekł po chwili milczenia, chwytając się brzytwy, jak tonącemu przystało. – Nie wiem, co mogłoby się wydarzyć. – nie miał pojęcia, czy Sorsa był zdolny przejrzeć przez jego kłamstwo, nie miał pojęcia, jak wiele inspektor tak naprawdę o nim wiedział, jak szybko stanie się ofiarą jego gniewnej niecierpliwości, jeżeli od razu wyda się, że dopuścił się werbalnego oszustwa. Mimo to, usatysfakcjonowany swym pomysłem, Folke zdawał się chwilowo odzyskać rezon. – Czy ja wyglądam panu na przestępcę? – głupie pytanie – bo i po czym można by rozpoznać przestępcę? Po głosie, po oczach, po ramieniu? Po twarzy?
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Untamo Sorsa
Re: 21.09.2000 – Aleja Róż – U. Sorsa & F. Baantjer Pią 26 Lut - 19:41
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Zaśmiał się na jego odpowiedź, chociaż nie – śmiech to może zbyt wielkie słowo na określenie tego cichego parsknięcia. Właśnie w ten sposób Sorsa zaczął dawać upust swojej frustracji, jaka powoli zaczynała gromadzić się w jego ciele, gdy to po raz kolejny spotykał się z oporem po stronie Baantjera. Każdy niewinny bez pomyślunku splótłby zaklęcie, ukłonił się oficerowi i powędrował grzecznie do domu, oczywiście nie musząc zakrywać wszelkich znaków na ciele, które sugerowałyby przynależność do niechlubnych grup przestępczych.
Ten przypadek był inny – Untamo zaczynał nawet zachodzić w głowę czy przypadkiem aktor nie zaczyna stroić sobie z jego żartów, ukrywając swoje rozbawienie pod płaszczykiem dobrze udawanych emocji. Byłoby to prawdopodobne w przypadku nawet tak marnie rozwijającego się, czy może nawet upadającego aktora, któremu kariera może i wymykała się spomiędzy palców, pozostawiając po sobie jednak ślad w postaci skutecznego i wiarygodnego mijania się z prawdą w niezauważalny sposób.
- Aberracje… Już każdy z nas wie, jakie to aberracje panie Baantjer – po raz pierwszy w głosie Starszego Inspektora dało się wyczuć irytację, a nie jedynie upór w dążeniu do celu, jakim było udowodnienie Folke winy.
Przesłuchani ludzie nigdy nie widzieli go czarującego, pomimo, że skończył on szkołę w której tak podstawowe umiejętności były uczniom wpajane co dzień. Co prawda odszukanie jego rodziców i potencjalnego rodzeństwa okazało się na ten moment niemożliwe… Jednak gdyby faktyczne śledztwo w jego sprawie weszło na poważniejsze tory, na pewno dałoby się coś na to zaradzić. Nie od razu, nie szybko, nie dziś, nie jutro… Póki co polegać mogli na słowach. Słowach, które działały na niekorzyść aktora, stawiając go w bardzo niekorzystnym świetle. W końcu gdyby spytać sąsiadów czy mniej bliskich znajomych o to czy są w stu procentach pewni niewinności mężczyzny… Czy odpowiedzieliby potwierdzająco? Nie, z pewnością nie, a odpowiednio podpuszczeni przez lepszych oficerów mogliby nawet potwierdzić takie oskarżenia w ciemno.
Każdy standardowy zjadacz chleba bał się magii zakazanej, mając na uwadze nawet bliskość swojej rodziny, która mogłaby czuć się zagrożona.
- Przestępcy nie rozpoznaje się po wyglądzie, panie Baantjer, a jedynie po jego czynach. Póki co nie dał mi pan żadnego powodu, żebym miał wierzyć waszej niewinności – mruknął, a potem widocznie – miał zamiar dodać coś jeszcze, nim jednak to się stało, rozejrzał się, słysząc czyiś głos kilka alejek dalej. I chociaż nie był zlękniony potencjalnej konfrontacji z ludźmi, którzy mogliby wystraszyć się sposobu w jaki zwracał się do Folke inspektor, wolał powoli kończyć ich niechciane spotkanie. Złapał więc łokieć chłopaka po raz kolejny, szczelnie i silnie, by mieć pewność, że ten słucha każdego z jego słów. – Tym razem masz szczęście, ale twoje działania sprawiły tylko, że będziesz pod czujniejszą obserwacją. I módl się Baantjer od wszystkich bogów, byle nie trafić na innego strażnika ode mnie – niektórzy gotowi byliby nafaszerować cię miksturami, byleś śpiewał jak ci zagrają.
Ten przypadek był inny – Untamo zaczynał nawet zachodzić w głowę czy przypadkiem aktor nie zaczyna stroić sobie z jego żartów, ukrywając swoje rozbawienie pod płaszczykiem dobrze udawanych emocji. Byłoby to prawdopodobne w przypadku nawet tak marnie rozwijającego się, czy może nawet upadającego aktora, któremu kariera może i wymykała się spomiędzy palców, pozostawiając po sobie jednak ślad w postaci skutecznego i wiarygodnego mijania się z prawdą w niezauważalny sposób.
- Aberracje… Już każdy z nas wie, jakie to aberracje panie Baantjer – po raz pierwszy w głosie Starszego Inspektora dało się wyczuć irytację, a nie jedynie upór w dążeniu do celu, jakim było udowodnienie Folke winy.
Przesłuchani ludzie nigdy nie widzieli go czarującego, pomimo, że skończył on szkołę w której tak podstawowe umiejętności były uczniom wpajane co dzień. Co prawda odszukanie jego rodziców i potencjalnego rodzeństwa okazało się na ten moment niemożliwe… Jednak gdyby faktyczne śledztwo w jego sprawie weszło na poważniejsze tory, na pewno dałoby się coś na to zaradzić. Nie od razu, nie szybko, nie dziś, nie jutro… Póki co polegać mogli na słowach. Słowach, które działały na niekorzyść aktora, stawiając go w bardzo niekorzystnym świetle. W końcu gdyby spytać sąsiadów czy mniej bliskich znajomych o to czy są w stu procentach pewni niewinności mężczyzny… Czy odpowiedzieliby potwierdzająco? Nie, z pewnością nie, a odpowiednio podpuszczeni przez lepszych oficerów mogliby nawet potwierdzić takie oskarżenia w ciemno.
Każdy standardowy zjadacz chleba bał się magii zakazanej, mając na uwadze nawet bliskość swojej rodziny, która mogłaby czuć się zagrożona.
- Przestępcy nie rozpoznaje się po wyglądzie, panie Baantjer, a jedynie po jego czynach. Póki co nie dał mi pan żadnego powodu, żebym miał wierzyć waszej niewinności – mruknął, a potem widocznie – miał zamiar dodać coś jeszcze, nim jednak to się stało, rozejrzał się, słysząc czyiś głos kilka alejek dalej. I chociaż nie był zlękniony potencjalnej konfrontacji z ludźmi, którzy mogliby wystraszyć się sposobu w jaki zwracał się do Folke inspektor, wolał powoli kończyć ich niechciane spotkanie. Złapał więc łokieć chłopaka po raz kolejny, szczelnie i silnie, by mieć pewność, że ten słucha każdego z jego słów. – Tym razem masz szczęście, ale twoje działania sprawiły tylko, że będziesz pod czujniejszą obserwacją. I módl się Baantjer od wszystkich bogów, byle nie trafić na innego strażnika ode mnie – niektórzy gotowi byliby nafaszerować cię miksturami, byleś śpiewał jak ci zagrają.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Folke Baantjer
Re: 21.09.2000 – Aleja Róż – U. Sorsa & F. Baantjer Wto 2 Mar - 19:27
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Sam przed sobą stawiał naoczny dowód własnej głupoty, dziecięcego uporu w zaciskaniu zębów i kręceniu głową na boki, tej małodusznej, gniotącej w sercu potrzeby wzbraniania się przed wszystkim, chowania głowy w piasek, utrzymywania swoich myśli, emocji i sekretów w ciemnej komnacie kołaczącego serca. Jakkolwiek dobrze potrafił adaptować nowe role, myśli, życia i usposobienia na scenie, w smutnym świetle własnej egzystencji był zaskakująco bezbronny, jak sarna pochwycona w paraliżującym świetle reflektorów, zastygła w niespodziewanym stuporze, dzikie zwierzę w sercu pragnące uciekać, lecz w rzeczywistości zdolne jedynie do nerwowego mrugania oczami, inercyjnego oczekiwania na to, co nieuchronne.
– Nie jestem jednym z nich. – zaprzeczył po raz kolejny, starając się zachować spokój i stanowczość, jego próby wydostania się z impasu, w jakim oboje utknęli, były jednak jałowe, czcze i z góry skazane na niepowodzenie. Widział, że determinacja, jaka dotąd rozrysowywała swe arabeski wśród surowej lineatury twarzy inspektora przeobraziła się teraz w podżeganą niecierpliwością irytację – był świadom, że gdyby Sorsa zamierzał przesłuchiwać któregokolwiek z jego sąsiadów, znajomych czy współpracowników, szansa na otrzymanie odpowiedzi twierdzącej była duża, większa niżby chciał. Skrytość i wyrobiona przez lata niechęć do natrętnych spojrzeń, które od czasu upadku kariery podążały za nim jak ćmy za wątłym źródłem rozpalonego w ciemności światła sprawiły, że niechętnie wymieniał z nieznajomymi cokolwiek więcej, jak krótkie uprzejmości, ostatnie kilka lat ukrywał się zresztą w bezpiecznej oazie własnego mieszkania, wiernie oddany butelce alkoholu i krótkotrwałej wizji delirycznego odurzenia, był zatem gotów na puginał oskarżeń, który już pod lekkim naciskiem wzroku oficera wbiłby się zapewne w jego pierś, nie szczędząc życiodajnych organów.
Zmrużył nieznacznie oczy na słowa mężczyzny, niezadowolony z kierunku, w którym zmierzała ich konfrontacja, nagle dogłębnie przerażony, że w którąkolwiek stronę nie posunęłoby się dochodzenie, Krucza Straż dotrze w końcu do ciemnych meandrów jego przeszłości, spod brudnej ziemi pogrzebanych wspomnień wydobędzie kościotrupy jego błędów, grzechów i przewinień. W myślach uparcie i desperacko próbował przekonać siebie samego, że jest niewinny, że nie popełnił niczego złego, że wszystko, co wydarzyło się w jego życiu, było jedynie nieszczęśliwym wypadkiem, smutnym, niefortunnym zbiegiem okoliczności – zarówno dzisiaj, jak i w przeszłości. Mimo to, gdy silna dłoń starszego inspektora zacisnęła się na jego ramieniu, sercem znów wstrząsnęła obawa, popłoch, którego siłą woli starał się nie odzwierciedlać w fizjonomii swej pobladłej twarzy, która błysnęła jednak iskrą podjudzanego afektem błękitu w jego jasnych tęczówkach – nie wyobrażał sobie życia pod ciągłą obserwacją, nie mógł, nie potrafił oddać w ręce nieznajomego jakiejkolwiek, najmniejszej nawet cząstki swojej prywatności.
– Nie potrzebuję waszej inwigilacji. – odparł z powagą, lecz nie miał odwagi się szarpnąć, by uwolnić własną rękę z oków silnego uchwytu. – Nie zrobiłem nic złego, nic... nic, co wykraczałoby poza granice prawa. – odparł, z naiwną bezmyślnością próbując złagodzić sytuację, w której się znalazł, jak gdyby naprawdę liczył jeszcze, że samymi słowami uda mu się przekonać Sorsę do swoich racji. Wiedział oczywiście, co musiał zrobić, wiedział, że ten jeden gest, jedno, niewymagające słowo mogło uwolnić go spod ostrzału wszelkich insynuacji oraz, co więcej, mogło odwieść Kruczą Straż od spoglądania na karty jego przeszłości, splamione ciemną smugą tragedii. Jedno słowo by rozkuć kajdany zapalczywych kalumnii, rozluźnić palce, które zaciskały się boleśnie na jego ramieniu. Jedno słowo, by odzyskać to ulotne, hołubione w sercu poczucie wolności.
– Lux. – zaklęcie wydarło się nareszcie ściszonym głosem z odmętów krtani, by do świadomości, spod przymrużonych powiek, przedarł się zaraz jasny ognik światła, które rozbłysło posłusznie na gładkiej powierzchni lekko zagiętej dłoni.
– Nie jestem jednym z nich. – zaprzeczył po raz kolejny, starając się zachować spokój i stanowczość, jego próby wydostania się z impasu, w jakim oboje utknęli, były jednak jałowe, czcze i z góry skazane na niepowodzenie. Widział, że determinacja, jaka dotąd rozrysowywała swe arabeski wśród surowej lineatury twarzy inspektora przeobraziła się teraz w podżeganą niecierpliwością irytację – był świadom, że gdyby Sorsa zamierzał przesłuchiwać któregokolwiek z jego sąsiadów, znajomych czy współpracowników, szansa na otrzymanie odpowiedzi twierdzącej była duża, większa niżby chciał. Skrytość i wyrobiona przez lata niechęć do natrętnych spojrzeń, które od czasu upadku kariery podążały za nim jak ćmy za wątłym źródłem rozpalonego w ciemności światła sprawiły, że niechętnie wymieniał z nieznajomymi cokolwiek więcej, jak krótkie uprzejmości, ostatnie kilka lat ukrywał się zresztą w bezpiecznej oazie własnego mieszkania, wiernie oddany butelce alkoholu i krótkotrwałej wizji delirycznego odurzenia, był zatem gotów na puginał oskarżeń, który już pod lekkim naciskiem wzroku oficera wbiłby się zapewne w jego pierś, nie szczędząc życiodajnych organów.
Zmrużył nieznacznie oczy na słowa mężczyzny, niezadowolony z kierunku, w którym zmierzała ich konfrontacja, nagle dogłębnie przerażony, że w którąkolwiek stronę nie posunęłoby się dochodzenie, Krucza Straż dotrze w końcu do ciemnych meandrów jego przeszłości, spod brudnej ziemi pogrzebanych wspomnień wydobędzie kościotrupy jego błędów, grzechów i przewinień. W myślach uparcie i desperacko próbował przekonać siebie samego, że jest niewinny, że nie popełnił niczego złego, że wszystko, co wydarzyło się w jego życiu, było jedynie nieszczęśliwym wypadkiem, smutnym, niefortunnym zbiegiem okoliczności – zarówno dzisiaj, jak i w przeszłości. Mimo to, gdy silna dłoń starszego inspektora zacisnęła się na jego ramieniu, sercem znów wstrząsnęła obawa, popłoch, którego siłą woli starał się nie odzwierciedlać w fizjonomii swej pobladłej twarzy, która błysnęła jednak iskrą podjudzanego afektem błękitu w jego jasnych tęczówkach – nie wyobrażał sobie życia pod ciągłą obserwacją, nie mógł, nie potrafił oddać w ręce nieznajomego jakiejkolwiek, najmniejszej nawet cząstki swojej prywatności.
– Nie potrzebuję waszej inwigilacji. – odparł z powagą, lecz nie miał odwagi się szarpnąć, by uwolnić własną rękę z oków silnego uchwytu. – Nie zrobiłem nic złego, nic... nic, co wykraczałoby poza granice prawa. – odparł, z naiwną bezmyślnością próbując złagodzić sytuację, w której się znalazł, jak gdyby naprawdę liczył jeszcze, że samymi słowami uda mu się przekonać Sorsę do swoich racji. Wiedział oczywiście, co musiał zrobić, wiedział, że ten jeden gest, jedno, niewymagające słowo mogło uwolnić go spod ostrzału wszelkich insynuacji oraz, co więcej, mogło odwieść Kruczą Straż od spoglądania na karty jego przeszłości, splamione ciemną smugą tragedii. Jedno słowo by rozkuć kajdany zapalczywych kalumnii, rozluźnić palce, które zaciskały się boleśnie na jego ramieniu. Jedno słowo, by odzyskać to ulotne, hołubione w sercu poczucie wolności.
– Lux. – zaklęcie wydarło się nareszcie ściszonym głosem z odmętów krtani, by do świadomości, spod przymrużonych powiek, przedarł się zaraz jasny ognik światła, które rozbłysło posłusznie na gładkiej powierzchni lekko zagiętej dłoni.
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Untamo Sorsa
Re: 21.09.2000 – Aleja Róż – U. Sorsa & F. Baantjer Nie 7 Mar - 19:33
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Był głupi.
Piramidalnie głupi, jak to przyszło pewnie przeczytać w niektórych książkach wychodzących spod pióra wyjątkowo zdolnych artystów słowa. W tym momencie nic nie mogło pomóc Sorsie, który pewnie gdyby mógł spojrzeć obecnie w lustro – wskazałby na nie palcem i z patologicznym uśmiechem zerknął we własne oczy, pytając kto jest tak wielkim idiotą?
Pewnie nie powinien wierzyć plotkom – plotkom, które w wypadku Folke były może zbyt sugestywne, by z początku nie dać im wiary. Może powinien dłużej wiercić w otoczeniu Baantjera, a nie tak szybko przystępować do bezpośredniej konfrontacji. Może gdyby zadziałał ostrożniej i rozważniej, wcale nie musiałby się teraz wstydzić, a aktorowi oszczędzono by nieco stresu i traum, jakich mógł nabawić się po spotkaniu ze starszym inspektorem?
Domniemanie niewinności nie istniało widocznie bez powodu, głupi Untamo.
Wcześniej nie przejmował się brakiem komfortu jaki mógł wywołać w osobie Baantjera, w końcu ślepcy nie wzbudzali współczucia u większości magicznego społeczeństwa – z zasady sprowadzali na siebie samych los wyrzutków, banitów, ścierwa społecznego. Pewnie gdyby Folke okazał się tym, o co go posądzano – Sorsa nawet na moment nie poczułby wyrzutów sumienia.
Teraz rozluźnił uścisk na jego przedramieniu, widząc jak strumyki światłą wydzierają się z obszarów działania zaklęcia. Przez chwilę czuł się jakby zmieszany, a wyglądał jakby zobaczył ducha. Przyglądał się szyi i nadgarstkom Baantjera, próbując wypatrzeć na jego ciele znaków sugerujących, że może jednak się nie mylił.
To wszystko jednak jak krew w piach – Baantjer wydawał się być czysty.
Ba, wydawał się to mało – Folke Baantjer był niewinny, a Untamo Sorsa był idiotą.
- Jestem pieprzonym idiotą – skomentował na głos, odsuwając się od Baantjera momentalnie, jakby teraz przestrzeń osobista aktora była dla niego rażąco nieprzyjazna, wbrew temu jak zachowywał się moment temu. Oczywiście nie potrafił spojrzeć w oczy Folke – to w końcu klasyka, przyznanie się do błędu było w końcu tak trudne. – Ja… Przepraszam, oskarżenia były niesłuszne.
Czy przyjdzie mu za to zapłacić? Może. Zależy jak przedstawi sprawę komendantowi w raporcie, jednak pewnym było to, że nie będzie czuł się najlepiej z czymkolwiek co dalej się stanie. Jakby to starość nie nauczyła go, że czasami w tym życiu wygrywasz, by czasami również gryźć piach.
Gdzieś w głębi serca wiedział, że nie było innego wyjścia, a Folke bez odpowiedniego nacisku na pewno nie zostałby przyłapany na rzuceniu zaklęcia dobrowolnie, w końcu ile czasu zajęło mu wyciśnięcie z niego głupiego światełka…
- Może pan wnosić o zadośćuczynienie… Powinien pan wnosić o zadośćuczynienie… – wahał się, przedstawiając mężczyźnie te propozycje chwiejnym głosem, jednak nim na dobre rozgadał się i przeprosił go jeszcze sześćdziesiąt razy z rozpędu… Postanowił, że najlepszym rozwiązaniem jest jednak ucieczka. Szczególnie, że w obecnej sytuacji Folke na pewno wolałby już zostać sam.
Dlatego tak szybko jak obydwoje się tu pojawili, tak szybko Sorsa planował zdematerializować się z ogrodów. Przy pomocy zaklęcia teleportacyjnego lądując poza murami ogrodu, na losowej uliczce.
Taki odważny stróż prawa.
Untamo z tematu
Piramidalnie głupi, jak to przyszło pewnie przeczytać w niektórych książkach wychodzących spod pióra wyjątkowo zdolnych artystów słowa. W tym momencie nic nie mogło pomóc Sorsie, który pewnie gdyby mógł spojrzeć obecnie w lustro – wskazałby na nie palcem i z patologicznym uśmiechem zerknął we własne oczy, pytając kto jest tak wielkim idiotą?
Pewnie nie powinien wierzyć plotkom – plotkom, które w wypadku Folke były może zbyt sugestywne, by z początku nie dać im wiary. Może powinien dłużej wiercić w otoczeniu Baantjera, a nie tak szybko przystępować do bezpośredniej konfrontacji. Może gdyby zadziałał ostrożniej i rozważniej, wcale nie musiałby się teraz wstydzić, a aktorowi oszczędzono by nieco stresu i traum, jakich mógł nabawić się po spotkaniu ze starszym inspektorem?
Domniemanie niewinności nie istniało widocznie bez powodu, głupi Untamo.
Wcześniej nie przejmował się brakiem komfortu jaki mógł wywołać w osobie Baantjera, w końcu ślepcy nie wzbudzali współczucia u większości magicznego społeczeństwa – z zasady sprowadzali na siebie samych los wyrzutków, banitów, ścierwa społecznego. Pewnie gdyby Folke okazał się tym, o co go posądzano – Sorsa nawet na moment nie poczułby wyrzutów sumienia.
Teraz rozluźnił uścisk na jego przedramieniu, widząc jak strumyki światłą wydzierają się z obszarów działania zaklęcia. Przez chwilę czuł się jakby zmieszany, a wyglądał jakby zobaczył ducha. Przyglądał się szyi i nadgarstkom Baantjera, próbując wypatrzeć na jego ciele znaków sugerujących, że może jednak się nie mylił.
To wszystko jednak jak krew w piach – Baantjer wydawał się być czysty.
Ba, wydawał się to mało – Folke Baantjer był niewinny, a Untamo Sorsa był idiotą.
- Jestem pieprzonym idiotą – skomentował na głos, odsuwając się od Baantjera momentalnie, jakby teraz przestrzeń osobista aktora była dla niego rażąco nieprzyjazna, wbrew temu jak zachowywał się moment temu. Oczywiście nie potrafił spojrzeć w oczy Folke – to w końcu klasyka, przyznanie się do błędu było w końcu tak trudne. – Ja… Przepraszam, oskarżenia były niesłuszne.
Czy przyjdzie mu za to zapłacić? Może. Zależy jak przedstawi sprawę komendantowi w raporcie, jednak pewnym było to, że nie będzie czuł się najlepiej z czymkolwiek co dalej się stanie. Jakby to starość nie nauczyła go, że czasami w tym życiu wygrywasz, by czasami również gryźć piach.
Gdzieś w głębi serca wiedział, że nie było innego wyjścia, a Folke bez odpowiedniego nacisku na pewno nie zostałby przyłapany na rzuceniu zaklęcia dobrowolnie, w końcu ile czasu zajęło mu wyciśnięcie z niego głupiego światełka…
- Może pan wnosić o zadośćuczynienie… Powinien pan wnosić o zadośćuczynienie… – wahał się, przedstawiając mężczyźnie te propozycje chwiejnym głosem, jednak nim na dobre rozgadał się i przeprosił go jeszcze sześćdziesiąt razy z rozpędu… Postanowił, że najlepszym rozwiązaniem jest jednak ucieczka. Szczególnie, że w obecnej sytuacji Folke na pewno wolałby już zostać sam.
Dlatego tak szybko jak obydwoje się tu pojawili, tak szybko Sorsa planował zdematerializować się z ogrodów. Przy pomocy zaklęcia teleportacyjnego lądując poza murami ogrodu, na losowej uliczce.
Taki odważny stróż prawa.
Untamo z tematu
Folke Baantjer
21.09.2000 – Aleja Róż – U. Sorsa & F. Baantjer Pon 8 Mar - 18:30
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
W gruncie rzeczy nie wiedział, czego tak naprawdę się spodziewał – że ogrody Baldura zapłoną żywym ogniem, na jego oczach unosząc ku tafli pamięci traumę dziecięcych wspomnień? Że wszystko wokół niego zwęgli się w popiół, a on będzie musiał na nowo, krok po kroku, odnajdywać swoją drogę ku pozornej niewinności? Przecież czarował – wiedział, że potrafił, że pod czujnym okiem belfra magia, która tkwiła zapisana głęboko w meandrach jego trzewi, dojrzewała i rozkwitała, niby kwiat rozkładający na słońcu swe barwne płatki, mimo to nie chciał, bał się, podświadomie wciąż pełen obawy, że choroba, która okaleczyła go w dzieciństwie, na nowo wysunie swe niszczycielskie macki, sprawiając, że rzeczywistość, do której zdołał się przyzwyczaić, zapadnie się nagle pod własnym ciężarem.
Światło, które wydobyło się spomiędzy palców jego zaciśniętej dłoni, nieznacznie przybrało na sile, gdy rozluźnił mięśnie, tląc się jeszcze krótką chwilę, po czym znikając równie szybko, co się pojawiło. Czuł, jak serce kołacze mu w piersi i w duchu modlił się, by Sorsa nie dostrzegł jego podenerwowania ukrytego pod maską pozornego spokoju, opanowania, które zamierzał pozorować tak długo, dopóki starszy mężczyzna znajdował się w zasięgu jego wzroku, które mimowolnie sprawiało jednak, że wokół umysłu zaciskała się ciasna obręcz dyskomfortu. Folke westchnął cicho, gdy inspektor rozluźnił palce, które dotąd zaciskały się uporczywie na jego ramieniu, nie zebrał w sobie jednak wystarczająco odwagi, by rozmasować obolałe miejsce – uniósł jedynie wzrok na Untamo, lecz jego zawstydzenie wprowadziło go w stan o tyle dziwacznej konsternacji, że sam odczuł, jak po karku zsuwa mu się ciepła fala żenady i upokorzenia. Dobitnie zdał sobie nagle sprawę, do jak wielkich rozmiarów wyolbrzymił głupie błahostki swego umysłu, w jakiej sytuacji postawił siebie, ale przede wszystkim Sorsę, dla którego potencjalne konsekwencje były poniekąd tym bardziej dotkliwe.
Uchylił usta, aby coś powiedzieć, lecz ze ściśniętego gardła nie wydobył się ostatecznie ani jeden dźwięk, wobec czego słuchał jedynie oficera w milczeniu, niezdolny nawet pokiwać głową na dowód pozornego zrozumienia jego słów – surowa groza, która jeszcze kilka minut temu trwała wymalowana w lineaturze twarzy starszego mężczyzny, rozpłynęła się teraz zupełnie, a wraz z nią niebawem również postawna sylwetka Sorsy zniknęła mu nareszcie z pola widzenia. Gdy tylko inspektor ewakuował się z ogrodów Baldura, Folke pozwolił sobie nareszcie na głębszy oddech, który pochwycił jego pierś w ciasny gorset jesiennego chłodu. Ostrożnie i poniekąd mimowolnie uniósł dłoń do miejsca, gdzie wcześniej zacisnęły się palce mężczyzny, po czym zachwiał się i, robiąc krok do tyłu, oparł o chropowaty pień pobliskiego drzewa. Sytuacja z przerażającą obrazowością uświadomiła mu, jak postrzegany jest w oczach innych ludzi, jak bardzo ta twarz, którą pamiętał z filmowych plakatów różni się od tej, której unikał na co dzień, która mogła rozbudzać podobne podejrzenia w umysłach jego znajomych – jak wielu z nich ufała mu wystarczająco, by nie musiał wciąż, na nowo udowadniać swojej niewinności?
Folke z tematu
Światło, które wydobyło się spomiędzy palców jego zaciśniętej dłoni, nieznacznie przybrało na sile, gdy rozluźnił mięśnie, tląc się jeszcze krótką chwilę, po czym znikając równie szybko, co się pojawiło. Czuł, jak serce kołacze mu w piersi i w duchu modlił się, by Sorsa nie dostrzegł jego podenerwowania ukrytego pod maską pozornego spokoju, opanowania, które zamierzał pozorować tak długo, dopóki starszy mężczyzna znajdował się w zasięgu jego wzroku, które mimowolnie sprawiało jednak, że wokół umysłu zaciskała się ciasna obręcz dyskomfortu. Folke westchnął cicho, gdy inspektor rozluźnił palce, które dotąd zaciskały się uporczywie na jego ramieniu, nie zebrał w sobie jednak wystarczająco odwagi, by rozmasować obolałe miejsce – uniósł jedynie wzrok na Untamo, lecz jego zawstydzenie wprowadziło go w stan o tyle dziwacznej konsternacji, że sam odczuł, jak po karku zsuwa mu się ciepła fala żenady i upokorzenia. Dobitnie zdał sobie nagle sprawę, do jak wielkich rozmiarów wyolbrzymił głupie błahostki swego umysłu, w jakiej sytuacji postawił siebie, ale przede wszystkim Sorsę, dla którego potencjalne konsekwencje były poniekąd tym bardziej dotkliwe.
Uchylił usta, aby coś powiedzieć, lecz ze ściśniętego gardła nie wydobył się ostatecznie ani jeden dźwięk, wobec czego słuchał jedynie oficera w milczeniu, niezdolny nawet pokiwać głową na dowód pozornego zrozumienia jego słów – surowa groza, która jeszcze kilka minut temu trwała wymalowana w lineaturze twarzy starszego mężczyzny, rozpłynęła się teraz zupełnie, a wraz z nią niebawem również postawna sylwetka Sorsy zniknęła mu nareszcie z pola widzenia. Gdy tylko inspektor ewakuował się z ogrodów Baldura, Folke pozwolił sobie nareszcie na głębszy oddech, który pochwycił jego pierś w ciasny gorset jesiennego chłodu. Ostrożnie i poniekąd mimowolnie uniósł dłoń do miejsca, gdzie wcześniej zacisnęły się palce mężczyzny, po czym zachwiał się i, robiąc krok do tyłu, oparł o chropowaty pień pobliskiego drzewa. Sytuacja z przerażającą obrazowością uświadomiła mu, jak postrzegany jest w oczach innych ludzi, jak bardzo ta twarz, którą pamiętał z filmowych plakatów różni się od tej, której unikał na co dzień, która mogła rozbudzać podobne podejrzenia w umysłach jego znajomych – jak wielu z nich ufała mu wystarczająco, by nie musiał wciąż, na nowo udowadniać swojej niewinności?
Folke z tematu
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended