Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    04.02.2001 – Kaféantikvarie – E. Halvorsen & Bezimienny: K. Forsberg

    2 posters
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    04.02.2001

    Twierdził, że zawsze dobrze ukrywał swoją odrębność - trzymał ją, z zawziętością stłamszoną za linią skóry, ogłuszoną i bladą, więzioną jak pochwycony, egzotyczny gatunek trzymany w uścisku żeber. Twierdził, że umiał przetrwać - dzięki sumiennej pracy, dzięki stosom poświęceń, dzięki męczeństwu w imię wyższego dobra, własnego i nie-boskiego, wierzył, że ukrywanie zaschniętej mazi sekretów uchroni go przed upadkiem, zapewni przychylność ludzi, nieznających prawdziwej, pogardzanej natury, której sam nie mógł wybrać, a z którą był nierozłączny, spleciony gordyjskim węzłem zakleszczonego przeznaczenia. W każdym, kolejnym dniu zwykł zawsze udawać tego, kim nie był w rzeczywistości, tkał włókna własnej iluzji, dryfując po nieprzychylnych niejednokrotnie wodach społeczeństwa.
    Obecność Wyzwolonych upchnęła się niczym drzazga rozrywająca cienki płaszcz naskórka, kalecząca postrzępionymi odłamkami wrażliwe, podatne tkanki wszystkiego, co obejmował bezwzględną restrykcją milczenia, wszystkiego, co nie powinno zagnieździć się w większym gronie, odsłonięte, bezbronne, skazane na bezceremonialne splunięcie - na srogą niełaskę tłumu. Przez większość czasu oddalał hordy rozterek na temat organizacji, udawał, że się utrzyma, że nic mu przecież nie grozi (poradzi sobie, zawsze zwykł sobie radzić). Uprawiał podobną mantrę z uporem niemalże godnym fanatyka, nawet, gdy rzeczywistość przybrała odmienne barwy, nawet po konfrontacjach z przeciwnikami genetycznie uzdolnionych osób, nawet, gdy ryzykownie zmuszony był posiłkować się podstępami aury. W chwili, kiedy zatopił spojrzenie w jednej z tafli plakatów, traktujących potomków stworzeń za silnie zagrażających obywatelom (fossegrimowie i niksy są przyczyną wielu utonięć w ciągu roku, huldry i huldrekalle odpowiadają za przynajmniej część notowanych zaginięć, czyniąc z niczego nieświadomych osób ofiary swoich zachcianek, selkie sprawiają, że część marynarzy nie wróci do swoich domów), motłoch wspomnień nasilił się, tłukąc w bruk świadomości. Westchnął, z cichym poirytowaniem, z nerwowością wsuniętą w zakamarki instynktów, lękiem, który osadzał się niczym szron, pulsując siłą przeczucia. Ruszył przed siebie; ścieżki ulic, wypełnione rekwizytami powszedniości nie wskazywały na żadne, niecodzienne zjawisko.
    Do czasu.
    Nie spodziewał się, że krocząca naprzeciw niego gromadka mężczyzn okaże się nieprzyjazna; nie spodziewał się, że zostanie (dosłownie) przyparty nagle do ściany, nie spodziewał się uderzenia, pięści wwierconej w miękką lożę nadbrzusza, rozniecającej spazm mdłości. Zakrztusił się; oczy, rozszerzone w ogarniającej go konsternacji nosiły zalążki pytań, choć komin gardła nie wpuścił choć dymu głoski, krtań zamarła, nieruchoma jak rzeźba, ogarnięta paraliżem zaskoczenia. Myślałeś, że zapomniałem? …o czym miałby zapomnieć? spojrzenie, mgliste, nieostre, przemknęło po grupie twarzy. Ośmieszyłeś mnie. Moi koledzy przejrzeli twoje sztuczki …które dokładnie sztuczki? Twarz przeszył przykrótki grymas - przypomniał sobie, tak, teraz tak. Był to mężczyzna, którego poznał na pochodzie Wyzwolonych, podczas ich skandalicznej demonstracji na Placu Kupieckim. Zdołali wysadzić pomnik, skrzywdzili niewinnych ludzi.
    A teraz - teraz, cóż, byli tutaj.
    Szlag.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Czujesz, że zdradza cię własne ciało; że zdradza cię energia, którą w sobie nosisz i która emanuje z każdego twojego ruchu, którą przenika wszystko, czego się podejmujesz — mimo że zmęczenie odznacza się coraz wyraźniej na twojej twarzy, chociaż pozwalasz je sobie nosić niemal jak nagrodę, nie tuszując niedoskonałości wynikłych z nadmiaru pracy i obowiązków, jakie ciężko osiadają ci na ramionach, zamiast odwracających się od ciebie spojrzeń, wyczuwasz sunący za tobą z troską wzrok współpracowników, pacjentów i mijających cię przypadkiem podczas spacerów z psem ludzi; zamiast mało wybrednych komentarzy dotyczących twojego niemal opłakanego stanu, opędzać musisz się od pełnych zmartwienia pytań i propozycji wzięcia nieco więcej wolnego, mimo że każdy ze szpitalnych pracowników świadomy jest, że żadne z was w tym okresie nie może pozwolić sobie na dłuższy odpoczynek, a ty nie stanowisz w tej układance jakiegokolwiek wyjątku. Czujesz, jakbyś ponownie traciła kontrolę nad własnymi zdolnościami; jakby przepływająca przez ciebie magia selkie zaczęła żyć własnym życiem, niepomna twoim ostrożnym poczynaniom, które nasiliłaś od Thurseblot. O pilnowaniu narzuconego sobie od tego czasu rygoru — gdy wreszcie udało ci się okiełznać własną aurę — przypomina ci wciąż nieustannie podążające za tobą widmo tajemniczego mężczyzny, ale również coraz głośniej anonsujący swoją obecność w magicznej społeczności Wyzwoleni. Czujesz, że kwestią czasu jest, kiedy ich oskarżycielski palec wycelowany zostanie w twoją stronę.
    Może dlatego, by uniknąć konfrontacji, by nie rzucać się w oczy, by nikomu nie dawać powodu do podejrzeń, miejski krajobraz widujesz jedynie w pędzie, każdą ulicę przecinając szybciej niż dotychczas, jakby naprawdę gdzieś ci się spieszyło, może nawet jakbyś obawiała się, że mogłabyś stać się kolejną, zmaltretowaną ofiarą, której wpisane w nekrolog nazwisko przetrze się po kilku przerzuceniach porannej gazety.
    Szybko stawiane przez ciebie kroki cichną — stukot niskich obcasików nie pochłania wcale dywan nierówno rozłożonego po chodnikach i ulicach śniegu, dźwięk zawłaszcza sobie jedna z kamiennych płytek, na której przystajesz z zaskoczeniem, dostrzegając rozgrywającą się przed tobą scenę. Jeszcze ledwie trzy tygodnie wcześniej nie byłoby w tobie jakiegokolwiek wahania — płótno miejskiego zgiełku rozdarłby twój mocny, wzburzony okrzyk wzywający do natychmiastowego opamiętania się; dziś jednak, gdy w postawie grupy wyrostków dostrzegasz emanującą niechęć, a w powietrze raz po raz wznoszą się wyraźnie nienawistne, nakierowane na dotkniętą genetycznymi uzdolnieniami część społeczeństwa, wątpliwość ostrzegawczo chwyta cię za rękę, a ty na moment nawet odwracasz się za siebie, przekonana że to nie ty, ale ktoś inny pragnie dociągnąć cię od ogniska zastałego zamieszania. Krótka, paniczna myśl — że pewnego razu to ty możesz znaleźć się w identycznej sytuacji — przywraca ci jasność myślenia.
    Na bogów! Dobrze… Dobrze, że jesteście! — Łamliwy głos wybrzmiewa jakby gdzieś z boku, jakby nie należał do ciebie, mimo że wraz z tobą podąża ku grupce mężczyzn. — Przy „Drakkarze” kręci się zmora. Proszę… — Nie musisz mówić więcej, obleczone w aurę dotychczasowe słowa wystarczają, choć gniewny pomruk, jaki niesie się między przypierającymi mężczyznę do muru młokosami jest na tyle niejednoznaczny, że mimowolnie przeszywa cię dreszcz, bo, nim pierwsi z nich ruszają we wskazanym przez ciebie kierunku, nie jesteś pewna, czy rzeczywiście zdecydują się podjąć rzucony im trop. Wstyd pali cię od środka, ponieważ wiesz, że mogłaś użyć innego argumentu; że chcąc ratować sytuację tutaj, przyczyniłaś się do zaognienia problemu w całym Midgardzie. — Co panu dolega? — Dopiero gdy podchodzisz bliżej; kiedy dłonią dotykasz ramienia mężczyzny, dostrzegasz w jego twarzy znajome rysy. — Nie, nie tu. Odpowiesz mi w środku. — Gładko przechodzisz na mniej formalny ton, spojrzeniem odnajdując niedaleko znajdującą się kawiarnię, ku której prowadzisz malarza.
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Nie prosił o to; przecież nigdy nie prosił, nigdy nie łkał, nie błagał, nie prosił nigdy o matkę, która podrzuci go w zawiniątku - beztrosko - niczym kukułcze pisklę, nie prosił o lepkość spojrzeń, nie prosił o łunę aury; nie prosił o chwiejność uczuć, nie prosił o własny chaos, o niemoralność rozchwianą jak wiotka trzcina. Nie prosił się o to wszystko, nie wybrał tego, czym był. Dlaczego ktoś miał go winić?
    Dlaczego?
    Sam również widział potwora; zdarzało się, że go widział, wpatrzony w lśniące zwierciadło, w powłokę lustra utkaną z odbicia twarzy. Piękno budzące trwogę, tak przesadzone, nieludzkie, pełznące w ułudzie rysów. Był przecież szpetny, pod tym wszystkim; był wstrętny, odrażający od brudu zgniłych występków.
    Wybryk natury, odmieniec; twór próbujący przetrwać. Nierówny kolaż dwóch natur.
    Czuł pod plecami ścianę, jej szorstkość i nieprzychylność. Pochwycił ze świstem oddech; porwał natychmiast haust pęczniejący w płucach. Tępy, rozlany ból, ugrzęznął pośród nadbrzusza i gniótł się pod nożem mostka.
    Nagle usłyszał słowa; słowa, które sprawiły, że Wyzwoleni odeszli, zdejmując z niego uwagę. Oddychał nadal, głęboko, prostując się z pewnym trudem; oblewał go zimny pot. Miał szczęście, miał znowu szczęście, cholerne szczęście odmieńca. Napastnicy odeszli, szukając rzekomej zmory, która, jak wierzył, nie miała przenigdy istnieć - nie w owym miejscu i czasie, stworzona w przebłyskach kłamstwa.
    - N-nic - odpowiedział. - Nic wielkiego - strach, malujący się do tej chwili na płótnie jego mimiki, zaczynał się wtem osuwać. Uspokajał się, chociaż nadal nie myślał zbyt racjonalnie; umysł, przemęczony, rozważał czy chwilę wcześniej nie odczuł odmiennej aury, jej siły, wibrującej w powietrzu, na którą sam był odporny. Spojrzenie - mgliste, rozmyte, ostrzyło się pod skupieniem. Osadził wzrok na jej twarzy.
    - To pani - wyrzucił nagle; posłusznie, jak marionetka, bez większych treści namysłu kierując się do lokalu. Drugi raz znajdowali się w kłopotliwej sytuacji, pierwszy raz podczas święta, drugi raz w dniu powszednim, skażonym przez Wyzwolonych.
    Palce niedługo później ścisnęły uchwyt posłusznej, ustępującej klamki. Drzwi zaskrzypiały cicho, gdy wkroczył nagle do środka. Kojący aromat kawy, przyjazny widok alejek z piętrzącą się grupą książek tworzyły wprost sielski obraz, tak inny, jakże odmienny od tlących się jeszcze wspomnień.
    - Dziękuję - dodał miękko; speszony. Było mu nagle wstyd; wstyd, że wymagał dziś udzielenia pomocy, że zwrócił cudzą uwagę. Powinien był się otrząsnąć, powinien temu zapobiec, nie mógł liczyć na innych, nie mógł też liczyć na nią, liczyć na kogokolwiek; jeśli chciał dalej przetrwać, powinien był przetrwać sam.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nie prosił o to; przecież nigdy nie prosił, nigdy nie łkał, nie błagał, nie prosił nigdy o matkę, która podrzuci go w zawiniątku - beztrosko - niczym kukułcze pisklę, nie prosił o lepkość spojrzeń, nie prosił o łunę aury; nie prosił o chwiejność uczuć, nie prosił o własny chaos, o niemoralność rozchwianą jak wiotka trzcina. Nie prosił się o to wszystko, nie wybrał tego, czym był. Dlaczego ktoś miał go winić?
    Dlaczego?
    Sam również widział potwora; zdarzało się, że go widział, wpatrzony w lśniące zwierciadło, w powłokę lustra utkaną z odbicia twarzy. Piękno budzące trwogę, tak przesadzone, nieludzkie, pełznące w ułudzie rysów. Był przecież szpetny, pod tym wszystkim; był wstrętny, odrażający od brudu zgniłych występków.
    Wybryk natury, odmieniec; twór próbujący przetrwać. Nierówny kolaż dwóch natur.
    Czuł pod plecami ścianę, jej szorstkość i nieprzychylność. Pochwycił ze świstem oddech; porwał natychmiast haust pęczniejący w płucach. Tępy, rozlany ból, ugrzęznął pośród nadbrzusza i gniótł się pod nożem mostka.
    Nagle usłyszał słowa; słowa, które sprawiły, że Wyzwoleni odeszli, zdejmując z niego uwagę. Oddychał nadal, głęboko, prostując się z pewnym trudem; oblewał go zimny pot. Miał szczęście, miał znowu szczęście, cholerne szczęście odmieńca. Napastnicy odeszli, szukając rzekomej zmory, która, jak wierzył, nie miała przenigdy istnieć - nie w owym miejscu i czasie, stworzona w przebłyskach kłamstwa.
    - N-nic - odpowiedział. - Nic wielkiego - strach, malujący się do tej chwili na płótnie jego mimiki, zaczynał się wtem osuwać. Uspokajał się, chociaż nadal nie myślał zbyt racjonalnie; umysł, przemęczony, rozważał czy chwilę wcześniej nie odczuł odmiennej aury, jej siły, wibrującej w powietrzu, na którą sam był odporny. Spojrzenie - mgliste, rozmyte, ostrzyło się pod skupieniem. Osadził wzrok na jej twarzy.
    - To pani - wyrzucił nagle; posłusznie, jak marionetka, bez większych treści namysłu kierując się do lokalu. Drugi raz znajdowali się w kłopotliwej sytuacji, pierwszy raz podczas święta, drugi raz w dniu powszednim, skażonym przez Wyzwolonych.
    Palce niedługo później ścisnęły uchwyt posłusznej, ustępującej klamki. Drzwi zaskrzypiały cicho, gdy wkroczył nagle do środka. Kojący aromat kawy, przyjazny widok alejek z piętrzącą się grupą książek tworzyły wprost sielski obraz, tak inny, jakże odmienny od tlących się jeszcze wspomnień.
    - Dziękuję - dodał miękko; speszony. Było mu nagle wstyd; wstyd, że wymagał dziś udzielenia pomocy, że zwrócił cudzą uwagę. Powinien był się otrząsnąć, powinien temu zapobiec, nie mógł liczyć na innych, nie mógł też liczyć na nią, liczyć na kogokolwiek; jeśli chciał dalej przetrwać, powinien był przetrwać sam.
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Strach wzmagał się, pęczniał w gardle, osaczał go opuchlizną, która wzrastała niczym dorodny owoc; czuł, bezustannie, gniotący ślad obecności, ucisk, za każdym razem, gdy przełknął wilgotność śliny. Strach, doznawany od kilku splecionych chwil, był gęstą, kosmatą pleśnią, wsuniętą mackami strzępek w zniszczony, czerstwy chleb obaw. Próbował, jeszcze niedawno, pozostać w martwym złudzeniu, próbował myśleć, że przecież jest nietykalny, że będzie dobrze, tak, wszystko będzie dobrze, ułoży się, niosąc korzyść. Próbował myśleć, że zagrożenia, którymi sycił się Midgard, trawiąc je w sieciach ulic, kamiennych jelitach miasta, nie dotkną go bezpośrednio, nie w równy, podstępny sposób, który roznosił się paroksyzmem mdłości w bolesnym, tkliwym nadbrzuszu.
    - Einar - imię, podane zwyczajnie w zamian za cudze imię; społeczna, znana transakcja. - Miło cię poznać, Kristo - zadarł kąciki ust w bladym, schorowanym uśmiechu. Nie był w stanie okazać jej w pełni swojej sympatii; w pełni swojej wdzięczności, w pełni swojej charyzmy jaką zazwyczaj błyszczał, obecnie zgaszoną nagłym podmuchem trosk. Czuł się zwierzyną, ofiarą zawziętych łowców, która z cudem wydarła się z ram potrzasku; rana nadal broczyła, bluzgała krwią oraz bólem, serce nadal przejęte biło jak ciężki gong umieszczony w piersi za drzwiami ruchomych żeber.
    Odczekał, przez krótką chwilę, próbując pozbierać myśli, których bezład rozsypał się wewnątrz kopuły czaszki; chciał, w jak najlepszy, możliwie treściwy sposób przekazać jej swoją prawdę, prawdę utkaną z półprawd. Nie miał zamiaru, jeszcze pozostać z nią w pełni szczery; wrodzona, silna nieufność, kazała się powstrzymywać, nawet, gdy czuł podskórnie, że mogło ich łączyć więcej niż sama dezaprobata żywiona do członków srogiej i skrajnej organizacji. Śmiała się, jeszcze wcześniej, choć nie podzielał, choć w drobnym stopniu, iskierek jej rozbawienia; pozostał nadal poważny, poniekąd też nieobecny w gryzącej wciąż obecności. Był inny, jego odrębność umiała przebić się klinem, nawet bezmyślnie, poza zasięgiem woli; kelnerka, która przyniosła im całą listę napojów oraz przekąsek zawiesiła, o wiele dłużej, na nim swoje spojrzenie, zaciekawiona i przy tym lekko przejęta, zwiedziona podstępną aurą.
    - Pewnie pamiętasz głośną demonstrację Wyzwolonych na Placu Kupieckim - odezwał się ostatecznie po krótkiej chwili milczenia. - Miałem wątpliwe szczęście znaleźć się wtedy w tłumie - chciał podać bezpieczną wersję, bezpieczną i wiarygodną; nie kłamał przecież, nie kłamał, choć nie chciał jej równocześnie przekazać wszystkich  szczegółów, powiedzieć jej, że chciał uciec, powiedzieć, jak bardzo stchórzył, jak został wtem pochwycony przez jednego z bezwzględnych członków organizacji, jak jego palce wbijały się w szczupłe ramię, jak nazwał go kpiąco gwiazdą, która nie mogła zniknąć w toczącym się przedstawieniu.
    - Nie dołączyłem do nich. Nie chciałem wtórować hasłom i próbowałem pomóc ranionym w pobliżu mnie ofiarom wybuchu pomnika - w tym również jej nie oszukał, chciał pomóc biednej staruszce, skrwawionej i nieprzytomnej, leżącej na niewzruszonym i zimnym podłożu bruku. Nie mówił do niej z przejęciem, przedstawiał jej fakty z prostą, nieubarwioną uprzejmością, nie chcąc nadmiernie szczycić się dobrym gestem; gestem, który był mu potrzebny w ramach uzasadnienia.
    - Musieli mnie zapamiętać - westchnął na samym końcu, wybierając w międzyczasie z menu pierwszy lepszy, napotkany spojrzeniem gatunek kawy; nie była teraz istotna.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Wychowana byłaś w kontrolowanym strachu przed i o własną naturę. Zarówno babka, jak i matka — a później również dziadek i ojciec — zadbały o to, byś nigdy nie zapominała, jak istotnym elementem twojego życia musi zostać dyskrecja, jakie konsekwencje mogą spotkać cię za nieuwagę, za nierozważne obnoszenie się ze swoimi zdolnościami. Od chwili, kiedy pierwszy raz się przemieniłaś, nie było tygodnia, by nie przypominały ci o pozbawionych szczęśliwych zakończeń historiach o selkie — o kobietach zesłanych w głąb lądu, marniejących na skutek przeżerającej ich, trudniej do określenia za czym, tęsknoty; o mężczyznach hodowanych w nielegalnych hodowlach na równie nielegalne ingrediencje; o dziewczynkach wykradanych rodzicom, by nowy dom odnajdywały w objezdnych cyrkach lub pośród wygód ekscentrycznych krezusów. Nie było tygodnia, byś nie słuchała opowieści o tym, jak olbrzymi talent drzemie w twoich trzewiach i kim mogłabyś się stać, gdybyś go właściwie oszlifowała; jak lśniłabyś na salonach w momencie, w którym zaczniesz pojmować, w jaki sposób pociągać za odpowiednie sznurki. Nigdy jednak nie miałaś aspiracji, by zostać lalkarzem i podporządkowywać sobie ludzi podług własnej woli; pozbawiona jesteś tej krnąbrnej nuty, która przypisywana jest kreaturom podobnym tobie: całemu foczemu ludowi, niksom i huldrom. I chyba tylko dlatego, gdy nieoczekiwanie, jak ciało długo poszukiwanego topielca, na taflę spokojnej egzystencji midgardczyków wypłynęło gnijące truchło idei Wyzwolonych, wiedziałaś jak się zachować — nie panikowałaś, chcąc jeszcze bardziej, na siłę niemal, stać się ludzka; nie zaczęłaś też arogancko testować własnych zdolności, sprawdzając jak bardzo do granicy wykrycia możesz się zbliżyć, nim nie zostaniesz oskarżona o posiadanie demonicznych genów. W pewnym momencie strach udało ci się przekuć w broń.
    Halvorsen, dopowiadasz w myślach, gdy w ślad za wypowiedzianym imieniem, jak cień podąża nazwisko niesione często szeptami pośród kobiet bywających na zamkniętych, przeznaczonych wyłącznie odpowiednio znanym i cenionym galdrom bankietach i wydarzeniach. Z zaskoczeniem konstatujesz, że cały ten czas — od momentu, kiedy spotkaliście się pierwszy raz — wiedziałaś, z kim masz sposobność rozmawiać i że wbrew słyszanym opiniom wcale nie odnosisz wrażenia, że serce wyskoczy ci zaraz z piersi.
    Trudno o niej zapomnieć — przyznajesz z niesmakiem wywołanym wspomnieniem pamiętliwego dnia. Korytarze szpitala zakotłowały się wówczas bardziej niż na przestrzeni innych dni: i pod względem przyjmowanych pacjentów, i niosących się echem niewybrednych słów dotykających ostrzem krytyki całego przekroju midgardzkiego społeczeństwa. Pamiętasz, że jedyne, na co miałaś wtedy ochotę, to zamknąć za sobą gabinet i biec. Wybiec ze szpitala, wybiec poza przedmieścia miasta, wybiec głęboko w lasy otulające Midgard, raniąc sobie skórę o chwytające cię w rozpaczliwym geście gałęzie krzewów i niskich drzew. Biec tak długo, dopóki zabraknie ci tchu. Zamiast tego doczekałaś momentu, aż zabrakło ci cierpliwości i od dawna nieokazywana publicznie złość wypłynęła na światło dzienne w najmniej pożądanym momencie wraz ze wzbierającą w tobie goryczą. — Widocznie miałeś też wątpliwe szczęście, że to twoja twarz zapadła im w pamięć — zauważasz prawie swobodnie, uwagę tę wypowiadając stosunkowo lekkim tonem, jakbyście nie rozmawiali o niczym poważnym. W ten sam sposób zwracasz się do kelnerki, prosząc o gorącą, korzenną czekoladę. Dopiero kiedy kobieta wreszcie, z opieszałością, odchodzi, powracasz do tematu, poważniejąc. — Nie byłeś przecież jedynym, który nie brał udziału w tej farsie, a pomoc poszkodowanym w wyniku wybuchu ich rozbuchanego ego to nie powód do prowokowania ulicznych bójek. Powinieneś zgłosić ten incydent Kruczej Straży. — Sugestia zwrócenia się z problemem do służby bezpieczeństwa nawet tobie wydaje się w tym momencie — i w tej kwestii — posunięciem absurdalnym, zważywszy na brak stanowczych reakcji z ich strony na coraz śmielsze poczynania Wyzwolonych.
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Ukrywał istnienie obaw - tak, jak ukrywa się norę ziejącej rany, wtaczając na rozdziawiony szkarłatem, bolesny pysk, kaganiec miękkiego plastra; ukrywał istnienie obaw, bojąc się, że narosną, bojąc się, że spęcznieją w ciasnocie przestrzeni ciała, rozkrzewią się niczym chwasty wiszące na murach trzewi i giętkich prętach arterii. Wypierał wciąż Wyzwolonych, zacierał, w żałosnej próbie, ślady ich wszelkich istnień, wyrzucał ich z domu czaszki, za progi uświadomienia, daleko, hen - w nieistotność, owijał w gęsty szal mgły. Świat, mimo tego, miał srogie, ostre kontury, wychylał się z miękkich kłębów, z woalów, płachty, zasłony, nabrzmiewał przed jego wzrokiem, nakreślał i przypominał, że postulaty, wiszące na ścieżkach ulic w milczącej formie plakatów nie są jedynie słowem ciskanym na zgubny wiatr; są słowem, w które członkowie bewzględnej organizacji wierzyli, dogłębnie struci do resztek własnych umysłów, przewlekle chorzy, ściskając pięść w paroksyzmach przypływów podłego gniewu.
    - Znali moje nazwisko - przyznał, tłumiąc westchnięcie, nie chcąc pozwolić, aby jawnie poznała lekkie rozczarowanie kolejnym drążeniem sprawy. Powątpiewała, ostrożnie ważąc na szali każdy jego argument. - Cóż, najwyraźniej zapadłem im przez to w pamięć. Jestem malarzem i szczerze mówiąc, nie spodziewałem się po nich podobnych zainteresowań - podciągnął kąciki ust w przyjemnie-bladym grymasie, zbyt wątłym i anemicznym. Nie był w dobrym nastroju; widmo samej napaści tliło się nieuchronnie kąsając jak fantomowy ból. Nie był w dobrym nastroju, brnąc przez niejasność półprawd; nie mógł się wycofywać i zbyt obszernie tłumaczyć, wiedząc, że wtedy tym bardziej kobieta zacznie podważać każde sączone słowo. Niczego nie wyolbrzymiał; był dosyć rozpoznawalnym twórcą, cieszącym się sukcesami w obrębie swoich portretów. Plotki, rozgłaszane na temat jego osobliwego charyzmatu, magnetyzmu, który niemal powszechnie został przyznany wszelkim ruchom i gestom, jakie tylko roztaczał, mogły tylko podburzyć skrajnych awanturników do działania.
    - Wyzwoleni - uronił ich cierpką nazwę, tak nieprzyjemnie pełznącą mu po języku - są bardziej mściwi, niż sądzisz. Każdy, kto nie jest z nimi, będzie w ich oczach wargiem, demonem albo kimkolwiek innym, uznanym przez nich za zgubę dla społeczeństwa - dodał, przez krótką chwilę śledząc senny ruch pary, unoszącej się z filiżanek zaserwowanych im chwilę wcześniej przez obsługę. Fakt, że utrzymał jednego z nich w szponach czaru, ukrywał w jamie milczenia; nie chciał o tym wspominać, o męskiej dłoni, szarpiącej nagle za ramię, niszczącej najmniejsze szanse na dokonanie ucieczki.
    - Niczego nie będę zgłaszać. Krucza Straż była obecna podczas demonstracji i gdyby tylko podjęła ciąg adekwatnych działań, nie doszłoby do wybuchu - niewielkie przełknięcie kawy zwieńczyło jego szmer szeptu. Wierzył w liczne pogłoski, głoszące, jakby to Wyzwolonych wspierały skrycie wpływowe, konserwatywne środowiska. Opieszałość oficerów była w ich wypaczeniach co najmniej nieprzypadkowa, daleka od normalności; od zawsze trwał w przekonaniu, że przede wszystkim jest sam i nie powinien polegać na gestach innych.
    - Lepiej uważaj, Kristo - odbił wszystko w jej stronę, tężejąc w czystej powadze. - Nie chcę, abyś przeze mnie musiała mieć z nimi styczność.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Znów masz ochotę parsknąć — śmiechem gorzkim, dławiącym się w powstrzymywanych przed wszystkimi łzach, bo jedną z wielu zapamiętanych, matczynych lekcji była ta o smutku, którego nie powinnaś pokazywać światu, który chować winnaś przed wścibskimi oczyma postronnych osób, jak brzydki, ordynarny sekret — lecz spuszczasz jedynie pokornie wzrok, przygryzając wnętrze policzka, masz bowiem świadomość, że swoimi uszczypliwymi uwagami zbyt śmiało weszłaś na grząski grunt cudzej cierpliwości i już teraz, choć rozmowę dopiero zaczęliście, niewiele brakuje, byś wzbudziła w swoim rozmówcy gniew kolejnym, cisnącym ci się na usta komentarzem. Wargi sznurujesz więc na chwilę, na moment potrzebny do rozlania się po kątach pomieszczenia i świadomości wszystkich emocji, skruszałym milczeniem. Rozjątrzenie wywołane nieprzyjemnym zdarzeniem i twoim wyjątkowo mało empatycznym, jakby całkiem nieprofesjonalnym podejściem — zupełnie nie ma miejscu racjonalizowaniem powodów barbarzyńskiej napaści, jak gdybyś zamiast zrozumieć, chciała wyłącznie odnaleźć rysę na przedstawionych ci argumentach — przesącza się w panującą w kawiarni atmosferę poufności, aż nazbyt wyraźnie krystalizując targające wami obojgiem wątpliwości. Odcinasz kolejne sekundy od skłębionej w twych dłoniach wstęgi czasu, nim ponownie podnosisz spojrzenie na Einara, chcąc odszukać w jego oczach choćby cień wyrozumiałości dla twojej reakcji, dla niewłaściwej w tej sytuacji ciekawości, dla należących ci się wyjaśnień za tę nieproszoną wszak pomoc, dla odrobiny szczerości i braku jadowitości.
    Wyzwoleni — wtórujesz mu, choć w twoim głosie więcej pobrzmiewa smutku niż rozgoryczenia. Ostatecznie, kimkolwiek byś nie była i kogokolwiek nie miałabyś za znajomych, jesteś w stanie postawić się w skórze dręczycieli — oprawców — wszystkich galdrów, w żyłach których płynie coś więcej niż tylko krew zmieszana z magią; jesteś w stanie wyobrazić sobie samą siebie w odwróconej roli, jako tą, która zaszczuwa każdego, kto nie jest dotknięty genetycznym schorzeniem. Ostatecznie przecież nigdy nie trzeba wiele, by z katów stać się ofiarami. — To przede wszystkim banda rozpuszczonych, głośno ujadających i… nieopatrznie spuszczonych ze smyczy dzieciuchów, które uważają, że świat zwyczajnie im się należy i mogą naginać rządzące nim reguły pod własne widzimisię. — Próbujesz słowa dobierać ostrożnie, wyraźnie wybrzmiewa z nich jednak niedocenienie, jakim darzysz organizację zbyt szybko pnącą się po szczeblach drabiny zainteresowania niektórych osób, chcesz wierzyć bowiem, że równowaga sprzed działalności Wyzwolonych wciąż możliwa jest jeszcze do zachowania. — Społeczeństwo traktowane przez nich w tak protekcjonalny sposób, samo wreszcie się zemści. Kręcą na siebie stryczek — dodajesz bezczelnie pewnym tonem, przekonana o tym, że przyjdzie wreszcie czas, kiedy Norny znów zaczną sprzyjać właściwym obywatelom.
    Obiema dłońmi sięgasz po filiżankę, ogrzewając skórę o rozgrzaną od gorącego napoju porcelanę. Spojrzenie pozostaje mimo to utkwione wciąż w twarzy malarza, którego surowość oblicza nadają wypowiadane przez niego słowa. Chciałabyś nie dać im wiary, lecz również do ciebie dotarły przykre pogłoski dotyczące opieszałości sprawujących nadzór nad demonstracją oficerów i nadal ciężko znaleźć ci usprawiedliwienie dla podjętych przez nich poniewczasie działań. Jesteś jednak świadoma, że Krucza Straż nie składa się wyłącznie z funkcjonariuszy niewzruszonych na krzywdy mniejszości społecznych.
    Nie jesteś jedynym, który mógłby ich do mnie doprowadzić — odpowiadasz z przekąsem, reflektując się po chwili, jak niejednoznacznie zabrzmiała twoja wypowiedź. By ukryć zmieszanie, uwagę przenosisz na parującą czekoladę, w której zwilżasz usta, raz po raz upijając kolejne łyki z taką zachłannością, jakbyś już zaraz musiała opróżnić naczynko. — Znaczy… Oczywiście, będę uważała. — Nie chcesz się z nim spierać, dyplomatycznie decydujesz się więc przyznać mu słuszność.
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Chciał (zapalczywie, bez bruzd oraz stromych pagórków wątpliwości) uzyskać zbawienne przeświadczenie, że będzie mógł funkcjonować podobnie, jak funkcjonował wcześniej; że poradzi sobie tak samo, jak obiecywał swojej najdroższej przyjaciółce. Odmienność, którą posiadał, była jednak pstrokata, jak jasny, żywy wykrzyknik wetknięty w substancję tłumu. Nie mógł do końca stłumić poświaty aury, która złączona z nim osiadała jak druga, zamglona skóra, jak gęste, odurzające opary narkotyku; nie mógł jej zdrapać, nawet, gdyby zagłębiał się paznokciami pod pnącza szkarłatnych mięśni, pod arterie tańczących zgodnym, rytmicznym i wartkim pulsem, pod miękkie gąbki narządów, zamkniętych szczelnie w pakunku jamy brzusznej. Zaskarbiał zawsze uwagę, co mogło czynić go łatwym, dostępnym celem dla zgrai awanturników; nawet teraz, ich stolik omiatały co rusz ciekawskie spojrzenia, miał jednak silne wrażenie, że nie jest to spowodowane wyłącznie jego obecnością.
    - Chciałbym w to wszystko wierzyć - stłumił pokusę, by z rozżaleniem westchnąć - jednak niewątpliwie z biegiem dni rosną w siłę - w jego odczuciu kobieta nie doceniała potencjału drzemiącego w kłębowisku Wyzwolonych. Nakładane na siebie jedno po drugim kłamstwa, prędzej czy później stają się znaną prawdą, powszechną a także pełną przejrzystości. Nie mógł jej za to winić; sam postępował podobnie, uznawał ich za niewiele znaczącą grupę, która jest w stanie jedynie z uporem krzyczeć i rozwieszać plakaty; dziś nie był pewny niczego, zdjęty podskórnym, pełzającym natrętnie niepokojem.
    - Nie gryzą tylko po kostkach - nie są jedynie sforą maleńkich kundli, które, prócz ujadania nie mogą uczynić żadnej realnej krzywdy. Brakowało zaledwie, aby dopełnić kaskadę drążących nieszczęść, momentu gdzie Wyzwoleni będą gromadzili się tłumnie pod domami zamieszkanymi przez osoby obdarzone genetyką. Nie przeczył ich wszystkim postulatom; zdolność, którą posiadał, wykorzystana niewłaściwie mogła siać spustoszenie, szatkując ludzki rozsądek na miałką, posłuszną miazgę, nie wybrał pomimo tego pochodzenia, nie wybrał przodków, nie prosił się o podobny, tętniący w nim silnie dar.
    - Nie minie tak dużo czasu, a będą w stanie dosięgnąć do szyi osób uznanych za swoich wrogów - sytuacja, jak sądził, zaczynała się sukcesywnie wymykać spod kontroli. Wpierw huldry, berserkerzy i potomkowie olbrzymów; później może przyjść pora na wyrocznie, medium i kotołaków szanowanych przecież w społeczeństwie. Całość jest kwestią czasu, dopiero nabiera barw, dopiero przecież kiełkuje.
    - Mam taką szczerą nadzieję - wyznał, a jego wyznanie nie było wyłącznie pustą powłoką kurtuazji. Chciał zadać pewne pytanie, chciał się dowiedzieć, czy również była jedną z nich, obdarzonych osobliwymi wachlarzami cech, ale strach przed koniecznością odwdzięczenia się, strach, że rozmowa zejdzie na tory, których sam najzwyczajniej się wstydził, których nie mógł jej przyznać, wiązał mu drętwe gardło. Istniały słowa krążące w bliskiej przestrzeni, cieknące po krańcach ust i języka, niezdolne przybrać właściwą, jawną i brzmiącą formę.
    - Muszę już iść. Do zobaczenia - wstał od stolika, chwilę wcześniej dopijając resztki zaległej w filiżance kawy. - Kto wie, może Norny ponownie splotą w przyszłości nasze losy - kąciki ust uniosły się delikatnie i udźwignęły uśmiech.
    Założył płaszcz; udał się w swoją stronę.

    Einar z tematu


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Wiele można byłoby ci zarzucić — i wiesz, że bez wątpienia wielu z tych zarzutów nie potrafiłabyś odeprzeć, nie umiałabyś znaleźć właściwego kontrargumentu na własne słabości i niedociągnięcia charakteru — nie jesteś jednak głupia i masz świadomość, że bez względu na to, z jakim przekonaniem przedstawiałabyś swoje racje, jak zmyślnie używałabyś aury, by wpłynąć na innych, samej nie uda ci się zbawić świata; nie dasz rady przekonać społeczeństwa — a nawet pojedynczych jednostek — że pozwalając sobie na myślenie, że którakolwiek grupa faktycznie niepostrzeżenie, pod nosami władzy i obywateli rośnie w siłę, samemu daje się jej przyzwolenie na sięganie po więcej, na zagarnianie sobie publicznej przestrzeni i pielęgnowanie tego fragmentu ziemi podług własnych potrzeb: siejąc w podatnych manipulacjom umysłach strach i wzajemną niechęć. Nie podejmujesz więc polemiki ze swoim rozmówcą, mimo że przecież mogłabyś spróbować, mogłabyś — wbrew przeczuciom, że twoje starania spełzłyby na niczym — chociaż na chwilę wymusić na nim takie myślenie, jakiego oczekiwałabyś od wszystkich, nakłonić przymusem do przyznania ci racji, choć ledwie kilka chwil wcześniej zbyt dosłownie zetknął się z uprzejmością Wyzwolonych i nie wypadało ci odbierać mu prawa do umniejszania złości i goryczy, jaka musi go w tym momencie przepełniać.
    Pozwalamy im, żeby sięgały coraz wyżej. — Tym razem i w twoim głosie zagnieżdża się gorycz. Mimo że wciąż jeszcze nie jest za późno, aby zaoponować; mimo że nadal jest czas, żeby uświadomić galdrów, jak szkodliwe są działania tej antygenetycznej bojówki, w społeczeństwie nie ma zbyt wielu chętnych, by uprzytomnić rodziny i sąsiadów o szkodliwości poczynań Wyzwolonych, jakby każdy liczył na to, że Norny okażą się łaskawe, że przymkną oko na huldry zagryzające zęby podczas odcinania swoich ogonów, na fossegrimy kryjące swoje talenty, by miejsca w zespołach, operach i filharmoniach przypadały widzącym nieobdarzonym dodatkowymi atutami, na wargów topiących się w księżycowym wywarze, byle mieć pewność zachowania ludzkich zmysłów. Może gdybyś własnego czasu nie dzieliła między pracę, a pracę, może gdybyś pozwoliła sobie na nieco więcej swobody, na choćby godzinę wyłącznie dla samej siebie, mogłabyś przeznaczyć ją na spacery takie, jak dzisiejszy, monitorując midgardzkie ulice w poszukiwaniu sytuacji podobnych tej sprzed parudziesięciu minut — podświadomie wiesz jednak, że w pojedynkę niczego nie zmienisz. — Sami odsłaniamy gardła tych, na których najbardziej im zależy, bojąc się, że również zostaniemy pokąsani. — Chciałabyś wierzyć, że jesteś wyjątkiem i nie należysz do tej szerokiej grupy osób, które unikają bezpośredniej konfrontacji z Wyzwolonymi, nie masz jednak złudzeń, że stoisz w szeregu z tymi, którzy wszystkiemu przyglądają się z boku; jak oni, nie masz wystarczająco odwagi, by ich uwagę odwrócić czymkolwiek innym niż zakrzyknięciem o pojawieniu się kolejnej genetycznie skrzywionej osoby. — Nie potrafiąc powiedzieć dość, nie powinniśmy mieć pretensji o to, że biorą to, co zawadza im w drodze do ich celu — zauważasz kwaśno, przytyk robiąc przede wszystkim samej sobie, samą siebie karcąc za opieszałość i nieadekwatne do sytuacji reakcje.
    Posmak porażki nie znika, kiedy starasz się zapić go ostatnimi łykami gęstego, czekoladowego napoju, który przez gardło przechodzi ci nagle jak ciężka gruda. Nie rozpuszcza jej nawet serdecznie wyrażona przez Einara troska, bo raptem wydaje ci się, że może powinnaś być mniej ostrożna, że gdybyś sama znalazła się w jego skórze, nabyłabyś więcej pokory i więcej zdystansowania wobec swoich huraoptymistycznych założeń. Uśmiechasz się więc jedynie oszczędnie na jego pożegnanie, nie zatrzymując go choćby słowem — wdzięczna, że masz możliwość w samotności, jedynie z widmem sylwetki malarza niknącym w kawiarnianej szybie, oswoić się z zasłaniającą ci teraz horyzont perspektywą niepowodzenia.

    Krista z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.