:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
05.01.2001 – Sundsvall Casino – M. Landsverk & C. Damgaard
2 posters
Maarten Landsverk
Re: 05.01.2001 – Sundsvall Casino – M. Landsverk & C. Damgaard Sob 2 Lip - 19:28
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
5.01.2001
Odchylam głowę, spoglądam na sufit skąpany w ciepłych iskrach sztucznego światła. Blichtr skapuje po złoconych ramach, atrapach przepychu pustych w swym symbolizmie. Bo czym są? Chcą wyrażać duszę tego miejsca, jego wartość i obietnicę łatwego zarobku, okupionego przecież w rzeczywistości bardzo często ludzkim nieszczęściem. To miejsce nie może mieć jej przecież, tak nakazuje mi sądzić zdrowy rozsądek – tu nie ma miejsca na duszę, czy na cokolwiek, co ją przypomina. Czysty przypadek, łut szczęścia, nic więcej. Świątynia pozbawiona boga. Chyba, że bogiem jest pieniądz? Ten jest mi bliski – ciąży przyjemnie w dłoni idealnym, krągłym wykrojem żetonów. Z nim potrafię się dogadać, mamy ze sobą po drodze; uczyłem się jego kaprysów i zachcianek od najmłodszych lat, potrafiłem się mu podporządkować, choć z czasem i w pewnym stopniu władać, lecz wtedy przestawał mieć rangę boską. Dobrze mi z tym. Układam żetony na dłoni, ledwo mieszczą się w kołysce zagłębienia, dlatego szybko chowam je w bezpieczne miejsce. Patrzę wciąż na arabeski, po których suną kolejne odcienie złocistości: błyszczą kobiece kolie i suknie, papierośnice dżentelmenów rzucają zajączki na wypolerowane lustra, kręcą się niczym drobne szkiełka w kalejdoskopie szampańskiej zabawy, przechodzą płynnie w szept, szeleszczą drogim materiałem, stukają kośćmi odbijającymi się po wyrzuceniu z kubka, klikają kulką wprawioną w ruch kołem ruletki. Zapach uderza już od dawna, przestaję rozróżniać: tytoń czy torfowa whisky? Układam palce na zimnym szkle, szron ścieram opuszkiem, smużę po powierzchni czyniąc dwie krótkie linie. Zanim wychylam zawartość, powracam spojrzeniem do krupiera siedzącego przy stole naprzeciw. Jak zwykle zachęca do kolejnego rozdania, jak zwykle ma ten sam, przyjemny wyraz twarzy. Każdy gra tu wyśmienicie swoją rolę.
Mam dzisiaj szczęście, choć przecież nie powinno mnie tu być. Uśmiecham się jednak, bo z jakiegoś powodu, tuż przed wejściem, ktoś rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie, poprowadził utartą ścieżką, bo nie lubię być na świeczniku (choć tylko tu, bo gram na innych zasadach, w innym wypadku nie potrafię odmówić sobie radości bycia rozpoznawanym) – ukrywam się może nieco zbyt przezornie, lecz daje mi to pewien rodzaj świętego spokoju i uczucie czystego sumienia. Jestem w porządku względem siebie i względem innych ludzi, bo przecież mnie nie widzą. Prosty rachunek. Nikt nie próbuje zachwiać moim spokojem. Przysuwam kryształ do ust, spijam zimny alkohol, rozczarowany stwierdzam, że rozwodnił się już nieco na grudkach przejrzystego lodu. Patrzę przez bursztyn, mrużąc jedno oko, obrazy zniekształcają się lekko. Jeszcze nie wiem, ile tu zabawię, jak dużo pieniędzy utopię. Mam spore zapasy – zarówno w kieszeni, jak i na cyferblacie zegarka. Nikt nie czeka na mnie w domu już od dawna i choć wciąż towarzyszy mi poczucie starego dyskomfortu i nerwowe spoglądanie na wskazówki zataczające koło, reflektuję się szybko i powracam do pełni spokoju. Nie gram przez chwilę, wpatruję się zza kotar w harmider, poruszam karkiem, układam policzek przy dobrze skrojonej marynarce i myślę, że naprawdę mam szczęście; to wprawdzie dopiero zalążek rzeczywistości, przeczucie, czysta intuicja, ale czuję w kościach dobrą passę. Znów się uśmiecham, gdy mój stolik wymija znajoma sylwetka – nie bywam tu często, więc początkowo odbieram pewną dozę zdziwienia przepełnionego, mimo wszystko, szacunkiem. Zastanawiam się, czy powinienem wyjść ku światłości, półmrok jest bezpieczny, lecz odbiera przyjemność hazardu. Poruszam się wreszcie, strzepuję pył z mankietu, układam włosy w wyuczonym odruchu. Nie przyszedłem tu sam, lecz nie przywłaszczam sobie uwagi moich przyjaciół na stałe, nie lubię tego typu przywiązania, bo sam się w nim duszę. Dopijam alkohol, który wciąż trzymam w ręce i stwierdzam, że muszę zamówić coś jeszcze, zanim oddam się grze.
Lubię tutejszy bar; pracownicy działają sprawnie i zwykle bezbłędnie odczytują potrzeby klientów, a to cenię niezwykle, gdyż nie przywykłem do mitrężenia czasu na nietrafione wybory i czyjeś niedopatrzenia. Połowa zebranych gości pali, dlatego dym unosi się cierpką chmurą pomiędzy stołami obitymi zielonym materiałem i aby jakoś w tym wytrwać – opierając się o bar, oczekując na moje zamówienie – sięgam po papierośnicę i wyciągam z niej jeden zwitek: elegancki w swej smukłości i śnieżnej bieli. Ktoś użycza mi ognia (nie zdążyłem sięgnąć po staromodną zapalniczkę, której używam z wyboru), dziękuję skinieniem głowy i mimowolnie odwracam się ku wypełnionej po brzegi sali, oszczędzając barmanom niecierpliwości zawieszonej w brązowych plamach tęczówek. Miękki filtr ląduje pomiędzy wargami, zastanawiam się przez chwilę, od czego chciałbym teraz zacząć i jeszcze nie mam pomysłu, bo ten klaruje się leniwie, kiedy ospale wciągam dym do płuc.
Chaaya Damgaard
Re: 05.01.2001 – Sundsvall Casino – M. Landsverk & C. Damgaard Pon 18 Lip - 23:52
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Przytłumione światło kryształowych żyrandoli oblało karmel skóry złocistą łuną. W krainie rozpusty, przebrzmiałej stratnymi marzeniami o fortunie wpływającej do skarbca, gdzie ludzka moralność uchodziła za mankament prężnego umysłu, czuła się krystalicznie czystym diamentem pośród ciżby dymu i popiołu. Lśniła na podobieństwo zakazanego owocu zawieszonego w dalekim zakątku sadu. Wysokie mniemanie o własnościach przypisanych aparycji ułatwiło ignorancję żywioną względem miałkich spojrzeń oraz wywyższenie swego statusu na rzecz uniżenia pozostałych. Dzięki miejscom takim jak to miała sposobność ujrzenia kobiet nanizających wdzięki urody na miedziane łańcuszki pozorów, próbujących udowodnić złudną słuszność o potędze, jaką mogłyby dzierżyć przy pomocy uwieszonych u ich boku mężczyzn, otumanionych pragnieniem wyłożenia odpowiednich kart czy ustawienia żetonu w zgodzie z kołem losu. Postrzegała je przez pryzmat własnej potęgi. Robiła to odruchowo, w uduchowionym przyzwoleniu, z szyderczym uśmieszkiem rozciągającym usta pokryte szkarłatną czerwienią, rozpoczynając grę jeszcze przed podejściem do stołu jako wyrok ciążący na ich przytłumionej atrakcyjności. Stanowcze, pęczniejące władczością spojrzenie ukazywało im miejsce w salonowej hierarchii bądź przywoływało krnąbrniejsze charaktery do porządku, bowiem zachowanie harmonii należało do nieopisanych obowiązków triumfatorki, na którą stali bywalcy musieli spoglądać z szacunkiem. Klucząc dobrze znaną ścieżką pomiędzy stołami do gry miała niepodzielną kontrolę nad emanacją własnej siły. Przeczyła temu, że poznała pojęcie przegranej i nosi w ciele słabość. Do perfekcji opanowała skrzętne ukrywanie wspomnień o niepowodzeniach, okrywała je całunem milczenia, zbywała pytania z mistrzowską bezczelnością godną boskiego gniewu, a wątpliwości rodziny odnoszone do częstych zakupów kamieni szlachetnych okręcała w zgrabne kłamstwa. Choroba wypalała żyły trące o siebie w bolesnym transie, aż nie ukoiła skręcającego wnętrzności głodu adrenaliny, pozwalając ciału i umysłowi nabrać wigoru na tygodnie napęczniałe domowymi powinnościami.
Powitała przyjaciół w minimalnym odruchu czułości, choć to oni wystosowali zaproszenie na wieczorną partię zabaw i powinna być zobowiązana okazać giętką moralność usposobienia. Zaczęli prowadzić rozgrywkę między sobą, do grupy dobierając chłystka o szczątkowej wiedzy, o czym świadczyła nieporadna nerwowość skrywana imitacją naturalnej nonszalancji, łudząc się, że zdoła zapełnić lukę po iskrze wprawionej w grze wytrawnej namiętności. Zastygła w nużącym umysł milczeniu, ukazując elegancką doskonałość przystrojoną czernią sukni oraz sznurem pereł opadających na idealnie wykrojone obojczyki, przekazując im jednoznacznie, że litość miewa swoje granice, a spędzanie czasu w towarzystwie prostactwa oznacza obrazę doskonałości. Skrajnie rozdrażniona posłała im pełne żałości spojrzenie - istniała szansa, że nie podjęli tej decyzji świadomie, kierowani chęcią zapełnienia oczekiwania, lecz teraz każde wytłumaczenie zostało pozbawione sensu. Rozmyślnie, z pompatyczną ostentacyjnością odwróciła się od nich plecami, nosząc w sercu nadzieję przysporzeniu im tylu kłopotów, ilu zdoła w podorędziu zdolności naginania losu wedle kaprysu. Utopienie wizji niewdzięcznych towarzyszy podróży przez świat grzechu było stosownym pretekstem sięgnięcia po ognistą przyjemność. Liczyła na ukojenie rozgoryczonego serca ogorzałego pragnieniem mordu, powstrzymując rozpętanie chaosu przez egoizm wyrachowania, objawionego w egzotycznej zmysłowości ruchów ciała. Ignorowała prośby dołączenie do stolika. Nigdy nie ryzykowała gry w gniewie, bowiem dręczona ekspresją emocji mogła zapomnieć o prawdziwym znaczeniu kart. Na westchnienie ulgi poczekała aż do zajęcia miejsca przy końcu baru. Słodkawy zapach alkoholu ułożył zmysły w kojącym letargu, czule ugłaskując płomień zemsty i szepcząc o obietnicy wyciszenia niepokoju, próbując dowieść, że barmani posiedli zdolności pozwalające na wtłoczenie do butelek cudownych właściwości. Soczyście zielone tęczówki upstrzone lśniącymi w przytłumionym świetle złotymi plamkami taksowały sylwetki postaci zgromadzonych przy kontuarze. Próby skupienia uwagi przyniosły triumf przy mężczyźnie o postawie nastręczające potrzebę uniesienia wspomnień, sięgnięcia po te, które już dawno powinny zostać zatarte w pamięci, lecz ostatecznie okazywały się zbyt krnąbrne na zabiegi upływu czasu. Rozmyty obraz pana Landsverka pochylonego nad szklaną gablotą został wsparty bodźcem o czysto fizycznym charakterze, stając w strumieniu myśli pod naporem drżących opuszków oraz głębokiego mrowienia wnikającego w delikatność rdzenia kręgosłupa.
Powitała przyjaciół w minimalnym odruchu czułości, choć to oni wystosowali zaproszenie na wieczorną partię zabaw i powinna być zobowiązana okazać giętką moralność usposobienia. Zaczęli prowadzić rozgrywkę między sobą, do grupy dobierając chłystka o szczątkowej wiedzy, o czym świadczyła nieporadna nerwowość skrywana imitacją naturalnej nonszalancji, łudząc się, że zdoła zapełnić lukę po iskrze wprawionej w grze wytrawnej namiętności. Zastygła w nużącym umysł milczeniu, ukazując elegancką doskonałość przystrojoną czernią sukni oraz sznurem pereł opadających na idealnie wykrojone obojczyki, przekazując im jednoznacznie, że litość miewa swoje granice, a spędzanie czasu w towarzystwie prostactwa oznacza obrazę doskonałości. Skrajnie rozdrażniona posłała im pełne żałości spojrzenie - istniała szansa, że nie podjęli tej decyzji świadomie, kierowani chęcią zapełnienia oczekiwania, lecz teraz każde wytłumaczenie zostało pozbawione sensu. Rozmyślnie, z pompatyczną ostentacyjnością odwróciła się od nich plecami, nosząc w sercu nadzieję przysporzeniu im tylu kłopotów, ilu zdoła w podorędziu zdolności naginania losu wedle kaprysu. Utopienie wizji niewdzięcznych towarzyszy podróży przez świat grzechu było stosownym pretekstem sięgnięcia po ognistą przyjemność. Liczyła na ukojenie rozgoryczonego serca ogorzałego pragnieniem mordu, powstrzymując rozpętanie chaosu przez egoizm wyrachowania, objawionego w egzotycznej zmysłowości ruchów ciała. Ignorowała prośby dołączenie do stolika. Nigdy nie ryzykowała gry w gniewie, bowiem dręczona ekspresją emocji mogła zapomnieć o prawdziwym znaczeniu kart. Na westchnienie ulgi poczekała aż do zajęcia miejsca przy końcu baru. Słodkawy zapach alkoholu ułożył zmysły w kojącym letargu, czule ugłaskując płomień zemsty i szepcząc o obietnicy wyciszenia niepokoju, próbując dowieść, że barmani posiedli zdolności pozwalające na wtłoczenie do butelek cudownych właściwości. Soczyście zielone tęczówki upstrzone lśniącymi w przytłumionym świetle złotymi plamkami taksowały sylwetki postaci zgromadzonych przy kontuarze. Próby skupienia uwagi przyniosły triumf przy mężczyźnie o postawie nastręczające potrzebę uniesienia wspomnień, sięgnięcia po te, które już dawno powinny zostać zatarte w pamięci, lecz ostatecznie okazywały się zbyt krnąbrne na zabiegi upływu czasu. Rozmyty obraz pana Landsverka pochylonego nad szklaną gablotą został wsparty bodźcem o czysto fizycznym charakterze, stając w strumieniu myśli pod naporem drżących opuszków oraz głębokiego mrowienia wnikającego w delikatność rdzenia kręgosłupa.
Maarten Landsverk
Re: 05.01.2001 – Sundsvall Casino – M. Landsverk & C. Damgaard Sro 20 Lip - 22:14
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Lubię obserwować ludzi, wyczytywać emocje z ich twarzy, kiedy są najbardziej nieświadomi swej słabości, bo odsłaniają się mimowolnie przed zupełnie obcymi oczami. Wiem, że sam nie zawsze potrafię panować nad afektami chętnie załamującymi rysy, wpijającymi się w bruzdy ciągnące się od nosa po kąciki ust; w czoło – zwykle gładkie – i w łuki brwi. Przez minione miesiące zdarzało mi się to bardzo często, do czego przyznaję się niechętnie, bo nie lubię pokazywać swojej słabości. Nie umiem inaczej myśleć o wszystkich sytuacjach towarzyszących sprawie rozwodowej. Teoretycznie powinienem przestać to rozpamiętywać, a jednak ciężko jest wymazać, z dnia na dzień, niemal połowę swojego życia. Zmarnowaną? Sam nie wiem, nie potrafię tego wyartykułować z pełną zgodą. Dzisiaj jednak przyszedłem tutaj nie po to, aby stać się jedną z ofiar. Próbuję, chcę, j e s t e m ponad nimi, nie wdaję się w nadmierne rozdrabnianie tej kwestii. Potrzebuję utraconej swobody, poczucia, że jestem wygranym, chwiejących się wraz z zrzucanym na dokumenty spojrzeniem. Nikt przecież ich nie widział, nikt nie jest świadom, co zostawiłem za zamkniętymi drzwiami, w czterech ścianach pustego domu. Nie będę udawał, lubię władzę, dlatego zadzieram wyżej brodę, kiedy rzucam kolejne spojrzenie na gwarną salę, tyle wystarczy. Nabawiłem się tej dziwnej maniery przez lata małżeństwa, ostentacyjnie nadal ją wykorzystuję, by wzbudzać w części ludzi niechęć, w pozostałych zaś pragnienie utrzymywania się na dystans. Może to bufonada, ale dobrze mi z tym, ojciec zawsze wpajał mi pewność siebie, a Säde ją karmiła, koniec końców, stwierdzając z rozczarowaniem, że nie jest w stanie mnie więcej zdzierżyć. Czasami właśnie tak chcę widzieć zaistniałą sytuację – sama zgotowała sobie ten los i zgodziła się na wszelakie konsekwencje, nie powinna mieć więc pretensji, to nie ja, to ona. Tyle mi wystarcza.
Wciąż nic nie przykuwa mojej uwagi na dłużej, czekam tych kilka minut, słyszę ruch barmana za kontuarem, kolejni goście przechodzą tuż obok. Układam papieros przy ustach, pogrążam się w mlecznobiałym dymie i wtedy przeskakuje mała iskra – na samych obrzeżach świadomości, muska skórę tuż przy kołnierzyku i spływa ciepłą strugą po klatce piersiowej w głąb żołądka. Mości się tam i powoli pochłania ciało, skłaniając mnie do subtelnego ruchu głową. Teraz trzymam cygaretkę pomiędzy palcami i widzę, że para zielonych oczu przywiera najpierw do całej mojej osoby, by następnie opaść zastanowieniem na twarz. Kobieta wygląda tak, jakby próbowała strząsnąć pył z jakiegoś zachowanego w nieświadomości wspomnienia. Sam zaczynam błądzić meandrami pamięci, lecz nim na dobre się rozpędzam, widzę wszystko bardzo dokładnie. Takich osób nie sposób jest wyrzucić z głowy. Emanuje władczością, czymś na kształt złotej pychy przynależnej takim jak ona. Nie mam jej tego za złe – wiem, że to nic złośliwego, czy też sztucznego, to jej natura, drapieżnie wyciągająca swe macki po nieświadomych i niedoświadczonych osobników, którzy nie opanowali jeszcze umiejętności odczytywania skomplikowanego języka. Nie mówię, że jestem w tym mistrzem, lecz sądzę, że przebywanie w otoczeniu podobnych kobiet, zahartowało mnie na tyle, bym poczuł słodką pokusę pociągnięcia za niewidzialną nić zarzuconych w tajemnicy sideł. Myślę, że gdyby z kimś tu przyszła, nie byłaby odstępowana ani na krok, tymczasem nie dostrzegłem nikogo w promieniu dwóch metrów, noszącego choćby znamię przynależności do niej.
Pyszni się w dopasowanej sukni, intryguje, nęci; widzę, że odwraca się za nią przynajmniej tuzin oczu. Nie próbuję liczyć dalej, bo nie ma to najmniejszego sensu. Przez moment dołączam do grona podziwiających niecodzienne zjawisko, ale robię to opieszale; zyskuje ode mnie jedynie chwilę. Czynię to z premedytacją, odmawiając sobie przyjemności podziwiania, na przekór fali ciepła dalej rozchodzącej się z głębi brzucha. Odsuwam się i odwracam do niej plecami, ignoruję, zajmuję się moim drinkiem, choć wymieniam kilka słów z barmanem. Zdaje się, że straciłem nią zupełnie zainteresowanie, mam nadzieję, że poczuje pewien zawód, pozwalam sobie na nietakt. Czasami najpierw trzeba kogoś urazić, by zyskać pełnię jego zainteresowania. Chyba znów zbytnio wierzę w swoje możliwości, ale nic więcej mi nie pozostało. W pewnym wieku przestajesz się przejmować. Przepijam cierpkość tytoniu porcją ginu – biały alkohol mieni się w krysztale, a w chwilę później zza wysokiego baru wychodzi jeden z kelnerów krążących ze srebrnymi paterami po lokalu. Niesie na kilka wysokich szklanek przyozdobionych dość ekstrawagancko i jeden kieliszek do martini, oprószony po brzegach kryształkami cukru przypominającymi drobiny Swarovskiego, jego wnętrze zaś migocze od zawieszonych w alkoholu płatków złota. Myślę, że miała sporo czasu, by wyhodować w sobie coś na kształt urazy, nim mężczyzna we fraku podszedł do niej i zaoferował napój, bez wskazywania od kogo. Podpowiedź była dość banalna, nieelegancka wręcz, ale chyba bawiło mnie robienie tak kiepskiego pierwszego wrażenia. Pytanie: czy złapała przynętę?
Wciąż nic nie przykuwa mojej uwagi na dłużej, czekam tych kilka minut, słyszę ruch barmana za kontuarem, kolejni goście przechodzą tuż obok. Układam papieros przy ustach, pogrążam się w mlecznobiałym dymie i wtedy przeskakuje mała iskra – na samych obrzeżach świadomości, muska skórę tuż przy kołnierzyku i spływa ciepłą strugą po klatce piersiowej w głąb żołądka. Mości się tam i powoli pochłania ciało, skłaniając mnie do subtelnego ruchu głową. Teraz trzymam cygaretkę pomiędzy palcami i widzę, że para zielonych oczu przywiera najpierw do całej mojej osoby, by następnie opaść zastanowieniem na twarz. Kobieta wygląda tak, jakby próbowała strząsnąć pył z jakiegoś zachowanego w nieświadomości wspomnienia. Sam zaczynam błądzić meandrami pamięci, lecz nim na dobre się rozpędzam, widzę wszystko bardzo dokładnie. Takich osób nie sposób jest wyrzucić z głowy. Emanuje władczością, czymś na kształt złotej pychy przynależnej takim jak ona. Nie mam jej tego za złe – wiem, że to nic złośliwego, czy też sztucznego, to jej natura, drapieżnie wyciągająca swe macki po nieświadomych i niedoświadczonych osobników, którzy nie opanowali jeszcze umiejętności odczytywania skomplikowanego języka. Nie mówię, że jestem w tym mistrzem, lecz sądzę, że przebywanie w otoczeniu podobnych kobiet, zahartowało mnie na tyle, bym poczuł słodką pokusę pociągnięcia za niewidzialną nić zarzuconych w tajemnicy sideł. Myślę, że gdyby z kimś tu przyszła, nie byłaby odstępowana ani na krok, tymczasem nie dostrzegłem nikogo w promieniu dwóch metrów, noszącego choćby znamię przynależności do niej.
Pyszni się w dopasowanej sukni, intryguje, nęci; widzę, że odwraca się za nią przynajmniej tuzin oczu. Nie próbuję liczyć dalej, bo nie ma to najmniejszego sensu. Przez moment dołączam do grona podziwiających niecodzienne zjawisko, ale robię to opieszale; zyskuje ode mnie jedynie chwilę. Czynię to z premedytacją, odmawiając sobie przyjemności podziwiania, na przekór fali ciepła dalej rozchodzącej się z głębi brzucha. Odsuwam się i odwracam do niej plecami, ignoruję, zajmuję się moim drinkiem, choć wymieniam kilka słów z barmanem. Zdaje się, że straciłem nią zupełnie zainteresowanie, mam nadzieję, że poczuje pewien zawód, pozwalam sobie na nietakt. Czasami najpierw trzeba kogoś urazić, by zyskać pełnię jego zainteresowania. Chyba znów zbytnio wierzę w swoje możliwości, ale nic więcej mi nie pozostało. W pewnym wieku przestajesz się przejmować. Przepijam cierpkość tytoniu porcją ginu – biały alkohol mieni się w krysztale, a w chwilę później zza wysokiego baru wychodzi jeden z kelnerów krążących ze srebrnymi paterami po lokalu. Niesie na kilka wysokich szklanek przyozdobionych dość ekstrawagancko i jeden kieliszek do martini, oprószony po brzegach kryształkami cukru przypominającymi drobiny Swarovskiego, jego wnętrze zaś migocze od zawieszonych w alkoholu płatków złota. Myślę, że miała sporo czasu, by wyhodować w sobie coś na kształt urazy, nim mężczyzna we fraku podszedł do niej i zaoferował napój, bez wskazywania od kogo. Podpowiedź była dość banalna, nieelegancka wręcz, ale chyba bawiło mnie robienie tak kiepskiego pierwszego wrażenia. Pytanie: czy złapała przynętę?
Chaaya Damgaard
Re: 05.01.2001 – Sundsvall Casino – M. Landsverk & C. Damgaard Pon 25 Lip - 17:03
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Wspomnienie uporczywie błądziło po zakamarkach myśli. Władza roztaczana przez eklektyzm niewyraźnego obrazu budziła trudną do wyplenienia nienawiść. Pamięć zachowała głęboki tembr głosu wibrujący wzdłuż wypowiadanych fraz oraz mleczną czekoladę tęczówek lustrujących otoczenie. Każdy, choćby filigranowy element przyjmujący formę drgnienia powieki czy uchylenia prostej linii kręgosłupa wypalił ślad z zawstydzającą doskonałością, drwiąc bezlitośnie z brzmienia czujności składanego w ofierze ożywionego zainteresowania. Śmiałość pnącza dumy wrośniętego w serce zaledwie muskała naturalny mechanizm działania, lecz to wystarczyło do poczucia obowiązku zjednania w swojej personie iskry skrytej w kąciku oczu, gdy zaledwie przez ułamek chwili skierował swe spojrzenie za siebie, wiedziony poczuciem zaciekawienia. Przyzwolenie na emanowanie dostojnym pięknem oblanym złocistą powłoką nadała sobie tak dawno, że nie zdołałaby przywołać zwątpienia zdolnego zachwiać poczuciem pewności oraz zadufania nad egzotyczną estetyką urody, jakby po części posiadła zdolności przynależne demonom sycącym się męską energią. Na szczęście nie była aż tak bezwzględna, by wrodzoną atrakcyjność oprzeć na magii, bowiem wystarczyło to, co posiadała sama, bez sięgania po sztuczki mącące umysł, tworzące sztuczny obraz wyolbrzymiający blade piękno. Dystans kontuaru, tumult szarych głosów rozbijających wnętrze atmosfery przy barze czy nieprzyjemne ciepło innych kobiet nie uważała za znaczącą przeszkodę, nie raz zdobywała triumf w gorszych warunkach, a przynajmniej tak sądziła. Nieznośna wyrazistość wspomnienia owego spotkania stała na przekór chaosu jątrzącego prostolinijne potrzeby zaskarbienia uwagi. Powstały obraz wymusił przekorne muśnięcie twarzy czułym, pozornie nieświadomym spojrzeniem, naleciałym emanacją powstałego uprzednio wzburzenia.
Wzburzenia, bezczelnie pogłębionego sumienną obojętnością, obdarzoną miałkim znamieniem adnotacji zza podstawy wyprostowanych pleców, ignorując pchnięcie ku niemu niepokornie przyzwoitych myśli, jakby była jedną z wielu, wtopiona w nikły tłum żon, kochanek i dziewcząt błagalnie żądających na wskroś empatycznego zachowania.
Pierś uniosła się ponad woal wściekłości. Zaciśnięty wokół płuc i gardła dusił oddech, więził głos w fundamencie ogorzałej świadomości, powrócił w glorii z zamiarem wykrzywienia ust w grymasie jawnego niezadowolenia, demaskującego ognistą burzę przechodzącą po ciele rytmicznymi falami. Doświadczenie wytrawnej gry nie pozwoliło uczynić tak karygodnego błędu. Poza przybrana na rzecz zbratania łakomych serc trwała w zastygłej doskonałości, wciąż tak samo znakomita, jedwabna, pieszcząc zmysły w naturalnym wdzięku. Stonowanie przyziemnych odczuć nie przyszło łatwo, ponieważ rozdrażnienie zrodziło się wcześniej, w rozczarowaniu nad postawą współgraczy, zamkniętych, wątłych istnień o ograniczonych umiejętnościach poznania. Przy drugim odrzuceniu nie pragnęła znaleźć sił oporu przed zanurzeniem myśli w kalejdoskopie skrajnego gniewu. Płomienie zmatowiły zieleń tęczówek w gęstej wstędze dymu, krążąc wraz z krwią po kruchej pajęczynie wściekle pulsujących żył, kreując potrzebę wyrażenia stosownej wdzięczności za okazaną ignorancję. Uległa kapryśnej chęci z oszałamiającą satysfakcją, jednocześnie odnajdując w obranej ścieżce pierwotne ukojenie, ujście przywar paskudnej strony charakteru, w świetle dnia skrytego słodyczą niewinnego uśmiechu. Karmin ust naznaczonych obietnicą pożądania uniósł się w upającej przyjemności na widok drobnego podarunku dostarczonego przez kelnera. Szept słów wzniósł na piedestał nie tylko podziękowanie, lecz prośbę mającą być dostarczoną w dłonie barmana. Zrobi to, co należy do jego obowiązków, również w ramach zaciągnięcia długu wdzięczności. Aksamit spojrzenia śledzący zachłanność męskich oczu przyciągał ich łaknienie zdobyczy bez większego wysiłku. Na efekt czekała zaledwie moment, jedno mgnienie myśli - piżmo gorzkiego zapachu perfum oblepiło odsłoniętą połać skóry. Z rozmysłem pociągała nieznajomym mężczyzną na podobieństwo bezwolnej lalki, przekształcając go wedle własnej woli, naginając do pragnień jątrzących się w kryzie ognistego oddechu, jakby wraz z zajęciem miejsca przy jej boku został pozbawiony zdolności rozsądnego myślenia. Od niechcenia ciepło oddechu musnęło jego płatek ucha w akompaniamencie czułych słówek, być może obdarowując go jedną z posiadanych tajemnic, choć niewątpliwie każda fraza ociekała bezwstydnym kłamstwem. Mocząc usta w alkoholu stłumiła grymas obrzydzenia wywołanego opuszkami palców muskających długość kręgosłupa. W poczuciu nadchodzącego triumfu pozwoliła mu na więcej, bowiem tuż po odejściu od baru ramię w pozorze opieki owinęło się wokół smukłej talii, wiedząc, że musi pozwolić na kreację władczości, nawet tak bezdusznie niewłaściwej i naiwnej. Na moment obdarowała pana Landsverka spojrzeniem, zaledwie krztyną namiętności wyciągniętą z fascynacji, autentyczną chęcią bliższego poznania. Wkrótce zniknęła w tłumie wraz ze swoim towarzyszem, aż do tamtej chwili nie pozwalając mu o sobie zapomnieć.
Tym razem to on mógł cieszyć się niespodziewanym podejściem kelnera. Na srebrnej tacy stał pojedynczy kieliszek do martini niemal po brzegi wypełniony alkoholem o soczyście zielonej barwie, nadto przypominający barwę oczu znajomej mu kobiety. Pod nóżką skryto kolejny podarunek - krótki pasek papieru o kremowej barwie czekał niecierpliwie na odkrycie. Niestety tuż po znalezieniu się na dłoni adresata spłonął z sykiem, przy czym ogień nie wyrządził skórze choćby drobnej krzywdy, przynosząc wspomnienie czułości kobiecego dotyku o jedwabiście przyjemnej naturze. Drobna wstążka dymu unosząca się nad szczątkami niemej wiadomości ulokowała w rozchylonych nozdrzach intensywny zapach jaśminu i karmelu.
Pytanie: czy złapie przynętę?
Wzburzenia, bezczelnie pogłębionego sumienną obojętnością, obdarzoną miałkim znamieniem adnotacji zza podstawy wyprostowanych pleców, ignorując pchnięcie ku niemu niepokornie przyzwoitych myśli, jakby była jedną z wielu, wtopiona w nikły tłum żon, kochanek i dziewcząt błagalnie żądających na wskroś empatycznego zachowania.
Pierś uniosła się ponad woal wściekłości. Zaciśnięty wokół płuc i gardła dusił oddech, więził głos w fundamencie ogorzałej świadomości, powrócił w glorii z zamiarem wykrzywienia ust w grymasie jawnego niezadowolenia, demaskującego ognistą burzę przechodzącą po ciele rytmicznymi falami. Doświadczenie wytrawnej gry nie pozwoliło uczynić tak karygodnego błędu. Poza przybrana na rzecz zbratania łakomych serc trwała w zastygłej doskonałości, wciąż tak samo znakomita, jedwabna, pieszcząc zmysły w naturalnym wdzięku. Stonowanie przyziemnych odczuć nie przyszło łatwo, ponieważ rozdrażnienie zrodziło się wcześniej, w rozczarowaniu nad postawą współgraczy, zamkniętych, wątłych istnień o ograniczonych umiejętnościach poznania. Przy drugim odrzuceniu nie pragnęła znaleźć sił oporu przed zanurzeniem myśli w kalejdoskopie skrajnego gniewu. Płomienie zmatowiły zieleń tęczówek w gęstej wstędze dymu, krążąc wraz z krwią po kruchej pajęczynie wściekle pulsujących żył, kreując potrzebę wyrażenia stosownej wdzięczności za okazaną ignorancję. Uległa kapryśnej chęci z oszałamiającą satysfakcją, jednocześnie odnajdując w obranej ścieżce pierwotne ukojenie, ujście przywar paskudnej strony charakteru, w świetle dnia skrytego słodyczą niewinnego uśmiechu. Karmin ust naznaczonych obietnicą pożądania uniósł się w upającej przyjemności na widok drobnego podarunku dostarczonego przez kelnera. Szept słów wzniósł na piedestał nie tylko podziękowanie, lecz prośbę mającą być dostarczoną w dłonie barmana. Zrobi to, co należy do jego obowiązków, również w ramach zaciągnięcia długu wdzięczności. Aksamit spojrzenia śledzący zachłanność męskich oczu przyciągał ich łaknienie zdobyczy bez większego wysiłku. Na efekt czekała zaledwie moment, jedno mgnienie myśli - piżmo gorzkiego zapachu perfum oblepiło odsłoniętą połać skóry. Z rozmysłem pociągała nieznajomym mężczyzną na podobieństwo bezwolnej lalki, przekształcając go wedle własnej woli, naginając do pragnień jątrzących się w kryzie ognistego oddechu, jakby wraz z zajęciem miejsca przy jej boku został pozbawiony zdolności rozsądnego myślenia. Od niechcenia ciepło oddechu musnęło jego płatek ucha w akompaniamencie czułych słówek, być może obdarowując go jedną z posiadanych tajemnic, choć niewątpliwie każda fraza ociekała bezwstydnym kłamstwem. Mocząc usta w alkoholu stłumiła grymas obrzydzenia wywołanego opuszkami palców muskających długość kręgosłupa. W poczuciu nadchodzącego triumfu pozwoliła mu na więcej, bowiem tuż po odejściu od baru ramię w pozorze opieki owinęło się wokół smukłej talii, wiedząc, że musi pozwolić na kreację władczości, nawet tak bezdusznie niewłaściwej i naiwnej. Na moment obdarowała pana Landsverka spojrzeniem, zaledwie krztyną namiętności wyciągniętą z fascynacji, autentyczną chęcią bliższego poznania. Wkrótce zniknęła w tłumie wraz ze swoim towarzyszem, aż do tamtej chwili nie pozwalając mu o sobie zapomnieć.
Tym razem to on mógł cieszyć się niespodziewanym podejściem kelnera. Na srebrnej tacy stał pojedynczy kieliszek do martini niemal po brzegi wypełniony alkoholem o soczyście zielonej barwie, nadto przypominający barwę oczu znajomej mu kobiety. Pod nóżką skryto kolejny podarunek - krótki pasek papieru o kremowej barwie czekał niecierpliwie na odkrycie. Niestety tuż po znalezieniu się na dłoni adresata spłonął z sykiem, przy czym ogień nie wyrządził skórze choćby drobnej krzywdy, przynosząc wspomnienie czułości kobiecego dotyku o jedwabiście przyjemnej naturze. Drobna wstążka dymu unosząca się nad szczątkami niemej wiadomości ulokowała w rozchylonych nozdrzach intensywny zapach jaśminu i karmelu.
Pytanie: czy złapie przynętę?
Maarten Landsverk
Re: 05.01.2001 – Sundsvall Casino – M. Landsverk & C. Damgaard Wto 26 Lip - 15:55
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Przyzwyczaiłem się, że otaczają mnie jedynie piękne przedmioty. Łaknę ich nawet wtedy, gdy nie do końca uświadamiam sobie pragnienie wzbudzone w ciele. To stan bazowy, coś oczywistego, bo wychowywałem się w poczuciu, że tylko na to zasługuję; nadal umacniam w sobie owe przekonanie i bezwstydnie zgarniam wszystko, co najwspanialsze bez cienia zawahania, nie dzieląc się łupem. Nie muszę. Wiele mi uchodzi, nie potrzebuję przejmować się takimi śmiesznostkami. Nie zważam na innych ludzi, nie zastanawiam się, co o mnie pomyślą, etap szczeniackich prób przypodobania się gawiedzi mam już dawno za sobą, podobnie nie przejmuję się tym, że być może urażam pannę Damgaard i wywołuję w niej spazmy złości, kiedy wcale nie chcę spoglądać na nią jak zahipnotyzowany. Odmawiam jej czci, do której zapewne jest przyzwyczajona tak jak ja do splendoru i brzęku monet. Znów przemawia przeze mnie niepokorna chęć zburzenia jej pewności siebie, bo jestem ciekaw, co dalej uczyni. Zapewne dlatego nie wytrzymuję stosownie długo ze wzrokiem zwróconym ku barmanom krzątającym się za kontuarem i odwracam się lekko przez ramię. Wcześniej widzę refleks na powierzchni mojej szklanki z alkoholem, poruszenie w tłumie i następnie już dokładnie mogę zaobserwować niecodzienną scenę. Początkowo wprawia mnie w dezorientację, lecz nie pozwalam, by zaskoczenie i ukłucie rozczarowania wypłynęły na światło dzienne. Wciskam usta w trunek i tym maskuję moje emocje, pozwalam chwili się rozwinąć, bo czasami pierwsze wrażenie jest mylne, nawet jeśli ma zdolność wyprowadzenia z równowagi. Obserwuję przedstawienie, w którym odgrywa główną rolę kierując ledwie statystą pyszniącym się niby paw, gdyż skapnęła mu krztyna boskiej łaski. Chyba sądzi, że go ozłoci i podaruje wraz z szeptem obietnicę zwycięstwa, a ja mam jednak co do tego poważne zastrzeżenia. Nie tego się wprawdzie spodziewałem, lecz jest wytrawną graczką, nie mogę mieć jej za złe podobnych uczynków. Nie przyszła tu dla mnie, połączyło nas krótkie spojrzenie, a i tak było zdolne ukształtować pragnienie oraz ciekawość, które należało zaspokoić nim spalą żywcem tkanki i całą otaczającą przestrzeń.
Strzepuję popiół z cygaretki, układam ją w ustach i przypominam sobie pewne popołudnie spędzone w salonie Kaylani. Na mym palcu połyskiwała ówczas obrączka choć już wtedy zdawała się być jedynie echem przeszłości, nawet jeśli miałem jeszcze nadzieję i żyłem ułudą. Instynktownie zerkam na dłoń – nie nosi już choćby cienia po wypalonej przysiędze, co dziwi i przeraża. Nie przyszedłem tu jednak snuć rozważań na temat mojej przeszłości, dlatego wracam do głównej sceny. Myśl, że przeliczyłem się i źle oceniłem sytuację pryska niczym bańka mydlana, bo po dłuższej analizie dochodzę do wniosku, że mężczyzna chwytający ją w objęcia wygląda jak przyklejony z zupełnie innej całości – jest niepasującym elementem, którym próbuje załatać pustkę braku zainteresowania. Uśmiecham się z nieprzystającą satysfakcją i dopijam alkohol, gdy znika w tłumie. Jednak Landsverk potrafi jeszcze wzbudzać jakiekolwiek emocje.
Myślę sobie, że to wielka szkoda, strata, zaprzepaszczenie niepowtarzalnej szansy i jest mi trochę żal, odrobinę, bo muszę na nowo szukać ciekawego zajęcia, a nagle przerzucanie żetonów i gra o wielkie pieniądze stają się do bólu nudne. Gaszę papierosa w kryształowej popielniczce, piętrzy się na stosie szarego popiołu i na próżno szukać w nim odradzającego się feniksa. Zbytnio się rozzuchwaliłem doprowadzając do przedwczesnego zakończenie spektaklu. Ziewam w otworzoną dłoń i chcę zamówić kolejną porcję alkoholu, by nie odchodzić od baru z pustymi rękami, wtedy tracą mnie obecność mężczyzny w smokingu dzierżącego srebrną tacę. Nachyla się ku mnie i oferuje jadowitą zieleń zaklętą w szklanej pułapce zachęcającej do wysączenia, nawet jeśli faktycznie byłaby trucizną. Nie musi nic więcej tłumaczyć, kąciki ust mi drgają, czuję satysfakcję, bo zasiane ziarno wypuściło korzenie. Zbyt łatwo odpuściłem. Trochę mi wstyd, a jednak sięgam po koktajl i uwadze nie uchodzi również skrawek papieru. Chwytam go w dłoń i wzdrygam się, bo zaczyna płonąć, kelner nie robi sobie z tego nic, łagodnie kiwa głową, minę ma usatysfakcjonowaną. Opuszcza mnie dyskretnie i pozwala na niezmąconą refleksję nad zaistniałą sytuacją.
Ogień nie robi mi krzywdy, muska ledwie skórę i pozostawia intensywny zapach drażniący nozdrza niewypowiedzianą obietnicą. Pamiętam tę woń. Znów szybuję wspomnieniami do salonu jubilerskiego i odświeżam doznania, którymi nie miałem wtedy odwagi się rozkoszować. Jestem zdziwiony, jak bardzo można zmienić perspektywę. Przykładam wnętrze dłoni do nosa, chłonę jeszcze odrobinę karmelu i jaśminu, odurza mnie i potęguje chęć podążenia za kobiecym cieniem. Ujmuję nóżkę kieliszka i odrywam ciało od baru, rozglądam się po tłumie, próbuję odnaleźć właściwy trop. W takim gwarnym miejscu nie jest to wcale łatwe, a jednak chcę podjąć ryzyko, bo wiem już, że dzisiejszego wieczoru gra będzie szła mi koszmarnie. Nie wiem wprawdzie, czego się spodziewać, równie dobrze mogła być to jedynie drwina i jestem w stanie się z tym pogodzić, byle nasycić się choć jednym spojrzeniem i jej reakcją. Przeciskam się pomiędzy ludźmi, idę wzdłuż stołów do ruletki, muskam kotary oddzielonych lóż. Czuję wibrujący zapach i staram się za nim podążać, choć to trudne w miejscu pełnym wyrafinowanych dam i dżentelmenów. Ściskam ofiarowany drink i wciąż nie ulegam pokusie, by zanurzyć w nim wargi.
Strzepuję popiół z cygaretki, układam ją w ustach i przypominam sobie pewne popołudnie spędzone w salonie Kaylani. Na mym palcu połyskiwała ówczas obrączka choć już wtedy zdawała się być jedynie echem przeszłości, nawet jeśli miałem jeszcze nadzieję i żyłem ułudą. Instynktownie zerkam na dłoń – nie nosi już choćby cienia po wypalonej przysiędze, co dziwi i przeraża. Nie przyszedłem tu jednak snuć rozważań na temat mojej przeszłości, dlatego wracam do głównej sceny. Myśl, że przeliczyłem się i źle oceniłem sytuację pryska niczym bańka mydlana, bo po dłuższej analizie dochodzę do wniosku, że mężczyzna chwytający ją w objęcia wygląda jak przyklejony z zupełnie innej całości – jest niepasującym elementem, którym próbuje załatać pustkę braku zainteresowania. Uśmiecham się z nieprzystającą satysfakcją i dopijam alkohol, gdy znika w tłumie. Jednak Landsverk potrafi jeszcze wzbudzać jakiekolwiek emocje.
Myślę sobie, że to wielka szkoda, strata, zaprzepaszczenie niepowtarzalnej szansy i jest mi trochę żal, odrobinę, bo muszę na nowo szukać ciekawego zajęcia, a nagle przerzucanie żetonów i gra o wielkie pieniądze stają się do bólu nudne. Gaszę papierosa w kryształowej popielniczce, piętrzy się na stosie szarego popiołu i na próżno szukać w nim odradzającego się feniksa. Zbytnio się rozzuchwaliłem doprowadzając do przedwczesnego zakończenie spektaklu. Ziewam w otworzoną dłoń i chcę zamówić kolejną porcję alkoholu, by nie odchodzić od baru z pustymi rękami, wtedy tracą mnie obecność mężczyzny w smokingu dzierżącego srebrną tacę. Nachyla się ku mnie i oferuje jadowitą zieleń zaklętą w szklanej pułapce zachęcającej do wysączenia, nawet jeśli faktycznie byłaby trucizną. Nie musi nic więcej tłumaczyć, kąciki ust mi drgają, czuję satysfakcję, bo zasiane ziarno wypuściło korzenie. Zbyt łatwo odpuściłem. Trochę mi wstyd, a jednak sięgam po koktajl i uwadze nie uchodzi również skrawek papieru. Chwytam go w dłoń i wzdrygam się, bo zaczyna płonąć, kelner nie robi sobie z tego nic, łagodnie kiwa głową, minę ma usatysfakcjonowaną. Opuszcza mnie dyskretnie i pozwala na niezmąconą refleksję nad zaistniałą sytuacją.
Ogień nie robi mi krzywdy, muska ledwie skórę i pozostawia intensywny zapach drażniący nozdrza niewypowiedzianą obietnicą. Pamiętam tę woń. Znów szybuję wspomnieniami do salonu jubilerskiego i odświeżam doznania, którymi nie miałem wtedy odwagi się rozkoszować. Jestem zdziwiony, jak bardzo można zmienić perspektywę. Przykładam wnętrze dłoni do nosa, chłonę jeszcze odrobinę karmelu i jaśminu, odurza mnie i potęguje chęć podążenia za kobiecym cieniem. Ujmuję nóżkę kieliszka i odrywam ciało od baru, rozglądam się po tłumie, próbuję odnaleźć właściwy trop. W takim gwarnym miejscu nie jest to wcale łatwe, a jednak chcę podjąć ryzyko, bo wiem już, że dzisiejszego wieczoru gra będzie szła mi koszmarnie. Nie wiem wprawdzie, czego się spodziewać, równie dobrze mogła być to jedynie drwina i jestem w stanie się z tym pogodzić, byle nasycić się choć jednym spojrzeniem i jej reakcją. Przeciskam się pomiędzy ludźmi, idę wzdłuż stołów do ruletki, muskam kotary oddzielonych lóż. Czuję wibrujący zapach i staram się za nim podążać, choć to trudne w miejscu pełnym wyrafinowanych dam i dżentelmenów. Ściskam ofiarowany drink i wciąż nie ulegam pokusie, by zanurzyć w nim wargi.
Chaaya Damgaard
Re: 05.01.2001 – Sundsvall Casino – M. Landsverk & C. Damgaard Pon 1 Sie - 0:13
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Męska kibić dumy była równie wąska co damska. Napuszeni niczym pawie w popisach przed partnerką prezentowali pełen wachlarz płytkich emocji. Wielu z mężczyzn znajdujących pocieszenie w kaprysach gier hazardowych mogło znaleźć wspólne mianowniki charakteru i sposobu myślenia z przyklejonymi do ich boku kobietami, choć za punkt honoru obrali udowodnienie chwiejnej wyższości, gotowej runąć przy najlżejszym podmuchu niepewności. Srebrne wici myśli skruszały pod delikatnością czułych słówek i ciepłych dłoni owijających smukłe palce wokół nadgarstków. Zręczne wykorzystanie tych słabości opanowała do perfekcji, sytuacje takie jak te traktując jako formę treningu przed rozgrywką z mądrzejszymi, doświadczonymi zawodnikami o naturze muśniętej zniecierpliwieniem i brakiem pokory. Faktura mężczyzny wyłuskanego spośród tłumu pod delikatnym naciskiem opuszków przywołała wspomnienia chropowatej powierzchni srebra, niedoskonałości tworzywa odsuniętego na bok w procesie tworzenia biżuterii, stojąc przed konieczności wyeliminowania słabości mogących zepsuć finalny efekt pracy. Uśmiech pęczniejący zadowoleniem miał wkrótce przeobrazić się w grymas gorzkiego rozczarowania. Domniemywał, że został wybrany przez wzgląd na swą prezencję i elegancję, naiwnie czerpiąc siłę z pewności siebie wzburzonej obecnością pięknej kobiety u boku. Niebieskie tęczówki zasnuwa mlecznobiała mgła znudzenia, wzmagana bezustannym przesuwaniem spojrzenia po przestrzeni kasyna. Wyświadczała mu przysługę. Powinien być wdzięczny za ofiarowanie drobnej cząstki zainteresowania, czyniąc akt zwrócenia uwagi wyjątkiem potwierdzającym regułę. Obdzierając go z całunu zniecierpliwienia na próżno poszukiwała pośród rozgorączkowanych myśli wyrzutów sumienia. Poświęciła nieznajomego w poczet wyższego celu, gładko wyswobadzając skręcone obrzydzeniem ciało z lepkiego uścisku, wtłaczając w zaciśnięte płuca haust powietrza wypełnionego dymem i słodyczą perfum, jakby w chwili odejścia od kontuaru wstrzymała oddech w próbie ochrony umysłu przed zakotwiczeniem związanym z nich wspomnień. Powinien zrozumieć, że odegrał rolę pionka w szachownicy dzielonej z panem Landsverkiem, że noszenie w sercu zmartwień przysporzy niepotrzebnego bólu.
Pielęgnowanie jasnego płomienia nienawiści przynosiło rozkoszną przyjemność. Uczucia sunęły wzdłuż kręgosłupa w czułej melodii przeszywającej ciało, ciepło muskało policzki przyozdobione delikatnością pąsowego rumieńca, zapach tytoniu osiadał na aksamicie czarnej sukni, a każdy dźwięk potęgował doznania. Poszukiwania nicponia dzierżącego soczyście zielony drink prędko przyniosły rezultat - zuchwałość godna powziętej uprzednio ignorancji nie pozwoliła na odrzucenie rzuconego wyzwania. Zawzięcie przeciskając się pomiędzy graczami zgromadzonymi przy stołach bądź szukającymi wrażeń w prywatnych lożach uparcie podążał za niemym echem wiadomości, słodyczą zapachu niepozornego, śnieżnobiałego kwiecia upstrzonego karmelowym wspomnieniem pierwszego spotkania. Pielęgnowała je ostrożnie, pieszczotliwie strzegąc struktury obrazu umieszczonego w starannie zamkniętej szufladce umysłu, bojąc się, że nieostrożność zetrze na proch barwne podziemie pamięci. Mogła zapomnieć o głębokim tembrze głosu wypowiadającego słowa powitania, błysku skrytym w mlecznej czekoladzie tęczówek, drobnych nierównościach znaczących wnętrze dłoni, lecz w pochopności dumnych myśli zapragnęła zachować wszystko, wszystko to, co tworzyło pomiędzy nimi osnowę cichej rywalizacji. Ruszyła ku niemu z bezpiecznej odległości, nauczona czujnością dzikich zwierząt zachowywała neutralny dystans, by w sprzyjających temu okolicznościach ruszyć w pogoń zwieńczony krwawą ucztą. Odtworzenie niepokornej elegancji drapieżnych kotów przyszło z dziecinną łatwością, podobnie jak dostosowanie osobliwego tańca do panujących warunków. Delikatnie drżenie w okolicach karku przyniosło ostrzeżenie i sygnał zarazem. Poczekała na wytrącenie rytmu kroku i oddanie momentu na złapanie oddechu.
Kobiece dłonie bezwstydnie zakryły oczy pana Landsverka. Niewielka różnica wzrostu sprawiła, że bez trudu zapanowała nad tym, co przy odwrotnej sytuacji mogło być kłopotliwe. Dźwięczny śmiech przypominający dzwoneczki poruszane letnim wietrzykiem niewinne otarł się o męską esencję energii.
— Niewielu ma odwagę ze mną pogrywać — słowa ociekały gorącym, karmelem stopionym w zbyt wysokiej temperaturze, kiedy karminowe usta niecierpliwie musnęły płatek ucha, oddając ciepłe tchnienie ku szyi. Przynosiła obietnicę i groźbę zarazem, wciąż zachowując go w całkowitej ciemności rozproszonej nikłym blaskiem prześwitującym przez smukłe palce. — Proszę skosztować alkoholu. Zapewniam, że smakuje wybornie — wibracje czułego tonu najpierw osiadły na jego barkach. Wczepione pierwotnym pragnieniem ciekawości sunęły wzdłuż mięśni, przeszyły układ nerwowy i krwionośny, w płomiennej chwale zakotwiczają się w głębi dostojnego serca. Starannie obserwowała reakcję mężczyzny na tak śmiałe zagranie - nie mogła przegapić ani chwili, nie przebaczyłaby sobie, gdyby odpuściła choć odrobinkę i przeoczyła coś godnego zapamiętania, zachowania w kolejnej szufladce.
Pielęgnowanie jasnego płomienia nienawiści przynosiło rozkoszną przyjemność. Uczucia sunęły wzdłuż kręgosłupa w czułej melodii przeszywającej ciało, ciepło muskało policzki przyozdobione delikatnością pąsowego rumieńca, zapach tytoniu osiadał na aksamicie czarnej sukni, a każdy dźwięk potęgował doznania. Poszukiwania nicponia dzierżącego soczyście zielony drink prędko przyniosły rezultat - zuchwałość godna powziętej uprzednio ignorancji nie pozwoliła na odrzucenie rzuconego wyzwania. Zawzięcie przeciskając się pomiędzy graczami zgromadzonymi przy stołach bądź szukającymi wrażeń w prywatnych lożach uparcie podążał za niemym echem wiadomości, słodyczą zapachu niepozornego, śnieżnobiałego kwiecia upstrzonego karmelowym wspomnieniem pierwszego spotkania. Pielęgnowała je ostrożnie, pieszczotliwie strzegąc struktury obrazu umieszczonego w starannie zamkniętej szufladce umysłu, bojąc się, że nieostrożność zetrze na proch barwne podziemie pamięci. Mogła zapomnieć o głębokim tembrze głosu wypowiadającego słowa powitania, błysku skrytym w mlecznej czekoladzie tęczówek, drobnych nierównościach znaczących wnętrze dłoni, lecz w pochopności dumnych myśli zapragnęła zachować wszystko, wszystko to, co tworzyło pomiędzy nimi osnowę cichej rywalizacji. Ruszyła ku niemu z bezpiecznej odległości, nauczona czujnością dzikich zwierząt zachowywała neutralny dystans, by w sprzyjających temu okolicznościach ruszyć w pogoń zwieńczony krwawą ucztą. Odtworzenie niepokornej elegancji drapieżnych kotów przyszło z dziecinną łatwością, podobnie jak dostosowanie osobliwego tańca do panujących warunków. Delikatnie drżenie w okolicach karku przyniosło ostrzeżenie i sygnał zarazem. Poczekała na wytrącenie rytmu kroku i oddanie momentu na złapanie oddechu.
Kobiece dłonie bezwstydnie zakryły oczy pana Landsverka. Niewielka różnica wzrostu sprawiła, że bez trudu zapanowała nad tym, co przy odwrotnej sytuacji mogło być kłopotliwe. Dźwięczny śmiech przypominający dzwoneczki poruszane letnim wietrzykiem niewinne otarł się o męską esencję energii.
— Niewielu ma odwagę ze mną pogrywać — słowa ociekały gorącym, karmelem stopionym w zbyt wysokiej temperaturze, kiedy karminowe usta niecierpliwie musnęły płatek ucha, oddając ciepłe tchnienie ku szyi. Przynosiła obietnicę i groźbę zarazem, wciąż zachowując go w całkowitej ciemności rozproszonej nikłym blaskiem prześwitującym przez smukłe palce. — Proszę skosztować alkoholu. Zapewniam, że smakuje wybornie — wibracje czułego tonu najpierw osiadły na jego barkach. Wczepione pierwotnym pragnieniem ciekawości sunęły wzdłuż mięśni, przeszyły układ nerwowy i krwionośny, w płomiennej chwale zakotwiczają się w głębi dostojnego serca. Starannie obserwowała reakcję mężczyzny na tak śmiałe zagranie - nie mogła przegapić ani chwili, nie przebaczyłaby sobie, gdyby odpuściła choć odrobinkę i przeoczyła coś godnego zapamiętania, zachowania w kolejnej szufladce.
Maarten Landsverk
Re: 05.01.2001 – Sundsvall Casino – M. Landsverk & C. Damgaard Czw 4 Sie - 10:46
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Ludzkie głosy zlewają się w nierównomierną, poszarpaną melodię, nie ma w nich nawet grama ładu. W pewnym momencie zaczynają drażnić i rozpraszać. Dopiero muzyka płynąca z niewielkiego podwyższenia zajmowanego przez muzyków dających krótki koncert na żywo sprowadza błogie ukojenie na moje uszy, jednocześnie mamiąc i zacierając ostrość zmysłów, które nastawiam na poszukiwanie właścicielki soczyście zielonych oczu. Patrzę na alkohol kołyszący się w kieliszku i wciąż nie przechylam go ku ustom, ostrożny i wyważony. Szukam jej sylwetki pośród obszernych stołów, przy których grają kobiety i mężczyźni. Ruletka klekocze znów coraz mocniej, bo oddalam się od centrum sali, karty przecinają powietrze – w sprawnych dłoniach krupiera przypominają ptaka wykonującego wymyślne akrobacje w przestworzach. Wszystko tu jest sztucznie piękne i przewidywalne, dlatego podążam za jedynym bodźcem poruszającym tego wieczoru moje zmysły, bo nasyciłem się już drogimi alkoholami, cygarami i grą o pieniądze, których przecież nie potrzebuję. To zabawne, że człowiek dochodzi w pewnym momencie do punktu, w którym zaczyna odczuwać coraz słabiej, punktu, w którym wszelkie barwy płowieją, a uciechy wydają się okropnie miałkie i wszystko to ma miejsce, gdy zasoby pozwalając czerpać z życia pełnymi garściami. Pogoń za celem jest bardziej satysfakcjonująca od sięgania po laur zwycięstwa i wkładania go na głowę. Bo cóż zostaje później? Zaczynam dozować w kolejne kroki wyraźną determinację, bo teraz właśnie gonię za czymś nieznanym, tu cel jest zatarty i nie wiem wciąż, czego mogę się spodziewać. Intuicja każe sądzić, że się nie rozczaruję.
Wymijam loże skąpane w półmroku, Ktoś próbuje zwrócić moją uwagę i po głosie poznaję, że to jeden z grupy moich znajomych. Uśmiecham się jednak samymi kącikami, które szarpię wbrew sobie ku górze, i idę dalej, bo ciekawość zaczyna palić mnie żywym ogniem, podobnie galopujące przypuszczenia co do planu panny Damgaard. Znam ją bardzo słabo, a zdołałem ukuć pełny obraz jej osoby bazujący w głównej mierze na domysłach. Chcę je sprawdzić i dowiedzieć się, jak dobrze znam ludzi i jak dalece mogę ufać swoim zmysłom.
To niepozorne wydarzenie obudziło we mnie chęć podjęcia wyzwania, rzuciłem jej rękawicę, którą podniosła i nie omieszkała odwdzięczyć się tym samym. Powoli zaczynam się zastanawiać, kto tu tak naprawdę jest myśliwym, a komu przyszła rola zwierzyny. Duma nakazuje mi umiejscowić się na pierwszym miejscu, a jednak nie powiedziałbym tego na głos. Czekam cierpliwie na rozwój sytuacji.
Idę dalej, zostawiając za plecami znanych mi ludzi i zagłębiam się w dżunglę obcych istnień, pragnień, marzeń, oczekiwań, ułudy… Mam wrażenie, że ona wiedzie tu prym, dyktując swoim istnieniem myśli napotkanym na swej drodze nieszczęśnikom. Nie posądzałbym jej o demoniczne geny, to nie kwestia aury, której wszak nie potrzebuje ani odrobinę; w tym wszystkim niepokoi mnie w pewien sposób i zachęca, by podjąć próbę konfrontacji, by przełamać jej dobrą passę. Żeby udowodnić sobie moc i brak podatności na podobne gierki. Tyle, że właśnie dobrowolnie do jednej z takich przystąpiłem, nie ociągałem się nawet zbytnio i żałowałem przecież, kilka chwil temu, że może niepotrzebnie ją spłoszyłem zaprzepaszczając okazję jedną na milion.
Wreszcie ogarnia mnie półmrok, przyćmione światło spowija aksamitem tajemnicy w części lokalu tworzącej pozór prywatności – tak naprawdę wszędzie są ciekawskie oczy, zajęte bardziej lub mniej osobami podobnymi do mnie. Nie ulegam atmosferze spokoju, nie wiem jeszcze, że za plecami czai się moja dzisiejsza zguba. Z wyrachowaniem zachodzi mnie i do ostatniej chwili nie zdradza obecności choćby szelestem. Suknia doskonale opływa jej ciało i niweczy opór powietrza. Mam coraz słabszy refleks, co przyznaję na ułamek sekundy po tym jak delikatne dłonie odbierają mi zmysł wzroku. Wzdrygam się lekko i żałuję zaraz, że dałem po sobie poznać jakiekolwiek emocje; jest to jednak odruch obronny i naturalny, a takich ciężko się jest wyzbyć nawet po latach nauki. Cień rzucany palcami na powieki nakazuje mi zatrzymać się i czekać. Czuję, że drink przelewa się przez ściankę naczynia i skapuje strużką na kciuk. Wykrzywiam kąciki ust, a oddech owiewający płatek ucha wnika w rdzeń kręgowy spinając przy okazji mięśnie barków. Słowa panny Damgaard nie chowają urazy, jedynie trącają słodką groźbą, a ja dopatruję się w tym wszystkim potwierdzenia dla własnych umiejętności. Poi mnie poczuciem triumfu. Chłonę go wraz z zapachem perfum i fakturą skóry tkanej z muślinu. Pozwalam sobie wreszcie na uśmiech, dopięła bowiem swego, a ja stoję bezbronny, skazany na jej kaprys pomimo, że i ja wszak w pewnym stopniu również jestem wygranym. Unoszę szkło do ust, lecz wcześniej muskam wargami wciąż wilgotny od alkoholu palec. Smak zaskakuje mnie złożonością: gorycz, słodycz i kwaśny finisz. Śmieję się cicho, wciąż pielęgnując doznania, które mi ofiarowała.
— Nie wyczuwam w pani rozczarowania — stwierdzam odważnie, lekko rozbawionym tonem, jestem gotowy do ataku, jeśli spróbowałaby kolejny raz zachwiać moją równowagą. Podoba mi się ta sytuacja. Czuję ekscytację i zapominam o nudzie wieczoru. Przechylam jeszcze raz kieliszek i wypijam kolejną porcję ofiarowanego napoju. — Mam nadzieję, że gdy odzyskam wzrok, nie będzie za panią stał tamten nieszczęśnik, byłaby wielka szkoda… — wzdycham i powoli próbuję obrócić się w jej stronę, wyswobadzając z zastawionej pułapki. Stoimy bardzo blisko siebie i w zwyczajnych warunkach postąpiłbym krok do tyłu, teraz jednak przytwierdzam spojrzenie do zielonych oczu. Nie onieśmiela mnie jej pewność siebie. Wyciągam dłoń z alkoholem i podaję jej bez zawahania. — Doskonały, w innych okolicznościach zamówiłbym ponownie i również dla pani, ale w obecnej sytuacji — urywam. Nie ma zbyt wielu ludzi dookoła i kelnerzy tu nie docierają, zamierzam jednak prowokować ją dalej, tak jak ona to czyni względem mnie.
Wymijam loże skąpane w półmroku, Ktoś próbuje zwrócić moją uwagę i po głosie poznaję, że to jeden z grupy moich znajomych. Uśmiecham się jednak samymi kącikami, które szarpię wbrew sobie ku górze, i idę dalej, bo ciekawość zaczyna palić mnie żywym ogniem, podobnie galopujące przypuszczenia co do planu panny Damgaard. Znam ją bardzo słabo, a zdołałem ukuć pełny obraz jej osoby bazujący w głównej mierze na domysłach. Chcę je sprawdzić i dowiedzieć się, jak dobrze znam ludzi i jak dalece mogę ufać swoim zmysłom.
To niepozorne wydarzenie obudziło we mnie chęć podjęcia wyzwania, rzuciłem jej rękawicę, którą podniosła i nie omieszkała odwdzięczyć się tym samym. Powoli zaczynam się zastanawiać, kto tu tak naprawdę jest myśliwym, a komu przyszła rola zwierzyny. Duma nakazuje mi umiejscowić się na pierwszym miejscu, a jednak nie powiedziałbym tego na głos. Czekam cierpliwie na rozwój sytuacji.
Idę dalej, zostawiając za plecami znanych mi ludzi i zagłębiam się w dżunglę obcych istnień, pragnień, marzeń, oczekiwań, ułudy… Mam wrażenie, że ona wiedzie tu prym, dyktując swoim istnieniem myśli napotkanym na swej drodze nieszczęśnikom. Nie posądzałbym jej o demoniczne geny, to nie kwestia aury, której wszak nie potrzebuje ani odrobinę; w tym wszystkim niepokoi mnie w pewien sposób i zachęca, by podjąć próbę konfrontacji, by przełamać jej dobrą passę. Żeby udowodnić sobie moc i brak podatności na podobne gierki. Tyle, że właśnie dobrowolnie do jednej z takich przystąpiłem, nie ociągałem się nawet zbytnio i żałowałem przecież, kilka chwil temu, że może niepotrzebnie ją spłoszyłem zaprzepaszczając okazję jedną na milion.
Wreszcie ogarnia mnie półmrok, przyćmione światło spowija aksamitem tajemnicy w części lokalu tworzącej pozór prywatności – tak naprawdę wszędzie są ciekawskie oczy, zajęte bardziej lub mniej osobami podobnymi do mnie. Nie ulegam atmosferze spokoju, nie wiem jeszcze, że za plecami czai się moja dzisiejsza zguba. Z wyrachowaniem zachodzi mnie i do ostatniej chwili nie zdradza obecności choćby szelestem. Suknia doskonale opływa jej ciało i niweczy opór powietrza. Mam coraz słabszy refleks, co przyznaję na ułamek sekundy po tym jak delikatne dłonie odbierają mi zmysł wzroku. Wzdrygam się lekko i żałuję zaraz, że dałem po sobie poznać jakiekolwiek emocje; jest to jednak odruch obronny i naturalny, a takich ciężko się jest wyzbyć nawet po latach nauki. Cień rzucany palcami na powieki nakazuje mi zatrzymać się i czekać. Czuję, że drink przelewa się przez ściankę naczynia i skapuje strużką na kciuk. Wykrzywiam kąciki ust, a oddech owiewający płatek ucha wnika w rdzeń kręgowy spinając przy okazji mięśnie barków. Słowa panny Damgaard nie chowają urazy, jedynie trącają słodką groźbą, a ja dopatruję się w tym wszystkim potwierdzenia dla własnych umiejętności. Poi mnie poczuciem triumfu. Chłonę go wraz z zapachem perfum i fakturą skóry tkanej z muślinu. Pozwalam sobie wreszcie na uśmiech, dopięła bowiem swego, a ja stoję bezbronny, skazany na jej kaprys pomimo, że i ja wszak w pewnym stopniu również jestem wygranym. Unoszę szkło do ust, lecz wcześniej muskam wargami wciąż wilgotny od alkoholu palec. Smak zaskakuje mnie złożonością: gorycz, słodycz i kwaśny finisz. Śmieję się cicho, wciąż pielęgnując doznania, które mi ofiarowała.
— Nie wyczuwam w pani rozczarowania — stwierdzam odważnie, lekko rozbawionym tonem, jestem gotowy do ataku, jeśli spróbowałaby kolejny raz zachwiać moją równowagą. Podoba mi się ta sytuacja. Czuję ekscytację i zapominam o nudzie wieczoru. Przechylam jeszcze raz kieliszek i wypijam kolejną porcję ofiarowanego napoju. — Mam nadzieję, że gdy odzyskam wzrok, nie będzie za panią stał tamten nieszczęśnik, byłaby wielka szkoda… — wzdycham i powoli próbuję obrócić się w jej stronę, wyswobadzając z zastawionej pułapki. Stoimy bardzo blisko siebie i w zwyczajnych warunkach postąpiłbym krok do tyłu, teraz jednak przytwierdzam spojrzenie do zielonych oczu. Nie onieśmiela mnie jej pewność siebie. Wyciągam dłoń z alkoholem i podaję jej bez zawahania. — Doskonały, w innych okolicznościach zamówiłbym ponownie i również dla pani, ale w obecnej sytuacji — urywam. Nie ma zbyt wielu ludzi dookoła i kelnerzy tu nie docierają, zamierzam jednak prowokować ją dalej, tak jak ona to czyni względem mnie.
Chaaya Damgaard
Re: 05.01.2001 – Sundsvall Casino – M. Landsverk & C. Damgaard Pią 5 Sie - 22:29
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Okryta słodyczą wściekłość przypominała leniwie ogniki tlące się łakomie wokół szczap drewna. Zrzucenie z ramion jarzma oczekiwania sprawiło, że ckliwy uśmieszek wyplenił mętną powłokę osiadłą na spojrzeniu, zdobiąc lico malunkiem spełnienia zrodzonego w poczuciu triumfu odniesionego nad uprzednio unoszoną wyższością, w porę powstrzymując zgromadzone doznania przed wyrazistą ekspresją. Na razie nie powinien dostrzec prawdy, choć obecne położenie skutecznie uniemożliwiało wykonanie manewru i mogła dokazywać do woli, lecz doświadczona wieloma potyczkami wolała nie trwonić uzyskanej przewagi. Wystarczyło zaledwie jedno drobne potknięcie, by satysfakcja puchnąca w piersi prędko zmieniła się w niwecz. W zachowaniu pozorów wymiernego zadowolenia aż nadto pomagała obojętność postaci przemykających na uboczu, zbyt zaoferowanych sobą oraz strachem przed zwróceniem uwagi, będącego bezpośrednią konsekwencją znanego w kuluarach kasyna wybuchowego charakteru, ujawnianego niemal przy każdej wizycie cechowanej złym rozłożeniem kart bądź skazą na słonecznej powierzchni dnia. Czułość dłoni pozwoliła wyczuć emocje przesuwające się po obliczu pana Landsverka, w tym zwłaszcza uśmiech zdobiący perfekcyjny wykrój ust, wprawiający w ruch mięśnie twarzy. Niewielki dystans dzielący ciała trawione zaintrygowaniem i ciekawością pozwolił na to, żeby wciąż roztaczała nad nim czar słodkiego zapachu karmelu i jaśminu, polegając na wprawionych w boju zagrywkach mających ująć męskie serce w silnym, kojącym uścisku.
— Nic bardziej mylnego. Potrafię chować urazę na tyle skutecznie, by nikt poza mną nie miał świadomości jej istnienia — szept przywodził na myśl skąpane w słońcu wydmy, roztaczając przed nim wizję daleką od tej, którą miała przyjemność doświadczać otoczona skupiskiem ludzi złaknionych melodyjnego brzęku monet przesypujących się w skarbcu, błagających krupiera o kolejną, ostatnią szansę, zanim krzyk rozpaczy po stracie rodzinnego majątku rozedrze złotą utopię. Otuliła jego kark echem ciepłego oddechu, pieszcząc dumę zbolałą po poddaniu inicjatywy w ręce równie wytrawnego gracza, jakby rywalizacja z kimś usytuowanym na podobnym stopniu przekorności była obarczona wysokim ryzykiem przegranej. Oboje nienawidzili przegranej - dobrze wiedziała, że również musiał być obarczony piętnem przewrotnego losu, niekiedy odbierającym spokojne sny, a otwierającym drzwi przed skrzekotem złośliwych mar. Być może zasłaniając mu oczy zyskała więcej niż miała w pierwotnym zamyśle, o czym miało świadczyć gorąco muskające kręgosłup, gdy posłusznie delektował się dzierżonym alkoholem.
— Mężczyźni przychodzą i odchodzą. Strumień rzeki porywa ich w zastraszającym tempie — rozbawienie przenikające tembr głosu osunęło się w soczyście zielone tęczówki, usadawiając go w złotych kroplach usianych w przestrzeni tuż nad źrenicą, nie niknąc przy wyrównaniu sił spowodowanym pośrednim wyswobodzeniem jego jaźni. Nić egzotycznej woni trwała w wręcz bezdusznym naprężeniu. Pozwoliła mu ujrzeć, że została pobłogosławiona darem samotności, gubiąc kandydata o wypłowiałych marzeniach usidlenia kobiecej woli, na co w sile posiadanych darów nie pozwoliłaby nikomu, zwłaszcza komuś tak mdłemu. Niemniej, mimo stabilnego oporu, nie mogłaby przenieść tych racji wobec pana Landsverka, mając na uwadze zwłaszcza zagadkową przyjemność z niefortunnej bliskości. — Sytuacja bywa... płynna. Zainteresowanie jest kapryśne, stawia wygórowane oczekiwania, a ja nie mogę zrobić poza dostosowaniem zmysłów do postawionych standardów — sprawnie lawirowała pomiędzy prawdą i kłamstwem. Była odpowiedzialna za wytyczanie żądań wędrujących wzdłuż wzroku mężczyzn, tak naiwnie spragnionych i pyszałkowatych, że wielokrotnie żałowała przyjęcia wątłych umysłów w swe ramiona, lecz wyrachowanie spojone bezlitosnym słońcem pustyni nie znało granic umiaru. Chwytając go w sidła spojrzenia roziskrzonego niemym wspomnieniem rozgorączkowanego płomienia zignorowała propozycję przejęcia alkoholu. — Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby uwolnił się pan od błędu. Zaistniałe okoliczności są ku temu niezwykle obiecujące. Zawsze uważałam, że jest pan mądrym człowiekiem, panie Landsverk, dlatego wykluczam podjęcia złej decyzji w obecnej sytuacji — zajadle nęciła jego zmysły, niepowstrzymanie drażniąc je swą natarczywą obecnością, tak, by wspomnienia rozmazujące się pod naciskiem upływającego czasu nie zbladły, nie straciły na intensywności. Chcąc zabawić dłużej w jego jaźni musiała wykazać się kreatywnością, a tego zawsze posiadała aż nadto. Mógł spotkać już wiele kobiet, lecz żadna z nich nie dorastała do pułapu wyniesionego dzisiejszego wieczora, żadna nie była tak dumna, impulsywna i pewna własnej wartości. Wiedziona intuicją pochwyciła delikatnie wolną dłoń mężczyzny, wywracając ją wnętrzem w swoją stronę.
— W niektórych regionach Indii istnieje przekonanie, że każda blizna, wypukłość czy wgłębienie zdobiące skórę jest swoistym talizmanem zdobiącym duszę. Im ich więcej, tym lepiej jesteśmy bronieni przed gniewem boskiego panteonu — w miarę, gdy słowa opuszczały karmin ust, wodziła opuszkami palców po nierównościach linii. Delektowała się drżącym ciepłem, znajdując stabilną ścieżkę oparcia wobec jego zapędów. Tchnienie pożądania dopasowało rytm wytyczanego aksamitnym dotykiem. Pielęgnowała poczucie zaintrygowania, ale wycofywała je zawsze, kiedy tylko postanowił wybiec ku niej w impulsie ugłaskania drapieżnej natury. Nie zaprzestając ulotnej pieszczoty uniosła się raz jeszcze. — Na jaką decyzję mogę liczyć?
Serce boleśnie załomotało o kościaną klatkę żeber.
— Nic bardziej mylnego. Potrafię chować urazę na tyle skutecznie, by nikt poza mną nie miał świadomości jej istnienia — szept przywodził na myśl skąpane w słońcu wydmy, roztaczając przed nim wizję daleką od tej, którą miała przyjemność doświadczać otoczona skupiskiem ludzi złaknionych melodyjnego brzęku monet przesypujących się w skarbcu, błagających krupiera o kolejną, ostatnią szansę, zanim krzyk rozpaczy po stracie rodzinnego majątku rozedrze złotą utopię. Otuliła jego kark echem ciepłego oddechu, pieszcząc dumę zbolałą po poddaniu inicjatywy w ręce równie wytrawnego gracza, jakby rywalizacja z kimś usytuowanym na podobnym stopniu przekorności była obarczona wysokim ryzykiem przegranej. Oboje nienawidzili przegranej - dobrze wiedziała, że również musiał być obarczony piętnem przewrotnego losu, niekiedy odbierającym spokojne sny, a otwierającym drzwi przed skrzekotem złośliwych mar. Być może zasłaniając mu oczy zyskała więcej niż miała w pierwotnym zamyśle, o czym miało świadczyć gorąco muskające kręgosłup, gdy posłusznie delektował się dzierżonym alkoholem.
— Mężczyźni przychodzą i odchodzą. Strumień rzeki porywa ich w zastraszającym tempie — rozbawienie przenikające tembr głosu osunęło się w soczyście zielone tęczówki, usadawiając go w złotych kroplach usianych w przestrzeni tuż nad źrenicą, nie niknąc przy wyrównaniu sił spowodowanym pośrednim wyswobodzeniem jego jaźni. Nić egzotycznej woni trwała w wręcz bezdusznym naprężeniu. Pozwoliła mu ujrzeć, że została pobłogosławiona darem samotności, gubiąc kandydata o wypłowiałych marzeniach usidlenia kobiecej woli, na co w sile posiadanych darów nie pozwoliłaby nikomu, zwłaszcza komuś tak mdłemu. Niemniej, mimo stabilnego oporu, nie mogłaby przenieść tych racji wobec pana Landsverka, mając na uwadze zwłaszcza zagadkową przyjemność z niefortunnej bliskości. — Sytuacja bywa... płynna. Zainteresowanie jest kapryśne, stawia wygórowane oczekiwania, a ja nie mogę zrobić poza dostosowaniem zmysłów do postawionych standardów — sprawnie lawirowała pomiędzy prawdą i kłamstwem. Była odpowiedzialna za wytyczanie żądań wędrujących wzdłuż wzroku mężczyzn, tak naiwnie spragnionych i pyszałkowatych, że wielokrotnie żałowała przyjęcia wątłych umysłów w swe ramiona, lecz wyrachowanie spojone bezlitosnym słońcem pustyni nie znało granic umiaru. Chwytając go w sidła spojrzenia roziskrzonego niemym wspomnieniem rozgorączkowanego płomienia zignorowała propozycję przejęcia alkoholu. — Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby uwolnił się pan od błędu. Zaistniałe okoliczności są ku temu niezwykle obiecujące. Zawsze uważałam, że jest pan mądrym człowiekiem, panie Landsverk, dlatego wykluczam podjęcia złej decyzji w obecnej sytuacji — zajadle nęciła jego zmysły, niepowstrzymanie drażniąc je swą natarczywą obecnością, tak, by wspomnienia rozmazujące się pod naciskiem upływającego czasu nie zbladły, nie straciły na intensywności. Chcąc zabawić dłużej w jego jaźni musiała wykazać się kreatywnością, a tego zawsze posiadała aż nadto. Mógł spotkać już wiele kobiet, lecz żadna z nich nie dorastała do pułapu wyniesionego dzisiejszego wieczora, żadna nie była tak dumna, impulsywna i pewna własnej wartości. Wiedziona intuicją pochwyciła delikatnie wolną dłoń mężczyzny, wywracając ją wnętrzem w swoją stronę.
— W niektórych regionach Indii istnieje przekonanie, że każda blizna, wypukłość czy wgłębienie zdobiące skórę jest swoistym talizmanem zdobiącym duszę. Im ich więcej, tym lepiej jesteśmy bronieni przed gniewem boskiego panteonu — w miarę, gdy słowa opuszczały karmin ust, wodziła opuszkami palców po nierównościach linii. Delektowała się drżącym ciepłem, znajdując stabilną ścieżkę oparcia wobec jego zapędów. Tchnienie pożądania dopasowało rytm wytyczanego aksamitnym dotykiem. Pielęgnowała poczucie zaintrygowania, ale wycofywała je zawsze, kiedy tylko postanowił wybiec ku niej w impulsie ugłaskania drapieżnej natury. Nie zaprzestając ulotnej pieszczoty uniosła się raz jeszcze. — Na jaką decyzję mogę liczyć?
Serce boleśnie załomotało o kościaną klatkę żeber.
Maarten Landsverk
Re: 05.01.2001 – Sundsvall Casino – M. Landsverk & C. Damgaard Pon 8 Sie - 0:33
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Ciemność przed oczami wyostrza jedynie pozostałe zmysły. Powinienem być jej wdzięczny za taki wybieg, bowiem czerpię niezwykłą satysfakcję z momentu, w którym wreszcie ścieramy się i nasze ciała są bliżej, niż mógłbym przypuszczać. Delikatne mrowienie wciąż rozchodzi się po połaci skóry wyzierającej ponad kremowy kołnierzyk eleganckiej koszuli. Drapowatość gęsiej skórki odznacza się na gładkości i choć zapewne ona tego nie widzi, ja czuję każdym nerwem oddech skupiający się na łuku małżowiny usznej i tuż za nią. Wrażliwa tkanka przewodzi wiernie doznania, co prowadzi do nieznacznego pogłębienia oddechu. Chwytam go wraz ze słodyczą gorącego karmelu lepiącego się do podniebienia i nozdrzy, otumaniającego i powodującego, że rzeczywistość rozpływa się w niewyraźne plamy i surrealistyczne formy zniekształcające kontury okien, obrazów i kandelabrów. Mam wrażenie, że wszystko dookoła rozrasta się soczystym bluszczem wypuszczającym naręcza ciężkiego kwiecia przypominającego śnieg jaśminowych płatków, zupełnie nie pasujących do wijących się łodyg zagarniających otaczającą nas przestrzeń. Myślę, co powoduje to wrażenie, nie używałem żadnych zaklęć, choroba nie ma prawa dusić mnie w imadle fałszywych wizji. Zaciskam powieki, otwieram i znów zaciskam, dotykając jeszcze ostatni raz rzęsami powierzchnię gładkich dłoni jubilerki. Próbuję odgadnąć, jakie kamienie szlachetne przewijały się pomiędzy smukłymi palcami, ile złota i ile srebra muskała czulej niż niejednego kochanka schwytanego jedynie ku zabawie i ku zarzuceniu natrętnej nudy. Próbuję ułożyć ją w ramach, w których pała głębszym uczuciem jedynie do pracy, może robię to bardzo niesprawiedliwie, a jednak ta myśl porusza mnie wyjątkowo i mami, nakazując podjęcie próby przełamania jej schematu i obrócenia w niwecz dotychczas wyznawanych zasad. Nie wiem, jak długo mogę cieszyć się jej przychylnością, zapewne łowi mnie dla ponownego zabicia monotonii, nie mam podstaw, by sądzić inaczej. Intryguję ją, bo nie chcę się podporządkować, ścieram pewność siebie. Ile jeszcze będę ciekawym obiektem? Nie potrafię się gniewać na taki los, choć przeszywa mnie zimne ostrze sprzeciwu i chcę być w jej pamięci, niezależnie od rodzaju wzbudzonego poruszenia.
Tyle sprzecznych informacji nie docierało do mnie od dawna. Czuję się nimi pijany bardziej, niż alkoholem krążącym w żyłach. Ciepło sunie wciąż wytrwale po karku, przelewa się w naczynia krwionośne i zmiękcza napięcie zbierające się w górnej części kręgosłupa. Opuszczam ramiona, spragniony kolejnych słów drażniących skórę. Nie mówię jednak, jak wiele przyjemności mi sprawia, bo nie zamierzam sprzedać się tak łatwo. Żadne z nas nie chce przedwczesnego zakończenia, tego jestem niemal zupełnie pewien.
Jestem gotów uwierzyć, że faktycznie potrafi doskonale chować urazę do samego końca. Jest wytrawną aktorką przepełnioną obcą dzikością, czerpiącą z korzeni odległych skostniałej Skandynawii. Ilu poległo chcąc pochwycić marzenie o kuszącym oriencie? Jestem pod wrażeniem, śmieję się znów cicho pod nosem, kiedy wreszcie możemy zetknąć się spojrzeniami. Zmieniłem miejsce niechętnie, z konieczności, by powrócić do pozorów równości sił w dzisiejszym starciu. Jaśmin wciąż krąży w eterze i obsypuje kwiatami każdy skrawek skóry panny Damgaard. Dokładnie obrysowuję jej twarz, każde z załamań i ostrości znaczących policzki i podbródek. Miękkie łuki karminowych ust układają się w kapryśne stwierdzenie obnażające jej spojrzenie na ową sytuację. Ku mojej uciesze nie ma śladu po nieszczęsnym towarzyszu, wprawdzie nie miałem co do tego ani cienia wątpliwości, lecz faktyczne zlustrowanie otoczenia przynosi satysfakcję.
— Lubi pani patrzeć na ich porażkę — stwierdzam, nie pytam, na twarzy wciąż błąka mi się uśmiech, sięgający oczu, przymrużonych lekko i spowitych siateczką drobnych zmarszczek, znaczących wyraźnie mój wiek. Ona ma wciąż świeżość, którą sam straciłem w meandrach życia rodzinnego: w codzienności i natłoku obowiązków, w zgryzotach i wściekłości jątrzącej duszę. Na przekór jednak przyjmuję dzisiaj maskę, którą zakładam zawsze na podobne okazje; chwytam się potrzeby oddalenia widma starości depczącej po piętach, gdy każdy grzmi o kryzysach, które dotykają ludzi przekraczających próg czterech dekad. — Zarzuca pani sieć, dając pozór uwagi i owszem, dawkuje ją pani, ostrożnie i zmyślnie. A potem… Kiedy przyjdzie moja kolej, by spłynąć z uderzającą falą? — tym razem formułuję intencjonalnie pytanie, odkrywając jej własne karty i niedopowiedziane myśli.
Ona łaskocze mnie komplementem, który przyjmuję chętnie, zatapiając się w wywód tyczący się naszej sytuacji. Ignoruje alkohol, dlatego z lekkim grymasem, bez zastanowienia, wychylam zawartość kieliszka do martini i odstawiam na marmurowy parapet okryty ciężkimi zasłonami. Wtedy chwyta moją dłoń i zaczyna opowiadać o nieznanych mi zwyczajach. Nęci, mami, próbuje zaintrygować i ulegam jej bez słowa sprzeciwu. Pieszczota pali wnętrze dłoni i wiem, że czeka na moją odpowiedź, sprzedaje mi obietnicę czegoś, co mogę zyskać, jeśli potulnie podążę za jej kaprysem.
— Obawiam się, że moi bogowie nie są tak wspaniałomyślni — stwierdzam. Zaciskam wargi, gdy dalej sunie palcami po wzniesieniach i liniach skóry. Nie ma zahamowania. Nie boi się niczego. Jest pewna. Oczekuje. Wie, że dostanie to, czego chce. Przecież nigdy nie dzieje się inaczej.
Nagle wykonuję gest, którego się nie spodziewa. Przerywam muśnięcia, chwytając opuszki palców w szorstkość moich własnych. Trzymam je w zdecydowanym uścisku, na twarzy chybocze mi się prowokacyjny uśmiech. Spoglądam prosto w czarne otchłanie źrenic i schylam się, by przycisnąć usta do aksamitnego grzbietu dłoni. Na wargach osiada mi gorycz pozostawiona przez użyte perfumy. Wzdycham w duchu, sądząc, że to kolejne, prorocze doznanie. Jest jednak w owej cierpkości znów rzecz, która jedynie pobudza zmysły. Odsuwam się skwapliwie i zmniejszam jeszcze odrobinę dystans; gdy robię wdech, dotykam miękkiego materiału jej sukni. — Decyzję? Nie jestem głupcem, by rzucać się wpław kapryśnego potoku — nawiązuję jeszcze raz do jej wcześniejszego stwierdzenia. — Jak pani zauważyła, lubię dokonywać mądrych wyborów i jestem bardzo cierpliwy, życie wyzuło mnie z młodzieńczego narwania — znów patrzę jej w oczy, czuję napięcie, które ogarnia mnie i zapewne ją również. Kolejny raz uświadamiam sobie, że danie upustu pragnieniom to rzecz najbardziej nudna i przewidywalna, zwłaszcza w natłoku mężczyzn łaknących jej względów. Może czuć się znużona. Nachylam się lekko, by tym razem mój oddech musnął kobiecy policzek, wszystko wykonuję w geście, jakbym zdradzał jej największy sekret. Szepcę więc. — Okoliczności mogą wydawać się obiecujące, lecz niekoniecznie w pełni zadowalające. Czasami lepiej zrezygnować z nijakiego kompromisu, panno Damgaard. — Kasyno i początek naszego wodzenia się wzajemnie za nosy jest wspaniały, wolałbym jednak mieć okazję, by poznać ją w odmiennych warunkach. — Pytanie, czy jest pani równie cierpliwa co ja i skłonna znieść niepewność — wciąż muskam ją cicho wypowiadanymi słowami.
Tyle sprzecznych informacji nie docierało do mnie od dawna. Czuję się nimi pijany bardziej, niż alkoholem krążącym w żyłach. Ciepło sunie wciąż wytrwale po karku, przelewa się w naczynia krwionośne i zmiękcza napięcie zbierające się w górnej części kręgosłupa. Opuszczam ramiona, spragniony kolejnych słów drażniących skórę. Nie mówię jednak, jak wiele przyjemności mi sprawia, bo nie zamierzam sprzedać się tak łatwo. Żadne z nas nie chce przedwczesnego zakończenia, tego jestem niemal zupełnie pewien.
Jestem gotów uwierzyć, że faktycznie potrafi doskonale chować urazę do samego końca. Jest wytrawną aktorką przepełnioną obcą dzikością, czerpiącą z korzeni odległych skostniałej Skandynawii. Ilu poległo chcąc pochwycić marzenie o kuszącym oriencie? Jestem pod wrażeniem, śmieję się znów cicho pod nosem, kiedy wreszcie możemy zetknąć się spojrzeniami. Zmieniłem miejsce niechętnie, z konieczności, by powrócić do pozorów równości sił w dzisiejszym starciu. Jaśmin wciąż krąży w eterze i obsypuje kwiatami każdy skrawek skóry panny Damgaard. Dokładnie obrysowuję jej twarz, każde z załamań i ostrości znaczących policzki i podbródek. Miękkie łuki karminowych ust układają się w kapryśne stwierdzenie obnażające jej spojrzenie na ową sytuację. Ku mojej uciesze nie ma śladu po nieszczęsnym towarzyszu, wprawdzie nie miałem co do tego ani cienia wątpliwości, lecz faktyczne zlustrowanie otoczenia przynosi satysfakcję.
— Lubi pani patrzeć na ich porażkę — stwierdzam, nie pytam, na twarzy wciąż błąka mi się uśmiech, sięgający oczu, przymrużonych lekko i spowitych siateczką drobnych zmarszczek, znaczących wyraźnie mój wiek. Ona ma wciąż świeżość, którą sam straciłem w meandrach życia rodzinnego: w codzienności i natłoku obowiązków, w zgryzotach i wściekłości jątrzącej duszę. Na przekór jednak przyjmuję dzisiaj maskę, którą zakładam zawsze na podobne okazje; chwytam się potrzeby oddalenia widma starości depczącej po piętach, gdy każdy grzmi o kryzysach, które dotykają ludzi przekraczających próg czterech dekad. — Zarzuca pani sieć, dając pozór uwagi i owszem, dawkuje ją pani, ostrożnie i zmyślnie. A potem… Kiedy przyjdzie moja kolej, by spłynąć z uderzającą falą? — tym razem formułuję intencjonalnie pytanie, odkrywając jej własne karty i niedopowiedziane myśli.
Ona łaskocze mnie komplementem, który przyjmuję chętnie, zatapiając się w wywód tyczący się naszej sytuacji. Ignoruje alkohol, dlatego z lekkim grymasem, bez zastanowienia, wychylam zawartość kieliszka do martini i odstawiam na marmurowy parapet okryty ciężkimi zasłonami. Wtedy chwyta moją dłoń i zaczyna opowiadać o nieznanych mi zwyczajach. Nęci, mami, próbuje zaintrygować i ulegam jej bez słowa sprzeciwu. Pieszczota pali wnętrze dłoni i wiem, że czeka na moją odpowiedź, sprzedaje mi obietnicę czegoś, co mogę zyskać, jeśli potulnie podążę za jej kaprysem.
— Obawiam się, że moi bogowie nie są tak wspaniałomyślni — stwierdzam. Zaciskam wargi, gdy dalej sunie palcami po wzniesieniach i liniach skóry. Nie ma zahamowania. Nie boi się niczego. Jest pewna. Oczekuje. Wie, że dostanie to, czego chce. Przecież nigdy nie dzieje się inaczej.
Nagle wykonuję gest, którego się nie spodziewa. Przerywam muśnięcia, chwytając opuszki palców w szorstkość moich własnych. Trzymam je w zdecydowanym uścisku, na twarzy chybocze mi się prowokacyjny uśmiech. Spoglądam prosto w czarne otchłanie źrenic i schylam się, by przycisnąć usta do aksamitnego grzbietu dłoni. Na wargach osiada mi gorycz pozostawiona przez użyte perfumy. Wzdycham w duchu, sądząc, że to kolejne, prorocze doznanie. Jest jednak w owej cierpkości znów rzecz, która jedynie pobudza zmysły. Odsuwam się skwapliwie i zmniejszam jeszcze odrobinę dystans; gdy robię wdech, dotykam miękkiego materiału jej sukni. — Decyzję? Nie jestem głupcem, by rzucać się wpław kapryśnego potoku — nawiązuję jeszcze raz do jej wcześniejszego stwierdzenia. — Jak pani zauważyła, lubię dokonywać mądrych wyborów i jestem bardzo cierpliwy, życie wyzuło mnie z młodzieńczego narwania — znów patrzę jej w oczy, czuję napięcie, które ogarnia mnie i zapewne ją również. Kolejny raz uświadamiam sobie, że danie upustu pragnieniom to rzecz najbardziej nudna i przewidywalna, zwłaszcza w natłoku mężczyzn łaknących jej względów. Może czuć się znużona. Nachylam się lekko, by tym razem mój oddech musnął kobiecy policzek, wszystko wykonuję w geście, jakbym zdradzał jej największy sekret. Szepcę więc. — Okoliczności mogą wydawać się obiecujące, lecz niekoniecznie w pełni zadowalające. Czasami lepiej zrezygnować z nijakiego kompromisu, panno Damgaard. — Kasyno i początek naszego wodzenia się wzajemnie za nosy jest wspaniały, wolałbym jednak mieć okazję, by poznać ją w odmiennych warunkach. — Pytanie, czy jest pani równie cierpliwa co ja i skłonna znieść niepewność — wciąż muskam ją cicho wypowiadanymi słowami.
Chaaya Damgaard
Re: 05.01.2001 – Sundsvall Casino – M. Landsverk & C. Damgaard Pią 12 Sie - 11:03
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Cennie oddana uwaga przylgnęła do ciała niczym druga skóra. Strach okalający męską jaźń bywał katalizatorem żądzy nienasyconego głodu. Nawykła do wykorzystywania okazji sięgała po triumf w zgodzie z sumieniem, za nic mając błogą nieświadomość person zważających na poczucie konieczności roztaczane nad wybornie zagraną delikatnością, będącą celowym wybiegiem wobec ordynarnej bezczelności. Wystarczyło zaledwie rzucić okiem na jednego z nich i wiedziała już, na jak wiele może sobie pozwolić i jak dużo ugra na na ambicjach. Opanowanie do perfekcji zdolności odczytywania lęku skrywanego u podnóża oczu pozwalało pociągać za niewidzialne sznurki przytroczone do dłoni. Pan Landsverk stawiał poprzeczkę niebotycznie wysoko, bowiem w przyjętej postawie na próżno szukałaby niepokoju, powodu, dla którego mogłaby wycofać działania zostawiając go w daremnie przytroczonym spokoju. Kołacząca we wspomnieniach wściekłość obficie osiedlała myśli przemykające mgnieniem na obrzeżach świadomości w upartym przypomnieniu zdarzenia mającego miejsce zaledwie przed chwilą. Rozum pęczniejący dumą wolności, zewem rozgrzanego piasku bezkresnej pustyni oraz pieśnią fal uderzających o siebie wzywał do wymierzenia sprawiedliwości, przytknięcia mu pod usta smaku porażki. Gorycz zmusiłaby go do wyznania popełnienia błędu i ukorzenia karku, jednocześnie sprawiając, że przy szczęśliwym biegu okoliczności oznaczającym kolejne spotkanie musiałaby wykazać się podobnym wyrachowaniem, a przecież nie pragnęła ułożyć kolei losu w jednostajnym rytmie. Pchnięte ku szaleństwu serce miało muskać osnowę jego istnienia w niecierpliwym tańcu, do złudzenia przypominający starcie pomiędzy drapieżnikiem i ofiarą, w której zwycięstwo oznaczało przeżycie.
Nie miała pewności względem rozdzielenia przez bogów ról. Istniała możliwość, że kierując swe oczy ku krainie rozpusty wciąż je rozważali.
Podsunęła mu zachętę w postaci drinka nawiązującego wprost do tęczówek skrzących się soczystą zielenią. Kierowana nieodpartą pokusą zemsty musiała mu pokazać, że pewny grunt pod nogami potrafi być zwyczajnym kaprysem bądź zabłąkanym tchnieniem jednej z Norn, że nie powinien odczuwać obowiązku wykazywania wobec niej ignorancji. Tamten mężczyzna był zaledwie jednym z wielu pionków przesuwanych na planszy, niczego nieświadomym manekinem, mającym doprowadzić do zetknięcia króla i królowej. Pycha wzmożona nieustającą pewnością siebie przybierała kształt strzelistej korony obsadzanej rubinami i szafirami.
— Zbyt pochopnie mnie pan ocenia — wartki nurt zainteresowania pieszczotliwie musnął jego myśli. Wbrew pąsowej kokieterii roztaczanej wygięciem karminowych ust starannie wyłuskiwała partnerów będących w stanie sprostać karkołomnym wymaganiom. Reszta ciżby boleśnie przekonywała się o skrywanych w głębi serca niedoskonałościach, które wykorzystywała w pełni świadoma brutalności swych czynów. — Doceniam starania pokładane w myśl utrzymania pełni mojej uwagi. To, jak długo zechce pan utrzymać się na powierzchni rwącego strumienia, zależy wyłącznie od podjętych przez pana działań — tembr głosu wciąż pęczniał od karmelowej słodyczy. Zatrważająco niewielu potrafiło uiścić podaną cenę, sądzili bowiem, że piękno utkane latami starań zostało osiągnięte kosztem pustego wnętrza. Podsunęła jasną wskazówkę, klarowne rozwiązanie, lecz teraz kolejny krok w pełni należał do niego. Nie obarczała go odpowiedzialnością za wykonanie ruchu gwarantującego przetrwanie w trudnym, wymagającym środowisku ukształtowanym przez nią samą. Mógł zrobić to, co podpowiadało mu serce.
Bogowie byli nieobliczalni. Przesuwając opuszkami palców po poszarpanych liniach jego dłoni wykraczała poza ramy spotkania pomiędzy znajomymi, zwłaszcza, że dotąd mieli wątpliwą przyjemność ograniczyć kontakt do zdawkowej wymiany zdań w przestrzeni Kalyani. Oddaje mu cząstkę swojego ciepła w niezrównanie intensywnym geście, mogący w oczach obserwujących ich poczynania galdrów uchodzić za bezprecedensowy, niemal bezczelny, przesuwający uprzednio postawione granice. Usta zaciśnięte w napiętym oczekiwaniu są najlepszą nagrodą, a zarazem dowodem słuszności na roztaczaną władzę. Cząstka jaśminu osiadła na wrażliwej powierzchni wewnętrznej strony dłoni i zapewne zostanie tam aż do jutra rana, do powitania poranka uniesionego wspomnieniami wieczoru. Poczucie dominacji nagle zostało przesunięte i tym razem nie mogła unieść lauru zwycięstwa. Początkowo zaciekawione spojrzenie zmieniało się stopniowo wraz z topniejącym dystansem od ust do promieniującym gorącem skóry - pierwotna gorliwość jasnego płomienia wystrzeliła w górę ramienia, ostatecznie docierając do zielonych tęczówek w postaci złotych iskier. Blask stał się żywy w pełnym znaczeniu tego słowa, ponieważ nie spoglądał już w oczy przyprószone zwyczajnym, miałkim zainteresowaniem, lecz na wiosenną łąkę o niezrównanej ilości rozkwitającego kwiecia i morze wysokiej trawy. Emanowała żarem przypominającym esencjonalną potęgę natury. Pchana gorączkowymi pokrzykiwaniami boskiej opatrzności pociągnęła za sobą wyobrażenie giętkiego ciała swojej drugiej formy, arabskiego piękna opatrzonego śnieżnobiałą sierścią i bystrym, czułym spojrzeniem zdolnym wejrzeć w duszę. Skonfundowana, a zarazem spragniona owego osobliwego doznania z skwapliwie ukrywanym niezadowoleniem przyjęła rozerwanie zrodzonej więzi. Jedynie delikatnie rozchylone usta oraz mgliste spojrzenie mogło zdradzać wewnętrzne zmieszanie.
— Proszę nie być tego pewnym. Nie sądzę, żeby młodzieńcza ekscytacja kiedykolwiek nas opuszczała. Może być jedynie stłumiona. Cała sztuka polega na tym, by wyzwolić ją na nowo i pozwolić żyć wedle nowego kodeksu — kąciki warg uniosły się w bezczelnym uśmiechu. Pochwyciła jego spojrzenie z łatwością, nieustępliwie niemal narzucając mu gorliwość w próbie przeciągnięcia skupienia na swoją stronę. Wytrawność tej gry została wzniesiona na wyższy poziom poprzez napięcie zgęstniające wokół powietrze. Zduszona konieczność zaczerpnięcia głębokiego oddechu przeniosła się w drżenie przechodzące wzdłuż całej długości kręgosłupa, kumulowane w centralnym punkcie karku, obiegające policzek w momencie zbliżenia. Połaskotana pieszczotą ciepłego oddechu uniosła dłoń, układając już tuż na linii męskiej szczęki, frywolnie przesuwając palce po delikatnej skórze. Była przy tym niezwykle dokładna i czuła - chciała wyczuć, jak pod wpływem dotyku napną się mięśnie. — Jestem bardzo cierpliwa, panie Landsverk. Nie docenia pan moich możliwości.
Szept musnął jego umysł w obietnicy kontynuacji wytrawnej gry.
Nie miała pewności względem rozdzielenia przez bogów ról. Istniała możliwość, że kierując swe oczy ku krainie rozpusty wciąż je rozważali.
Podsunęła mu zachętę w postaci drinka nawiązującego wprost do tęczówek skrzących się soczystą zielenią. Kierowana nieodpartą pokusą zemsty musiała mu pokazać, że pewny grunt pod nogami potrafi być zwyczajnym kaprysem bądź zabłąkanym tchnieniem jednej z Norn, że nie powinien odczuwać obowiązku wykazywania wobec niej ignorancji. Tamten mężczyzna był zaledwie jednym z wielu pionków przesuwanych na planszy, niczego nieświadomym manekinem, mającym doprowadzić do zetknięcia króla i królowej. Pycha wzmożona nieustającą pewnością siebie przybierała kształt strzelistej korony obsadzanej rubinami i szafirami.
— Zbyt pochopnie mnie pan ocenia — wartki nurt zainteresowania pieszczotliwie musnął jego myśli. Wbrew pąsowej kokieterii roztaczanej wygięciem karminowych ust starannie wyłuskiwała partnerów będących w stanie sprostać karkołomnym wymaganiom. Reszta ciżby boleśnie przekonywała się o skrywanych w głębi serca niedoskonałościach, które wykorzystywała w pełni świadoma brutalności swych czynów. — Doceniam starania pokładane w myśl utrzymania pełni mojej uwagi. To, jak długo zechce pan utrzymać się na powierzchni rwącego strumienia, zależy wyłącznie od podjętych przez pana działań — tembr głosu wciąż pęczniał od karmelowej słodyczy. Zatrważająco niewielu potrafiło uiścić podaną cenę, sądzili bowiem, że piękno utkane latami starań zostało osiągnięte kosztem pustego wnętrza. Podsunęła jasną wskazówkę, klarowne rozwiązanie, lecz teraz kolejny krok w pełni należał do niego. Nie obarczała go odpowiedzialnością za wykonanie ruchu gwarantującego przetrwanie w trudnym, wymagającym środowisku ukształtowanym przez nią samą. Mógł zrobić to, co podpowiadało mu serce.
Bogowie byli nieobliczalni. Przesuwając opuszkami palców po poszarpanych liniach jego dłoni wykraczała poza ramy spotkania pomiędzy znajomymi, zwłaszcza, że dotąd mieli wątpliwą przyjemność ograniczyć kontakt do zdawkowej wymiany zdań w przestrzeni Kalyani. Oddaje mu cząstkę swojego ciepła w niezrównanie intensywnym geście, mogący w oczach obserwujących ich poczynania galdrów uchodzić za bezprecedensowy, niemal bezczelny, przesuwający uprzednio postawione granice. Usta zaciśnięte w napiętym oczekiwaniu są najlepszą nagrodą, a zarazem dowodem słuszności na roztaczaną władzę. Cząstka jaśminu osiadła na wrażliwej powierzchni wewnętrznej strony dłoni i zapewne zostanie tam aż do jutra rana, do powitania poranka uniesionego wspomnieniami wieczoru. Poczucie dominacji nagle zostało przesunięte i tym razem nie mogła unieść lauru zwycięstwa. Początkowo zaciekawione spojrzenie zmieniało się stopniowo wraz z topniejącym dystansem od ust do promieniującym gorącem skóry - pierwotna gorliwość jasnego płomienia wystrzeliła w górę ramienia, ostatecznie docierając do zielonych tęczówek w postaci złotych iskier. Blask stał się żywy w pełnym znaczeniu tego słowa, ponieważ nie spoglądał już w oczy przyprószone zwyczajnym, miałkim zainteresowaniem, lecz na wiosenną łąkę o niezrównanej ilości rozkwitającego kwiecia i morze wysokiej trawy. Emanowała żarem przypominającym esencjonalną potęgę natury. Pchana gorączkowymi pokrzykiwaniami boskiej opatrzności pociągnęła za sobą wyobrażenie giętkiego ciała swojej drugiej formy, arabskiego piękna opatrzonego śnieżnobiałą sierścią i bystrym, czułym spojrzeniem zdolnym wejrzeć w duszę. Skonfundowana, a zarazem spragniona owego osobliwego doznania z skwapliwie ukrywanym niezadowoleniem przyjęła rozerwanie zrodzonej więzi. Jedynie delikatnie rozchylone usta oraz mgliste spojrzenie mogło zdradzać wewnętrzne zmieszanie.
— Proszę nie być tego pewnym. Nie sądzę, żeby młodzieńcza ekscytacja kiedykolwiek nas opuszczała. Może być jedynie stłumiona. Cała sztuka polega na tym, by wyzwolić ją na nowo i pozwolić żyć wedle nowego kodeksu — kąciki warg uniosły się w bezczelnym uśmiechu. Pochwyciła jego spojrzenie z łatwością, nieustępliwie niemal narzucając mu gorliwość w próbie przeciągnięcia skupienia na swoją stronę. Wytrawność tej gry została wzniesiona na wyższy poziom poprzez napięcie zgęstniające wokół powietrze. Zduszona konieczność zaczerpnięcia głębokiego oddechu przeniosła się w drżenie przechodzące wzdłuż całej długości kręgosłupa, kumulowane w centralnym punkcie karku, obiegające policzek w momencie zbliżenia. Połaskotana pieszczotą ciepłego oddechu uniosła dłoń, układając już tuż na linii męskiej szczęki, frywolnie przesuwając palce po delikatnej skórze. Była przy tym niezwykle dokładna i czuła - chciała wyczuć, jak pod wpływem dotyku napną się mięśnie. — Jestem bardzo cierpliwa, panie Landsverk. Nie docenia pan moich możliwości.
Szept musnął jego umysł w obietnicy kontynuacji wytrawnej gry.
Maarten Landsverk
05.01.2001 – Sundsvall Casino – M. Landsverk & C. Damgaard Czw 18 Sie - 17:12
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Nigdzie mi się nie spieszy, mam czas, nadmiar godzin i minut, gdy wchodzę w podobne relacje. Nie chcę ulegać chwili, choć może tego oczekuje i za tym przemawiałaby wykrzesana z głębin jaźni młodzieńcza spontaniczność. Jestem niczym posąg, pokryty już nalotem zielonego mchu, zerodowany w pewnych miejscach. Naprawdę, nigdzie się nie spieszę, tylko nerwy zaczynają kurczyć się miarowo pod cienką powłoką naskórka. Mięśnie drgają napinając się w oczekiwaniu, włoski na karku rażone kolejnymi impulsami znów unoszą się lekko w odruchu gęsiej skórki, której nie potrafię opanować. Chroni mnie jedynie dobrze skrojony garnitur i rozsądek, bo dotyk jedwabistej dłoni skontrastowany z szorstkością wysłużonych palców nawykłych do przerzucania kart w księgach i chropowatych tafli dukatów jest przyjemnością niewysłowioną, przypominającą mi o latach utraconych. Nigdy nie próbowałem wynagrodzić sobie owego czasu wściekłości i bezsilności gniazdujących w okowach kościanej klatki żeber. Przypominały wielkie, czarne ptaki ugniatające narządy wewnętrzne i zarażające serce obojętnością. Coś jednak drga. Daleki jestem od wysnuwania wniosków, że to coś bardzo głębokiego, nie chcę być pochopny, starczy mi świadomość, że zostałem zaciekawiony na tyle, by podjąć dalsze starania. Owszem, może źle ją oceniam, ulegam powierzchowności; gestom, które wykonuje, bezwstydnym spojrzeniom pozbawionym choćby krztyny pruderii. Niepotrzebnej wszak, zwłaszcza w stosunku do mnie, bo nie jestem ani pobożny, ani dobrze ułożony. Nudzę się w podobnym układzie, nawet moje życie rodzinne wciąż przesycone było niepewnością i schematem wciąż wzbudzanych emocji. Prawdopodobnie nie umiem żyć w zupełnej monotonii, nie oznacza to jednak, że oczekuję ciągłych zmian i roszad. Paradoksalnie potrzebuję bardzo dużo zaangażowania i nie lubię rozstawać się z rzeczami, a zwłaszcza z ludźmi. Jeśli już raz zasmakuję czyjejś uwagi i uznam, że bardzo jej potrzebuję, będę robił wszystko, byle się tym nie podzielić. Czy podobnie miało stać się z panną Damgaard? Zaczynam nagle zastanawiać się nad tym, czego tak właściwie oczekuję i do czego chcę zmierzać w dalszej części naszej znajomości.
Ogarniam spojrzeniem jej twarz: piękno zaklęte w orientalnych rysach kusi symetrią wykrojonych precyzyjnie oczu, nakazuje ześlizgnąć się po zgrabnym łuku nosa aż po same, pełne, naznaczone karminem usta. Zastanawiam się jak smakują, czy karmel wypełniający gęstniejące powietrze w jakikolwiek sposób odzwierciedla realne doznanie. Podoba mi się. Wie o tym i nie muszę mówić nawet pół słowa. Gdyby było inaczej, nie pokusiłbym się o spacer przez ciągnącą się salę, by odnaleźć dwa inkrustowane w czerń rzęs szmaragdy. Teraz zadowalam się jedynie pocałunkiem złożonym na grzbiecie dłoni, nie próbuję wyrwać sobie więcej, nawet jeśli w głowie układają się przyjemne scenariusze przełamania dobrego taktu. Zapewne, znów się na tym łapię, nie jestem lepszy od innych mężczyzn, nie mogę winić się jednak za najbardziej podstawowe pragnienia. Kwestią ważniejszą jest to, co następuje później; czy słaba dusza ugina się i jest chętna ulec rzuconemu czarowi. Bo jestem niemal zupełnie pewien, że mami mnie swoimi nieziemskimi zdolnościami. Przyjęty sposób gry wprowadzam, wbrew ciału, skrupulatnie w istnienie. Nie cofam się z decyzją, mój wieczór w kasynie powoli dobiega końca.
Zerkam na pannę Damgaard. Ciekawi mnie, co dalej uczyni i czy sama odnajdzie jeszcze odrobinę spokoju, by pozostać w Sundsvall. Mam cichą nadzieję, że prędko nie zapomni o mnie i że wprowadziłem w jej głowę chaos.
— Musiałbym panią lepiej poznać, aby zweryfikować swoje oceny — ucinam, pokazując, że w tym momencie się nie ugnę i nie zmiękczę wydanych osądów. Odsuwam się z jej zasięgu, rozrywam utworzoną podstępnie więź ciał. Robię to niechętnie i z ociąganiem, do ostatniej chwili muskając palcami nadgarstek. Nasycam się jeszcze raz jej ciepłem. W okolicy zaczyna narastać wrzawa, gdy do ciemnego zaułka wędruje grupa ludzi – zapewne przyjaciół – roześmianych i upojonych dzisiejszą wygraną. Są młodzi i nieokrzesani. Wymijają nas i rozrywają ciszę kolejną salwą rozbawienia. Nie zwracają uwagi na dwie postaci pogrążone do tej pory w zupełnie odrębnej rzeczywistości. Nagle zaczynają docierać do mnie inne bodźce: zapach tytoniu, wody kolońskiej i krochmalonych obrusów. Cisza przeistacza się w szmer orkiestry grającej w sporej odległości; światło nie jest już jednostajnie złote, a przypomina bardziej kolor przejrzałej pomarańczy. Czy to faktycznie czar? Nie potrafię odpowiedzieć sobie na to, czemu tak właściwie uległy moje zmysły.
— Miłego wieczoru, panno Damgaard, życzę szczęścia w dalszej grze — rzucam jej jeszcze, nie precyzuję, co mam na myśli. Może ruletkę? A może grę w karty? Chyba, że chodzi mi o coś zupełnie innego. Pozostawiam jej osądowi intencję moich słów i wycofuję się. Nie spoglądam już na nią, choć pod powiekami wciąż igrają powidoki zielonych oczu.
Maarten i Chaaya z tematu
Ogarniam spojrzeniem jej twarz: piękno zaklęte w orientalnych rysach kusi symetrią wykrojonych precyzyjnie oczu, nakazuje ześlizgnąć się po zgrabnym łuku nosa aż po same, pełne, naznaczone karminem usta. Zastanawiam się jak smakują, czy karmel wypełniający gęstniejące powietrze w jakikolwiek sposób odzwierciedla realne doznanie. Podoba mi się. Wie o tym i nie muszę mówić nawet pół słowa. Gdyby było inaczej, nie pokusiłbym się o spacer przez ciągnącą się salę, by odnaleźć dwa inkrustowane w czerń rzęs szmaragdy. Teraz zadowalam się jedynie pocałunkiem złożonym na grzbiecie dłoni, nie próbuję wyrwać sobie więcej, nawet jeśli w głowie układają się przyjemne scenariusze przełamania dobrego taktu. Zapewne, znów się na tym łapię, nie jestem lepszy od innych mężczyzn, nie mogę winić się jednak za najbardziej podstawowe pragnienia. Kwestią ważniejszą jest to, co następuje później; czy słaba dusza ugina się i jest chętna ulec rzuconemu czarowi. Bo jestem niemal zupełnie pewien, że mami mnie swoimi nieziemskimi zdolnościami. Przyjęty sposób gry wprowadzam, wbrew ciału, skrupulatnie w istnienie. Nie cofam się z decyzją, mój wieczór w kasynie powoli dobiega końca.
Zerkam na pannę Damgaard. Ciekawi mnie, co dalej uczyni i czy sama odnajdzie jeszcze odrobinę spokoju, by pozostać w Sundsvall. Mam cichą nadzieję, że prędko nie zapomni o mnie i że wprowadziłem w jej głowę chaos.
— Musiałbym panią lepiej poznać, aby zweryfikować swoje oceny — ucinam, pokazując, że w tym momencie się nie ugnę i nie zmiękczę wydanych osądów. Odsuwam się z jej zasięgu, rozrywam utworzoną podstępnie więź ciał. Robię to niechętnie i z ociąganiem, do ostatniej chwili muskając palcami nadgarstek. Nasycam się jeszcze raz jej ciepłem. W okolicy zaczyna narastać wrzawa, gdy do ciemnego zaułka wędruje grupa ludzi – zapewne przyjaciół – roześmianych i upojonych dzisiejszą wygraną. Są młodzi i nieokrzesani. Wymijają nas i rozrywają ciszę kolejną salwą rozbawienia. Nie zwracają uwagi na dwie postaci pogrążone do tej pory w zupełnie odrębnej rzeczywistości. Nagle zaczynają docierać do mnie inne bodźce: zapach tytoniu, wody kolońskiej i krochmalonych obrusów. Cisza przeistacza się w szmer orkiestry grającej w sporej odległości; światło nie jest już jednostajnie złote, a przypomina bardziej kolor przejrzałej pomarańczy. Czy to faktycznie czar? Nie potrafię odpowiedzieć sobie na to, czemu tak właściwie uległy moje zmysły.
— Miłego wieczoru, panno Damgaard, życzę szczęścia w dalszej grze — rzucam jej jeszcze, nie precyzuję, co mam na myśli. Może ruletkę? A może grę w karty? Chyba, że chodzi mi o coś zupełnie innego. Pozostawiam jej osądowi intencję moich słów i wycofuję się. Nie spoglądam już na nią, choć pod powiekami wciąż igrają powidoki zielonych oczu.
Maarten i Chaaya z tematu