Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Chaaya Damgaard

    2 posters
    Widzący
    Chaaya Damgaard
    Chaaya Damgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1521-chaaya-damgaard#13985https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Chaaya Damgaard
    Miejsce urodzenia
    Odense, Dania
    Data urodzenia
    14.07.1971
    Nazwisko matki
    Ray
    Status majątkowy
    zamożny
    Stan cywilny
    panna
    Stopień wtajemniczenia
    III
    Zawód
    jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
    Totem
    koń
    Wizerunek
    Eiza Gonzalez

    25 grudnia 1985
    Dłonie babci są takie miękkie! Wyglądają śmiesznie, bo skóra jest niemal przezroczysta i widać pod nią rozczapierzoną siatkę żył. Nigdy mi to nie przeszkadzało. Lubię jej wrodzoną delikatność zwłaszcza wtedy, gdy stara się ujarzmić niesforność kruczych włosów. Dzisiaj znowu próbowała stworzyć z nich schludny warkocz ku pełnej aprobacie ze strony mamy. Sądzi, że powstrzyma to moich braci przed mierzwieniem ich na wszystkie strony podczas przepychanek, jednak jest całkowicie odwrotnie. Im bardziej starannie ułożona fryzura, tym pokusa sprawdzenia jej trwałości była proporcjonalnie większa. Obaj wciąż uwielbiają mi dokuczać. Zawsze staram się im stosownie za to podziękować, ale czasami bezsprzecznie przegrywam z żarliwym spojrzeniem ojca i stonowaną prośbą o zachowanie spokoju. Nawet w święta nie potrafi oderwać się od tego schematu. Obojętny, chłodny jak blok wyciosany z granitowego wzgórza… Czasami sądzę, że oczekiwał pojawienia się kopii pierwszego dziecka. Dziewczynka o tęczówkach w kolorze kawy i kaskadą czarnych, oblanych czekoladowych blaskiem włosów była przypadkiem, niepożądanym efektem ubocznym. Nawet pochwały od nauczycieli z Akademii Mannaz nie wystarczyły do zmiany zdania.
    Duszę to w sobie. Nie mam zamiaru nikomu o tym powiedzieć.
    Wolę łagodność dłoni babki. Nawet rodzice nie są w stanie przekonać ją do tego, by przestała rozpieszczać jedyną wnuczkę. Na kogo innego miałaby przelewać swoje uczucia, jak nie na mnie? Wiem, że równie mocno kocha moich braci, ale noszę w sercu iskrę nadziei, że wciąż będę jej oczkiem w głowie. Uwielbiam wracać do wspomnień opatrzonych słodyczą babcinego głosu, ciepłem bijącym z drewien dopalających się w kominku i aksamitem poduch wyściełających kanapy. W przestrzeni obrazów przechowywanych w głębi umysłu dostrzegam teraz również niepokojącą bladość lica matki, ale nie umiem powiedzieć, czy wprawia to mnie w stan niepokoju. Chyba nie. Nie wiem. Dopiero przyszła z wieczornego spaceru, więc może to zimno szalejące na zewnątrz? Ale czy wtedy nie powinna mieć rumianych policzków? Jakaś część mnie boi się zapytać, ale w swojej naiwności wolę udawać, że nic takiego się nie dzieje. Zresztą, ojciec już nie raz mawiał, że miewam solidne skłonności do przesady. Być może ma rację.

    5 maja 1989
    Nie jestem stanie utrzymać powietrza w płucach dłużej niż pięć sekund. Czuję, że oszaleję, a po stracie zmysłów zacznę pluć krwią i dołączę do orszaku Jamy. Nie jestem w stanie skupić się nad tworzeniem. Szafiry, gagaty i jadeity nie chcą się mnie słuchać, ponieważ nagle zaczęły żyć własnym życiem. Wiem, że mam dość. Nie jestem w stanie dłużej znieść tego paskudnego niepokoju rozsadzającego zdrowy rozsądek. Magia również nie kryje się ze swoją pyszałkowatością, bo niby dlaczego miałaby ukorzyć się przed ciemnością zasnuwającą zmysły? Przestałam się łudzić, że bogowie wciąż mi towarzyszą. Cała nasza rodzina została przeklęta. Bracia, ojciec, dziadkowie. Upajający zapach kawy, niegdyś zwiastun wieczoru spędzonego w towarzystwie najbliższej, dzisiaj mieni się jako omen upadku. Mimo to wgryza się w delikatną membranę nosa i towarzyszy mi nawet teraz, gdy próbuję nie złamać pióra przy wciskaniu atramentu w papier w swoim pokoju, z dala od kuchennej zawieruchy stworzonej przez babkę.
    Choroba matki ograbiła mnie z dziecinnej naiwności. Zostałam pozbawiona radości wynoszonej z eksploracji magii przemiany, wyzuta z ekscytacji niosącej ze sobą dreszczyk emocji. Pojawiały się głosy o młodzieńczej śmiałości, która - zwłaszcza w tak młodym wieku - ponoć była dla kobiety nieodpowiednia. Nie mogłam liczyć na odpoczynek również w trakcie snu, jakby światło dnia nie dostarczało mi wystarczająco wiele zgryzot. Wici koszmaru co noc kąpały mnie we krwi. Dwie szkarłatne linie zdobiące nadgarstki jarzyły się czerwienią w przytłaczającym ciężarze ciemności. Fylgia nie chciała mojego cierpienia. Ona jednak uparcie żądała sztyletu wyposażonego w rękojeść wysadzaną onyksem, błyskotki, którą mogłaby się bawić. Być może miała w sobie cząstkę mnie i również lubiła zawiesić wzrok na czymś pięknym, nieskazitelnym.
    Topiłam się w swym cierpieniu przez siedem dni. Siedem dni starannej pracy, by moja duchowa opiekunka spojrzała na dar z zadowoleniem.
    Wydawało mi się, że słyszałam płytki oddech matki przesączający się przez ściany.
    Ostatniego wieczoru zew dzikiego zwierzęcia wywiódł mnie na zewnątrz. Oszalała z przelewającego się wewnątrz cierpienia mojej matki z ulgą przyjęłam swobodę przemiany. Świat stał się cichszy, a emocje wgryzające się w zmęczony umysł ostygły i pokryły się całunem milczenia. Delikatność i niewinność na nowo zagościły w iskrze życie, choć tym razem oznaczały one formę pełnego wdzięku mlecznobiałego konia arabskiego. Pierwszy raz poczułam się naprawdę wolna. Ruszyłam w pogoni za wiatrem i słodkim śpiewem ziemi dudniącej pod kopytami. Zapomniałam o chorobie matki, pogardliwym spojrzeniu ojca i zniewalającej opiekuńczości dziadków. Trzymałam się kurczowo obrazu braci, tych, którzy mieli zostać ze mną przez większość życia. Zapragnęłam, by i oni prędko otrzymali ten dar i mogli razem ze mną cieszyć się pełnią zmiennokształtności. Musieli tego doświadczyć.
    Pomknęłam świetlistą ścieżką utkaną blaskiem gwiazd.

    14 lipca 1991
    Ból wdziera się wszędzie. Czuję go pod powiekami, szumi razem z krwią, wkłuwa się razem z falami gorąca przesuwającymi się po ciele.  Szoruje po skórze i zostawia po sobie blizny. Rozdziera moje zagubione serce. Mam dość. Chciałam umrzeć razem z nią. Rzekli, że na razie nie ma tam dla mnie miejsca. Przez ostatni rok ziemia odrzucała moje względy i paliła stopy żywym ogniem. Sztylet spragniony życiodajnej esencji spogląda na mnie łakomie. Wie, że nie miałabym nic przeciwko podzieleniem się nią raz jeszcze.
    Być może to wina zrozpaczonego spojrzenia młodszego brata. Odchodząc przedwcześnie wykazałabym się egoizmem i nie spełniła pokładanego we mnie obowiązku.
    Kiedyś, kiedy świat nie był przepełniony cierpieniem, a słońce pieszczotliwe muskało aksamit skóry, potrafiłam docenić nawet drobne przyjemności. Nie było nic słodszego od pączków wypełnionych dżemem różanym oraz posypanych kandyzowaną lawendą. Dzisiaj, gdy rankiem babcia podała je razem z filiżanką parującej kawy, równie dobrze mogły zostać stworzone z papieru. Nie czułam ich smaku. Z krzykiem rozbiłam drogocenną porcelanę i w burzy furii wybiegłam na zewnątrz, ratując się wolnością w ramionach fylgii. Zmęczona nieustanną boleścią serca szukałam w mojej doskonalszej formie ukojenia. Tylko wtedy miałam szansę odrzucić wspomnienia bladego lica matki i jej delikatnych, zamkniętych na wieczność powiek. Wiatr chłostał wściekle boki mojego ciała, poganiał do szybszego tempa i gnania w nieznane. Dopiero po paru godzinach zdecydowałam się wrócić do domu. Wciąż drżę. Pismo jest niezdarne, nieeleganckie, w wielu wersach nie potrafię rozczytać pojedynczych wyrazów.
    Jednocześnie chciałam i nie chciałam pamiętać.
    Zapomnienie byłoby łatwiejsze do zniesienia.

    19 września 1994
    Obiecywałam sobie, że przestanę czuć ból. Obojętność miała stać się moim hasłem przewodnim aż do końca studiów, które i tak - wedle słów profesorów - powinnam sobie odpuścić, skoro i tak nie zależy mi na nauce. Zależy? Zależało? Nie wiem w jaki sposób mogę określić swoje zaangażowanie w nauce. O ile nie myli mnie pamiętać, od zawsze kochałam tylko siebie, braci i błyskotki pozwalające powielać piękno. Moja pasja zawsze doprowadzała ojca do szału i chyba właśnie dlatego jestem w tym aż tak wytrwała. Studia miały postawić między nami coś w rodzaju pomostu, ale ostatecznie pozostawiły wyłącznie krzyk i żal.
    Nigdy nie spełniałam jego oczekiwań. Byłam porażką.
    Widok mojego starszego brata ściera resztki mojego serca w pył. Nie widzi nikogo poza sobą, wściubia nos w książki i stara się przypodobać ojcu. Kiedyś, w poprzednim życiu, obiecał mi bezpieczeństwo i opiekę. Ufałam mu i nadal tak jest, chociaż mam dość. Nienawidzę się za miłość do niego. Jest jedną z niewielu osób na których mi zależy, ale czasami nawet to nie wystarcza. Zawiodłam również jego? Nie potrafię dostrzec popełnionych błędów. Moja dusza mogła oślepnąć przez cierpienie sprzed lat. Zatraciłam się w magii, gagatach, rubinach, szafirach, diamentach i hazardzie. Moje uzależnienie wyznaczał łut szczęścia wytypowany zgrabnym ruchem dłoni krupiera. Staram się, ale będąc sama nie jestem w stanie oprzeć się chęci wygranej. Muszę także mieć na uwadze dobro młodszego brata i to, w jaki sposób będzie radził sobie w przyszłości. Nie chcę, żeby widział moje błędy i je powielał. Zasługuje na więcej niż ja i musi o tym wiedzieć.
    Czarne i czerwone.
    Karty, ruletka, poker, blackjack… Zdarzało mi się zastawiać kamienie szlachetne przeznaczone do biżuterii, bo nie miałam przy sobie gotówki. Nie zmienia to faktu, że według moich kolegów radzę sobie całkiem nieźle i udało mi się wkupić w ich towarzystwo dzięki smykałce do wygranych. Nie oznacza to, że z każdej potyczki wychodzę zwycięsko. Czasami przed oczami staje mi twarz starszego brata, który unosi lico znad przedmiotu przynależącego do świata śniących. Spojrzenie pełne rozczarowania wypala w mojej duszy ognisty ślad. Prosiłabym o opowieści o tym, jak radzą sobie pośród nas - kiedyś spędzał ze mną całe wieczory na tłumaczeniu, że magia pozbawiła ich zdolności ułatwiania sobie życia.

    20 stycznia 1996
    Z Indii przenoszę się na Półwysep Arabski. Nie mam czasu na pisanie, jest dużo do pakowania.

    19 czerwca 1996
    Umówiliśmy się, że będziemy udawać. To interes intratny dla obu stron - będę miała szansę poruszać się bezpieczna, a jego rodzice przestaną dopytywać się o plany znalezienia sobie żony. Wspólne mieszkanie nie było tylko wymogiem naszej umowy, ale wygodnym rozwiązaniem ze względu na możliwość podziału kosztów wynajmu. Zależało mi na poznaniu kultury nie tylko od strony zakurzonych ksiąg w uniwersyteckiej bibliotece, ale od tej tętniącej życiem, pełnej barw i złocistych promieni słońca. Delektowałam się zapachem mocnej kawy o poranku, świeżego chleba z hummusem i kroplą oliwy. Nie byłam przygotowana na feerię smaków o tak bogatym bukiecie. Ludzie mieszkający w tym kraju również nie przestają mnie zaskakiwać - mimo restrykcyjnych zasad związanych z wiarą nie są na tyle konserwatywni wobec obcych jak obawiałam się na początku. Dzięki kontaktom mojego przyszywanego męża gościliśmy w domach jego przyjaciół i spędzaliśmy godziny na rozmowach, często zapominając o upływie czasu. Chłonęłam ich kulturę jak gąbka, czerpiąc inspirację do pracy nad biżuterią.
    Zakochałam się w galopie po piaskach pustyni. Pojęłam, że dopiero wtedy poznałam kwintesencję prawdziwej wolności. Zmarznięta ziemia Odense nie dostarczała mi tylu nienasyconych emocji, podobnie Midgard. Mój ukochany towarzyszył mi wtedy, by po nocnych eskapadach bezpiecznie wrócić do domu.
    Nie podejrzewam go o głębsze uczucia wobec mnie. Od początku wiedzieliśmy, że jest to relacja o charakterze biznesowym i nie powinniśmy wymagać od siebie więcej. Czasy studiów pozwoliły poznać się nam na tyle dobrze, żeby postawić uczciwe warunki współpracy pozbawione oczekiwań i zobowiązań. Instytut Ansuz otworzył nam ścieżkę wspólnych knowań, połączeni umiłowaniem magii twórczej. Mogliśmy szukać wrażeń i nie winić się nawzajem. Udawanie przychodzi nam na tyle naturalnie, że nawet jego dociekliwi rodzice niczego nie podejrzewają. Moja rodzina o niczym nie wie i tak powinno pozostać. Być może wyjawienie prawdy zrobiłabym ojcu na złość, ale wolałam oszczędzić czasu na niepotrzebne rozmowy. Co powiedzieliby moi bracia i wujostwo? Nad tym zastanawiam się najdłużej.

    18 maja 1997
    Podróże do Midgardu bywają męczące. Nie mogę jednak zaniedbać swoich klientów i zawsze staram się włożyć całe serce w tworzoną dla nich biżuterię. Rozwinięcie tego złotego biznesu nie udałoby mi się, gdyby nie słodycz plotek rozchodzących się burzą po umysłach żon i kochanek żądnych bogactw. Mężowie, często w obawie przed zdemaskowaniem, jednocześnie zamawiają dwa komplety i tym samym zarabiam podwójnie. W tym wypadku ich niewierność zapełnia mi kieszeń. Nie powinnam się tym cieszyć, skoro dowodzi to tylko wiarołomnej postawy obywateli naszego skromnego posta, ale... koniec końców każda strona jest w pewnym stopniu zadowolona, prawda?

    6 stycznia 1998
    Nie mogłam dłużej udawać, że wszystko jest w porządku, że akceptuję spojrzenia pełne żalu i zazdrości podczas naszej ostatniej rozmowy. Najwyraźniej nie doceniłam jego zdolności aktorskich. Udawanie obojętności przez ostatnie pół roku wychodziło mu perfekcyjnie. Czara goryczy przelała się wraz z przelotnym pocałunkiem otrzymanym od jednego z adoratorów, o ile można nazwać tak mężczyznę usiłującego wyperswadować mi moje dotychczasowe małżeństwo i przystanie na propozycję znalezienia miłości w jego ramionach. Nigdy wcześniej nie widziałam go aż tak wyprowadzonego z równowagi. Wyduszenie z niego prawdy nie było trudne, bo emocje gromadzące się od wielu miesięcy wybuchnęły z pełną mocą.
    Nie wahałam się przed przeprowadzką do Midgardu. Uznałam zerwanie kontaktu za najlepsze wyjście z tej sytuacji. Nie mogłam dalej z nim mieszkać, nie po tym, co zdecydował się powiedzieć mi prosto w oczy. Nie chodzi o to, że specjalnie chciałam go źle traktować. Od samego początku ustaliliśmy swoje priorytety i wiedzieliśmy, że nic z tego nie będzie. Nie jestem w stanie go zmienić.

    28 maja 1999
    Podróż powrotna do Midgardu z Mumbaju była koszmarem zapętlonym w czasie. Pewna, że nie zdołałam przekroczyć progu domu o zdrowych zmysłach, próbowałam przekląć głupotę ojca już podczas pośpiesznego pakowania skromnego dobytku. Prosiłam nordycki i indyjski panteon o wymierzenie mu boskiego zakazu wiecznego odkupienia. Po śmierci powinien tułać się po świecie i błagać o przebaczenie, które nie miałoby nadejść. Wystawił na szwank dobre imię całej rodziny.
    Sama myśl o rozpoczęciu śledztwa sprowadzała ból. Czemu nie mógł skupić się na magii przemiany czy czymkolwiek innym, czym celebrowaliśmy talent zmiennokształtności? Czy będąc dorosłą osobą choć raz mógł posłużyć się rozumem?
    Jestem zmęczona ratowaniem obcej skóry.

    21 września 2000
    Nie sądziłam, że uda mi się zatrzymać w Midgardzie na dłużej. Mieszkając w Arabii nie tęskniłam za zimnem kąsającym w każdy odkryty skrawek ciała. Co prawda w lato też jest ciepło, ale i tak nic nie zrówna się mojej miłości do palącego żaru pustyni.
    W podzięce za pomoc w sprawach firmy wujostwo pomogło mi stanąć na nogi i blisko rok temu otworzyłam swój własny salon jubilerski. Muszę przyznać, że członkowie klanów uwielbiają kupować obrzydliwie drogą biżuterię, choć przez wzgląd na komplikacje wynikające z działań ojca musiałam aż nadto wytężyć siły. Na własnej skórze odczułam moc plotek i wiem, że nawet drobna szczypta słów może zmienić prosty kręgosłup w wykręconą karykaturę. Po rozmowie z wujem doszłam do wniosku, że przez jakiś czas najlepiej będzie nie tylko skupić się na salonie, ale również organizowaniu wystaw i zainteresowaniu tym innych wytwórców z Midgardu. Miało mi to pomóc nie tylko rozwinąć skrzydła, ale przede wszystkim odwrócić uwagę natrętnych słuchaczy od problemów związanych z ojcem.

    19 stycznia 2001
    Płonęłam żywcem. Skóra namiętnie rozpamiętywała muślin dotyku Maartena, naprzemiennie pulsując doznaniami graniczącymi z obłędem i szaleństwem - pochodną uzależnienia. Miłostki z poprzedniego życia o miałkiej, przypominającej wiatr formie przelotnie opadały i wznosiły się w niepamięci, bezboleśnie wycięte spośród rycin rozgrzanego piasku pustyni i upajających zapachem ogrodów. Zdaje się, że nasze ciała zawsze są blisko, dopasowane do siebie równie dobrze co skóra powlekająca mięśnie, nawet, jeśli dzieli nas szerokość stołu w restauracji.
    Był inny. Stawiał mi wyzwania.
    Prowadziłam niebezpieczną grę wyzutą z troski o konsekwencje. Nie liczyłam się z tym, co miało stać się ze mną jutro, bo przyciąganie go było pokusą, z jaką nie miałam intencji walczyć. Zaledwie dwa spotkania i kilka listów wystarczyły na zbudzenie się w piersi nieznanego dotąd głodu. Wdzięk nieskalanego pożądania, na przekór tlącym się wewnątrz płomieniom, roztaczał także esencję bezmiernego spokoju, na wskroś czułych słów i stałych obietnic.

    20 marca 2001
    Jego sumienie sprawiało wrażenie nieobarczonego zazdrością. Wydawał się ponad to, a  i tak od blisko trzech miesięcy zredukowałam do minimum zainteresowania mężczyznami, których nazwisko nie brzmiało Landsverk. Był też dodatkowy wymóg dotyczący imienia -  Maarten.
    Tamto wyjście nie miało różnić się niczym innym od poprzednich. Muzyka wewnątrz klubu rezonowała w ciele na tyle intensywnie, że zaledwie w moment po muśnięciu ustami drinków wylądowaliśmy na parkiecie. Im częściej angażowałam się w aktywności wymagające od nas minimalnego dystansu, tym trudniej było mi wytrwać przy zasadach gry. Spuszczenie go z oczu zaledwie na sekundę wystarczyło przypadkowemu nieznajomemu do wydania na mnie dalece zatrważającego osądu, o czym zorientowałam się względnie szybko. Parkiet zbryzgany krwią konkurujących ze sobą pawi nie wróżył historii szczęśliwego zakończenia, dlatego czym prędzej przerwałam obcesową przepychankę.
    Złość emanująca z jego przygarbionej sylwetki już po wyjściu na świeże powietrze zdziwiła mnie równie mocno co kaskada nerwowych wyznań. Zanim zdołał dojść do sedna choćby pierwszego zdania szarpnęłam go za koszulę na tyle mocno, aby stanął tuż przy mnie i zamilkł, osłupiały dynamiką wydarzeń. Słodka woń karmelu i pralin rozdarła nasze zmysły, a słońce pustyni spoiło je na nowo, poświęcone ku czci mojej odwagi - gorączka zadurzonych słów zerwała woal milczenia.
    Tylko ty zasługujesz na to, żeby stać się częścią moich baśni. Jestem twoją Szeherezadą.
    Widzący
    Chaaya Damgaard
    Chaaya Damgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1521-chaaya-damgaard#13985https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karta rozwoju

    Informacje ogólne

    Wzrost
    170 cm
    Waga
    61 kg
    Kolor oczu
    soczysta zieleń upstrzona złotymi plamkami
    Kolor włosów
    ciemny brąz
    Znaki szczególne
    ledwo dostrzegalne blizny na nadgarstkach
    Genetyka
    brak
    Umiejętność
    przemiana w zwierzę (koń)
    Stan zdrowia
    zdrowy


    Statystyki

    Wiedza o śniących
    II
    Reputacja
    25
    Rozpoznawalność
    30
    Stronnictwo
    0
    Alchemia
    5
    Magia użytkowa
    5
    Magia lecznicza
    10
    Magia natury
    10
    Magia runiczna
    5
    Magia zakazana
    0
    Magia przemiany
    20
    Magia twórcza
    15
    Sprawność fizyczna
    8
    Charyzma
    12
    Wiedza ogólna
    10


    Atuty

    Atut (I)
    Rzemieślnik (I): +5 do rzutu na czynności związane z wytwórstwem przedmiotów.
    Atut (II)
    Znawca transformacji (II): +5 do rzutu kością na dowolne zaklęcie z dziedziny magii przemiany
    Atut (specjalny)
    opis atutu


    Ekwipunek

    Przedmiot
    opis przedmiotu
    Przedmiot
    opis przedmiotu


    Aktualizacje

    Data
    zakup umiejętności przemiany w zwierzę (03.04.2022)
    Data
    aktualizacja

    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karta zaakceptowana
    Postanowiłaś zostać w Midgardzie, choć udało ci się zwiedzić już kawałek świata. Nie było łatwo usiąść się na stałe, biorąc pod uwagę to, co się wydarzyło w twojej rodzinie, a jednak – dzięki ciężkiej, samodzielnej pracy zaczynasz odnosić pierwsze sukcesy. Mam więc nadzieję, droga Chaayo, że szczęście nie opuści cię zbyt szybko, a bogowie będą ci sprzyjać, bez względu na to, gdzie będziesz.


    Prezent

    Na dobry początek chciałbym podarować ci złoty naszyjnik z niewielką klepsydrą z piaskiem z samej Arabii Saudyjskiej, który pewnego razu dostałaś w prezencie od jednego z twoich bliskich przyjaciół, by zawsze przynosił ci szczęście i sprzyjał podejmowanym przez ciebie decyzjom. Raz w miesiącu fabularnym możesz dokonać dodatkowego rzutu w dowolnej rozgrywce pomimo ograniczeń ilości rzutów w danej turze. Dzięki niemu jednorazowo dostajesz +10 do wylosowanego przez ciebie wyniku. Na co dzień jednak naszyjnik z klepsydrą gwarantuje ci zawsze +2 do magii użytkowej. 



    Podsumowanie

    Punkty doświadczenia na start
    700 PD (karta postaci)
    Osoba sprawdzająca
    Björn Guildenstern

    Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz pierwsze punkty doświadczenia na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie należy obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową, za co przysługują ci kolejne punkty, po które możesz zgłosić się w aktualizacji rozwoju postaci. Prosimy także o wpisanie się do spisu absolwentów, jak i instytucji i profesji w celu uzupełnienia dodatkowych informacji o postaci. Powodzenia na fabule!




    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.