:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk
2 posters
Chaaya Damgaard
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Nie 21 Sie - 20:25
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
18.01.2001
Samochód z cichym pomrukiem zwalniającego biegu zaparkował tuż przed wejściem do lokalu. Efektowna otoczka towarzysząca spotkaniu przynosiła poczucie konsternacji, wzbudzone nadmiernym zaangażowaniem pana Landsverka w dopięciu najdrobniejszym szczegółów z dociekliwą starannością. Tuż po otrzymaniu pierwszego listu za chęć nawiązania kontaktu obwiniła rządzące nim wyrzuty sumienia, drugi z kolei nieznacznie utwierdził to założenie. Dopiero widok stojącego przed domem magicznego pojazdu mającego ułatwić dotarcie do restauracji nakazał rozsądniej gospodarować podejrzeniami względem jego motywacji. Miękkość skórzanych siedzeń pozwoliła rozwinąć przyjemność cierpliwego oczekiwania w wymiarze czasu potrzebnego do przedarcia się przez trzewia Midgardu, od otulonych zielenią i ciszą przedmieść do eleganckich kamienic Starego Miasta. Szyld Hibachi lśnił w ciemności złocistym blaskiem, zachęcając do zanurzenia myśli w eklektycznym doznaniu kulinarnych smaków, w świetle zagorzałej tradycji niezwykle nowatorskich i osobliwych. Ciekawość pobudzona upływającym czasem łaskotała aksamit skóry, natarczywie upominając srebro myśli ku wspomnieniom muśniętym żarliwością urazy i czułości, dni pozostawione w przestrzeni milczenia określając jako bezradne względem potrzeby nadania kierunku posiadanym odczuciom. Miotana pomiędzy dwoma przeciwstawnymi sobie doznaniami zaprzestała poddawać je dogłębnym rozważaniom. Nie musiała poświęcać im przesadnie wiele trosk, skoro niebawem mogła przyjrzeć się im z bliska i podjąć ostateczną decyzję.
Cisza panująca wewnątrz restauracji drażniła zakończenia nerwowe. Atmosfera przepływająca w pomieszczeniu w pełni odbiegała od wyobrażeń o popularnych, obleganych przez grono galdrów miejsc, spęczniałych gwarem rozmów i zniecierpliwieniem na pojawienie się zamówienia. Zarówno recepcjonista, jak i kelner odpowiedzialny za wskazanie drogi do stolika z łatwością ulegli pokusie przesunięcia spojrzeniem po bogato zdobionym naszyjniku, zapewne dopisując do niego mylny kontekst sytuacji. Żaden z nich nie miał pojęcia, że nie musiała błagać nikogo o kupno tak drogocennej błyskotki, a wykonała ją dłońmi obdarzonymi darem tworzenia piękna. Łabędzią grację szyi przybrała wartkim strumieniem srebra, otoczonym imponującym blaskiem diamentów i szmaragdów skrzących się w złocistej poświacie magicznego światła. Duma ze stworzenia dzieła będącego uosobieniem perfekcji osiadła na policzkach w towarzystwie różanego rumieńca. Czerń skromnej kreacji przylegającej do ciała niczym druga skóra uwypuklała jego wyjątkowość, jak nawykła określać go niemal za każdym razem, gdy jeszcze w salonie czekał na swoją kolej na ujrzenie światła dziennego. Otulona wonią karmelu, jaśminu i mango przywodziła na myśl orzeźwiającą bryzę indyjskiego oceanu, gdy księżyc muskał wzburzoną taflę wody w delikatnym pocałunku. Jedwabista czułość przekonania o kunszcie egzotycznej urody wzbogaciła się przez milczące odrętwienie w pozostałych lożach. Najwyraźniej wydzielone pomieszczenia zostały zaprojektowane w ten sposób, by zagwarantować gościom poczucie pełnej prywatności, cennej waluty strzeżonej zazdrosnymi spojrzeniami. Jedynym towarzyszącym im odgłosem był miarowy stukot szpilek uderzających o drewnianą podłogę. Płytki, lecz równy oddech grzęznący w piersi przybrał miano szeptu, ociosany zniecierpliwioną myślą krążącą wokół widmowej postaci pana Landsverka trzymanej w umyśle, którą miała nadzieję urzeczywistnić tuż po dotarciu do stolika.
Maarten Landsverk
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Sro 14 Wrz - 18:57
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Jeszcze nie wiem do końca, co mną kierowało; co mną kieruje. Niewinna ciekawość? Czy coś dalece wykraczającego poza jej ramy? Nie próbuję jednak uzyskać za wszelką cenę odpowiedzi. Nie potrzebuję jej w tym momencie. Listy wysłałem bez większego namysłu, chcąc kontynuować rozpoczętą grę – jestem wszak słowny i nie lubię pozostawiać spraw bez odpowiedniego zakończenia. Hibachi mam w głowie od samego początku. Wiem, że tylko tam mogę podjąć mojego gościa – niezwykłego, jak nakazuje mi sądzić każde związane z nią wspomnienie. Odnajduję w jej zachowaniu przyjemnie znajomy schemat, choć ja sam zmieniłem się zupełnie i nie mógłbym już drugi raz w życiu odtworzyć tego samego scenariusza. Czuję się jednak trochę jak w filmie, który płynie alternatywną ścieżką, w którym zmieniono niektóre szczegóły i nieco perspektywę. Staram się wybić na pozycję zdradzającą przewagę, może chcę nieco przytępić jej zapędy i poczucie pewności, dlatego pozwalam sobie na zbytek przepychu i niepotrzebne udziwnienia skryte w postaci magicznej maszyny sunącej po ulicach Midgardu. Nie ma mnie w niej jednak, oddaję zadanie szoferowi, z którego pomocy rzadko sam korzystam. Polubiłem ekstrawagancję wiele lat temu, rozpuścił mnie nadmiar pieniędzy, choć nie pokazuję tego zbyt często. Nie zamierzam jednak ujawniać jej całej prawdy, misternie splatam kolejne nici, tworząc przed kobiecymi oczami nieco przekłamany gobelin. Co zrobi dalej? Chyba intencjonalnie nie chcę jej dopuścić do prawdy – raz pokusiłem się i podjąłem tragiczną decyzję doprowadzającą mnie na samo dno emocjonalnej przepaści. Wciąż jestem wrakiem smętnie wystającym ponad muliste podłoże, nie wiem ile mi zejdzie wypłynięcie z powrotem na światło dzienne. Może potrzebuję tajemniczego prądu morskiego, który zdoła wydźwignąć masywne cielsko ku górze? Może właśnie o to chodzi? Miałem nie szukać odpowiedzi, a znów to robię.
Wzdycham jedynie i przeglądam się w nierównej powierzchni złotych płytek ułożonych na jednej ze ścian restauracyjnej loży. Jeszcze jestem tu sam, wyraźnie przed czasem, jednak musiałem upewnić się samodzielnie, że wszystko przebiega zgodnie z planem. Lokal jest cichy, trzymam w dłoniach maleńką czarkę z płynem ryżowego destylatu przywiezionego przez Brage z prefektury Hyōgo. Egzotyka. Delektuję się nią w zupełnej ciszy, przerywanej co jakiś czas delikatnym echem kroków dobiegającym zza dyskretnie uchylonych drzwi. Cierpkość gruszki drażni język na samym finiszu doznania; aż trudno uwierzyć, że feeria smaku przybierała niegdyś kształt wypolerowanego w sześćdziesięciu procentach ziarna o białawym kolorze. Przejrzałe owoce, chlebowa skórka – przymykam oczy podobnie jak wtedy, w kasynie, próbuję wyostrzyć zmysły owładnięte wyczekiwaniem mojego gościa. Coś we mnie drży, nie potrafię upilnować głowy, ta skłania się lekko i wędruje utartym szlakiem ku nadgarstkowi opasanemu pyszną bransoletą zegarka. Już wkrótce powinna tu być, poruszam się na smukłym krześle, ustawiam czarkę na stoliku i spoglądam na pękaty, ceramiczny tokkuri. Lubię uczyć się nowych słów, lubię wiedzieć z czym obcuję, daleko mi do ignorancji, dlatego zawsze dopytuję lub samodzielnie szukam informacji, wydaje mi się wtedy, że jestem nieco bliżej obcej kultury i obcuję z nią w pełniejszy sposób.
Tokuri tokuri – przelewam kolejną porcję alkoholu przez wąską szyjkę butelki. Wtem słyszę poruszenie. Nie może być inaczej; samochód dotarł do celu. Nie mogę się mylić – prócz nas i obsługi nie będzie tu dzisiaj nikogo więcej. Unoszę czarkę i zwilżam usta. Uśmiecham się chytrze, póki jeszcze mnie nie widzi. Próbuję sobie wyobrazić jakie emocje nią targają: czy jest bardziej zaciekawiona czy może poirytowana pietyzmem z jakim poczyniłem przygotowania do dzisiejszej kolacji. Myślę, że obydwie opcje stwarzają spore pole do działania. Pozwalam się zaskoczyć. Prostuję się lekko, bo czuję powiew chłodnego powietrza. W harmonijną woń sake wdziera się drapieżna nuta ludzkiego ciała. Jeszcze się nie odwracam, pozwalam, by weszła do środka niespeszona (choć wątpię, że mogłaby być) moim zainteresowaniem. Unoszę oczy dopiero wtedy, gdy jest już przy mnie, na twarz przyoblekam spokojny grymas zadowolenia, nie ma w nim krztyny ekscytacji, choć na ułamek sekundy paraliżuje mnie wyciosane z marmuru popiersie wyeksponowane przepychem mieniącej kolii. Nie zawodzi ani odrobinę. Wstaję z miejsca, zapinam guzik marynarki i nasze spojrzenia przywierają do siebie.
— Cieszę się, że odpowiedziała pani na moje zaproszenie — stwierdzam bez cienia zawahania, pewien, że nie mogłoby być inaczej. — Mam nadzieję, że podróż przebiegała bezproblemowo — dodaję jeszcze, wymownie zahaczając o temat samochodu, który dla niej przygotowałem. W dwóch krokach przechodzę na drugą stronę stolika i odchylam krzesło, by mogła usiąść. Nie daję przestrzeni na jakiekolwiek zatarcie granic, jestem nieco zbyt oficjalny lecz nie lubię odkrywać wszystkich kart na samym początku. To dopiero preludium. Mamy jeszcze cały wieczór.
Wzdycham jedynie i przeglądam się w nierównej powierzchni złotych płytek ułożonych na jednej ze ścian restauracyjnej loży. Jeszcze jestem tu sam, wyraźnie przed czasem, jednak musiałem upewnić się samodzielnie, że wszystko przebiega zgodnie z planem. Lokal jest cichy, trzymam w dłoniach maleńką czarkę z płynem ryżowego destylatu przywiezionego przez Brage z prefektury Hyōgo. Egzotyka. Delektuję się nią w zupełnej ciszy, przerywanej co jakiś czas delikatnym echem kroków dobiegającym zza dyskretnie uchylonych drzwi. Cierpkość gruszki drażni język na samym finiszu doznania; aż trudno uwierzyć, że feeria smaku przybierała niegdyś kształt wypolerowanego w sześćdziesięciu procentach ziarna o białawym kolorze. Przejrzałe owoce, chlebowa skórka – przymykam oczy podobnie jak wtedy, w kasynie, próbuję wyostrzyć zmysły owładnięte wyczekiwaniem mojego gościa. Coś we mnie drży, nie potrafię upilnować głowy, ta skłania się lekko i wędruje utartym szlakiem ku nadgarstkowi opasanemu pyszną bransoletą zegarka. Już wkrótce powinna tu być, poruszam się na smukłym krześle, ustawiam czarkę na stoliku i spoglądam na pękaty, ceramiczny tokkuri. Lubię uczyć się nowych słów, lubię wiedzieć z czym obcuję, daleko mi do ignorancji, dlatego zawsze dopytuję lub samodzielnie szukam informacji, wydaje mi się wtedy, że jestem nieco bliżej obcej kultury i obcuję z nią w pełniejszy sposób.
Tokuri tokuri – przelewam kolejną porcję alkoholu przez wąską szyjkę butelki. Wtem słyszę poruszenie. Nie może być inaczej; samochód dotarł do celu. Nie mogę się mylić – prócz nas i obsługi nie będzie tu dzisiaj nikogo więcej. Unoszę czarkę i zwilżam usta. Uśmiecham się chytrze, póki jeszcze mnie nie widzi. Próbuję sobie wyobrazić jakie emocje nią targają: czy jest bardziej zaciekawiona czy może poirytowana pietyzmem z jakim poczyniłem przygotowania do dzisiejszej kolacji. Myślę, że obydwie opcje stwarzają spore pole do działania. Pozwalam się zaskoczyć. Prostuję się lekko, bo czuję powiew chłodnego powietrza. W harmonijną woń sake wdziera się drapieżna nuta ludzkiego ciała. Jeszcze się nie odwracam, pozwalam, by weszła do środka niespeszona (choć wątpię, że mogłaby być) moim zainteresowaniem. Unoszę oczy dopiero wtedy, gdy jest już przy mnie, na twarz przyoblekam spokojny grymas zadowolenia, nie ma w nim krztyny ekscytacji, choć na ułamek sekundy paraliżuje mnie wyciosane z marmuru popiersie wyeksponowane przepychem mieniącej kolii. Nie zawodzi ani odrobinę. Wstaję z miejsca, zapinam guzik marynarki i nasze spojrzenia przywierają do siebie.
— Cieszę się, że odpowiedziała pani na moje zaproszenie — stwierdzam bez cienia zawahania, pewien, że nie mogłoby być inaczej. — Mam nadzieję, że podróż przebiegała bezproblemowo — dodaję jeszcze, wymownie zahaczając o temat samochodu, który dla niej przygotowałem. W dwóch krokach przechodzę na drugą stronę stolika i odchylam krzesło, by mogła usiąść. Nie daję przestrzeni na jakiekolwiek zatarcie granic, jestem nieco zbyt oficjalny lecz nie lubię odkrywać wszystkich kart na samym początku. To dopiero preludium. Mamy jeszcze cały wieczór.
Chaaya Damgaard
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Sob 17 Wrz - 20:16
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Nagrody o przeciętnej wartości niosła utarta gra pozorów. Płytkie, pozbawione brzmienia komunikaty były zaledwie echem prawdziwego języka, rozumiane jako kłamstwa wytłuszczone na rzecz chwilowego uniesienia. Mogła gdybać nad burzowym kształtem myśli skrywanym za maską uśmiechu pana Landsverka, lecz nie ulegało wątpliwości, że wnoszenie nadmiernego wysiłku w nieopłacalną transakcję uznałby za haniebną stratę czasu i możliwości. Za pewny dowód zawarcia nieformalnej umowy o rozpoczęciu rozgrywki przyjęła jego obecność. Wypełniając list gorączkowymi pociągnięciami pióra, zupełnie odruchowo ważyła wartość wymiany zdań w półmroku kasyna, w kolacji widząc sposobność do powtórzenia poprzedniego sukcesu. Loża otulona ciszą sprzyjała ponownemu nawiązania porozumienia w sprzyjających temu warunkach, owijając czujność lgnących ku sobie spojrzeń w aksamitny woal sympatii. Poprzedziła uczucia skupiające się na jego postaci odczuciami nikłego oburzenia i złości. Zapomnienie nie skryło obojętności wyrażonej przy kontuarze, a wciąż pielęgnowało to wspomnienie z gorliwą czułością, stawiając je w fundamencie perspektywy przyjęcia atrakcji wieczoru. Nazbyt spokojne oblicze pana Landsverka uznała za zabieg godny chwały samego Lokiego. Było jednak zbyt wcześnie, by podburzyć teatralną fasadę i ujrzeć pierwotną żarliwość uczuć niezależnie od ich charakteru, chcąc nacieszyć zmysły słodyczą triumfu być może jeszcze nie dzisiaj. Niezależnie od przebiegu wydarzeń zamierzała trwać w cierpliwym oczekiwaniu, o którym nie miał świadczyć uśmiech ust smagniętych szkarłatem szminki - w ferworze wizji mogła przypomnieć mu o istnieniu gibkich, zgrabnych ciał czarnych panter przemierzających bezkres dżungli. Nikły chłód naszyjnika oplatającego szyję sprawiał, że nie zatracała się w dzikości i zachowywała ogładę, skrupulatnie odcinając zalążki zainteresowania pobudzane do życia wibracją jego tembru głosu.
Nie śpiesząc się nadmiernie do udzielenia odpowiedzi, obrzuciła lożę pełnym zainteresowania spojrzeniem. Z wyraźną przyjemnością chłonęła towarzystwo wykwintnego wnętrza, aspirującego do dążenia za nowoczesnością kuchni podawanej w lokalu. Złoty blask światła, spotęgowany spiralą cennego kruszcu finezyjnych żyrandoli, naznaczył karmel skóry opalizującymi refleksami, przesuwającymi się przy każdym z delikatnych ruchów ciała. Surowe wnętrze ścian nadawało egzotyce urody nadmiernego powabu, o czym świadczyła pewność nonszalancji sączącej się z rozgwieżdżonych oczu.
— W istocie przebiegła spokojnie. Magia wyposażyła nas w szybsze sposoby przemieszczania się z miejsca na miejsce, przy czym przejażdżka samochodem jest niewątpliwie przyjemniejsza, choć pochłania więcej czasu — rzekła, pozwalając zadowoleniu przewinąć jedwabne nitki pomiędzy poszczególnymi słowami. Trwało to krótko, zaledwie drobny ułamek chwili, mogąc przez to ujść w jego percepcji równie lekko co złudzenie rzucające cień. Nie nawykła do kłamstw. Powiedzenie prawdy nie było równoznaczne z okazaniem nadmiernej satysfakcji. Dawkowała ją w zgodzie z własnymi kaprysami, nie odsłaniając posiadanych kart zbyt wcześnie. Czujne, muśnięte gorączkową żarliwością spojrzenie soczyście zielonych tęczówek zaledwie muskało napiętą powłokę skóry, nie dając mu chwili wytchnienia od jednocześnie natrętnego i błogiego towarzystwa kobiecej jaźni, pozwalając na uszczknięcie odrobiny zainteresowania. Podszczypując go natarczywością zamierzała skubać wątłą linię granicy narzuconą przez oficjalne powitanie. Wieczór nie rozpoczął się jeszcze na dobre, a już bawiła się wyśmienicie i nie mogła skrócić postronków stopniowo urastającej ekscytacji. — Od niechcenia zastanawiam się, jak wielkie wyrzuty sumienia pustoszyły twoje myśli, Maartenie, skoro mam przyjemność siedzieć naprzeciw Ciebie w Hibachi. Ku temu spotkaniu nie mogło powieść Cię zainteresowanie mną, prawda? Zdołałeś nakreślić błędny obraz mojej osobowości i próbujesz skorygować bądź utwierdzić żywione przekonania — chłodny rachunek obrazował rozważania odnośnie prawdziwych intencji stojących za impulsem nakazującym wysłanie wiadomości. Przedostanie się do motywu Landsverka nie było warunkiem koniecznym względem kontynuowania rozmowy, lecz wzbogaciłoby ją o nowe, intrygujące doznania. Potrafiła działać bez wskazówek, z dziecinną łatwością zdobywając to, co dla innych oznaczałoby zwycięstwo poniesione kosztem koszmarnego wysiłku. Wzburzony rytm płytkiego oddechu uwolnił esencję olejków wtartych w skórę - znany mu już karmel i jaśmin wzbogacił się o towarzystwo nuty mango. — Niemniej, niezależnie od udzielonej przez Ciebie odpowiedzi, możemy czerpać przyjemność z wieczoru spędzonego we własnym towarzystwie — poniekąd zwolniła go z konieczności zabierania głosu, odnoszenie się do tego, co tkwiło między wierszami wysłanych listów. Na pierwszym planie, ponad zaintrygowanie i pasję, stało zaciekawienie skomplikowaną osobowością Maartena. Sam moment zauważenia go w tłumie oblegającym bar był wart głębszych rozważań. Chmurna ciżba mężczyzn poszukujących wytchnienia w alkoholowym letargu była jednolita, miałka, niezdolna do nakreślenia znaków szczególnych. Nawet w tak niesprzyjających warunkach zdołali doprowadzić do sytuacji, w której kosztowali pociechy nieskrępowanej wymiany zdań w ciszy loży.
Nie śpiesząc się nadmiernie do udzielenia odpowiedzi, obrzuciła lożę pełnym zainteresowania spojrzeniem. Z wyraźną przyjemnością chłonęła towarzystwo wykwintnego wnętrza, aspirującego do dążenia za nowoczesnością kuchni podawanej w lokalu. Złoty blask światła, spotęgowany spiralą cennego kruszcu finezyjnych żyrandoli, naznaczył karmel skóry opalizującymi refleksami, przesuwającymi się przy każdym z delikatnych ruchów ciała. Surowe wnętrze ścian nadawało egzotyce urody nadmiernego powabu, o czym świadczyła pewność nonszalancji sączącej się z rozgwieżdżonych oczu.
— W istocie przebiegła spokojnie. Magia wyposażyła nas w szybsze sposoby przemieszczania się z miejsca na miejsce, przy czym przejażdżka samochodem jest niewątpliwie przyjemniejsza, choć pochłania więcej czasu — rzekła, pozwalając zadowoleniu przewinąć jedwabne nitki pomiędzy poszczególnymi słowami. Trwało to krótko, zaledwie drobny ułamek chwili, mogąc przez to ujść w jego percepcji równie lekko co złudzenie rzucające cień. Nie nawykła do kłamstw. Powiedzenie prawdy nie było równoznaczne z okazaniem nadmiernej satysfakcji. Dawkowała ją w zgodzie z własnymi kaprysami, nie odsłaniając posiadanych kart zbyt wcześnie. Czujne, muśnięte gorączkową żarliwością spojrzenie soczyście zielonych tęczówek zaledwie muskało napiętą powłokę skóry, nie dając mu chwili wytchnienia od jednocześnie natrętnego i błogiego towarzystwa kobiecej jaźni, pozwalając na uszczknięcie odrobiny zainteresowania. Podszczypując go natarczywością zamierzała skubać wątłą linię granicy narzuconą przez oficjalne powitanie. Wieczór nie rozpoczął się jeszcze na dobre, a już bawiła się wyśmienicie i nie mogła skrócić postronków stopniowo urastającej ekscytacji. — Od niechcenia zastanawiam się, jak wielkie wyrzuty sumienia pustoszyły twoje myśli, Maartenie, skoro mam przyjemność siedzieć naprzeciw Ciebie w Hibachi. Ku temu spotkaniu nie mogło powieść Cię zainteresowanie mną, prawda? Zdołałeś nakreślić błędny obraz mojej osobowości i próbujesz skorygować bądź utwierdzić żywione przekonania — chłodny rachunek obrazował rozważania odnośnie prawdziwych intencji stojących za impulsem nakazującym wysłanie wiadomości. Przedostanie się do motywu Landsverka nie było warunkiem koniecznym względem kontynuowania rozmowy, lecz wzbogaciłoby ją o nowe, intrygujące doznania. Potrafiła działać bez wskazówek, z dziecinną łatwością zdobywając to, co dla innych oznaczałoby zwycięstwo poniesione kosztem koszmarnego wysiłku. Wzburzony rytm płytkiego oddechu uwolnił esencję olejków wtartych w skórę - znany mu już karmel i jaśmin wzbogacił się o towarzystwo nuty mango. — Niemniej, niezależnie od udzielonej przez Ciebie odpowiedzi, możemy czerpać przyjemność z wieczoru spędzonego we własnym towarzystwie — poniekąd zwolniła go z konieczności zabierania głosu, odnoszenie się do tego, co tkwiło między wierszami wysłanych listów. Na pierwszym planie, ponad zaintrygowanie i pasję, stało zaciekawienie skomplikowaną osobowością Maartena. Sam moment zauważenia go w tłumie oblegającym bar był wart głębszych rozważań. Chmurna ciżba mężczyzn poszukujących wytchnienia w alkoholowym letargu była jednolita, miałka, niezdolna do nakreślenia znaków szczególnych. Nawet w tak niesprzyjających warunkach zdołali doprowadzić do sytuacji, w której kosztowali pociechy nieskrępowanej wymiany zdań w ciszy loży.
Maarten Landsverk
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Sro 21 Wrz - 21:15
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Trzymam za brzeg oparcia i czekam, aż usiądzie na wskazanym miejscu. Śledzę jej ruch, omiatam spojrzeniem ramię zarysowane pod materiałem sukienki i szyję przyozdobioną pyszniącym się naszyjnikiem. Nie muszę się długo zastanawiać nad tym, skąd pochodzi owo cudo. Znam jej fach i sądzę, że jako wytrawna rzemieślniczka nie założyłaby nic, co nie zadowoliłoby jej pod każdym, najmniejszym względem, a ideał można wytworzyć jedynie własnymi rękami. Dlatego wiem, że jest to jej dzieło. Ciepłe wici światła odbijają się od kamieni, skrzą się i powodują zawrót głowy – hipnotyzują niczym dziesiątki kocich oczu wyzierających ze srebrnej oprawy. A może to ślepia jadowitych węży? Pułapka zastawiona na nierozważnych, zbyt długo przywierających do nich swoją ciekawością osobników? Chyba nie chcę testować na ten moment ich właściwości, dlatego zaraz przesuwam swoją uwagę nieco wyżej, na karmin ust, a później na ostrość policzków. Uśmiecham się, nadal niezwykle uprzejmie i robię to, co powinien zrobić prawdziwy dżentelmen. Nie uchybiam manierom, nadal bardzo oficjalnie trzymam się w odpowiedniej odległości. Podoba mi się podjęta gra, nawet jeśli nie wytrwam w niej wystarczająco długo. Mam jednak swoje ambicje. Kiedy opada na krzesło i mówi mi o przebiegu podróży, wychwytuję drobną uszczypliwość, choć może to kwestia mojego przewrażliwienia, ale przecież o to mi chodziło. Miałem wywołać w niej emocje, których nie zaznałaby, gdyby musiała się tu po prostu teleportować. Śmieję się pod nosem i zmierzam na swoją stronę, by również usiąść i móc bezkarnie zatopić się w kontemplowaniu jej twarzy. Obcowanie z nią sprawia mi wyraźną przyjemność, bo czuję dreszcz przechodzący po ramionach. Zbytnia ekscytacja nie jest wskazana i sądziłem, że już nic nie będzie w stanie mnie poruszyć, a jednak… jednak człowiek uczy się całe życie. Rozpinam guzik marynarki i moszczę się wygodnie, sięgam po tokkuri, obok którego stoi dodatkowa czarka barwiona na jadeitowo.
— Pierwszy raz podobne cudo widziałem we Włoszech, na początku lat osiemdziesiątych, zapragnąłem wówczas posiadać swoją kopię, oczywiście zmodyfikowaną na naszą, magiczną modłę. Lubię nim podróżować, choć ostatnio niewiele mam ku temu okazji — zawieszam głos i unoszę buteleczkę, po czym wlewam sake do wolnego naczynka. Zachęcam pannę Damgaard, by sięgnęła po alkohol. Przypominam sobie, że mój samochód w Midgardzie, wówczas jeszcze niewielki Fiat 124 Sport Spider, był dość ekscentryczną nowością, na którą pozwalali sobie faktycznie najbogatsi, przejawiający dość liberalne podejście, mieszkańcy. Teraz widok ten nieco okrzepł w świadomości ogółu i nie był aż tak bardzo wyjątkowy. Oczywiście, nie uważam się za prekursora; samochody były o wiele wcześniej, mój dziadek również przejawiał pewne motoryzacyjne zacięcie, jednak widok rozpędzonego kabrioletu nie należał do często obserwowanego zjawiska.
Gdzieś w tle widzę przesuwający się cień kelnerów, są jednak na tyle dyskretni, że nie wywołują dyskomfortu zakłócającego prywatność. Krótkim gestem wskazuję, że potrzebujemy jeszcze trochę czasu. Każdy element zgrywa się z sobą, nie mogłoby być inaczej. Opieram lekko łokcie o blat stolika. Butelka z sake stoi na swoim miejscu, na powierzchni czarki widać niewielkie okręgi wywołane drganiem. Próbuje się na nich skupić, kiedy padają kolejne słowa, całkiem odważne i zdradzające jej zainteresowanie moimi motywami. Prowokuje, choć nie sądziłem, że tak szybko podda się zwodniczym podszeptom. Myślałem, że będzie trwała niewzruszona jeszcze przez pewien czas, uważając, że wszystko jest w jak największym porządku. Mój list drażni ją jednak, podobnie jak rozmowa przeprowadzona w kasynie. Jest bezpośrednia, porzuca zbędne ugrzecznienia, co daje wrażenie swobody. Każda moja odpowiedź na swój sposób będzie zaś niedostateczna i niezadowalająca. Zdradzi moje słabości, które chciałaby poznać. Muszę być rozważny, przynajmniej teraz. Dotykam palcem chłodnej ceramiki, nie mogę dłużej milczeć, bo to dość nietaktowne, przechodzę więc płynnie do kilku prostych słów, odbijając piłeczkę.
— Stawiasz daleko idące wnioski — stwierdzam bez krztyny złośliwości. — To dość zuchwałe — unoszę wreszcie moją czarkę, lecz nie przysuwam jej do ust. — Może problem tkwi w tym, że i ty uległaś błędnym przekonaniom na mój temat, Chaayo? — wyciągam głoski jej imienia i rozsmakowuję się w nich. Patrzę uważnie w jej oczy, nie próbuję przed nimi uciekać. Na ustach wciąż błąka mi się grymas zadowolenia. Może to właśnie nas skłoniło do spotkania. Posądza mnie o brutalność myśli, o niesprawiedliwość przypisywania jej cech kobiety wyrachowanej, lecz przecież i ona próbuje mnie wcisnąć w pewną, wygodną dla siebie formę. Kim jestem dla Chaayi Damgaard? Czego oczekuje? Ma rację, to nie przeszkadza mi w żadnym stopniu w celebrowaniu naszego spotkania. Cieszę się szczerze, że zgodziła się być moją towarzyszką. Kiwam głową. — To prawda, dlatego zacznijmy od drobnego toastu — zachęcam ją do uniesienia naczynka z sake. — Ostatnio nie udało nam się wspólnie wypić — wyginam kącik w szelmowskim uśmiechu. Odmówiła wtedy skosztowania drinka. Dzisiaj nie musiała być aż tak surowa względem mojego zachowania, bowiem nie prowokowałem brakiem taktu. Wszystko układało się w stosownych ramach. — Za co tylko chcesz, za wieczór, za spotkanie, a może… — zawieszam głos i z satysfakcją wypowiadam końcową deklarację. — Może za owocną walkę z błędnymi przekonaniami?
— Pierwszy raz podobne cudo widziałem we Włoszech, na początku lat osiemdziesiątych, zapragnąłem wówczas posiadać swoją kopię, oczywiście zmodyfikowaną na naszą, magiczną modłę. Lubię nim podróżować, choć ostatnio niewiele mam ku temu okazji — zawieszam głos i unoszę buteleczkę, po czym wlewam sake do wolnego naczynka. Zachęcam pannę Damgaard, by sięgnęła po alkohol. Przypominam sobie, że mój samochód w Midgardzie, wówczas jeszcze niewielki Fiat 124 Sport Spider, był dość ekscentryczną nowością, na którą pozwalali sobie faktycznie najbogatsi, przejawiający dość liberalne podejście, mieszkańcy. Teraz widok ten nieco okrzepł w świadomości ogółu i nie był aż tak bardzo wyjątkowy. Oczywiście, nie uważam się za prekursora; samochody były o wiele wcześniej, mój dziadek również przejawiał pewne motoryzacyjne zacięcie, jednak widok rozpędzonego kabrioletu nie należał do często obserwowanego zjawiska.
Gdzieś w tle widzę przesuwający się cień kelnerów, są jednak na tyle dyskretni, że nie wywołują dyskomfortu zakłócającego prywatność. Krótkim gestem wskazuję, że potrzebujemy jeszcze trochę czasu. Każdy element zgrywa się z sobą, nie mogłoby być inaczej. Opieram lekko łokcie o blat stolika. Butelka z sake stoi na swoim miejscu, na powierzchni czarki widać niewielkie okręgi wywołane drganiem. Próbuje się na nich skupić, kiedy padają kolejne słowa, całkiem odważne i zdradzające jej zainteresowanie moimi motywami. Prowokuje, choć nie sądziłem, że tak szybko podda się zwodniczym podszeptom. Myślałem, że będzie trwała niewzruszona jeszcze przez pewien czas, uważając, że wszystko jest w jak największym porządku. Mój list drażni ją jednak, podobnie jak rozmowa przeprowadzona w kasynie. Jest bezpośrednia, porzuca zbędne ugrzecznienia, co daje wrażenie swobody. Każda moja odpowiedź na swój sposób będzie zaś niedostateczna i niezadowalająca. Zdradzi moje słabości, które chciałaby poznać. Muszę być rozważny, przynajmniej teraz. Dotykam palcem chłodnej ceramiki, nie mogę dłużej milczeć, bo to dość nietaktowne, przechodzę więc płynnie do kilku prostych słów, odbijając piłeczkę.
— Stawiasz daleko idące wnioski — stwierdzam bez krztyny złośliwości. — To dość zuchwałe — unoszę wreszcie moją czarkę, lecz nie przysuwam jej do ust. — Może problem tkwi w tym, że i ty uległaś błędnym przekonaniom na mój temat, Chaayo? — wyciągam głoski jej imienia i rozsmakowuję się w nich. Patrzę uważnie w jej oczy, nie próbuję przed nimi uciekać. Na ustach wciąż błąka mi się grymas zadowolenia. Może to właśnie nas skłoniło do spotkania. Posądza mnie o brutalność myśli, o niesprawiedliwość przypisywania jej cech kobiety wyrachowanej, lecz przecież i ona próbuje mnie wcisnąć w pewną, wygodną dla siebie formę. Kim jestem dla Chaayi Damgaard? Czego oczekuje? Ma rację, to nie przeszkadza mi w żadnym stopniu w celebrowaniu naszego spotkania. Cieszę się szczerze, że zgodziła się być moją towarzyszką. Kiwam głową. — To prawda, dlatego zacznijmy od drobnego toastu — zachęcam ją do uniesienia naczynka z sake. — Ostatnio nie udało nam się wspólnie wypić — wyginam kącik w szelmowskim uśmiechu. Odmówiła wtedy skosztowania drinka. Dzisiaj nie musiała być aż tak surowa względem mojego zachowania, bowiem nie prowokowałem brakiem taktu. Wszystko układało się w stosownych ramach. — Za co tylko chcesz, za wieczór, za spotkanie, a może… — zawieszam głos i z satysfakcją wypowiadam końcową deklarację. — Może za owocną walkę z błędnymi przekonaniami?
Chaaya Damgaard
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Nie 25 Wrz - 19:02
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Pęta jedwabnego sznura skrępowały oddech wyzierający z piersi. Forma wtłaczanego wewnątrz płuc powietrza przybrała płytką formę, niezdolną do stawienia oporu przed spojrzeniem naginającym go wedle uznania. Zdrada dokonana przez ciało ugrzęzła w goryczy niezadowolenia. Z nadmierną starannością skryła motłoch siejący spustoszenie, wiedząc, że oddanie mu inicjatywy na tak wczesnym etapie spotkania oznacza bolesną porażkę. Zakończenie rywalizacji przynoszącej rozkoszną satysfakcję wywołałoby niedosyt i na wskroś głębokie przekonanie o zmarnowaniu potencjalnej okazji na kolejne etapy konkurów. Pewność skrząca się w złotych plamkach na powierzchni soczyście zielonych tęczówkach ujawniła nieposkromiony głód, przystały w postaci pokrytej czarnej, aksamitnej sierści drapieżnego kota. Wyobrażenie dzikiego zwierzęcia przemykało tuż pod skórą w chwilach takich jak te, konfrontując przekonania o posiadanej sile z namacalnym, brutalnym dowodem na istnienie oponenta o równie zaciekłej naturze. Przeżarta ignorancją wobec ostrzegawczego szeptu, nieśpiesznie sięgnęła ku wibracjom skrytym w głębokim tembrze głosu, rozpieszczając je wdzięcznością czułego spojrzenia przesuwanego po marmurowym licu. Upojna harmonia kości policzkowym i wyrazistej linii szczęki tworzyła obraz mężczyzny o stonowanym, uprzejmym charakterze, czemu z kolei zaprzeczała intrygująca perfekcja wykroju ust. Zwątpiłaby w żarliwe zapewnienia kobiet, gdyby zaprzeczyły ukorzeniu głów w ramach otrzymania przelotnego pocałunku. Dla zarumienionych, leciwych trzpiotek nie istniała lepsza nagroda niż cząstka bzdurnej uwagi rzucona jak ochłap zepsutego mięsa. Zniecierpliwienie wiło się pod skórą w szaleńczym afekcie, powstrzymane w krwiożerczym afekcie udowodnienia popełnionego błędu oraz zadowoleniem rozrastającym się równolegle do krótkiego wspomnienia o magicznym samochodzie.
Duma z posiadania czegoś tak wyjątkowego nieświadomie pęczniała w nim wraz z każdym słowem. Zajęcie miejsca na skórzanym siedzeniu pojazdu posiadającego szczególne miejsce w jego sercu oznaczało, że obdarzył ją nietuzinkowym kredytem zaufania, choć zapewne nie zrobił tego w pełni świadom konsekwencji, czy też myśli mogących pojawić się w jej umyśle. Dla wielu w Midgardzie posiadanie pojazdu wciąż oznaczało zbytek kultury śniących, a co gorsza, pogwałcenie tradycji korzystania z symbolicznych środków transportu.
— Ktokolwiek jest odpowiedzialny za przeniesienie go na nasze ulice, może być zadowolony ze swojego dzieła. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie czerpałam zadowolenia ze zdecydowanie zbyt krótkiego przejazdu ulicami miasta — pochlebstwo wyrzekła szczerze, z niewymuszoną uprzejmością, na drobną cząstkę chwili zapominając o przyjętych regułach rywalizacji. Podróżując po Europie nie nadużywała gościnności śniących i zazwyczaj sięgała po sprawdzone, magiczne sposoby sprawnego przemieszczania się po mieście. Skupiska osób o magicznych zdolnościach pozwalały na teleportację bez ryzyka wykrycia. Tu, w domu boskiego błogosławieństwa, mógł mieć obawy jedynie przed społecznym ostracyzmem.
Jadeitowa czarka wpasowała się w objęcia smukłych, zgrabnych palców. W oczekiwaniu odpowiedzi nie przypominała już drapieżnego kota, lecz z dziecinną łatwością przeobraziła swą formę w gładkie ciało węża. Jadeitowe krople naszyjnika lśniące w przytłumionym świetle żyrandoli przypominały gadzie ślepia, a pajęczyna srebra mogła być odlewem jadu wysączonego z kłów. Przedstawienie tego zjawiska należało do siły woli wyrażanej stanowczym spojrzeniem soczyście zielonych oczu. Pozbawiona dziewczęcej nieśmiałości bez strachu stanęła naprzeciw dominującej obecności niemal obcego mężczyzny, okryta wyłącznie materiałem aksamitnej, czarnej sukni i poczuciem rychłego zwycięstwa. Kopuła złotych wspomnień roziskrzyła żarliwe więzi stworzone w nieświadomości przywiązania, lgnąc ku intrygującemu źródłu ciepła, nadaremnie próbując oszukać zmysły, wmawiając im, że mężczyzna siedzący naprzeciw nie jest powodem ich powstania. Im nieustępliwej sięgał po śmiałość, tym mocniej pragnęła połączyć ją z doznaniem ognistego żaru trawiącego trzewia, niszczący to, co spotkał na swej drodze. Pojawienie się gorączkowych odczuć było dla niej zaskoczeniem. Dotychczasowe przeżycia nauczały zachowania wstrzemięźliwości oraz marazmu, pozbawionego przywiązania aktu kluczenia pomiędzy płomieniami myśli.
— Jeśli pragniesz podjąć z nimi zwycięską walkę, musisz poświęcić mi zdecydowanie więcej czasu niż ten, który spędzimy na kolacji, Maartenie — słodka symfonia dźwięcznego głosu owinęła się starannie wokół jego jaźni, czule naciskając na co bardziej wrażliwe fragmenty, skłonne prowokować zmianę jej obrazu. Niezamierzenie zaoferowała mu również możność układania ognistego temperamentu w akompaniamencie trzaskającego mrozu i ciepłego, wiosennego wietrzyku. Z niebywałą odwagą założyła, że prezentowana pewność względem własnych przekonań i własnego ciała nie zbrzydnie Maartenowi na tyle, żeby porzucił wzrastające więzy. Pieszczotliwe spojrzenie znaczył afekt przekornego kaprysu. Niemniej, unoszona przez wzrastające zadowolenie, rozmyślnie zmysłowo uniosła czarkę ku szkarłacie ust i chyłkiem skosztowała sake. Gruszkowa gorycz alkoholu rozlała się po języki i gardle, napawając ją dziwnym do określenia spokojem. — Nie spotkałam Cię wcześniej w kasynie. Jestem tam stałą bywalczynią, a kogoś takiego jak ty nie udało mi się przegapić choćby ze względu na chordy kobiet, które trwałyby za twoimi plecami — z rozbawieniem przysunęła ku sobie wspomnienie z ich ostatniego spotkania, kiedy tuż po pozbawieniu go wzroku musiała znieść nieme awersje panien stojących nieopodal, żądnych jej krwi ściekającej po złotej boazerii. Gardziła tanimi pokazami nienawiści, będącymi sztuczną grą o rzuconych w niebyt konsekwencjach, bowiem były one zbyt bojaźliwe na pokazania utkanych intencji.
Duma z posiadania czegoś tak wyjątkowego nieświadomie pęczniała w nim wraz z każdym słowem. Zajęcie miejsca na skórzanym siedzeniu pojazdu posiadającego szczególne miejsce w jego sercu oznaczało, że obdarzył ją nietuzinkowym kredytem zaufania, choć zapewne nie zrobił tego w pełni świadom konsekwencji, czy też myśli mogących pojawić się w jej umyśle. Dla wielu w Midgardzie posiadanie pojazdu wciąż oznaczało zbytek kultury śniących, a co gorsza, pogwałcenie tradycji korzystania z symbolicznych środków transportu.
— Ktokolwiek jest odpowiedzialny za przeniesienie go na nasze ulice, może być zadowolony ze swojego dzieła. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie czerpałam zadowolenia ze zdecydowanie zbyt krótkiego przejazdu ulicami miasta — pochlebstwo wyrzekła szczerze, z niewymuszoną uprzejmością, na drobną cząstkę chwili zapominając o przyjętych regułach rywalizacji. Podróżując po Europie nie nadużywała gościnności śniących i zazwyczaj sięgała po sprawdzone, magiczne sposoby sprawnego przemieszczania się po mieście. Skupiska osób o magicznych zdolnościach pozwalały na teleportację bez ryzyka wykrycia. Tu, w domu boskiego błogosławieństwa, mógł mieć obawy jedynie przed społecznym ostracyzmem.
Jadeitowa czarka wpasowała się w objęcia smukłych, zgrabnych palców. W oczekiwaniu odpowiedzi nie przypominała już drapieżnego kota, lecz z dziecinną łatwością przeobraziła swą formę w gładkie ciało węża. Jadeitowe krople naszyjnika lśniące w przytłumionym świetle żyrandoli przypominały gadzie ślepia, a pajęczyna srebra mogła być odlewem jadu wysączonego z kłów. Przedstawienie tego zjawiska należało do siły woli wyrażanej stanowczym spojrzeniem soczyście zielonych oczu. Pozbawiona dziewczęcej nieśmiałości bez strachu stanęła naprzeciw dominującej obecności niemal obcego mężczyzny, okryta wyłącznie materiałem aksamitnej, czarnej sukni i poczuciem rychłego zwycięstwa. Kopuła złotych wspomnień roziskrzyła żarliwe więzi stworzone w nieświadomości przywiązania, lgnąc ku intrygującemu źródłu ciepła, nadaremnie próbując oszukać zmysły, wmawiając im, że mężczyzna siedzący naprzeciw nie jest powodem ich powstania. Im nieustępliwej sięgał po śmiałość, tym mocniej pragnęła połączyć ją z doznaniem ognistego żaru trawiącego trzewia, niszczący to, co spotkał na swej drodze. Pojawienie się gorączkowych odczuć było dla niej zaskoczeniem. Dotychczasowe przeżycia nauczały zachowania wstrzemięźliwości oraz marazmu, pozbawionego przywiązania aktu kluczenia pomiędzy płomieniami myśli.
— Jeśli pragniesz podjąć z nimi zwycięską walkę, musisz poświęcić mi zdecydowanie więcej czasu niż ten, który spędzimy na kolacji, Maartenie — słodka symfonia dźwięcznego głosu owinęła się starannie wokół jego jaźni, czule naciskając na co bardziej wrażliwe fragmenty, skłonne prowokować zmianę jej obrazu. Niezamierzenie zaoferowała mu również możność układania ognistego temperamentu w akompaniamencie trzaskającego mrozu i ciepłego, wiosennego wietrzyku. Z niebywałą odwagą założyła, że prezentowana pewność względem własnych przekonań i własnego ciała nie zbrzydnie Maartenowi na tyle, żeby porzucił wzrastające więzy. Pieszczotliwe spojrzenie znaczył afekt przekornego kaprysu. Niemniej, unoszona przez wzrastające zadowolenie, rozmyślnie zmysłowo uniosła czarkę ku szkarłacie ust i chyłkiem skosztowała sake. Gruszkowa gorycz alkoholu rozlała się po języki i gardle, napawając ją dziwnym do określenia spokojem. — Nie spotkałam Cię wcześniej w kasynie. Jestem tam stałą bywalczynią, a kogoś takiego jak ty nie udało mi się przegapić choćby ze względu na chordy kobiet, które trwałyby za twoimi plecami — z rozbawieniem przysunęła ku sobie wspomnienie z ich ostatniego spotkania, kiedy tuż po pozbawieniu go wzroku musiała znieść nieme awersje panien stojących nieopodal, żądnych jej krwi ściekającej po złotej boazerii. Gardziła tanimi pokazami nienawiści, będącymi sztuczną grą o rzuconych w niebyt konsekwencjach, bowiem były one zbyt bojaźliwe na pokazania utkanych intencji.
Maarten Landsverk
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Wto 27 Wrz - 0:25
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Śledzi mnie uważnie i próbuje rozszyfrować, dlaczego ostatecznie skłoniłem się do pomysłu ponownego spotkania. Poruszam się po tym gruncie dość niepewnie, czego jednak nie daję po sobie poznać. Różni nas nie tylko wiek, ale i bagaż życiowy. Nie przeczę, że i ona może kryć za sobą niezwykle wyboistą i krętą drogę. Wręcz przeciwnie. Myślę, że w niektórych aspektach poznała więcej kolorów, napawając się niezależnością nie spętaną rodzinnymi powinnościami. Bo ja – tak, ja… – ja czasami nie wiem, jak zachowywać się, gdy brakuje mi pewnych torów, ram, w objęciach których spędziłem niecałe siedemnaście lat mojego życia. Swobodę dość szybko sobie odciąłem, podejmując, jak na tamten czas, jedyną i słuszną decyzję. Życie z Säde. O ile do roli męża dość szybko przywykłem, o tyle rodzicielstwo okazało się bardzo trudne. Teraz widzę jednak, że czasami się gubię i nie potrafię określić, jak dalej powinienem układać swoją codzienność. Może dlatego właśnie tak bardzo mnie ciekawi? Samowystarczalna, zdecydowana, pewna siebie. Wprawdzie mam to wszystko, lecz po drodze straciłem smak. Chcę odkryć go na nowo. Może stąd symbolika naszego spotkania zaklęta w złotych ścianach Hibachi? Stąd samochód, najdroższa sake i dzieła szefa kuchni oczekujące na swoją kolej? Próbuję dotknąć nieuchwytnego pośrednio, przez kolejne, zbyteczne zabiegi. Uśmiecham się do swoich myśli i czuję spokój, który dla niej objawia się łagodnie przymkniętymi powiekami, kiedy palcem przesuwam po brzegu czarki.
— Kiedyś jeździłem dość często — wyznaję jej i w moich słowach czai się szczypta nostalgii. Milknę i nie odzywam się dość długo, rozpływając w cichych szmerach restauracji. Wspominam wszystkie podróże i zaskakujące jest odkrycie, że zawsze je dzieliłem. Dzieliłem z panią Landsverk, a wraz z podupadaniem naszej relacji, powoli spychałem przyjemność w odmęty zapomnienia. Tak łatwo wyzbyłem się części siebie, zamykając ją na cztery spusty w zimnym hangarze w Ranghildzie Potężnej. Niedorzeczność decyzji mnie piecze, lecz dzięki Chaayi zdecydowałem się na otworzenie skrzyni wypełnionej wspomnieniami utraconej przeszłości. Choć nie, znów wpadam w wątpliwości, może to wina czterech dekad na karku i próba przeżycia ponownej młodości w obawie, że obecnie, powoli, rozpocznie się jedynie degradacja. — Teraz zdaje się to jedynie marnotrawstwem czasu, zwłaszcza, gdy każda sekunda składa się na kolejne, zarabiane talary — parskam, bo brzmię bardzo przewidywalnie, wpasowuję się wręcz wyśmienicie w obraz typowego Landsverka. Podnoszę na nią rozbawione oczy, wokół których układa się siateczka zmarszczek: oglądam je każdego dnia w lustrze i coraz bardziej czuję przygniatający mnie wiek. — Lubię marnować czas — wyjaśniam jeszcze tonem wciąż zabarwionym żartem. W rzeczywistości nie dbam nadmiarowo o dobra materialne, jestem przyzwyczajony, że nigdy niczego mi nie brakuje i ten stan rychło się nie zmieni. — Jako rekompensatę tak krótkiej przyjemności mogę zaproponować kolejną podróż, choć przyznam, że mam w tym też swój interes, bowiem nie zamierzam zawracać głowy szoferowi. Jeśli się nie obawiasz… — sugeruję dość szybko chęć ponownego spotkania, lecz rzucam ją mimochodem, na tyle nienatarczywie, by zaraz przejść do porządku dzisiejszego spotkania. Traktuję to raczej jako swobodną dygresję i przyjazne zaproszenie, które daję jej pod rozwagę. Nie musi przecież nic więcej odpowiadać, bo macham wolną ręką i zaraz skupiam się na nowo na wykrojonych w migdały oczach. Szybko jednak moją uwagę przykuwają jej smukłe palce i sposób w jaki ujmuje niewielkie naczynko. Czerpię wyraźną przyjemność z takich widoków – jej karmelowe dłonie kontrastują z chłodnym jadeitem. W niczym nie przypominają bladości skóry gejszy oplatającej się wokół tradycyjnej ceramiki i to w jakiś dziwny sposób napawa mnie ekscytacją i pragnieniem poznania. Zastanawiam się przez chwilę, czy są spowite chłodem czy wręcz przeciwnie; czy znalazłbym w nich skrawek ciepła. Czy ma je w sobie? Nie mogę jednak teraz odpowiedzieć na to pytanie. Czekam, aż wykona ruch i napije się alkoholu. Nie omieszka mi przy tym wyrzucić drobnej nieścisłości. Kiwam głową i unoszę skwapliwie kąciki ust.
— Jestem na to gotów. — Wie, czego ode mnie oczekuje. To dobrze. Cieszę się, że mówi wprost, że nie spowija swych pragnień woalem konieczności domyślania się. Jest łakoma uwagi i owszem, jedna kolacja jej nie nasyci, podobnie jak nie odsłoni przede mną wszystkich jej tajemnic. — Nie wiem tylko czy mogę liczyć na to samo — mam podobne zasady i lubię wzajemność. Nie będę sam podążał tą ścieżką. Interesuje się mną, choć nie wiem na jakich zasadach i dlaczego. Pokazała słabość podczas spotkania w kasynie, gdy wyłowiła przypadkowego mężczyznę z tłumu, pokazując jak bardzo ugodziło ją moje zachowanie. Pamiętam o wszystkim i nie zamierzam, tak jak i ona, szybko zapomnieć. Zgodnie unoszę swoją czarkę i upijam pierwszy toast. Znajomy smak rozwija się na języku i będzie mi towarzyszył jeszcze przez kilka minut. Układam naczynko na blacie stolika. Poprawiam mankiety koszuli i układam ręce swobodnie przed sobą. — Hordy kobiet? — zanoszę się śmiechem, szczerym, bo wyraźnie mnie rozbawiła. — Cóż, zaskoczę cię. Zdarza mi się tam bywać, lecz bardzo dbam o swoją prywatność. Cenię to sobie. — Nie każdy powinien mnie widywać w podobnych miejscach. Piastowana funkcja zobowiązuje do sporej dozy ostrożności. Nie pokazuję się więc jawnie, nie pozwalam sobie, by śledziły mnie setki oczu. — Mam więc dowód, że moje starania przynoszą efekty — wytykam jej brak uważności, choć w rzeczywistości przecież zdaję sobie sprawę, że widziała mnie wtedy tylko dlatego, bo chciałem być zauważonym. Po rozwodzie niektórym zasadom wyraźnie popuściłem cugli. Ponownie zaczynam się śmiać, podnoszę dłoń i podpieram o nią brodę. Nie mogę się oprzeć i przesuwam brązem tęczówek po skrzącej ciepłymi drobinami skórze, po usta i oczy. — Moje hordy kobiet przeciwko twoim hordom mężczyzn — łaskocze mnie podniebienie, kiedy wypowiadam te słowa. Niedorzeczne i przez to tak zabawne. Myślę, że wychwytuje o co mi chodzi.
— Kiedyś jeździłem dość często — wyznaję jej i w moich słowach czai się szczypta nostalgii. Milknę i nie odzywam się dość długo, rozpływając w cichych szmerach restauracji. Wspominam wszystkie podróże i zaskakujące jest odkrycie, że zawsze je dzieliłem. Dzieliłem z panią Landsverk, a wraz z podupadaniem naszej relacji, powoli spychałem przyjemność w odmęty zapomnienia. Tak łatwo wyzbyłem się części siebie, zamykając ją na cztery spusty w zimnym hangarze w Ranghildzie Potężnej. Niedorzeczność decyzji mnie piecze, lecz dzięki Chaayi zdecydowałem się na otworzenie skrzyni wypełnionej wspomnieniami utraconej przeszłości. Choć nie, znów wpadam w wątpliwości, może to wina czterech dekad na karku i próba przeżycia ponownej młodości w obawie, że obecnie, powoli, rozpocznie się jedynie degradacja. — Teraz zdaje się to jedynie marnotrawstwem czasu, zwłaszcza, gdy każda sekunda składa się na kolejne, zarabiane talary — parskam, bo brzmię bardzo przewidywalnie, wpasowuję się wręcz wyśmienicie w obraz typowego Landsverka. Podnoszę na nią rozbawione oczy, wokół których układa się siateczka zmarszczek: oglądam je każdego dnia w lustrze i coraz bardziej czuję przygniatający mnie wiek. — Lubię marnować czas — wyjaśniam jeszcze tonem wciąż zabarwionym żartem. W rzeczywistości nie dbam nadmiarowo o dobra materialne, jestem przyzwyczajony, że nigdy niczego mi nie brakuje i ten stan rychło się nie zmieni. — Jako rekompensatę tak krótkiej przyjemności mogę zaproponować kolejną podróż, choć przyznam, że mam w tym też swój interes, bowiem nie zamierzam zawracać głowy szoferowi. Jeśli się nie obawiasz… — sugeruję dość szybko chęć ponownego spotkania, lecz rzucam ją mimochodem, na tyle nienatarczywie, by zaraz przejść do porządku dzisiejszego spotkania. Traktuję to raczej jako swobodną dygresję i przyjazne zaproszenie, które daję jej pod rozwagę. Nie musi przecież nic więcej odpowiadać, bo macham wolną ręką i zaraz skupiam się na nowo na wykrojonych w migdały oczach. Szybko jednak moją uwagę przykuwają jej smukłe palce i sposób w jaki ujmuje niewielkie naczynko. Czerpię wyraźną przyjemność z takich widoków – jej karmelowe dłonie kontrastują z chłodnym jadeitem. W niczym nie przypominają bladości skóry gejszy oplatającej się wokół tradycyjnej ceramiki i to w jakiś dziwny sposób napawa mnie ekscytacją i pragnieniem poznania. Zastanawiam się przez chwilę, czy są spowite chłodem czy wręcz przeciwnie; czy znalazłbym w nich skrawek ciepła. Czy ma je w sobie? Nie mogę jednak teraz odpowiedzieć na to pytanie. Czekam, aż wykona ruch i napije się alkoholu. Nie omieszka mi przy tym wyrzucić drobnej nieścisłości. Kiwam głową i unoszę skwapliwie kąciki ust.
— Jestem na to gotów. — Wie, czego ode mnie oczekuje. To dobrze. Cieszę się, że mówi wprost, że nie spowija swych pragnień woalem konieczności domyślania się. Jest łakoma uwagi i owszem, jedna kolacja jej nie nasyci, podobnie jak nie odsłoni przede mną wszystkich jej tajemnic. — Nie wiem tylko czy mogę liczyć na to samo — mam podobne zasady i lubię wzajemność. Nie będę sam podążał tą ścieżką. Interesuje się mną, choć nie wiem na jakich zasadach i dlaczego. Pokazała słabość podczas spotkania w kasynie, gdy wyłowiła przypadkowego mężczyznę z tłumu, pokazując jak bardzo ugodziło ją moje zachowanie. Pamiętam o wszystkim i nie zamierzam, tak jak i ona, szybko zapomnieć. Zgodnie unoszę swoją czarkę i upijam pierwszy toast. Znajomy smak rozwija się na języku i będzie mi towarzyszył jeszcze przez kilka minut. Układam naczynko na blacie stolika. Poprawiam mankiety koszuli i układam ręce swobodnie przed sobą. — Hordy kobiet? — zanoszę się śmiechem, szczerym, bo wyraźnie mnie rozbawiła. — Cóż, zaskoczę cię. Zdarza mi się tam bywać, lecz bardzo dbam o swoją prywatność. Cenię to sobie. — Nie każdy powinien mnie widywać w podobnych miejscach. Piastowana funkcja zobowiązuje do sporej dozy ostrożności. Nie pokazuję się więc jawnie, nie pozwalam sobie, by śledziły mnie setki oczu. — Mam więc dowód, że moje starania przynoszą efekty — wytykam jej brak uważności, choć w rzeczywistości przecież zdaję sobie sprawę, że widziała mnie wtedy tylko dlatego, bo chciałem być zauważonym. Po rozwodzie niektórym zasadom wyraźnie popuściłem cugli. Ponownie zaczynam się śmiać, podnoszę dłoń i podpieram o nią brodę. Nie mogę się oprzeć i przesuwam brązem tęczówek po skrzącej ciepłymi drobinami skórze, po usta i oczy. — Moje hordy kobiet przeciwko twoim hordom mężczyzn — łaskocze mnie podniebienie, kiedy wypowiadam te słowa. Niedorzeczne i przez to tak zabawne. Myślę, że wychwytuje o co mi chodzi.
Chaaya Damgaard
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Czw 29 Wrz - 10:18
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Melancholia wybrzmiewająca w słowach Maartena była dla niej zaskoczeniem. Zauważyła, że darzył on samochód nostalgię, ale nie posądzała go o nadanie tym wspomnieniom aż tak bezdennej głębi. Obserwowanie nieznacznych zmian w mimice twarzy było intrygującym doświadczeniem, które jednocześnie pokazywało część natury zapewne niedostępną przez większość życia. Pozwalając mu na utonięcie w obrazach przeszłości dostała niepowtarzalną okazję ujrzenia kogoś o spokojnym, wręcz rozleniwionym obliczu. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy w latach skrytych przed nią za milczeniem był ktoś, komu pozwalał zająć miejsce obok siedzenia kierowcy. Nie żywiła wobec tego przesadnej zazdrości, za motywami swoich rozmyślań umieszczając ciekawość.
— Myślę, że nie powinieneś klasyfikować swoich pasji jako marnowania czasu. Czasami to jedyna ucieczka wobec udręk widocznych w świetle dnia — choć rozumiała, że zabarwił wypowiedziane słowa żartem, tak nie mogła się przemóc i powiedziała myśl, która jeszcze przed chwilą była samotną ideą. — Będę musiała się przekonać, czy twoje przechwałki o byciu dobrym kierowcą są prawdziwe — perspektywa spędzenia wieczoru w taki sposób była zbyt zachęcająca, aby nie złapać rzuconej mimowolnie sugestii. Zdawała się również nie zauważać tego, jak pieszczotliwie obejmuje jej twarz łagodnym spojrzeniem, przy czym prawda nie zasługiwała na objawienie - mogła go na tym przyłapać, ale ostatecznie nie uczyniła nic, by to uczynić. Z przymrużeniem oka delektowała się słodyczą ofiarowanej uwagi.
Stopniowe zaspokajanie ciekawości smakowało o wiele wykwintniej niż okazanie pełnego temperamentu przy pierwszej styczności. Każde spotkanie przypominałoby pasjonującą podróż w poszukiwaniu niejawnych, spowitych milczeniem zawiłości, czekających na to, aż ktoś o równoważnej im wartości zada sobie trud rozwikłania ich przy użyciu pieszczotliwych słów i cierpliwości. Nie istniała doskonalsza droga do poznania tajemnic skrywanych przez naturalną opokę świadomości. Z przyjemnością, o jaką jeszcze przed paroma dniami nie posądzałaby swych zmysłów, chciała sięgnąć za blask oczu Maartena i delikatnie wydobyć osadzone w nim tajemnice. Alkohol rozpuszczający aromat gruszki na języku nadaje snutym wyobrażeniom śmiałości, dzięki czemu udzielona przez niego odpowiedź rozwija zalążki ekscytacji. Uśpione wrażenia skrzące się w zieleni tęczówek obmyły refleksje z sennego marazmu. Gdyby nie odruchowa potrzeba trzymania ich w ryzach rozsądku, zapewne nie zdołałaby nadać słowom łagodnego tonu. Jej czułe spojrzenie nie przepełniała wyłącznie delikatność, lecz również aksamitna żarliwość charakterystyczna do pasji, z jaką zamierzała się do niego odnieść.
— Umowa dla obu stron musi opiewać na równych warunkach. Doceniam, że chcesz mieć pewność odnośnie mojego poświęcenia, ale nigdy nie pozwoliłabym Ci na poniesienie strat — nie traktowała pojawienia się tych wątpliwości jako obelgi. Uznała je poniekąd za naturalną konsekwencję postawienia warunków o wysokim progu ryzyka. Jako członek zarządu banku jak nikt inny zdawał sobie sprawę z wartości upływającego czasu. Równie dobrze ten wieczór mogli poświęcić na rozwój posiadanych interesów, zwiększając ich wartość rynkową oraz zapewniając sobie spokojniejszą przyszłość. Spoglądała na Maartena bez cienia urazy, w pewien sposób będąc zadowolona ze przyjęcia szczerego podejścia. — Odwdzięczę się za poniesione starania. Możesz być tego pewny — rzekła pewnie, nie pozwalając na pojawienie się w głosie choćby drgnienia zawahania, bowiem zaprzeczyłoby to prawdziwej intencji. Jeśli zamierzał poświęcić dla niej czas, zamierzała zrewanżować się dokładnie tak samo. Obdarzyła go względami o drastycznie odmiennej motywacji od tej, która wzrastała z triumfem nad pustką ułomnych pragnień. Pozbawiona wyrozumiałości wobec mężczyzn łaknących nad nią władzy, z ochotą przyjęła intrygującą perspektywę Landsverka. Role odgrywane przy stoliku nie zmazywały prawdy drzemiącej w piersi i szeptu niesionego wraz z naprężonymi nićmi porozumienia. Podążała za nimi, by na dobre umieścić wspomnienie obrazu jego twarzy w jednej z szufladek pamięci. Nierozerwalny kontakt wzrokowy znacząco ułatwił to zadanie bez wzbudzania niepotrzebnych pytań, podobnie jak pozwolił uchwycić rozbawienie rozlewające się po ciele. Pełna dezaprobaty wychyliła zza karminu ust donośne prychnięcie. — Wcześniej nie miałam potrzeby szukać Cię w tłumie, więc w istocie mogłeś umknąć moim uważnym oczom. Zazwyczaj jestem na tyle skupiona na grze, że nie zwracam uwagi na otoczenie, a zwłaszcza na dantejskie sceny rozgrywające się w kasynie — widok kobiet skomlących o uwagę Maartena musiał być niezwykle zabawny. Niewątpliwie również potrzebowała poczucia płynnego zainteresowania, lecz nie zamierzała być z nim na tyle nachalna i ostentacyjna, aby wzbudzać poczucie obrzydzenia. Zawsze postrzegała poczynione decyzje, jak choćby przedstawienie mu jednego z warunków zmazywania przekonań, za elementy wytrawnej gry pozbawionej naiwności. Niemniej istniała możliwość, że wspomniane uprzednio hordy kobiet nie istniały w rzeczywistości, bowiem bardzo często przeceniała głupotę domniemanych koleżanek. Nawet w obliczu popełnienia takiego błędu oczywistym było zawiązanie milczenia - nie chciała przyznawać mu racji. Mówienia o tym głośno nie uznawała za obowiązek, a bardziej za przykrą ewentualność. Nie przeszkadzała to jednak temu, by ulec chwili i pozwolić dźwięcznej melodii śmiechu opuścić gardło. Na moment z upartej, przekornej postaci nie zostało nic poza błyskiem w oku, pozostawiając elementy związane z łagodną formą natury. Nie trwało to zbyt długo, zaledwie jeden oddech, więc mogło zostać przez niego uznane za widmo. — Bywa ich zatrważająco wielu. Przychodzą z przekonaniem, że mogą uczynić ze mnie kolejny diament w koronie podbojów — powiedziała, czyniąc gorzką aluzję do rzeczywistości kobiet takich jak ona. Nie zdawał sobie sprawy, że najchętniej pozbyłaby się fałszywego środowiska z ogromnym zadowoleniem. Pozbawiona pustego zainteresowania rozwinęłaby skrzydła. Zrzuciłaby z ramion ciężar wielu, wielu bolesnych wspomnień odnoszących się do przedmiotowego podejścia mężczyzn.
— Myślę, że nie powinieneś klasyfikować swoich pasji jako marnowania czasu. Czasami to jedyna ucieczka wobec udręk widocznych w świetle dnia — choć rozumiała, że zabarwił wypowiedziane słowa żartem, tak nie mogła się przemóc i powiedziała myśl, która jeszcze przed chwilą była samotną ideą. — Będę musiała się przekonać, czy twoje przechwałki o byciu dobrym kierowcą są prawdziwe — perspektywa spędzenia wieczoru w taki sposób była zbyt zachęcająca, aby nie złapać rzuconej mimowolnie sugestii. Zdawała się również nie zauważać tego, jak pieszczotliwie obejmuje jej twarz łagodnym spojrzeniem, przy czym prawda nie zasługiwała na objawienie - mogła go na tym przyłapać, ale ostatecznie nie uczyniła nic, by to uczynić. Z przymrużeniem oka delektowała się słodyczą ofiarowanej uwagi.
Stopniowe zaspokajanie ciekawości smakowało o wiele wykwintniej niż okazanie pełnego temperamentu przy pierwszej styczności. Każde spotkanie przypominałoby pasjonującą podróż w poszukiwaniu niejawnych, spowitych milczeniem zawiłości, czekających na to, aż ktoś o równoważnej im wartości zada sobie trud rozwikłania ich przy użyciu pieszczotliwych słów i cierpliwości. Nie istniała doskonalsza droga do poznania tajemnic skrywanych przez naturalną opokę świadomości. Z przyjemnością, o jaką jeszcze przed paroma dniami nie posądzałaby swych zmysłów, chciała sięgnąć za blask oczu Maartena i delikatnie wydobyć osadzone w nim tajemnice. Alkohol rozpuszczający aromat gruszki na języku nadaje snutym wyobrażeniom śmiałości, dzięki czemu udzielona przez niego odpowiedź rozwija zalążki ekscytacji. Uśpione wrażenia skrzące się w zieleni tęczówek obmyły refleksje z sennego marazmu. Gdyby nie odruchowa potrzeba trzymania ich w ryzach rozsądku, zapewne nie zdołałaby nadać słowom łagodnego tonu. Jej czułe spojrzenie nie przepełniała wyłącznie delikatność, lecz również aksamitna żarliwość charakterystyczna do pasji, z jaką zamierzała się do niego odnieść.
— Umowa dla obu stron musi opiewać na równych warunkach. Doceniam, że chcesz mieć pewność odnośnie mojego poświęcenia, ale nigdy nie pozwoliłabym Ci na poniesienie strat — nie traktowała pojawienia się tych wątpliwości jako obelgi. Uznała je poniekąd za naturalną konsekwencję postawienia warunków o wysokim progu ryzyka. Jako członek zarządu banku jak nikt inny zdawał sobie sprawę z wartości upływającego czasu. Równie dobrze ten wieczór mogli poświęcić na rozwój posiadanych interesów, zwiększając ich wartość rynkową oraz zapewniając sobie spokojniejszą przyszłość. Spoglądała na Maartena bez cienia urazy, w pewien sposób będąc zadowolona ze przyjęcia szczerego podejścia. — Odwdzięczę się za poniesione starania. Możesz być tego pewny — rzekła pewnie, nie pozwalając na pojawienie się w głosie choćby drgnienia zawahania, bowiem zaprzeczyłoby to prawdziwej intencji. Jeśli zamierzał poświęcić dla niej czas, zamierzała zrewanżować się dokładnie tak samo. Obdarzyła go względami o drastycznie odmiennej motywacji od tej, która wzrastała z triumfem nad pustką ułomnych pragnień. Pozbawiona wyrozumiałości wobec mężczyzn łaknących nad nią władzy, z ochotą przyjęła intrygującą perspektywę Landsverka. Role odgrywane przy stoliku nie zmazywały prawdy drzemiącej w piersi i szeptu niesionego wraz z naprężonymi nićmi porozumienia. Podążała za nimi, by na dobre umieścić wspomnienie obrazu jego twarzy w jednej z szufladek pamięci. Nierozerwalny kontakt wzrokowy znacząco ułatwił to zadanie bez wzbudzania niepotrzebnych pytań, podobnie jak pozwolił uchwycić rozbawienie rozlewające się po ciele. Pełna dezaprobaty wychyliła zza karminu ust donośne prychnięcie. — Wcześniej nie miałam potrzeby szukać Cię w tłumie, więc w istocie mogłeś umknąć moim uważnym oczom. Zazwyczaj jestem na tyle skupiona na grze, że nie zwracam uwagi na otoczenie, a zwłaszcza na dantejskie sceny rozgrywające się w kasynie — widok kobiet skomlących o uwagę Maartena musiał być niezwykle zabawny. Niewątpliwie również potrzebowała poczucia płynnego zainteresowania, lecz nie zamierzała być z nim na tyle nachalna i ostentacyjna, aby wzbudzać poczucie obrzydzenia. Zawsze postrzegała poczynione decyzje, jak choćby przedstawienie mu jednego z warunków zmazywania przekonań, za elementy wytrawnej gry pozbawionej naiwności. Niemniej istniała możliwość, że wspomniane uprzednio hordy kobiet nie istniały w rzeczywistości, bowiem bardzo często przeceniała głupotę domniemanych koleżanek. Nawet w obliczu popełnienia takiego błędu oczywistym było zawiązanie milczenia - nie chciała przyznawać mu racji. Mówienia o tym głośno nie uznawała za obowiązek, a bardziej za przykrą ewentualność. Nie przeszkadzała to jednak temu, by ulec chwili i pozwolić dźwięcznej melodii śmiechu opuścić gardło. Na moment z upartej, przekornej postaci nie zostało nic poza błyskiem w oku, pozostawiając elementy związane z łagodną formą natury. Nie trwało to zbyt długo, zaledwie jeden oddech, więc mogło zostać przez niego uznane za widmo. — Bywa ich zatrważająco wielu. Przychodzą z przekonaniem, że mogą uczynić ze mnie kolejny diament w koronie podbojów — powiedziała, czyniąc gorzką aluzję do rzeczywistości kobiet takich jak ona. Nie zdawał sobie sprawy, że najchętniej pozbyłaby się fałszywego środowiska z ogromnym zadowoleniem. Pozbawiona pustego zainteresowania rozwinęłaby skrzydła. Zrzuciłaby z ramion ciężar wielu, wielu bolesnych wspomnień odnoszących się do przedmiotowego podejścia mężczyzn.
Maarten Landsverk
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Pią 30 Wrz - 14:28
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Udręki. Słowo niechciane, słowo, przed którym ciągle uciekam, choć życie mi go nie oszczędza. Zawsze byłem zdania, że rzeczywistość okazywała się niezwykle mało miłosierna względem mojej osoby, nawet jeśli większość ludzi kierowało mylne wrażenie, że tak naprawdę nie mam na co narzekać. To jedynie powierzchowna skorupa, pozory skrywające mało optymistyczną prawdę o płynących latach. Można rzec, że wciąż coś mi umyka, że wciąż koleje losu zbaczają z obranego kierunku i odbierają mi to, co uważam za najbardziej cenne. Nie uważam, żeby faktycznie oddawanie się pasji było marnotrawstwem czasu, a jednak coraz mniej go mam i czuję, że moje ręce pozostają związane. Praca dyktuje każdy krok, zapełniam umysł słupkami cyfr i rzędami obliczeń, zastępuję nimi ludzi, tak jest mi łatwiej. Jednak zaczynam powoli poszukiwać czegoś więcej, zaczynam się nudzić i stupor wywołany rozwodem zaczyna mnie męczyć. Mam wrażenie, że powolna degradacja przestaje mi służyć (jakby kiedykolwiek była czymś dobrym). Odświeżenie przychodzi jednak na tyle niespodziewanie, bym nawet początkowo zszokowany, przyjął je z otwartymi ramionami i ekscytacją.
— Pozostawię ci ocenę, z największą przyjemnością. — Nie uważam, abym się przesadnie chwalił i nie uważam też, aby ona chciała koniecznie dowieść mojej klęski. Podoba mi się natomiast jej zdecydowanie i to, że nie zamierza trzymać mnie w niepewności z przyjemnością wyrażając chęć kolejnego spotkanie w nieco mniej typowych warunkach. Nie wiem czy śniący mają w zwyczaju podobne podróże, jednak dla nas, dla galdrów, przynajmniej tych bardziej liberalnych, każdy powiew nowości i nietypowości zaczerpniętej z niemagicznego świata potrafi wywołać mocniejsze bicie serca. W opinii niektórych, powinienem być bardziej ostrożny i zdecydowanie neutralny, nie powinienem szukać zbytniego rozgłosu, a ja kpię sobie z tego, bo nigdy nie było mi po drodze z rodzinnymi prawidłami. Potrafię udawać i trzymać się ogólne przyjętych zasad, ale tam, gdzie tylko mogę, wtrącam swoje trzy grosze i czerpię ze świata tyle, ile tylko zdołam udźwignąć.
Wychylam jeszcze odrobinę alkoholu by odnowić doznanie na języku, które zdołało już nieco spłowieć i pozostawić niedosyt. Potok płynących słów uświadamia mi, że bardzo ciężko jest oderwać się od przyzwyczajeń niesionych przez wykonywaną profesję. Nasza potyczka zaczyna przypominać czystą kalkulację, dość chłodną i obwarowaną poważnymi prognozami opłacalności. Mimowolnie obliczam ryzyko. Może faktycznie jest tak, że z biegiem lat pozwalam sobie na coraz mniej spontaniczności i wymierzam każdy ruch. To normalne, myślę, że każdy rozwodnik w moim wieku, z bagażem pozoru zmarnowanych siedemnastu lat, byłby ostrożny. Mam coraz mniej czasu na rzeczy nieudane i na przestrzelone oczekiwania. Tracę przez to. Formalność gryzie mnie niczym metka koszuli umieszczona na karku, w najbardziej czułym punkcie. Unoszę na nią spojrzenie i znowu zaczynam się dziwić, jak bardzo wyważenie i odpowiedzialnie odpowiada na rodzące się wątpliwości. Chyba rozumie poniekąd moje położenie, coraz bardziej mnie tym intryguje, bo jeszcze nie zdołałem osądzić czy mówi prawdziwie, czy tylko gra tak, jakbym tego pragnął, usypiając czujność.
— Czuję się tak, jakbym miał zaraz podpisać kolejny kontrakt — słodko-gorzka prawda wypływa na wierzch i nie boję się jej wyartykułować. Przyzwyczajam ją do tego, że lubię przełamywać schemat i rzadko podporządkowuję się sztywnym konwenansom. Jestem bezpośredni i to kolejna z rzeczy przeważających szalę na stronę obaw, że w innym wypadku zmarnowałbym niepotrzebnie czas na domysły. — Ale zupełnie nie o to mi chodzi — uspokajam jej ewentualne wątpliwości z pełnią szacunku dla jej własnych deklaracji i otwartości jaką mi ofiarowała. Układam dłonie na stoliku i zerkam na złote linie drzwi, za którymi coraz wyraźniej krząta się obsługa. Nieco burzy to ogólną atmosferę, ale przecież wiedziałem, że przychodzimy tu nie tylko po to, by porozmawiać, ale także, by zakosztować najwspanialszych dań szefa kuchni. Spójna całość, brak jakichkolwiek niepotrzebnych elementów i uchybień. Zawsze bardzo miłowałem porządek. Czuję ukłucie niepewności, mam nadzieję, że wieczór sprosta wygórowanym oczekiwaniom. Nie wiem, co przygotował dla nas Brage, zlecając kucharzowi mistrzowski popis umiejętności. Postanowiłem dać nam równe szanse i nie pozwoliłem ani sobie ani jej dokonać wyboru. Wiem, że właściciel ma wizje i wiem, że często czyni podobne rzeczy, proponując swym gościom menu okryte woalką niepewności. Od przystawek po sam deser. Mamy dużo czasu.
— Nie chciałbym, żeby wyszło, iż uważam się za obiekt czyjegokolwiek zaciekawienia, ale pewnie bym skłamał, gdybym powiedział też, że moja obecność w takich miejscach jest ludziom obojętna — wyjaśniam. — Więc zrządzeniem losu wpadliśmy wtedy na siebie, ciekawe, prawda? — śmieję się i wtedy przez próg przechodzi dwóch elegancko ubranych kelnerów z nowoczesną ceramiką na rękach. Niosą kunsztownie wykonane przystawki, których forma zadziwia, natomiast zapach przywodzi na myśl rozgrzany piasek i bryzę unoszącą się znad oceanu. Owoce morza – nie muszę się długo zastanawiać. Zerkam zadziornie na moją towarzyszkę i pozwalam, by nasyciła się spektaklem, który czynią, układając wspaniałości przed nami. Każdy krok jest pełen namaszczenia. Wreszcie opuszczają nas i pozwalają na dalsze kontynuowanie rozmowy oraz rozpoczęcie ucztowania.
— Rzucam nas na głęboką wodę, dzisiejsze menu jest dla mnie, tak jak i dla ciebie, zupełną zagadką. Tak dla wyrównania szans — zadzieram lekko głowę znad talerza i subtelnie przymykam jedno oko, by mrugnąć przekornie, wyrażając równocześnie, że zaczyna mi dopisywać coraz lepszy humor. Przedzierają się przeze mnie resztki młodzieńczej natury, utkanej ze wspomnień czasów zatopionych pomiędzy dzwonkami akademii i wiwatami obecnymi na lodowisku. Gdzieś po drodze zatraciłem się, rozpasałem na zupełnie odmienny sposób, stałem się bardziej wyrafinowany, odważny, bardziej ekscentryczny, a zarazem pozbawiony dziecięcego zadziwienia. Coraz mniej rzeczy mnie pociąga. A ona? Ona. Cóż. Kąciki ust ciągną ku górze.
— Potrzebują dowodów swojej potęgi — JA ich nie potrzebuję – chcę rzec. Posiadanie wyszlifowanego własną ręką klejnotu z czasem zaczyna powszednieć. Łyska on w kolii, a jednak zapomina się o jego istnieniu. Podążanie drogą, w której nie jest się bezwzględnym zdobywcą, jest o wiele bardziej trudne i wymagające. Pozostawianie wolności jest trudne. Nie jestem święty, a jednak nie porzucam starań. — Czego więc pragniesz, Chaayo? — pytanie zaburza rytm, wdziera się niepożądanym zgrzytem w melodię rozmowy. Nie oczekuję, że mi odpowie w sposób wylewny, robię to bardziej po to, aby sprawdzić reakcję swej towarzyszki, by dostrzec najbardziej czysty i pierwotny afekt odbity w zieleni tęczówek, bo we wcześniejszym stwierdzeniu wyczułem rozczarowanie. Musiała być rozczarowana.
— Pozostawię ci ocenę, z największą przyjemnością. — Nie uważam, abym się przesadnie chwalił i nie uważam też, aby ona chciała koniecznie dowieść mojej klęski. Podoba mi się natomiast jej zdecydowanie i to, że nie zamierza trzymać mnie w niepewności z przyjemnością wyrażając chęć kolejnego spotkanie w nieco mniej typowych warunkach. Nie wiem czy śniący mają w zwyczaju podobne podróże, jednak dla nas, dla galdrów, przynajmniej tych bardziej liberalnych, każdy powiew nowości i nietypowości zaczerpniętej z niemagicznego świata potrafi wywołać mocniejsze bicie serca. W opinii niektórych, powinienem być bardziej ostrożny i zdecydowanie neutralny, nie powinienem szukać zbytniego rozgłosu, a ja kpię sobie z tego, bo nigdy nie było mi po drodze z rodzinnymi prawidłami. Potrafię udawać i trzymać się ogólne przyjętych zasad, ale tam, gdzie tylko mogę, wtrącam swoje trzy grosze i czerpię ze świata tyle, ile tylko zdołam udźwignąć.
Wychylam jeszcze odrobinę alkoholu by odnowić doznanie na języku, które zdołało już nieco spłowieć i pozostawić niedosyt. Potok płynących słów uświadamia mi, że bardzo ciężko jest oderwać się od przyzwyczajeń niesionych przez wykonywaną profesję. Nasza potyczka zaczyna przypominać czystą kalkulację, dość chłodną i obwarowaną poważnymi prognozami opłacalności. Mimowolnie obliczam ryzyko. Może faktycznie jest tak, że z biegiem lat pozwalam sobie na coraz mniej spontaniczności i wymierzam każdy ruch. To normalne, myślę, że każdy rozwodnik w moim wieku, z bagażem pozoru zmarnowanych siedemnastu lat, byłby ostrożny. Mam coraz mniej czasu na rzeczy nieudane i na przestrzelone oczekiwania. Tracę przez to. Formalność gryzie mnie niczym metka koszuli umieszczona na karku, w najbardziej czułym punkcie. Unoszę na nią spojrzenie i znowu zaczynam się dziwić, jak bardzo wyważenie i odpowiedzialnie odpowiada na rodzące się wątpliwości. Chyba rozumie poniekąd moje położenie, coraz bardziej mnie tym intryguje, bo jeszcze nie zdołałem osądzić czy mówi prawdziwie, czy tylko gra tak, jakbym tego pragnął, usypiając czujność.
— Czuję się tak, jakbym miał zaraz podpisać kolejny kontrakt — słodko-gorzka prawda wypływa na wierzch i nie boję się jej wyartykułować. Przyzwyczajam ją do tego, że lubię przełamywać schemat i rzadko podporządkowuję się sztywnym konwenansom. Jestem bezpośredni i to kolejna z rzeczy przeważających szalę na stronę obaw, że w innym wypadku zmarnowałbym niepotrzebnie czas na domysły. — Ale zupełnie nie o to mi chodzi — uspokajam jej ewentualne wątpliwości z pełnią szacunku dla jej własnych deklaracji i otwartości jaką mi ofiarowała. Układam dłonie na stoliku i zerkam na złote linie drzwi, za którymi coraz wyraźniej krząta się obsługa. Nieco burzy to ogólną atmosferę, ale przecież wiedziałem, że przychodzimy tu nie tylko po to, by porozmawiać, ale także, by zakosztować najwspanialszych dań szefa kuchni. Spójna całość, brak jakichkolwiek niepotrzebnych elementów i uchybień. Zawsze bardzo miłowałem porządek. Czuję ukłucie niepewności, mam nadzieję, że wieczór sprosta wygórowanym oczekiwaniom. Nie wiem, co przygotował dla nas Brage, zlecając kucharzowi mistrzowski popis umiejętności. Postanowiłem dać nam równe szanse i nie pozwoliłem ani sobie ani jej dokonać wyboru. Wiem, że właściciel ma wizje i wiem, że często czyni podobne rzeczy, proponując swym gościom menu okryte woalką niepewności. Od przystawek po sam deser. Mamy dużo czasu.
— Nie chciałbym, żeby wyszło, iż uważam się za obiekt czyjegokolwiek zaciekawienia, ale pewnie bym skłamał, gdybym powiedział też, że moja obecność w takich miejscach jest ludziom obojętna — wyjaśniam. — Więc zrządzeniem losu wpadliśmy wtedy na siebie, ciekawe, prawda? — śmieję się i wtedy przez próg przechodzi dwóch elegancko ubranych kelnerów z nowoczesną ceramiką na rękach. Niosą kunsztownie wykonane przystawki, których forma zadziwia, natomiast zapach przywodzi na myśl rozgrzany piasek i bryzę unoszącą się znad oceanu. Owoce morza – nie muszę się długo zastanawiać. Zerkam zadziornie na moją towarzyszkę i pozwalam, by nasyciła się spektaklem, który czynią, układając wspaniałości przed nami. Każdy krok jest pełen namaszczenia. Wreszcie opuszczają nas i pozwalają na dalsze kontynuowanie rozmowy oraz rozpoczęcie ucztowania.
— Rzucam nas na głęboką wodę, dzisiejsze menu jest dla mnie, tak jak i dla ciebie, zupełną zagadką. Tak dla wyrównania szans — zadzieram lekko głowę znad talerza i subtelnie przymykam jedno oko, by mrugnąć przekornie, wyrażając równocześnie, że zaczyna mi dopisywać coraz lepszy humor. Przedzierają się przeze mnie resztki młodzieńczej natury, utkanej ze wspomnień czasów zatopionych pomiędzy dzwonkami akademii i wiwatami obecnymi na lodowisku. Gdzieś po drodze zatraciłem się, rozpasałem na zupełnie odmienny sposób, stałem się bardziej wyrafinowany, odważny, bardziej ekscentryczny, a zarazem pozbawiony dziecięcego zadziwienia. Coraz mniej rzeczy mnie pociąga. A ona? Ona. Cóż. Kąciki ust ciągną ku górze.
— Potrzebują dowodów swojej potęgi — JA ich nie potrzebuję – chcę rzec. Posiadanie wyszlifowanego własną ręką klejnotu z czasem zaczyna powszednieć. Łyska on w kolii, a jednak zapomina się o jego istnieniu. Podążanie drogą, w której nie jest się bezwzględnym zdobywcą, jest o wiele bardziej trudne i wymagające. Pozostawianie wolności jest trudne. Nie jestem święty, a jednak nie porzucam starań. — Czego więc pragniesz, Chaayo? — pytanie zaburza rytm, wdziera się niepożądanym zgrzytem w melodię rozmowy. Nie oczekuję, że mi odpowie w sposób wylewny, robię to bardziej po to, aby sprawdzić reakcję swej towarzyszki, by dostrzec najbardziej czysty i pierwotny afekt odbity w zieleni tęczówek, bo we wcześniejszym stwierdzeniu wyczułem rozczarowanie. Musiała być rozczarowana.
Chaaya Damgaard
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Pon 3 Paź - 13:50
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Czułe rozbawienie przylgnęło do karminowych ust. Przekorna słodycz nasączyła delikatność uśmiechu zdobiącego lico, na złość nie pozwalając jej zachować powagi, o którą powinna zabiegać w starciu z tak poważnym graczem. Czas spędzony w towarzystwie Landsverka nabierał niuansów i jednocześnie zakrywał swą postać woalem tajemnic, aby skutecznie wzburzyć jej rwący strumień ciekawości. Rozstawiając pionki na planszy rozmowy rozważała różne scenariusze, lecz w żadnym z nich nie była królową z marsową miną, niepewną posunięcia przeciwnika. Postawione żądanie zakrawało o bezczelną, niemal niestosowną śmiałość względem delikatnej struktury refleksji, choć powstrzymanie się przed nią postrzegała jako czyn równoważny zbrodni. Idea poświęcenia się wobec drugiej osoby wymagała pewnych ustaleń, zwłaszcza w okolicznościach takich jak te, gdy złocisty półmrok kasyna skłonił dwoje obcych sobie galdrów do czerpania przyjemności z ognistego tańca spojrzeń. Koszty takiej decyzji mogły być ogromne i choć nie oznaczała ona poważnych deklaracji, przywodziła obraz przyrzeczenia złożonego w ramie poszanowania siły włożonej w starania. Świadomość posiadania chropowatej struktury charakteru niespodziewanie wzmogła potrzebę szczerości. Wcześniej nie wymogła na żadnym z poznanych mężczyzn podjęcia takiego postanowienia, bowiem byli oni zaledwie przelotnym obrazem w plątaninie wspomnień, blaknącym w obliczu pierwszych promieni brzasku.
— Chcemy być pewni, że oboje poświęcimy cenny czas na to, aby starania nie obróciły się w niwecz. To jedna z niewielu posiadanych przez nas walut i musimy obchodzić się z nią ostrożnie. Nie pozwoliłbyś wpaść jej w ręce osoby, która nie będzie odpowiednio uważna i opiekuńcza — formalna otoczka towarzysząca rozmowie była zbiegiem przypadku. Byli zbyt dojrzali, by traktować się z dziecinną niedojrzałością i nie dostrzegać zależności wynikających żywienia wobec siebie szacunku. Żarliwa więź wyczuwalna tuż pod opuszkami palców muskała poszczególne słowa z przekorną złośliwością, podstępnie znacząc je ognistym znamieniem. Dystans stworzony szerokością stolika uwrażliwiał wygłodniałe zmysły na każdą, choćby delikatną zmianę w mimice czy postawie ciała. — Nie postrzegam naszych ustaleń jako umowy. Ujęcie naszego porozumienia wyłącznie przez pryzmat biznesowej terminologii byłoby dowodem na moją niewiedzę — rzekła z rozbawieniem, nadzwyczaj zainteresowana odpowiedzią Maartena. Kanciasta, toporna forma urzędniczych reguł nie obramowałaby krążących wokół doznań, niezdolna ukorzyć krnąbrnych temperamentów do określonego kształtu. Ścisłe przystosowanie się do sztywnych zasad wyrządziłoby im krzywdę równą temu, jakie doznaje dzikie zwierzę skłanianie do ugięcia karku wobec ludzkiej woli, pozbawiane esencji swej natury.
Starannie pielęgnowała wspomnienie chropowatych wgłębień znaczących wewnętrzną stronę dłoni Maartena. Przebieg spotkania w kasynie pamiętała równie dobrze co moment poznania go sprzed paru miesięcy, gdy nieświadomie wybrał Kalyani dla zaspokojenia potrzeby zakupu drogocennej błyskotki. Bogowie, znudzeni pychą wiecznej uczty, aż nadto polubili tkanie ludzkich losów. Sporządzona linia życia wiła się na podobieństwo cielska ogromnego węża, wyrządzała radości i krzywdy, wybrzmiewała melodią smutku i szczęścia, krzyżowała z innymi w pragnieniu odnalezienia bliźniaczej jaźni.
— Z biegiem czasu przekonasz się, jak powinieneś je pojmować. Fatum czy błogosławieństwo? — wielu współgraczy traktowało jej obecność jak realne zagrożenie, omen wyznaczający nieszczęście w kartach, dzięki czemu wielokrotnie nie odchodziła od stołu z pustymi rękami. Zapach zimowej bryzy oceanu otulił jej ciało tuż po wejściu kelnerów. Dania pyszniące się na talerzach stworzono z daru obfitości morskiego środowiska, gwarantując niezapomniane doznania smakowe zarówno dzięki efektownej prezencji, jak i intensywnej woni przywodzącej na myśl widok pocałunku zachodzącego słońca z wzburzoną taflą wody. Kucharz Hibachi sięgnął wyżyn perfekcji, oddając pierwotną symfonię spienionych fal przez skomponowanie niepozornych składników. Tymczasowo Maarten musiał pożegnać się z zainteresowaniem, bowiem nie potrafiła oderwać wzroku od bajecznie skondensowanego obrazu bezdennej toni. Zauroczenie zaserwowanym spektaklem miało swoje źródło w Indiach, gdzie jako strachliwa dziewczynka uwielbiała chadzać po piaszczystej plaży i rozkoszować się towarzystwem pierwotnej potęgi. Zanim zdołała sięgnąć po widelec i przenieść zachwyt na spragniony wrażeń język, raptownie zwróciła lśniące spojrzenie ku jego obliczu. Niezdrowa fascynacja przemknęła po obręczy soczyście zielonych tęczówek. Skrzętnie skrywane uczucia raz za razem łaskotały cienką powierzchnię skóry, domagając się ujścia poprzez nawiązanie fizycznego kontaktu. Ciche skrzypnięcie napiętych postronków potraktowała jako ostrzeżenie.
— Jeśli powiem Ci o nich prawdę, będziesz musiał je spełnić. Sądzisz, że jesteś zdolny podźwignąć ten... ciężar, Maartenie? — słodycz głosu zajadle atakowała jego zmysły, tak, aby wspomnienie tego wieczoru wypaliło się w pamięci na dobre. Pragnęła, by widok karminowych ust i rozleniwiony wzrok drapieżnego zwierzęcia zagościł w nim na długo po tym, jak udadzą się do domów na zasłużony spoczynek. Zmysły paliły ją żywym ogniem, błagały o porzucenie upartości na rzecz otrzymania pocieszenia, oddania ciału ulgi, lecz zdecydowanie odmówiła temu przywilejowi. Żarliwa pasja niestrudzenie łaskotała zmysły mężczyzny, wymagając udzielenia trafnej i jednoznacznej odpowiedzi.
— Chcemy być pewni, że oboje poświęcimy cenny czas na to, aby starania nie obróciły się w niwecz. To jedna z niewielu posiadanych przez nas walut i musimy obchodzić się z nią ostrożnie. Nie pozwoliłbyś wpaść jej w ręce osoby, która nie będzie odpowiednio uważna i opiekuńcza — formalna otoczka towarzysząca rozmowie była zbiegiem przypadku. Byli zbyt dojrzali, by traktować się z dziecinną niedojrzałością i nie dostrzegać zależności wynikających żywienia wobec siebie szacunku. Żarliwa więź wyczuwalna tuż pod opuszkami palców muskała poszczególne słowa z przekorną złośliwością, podstępnie znacząc je ognistym znamieniem. Dystans stworzony szerokością stolika uwrażliwiał wygłodniałe zmysły na każdą, choćby delikatną zmianę w mimice czy postawie ciała. — Nie postrzegam naszych ustaleń jako umowy. Ujęcie naszego porozumienia wyłącznie przez pryzmat biznesowej terminologii byłoby dowodem na moją niewiedzę — rzekła z rozbawieniem, nadzwyczaj zainteresowana odpowiedzią Maartena. Kanciasta, toporna forma urzędniczych reguł nie obramowałaby krążących wokół doznań, niezdolna ukorzyć krnąbrnych temperamentów do określonego kształtu. Ścisłe przystosowanie się do sztywnych zasad wyrządziłoby im krzywdę równą temu, jakie doznaje dzikie zwierzę skłanianie do ugięcia karku wobec ludzkiej woli, pozbawiane esencji swej natury.
Starannie pielęgnowała wspomnienie chropowatych wgłębień znaczących wewnętrzną stronę dłoni Maartena. Przebieg spotkania w kasynie pamiętała równie dobrze co moment poznania go sprzed paru miesięcy, gdy nieświadomie wybrał Kalyani dla zaspokojenia potrzeby zakupu drogocennej błyskotki. Bogowie, znudzeni pychą wiecznej uczty, aż nadto polubili tkanie ludzkich losów. Sporządzona linia życia wiła się na podobieństwo cielska ogromnego węża, wyrządzała radości i krzywdy, wybrzmiewała melodią smutku i szczęścia, krzyżowała z innymi w pragnieniu odnalezienia bliźniaczej jaźni.
— Z biegiem czasu przekonasz się, jak powinieneś je pojmować. Fatum czy błogosławieństwo? — wielu współgraczy traktowało jej obecność jak realne zagrożenie, omen wyznaczający nieszczęście w kartach, dzięki czemu wielokrotnie nie odchodziła od stołu z pustymi rękami. Zapach zimowej bryzy oceanu otulił jej ciało tuż po wejściu kelnerów. Dania pyszniące się na talerzach stworzono z daru obfitości morskiego środowiska, gwarantując niezapomniane doznania smakowe zarówno dzięki efektownej prezencji, jak i intensywnej woni przywodzącej na myśl widok pocałunku zachodzącego słońca z wzburzoną taflą wody. Kucharz Hibachi sięgnął wyżyn perfekcji, oddając pierwotną symfonię spienionych fal przez skomponowanie niepozornych składników. Tymczasowo Maarten musiał pożegnać się z zainteresowaniem, bowiem nie potrafiła oderwać wzroku od bajecznie skondensowanego obrazu bezdennej toni. Zauroczenie zaserwowanym spektaklem miało swoje źródło w Indiach, gdzie jako strachliwa dziewczynka uwielbiała chadzać po piaszczystej plaży i rozkoszować się towarzystwem pierwotnej potęgi. Zanim zdołała sięgnąć po widelec i przenieść zachwyt na spragniony wrażeń język, raptownie zwróciła lśniące spojrzenie ku jego obliczu. Niezdrowa fascynacja przemknęła po obręczy soczyście zielonych tęczówek. Skrzętnie skrywane uczucia raz za razem łaskotały cienką powierzchnię skóry, domagając się ujścia poprzez nawiązanie fizycznego kontaktu. Ciche skrzypnięcie napiętych postronków potraktowała jako ostrzeżenie.
— Jeśli powiem Ci o nich prawdę, będziesz musiał je spełnić. Sądzisz, że jesteś zdolny podźwignąć ten... ciężar, Maartenie? — słodycz głosu zajadle atakowała jego zmysły, tak, aby wspomnienie tego wieczoru wypaliło się w pamięci na dobre. Pragnęła, by widok karminowych ust i rozleniwiony wzrok drapieżnego zwierzęcia zagościł w nim na długo po tym, jak udadzą się do domów na zasłużony spoczynek. Zmysły paliły ją żywym ogniem, błagały o porzucenie upartości na rzecz otrzymania pocieszenia, oddania ciału ulgi, lecz zdecydowanie odmówiła temu przywilejowi. Żarliwa pasja niestrudzenie łaskotała zmysły mężczyzny, wymagając udzielenia trafnej i jednoznacznej odpowiedzi.
Maarten Landsverk
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Wto 4 Paź - 16:35
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
W zasadzie jest wiele prawdy w jej słowach. To faktycznie tak, że zależy nam na tym, by nie marnować cennych chwil z ulatującego nieubłaganie życia. Chyba jesteśmy dość rozsądni i nie lubimy pochopnych decyzji, choć owszem, nie sposób jest wyeliminować ich zupełnie z codzienności. Nad tym jednak, nad czym mamy kontrolę, staramy się roztaczać klosz powściągliwie snutych planów; mierzymy każdy krok i próbujemy być przebieglejsi. Wydaje nam się, że ograniczając ryzyko do minimum zawojujemy światem i ustrzeżemy się przed cierpieniem. Człowiek nie jest jednak prostym rachunkiem, nie można przyrównać go do rzędu cyfr w niekończącym się ciągu obliczeniowym. Istnieje wiele czynników wpływających na wynik, zbyt wiele zmiennych i okoliczności udowadniających, że nie zawsze w tym działaniu jeden plus jeden to dwa. Nie zawsze tak się kończy i niekoniecznie takim finałem dzisiejszego dnia będzie, choć powoli coś zaczyna się rodzić. Na ile przelotnie? Nie wiem. Nie potrafię określić i nawet nie próbuję, pokładam więc ufność w jej zapewnieniach i oddaję rację – głupotą byłoby sądzić, że zawieramy dzisiaj umowę. Nie ma nic podobnego, nie ma żadnego zobowiązania poza wzajemną nadzieją na możliwość wtargnięcia choćby na chwilę w równolegle toczące się historie, bo przecież ich bieg intencjonalnie zderzamy i przeplatamy w chwilach wspólnych rozważań. jesteśmy bardzo blisko, niebezpiecznie wręcz. Zachęcająco dla pobudzonych zmysłów, choć oddziela nas pole stołu i rozstawionych nań naczyń. Wiele tu domysłów, półsłówek, prawd rzucanych przeciągle z oczekiwaniem, że zostaną właściwie odebrane przez słuchacza. Nie lubię się odsłaniać, a mimowolnie przemycam jej więcej, niż mogłaby oczekiwać i nie oczekuję w zamian zbyt wiele. Odrobiny chęci.
— Lata spędzone w banku nakładają mi na oczy specyficzny filtr, lubię szukać analogii do tego, co znane, lecz nie zawsze jest to trafne. Masz rację — stwierdzam po chwili milczenia i zerkam na przyniesione przez kelnera dania. — Nie chcę umniejszać naszym słowom i sprowadzać do prostej kalkulacji — to prawda. Nie chcę szukać wzorca znanego z pracy tam, gdzie powinienem prawdziwie odpoczywać. To nie jest moją intencją. Przestaję na nią spoglądać, gdyż widzę, że zajęła się admiracją zaserwowanych przystawek. Pochylam głowę jeszcze nieco i sam próbuję prześledzić, czym uraczył nas szef kuchni. Nie muszę jeszcze kłaść na języku specjałów, by wydać wyrok, że przeszedł samego siebie. Nie ma w tym ani odrobiny mojej zasługi, całe wyrazy zachwytu powinna kierować do Brage, bo też nie zabrałem jej tutaj, by rozmiękczać serce wyrazami największego przepychu. Pewnie lubi takie rzeczy, choć łapczywie chcę sądzić, że w ostatecznym rozrachunku przecież wcale nie o to jej chodzi. Przez owe rozważania zadałem jej pytanie o pragnienia. Bezpośrednio, zaskakująco w nadziei, że uchyli rąbka tajemnicy. Musi być jej ciężko, zwłaszcza, że mężczyźni rzadko kiedy potrafią zachować takt przy kobietach jej pokroju. Na przód wychodzą więc żądze i przymus, by zdobyć dla siebie najdorodniejszy kąsek – trofeum – i nakarmić swoje ego. W tej chwili żywię do nich obrzydzenie. Jednak zamiast wykrzywić twarz, sięgam po sztućce i naciskam na jędrną strukturę przegrzebków. Zapach staje się jeszcze bardziej intensywny, łaskocze podniebienie, przesuwa się dreszczem po ramionach i kumuluje w koniuszkach palców na zimnych zdobieniach widelczyka i noża. Dokładam do doznań zerknięcie w zielone punkty zawieszone tuż przede mną. Wsłuchuję się w melodię głosu. Próbuje uwodzić spod przymkniętych powiek, spod firany ciemnych, ciężkich rzęs, balansuje na granicy, każdą decyzję podejmuje z rozmysłem, aby wzbudzić kolejne fale pragnienia i udowodnić, że sam na siebie zesłałem tę katorgę, usadawiając nas po dwóch przeciwnych stronach stolika. Wspominam pierwsze spotkanie i dotyk palców na skórze. Rozchylam lekko wargi, wypuszczając spomiędzy nich ciche, wilgotne westchnienie. Testuje mnie. Nie zamierzam jednak być jej dłużny; choć od początku obrzucamy się błędnymi spostrzeżeniami i w ich obrębie oceniamy nasze osoby, pewne fakty przeciekają do uszu mimochodem. Plotki roznoszą się zaś szybko, a ja potrafię korzystać i z jednego i z drugiego. Nie straszne jest mi również pogłębianie wiedzy we własnym zakresie. Próbuje zbić mój rezon, dlatego odpowiadam jej przekorą na zadane pytanie.
— Podobno tylko znając odpowiednie inkantacje można spętać dżinna i zmusić go do spełniania życzeń. — Łyskam nieustępliwym spojrzeniem i intencjonalnie sięgam do arabskich legend, zatapiając się w rozgrzanych piaskach zupełnie obcego lądu. Wiem więcej, niż mogłaby sądzić. — Więc pytanie powinno brzmieć, czy jesteś tak potężna, Chaayo? — Smakuję każde ze słów, tak jak smakuję plony zebrane z głębin morza. Słonawa mgiełka osiada na wargach. Ścieram ją brzegiem języka i czekam na odpowiedź. Intryguje mnie coraz bardziej i coraz bardziej nieznośnie pcha ku zatraceniu jakichkolwiek pozorów rozsądku, którymi tak chętnie szafowałem od początku naszego spotkania, narzucając twarde ramy nadmiernego formalizmu.
— Lata spędzone w banku nakładają mi na oczy specyficzny filtr, lubię szukać analogii do tego, co znane, lecz nie zawsze jest to trafne. Masz rację — stwierdzam po chwili milczenia i zerkam na przyniesione przez kelnera dania. — Nie chcę umniejszać naszym słowom i sprowadzać do prostej kalkulacji — to prawda. Nie chcę szukać wzorca znanego z pracy tam, gdzie powinienem prawdziwie odpoczywać. To nie jest moją intencją. Przestaję na nią spoglądać, gdyż widzę, że zajęła się admiracją zaserwowanych przystawek. Pochylam głowę jeszcze nieco i sam próbuję prześledzić, czym uraczył nas szef kuchni. Nie muszę jeszcze kłaść na języku specjałów, by wydać wyrok, że przeszedł samego siebie. Nie ma w tym ani odrobiny mojej zasługi, całe wyrazy zachwytu powinna kierować do Brage, bo też nie zabrałem jej tutaj, by rozmiękczać serce wyrazami największego przepychu. Pewnie lubi takie rzeczy, choć łapczywie chcę sądzić, że w ostatecznym rozrachunku przecież wcale nie o to jej chodzi. Przez owe rozważania zadałem jej pytanie o pragnienia. Bezpośrednio, zaskakująco w nadziei, że uchyli rąbka tajemnicy. Musi być jej ciężko, zwłaszcza, że mężczyźni rzadko kiedy potrafią zachować takt przy kobietach jej pokroju. Na przód wychodzą więc żądze i przymus, by zdobyć dla siebie najdorodniejszy kąsek – trofeum – i nakarmić swoje ego. W tej chwili żywię do nich obrzydzenie. Jednak zamiast wykrzywić twarz, sięgam po sztućce i naciskam na jędrną strukturę przegrzebków. Zapach staje się jeszcze bardziej intensywny, łaskocze podniebienie, przesuwa się dreszczem po ramionach i kumuluje w koniuszkach palców na zimnych zdobieniach widelczyka i noża. Dokładam do doznań zerknięcie w zielone punkty zawieszone tuż przede mną. Wsłuchuję się w melodię głosu. Próbuje uwodzić spod przymkniętych powiek, spod firany ciemnych, ciężkich rzęs, balansuje na granicy, każdą decyzję podejmuje z rozmysłem, aby wzbudzić kolejne fale pragnienia i udowodnić, że sam na siebie zesłałem tę katorgę, usadawiając nas po dwóch przeciwnych stronach stolika. Wspominam pierwsze spotkanie i dotyk palców na skórze. Rozchylam lekko wargi, wypuszczając spomiędzy nich ciche, wilgotne westchnienie. Testuje mnie. Nie zamierzam jednak być jej dłużny; choć od początku obrzucamy się błędnymi spostrzeżeniami i w ich obrębie oceniamy nasze osoby, pewne fakty przeciekają do uszu mimochodem. Plotki roznoszą się zaś szybko, a ja potrafię korzystać i z jednego i z drugiego. Nie straszne jest mi również pogłębianie wiedzy we własnym zakresie. Próbuje zbić mój rezon, dlatego odpowiadam jej przekorą na zadane pytanie.
— Podobno tylko znając odpowiednie inkantacje można spętać dżinna i zmusić go do spełniania życzeń. — Łyskam nieustępliwym spojrzeniem i intencjonalnie sięgam do arabskich legend, zatapiając się w rozgrzanych piaskach zupełnie obcego lądu. Wiem więcej, niż mogłaby sądzić. — Więc pytanie powinno brzmieć, czy jesteś tak potężna, Chaayo? — Smakuję każde ze słów, tak jak smakuję plony zebrane z głębin morza. Słonawa mgiełka osiada na wargach. Ścieram ją brzegiem języka i czekam na odpowiedź. Intryguje mnie coraz bardziej i coraz bardziej nieznośnie pcha ku zatraceniu jakichkolwiek pozorów rozsądku, którymi tak chętnie szafowałem od początku naszego spotkania, narzucając twarde ramy nadmiernego formalizmu.
Chaaya Damgaard
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Sob 8 Paź - 19:34
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Przesadny pragmatyzm nie oddawał piękna drzemiących w nich temperamentów. Sztywne pęta zaciśnięte wokół nadgarstków, szyi i ramion skrępowałyby zdolność snucia refleksji poza wyznaczonym obszarem, kreując możliwość ruchu wyłącznie wedle ustalonego schematu. Nadmiernie formalna postać zapewnień wynikała z odczuwanego szacunku, oznaczającego konieczność zapewnienia o równowadze sił wkładanych w starcie żywionych przekonań.
Siła pierwotnego afektu ciążyła na zainteresowaniu ofiarowanej Maartenowi. Przestrzeń osobista uległa zniekształceniu przez nieznaczny dystans, barierę kruszejącą pod naporem lancy ognistego spojrzenia, co musiała przyjąć jako nagięcie uprzednio przyjętego planu przebiegu spotkania. Intensywność odczucia bliskości zagnieżdżonego zarówno pod kopułą żeber, jak i pomiędzy srebrzystą plątaniną myśli, skłoniła do wprowadzenia zmian w trakcie rozgrywki. Pytanie odnoszące się do pragnień łaskoczących skórę miało w tych okolicznościach tylko jedną trafną odpowiedź, lecz podzielenie się nią wykraczało poza szczątkową odpowiedzialność rozsądku. Powiedzenie prawdy przesunęła w czasie, włożyła do szufladki gromadzącej związane z nim wspomnienia i odczucia. Zgromadzone trofea pielęgnowała z nadmierną starannością, tak, jak nie miała w zwyczaju postępować względem pozostałych - za największą przyjemność i błogosławieństwo uznawała zapomnienie o pretensjonalnej potrzebie władzy nad pozornie słabszym istnieniem.
— Piaski pustyni skrywają potężną siłę. Płynące wydmy rzadko odsłaniają pradawne zaklęcia, lecz przy okazji jednej z podróży miałam szczęście ujrzeć słowa wyryte w piaskowcu. Oprócz nich odkryłam tam również opowieść o arabskiej czarownicy, która eony temu podporządkowała sobie każdego dżina, nakazując im spełniać swoje życzenia i zachcianki — kosztem powstrzymania się przed skosztowaniem dania, wyjawiła historię wędrówki pod baldachimem palącego słońca. Świątynia zagrzebana w piasku była pozostałością zapomnianego kultu lub wiary, a jej ściany pokryto archaiczną odmianą języka arabskiego, niezrozumiałą zapewne nawet dla najstarszych mieszkańców Rijadu. — Tym pytaniem urągasz mojej dumie. W ramach pokrzepienia rozmowy uznam, że nie miało ono miejsca — zawadiackie mrugnięcie okrasiła śmiałym uśmiechem. Pewna zakorzenienia swojego lustrzanego odbicia dopiero teraz mogła ostudzić ogień skrzący się w zielonej tafli tęczówek, a echo drapieżnego zwierzęcia przykryła welonem ciszy. Granica oddzielająca go od finezyjnej słodyczy doznań nie została usiana gąszczem kolczastych krzewów, lecz wciąż była przeszkodą. To od niego zależał kolejny ruch i podjęcie wynikających z niej konsekwencji. Wierząc w jego nieomylną intuicję odnalazła okoliczność sprzyjają sięgnięciu po wyrafinowaną przystawkę. Z żalem zburzyła idealną kompozycję morskiej fauny i flory, nie potrafiąc wyjść z podziwu nad pomysłowością szefa kuchni. Smak aromatycznej przegrzebki harmonijnie rozsunął po języku poczucie bliskości z burzliwymi falami oceanu. Kęs niósł obraz piaszczystej plaży oblanej złocistym blaskiem zachodzącego słońca, łaskocząc podniebienie szumem ogromnego przestworza wody oraz pieśnią ptactwa skrytego w gardzieli lasu. Gdyby wiedziała, że Hibachi szczyci się tak wybitnym personelem, zapewne nie czekałaby długo na wizytę w tym miejscu. Cisza spowijająca lokal potęgowała siłę wytwornego kunsztu i napędzała apetyt na więcej, byle nie poprzestać na jednej wizycie. Z trudem odłożyła widelec, opanowana szczerym zachwytem gotowa zetrzeć w pamięci podstawowe zasady związane z zachowaniem się przy stole w otoczeniu gości. Maarten miał niesamowitą okazję ujrzeć ją w postawie szczerego zachwytu, czerpiącej pociechę z drobnostek życia.
— Nie darzyłam tego rodzaju kuchni z sympatią, ale mam pełną podstawę ku zmianie zdania. Nigdy nie spotkałam się z tak wyważoną i prawdziwą esencją morza zaklętą w jedzeniu — rzekła, pozwalając ekscytacji musnąć wypowiedziane słowa. Rzadko bywała na tyle zadowolona, by wypowiedzieć słowa uznania na głos. Dla własnego dobra stopniowo uspokoiła wrastający entuzjazm. Zapach przegrzebek jest na tyle intensywny, że w niezadowoleniu nad własną porażką sięgnęła po kolejną, dla rozerwania rutyny sięgając po łyk sake. Słodycz gruszki pozwoliła oderwać się od fenomenalnego posmaku przystawki. — Chciałbyś, żebym opowiedziała Ci coś więcej o Arabii? Mogę uchylić rąbka tajemnicy o świecie skrywanym przez palące słońce pustyni i chłód srebrnych nocy. O ile nie wiesz już wszystkiego, wtedy moja opowieść będzie zbędna — jasno nawiązała do tego, w jaki sposób podchwycił pytanie o pragnienia przeszywające serce wraz z krwią.
Siła pierwotnego afektu ciążyła na zainteresowaniu ofiarowanej Maartenowi. Przestrzeń osobista uległa zniekształceniu przez nieznaczny dystans, barierę kruszejącą pod naporem lancy ognistego spojrzenia, co musiała przyjąć jako nagięcie uprzednio przyjętego planu przebiegu spotkania. Intensywność odczucia bliskości zagnieżdżonego zarówno pod kopułą żeber, jak i pomiędzy srebrzystą plątaniną myśli, skłoniła do wprowadzenia zmian w trakcie rozgrywki. Pytanie odnoszące się do pragnień łaskoczących skórę miało w tych okolicznościach tylko jedną trafną odpowiedź, lecz podzielenie się nią wykraczało poza szczątkową odpowiedzialność rozsądku. Powiedzenie prawdy przesunęła w czasie, włożyła do szufladki gromadzącej związane z nim wspomnienia i odczucia. Zgromadzone trofea pielęgnowała z nadmierną starannością, tak, jak nie miała w zwyczaju postępować względem pozostałych - za największą przyjemność i błogosławieństwo uznawała zapomnienie o pretensjonalnej potrzebie władzy nad pozornie słabszym istnieniem.
— Piaski pustyni skrywają potężną siłę. Płynące wydmy rzadko odsłaniają pradawne zaklęcia, lecz przy okazji jednej z podróży miałam szczęście ujrzeć słowa wyryte w piaskowcu. Oprócz nich odkryłam tam również opowieść o arabskiej czarownicy, która eony temu podporządkowała sobie każdego dżina, nakazując im spełniać swoje życzenia i zachcianki — kosztem powstrzymania się przed skosztowaniem dania, wyjawiła historię wędrówki pod baldachimem palącego słońca. Świątynia zagrzebana w piasku była pozostałością zapomnianego kultu lub wiary, a jej ściany pokryto archaiczną odmianą języka arabskiego, niezrozumiałą zapewne nawet dla najstarszych mieszkańców Rijadu. — Tym pytaniem urągasz mojej dumie. W ramach pokrzepienia rozmowy uznam, że nie miało ono miejsca — zawadiackie mrugnięcie okrasiła śmiałym uśmiechem. Pewna zakorzenienia swojego lustrzanego odbicia dopiero teraz mogła ostudzić ogień skrzący się w zielonej tafli tęczówek, a echo drapieżnego zwierzęcia przykryła welonem ciszy. Granica oddzielająca go od finezyjnej słodyczy doznań nie została usiana gąszczem kolczastych krzewów, lecz wciąż była przeszkodą. To od niego zależał kolejny ruch i podjęcie wynikających z niej konsekwencji. Wierząc w jego nieomylną intuicję odnalazła okoliczność sprzyjają sięgnięciu po wyrafinowaną przystawkę. Z żalem zburzyła idealną kompozycję morskiej fauny i flory, nie potrafiąc wyjść z podziwu nad pomysłowością szefa kuchni. Smak aromatycznej przegrzebki harmonijnie rozsunął po języku poczucie bliskości z burzliwymi falami oceanu. Kęs niósł obraz piaszczystej plaży oblanej złocistym blaskiem zachodzącego słońca, łaskocząc podniebienie szumem ogromnego przestworza wody oraz pieśnią ptactwa skrytego w gardzieli lasu. Gdyby wiedziała, że Hibachi szczyci się tak wybitnym personelem, zapewne nie czekałaby długo na wizytę w tym miejscu. Cisza spowijająca lokal potęgowała siłę wytwornego kunsztu i napędzała apetyt na więcej, byle nie poprzestać na jednej wizycie. Z trudem odłożyła widelec, opanowana szczerym zachwytem gotowa zetrzeć w pamięci podstawowe zasady związane z zachowaniem się przy stole w otoczeniu gości. Maarten miał niesamowitą okazję ujrzeć ją w postawie szczerego zachwytu, czerpiącej pociechę z drobnostek życia.
— Nie darzyłam tego rodzaju kuchni z sympatią, ale mam pełną podstawę ku zmianie zdania. Nigdy nie spotkałam się z tak wyważoną i prawdziwą esencją morza zaklętą w jedzeniu — rzekła, pozwalając ekscytacji musnąć wypowiedziane słowa. Rzadko bywała na tyle zadowolona, by wypowiedzieć słowa uznania na głos. Dla własnego dobra stopniowo uspokoiła wrastający entuzjazm. Zapach przegrzebek jest na tyle intensywny, że w niezadowoleniu nad własną porażką sięgnęła po kolejną, dla rozerwania rutyny sięgając po łyk sake. Słodycz gruszki pozwoliła oderwać się od fenomenalnego posmaku przystawki. — Chciałbyś, żebym opowiedziała Ci coś więcej o Arabii? Mogę uchylić rąbka tajemnicy o świecie skrywanym przez palące słońce pustyni i chłód srebrnych nocy. O ile nie wiesz już wszystkiego, wtedy moja opowieść będzie zbędna — jasno nawiązała do tego, w jaki sposób podchwycił pytanie o pragnienia przeszywające serce wraz z krwią.
Maarten Landsverk
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Czw 13 Paź - 14:08
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Rozmowa powoli wychodzi poza ciemne ściany Hibachi. Słowa zdają się przenikać chłodny marmur i galopują dalej. Poza ścięty mrozem Midgard i Skandynawię obłapioną ramieniem srogiej zimy. Lawirują i zachęcają, bym podążył za nimi i postawił stopę na rozgrzanym, pustynnym piasku. Niemal czuję, jak ziarenka przesypują się pomiędzy palcami, a tafla złota paruje resztkami ciepła, bowiem słońce powoli chyli się ku zachodowi. Panna Damgaard spędziła tam część swojego życia, a ja nie mam dostępu do myśli, która przyświecała jej w trakcie podjęcia decyzji. Skąd pragnienie pchające nie tyle do Indii, co dalej, ku zupełnie nieznanym krainom? Jest nieugięta i potrafi sprawić, by najskrytsze marzenia przemieniały się w rzeczywistość. Nie potrzbuje dżinna – w innym wypadku nigdy nie zakosztowałaby smaku Arabii przywiązana sztywnym obowiązkiem, jaki miała wypełnić względem rodziny. Nie mogę wprawdzie stwierdzić z zupełną pewnością, że tradycja jest dla niej cokolwiek warta, jednak powróciła przecież. Ostatecznie nie zatraciła się w egzotyce gorąca pulsującego niczym z samego wnętrza ziemi. Wsłuchuję się w jej słowa, te płyną niczym pieśń, przenikają warstwy ubrań i drążą skórę. Każda z głosek buduje atmosferę tajemnicy i napięcia wbijającego się szpilą w kark. Pomstuję na siebie, na dzielącą nas przestrzeń. Na każdy z wyborów, bo rozciąga mnie na katowskim łożu i wyzbywa resztek tchu w piersi. Nie potrzebuje przy tym szczególnie się starać. Zaczynam rozumieć, że bardzo brakuje mi w życiu obecności drugiego człowieka. Nie mogę jednak się przyznać, myślę w jakiś dziwny sposób, że tym okażę swoją słabość, dlatego skazuję się na następne momenty katorgi, zwijając palce ku sobie i schylając twarz, by spoglądać bardziej na przystawkę, niż w oczy obrysowane onyksową czernią. Pod pozorem zajęcia się posiłkiem, wcale nie tracę uważności. Zaskakuje mnie jak gładko prowokuje, próbuje wywrzeć kolejną falę emocji, z gracją wskazując na niezadowolenie wypływające z pochopnie wysnuwanych przeze mnie osądów. W taki sposób przyjąć można najgorszą obelgę, bowiem będzie nosić znamię słodyczy.
— Obawiasz się czegoś? — że jednak mam rację?; pytam zauważając, że ucieka i nie chce kontynuować, zrzucając na moje barki odpowiedzialność za wywołanie poruszenia i urażenie jej dumy. Nie chcę przecież się z nią kłócić, nie zamierzam poddawać jej umiejętności próbie. To znaczy, zakładam tak od samego początku, lecz powoli pragnę zrewidować mój plan i poczynić kilka ustępstw. Nie trafiłem na kogoś o słabym charakterze, podobnie jak ona musiała już dawno wiedzieć, że nie przyniosę jej tego, czego mogła się spodziewać po przypadkowo wyłowionych z tłumu mężczyznach. Przecież dlatego tu jesteśmy, prawda? Znów zanurzam nożyk w miękką strukturę owoców morza i napawam się ich smakiem na podniebieniu. Gdybym mógł, zapewne korzystałbym z kuchni Brage codziennie, lecz cóż pozostałoby wtedy z wyjątkowości owego miejsca? Unoszę lekko podbródek, by sprawdzić, czy i ona zachwyca się tak samo kunsztem kucharza. Wnioskuję, że zaspokoiłem jej oczekiwania, ponieważ jej twarz zdaje się promieniować czystym zachwytem. Pierwszy raz obserwuję ją w ten sposób, dlatego chętnie nanoszę scenę na kliszę, naświetlam długi pas taśmy, by ostatecznie kolorowy obrazek spoczął pod powiekami. Czasami wydaje mi się, że jestem okropnie sentymentalny i przywiązuję uwagę do drobnostek tego typu – pragnę przetykać nimi moją historię i napawać się owymi kruszynami, kiedy tracę grunt pod nogami. Ceramika dzwoni cichutko wypełniając ciszę, odkładam sztućce i staram się odpowiedzieć bez nadmiernego entuzjazmu.
— Brage wie co robi i wie, kogo zatrudnić, by zagwarantować sobie sukces. Uwierz mi, że to dopiero preludium do wspaniałości, które na nas dzisiaj czekają — nie próbuję być ani trochę skromny oceniając warsztat mojego dobrego znajomego. Z całą pewnością należą mu się ukłony i słowa zachwytu. — Cieszę się, że zmieniłaś zdanie. Lubię otwartość i gotowość do zrewidowania swoich poglądów, jeśli zaistnieje ku temu okazja — przyznaję i spoglądam na dno czarki połyskującej ostatkami sake. Na szczęście pękata buteleczka ma w sobie jeszcze sporo trunku, nim jednak po nią sięgam, Chaaya zadaje mi pytanie. Czuję w nim kolejną próbę zawojowania i starcia pewności, obleczoną w słodycz obietnicy. Ta zdolna jest omamić do reszty i kusi, by bez zbędnych słów poddać się magii złożonej propozycji. Wiem też, że czyni to, by pokazać, że żaden z moich wybiegów nie uchodzi jej uwadze. Rozumie, że i ja czynię pewne rzeczy z rozmysłem, by jeszcze mocniej napiąć struny sprawdzając ich wytrzymałość.
— Myślę, że nie mógłbym odmówić takiej propozycji. Zwłaszcza, kiedy pada ona z ust ekspertki; nie pretenduję nawet do miana lichego znawcy arabskiego świata. — Owszem, nie lubię zupełnej ignorancji, jednak nie jestem też na tyle wytrwałym, by poznać wszelkie zawiłości egzotycznego kontynentu. Korzystam z jej chwili nieuwagi i przysuwam czarki bliżej środka stołu, by ułatwić sobie możliwość rozlania trunku. Kiedy chcę odstawić zgrabną miseczkę na swoje miejsce – tuż przy ręce właścicielki – robię coś, co jest niezupełnie zamierzone: muskam grzbietem dłoni aksamitną, karmelową skórę. Kiedy chcę wykonać ruch odwrotu, dotyk jest już bardziej intencjonalny, lecz na tyle niepozorny, by przypadkowemu obserwatorowi ów fakt w ogóle nie zadźwięczał w świadomości. Nikogo wprawdzie tu nie ma, lecz paradoksalnie, przełamanie postawionej granicy okazuje się trudniejsze niż w przepełnionym gośćmi kasynie.
— Obawiasz się czegoś? — że jednak mam rację?; pytam zauważając, że ucieka i nie chce kontynuować, zrzucając na moje barki odpowiedzialność za wywołanie poruszenia i urażenie jej dumy. Nie chcę przecież się z nią kłócić, nie zamierzam poddawać jej umiejętności próbie. To znaczy, zakładam tak od samego początku, lecz powoli pragnę zrewidować mój plan i poczynić kilka ustępstw. Nie trafiłem na kogoś o słabym charakterze, podobnie jak ona musiała już dawno wiedzieć, że nie przyniosę jej tego, czego mogła się spodziewać po przypadkowo wyłowionych z tłumu mężczyznach. Przecież dlatego tu jesteśmy, prawda? Znów zanurzam nożyk w miękką strukturę owoców morza i napawam się ich smakiem na podniebieniu. Gdybym mógł, zapewne korzystałbym z kuchni Brage codziennie, lecz cóż pozostałoby wtedy z wyjątkowości owego miejsca? Unoszę lekko podbródek, by sprawdzić, czy i ona zachwyca się tak samo kunsztem kucharza. Wnioskuję, że zaspokoiłem jej oczekiwania, ponieważ jej twarz zdaje się promieniować czystym zachwytem. Pierwszy raz obserwuję ją w ten sposób, dlatego chętnie nanoszę scenę na kliszę, naświetlam długi pas taśmy, by ostatecznie kolorowy obrazek spoczął pod powiekami. Czasami wydaje mi się, że jestem okropnie sentymentalny i przywiązuję uwagę do drobnostek tego typu – pragnę przetykać nimi moją historię i napawać się owymi kruszynami, kiedy tracę grunt pod nogami. Ceramika dzwoni cichutko wypełniając ciszę, odkładam sztućce i staram się odpowiedzieć bez nadmiernego entuzjazmu.
— Brage wie co robi i wie, kogo zatrudnić, by zagwarantować sobie sukces. Uwierz mi, że to dopiero preludium do wspaniałości, które na nas dzisiaj czekają — nie próbuję być ani trochę skromny oceniając warsztat mojego dobrego znajomego. Z całą pewnością należą mu się ukłony i słowa zachwytu. — Cieszę się, że zmieniłaś zdanie. Lubię otwartość i gotowość do zrewidowania swoich poglądów, jeśli zaistnieje ku temu okazja — przyznaję i spoglądam na dno czarki połyskującej ostatkami sake. Na szczęście pękata buteleczka ma w sobie jeszcze sporo trunku, nim jednak po nią sięgam, Chaaya zadaje mi pytanie. Czuję w nim kolejną próbę zawojowania i starcia pewności, obleczoną w słodycz obietnicy. Ta zdolna jest omamić do reszty i kusi, by bez zbędnych słów poddać się magii złożonej propozycji. Wiem też, że czyni to, by pokazać, że żaden z moich wybiegów nie uchodzi jej uwadze. Rozumie, że i ja czynię pewne rzeczy z rozmysłem, by jeszcze mocniej napiąć struny sprawdzając ich wytrzymałość.
— Myślę, że nie mógłbym odmówić takiej propozycji. Zwłaszcza, kiedy pada ona z ust ekspertki; nie pretenduję nawet do miana lichego znawcy arabskiego świata. — Owszem, nie lubię zupełnej ignorancji, jednak nie jestem też na tyle wytrwałym, by poznać wszelkie zawiłości egzotycznego kontynentu. Korzystam z jej chwili nieuwagi i przysuwam czarki bliżej środka stołu, by ułatwić sobie możliwość rozlania trunku. Kiedy chcę odstawić zgrabną miseczkę na swoje miejsce – tuż przy ręce właścicielki – robię coś, co jest niezupełnie zamierzone: muskam grzbietem dłoni aksamitną, karmelową skórę. Kiedy chcę wykonać ruch odwrotu, dotyk jest już bardziej intencjonalny, lecz na tyle niepozorny, by przypadkowemu obserwatorowi ów fakt w ogóle nie zadźwięczał w świadomości. Nikogo wprawdzie tu nie ma, lecz paradoksalnie, przełamanie postawionej granicy okazuje się trudniejsze niż w przepełnionym gośćmi kasynie.
Chaaya Damgaard
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Nie 16 Paź - 19:26
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Wspomnienie zanurzone w gorącu pustynnego piasku rozmyło się na rzecz wszechobecnego chłodu zimy. Gęsta warstwa śnieżnobiałego puchu przykryła tęsknotę za nieujarzmioną wolnością czy możliwościami, będącymi w obecnej perspektywie mdłą mrzonką. Przez ostatnie dwa lata nauczyła się traktować Midgard jako swój dom, choć nikt nie zamierzał jej tego ułatwiać. Przez pierwsze miesiące pojmowała to jako przykrą konieczność, pokutę za czyny popełnione wbrew woli osób powiązanych z wyjazdem. Niemniej z czasem przestała zwracać na to uwagę, skoro najwyraźniej taki los przyszykowali bogowie. Nie lubiła myśleć, że to właśnie oni postawili na jej drodze enigmatyczną postać Maartena, kojarzonego głównie przez wzgląd odczuć pozostawionych po sobie w salonie. Zrobiła to w pełni świadomie.
— Obawiam się, że moje czary mogłyby zawrócić Ci w głowie mocniej, niż naprawdę chcę — rozbawiony ton uniósł słowa ku metaforze żartu, lecz pomiędzy poszczególnymi głoskami unosiło się widmo prawdy, tej, która miała pozostać ukryta aż do momentu rozstania.
Cierpka gorycz sake uległa smakom owoców morza. Rozgrywany przez przegrzebki spektakl wymusił podporządkowanie oferowanym doznaniom, czemu przytaknęła z nieznajomą dla siebie ochotą, skuszona również zachęcającymi do ustępstw okolicznościami. Była ciekawa, ile z pulsującej na języku przyjemności jest faktycznym dziełem zaserwowanej przystawki, ale ile należało przypisać siedzącemu naprzeciw Maartenowi. Jakość oraz elegancja dania nie ulegała wątpliwościom, lecz wspólne celebrowanie symfonii jednoznacznie wpływało na finalny odbiór kłębiących się zewsząd odczuć. Odsłoniła przed nim łagodne, delikatne oblicze powleczone uśmiechem zadowolenia, okazała rzadką szczerość uczuć ponad fałsz sprowokowany napiętym rzemieniem męskiej dumy.
— Zaczynam się obawiać, że z nadmiaru wrażeń nie zdołam przetrwać do końca kolacji. Przystawka jest naprawdę fenomenalna, a twoje zapewnienia podnoszą poprzeczkę daniu głównemu i deserowi — pozornie nie wyłowiła faktu znajomości obu panów. Gospodarz odpowiadający za funkcjonowanie Hibachi był właścicielem kulinarnego geniuszu, lecz niewątpliwie umiejętnie dobrał pozostałą część załogi. Na razie wstrzymała wrodzoną dociekliwość w ryzach i zdołała nie zadać pytania obligującego do udzielenia odpowiedzi na temat łączących ich relacji. — Nie mam zwyczaju opierać się nowym doznaniom, jeśli przynoszą mi przyjemność — pokrętne wyrażenie aprobaty pozwoliło na stworzenie niezliczonej ilości interpretacji. Otwartość na zmianę nastawienia nie oznaczała, że zamierza ułatwić mu przebieg tego procesu, inaczej gra przyniosłaby zaledwie mierną satysfakcję oraz uniżyła chęć kontynuowania jej na kolejnym etapie. Śmiałe założenie odnoszące się do domniemanej kontynuacji postawiła jeszcze przed rozpoczęciem kolacji, gdy muskała palcami srebrną zapinkę naszyjnika. Maarten wzburzył przestworza zaintrygowania i kierował nimi poprzez na równi delikatnymi oraz żarliwymi gestami. Łagodne muśnięcie jest na tyle miałkie, że nie zostawia trwałych śladów w uśpionej percepcji, będąc wciąż skoncentrowanej na tęczówkach jego oczu. Orzechowy odcień powinien uchodzić za obietnicę stateczności, spokoju, lecz na gruncie ich spotkania dostrzegła drobiazgi nie mające wiele wspólnego ze schematami. Rozległa pajęczyna odczuć jest zbyt kusząca, by pozwolić jej odejść, dlatego następna z przypadkowych pieszczot zwraca na siebie większą uwagę. Pchana impulsywnością chwyta jego dłoń i choć na moment oplata w uścisku smukłych palców, tak szybko obraca ją wnętrzem do góry. Aksamitne opuszki prędko odnalazły znajomą trajektorię chropowatych linii i wybrzuszeń.
— Słoneczny żar leje się z nieba na podobieństwo deszczu. Piasek w najgorętsze popołudnia przypomina ocean ognia, dlatego tylko głupcy decydują się na podróż w takich warunkach. Wyruszałam zazwyczaj na półtorej godziny przed zachodem słońca, by móc obejrzeć bursztynowy blask spowijający wydmy — naprzemiennie zwiększała i zmniejszała nacisk, wedle podpowiedzi kapryśnego upodobania. Ani na moment nie oderwała wzroku od Maartena, jednocześnie nie dając mu podobnej możliwości, znienacka zamykając go w eterycznych objęciach wzrastającej pożogi. Nieświadomie pochwyciła stworzoną okazję, niezdolna powstrzymać skrzętnie skrywanej pasji. — Noce bywają niezwykle chłodne. Granatowy nieboskłon upstrzony rojem migoczących gwiazd przypomina niewzruszoną taflę jeziora. W piersi pęcznieje pragnienie zaczerpnięcia kieliszka czarownej wody, choćby po to, by znaleźć się bliżej duchów zaklętych w ziarenkach piasku... Na oczach wędrowców rozgrywa się starożytny spektakl jedności ducha z naturą. Nigdy wcześniej nie ujrzałam tak zachwycającego piękna. Nie liczy się nic prócz serca bijącego w piersi i pustyni, która nagle jest równie przyjazna co dom. Grzbiety barchanów ułożone w półksiężyc kuszą spokojnym snem i proszą, byś oddał im cząstkę siebie — zniżyła głos do szeptu, by lepiej współgrał z delikatnością opuszków znaczących na dłoni Maartena splątane ścieżki. Nie trzymała się już wyłącznie linii, lecz wodziła również poza, sprawdzała cierpliwość zamkniętą za wyuczonymi zasadami dobrego wychowania. W pewnym momencie wykroczyła poza znany obszar, zatrzymując swą impulsywność na przestrzeni nadgarstka. Wyłowiła puls bijący tuż pod aksamitem skóry i skupiła uwagę na zmienności tętniącego rytmu.
— Obawiam się, że moje czary mogłyby zawrócić Ci w głowie mocniej, niż naprawdę chcę — rozbawiony ton uniósł słowa ku metaforze żartu, lecz pomiędzy poszczególnymi głoskami unosiło się widmo prawdy, tej, która miała pozostać ukryta aż do momentu rozstania.
Cierpka gorycz sake uległa smakom owoców morza. Rozgrywany przez przegrzebki spektakl wymusił podporządkowanie oferowanym doznaniom, czemu przytaknęła z nieznajomą dla siebie ochotą, skuszona również zachęcającymi do ustępstw okolicznościami. Była ciekawa, ile z pulsującej na języku przyjemności jest faktycznym dziełem zaserwowanej przystawki, ale ile należało przypisać siedzącemu naprzeciw Maartenowi. Jakość oraz elegancja dania nie ulegała wątpliwościom, lecz wspólne celebrowanie symfonii jednoznacznie wpływało na finalny odbiór kłębiących się zewsząd odczuć. Odsłoniła przed nim łagodne, delikatne oblicze powleczone uśmiechem zadowolenia, okazała rzadką szczerość uczuć ponad fałsz sprowokowany napiętym rzemieniem męskiej dumy.
— Zaczynam się obawiać, że z nadmiaru wrażeń nie zdołam przetrwać do końca kolacji. Przystawka jest naprawdę fenomenalna, a twoje zapewnienia podnoszą poprzeczkę daniu głównemu i deserowi — pozornie nie wyłowiła faktu znajomości obu panów. Gospodarz odpowiadający za funkcjonowanie Hibachi był właścicielem kulinarnego geniuszu, lecz niewątpliwie umiejętnie dobrał pozostałą część załogi. Na razie wstrzymała wrodzoną dociekliwość w ryzach i zdołała nie zadać pytania obligującego do udzielenia odpowiedzi na temat łączących ich relacji. — Nie mam zwyczaju opierać się nowym doznaniom, jeśli przynoszą mi przyjemność — pokrętne wyrażenie aprobaty pozwoliło na stworzenie niezliczonej ilości interpretacji. Otwartość na zmianę nastawienia nie oznaczała, że zamierza ułatwić mu przebieg tego procesu, inaczej gra przyniosłaby zaledwie mierną satysfakcję oraz uniżyła chęć kontynuowania jej na kolejnym etapie. Śmiałe założenie odnoszące się do domniemanej kontynuacji postawiła jeszcze przed rozpoczęciem kolacji, gdy muskała palcami srebrną zapinkę naszyjnika. Maarten wzburzył przestworza zaintrygowania i kierował nimi poprzez na równi delikatnymi oraz żarliwymi gestami. Łagodne muśnięcie jest na tyle miałkie, że nie zostawia trwałych śladów w uśpionej percepcji, będąc wciąż skoncentrowanej na tęczówkach jego oczu. Orzechowy odcień powinien uchodzić za obietnicę stateczności, spokoju, lecz na gruncie ich spotkania dostrzegła drobiazgi nie mające wiele wspólnego ze schematami. Rozległa pajęczyna odczuć jest zbyt kusząca, by pozwolić jej odejść, dlatego następna z przypadkowych pieszczot zwraca na siebie większą uwagę. Pchana impulsywnością chwyta jego dłoń i choć na moment oplata w uścisku smukłych palców, tak szybko obraca ją wnętrzem do góry. Aksamitne opuszki prędko odnalazły znajomą trajektorię chropowatych linii i wybrzuszeń.
— Słoneczny żar leje się z nieba na podobieństwo deszczu. Piasek w najgorętsze popołudnia przypomina ocean ognia, dlatego tylko głupcy decydują się na podróż w takich warunkach. Wyruszałam zazwyczaj na półtorej godziny przed zachodem słońca, by móc obejrzeć bursztynowy blask spowijający wydmy — naprzemiennie zwiększała i zmniejszała nacisk, wedle podpowiedzi kapryśnego upodobania. Ani na moment nie oderwała wzroku od Maartena, jednocześnie nie dając mu podobnej możliwości, znienacka zamykając go w eterycznych objęciach wzrastającej pożogi. Nieświadomie pochwyciła stworzoną okazję, niezdolna powstrzymać skrzętnie skrywanej pasji. — Noce bywają niezwykle chłodne. Granatowy nieboskłon upstrzony rojem migoczących gwiazd przypomina niewzruszoną taflę jeziora. W piersi pęcznieje pragnienie zaczerpnięcia kieliszka czarownej wody, choćby po to, by znaleźć się bliżej duchów zaklętych w ziarenkach piasku... Na oczach wędrowców rozgrywa się starożytny spektakl jedności ducha z naturą. Nigdy wcześniej nie ujrzałam tak zachwycającego piękna. Nie liczy się nic prócz serca bijącego w piersi i pustyni, która nagle jest równie przyjazna co dom. Grzbiety barchanów ułożone w półksiężyc kuszą spokojnym snem i proszą, byś oddał im cząstkę siebie — zniżyła głos do szeptu, by lepiej współgrał z delikatnością opuszków znaczących na dłoni Maartena splątane ścieżki. Nie trzymała się już wyłącznie linii, lecz wodziła również poza, sprawdzała cierpliwość zamkniętą za wyuczonymi zasadami dobrego wychowania. W pewnym momencie wykroczyła poza znany obszar, zatrzymując swą impulsywność na przestrzeni nadgarstka. Wyłowiła puls bijący tuż pod aksamitem skóry i skupiła uwagę na zmienności tętniącego rytmu.
Maarten Landsverk
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Czw 20 Paź - 12:45
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Ktoś mógłby odnieść fałszywe wrażenie, że takie sytuacje są dla mnie chlebem powszednim. Że często bywam w pięknych miejscach i otaczam się wcale nie mniej pięknymi istotami. Ktoś inny mógłby jeszcze dodać, iż z całą pewnością często bryluję w towarzystwie kobiet i te zabiegają łapczywie o moją uwagę, lub inaczej: że to ja przepadam za ciągłą pogonią, ponieważ samotność mi nie pasuje. Niestety, wszystkie te wizje bledną, gdy ludzie poznają mnie bliżej. Każdy układany scenariusz okazuje się jedynie marną próbą poszukiwania na siłę sensacji w dość przewidywalnym, całkiem dobrze ułożonym życiu. Piękne miejsca, owszem, bardzo lubię, a wszelakie wydarzenia ściągające osoby publiczne z terenów Skandynawii stanowią dla mnie miły przerywnik, nie stronię od nich. Ba, uwielbiam bankiety oraz uroczystości. Chcę na nich bywać, chcę się pokazywać i rozmawiać z ludźmi, bo nie czuję ani odrobiny zawstydzenia. Mogą robić mi zdjęcia, mogą prosić o wywiady – z każdej sytuacji nauczyłem się wychodzić obronną ręką. Czuję ekscytację, kocham, kiedy na mnie patrzą dziesiątki par oczu. Nie potrafię sobie odmówić odrobiny rozgłosu. Jeśli jednak chodzi o kwestie relacji bardziej intymnych, zdaję się być o wiele bardziej powściągliwy i zapewne dla wielu ludzi nudny. Tak. Życie rodzinne, które zajęło niemal połowę mojej egzystencji na ziemi, było dla mnie ważne i poza pracą nie poszukiwałem nigdy żadnych dodatkowych wrażeń. Z romansami zwyczajnie nie było mi po drodze, a zapędy nieświadomych ucinałem dość sprawnie, bo chyba nie miałem na to czasu i nerwów. Nigdy nie przyszło mi do głowy, by zdradzać żonę. Pod tym względem byłem… jestem wciąż czysty jak łza, choć teoretycznie w tym momencie nic mnie nie powinno powstrzymywać. Gdzieś jednak na dnie serca nadal bywam nieprzekonany, dość niepewny, bardzo ostrożny. Niestety, nawet taka lojalność względem Säde nie uratowała wspólnej przyszłości. Inne przymioty mojego charakteru zaważyły na małżeństwie, dość wyboistym już od samych jego początków. Nie jestem pewien, czy Chaaya zdaje sobie sprawę z mojej faktycznej natury, czy nie ulega plotkom snutym szczodrze przez złaknionych sensacji. Nie próbuję jednak z tym walczyć na zapas. Daję chwili się rozwijać. To nie tak, że czuję się zakłopotany moim całkiem nudnym obliczem. Do tej pory udało mi się wywnioskować, że ona również przecież unika pewnego męskiego rysu, sparzona wcześniejszymi doświadczeniami. Nie określiliśmy też przecież jasno, czego od siebie wymagamy w ramach wzajemnych starań. To kwestia dość otwarta, nie zmieniająca jednak mojej potrzeby poznania większej ilości faktów z jej życia.
— Troska o mnie? — zatrzymuję się w refleksji po jej słowach. Unoszę lekko brew wyraźnie zaciekawiony, z chybotliwym uśmiechem na ustach. Nie sądziłem, że usłyszę coś podobnego, ale tkwi w tym przecież jej naturalna przekora. Owszem, nie chce zbytnio mnie nadwyrężyć, ale to nie oznacza, że będzie delikatna i nie zawaha się, by sięgnąć po i tak dość zdecydowane kroki. To ledwie odrobina łaski. Pokazanie krztyny dobrej woli, by zniewolić jeszcze bardziej naiwną duszę. Mogę się jednak zgodzić na podobne zabiegi – pierwszy raz od bardzo dawna jestem kimś tak bardzo zaabsorbowany. Pociąga mnie zarówno swym charakterem jak i wyglądem zewnętrznym. Przyznaję się znów przed samym sobą do zbrodni pragnienia. Odkrywam je. Nie jestem już jednak tym samym młodym mężczyzną, z którym miała okazję obcować moja żona – lata wyzuły mnie z resztek wstydliwości i niepewności. Pogrzebały młodzieńczy rumieniec i pruderyjność. Znam swoje potrzeby.
Mówi w sposób niosący wiele możliwych rozwiązań. Chce, aby jej słowa – dwojako interpretowane – otaczała mgiełka tajemnicy i słodkiej niepewności, czy aby na pewno dobrze się rozumiemy? Buduje napięcie łaskoczące przyjemnie zakończenia nerwowe. Spoglądam znów, kiedy ponownie sięga po odrobinę przystawki. Towarzyszenie w posiłku i możliwość obserwowania partnera podczas niosącej wrażenie intymności czynności przynosi dodatkową falę ekscytacji. Nie bez powodu ludzie tak często wybierają restauracje w celu celebrowania wzajemnej obecności. Gorzej jednak, kiedy kończy się to tylko i wyłącznie na bezrefleksyjnym pochłanianiu kolejnych porcji, bez zwracania uwagi na niuanse zarówno smakowe, jak i pochodzące z innych zmysłów. Wybrane dania, składniki, ich ułożenie – wszystkie niosą kolejne porcje informacji, nasuwają sugestywne myśli pchające dwójkę do zacieśniania więzi i przełamywania kolejnych barier.
Również nie chcę opierać się nowym doznaniom.
Pozwalam na snucie opowieści, pozwalam – choć przeszywa mnie wpierw piorun zaskoczenia – pochwycić dłoń, którą sam przecież inicjuję dotyk. Już nie tylko chodzi o same historie: muśnięciami przekazuje mi wszystko to, o czym mówi ze zdwojoną siłą. Żar słońca przelewa przez aksamit skóry i znaczy nim szorstkość mojej. Otwieram szeroko oczy, pragnę spojrzeć za zielone tarcze jej tęczówek. Hibachi rozmywa się w niewyraźnych plamach. Pieszczota przenika głębiej, wraz z drobnymi ziarenkami złotego piasku. Mości się w kruchych naczyniach krwionośnych i wznieca burzę, którą następnie próbuje ugłaskać chłód wspomnianej nocy. Nie wiem, jak to robi, czuję bowiem jej opowieść. Oddech grzęźnie mi na wysokości gardła, choć klatka piersiowa wznosi się gwałtowniej, niż do tej pory. Masyw stołu pomiędzy nami jest jeszcze bardziej nieznośny. Palce suną dalej, już nie jest tak rozważna, sięga głębiej, poza bezpieczne ścieżki. Muska mankiet koszuli, kiedy wsuwa palce na nadgarstek. Z premedytacją, wciąż patrząc mi głęboko w oczy i szepcząc. Myślę sobie, że mógłbym jej pozwolić na więcej, sam wyraźnie spragniony baśni i jej obecności.
— Uległaś im kiedyś? — pytam z ciekawością i w tym samym momencie chwytam jej dłoń. Zupełnie tak, jakbym chciał przerwać kontakt, jednak to mylne wrażenie. Rozluźniam palce i przesuwam je dalej, gładząc materiał sukni. — Zostawiłaś tam część siebie?
— Troska o mnie? — zatrzymuję się w refleksji po jej słowach. Unoszę lekko brew wyraźnie zaciekawiony, z chybotliwym uśmiechem na ustach. Nie sądziłem, że usłyszę coś podobnego, ale tkwi w tym przecież jej naturalna przekora. Owszem, nie chce zbytnio mnie nadwyrężyć, ale to nie oznacza, że będzie delikatna i nie zawaha się, by sięgnąć po i tak dość zdecydowane kroki. To ledwie odrobina łaski. Pokazanie krztyny dobrej woli, by zniewolić jeszcze bardziej naiwną duszę. Mogę się jednak zgodzić na podobne zabiegi – pierwszy raz od bardzo dawna jestem kimś tak bardzo zaabsorbowany. Pociąga mnie zarówno swym charakterem jak i wyglądem zewnętrznym. Przyznaję się znów przed samym sobą do zbrodni pragnienia. Odkrywam je. Nie jestem już jednak tym samym młodym mężczyzną, z którym miała okazję obcować moja żona – lata wyzuły mnie z resztek wstydliwości i niepewności. Pogrzebały młodzieńczy rumieniec i pruderyjność. Znam swoje potrzeby.
Mówi w sposób niosący wiele możliwych rozwiązań. Chce, aby jej słowa – dwojako interpretowane – otaczała mgiełka tajemnicy i słodkiej niepewności, czy aby na pewno dobrze się rozumiemy? Buduje napięcie łaskoczące przyjemnie zakończenia nerwowe. Spoglądam znów, kiedy ponownie sięga po odrobinę przystawki. Towarzyszenie w posiłku i możliwość obserwowania partnera podczas niosącej wrażenie intymności czynności przynosi dodatkową falę ekscytacji. Nie bez powodu ludzie tak często wybierają restauracje w celu celebrowania wzajemnej obecności. Gorzej jednak, kiedy kończy się to tylko i wyłącznie na bezrefleksyjnym pochłanianiu kolejnych porcji, bez zwracania uwagi na niuanse zarówno smakowe, jak i pochodzące z innych zmysłów. Wybrane dania, składniki, ich ułożenie – wszystkie niosą kolejne porcje informacji, nasuwają sugestywne myśli pchające dwójkę do zacieśniania więzi i przełamywania kolejnych barier.
Również nie chcę opierać się nowym doznaniom.
Pozwalam na snucie opowieści, pozwalam – choć przeszywa mnie wpierw piorun zaskoczenia – pochwycić dłoń, którą sam przecież inicjuję dotyk. Już nie tylko chodzi o same historie: muśnięciami przekazuje mi wszystko to, o czym mówi ze zdwojoną siłą. Żar słońca przelewa przez aksamit skóry i znaczy nim szorstkość mojej. Otwieram szeroko oczy, pragnę spojrzeć za zielone tarcze jej tęczówek. Hibachi rozmywa się w niewyraźnych plamach. Pieszczota przenika głębiej, wraz z drobnymi ziarenkami złotego piasku. Mości się w kruchych naczyniach krwionośnych i wznieca burzę, którą następnie próbuje ugłaskać chłód wspomnianej nocy. Nie wiem, jak to robi, czuję bowiem jej opowieść. Oddech grzęźnie mi na wysokości gardła, choć klatka piersiowa wznosi się gwałtowniej, niż do tej pory. Masyw stołu pomiędzy nami jest jeszcze bardziej nieznośny. Palce suną dalej, już nie jest tak rozważna, sięga głębiej, poza bezpieczne ścieżki. Muska mankiet koszuli, kiedy wsuwa palce na nadgarstek. Z premedytacją, wciąż patrząc mi głęboko w oczy i szepcząc. Myślę sobie, że mógłbym jej pozwolić na więcej, sam wyraźnie spragniony baśni i jej obecności.
— Uległaś im kiedyś? — pytam z ciekawością i w tym samym momencie chwytam jej dłoń. Zupełnie tak, jakbym chciał przerwać kontakt, jednak to mylne wrażenie. Rozluźniam palce i przesuwam je dalej, gładząc materiał sukni. — Zostawiłaś tam część siebie?
Chaaya Damgaard
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Sob 22 Paź - 19:24
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Posądzał ją o posiadanie uczuć. Stał się jednym z niewielu mężczyzn, którzy dostrzegli w marmurowym popiersiu tętniące drobinki życia, docenili ożywczą bryzę ognistego temperamentu. Zazwyczaj wykorzystywała przedmiotowe podejście na swoją korzyść. Wodziła głupców za nos i pozwalała im wierzyć, że są zdolni do ujarzmienia dzikiego zwierzęcia. Rozczarowanie malujące się na ich twarzach było najlepszą nagrodą po trudach związanych ze znoszeniem namolnego towarzystwa. Maarten wyrażał żywe zainteresowanie jej słowami, tym, jaki ruch w grze podejmie jako następny. Delektowała się słodkim posmakiem przyjemności, jednoznacznie związanej z jego obecnością oraz czułym, na wskroś żarliwym spojrzeniem. Mogła bez końca doświadczać poczucia zagubienia, pod warunkiem, że odnalazłaby odpowiedzi w nim samym. Nawet w otoczeniu pustynnych tajemnic nie odnalazła tak nietypowego pragnienia. Rządziło się własnymi prawami, ukoronowane jej brakiem pokory i zapalczywością przeobraziło zmysły w żądne zażyłości bestie.
— Nie jestem pewna. Sądzisz, że mogłabym się o Ciebie troszczyć? — porozumiewawcze mrugnięcie towarzyszyło dźwiękom wdzięcznego śmiechu. Wiedziała, że to prawda, lecz nie zamierzała mu tego ułatwiać. Nic, co dotyczyło jej bezpośrednio, nie miało być łatwe z założenia. Nawet wzrastające poczucie uwagi nie miało wiele do powiedzenia.
Łaknęła umieść w marmurze pamięci drobiazgową mapę linii przechodzących przez wnętrze dłoni Maartena. Opuszki sunące po miękkiej skórze miały nie tylko obudzić żar w jego piersi, lecz niepostrzeżenie skraść cząstkę złocistego żywiołu, na tyle drobną, by po opadłej burzy emocji nie posiadł świadomości zuchwałej kradzieży. Barwne malowidło opowieści oraz współgrająca z nim ognista pieśń zasklepiły drobne zadrapanie na powierzchni eterycznej materii. Poruszona nadmierną śmiałością nie potrafiła powstrzymać się przed zagarnięciem czegoś tak cennego na własny, przesączony egoizmem użytek. Zamierzała ukryć ją skrzętnie pomiędzy tęsknotą za duchem pustyni a poczuciem obowiązku wobec bliskich. W zamian przekazała mu to, co uznała za najcenniejsze i najdroższe jej sercu, bowiem we wspomnieniu piękna żaru lejącego się nieba iskrzyła się prawda. Ocean ognia istniał, podobnie chłodne jezioro, zamiennie zajmując miejsca w materialnej przestrzeni. Doświadczenie cudu arabskiego ducha wypalało trwały ślad. Dobrowolnie chciała przekazać to Maartenowi, jednocześnie wciąż pamiętając o toczącej się grze - obce doznania otulił jedwab kobiecego powabu i zmysłowości w wysublimowanej postaci. Po odnalezieniu pulsu tętniącego tuż pod skórą delikatnie zwiększyła nacisk, byle ukoić głód splatający pierś w nieznośnym uścisku.
— Oczywiście — nie widziała potrzeby tkania kłamstwa. Wiedział, kiedy posłużyłaby się złudną metaforą, a nie miała ku temu żadnych powodów. Wolała pozwolić na to, żeby poczuł gorąco przenikające przez cienki materiał sukni. Rozluźniona struktura mięśni zachęcała do kontynuowania ledwo rozpoczętej wędrówki, choć przy braku rozsądku zapragnie więcej i więcej, byle móc gościć na stałe błogie poczucie bliskości. Oddał jej zaledwie skrawek pożądanego zainteresowania. Ognista lanca pasji wiła się tuż pod skórą, lgnęła do sprawcy zamieszania odpowiedzialnego za płytki oddech i pośpieszne bicie serca, wzniecając akompaniament ogłuszającego szumu krwi. — Pokochałam pustynię i pozwoliłam, żeby wzięła część mnie. Potężny żywioł łapczywie sięgnął po dar, sprawił, że po powrocie do Midgardu pałałam ogromną tęsknotą — za słowami pełnymi zachwytu skryła poczucie odpowiedzialności za rodzinę. Kontakt cielesny, ograniczony przyjemną fakturą sukni, zasklepiał ranę powstałą po pożegnaniu Arabii Saudyjskiej. Zanurzona w nowym odczuciu niemal zapomniała o unoszącym się zewsząd smakowitym zapachu przegrzebek. Zaintrygowana pasjonującym doznaniem mimowolnie przesunęła ramię zaledwie o centymetr dalej, aby mógł wytyczyć nowy szlak remedium jej skołatanej duszy. W delikatnym, pozornie pozbawionym intencji ruchu skryła potrzebę poczucia przynależności, choć w perspektywie ich poprzednich spotkań taka deklaracja była aż nazbyt śmiała i zakrawała o bezczelność. Po części za tak wzburzone emocje odpowiadało utrzymywanie stałego kontaktu wzrokowego - brąz tęczówek lśnił w przytłumionym blasku naprzeciw równie roziskrzonej zieleni. Mącił jej w głowie, sprawił, że weszła w przepastną gardziel labiryntu jego natury. W ramach zdarcia przekonań zapragnęła odkryć go na nowo.
— Największym sentymentem oprócz pustyni darzę rozległe ogrody tuż przy królewskich stajniach. Na miękkim dywanie traw wił się gąszcz oleandrów, hibiskusów, strelicji i aloesów, a pomiędzy nimi bananowce, palmy, fikusy, draceny... I ten zniewalający zapach kwiatów! Chciałam sprowadzić część do Midgardu, jednak byłaby to tylko marna imitacja. W takim rozrachunku bardziej cenię wspomnienia — starannie pielęgnowane obrazy iskrzyły się we wnętrzu świadomości jaskrawym światłem. Melodyjny tembr głosu nie zdradził zniecierpliwienia pobudzonego do życia przez jego żarliwy dotyk. Panowanie nad własnym ciałem doprowadziła do perfekcji, choć zaczynała wątpić w to, że podoła takiemu wyzwaniu po raz kolejny.
— Nie jestem pewna. Sądzisz, że mogłabym się o Ciebie troszczyć? — porozumiewawcze mrugnięcie towarzyszyło dźwiękom wdzięcznego śmiechu. Wiedziała, że to prawda, lecz nie zamierzała mu tego ułatwiać. Nic, co dotyczyło jej bezpośrednio, nie miało być łatwe z założenia. Nawet wzrastające poczucie uwagi nie miało wiele do powiedzenia.
Łaknęła umieść w marmurze pamięci drobiazgową mapę linii przechodzących przez wnętrze dłoni Maartena. Opuszki sunące po miękkiej skórze miały nie tylko obudzić żar w jego piersi, lecz niepostrzeżenie skraść cząstkę złocistego żywiołu, na tyle drobną, by po opadłej burzy emocji nie posiadł świadomości zuchwałej kradzieży. Barwne malowidło opowieści oraz współgrająca z nim ognista pieśń zasklepiły drobne zadrapanie na powierzchni eterycznej materii. Poruszona nadmierną śmiałością nie potrafiła powstrzymać się przed zagarnięciem czegoś tak cennego na własny, przesączony egoizmem użytek. Zamierzała ukryć ją skrzętnie pomiędzy tęsknotą za duchem pustyni a poczuciem obowiązku wobec bliskich. W zamian przekazała mu to, co uznała za najcenniejsze i najdroższe jej sercu, bowiem we wspomnieniu piękna żaru lejącego się nieba iskrzyła się prawda. Ocean ognia istniał, podobnie chłodne jezioro, zamiennie zajmując miejsca w materialnej przestrzeni. Doświadczenie cudu arabskiego ducha wypalało trwały ślad. Dobrowolnie chciała przekazać to Maartenowi, jednocześnie wciąż pamiętając o toczącej się grze - obce doznania otulił jedwab kobiecego powabu i zmysłowości w wysublimowanej postaci. Po odnalezieniu pulsu tętniącego tuż pod skórą delikatnie zwiększyła nacisk, byle ukoić głód splatający pierś w nieznośnym uścisku.
— Oczywiście — nie widziała potrzeby tkania kłamstwa. Wiedział, kiedy posłużyłaby się złudną metaforą, a nie miała ku temu żadnych powodów. Wolała pozwolić na to, żeby poczuł gorąco przenikające przez cienki materiał sukni. Rozluźniona struktura mięśni zachęcała do kontynuowania ledwo rozpoczętej wędrówki, choć przy braku rozsądku zapragnie więcej i więcej, byle móc gościć na stałe błogie poczucie bliskości. Oddał jej zaledwie skrawek pożądanego zainteresowania. Ognista lanca pasji wiła się tuż pod skórą, lgnęła do sprawcy zamieszania odpowiedzialnego za płytki oddech i pośpieszne bicie serca, wzniecając akompaniament ogłuszającego szumu krwi. — Pokochałam pustynię i pozwoliłam, żeby wzięła część mnie. Potężny żywioł łapczywie sięgnął po dar, sprawił, że po powrocie do Midgardu pałałam ogromną tęsknotą — za słowami pełnymi zachwytu skryła poczucie odpowiedzialności za rodzinę. Kontakt cielesny, ograniczony przyjemną fakturą sukni, zasklepiał ranę powstałą po pożegnaniu Arabii Saudyjskiej. Zanurzona w nowym odczuciu niemal zapomniała o unoszącym się zewsząd smakowitym zapachu przegrzebek. Zaintrygowana pasjonującym doznaniem mimowolnie przesunęła ramię zaledwie o centymetr dalej, aby mógł wytyczyć nowy szlak remedium jej skołatanej duszy. W delikatnym, pozornie pozbawionym intencji ruchu skryła potrzebę poczucia przynależności, choć w perspektywie ich poprzednich spotkań taka deklaracja była aż nazbyt śmiała i zakrawała o bezczelność. Po części za tak wzburzone emocje odpowiadało utrzymywanie stałego kontaktu wzrokowego - brąz tęczówek lśnił w przytłumionym blasku naprzeciw równie roziskrzonej zieleni. Mącił jej w głowie, sprawił, że weszła w przepastną gardziel labiryntu jego natury. W ramach zdarcia przekonań zapragnęła odkryć go na nowo.
— Największym sentymentem oprócz pustyni darzę rozległe ogrody tuż przy królewskich stajniach. Na miękkim dywanie traw wił się gąszcz oleandrów, hibiskusów, strelicji i aloesów, a pomiędzy nimi bananowce, palmy, fikusy, draceny... I ten zniewalający zapach kwiatów! Chciałam sprowadzić część do Midgardu, jednak byłaby to tylko marna imitacja. W takim rozrachunku bardziej cenię wspomnienia — starannie pielęgnowane obrazy iskrzyły się we wnętrzu świadomości jaskrawym światłem. Melodyjny tembr głosu nie zdradził zniecierpliwienia pobudzonego do życia przez jego żarliwy dotyk. Panowanie nad własnym ciałem doprowadziła do perfekcji, choć zaczynała wątpić w to, że podoła takiemu wyzwaniu po raz kolejny.
Maarten Landsverk
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Wto 25 Paź - 22:58
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Bawię się wyśmienicie. Spodziewałem się wprawdzie, że spotkanie będzie nieporównywalne do jakichkolwiek wcześniejszych doznań, lecz muszę teraz dodać, że wznosiło się jeszcze bardziej ponad moje oczekiwania. Z przyjemnością kontynuuję naszą rozmowę, pozwalam jej naturalnie przepływać poprzez ułożoną strukturę dzisiejszej kolacji. Brage zawsze mówił, że niezwykle istotną dla niego rzeczą jest to, by jego klienci żyli przygotowanym spektaklem i by odnajdywali dzięki niemu swoją rolę w pokazie – bo bez nich każde danie byłoby miałkie i ledwie zaspokajające zmysły powierzchownie. Znaczenie należało nadać samodzielnie, odkryć w poszczególnych elementach intencję, którą mógł zakląć w nich kucharz. Dzięki temu pojawiało się zapierające dech w piersiach uczucie, jakoby wirtuozeria sięgała szczytu poprzez przeniknięcie do umysłu człowieka spożywającego dania, gdyż znajdował w nich odzwierciedlenie najskrytszych pragnień. To onieśmielające, zwłaszcza kiedy na twarz wstępuje rumieniec zdradzający zetknięcie się z najbardziej śmiałymi scenariuszami. Nagle okazuje się, że człowiek stoi nagi wobec żądzy zalegającej do tej pory ciężarem na dnie serca – jedynie uzewnętrznienie jej pozwala nieco skruszyć poczucie zniewolenia. Patrzę więc na ceramikę prześwitującą przez delikatny sos – szkli się pomiędzy drobinami owoców morza, pachnie wciąż bardzo intensywnie. Powoli ogarnia mnie żal, że nie dane będzie mi zakosztować w resztkach wspaniałości, że nie będzie mi dane bezwstydnie zanurzyć koniuszek palca w płynnej przyjemności, by jeszcze raz poczuć ją na podniebieniu; to ulotny smutek: za drzwiami już zaczynają się krzątać kelnerzy, by odebrać puste naczynia i ustawić przed nami danie główne. Póki jednak jeszcze ich nie ma, kontynuujemy naszą zabawę. Wzdycham i kiwam głową.
— Tego próbuję się dowiedzieć — przypominam jej cel naszego spotkania. Przecież mamy zetrzeć podczas niego nasze wyobrażenia względem siebie z prawdą zaklętą pomiędzy wierszami. — Czynię tylko pewne obserwacje — dodaję zaraz, pozornie tylko spłoszony. Minę mam dość stonowaną, niewiele mówiąca o tym, co chodzi mi po głowie. Nie wydaje mi się, aby próbowała mnie zwodzić, sądzę raczej, że przywykła do stawiania granic i obudowywania murem milczenia tych kwestii, których wypłynięcie mogłoby przynieść jej niewiele korzyści. Kobiety mają pod tym względem ciężko, tego jestem pewien. Nie próbuję jej obwiniać, zwłaszcza kiedy uchyla rąbka tajemnicy i wprowadza mnie do zupełnie obcego świata – wyrażając gorycz rozczarowania nad męską częścią społeczeństwa. Ma do tego święte prawo. Jedyne, co pozostaje w mojej gestii, to w jakiś sposób zadośćuczynić. Zadośćuczynić? Dziwię się, że pobrzmiewa we mnie tak zuchwała deklaracja – skąd owa potrzeba? Czyżby zdołała już opleść mój umysł do tego stopnia, bym faktycznie zatracał się w szaleństwie, niczym dżinn spętany najpotężniejszymi zaklęciami? W takim wypadku nie pozostaje chyba żaden cel ponad spełnienie jej pragnień? Wąż niepewności zaszyty płytko pod skórą przesuwa się przez ramię wraz z kolejnym dotknięciem jedwabnych palców i czuję zawroty głowy, zupełnie tak, jakby upajała mnie kolejnymi obietnicami przesyłanymi dotykiem.
Drgnienie aprobaty wyrażone subtelnym przesunięciem ręki przyjmuję niczym zbawienny deszcz spadający na doświadczoną miesiącami posuchy glebę. Nie czynię jednak nic gwałtownego i zachłannego. Zatrzymany tuż przy zgięciu w łokciu, chłonę ciepło przenikające przez materiał sukni. Nadal wsłuchuję się w jej opowieść, bo bez większego zastanowienia odpowiada mi na postawione pytanie. Nie unika kontaktu wzrokowego, toniemy więc w przeciwległych źrenicach, zatracając świadomość na rzecz sięgnięcia na samo dno onyksowej otchłani. Może czai się tam zguba? To teraz zupełnie nieistotne, bo łaknę coraz więcej. Korzystam z jej przychylności i obejmuję palcami – już nieco bardziej odważnie – przedramię, zamykając na jego drobnej budowie obręcz dłoni. Czuję niemal jak opuszki palców stykają się ze sobą. Przesuwam je nieco wyżej, żłobię w materiale sukni zagięcia, zwiększając nacisk. Czuję jak jej ciało porusza się miarowo wraz z każdym kolejnym oddechem.
— Więc jednak, cząstka ciebie pozostała daleko poza Midgardem — mówię to tak, jakbym się spodziewał podobnej odpowiedzi, nim jeszcze zdołała jej udzielić. Nie ma jednak w moich słowach rozczarowania. Słyszę w jej głosie pasję i przez chwilę mam ogromną pokusę, by stwierdzić, że sam chciałbym poznać to, co jest jej tak bliskie. Zamiast tego, przesuwam dłoń jeszcze wyżej – teraz mam wgląd w większą ilość doznań. — Mówisz o swych podróżach przelewając w opowieść wiele emocji. Co więc trzyma cię tutaj? Ciężko jest żyć będąc niekompletnym — próbuję zrozumieć i tym samym wyrwać sobie jeszcze odrobinę informacji, których łaknę coraz bardziej i bardziej. Rozluźniam dłoń i teraz prowadzę ją drogą powrotną, bardziej subtelnie, kreśląc kciukiem łagodną falę. Wynika to nie tylko z przekory, ale i z faktu, że drzwi rozwarły się na nowo i w ich ramach zaczynają krzątać się kelnerzy zwiastując rychłe pojawienie się dania głównego. Pojawia się pewna rozbieżność, bo dzisiejsza uczta nasycić może jedynie jeden rodzaj głodu, pozostawiając człowieka bezbronnym wobec pragnienia odmiennej natury.
— Tego próbuję się dowiedzieć — przypominam jej cel naszego spotkania. Przecież mamy zetrzeć podczas niego nasze wyobrażenia względem siebie z prawdą zaklętą pomiędzy wierszami. — Czynię tylko pewne obserwacje — dodaję zaraz, pozornie tylko spłoszony. Minę mam dość stonowaną, niewiele mówiąca o tym, co chodzi mi po głowie. Nie wydaje mi się, aby próbowała mnie zwodzić, sądzę raczej, że przywykła do stawiania granic i obudowywania murem milczenia tych kwestii, których wypłynięcie mogłoby przynieść jej niewiele korzyści. Kobiety mają pod tym względem ciężko, tego jestem pewien. Nie próbuję jej obwiniać, zwłaszcza kiedy uchyla rąbka tajemnicy i wprowadza mnie do zupełnie obcego świata – wyrażając gorycz rozczarowania nad męską częścią społeczeństwa. Ma do tego święte prawo. Jedyne, co pozostaje w mojej gestii, to w jakiś sposób zadośćuczynić. Zadośćuczynić? Dziwię się, że pobrzmiewa we mnie tak zuchwała deklaracja – skąd owa potrzeba? Czyżby zdołała już opleść mój umysł do tego stopnia, bym faktycznie zatracał się w szaleństwie, niczym dżinn spętany najpotężniejszymi zaklęciami? W takim wypadku nie pozostaje chyba żaden cel ponad spełnienie jej pragnień? Wąż niepewności zaszyty płytko pod skórą przesuwa się przez ramię wraz z kolejnym dotknięciem jedwabnych palców i czuję zawroty głowy, zupełnie tak, jakby upajała mnie kolejnymi obietnicami przesyłanymi dotykiem.
Drgnienie aprobaty wyrażone subtelnym przesunięciem ręki przyjmuję niczym zbawienny deszcz spadający na doświadczoną miesiącami posuchy glebę. Nie czynię jednak nic gwałtownego i zachłannego. Zatrzymany tuż przy zgięciu w łokciu, chłonę ciepło przenikające przez materiał sukni. Nadal wsłuchuję się w jej opowieść, bo bez większego zastanowienia odpowiada mi na postawione pytanie. Nie unika kontaktu wzrokowego, toniemy więc w przeciwległych źrenicach, zatracając świadomość na rzecz sięgnięcia na samo dno onyksowej otchłani. Może czai się tam zguba? To teraz zupełnie nieistotne, bo łaknę coraz więcej. Korzystam z jej przychylności i obejmuję palcami – już nieco bardziej odważnie – przedramię, zamykając na jego drobnej budowie obręcz dłoni. Czuję niemal jak opuszki palców stykają się ze sobą. Przesuwam je nieco wyżej, żłobię w materiale sukni zagięcia, zwiększając nacisk. Czuję jak jej ciało porusza się miarowo wraz z każdym kolejnym oddechem.
— Więc jednak, cząstka ciebie pozostała daleko poza Midgardem — mówię to tak, jakbym się spodziewał podobnej odpowiedzi, nim jeszcze zdołała jej udzielić. Nie ma jednak w moich słowach rozczarowania. Słyszę w jej głosie pasję i przez chwilę mam ogromną pokusę, by stwierdzić, że sam chciałbym poznać to, co jest jej tak bliskie. Zamiast tego, przesuwam dłoń jeszcze wyżej – teraz mam wgląd w większą ilość doznań. — Mówisz o swych podróżach przelewając w opowieść wiele emocji. Co więc trzyma cię tutaj? Ciężko jest żyć będąc niekompletnym — próbuję zrozumieć i tym samym wyrwać sobie jeszcze odrobinę informacji, których łaknę coraz bardziej i bardziej. Rozluźniam dłoń i teraz prowadzę ją drogą powrotną, bardziej subtelnie, kreśląc kciukiem łagodną falę. Wynika to nie tylko z przekory, ale i z faktu, że drzwi rozwarły się na nowo i w ich ramach zaczynają krzątać się kelnerzy zwiastując rychłe pojawienie się dania głównego. Pojawia się pewna rozbieżność, bo dzisiejsza uczta nasycić może jedynie jeden rodzaj głodu, pozostawiając człowieka bezbronnym wobec pragnienia odmiennej natury.
Chaaya Damgaard
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Sob 29 Paź - 16:19
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Pustynna magia polegała na nawiązaniu kontaktu z naturą. Midgard okuty burzliwymi śnieżycami, mrozem szklącym na oknach fantazyjne wzory był daleki od prażącego słońca. Równie ważna była jednak dumna kobiecość, rozgrzewana w stosownym ku temu towarzystwie - postać Maartena niewątpliwie wzbudzała poczucie zainteresowania. Tworzyła czar wodzący umysły na pokuszenie, zwodząc męską dumę wedle upodobania, podporządkowując się złośliwym kaprysom bez cienia sprzeciwu. Tylko niewielka cząstka zauroczenia wypłynęła z prawdziwego magicznego źródła. Troszczyła się o to, by niezależnie od toku rozmowy i podjętych gestów, za upodobaniem stała pierwotna ciekawość oraz potrzeba odkrycia jej tajemnic.
Pragnienie zanurzenia wzroku w kłębowisku historii, skrywanym za dostojnym brązem tęczówek, rosło proporcjonalnie do wzmożonej intensywności niemej potyczki. Intencje obszyte dwuznacznymi aluzjami nadały stworzonej więzi unikatowego znaczenia, towarzyszące poczuciu upojenia zmysłów wkomponowanemu w ogłuszający szum krwi przemykającej w pajęczej siatce żył z przerażającą szybkością. Wstęgi tętniącej czerwieni mieniły się bursztynowym, szafirowym i orzechowym lśnieniem, utwierdzając przekonanie o gruntownym przeobrażeniu nastawienia wobec siedzącego naprzeciw Maartena. Przyjemność czerpana już z samego spotkania przechodziła jej najśmielsze wyobrażenia, które jeszcze przed wyjściem postawiła na najwyższym z istniejących stopni, a ścieżka przechodząca na wskroś niepokornego usposobienia miała nastręczać trudności oraz przewrócić koleje losu w pobojowisko. Domniemała, że nieustępliwe pożądanie jej względów rozkwitło na gruncie pewności odwzajemnienia - czyniła to z rozkoszą, niecierpliwa wobec delikatności pęczniejącej tuż pod jego opuszkami. Szlak wytyczony czułą bliskością wzburzył tchnienie żywego płomienia, rozbudził gorejący żar tlący się tuż pod napiętą, nadwrażliwą skórą, która wyolbrzymiła żywioł otrzymywanych impulsów. Mięśnie napinały i kurczyły swą strukturę w zależności od tego, jak mocno przenikała przez nie esencja dotyku. Plastyczna forma tkanek przywodziła wspomnienie wosku stopionego pod naporem gorącego płomyka świecy, materiału posłusznego działaniom twórcy. Poddana rytmicznie rozchodzącemu się ciepłu nie posiadła siły zdolnej odeprzeć natłok doznań, lecz w praktyce nie potrzebowała choćby kropli sprzeciwu, bowiem z łatwością przyswoiła ten wyjątkowy obraz w pamięci.
— Aż do dziś płacę za pożegnanie z Arabią Saudyjską i Katarem bolesną tęsknotą, co przeszkadza mi w poszukiwaniu radości, ale rodzina... Mój brat mnie potrzebował. Czułabym się o wiele gorzej, gdybym nie wróciła do Midgardu. Do domu — głębokie westchnięcie czmychające zza karminowych ust w istocie było reakcją na wyższą konieczność powrotu do kraju wiecznego zimna, przy czym jednocześnie pozwoliło skryć rozdrażnienie zrodzone z poczucia zdrady własnego ciała. Pozbawiona kontroli nad żarem kąsającym całą długość przedramienia czuła gniew, jednocześnie łaknąc coraz więcej i więcej przyjemności. Swobodne zasady gry oznaczały nieograniczone pole inspiracji czerpanych bezpośrednio z barwnej wyobraźni, co pozwoliło im obojgu na wzajemne przesuwanie granic i sprawdzenie, na jak wiele mogli sobie pozwolić. Przeklinając słabość wyzwoloną bliskością Maartena wiedziała, że sen nie zdoła wymazać odczucia gorąca, tożsamego z prośbą wytyczenia na jej skórze mapy płomiennych ścieżek. — Przez ostatnie dwa lata często podróżowałam do Rijadu i Doha. Moje klientki nie pozwoliły mi całkowicie oderwać się od Półwyspu Arabskiego, co bardzo cenię, bo płacą krocie za biżuterię i dają pretekst do odwiedzin pustyni. Uczę się żyć z tym, że mogę spędzać tam jedynie parę tygodni w przeciągu roku — rzekła szeptem, nadal nie potrafiąc oswoić się z prawdą. Niepostrzeżenie usłyszał więcej niż niejedna osoba z jej otoczenia - w krótkim czasie powierzyła mu swoje zaufanie oraz skrawki strzeżonych przemyśleń. Adorowana oszałamiającym ciepłem przeobraziła gwar zmartwień w mgliste cienie, chwilę później będące miałkim i bladym wspomnieniem smutku. Zamiast poświęcać czas kwestiom nieistotnym, pozostającym poza koniecznością roztaczania opieki nad rodziną, czerpała garściami z afektu milczącego upodobania. Rozkoszna satysfakcja już wkrótce miała ustąpić miejsca na rzecz dystansu podyktowanego szerokością stolika, co w perspektywie otrzymanych doświadczeń miało ciężar równy zbrodni. Ignorując poruszenie kelnerów stłumione ścianami loży ujęła dłoń Maartena raz jeszcze, przy czym nie zastosowała żadnej sztuczki, pozwalając palcom spleść się w enigmatycznym tańcu. Zadurzone ciepło muskało powierzchnię skóry z czułością, rozprowadzając ferwor kobiecej delikatności stosunkowo powoli, byle nie poczuł się przytłoczony.
— Szecherezada nie byłaby ze mnie zadowolona. Mamy za sobą dopiero ułamek kolacji, a ja nie mogę powstrzymać się przed snuciem opowieści. Może powinnam być bardziej nieprzystępna, żebyś zachował apetyt na inne historie? — śmiech wybrzmiał w przestrzeni na podobieństwo dźwięcznej melodii dzwonków poruszonych letnim wiatrem. Z żalem rozplotła ich dłonie z uścisku, aby napełnić swoją czarkę aromatem sake, częstując nim Landsverka przy wyrażeniu takowej chęci. Wykwintna gorycz gruszki rozlała się po języku, przyporządkowała gorąco spływające wzdłuż ciała, rozszczepiając je na całej długości kręgosłupa i żeber. Wolna od cielesnego dowodu bliskości nie potrafiła uwolnić umysłu od poczucia wybrakowania, niespodziewanie poddając się dusznej dezorientacji.
Pragnienie zanurzenia wzroku w kłębowisku historii, skrywanym za dostojnym brązem tęczówek, rosło proporcjonalnie do wzmożonej intensywności niemej potyczki. Intencje obszyte dwuznacznymi aluzjami nadały stworzonej więzi unikatowego znaczenia, towarzyszące poczuciu upojenia zmysłów wkomponowanemu w ogłuszający szum krwi przemykającej w pajęczej siatce żył z przerażającą szybkością. Wstęgi tętniącej czerwieni mieniły się bursztynowym, szafirowym i orzechowym lśnieniem, utwierdzając przekonanie o gruntownym przeobrażeniu nastawienia wobec siedzącego naprzeciw Maartena. Przyjemność czerpana już z samego spotkania przechodziła jej najśmielsze wyobrażenia, które jeszcze przed wyjściem postawiła na najwyższym z istniejących stopni, a ścieżka przechodząca na wskroś niepokornego usposobienia miała nastręczać trudności oraz przewrócić koleje losu w pobojowisko. Domniemała, że nieustępliwe pożądanie jej względów rozkwitło na gruncie pewności odwzajemnienia - czyniła to z rozkoszą, niecierpliwa wobec delikatności pęczniejącej tuż pod jego opuszkami. Szlak wytyczony czułą bliskością wzburzył tchnienie żywego płomienia, rozbudził gorejący żar tlący się tuż pod napiętą, nadwrażliwą skórą, która wyolbrzymiła żywioł otrzymywanych impulsów. Mięśnie napinały i kurczyły swą strukturę w zależności od tego, jak mocno przenikała przez nie esencja dotyku. Plastyczna forma tkanek przywodziła wspomnienie wosku stopionego pod naporem gorącego płomyka świecy, materiału posłusznego działaniom twórcy. Poddana rytmicznie rozchodzącemu się ciepłu nie posiadła siły zdolnej odeprzeć natłok doznań, lecz w praktyce nie potrzebowała choćby kropli sprzeciwu, bowiem z łatwością przyswoiła ten wyjątkowy obraz w pamięci.
— Aż do dziś płacę za pożegnanie z Arabią Saudyjską i Katarem bolesną tęsknotą, co przeszkadza mi w poszukiwaniu radości, ale rodzina... Mój brat mnie potrzebował. Czułabym się o wiele gorzej, gdybym nie wróciła do Midgardu. Do domu — głębokie westchnięcie czmychające zza karminowych ust w istocie było reakcją na wyższą konieczność powrotu do kraju wiecznego zimna, przy czym jednocześnie pozwoliło skryć rozdrażnienie zrodzone z poczucia zdrady własnego ciała. Pozbawiona kontroli nad żarem kąsającym całą długość przedramienia czuła gniew, jednocześnie łaknąc coraz więcej i więcej przyjemności. Swobodne zasady gry oznaczały nieograniczone pole inspiracji czerpanych bezpośrednio z barwnej wyobraźni, co pozwoliło im obojgu na wzajemne przesuwanie granic i sprawdzenie, na jak wiele mogli sobie pozwolić. Przeklinając słabość wyzwoloną bliskością Maartena wiedziała, że sen nie zdoła wymazać odczucia gorąca, tożsamego z prośbą wytyczenia na jej skórze mapy płomiennych ścieżek. — Przez ostatnie dwa lata często podróżowałam do Rijadu i Doha. Moje klientki nie pozwoliły mi całkowicie oderwać się od Półwyspu Arabskiego, co bardzo cenię, bo płacą krocie za biżuterię i dają pretekst do odwiedzin pustyni. Uczę się żyć z tym, że mogę spędzać tam jedynie parę tygodni w przeciągu roku — rzekła szeptem, nadal nie potrafiąc oswoić się z prawdą. Niepostrzeżenie usłyszał więcej niż niejedna osoba z jej otoczenia - w krótkim czasie powierzyła mu swoje zaufanie oraz skrawki strzeżonych przemyśleń. Adorowana oszałamiającym ciepłem przeobraziła gwar zmartwień w mgliste cienie, chwilę później będące miałkim i bladym wspomnieniem smutku. Zamiast poświęcać czas kwestiom nieistotnym, pozostającym poza koniecznością roztaczania opieki nad rodziną, czerpała garściami z afektu milczącego upodobania. Rozkoszna satysfakcja już wkrótce miała ustąpić miejsca na rzecz dystansu podyktowanego szerokością stolika, co w perspektywie otrzymanych doświadczeń miało ciężar równy zbrodni. Ignorując poruszenie kelnerów stłumione ścianami loży ujęła dłoń Maartena raz jeszcze, przy czym nie zastosowała żadnej sztuczki, pozwalając palcom spleść się w enigmatycznym tańcu. Zadurzone ciepło muskało powierzchnię skóry z czułością, rozprowadzając ferwor kobiecej delikatności stosunkowo powoli, byle nie poczuł się przytłoczony.
— Szecherezada nie byłaby ze mnie zadowolona. Mamy za sobą dopiero ułamek kolacji, a ja nie mogę powstrzymać się przed snuciem opowieści. Może powinnam być bardziej nieprzystępna, żebyś zachował apetyt na inne historie? — śmiech wybrzmiał w przestrzeni na podobieństwo dźwięcznej melodii dzwonków poruszonych letnim wiatrem. Z żalem rozplotła ich dłonie z uścisku, aby napełnić swoją czarkę aromatem sake, częstując nim Landsverka przy wyrażeniu takowej chęci. Wykwintna gorycz gruszki rozlała się po języku, przyporządkowała gorąco spływające wzdłuż ciała, rozszczepiając je na całej długości kręgosłupa i żeber. Wolna od cielesnego dowodu bliskości nie potrafiła uwolnić umysłu od poczucia wybrakowania, niespodziewanie poddając się dusznej dezorientacji.
Maarten Landsverk
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Czw 10 Lis - 23:39
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Widzę drobiny piasku, rozgrzane do momentu, w którym zaczynają przemieniać się w czerwień materii będącej zaczątkiem dla kryształu szkła formującego się w kształt ludzkiego ciała – giętkiego, owijającego się wokół nadgarstków człowieka spoczywającego nieświadomie na żarzących się wydmach w złocie arabskiego słońca. Skóra jednak nie płonie od piekielnej temperatury, miast tego zaczyna zespalać się w jedno z fantastycznym stworzeniem o jadeitach w miejscach oczu, pragnąc wciąż i wciąż, by zawłaszczyło sobie większe połacie materialnej powłoki. Plastyczność umysłu formuje się wokół doznań w obraz przepełniony pasją i egzotyką, przesyca wrażeniem, że karmi wszystkie zmysły, choć to tylko melodia głosu, a pozostałe bodźce są sumą innych zjawisk dziejących się dookoła w tym samym czasie. Wiem, że już dawno wyszliśmy poza ramy oferowanych przez Hibachi dobrodziejstw – kreujemy rzeczywistość samodzielnie, tworząc z przestrzeni restauracji coś, czym nigdy nie była – lub chcę tak sądzić pełen pychy i przekonania, że nikomu innemu nie mógł przypaść w zaszczycie podobny, niemalże mistyczny teatr. Przecież w gruncie rzeczy tacy właściwie jesteśmy: zachłanni i przekonani o swojej niezwykłości; o predestynacji do rzeczy wspaniałych, układających się w melodię hymnu chwały. Ulegam jej bardzo szybko, otwieram szeroko oczy i nastawiam uszu, by słodycz przelała się w głąb mięśni, po same kości. By rozprzestrzeniła się krwioobiegiem i dotknęła każdej komórki.
Upajam się nią, kiedy szepcze swe opowieści, wyjaśniając dokładnie, dlaczego nie oddała się całkiem piaskom i wydmom powracając do zmrożonej Skandynawii. Powód zdaje się prozaiczny, uderzający normalnością niczym otwartą dłonią – odziera boskość i znów przyrównuje do istoty ludzkiej, pełnej emocji i poświęcenia dla bliskiej rodziny. Niewiele wiem na temat Damgaardów, choć jeden ze szczegółów mi nie umyka; obracam się nieco w świecie nauki, dlatego wiem, o co mogło jej chodzić, kiedy wyrzekła, że nie mogła pozostawić brata w potrzebie. Ludzie lubią sensację, sam od niej stronię, lecz siłą rzeczy zapisuję podobne fakty w pamięci. Powieka drga, palce chwytają fałdkę skóry zachłannie spijając z niej ciepło. Mam przeczucie, że potrafiłaby chronić najbliższych niczym lwica, co imponuje mi tylko jeszcze bardziej. Chętnie zaciskam palce, przykładam skórę do jej ciała i czuję się w tym splocie nad wyraz dobrze, nawet jeśli potęguje nim tylko pragnienie przywłaszczenia sobie jeszcze więcej z jej uwagi i drzemiących uczuć. Nie wymierzam osądu, milczę ugodowo i kiwam jedynie głową na znak zrozumienia. Chcę zresztą, by kontynuowała dalej, nawet kiedy kelnerzy wreszcie przebijają membranę intymności. Pozostaje mi jedynie żal po splecionych palcach, których kształt próbuję wyryć w głowie w miejscu wszystkich, zbędnych historii o jej ojcu i bracie. To nie istotne, zupełnie niepotrzebne. Prawdę zna przecież tylko ona.
Nim jeszcze mężczyźni wnoszą elegancką zastawę z głównym daniem, napawam się bliskością zdolną zaspokoić głód duszy. Pali mnie napięte wyczekiwanie; słodycz przyćmiewająca wirtuozerię kucharza, którą przyjmuję już nie tak ochoczo, bowiem wiem, że nie zakosztuję w morskich czeluściach tego, czego pragnę najbardziej. Wyzwala we mnie pokłady nieokiełznanych emocji siejących spustoszenie w dość uporządkowanej egzystencji, a wszystko to już teraz, nim jeszcze padły jakiekolwiek deklaracje zawiązane w smaku kobiecych warg.
Bezgłośnie przechodzę do posiłku, choć śledzę ją uważnie, pomiędzy palcami wciąż pielęgnując resztki doznań ustępujących pod widmem zimnej stali sztućców. Okraszam chrupkość warzyw i ostrość kropel sosu wykrojem zielonych oczu, przepływam przez gładką spadzistość szyi okrytą zbroją kosztowności mieniącej się w świetle lokalu i układam ostrze na zarumienionej powłoczce mięsa, którego chwytam ledwie kęs, bo pod kurtyną ciemnych rzęs odznacza się linia czarniej niczym noc sukni. Jedynie pozornie niewiele uwagi przykuwam do całokształtu jej wyglądu, nie rzucając ni pół komplementu, których zwyczajowo mężczyźni w podobnych sytuacjach nie szczędzą. Ma jednak ode mnie coś więcej, niż tylko puste, lakoniczne słowa odzwierciedlające powinność – pochłania moją uwagę do tego stopnia, że nie wiedząc kiedy ląduję przy deserze, którego stonowany smak również nie jest w stanie uspokoić wzburzonej krwi. Uważam tę potyczkę za królewską, nawet jeśli nie możemy wyłonić zwycięzcy. To niedorzeczne, by go poszukiwać: stoimy na wysokości zadania. A może jednak szala przechyla się na jej korzyść? Dzisiejszej nocy nie zasnę w spokoju. Nie musi tego wiedzieć. Niech pozostanie jedynie domysł, choć sam doskonale wiem, że u finiszu czekają mnie niezliczone myśli wypełniające głowę; żar piasku i woń karmelu, ciepło skóry i wybrzuszenia arabskich wydm. Jest zupełnie inaczej, niż przewiduje: Szeherezada byłaby z niej dumna. Mój głód jest nieposkromiony. Czas przesypuje się w klepsydrze, a talerzyki prześwitują bielą porcelany. Nie mogę rozciągnąć wieczoru.
Unoszę głowę, uśmiecham się. Nie zamierzam proponować nic więcej, mając na względzie jej chęć ponownego spotkania się przy pomruku samochodowego silnika. Dopijam sake i odkładam czarkę.
— Uważam ten wieczór za niezwykle udany. Bywałem tu wielokrotnie, lecz mam wrażenie, że dopiero dzisiaj byłem w stanie cieszyć się każdym walorem Hibachi… — przeciągam słowa, podobnie jak spojrzenie.
Upajam się nią, kiedy szepcze swe opowieści, wyjaśniając dokładnie, dlaczego nie oddała się całkiem piaskom i wydmom powracając do zmrożonej Skandynawii. Powód zdaje się prozaiczny, uderzający normalnością niczym otwartą dłonią – odziera boskość i znów przyrównuje do istoty ludzkiej, pełnej emocji i poświęcenia dla bliskiej rodziny. Niewiele wiem na temat Damgaardów, choć jeden ze szczegółów mi nie umyka; obracam się nieco w świecie nauki, dlatego wiem, o co mogło jej chodzić, kiedy wyrzekła, że nie mogła pozostawić brata w potrzebie. Ludzie lubią sensację, sam od niej stronię, lecz siłą rzeczy zapisuję podobne fakty w pamięci. Powieka drga, palce chwytają fałdkę skóry zachłannie spijając z niej ciepło. Mam przeczucie, że potrafiłaby chronić najbliższych niczym lwica, co imponuje mi tylko jeszcze bardziej. Chętnie zaciskam palce, przykładam skórę do jej ciała i czuję się w tym splocie nad wyraz dobrze, nawet jeśli potęguje nim tylko pragnienie przywłaszczenia sobie jeszcze więcej z jej uwagi i drzemiących uczuć. Nie wymierzam osądu, milczę ugodowo i kiwam jedynie głową na znak zrozumienia. Chcę zresztą, by kontynuowała dalej, nawet kiedy kelnerzy wreszcie przebijają membranę intymności. Pozostaje mi jedynie żal po splecionych palcach, których kształt próbuję wyryć w głowie w miejscu wszystkich, zbędnych historii o jej ojcu i bracie. To nie istotne, zupełnie niepotrzebne. Prawdę zna przecież tylko ona.
Nim jeszcze mężczyźni wnoszą elegancką zastawę z głównym daniem, napawam się bliskością zdolną zaspokoić głód duszy. Pali mnie napięte wyczekiwanie; słodycz przyćmiewająca wirtuozerię kucharza, którą przyjmuję już nie tak ochoczo, bowiem wiem, że nie zakosztuję w morskich czeluściach tego, czego pragnę najbardziej. Wyzwala we mnie pokłady nieokiełznanych emocji siejących spustoszenie w dość uporządkowanej egzystencji, a wszystko to już teraz, nim jeszcze padły jakiekolwiek deklaracje zawiązane w smaku kobiecych warg.
Bezgłośnie przechodzę do posiłku, choć śledzę ją uważnie, pomiędzy palcami wciąż pielęgnując resztki doznań ustępujących pod widmem zimnej stali sztućców. Okraszam chrupkość warzyw i ostrość kropel sosu wykrojem zielonych oczu, przepływam przez gładką spadzistość szyi okrytą zbroją kosztowności mieniącej się w świetle lokalu i układam ostrze na zarumienionej powłoczce mięsa, którego chwytam ledwie kęs, bo pod kurtyną ciemnych rzęs odznacza się linia czarniej niczym noc sukni. Jedynie pozornie niewiele uwagi przykuwam do całokształtu jej wyglądu, nie rzucając ni pół komplementu, których zwyczajowo mężczyźni w podobnych sytuacjach nie szczędzą. Ma jednak ode mnie coś więcej, niż tylko puste, lakoniczne słowa odzwierciedlające powinność – pochłania moją uwagę do tego stopnia, że nie wiedząc kiedy ląduję przy deserze, którego stonowany smak również nie jest w stanie uspokoić wzburzonej krwi. Uważam tę potyczkę za królewską, nawet jeśli nie możemy wyłonić zwycięzcy. To niedorzeczne, by go poszukiwać: stoimy na wysokości zadania. A może jednak szala przechyla się na jej korzyść? Dzisiejszej nocy nie zasnę w spokoju. Nie musi tego wiedzieć. Niech pozostanie jedynie domysł, choć sam doskonale wiem, że u finiszu czekają mnie niezliczone myśli wypełniające głowę; żar piasku i woń karmelu, ciepło skóry i wybrzuszenia arabskich wydm. Jest zupełnie inaczej, niż przewiduje: Szeherezada byłaby z niej dumna. Mój głód jest nieposkromiony. Czas przesypuje się w klepsydrze, a talerzyki prześwitują bielą porcelany. Nie mogę rozciągnąć wieczoru.
Unoszę głowę, uśmiecham się. Nie zamierzam proponować nic więcej, mając na względzie jej chęć ponownego spotkania się przy pomruku samochodowego silnika. Dopijam sake i odkładam czarkę.
— Uważam ten wieczór za niezwykle udany. Bywałem tu wielokrotnie, lecz mam wrażenie, że dopiero dzisiaj byłem w stanie cieszyć się każdym walorem Hibachi… — przeciągam słowa, podobnie jak spojrzenie.
Chaaya Damgaard
Re: 18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Sob 19 Lis - 20:52
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Cielesna tęsknota obdarła skórę z godności, zostawiła w strukturze naprężonych mięśni potrzebę powrotu do jednolitej formy żaru, ukorzyła potrawy wnoszone przez kelnerów w beznamiętnym oczekiwaniu, w zmartwieniu nad utraconą bliskością zdolna podarować im lodowatą obojętność. Sztampowa elegancja nadała im eteryczną formę, podatną na delikatne wicherki południowego, słonecznego powietrza. Zachwyt nad kunsztem kucharza zamilkł w splocie ożywienia nad nieuchwytną materią, pogłoską lawirującą pomiędzy skrzętnie utkanymi wersetami. Dystans narzucony szerokością stolika krępował możliwości pozbycia się uciążliwej bolączki, wiązał je pozorną ostrożnością, domniemaną po burzliwej rozmowie w kuluarach kasyna. Łaskocząc jego lico przekornie ciepłym spojrzeniem wiedziała już, że od lat nie pozwoliła nikomu podejść tak blisko i rozstawić pionów na szachownicy, by podążył krętą ścieżką ku królowej. Podżegana bezkresną ciekawością stąpała po cienkim lodzie, świadomie wybierała podstępne, nieznane rejony odczuwania. Kuszona zagarnięciem nowych spostrzeżeń uległa im z rozkoszą, rzucona bowiem na pożarcie przez swą nieustępliwość, krążyła przy nim jak dzikie zwierzę czatujące na ofiarne tchnienie. Tak utkała to spotkanie w ekstazie barw - dwoje drapieżców, afekt pożądania gwałtownego triumfu, bursztynowe ślepia śledzące ruch mięśni prężących się pod skórą. Prozaiczna prawda łaknęła bogatych, głębiej złożonych faktur, inaczej nie odnalazłaby miejsca bytu na warunkach godnego wzrostu. Pomagała jej, kreowała brzmienie swego głosu w osnowie jaźni Maartena, nierozważnie głucha na związane z tym niebezpieczeństwa. Szlak dotyku nakreślony na przedramieniu kąsał żywym ogniem, wzmacniane niezmiernie, ilekroć krzyżowali spojrzenie roziskrzone złocistym blaskiem lamp.
Symfonia dania głównego przemknęło chyżo w oparach pustynnego dymu. Błyszczące drobinki piasku lawirowały na krawędzi słów zachwalających warsztat kucharza, co chwila zbaczając z obranego kursu na rzecz zdawkowych, starannie wybranych treści o rozkwicie arabskiej sztuki. Kluczyła pomiędzy kwestiami z trudnością, przez rosnące zniecierpliwienie zmuszona do uważnego pilnowania ich zasadności, bowiem wciąż znajdowała się na chwiejnej granicy rozkojarzenia i nierozwagi. Smak potraw w obliczu bezkresnego, płomiennego przymierza pośrednio przypominał fascynację przystawką. Początek kolacji spędziła na zabawie przeciągania liny, oddalając i przybliżając swe zainteresowanie w rytmie bijącego serca, przełamując utarty schemat w splocie smukłych dłoni, spragnionych wzajemnego uznania.
Gorycz sake ponosiła odpowiedzialność za cień niezadowolenia na równi z przymusem rychłego pożegnania. Czas pozostały do zostawienia za plecami lśniącego neonu Hibachi przeciekał jej przez palce, choć za wszelką cenę pragnęła raz jeszcze wyjść naprzeciw i zagarnąć go ku sobie, zagarnąć każde doznanie wysmykujące zza miękkich opuszków. Mogła snuć baśnie przez tysiąc i jedną noc, byle znowu móc wytyczać ścieżki na krzywiźnie przecinających się wgłębień. Przyznanie Maartenowi racji potraktowała jako formalność - ów wieczór posiadł niezliczoną mnogość walorów, w tym te nieposkromione, zrodzone na gruncie pierwotnego przywiązania. Delikatnym, muśniętym ciepłem uśmiechem zamaskowała oczywiste niezadowolenie, za zbrodnię uznając poczucie nasycenia dotychczasowy finał spektaklu. Duma nienawykła do podziału lauru zwycięstwa wyciągnęła skryte w głębinie serce zniecierpliwienie, rozciągnęła je na pełną długość kręgosłupa naszpikowanego żarliwą, niemal chorobliwą ekscytacją. Postawiła sylwetkę do pionu, stanowczym gestem dłoni niejako wymuszając na nim pozostanie na miejscu, obróciła drastycznie skrócony dystans na swą korzyść, skupiona na przekazie intensywnego spojrzenia szmaragdowych tęczówek. Czułym, obdartym z niewinności gestem ujęła jego podbródek, delikatnie unosząc go ku górze. Trwała w zawieszeniu, oddała czas potrzebny na przyswojenie nowego układu sił. Ruszyła na podbój, serce wyzbyte z litości nie miało oszczędzić go w walce o przymiot skryty całunem przyzwoitości. Maartenowi mogło się zdawać, że złoży pocałunek na spierzchniętych ustach i pokryje je jedwabiem, lecz kierunek zmieniony w ostatniej chwili oznaczał obdarowanie nim policzka. Tchnienie gorąca osunęło się wzdłuż kości policzkowych, sięgnęło szyi, karku i górnej partii barków, ozdobione wonią gorącego karmelu i jaśminu.
— Dziękuję za kolację. Cieszę się, że mogłam spędzić z tobą ten wieczór — szeptała głębokim, wibrującym brzmieniem, zacieśniając ciepło naprężające ich ciała. Nieśpiesznie powróciła do wyjściowej pozycji, ciekawa emocji widniejących na jego twarzy. Ukazała mu swą śmiałość w pełnej perspektywie, która okraszona bezczelnością tworzyła niewiarygodny, prawie abstrakcyjny obraz.
Symfonia dania głównego przemknęło chyżo w oparach pustynnego dymu. Błyszczące drobinki piasku lawirowały na krawędzi słów zachwalających warsztat kucharza, co chwila zbaczając z obranego kursu na rzecz zdawkowych, starannie wybranych treści o rozkwicie arabskiej sztuki. Kluczyła pomiędzy kwestiami z trudnością, przez rosnące zniecierpliwienie zmuszona do uważnego pilnowania ich zasadności, bowiem wciąż znajdowała się na chwiejnej granicy rozkojarzenia i nierozwagi. Smak potraw w obliczu bezkresnego, płomiennego przymierza pośrednio przypominał fascynację przystawką. Początek kolacji spędziła na zabawie przeciągania liny, oddalając i przybliżając swe zainteresowanie w rytmie bijącego serca, przełamując utarty schemat w splocie smukłych dłoni, spragnionych wzajemnego uznania.
Gorycz sake ponosiła odpowiedzialność za cień niezadowolenia na równi z przymusem rychłego pożegnania. Czas pozostały do zostawienia za plecami lśniącego neonu Hibachi przeciekał jej przez palce, choć za wszelką cenę pragnęła raz jeszcze wyjść naprzeciw i zagarnąć go ku sobie, zagarnąć każde doznanie wysmykujące zza miękkich opuszków. Mogła snuć baśnie przez tysiąc i jedną noc, byle znowu móc wytyczać ścieżki na krzywiźnie przecinających się wgłębień. Przyznanie Maartenowi racji potraktowała jako formalność - ów wieczór posiadł niezliczoną mnogość walorów, w tym te nieposkromione, zrodzone na gruncie pierwotnego przywiązania. Delikatnym, muśniętym ciepłem uśmiechem zamaskowała oczywiste niezadowolenie, za zbrodnię uznając poczucie nasycenia dotychczasowy finał spektaklu. Duma nienawykła do podziału lauru zwycięstwa wyciągnęła skryte w głębinie serce zniecierpliwienie, rozciągnęła je na pełną długość kręgosłupa naszpikowanego żarliwą, niemal chorobliwą ekscytacją. Postawiła sylwetkę do pionu, stanowczym gestem dłoni niejako wymuszając na nim pozostanie na miejscu, obróciła drastycznie skrócony dystans na swą korzyść, skupiona na przekazie intensywnego spojrzenia szmaragdowych tęczówek. Czułym, obdartym z niewinności gestem ujęła jego podbródek, delikatnie unosząc go ku górze. Trwała w zawieszeniu, oddała czas potrzebny na przyswojenie nowego układu sił. Ruszyła na podbój, serce wyzbyte z litości nie miało oszczędzić go w walce o przymiot skryty całunem przyzwoitości. Maartenowi mogło się zdawać, że złoży pocałunek na spierzchniętych ustach i pokryje je jedwabiem, lecz kierunek zmieniony w ostatniej chwili oznaczał obdarowanie nim policzka. Tchnienie gorąca osunęło się wzdłuż kości policzkowych, sięgnęło szyi, karku i górnej partii barków, ozdobione wonią gorącego karmelu i jaśminu.
— Dziękuję za kolację. Cieszę się, że mogłam spędzić z tobą ten wieczór — szeptała głębokim, wibrującym brzmieniem, zacieśniając ciepło naprężające ich ciała. Nieśpiesznie powróciła do wyjściowej pozycji, ciekawa emocji widniejących na jego twarzy. Ukazała mu swą śmiałość w pełnej perspektywie, która okraszona bezczelnością tworzyła niewiarygodny, prawie abstrakcyjny obraz.
Maarten Landsverk
18.01.2001 – Restauracja „Hibachi” – C. Damgaard & M. Landsverk Wto 22 Lis - 23:12
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Bawi się wyśmienicie do ostatniej chwili kolacji, choć nie uchodzi mojej uwadze, że siłuje się sama ze sobą, zbyt poruszona narastającym pomiędzy nami napięciem. Nie tylko ja muszę uważać na każdy krok, jest świadoma ogromu emocji i pragnień kotłujących się w wąskim przesmyku utworzonym pomiędzy stołkami a płaskowyżem stolika. Najwyraźniej jednak obydwoje mamy w sobie zamiłowanie do komplikowania niektórych kwestii. A może chodzi nam o pozór czystości? Myślę, że możemy przecież pozwolić sobie na granie w otwarte karty. Zwłaszcza, jeśli nasze potrzeby są niemal idealnie zbieżne. Nie. W naszym świecie nie godzi się jednak tak bezpardonowo rzucać się sobie na szyję w pierwotnym uderzeniu pożądania. Czy to dobrze? Nie potrafię określić, zwłaszcza kiedy sam balansuję na granicy, a do moich uszu dopływa melodia trzasku naciągniętych mięśni. Czuję coś na wzór bólu, ale jest to ten słodki jego rodzaj, który wraz z coraz większym nasileniem przynosi równie ogromne zadowolenie. Może to kwestia wiedzy, że lustrzane afekty targają jej ciałem – oko za oko, ząb za ząb. Archaiczny kodeks wyryty na glinianych tabliczkach, jednocześnie tak bardzo aktualny. To wprawdzie kulawa moralność, niedoskonała w swej prostocie, jednak jest przecież najbardziej naturalną i najłatwiejszą do przyjęcia dla człowieka opcją. Sięgamy po niego, by odbijać między sobą coraz bardziej wymyślne katusze. Niestety, na sam koniec może pozostać po nas jedynie popiół i wspomnienie trawiącej lędźwie pożogi. Biada nam. W imię powinności wznoszę więc ten ostatni toast, przyćmiewając resztkę przytomnego osądu. Pękata buteleczka dźwięczy pustką, bo jedynie na dnie pozostało kilka kropel sake. Może to mój błąd, może powinienem być bardziej ostrożny i mniej chętnie napełniać nasze czarki. Nie protestowała jednak, za każdym razem spokojnie wyciągając rękę.
Nie potrafię jeszcze wszystkiego rozszyfrować i nazwać jednoznacznie; dzisiejszy wieczór różni się od wieczoru w kasynie pod wieloma względami. Znów pozostawia jednak niedosyt, jeszcze bardziej rozbuchane pragnienie przywłaszczenia sobie jej czasu, wykraczającego daleko poza przyzwoitą godzinę, w której należałoby zamknąć spotkanie. Nie zamierzam się jednak winić i biczować za podstępne podszepty, zamiast tego z błogim zadowoleniem wymalowanym na twarzy, odsuwam od siebie talerz i pozwalam kelnerom zadbać o stolik. Mamy więc jeszcze ledwo kilka chwil na wymianę spojrzeń, nim rozejdziemy się, niestety, każde w swoją stronę. Nie potrafię ukryć zaskoczenia, kiedy zrywa się dość szybko ze swojego miejsca, nie rozumiem, o co może chodzić, skoro jeszcze przed chwilą z zadowoleniem wymalowanym na twarzy przeciągała momenty, walcząc tym samym z nieubłaganymi wskazówkami zegara. Chcę uczynić podobnie, lecz zdecydowanie odmawia mi przywileju utrzymania równowagi sił. Tłamsi zapęd, by niebezpiecznie zmniejszyć dystans wymuszony długością stolika. Drobne palce wsuwają się na brodę i drażnią lekki zarost, którego nie ugładziłem ostrzami maszynki. Spoglądam w jej oczy i czuję słodki zapach rozgrzanej skóry, oddech przywodzący swym rytmem na myśl atmosferę tajemnicy zaklętej pomiędzy wydmami delikatnie omiatanymi przez niesłabnący powiew. Tak niewiele pozostało pomiędzy nami przestrzeni, triumfuje więc w geście władczym, choć zmysłowym, okrywając mnie cieniem smukłej sylwetki. Kiedy kaszmir dotyka mojego policzka, mrużę instynktownie oczy; składa delikatny pocałunek niewspółmierny do szalejącego pragnienia podżegając jedynie i jątrząc niegasnące łaknienie. Próbuje zaspokoić je wodą, której właściwości nie są w stanie zrosić suchej ziemi. Chce odejść, choć jeszcze trwa tak i przygląda się mojej reakcji. Nagi niczym niemowlę nie potrafię ukryć nic więcej, bowiem kąciki ust mi drgają, a barki prostują się jak na komendę. Sięga po to, na co ma ochotę. Próbuję wzbudzić uśmiech, mimochodem chwytając kobiecy nadgarstek. Nawet podziękowanie blednie w owej chwili, bo chcę ją znów zatrzymać. Dla siebie – zrzucam resztki pozorów. Oplatam palce wokół przegubu wstając z krzesła.
— Odprowadzę cię — nie przyjmuję odmowy. Ledwie na chwile odrywam palce od jej skóry, sam wciąż czuję pieczęć ułożoną na policzku; mam wrażenie, że pulsuje. Chwytam swoje odzienie wierzchnie i zarzucam, następnie podrywam jej płaszcz, by otulić ramiona w geście spijającym przyjemność z każdej chwili dotyku. Przesuwam palcami przez rękawy i chwytam ją pod ramię, wciąż utrzymując niesłabnące zadowolenie. Szofer powinien czekać przed wejściem do lokalu. Miałem wprawdzie wsiąść za kółko samodzielnie, w geście dobrej woli, lecz zamierzam znów odpłacić się jej tą samą niepewnością. Ulica jest ciemna, wilgotna, a chłód styczniowej nocy przenika do kości. Nie mówię już wiele, miast tego dociskam prawy bok do jej smukłej sylwetki i pozwalam, by każdy ewentualny gość dostrzegł nas razem. Czerpię z tego zdrożną przyjemność – to bardzo ryzykowne zagranie, zwłaszcza, że nie znamy się jeszcze na tyle dobrze. Sądzę jednak, że Chaaya doskonale rozumie, co chcę przez to powiedzieć. Nie wstydzę się i nie zamierzam ukrywać mojego zainteresowania przed kimkolwiek. Jestem na to za stary.
Majestatyczne cielsko limuzyny wydaje z siebie przyjemny pomruk, kiedy uchylam drzwi i pozwalam mojej towarzyszce wejść do środka. Nim jednak schyla głowę, aby zająć swoje miejsce, zatrzymuję ją zdecydowanym ruchem. Oddziela nas masywne skrzydło, jednak wychylam się przez nie, by sięgnąć wargami do zarysowanego pod kosmykami włosów ucha. Palce naszych dłoni trwają w splocie, zatrzymane na metalowej klamce.
— Spokojnej podróży, panno Damgaard. I równie spokojnych snów — przez głos przedziera się lekka chrypka, ale każde ze słów wypowiadam z satysfakcją, pociągając resztkami sił kruche opanowanie. Następnie pozwalam, by zasłona opadła, a pojazd ruszył drogą ku przedmieściu. Sam odrywam się po chwili od tego widoku i idę w przeciwną stronę.
Czy spokojne sny są nam dzisiaj dane?
Znów wątpię.
Maarten i Chaaya z tematu
Nie potrafię jeszcze wszystkiego rozszyfrować i nazwać jednoznacznie; dzisiejszy wieczór różni się od wieczoru w kasynie pod wieloma względami. Znów pozostawia jednak niedosyt, jeszcze bardziej rozbuchane pragnienie przywłaszczenia sobie jej czasu, wykraczającego daleko poza przyzwoitą godzinę, w której należałoby zamknąć spotkanie. Nie zamierzam się jednak winić i biczować za podstępne podszepty, zamiast tego z błogim zadowoleniem wymalowanym na twarzy, odsuwam od siebie talerz i pozwalam kelnerom zadbać o stolik. Mamy więc jeszcze ledwo kilka chwil na wymianę spojrzeń, nim rozejdziemy się, niestety, każde w swoją stronę. Nie potrafię ukryć zaskoczenia, kiedy zrywa się dość szybko ze swojego miejsca, nie rozumiem, o co może chodzić, skoro jeszcze przed chwilą z zadowoleniem wymalowanym na twarzy przeciągała momenty, walcząc tym samym z nieubłaganymi wskazówkami zegara. Chcę uczynić podobnie, lecz zdecydowanie odmawia mi przywileju utrzymania równowagi sił. Tłamsi zapęd, by niebezpiecznie zmniejszyć dystans wymuszony długością stolika. Drobne palce wsuwają się na brodę i drażnią lekki zarost, którego nie ugładziłem ostrzami maszynki. Spoglądam w jej oczy i czuję słodki zapach rozgrzanej skóry, oddech przywodzący swym rytmem na myśl atmosferę tajemnicy zaklętej pomiędzy wydmami delikatnie omiatanymi przez niesłabnący powiew. Tak niewiele pozostało pomiędzy nami przestrzeni, triumfuje więc w geście władczym, choć zmysłowym, okrywając mnie cieniem smukłej sylwetki. Kiedy kaszmir dotyka mojego policzka, mrużę instynktownie oczy; składa delikatny pocałunek niewspółmierny do szalejącego pragnienia podżegając jedynie i jątrząc niegasnące łaknienie. Próbuje zaspokoić je wodą, której właściwości nie są w stanie zrosić suchej ziemi. Chce odejść, choć jeszcze trwa tak i przygląda się mojej reakcji. Nagi niczym niemowlę nie potrafię ukryć nic więcej, bowiem kąciki ust mi drgają, a barki prostują się jak na komendę. Sięga po to, na co ma ochotę. Próbuję wzbudzić uśmiech, mimochodem chwytając kobiecy nadgarstek. Nawet podziękowanie blednie w owej chwili, bo chcę ją znów zatrzymać. Dla siebie – zrzucam resztki pozorów. Oplatam palce wokół przegubu wstając z krzesła.
— Odprowadzę cię — nie przyjmuję odmowy. Ledwie na chwile odrywam palce od jej skóry, sam wciąż czuję pieczęć ułożoną na policzku; mam wrażenie, że pulsuje. Chwytam swoje odzienie wierzchnie i zarzucam, następnie podrywam jej płaszcz, by otulić ramiona w geście spijającym przyjemność z każdej chwili dotyku. Przesuwam palcami przez rękawy i chwytam ją pod ramię, wciąż utrzymując niesłabnące zadowolenie. Szofer powinien czekać przed wejściem do lokalu. Miałem wprawdzie wsiąść za kółko samodzielnie, w geście dobrej woli, lecz zamierzam znów odpłacić się jej tą samą niepewnością. Ulica jest ciemna, wilgotna, a chłód styczniowej nocy przenika do kości. Nie mówię już wiele, miast tego dociskam prawy bok do jej smukłej sylwetki i pozwalam, by każdy ewentualny gość dostrzegł nas razem. Czerpię z tego zdrożną przyjemność – to bardzo ryzykowne zagranie, zwłaszcza, że nie znamy się jeszcze na tyle dobrze. Sądzę jednak, że Chaaya doskonale rozumie, co chcę przez to powiedzieć. Nie wstydzę się i nie zamierzam ukrywać mojego zainteresowania przed kimkolwiek. Jestem na to za stary.
Majestatyczne cielsko limuzyny wydaje z siebie przyjemny pomruk, kiedy uchylam drzwi i pozwalam mojej towarzyszce wejść do środka. Nim jednak schyla głowę, aby zająć swoje miejsce, zatrzymuję ją zdecydowanym ruchem. Oddziela nas masywne skrzydło, jednak wychylam się przez nie, by sięgnąć wargami do zarysowanego pod kosmykami włosów ucha. Palce naszych dłoni trwają w splocie, zatrzymane na metalowej klamce.
— Spokojnej podróży, panno Damgaard. I równie spokojnych snów — przez głos przedziera się lekka chrypka, ale każde ze słów wypowiadam z satysfakcją, pociągając resztkami sił kruche opanowanie. Następnie pozwalam, by zasłona opadła, a pojazd ruszył drogą ku przedmieściu. Sam odrywam się po chwili od tego widoku i idę w przeciwną stronę.
Czy spokojne sny są nam dzisiaj dane?
Znów wątpię.
Maarten i Chaaya z tematu