:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
25.03.2001 – Pomieszczenie wspólne – F. Tiedemann & E. Soelberg
2 posters
Gość
Re: 25.03.2001 – Pomieszczenie wspólne – F. Tiedemann & E. Soelberg Sob 17 Cze - 10:28
GośćGość
Gość
Gość
25.03.2001
Tiedemann zazwyczaj nie lubił przebywać w pomieszczeniu wspólnym dla Kruczej Straży – o wiele bardziej preferował palarnię, którą uważał za bardziej kameralne miejsce. Od śmierci Kristiana trudno było mu nawiązać więź z innymi kolegami, zauważając, że nie miał z nimi zbyt wiele wspólnego. Nie spodziewał się też, że to właśnie Eitri, jego nowy partner, stanie mu się bliższy, niż sobie wyobrażał. Nawet Öberg nie mógł ukryć swojego zaskoczenia, dostrzegając ostatnio coraz lepsze rezultaty ich współpracy, która była zauważalna gołym okiem. Mimo że na początku roku między nimi wydarzyło się coś, co zachwiało zaufanie Tiedemanna w stosunku do Soelberga, to starał się niepotrzebnie nie rozpamiętywać tych wydarzeń. Jednak teraz, gdy mężczyzna znowu zasugerował mu, że od pewnego czasu działał na własną rękę, jego mina natychmiast stała się ponura. Nie podobało mu się, że Eitri ponownie prowadził śledztwo samodzielnie – w niektórych kwestiach aż za bardzo przypominał mu Kristiana, który zawsze wiedział lepiej, woląc dopiero podzielić się z innymi efektami finalnymi. Pomimo licznych rozmów, obaj nie potrafili zrozumieć, że prowadzenie na własną rękę podobnych śledztw mogły być niebezpieczne.
– No... – zaczął Frederik, spostrzegając z ulgą, że wreszcie pomieszczenie wspólne pustoszeje. Mimo że odbył kilka niezobowiązujących rozmów z innymi kolegami, to z niecierpliwością czekał na to, co tym razem Eitri miał mu do powiedzenia. Sprawa wydawała mu się poważna; choć nie poruszał tego tematu, to zauważył, że od pewnego czasu Soelberg intensywnie nad czymś pracował, nie wtajemniczając go w większe szczegóły. – To powiesz mi wreszcie o co chodzi? Nie jestem głupi, Eitri. – Wygodnie rozsiadł się na fotelu, wyczekująco patrząc na Soelberga, po czym chwycił kubek z kawą w dłonie.
Eitri Soelberg
Re: 25.03.2001 – Pomieszczenie wspólne – F. Tiedemann & E. Soelberg Sob 17 Cze - 23:18
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Wciąż obiecywał sobie, że wreszcie z nim porozmawia. Miał to zrobić zaraz po tym, kiedy rozeszli się w momencie, gdy dokonali kolejnego, makabrycznego znaleziska. Niestety, dni przechodziły powoli w tygodnie, coraz dobitniej świadcząc o tym, że nie ma w sobie na tyle odwagi i determinacji, aby podzielić się swoim brzemieniem z partnerem. Najpierw usprawiedliwiał się brakiem czasu, potem zaczął wmawiać sobie, że wszystko to działo się przez troskę i pragnienie, by oszczędzić Tiedemannowi dodatkowych problemów; widział przecież, że sytuacja komplikuje się coraz bardziej, kierując go tam, gdzie atmosfera powoli się zagęszczała, a ryzyko było coraz większe i większe. Stąpał po kruchym lodzie. Kiedy przypominał sobie swoje spotkanie z Lasse i prośbę, którą do niego wystosował tamtego wieczoru, dziwił się, że jeszcze w ogóle potrafi nocami spać choćby tych kilka krótkich chwil. Czasami zdarzało się, że wstawał pełen determinacji, innym razem zaczynał powątpiewać we własną poczytalność, kwestionując śmierć Nørgaarda. Przecież był tamtego dnia na uroczystościach pogrzebowych, przecież widział urnę i prochy (już po czasie wprawdzie, ale uważnie śledził jak medyk sądowy ostrożnie pobierał próbki, które miał następnie porównać z materiałem genetycznym jednego z członków klanu oraz z tym, co pozostawił po sobie Kasper Boye). Widział, a jednak jego zmysły kazały mu poddać całą sprawę powątpiewaniu. Podobnie jak głosy duchów zalegających ciężką zawiesiną w powietrzu Helligsted.
Przez kilka ostatnich dni był na nowo bardzo mocno zaabsorobowany swoim śledztwem, zapewne dlatego też przestał rozmyślać nadmiernie o tym, że powinien wreszcie porozmawiać z Frederikiem, a pozór powrotu do normalności w ich relacji brał jako fakt i nie wchodził w szczegóły, nie chcąc odkryć, że pod spokojną taflą buzuje wciąż rozgoryczenie i żal, być może rozczarowanie, które mógł żywić starszy oficer względem Soelberga za brak odpowiedzialności i niechęć do podzielenia się rezultatami tajemniczego śledztwa.
Do pomieszczenia wspólnego wszedł zupełnie bez zastanowienia, aby złapać oddech w momencie, gdy większość oficerów przebywało na stołówce. Jego zdziwienie było zupełnie realne, kiedy unosząc wzrok napotkał na twarz Tiedemanna. Przez chwilę, zupełnie odruchowo, chciał zrobić unik, odwrócić się na pięcie, lecz nim impulsy nerwowe zadziałały i nim mięśnie ugięły się odpowiednio, Fred odezwał się do niego, chwytając w sidła rozmowy. Eitri przełknął jedynie ślinę. Wiedział, że teraz niewiele zrobi, a na pewno nie wykręci się od wyjaśnień. W gruncie rzeczy, był mu to chyba winien.
— Fred, nie wiedziałem, że tu będziesz… — rzucił, dając upust nerwowości. Rozejrzał się jeszcze, czy nikt im nie towarzyszy. Zdawało się jednak, że pomieszczenie jest wyludnione. Stał zupełnie skrępowany, ruszył jednak wreszcie na sztywnych nogach w kierunku partnera i opadł bezwładnie na pobliski fotel. — Przepraszam — bąknął, po czym wbił spojrzenie w odstającą przy paznokciu skórkę, skubiąc ją po czasie dość natrętnie. — Może… może faktycznie powinienem powiedzieć ci wcześniej. Nie chciałem jednak ściągać na ciebie kłopotów. — Znów milczał. — Wiem jak to zabrzmi teraz, Fred. Możesz to uznać za niedorzeczne… Öberg nie był wcale zadowolony. Chodzi o to, że od pewnego czasu, od pół roku przecież niemal… moje moje zdolności wystawiane są na próbę. Ciągle docierają do mnie sygnały, głosy, niepokojące głosy, które… które każą mi wątpić w rzeczy, które każdy bierze za pewnik… Może inaczej, od początku. Ale Fred, ostrzegam cię… nie będą to rzeczy, o których chciałbyś słuchać, a z całą pewnością w pierwszej chwili może ci się wydawać, że doszczętnie zwariowałem. I w sumie, to… w sumie sam czasami mocno się nad tym zastanawiam, ale… — zawiesił głos i ułożył błękit spojrzenia na twarzy towarzysza. Czekał. Chciał się upewnić, że ten wie, na co się pisze.
Przez kilka ostatnich dni był na nowo bardzo mocno zaabsorobowany swoim śledztwem, zapewne dlatego też przestał rozmyślać nadmiernie o tym, że powinien wreszcie porozmawiać z Frederikiem, a pozór powrotu do normalności w ich relacji brał jako fakt i nie wchodził w szczegóły, nie chcąc odkryć, że pod spokojną taflą buzuje wciąż rozgoryczenie i żal, być może rozczarowanie, które mógł żywić starszy oficer względem Soelberga za brak odpowiedzialności i niechęć do podzielenia się rezultatami tajemniczego śledztwa.
Do pomieszczenia wspólnego wszedł zupełnie bez zastanowienia, aby złapać oddech w momencie, gdy większość oficerów przebywało na stołówce. Jego zdziwienie było zupełnie realne, kiedy unosząc wzrok napotkał na twarz Tiedemanna. Przez chwilę, zupełnie odruchowo, chciał zrobić unik, odwrócić się na pięcie, lecz nim impulsy nerwowe zadziałały i nim mięśnie ugięły się odpowiednio, Fred odezwał się do niego, chwytając w sidła rozmowy. Eitri przełknął jedynie ślinę. Wiedział, że teraz niewiele zrobi, a na pewno nie wykręci się od wyjaśnień. W gruncie rzeczy, był mu to chyba winien.
— Fred, nie wiedziałem, że tu będziesz… — rzucił, dając upust nerwowości. Rozejrzał się jeszcze, czy nikt im nie towarzyszy. Zdawało się jednak, że pomieszczenie jest wyludnione. Stał zupełnie skrępowany, ruszył jednak wreszcie na sztywnych nogach w kierunku partnera i opadł bezwładnie na pobliski fotel. — Przepraszam — bąknął, po czym wbił spojrzenie w odstającą przy paznokciu skórkę, skubiąc ją po czasie dość natrętnie. — Może… może faktycznie powinienem powiedzieć ci wcześniej. Nie chciałem jednak ściągać na ciebie kłopotów. — Znów milczał. — Wiem jak to zabrzmi teraz, Fred. Możesz to uznać za niedorzeczne… Öberg nie był wcale zadowolony. Chodzi o to, że od pewnego czasu, od pół roku przecież niemal… moje moje zdolności wystawiane są na próbę. Ciągle docierają do mnie sygnały, głosy, niepokojące głosy, które… które każą mi wątpić w rzeczy, które każdy bierze za pewnik… Może inaczej, od początku. Ale Fred, ostrzegam cię… nie będą to rzeczy, o których chciałbyś słuchać, a z całą pewnością w pierwszej chwili może ci się wydawać, że doszczętnie zwariowałem. I w sumie, to… w sumie sam czasami mocno się nad tym zastanawiam, ale… — zawiesił głos i ułożył błękit spojrzenia na twarzy towarzysza. Czekał. Chciał się upewnić, że ten wie, na co się pisze.
Gość
Re: 25.03.2001 – Pomieszczenie wspólne – F. Tiedemann & E. Soelberg Wto 20 Cze - 9:26
GośćGość
Gość
Gość
Tajemnice. Frederik był przekonany, że tajemnice nigdy nie przynoszą dobra. Wiedział, że potrafią zniszczyć więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Od zawsze nurtowało go pytanie, dlaczego jego rodzice zdecydowali się ukrywać przed nim prawdę; dlaczego nie pozwolili mu poznać faktu, że Tiedemannowie nie są już tak szanowaną rodziną, jak kiedyś. To, co się stało pewnego feralnego wieczoru w ich hotelu, nadszarpnęło ich reputację na zawsze, a jednak – pozwalali swoim dzieciom żyć ponad stan, nie wtajemniczając ich nawet w część tragicznych wydarzeń, o których rozpisywały się magiczne media w całej Skandynawii. Frederik żył przez długi czas w słodkiej niewiedzy, aż pewnego razu niespodziewanie zderzył się z brutalną prawdą na szkolnych korytarzach. Był wstrząśnięty i zdezorientowany, kiedy usłyszał, co inni ludzie o nim mówią, z jak wielką pogardą wypowiadają się o tych, których kochał przecież najbardziej. Początkowo nie był w stanie uwierzyć w te oskarżenia, przeżywając wewnętrzny konflikt i próbując pogodzić to, czego dowiedział się w szkole, z tym, co znał dotąd jako prawdę. Podobnie było w przypadku Kristiana, który ukrywał przed nim to, nad czym pracował przez długie miesiące. Było za późno, by mu jakkolwiek pomógł – niewtajemniczony w plany partnera, nie dotarł na czas, a gdyby tylko wiedział, być może jego najlepszy przyjaciel dziś by dalej żył.
– Aha – odburknął cicho Frederik, zastanawiając się, czy podobnie było w przypadku Soelberga – czy też, jak inni, ukrywał przed nim prawdę. Wsłuchiwał się w jego słowa, próbując nie wybuchnąć złością, bowiem Tiedemann słynął ze swojego gorącego temperamentu, choć w ostatnim czasie za radą Öberga starał się nad sobą panować. Nie było to łatwe – w końcu każde słowo, które wypływało z ust Eitriego, sprawiało, że coraz trudniej było mu utrzymać spokój i powściągliwość. – Nigdy nie oceniałem cię przez pryzmat twoich... umiejętności – starał się zabrzmieć delikatnie, ale szybko popuściły mu nerwy, gdy Eitri zaczął się motać. Zacisnął mocniej dłonie na kubku z gorącą kawą, spoglądając uważnie na mężczyznę. – Ale wiem, że cię popierdoliło. Chuj już z Öbergiem, na ten moment najmniej mnie on obchodzi, ale znowu robisz coś za moimi plecami. – Miał nadzieję, że ostatnia rozmowa, którą odbyli pod koniec stycznia, coś zmieni. Naiwnie wierzył, że może przekonać Soelberga, że współpraca i szczerość są kluczowe w ich relacji, jednak szybko się okazało, że Tiedemann miał tylko złudne nadzieje.
– Pracujemy razem, czy ci się to podoba czy nie. – Niby prosta oczywistość, choć chyba nie dla każdego. Upił łyk kawy, przygotowując się do tego, co zaraz miał usłyszeć z jego ust. – Mów, co masz do powiedzenia. Nie znoszę, jak ktoś owija w bawełnę – uściślił bez większego zawahania Frederik, nie spuszczając już wzroku z Eitriego. Nie było innego wyjścia, jak przycisnąć go do ściany, dlatego teraz czekał na jego odpowiedź z nadzieją, że w końcu wypłynie na jaw prawda, która tak długo pozostawała ukryta.
– Aha – odburknął cicho Frederik, zastanawiając się, czy podobnie było w przypadku Soelberga – czy też, jak inni, ukrywał przed nim prawdę. Wsłuchiwał się w jego słowa, próbując nie wybuchnąć złością, bowiem Tiedemann słynął ze swojego gorącego temperamentu, choć w ostatnim czasie za radą Öberga starał się nad sobą panować. Nie było to łatwe – w końcu każde słowo, które wypływało z ust Eitriego, sprawiało, że coraz trudniej było mu utrzymać spokój i powściągliwość. – Nigdy nie oceniałem cię przez pryzmat twoich... umiejętności – starał się zabrzmieć delikatnie, ale szybko popuściły mu nerwy, gdy Eitri zaczął się motać. Zacisnął mocniej dłonie na kubku z gorącą kawą, spoglądając uważnie na mężczyznę. – Ale wiem, że cię popierdoliło. Chuj już z Öbergiem, na ten moment najmniej mnie on obchodzi, ale znowu robisz coś za moimi plecami. – Miał nadzieję, że ostatnia rozmowa, którą odbyli pod koniec stycznia, coś zmieni. Naiwnie wierzył, że może przekonać Soelberga, że współpraca i szczerość są kluczowe w ich relacji, jednak szybko się okazało, że Tiedemann miał tylko złudne nadzieje.
– Pracujemy razem, czy ci się to podoba czy nie. – Niby prosta oczywistość, choć chyba nie dla każdego. Upił łyk kawy, przygotowując się do tego, co zaraz miał usłyszeć z jego ust. – Mów, co masz do powiedzenia. Nie znoszę, jak ktoś owija w bawełnę – uściślił bez większego zawahania Frederik, nie spuszczając już wzroku z Eitriego. Nie było innego wyjścia, jak przycisnąć go do ściany, dlatego teraz czekał na jego odpowiedź z nadzieją, że w końcu wypłynie na jaw prawda, która tak długo pozostawała ukryta.
Eitri Soelberg
Re: 25.03.2001 – Pomieszczenie wspólne – F. Tiedemann & E. Soelberg Sob 24 Cze - 21:37
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Znał jego temperament; ścierali się ze sobą w przeszłości, chociaż – w porównaniu z dzisiejszą rozmową – w sprawach niezwykle błahych. Tym bardziej czuł, że stoi w obliczu potencjalnego wybuchu, kiedy już uda mu się ubrać w słowa miesiące tkania tajemnic. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, co będzie, gdy ktoś się dowie – podobne szczegóły umykały mu przez natłok tego, co działo się w związku ze sprawą Lauge. Nie można było mu jednak odmówić sprawiedliwości – nie spowiadał się z tego co robił nawet bratu. Nie chciał go martwić, ponownie, ta sama wymówka, którą stosował w przypadku Tiedemanna. Zachowywał dla siebie wszelakie wątpliwości, nawet jeśli było mu bardzo ciężko i ewidentnie łatwiej byłoby nieść to brzemię z kimś.
Nie odpowiadał z przesadną szybkością, każde ze słów mielił w głowie, nim w ogóle otworzył usta, bo zdołał zauważyć, że początkowo wysypał z siebie zupełnie bezsensowną mieszaninę dźwięków zakłopotania. Westchnął jedynie, kiedy Frederik skończył. Obserwował go wciąż bez słowa. Dostrzegł palce zaciśnięte na kubku, wiedział, że teraz żadne usprawiedliwienie nie polepszy jego sytuacji. Mógł próbować, mógł znów odwoływać się do pobudek płynących z dobroci serca – że chciał mu zaoszczędzić kłopotu, ochronić na swój sposób, gdyż wmieszanie się w sprawy związane z klanami nigdy nie wróżyło dobrego zakończenia. To wszystko traciło obecnie na wartości. Zataił przed nim bardzo dużo.
Zapadał się w fotel, czuł, że chłodna skóra powoli przywiera do jego ubrań i dusi. Oddech ugrzązł mu w piersi, dlatego intuicyjnie zaczął szukać zapalniczki, aby czymkolwiek zająć dłonie, gdyż ciągle strzelanie palcami wcale go nie uspokajało. Kiedy znalazł już przedmiot, zaczął obracać go między opuszkami i to na nim skupił spojrzenie. Nie mógł już wytrzymać napięcia rosnącego pomiędzy nim a partnerem.
— Więc… Chyba powinienem zacząć od samego początku… Od momentu, w którym jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że coś jest nie tak — oczywista oczywistość, a jednak wyrzucone stwierdzenie zdawało mu się odkrywcze. Zacząć od początku… Pomieszczenie wspólne pozostawało ciche i duszne. Byli tylko we dwoje, a dudniąca za drzwiami pustka nie zwiastowała, aby ktoś pojawił się tu w najbliższym czasie. — Pamiętasz jeszcze pogrzeb Nørgaarda? — Oczywiście, że musiał pamiętać. Takich rzeczy, zwłaszcza po zaledwie kilku miesiącach, nie wyrzucało się z głowy. — Pomijając kradzież podczas uroczystości, zamieszanie z nią związane. Wiadomo, to samo w sobie było dziwne, ale nie o tym dzisiaj, chociaż zastanawiam się, na ile to wszystko jakoś się ze sobą łączy — stwierdził i zrobił kwaśną minę. Zapalniczka ślizgała się pomiędzy jego palcami. W końcu szczęknęła, a potem zatlił się nad nią skoczny płomyk. — Nie lubię nekropolii. Zwykle je omijam, bo często czuję rzeczy, o których wolałbym nie wiedzieć. — Poczuł potrzebę, aby o tym wspomnieć, choć przecież Fred sam powiedział, że nigdy szczególnie nie rozwodził się nad jego zdolnościami. — W każdym razie, nie musiałem długo czekać, aż jakaś dusza “przylepi” się do mnie, a ja zacznę uczestniczyć w czymś, czego z perspektywy czasu być może powinienem unikać. Wtedy jednak zupełnie nie wiedziałem, że te słowa mają jakiś sens i wrócą do mnie po czasie. Nie powinien tu być. Tyle wyrzucił z siebie duch podczas procesji żałobnej. Nic szczególnego. Nie wiem nawet, kto to był — wzruszył teraz ramionami. Słowa duszy zdawały się zupełnie nic nie znaczące. — Wszystko to nabrało sensu dopiero w listopadzie. Wiesz, wtedy, gdy zaczęły dziać się dziwne rzeczy w Helligsted. Zresztą, nikt zbytnio się nie kwapił, żeby to jakoś ogarnąć i sprawdzić. — zaśmiał się gorzko. Być może Kruczy uważali, że to sprawa dla godarów. Tyle, że i oni nie spieszyli, aby zagłębić się w plątaninie korytarzy grobowca. — Stwierdziłem wtedy, że może powinienem. Że może to jakaś sposobność, żeby zrobić kolejny krok i oswoić się z nową rzeczywistością. Zostawić lęk za sobą. Wyruszyłem więc tam w towarzystwie Asty Mølgaard. Nikt poza nami się nie odważył. Przez całą drogę wyczuwałem wzmożoną aktywność duchów. Niepokój, coś, czego nie potrafię ci nawet opisać. Wtedy też dała o sobie znać obecność wyjątkowa. Obecność kogoś, kogo nie powinno być w Helligsted. Kogoś, kogo pochówku nigdy nie odnotowano. Kogoś związanego z Nørgaardem. Fred, byłem przy miejscu, gdzie spoczywa Lauge. Dzieje się tam coś niedobrego. Możliwe… możliwe, że we wrześniu braliśmy udział w ceremonii nad prochami kogoś innego — ściszył głos, bo znów bał się, że jego wypowiedź trafi do niepowołanych uszu. Nie oczekiwał, że jego partner to przyjmie, że nie weźmie go teraz za wariata. Ale skoro udało mu się przeforsować swoje wnioski i skłonić komendanta, aby pozwolił mu prowadzić śledztwo w dość okrojonej formie, to może istniał cień szansy, że i Tiedemann zrozumie. — Pewnie jest tak jak mówisz, jestem popierdolony… musiałem drążyć dalej. Imię i nazwisko zdradzone przez ducha początkowo nie dało nam wiele. Dopiero Asta znalazła trop i kobietę znającą Kaspra Boye. Nieszczęśnika pogrzebanego w grobowcu pomimo, że nie powinno go tam być…
Nie odpowiadał z przesadną szybkością, każde ze słów mielił w głowie, nim w ogóle otworzył usta, bo zdołał zauważyć, że początkowo wysypał z siebie zupełnie bezsensowną mieszaninę dźwięków zakłopotania. Westchnął jedynie, kiedy Frederik skończył. Obserwował go wciąż bez słowa. Dostrzegł palce zaciśnięte na kubku, wiedział, że teraz żadne usprawiedliwienie nie polepszy jego sytuacji. Mógł próbować, mógł znów odwoływać się do pobudek płynących z dobroci serca – że chciał mu zaoszczędzić kłopotu, ochronić na swój sposób, gdyż wmieszanie się w sprawy związane z klanami nigdy nie wróżyło dobrego zakończenia. To wszystko traciło obecnie na wartości. Zataił przed nim bardzo dużo.
Zapadał się w fotel, czuł, że chłodna skóra powoli przywiera do jego ubrań i dusi. Oddech ugrzązł mu w piersi, dlatego intuicyjnie zaczął szukać zapalniczki, aby czymkolwiek zająć dłonie, gdyż ciągle strzelanie palcami wcale go nie uspokajało. Kiedy znalazł już przedmiot, zaczął obracać go między opuszkami i to na nim skupił spojrzenie. Nie mógł już wytrzymać napięcia rosnącego pomiędzy nim a partnerem.
— Więc… Chyba powinienem zacząć od samego początku… Od momentu, w którym jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że coś jest nie tak — oczywista oczywistość, a jednak wyrzucone stwierdzenie zdawało mu się odkrywcze. Zacząć od początku… Pomieszczenie wspólne pozostawało ciche i duszne. Byli tylko we dwoje, a dudniąca za drzwiami pustka nie zwiastowała, aby ktoś pojawił się tu w najbliższym czasie. — Pamiętasz jeszcze pogrzeb Nørgaarda? — Oczywiście, że musiał pamiętać. Takich rzeczy, zwłaszcza po zaledwie kilku miesiącach, nie wyrzucało się z głowy. — Pomijając kradzież podczas uroczystości, zamieszanie z nią związane. Wiadomo, to samo w sobie było dziwne, ale nie o tym dzisiaj, chociaż zastanawiam się, na ile to wszystko jakoś się ze sobą łączy — stwierdził i zrobił kwaśną minę. Zapalniczka ślizgała się pomiędzy jego palcami. W końcu szczęknęła, a potem zatlił się nad nią skoczny płomyk. — Nie lubię nekropolii. Zwykle je omijam, bo często czuję rzeczy, o których wolałbym nie wiedzieć. — Poczuł potrzebę, aby o tym wspomnieć, choć przecież Fred sam powiedział, że nigdy szczególnie nie rozwodził się nad jego zdolnościami. — W każdym razie, nie musiałem długo czekać, aż jakaś dusza “przylepi” się do mnie, a ja zacznę uczestniczyć w czymś, czego z perspektywy czasu być może powinienem unikać. Wtedy jednak zupełnie nie wiedziałem, że te słowa mają jakiś sens i wrócą do mnie po czasie. Nie powinien tu być. Tyle wyrzucił z siebie duch podczas procesji żałobnej. Nic szczególnego. Nie wiem nawet, kto to był — wzruszył teraz ramionami. Słowa duszy zdawały się zupełnie nic nie znaczące. — Wszystko to nabrało sensu dopiero w listopadzie. Wiesz, wtedy, gdy zaczęły dziać się dziwne rzeczy w Helligsted. Zresztą, nikt zbytnio się nie kwapił, żeby to jakoś ogarnąć i sprawdzić. — zaśmiał się gorzko. Być może Kruczy uważali, że to sprawa dla godarów. Tyle, że i oni nie spieszyli, aby zagłębić się w plątaninie korytarzy grobowca. — Stwierdziłem wtedy, że może powinienem. Że może to jakaś sposobność, żeby zrobić kolejny krok i oswoić się z nową rzeczywistością. Zostawić lęk za sobą. Wyruszyłem więc tam w towarzystwie Asty Mølgaard. Nikt poza nami się nie odważył. Przez całą drogę wyczuwałem wzmożoną aktywność duchów. Niepokój, coś, czego nie potrafię ci nawet opisać. Wtedy też dała o sobie znać obecność wyjątkowa. Obecność kogoś, kogo nie powinno być w Helligsted. Kogoś, kogo pochówku nigdy nie odnotowano. Kogoś związanego z Nørgaardem. Fred, byłem przy miejscu, gdzie spoczywa Lauge. Dzieje się tam coś niedobrego. Możliwe… możliwe, że we wrześniu braliśmy udział w ceremonii nad prochami kogoś innego — ściszył głos, bo znów bał się, że jego wypowiedź trafi do niepowołanych uszu. Nie oczekiwał, że jego partner to przyjmie, że nie weźmie go teraz za wariata. Ale skoro udało mu się przeforsować swoje wnioski i skłonić komendanta, aby pozwolił mu prowadzić śledztwo w dość okrojonej formie, to może istniał cień szansy, że i Tiedemann zrozumie. — Pewnie jest tak jak mówisz, jestem popierdolony… musiałem drążyć dalej. Imię i nazwisko zdradzone przez ducha początkowo nie dało nam wiele. Dopiero Asta znalazła trop i kobietę znającą Kaspra Boye. Nieszczęśnika pogrzebanego w grobowcu pomimo, że nie powinno go tam być…
Gość
Re: 25.03.2001 – Pomieszczenie wspólne – F. Tiedemann & E. Soelberg Pią 14 Lip - 11:40
GośćGość
Gość
Gość
Frederik na co dzień często kłócił się z większością ludzi z powodu swojego wybuchowego, momentami zbyt gwałtownego temperamentu. Był zupełnie inny niż większość jego kolegów – Tiedemann był bardziej niespokojny i niecierpliwy, nawet w porównaniu ze swoim rodzeństwem. Wybuchał złością w sytuacjach, w których nie powinien tego robić. Czasami potrafił jednak powstrzymać swoje emocje, jeśli bardzo chciał, chociaż zwykle było to dla niego trudne. Próbował więc teraz się powstrzymać, zdając sobie sprawę z tego, że jego relacja z Eitrim od samego początku była skomplikowana – powstała głównie przez przypadek, nieszczęśliwy wypadek i dzięki interwencji Öberga, który postanowił ich ze sobą połączyć w pracy. Pomimo znaczących różnic, powoli zaczęli się wzajemnie rozumieć, dlatego Frederik nie chciał wracać do punktu wyjścia po tym, co im udało się wypracować. Nic więc dziwnego, że nie podobało mu się to, co za jego plecami robił Eitri. Nie znosił żadnych tajemnic, sam rzadko kiedy cokolwiek ukrywał, nie licząc prywatnych spraw, bo traktował to jako brak zaufania, o czym wielokrotnie zdążył go już poinformować. Śledztwo na własną rękę było kolejnym elementem, który działał na niekorzyść ich relacji, jednak w tym momencie nie pozostało mu już nic innego, jak wysłuchać tego, co udało mu się odkryć.
– No, słucham – powiedział Tiedemann, nie przerywając mu dalej. Był ciekaw tego, co Soelberg miał mu do powiedzenia, zastanawiając się, dlaczego nie mógł mu tego wcześniej ujawnić, skoro to, co zaraz usłyszy, miało go powalić z nóg. Napił się łyka czarnej kawy, obserwując uważnie jego twarz. Soelberg zdawał się być zdeterminowany, aby podzielić się tą informacją; Tiedemann widział w jego oczach iskrę przekonania i niepokój. – Pamiętam – odpowiedział prawdomównie, chociaż początkowo nie miał pojęcia, jaki związek mógł mieć pogrzeb Nørgaarda z całą tą sprawą. Śmierć Lauge uznawał za zamkniętą, mimo że z powodu ostatnich wydarzeń nie można było ukryć, że nad tą rodziną krążyło dziwne fatum. – Nad prochami kogoś… innego? – Trudno mu było uwierzyć w słowa Soelberga, bowiem sam uczestniczył we wrześniowym pogrzebie jednego z bardziej znanych i szanowanych profesorów magii runicznej. Czy to oznaczało, że Lauge nie spoczywał w Helligsted? Jeśli tak, to dlaczego? W jego głowie z sekundy na sekundę pojawiało się coraz więcej pytań, ale przez dłuższy moment nie wiedział, co miał powiedzieć.
– Czy ty jesteś tego pewien...? – odezwał się, gdy Soelberg skończył mówić. – To bardzo odważna... teoria? – Nie chciał wątpić w umiejętności zarówno Eitriego, jak i innych osób obdarzonych zdolnościami medium, ale jaka była szansa na to, że jego partner się mylił? – To wszystko brzmi... Nawet nie wiem, jak to skomentować. – W głowie Frederika roiły się różne teorie spiskowe, choć wiedział o tym zaledwie od kilku sekund. – Może po prostu... – Podniósł się z miejsca, by rozprostować nogi i przejść się kilka razy po pomieszczeniu wspólnym. – O co w tym wszystkim chodzi? Kim jest ten cały Kasper Boyle? – zapytał ponownie zszokowany tym, co właśnie usłyszał. – Kurwa, Eitri, może ktoś się po prostu pomylił z prochami? – Frederik nie chciał w to wierzyć.
– No, słucham – powiedział Tiedemann, nie przerywając mu dalej. Był ciekaw tego, co Soelberg miał mu do powiedzenia, zastanawiając się, dlaczego nie mógł mu tego wcześniej ujawnić, skoro to, co zaraz usłyszy, miało go powalić z nóg. Napił się łyka czarnej kawy, obserwując uważnie jego twarz. Soelberg zdawał się być zdeterminowany, aby podzielić się tą informacją; Tiedemann widział w jego oczach iskrę przekonania i niepokój. – Pamiętam – odpowiedział prawdomównie, chociaż początkowo nie miał pojęcia, jaki związek mógł mieć pogrzeb Nørgaarda z całą tą sprawą. Śmierć Lauge uznawał za zamkniętą, mimo że z powodu ostatnich wydarzeń nie można było ukryć, że nad tą rodziną krążyło dziwne fatum. – Nad prochami kogoś… innego? – Trudno mu było uwierzyć w słowa Soelberga, bowiem sam uczestniczył we wrześniowym pogrzebie jednego z bardziej znanych i szanowanych profesorów magii runicznej. Czy to oznaczało, że Lauge nie spoczywał w Helligsted? Jeśli tak, to dlaczego? W jego głowie z sekundy na sekundę pojawiało się coraz więcej pytań, ale przez dłuższy moment nie wiedział, co miał powiedzieć.
– Czy ty jesteś tego pewien...? – odezwał się, gdy Soelberg skończył mówić. – To bardzo odważna... teoria? – Nie chciał wątpić w umiejętności zarówno Eitriego, jak i innych osób obdarzonych zdolnościami medium, ale jaka była szansa na to, że jego partner się mylił? – To wszystko brzmi... Nawet nie wiem, jak to skomentować. – W głowie Frederika roiły się różne teorie spiskowe, choć wiedział o tym zaledwie od kilku sekund. – Może po prostu... – Podniósł się z miejsca, by rozprostować nogi i przejść się kilka razy po pomieszczeniu wspólnym. – O co w tym wszystkim chodzi? Kim jest ten cały Kasper Boyle? – zapytał ponownie zszokowany tym, co właśnie usłyszał. – Kurwa, Eitri, może ktoś się po prostu pomylił z prochami? – Frederik nie chciał w to wierzyć.
Eitri Soelberg
Re: 25.03.2001 – Pomieszczenie wspólne – F. Tiedemann & E. Soelberg Sob 15 Lip - 22:55
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Ciężar kolejnych wypowiadanych słów zdawał się sprawiać, że Eitri garbił się coraz mocniej i mocniej, zwijając ramiona ku sobie. Pomimo, że Fred nie był pierwszą osobą, z którą dzielił się informacjami – był jeszcze przecież Öberg i Lasse – to wciąż nie czuł, aby głoszone teorie brzmiały lepiej i bardziej prawdopodobnie. Za każdym razem widział ich bezsensowność i musiał karcić się w duchu za brak pewności. Przecież musiał mieć w sobie choć krztynę wiary, aby dalej prowadzić to przedziwne śledztwo, które mogło zaważyć na jego przyszłości.
Pozwolił Tiedemannowi oswoić się ze swoimi słowami. Nie spieszył się szczególnie, by nie przytłaczać go kolejnymi rewelacjami. Wiedział wprawdzie, że nie mają zbyt wiele czasu, zwłaszcza w ogólnodostępnym pomieszczeniu wspólnym, jednak na ten moment korzystał z komfortu samotności. Wiedział, że pojawią się wątpliwości w związku z tak odważną teorią. Podobnie szedł na rozmowę z komendantem; nie oczekiwał pełni aprobaty i wiary na słowo. W tym przypadku sceptycyzm okazywał się zdrowym objawem.
— Wiesz co, wydaje mi się, że pewność byłaby tutaj prawdziwym luksusem. Nie miałem i nie mam w sobie takiej odwagi, bym zupełnie przekonany powiedział ci teraz: tak, Lauge nie ma w grobie. To nie on. Mamy do czynienia albo z nieszczęśliwym wypadkiem, albo ze skrzętnie zaplanowaną mistyfikacją. — Nie chciał stawiać tak daleko idących wniosków. Nie tego go nauczono, nie tak postępowali Kruczy. Nie takie było założenie. — Mam jednak poszlaki, które są na tyle niepokojące, że każą mi się pochylić nad sprawą i ją zbadać. Wyjaśnić, co zaszło. Być może to jedynie majaki ducha, ale nie sądzę, aby należało zostawić to samopas. Zawsze byłem bardzo ostrożny względem bytów nadprzyrodzonych, wydaje mi się jednak, że czasami warto się wsłuchać w ich słowa. Dodatkowo… kiedy byłem w Helligsted, dostrzegliśmy, że wieko grobu Lauge zostało przesunięte. To już coś więcej, coś namacalnego, czemu nie zaprzeczy nawet osoba, która nie ma moich zdolności. Coś niedobrego dzieje się z tym miejscem — skwitował. Nie wiedział jeszcze dokładnie co, lecz był na tropie. — Kasper Boye… — zasępił się. Właściwie nie była to jakaś wyjątkowa persona, o czym świadczył sam fakt “zapomnienia”. Przez długi czas nie mogli z Astą natrafić na jego ślad. Do momentu odnalezienia Pliszki. I tę kwestię musiał wyjaśnić partnerowi. — Jego osoba spędzała mi sen z powiek. Nie było o nim żadnych informacji. Udało się nam ustalić cokolwiek dopiero dzięki starej pracownicy Szklarni Erlinga Falkangera. Z jej słów wynikało, że obecność Kaspra została… zapomniana? Jakby tego człowieka nigdy nie było… — Już to wydawało się samo w sobie niedorzeczne, dlatego przemilczał fakt tyczący się tego, jak postrzegano Pliszkę. — Zaginął początkiem września, tak relacjonowała ta kobieta. Był w przeszłości, z tego, co zrozumiałem, studentem Lauge. Zapewne mieli ciągle kontakt, tak mi się wydaje. Boye pracował nad czymś. Podobno w rozmowie z Pliszką mówił o jakimś odkryciu, przełomowym, i wspominał o Runstenie Fältskogu. — Teraz zamarł niemal, bo imię i nazwisko z trudem przechodziło mu przez gardło. — Ta kobieta, Pliszka… zasugerowała, że Lauge nigdy nie wstąpił do przygotowanego dla niego grobowca, że Kasper… Nie wiem na ile to prawdopodobne, by pracowali nad czymś razem, że mężczyzna wplątał się w coś tak fatalnego, że utracił życie. — Na ostatnie pytanie Frederika zareagował kręcąc głową. — W takiej materii… w przypadku osoby z klanu… Wierzysz, że ktoś ot tak by się pomylił? Nie mówię, że rodzina była tego świadoma, nie oskarżam tu nikogo, ale…
Pozwolił Tiedemannowi oswoić się ze swoimi słowami. Nie spieszył się szczególnie, by nie przytłaczać go kolejnymi rewelacjami. Wiedział wprawdzie, że nie mają zbyt wiele czasu, zwłaszcza w ogólnodostępnym pomieszczeniu wspólnym, jednak na ten moment korzystał z komfortu samotności. Wiedział, że pojawią się wątpliwości w związku z tak odważną teorią. Podobnie szedł na rozmowę z komendantem; nie oczekiwał pełni aprobaty i wiary na słowo. W tym przypadku sceptycyzm okazywał się zdrowym objawem.
— Wiesz co, wydaje mi się, że pewność byłaby tutaj prawdziwym luksusem. Nie miałem i nie mam w sobie takiej odwagi, bym zupełnie przekonany powiedział ci teraz: tak, Lauge nie ma w grobie. To nie on. Mamy do czynienia albo z nieszczęśliwym wypadkiem, albo ze skrzętnie zaplanowaną mistyfikacją. — Nie chciał stawiać tak daleko idących wniosków. Nie tego go nauczono, nie tak postępowali Kruczy. Nie takie było założenie. — Mam jednak poszlaki, które są na tyle niepokojące, że każą mi się pochylić nad sprawą i ją zbadać. Wyjaśnić, co zaszło. Być może to jedynie majaki ducha, ale nie sądzę, aby należało zostawić to samopas. Zawsze byłem bardzo ostrożny względem bytów nadprzyrodzonych, wydaje mi się jednak, że czasami warto się wsłuchać w ich słowa. Dodatkowo… kiedy byłem w Helligsted, dostrzegliśmy, że wieko grobu Lauge zostało przesunięte. To już coś więcej, coś namacalnego, czemu nie zaprzeczy nawet osoba, która nie ma moich zdolności. Coś niedobrego dzieje się z tym miejscem — skwitował. Nie wiedział jeszcze dokładnie co, lecz był na tropie. — Kasper Boye… — zasępił się. Właściwie nie była to jakaś wyjątkowa persona, o czym świadczył sam fakt “zapomnienia”. Przez długi czas nie mogli z Astą natrafić na jego ślad. Do momentu odnalezienia Pliszki. I tę kwestię musiał wyjaśnić partnerowi. — Jego osoba spędzała mi sen z powiek. Nie było o nim żadnych informacji. Udało się nam ustalić cokolwiek dopiero dzięki starej pracownicy Szklarni Erlinga Falkangera. Z jej słów wynikało, że obecność Kaspra została… zapomniana? Jakby tego człowieka nigdy nie było… — Już to wydawało się samo w sobie niedorzeczne, dlatego przemilczał fakt tyczący się tego, jak postrzegano Pliszkę. — Zaginął początkiem września, tak relacjonowała ta kobieta. Był w przeszłości, z tego, co zrozumiałem, studentem Lauge. Zapewne mieli ciągle kontakt, tak mi się wydaje. Boye pracował nad czymś. Podobno w rozmowie z Pliszką mówił o jakimś odkryciu, przełomowym, i wspominał o Runstenie Fältskogu. — Teraz zamarł niemal, bo imię i nazwisko z trudem przechodziło mu przez gardło. — Ta kobieta, Pliszka… zasugerowała, że Lauge nigdy nie wstąpił do przygotowanego dla niego grobowca, że Kasper… Nie wiem na ile to prawdopodobne, by pracowali nad czymś razem, że mężczyzna wplątał się w coś tak fatalnego, że utracił życie. — Na ostatnie pytanie Frederika zareagował kręcąc głową. — W takiej materii… w przypadku osoby z klanu… Wierzysz, że ktoś ot tak by się pomylił? Nie mówię, że rodzina była tego świadoma, nie oskarżam tu nikogo, ale…
Gość
Re: 25.03.2001 – Pomieszczenie wspólne – F. Tiedemann & E. Soelberg Wto 1 Sie - 11:23
GośćGość
Gość
Gość
Frederik coraz bardziej zastanawiał się nad tym, co powiedział mu Eitri. Wszystko brzmiało niedorzecznie – przez myśl mu nawet nie przeszło, że pamiętny pogrzeb Laugę Nørgaarda był jedną, wielką pomyłką. Jak do tego doszło, że w grobowcu nie znajdowały się jego prochy? Czy było to możliwe, by ktoś się pomylił w trakcie przygotowań? A może to wszystko było od początku ukartowane – tego Tiedemann nie wiedział, lecz nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że kryło się za tym coś więcej. Coś więcej, co czekało na odkrycie. Lauge Nørgaard, jeśli rzeczywiście dalej żył, nie przepadłby jak kamień w wodę bez powodu. Przez myśl przeszło mu, że może miał coś wspólnego z aktualną sytuacją w magicznej Skandynawii, w końcu był szanowanym profesorem magii runicznej. Kiedy to do niego dotarło, spojrzał tylko z niemałym zszokowaniem wymalowanym na twarzy na Eitriego. Powoli wszystko łączyło się w spójną całość – tylko czy zmierzali w dobrym kierunku? Czy to aby na pewno był właściwy trop? W dalszym ciągu nie dowierzał w to, co przed chwilą powiedział mu Solberg, jednak wiedział jedno: musieli to zbadać jak najszybciej.
– Kurwa – wypluł z siebie Tiedemann, bo cała sytuacja zasługiwała na jeden, prosty komentarz. Kurwa. – Po głowie zaczynają mi krążyć teraz rożne teorie – dodał bez namysłu, wstając z miejsca i zaczynając krążyć po pomieszczeniu wspólnym. Nie potrafił sobie wyobrazić, jakim cudem Eitri nie oszalał, skrywając przez ostatnie tygodnie, a może miesiące, to, co udało mu się odkryć. – Ty się na tym znasz, jeśli uważasz, że chcą ci coś przekazać, to… To pewnie musi tak być. – Choć wyjątkowo ostrożnie podchodził do umiejętności medium, to starał się go nie krytykować i nie podważać jego każdego ruchu – w końcu wielokrotnie dowiódł tego, że jego dar – a może przekleństwo? – był przydatny w pracy oficera Kruczej Straży. – Musimy to zbadać jak najszybciej. Nie ma czasu do stracenia. Od miesięcy błądzimy w wielu sprawach po omacku, a może to jest właśnie jakiś trop – stwierdził Frederik, niemal gotów, by udać się od razu do grobowca Helligsted, choć zdawał sobie sprawę, że najpierw będą musieli iść po raz kolejny do Öberga.
– Też mi nic to nie mówi – powtórzył za nim Frederik, w dalszym ciągu, wsłuchując się w słowa Solberga. Próbował sobie przypomnieć, czy widział może jego personalia na tablicy zaginionych, lecz bez powodzenia. – Wspominał o Runstenie Fältskogu? – Imię i nazwisko, które od pokoleń spędzało im sen z powiek. Kto by pomyślał, że Ojciec Ślepców wywrze na nich tak ogromny wpływ, że ludzie będą się interesować jego osoba nawet w dzisiejszych czasach. – Ja nie wiem, czy dobrze to wszystko dedukuję, ale coś mi tutaj śmierdzi... Lauge, Boyle, Helligsted, Fältskog, magia runiczna... Jeśli to wszystko to prawda, jeśli udałoby nam się potwierdzić twoje przypuszczenia... – zaczął Tiedemann, nie spuszczając wzroku z Eitriego, jakby chciał się upewnić, czy na pewno myślą o tym samym. – Nie wiem, czy ktoś by się pomylił, nie można tego wykluczać, ale... Kurwa, Eitri! – Klepnął gwałtownie mężczyznę w ramię, a przerażenie Frederika nieoczekiwanie zamieniło się w coś, co przypominało podekscytowanie. W końcu udało im się trafić na jakiś trop.
– Kurwa – wypluł z siebie Tiedemann, bo cała sytuacja zasługiwała na jeden, prosty komentarz. Kurwa. – Po głowie zaczynają mi krążyć teraz rożne teorie – dodał bez namysłu, wstając z miejsca i zaczynając krążyć po pomieszczeniu wspólnym. Nie potrafił sobie wyobrazić, jakim cudem Eitri nie oszalał, skrywając przez ostatnie tygodnie, a może miesiące, to, co udało mu się odkryć. – Ty się na tym znasz, jeśli uważasz, że chcą ci coś przekazać, to… To pewnie musi tak być. – Choć wyjątkowo ostrożnie podchodził do umiejętności medium, to starał się go nie krytykować i nie podważać jego każdego ruchu – w końcu wielokrotnie dowiódł tego, że jego dar – a może przekleństwo? – był przydatny w pracy oficera Kruczej Straży. – Musimy to zbadać jak najszybciej. Nie ma czasu do stracenia. Od miesięcy błądzimy w wielu sprawach po omacku, a może to jest właśnie jakiś trop – stwierdził Frederik, niemal gotów, by udać się od razu do grobowca Helligsted, choć zdawał sobie sprawę, że najpierw będą musieli iść po raz kolejny do Öberga.
– Też mi nic to nie mówi – powtórzył za nim Frederik, w dalszym ciągu, wsłuchując się w słowa Solberga. Próbował sobie przypomnieć, czy widział może jego personalia na tablicy zaginionych, lecz bez powodzenia. – Wspominał o Runstenie Fältskogu? – Imię i nazwisko, które od pokoleń spędzało im sen z powiek. Kto by pomyślał, że Ojciec Ślepców wywrze na nich tak ogromny wpływ, że ludzie będą się interesować jego osoba nawet w dzisiejszych czasach. – Ja nie wiem, czy dobrze to wszystko dedukuję, ale coś mi tutaj śmierdzi... Lauge, Boyle, Helligsted, Fältskog, magia runiczna... Jeśli to wszystko to prawda, jeśli udałoby nam się potwierdzić twoje przypuszczenia... – zaczął Tiedemann, nie spuszczając wzroku z Eitriego, jakby chciał się upewnić, czy na pewno myślą o tym samym. – Nie wiem, czy ktoś by się pomylił, nie można tego wykluczać, ale... Kurwa, Eitri! – Klepnął gwałtownie mężczyznę w ramię, a przerażenie Frederika nieoczekiwanie zamieniło się w coś, co przypominało podekscytowanie. W końcu udało im się trafić na jakiś trop.
Prorok
Re: 25.03.2001 – Pomieszczenie wspólne – F. Tiedemann & E. Soelberg Sob 26 Sie - 20:33
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Komendant Öberg dziękował bogom, że dzisiejszy dzień dobiegał końca – powiedzieć, że nie był dobry byłoby uładzonym eufemizmem. W ostatnim czasie – a raczej od paru niedobrych miesięcy – nie miewał właściwie innych; rozpoczynał dzień, myśląc o pracy i nie przestawał o niej myśleć do późnej nocy, przez które przesypiał czasem ledwie parę godzin. Czasem spędzał noc w swoim gabinecie, o świcie jedynie wychodząc, by dbać o pozory normalności. Nie tak wyobrażał sobie swoje dni pędzone na stołku komendanta: wiedział, że nie będzie to praca łatwa i nigdy nie wątpił, że jest na to przygotowany, zmęczenie tymczasem i ciągłe napięcie sprawiało, że w lustrze znajdował człowieka coraz starszego i coraz bardziej wyciśniętego jak przejrzała cytryna, i podobnie do niej coraz więcej było w nim również zgorzkniałego kwasu. Zaczynało mu brakować słów, którymi mógłby zapewniać zaniepokojonych ludzi, że straż ma sytuację pod kontrolą i że robią wszystko, by przywrócić porządek w mieście, tymczasem ludzie wciąż podobnych zapewnień oczekiwali, więc mówił, co chcieli usłyszeć, a potem spoglądał na statystyki i raporty, które przeczyły wszystkim obietnicom, jakie im składał i zastanawiał się, kiedy zauważą, że brak jest konsekwencji między jednym a drugim. Prawda była taka, że błądzili w duszącym dymie na oślep, próbując ugaszać pojedyncze iskry przypadków, nie wiedząc nawet, gdzie plenił się właściwy pożar – a on w tym czasie musiał wychodzić przed ludzi, przemawiać do nich i przekonywać, że są coraz bliżej rozwiązania sprawy na dobre. Dbać o wizerunek straży, dbać o morale swoich ludzi, dbać o porządek w strukturach instytucji i dyscyplinę w czasie, kiedy autorytet munduru stawał się coraz bardziej i coraz wyraźniej chwiejny, a z jego przeszłości wyszarpywano po kątach przedawnione błędy. Czasami zastanawiał się, na bogów, na co była mu ta cała ambicja. Mógłby się wysypiać, mógłby mieć jakieś resztki prywatnego życia i mógłby przed śmiercią być lżejszy od całe tony białych kłamstw.
Śledztwo prowadzone przez Soelberga dawało mu jednak cień nadziei – jakkolwiek wydawało się możliwym szaleństwem, było jedynym konkretem, jakie posiadali od początku całej tej farsy; jedynym tropem obiecującym jakiś postęp, trop i odpowiedzi. Nic dziwnego więc, że kiedy dostrzegł go w towarzystwie Tiedemanna w opustoszałym pomieszczeniu wspólnym, przystanął w miejscu, choć niczego nie pragnął bardziej niż zakończenia tego dnia. Rozumiał wprawdzie, że na jego stanowisku rzadko miało znaczenie, na co miał ochotę – liczyło się jedynie to, co mógł zrobić i co należało zrobić.
– Soelberg – odezwał się, wyrywając dwójkę partnerów z rozmowy. Tiedemann, jak zauważył, wydawał się szczególnie wzburzony, kiedy spostrzegł ich przez przestrzeń uchylonych drzwi. Zdołał usłyszeć ciężkie przekleństwo, a wyraz twarzy obojga mężczyzn przyłapanych na tej rozmowie sprawił, że nie miał prawie żadnych wątpliwości, o czym ze sobą mówili. – Tiedemann – dodał, gwoli uprzejmości. – Dobrze widzieć, że w końcu próbujecie rzeczywiście ze sobą współpracować – w słowach tych przebrzmiewała szorstka cierpkość. – Przyda się inna perspektywa na całe to bagno. Chcę was oboje widzieć w moim gabinecie, nie później niż za dziesięć minut.
Powiedziawszy to, skinął im głową i zostawił ich samych.
Prorok z tematu
Śledztwo prowadzone przez Soelberga dawało mu jednak cień nadziei – jakkolwiek wydawało się możliwym szaleństwem, było jedynym konkretem, jakie posiadali od początku całej tej farsy; jedynym tropem obiecującym jakiś postęp, trop i odpowiedzi. Nic dziwnego więc, że kiedy dostrzegł go w towarzystwie Tiedemanna w opustoszałym pomieszczeniu wspólnym, przystanął w miejscu, choć niczego nie pragnął bardziej niż zakończenia tego dnia. Rozumiał wprawdzie, że na jego stanowisku rzadko miało znaczenie, na co miał ochotę – liczyło się jedynie to, co mógł zrobić i co należało zrobić.
– Soelberg – odezwał się, wyrywając dwójkę partnerów z rozmowy. Tiedemann, jak zauważył, wydawał się szczególnie wzburzony, kiedy spostrzegł ich przez przestrzeń uchylonych drzwi. Zdołał usłyszeć ciężkie przekleństwo, a wyraz twarzy obojga mężczyzn przyłapanych na tej rozmowie sprawił, że nie miał prawie żadnych wątpliwości, o czym ze sobą mówili. – Tiedemann – dodał, gwoli uprzejmości. – Dobrze widzieć, że w końcu próbujecie rzeczywiście ze sobą współpracować – w słowach tych przebrzmiewała szorstka cierpkość. – Przyda się inna perspektywa na całe to bagno. Chcę was oboje widzieć w moim gabinecie, nie później niż za dziesięć minut.
Powiedziawszy to, skinął im głową i zostawił ich samych.
Prorok z tematu
Gość
25.03.2001 – Pomieszczenie wspólne – F. Tiedemann & E. Soelberg Pon 4 Wrz - 22:16
GośćGość
Gość
Gość
– Ja nie wiem, stary, czy popadam teraz w paranoję, czy to wszystko... – Wziął głęboki wdech, po czym spojrzał w oczy Eitriemu. – Czy to wszystko powoli składa się w jakąś całość?! A może to tylko w mojej głowie...? – Tiedemann ruszył się wreszcie z miejsca, po czym zaczął chodzić w jedną i drugą stronę, jakby w dalszym ciągu nie mógł uwierzyć w to, co właśnie Soelberg mu powiedział. Nie mógł jednak wyzbyć się wrażenia, że po raz pierwszy od kilku miesięcy udało im się zdobyć jakąś istotną informację. Z miesiąca na miesiąc zaufanie do Kruczej Straży stopniowo malało – nie było to niczym szczególnie dziwnym, biorąc pod uwagę, że jej członkowie poruszali się jak dzieci w mgle, nieudolnie wpadając w starannie zastawiane pułapki Magisterium. – Dobra, wiesz, musimy jak najszybciej porozmawiać z Öbergiem. Razem – zadecydował Tiedemann, czując, że nie mieli chwili do stracenia. Musieli sprawdzić każdy możliwy trop, w tym wybrać się jak najszybciej do Helligsted i zobaczyć, co tam się wydarzyło. A później zajrzeć do Przesmyku Lokiego i sprawdzić, czy ktoś słyszał o zmartwychwstaniu Lauge Nørgaarda. – O... O wilku mowa – skomentował Tiedemann, gdy w pomieszczeniu wspólnym zobaczył Öberga.
Komendant Kruczej Straży pojawił się we właściwym, by nie powiedzieć, idealnym momencie; Frederik jeszcze nigdy nie ucieszył się tak na jego widok. Choć Soelberg odpowiedział mu na część wątpliwości, o które dopytał pod wpływem chwili, to jednak musieli w najbliższym czasie obowiązkowo porozmawiać ze swoim przełożonym. Mimo że nie podobało mu się to, jak postąpił Eitri – w końcu byli równymi sobie partnerami, którzy powinni mówić sobie o wszystkim, co miało związek z pracą, to cieszył się coraz bardziej, że udało mu się wpaść na jakiś trop. Trop, który – jeśli okazał się prawdziwy – mógłby być przełomem. A co jeśli za tym wszystkimi mordami rytualnymi stał właśnie on, szanowany profesor z Instytutu Eihwaz, Lauge Nørgaard? Z każdą sekundą Tiedemann miał w głowie coraz więcej teorii spiskowych, uświadamiając sobie, że najprawdopodobniej był to dopiero wierzchołek góry lodowej. Poklepał tylko Soelberga po przyjacielsku ramieniu i wskazał mu drogę do wyjścia z poniszczenia wspólnego. Musieli teraz razem udać się na rozmowę z Öbergiem.
– Jeśli to jest właściwy trop, to... – Nie dokończył, lecz w głosie Tiedemanna było coś, co wskazywało nie tylko na ekscytację, ale także na nadzieję. Na nadzieję, że Midgard będzie mógł być ponownie bezpiecznym miastem. O ile wszystko, co powiedział mu Soelberg, okaże się prawdą. Nie zamierzał jednak dłużej wątpić w jego umiejętności – wielokrotnie udowodnił bowiem, że bez nich nie byliby w stanie rozwikłać żadnej sprawy. Był dumny ze swojego partnera, nawet jeśli powinien był go wtajemniczyć w to od początku.
Frederik i Eitri z tematu
Komendant Kruczej Straży pojawił się we właściwym, by nie powiedzieć, idealnym momencie; Frederik jeszcze nigdy nie ucieszył się tak na jego widok. Choć Soelberg odpowiedział mu na część wątpliwości, o które dopytał pod wpływem chwili, to jednak musieli w najbliższym czasie obowiązkowo porozmawiać ze swoim przełożonym. Mimo że nie podobało mu się to, jak postąpił Eitri – w końcu byli równymi sobie partnerami, którzy powinni mówić sobie o wszystkim, co miało związek z pracą, to cieszył się coraz bardziej, że udało mu się wpaść na jakiś trop. Trop, który – jeśli okazał się prawdziwy – mógłby być przełomem. A co jeśli za tym wszystkimi mordami rytualnymi stał właśnie on, szanowany profesor z Instytutu Eihwaz, Lauge Nørgaard? Z każdą sekundą Tiedemann miał w głowie coraz więcej teorii spiskowych, uświadamiając sobie, że najprawdopodobniej był to dopiero wierzchołek góry lodowej. Poklepał tylko Soelberga po przyjacielsku ramieniu i wskazał mu drogę do wyjścia z poniszczenia wspólnego. Musieli teraz razem udać się na rozmowę z Öbergiem.
– Jeśli to jest właściwy trop, to... – Nie dokończył, lecz w głosie Tiedemanna było coś, co wskazywało nie tylko na ekscytację, ale także na nadzieję. Na nadzieję, że Midgard będzie mógł być ponownie bezpiecznym miastem. O ile wszystko, co powiedział mu Soelberg, okaże się prawdą. Nie zamierzał jednak dłużej wątpić w jego umiejętności – wielokrotnie udowodnił bowiem, że bez nich nie byliby w stanie rozwikłać żadnej sprawy. Był dumny ze swojego partnera, nawet jeśli powinien był go wtajemniczyć w to od początku.
Frederik i Eitri z tematu