:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
08.10.2000 – Gospoda Yggdrasil – F. Baantjer & B. Guildenstern
2 posters
Folke Baantjer
08.10.2000 – Gospoda Yggdrasil – F. Baantjer & B. Guildenstern Sob 3 Kwi - 22:16
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
08.10.2000
Teatr świadomości ulegał rozproszeniom alkoholu z coraz to większą łatwością, jak maszyna o poluzowanych trybach, przetartych, wyślizganych powierzchniach, po których łatwiej było przemknąć teraz, gdy stały się nawykiem, niż wówczas, gdy folgował im po raz pierwszy. Po stokroć przyrzekał sobie, że odgrodzi się murem rozsądku od własnych przywar charakteru, uniesie ponad fosę zwodzony most, którym wcześniej spacerowały wszystkie słabości jego umysłu, wyrosłe na żyznym gruncie latami podlewanych obaw i kompleksów, zawsze zrywał jednak te czcze obietnice, przesuwał je w czasie, pozwalał, by zmiękły i roztopiły się na ciemnej fakturze jego pamięci, tak uparcie zapisującej ryciny wydarzeń złych i traumatycznych, by jednocześnie z równie lekką frywolnością dyskredytować wszystko to, co winno było stanąć na piedestale jego kruchej hierarchii wartości.
Siedział przy barze na krańcu podłóżnego, zaokrąglonego stołu, nieco zgarbiony, choć, wbrew upokarzającej scenografii sytuacji, w jakiej obecnie się znajdował, wciąż uważnie czuwający nad własnym wizrunkiem – jego wrażliwa i nerwowa świadomość odczuwała, jak struny harfy, każde drgnienie potencjalnego niepokoju, jak gdyby umysł uparcie próbował przekonać się jeszcze, że pozostanie dożywotnie pochwycony w szpony wyczulonej trzeźwości, uwagi, która pod wpływem alkoholu zwykła rozpływać się jak zalana wodą akwarela. Niekiedy zdawało mu się, że pragnie odzyskać kurs nad rozpędzonym wierzchowcem własnego życia, szarpnąć za uzdę, nim wtoczy się z rozpędu w głęboką, skalistą przełęcz porażki, tkwiła w nim jednak, niby drzazga wepchnięta głęboko w miękką fakturę skóry, sprzeczność pragnąca uniesień, lecz chcąca jednocześnie czuć grunt pod stopami, szukająca wolności w kajdanach, a miłości w niszczących aktach niechęci i goryczy – o ile łatwiej było zatem uciszyć swe myśli, niż się z nimi konfrontować, o ile skuteczniej odrywać pamięć od płótna wrażliwej świadomości, niż ulegać jej bolesnym wpływom. Teraz, kiedy myślał o swojej przeszłości, tej, w której ludzie zatrzymywali go na ulicy, w której rozpoznawali jego twarz nie z upokarzających artykułów gazet, ale z filmowych plakatów, wszystko to wydawało mu się porażająco abstrakcyjne – jak to możliwe, że mógł kiedyś czuć się tak dobrze, skoro teraz czuł się tak żałośnie? Dlaczego odnosił wrażenie, że ciężar porażki był niekiedy tak niepoprawnie wygodny, tak przekonujący, tak intensywnie sprawiający, że wcale nie przeszkadzało mu jego zniewolenie, że żył przekonany, iż nie umiałby już istnieć na wolności, nieodrętwiały jarzmem swych złych nawyków?
Muzyka, grająca cicho wewnątrz gospody, wpisała się w odrętwiały krajobraz jego myśli i dopiero gdy szerokie, drewniane drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem, Folke uniósł głowę, odwracając się w stronę wejścia, gdzie już po chwili rozpoznał znajome lico Björna, na widok którego wyprostował się nieznacznie i uśmiechnął słabo, choć ze szczerą, rozbłysłą w spojrzeniu radością z jego towarzystwa.
– Już myślałem, że będę musiał wznosić toast w pojedynkę. – odparł, podsycając wypowiedź wątłą żartobliwością, wciąż pozostawiając jednak pomiędzy nimi miejsce na pewien emocjonalny dystans, jak gdyby nie był pewien, jak wiele tkwiło jeszcze w tej przyjaźni niedopowiedzeń, na jak wysokie wzniesienia komfortu mógł sobie przy nim pozwolić.
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Björn Guildenstern
Re: 08.10.2000 – Gospoda Yggdrasil – F. Baantjer & B. Guildenstern Nie 4 Kwi - 17:24
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Październik. Minął niemal miesiąc od ich ostatniego, przypadkowego spotkania, które młody Guildenstern wielokrotnie przywoływał w swojej głowie niczym mantrę. Czuł się z tym wszystkim zadziwiająco źle i nieswojo, a już zwłaszcza w ostatnich dniach, gdy pod wpływem chwili postanowił się do niego odezwać i — zgodnie z obietnicą niewinnie złożoną na kramach sukiennych — porozmawiać o tym, co się stało i co skłoniło go do wyjazdu. Powinien był to zrobić znacznie wcześniej; Baantjer nie zasługiwał na to, by żyć w niewiedzy, jednakże ostatecznie Björn zwlekał tak długo, jak tylko mógł, w dalszym ciągu zrzucając krab na nieustanny natłok pracy, nowych zleceń i wydarzeń z ostatnich tygodni, które stanowiły punkt zwrotny w jego życiu. Chociaż od długo wyczekiwanego powrotu ciężko było mu ponownie zaakceptować obecność dobrze znanych mu twarzy ludzi na zatłoczonych ulicach Midgardu, przyzwyczajając się do tego, że za granicą nikt nie znał jego przeklętego nazwiska, dziś coraz pewniej poruszał się po mieście, najczęściej wybierając mało znane ścieżki, uliczki i przesmyki. Strach przed nieplanowanym wyjściem gorzkiej prawdy na światło dzienne wciąż był potwornie paraliżujący, choć już nie tak bardzo, jak na początku — nie mógł w końcu w nieskończoność ukrywać się w czterech ścianach swojego sklepu, dlatego liczył, że dzisiejsze spotkanie w barze z Folke będzie na swój sposób przełomem w ich dotychczasowej relacji. Kiedy już przekroczył próg wybranej przez niego gospody, dostrzegł go przy przy jednym ze stolików.
— Przepraszam za to spóźnienie. — Początkowo nie chciał się tłumaczyć, aczkolwiek sumienie złośliwie podpowiadało mu, że powinien mu teraz powiedzieć prawdę, nawet jeśli ostatecznie nie miała ona żadnego znaczenia. Musiał się jednak wreszcie przełamać, zacząć od pozornie najprostszych rzeczy, by wreszcie spróbować mu wszystko wyjaśnić. Wciąż do końca nie wiedział, jak to uczynić, do samego końca bił się z myślami, zastanawiając się, czy aby na pewno powinni się dzisiejszego wieczoru spotkać. Dopiero z czasem doszedł do wniosku, że Folke był jego przyjacielem i zasługiwał na wyjaśnienia. — Wiesz, szukam nowego pracownika do sklepu i przyszło kilka osób na ostatnią chwilę. — Guildenstern przewrócił teatralnie oczami, ściągając z siebie czarną, skórzaną kurtkę, którą niedbale odłożył na stojący obok wieszak. — Ale najprawdopodobniej nic raczej z tego nie będzie. Nie zamierzam zatrudniać byle kogo, kto prawie nic nie wie o alchemii czy zielarstwie. — Usadowiwszy się wreszcie na niewygodnym, potwornie skrzypiącym krześle, wzruszył bezradnie szerokimi ramionami na skwitowanie swojej wypowiedzi, by po chwili lekko uśmiechnąć się do mężczyzny. — To na co mamy ochotę? — Bez wysokoprocentowego, dobrze schłodzonego alkoholu nie mogli się dziś obejść. Guildenstern nie potrafił prowadzić poważnych rozmów na trzeźwo, dlatego spojrzał sugestywnie na Baantjera, który sączył już alkohol.
— Przepraszam za to spóźnienie. — Początkowo nie chciał się tłumaczyć, aczkolwiek sumienie złośliwie podpowiadało mu, że powinien mu teraz powiedzieć prawdę, nawet jeśli ostatecznie nie miała ona żadnego znaczenia. Musiał się jednak wreszcie przełamać, zacząć od pozornie najprostszych rzeczy, by wreszcie spróbować mu wszystko wyjaśnić. Wciąż do końca nie wiedział, jak to uczynić, do samego końca bił się z myślami, zastanawiając się, czy aby na pewno powinni się dzisiejszego wieczoru spotkać. Dopiero z czasem doszedł do wniosku, że Folke był jego przyjacielem i zasługiwał na wyjaśnienia. — Wiesz, szukam nowego pracownika do sklepu i przyszło kilka osób na ostatnią chwilę. — Guildenstern przewrócił teatralnie oczami, ściągając z siebie czarną, skórzaną kurtkę, którą niedbale odłożył na stojący obok wieszak. — Ale najprawdopodobniej nic raczej z tego nie będzie. Nie zamierzam zatrudniać byle kogo, kto prawie nic nie wie o alchemii czy zielarstwie. — Usadowiwszy się wreszcie na niewygodnym, potwornie skrzypiącym krześle, wzruszył bezradnie szerokimi ramionami na skwitowanie swojej wypowiedzi, by po chwili lekko uśmiechnąć się do mężczyzny. — To na co mamy ochotę? — Bez wysokoprocentowego, dobrze schłodzonego alkoholu nie mogli się dziś obejść. Guildenstern nie potrafił prowadzić poważnych rozmów na trzeźwo, dlatego spojrzał sugestywnie na Baantjera, który sączył już alkohol.
Folke Baantjer
Re: 08.10.2000 – Gospoda Yggdrasil – F. Baantjer & B. Guildenstern Wto 13 Kwi - 0:54
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Życie, wbrew wszelkim założeniom kosmologicznych hipotez, mówiących o nieustannym rozszerzaniu się wszechświatów, gwiazd i galaktyk, zdawało się maleć i czeznąć, kurczyć się w sobie, jak dzikie zwierzę wśród mrozów śnieżnej zimy, poszukujące ciepła w dotyku własnego ciała – możliwości, niegdyś tak wybujałe, rozmywały się w warstwach krajobrazu, znajomi znikali, nieporuszeni zerwanym kontaktem, emocje stawały się szare i przyćmione, jak gdyby ktoś narzucił na nie ciemną, nieprzepuszczającą światła kotarę. Wraz z wiekiem Folke nabrał wystarczająco pokory, by nie buntować się przeciwko niczemu, więc i tym razem pozostawał bierny, zmuszając umysł, by doszukiwał się w tej porażce, nudzie i samotności czegoś, co pozwoliłoby przejść przez kolejny dzień, zapanować nad nieustannie rozpętlającą się włóczką czasu, jaki mu pozostał – mimo to, wizja spotkania z Björnem, jakkolwiek enigmatyczna i nieokreślona, podniosła go na duchu.
Od czasu ostatniego widzenia, odległego od dnia dzisiejszego niemal o miesiąc, wyobrażenie niezapowiedzianego czy nawet przypadkowego spotkania jawiła mu się z wątłą goryczą i niepewnością – nie tyle z faktycznego skrępowania towarzystwem mężczyzny, o ile z niechęci do narzucania mu swojej obecności, nachalnie, choć nieintencjonalnie pragnącej szerszych wyjaśnień. Opuszczając kramy sukienne, skarcił się w głowie za własną głupotę, przyrzekając sobie, że cokolwiek wydarzyło się w Ameryce miało prawo pozostać w sferze milczenia, do której obiecał nie zbliżać się nawet we własnych myślach, przynajmniej tak długo, jak długo przyjaciel postanowi utrzymywać pomiędzy nimi dystans – nie chciał, jakkolwiek naiwnie to brzmiało, by Björn musiał szarpać się przy nim w siatce jakiegokolwiek przymusu, sam nieszczęśliwie zaznajomiony z dyskomfortem konieczności tłumaczeń, które wprawiały go w nieustanne zawstydzenie tokiem własnego życia.
– Nie szkodzi. – te słowa zawsze miał w pogotowiu, choć tym razem wypowiadał je szczerze – ślina nie przyniosła mu na język żadnego wyrzutu, uśmiechnął się zatem krótko, spokojnie, jak gdyby zdołał otrząsnąć się z zajętego fermentem zaciekawienia, jaki ostatnio drążył w jego umyśle meandry potencjalnych scenariuszy. – Może powinieneś spojrzeć na nich nieco przychylniej? Obawiałbym się, że wedle twoich standardów, mało kto kiedykolwiek sięgnie poprzeczki. – odparł nieco żartobliwie, choć gdzieś w tonie jego głosu wciąż kołatały się drobiny rozsądnej, ulotnej ostrożności przy doborze kolejnych słów. – Skąd te nagłe poszukiwania? Będziesz musiał powiedzieć mi kiedyś, co faktycznie przywiozłeś z podróży, skoro zwabiło tak szeroką klientelę. – dodał po chwili, choć w gruncie rzeczy – pomimo podżeganego obawą dyskomfortu, jaki wywołała w nim wizja wejścia do sklepu i zastania za ladą kogoś nowego, obcego, kogoś, kogo jeszcze nigdy wcześniej nie widział, kto nie znał jego życia i nie rozumiał jego problemów – nie oczekiwał żadnej odpowiedzi.
W międzyczasie dopił resztkę połyskującego na dnie szklanki alkoholu, opierając się lekko o blat, teraz zauważając dopiero, że pomimo późnej pory, gospoda była stosunkowo pusta – znaczna część gości siedziała przy okrągłych stołach, ustawionych w rzędzie pod surową, drewnianą ścianą, zbyt zajęta rozmowami, by zwrócić uwagę na otoczenie. Nawet barman, który, najwidoczniej zwabiony pytaniem Björna, ledwie postawił przed nimi dwie literatki wysokoprocentowego alkoholu, którego złotawa zawartość połyskiwała w bladym świetle przybytku, zaraz znów zniknął za kontuarem, pochłonięty czymś, czego Folke nie mógł dostrzec, co jednak niezupełnie go dzisiaj interesowało, wszak szklanki, które raptem ujęli w dłonie, nareszcie zderzyły się ze sobą z cichym stukotem, na co Baantjer uśmiechnął się szerzej, ośmielony pierwszym działaniem trunku. Później nadejdzie żal, po nim gorycz i metaliczny posmak na wargach i krtani, teraz był jednak tylko ten wątły uśmiech, chwilowe wyzwolenie z surowej rzeczywistości – symboliczny obol na drogę kogoś, kto dał z siebie już wszystko, co najpiękniejsze i nic z tego nie wyniknęło.
Od czasu ostatniego widzenia, odległego od dnia dzisiejszego niemal o miesiąc, wyobrażenie niezapowiedzianego czy nawet przypadkowego spotkania jawiła mu się z wątłą goryczą i niepewnością – nie tyle z faktycznego skrępowania towarzystwem mężczyzny, o ile z niechęci do narzucania mu swojej obecności, nachalnie, choć nieintencjonalnie pragnącej szerszych wyjaśnień. Opuszczając kramy sukienne, skarcił się w głowie za własną głupotę, przyrzekając sobie, że cokolwiek wydarzyło się w Ameryce miało prawo pozostać w sferze milczenia, do której obiecał nie zbliżać się nawet we własnych myślach, przynajmniej tak długo, jak długo przyjaciel postanowi utrzymywać pomiędzy nimi dystans – nie chciał, jakkolwiek naiwnie to brzmiało, by Björn musiał szarpać się przy nim w siatce jakiegokolwiek przymusu, sam nieszczęśliwie zaznajomiony z dyskomfortem konieczności tłumaczeń, które wprawiały go w nieustanne zawstydzenie tokiem własnego życia.
– Nie szkodzi. – te słowa zawsze miał w pogotowiu, choć tym razem wypowiadał je szczerze – ślina nie przyniosła mu na język żadnego wyrzutu, uśmiechnął się zatem krótko, spokojnie, jak gdyby zdołał otrząsnąć się z zajętego fermentem zaciekawienia, jaki ostatnio drążył w jego umyśle meandry potencjalnych scenariuszy. – Może powinieneś spojrzeć na nich nieco przychylniej? Obawiałbym się, że wedle twoich standardów, mało kto kiedykolwiek sięgnie poprzeczki. – odparł nieco żartobliwie, choć gdzieś w tonie jego głosu wciąż kołatały się drobiny rozsądnej, ulotnej ostrożności przy doborze kolejnych słów. – Skąd te nagłe poszukiwania? Będziesz musiał powiedzieć mi kiedyś, co faktycznie przywiozłeś z podróży, skoro zwabiło tak szeroką klientelę. – dodał po chwili, choć w gruncie rzeczy – pomimo podżeganego obawą dyskomfortu, jaki wywołała w nim wizja wejścia do sklepu i zastania za ladą kogoś nowego, obcego, kogoś, kogo jeszcze nigdy wcześniej nie widział, kto nie znał jego życia i nie rozumiał jego problemów – nie oczekiwał żadnej odpowiedzi.
W międzyczasie dopił resztkę połyskującego na dnie szklanki alkoholu, opierając się lekko o blat, teraz zauważając dopiero, że pomimo późnej pory, gospoda była stosunkowo pusta – znaczna część gości siedziała przy okrągłych stołach, ustawionych w rzędzie pod surową, drewnianą ścianą, zbyt zajęta rozmowami, by zwrócić uwagę na otoczenie. Nawet barman, który, najwidoczniej zwabiony pytaniem Björna, ledwie postawił przed nimi dwie literatki wysokoprocentowego alkoholu, którego złotawa zawartość połyskiwała w bladym świetle przybytku, zaraz znów zniknął za kontuarem, pochłonięty czymś, czego Folke nie mógł dostrzec, co jednak niezupełnie go dzisiaj interesowało, wszak szklanki, które raptem ujęli w dłonie, nareszcie zderzyły się ze sobą z cichym stukotem, na co Baantjer uśmiechnął się szerzej, ośmielony pierwszym działaniem trunku. Później nadejdzie żal, po nim gorycz i metaliczny posmak na wargach i krtani, teraz był jednak tylko ten wątły uśmiech, chwilowe wyzwolenie z surowej rzeczywistości – symboliczny obol na drogę kogoś, kto dał z siebie już wszystko, co najpiękniejsze i nic z tego nie wyniknęło.
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Björn Guildenstern
Re: 08.10.2000 – Gospoda Yggdrasil – F. Baantjer & B. Guildenstern Wto 20 Kwi - 13:11
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
— Nie wiem — westchnął zniechęcony, próbując już dłużej nie zawracać sobie głowy tym tematem. Być może w słowach Folke było odrobinę racji — nawet przez moment nie przeszło mu przez myśl, by obniżyć swoje wymagania względem nowego pracownika, który mógłby go odciążyć w codziennych obowiązkach za sklepową ladą. Na kandydatów spoglądał z dozą nieufności w oczach — nawet jeśli poszukiwał kogoś do pomocy, nie mógł wpuścić do swojej pracowni byle kogo. Guildenstern musiał dbać o swoje interesy i dyskrecję stałych klientów — w końcu nie od dziś wiadomo, że przychodzili do niego różni ludzie, jak to bywało w portowym półświatku. — Przyznam szczerze, że mam coraz więcej zleceń i nie jestem w stanie się rozdwoić, tym bardziej, że mam jeszcze doktorat. Potrzebuję kogoś, kto po prostu będzie urzędował za ladą sklepową, podczas gdy ja będę zajmował się warzeniem eliksirów na zapleczu i pisaniem pracy — wytłumaczył ze spokojem Baantjerowi, w międzyczasie intensywnie zastanawiając się nad wyborem alkoholu. Wybór w tym przypadku był prosty. — Chciałbym tylko, by ktoś miał chociażby w tej dziedzinie podstawową wiedzą – przedstawił pokrótce swoje wymagania, a następnie zamówił whisky z lodem. Na moment zapadła między nimi niewdzięczna cisza, którą Björn postanowił wreszcie przerwać, zaczepiając się o poruszony wcześniej temat wyjazdu na stypendium — w końcu to o nim prawdopodobnie Folke chciał usłyszeć. Jak niemal wszyscy, z którymi ostatnio miał szansę się zobaczyć.
— Przywiozłem sporo nowych składników, które ciężko jest znaleźć u nas w Skandynawii — odpowiedział zgodnie z prawdą, uśmiechając się lekko do siedzącego obok mężczyzny. Meksyk, jak i inne kraje Ameryki Łacińskiej czy Południowej, pełne były roślin i zwierząt, których Guildenstern nigdy wcześniej nie widział na oczy — zachęciło go to do tego, by na nowo odkryć dziedzinę alchemii i wpleść to w swój doktorat. Nie bał się eksperymentować z nowymi ingrediencjami, mając nadzieję, że może kiedyś uda mu się wynaleźć coś rewolucyjnego. — A skąd te nagłe poszukiwania… — zaczął zastanawiać się nad prawidłową odpowiedzią, zdając sobie sprawę z tego, iż nie mógł mu jeszcze powiedzieć prawdy. Nie był gotowy na to, by opowiedzieć mu o nim i o tym, co się wydarzyło. — Chciałem po prostu stąd wyjechać i zająć się czymś innym. Miałem dość Midgardu i niekończących się oczekiwań ze strony rodziny. — Jak Folke mógł się domyślić, niełatwo było wieść życie dziedzica Guildensternów. Nie pasował do nich, zawsze czuł się inny, a jego przemiana tylko to wzmogła, choć kochał całym sercem swoją najbliższą rodzinę czy rodzeństwo.
— Dobrze wiem, Folke, że wszystko wyszło dość niefortunnie. — W momencie, w którym akurat Baantjer nieoczekiwanie wyznał mu swoją tajemnicę. Gdyby tylko zrozumiał, że jego wyjazd nie miał nic wspólnego z tym, co mu powiedział… — Powinienem był się wcześniej odezwać — przyznał wreszcie z wyraźnie słyszalną skruchą w głosie, nawilżając swoje gardło schłodzonym alkoholem, który barman podstawił mu pod nos. — Ale egoistycznie myślałem o sobie. Nie chciałem mówić nikomu o stypendium, choć wiedziałem o tym od kilku miesięcy.
— Przywiozłem sporo nowych składników, które ciężko jest znaleźć u nas w Skandynawii — odpowiedział zgodnie z prawdą, uśmiechając się lekko do siedzącego obok mężczyzny. Meksyk, jak i inne kraje Ameryki Łacińskiej czy Południowej, pełne były roślin i zwierząt, których Guildenstern nigdy wcześniej nie widział na oczy — zachęciło go to do tego, by na nowo odkryć dziedzinę alchemii i wpleść to w swój doktorat. Nie bał się eksperymentować z nowymi ingrediencjami, mając nadzieję, że może kiedyś uda mu się wynaleźć coś rewolucyjnego. — A skąd te nagłe poszukiwania… — zaczął zastanawiać się nad prawidłową odpowiedzią, zdając sobie sprawę z tego, iż nie mógł mu jeszcze powiedzieć prawdy. Nie był gotowy na to, by opowiedzieć mu o nim i o tym, co się wydarzyło. — Chciałem po prostu stąd wyjechać i zająć się czymś innym. Miałem dość Midgardu i niekończących się oczekiwań ze strony rodziny. — Jak Folke mógł się domyślić, niełatwo było wieść życie dziedzica Guildensternów. Nie pasował do nich, zawsze czuł się inny, a jego przemiana tylko to wzmogła, choć kochał całym sercem swoją najbliższą rodzinę czy rodzeństwo.
— Dobrze wiem, Folke, że wszystko wyszło dość niefortunnie. — W momencie, w którym akurat Baantjer nieoczekiwanie wyznał mu swoją tajemnicę. Gdyby tylko zrozumiał, że jego wyjazd nie miał nic wspólnego z tym, co mu powiedział… — Powinienem był się wcześniej odezwać — przyznał wreszcie z wyraźnie słyszalną skruchą w głosie, nawilżając swoje gardło schłodzonym alkoholem, który barman podstawił mu pod nos. — Ale egoistycznie myślałem o sobie. Nie chciałem mówić nikomu o stypendium, choć wiedziałem o tym od kilku miesięcy.
Folke Baantjer
Re: 08.10.2000 – Gospoda Yggdrasil – F. Baantjer & B. Guildenstern Sro 28 Kwi - 0:32
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Przeszłość zdawała się balansować na granicy umysłu, jak deliryczny sen, wspomnienie wyciągnięte z wężowiska skłębionych spłachci, słów wypowiedzianych zbyt pochopnie, gestów wymuszonych bezwarunkowymi mechanizmami organizmu – reminiscencja długich, ciągnących się przez kolejne pory roku miesięcy, podczas których wierzył, że łączyło ich coś więcej, jak tylko znajomość zawarta z przypadku, uwierała go teraz drzazgą dyskomfortu, upokorzenia podobnego temu, które nawiedza myśli wczesnym rankiem po alkoholu, dźgając pod żebrami natrętnymi pytaniami wyrzutów. Nigdy nie zdradził nikomu wszystkiego, a jednak nawet te po mału wydzierane kawałki, skrawki historii, które rozrzucał z ostrożnością lub które wyrywano mu z gardła siłą domysłów, zawsze wracały do niego z tym samym bólem, żalem i tęsknotą – odnosił nieodparte wrażenie, że weredyzmem fragmentarycznego wyznania naciągnął strunę napiętej ufności, mimo to niekiedy wciąż naiwnie sądził, że mógłby nareszcie na stałe pozbyć się tego, co zalegało ciemną pleśnią na jego sercu, z determinacją pragnąc, aby zniknęła cała ta wielka tajemnica, wyłamana jak zamknięta na klucz szuflada.
Na wyjaśnienie Björna pokiwał głową ze zrozumieniem, bezradny wobec jego problemów, pragnący jednak, pomimo pierwszych, jakże egoistycznych odruchów serca, okazać mu choć trochę zrozumienia. Wyrwa w gruncie, po którym stąpali dotąd bez obaw przed upadkiem, przerażała teraz głębią rozziewu, nakazującą – zamiast paść sobie w ramiona – cofnąć się o krok do tyłu; być może właśnie dlatego jego wzrok wciąż poruszał się z ostrożnością, jakby w obawie przed wykonaniem ruchu, który zbyt definitywnie mógłby zdradzić skrywany podskórnie niepokój, strach przed każdym z możliwych scenariuszy, jakim mogli pofolgować, przy jednoczesnym pragnieniu załatania tego, co podzieliło ich stochastyczną nieobecnością Guildensterna. Wbrew wnioskom, które można by wyciągać pojedynczymi nitkami z ciasnego ściegu ich relacji, Folke nie był rozgniewany, być może nieco rozżalony, chwilowo wybity z rytmu myśli, jaki zdążył już sobie narzucić, przede wszystkim szarpała nim jednak przesycona zawstydzeniem konfuzja – został, całkiem dosłownie, wytrącony z równowagi i chociaż wciąż miał pełną świadomość bezzasadności swojego samopoczucia, to powracało do niego uparcie, wyrzynając się iglicą bolączki w na próżno wygładzaną fakturę jego życia.
– Nie, nie powinienem był cię oskarżać, miałeś pełną słuszność w tym wyjeździe, teraz, póki jeszcze nikt cię nie zatrzymywał. – odrzekł nareszcie, uśmiechając się słabo – w swym przejęciu zdołał zapomnieć, że Björn, w przeciwieństwie do niego, nigdy nie wstąpił dobrowolnie we wnyki swych ograniczeń, łańcuch przymusów i ostrożności, jakie odgórnie narzucała mu wola rodziców, okrywał go baldachimem presji bardziej uciążliwej niż ta, pod której nacisk Folke wsunął kark z własnej woli, infantylnie nieświadomy drogi, na której wyboje zaprowadzi go kariera aktorska. – Dawno temu miałem okazję stąd wyjechać, mam na myśli naprawdę stąd wyjechać, ale z niej nie skorzystałem, sam nie pamiętam dlaczego, chyba ze strachu, że stracę coś, co mam już tutaj, na stałe. Z perspektywy czasu była to głupia decyzja, tchórzliwa chyba, a teraz jest już za późno, żeby ją zmienić, w każdym razie nie w sposób, który pozwoliłby wrócić do tamtych nieopatrznie odrzuconych możliwości. – wzruszył ramionami, uchylając łyk złocistego napoju i przenosząc zieleń spojrzenia bezpośrednio na lico rozmówcy. – Chcę przez to powiedzieć, że nigdy nie przypisywałem ci winy za to niespodziewane zniknięcie, nie miałeś wobec mnie żadnych zobowiązań. – zawahał się, rysy jego twarzy zaraz na ponów rozluźniły się jednak, jak gdyby za sprawą alkoholu zdołał nagle rzeczywiście uwierzyć w niepodważalność własnych zapewnień. – Nie musisz się przede mną tłumaczyć, Björn. Nadal jesteśmy przyjaciółmi.
Na wyjaśnienie Björna pokiwał głową ze zrozumieniem, bezradny wobec jego problemów, pragnący jednak, pomimo pierwszych, jakże egoistycznych odruchów serca, okazać mu choć trochę zrozumienia. Wyrwa w gruncie, po którym stąpali dotąd bez obaw przed upadkiem, przerażała teraz głębią rozziewu, nakazującą – zamiast paść sobie w ramiona – cofnąć się o krok do tyłu; być może właśnie dlatego jego wzrok wciąż poruszał się z ostrożnością, jakby w obawie przed wykonaniem ruchu, który zbyt definitywnie mógłby zdradzić skrywany podskórnie niepokój, strach przed każdym z możliwych scenariuszy, jakim mogli pofolgować, przy jednoczesnym pragnieniu załatania tego, co podzieliło ich stochastyczną nieobecnością Guildensterna. Wbrew wnioskom, które można by wyciągać pojedynczymi nitkami z ciasnego ściegu ich relacji, Folke nie był rozgniewany, być może nieco rozżalony, chwilowo wybity z rytmu myśli, jaki zdążył już sobie narzucić, przede wszystkim szarpała nim jednak przesycona zawstydzeniem konfuzja – został, całkiem dosłownie, wytrącony z równowagi i chociaż wciąż miał pełną świadomość bezzasadności swojego samopoczucia, to powracało do niego uparcie, wyrzynając się iglicą bolączki w na próżno wygładzaną fakturę jego życia.
– Nie, nie powinienem był cię oskarżać, miałeś pełną słuszność w tym wyjeździe, teraz, póki jeszcze nikt cię nie zatrzymywał. – odrzekł nareszcie, uśmiechając się słabo – w swym przejęciu zdołał zapomnieć, że Björn, w przeciwieństwie do niego, nigdy nie wstąpił dobrowolnie we wnyki swych ograniczeń, łańcuch przymusów i ostrożności, jakie odgórnie narzucała mu wola rodziców, okrywał go baldachimem presji bardziej uciążliwej niż ta, pod której nacisk Folke wsunął kark z własnej woli, infantylnie nieświadomy drogi, na której wyboje zaprowadzi go kariera aktorska. – Dawno temu miałem okazję stąd wyjechać, mam na myśli naprawdę stąd wyjechać, ale z niej nie skorzystałem, sam nie pamiętam dlaczego, chyba ze strachu, że stracę coś, co mam już tutaj, na stałe. Z perspektywy czasu była to głupia decyzja, tchórzliwa chyba, a teraz jest już za późno, żeby ją zmienić, w każdym razie nie w sposób, który pozwoliłby wrócić do tamtych nieopatrznie odrzuconych możliwości. – wzruszył ramionami, uchylając łyk złocistego napoju i przenosząc zieleń spojrzenia bezpośrednio na lico rozmówcy. – Chcę przez to powiedzieć, że nigdy nie przypisywałem ci winy za to niespodziewane zniknięcie, nie miałeś wobec mnie żadnych zobowiązań. – zawahał się, rysy jego twarzy zaraz na ponów rozluźniły się jednak, jak gdyby za sprawą alkoholu zdołał nagle rzeczywiście uwierzyć w niepodważalność własnych zapewnień. – Nie musisz się przede mną tłumaczyć, Björn. Nadal jesteśmy przyjaciółmi.
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Björn Guildenstern
Re: 08.10.2000 – Gospoda Yggdrasil – F. Baantjer & B. Guildenstern Pon 21 Cze - 21:56
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Przeszłość wracała do niego nieustannie, a Björn, choć próbował wielokrotnie poczynić krok w przód, wciąż mimowolnie spoglądał w jej stronę. Pomimo tego, że wyjechał na kilka miesięcy, w dalszym ciągu nie potrafił się pogodzić z tym, co się wydarzyło w jego życiu i opowiedzieć się po jednej stronie. Wcześniej jego życie było nudne, przynajmniej oficjalnie nie działo się w nim nic, co mogłoby zakrawać o skandal, nie licząc kilku drobnych, młodzieńczych wybryków, które zazwyczaj uchodziły mu płazem. Tym razem jednak dziedzic Guildensternów, przyszłość tego rodu, w nieodwracalny sposób przekroczył umowną granice, choć od dziecka na każdym kroku przestrzegali go przed zgnilizną. W końcu stał się ślepcem, żywym dowodem na to, że magia zakazana mogła opętać każdego, nawet członka klanu magicznego. Prawdopodobnie czekał go już tylko los kolejnego wyrzutka społecznego — być może dlatego Björn panicznie bał się spoglądać w przyszłość — w rzeczywistości nie wiedział, co nastanie, a scenariusz, który miał w głowie, zakładał tylko najgorsze. Nic dziwnego, że przerażał go każdy następny dzień, choć jednocześnie był świadom tego, że był coraz bliżej upragnionej wolności. Tylko za jaką cenę? Czy był gotów na to, by wszystko dla niej poświęcić, łącznie z rodziną, którą tak kochał?
— Nie chciałem mówić o tym wszystkim. — W magicznych mediach swego czasu krążyły historie na temat wyjazdu, nie chciano do końca wierzyć w jego stypendium naukowe, doszukiwano się nawet jakiegoś skandalu, lecz nic nie znaleziono. W końcu o tym, dlaczego tak się stało, wiedziała tylko garstka osób. Wtedy miał już dość Midgardu i swoich rodziców, a tam, na drugim końcu świata, nikt nie zwracał na niego uwagi. Ale po tym, co się stało w trakcie, teraz musiał mieć się na baczności — nie mógł zmrużyć oka i dać po sobie poznać, że coś było nie tak. — Ja nie żałuję, że wyjechałem. Potrzebowałem tego, nawet jeśli było to egoistyczne z mojej strony. Chciałem się rozwijać i poznać alchemię od innej strony. Poza tym, widziałem tyle pięknych krajów i odmiennych kultur… Meksyk to chyba moje ulubione miejsce, choć przyznam, że Argentyna też skradła moje serce. — Opowieści Björna były niczym w porównaniu do tego, co udało mu się zobaczyć. Tamta część świata była zupełnym przeciwieństwem Skandynawii — gorąca, słoneczna, kolorowa i żywa. Tu z kolei mógł jedynie liczyć na chłód, mróz i wiecznie zachmurzone niebo, przez które czasem wyglądało słońce. Brakowało mu bardzo dziś tamtego życia, nawet jeśli było ono tylko tymczasowe.
— Cieszę się, że dalej jesteśmy przyjaciółmi. — Potrzebował tego zapewnienia, mimo że pozornie nie miało żadnego znaczenia. Młody Guildenstern odetchnął z ulgą pod nosem i uśmiechnął się niewymuszenie w kierunku swojego towarzysza dzisiejszego wieczoru. — W takim razie za przyjaźń, Folke — postanowił uroczyście wznieść toast, stukając się kieliszkiem i wypijając jego zawartość haustem. — A teraz opowiadaj, co u ciebie się działo. Coś się zmieniło? A może kogoś poznałeś? — W końcu nie uwierzyłby mu, gdyby powiedział, że nic się nie wydarzyło. Sam chciał się bardziej otworzyć, lecz potrzebował alkoholu.
— Nie chciałem mówić o tym wszystkim. — W magicznych mediach swego czasu krążyły historie na temat wyjazdu, nie chciano do końca wierzyć w jego stypendium naukowe, doszukiwano się nawet jakiegoś skandalu, lecz nic nie znaleziono. W końcu o tym, dlaczego tak się stało, wiedziała tylko garstka osób. Wtedy miał już dość Midgardu i swoich rodziców, a tam, na drugim końcu świata, nikt nie zwracał na niego uwagi. Ale po tym, co się stało w trakcie, teraz musiał mieć się na baczności — nie mógł zmrużyć oka i dać po sobie poznać, że coś było nie tak. — Ja nie żałuję, że wyjechałem. Potrzebowałem tego, nawet jeśli było to egoistyczne z mojej strony. Chciałem się rozwijać i poznać alchemię od innej strony. Poza tym, widziałem tyle pięknych krajów i odmiennych kultur… Meksyk to chyba moje ulubione miejsce, choć przyznam, że Argentyna też skradła moje serce. — Opowieści Björna były niczym w porównaniu do tego, co udało mu się zobaczyć. Tamta część świata była zupełnym przeciwieństwem Skandynawii — gorąca, słoneczna, kolorowa i żywa. Tu z kolei mógł jedynie liczyć na chłód, mróz i wiecznie zachmurzone niebo, przez które czasem wyglądało słońce. Brakowało mu bardzo dziś tamtego życia, nawet jeśli było ono tylko tymczasowe.
— Cieszę się, że dalej jesteśmy przyjaciółmi. — Potrzebował tego zapewnienia, mimo że pozornie nie miało żadnego znaczenia. Młody Guildenstern odetchnął z ulgą pod nosem i uśmiechnął się niewymuszenie w kierunku swojego towarzysza dzisiejszego wieczoru. — W takim razie za przyjaźń, Folke — postanowił uroczyście wznieść toast, stukając się kieliszkiem i wypijając jego zawartość haustem. — A teraz opowiadaj, co u ciebie się działo. Coś się zmieniło? A może kogoś poznałeś? — W końcu nie uwierzyłby mu, gdyby powiedział, że nic się nie wydarzyło. Sam chciał się bardziej otworzyć, lecz potrzebował alkoholu.
Folke Baantjer
Re: 08.10.2000 – Gospoda Yggdrasil – F. Baantjer & B. Guildenstern Sob 26 Cze - 23:11
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Już w dzieciństwie przejawiał nieprzyjemny, szkodliwy zwyczaj przesadnego przywiązywania się do rzeczy całkiem ulotnych – do pór roku, które przetaczały się przez Wyspy Owcze z gwałtownością morskiego huraganu, do własnej kariery, od samego początku urosłej na kruchych, charłackich fundamentach dziecięcych marzeń, do ludzi, którzy ofiarowali mu, jak bezdomnemu zwierzęciu, okruchy swej życzliwości, do życia, które od zarania skazane zostało na ponury i bolesny finał. On sam również nie potrafił uwolnić się z karceru przeszłości, mimowolnie idealizując jej wyrwane z kontekstu fragmenty, które wydawały mu się piękniejsze teraz, niż wówczas, kiedy faktycznie ich doświadczał, tkwił zatem w miejscu, próbując zamknąć wszystkie wspomnienia w piwnicy niepamięci, jednocześnie zbyt silnie uwiązany do budy swych reminiscencji, aby gwałtownym ruchem wyrwać się do przodu, ku ukrytym w cieniu obrazom obcej, niepoznanej przyszłości.
Słowa Björna rezonowały mu w głowie przyjemnymi panoramami wyobrażeń – chłodny, surowy krajobraz Skandynawii zdołał wgryźć się tak głęboko w jego świadomość, że ciepłe kraje Ameryki Południowej urastały na jej skutym lodem tle do rangi legendarnego Gimle, położonego na najdalszym przylądku Asgardu. Rozgrzany w żołądku alkohol wspierał wyobraźnię.
– Jak tam jest? – spytał nareszcie, pozwalając by atmosfera baru ośmieliła jego ciekawość, dziecięce spojrzenie zieleni zatrzymane na przyjacielu w nienachalnym wyczekiwaniu, podczas gdy umysł sam zapuszczał już pierwsze korzenie w otchłanie nieznanego, w nieskończoną dal domysłów, odległy horyzont wyobrażeń, fatamorganę uwarunkowanych przesądów, którym nie mogłaby już sprostać surowa rzeczywistość. Nakazywał własnym myślom poszukiwać powodu zaistniałej w Guildensternie zmiany z daleka od bujnych pól swych początkowych podejrzeń, mile drogi od wyjaśnień podsuwanych mu uprzednio przez neurotyczność rozpaczliwych instynktów, polecających zawsze zakładać, że przyczyny nieszczęść, frasunków i niepowodzeń powinien szukać w sobie samym – nigdy poza izolatką własnego ciała. Był skory uwierzyć, że Björn wcale nie chciał tu wracać – do norweskiego chłodu, do przenikliwych oczu gazet, do rodzinnych obowiązków, a kiedy się nad tym zastanawiał, dochodził do wniosku, że wcale mu się nie dziwił, że sam być może również chciałby nareszcie pozostawić to miejsce za sobą.
Kieliszki stuknęły o siebie z dźwięcznym brzękiem, złota ciecz alkoholu poruszyła się tanecznie w szklanych ramionach naczynia, po czym posłusznie zsunęła się w dół przełyku, rozpalając organizm przyjemnym ciepłem syntetycznego rozluźnienia – pierwszy, drugi, trzeci raz, dopóki nie stracił rachuby popełnianych grzechów; nigdy nie był dobry z algebry.
– Chyba więcej osób próbuje teraz o mnie zapomnieć, niż mnie poznawać. – odparł z przekąsem, choć już bez żalu, jak gdyby alkohol wpłukał z niego to, co zwyczajowo zalegało przy samej powierzchni, wypchnięte falami na brzeg jak kołtuny morskiej soli – silił się na żartobliwość, choć ta zawsze wyglądała na nim nieco osobliwie, jak wełniana czapka w upalny dzień. – Ludzie są ostrożni, sam wiesz jak teraz jest, gazety piszą tylko o jednym. – przechylił lekko głowę, opierając brodę na prawej dłoni, której łokieć przesunął się nieznacznie na lepkim od szklanek blacie. – Jakiś czas temu myśleli, że jestem jednym z nich, zatrzymali mnie na ulicy, chcieli, żebym rzucił zaklęcie, udowodnił. – nie wiedział, dlaczego mówił w liczbie mnogiej, czy chciał w ten sposób uwydatnić sens swojej wypowiedzi? Zauważyć, że podejrzenia nie wypłynęły z umysłu jednej osoby, że oplotły go zbiorowo? Chociaż przetoczyły się wszak przez media ledwie cichym podszeptem raptem rozwianej plotki, w schowku podświadomości pozostały na znacznie dłużej, zasiewając ziarno pęczniejącej obawy – ta łatka mimo wszystko była jednak lepsza, niż pozostałe; fałszywa, więc łatwiejsza do oderwania. – To pewnie słabe powitanie w kraju, co? Te wszystkie wydarzenia. – kącik ust drgnął nareszcie ostrożnie, bardziej w nerwowym tiku, niż z rozbawienia, jak gdyby Folke nagle zdał sobie sprawę, że powiedział więcej, niż początkowo planował.
Słowa Björna rezonowały mu w głowie przyjemnymi panoramami wyobrażeń – chłodny, surowy krajobraz Skandynawii zdołał wgryźć się tak głęboko w jego świadomość, że ciepłe kraje Ameryki Południowej urastały na jej skutym lodem tle do rangi legendarnego Gimle, położonego na najdalszym przylądku Asgardu. Rozgrzany w żołądku alkohol wspierał wyobraźnię.
– Jak tam jest? – spytał nareszcie, pozwalając by atmosfera baru ośmieliła jego ciekawość, dziecięce spojrzenie zieleni zatrzymane na przyjacielu w nienachalnym wyczekiwaniu, podczas gdy umysł sam zapuszczał już pierwsze korzenie w otchłanie nieznanego, w nieskończoną dal domysłów, odległy horyzont wyobrażeń, fatamorganę uwarunkowanych przesądów, którym nie mogłaby już sprostać surowa rzeczywistość. Nakazywał własnym myślom poszukiwać powodu zaistniałej w Guildensternie zmiany z daleka od bujnych pól swych początkowych podejrzeń, mile drogi od wyjaśnień podsuwanych mu uprzednio przez neurotyczność rozpaczliwych instynktów, polecających zawsze zakładać, że przyczyny nieszczęść, frasunków i niepowodzeń powinien szukać w sobie samym – nigdy poza izolatką własnego ciała. Był skory uwierzyć, że Björn wcale nie chciał tu wracać – do norweskiego chłodu, do przenikliwych oczu gazet, do rodzinnych obowiązków, a kiedy się nad tym zastanawiał, dochodził do wniosku, że wcale mu się nie dziwił, że sam być może również chciałby nareszcie pozostawić to miejsce za sobą.
Kieliszki stuknęły o siebie z dźwięcznym brzękiem, złota ciecz alkoholu poruszyła się tanecznie w szklanych ramionach naczynia, po czym posłusznie zsunęła się w dół przełyku, rozpalając organizm przyjemnym ciepłem syntetycznego rozluźnienia – pierwszy, drugi, trzeci raz, dopóki nie stracił rachuby popełnianych grzechów; nigdy nie był dobry z algebry.
– Chyba więcej osób próbuje teraz o mnie zapomnieć, niż mnie poznawać. – odparł z przekąsem, choć już bez żalu, jak gdyby alkohol wpłukał z niego to, co zwyczajowo zalegało przy samej powierzchni, wypchnięte falami na brzeg jak kołtuny morskiej soli – silił się na żartobliwość, choć ta zawsze wyglądała na nim nieco osobliwie, jak wełniana czapka w upalny dzień. – Ludzie są ostrożni, sam wiesz jak teraz jest, gazety piszą tylko o jednym. – przechylił lekko głowę, opierając brodę na prawej dłoni, której łokieć przesunął się nieznacznie na lepkim od szklanek blacie. – Jakiś czas temu myśleli, że jestem jednym z nich, zatrzymali mnie na ulicy, chcieli, żebym rzucił zaklęcie, udowodnił. – nie wiedział, dlaczego mówił w liczbie mnogiej, czy chciał w ten sposób uwydatnić sens swojej wypowiedzi? Zauważyć, że podejrzenia nie wypłynęły z umysłu jednej osoby, że oplotły go zbiorowo? Chociaż przetoczyły się wszak przez media ledwie cichym podszeptem raptem rozwianej plotki, w schowku podświadomości pozostały na znacznie dłużej, zasiewając ziarno pęczniejącej obawy – ta łatka mimo wszystko była jednak lepsza, niż pozostałe; fałszywa, więc łatwiejsza do oderwania. – To pewnie słabe powitanie w kraju, co? Te wszystkie wydarzenia. – kącik ust drgnął nareszcie ostrożnie, bardziej w nerwowym tiku, niż z rozbawienia, jak gdyby Folke nagle zdał sobie sprawę, że powiedział więcej, niż początkowo planował.
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Björn Guildenstern
Re: 08.10.2000 – Gospoda Yggdrasil – F. Baantjer & B. Guildenstern Czw 22 Lip - 0:01
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Jak tam jest? Kiedy Björn po raz pierwszy niepewnie postawił nogę na nowym kontynencie, sam do końca nie wiedział, czego się spodziewać. Bardzo szybko uświadomił sobie jednak, że w rzeczywistości jego wiedza o świecie była stosunkowo ograniczona – lata spędzone w Bergen i Midgardzie sprawiły, że młody Guildenstern rzadko, nie licząc okazjonalnych wyjazdów do okolicznych krajów, przebywał za granicami magicznej Skandynawii. Pierwsze, co zaskoczyło go w pozytywny sposób po przyjeździe do Ameryki, to bez wątpienia ludzie. Jego szlachetne, norweskie nazwisko nie budziło absolutnie żadnych skojarzeń ani podejrzeń, niektórzy nawet nie potrafili go poprawnie wymówić, a on w końcu mógł cieszyć się od dawna upragnioną anonimowością. Pozwoliło mu to zawrzeć nowe, wyjątkowe przyjaźnie i nieskrępowanie otworzyć się na świat — to właśnie wtedy Guildenstern poczuł, co to oznacza prawdziwa wolność. Wolność, której nigdy nie miał, była tam na wyciągnięcie ręki, dlatego zachłannie czerpał z niej garściami, mając z tyłu głowy, iż jego powrót do Midgardu mu ją odbierze. I tak się też stało — znów wpadł w sidła sztywnych i dawno nieaktualnych zasad, konwenansów i schematów, które tylko przyprawiały go o wzmożone zawroty głowy. Był jednak świadomy tego, że wkrótce się od nich uwolni — przemiana w ślepca była jedyną drogą, by tego dokonać.
— Jest inaczej, Folke. — To proste słowo właściwie opisywało tamten świat. Wszystko było inne niż w magicznej Skandynawii — nawet magia, stosowana przez tamtejszych mieszkańców, wydawała mu się o wiele bardziej interesująca niż ta, której sam na co dzień używał. — Nie sposób tego opisać słowami. Ale mam wrażenie, że ludzie są tam znacznie cieplejsi i serdeczniejsi. My, Skandynawowie, jesteśmy raczej zachowawczy i chłodni w porównaniu do innych narodów — podsumował krótko Björn, uważnie spoglądając na swojego zaciekawionego towarzysza. Prawdopodobnie mógłby bez końca opowiadać o podobieństwach i różnicach między tymi dwoma światami, lecz nie chciał zdominować swoimi opowieściami dzisiejszego wieczoru — w końcu ciekawiło go, co w ostatnich miesiącach wydarzyło się w życiu Folke. Mężczyzna nie spodziewał się jednak podobnych słów z ust Baantjera — nieznacznie się zmieszał, przez ułamek sekundy być może nawet zdradził się ze swoją mimiką twarzy, dlatego po raz kolejny napił się alkoholu, by od razu ukoić skołatane nerwy i pozbyć się irracjonalnego strachu, który ogarnął go w mgnieniu oka. Spokojnie, Björn. Wszystko jest w porządku. Westchnął cicho, ledwo słyszalnie pod nosem, po czym wbił wzrok w Folke.
— Nie miałem pojęcia, że tak robią. Wyrywkowo? — zapytał z nutką ciekawości w głosie, odkładając szkło na swoje miejsce. Całe szczęście, że miał ze sobą amulet z krakenem, który na co dzień gwarantował mu spokój. Choć dzięki niemu był w stanie swobodnie rzucać zaklęcia, zdawał sobie sprawę z tego, że musiał być wciąż czujny, gdyż w każdej chwili ktoś mógł go przejrzeć. — Powiedz mi, znasz kogoś, kto jest… No wiesz, ślepcem? — dodał Guildenstern, próbując wybadać teren, gdyż nigdy wcześniej nie mieli okazji porozmawiać na ten temat. Czy mógł mu zaufać? Czy może Folke miał takie samo zdanie, jak większość galdryjskiego społeczeństwa? — Słabe powitanie, słabe, ale nic na to nie poradzę. Pozostaje nam mieć nadzieję, że wszystko się uspokoi i wróci do normy. — Björn wzruszył ramionami, po czym bez wahania wzniósł kolejny toast. Za co tym razem? Za powrót do normalności? Sam nie miał pojęcia, co to mogło oznaczać, lecz nie chciał się teraz nad tym rozwodzić.
— Jest inaczej, Folke. — To proste słowo właściwie opisywało tamten świat. Wszystko było inne niż w magicznej Skandynawii — nawet magia, stosowana przez tamtejszych mieszkańców, wydawała mu się o wiele bardziej interesująca niż ta, której sam na co dzień używał. — Nie sposób tego opisać słowami. Ale mam wrażenie, że ludzie są tam znacznie cieplejsi i serdeczniejsi. My, Skandynawowie, jesteśmy raczej zachowawczy i chłodni w porównaniu do innych narodów — podsumował krótko Björn, uważnie spoglądając na swojego zaciekawionego towarzysza. Prawdopodobnie mógłby bez końca opowiadać o podobieństwach i różnicach między tymi dwoma światami, lecz nie chciał zdominować swoimi opowieściami dzisiejszego wieczoru — w końcu ciekawiło go, co w ostatnich miesiącach wydarzyło się w życiu Folke. Mężczyzna nie spodziewał się jednak podobnych słów z ust Baantjera — nieznacznie się zmieszał, przez ułamek sekundy być może nawet zdradził się ze swoją mimiką twarzy, dlatego po raz kolejny napił się alkoholu, by od razu ukoić skołatane nerwy i pozbyć się irracjonalnego strachu, który ogarnął go w mgnieniu oka. Spokojnie, Björn. Wszystko jest w porządku. Westchnął cicho, ledwo słyszalnie pod nosem, po czym wbił wzrok w Folke.
— Nie miałem pojęcia, że tak robią. Wyrywkowo? — zapytał z nutką ciekawości w głosie, odkładając szkło na swoje miejsce. Całe szczęście, że miał ze sobą amulet z krakenem, który na co dzień gwarantował mu spokój. Choć dzięki niemu był w stanie swobodnie rzucać zaklęcia, zdawał sobie sprawę z tego, że musiał być wciąż czujny, gdyż w każdej chwili ktoś mógł go przejrzeć. — Powiedz mi, znasz kogoś, kto jest… No wiesz, ślepcem? — dodał Guildenstern, próbując wybadać teren, gdyż nigdy wcześniej nie mieli okazji porozmawiać na ten temat. Czy mógł mu zaufać? Czy może Folke miał takie samo zdanie, jak większość galdryjskiego społeczeństwa? — Słabe powitanie, słabe, ale nic na to nie poradzę. Pozostaje nam mieć nadzieję, że wszystko się uspokoi i wróci do normy. — Björn wzruszył ramionami, po czym bez wahania wzniósł kolejny toast. Za co tym razem? Za powrót do normalności? Sam nie miał pojęcia, co to mogło oznaczać, lecz nie chciał się teraz nad tym rozwodzić.
Folke Baantjer
Re: 08.10.2000 – Gospoda Yggdrasil – F. Baantjer & B. Guildenstern Pon 2 Sie - 15:42
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Alkohol – jego przyjemna, paliatywna magia – rozpływał się wśród meandrów ciała, sunął korytarzami żył, rozluźniał mięśnie i wypełniał umysł, pozwalając refleksjom na chwilę nieopierzonej swobody, naiwną beztroskę wydobywających się spomiędzy warg słów, którym trzeźwość nie pozwoliłaby opuścić ściśniętego instrumentu krtani. Jak rozrzucone po pastwisku zwierzęta, jego myśli stawały się pod wpływem trunku krnąbrne i niezdyscyplinowane, uchylające swe łby od ciasnoty zarzuconego lassa długoletniej tresury, wysuwające kopyta z uścisków lin przezornej, zdroworozsądkowej ostrożności. Być może gdyby wypił mniej, zauważyłby błysk niepokoju, który rozjaśnił tęczówki przyjaciela iskrą obawy, być może wychwyciłby znajome oznaki neurotycznych podrygów zdradzieckiej mimiki, być może zwróciłby uwagę, że palce zacisnęły się mocniej na chłodnym szkle kieliszka, którego zawartość wychynęła wprawnym haustem do wnętrza niespodziewanie osuszonego gardła – ale klarowna, opleciona niezdrowym przymusem koncentracji trzeźwość rozpierzchła się w jego umyśle, nie pozwalając na wyłowienie z nurtu rozmowy tych kilku istotnych znaków ostrzegawczych.
– Chyba tak, sam nie wiem, nie sądzę, bym ich prowokował. – odparł, poprzedzając odpowiedź pomrukiem zastanowienia, jak gdyby trudność sprawiało mu odtworzenie wydarzeń sprzed miesiąca – niesłusznie, te, podobnie, co wszystkie pozostałe wspomnienia, trwały bowiem wyryte na kamiennych macewach jego pamięci, wyraźne i nieśmiertelne. – Zazwyczaj stronię się od magii, sam wiesz, może… może to sprawiło, że stali się wobec mnie podejrzliwi. – dodał po krótkiej chwili, a wyraźne zawahanie rozcinające jego wypowiedź na dwie, rozchybotane części, zdawało się zawisnąć w powietrzu zawstydzoną chmurą niepewności, którą maskował, unosząc ku ustom trunek zalegający na dnie kieliszka i dopijając go, dopóki na dnie nie pozostał ledwie blady refleks alkoholowej pozłoty.
Dopiero kolejne pytanie, wchodzące pod skórę jak drzazga, rozpaliło w umyśle żar dawnej uwagi, splamioną obawą ciekawość, która rozjaśniła zieleń spojrzenia ulotnym płomieniem ostrości. Wydarzenia kładące się cieniem nad miastem, wstrząsające wrażliwym ciałem magicznego społeczeństwa w gwałtownych spazmach lęku, wydawały mu się obce i odległe od ciasnego, wyłożonego cegłami świata, w jakim zamykał się na co dzień, mimo to poczucie wszechobecnej grozy przenikało przez mury tych czczych, dziecinnych zabezpieczeń, oplatając swymi ciemnymi, lepkimi mackami umysł osłabiony przez lata tak pilnie dostarczanych mu zmartwień – kiedy późnymi wieczorami opierał łokcie o przemarzniętą balustradę balkonu, spoglądając z góry na splątane ulice miasta, jego życiodajne arterie przesiąknięte mrokiem nocy, wzdłuż krzywej linii kręgosłupa mimowolnie zsuwały się dreszcze, obca, gnana niewiedzą obawa, która okrywała ginące w dole budynki jak gruby kaftan ogromnego, zakurzonego koca. Wbrew tym odruchom, ilekroć zdzierano maski pozornej normalności z kolejnych, pospolitych twarzy, w sercu gorzało jednak blade widmo współczucia, infantylna wiara w powrót do zdrowia (bo czym innym była tocząca galdrów zaraza, jeśli nie chorobą, uzależnieniem, czymś, czego nie należałoby bezwzględnie tępić, lecz przede wszystkim zapobiegać?) wszystkich, którzy zbłądzili pomiędzy światłem, a ciemnością.
– Nie, chyba nie, wiesz, oni raczej nie mówią o tym otwarcie. – odpowiedział po chwili, odruchowo rozglądając się po wnętrzu lokalu, barman nachylał się jednak nad ladą po przeciwnej stronie kontuaru, a większość gości tłoczyła się, jak kierdele owiec, w kałużach cienia, gdzie światło zawieszonych pod sufitem lamp rzucało na nich ledwie słabą poświatę, pomimo wszechobecnego, wypełniającego gospodę gwaru, atmosfera wokół nich zdawała się zatem przycichnąć, jak gdyby trwali oddzieleni cienką opoką dźwiękoszczelnej bańki. – Chyba po prostu nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby robić to wszystko... te ataki i zaginięcia. Kiedy pierwszy raz wprowadziłem się do mieszkania na Ragnhildy Potężnej, oskarżyli jednego z moich sąsiadów o kontakty ze ślepcami, dzień później Krucza Straż bez ostrzeżenia wyważyła drzwi jego mieszkania. Później już go nie widziałem, może udało im się potwierdzić te zarzuty, może po prostu się przeprowadził, w końcu taka inkryminacja… – odparł odruchowo ściszonym głosem, w tembrze którego przedzierało się jednak współczucie, nie wroga konspiracja – ludzie ze strachu robią różne rzeczy.
– Chyba tak, sam nie wiem, nie sądzę, bym ich prowokował. – odparł, poprzedzając odpowiedź pomrukiem zastanowienia, jak gdyby trudność sprawiało mu odtworzenie wydarzeń sprzed miesiąca – niesłusznie, te, podobnie, co wszystkie pozostałe wspomnienia, trwały bowiem wyryte na kamiennych macewach jego pamięci, wyraźne i nieśmiertelne. – Zazwyczaj stronię się od magii, sam wiesz, może… może to sprawiło, że stali się wobec mnie podejrzliwi. – dodał po krótkiej chwili, a wyraźne zawahanie rozcinające jego wypowiedź na dwie, rozchybotane części, zdawało się zawisnąć w powietrzu zawstydzoną chmurą niepewności, którą maskował, unosząc ku ustom trunek zalegający na dnie kieliszka i dopijając go, dopóki na dnie nie pozostał ledwie blady refleks alkoholowej pozłoty.
Dopiero kolejne pytanie, wchodzące pod skórę jak drzazga, rozpaliło w umyśle żar dawnej uwagi, splamioną obawą ciekawość, która rozjaśniła zieleń spojrzenia ulotnym płomieniem ostrości. Wydarzenia kładące się cieniem nad miastem, wstrząsające wrażliwym ciałem magicznego społeczeństwa w gwałtownych spazmach lęku, wydawały mu się obce i odległe od ciasnego, wyłożonego cegłami świata, w jakim zamykał się na co dzień, mimo to poczucie wszechobecnej grozy przenikało przez mury tych czczych, dziecinnych zabezpieczeń, oplatając swymi ciemnymi, lepkimi mackami umysł osłabiony przez lata tak pilnie dostarczanych mu zmartwień – kiedy późnymi wieczorami opierał łokcie o przemarzniętą balustradę balkonu, spoglądając z góry na splątane ulice miasta, jego życiodajne arterie przesiąknięte mrokiem nocy, wzdłuż krzywej linii kręgosłupa mimowolnie zsuwały się dreszcze, obca, gnana niewiedzą obawa, która okrywała ginące w dole budynki jak gruby kaftan ogromnego, zakurzonego koca. Wbrew tym odruchom, ilekroć zdzierano maski pozornej normalności z kolejnych, pospolitych twarzy, w sercu gorzało jednak blade widmo współczucia, infantylna wiara w powrót do zdrowia (bo czym innym była tocząca galdrów zaraza, jeśli nie chorobą, uzależnieniem, czymś, czego nie należałoby bezwzględnie tępić, lecz przede wszystkim zapobiegać?) wszystkich, którzy zbłądzili pomiędzy światłem, a ciemnością.
– Nie, chyba nie, wiesz, oni raczej nie mówią o tym otwarcie. – odpowiedział po chwili, odruchowo rozglądając się po wnętrzu lokalu, barman nachylał się jednak nad ladą po przeciwnej stronie kontuaru, a większość gości tłoczyła się, jak kierdele owiec, w kałużach cienia, gdzie światło zawieszonych pod sufitem lamp rzucało na nich ledwie słabą poświatę, pomimo wszechobecnego, wypełniającego gospodę gwaru, atmosfera wokół nich zdawała się zatem przycichnąć, jak gdyby trwali oddzieleni cienką opoką dźwiękoszczelnej bańki. – Chyba po prostu nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby robić to wszystko... te ataki i zaginięcia. Kiedy pierwszy raz wprowadziłem się do mieszkania na Ragnhildy Potężnej, oskarżyli jednego z moich sąsiadów o kontakty ze ślepcami, dzień później Krucza Straż bez ostrzeżenia wyważyła drzwi jego mieszkania. Później już go nie widziałem, może udało im się potwierdzić te zarzuty, może po prostu się przeprowadził, w końcu taka inkryminacja… – odparł odruchowo ściszonym głosem, w tembrze którego przedzierało się jednak współczucie, nie wroga konspiracja – ludzie ze strachu robią różne rzeczy.
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Björn Guildenstern
Re: 08.10.2000 – Gospoda Yggdrasil – F. Baantjer & B. Guildenstern Sob 11 Wrz - 20:32
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
— Pewnie masz rację, że to mogło wywołać w nich niepotrzebne podejrzenia. — Björn rozumiał, dlaczego Folke stronił od magii. Nie był tym zaskoczony, w rzeczywistości sam postępował podobnie, choć z zupełnie innych przyczyn niezwiązanych z jego przeszłością — dziedzina, którą na co dzień się zajmował, nie wymagała zbyt wielu zaklęć, dlatego zazwyczaj nikogo nie dziwiło, gdy młody Guildenstern sporadycznie z nich korzystał. Teraz jednak, nawet pomimo posiadania naszyjnika z krakenem, musiał być wyjątkowo ostrożny — niemal każdy jego gwałtowny, nieprzemyślany ruch w połączeniu ze spostrzegawczością osób trzecich mogła przyczynić się do ujawnienia największego sekretu Björna. Nie było mu łatwo zachowywać się normalnie, zwłaszcza teraz, gdy przez ostatnie tygodnie coraz bardziej zagłębiał się w świat ślepców. — Doskonale rozumiem obawy Kruczej Straży i naszego społeczeństwa, to, co dzieje się teraz u nas jest niepokojące, ale myślisz, że to rozsądne — legitymować każdą osobę na ulicy, która wydaje ci się podejrzana? Czy za tym nie powinien kryć się jakiś plan? Mam wrażenie, że to może mieć zupełnie odwrotny skutek. — Guildenstern nieoczekiwanie poddał w wątpliwość ich działania, mimo że oficjalnie nie powinien był tego robić. Ufał jednak Folke na tyle, by móc na ten temat wyrazić swoje zdanie, nawet jeśli nie pokrywało się ono z przekonaniami klanów i Rady, która popełniała ostatnio coraz więcej kardynalnych błędów.
— Też mi się tak wydawało, że raczej nie mówią o tym otwarcie. — Wzruszył bezradnie ramionami, upijając kolejny łyk alkoholu. Choć coraz bardziej miał ochotę się skończyć dzisiejszego wieczoru, starał się w dalszym ciągu trzymać pion — w końcu niewiele mu brakowało, by zacząć paplać. A na to jeszcze nie mógł sobie pozwolił — Guildenstern czuł, że jeszcze było za wcześnie, by powiedzieć Baantjerowi prawdę, nawet jeśli darzył go ogromnym zaufaniem. Przed podjęciem ostatecznej decyzji wypadało gruntownie zbadać teren oraz upewnić się, że jego sekret będzie w bezpiecznych rękach. — Nawet jeśli nie miał z tym nic wspólnego, to nie zdziwiłbym się, gdyby zwyczajnie przeprowadził się do zupełnie innego miejsca. Ludzie potrafią bardzo łatwo skreślić człowieka na podstawie zwykłych plotek. — Björn akurat znał już kilka podobnych przypadków, dlatego raczej przesadnie nie dziwiło go postępowanie tych ludzi, gdyż swego czasu, gdy jeszcze w okresie szkolnym na moment zachłysnął się wyjątkowo konserwatywnymi poglądami, sam nie stronił od podobnych praktyk. Westchnął głośno na samą myśl, by zaraz uważnie zerknąć na Baantjera. — Czasem zastanawiam się, czy to, co wpajają nam od dziecka na ich temat, to prawda. — Chwila prawdy miała nadejść lada moment, dlatego z niecierpliwością oczekiwał odpowiedzi ze strony Folke.
— Może nie powinienem był tego ci mówić… Po prostu próbuję zrozumieć ten cały odwieczny konflikt, przez co mam w głowie coraz więcej dziwnych wątpliwości. Zapewne brzmi to kontrowersyjnie z ust dziedzica Guildensternów, ale moim zdaniem to wszystko trwa zbyt długo i nie wiem, czy to, co robi Rada jest jedynym rozwiązaniem — dodał na swoją obronę jeszcze przed tym, zanim Baantjer zabrał głos. Choć był jednym z nich dopiero od niedawna, to chciał, aby widzący i ślepcy nauczyli się ze sobą żyć. Obawiał się jednak, że nie było to możliwe, gdyż część społeczeństwa galdrów nigdy nie zaakceptuje ich zakazanych praktyk.
— Też mi się tak wydawało, że raczej nie mówią o tym otwarcie. — Wzruszył bezradnie ramionami, upijając kolejny łyk alkoholu. Choć coraz bardziej miał ochotę się skończyć dzisiejszego wieczoru, starał się w dalszym ciągu trzymać pion — w końcu niewiele mu brakowało, by zacząć paplać. A na to jeszcze nie mógł sobie pozwolił — Guildenstern czuł, że jeszcze było za wcześnie, by powiedzieć Baantjerowi prawdę, nawet jeśli darzył go ogromnym zaufaniem. Przed podjęciem ostatecznej decyzji wypadało gruntownie zbadać teren oraz upewnić się, że jego sekret będzie w bezpiecznych rękach. — Nawet jeśli nie miał z tym nic wspólnego, to nie zdziwiłbym się, gdyby zwyczajnie przeprowadził się do zupełnie innego miejsca. Ludzie potrafią bardzo łatwo skreślić człowieka na podstawie zwykłych plotek. — Björn akurat znał już kilka podobnych przypadków, dlatego raczej przesadnie nie dziwiło go postępowanie tych ludzi, gdyż swego czasu, gdy jeszcze w okresie szkolnym na moment zachłysnął się wyjątkowo konserwatywnymi poglądami, sam nie stronił od podobnych praktyk. Westchnął głośno na samą myśl, by zaraz uważnie zerknąć na Baantjera. — Czasem zastanawiam się, czy to, co wpajają nam od dziecka na ich temat, to prawda. — Chwila prawdy miała nadejść lada moment, dlatego z niecierpliwością oczekiwał odpowiedzi ze strony Folke.
— Może nie powinienem był tego ci mówić… Po prostu próbuję zrozumieć ten cały odwieczny konflikt, przez co mam w głowie coraz więcej dziwnych wątpliwości. Zapewne brzmi to kontrowersyjnie z ust dziedzica Guildensternów, ale moim zdaniem to wszystko trwa zbyt długo i nie wiem, czy to, co robi Rada jest jedynym rozwiązaniem — dodał na swoją obronę jeszcze przed tym, zanim Baantjer zabrał głos. Choć był jednym z nich dopiero od niedawna, to chciał, aby widzący i ślepcy nauczyli się ze sobą żyć. Obawiał się jednak, że nie było to możliwe, gdyż część społeczeństwa galdrów nigdy nie zaakceptuje ich zakazanych praktyk.
Folke Baantjer
08.10. – Gospoda Yggdrasil – F. Baantjer & B. Guildenstern Wto 5 Paź - 14:25
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Cień chwilowej refleksji przesunął się po bladym płótnie twarzy, rozświetlając poszarzałą zieleń spojrzenia, mętną i niewyraźną od alkoholu, którego ciepło pokornie zalegało na żołądku, hucząc w skroni znajomym riffem pogłębiającej się nietrzeźwości – paradoksalnie znacznie łatwiej było mu skuć w kajdany łapczywe macki nałogu, kiedy ktoś mu towarzyszył, a wewnętrzne zwierzę rozsądku hamowało pragnienie wychylenia całej butelki, podskórnie przypominając o upokorzeniu, które opadło na jego ramiona ostatnim razem, gdy pozwolił sobie na publiczne folgowanie upojnemu szemraniu rauszu. Wprawdzie nigdy nie zdołał w pełni przyzwyczaić się, że cudze spojrzenia podążały za nim zawsze, mniej lub bardziej nachalnie próbując wepchnąć się w szczelnie fortyfikowaną prywatność jego życia, nawet teraz, kiedy była świetność kariery zdawała się dogorywać na skrzypiących deskach sceny, rozszarpywana przez ostatnie, nienajedzone sępy taniej sensacji – nie powinien dziwić się narastającej pleśni podejrzeń, mimo to bycie rozpoznawalnym zawsze wzbudzało w nim nieprzyjemne świerzbienie dyskomfortu, klaustrofobiczne uczucie uwięzienia w klatce, z której w żaden sposób nie potrafił się uwolnić.
– Chyba nawet oni nie wiedzą, co z tym wszystkim zrobić. – odparł, a pośród lineatury jego lica rozrysowało się nadszarpnięte obawą wahanie, wyraz, któremu normalnie nie pozwoliłby wydostać się z ciasnego karceru umysłowej konsternacji, który teraz, zachęcony wyżłobionymi przez alkohol dziurami w sfatygowanym szańcu opanowania, przedarł się jednak na płótno twarzy, przesiąkając przez nie jak farba przez zbyt cienką kartkę papieru. Niezupełnie ufał w słuszność wszystkich decyzji Kruczej Straży, jednocześnie musiał zdawać sobie jednak sprawę, że nie miał kompetencji, by kwestionować sposób jej działania, ostatecznie sam również pochwycony w ustawiczny lęk, który zdawał się zawisnąć nad Midgardem jak ciężka, burzowa chmura, półkolista opoka odcinająca miasto od orzeźwiających podmuchów wiatru – nie żywił nienawiści do ślepców, a jego niezdolność do napastliwej awersji wynikała nie tyle z braku obaw, co braku gotowości na złośliwość nawet w samoobronie.
Drgnął wyraźnie na słowa Björna, a okręgi jego źrenic, dotąd pochłonięte zielonymi przestworzami tęczówek, rozszerzyły się nieznacznie, przyglądając się mężczyźnie z uwagą, która w obliczu zalegającego na żołądku trunku wydawała się osobliwie klarowna.
– Myślę, że nie, w każdym razie niezupełnie. – odpowiedział w końcu, a mięśnie jego twarzy rozluźniły się widocznie, kiedy po licu przesunął się refleks spokojnego zamyślenia. – Może to naiwne z mojej strony, ale ciężko mi uwierzyć, by każdy z nich był tak nieczysty i wyrodny, jak próbują nas utwierdzać. Skoro tak dobrze się ukrywają, to nie mogą być bardzo odmienni od nas, tak całkowicie pozbawieni moralności. – mimochodem rozejrzał się po surowym wnętrzu gospody, jej obitych drewnem ścianach i okrągłych stołach, znad których unosił się tumult podniosłych rozmów i głośny stukot kufli, które żłobiły okrągłe odciski na nierównych słojach pociemniałych wilgocią blatów – gdyby którykolwiek z tych ludzi potajemnie oddawał się magii zakazanej, nie wiedziałby o tym, być może, jak wszyscy, zbyt wyczulony na poszukiwanie wzrokiem zbrodniarza, by zwrócić uwagę na przeciętność mijających go na co dzień przechodniów, wciąż na wielu płaszczyznach tak do niego podobnych. – Wcale nie, to dobrze, że tak mówisz. Czasami martwię się, że Rada w zupełności straciła już nadzieję na normalność; skoro nie potrafią ich okiełznać, kto wie, do jakich metod mogliby się posunąć? Mimo wszystko, to przecież nadal są ludzie. – lśniąca pozłota alkoholu zakołysała się w kieliszku, gdy oplótł go palcami, pozwalając, by ostatni łyk cierpkiego trunku zsunął się posłusznie w dół przełyku. Robiło się późno, a nietrzeźwość osiadała na ciele nieprzyjemnym mrowieniem, kusząc, by ulec jej chytrej pożądliwości.
– Mam nadzieję, że zobaczymy się niedługo. – uśmiechnął się ciepło, choć już z zakłopotaniem. – Być może wszystko będzie chociaż trochę normalniejsze.
Folke i Björn z tematu
– Chyba nawet oni nie wiedzą, co z tym wszystkim zrobić. – odparł, a pośród lineatury jego lica rozrysowało się nadszarpnięte obawą wahanie, wyraz, któremu normalnie nie pozwoliłby wydostać się z ciasnego karceru umysłowej konsternacji, który teraz, zachęcony wyżłobionymi przez alkohol dziurami w sfatygowanym szańcu opanowania, przedarł się jednak na płótno twarzy, przesiąkając przez nie jak farba przez zbyt cienką kartkę papieru. Niezupełnie ufał w słuszność wszystkich decyzji Kruczej Straży, jednocześnie musiał zdawać sobie jednak sprawę, że nie miał kompetencji, by kwestionować sposób jej działania, ostatecznie sam również pochwycony w ustawiczny lęk, który zdawał się zawisnąć nad Midgardem jak ciężka, burzowa chmura, półkolista opoka odcinająca miasto od orzeźwiających podmuchów wiatru – nie żywił nienawiści do ślepców, a jego niezdolność do napastliwej awersji wynikała nie tyle z braku obaw, co braku gotowości na złośliwość nawet w samoobronie.
Drgnął wyraźnie na słowa Björna, a okręgi jego źrenic, dotąd pochłonięte zielonymi przestworzami tęczówek, rozszerzyły się nieznacznie, przyglądając się mężczyźnie z uwagą, która w obliczu zalegającego na żołądku trunku wydawała się osobliwie klarowna.
– Myślę, że nie, w każdym razie niezupełnie. – odpowiedział w końcu, a mięśnie jego twarzy rozluźniły się widocznie, kiedy po licu przesunął się refleks spokojnego zamyślenia. – Może to naiwne z mojej strony, ale ciężko mi uwierzyć, by każdy z nich był tak nieczysty i wyrodny, jak próbują nas utwierdzać. Skoro tak dobrze się ukrywają, to nie mogą być bardzo odmienni od nas, tak całkowicie pozbawieni moralności. – mimochodem rozejrzał się po surowym wnętrzu gospody, jej obitych drewnem ścianach i okrągłych stołach, znad których unosił się tumult podniosłych rozmów i głośny stukot kufli, które żłobiły okrągłe odciski na nierównych słojach pociemniałych wilgocią blatów – gdyby którykolwiek z tych ludzi potajemnie oddawał się magii zakazanej, nie wiedziałby o tym, być może, jak wszyscy, zbyt wyczulony na poszukiwanie wzrokiem zbrodniarza, by zwrócić uwagę na przeciętność mijających go na co dzień przechodniów, wciąż na wielu płaszczyznach tak do niego podobnych. – Wcale nie, to dobrze, że tak mówisz. Czasami martwię się, że Rada w zupełności straciła już nadzieję na normalność; skoro nie potrafią ich okiełznać, kto wie, do jakich metod mogliby się posunąć? Mimo wszystko, to przecież nadal są ludzie. – lśniąca pozłota alkoholu zakołysała się w kieliszku, gdy oplótł go palcami, pozwalając, by ostatni łyk cierpkiego trunku zsunął się posłusznie w dół przełyku. Robiło się późno, a nietrzeźwość osiadała na ciele nieprzyjemnym mrowieniem, kusząc, by ulec jej chytrej pożądliwości.
– Mam nadzieję, że zobaczymy się niedługo. – uśmiechnął się ciepło, choć już z zakłopotaniem. – Być może wszystko będzie chociaż trochę normalniejsze.
Folke i Björn z tematu
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended