:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
12.09.2000 – Kramy sukienne – F. Baantjer & B. Guildenstern
2 posters
Folke Baantjer
Re: 12.09.2000 – Kramy sukienne – F. Baantjer & B. Guildenstern Pią 25 Gru - 17:12
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
12.09.2000
Rynek, jak gdyby za sprawą jesiennej, wrześniowej atmosfery, pełen był barw – schowane za sukiennicami stoiska, budki i kramy sprawiały, że wokół roznosiła się woń kandyzowanych owoców, gorącej kawy i rozmaitych olejków eterycznych, na wyłożonych przed straganami, szerokich tacach skrzyły się natomiast okrągłe koła magicznych amuletów, złoconych błahostek, cynfolii, kolorowych słodyczy, a gdzieniegdzie również – jeśliby przyjrzeć się uważniej – starych ksiąg, pękatych kociołków i alchemicznych ingrediencji. Folke nie przychodził tu często, niekiedy trafiał jednak przypadkowo na te wiszary pełne niepotrzebnych mu przedmiotów, ciągnące się pod ogromnym sklepieniem arterie chwilowej lekkomyślności, która nakazywała przyglądać się nietypowym eksponatom, delektować pyszną i wstydliwą świadomością, że stać go było, ażeby je zakupić. Szedł więc krokiem lekko chwiejnym, mimo że usilnie starał się ukrywać swoje utykanie, ogrom skupienia poświęcał, żeby upewnić się, że jego lewa noga stąpa równo z prawą, byle z jak największą wiarygodnością upłynnić swój nieszczęsny, rachityczny chód, wówczas dopiero czuł bowiem, że wśród barwnego gwaru, chytrych łypnięć i atmosfery posiekanej rozmową, plotkami i śmiechem, faktycznie nie wyróżniał się niczym szczególnym.
Pod pretekstem zainteresowania jednym ze straganów, którego nietypowa biżuteria połyskiwała blado w słabym świetle, Folke zatrzymał się w końcu, pozwalając sobie na głębszy oddech, krótką, niewzbudzającą podejrzeń chwilę odpoczynku. Przez moment przyglądał się wyłożonym przed nim amuletom, zdobionym wisiorkom, pierścieniom inkrustowanym drobnymi kamieniami o nietypowych właściwościach, jego wzrok zaraz mimowolnie podążył jednak w przeciwną stronę, przyglądając się przechodzącym wzdłuż alejek ludziom, co i raz odchylającym głowy, by zajrzeć w głąb któregoś ze stoisk – wówczas właśnie, gdy miał już odwrócić się i podziękować obserwującej go sklepikarce, jego serce zamarło. Wśród ławicy nieznajomych twarzy i obcych postaci dostrzeżenie Björna było wydarzeniem prawie tak niespodziewanym, co przerażającym. Chciał go zobaczyć, oczywiście, że chciał, przez długi czas niby przypadkiem przechodził obok sklepu alchemicznego, napotykając zamknięte drzwi tak często, że w końcu przestał – umyślnie omijał tę okolicę, zbierał swoje wspomnienia i na siłę wpychał je za ciemne kraty piwnicy, byle pozbyć się cierpkiego i żałosnego poczucia winy, nakazującego myśleć, że mężczyzna wyjechał z miasta przez niego. Ze wszystkich rzeczy związanych z pożarem i śmiercią rodziców, które próbował wyrugować z pamięci, najbardziej chciał wygnać właśnie ten szczególny wstyd, że pozwolił sobie uwierzyć, że mógłby stać się kimś, kim wiedział, że nie jest.
Choć był już niemal pewien, że Björn również go zauważył, że nić spojrzenia, którą nagle, wbrew wszystkiemu, tak usilnie próbował splątać z powrotem w ciasny kłębek, przecięła się przypadkowo, cofnął się o krok do tyłu, w desperackiej próbie ucieczki próbując odwrócić się i zniknąć, zapaść się pod ziemię i dopiero gdy zdoła ułożyć wypowiedź, z którą chciałby go przywitać i przylizać swoje myśli do zdroworozsądkowej świadomości, mógłby wrócić z powrotem do nagle niespodziewanie dusznej atmosfery kramów sukiennych. Plan ten jednak, jakkolwiek od początku wadliwy, stał na bardzo rachitycznych fundamentach, a więc gdy tylko Folke odwrócił się do tyłu, jego lewa noga nieopatrznie zahaczyła o róg chwiejnego stolika, na którym porozkładane były błyszczące amulety i nim zdążył zorientować się w tym, co się wydarzyło, runął na ziemię w akompaniamencie przeraźliwego brzęku rozsypanej biżuterii.
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Björn Guildenstern
Re: 12.09.2000 – Kramy sukienne – F. Baantjer & B. Guildenstern Sob 26 Gru - 15:59
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Mimo że od jego ostatecznego powrotu do Midgardu minęło już kilka tygodni, wciąż czuł się dziwnie nieswojo w nieprzebranym tłumie przypadkowych ludzi. Przebywanie w miejscach publicznych za każdym razem powodowało u niego wzmożoną palpitację serca, jakby nie mógł pozbyć się niepokojącego wrażenia, że ktoś go nieustannie obserwuje. Czuł na swoim karku czyiś nieprzyjemnie lodowaty oddech; to nie był on, choć jednocześnie nie miał najmniejszych wątpliwości, że był to ktoś ze ślepców. Oni, w przeciwieństwie do reszty świata, dobrze o nim wiedzieli. Byli świadomi jego bezbrzeżnej naiwności, skoro w tak łatwy sposób dał się zwieść na pokuszenie i omamić utopijnymi wizjami o potędze. On. Dziedzic. Ulubieniec Njorda. Złota Gwiazda Guildensternów. O krok od wydziedziczenia. O krok od nieodwracalnej utraty tego, co przecież zawsze podświadomie chciał stracić, lecz nie był na to gotowy, mimo że całe życie krok po kroku próbował zmienić swoje przeznaczenie, które niesprawiedliwie zgotowały dla niego Norny. Udało mu się jednak uspokoić i nie popaść w paranoję — przełomowy stał się moment, gdy na jednym z pchlich targów w Bergen udało mu się dorwać tajemniczy naszyjnik z podobizną krakena od pewnego handlarza, jakby wiedział, że tego było mu właśnie trzeba.
Dlatego dziś swobodnym i pełnym zdecydowania krokiem Björn przechadzał się się wzdłuż kolorowych kramów sukiennych, kategorycznie nie pozwalając swoim wzburzonym myślom, by przejęły nad nim panowanie. Już nie bał się tak, jak na samym początku, że w każdej chwili może zostać ujawniony i wystawiony na publiczny ostracyzm. Nie zmieniało to jednak faktu, że niekończący się konflikt między widzącymi a ślepcami, do których teraz w świetle prawa magicznego i swoich zakazanych występków przynależał, mimo że nie znał ich zbyt wielu i w rzeczywistości nie miał żadnego udziału w tym, co się działo w Midgardzie, tylko się zaogniał. Pozwoliwszy sobie na namiastkę dawnej normalności i odpoczynku od pracy, z niemałym zainteresowaniem w oczach przeglądał targowe stoiska pod kolebkowym sklepieniem w poszukiwaniu szklanych fiolek i nowego kociołka do warzenia kolejnych mikstur — w końcu jego aktualny był już wysłużony i nie nadawał się do dalszego użytku. Dał się zaskoczyć, gdy w pewnym momencie na swojej drodze, pośród zatłoczonych kramów i tłumu anonimowych osób, nieoczekiwanie ujrzał dobrze znaną mu twarz. Björn już miał się wycofać, lecz było na to zdecydowanie za późno; jego spłoszone spojrzenie spotkało się z Folke o wiele za szybko, by mógł go zignorować. Postawił kilka kroków do przodu, by się z nim przywitać i zamienić kilka słów.
— Folke. — Niewyraźnie wyartykułowane imię wybrzmiało jeszcze przed jego niespodziewanym upadkiem. Kiedy tylko Baantjer osunął się na ziemię w akompaniamencie przeraźliwego brzęku rozsypanej biżuterii z pobliskiego kramu, Guildenstern mimowolnie zareagował, bez większego wahania zbliżając się do niego i podając mu swoją dłoń w pomocnym geście. Nie mógłby przecież umyślnie odwrócić głowy i udawać, że w rzeczywistości nic się nie stało, skoro i tak w końcu musieli się skonfrontować. Nie widzieli się już wystarczająco długo, by atmosfera między nimi stała się zwyczajnie niezręczna. Björn był jednak całkowicie świadomy tego, że ostatnimi czasy jego bliskie relacje z ludźmi pozostawiały wiele do życzenia, a przypadek Folke nie był odosobniony. Wydawało mu się, że od powrotu do Midgardu nie potrafił z nimi rozmawiać; nie wiedział też, jak powinien się właściwie zachowywać, by celowo nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Zapobiegawczo rozejrzał się dookoła siebie, nim jego wzrok spoczął na osobie Baantjera. — Na Odyna, Folke, nic ci nie jest? — Lakonicznym słowom pełnym przyjacielskiej troski towarzyszył subtelny uśmiech, który mimowolnie zagościł z jego powodu na zmęczonej twarzy Björna. Przypadkowe powitanie bliskich znajomych przerwała jednak z impetem bezzębna staruszka i właścicielka kramu z lokalną biżuterią, wyjątkowo niezadowolona i rozżalona przez to, co się właśnie przed chwilą wydarzyło.
Dlatego dziś swobodnym i pełnym zdecydowania krokiem Björn przechadzał się się wzdłuż kolorowych kramów sukiennych, kategorycznie nie pozwalając swoim wzburzonym myślom, by przejęły nad nim panowanie. Już nie bał się tak, jak na samym początku, że w każdej chwili może zostać ujawniony i wystawiony na publiczny ostracyzm. Nie zmieniało to jednak faktu, że niekończący się konflikt między widzącymi a ślepcami, do których teraz w świetle prawa magicznego i swoich zakazanych występków przynależał, mimo że nie znał ich zbyt wielu i w rzeczywistości nie miał żadnego udziału w tym, co się działo w Midgardzie, tylko się zaogniał. Pozwoliwszy sobie na namiastkę dawnej normalności i odpoczynku od pracy, z niemałym zainteresowaniem w oczach przeglądał targowe stoiska pod kolebkowym sklepieniem w poszukiwaniu szklanych fiolek i nowego kociołka do warzenia kolejnych mikstur — w końcu jego aktualny był już wysłużony i nie nadawał się do dalszego użytku. Dał się zaskoczyć, gdy w pewnym momencie na swojej drodze, pośród zatłoczonych kramów i tłumu anonimowych osób, nieoczekiwanie ujrzał dobrze znaną mu twarz. Björn już miał się wycofać, lecz było na to zdecydowanie za późno; jego spłoszone spojrzenie spotkało się z Folke o wiele za szybko, by mógł go zignorować. Postawił kilka kroków do przodu, by się z nim przywitać i zamienić kilka słów.
— Folke. — Niewyraźnie wyartykułowane imię wybrzmiało jeszcze przed jego niespodziewanym upadkiem. Kiedy tylko Baantjer osunął się na ziemię w akompaniamencie przeraźliwego brzęku rozsypanej biżuterii z pobliskiego kramu, Guildenstern mimowolnie zareagował, bez większego wahania zbliżając się do niego i podając mu swoją dłoń w pomocnym geście. Nie mógłby przecież umyślnie odwrócić głowy i udawać, że w rzeczywistości nic się nie stało, skoro i tak w końcu musieli się skonfrontować. Nie widzieli się już wystarczająco długo, by atmosfera między nimi stała się zwyczajnie niezręczna. Björn był jednak całkowicie świadomy tego, że ostatnimi czasy jego bliskie relacje z ludźmi pozostawiały wiele do życzenia, a przypadek Folke nie był odosobniony. Wydawało mu się, że od powrotu do Midgardu nie potrafił z nimi rozmawiać; nie wiedział też, jak powinien się właściwie zachowywać, by celowo nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Zapobiegawczo rozejrzał się dookoła siebie, nim jego wzrok spoczął na osobie Baantjera. — Na Odyna, Folke, nic ci nie jest? — Lakonicznym słowom pełnym przyjacielskiej troski towarzyszył subtelny uśmiech, który mimowolnie zagościł z jego powodu na zmęczonej twarzy Björna. Przypadkowe powitanie bliskich znajomych przerwała jednak z impetem bezzębna staruszka i właścicielka kramu z lokalną biżuterią, wyjątkowo niezadowolona i rozżalona przez to, co się właśnie przed chwilą wydarzyło.
Folke Baantjer
Re: 12.09.2000 – Kramy sukienne – F. Baantjer & B. Guildenstern Czw 31 Gru - 17:02
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Często czuł się obserwowany, otoczony uwagą i spojrzeniami ludzi, niekiedy pełnymi zaciekawienia, innym razem podejrzliwymi bądź nieufnymi, w jego odczuciu zawsze były to jednak spojrzenia podszyte pewną dozą pogardy i wstrętu, czasem tak widocznych w czyiś oczach, że Folke czuł, jak po zakrzywionej linii kręgosłupa zsuwa mu się zimny dreszcz i choć wiedział, jakie to absurdalne, to w głębi serca obawiał się, że ci ludzie wiedzieli o nim więcej, niż kiedykolwiek odważył się wypowiedzieć na głos, że znają wszystkie jego grzechy, występki i przewinienia, a gdy podchodzili do niego, jego kark sztywniał wpierw w pozycji obronnej wobec wszystkich, powstałych w umyśle scenariuszy, przygotowywał się do czegokolwiek, bo ciosy – nawet słowne – mogły przyjść przecież z każdej strony, w każde miejsce wbić się swoimi błyszczącymi, zaostrzonymi końcami puginałów. Był to oczywiście inny strach od tego, który odczuwał Björn, strach kogoś, kto dobrowolnie wystawił się na scenę, na oczach rozległej publiczności tańcząc jak mu grano, tylko po to aby później, krok po kroku, coraz bardziej oddalać się od złotej reputacji, jaką otrzymał od widowni, przybliżać natomiast do kolejnych, bezmyślnie popełnionych błędów, kolejnego potknięcia na oczach dziennikarzy, kolejnego wydarzenia odwołanego sekundy przed podniesieniem kurtyny, kolejnego poranka spędzonego z pustą butelką lepiącą się do jego skostniałych, przemarzniętych palców.
Kiedy usłyszał więc brzęk rozsypanej biżuterii i poczuł nieprzyjemne pieczenie po wewnętrznej stronie dłoni, które obtarły się o kamienną fakturę chodnika, po raz kolejny spłynęła na niego fala tej samej obawy, którą odczuwał ilekroć ludzie rozpoznawali go w tłumie, obawy będącej tak naprawdę wiarygodnym kamuflażem dla jego wstydu i zażenowania. Przez chwilę, sekundę przed tym, jak zdał sobie sprawę, że upada i sekundę po tym, jak przypomniał sobie, że wszyscy na niego patrzą, poczuł się prawie jak na planie filmowym, gdzie każdą scenę można było powtórzyć, każdy błąd skorygować, każdą wymianę zdań nakręcić od nowa i nagle głęboko zapragnął wierzyć, że wszystko, co się dzisiaj wydarzyło było jedynie kolejną sceną z filmu, udawaną pomyłką, po której, gdy tylko usłyszy znajomy dźwięk reżyserskiego klapsa, z uśmiechem podniesie się z ziemi i skinie głową pozostałym aktorom, by móc następnie wrócić do swojego prawdziwego życia, pozbawionego podobnych lapsusów i nieporozumień. Wraz z wyciągniętą dłonią i pytaniem Björna jego umysł powrócił jednak do rzeczywistości, brutalnie uświadomiony w tym, że to, co się wydarzyło – co zesłał na siebie przez własną niezdarność i tchórzliwość – wydarzyło się naprawdę i nieodwracalnie. Z cichym westchnieniem pochwycił więc wyciągniętą ku niemu dłoń przyjaciela, podnosząc się z powrotem do pozycji stojącej i niechętnie rozglądając dookoła, z miną tak zbolałą, że w istocie ciężko byłoby rozróżnić, czy aby szybkie przytaknięcie głową na znak nie, nic mi nie jest nie było kłamstwem, czy człowiek na pewno może czuć się do tego stopnia onieśmielony przez podobną błahostkę.
– Naprawdę bardzo przepraszam, pomogę pozbierać... – zwrócił się w końcu do piorunującej go wzrokiem staruszki, gdy tylko schylił się jednak, by podnieść jeden z wielu rozsypanych pod jego stopami amuletów, ta zdzieliła go ręką po ramieniu i, mamrocząc coś pod nosem, przesunęła się, ażeby ruchami dłoni przepędzić ich obojga jak najdalej od swojego stoiska.
Próba odłożenia w czasie rozmowy z Björnem spełzła więc na niczym, toteż przez chwilę stali tylko w milczeniu, dopóki Folke nie zdał sobie sprawy, że umyślnie unika wzroku przyjaciela, że spojrzenie wciąż utrzymuje nisko, gdzieś na swoich dłoniach, uświadamiając sobie natomiast, jak głupia i podejrzana jest ta taktyka, chrząknął cicho i uniósł głowę, spoglądając wreszcie na mężczyznę, pozwalając by przez krótką chwilę również na jego licu pojawił się łagodny uśmiech.
– Dobrze cię widzieć. – odparł trochę drętwo, lecz przecież szczerze, po czym, wyraźnie zmieszany, przygryzł środek lewego policzka. – Myślałem, że już nie wrócisz, że może pojechałeś z powrotem do Bergen. – nareszcie błysk w oku, nieszczęsna chwila prawdy, choć przecież od dawna wiedział, że w końcu będzie musiał to powiedzieć. – Zrozumiem, jeżeli nie chcesz już więcej ze mną rozmawiać.
Kiedy usłyszał więc brzęk rozsypanej biżuterii i poczuł nieprzyjemne pieczenie po wewnętrznej stronie dłoni, które obtarły się o kamienną fakturę chodnika, po raz kolejny spłynęła na niego fala tej samej obawy, którą odczuwał ilekroć ludzie rozpoznawali go w tłumie, obawy będącej tak naprawdę wiarygodnym kamuflażem dla jego wstydu i zażenowania. Przez chwilę, sekundę przed tym, jak zdał sobie sprawę, że upada i sekundę po tym, jak przypomniał sobie, że wszyscy na niego patrzą, poczuł się prawie jak na planie filmowym, gdzie każdą scenę można było powtórzyć, każdy błąd skorygować, każdą wymianę zdań nakręcić od nowa i nagle głęboko zapragnął wierzyć, że wszystko, co się dzisiaj wydarzyło było jedynie kolejną sceną z filmu, udawaną pomyłką, po której, gdy tylko usłyszy znajomy dźwięk reżyserskiego klapsa, z uśmiechem podniesie się z ziemi i skinie głową pozostałym aktorom, by móc następnie wrócić do swojego prawdziwego życia, pozbawionego podobnych lapsusów i nieporozumień. Wraz z wyciągniętą dłonią i pytaniem Björna jego umysł powrócił jednak do rzeczywistości, brutalnie uświadomiony w tym, że to, co się wydarzyło – co zesłał na siebie przez własną niezdarność i tchórzliwość – wydarzyło się naprawdę i nieodwracalnie. Z cichym westchnieniem pochwycił więc wyciągniętą ku niemu dłoń przyjaciela, podnosząc się z powrotem do pozycji stojącej i niechętnie rozglądając dookoła, z miną tak zbolałą, że w istocie ciężko byłoby rozróżnić, czy aby szybkie przytaknięcie głową na znak nie, nic mi nie jest nie było kłamstwem, czy człowiek na pewno może czuć się do tego stopnia onieśmielony przez podobną błahostkę.
– Naprawdę bardzo przepraszam, pomogę pozbierać... – zwrócił się w końcu do piorunującej go wzrokiem staruszki, gdy tylko schylił się jednak, by podnieść jeden z wielu rozsypanych pod jego stopami amuletów, ta zdzieliła go ręką po ramieniu i, mamrocząc coś pod nosem, przesunęła się, ażeby ruchami dłoni przepędzić ich obojga jak najdalej od swojego stoiska.
Próba odłożenia w czasie rozmowy z Björnem spełzła więc na niczym, toteż przez chwilę stali tylko w milczeniu, dopóki Folke nie zdał sobie sprawy, że umyślnie unika wzroku przyjaciela, że spojrzenie wciąż utrzymuje nisko, gdzieś na swoich dłoniach, uświadamiając sobie natomiast, jak głupia i podejrzana jest ta taktyka, chrząknął cicho i uniósł głowę, spoglądając wreszcie na mężczyznę, pozwalając by przez krótką chwilę również na jego licu pojawił się łagodny uśmiech.
– Dobrze cię widzieć. – odparł trochę drętwo, lecz przecież szczerze, po czym, wyraźnie zmieszany, przygryzł środek lewego policzka. – Myślałem, że już nie wrócisz, że może pojechałeś z powrotem do Bergen. – nareszcie błysk w oku, nieszczęsna chwila prawdy, choć przecież od dawna wiedział, że w końcu będzie musiał to powiedzieć. – Zrozumiem, jeżeli nie chcesz już więcej ze mną rozmawiać.
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Björn Guildenstern
Re: 12.09.2000 – Kramy sukienne – F. Baantjer & B. Guildenstern Sro 6 Sty - 21:03
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
— Jeszcze raz przepraszamy — odparł ze stoickim spokojem Björn do podirytowanej staruszki, która szybko ich przepędziła, mimo że tak naprawdę to nie była jego wina. Uśmiechnął się subtelnie, niemal niezauważalnie, po czym pośpiesznym krokiem ruszył wraz z Baantjerem do przodu. Teraz nie mieli innego wyjścia, jak ze sobą porozmawiać, mimo że nieznośny harmider wśród kramów sukiennych zdecydowanie nie sprzyjał prywatnym rozmowom. Guildenstern, zwiedziony zawodowym zboczeniem, pod wpływem impulsu przystanął przy jednym ze stoisk alchemicznych z nowymi kociołkami, kątem oka spoglądając wreszcie na swojego towarzysza. Nie mógł go przecież dłużej celowo unikać, skoro niczym nie zawinił. — Ciebie również dobrze widzieć. Jak się masz? — Przerwanie wyjątkowo niezręcznej ciszy nastąpiło między nimi stosunkowo szybko, choć sam Björn nie miał najmniejszego pojęcia, jak w rzeczywistości powinien zachować się w tak krępującej sytuacji. Brak kontaktu przez ostatnie miesiące był spowodowany jego świadomą decyzją; Guildenstern wręcz chorobliwie unikał wszystkich ludzi, którzy byli bliscy jego sercu, za każdym razem tłumacząc się nadmiarem zleceń w pracy lub wyjazdem na stypendium z Norwegii. Mimo że jego słowom ostatecznie daleko było do perfidnego kłamstwa, nie był w stanie nikomu zdradzić prawdziwych powodów. Nie potrafił jeszcze pogodzić się ze zmianami, które zaszły w jego życiu.
– Nie mógłbym wrócić na stałe do Bergen – odpowiedział zgodnie z prawdą Guildenstern, wzdychając cicho pod nosem. Po tym, jak nie było go kilka miesięcy w Midgardzie, musiał w pierwszej kolejności odwiedzić Burzowy Przylądek i spotkać się ze swoją rodziną. Ucieszyli się szczerze, gdy tylko dowiedzieli się o jego powrocie, wcale nie domyślając się, że coś się zmieniło. Nie był tym samym Björnem Guildensternem, co niespełna kilka miesięcy temu. Choć pozornie wyglądał tak samo i wdzięcznie przywdziewał starą maskę, starał się pilnować, by przypadkiem nie zdradzić, że jego szlachetną krew zatruła nieprzenikniona czerń magii zakazanej, a oczy na ułamek sekundy zmieniały się na białe przy każdym wyartykułowanym przez niego zaklęciu. Wprawny obserwator był jednak w stanie dostrzec, że był bardziej powściągliwy niż zwykle; brakowało mu wcześniejszej spontaniczności i radości życia, jakby nie mógł przezwyciężyć paraliżującego go strachu w swej głowie. Przeklęty Werner, po raz kolejny dzisiejszego dnia przeszło mu przez myśl. Jak mantrę powtarzał to zdanie, licząc, że w najbliższej przyszłości będzie miał okazję go dorwać. – Byłem na stypendium. Trochę podróżowałem. Szukałem rzadkich ingrediencji i nowych receptur do swojego sklepu. Próbowałem przygotować się do doktoratu — wyjaśnił bez większego namysłu Guildenstern, uważnie spoglądając na swojego przyjaciela, który nagle zaczął mu się tłumaczyć.
— To nie tak — zaczął odruchowo, przez moment nie mając pojęcia, w jaki sposób mógłby zakończyć swoją wypowiedź. Przecież nie mógł się przyznać do tego, że musiał się ukrywać przez to, że stał się ślepcem. Nie dość, że nie wiedział, jaki był jego stosunek, to swoim wyznaniem mógłby tylko pogorszyć obecną sytuację. Choć Baantjer powierzył mu tajemnicę z dzieciństwa, Björn nie mógł uczynić tego samego. Przynajmniej nie teraz. Jeszcze nie był na to gotowy. — To nie twoja wina, Folke. Po prostu strasznie głupio się złożyło, że akurat wyjechałem. – Nie licząc Guildensternów, którzy wiedzieli o oficjalnym powodzie jego wyjazdu, prawie nikogo o tym nie poinformował. Z czasem tylko poprosił Bylgję, by wywiesiła odpowiednią tabliczkę na drzwiach jego sklepu. — Nie traktuj tego personalnie — zaznaczył na wszelki wypadek, uśmiechając się do niego przepraszająco. Folke był dzieckiem, który nie zdawał sobie sprawy z tego, co robił, podczas gdy Björn nie mógł w ogóle powiedzieć tego o sobie.
– Nie mógłbym wrócić na stałe do Bergen – odpowiedział zgodnie z prawdą Guildenstern, wzdychając cicho pod nosem. Po tym, jak nie było go kilka miesięcy w Midgardzie, musiał w pierwszej kolejności odwiedzić Burzowy Przylądek i spotkać się ze swoją rodziną. Ucieszyli się szczerze, gdy tylko dowiedzieli się o jego powrocie, wcale nie domyślając się, że coś się zmieniło. Nie był tym samym Björnem Guildensternem, co niespełna kilka miesięcy temu. Choć pozornie wyglądał tak samo i wdzięcznie przywdziewał starą maskę, starał się pilnować, by przypadkiem nie zdradzić, że jego szlachetną krew zatruła nieprzenikniona czerń magii zakazanej, a oczy na ułamek sekundy zmieniały się na białe przy każdym wyartykułowanym przez niego zaklęciu. Wprawny obserwator był jednak w stanie dostrzec, że był bardziej powściągliwy niż zwykle; brakowało mu wcześniejszej spontaniczności i radości życia, jakby nie mógł przezwyciężyć paraliżującego go strachu w swej głowie. Przeklęty Werner, po raz kolejny dzisiejszego dnia przeszło mu przez myśl. Jak mantrę powtarzał to zdanie, licząc, że w najbliższej przyszłości będzie miał okazję go dorwać. – Byłem na stypendium. Trochę podróżowałem. Szukałem rzadkich ingrediencji i nowych receptur do swojego sklepu. Próbowałem przygotować się do doktoratu — wyjaśnił bez większego namysłu Guildenstern, uważnie spoglądając na swojego przyjaciela, który nagle zaczął mu się tłumaczyć.
— To nie tak — zaczął odruchowo, przez moment nie mając pojęcia, w jaki sposób mógłby zakończyć swoją wypowiedź. Przecież nie mógł się przyznać do tego, że musiał się ukrywać przez to, że stał się ślepcem. Nie dość, że nie wiedział, jaki był jego stosunek, to swoim wyznaniem mógłby tylko pogorszyć obecną sytuację. Choć Baantjer powierzył mu tajemnicę z dzieciństwa, Björn nie mógł uczynić tego samego. Przynajmniej nie teraz. Jeszcze nie był na to gotowy. — To nie twoja wina, Folke. Po prostu strasznie głupio się złożyło, że akurat wyjechałem. – Nie licząc Guildensternów, którzy wiedzieli o oficjalnym powodzie jego wyjazdu, prawie nikogo o tym nie poinformował. Z czasem tylko poprosił Bylgję, by wywiesiła odpowiednią tabliczkę na drzwiach jego sklepu. — Nie traktuj tego personalnie — zaznaczył na wszelki wypadek, uśmiechając się do niego przepraszająco. Folke był dzieckiem, który nie zdawał sobie sprawy z tego, co robił, podczas gdy Björn nie mógł w ogóle powiedzieć tego o sobie.
Folke Baantjer
Re: 12.09.2000 – Kramy sukienne – F. Baantjer & B. Guildenstern Sob 9 Sty - 21:49
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Przykładał dużą uwagę do sposobu, w jaki Björn na niego spoglądał, w jaki odpowiadał na jego pytania, nie przekazując mu jednocześnie żadnych konkretów i chociaż nie posunąłby się nigdy do bezczelności wymagania od niego jakiegokolwiek wytłumaczenia, w głębi serca czuł, że coś uległo zmianie. Nie winił go za to oczywiście – zarówno wówczas, kilka miesięcy temu, gdy wyjawił swój sekret po raz pierwszy, jak i teraz, czując jak głupio i egoistycznie postąpił, zrzucając na barki przyjaciela ciężar własnego poczucia winy, bagaż nikczemnych, nieokiełznanych emocji. Wiedział, że Björn miał prawo się od niego odsunąć, zrobić krok do tyłu, wrócić do swojego życia, które nigdy nie zakrawało o podobną zbrodnię, lecz w myślach wciąż przywoływał reakcję Lindy, gdy ta po raz pierwszy dowiedziała się o występkach jego przeszłości, a wówczas w jego sercu rozpalał się strach przed tym, że mężczyzna mógłby postąpić podobnie – że swoimi gestami, słowami, zachowaniem mógłby sprowadzić go do rzeczywistości, w której nie mieli prawa stać obok siebie jak równy z równym. Nic takiego się jednak nie działo, nic, poza tym niepokojącym, domniemanym brakiem entuzjazmu, nie wskazywało na to, że Guildenstern był na niego zły, mimo to Folke ganił się w myślach za przypisywanie mu podobnej podłości charakteru i jednocześnie przekonywał siebie samego, że gdyby nawet było tak, jak początkowo podejrzewał, nie mógłby zarzucić mężczyźnie ani szubrawstwa, ani niesprawiedliwości.
– Tak samo. – odparł nieżywotnie, unosząc kąciki ust w smutnym, trochę przepraszającym uśmiechu. – Za dwa tygodnie gramy Krew władzy w teatrze dramatycznym na Starym Mieście. To nie to samo, co granie w filmie, ale chyba zdążyłem już przyzwyczaić się do różnic. – dodał zaraz, wzruszając lekko ramionami, mimo że w gruncie rzeczy cieszył się na swój występ na scenie, cieszył się, że znów będzie mógł bezkarnie oderwać się od lepkiej, groźnej rzeczywistości i wcielić się w rzeczywistość kogoś innego, choć równie tragiczną, to pozbawioną emocji, które obecnie nim targały. Na kolejne słowa skinął tylko głową, o swoich listach do Bylgji pokornie milcząc i zastanawiając się, czy on również nie wspomina o nich z grzeczności i szacunku do jego wrażliwej dumy, czy może kobieta rzeczywiście dotrzymała słowa, nie wspominając nikomu o serii kilku niezręcznych, wymienionych pomiędzy nimi akapitów.
– Jasne, rozumiem. – wypalił zaraz szybko, być może zbyt szybko. – Znalazłeś coś ciekawego do doktoratu? – czuł się głupio zadając to pytanie, bo choć próbował odpędzić od siebie natrętne myśli i podejrzenia, które podgryzały jego sumienie jak stado chciwych, wygłodniałych hien, odnosił wrażenie, że wyjaśnienia przyjaciela są ledwie wymówką dla zaspokojenia jego niepokoju, a brnąc w nie głębiej, pogrąża nie tylko jego, ale również samego siebie.
Nareszcie uniósł głowę, oczekując brutalnego potwierdzenia swoich obaw, to jednak nie nadeszło, co więcej, w głosie Björna nie było żalu ani poczucia winy, ale nie było też – zmusił się do zauważenia tego, chociaż nie chciał, bał się – nie było zniecierpliwienia, więc Baantjer stał zdziwiony, nie wiedząc, czy odczuwać ulgę czy zawód, wpatrując się w jego zielone spojrzenie tak, jak mógłby wpatrywać się w lustro, pęknięte lub zakurzone, w którym nie sposób dojrzeć swoich zmęczonych, smutnych oczu.
– Mogłeś do mnie napisać. – odrzekł spokojnie i chociaż słowa te zabrzmieć mogły jak wyrzut, ton jego głosu jawnie wskazywał na to, że są ledwie żałosnym przejawem samokrytyki, która nie pozwalała mu uwierzyć, że zniknięcie Björna było jedynie niefortunnym przypadkiem. Mimo to poczuł się, jakby go oskarżał, więc zakrył dłonią twarz, stojąc przez chwilę w ciszy, by zaraz spojrzeć znów na blade lico przyjaciela. – Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało, miałeś prawo wyjechać. – sprostował sztywno i z zakłopotaniem. – P-po prostu... – poczuł, jak jego głos zadrżał niepokojąco, a ponieważ nie wiedział, czy rozmówca to zauważył, zawahał się, czując jak po karku zsuwa mu się nieprzyjemne poczucie wstydu, obezwładniające zażenowanie własną, nieszczęsną słabością charakteru. – Po prostu chcę żebyś wiedział, że jeśli... jeśli jest w tym jednak choć trochę mojej winy, to możesz mi powiedzieć, nie będę miał ci tego za złe, naprawdę nie musisz udawać, bo ja zrozumiem. Wszystko zrozumiem. – wymamrotał w końcu, wciąż paraliżująco nieświadomy, że problemy Björna wykraczały daleko poza perypetie jego smętnej przeszłości.
– Tak samo. – odparł nieżywotnie, unosząc kąciki ust w smutnym, trochę przepraszającym uśmiechu. – Za dwa tygodnie gramy Krew władzy w teatrze dramatycznym na Starym Mieście. To nie to samo, co granie w filmie, ale chyba zdążyłem już przyzwyczaić się do różnic. – dodał zaraz, wzruszając lekko ramionami, mimo że w gruncie rzeczy cieszył się na swój występ na scenie, cieszył się, że znów będzie mógł bezkarnie oderwać się od lepkiej, groźnej rzeczywistości i wcielić się w rzeczywistość kogoś innego, choć równie tragiczną, to pozbawioną emocji, które obecnie nim targały. Na kolejne słowa skinął tylko głową, o swoich listach do Bylgji pokornie milcząc i zastanawiając się, czy on również nie wspomina o nich z grzeczności i szacunku do jego wrażliwej dumy, czy może kobieta rzeczywiście dotrzymała słowa, nie wspominając nikomu o serii kilku niezręcznych, wymienionych pomiędzy nimi akapitów.
– Jasne, rozumiem. – wypalił zaraz szybko, być może zbyt szybko. – Znalazłeś coś ciekawego do doktoratu? – czuł się głupio zadając to pytanie, bo choć próbował odpędzić od siebie natrętne myśli i podejrzenia, które podgryzały jego sumienie jak stado chciwych, wygłodniałych hien, odnosił wrażenie, że wyjaśnienia przyjaciela są ledwie wymówką dla zaspokojenia jego niepokoju, a brnąc w nie głębiej, pogrąża nie tylko jego, ale również samego siebie.
Nareszcie uniósł głowę, oczekując brutalnego potwierdzenia swoich obaw, to jednak nie nadeszło, co więcej, w głosie Björna nie było żalu ani poczucia winy, ale nie było też – zmusił się do zauważenia tego, chociaż nie chciał, bał się – nie było zniecierpliwienia, więc Baantjer stał zdziwiony, nie wiedząc, czy odczuwać ulgę czy zawód, wpatrując się w jego zielone spojrzenie tak, jak mógłby wpatrywać się w lustro, pęknięte lub zakurzone, w którym nie sposób dojrzeć swoich zmęczonych, smutnych oczu.
– Mogłeś do mnie napisać. – odrzekł spokojnie i chociaż słowa te zabrzmieć mogły jak wyrzut, ton jego głosu jawnie wskazywał na to, że są ledwie żałosnym przejawem samokrytyki, która nie pozwalała mu uwierzyć, że zniknięcie Björna było jedynie niefortunnym przypadkiem. Mimo to poczuł się, jakby go oskarżał, więc zakrył dłonią twarz, stojąc przez chwilę w ciszy, by zaraz spojrzeć znów na blade lico przyjaciela. – Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało, miałeś prawo wyjechać. – sprostował sztywno i z zakłopotaniem. – P-po prostu... – poczuł, jak jego głos zadrżał niepokojąco, a ponieważ nie wiedział, czy rozmówca to zauważył, zawahał się, czując jak po karku zsuwa mu się nieprzyjemne poczucie wstydu, obezwładniające zażenowanie własną, nieszczęsną słabością charakteru. – Po prostu chcę żebyś wiedział, że jeśli... jeśli jest w tym jednak choć trochę mojej winy, to możesz mi powiedzieć, nie będę miał ci tego za złe, naprawdę nie musisz udawać, bo ja zrozumiem. Wszystko zrozumiem. – wymamrotał w końcu, wciąż paraliżująco nieświadomy, że problemy Björna wykraczały daleko poza perypetie jego smętnej przeszłości.
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Björn Guildenstern
Re: 12.09.2000 – Kramy sukienne – F. Baantjer & B. Guildenstern Pon 25 Sty - 2:51
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
— Nigdy nie słyszałem o tym spektaklu — przyznał szczerze Björn, zdradzając jednocześnie fakt, że jego wiedza na temat sztuki nie była zbyt wielka. Interesował się jedynie literaturą, wybiórczo potrafił wskazać kilku malarzy, których dzieła podziwiał w największych salach muzealnych, lecz na tym kończyłī się jego kompetencje. W przeciwieństwie do Baantjera, stosunkowo rzadko przebywał w towarzystwie artystów – nie bez powodu trzymał się od nich z daleka, gdyż w jego oczach uchodzili za zbyt ekstrawaganckie osoby. Z jednej strony skrycie zazdrościł im pewności siebie i wolności, którą w bardzo naturalny sposób emanowali na każdym kroku, a z drugiej — sam zbytnio nie wiedział, czy potrafiłby odnaleźć się w kręgu tak różnych jednostek. — W takim razie trzymam kciuki, by wszystko się udało. Może się wybiorę, jak tylko znajdę czas. — Nie powinien był unikać Folke, zwłaszcza że w ostatnich miesiącach, jeszcze przed jego wyjazdem na stypendium, stał się dla niego niezwykle bliską osobą. Choć nie znał go tak dobrze, jakby sobie tego życzył, coś mu podpowiadało, że być może dziś ich relacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Na samą myśl Björn westchnął cicho, wręcz niesłyszalnie, aż zwrócił się do jednego ze sprzedawców, by zapytać o cenę kociołka, który zamierzał za chwilę kupić. W międzyczasie spojrzał na Folke, zastanawiając się nad odpowiedzią.
— Zdecydowanie. Myślę, że mój doktorat nabiera wreszcie sensu. Poza tym, udało mi się znaleźć kilka rzadkich ingrediencji, które posłużą mi do ulepszenia niektórych mikstur. W sumie to pierwszy raz na tak długo wyjechałem poza Skandynawię — uchylił rąbka tajemnicy. Udało mu się szybko odnaleźć w nowej rzeczywistości — znacznie łatwiej było mu przebywać pośród obcych ludzi, którzy nie znali go jako Björna Guildensterna. Był dla nich anonimowy i nie wnikali w jego życie, w przeciwieństwie do tych, którzy z utęsknieniem czekali na niego w rodzinnych stronach. Teraz, gdy oficjalnie wrócił do Midgardu, mieli do niego niekończące się pretensje, że odzywał się do nich rzadko. — Byłem najpierw w Stanach, potem w Meksyku, potem trochę w Ameryce Południowej zanim wróciłem w sierpniu do Europy — wyjaśnił krótko po tym, jak Folke napomknął o tym, że mógł się odezwać, a następnie sowicie zapłacił stojącemu naprzeciwko sprzedawcy odpowiednią kwotę za złoty kociołek. Teraz już musiał mu się wytłumaczyć, by Baantjer nie czuł się winny z powodu sekretu.
— Musiałem odpocząć. — Od świata pełnego konwenansów i zakazów, w którym na co dzień żył. Od ludzi, którzy go zawsze otaczali i nie pozwalali mu żyć po swojemu. Wyjazd na stypendium naukowe po Ameryce był spełnieniem jego marzeń. — Jak mówiłem wcześniej, nie traktuj tego personalnie, Folke. Wiem, że powinienem do ciebie napisać, za co przepraszam. Musisz jednak wiedzieć, że nic się między nami nie zmienia. Były sprawy, z którymi musiałem sobie poradzić, ale żadna z nich nie dotyczyła twojej osoby. — Guildenstern położył rękę na jego ramieniu w przyjacielskim geście zapewnienia. Mimo że wciąż częściowo nie radził sobie z tym, co się wydarzyło, nie pozostało mu nic innego, jak udawać.
— Zdecydowanie. Myślę, że mój doktorat nabiera wreszcie sensu. Poza tym, udało mi się znaleźć kilka rzadkich ingrediencji, które posłużą mi do ulepszenia niektórych mikstur. W sumie to pierwszy raz na tak długo wyjechałem poza Skandynawię — uchylił rąbka tajemnicy. Udało mu się szybko odnaleźć w nowej rzeczywistości — znacznie łatwiej było mu przebywać pośród obcych ludzi, którzy nie znali go jako Björna Guildensterna. Był dla nich anonimowy i nie wnikali w jego życie, w przeciwieństwie do tych, którzy z utęsknieniem czekali na niego w rodzinnych stronach. Teraz, gdy oficjalnie wrócił do Midgardu, mieli do niego niekończące się pretensje, że odzywał się do nich rzadko. — Byłem najpierw w Stanach, potem w Meksyku, potem trochę w Ameryce Południowej zanim wróciłem w sierpniu do Europy — wyjaśnił krótko po tym, jak Folke napomknął o tym, że mógł się odezwać, a następnie sowicie zapłacił stojącemu naprzeciwko sprzedawcy odpowiednią kwotę za złoty kociołek. Teraz już musiał mu się wytłumaczyć, by Baantjer nie czuł się winny z powodu sekretu.
— Musiałem odpocząć. — Od świata pełnego konwenansów i zakazów, w którym na co dzień żył. Od ludzi, którzy go zawsze otaczali i nie pozwalali mu żyć po swojemu. Wyjazd na stypendium naukowe po Ameryce był spełnieniem jego marzeń. — Jak mówiłem wcześniej, nie traktuj tego personalnie, Folke. Wiem, że powinienem do ciebie napisać, za co przepraszam. Musisz jednak wiedzieć, że nic się między nami nie zmienia. Były sprawy, z którymi musiałem sobie poradzić, ale żadna z nich nie dotyczyła twojej osoby. — Guildenstern położył rękę na jego ramieniu w przyjacielskim geście zapewnienia. Mimo że wciąż częściowo nie radził sobie z tym, co się wydarzyło, nie pozostało mu nic innego, jak udawać.
Folke Baantjer
Re: 12.09.2000 – Kramy sukienne – F. Baantjer & B. Guildenstern Wto 2 Lut - 22:36
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Ilekroć wspominał swoją profesję, ludzie wydawali się reagować zdziwieniem, zakłopotaniem lub niedowierzaniem, które, choć całkiem zrozumiałe, wprawiało go w zawstydzające poczucie winy – aktorstwo w zaskakujący, trudny do wyjaśnienia sposób pozwalało mu przeobrażać się w człowieka, którym nie był, choćby przez krótką chwilę wieść nowe życie, o którego rozpoczęciu marzył, a które, oplecione łańcuchami wspomnień i skute kajdanami gorzkich błędów przeszłości, nigdy nie miało być mu dane. W obliczu wątpliwości, które pojawiały się na twarzy bliskich, gdy własnym zachowaniem zderzał ich z dysonansem dwóch, odmiennych aspektów swojej osobowości, czuł się, jak gdyby całe życie próbował ich oszukiwać, wszak tajemnicze meandry jego usposobienia – tak barwnego i żywotnego na scenie, w blasku reflektorów i jednocześnie tak żałosnego, wstydliwego i spsiałego w dylematach życia prywatnego, wprowadzały chaos w jego egzystencję. Dostrzegając dziwaczne mankamenty własnego jestestwa, sam odczuwał niekiedy tak silne przywiązanie do ułudnej rzeczywistości teatralnych wystąpień, że w jego sercu rozpalało się pełne obaw, przemożne poczucie obcości w świecie, który go otaczał, krzywdzący brak przynależności, brak związku z życiem.
Na słowa Björna pokiwał głową ze zrozumieniem, choć nie potrafił w pełni docenić ani zachwycić się zagranicznymi wyjazdami przyjaciela – wszelkie pytania, które chciałby mu na ten temat zadać w jednej chwili zatraciły swe ostre kontury, zatarły się i rozpłynęły, jak zalana wodą akwarela. Utemperowany swoją wcześniejszą wścibskością nie chciał doszukiwać się problemów tam, gdzie pozornie ich nie było, liczył jedynie skrycie, że Guildenstern sam opowie mu coś więcej, ten zakrawał jednak swoje wypowiedzi do krótkich, bezbarwnych wyjaśnień i, nie spoglądając na niego nawet, wodził wzrokiem po asortymencie kolejnych stoisk. Folke nie miał mu oczywiście za złe tej lakoniczności, sam utwierdzał się w myślach, że mimowolne, ponure zalążki oskarżeń, jakie ku niemu kierował, były dowodem demonicznych aspektów jego charakteru, które dotąd tak usilnie, z upartą zapamiętałością starał się ukrywać. Uśmiechał się więc ciepło, choć z pewną bolesną słabością, jak gdyby ugodzony obawą, że mężczyzna poruszy jeszcze temat ich ostatniej rozmowy, a on, zupełnie nieprzygotowany, nie będzie wiedział, jak się wytłumaczyć, co powiedzieć, kiedy zareagować – niezależnie od starań, nigdy nie potrafił zupełnie porzucić przyzwyczajeń, które sprawiały mu przyjemność i zapomnieć o ludziach, których nie powinien dłużej hołubić w swoim życiu, a niekiedy nie zauważał nawet, że patrzył z tak samo silnym przywiązaniem już tylko na plecy kogoś, kto odchodził.
– Nie myślałeś ani razu, żeby zostać tam na stałe? By nie wrócić ze stypendium? – napomknął mimowolnie, kiedy Björn wyciągnął dłoń do jednego ze sprzedawców, odbierając w zamian złoty kociołek i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, jak irracjonalnie zabrzmiało w jego ustach to pytanie. W myślach zapewniał siebie samego, że nigdy niczego od Guildensterna nie wymagał – jak mógł jednak żądać od niego prawdy, skoro sam tak długo ukrywał przed światem własne tajemnice, których nawet w obliczu szczerych zwierzeń nie potrafił dobrze i jasno wyrazić? Nie zdawał sobie sprawy, jak usilnie unikał dotąd bezpośredniego przecięcia spojrzenia z mężczyzną, kiedy ten położył mu swoją dłoń na ramieniu, drgnął więc, nieprzyzwyczajony do tego dotyku – choć powiedział przyjacielowi o tym, o czym dotąd nie wspominał nikomu, w jego sercu rozbłysnął płomień wątłej obawy, że przez materiał cienkiej koszuli Björn wyczuje zgrubienie blizn, jakie zdobiły jego barki.
– Cieszę się, że wróciłeś – odrzekł w końcu, unosząc wzrok i pozwalając by jego pobladłe lico przeciął cień szczerego uśmiechu. – Brakowało mi cię tutaj.
Na słowa Björna pokiwał głową ze zrozumieniem, choć nie potrafił w pełni docenić ani zachwycić się zagranicznymi wyjazdami przyjaciela – wszelkie pytania, które chciałby mu na ten temat zadać w jednej chwili zatraciły swe ostre kontury, zatarły się i rozpłynęły, jak zalana wodą akwarela. Utemperowany swoją wcześniejszą wścibskością nie chciał doszukiwać się problemów tam, gdzie pozornie ich nie było, liczył jedynie skrycie, że Guildenstern sam opowie mu coś więcej, ten zakrawał jednak swoje wypowiedzi do krótkich, bezbarwnych wyjaśnień i, nie spoglądając na niego nawet, wodził wzrokiem po asortymencie kolejnych stoisk. Folke nie miał mu oczywiście za złe tej lakoniczności, sam utwierdzał się w myślach, że mimowolne, ponure zalążki oskarżeń, jakie ku niemu kierował, były dowodem demonicznych aspektów jego charakteru, które dotąd tak usilnie, z upartą zapamiętałością starał się ukrywać. Uśmiechał się więc ciepło, choć z pewną bolesną słabością, jak gdyby ugodzony obawą, że mężczyzna poruszy jeszcze temat ich ostatniej rozmowy, a on, zupełnie nieprzygotowany, nie będzie wiedział, jak się wytłumaczyć, co powiedzieć, kiedy zareagować – niezależnie od starań, nigdy nie potrafił zupełnie porzucić przyzwyczajeń, które sprawiały mu przyjemność i zapomnieć o ludziach, których nie powinien dłużej hołubić w swoim życiu, a niekiedy nie zauważał nawet, że patrzył z tak samo silnym przywiązaniem już tylko na plecy kogoś, kto odchodził.
– Nie myślałeś ani razu, żeby zostać tam na stałe? By nie wrócić ze stypendium? – napomknął mimowolnie, kiedy Björn wyciągnął dłoń do jednego ze sprzedawców, odbierając w zamian złoty kociołek i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, jak irracjonalnie zabrzmiało w jego ustach to pytanie. W myślach zapewniał siebie samego, że nigdy niczego od Guildensterna nie wymagał – jak mógł jednak żądać od niego prawdy, skoro sam tak długo ukrywał przed światem własne tajemnice, których nawet w obliczu szczerych zwierzeń nie potrafił dobrze i jasno wyrazić? Nie zdawał sobie sprawy, jak usilnie unikał dotąd bezpośredniego przecięcia spojrzenia z mężczyzną, kiedy ten położył mu swoją dłoń na ramieniu, drgnął więc, nieprzyzwyczajony do tego dotyku – choć powiedział przyjacielowi o tym, o czym dotąd nie wspominał nikomu, w jego sercu rozbłysnął płomień wątłej obawy, że przez materiał cienkiej koszuli Björn wyczuje zgrubienie blizn, jakie zdobiły jego barki.
– Cieszę się, że wróciłeś – odrzekł w końcu, unosząc wzrok i pozwalając by jego pobladłe lico przeciął cień szczerego uśmiechu. – Brakowało mi cię tutaj.
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Björn Guildenstern
Re: 12.09.2000 – Kramy sukienne – F. Baantjer & B. Guildenstern Czw 4 Mar - 10:58
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
To zdecydowanie nie był odpowiedni moment na rozmowę. Björn nie był do niej przygotowany, dlatego od samego początku karmił go tylko nic nieznaczącymi ogólnikami — jak wszystkich, których w ostatnim czasie przypadkowo spotykał na swojej drodze. Nie był zbyt wylewny, przynajmniej nie w takim stopniu jak wtedy, przed nagłym wyjazdem z Midgardu. Pierwotnie spodziewał się, że jego długo wyczekiwany powrót w rodzinne strony będzie wyglądał zgoła inaczej; że skoro nauczył się, jak radzić sobie z tym, co na siebie sprowadził, to będzie mu łatwiej, lecz tylko utwierdził się w przekonaniu, jak bardzo się mylił. Nagle okazało się, że zostawił za sobą mnóstwo niedomówień i wątpliwości, których nie potrafił rozwiązać, nie posługując się przy tym kłamstwem. Nikt nie mógł dowiedzieć się o tym, co się wydarzyło — tam, na obcym kontynencie, nie myślał o tym w taki sposób, jak teraz. Nie musiał się o nic bać, podczas gdy tutaj przez swoją nieuwagę mógł stracić niemal wszystko. Guildenstern starał się udawać, że nic się nie zmieniło, choć jednocześnie nie czuł się zbyt komfortowo pośród innych ludzi — nawet przy Folke nie był w stanie się całkowicie przełamać. Uśmiechnął się do niego delikatnie, w międzyczasie odbierając kociołek od sprzedawcy, który właśnie kupił.
— Czy myślałem o tym, by zostać tam na stałe? — zapytał siebie na głos, jakby chciał upewnić się w tym, że powrót do Midgardu był koniecznością, a on w tym przypadku postąpił słusznie. Z jednej strony miał szansę odciąć się na stałe od swojego dotychczasowego życia, a z drugiej — nie potrafiłby sobie poradzić ze świadomością, że jeszcze zbyt wiele spraw nie zostało rozwiązanych. — Myślałem o tym. Nie powiem, że nie. Teraz nie wiem, jakim cudem tyle lat wytrwałem w Skandynawii, skoro tutaj jest tak zimno. Poza tym, ludzie są tam inni. — Nie tacy, jak tu, przeszło mu niespodziewanie przez myśl. — Ale chciałem dokończyć doktorat. Mimo że się nie chwaliłem sowim wyjazdem, to wiedziałem, kiedy mniej więcej będę musiał wrócić. A ty, nie myślałeś o tym, by wyrwać się z Midgardu? — zapytał bez zastanowienia Björn, wzdychając cicho pod nosem. Kiedyś to miasto wydawało mu się całym światem — dziś nie wiedział, co miał o nim sądzić oraz jak się w nim na nowo odnaleźć.
— Ja też się cieszę, że wróciłem. — Wierutne kłamstwo. Choć Guildenstern tęsknił za bliskimi mu osobami, bez których wcześniej nie wyobrażał sobie życia, dziś nie czuł się w ich towarzystwie komfortowo. Przyzwyczaił się, że tam był przecież zupełnie inną osobą i nie musiał nikogo udawać. Nikt nie mówił mu, co miał robić; nikt nie zwracał uwagi na jego znane w całej Skandynawii nazwisko. Był zwyczajnym przybyszem, którego los nikogo nie obchodził; po raz pierwszy mógł się poczuć wolny. — Kramy to nie jest odpowiednie miejsce do rozmów. Może zobaczymy się jakoś w najbliższym czasie? — zaproponował Björn, zdając sobie sprawę z tego, że nie mógł go dłużej unikać. W końcu to, co się stało, nie było jego winą.
— Czy myślałem o tym, by zostać tam na stałe? — zapytał siebie na głos, jakby chciał upewnić się w tym, że powrót do Midgardu był koniecznością, a on w tym przypadku postąpił słusznie. Z jednej strony miał szansę odciąć się na stałe od swojego dotychczasowego życia, a z drugiej — nie potrafiłby sobie poradzić ze świadomością, że jeszcze zbyt wiele spraw nie zostało rozwiązanych. — Myślałem o tym. Nie powiem, że nie. Teraz nie wiem, jakim cudem tyle lat wytrwałem w Skandynawii, skoro tutaj jest tak zimno. Poza tym, ludzie są tam inni. — Nie tacy, jak tu, przeszło mu niespodziewanie przez myśl. — Ale chciałem dokończyć doktorat. Mimo że się nie chwaliłem sowim wyjazdem, to wiedziałem, kiedy mniej więcej będę musiał wrócić. A ty, nie myślałeś o tym, by wyrwać się z Midgardu? — zapytał bez zastanowienia Björn, wzdychając cicho pod nosem. Kiedyś to miasto wydawało mu się całym światem — dziś nie wiedział, co miał o nim sądzić oraz jak się w nim na nowo odnaleźć.
— Ja też się cieszę, że wróciłem. — Wierutne kłamstwo. Choć Guildenstern tęsknił za bliskimi mu osobami, bez których wcześniej nie wyobrażał sobie życia, dziś nie czuł się w ich towarzystwie komfortowo. Przyzwyczaił się, że tam był przecież zupełnie inną osobą i nie musiał nikogo udawać. Nikt nie mówił mu, co miał robić; nikt nie zwracał uwagi na jego znane w całej Skandynawii nazwisko. Był zwyczajnym przybyszem, którego los nikogo nie obchodził; po raz pierwszy mógł się poczuć wolny. — Kramy to nie jest odpowiednie miejsce do rozmów. Może zobaczymy się jakoś w najbliższym czasie? — zaproponował Björn, zdając sobie sprawę z tego, że nie mógł go dłużej unikać. W końcu to, co się stało, nie było jego winą.
Folke Baantjer
Re: 12.09.2000 – Kramy sukienne – F. Baantjer & B. Guildenstern Pią 12 Mar - 19:23
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Nigdy nie postrzegał go poprzez pryzmat rodowego nazwiska – przyjaźń, która wykwitła pomiędzy nimi, niby młode pęki wiosennych konwalii, zdawała się być tworem zamkniętym w nawiasie niewypowiedzianego zrozumienia, ogarniętym bulgoczącą atmosferą uwięzionej w alchemicznych kociołkach magii pojednaniem. Sekrety, które pomiędzy sobą wymienili, słowa, gesty i wspomnienia spotkań niegdyś tak przyjemnych i regularnych zdawały się być teraz przysłonięte dymną kurtyną nieufności i zawahania, które odcisnęły się cienką rysą na ich znajomości, drzazgą zanurzoną płytko pod cienką fakturę skóry – chociaż pozornie zdawali się powrócić do miejsca, w którym trwali jeszcze przed wyjazdem Björna, słowa okazały się twardsze, niż pamiętali, a rozmowa, choć niezabarwiona piętnem niezgody, kroczyła do przodu paralitycznie, niby po podłym bruku, jak gdyby jakaś przeszkoda faktycznie ograniczała jej retoryczną mobilność, sprawiając, że najsubtelniejsze tematy powłóczyły nogami po ziemi.
Co było prawdziwą przyczyną tego rozbratu? Nie potrafił powiedzieć i choć myśli wciąż uporczywie sięgały ku wyjaśnieniom podłym i nikczemnym, Folke siłą woli pragnął powstrzymać się przed folgowaniem tym podejrzeniom, które, nieważne jak zrozumiałe i logiczne mu się wydawały, musiały być przecież nieprawdziwe – zmuszał własne sumienie, aby mu uwierzyć, nie doszukiwać się drugiego dna tam, gdzie zapewniano go o płytkości własnych pobudek. Tak długo, jak pozwalał sobie nosić w sercu przeświadczenie, że mogli pozostać przyjaciółmi, nie mógł pod płachtą akceptacji i zrozumienia wymierzać w niego włóczni oskarżeń o czyny, których nie potrafił nawet wyartykułować, które wolałby ignorować, bo nie był w stanie przejść z nimi do porządku dziennego – właśnie ten zagmatwany, myślowy kołtun był ostatecznym, namacalnym dowodem jego wyobcowania, emocjonalnej nielojalności zobowiązującej walczyć z własnymi domysłami, scenariuszami wydarzeń, które nakazywały zawsze spodziewać się najgorszego, odnajdywać pierwiastki zła w każdym człowieku, ale przede wszystkim w samym sobie.
– Nie, chyba nie. – odparł nareszcie, uśmiechając się krótko na wzmiankę o pogodzie – Może, nie myślałem o tym. Nie wiem, dokąd miałbym pojechać. – skłamał, bo prawda była znacznie brzydsza i bardziej upokarzająca – bał się, że w innym miejscu, choćby i po drugiej stronie globu, będzie wciąż tym samym człowiekiem, z tymi samymi problemami, tym samym charakterem, tymi samymi wadami, które ciążyły nad nim jak burzowa chmura. Zdawało mu się, że stwardniał, niby czerstwy bochenek chleba pozostawiony nocą na blacie – kariera, która potrafiła niegdyś zająć jego myśli i młodzieńcza osobowość, której dynamicznym żywiołom tak chętnie się poddawał rozpadły się w proch i nie sposób było już przywrócić ich z powrotem do rzeczywistości.
– Niedługo znowu się przyzwyczaisz. – zdawało mu się, że dostrzegł słaby płomień wahania w jego spojrzeniu i westchnął cicho, odwracając się od stoiska. – Do pogody... do ludzi, do miasta. Skoro nawet ja wyrosłem tu, musisz przyznać, na stosunkowo normalnego człowieka. – odparł nieco żartobliwie, uśmiechając się krótko i unosząc wzrok. – Zważając na wszystkie okoliczności. – pokraczny greps, pozornie błahy i nieistotny wybrzmiał w jego odczuciu z pewnym żałosnym dyskomfortem, wobec czego na propozycję (pożegnanie? obietnicę?) Guildensterna pokiwał już tylko głową – kramy sukienne w istocie zdawały się niespodziewanie wypełnić ludźmi, którzy wznieśli wokół gwar głośnej kakofonii rozmów.
Co było prawdziwą przyczyną tego rozbratu? Nie potrafił powiedzieć i choć myśli wciąż uporczywie sięgały ku wyjaśnieniom podłym i nikczemnym, Folke siłą woli pragnął powstrzymać się przed folgowaniem tym podejrzeniom, które, nieważne jak zrozumiałe i logiczne mu się wydawały, musiały być przecież nieprawdziwe – zmuszał własne sumienie, aby mu uwierzyć, nie doszukiwać się drugiego dna tam, gdzie zapewniano go o płytkości własnych pobudek. Tak długo, jak pozwalał sobie nosić w sercu przeświadczenie, że mogli pozostać przyjaciółmi, nie mógł pod płachtą akceptacji i zrozumienia wymierzać w niego włóczni oskarżeń o czyny, których nie potrafił nawet wyartykułować, które wolałby ignorować, bo nie był w stanie przejść z nimi do porządku dziennego – właśnie ten zagmatwany, myślowy kołtun był ostatecznym, namacalnym dowodem jego wyobcowania, emocjonalnej nielojalności zobowiązującej walczyć z własnymi domysłami, scenariuszami wydarzeń, które nakazywały zawsze spodziewać się najgorszego, odnajdywać pierwiastki zła w każdym człowieku, ale przede wszystkim w samym sobie.
– Nie, chyba nie. – odparł nareszcie, uśmiechając się krótko na wzmiankę o pogodzie – Może, nie myślałem o tym. Nie wiem, dokąd miałbym pojechać. – skłamał, bo prawda była znacznie brzydsza i bardziej upokarzająca – bał się, że w innym miejscu, choćby i po drugiej stronie globu, będzie wciąż tym samym człowiekiem, z tymi samymi problemami, tym samym charakterem, tymi samymi wadami, które ciążyły nad nim jak burzowa chmura. Zdawało mu się, że stwardniał, niby czerstwy bochenek chleba pozostawiony nocą na blacie – kariera, która potrafiła niegdyś zająć jego myśli i młodzieńcza osobowość, której dynamicznym żywiołom tak chętnie się poddawał rozpadły się w proch i nie sposób było już przywrócić ich z powrotem do rzeczywistości.
– Niedługo znowu się przyzwyczaisz. – zdawało mu się, że dostrzegł słaby płomień wahania w jego spojrzeniu i westchnął cicho, odwracając się od stoiska. – Do pogody... do ludzi, do miasta. Skoro nawet ja wyrosłem tu, musisz przyznać, na stosunkowo normalnego człowieka. – odparł nieco żartobliwie, uśmiechając się krótko i unosząc wzrok. – Zważając na wszystkie okoliczności. – pokraczny greps, pozornie błahy i nieistotny wybrzmiał w jego odczuciu z pewnym żałosnym dyskomfortem, wobec czego na propozycję (pożegnanie? obietnicę?) Guildensterna pokiwał już tylko głową – kramy sukienne w istocie zdawały się niespodziewanie wypełnić ludźmi, którzy wznieśli wokół gwar głośnej kakofonii rozmów.
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Björn Guildenstern
12.09.2000 – Kramy sukienne – F. Baantjer & B. Guildenstern Wto 16 Mar - 20:35
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Młody Guildenstern był wdzięczny, że Baantjer niespodziewanie pojawił się na jego drodze życiowej. Jako jeden z niewielu dobrze znanych mu osób nigdy nie patrzył na niego poprzez pryzmat uciążliwego nazwiska rodowego — być może dlatego z niebywałą łatwością udało im się nawiązać nić porozumienia. Czuł teraz jednak rozsadzającą go złość, że lekkomyślnie zaprzepaścił to, co na przestrzeni wielu miesięcy udało im się wspólnymi siłami wypracować, lecz w rzeczywistości nie był w stu procentach gotów, by wyznać mu gorzką prawdę. Prawdę, która sama go przerażała, nieustannie spędzając mu sen z powiek. Chociaż częściowo zdążył zaakceptować fakt, że stał się ślepcem, to jego nagły powrót do Midgardu sprawił, iż cofnął się do punktu wyjścia. Było mu o wiele trudniej udawać dawnego siebie, niż początkowo przypuszczał, coraz bardziej zdając sobie sprawę z tego, jak dawne życie go męczyło. A teraz Björn nie miał najmniejszego pojęcia, jak powinien był się w tym przypadku zachowywać; czy mógł mu zaufać na tyle, by wyznać mu wszystko to, co się w ostatnim czasie wydarzyło. Czy byłby w stanie to bezwarunkowo zaakceptować, a może ich przyjaźń zostałaby wystawiona na próbę?
— Rozumiem. — Lakoniczna odpowiedź nagle została zwieńczona delikatnym uśmiechem ze strony Guildensterna, który niemal od razu przypomniał sobie o swojej wyprawie. Tam, na obcym kontynencie, gdzie nikt go nie znał, po raz pierwszy mógł poczuć, jak to jest być wolnym człowiekiem. Brakowało mu tego zaskakująco przyjemnego uczucia, nie mogąc niczym innym zapełnić swojej pustki. Tęsknił za tym, jak z niemym zachwytem podziwiał pozostałości cywilizacyjne Majów w słonecznym Meksyku; jak do samego rana pił rum i palił cygara w hawańskich barach; jak nieporadnie tańczył w rytm latynoskiej muzyki w trakcie karnawału w Brazylii. Po raz pierwszy w życiu nikt nie mówił mu, co wypadało a co nie. Był zdany tylko na siebie i na to, co podpowiadało mu serce. — Może twoje miejsce jest właśnie tutaj, w Midgardzie. — Poklepał go beztrosko po ramieniu, uświadamiając sobie, że musi czym prędzej wracać do swojej pracowni. W końcu kramy sukienne nie były odpowiednim miejscem do rozmowy — aby ją przeprowadzić, potrzebowali ustronnego baru i sporej dawki wysokoprocentowego alkoholu. Już dawno doszedł do wniosku, że świat na trzeźwo był nie do zniesienia.
— Mam nadzieję. — Że się znowu przyzwyczaję, dokończył w ostatniej chwili w myślach Guildenstern, choć miał co do tego nieskończenie wiele wątpliwości. Każdy dzień spędzony w Midgardzie był dla niego coraz trudniejszy. — Dobrze było cię zobaczyć, Folke. Napiszę do ciebie, jak tylko uporządkuję kilka spraw. I nie myśl, że próbuję się wymigać. — Nie chciał jednak deklarować konkretnego terminu spotkania, gdyż nie miał pojęcia, kiedy będzie gotowy na rozmowę z Baantjerem w cztery oczy. Uśmiechnął się do niego po przyjacielsku na pożegnanie, po czym sprężystym krokiem ruszył w kierunku swojej pracowni z nowo zakupionym kociołkiem pod pachą, nie potrafiąc przestać myśleć o tym, co się przed chwilą stało.
Björn i Folke z tematu
— Rozumiem. — Lakoniczna odpowiedź nagle została zwieńczona delikatnym uśmiechem ze strony Guildensterna, który niemal od razu przypomniał sobie o swojej wyprawie. Tam, na obcym kontynencie, gdzie nikt go nie znał, po raz pierwszy mógł poczuć, jak to jest być wolnym człowiekiem. Brakowało mu tego zaskakująco przyjemnego uczucia, nie mogąc niczym innym zapełnić swojej pustki. Tęsknił za tym, jak z niemym zachwytem podziwiał pozostałości cywilizacyjne Majów w słonecznym Meksyku; jak do samego rana pił rum i palił cygara w hawańskich barach; jak nieporadnie tańczył w rytm latynoskiej muzyki w trakcie karnawału w Brazylii. Po raz pierwszy w życiu nikt nie mówił mu, co wypadało a co nie. Był zdany tylko na siebie i na to, co podpowiadało mu serce. — Może twoje miejsce jest właśnie tutaj, w Midgardzie. — Poklepał go beztrosko po ramieniu, uświadamiając sobie, że musi czym prędzej wracać do swojej pracowni. W końcu kramy sukienne nie były odpowiednim miejscem do rozmowy — aby ją przeprowadzić, potrzebowali ustronnego baru i sporej dawki wysokoprocentowego alkoholu. Już dawno doszedł do wniosku, że świat na trzeźwo był nie do zniesienia.
— Mam nadzieję. — Że się znowu przyzwyczaję, dokończył w ostatniej chwili w myślach Guildenstern, choć miał co do tego nieskończenie wiele wątpliwości. Każdy dzień spędzony w Midgardzie był dla niego coraz trudniejszy. — Dobrze było cię zobaczyć, Folke. Napiszę do ciebie, jak tylko uporządkuję kilka spraw. I nie myśl, że próbuję się wymigać. — Nie chciał jednak deklarować konkretnego terminu spotkania, gdyż nie miał pojęcia, kiedy będzie gotowy na rozmowę z Baantjerem w cztery oczy. Uśmiechnął się do niego po przyjacielsku na pożegnanie, po czym sprężystym krokiem ruszył w kierunku swojej pracowni z nowo zakupionym kociołkiem pod pachą, nie potrafiąc przestać myśleć o tym, co się przed chwilą stało.
Björn i Folke z tematu