Gospoda „Yggdrasil”
3 posters
Mistrz Gry
Gospoda „Yggdrasil” Nie 13 Gru - 19:50
Gospoda „Yggdrasil”
Gospoda „Yggdrasil” jest miejscem o tyle ciekawym, że w przeciwieństwie do większości znajdujących się w Midgardzie lokali gastronomicznych, jej przestrzeń mieści się pod powierzchnią gruntu, w piwnicy jednej z kamienic, w której niegdyś znajdował się teatr, który po pożarze i renowacji budynku przeniósł swoją działalność do innej części miasta. Obecnie gospoda ta jest jednym z najczęściej uczęszczanych lokali w okolicy, szczególnie upodobała ją sobie jednak młodzież, która nierzadko organizuje w jej wnętrzu amatorskie przedstawienia oraz krótkie, satyryczne seanse. Poza rozrywką w postaci występów, można tutaj także skosztować tradycyjnych, skandynawskich trunków – przede wszystkim lokalnego piwa oraz podawanego w okresie zimowym glöggu.
Verner Forsberg
Re: Gospoda „Yggdrasil” Wto 19 Mar - 18:08
Verner ForsbergŚlepcy
online
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
1.05.2001
W drodze do dzielnicy Ymira Starszego myślał o tym, jak zawsze potrafiła jątrzyć jego dumę. Nie wszystko da się kupić, czy naprawdę musiała mu d z i s i a j o tym przypomnieć, najwyraźniej nie wierząc, że zapamiętał jej ostatnią lekcję?
Nigdy nie udało mu się kupić jej. Najpierw nawet nie próbował, ale nie udało mu się jeśli odebrała tak jego prezenty; nie udało mu się gdy obiecywał jej bezpieczeństwo i ochronę i nowe życie, nie udało mu się gdy w gniewie dorzucił do tego perspektywę pierścionka, ani gdy urządził wymowną scenę i ciskał jej pod nogi wszystkie pieniądze, które miał w skrytce w mieszkaniu (gdyby byli w banku, rozzłościłby się bardziej widowiskowo). Za nisko się cenisz, Asterin, skoro myślisz, że sypiam z t a n i m i dziwkami — syczał, przeliczając każdą wspólną noc na srebro i złoto, ale tych nocy było zbyt wiele, a kosztowności trzymanych w domu za mało. Nie wszystko dało się kupić, ale może powinna była spróbować wykupić własny sekret, ugłaskać go, okłamać, wziąć pieniądze, uwieść od nowa, płakać, błagać, cokolwiek. Liczył na to, ale tylko trzasnęła drzwiami; czy naprawdę nie mogłaby wtedy kupić jego, ostatni raz, skoro robiła to miesiącami? Szantaż wiszący nad jej głową byłby dla niego przyjemniejszy niż realizacja niespełnionej groźby i może żyłoby im się teraz łatwiej.
To ona zdradziła go pierwsza. Nie z Kruczą Strażą, a z całą dzielnicą Ymira Starszego. Czy nawet nie domyślała się, jakie to upokarzające, dla kogoś, kto, kto...
...kto faktycznie pierwszy raz nie dostał wtedy w życiu tego, czego oczekiwał; i kto nie odpowiedział nic, gdy mu to wytknęła. Zwerbalizowanie takich myśli nawet we własnej głowie byłoby nie do zniesienia, a co dopiero na głos. Przeprosił, ale choć spodziewał się, że słowa spłyną z jego ust wraz ze słodkim jadem, oporem z którym przepraszał synów kolegów ojca i wszystkich, którzy powinni uważać go za miłego młodzieńca... to wewnętrzny sprzeciw gdzieś zniknął. Widać naprawdę chciał ją przeprosić, choć było to nieco niedorzeczne, a nieokreślona gorycz pozostała.
- Zbyt nisko się cenisz jeśli nadal sądzisz, że chodziło o zachciankę. - mruknął cicho w Zaułku Motyli, widząc, jak zaskoczyły ją jego słowa. Zniszczyłaś coś we mnie pierwsza i nawet nie musiałaś się starać. Wybrała blizny na udach, wybrała biedę i poniżenie, wybrała upadlający zawód, wybrała los niegodny kogoś o jej błyskotliwości i sprycie—byleby nie wybrać jego, ulubieńca dziewcząt, kogoś zdolnego zapewnić jej wszystko.
Czy zastanowiła się kiedyś nad tym, jak miał to odebrać? Nawet teraz, wchodząc do Yggdrasila, łypnął nieufnie na bawiącą się tutaj młodzież, zastanawiając się czy ktokolwiek z bywalców odrósł już od ziemi na tyle by pięć lat temu zapamiętać twarz i uda Asterin. Na Przesmyku Lokiego będzie się czuł jeszcze gorzej.
A powinien przecież czuć się lepiej. Przystała na jego układ, po pierwszej próbie, po krótkiej rozmowie. Spodziewał się, że zajmie to więcej czasu, liczył się nawet z ewentualnością, że nie uda się wcale. Wiedza za wiedzę, rozpromienił się na krótko, gdy mu to obiecała. Wiedza, na której przekazanie nie starczy całego (jego) życia; wiążąca ich raz jeszcze ze wspólnej zależności. I nic poza tym, ale ani przez moment nie uwierzył w jej zapewnienie, traktując je raczej jako wyzwanie.
Tym razem zdołam cię zdobyć, mała żmijo.
Usiedli w kącie i choć najpierw Verner był nieufny wobec miejsca tak zatłoczonego, to szybko docenił jego zalety. Było tak gwarne, że aby Asterin go usłyszała musiał się nachylić nad stołem i albo szeptać jej do ucha, albo mówić wprost w jej wargi.
Podobało mu się.
- Pytałaś, jak można zaśniedzieć. - rozciągnął usta w dumnym uśmiechu. - Wiesz, pierwsze objawy są podobne do zatrucia magicznego... a potem już jakoś leci. Czysta fizjologia, choć nie zbadałem jej z perspektywy toksykologicznej. - zamruczał, doskonale wiedząc, że nie o to pytała; ale już i tak podał jej siebie na tacy, spowiedź nie mogła być za łatwa. Jeszcze zapomniałaby, że rozmawia z nim, z Vernerem. - Czego się napijesz? - było oczywiste, że to on stawia, jak zawsze. - Ja zadowolę się herbatą, muszę mieć jasny umysł - by nie zasnąć nad stołem, medycy odradzili mu alkohol i choć mógłby zaryzykować w innych warunkach, to nigdy przy Asterin - by chłonąć wiedzę.
Asterin Eggen
Re: Gospoda „Yggdrasil” Czw 21 Mar - 18:37
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
O tej godzinie Yggdrasil kipiał życiem. Przymglone dymem papierosowym światło igrało na szklanych powierzchniach kieliszków i kufli wypełnionych bursztynowym piwem, natomiast dźwięki tradycyjnej kapeli, tego wieczora grającej na żywo w jednym z kątów gospody, kładły się na drewnie, które niemal spijało ich wibracje. Akompaniował temu szum rozmów, a przy ladzie tłoczyli się weterani, których Asterin dobrze znała - połowicznie tylko młodsi, reszta natomiast z dumą nosiła bruzdy zmarszczek i długie brody opatrzone koralikami z wyrytymi nań symbolami runicznymi, nierzadko jedynymi cennymi przedmiotami w ich posiadaniu, bo podobno wspomnienia są bezcenne. Ona jednak marzyła tylko o tym, by się ich wyzbyć. Każdy krok w towarzystwie Vernera prowadzący przez spowite późnowieczorną ciemnością alejki przypominał jej o tym, że popełniała błąd, dopuszczając go do siebie na odległość krótszą niż dystans pokonywany przez śmiercionośną klątwę. Wydawał się jej swobodny i usatysfakcjonowany rozwojem wydarzeń, a sprężystość kroku, nawet nieufnie stawianego przez uliczki Ymira, dodawała mu animuszu, który doprowadzał ją do szału. Niczego nie była mu winna, niczego nie powinna mu ułatwiać, niczego nie powinna go uczyć - i chociaż wmawiała sobie, że jego wiedza okaże się lukrowanym kąskiem, za który Wujek ją wynagrodzi, to irytujący głosik za parawanem myśli, przypominający brzęczenie roju os, śmiał podpowiadać, że nie robiła tego dla profitów. Że było w nim coś, czego nie potrafiła sobie odmówić, nawet mimo upokorzenia na wieczność odciśniętego w miękkim wnętrzu prawej dłoni. Obserwowanie kątem oka, jak ledwo dostrzegalnie spinał się w skądinąd obcej dzielnicy (na bogów, wciąż potrafiła rozpoznawać w nim skąpo nakreślone sygnały uważności, ostrożności i podszywającego je dyskomfortu), było jedynym, co sprawiało jej jakąkolwiek radość. Poza tym kwitło w niej rozdrażnienie, którego nie odpędził nawet rześki wieczorny wiatr. Asterin prowadziła go do celu bez słowa, odpowiadając ciszą, jeśli Verner próbował ją przełamać, jakby ignorowanie go mogło sprawić, że wrzeciono czasu zostanie cofnięte i chwila, w której spotkali się w zaułku motyli, zostanie nawleczona z powrotem na szpulę przeznaczenia. Nic bardziej mylnego - gdy wchodzili do pulchnej od rozmów, muzyki i woni alkoholu karczmy, on wciąż był obok, podle piękniejszy niż każdy mężczyzna przebywający pod dachem przybytku. Niektórym skinęła głową w oszczędnym (i znacznie mniej brutalnym niż wobec niego) powitaniu, lecz nie zatrzymała się na dłużej przy żadnym stoliku, bez słowa zwracając krok ku wolnemu miejscu, w kącie po przeciwległej stronie sali do przygrywających dziś muzyków.
Mimo że jej wnętrze zastygło na widok pochylającego się ku niej galdra po tym, jak usiedli, dołożyła wszelkich starań, by żaden ślad emocji nie odcisnął się w glinie mimiki. Obserwowała jego zadowolony uśmiech, zwróciła uwagę, jak jego oczy rozpromieniły się, gdy korzystał z kolejnej okazji, by szerzyć przemądrzalstwo, a przy tym miała wrażenie, że był szczerze… usatysfakcjonowany nowym stanem, w jakim się znalazł.
- Co za sprytna i zabawna odpowiedź, Vernerze. Musiałeś przygotowywać ją całą drogę - zacmokała z politowaniem, podpierając brodę na dłoni. Spojrzenie uparcie wczepiało się przy tym w srebro jego tęczówek, zniecierpliwione, liźnięte naganą i powidokiem rozdrażnienia, które jeszcze w niej nie osłabło. - Może być ciemne piwo - dodała, czuła bowiem, że bez alkoholu prędzej czy później rozszarpie mu gardło i wyłupie oczy, które następnie nawlecze na warkocz ulubionych pereł w formie makabrycznego trofeum. Wystarczyło kilka słów, aby znów przypomniał jej, jak potrafił ją irytować. - Dzisiaj i tak nie będzie żadnej nauki. Na początek chcę wiedzieć co do tego doprowadziło, mądralo. Jak to się stało, kiedy zacząłeś, czemu ktoś tak wychuchany zdecydował się nagle skoczyć w czarne fale i sprawdzić, co kryje się tam, gdzie dociera niewielu. Czy uczyłeś się sam, czy pod czyimś okiem. Bez błaznowania - wywróciła oczyma, nie prowokuj mnie. Verner żył i obracał się wokół toksyn, oswoił je jak dzikie bestie, lecz to, do czego się przymierzył, było trucizną innego rodzaju: zaszczepiającą w człowieku nieustający głód podobny narkotycznemu uzależnieniu, swoistym cieniem, którego nie sposób ani prześcignąć, ani uniknąć.
Mimo że jej wnętrze zastygło na widok pochylającego się ku niej galdra po tym, jak usiedli, dołożyła wszelkich starań, by żaden ślad emocji nie odcisnął się w glinie mimiki. Obserwowała jego zadowolony uśmiech, zwróciła uwagę, jak jego oczy rozpromieniły się, gdy korzystał z kolejnej okazji, by szerzyć przemądrzalstwo, a przy tym miała wrażenie, że był szczerze… usatysfakcjonowany nowym stanem, w jakim się znalazł.
- Co za sprytna i zabawna odpowiedź, Vernerze. Musiałeś przygotowywać ją całą drogę - zacmokała z politowaniem, podpierając brodę na dłoni. Spojrzenie uparcie wczepiało się przy tym w srebro jego tęczówek, zniecierpliwione, liźnięte naganą i powidokiem rozdrażnienia, które jeszcze w niej nie osłabło. - Może być ciemne piwo - dodała, czuła bowiem, że bez alkoholu prędzej czy później rozszarpie mu gardło i wyłupie oczy, które następnie nawlecze na warkocz ulubionych pereł w formie makabrycznego trofeum. Wystarczyło kilka słów, aby znów przypomniał jej, jak potrafił ją irytować. - Dzisiaj i tak nie będzie żadnej nauki. Na początek chcę wiedzieć co do tego doprowadziło, mądralo. Jak to się stało, kiedy zacząłeś, czemu ktoś tak wychuchany zdecydował się nagle skoczyć w czarne fale i sprawdzić, co kryje się tam, gdzie dociera niewielu. Czy uczyłeś się sam, czy pod czyimś okiem. Bez błaznowania - wywróciła oczyma, nie prowokuj mnie. Verner żył i obracał się wokół toksyn, oswoił je jak dzikie bestie, lecz to, do czego się przymierzył, było trucizną innego rodzaju: zaszczepiającą w człowieku nieustający głód podobny narkotycznemu uzależnieniu, swoistym cieniem, którego nie sposób ani prześcignąć, ani uniknąć.
Verner Forsberg
Re: Gospoda „Yggdrasil” Czw 4 Kwi - 20:54
Verner ForsbergŚlepcy
online
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Początkowo próbował ją zagadywać, ale cisza udzieliła się i jemu, a zamiast pokusy testowania granic Asterin wciągnęły go posępne przemyślenia. Nigdy nie czuł wyrzutów sumienia i nie chciał nazywać nimi tego, co czuł teraz, więc konfrontacja z jej Pieczęcią Lokiego była skomplikowana i niewygodna—zwłaszcza, że dla Asterin była pierwszą, ale dla niego którąś z kolei i pierwszą na jawie. Może dlatego tak dźgała go jej odegrana w zaułku motyli obojętność, czy naprawdę nie myślała o nim gdy spoglądała na swoją dłoń, czy tak dobrze udawała? Czy mogła spać spokojnie, gdy jego dręczyły koszmary? Jak dobrze znała mężczyzn, z którymi teraz się witała? Zmierzył ich uważnym spojrzeniem, zapamiętując twarze. Czy któryś z nich zostawił jej blizny? (Ja nigdy nie zostawiłbym ci blizn, syczał gdy próbował ją przekonać do odejścia; gdzieś pomiędzy proszeniem a wściekłością; ale gdy odeszła obietnica wspólnej przyszłości przestała obowiązywać i zostawił po sobie jedyną bliznę, której nie mogła ukryć). Wyobrażał sobie, jak otrułby każdego z nich, w tej gospodzie byłoby to dziecinnie proste.
- Czyli jednak cię rozbawiła. - udał, że nie wychwycił jej ironii, bo wiedział, że to zirytuje ją jeszcze bardziej. Nachylił nad stołem w jej stronę, by nie musiała zadzierać brody by patrzeć mu w oczy i by móc do niej szeptać. Bliżej, bezczelnie naginając wytyczone przez nich granice. Sama wybrałaś takie miejsce, mała żmijo. W jego salonie mogłaby siedzieć na wygodnym fotelu, dwa metry od niego.
- Ciemne piwo, herbata, i…? Zapraszałem cię na kolację i wzięłaś mnie do gospody. - wytknął jej, próbując za pomocą logiki udowodnić, że już przyjęła zaproszenie. Odmówiła jego propozycjom, chcąc zachować kontrolę, ale podobała mu się jej alternatywa, na tyle płynna by nawet w obcym dla siebie środowisku mógł się zachowywać jakby to wszystko zaplanował. - Ja zamawiam, jestem głodny jak orm. - skłamał gładko. Był głodny gdy obudził się o szesnastej i nie wiedział, czy przełknie cokolwiek teraz, ale zastanawiał się jak i ile Asterin zarabiała teraz, a nawet jak często jadła gorące posiłki bez oszczędności (nieco przeceniał przepaść pomiędzy stanem ich portfela) lub bez pośpiechu. Gdyby wiedziała, udusiłaby go chyba i nie zjadła nic więcej nigdy, więc skutecznie udawał nonszalancję—teraz i pięć lat temu.
- Wychuchany? - parsknął i przewrócił oczyma. We wspomnienia wkradły się namiętniejsze z ich wspólnych nocy, tamten wieczór gdy jak wąż oplotła go nogami pod prysznicem, a on trzymał ciężar jej i swojego ciała; poranek gdy wziął ją w góry pokazać jej gdzie poza rezerwatem szukać łusek ormów i zwalniał tempo żeby mogła dotrzymać mu kroku; popołudnie gdy całował ją bez lęku po tym jak jej oczy zaszły mgłą i obiecywał, że mu to nie przeszkadza. Miał ochotę jej je wytknąć, ale każde z tych wspomnień zatruło się jadem—Asterin wróci do tematu pieczęci, a jemu cisnęło się na usta pytanie co było kłamstwem i czy w chwilach tamtej niewychuchanej namiętności był tylko klientem.
Roztropnie powstrzymał się zatem od tej jednej riposty.
Zwłaszcza, że może i ona go okłamywała, ale cała historia o którą właśnie prosiła będzie kłamstwem. Gdy zatrzasnęły się za nią drzwi, a on został sam z pieniędzmi rozrzuconymi po całym parkiecie, obiecał sobie, że już nigdy nie będzie tak słaby na jej oczach i nie pozwoli jej tak o sobie myśleć. Może zatarł nieco tamto wrażenie, gdy wypalał pieczęć na jej dłoni, a w jej błękitnych oczach wreszcie błysnął strach, ale nie wskrzesi go, nie dzisiaj, najlepiej nigdy, pomimo całej nieprzewidywalności menady.
To choroba i Asterin były głównymi powodami, dla których oślepł, ale o pierwszym powodzie nie mogła się dowiedzieć, a drugiego musiała domyślić się sama.
-Czarne fale, jak poetycko. - mruknął. -Skoro bez błaznowania, to nie mogę odpłacić się nawet metaforą? To długa historia, ale skrócę ją specjalnie dla ciebie. - spoważniał, w bliźniaczym geście podparł dłońmi brodę i spojrzał jej prosto w oczy. - Jak wiesz, zatrucie magiczne to zatrucie. - zaczął powoli, z pokerową twarzą i tylko absurd tych słów zdradzał cień dowcipu. - A Forsbergowie są odporni na trucizny. Jaki byłby ze mnie toksykolog, gdybym nie sprawdził, jak daleko mogę zabrnąć? Jeszcze znalazłbym przypadkiem odtrutkę na zaśniedzenie. - dopiero teraz błysnął zębami w uśmiechu i roześmiał, za nich dwoje. - Och, Asterin, Asterin, musiałem cię powstrzymać chwilę w suspensie. Napawać się tym, że jesteś zaskoczona. Rzadko bywasz zaskoczona, ale naprawdę zaskakuje cię, że nie chciałem tylko badać trucizn, że chciałem je tworzyć? -może tak, może zawsze miałaś mnie za idiotę i nigdy nie chciałaś mnie poznać - przemknęło mu przez myśl, obcym i zdradzieckim głosem, jego-i-nie-jego zarazem. Przed rozwinięciem się menady nie miewał takich myśli, n i g d y nie wątpił w siebie, przed menadą nigdy nie miewał przelotnych ukłuć strachu i innych niezrozumiałych emocji; n i e c h c i a ł ich i uważał je za chorobliwą słabość własnego umysłu. Inni ludzie na pewno nigdy nie mierzyli się z tak okrutnymi kpinami we własnej głowie, a poza tym nikt nigdy nie przyprawił nikomu rogów tak spektakularnie jak Asterin jemu. Na sekundę stracił rezon, ale prędko zamrugał (mając nadzieję, że nie zastygł w milczeniu na nazbyt długo, ale sądząc po minie Asterin, chyba jeszcze nie) i zmusił się do kolejnego nonszalanckiego uśmiechu. Był Vernerem Forsberg, do cholery, nigdy nie miał kompleksów ani czarnych myśli i nigdy mieć ich nie będzie i żadna choroba tego nie zmieni.
-Od Księgi Gullveig do ksiąg zakazanych droga jest niedaleka. - wyjaśnił, tym razem poważniej, nie tyle z powodu powagi tematu co wcześniejszego zawahania. -Trochę sam, trochę z zaufanym człowiekiem. Uznałem, że będziesz wolała ucznia bardziej zaawansowanego niż początkujący. - uśmiech powrócił, a oczy rozbłysły nagle. -Jak przeżyłaś swoje wejście w ciemne fale? To naprawdę jest jak zatrucie, nie sądzisz? Tylko, że antidotum nie można uwarzyć, by wrócić do sił trzeba wykrzesać je… jak to mówisz? Z siebie. Za to miesiąc mija z matematyczną wręcz precyzją. - opowiedział z chorobliwie naukową ciekawością, z wyuczoną przez lata nonszalancją, nie dając po sobie poznać rzeczywistości, której i tak musiała się domyślać i którą przeżył każdy ślepiec; miesiąca bólu i osłabienia; niepewności czy własny organizm to wytrzyma, agonalnego głodu i nasilonych halucynacji. Okupił swoją przemianę jeszcze dłuższymi drzemkami, ryzykiem śpiączki, strachem w oczach ślepca, który długo nim kiedyś potrząsał; najboleśniejszą z wizji Asterin. Wspomnienia były koszmarne, agonia bolała, ale liczył się z tym—wolał taką agonię niż sen. Nie był zresztą jednym z tych ślepców, którzy lekkomyślnie rzucają zaklęcia i ze zdziwieniem witają czerń żył na przedramionach. Miesiąc ciągłego rzucania zaklęć i miesiąc zatrucia, przeczytał, i po podjęciu decyzji zastosował się do tego z matematyczną precyzją, chcąc w porę przekupić uzdrowiciela z sanatorium i ogłosić “wyjazd”, chcąc jak najprędzej mieć za sobą nieuniknione i jak najprędzej powrócić do pozorów rodzinnego życia. Matematyka nieco zawiodła, ale był tu, żywy, przetrwał.
- Czyli jednak cię rozbawiła. - udał, że nie wychwycił jej ironii, bo wiedział, że to zirytuje ją jeszcze bardziej. Nachylił nad stołem w jej stronę, by nie musiała zadzierać brody by patrzeć mu w oczy i by móc do niej szeptać. Bliżej, bezczelnie naginając wytyczone przez nich granice. Sama wybrałaś takie miejsce, mała żmijo. W jego salonie mogłaby siedzieć na wygodnym fotelu, dwa metry od niego.
- Ciemne piwo, herbata, i…? Zapraszałem cię na kolację i wzięłaś mnie do gospody. - wytknął jej, próbując za pomocą logiki udowodnić, że już przyjęła zaproszenie. Odmówiła jego propozycjom, chcąc zachować kontrolę, ale podobała mu się jej alternatywa, na tyle płynna by nawet w obcym dla siebie środowisku mógł się zachowywać jakby to wszystko zaplanował. - Ja zamawiam, jestem głodny jak orm. - skłamał gładko. Był głodny gdy obudził się o szesnastej i nie wiedział, czy przełknie cokolwiek teraz, ale zastanawiał się jak i ile Asterin zarabiała teraz, a nawet jak często jadła gorące posiłki bez oszczędności (nieco przeceniał przepaść pomiędzy stanem ich portfela) lub bez pośpiechu. Gdyby wiedziała, udusiłaby go chyba i nie zjadła nic więcej nigdy, więc skutecznie udawał nonszalancję—teraz i pięć lat temu.
- Wychuchany? - parsknął i przewrócił oczyma. We wspomnienia wkradły się namiętniejsze z ich wspólnych nocy, tamten wieczór gdy jak wąż oplotła go nogami pod prysznicem, a on trzymał ciężar jej i swojego ciała; poranek gdy wziął ją w góry pokazać jej gdzie poza rezerwatem szukać łusek ormów i zwalniał tempo żeby mogła dotrzymać mu kroku; popołudnie gdy całował ją bez lęku po tym jak jej oczy zaszły mgłą i obiecywał, że mu to nie przeszkadza. Miał ochotę jej je wytknąć, ale każde z tych wspomnień zatruło się jadem—Asterin wróci do tematu pieczęci, a jemu cisnęło się na usta pytanie co było kłamstwem i czy w chwilach tamtej niewychuchanej namiętności był tylko klientem.
Roztropnie powstrzymał się zatem od tej jednej riposty.
Zwłaszcza, że może i ona go okłamywała, ale cała historia o którą właśnie prosiła będzie kłamstwem. Gdy zatrzasnęły się za nią drzwi, a on został sam z pieniędzmi rozrzuconymi po całym parkiecie, obiecał sobie, że już nigdy nie będzie tak słaby na jej oczach i nie pozwoli jej tak o sobie myśleć. Może zatarł nieco tamto wrażenie, gdy wypalał pieczęć na jej dłoni, a w jej błękitnych oczach wreszcie błysnął strach, ale nie wskrzesi go, nie dzisiaj, najlepiej nigdy, pomimo całej nieprzewidywalności menady.
To choroba i Asterin były głównymi powodami, dla których oślepł, ale o pierwszym powodzie nie mogła się dowiedzieć, a drugiego musiała domyślić się sama.
-Czarne fale, jak poetycko. - mruknął. -Skoro bez błaznowania, to nie mogę odpłacić się nawet metaforą? To długa historia, ale skrócę ją specjalnie dla ciebie. - spoważniał, w bliźniaczym geście podparł dłońmi brodę i spojrzał jej prosto w oczy. - Jak wiesz, zatrucie magiczne to zatrucie. - zaczął powoli, z pokerową twarzą i tylko absurd tych słów zdradzał cień dowcipu. - A Forsbergowie są odporni na trucizny. Jaki byłby ze mnie toksykolog, gdybym nie sprawdził, jak daleko mogę zabrnąć? Jeszcze znalazłbym przypadkiem odtrutkę na zaśniedzenie. - dopiero teraz błysnął zębami w uśmiechu i roześmiał, za nich dwoje. - Och, Asterin, Asterin, musiałem cię powstrzymać chwilę w suspensie. Napawać się tym, że jesteś zaskoczona. Rzadko bywasz zaskoczona, ale naprawdę zaskakuje cię, że nie chciałem tylko badać trucizn, że chciałem je tworzyć? -może tak, może zawsze miałaś mnie za idiotę i nigdy nie chciałaś mnie poznać - przemknęło mu przez myśl, obcym i zdradzieckim głosem, jego-i-nie-jego zarazem. Przed rozwinięciem się menady nie miewał takich myśli, n i g d y nie wątpił w siebie, przed menadą nigdy nie miewał przelotnych ukłuć strachu i innych niezrozumiałych emocji; n i e c h c i a ł ich i uważał je za chorobliwą słabość własnego umysłu. Inni ludzie na pewno nigdy nie mierzyli się z tak okrutnymi kpinami we własnej głowie, a poza tym nikt nigdy nie przyprawił nikomu rogów tak spektakularnie jak Asterin jemu. Na sekundę stracił rezon, ale prędko zamrugał (mając nadzieję, że nie zastygł w milczeniu na nazbyt długo, ale sądząc po minie Asterin, chyba jeszcze nie) i zmusił się do kolejnego nonszalanckiego uśmiechu. Był Vernerem Forsberg, do cholery, nigdy nie miał kompleksów ani czarnych myśli i nigdy mieć ich nie będzie i żadna choroba tego nie zmieni.
-Od Księgi Gullveig do ksiąg zakazanych droga jest niedaleka. - wyjaśnił, tym razem poważniej, nie tyle z powodu powagi tematu co wcześniejszego zawahania. -Trochę sam, trochę z zaufanym człowiekiem. Uznałem, że będziesz wolała ucznia bardziej zaawansowanego niż początkujący. - uśmiech powrócił, a oczy rozbłysły nagle. -Jak przeżyłaś swoje wejście w ciemne fale? To naprawdę jest jak zatrucie, nie sądzisz? Tylko, że antidotum nie można uwarzyć, by wrócić do sił trzeba wykrzesać je… jak to mówisz? Z siebie. Za to miesiąc mija z matematyczną wręcz precyzją. - opowiedział z chorobliwie naukową ciekawością, z wyuczoną przez lata nonszalancją, nie dając po sobie poznać rzeczywistości, której i tak musiała się domyślać i którą przeżył każdy ślepiec; miesiąca bólu i osłabienia; niepewności czy własny organizm to wytrzyma, agonalnego głodu i nasilonych halucynacji. Okupił swoją przemianę jeszcze dłuższymi drzemkami, ryzykiem śpiączki, strachem w oczach ślepca, który długo nim kiedyś potrząsał; najboleśniejszą z wizji Asterin. Wspomnienia były koszmarne, agonia bolała, ale liczył się z tym—wolał taką agonię niż sen. Nie był zresztą jednym z tych ślepców, którzy lekkomyślnie rzucają zaklęcia i ze zdziwieniem witają czerń żył na przedramionach. Miesiąc ciągłego rzucania zaklęć i miesiąc zatrucia, przeczytał, i po podjęciu decyzji zastosował się do tego z matematyczną precyzją, chcąc w porę przekupić uzdrowiciela z sanatorium i ogłosić “wyjazd”, chcąc jak najprędzej mieć za sobą nieuniknione i jak najprędzej powrócić do pozorów rodzinnego życia. Matematyka nieco zawiodła, ale był tu, żywy, przetrwał.
Asterin Eggen
Re: Gospoda „Yggdrasil” Pon 3 Cze - 20:56
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
- Do tej pory nie mogę złapać oddechu - na dowód czego naciągnęła na swoją twarz najzimniejszą, najbardziej beznamiętną maskę, jednocześnie wciskając się w jego oblicze ciętym spojrzeniem. Niegdyś ich dni były pełne droczenia, niekończących się kąśliwości, wyzywających wtrąceń, którymi nauczyła się oddychać, wyobrażając sobie, że w ten sposób mogłaby wyglądać normalność, inna, niezwiązana z Przesmykiem, nieznajoma. Może nie zdawał sobie sprawy, ale drażnił pochowane przez nią nadzieje - głupie, płonne i dziecinne, należące do kogoś, kto jeszcze ośmielał się marzyć pomimo ran, jakie mu zadano -, które dawno temu zdążyła opłakać. Wydawało się jej, że on również tego dokonał, ale gdyby tak było, gdyby pozwolił sobie jej nienawidzić, zgodnie z zamiarem, to zamiast niej odszukałby innego równie wprawnego ślepca, żeby kontynuować swoją naukę. Nie mogło przecież być mu z tym wygodnie - więc dlaczego zagłębiał się w rozmowę ze swobodą Vernera, który nie niósł na swoich ramionach bagażu ich przeszłości? - Jak ci powiem, że nie jestem głodna, to trafię na ścianę, więc niech już będzie tost z tuńczykiem i pomidorami - westchnęła chmurnie, mimo żołądka związanego w ciasny supeł. To nie miała być kolacja, nie bez powodu wybrała gospodę słynącą z regionalnego piwa i występów, zamiast restauracji, których nie brakowało wzdłuż pasaży Midgardu, nawet tutaj, na Ymirze. Asterin była pewna, że gdyby zaprowadziła go do speluny szerzącej nielegalny hazard, Verner poprosiłby krupiera o podanie orzeszków i innych słonych przekąsek i nagiąłby okoliczności do własnej idei, byle nie utracić wizji wspólnego posiłku przy świecach, bez różnicy, czy były nimi zamglone światła Yggdrasila, czy ledwo tlące się żarówki w piwnicznej świątyni pokera i kości. Był właśnie taki: uparty i nieustępliwy, zdolny wykorzystywać swoją kreatywność do tego, by kształtować rzeczywistość podług swojej woli, o tym też zdążyła zapomnieć.
- A nie? Nikt mi nie wmówi, że kiedy wyciągnęli cię spomiędzy ud matki, nie opadłeś od razu na jedwabie - odparowała wyzywająco, unosząc kącik ust w grymasie żmijowatego uśmiechu. Gdyby przyszedł na świat w innych okolicznościach… być może mieliby szansę. Może stworzyliby coś bezkresnego i szczęśliwego, okaleczonego, ale bezpiecznego, coś usidlającego trwalej niż czerń usidlała żyły ślepca; może to on stałby się tym, któremu Wujek wymierzył sprawiedliwość, łamiąc kości, zdzierając skórę, doprowadzając gałki oczne do wrzenia i wykręcając kończyny pod horrendalnym kątem; może to on byłby tym, którego musiałaby opłakiwać w zimnej ostateczności losu. Ale gdyby przyszedł na świat w innych okolicznościach, zapewne nie byłby Vernerem.
- Trenuję, żeby wydać swój pierwszy tomik poezji, miło, że zauważyłeś - tym razem to ona wywróciła błękitem oczu, ale wszystkie następne komentarze zamilkły w jej krwi, kiedy wreszcie zaczął opowiadać. Ciekawość. Nie bez powodu powiadali, że to pierwszy stopień do piekła, a on zawsze był ciekaw, gotów przekraczać granice, by posiąść to, co go intrygowało. Nigdy nie sądziła jednak, że zaprowadzi go to na ścieżkę, z której nie sposób zawrócić, gdy owa ciekawość zostanie zaspokojona, a zasłona niewiedzy opadnie, ukazując świat takim, jaki był. - Najprawdopodobniej rozsądny - wtrąciła względem jego pytania o typ toksykologa, którym stałby się, nie sprawdziwszy wszelkiej trucizny atakującej żyły, tkanki i umysły. Nie chcąc się do tego przyznać - przed bogami, losem i samą sobą - rozumiała go; zniszczyłaby samą siebie, jeśli to przypomniałoby jej o tym, że żyje, i podarowało siłę, przed którą inni będą korzyć się i blednąć. Tak się stało. - To, że spróbowałeś na przekór całemu światu - rodzinie, żonce, rozwydrzonym kolegom w brzydkich mundurach, spaczonej socjecie naukowej? Tak, to mnie zaskoczyło - zmrużyła oczy, odchyliwszy się na siedzeniu, i tym razem skrzyżowała ręce ułożone na drewnianym, lekko chyboczącym się blacie. Verner tego nie ukryje, wystarczy jedno zaklęcie rzucone w obecności przyjaciół czy najbliższych, aby spowita atramentową czernią prawda wyszła na jaw, i co potem? Czy w ogóle to przemyślał? Nie zamierzała potępiać jego wyboru, ten jeden raz dokonał przecież słusznego, intrygowało ją jedynie, czy dokonał go impulsywnie, czy może dokładnie rozważył sznur sunących za tym konsekwencji. - Skąd myśl, że ja cię nie wydam? Może powinnam - wytknęła, mimo przeprosin, którymi wcześniej jej odpowiedział. Rana pięła się zbyt głęboko, wczepiona w pięć ostatnich lat, i nie sposób było ją zmazać w ułamku chwili. Pięknym za nadobne byłoby za to wzbudzić w nim strach, roztoczyć wizję zgliszczy, w jakie przerodzi się jego życie w chwili wypalenia Pieczęci, zamknięcia w czterech ciasnych ścianach szpitala, gdzie odeśle go rodzina przekonana o jego chorobie, ale Verner nie reagował na próby jej gróźb tak, jak Asterin by sobie tego życzyła, wcześniej roześmiał się jej w twarz. Zresztą - za moment to odeszło to na dalszy plan. Ponownie nachyliła się ku niemu i zmarszczyła brwi.
- Chcesz mi powiedzieć, że się na mnie przygotowałeś? - wysyczała, spętana niedowierzaniem. Będziesz wolała, nie ktoś wolałby, ale jak wielkim musiałby być szaleńcem, a przy tym skończonym ryzykantem, żeby od początku przewidywać, że po nauki uda się do niej? Nie mógł mieć pewności, że nie zabije go na miejscu, gdy tylko pokaże jej swoją twarz, na bogów. Po jej wnętrzu prześlizgnęło cię coś ciepłego, niechcianego: poczucie zadowolenia. - Kompletnie cię popieprzyło - mruknęła szorstko. Ale jest w tym coś irytująco czarującego. Coś, czego nie zabraniała sobie dostrzegać, a co i tak spoglądało jej w oczy. - Do tamtej pory nie myślałam, że miesiąc może trwać wieczność - zaczęła po chwili, bo choć w pierwszym odruchu miała ochotę wywarczeć, że poufałość podobnych wynurzeń z jej strony już od dawna nie obowiązywała, to szybko zrozumiała, że był to sposób na ujarzmienie niewygody swoich emocji, wzburzonych przez jego wyznanie. Musiała odzyskać kontrolę, odsłonić fragment duszy, by drugi, uwrażliwiony jak świeża tkanka, zdołać zasłonić. - Ból był w końcu starym przyjacielem, kompanem wpisanym pod powieki i powietrzem w płucach, czymś, co znałam lepiej, niż siebie samą, ale to, wtedy… Takiego bólu nie znałam. Miałam wrażenie, że mnie sprawdza. Że szepcze mi do ucha poddaj się, Asterin, przecież to nie jest tego warte, rozbij sobie głowę o ścianę i zakończ to, ale wiesz co? W dupie miałam takie rady - parsknęła, nie rejestrując, jak łatwo było mu o tym opowiedzieć, teraz, gdy łączył ich wspólny wybór zmieniający bieg przyszłości. - Od wtedy każde zaklęcie nie tylko łagodzi głód, ale jest słodsze niż dziedziny, co do których próbują nam wmówić, że są zdrowsze. Dziedziny dzieci i starców, których nie stać na więcej - prychnęła. Jego też to czeka. Rozpoczął proces siły i potencjału, proces prawdziwej przewagi, teraz to i twoja droga.
- A nie? Nikt mi nie wmówi, że kiedy wyciągnęli cię spomiędzy ud matki, nie opadłeś od razu na jedwabie - odparowała wyzywająco, unosząc kącik ust w grymasie żmijowatego uśmiechu. Gdyby przyszedł na świat w innych okolicznościach… być może mieliby szansę. Może stworzyliby coś bezkresnego i szczęśliwego, okaleczonego, ale bezpiecznego, coś usidlającego trwalej niż czerń usidlała żyły ślepca; może to on stałby się tym, któremu Wujek wymierzył sprawiedliwość, łamiąc kości, zdzierając skórę, doprowadzając gałki oczne do wrzenia i wykręcając kończyny pod horrendalnym kątem; może to on byłby tym, którego musiałaby opłakiwać w zimnej ostateczności losu. Ale gdyby przyszedł na świat w innych okolicznościach, zapewne nie byłby Vernerem.
- Trenuję, żeby wydać swój pierwszy tomik poezji, miło, że zauważyłeś - tym razem to ona wywróciła błękitem oczu, ale wszystkie następne komentarze zamilkły w jej krwi, kiedy wreszcie zaczął opowiadać. Ciekawość. Nie bez powodu powiadali, że to pierwszy stopień do piekła, a on zawsze był ciekaw, gotów przekraczać granice, by posiąść to, co go intrygowało. Nigdy nie sądziła jednak, że zaprowadzi go to na ścieżkę, z której nie sposób zawrócić, gdy owa ciekawość zostanie zaspokojona, a zasłona niewiedzy opadnie, ukazując świat takim, jaki był. - Najprawdopodobniej rozsądny - wtrąciła względem jego pytania o typ toksykologa, którym stałby się, nie sprawdziwszy wszelkiej trucizny atakującej żyły, tkanki i umysły. Nie chcąc się do tego przyznać - przed bogami, losem i samą sobą - rozumiała go; zniszczyłaby samą siebie, jeśli to przypomniałoby jej o tym, że żyje, i podarowało siłę, przed którą inni będą korzyć się i blednąć. Tak się stało. - To, że spróbowałeś na przekór całemu światu - rodzinie, żonce, rozwydrzonym kolegom w brzydkich mundurach, spaczonej socjecie naukowej? Tak, to mnie zaskoczyło - zmrużyła oczy, odchyliwszy się na siedzeniu, i tym razem skrzyżowała ręce ułożone na drewnianym, lekko chyboczącym się blacie. Verner tego nie ukryje, wystarczy jedno zaklęcie rzucone w obecności przyjaciół czy najbliższych, aby spowita atramentową czernią prawda wyszła na jaw, i co potem? Czy w ogóle to przemyślał? Nie zamierzała potępiać jego wyboru, ten jeden raz dokonał przecież słusznego, intrygowało ją jedynie, czy dokonał go impulsywnie, czy może dokładnie rozważył sznur sunących za tym konsekwencji. - Skąd myśl, że ja cię nie wydam? Może powinnam - wytknęła, mimo przeprosin, którymi wcześniej jej odpowiedział. Rana pięła się zbyt głęboko, wczepiona w pięć ostatnich lat, i nie sposób było ją zmazać w ułamku chwili. Pięknym za nadobne byłoby za to wzbudzić w nim strach, roztoczyć wizję zgliszczy, w jakie przerodzi się jego życie w chwili wypalenia Pieczęci, zamknięcia w czterech ciasnych ścianach szpitala, gdzie odeśle go rodzina przekonana o jego chorobie, ale Verner nie reagował na próby jej gróźb tak, jak Asterin by sobie tego życzyła, wcześniej roześmiał się jej w twarz. Zresztą - za moment to odeszło to na dalszy plan. Ponownie nachyliła się ku niemu i zmarszczyła brwi.
- Chcesz mi powiedzieć, że się na mnie przygotowałeś? - wysyczała, spętana niedowierzaniem. Będziesz wolała, nie ktoś wolałby, ale jak wielkim musiałby być szaleńcem, a przy tym skończonym ryzykantem, żeby od początku przewidywać, że po nauki uda się do niej? Nie mógł mieć pewności, że nie zabije go na miejscu, gdy tylko pokaże jej swoją twarz, na bogów. Po jej wnętrzu prześlizgnęło cię coś ciepłego, niechcianego: poczucie zadowolenia. - Kompletnie cię popieprzyło - mruknęła szorstko. Ale jest w tym coś irytująco czarującego. Coś, czego nie zabraniała sobie dostrzegać, a co i tak spoglądało jej w oczy. - Do tamtej pory nie myślałam, że miesiąc może trwać wieczność - zaczęła po chwili, bo choć w pierwszym odruchu miała ochotę wywarczeć, że poufałość podobnych wynurzeń z jej strony już od dawna nie obowiązywała, to szybko zrozumiała, że był to sposób na ujarzmienie niewygody swoich emocji, wzburzonych przez jego wyznanie. Musiała odzyskać kontrolę, odsłonić fragment duszy, by drugi, uwrażliwiony jak świeża tkanka, zdołać zasłonić. - Ból był w końcu starym przyjacielem, kompanem wpisanym pod powieki i powietrzem w płucach, czymś, co znałam lepiej, niż siebie samą, ale to, wtedy… Takiego bólu nie znałam. Miałam wrażenie, że mnie sprawdza. Że szepcze mi do ucha poddaj się, Asterin, przecież to nie jest tego warte, rozbij sobie głowę o ścianę i zakończ to, ale wiesz co? W dupie miałam takie rady - parsknęła, nie rejestrując, jak łatwo było mu o tym opowiedzieć, teraz, gdy łączył ich wspólny wybór zmieniający bieg przyszłości. - Od wtedy każde zaklęcie nie tylko łagodzi głód, ale jest słodsze niż dziedziny, co do których próbują nam wmówić, że są zdrowsze. Dziedziny dzieci i starców, których nie stać na więcej - prychnęła. Jego też to czeka. Rozpoczął proces siły i potencjału, proces prawdziwej przewagi, teraz to i twoja droga.
Verner Forsberg
Re: Gospoda „Yggdrasil” Pią 14 Cze - 14:35
Verner ForsbergŚlepcy
online
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
-Jak widać. - wycedził, widząc w zamian jej upartą, pokerową minę. Równie uparcie wwiercił się jasnymi tęczówkami w twarz Asterin, jakby chciał jej udowodnić, że widzi jej maskę. Jakby chciał się przekonać, czy byłby w stanie ją strącić samą siłą wzroku. Jak bardzo męczy cię ukrywanie emocji, mała konwalio? Czy jest równie proste jak wobec ludzi, którzy nic dla ciebie nie znaczą, czy jestem jednym z nich? Ta świadomość wciąż bolała, ale nie siedziałaby z nim tutaj gdyby nie znaczył dla niej zupełnie nic. Może zwabiła ją jego wiedza, nie on, ale przynajmniej wciąż miał coś do zaoferowania. Uśmiechnął się w sposób, jakim czarował ją niegdyś na romantycznych kolacjach, jakby sprawdzał ile wspomnień może jeszcze wskrzesić i na co może sobie pozwolić. Jak długo wytrzymasz, mała żmijo? Przesiedziałaś kiedyś przez cały weekend w rodzinnym domku letniskowym, odpowiadając sztucznym uśmiechem na szczerą troskę? Udawałaś kogoś innego na wszystkich uroczystościach klanowych, w pracy, w szkole, przez całe życie? Jego myśli dyktowane były arogancją. W głębi duszy nie zapominał, że rozmawia z byłą prostytutką, która była w stanie zwieść nawet jego; ale usiłował przekonać samego siebie, że to on potrafi wejść w rolę na dłużej. Robił to w końcu przez całe życie, odsłaniając nieco więcej jedynie przed nią. Na koniec doświadczyła nawet jego mściwości i złośliwości, bez żadnej cenzury—wady starannie skrywane przed światem, ucementowane w czerni pieczęci.
-Jesteś pewna, że mają tu świeżego tuńczyka? - westchnął, nieufnie podchodząc do jakości ryb, nawet tanich, w takiej spelunie. Od dalszego narzekania powstrzymała go wymowna iskra w jej spojrzeniu, ostatecznie dopiął przecież swego. Pstryknął palcami na kelnera, który spojrzał na niego nieco mniej przychylnie niż w zwyczajowych miejscach, ale Verner prędko podsunął mu srebrną monetę. - Tosty z tuńczykiem i pomidorem, dwa razy i ciemne piwo dla damy. - nie dałby jej żyć, gdyby to ona nic nie zamówiła, ale nie wyjaśnił dlaczego on nie decyduje się na napitek.
Kelner odszedł, a on się z powrotem do Asterin, rozparł wygodniej i zapatrzył na moment w cień jej złośliwego uśmiechu. Brakowało mu tego. Tak bardzo, że w pierwszej chwili aż zapomniał odnieść się do wymierzonej w siebie złośliwości, nie odrywając wzroku od krzywizny jej ust i leciutkiego dołeczka w jednym policzku. - Mam spytać matki o pościel i wrócić do ciebie z odpowiedzią? - westchnął, przewracając w końcu oczyma i ripostując mniej celnie, mniej starannie niż zwykle. Doskonale wiedział, że pościel była jedwabna, taka była najzdrowsza dla ludzi o delikatnej skórze i dla dzieci. Samemu wybierał tą do sypialni rodzinnej i do pokoju dziecięcego, ale to nic nie dało, mała królewna udusiłaby się również w taniej bawełnie. Zamrugał i niecierpliwie spojrzał na kelnera, a potem odprawił go (kolejną srebrną monetą) już na stałe udał, że je przyniesionego tosta. Był niesmaczny, więc szybko odłożył go na talerz i przeszli do ważniejszych tematów.
-Wątpiłaś, że jestem przekorny? - wycedził, gdy jej komentarz ostudził nieco jego satysfakcję. - Czy ty w ogóle mnie kiedyś znałaś? - wyrwało mu się, niezgodnie ze scenariuszem tej rozmowy. Odchrząknął, świadom tego, że nikomu nie ułatwiał poznania siebie i że przed Asterin zataił nawet własną pracę w Kruczej (ale ona przed nim swoją też! Poza tym, był toksykologiem i o tym wiedziała doskonale; na czyich usługach było kwestią drugorzędną) , ale ona… ona miała najłatwiej, jeśli tylko by zechciała. - Czyli słyszałaś o moim ślubie.- odgryzł się mściwie, udając, że wcale nie zrobił wszystkiego by o nim słyszała. Ilu dziennikarzy brukowców przekupił, by spriorytetyzowali go na pierwszych stronach gazet, uznając młodszego syna trzeciego syna jarla za ważniejszą plotkę od skandalu wywołanego przez kogoś ważniejszego! - Ale nie o tym, że jestem wdowcem. - poinformował ją (nagłaśnianie pogrzebu nie było mu na rękę, ale czy naprawdę Asterin całkowicie to nie interesowało?), równie lekko jakby komentował smak piwa (którego nie pił). - Choć faktycznie, zacząłem moje… eksperymenty gdy jeszcze żyła. - dodał, chcąc udowodnić Asterin, że w kwestii magii zakazanej wcale nie obawiał się żony. Uśmiech, i tak sztuczny, spełzł mu wreszcie z twarzy gdy zagroziła, że go wyda. - Liczyłem się z tym. - burknął, ale w oczach i tak błysnął cień lęku, którego nie starał się ukryć. Tylko głupiec nie lękałby się pieczęci. - Sporo by to skomplikowało - szczególnie gdyby zamknięto go w czterech ścianach rodzinnej sypialni, w której mógłby tylko zasnąć na wieki - ale to wkalkulowane ryzyko. Mam nadzieję, że ostatecznie przyjemniej będzie mnie otruć i że zrozumiesz, że zgodnie z moją propozycją moje możliwości są teraz twoimi, a drastycznie skurczą się z pieczęcią. - odpowiedział szeptem, choć może nieco nazbyt oficjalnie. Mogła pamiętać, że formalnością przekazu przykrywał czasem cień własnego dyskomfortu. Rozpogodził się nieco, gdy jego wyznanie sprowokowało wreszcie jej gwałtowniejszą reakcję–kolejną falę zaskoczenia, nagłe zrozumienie rozpływające się w lodowato błękitnych tęczówkach. Śmiało spojrzał jej w oczy, unosząc lekko podbródek.
-Tak. - odpowiedział tylko krótko, potwierdzając jej przypuszczenia. Ja o tobie nie zapomniałem, a nawet gdy chciałem, uniemożliwiły mi to własne sny. Uśmiechnął się z cichą satysfakcją w odpowiedzi na oskarżenie o szaleństwo, brzmiało jak komplement. Streścił własną przemianę ze sztuczną nonszalancją, usiłując zataić przed Asterin tamten niepewność i ból, ale ona przecież i tak musiała wiedzieć. Nie spodziewał się tylko, że sama opowie mu nagle o swojej, z surową i niespodziewaną szczerością. Poderwał głowę, spoglądając na nią szeroko otwartymi oczyma, jakby odsłaniając fragment swojej duszy podarowała mu najcenniejszy prezent. Gdy przyznała się do myśli samobójczych, zapomniał o swoim planie i ostrożności w oswajaniu małej żmii i instynktownie wyciągnął rękę, by nakryć dłonią jej lewą (nieoznaczoną pieczęcią; to wciąż było tabu) dłoń. - Byłaś wtedy sama? - wyrwało mu się cicho, choć chyba nie chciał znać odpowiedzi. Ja byłem z tobą, ale jednak sam. Spoglądał na nią przez chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, by w końcu przyznać, niechętnie i w ramach szczerości za szczerość: -Też miałem takie myśli. - ale nie rozbił sobie głowy, bo była przy nim, nawet jeśli była tylko marą. - Przetrwaliśmy. - usiłował skonkludować optymistycznie. - Miesiąc to niewielka cena.- i, wbrew pozorom, wcale nie był najgorszym miesiącem w jego życiu.
-Jesteś pewna, że mają tu świeżego tuńczyka? - westchnął, nieufnie podchodząc do jakości ryb, nawet tanich, w takiej spelunie. Od dalszego narzekania powstrzymała go wymowna iskra w jej spojrzeniu, ostatecznie dopiął przecież swego. Pstryknął palcami na kelnera, który spojrzał na niego nieco mniej przychylnie niż w zwyczajowych miejscach, ale Verner prędko podsunął mu srebrną monetę. - Tosty z tuńczykiem i pomidorem, dwa razy i ciemne piwo dla damy. - nie dałby jej żyć, gdyby to ona nic nie zamówiła, ale nie wyjaśnił dlaczego on nie decyduje się na napitek.
Kelner odszedł, a on się z powrotem do Asterin, rozparł wygodniej i zapatrzył na moment w cień jej złośliwego uśmiechu. Brakowało mu tego. Tak bardzo, że w pierwszej chwili aż zapomniał odnieść się do wymierzonej w siebie złośliwości, nie odrywając wzroku od krzywizny jej ust i leciutkiego dołeczka w jednym policzku. - Mam spytać matki o pościel i wrócić do ciebie z odpowiedzią? - westchnął, przewracając w końcu oczyma i ripostując mniej celnie, mniej starannie niż zwykle. Doskonale wiedział, że pościel była jedwabna, taka była najzdrowsza dla ludzi o delikatnej skórze i dla dzieci. Samemu wybierał tą do sypialni rodzinnej i do pokoju dziecięcego, ale to nic nie dało, mała królewna udusiłaby się również w taniej bawełnie. Zamrugał i niecierpliwie spojrzał na kelnera, a potem odprawił go (kolejną srebrną monetą) już na stałe udał, że je przyniesionego tosta. Był niesmaczny, więc szybko odłożył go na talerz i przeszli do ważniejszych tematów.
-Wątpiłaś, że jestem przekorny? - wycedził, gdy jej komentarz ostudził nieco jego satysfakcję. - Czy ty w ogóle mnie kiedyś znałaś? - wyrwało mu się, niezgodnie ze scenariuszem tej rozmowy. Odchrząknął, świadom tego, że nikomu nie ułatwiał poznania siebie i że przed Asterin zataił nawet własną pracę w Kruczej (ale ona przed nim swoją też! Poza tym, był toksykologiem i o tym wiedziała doskonale; na czyich usługach było kwestią drugorzędną) , ale ona… ona miała najłatwiej, jeśli tylko by zechciała. - Czyli słyszałaś o moim ślubie.- odgryzł się mściwie, udając, że wcale nie zrobił wszystkiego by o nim słyszała. Ilu dziennikarzy brukowców przekupił, by spriorytetyzowali go na pierwszych stronach gazet, uznając młodszego syna trzeciego syna jarla za ważniejszą plotkę od skandalu wywołanego przez kogoś ważniejszego! - Ale nie o tym, że jestem wdowcem. - poinformował ją (nagłaśnianie pogrzebu nie było mu na rękę, ale czy naprawdę Asterin całkowicie to nie interesowało?), równie lekko jakby komentował smak piwa (którego nie pił). - Choć faktycznie, zacząłem moje… eksperymenty gdy jeszcze żyła. - dodał, chcąc udowodnić Asterin, że w kwestii magii zakazanej wcale nie obawiał się żony. Uśmiech, i tak sztuczny, spełzł mu wreszcie z twarzy gdy zagroziła, że go wyda. - Liczyłem się z tym. - burknął, ale w oczach i tak błysnął cień lęku, którego nie starał się ukryć. Tylko głupiec nie lękałby się pieczęci. - Sporo by to skomplikowało - szczególnie gdyby zamknięto go w czterech ścianach rodzinnej sypialni, w której mógłby tylko zasnąć na wieki - ale to wkalkulowane ryzyko. Mam nadzieję, że ostatecznie przyjemniej będzie mnie otruć i że zrozumiesz, że zgodnie z moją propozycją moje możliwości są teraz twoimi, a drastycznie skurczą się z pieczęcią. - odpowiedział szeptem, choć może nieco nazbyt oficjalnie. Mogła pamiętać, że formalnością przekazu przykrywał czasem cień własnego dyskomfortu. Rozpogodził się nieco, gdy jego wyznanie sprowokowało wreszcie jej gwałtowniejszą reakcję–kolejną falę zaskoczenia, nagłe zrozumienie rozpływające się w lodowato błękitnych tęczówkach. Śmiało spojrzał jej w oczy, unosząc lekko podbródek.
-Tak. - odpowiedział tylko krótko, potwierdzając jej przypuszczenia. Ja o tobie nie zapomniałem, a nawet gdy chciałem, uniemożliwiły mi to własne sny. Uśmiechnął się z cichą satysfakcją w odpowiedzi na oskarżenie o szaleństwo, brzmiało jak komplement. Streścił własną przemianę ze sztuczną nonszalancją, usiłując zataić przed Asterin tamten niepewność i ból, ale ona przecież i tak musiała wiedzieć. Nie spodziewał się tylko, że sama opowie mu nagle o swojej, z surową i niespodziewaną szczerością. Poderwał głowę, spoglądając na nią szeroko otwartymi oczyma, jakby odsłaniając fragment swojej duszy podarowała mu najcenniejszy prezent. Gdy przyznała się do myśli samobójczych, zapomniał o swoim planie i ostrożności w oswajaniu małej żmii i instynktownie wyciągnął rękę, by nakryć dłonią jej lewą (nieoznaczoną pieczęcią; to wciąż było tabu) dłoń. - Byłaś wtedy sama? - wyrwało mu się cicho, choć chyba nie chciał znać odpowiedzi. Ja byłem z tobą, ale jednak sam. Spoglądał na nią przez chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, by w końcu przyznać, niechętnie i w ramach szczerości za szczerość: -Też miałem takie myśli. - ale nie rozbił sobie głowy, bo była przy nim, nawet jeśli była tylko marą. - Przetrwaliśmy. - usiłował skonkludować optymistycznie. - Miesiąc to niewielka cena.- i, wbrew pozorom, wcale nie był najgorszym miesiącem w jego życiu.
Asterin Eggen
Re: Gospoda „Yggdrasil” Czw 27 Cze - 11:27
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Maska na masce, tysiące nałożonych na siebie kłamstw, ale to on, nie ona, był w nich mistrzem. Czy gdyby tak nie było, Asterin zdołałaby przewidzieć bezwzględną ideę kiełkującą pomiędzy gruzłami zranionych uczuć, zrzuconych przez nią na karb urażonego męskiego ego? Ich relacja rozpoczęła się od młodzieńczych burzliwości, lecz przez wspomnienia krnąbrnego, niezasadnie lubianego chłopca przebił się wreszcie obraz czarującego, błyskotliwego człowieka, który wniknął w nią wraz z oddechem i zamieszkał w jej myślach prawie niepostrzeżenie.
- Obawiasz się o swoje wrażliwe kubki smakowe? Klanowa kolacja to to nie będzie - zapowiedziała z nieprzyzwoitą satysfakcją, teraz wręcz mając nadzieję, że w zaplanowanym posiłku - na który zresztą sam się uparł - Verner nie odnajdzie przyjemności. A mimo to nie poddał się walkowerem i Asterin kątem oka zerknęła na błysk w spojrzeniu kelnera, któremu zaoferowano sowitą zapłatę, na to, jak postawa z nieufnej i pobłażliwej zmieniła się w usłużną i zachęconą, na to wreszcie, jak talar otwierał przed człowiekiem wachlarz możliwości, modelując kręgosłupy otoczenia jak plastyczną, miękką glinę. Nie spodobało się jej to. Prychnąwszy wzgardliwie na określenie, którym ją obdarzył, skrzywiła się pod nosem, zupełnie jakby to ją Forsberg próbował przekupić. Przed oczyma znów stanęły monety upadające prosto pod jej nogi, w uszach zadźwięczał ich prześmiewczy brzdęk okraszony wykrzyczaną w desperacji potrzebą, której zignorowanie przyszło łatwiej tylko dlatego, że próbował ją kupić, potraktował jak dziwkę - którą była, ale nie dla niego.
- O tak, i koniecznie wspomnij jej, że pyta o to stara znajoma z Przesmyku. Mama będzie zachwycona - parsknęła kąśliwie, przyciągając kufel bliżej zaraz po tym, jak szkło dotknęło blatu. To nie tosta potrzebowała, lecz właśnie alkoholu, głębokiego smaku piwa lanego ze starej beczki, nie dość silnego, by zmącić jej zmysły ani przytępić uważność, ale miała nadzieję, że na tyle błogiego, by choć przez chwilę mogła spojrzeć na Vernera bez żalu i złości. Czy to w ogóle było możliwe? Starał się, miała tego świadomość, wydawał się chłonąć ten moment, jednak widziała również w jego oczach ten charakterystyczny błysk - zamglony na moment przez coś, czego nie potrafiła zdefiniować i czego wcześniej chyba w nim nie widziała. Coś ostrawego na krańcach, niedopowiedzianego, ciężkiego, nie mającego związku z magią zakazaną, bo do niej, jak zauważyła, podchodził z dumą.
Nosiła się z zamiarem uniesienia naczynia do ust i wychylenia kilku pokaźnych łyków, gdy z jego gardła wydostało się na powierzchnię to pytanie - rozczarowane, zabarwione nutą rozgoryczenia i gniewu, przez co znów zmrużyła powieki i dłoń, dotychczas leniwie ujmująca rączkę kufla, zacisnęła się na szklanym pałąku jak sokoli szpon. - Uważałam, że jesteś na to zbyt wygodny - warknęła, zamroczona czerwienią rozlewającą się pod sklepieniem czaszki, złością w najczystszej, szkarłatnej postaci. - Wiem, w jaki sposób ruszasz nogą, kiedy się niecierpliwisz, i jaki rytm wtedy nią wygrywasz. Wiem, że nie cierpisz cytrynowej pasty do zębów, a przesłodzona herbata to dla ciebie blamaż. Wiem, że chciałbyś odkryć nieznany gatunek konwalii i nazwać ją swoim imieniem. Te i wiele innych rzeczy. Tak, myślę, że kiedyś cię znałam - wycedziła, wzruszeniem ramion kwitując temat jego małżeństwa, a jego zakończenie: zimnym, nieporuszonym spojrzeniem. Każdy wyraz współczucia byłby fałszem, nie dbała o tamtą uśmiechniętą panienkę z okładki brukowca, nie odczuła także niczego związanego z jej śmiercią, jedynie ukłucie mściwego zadowolenia na to, że on również coś stracił. Kogoś, choć nie wątpiła w to, że ostatnie tchnienie jego żony przebiegło spokojniej niż agonia zadana temu, któremu ona oddała własne przywiązanie. Zamiast tego przywiodła kraniec zimnego kufla do ust i wreszcie pociągnęła łyk, obmywając gardło z zaczynu wypowiedzianych do niego słów, których dawno temu się wyrzekła. Znali siebie nawzajem - nie, znali wersje siebie, tak prawdziwe, jak w kolizji dwóch światów było to możliwe. Jednak przez to, że zdążyli siebie poznać, nie umknął jej delikatny cień szczerości odbity w spojrzeniu Vernera, gdy w jego kontekście rozmawiali o pieczęci. Liczył się z tym i mimo to zaryzykował, cóż za głupiec! Odważny, niepoprawny głupiec. Słuchała go w ciszy, jakby cały czas rozważała, co z nim zrobić, czy oddać go Kruczym w celu weryfikacji podejrzanego o ślepotę galdra, czy od razu wystosować list do jego jarla, ale nie mogła opędzić się od myśli, że oboje wiedzą, iż tego nie zrobi. Nawet jeśli powinna. Nawet jeśli chciała.
- A moje możliwości? Pomyślałeś o nich choćby przez chwilę, zanim mnie zdradziłeś i naznaczyłeś jak tchórz? - syknęła znad kufla. Wylegujący się na talerzyku tost stygnął, nie zyskawszy ani odrobiny uwagi, bo z tak zaciśniętym żołądkiem nie przełknęłaby jednego kęsa, sam fakt upicia odrobiny piwa był zaskakujący. Co to miało na celu, Vernerze? Pragnął zaimponować kolegom? Odpłacić się jej za to, że zdecydowała się odejść jako pierwsza, zanim on zyskałby szansę podjęcia tej decyzji? Nie, nie potrafiła mu tego wybaczyć, nie pogodziła się z tym, do czego doszło pięć lat temu, nie potrafiła wymagać od siebie, by rana sprzed połowy dekady się zabliźniła. Odsłaniał się przed nią, składał swój los w jej ręce, ale to nie wystarczyło i nie była pewna, czy kiedykolwiek wystarczy.
Dlatego też zamarła, kiedy poczuła na swojej dłoni jego palce. Jego skóra wciąż była tak samo ciepła jak kiedyś, jego palce wciąż były pokryte tymi samymi zgrubieniami od oporządzania ingrediencji alchemicznych, choć miała wrażenie, że dorobił się kilku nowych, świeższych. Jego dotyk wciąż był tak samo parzący i wabiący, teraz podbity także innym rodzajem gorąca - jej własnego gniewu, bo to, że jej dotknął, wytrąciło ją z równowagi, zachwiało nią. Przez moment patrzyła na gest cichego wsparcia i zrozumienia, pozwoliła mu wybrzmieć, zanim cofnęła rękę i znów sięgnęła do kufla, chłodząc gardło długim łykiem piwa, a skórę chłodem szkła. Powinna go nienawidzić, w pewnym sensie wciąż nienawidziła, ale złapała się na tym, że lapidarny dotyk dłoni nie wzbudził w niej takiej niechęci, o jaką się podejrzewała.
- I tak, i nie. A ty? - odpowiedziała równie lakonicznie, Wujek trzymał ją nieopodal, rozczulony lub rozbawiony jej przemianą, ale nie zaoferował jej wsparcia i właściwie dobrze się stało: bo gdyby trzymał ją przy piersi i szeptał, że wszystko będzie dobrze, poczułaby, że może polegać na tym wsparciu, wierzyć tej opiekuńczości. Nie chciała tego. Pragnęła wyszarpać siłę i moc własnymi zębami. - Niewielka - zgodziła się pewnie, pokrętnie zadowolona, że i on tak uważał. - Ile czarów zdążyłeś opanować? Jest coś, co nie sprawia ci już problemów? Pochwal się, jak się do tego przygotowałeś, przecież wiem, że lubisz własne dokonania - krzywy uśmiech wytyczył łuk jej ust, wciąż przesiąknięty niedowierzaniem i absurdem; pochwal się, jak się na mnie przygotowałeś.
- Obawiasz się o swoje wrażliwe kubki smakowe? Klanowa kolacja to to nie będzie - zapowiedziała z nieprzyzwoitą satysfakcją, teraz wręcz mając nadzieję, że w zaplanowanym posiłku - na który zresztą sam się uparł - Verner nie odnajdzie przyjemności. A mimo to nie poddał się walkowerem i Asterin kątem oka zerknęła na błysk w spojrzeniu kelnera, któremu zaoferowano sowitą zapłatę, na to, jak postawa z nieufnej i pobłażliwej zmieniła się w usłużną i zachęconą, na to wreszcie, jak talar otwierał przed człowiekiem wachlarz możliwości, modelując kręgosłupy otoczenia jak plastyczną, miękką glinę. Nie spodobało się jej to. Prychnąwszy wzgardliwie na określenie, którym ją obdarzył, skrzywiła się pod nosem, zupełnie jakby to ją Forsberg próbował przekupić. Przed oczyma znów stanęły monety upadające prosto pod jej nogi, w uszach zadźwięczał ich prześmiewczy brzdęk okraszony wykrzyczaną w desperacji potrzebą, której zignorowanie przyszło łatwiej tylko dlatego, że próbował ją kupić, potraktował jak dziwkę - którą była, ale nie dla niego.
- O tak, i koniecznie wspomnij jej, że pyta o to stara znajoma z Przesmyku. Mama będzie zachwycona - parsknęła kąśliwie, przyciągając kufel bliżej zaraz po tym, jak szkło dotknęło blatu. To nie tosta potrzebowała, lecz właśnie alkoholu, głębokiego smaku piwa lanego ze starej beczki, nie dość silnego, by zmącić jej zmysły ani przytępić uważność, ale miała nadzieję, że na tyle błogiego, by choć przez chwilę mogła spojrzeć na Vernera bez żalu i złości. Czy to w ogóle było możliwe? Starał się, miała tego świadomość, wydawał się chłonąć ten moment, jednak widziała również w jego oczach ten charakterystyczny błysk - zamglony na moment przez coś, czego nie potrafiła zdefiniować i czego wcześniej chyba w nim nie widziała. Coś ostrawego na krańcach, niedopowiedzianego, ciężkiego, nie mającego związku z magią zakazaną, bo do niej, jak zauważyła, podchodził z dumą.
Nosiła się z zamiarem uniesienia naczynia do ust i wychylenia kilku pokaźnych łyków, gdy z jego gardła wydostało się na powierzchnię to pytanie - rozczarowane, zabarwione nutą rozgoryczenia i gniewu, przez co znów zmrużyła powieki i dłoń, dotychczas leniwie ujmująca rączkę kufla, zacisnęła się na szklanym pałąku jak sokoli szpon. - Uważałam, że jesteś na to zbyt wygodny - warknęła, zamroczona czerwienią rozlewającą się pod sklepieniem czaszki, złością w najczystszej, szkarłatnej postaci. - Wiem, w jaki sposób ruszasz nogą, kiedy się niecierpliwisz, i jaki rytm wtedy nią wygrywasz. Wiem, że nie cierpisz cytrynowej pasty do zębów, a przesłodzona herbata to dla ciebie blamaż. Wiem, że chciałbyś odkryć nieznany gatunek konwalii i nazwać ją swoim imieniem. Te i wiele innych rzeczy. Tak, myślę, że kiedyś cię znałam - wycedziła, wzruszeniem ramion kwitując temat jego małżeństwa, a jego zakończenie: zimnym, nieporuszonym spojrzeniem. Każdy wyraz współczucia byłby fałszem, nie dbała o tamtą uśmiechniętą panienkę z okładki brukowca, nie odczuła także niczego związanego z jej śmiercią, jedynie ukłucie mściwego zadowolenia na to, że on również coś stracił. Kogoś, choć nie wątpiła w to, że ostatnie tchnienie jego żony przebiegło spokojniej niż agonia zadana temu, któremu ona oddała własne przywiązanie. Zamiast tego przywiodła kraniec zimnego kufla do ust i wreszcie pociągnęła łyk, obmywając gardło z zaczynu wypowiedzianych do niego słów, których dawno temu się wyrzekła. Znali siebie nawzajem - nie, znali wersje siebie, tak prawdziwe, jak w kolizji dwóch światów było to możliwe. Jednak przez to, że zdążyli siebie poznać, nie umknął jej delikatny cień szczerości odbity w spojrzeniu Vernera, gdy w jego kontekście rozmawiali o pieczęci. Liczył się z tym i mimo to zaryzykował, cóż za głupiec! Odważny, niepoprawny głupiec. Słuchała go w ciszy, jakby cały czas rozważała, co z nim zrobić, czy oddać go Kruczym w celu weryfikacji podejrzanego o ślepotę galdra, czy od razu wystosować list do jego jarla, ale nie mogła opędzić się od myśli, że oboje wiedzą, iż tego nie zrobi. Nawet jeśli powinna. Nawet jeśli chciała.
- A moje możliwości? Pomyślałeś o nich choćby przez chwilę, zanim mnie zdradziłeś i naznaczyłeś jak tchórz? - syknęła znad kufla. Wylegujący się na talerzyku tost stygnął, nie zyskawszy ani odrobiny uwagi, bo z tak zaciśniętym żołądkiem nie przełknęłaby jednego kęsa, sam fakt upicia odrobiny piwa był zaskakujący. Co to miało na celu, Vernerze? Pragnął zaimponować kolegom? Odpłacić się jej za to, że zdecydowała się odejść jako pierwsza, zanim on zyskałby szansę podjęcia tej decyzji? Nie, nie potrafiła mu tego wybaczyć, nie pogodziła się z tym, do czego doszło pięć lat temu, nie potrafiła wymagać od siebie, by rana sprzed połowy dekady się zabliźniła. Odsłaniał się przed nią, składał swój los w jej ręce, ale to nie wystarczyło i nie była pewna, czy kiedykolwiek wystarczy.
Dlatego też zamarła, kiedy poczuła na swojej dłoni jego palce. Jego skóra wciąż była tak samo ciepła jak kiedyś, jego palce wciąż były pokryte tymi samymi zgrubieniami od oporządzania ingrediencji alchemicznych, choć miała wrażenie, że dorobił się kilku nowych, świeższych. Jego dotyk wciąż był tak samo parzący i wabiący, teraz podbity także innym rodzajem gorąca - jej własnego gniewu, bo to, że jej dotknął, wytrąciło ją z równowagi, zachwiało nią. Przez moment patrzyła na gest cichego wsparcia i zrozumienia, pozwoliła mu wybrzmieć, zanim cofnęła rękę i znów sięgnęła do kufla, chłodząc gardło długim łykiem piwa, a skórę chłodem szkła. Powinna go nienawidzić, w pewnym sensie wciąż nienawidziła, ale złapała się na tym, że lapidarny dotyk dłoni nie wzbudził w niej takiej niechęci, o jaką się podejrzewała.
- I tak, i nie. A ty? - odpowiedziała równie lakonicznie, Wujek trzymał ją nieopodal, rozczulony lub rozbawiony jej przemianą, ale nie zaoferował jej wsparcia i właściwie dobrze się stało: bo gdyby trzymał ją przy piersi i szeptał, że wszystko będzie dobrze, poczułaby, że może polegać na tym wsparciu, wierzyć tej opiekuńczości. Nie chciała tego. Pragnęła wyszarpać siłę i moc własnymi zębami. - Niewielka - zgodziła się pewnie, pokrętnie zadowolona, że i on tak uważał. - Ile czarów zdążyłeś opanować? Jest coś, co nie sprawia ci już problemów? Pochwal się, jak się do tego przygotowałeś, przecież wiem, że lubisz własne dokonania - krzywy uśmiech wytyczył łuk jej ust, wciąż przesiąknięty niedowierzaniem i absurdem; pochwal się, jak się na mnie przygotowałeś.
Verner Forsberg
Re: Gospoda „Yggdrasil” Sob 6 Lip - 18:47
Verner ForsbergŚlepcy
online
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Spoglądał na (prędko przyniesionego, dzięki napiwkowi) tuńczyka na czerstwym chlebie z nieufnością, niespecjalnie starając się skrywać własne obrzydzenie, ale coś zmieniło się w wyrazie jego twarzy, gdy odniosła się do klanowych kolacji. Niegdyś był dumny z własnego pochodzenia, niegdyś chciał jej nim zaimponować, ale teraz miał wrażenie, że w jej ustach klan brzmi jak obelga. Wcześniej nie odbierał tonu Asterin w ten sposób — kiedy to się zmieniło? Teraz, gdy musiała być świadoma jak łatwo mógł utracić własne nazwisko? Czy wtedy, gdy świadomie chciał je odrzucić dla niej, a ona wzgardziła tym gestem, wzgardziła wygodnym życiem, które nawet pomimo mezaliansu mógłby jej zaoferować (z pewnością łatwiej niż sobie teraz!), wzgardziła nim?
Coś przekornego i upartego błysnęło w jego spojrzeniu. Zamiast odpowiedzieć, demonstracyjnie wgryzł się w kanapkę. Przez moment miał wrażenie, że stanie mu w gardle, ale to wcale nie była jego słabość woli, po prostu się nie wyspał i nie powinien jeść tuńczyka na pełny po śniadaniu żołądek. Może na przyszłość nie powinien jeść tak łapczywie, ale to ona go sprowokowała. Zmusił się do przełknięcia suchego kęsu, prędko popił go ohydnym piwem i uśmiechnął się na tyle szeroko, na ile pozwalały mu okoliczności.
-Właściwie jest całkiem smaczne. – wysyczał kłamstwo na jednym wydechu. Rozbrzmiał brzęk gwałtownie odkładanego na stół kufla, ale Verner nie wiedział, że obydwoje myśleli teraz o brzęku tamtych monet.
Właściwie, obawiał się, że Asterin (która musiałaby go znać bardzo dobrze, żeby zrobić mu coś takiego) zepchnęła go i wspomnienia o nim do niepamięci, że skazała go na coś gorszego od nienawiści. Na obojętność. Nade wszystko nie znosił czuć się ignorowany, a ich ostatnie spotkanie pod jej celą skończyło się właśnie tym. Sadomasochistycznie powracał pod kraty dopóki konieczność zatarcia dowodów i podejrzeń nie kazała mu przestać; sadomasochistycznie słuchał nietypowej dla Asterin ciszy i zaczynał rozumieć, że sama jego obecność musiała boleć ją równie mocno jak pieczęć, bo inaczej nie byłaby w stanie ignorować go tak skutecznie. Pewnego dnia po prostu nie przyszedł, bo nie mógł już dyskretnie przychodzić. Zamiast słów pożegnania zaaranżował okładkę gazety, ale milcząca Asterin nawiedzała go dalej, w snach prześladujących go na jawie.
Ślepnąc, chciał zrobić coś, czego nie mogła zignorować, ale gdzieś pozostał w nim irracjonalny lęk, że i tak będzie potrafiła. Albo racjonalna i nabyta niechętnie wraz z życiowym doświadczeniem, że niektórych rzeczyna przykład śmierci dziecka nie da się cofnąć ani naprawić.
Znał ją na tyle, by dostrzec jej złość, skrytą pod cichym głosem i lodowatym spojrzeniem. Na moment zaparło mu dech w piersiach — z satysfakcji, oszołomienia i tęsknoty, z którą nigdy się nie uporał. Tęsknił za nią, taką, płomienną i jadowitą pod maską pokerowej twarzy. Pozwolił sobie przez chwilę błądzić spojrzeniem po jej twarzy, po kocich oczach i pełnych wargach i krzywiźnie kości policzkowych. Pozwolił sobie — wreszcie, bo pomimo pewności siebie podchodził do tej rozmowy dość zadaniowo, jak do gry, której nie mógł przegrać — poczuć, że Asterin faktycznie jest blisko, prawdziwa, rzeczywista, rozzłoszczona w sposób, którego nie mogły oddać nawet jego koszmary. Pozwolił sobie wsłuchać się w jej słowa, zdradzające, że wcale go nie zapomniała.
- Prawie trafiłaś, ale i tak się mylisz. – odezwał się dopiero, gdy zamilkła. Zsunął dłoń na własne kolano by powstrzymać nerwowy ruch zniecierpliwienia, który tak wnikliwie zdiagnozowała. Niecierpliwił się, bo chciał, by mówiła dalej. Nie słyszał tego od niej wcześniej, tych wszystkich detali, które zauważyła.
Może jest spostrzegawcza i widziała nawyki wszystkich stałych klie—
- Chciałem nazwać nowy gatunek konwalii twoim imieniem. – wypalił by zagłuszyć niewygodną myśl, ale nie okazał zawstydzenia własnym wyzwaniem; jedynie rzucił jej nieco wyzywające spojrzenie. – Też myślałem kiedyś, że cię znałem. – przyznał cicho, w odróżnieniu od Asterin używając formy przeszłej. Myślał tak, zanim tamten człowiek opowiedział mu o niej stek bzdur, których nie mógł zignorować, bo oszczerstwa nieznajomego wypełniały luki w miejscach jej blizn, dopowiadając upiorny rozdział do zagadki, którą i tak pragnął rozwikłać. Do ostatniej chwili miał głupią nadzieję, że Asterin po prostu zaprzeczy — a jeśli by nie mogła, to chyba nawet chciał uwierzyć wtedy w jej kłamstwo. Chciał też poznać tamtą Eggen, ale nie dała mu takiej szansy. Jej nowy obraz, wciąż niepełny i zwodniczy, wyłaniał się z przeszukiwanego mieszkania i z poszlak, które musiał zbadać i które starannie zniszczył albo zanieczyścił — w niektórych rozpoznając składniki, które samemu jej podarował. Czuł wtedy dziwną pustkę, podobną tej, która dopadła go teraz — gdy Asterin całkowicie zignorowała słowa o jego żonie, gdy nie pozwoliła mu się pochwalić.
- Pytasz retorycznie, bo jesteś na mnie zła, czy naprawdę chcesz wiedzieć, co wtedy myślałem? – upewnił się, spoglądając z góry w jej roziskrzone oczy i odbicie ust w tafli piwa. Odczekał pół sekundy, ale obydwoje wiedzieli, że i tak odpowie. -Myślałem, że i tak nie może być gorzej. – przyznał cicho. – I że musisz być bardzo słaba by tkwić w tak poniżającej sytuacji, albo bardzo silna by ją przetrwać. – skwitował, z trudem dławiąc w gardle inne cisnące się na język słowa i pretensje, próbując ująć własne motywacje w zimną kalkulację. Nie mógł przecież pokazać, że się o nią bał, że przez chwilę chciał ją zamknąć w klatce zamiast żyć ze świadomością, że kiedyś zawiedzie ją magia i zarżnie ją byle opryszek; nie mógł pokazać, że się mylił.
Opanowanie słów kosztowało go tyle, że nie powstrzymał odruchowego gestu. Otrzeźwiło go jej spojrzenie, ale zamiast od razu cofnąć dłoń, zatrzymał ją w bezruchu, w zamian pozwalając wycofać się samej Asterin. Kilka sekund — za dużo i za mało.
Zamrugał powoli, ciężko.
- I tak, i nie. – odwzajemnił się jej równie lakonicznie. Chciał być sam, ale Siri wybiła mu to z głowy, choć paradoksalnie wolał wtedy towarzystwo widmowej Asterin i bardziej obojętnego ślepca, którego nie ranił widokiem swojego cierpienia. Nie chciał mówić Asterin o Siri, o kimś, czyjego sekretu nie zdradził. Cień uśmiechu ułatwił mu tą decyzję i poprawił humor. – Umiem sobie zorganizować pomoc – w nauce, w przejściu przemiany - nie przyszedłem do ciebie bo oślepłem, tylko bo – oślepłem dla ciebie – chcę skorzystać z twojej pomocy, twojego podejścia do tej magii. – zaznaczył, chcąc żeby to było absolutnie jasne. Nie był desperatem, który zbłądził we własnych eksperymentach i szukał teraz dawnej znajomej z braku innych kotwic. Nie kłamał jednak — nie ufał innym ślepcom na tyle, by uwierzyć, że nauczą go wszystkiego; a podejście Siri do unikania ćwiczeń na żywych obiektach zupełnie mu nie odpowiadało. – Draumr mein. – odpowiedział bez namysłu, bo czar wywołujący lęk był pierwszym, który poznał. Na własnej skórze. Ktoś inny zacząłby się go lękać, ale w paradoksalnej potrzebie oswojenia tej traumy, Verner postanowił ćwiczyć go na innych. - Eitrað vatn, ale byłabyś rozczarowana, gdybym go nie znał. – uśmiechnął się z dumą, czar zatruwający wodę był obowiązkowy w jego repertuarze. -Spektakularny, choć trucizny są precyzyjniejsze. Gargan bardzo mi się podoba. Próbowałem zapoznać się z większością podstaw, czy to od nauczycieli, czy z ksiąg. Nie wszystko mi wychodzi, ale nadrobię to. – pochwalił się, zgodnie z jej życzeniem. Większością, bo tylko zaklęcia ukazującego komuś zwłoki ukochanej osoby nigdy nie rzuci — nie, dopóki istniało ryzyko, że samemu też ujrzy wtedy… coś podobnego.
/zt Verner & Asterin
Coś przekornego i upartego błysnęło w jego spojrzeniu. Zamiast odpowiedzieć, demonstracyjnie wgryzł się w kanapkę. Przez moment miał wrażenie, że stanie mu w gardle, ale to wcale nie była jego słabość woli, po prostu się nie wyspał i nie powinien jeść tuńczyka na pełny po śniadaniu żołądek. Może na przyszłość nie powinien jeść tak łapczywie, ale to ona go sprowokowała. Zmusił się do przełknięcia suchego kęsu, prędko popił go ohydnym piwem i uśmiechnął się na tyle szeroko, na ile pozwalały mu okoliczności.
-Właściwie jest całkiem smaczne. – wysyczał kłamstwo na jednym wydechu. Rozbrzmiał brzęk gwałtownie odkładanego na stół kufla, ale Verner nie wiedział, że obydwoje myśleli teraz o brzęku tamtych monet.
Właściwie, obawiał się, że Asterin (która musiałaby go znać bardzo dobrze, żeby zrobić mu coś takiego) zepchnęła go i wspomnienia o nim do niepamięci, że skazała go na coś gorszego od nienawiści. Na obojętność. Nade wszystko nie znosił czuć się ignorowany, a ich ostatnie spotkanie pod jej celą skończyło się właśnie tym. Sadomasochistycznie powracał pod kraty dopóki konieczność zatarcia dowodów i podejrzeń nie kazała mu przestać; sadomasochistycznie słuchał nietypowej dla Asterin ciszy i zaczynał rozumieć, że sama jego obecność musiała boleć ją równie mocno jak pieczęć, bo inaczej nie byłaby w stanie ignorować go tak skutecznie. Pewnego dnia po prostu nie przyszedł, bo nie mógł już dyskretnie przychodzić. Zamiast słów pożegnania zaaranżował okładkę gazety, ale milcząca Asterin nawiedzała go dalej, w snach prześladujących go na jawie.
Ślepnąc, chciał zrobić coś, czego nie mogła zignorować, ale gdzieś pozostał w nim irracjonalny lęk, że i tak będzie potrafiła. Albo racjonalna i nabyta niechętnie wraz z życiowym doświadczeniem, że niektórych rzeczy
Znał ją na tyle, by dostrzec jej złość, skrytą pod cichym głosem i lodowatym spojrzeniem. Na moment zaparło mu dech w piersiach — z satysfakcji, oszołomienia i tęsknoty, z którą nigdy się nie uporał. Tęsknił za nią, taką, płomienną i jadowitą pod maską pokerowej twarzy. Pozwolił sobie przez chwilę błądzić spojrzeniem po jej twarzy, po kocich oczach i pełnych wargach i krzywiźnie kości policzkowych. Pozwolił sobie — wreszcie, bo pomimo pewności siebie podchodził do tej rozmowy dość zadaniowo, jak do gry, której nie mógł przegrać — poczuć, że Asterin faktycznie jest blisko, prawdziwa, rzeczywista, rozzłoszczona w sposób, którego nie mogły oddać nawet jego koszmary. Pozwolił sobie wsłuchać się w jej słowa, zdradzające, że wcale go nie zapomniała.
- Prawie trafiłaś, ale i tak się mylisz. – odezwał się dopiero, gdy zamilkła. Zsunął dłoń na własne kolano by powstrzymać nerwowy ruch zniecierpliwienia, który tak wnikliwie zdiagnozowała. Niecierpliwił się, bo chciał, by mówiła dalej. Nie słyszał tego od niej wcześniej, tych wszystkich detali, które zauważyła.
Może jest spostrzegawcza i widziała nawyki wszystkich stałych klie—
- Chciałem nazwać nowy gatunek konwalii twoim imieniem. – wypalił by zagłuszyć niewygodną myśl, ale nie okazał zawstydzenia własnym wyzwaniem; jedynie rzucił jej nieco wyzywające spojrzenie. – Też myślałem kiedyś, że cię znałem. – przyznał cicho, w odróżnieniu od Asterin używając formy przeszłej. Myślał tak, zanim tamten człowiek opowiedział mu o niej stek bzdur, których nie mógł zignorować, bo oszczerstwa nieznajomego wypełniały luki w miejscach jej blizn, dopowiadając upiorny rozdział do zagadki, którą i tak pragnął rozwikłać. Do ostatniej chwili miał głupią nadzieję, że Asterin po prostu zaprzeczy — a jeśli by nie mogła, to chyba nawet chciał uwierzyć wtedy w jej kłamstwo. Chciał też poznać tamtą Eggen, ale nie dała mu takiej szansy. Jej nowy obraz, wciąż niepełny i zwodniczy, wyłaniał się z przeszukiwanego mieszkania i z poszlak, które musiał zbadać i które starannie zniszczył albo zanieczyścił — w niektórych rozpoznając składniki, które samemu jej podarował. Czuł wtedy dziwną pustkę, podobną tej, która dopadła go teraz — gdy Asterin całkowicie zignorowała słowa o jego żonie, gdy nie pozwoliła mu się pochwalić.
- Pytasz retorycznie, bo jesteś na mnie zła, czy naprawdę chcesz wiedzieć, co wtedy myślałem? – upewnił się, spoglądając z góry w jej roziskrzone oczy i odbicie ust w tafli piwa. Odczekał pół sekundy, ale obydwoje wiedzieli, że i tak odpowie. -Myślałem, że i tak nie może być gorzej. – przyznał cicho. – I że musisz być bardzo słaba by tkwić w tak poniżającej sytuacji, albo bardzo silna by ją przetrwać. – skwitował, z trudem dławiąc w gardle inne cisnące się na język słowa i pretensje, próbując ująć własne motywacje w zimną kalkulację. Nie mógł przecież pokazać, że się o nią bał, że przez chwilę chciał ją zamknąć w klatce zamiast żyć ze świadomością, że kiedyś zawiedzie ją magia i zarżnie ją byle opryszek; nie mógł pokazać, że się mylił.
Opanowanie słów kosztowało go tyle, że nie powstrzymał odruchowego gestu. Otrzeźwiło go jej spojrzenie, ale zamiast od razu cofnąć dłoń, zatrzymał ją w bezruchu, w zamian pozwalając wycofać się samej Asterin. Kilka sekund — za dużo i za mało.
Zamrugał powoli, ciężko.
- I tak, i nie. – odwzajemnił się jej równie lakonicznie. Chciał być sam, ale Siri wybiła mu to z głowy, choć paradoksalnie wolał wtedy towarzystwo widmowej Asterin i bardziej obojętnego ślepca, którego nie ranił widokiem swojego cierpienia. Nie chciał mówić Asterin o Siri, o kimś, czyjego sekretu nie zdradził. Cień uśmiechu ułatwił mu tą decyzję i poprawił humor. – Umiem sobie zorganizować pomoc – w nauce, w przejściu przemiany - nie przyszedłem do ciebie bo oślepłem, tylko bo – oślepłem dla ciebie – chcę skorzystać z twojej pomocy, twojego podejścia do tej magii. – zaznaczył, chcąc żeby to było absolutnie jasne. Nie był desperatem, który zbłądził we własnych eksperymentach i szukał teraz dawnej znajomej z braku innych kotwic. Nie kłamał jednak — nie ufał innym ślepcom na tyle, by uwierzyć, że nauczą go wszystkiego; a podejście Siri do unikania ćwiczeń na żywych obiektach zupełnie mu nie odpowiadało. – Draumr mein. – odpowiedział bez namysłu, bo czar wywołujący lęk był pierwszym, który poznał. Na własnej skórze. Ktoś inny zacząłby się go lękać, ale w paradoksalnej potrzebie oswojenia tej traumy, Verner postanowił ćwiczyć go na innych. - Eitrað vatn, ale byłabyś rozczarowana, gdybym go nie znał. – uśmiechnął się z dumą, czar zatruwający wodę był obowiązkowy w jego repertuarze. -Spektakularny, choć trucizny są precyzyjniejsze. Gargan bardzo mi się podoba. Próbowałem zapoznać się z większością podstaw, czy to od nauczycieli, czy z ksiąg. Nie wszystko mi wychodzi, ale nadrobię to. – pochwalił się, zgodnie z jej życzeniem. Większością, bo tylko zaklęcia ukazującego komuś zwłoki ukochanej osoby nigdy nie rzuci — nie, dopóki istniało ryzyko, że samemu też ujrzy wtedy… coś podobnego.
/zt Verner & Asterin