Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Łazienka

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Łazienka
    Podobnie jak reszta mieszkania, jest słoneczna i zielona - poza tym jednak niezbyt wymyślna. Ot, dość pojemnych szafek, by pomieścić całą gamę kosmetyków i miękkich ręczników; wygodna wanna, zlew i lustro dość duże, by przeglądać się w nim komfortowo.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    3 VI 2001 r.

    Gwałtowne przeprosiny Vai łagodziły złość Sarnai znacznie lepiej, niż cokolwiek innego – głównie dlatego, że się ich nie spodziewała i dlatego, że dopiero one pozwoliły wilczycy uzmysłowić sobie, jak cholernie źle czuła się z myślą, że jej była może nie ufać jej do tego stopnia. Teraz, gdy strażniczka prostowała swoje słowa, ulga, jaka rozrosła się w sercu Eskoli, porażała swoimi rozmiarami i dławiła wszystkie słowa, po jakie mogła chcieć sięgnąć Sarnai.
    Wtuliła policzek w dłoń Vai zanim zdążyła pomyśleć, że nie powinna.
    - W porządku – wychrypiała wreszcie na słowotok Brazylijki i chrząknęła cicho. – Ja... Okej. W porządku, Vaia. Naprawdę. Nic się nie stało – doskonale wiedziała, jak żałośnie i bez sensu to brzmi, ale nie mogła się zdobyć na nic więcej.
    Tak strasznie ją kochała – i tak cholernie tęskniła. Na zdrowy rozum wiedziała, że to nie ma najmniejszego sensu. Że, gdyby nawet spróbowały jeszcze raz, wszystko rozpadłoby się za tydzień, miesiąc czy rok w dokładnie taki sam sposób, jak wcześniej – lub może jeszcze bardziej gwałtownie, jeszcze bardziej agresywnie. Ta rozsądna część Sarnai wiedziała, że Vaia nie jest dla niej – czy raczej, że ona, Eskola, nie jest dla Vai. Że to po prostu nie ma prawa działać, nie na dłuższą metę.
    Nijak nie zmieniało to jednak tych wszystkich bolesnych pragnień, by trzymać kobietę blisko przy sobie i... Nie wiedziała, co. Po prostu mieć ją obok. Dla siebie.
    Sarnai wciągnęła powietrze gwałtownie gdy Vaia wtuliła się w nią nagle i szarpnięciem z powrotem zarzuciła kurtkę na jej własne ramiona. Wahała się jedną chwilę, drugą, kolejną, nim wreszcie objęła Brazylijkę ostrożnie w talii i schowała nos w jej włosach.
    Teleportowała je do siebie nie pytając już o nic więcej.

    Pokój Vai przestał nim być jeszcze gdy razem mieszkały – wspólnie zmieniły go na biblioteczkę, kiedyś wspólną, teraz w pełni zastawioną książkami Sarnai. To było dobre rozwiązanie – na wtedy. Teraz sprawiało, że wilczyca musiała zabrać Vaię do własnej sypialni, jeśli nie chciała położyć jej po prostu na kanapie – a nie chciała.
    Może więc to nadal było dobre rozwiązanie. Egoistycznie dobre.
    Tak czy inaczej, łóżko musiało poczekać. Vaia nie myliła się mówiąc, że potrzebuje prysznica – musiała się rozgrzać, ale też dla lepszego samopoczucia pozbyć się tej całej zaschniętej krwi i błota, wilgoci Sennego Lasu i śladów wszystkiego, przez co przeszła. I Sarnai – ona też tego potrzebowała. Trochę ciepła i, przede wszystkim, zapachu cytrusów zamiast żelaza i ziemi.
    Nie próbowała się zastanawiać, co robi, bo gdyby to zrobiła, prędko doszłaby do wniosku, że to cholernie zły plan. Taki, którego obie będą żałować raczej prędzej niż później. Zostawiła torbę z medykamentami w przedpokoju i bez słowa zaprowadziła Vaię prosto do łazienki. Już na progu zdjęła z siebie kurtkę, rzucając ją na kosz z praniem. Zaraz potem sięgnęła do szafki z medykamentami i wyciągnęła kilka buteleczek – Krwinkowar, Heidrun, Wzmocnienia. Odetchnęła głęboko i odwróciła się do Brazylijki, patrząc na nią po prostu przez chwilę nim podsunęła jej fiolki.
    - Wypij – poleciła po prostu. Nie uprzedzała, że eliksiry są obrzydliwe – Vaia musiała pić je już nie raz.
    Milczała, spoglądając na Vaię, gdy ta wlewała w siebie kolejne medykamenty. Skrępowana podrapała odsłonięte ramię – pod kurtką uniformu nigdy nie nosiła nic poza prostą, gładką koszulką na ramiączka – i odetchnęła powoli, nim chwilę potem znów zbliżyła się do Vai i ostrożnie sięgnęła do jej munduru. Mogę?, powinna zapytać. Nie zrobiła tego, zamiast tego ostrożnie, powoli rozpinając guziki koszuli Wysłanniczki.
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barros#36https://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barros#36182https://midgard.forumpolish.com/t3600-hector#36189https://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Pewnie nie powinna jej ufać do tego stopnia, po tych wszystkich złych słowach, ale ufała. Nie miałaby najmniejszego problemu, by położyć się obok niej i zasnąć po ciężkiej akcji z pełną świadomością, że nic jej nie grozi. Nie kłamała wcześniej, po tych najcięższych miewała problemy z uświadomieniem podświadomości, że już koniec i jest bezpieczna w domu. W Brazylii miała rodzinę. Potem? Sarnai. Teraz jak mieszkała sama bywało... Różnie. Teraz była gotowa nawet spać na kanapie, byle Eskola podzieliła się jakimś kocem, chociaż prawdę mówiąc naiwnie liczyła na to, że będzie mogła się w nią wtulić. Tak bardzo tego chciała...
    Kiedy jeszcze w lesie kobieta jednak ją objęła, Vaia poczuła, jakby olbrzymi ciężar z serca jej spadł. Tak samo, gdy znalazła się w całkiem znajomej łazience i oparła się o szafkę, czekając na to, co dalej zrobi Eskola. Strażniczka potrzebowała zebrać siły, zanim wejdzie pod prysznic, zanim w ogóle zacznie pozbywać się koszuli munduru i koszulki pod spodem. Prawdę mówiąc najchętniej weszłaby pod wodę w ubraniach i olała całą resztę… Ale pewnie Sarnai miała rację.
    - Dzięki. - zgarnęła podane eliksiry nawet nie patrząc, co konkretnie bierze. Jeśli to nie był znak zaufania z jej strony, to mało co nim było - przyjęcie na wiarę, że to coś potrzebnego i dopiero smakiem mogła rozpoznać, co dostała. Ugh, były ohydne w smaku, nie dało się tego ukryć. Nie miała nawet kawy, by je zapić, ale przynajmniej poczuła przypływ sił wystarczający, by nie odpaść przy prysznicu. Chyba dobrze zrobiła, zgadzając się na pomoc Eskoli. Sama najpierw zaczęłaby od wody a potem wzięła medykamenty...
    Trochę zamyślona nie zauważyła, kiedy Sarnai do niej podeszła. Drgnęła z odruchu, jednak zaraz się rozluźniła, jakby do niej dotarło, co się dzieje. Stała w bezruchu, pozwalając medyczce rozpiąć koszulę munduru i potem ruchem ramion zrzuciła ją z siebie. Pod spodem miała koszulkę, podobną do tej medyczki, tylko w innym kolorze. Teraz była tak pocięta i poszarpana, że do niczego się już nie nadawała, zresztą podobnie jak koszula. Dopiero stanik ocalał, ale nagle, dziwnym trafem Vaia poczuła się odrobinę skrępowana. Nie miała nic przeciwko paradowaniu nago przed Eskolą, ale teraz sytuacja była inna. Czuła się odrobinę niczym przed pierwszą nocą z kimś, w kim nadal była tak długo i tak beznadziejnie zakochana. Rozum mówił, że to nie miało racji bytu, że pewnie po czasie znowu nie zdołałyby się dogadać. Ale jakaś jej część podnosiła głowę z nieśmiałą nadzieją, że może jednak by się jej udało? Westchnęła wewnętrznie i pogładziła ramię Eskoli, pomagając jej zdjąć koszulkę, którą zresztą sama zdążyła jej zakrwawić. Jeszcze w progu zdjęła ciężkie buty od munduru, teraz więc tylko odpięła pasek spodki, jak zawsze rozmiar większych. Zamawiała takie od 15 lat i przydawały się, zwłaszcza przy grubych warstwach bandaża...
    Nagle zamarła, zdając sobie sprawę, że przecież tatuaż jeszcze się nie wygoił. A taka walka mogła solidnie go pouszkadzać i nagle, mimo wyziębienia, zrobiło jej się bardzo, bardzo gorąco.
    - Sarnai? Czy mi się wzór rozwalił? - odwróciła się do niej plecami, demonstrując wzór sięgający na kręgosłupie do wysokości łopatek, ale w dole niknący daleko pod linią wciąż ubranych spodni. Nie pomyślała, jak zareaguje medyczka na ten widok, w ogóle przecież nie planowała rozbierać się przed swoją byłą i pokazywać jej swój wzór. Nie do końca też zdawała sobie sprawę, że nadal obejmowała ją wilcza terytorialność.


    You die before me and I'll kill you.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Nie wiedziała, czego się spodziewać – po Vai, ale przede wszystkim po sobie samej. Była absolutnie pewna, że cokolwiek się dzisiaj nie wydarzy, będą tego żałowały. Obie. Była pewna, że nawet, jeśli powstrzyma się od sięgania po to, co w jej skrzywionym, zwierzęcym rozumieniu wciąż było – powinno być – jej, to wcale nie sprawi, że wszystko będzie łatwiejsze, co najwyżej zmieni tylko koloryt ich relacji. Była pewna, że tak naprawdę powinna zostawić Vaię samą sobie – albo jeszcze w lesie, albo tutaj, w mieszkaniu, ograniczając się tylko do zabrania ją w te znajome cztery kąty. Była pewna, że wszystko robiła nie tak.
    A jednak nie potrafiła przestać.
    Gdy Vaia nie odtrąciła jej, rozpięła jej koszulę do końca i odetchnęłą powoli na widok poszarpanej koszulki. Pomogła Wysłanniczce także z nią, w jednej chwili łapiąc się na tym, że oddycha płycej, a opuszki palców mrowią ją za każdym muśnięciem nagiej skóry Vai. Zacisnęła zęby i cofnęła ręce zanim przyszło jej do głowy rozpiąć jeszcze stanik kobiety.
    Powinna wyjść. Powinna, cholera, wyjść i zaczekać na zewnątrz.
    Drgnęła, słysząc nagle swoje imię. Zmarszczyła brwi, gdy Vaia odwróciła się do niej plecami, odsłaniając wyraźnie świeży, w większości już jednak wygojony wzór tatuażu. Czarne linie ciągnęły się od łopatek niżej, wzdłuż lini kręgosłupa, rozlewając się na biodra strażniczki i schodząc jeszcze niżej, pod warstwę spodni. Serce wilczycy potknęło się a policzki zalało jej gorąco tyleż samo zwierzęcej ekscytacji co złości, że ktoś sięgał po jej.
    Odetchnęła powoli, zmusiła się, by przypomnieć sobie pytanie Vai.
    - Nie – rzuciła krótko, głosem znów do złudzenia przypominającym cichy warkot. Chrząknęła cicho. – Nie. Wygląda w porządku – proste, neutralne stwierdzenie, które nijak się miało do burzy w wilczym sercu.
    Jeśli jednak wcześniej rozważała zostawienie Vai samej, jeśli naprawdę próbowała się do tego przekonać, teraz nagle zrozumiała, że nie będzie umiała. Nie potrafiła przestać patrzeć, nie potrafiła nie dotykać. Rozum podpowiadał jej, że wykorzystuje sytuację, karmi się słabością Vai, że wszystko, co kotłowało się w jej głowie, sprowadzało się do użycia Brazylijki, wykorzystania jej tylko dlatego, że miała na to ochotę – a strażniczka nie protestowałaby, być może tyle samo z racji aktualnego osłabienia i wątpliwości co z wynikających z oszołomienia chęci. Z tej rozsądnej perspektywy, Sarnai brzydziła się samą sobą.
    Co nie przeszkodziło jej znów być bliżej, przygarnąć Vaię do siebie, wesprzeć sobie jej plecy na własnej piersi, przesunąć dłonią wzdłuż jej brzucha aż po linię stanika.
    Przelotnie pomyślała, że może powinna pochwalić tatuaż, wyrazić jakąś aprobatę, docenić, jak do Vai pasował. Nie potrafiła. Mogła myśleć tylko o tym, że czyjeś dłonie sięgały po Vaię, do jej pośladków czy ud – do ciała, które było przecież jej, Sarnai.
    Oddychała ciężko, zsuwając dłonie niżej, zaczepiając o brzeg spodni Brazylijki. Rozpięła je i szarpnięciem zsunęła je z bioder kobiety, pozwalając im opaść na ziemię. Wciągnęła głęboko zapach strażniczki i cofnęła się, by zobaczyć, jak linie tatuażu wślizgują się pod bieliznę kobiety, potwierdzając to, czego wcześniej wilczyca tylko się domyślała.
    Mimowolnie musnęła palcami czarne linie na plecach Vai, przesunęła palcami wzdłuż ich biegu coraz niżej, wzdłuż kręgosłupa i pod cienki materiał fig. Mruknęła głucho i zabrała rękę, gwałtownie cofając się o krok, dwa – i wciąż nic nie mówiąc.
    Bez wahania zdjęła z siebie koszulkę, ściągając ją z pleców do przodu sposobem, który zwykle kojarzył się z mężczyznami. Rzuciła zmięty materiał na leżącą na koszu kurtkę. Zaciskając zęby, nie spuszczała z Vai oka, gdy sięgnęła do własnych spodni, szarpnęła pasek i ledwie chwilę później, podobnie jak Brazylijka, została w samej bieliźnie.
    - Pod prysznic – rzuciła tylko krótko, świdrując Vaię okiem i pozostawiając w jej rękach rozebranie się do końca.
    Decyzję, czy w ogóle chce to zrobić.
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barros#36https://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barros#36182https://midgard.forumpolish.com/t3600-hector#36189https://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Dotyk Sarnai przyjemnie mrowił na jej ciele, wywołując miękkie fale ciepła przepływające przez jej organizm. Nie powinna, wcale a wcale, nie powinna tak reagować na jej dotyk. Nie potrafiła jednak zmusić się do tego, gdy do głowy wyskakiwały jej wszystkie wspólne wspomnienia, obejmujące ją kiedyś ramiona Eskoli, delikatne potarcie skóry o skórę. Czuła jej wzrok na sobie, zupełnie jak za pierwszym razem, gdy wstawiona postanowiła ją dotknąć.
    Powinna wyrzucić ją z tej łazienki. Zarządać prywatności, obruszyć się i samej wziąć szybki prysznic. I pójść na kanapę, albo najlepiej wrócić do siebie. Jednak po pierwsze wcale nie chciała jej wyrzucać. A po drugie musiała się upewnić co do tatuażu. Ulga, którą poczuła, słysząc, że wzór był nienaruszony, była zdecydowanie niewspółmierna do sytuacji. A prócz tego dochodził warkot Sarnai. Bardzo, bardzo znajomy, gardłowy dźwięk zazdrosnej wilczycy i Vaia musiała aż zagryźć wargę, żeby nie uśmiechać się jak wariatka. Nie spodziewała się takiej reakcji, nastroszenia medyczki, nie spodziewała się gwałtownego przylgnięcia gorącego ciała do swoich pleców. Wciągnęła gwałtownie powietrze do płuc, napinając lekko mięśnie pod dotykiem jej dłoni, ale nie odepchnęła jej. Cholera jasna, nawet czekała, żeby dłoń Eskoli podsunęła się wyżej...
    - To dobrze. Że się nie uszkodził. - wydusiła z siebie, zdając sobie sprawę, jak tragicznie łatwa teraz była. Jak niewiele potrzeba było, by znowu oddała się Sarnai, nawet gdyby jutro miała mieć tylko wyrzuty sumienia. I coś jej mówiło, że medyczka czuła teraz dokładnie to samo, jeśli wnioskować po ciężkim oddechu i gwałtownym ściągnięciu jej spodni. Odetchnęła lekko i wyszła ze spodni, pochyliła się przy tym, by ściągnąć skarpetki. W tym samym momencie poczuła palce śledzące tatuaż i nie zdołała stłumić cichego jęku. Świeży tatuaż był dziwnie wrażliwy, albo to ona, żyjąca tak długo w celibacie reagowała tak dziwnie na jej dotyk. Odwróciła się gwałtownie w jej stronę, patrząc po prostu, jak medyczka sama się rozbiera. Nie mogła na nią nie patrzyć, więc stojąc w zwykłej, prostej bieliźnie - w tą seksowną do teraz nie potrafiła - lustrowała ciało Sarnai, zauważając coś, czego tam nie było.
    - Znam na pamięć Twoje ciało, Sarnai... I jestem pewna, że nie było na nim takiej blizny. - powiedziała powoli tonem, w którym próżno było szukać ciepła. Vaia była... wściekła. Bardzo, bardzo wkurzona, bo tak się składało, że widywała podobne blizny, nawet bardzo podobne. - Skąd ją masz, chica? - wbiła wzrok w oczy Eskoli, podczas gdy krew w żyłach jej wrzała. Ktoś śmiał podnieść łapy na jej wilczycy, miał czelność uszkodzić jej ciało. Nieco cichszy, acz podobnej grozy warkot wydobył się z ust Vai, a jej oczy przybrały koci wygląd. Podeszła do niej, tak, że stykały się ciałami, rozdzielone jedynie materiałem bielizny. - Kto ci to zrobił, Sarnai? - zamruczała miękko, groźnie, tak cholernie wściekła o rany zostawione na jej ciele. Nie powinna się o to wkurzać, ale wkurzała się. Bo nikt nie miał prawa ranić i atakować nikogo, kto był jej. Albo kto był jej bliski. Udusi sukinsyna, który zrobił te blizny na ciele Eskoli.
    Na jej rozkaz tylko burknęła, ale kilkoma szybkimi ruchami zdjęła bieliznę i weszła pod prysznic, puszczając gorącą wodę. Brała głębokie oddechy, chcąc się uspokoić, ale nie potrafiła, z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Kot był zbyt mocno pod powierzchnią, zapach krwi na własnym ciele i na Sarnai ją irytował, a widok blizny dorzucał swoje. Złość skutecznie wybiła z niej zmęczenie. Chciała dorwać tego ciula i nakopać mu do dupy.


    You die before me and I'll kill you.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Nie wiedziała, co robi. Wiedziała, co powinna zrobić – zdejmowanie ciuchów z siebie i Vai z pewnością do tego nie należało. Najlepiej jednak wiedziała, że nie będzie potrafiła zachować się tak, jak powinna – ani teraz, ani później. Nie, kiedy Brazylijka reagowała na dotyk dokładnie tak, jak Sarnai pamiętała – lub nawet lepiej, bardziej wyraźnie, bardziej chętnie. Nie, kiedy ciemne oczy Vai wciąż tak łatwo przykuwały jej własne i na pewno nie wtedy, gdy Wysłanniczka spoglądała na nią w ten sposób.
    Drgnęła, gdy w głosie strażniczki zabrzmiała nagle złość… Nie, nie złość. Złość to za mało. W tonie kobiety szalał ogień, który Sarnai słyszała ostatnio w dniu ich rozstania kilkanaście miesięcy temu. Vaia była wściekła. Prosto, zwyczajnie wściekła.
    Eskola nie próbowała nawet ukryć zaskoczenia, mimowolnie podążając za wzrokiem strażniczki ku własnym najnowszym bliznom, nierównym śladom na lewej łydce. Gdy ponownie uniosła wzrok, oczy zalśniły jej nieco na pożogę widoczną w teraz bardzo wyraźnie kocim spojrzeniu Vai.
    - Kolega z klubu – odpowiedziała krótko, cicho. Nie zamierzała podawać nazwiska Estebana ani Vai, ani nikomu innemu. Nie chciała przysparzać mu kłopotów, musiała więc ograniczyć się do ogólnych, niewiele znaczących pojęć. Kiedyś powiedziałaby – przyjaciel. Może członek mojego stada. Teraz? Teraz nie sądzila, by którykolwiek z tych terminów jej przysługiwał. By któregokolwiek mogła jeszcze używać.
    - Sparing wyrwał nam się spod kontroli – wyjaśniła zwięźle, nie mając zamiaru wchodzić w szczegóły. Nawet złość Vai nie mogła sprawić, by opisała jej tamto popołudnie. By powiedziała, jak to było, gdy trzymała Barrosa przy sobie, wyduszając mu powietrze z płuc, i jak bolało leczenie samej sobie złamanej, poszarpanej nogi. W jakim stanie zastał ją potem Jaska i jak po raz pierwszy od miesięcy musiała zamienić się z Antero na dyżury – kilka dyżurów – bo nie była w stanie zwlec się z łóżka, wydrenowana z magii z sił fizycznych.
    I przerażona. Jak bardzo przerażona wtedy była – o tym też nie chciała mówić.
    Świdrowała Vaię wzrokiem, gdy ta pozbywała się bielizny. Przesunęła wzrokiem po jej nagim ciele i mimowolnie zacisnęła w pięść jedną z dłoni, wbijając paznokcie w delikatną skórę i odbijając we wnętrzu ręki czerwone półksiężyce. Brazylijka niewiele się zmieniła. Garść nowych szram, ze dwa jaśniejsze pasma we włosach – tatuaż. Sarnai bezwstydnie objęła wzrokiem go całego, podążyła za liniamii od łopatek po pośladki. Złość – zazdrość – paliła ją, ale musiała przecież przyznać, że tusz Vai pasował. Że ten konkretny wzór był bardzo jej.
    Jeszcze przez chwilę szarpała się między wyjściem z łazienki, zaczekaniem w sypialni – tym, co zrobiłaby, gdyby była wystarczająco rozsądna i odpowiedzialna – a pozostaniem tutaj, z Vaią, by dokończyć to, co zaczęła. Zadbać o nią, skoro powiedziała, że to zrobi. Wreszcie sapnęła ciężko, w kilku ruchach pozbyła się własnej bielizny i weszła pod prysznic, tylko na początku wzdrygując się lekko pod gorącą wodą.
    Bez słowa sięgnęła ponad ramieniem Vai po żel cytrusowy, wycisnęła trochę na dłoń, spieniła i ułożyła dłonie na ramionach Wysłanniczki, powoli, bez pośpiechu masując wyraźnie spięte mięśnie i, przy okazji, pozbywając się każdego śladu zaschniętej krwi, który znalazła. Odetchnęła powoli. Metodyczne, powtarzalne ruchy, stały nacisk na naprężone ciało Vai uspokajał i Sarnai, trudno było jednak oczekiwać, że całkiem się wyciszy. Nie potrafiła. Nie mogła. Nie tylko w tych okolicznościach, ale w ogóle.
    Z ramion zsunęła się na plecy Brazylijki, a z tych – na pośladki. W okolicach wzoru nacisk jej dłoni wyraźnie zelżał – tatuaż był wyraźnie świeży, być może jeszcze bolał. A przecież nie kłamała mówiąc, że nigdy nie zrobiłaby Vai krzywdy. Nie chciała jej krzywdzić.
    - Odwróć się – rzuciła cicho w pewnej chwili, gdy z tyłu namydliła już i rozmasowała Brazylijkę od karku aż po pośladki.
    Przygryzając mocno wnętrze policzka, łagodnie obróciła Vaię w swoją stronę – choć tak naprawdę instynkt kazał jej przyprzeć ją do ściany i wziąć jak swoją, bo przecież mogła. Bo przecież strażniczka wyraźnie by jej tego nie odmówiła.
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barros#36https://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barros#36182https://midgard.forumpolish.com/t3600-hector#36189https://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Kolega z klubu.
    Kocie oczy strażniczki zalśniły jeszcze większą furią. Nie miało dla niej znaczenia, że zerwały ponad rok temu, że nie miała prawa być wkurzona, że to było życie Sarnai i medyczka wiedziała, co robi. Guzik tam. Gdyby teraz Barros stał obok niej, rozorałaby mu twarz kocimi pazurami - bo tak, wiedziała, że to jego robota. No, domyślała się, ale to było zbyt oczywiste. Nakopie do dupy przerośniętej jaszczurce.
    Wyrwał się spod kontroli.
    Nie była pewna, czy nie lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby Sarnai teraz się przymknęła i nie kontynuowała. Pewnie byłoby. Bardzo rzadko spuszczała kota ze smyczy aż tak, bardzo rzadko pozwalała sobie na takie oznaczanie swojego terenu, ale sytuacja teraz była zupełnie inna. Może gdyby ta blizna była inna, może wtedy wkurzyłaby się mniej. Tak tylko odrobinę mniej, ale wciąż.
    Naparła na Sarnai całym ciałem, zmuszając ją, by się cofnęła, aż w końcu trafiła plecami wilczycy na ścianę, przyciskając ją do zimnych kafelek własnym ciałem. Oparła dłonie po obu stronach jej głowy, patrząc przez dłuższą chwilę w oczy Sarnai. Może jakiś ułamek trzeźwej myśli upomniał ją, że była za mocno wściekła. Że ogień w jej oczach był niewspółmierny do zaleczonego już obrażenia. Ale to nie zmieniało niczego. Powoli nachyliła się do ucha medyczki, owiewając je gorącym oddechem. Może i Sarnai była silniejsza. Może i pod względem siły fizycznej Vaia jej nie dorównywała. Ale jeśli była wściekła i broniła swojego, Cortés była zdolna do wszystkiego.
    - Takie blizny, Sarnai, robi pewne zwierzę. - zamruczała jej do ucha, nisko i gardłowo. - Nazywa się to to kajmanem. Kajmany to coś podobnego do krokodyla, w olbrzymim uproszczeniu. - cały czas utrzymywała ten spokojny ton, czasem pocierając nosem jej szyję. - Naoglądałam się tych blizn w życiu, są bardzo charakterystyczne. Główny problem natomiast polega na tym. - zabrała jedną z dłoni ze ściany i przesunęła palcem po dekolcie Sarnai, nie przestając przyciskać jej do ściany. - Że kajmany nie występują w Skandynawii. Ale tak się składa, że w Midgardzie jest jeden facet, który zamienia się w to zwierzę. Esteban Barros. - Vaia nie pytała, Vaia po prostu oznajmiała. Odsunęła tylko na chwilę głowę, by spojrzeć w piękne oczy medyczki, szukając w nich... sama nawet nie wiedziała, czego. Potwierdzenia? Przecież umiała poznać blizny po zębiskach Esa. Zaprzeczenia? No chyba Eskola nie okłamałaby jej teraz. A nawet jeśli, strażniczka i tak wiedziała, nie miałoby to sensu, a mogłoby dodatkowo ją rozjuszyć. Dawno nie była tak wściekła. Bardzo dawno. Ale i od dawna nikt nie podniósł łap na kogoś, kto był jej.
    - Dawno nie dostał ode mnie w ryj. Bardzo dawno. - zamruczała, z dziką satysfakcją kogoś, kto miał swój cel. - Nakopię mu do dupy. - oznajmiła miękko i dopiero wtedy oderwała się od ciała Sarnai, troszkę wbrew woli. Zwyczajnie uświadomiła sobie, że od dobrej chwili gładziła palcami szyję i dekolt medyczki, a tego to już na pewno nie powinna robić. Nie będąc w stanie jednak uciszyć ognistej furii znalazła się pod prysznicem, gwałtownymi ruchami szukając czegoś, by zmyć z włosów krew.
    Dotyk na ramionach sprawił, że napięła się gwałtownie, zerkając w tył, by spojrzeć na medyczkę. Prawie na nią syknęła, nie spodziewając się, że wejdzie za nią pod prysznic. Mruknęła powoli, poddając się miękkiemu masażowi, paradoksalnie dotyk Sarnai, całej, zdrowej, tuż obok niej, uspokajał wciąż szalejący ogień i powoli zaczęła się rozluźniać. Rozgrzewać, choć nie była pewna czy od wody czy dotyku. Z ust Vai uciekły pierwsze kocie mruknięcia, zwierzę nadal było bardzo blisko, gotowe do obrony, ale nie przed Eskolą, a prędzej obrony jej. Vaia nigdy nie twierdziła, że była racjonalna. Sapnęła bezwiednie, czując dłoń na tatuażu, o wiele delikatniejszą.
    - Posmarujesz mi go potem? - poprosiła miękko, trochę nieświadoma tego, jak mogłoby to brzmieć. Lubiła czuć jej dłonie na sobie, lubiła jej dotyk, zwłaszcza taki jak teraz. Nie protestowała przeciwko zmianie pozycji, patrząc na Sarnai resztkami ognia, który mógł wybuchnąć ponownie.
    - Pozwolisz mi? - spytała łagodnie, przejeżdżając dłonią po jej ramieniu. Chciała też jej pomóc. Ale też i chciała odwlec moment, gdy medyczka znowu jej dotknie, bo za bardzo obawiała się swojej własnej reakcji. Plus był tylko taki, że im bardziej się rozgrzewała, tym bardziej chciała wtulić się w Eskolę, zawinąć w koc i tak zasnąć. Wątpiła, by mogła, ale chciała.


    You die before me and I'll kill you.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Albo niedokładnie pamiętała, jak dokładnie wyglądała złość Vai, albo po prostu dotąd bagatelizowała ją, bo wściekłość Brazylijki nie stanowiła dla niej nigdy zagrożenia. Niezależnie od powodów, Sarnai nie była przygotowana na ten wybuch – i na manifestację siły o którą nigdy, nawet gdy były jeszcze razem, kobiety nie podejrzewała.
    Zaskoczona dała się zepchnąć pod ścianę, ze zdumieniem słuchała słów Vai mruczanych jej prosto do ucha – i z niedowierzaniem uświadamiała sobie, jak szybko biło jej teraz serce, jak bardzo paliło ją gorąco rozlane na policzkach, jak bolesny stały się skurcze podbrzusza. Drgnęla wyraźnie, gdy Vaia przesuneła palcem po jej dekolcie – i nie cofnęła ręki potem, pozostawiając ją błądzącą między szyją wilczycy, jej obojczykami a mostkiem. Eskola słuchała, wyjątkowo nie wtrącając się, nie przerywając strażniczce w połowie – i nie próbując się uwolnić. Dopiero gdy z ust Vai padło doskonale znajome nazwisko, Sarnai wciągnęła powietrze z sykiem.
    O jak wielkim zbiegu okoliczności teraz mówiły, że Vaia znała Estebana?
    Oddychała ciężko i choć uparcie nie chciała potwierdzić domysłów Wysłanniczki, realcja wilczycy i tak mówiła już bardzo dużo. Rozszerzenie źrenic wyraźnie wskazywała, że znała rzucone przez Vaię nazwisko, kurczowo zaciśnięte zęby wskazywały, że nie do końca chodziło o sparing i kontrolę.
    Miękkość kolejnych słów Vai nijak nie pasowała do ich sensu.
    Sarnai potrzebowała chwili, przy przezwyciężyć oszołomienie i dołączyć do Vai pod prysznicem. Nawet wtedy wciąż milczała jeszcze przez kilka dłuższych chwil, skupiając się tylko na zapachu cytrusów, zapachu strażniczki, cieple wody i bliskości nagiego ciała.
    - Nie musisz – rzuciła wreszcie w którejś chwili, słowa jakby wyrwane z kontekstu. – Nie musisz tego robić – powtórzyła nisko, gardłowo. – Przecież to już nic nie zmieni.
    Nie za bardzo wiedziała, jak czuła się z nagłą, gwałtowną reakcją Vai – chyba nie chciała tego wiedzieć – wiedziała natomiast, że nie chciała eskalacji. To naprawdę nie było takie proste, że po prostu się pobili i Barros zrobił jej krzywdę. Nie zamierzała tłumaczyć tego Wysłanniczce, ale z pewnością nie chciała, by Esteban musiał stawić czoła dodatkowym pretensjom, które...
    Na wszystkich bogów, troska Vai nie powinna mieć miejsca. Nie w takiej formie, nie z taką siłą. Jej zaborczość nie powinna mieć miejsca.
    Czy jednak Vaia robiła cokolwiek innego niż zrobiłaby Sarnai?
    Wilczyca zdusiła rodzący się w jej gardle warkot i odetchnęła powoli.
    - Tak – zgodziła się bez wahania. – Posmaruję. – Spośród wszystkich rzeczy, których robić nie powinna, ta naprawdę nie była największą.
    Ostrożnie obróciła Vaię ku sobie i przygryzła wnętrze policzka, gdy Brazylijka musnęła jej ramię. Wahała się. Napięcie można było dostrzec we wszystkich jej mięśniach, całej postawie – zbyt wyraźnie wyprostowanych plecach, zbyt spiętych ramionach. W ciemnych oczach jaśniały iskry, które były zdecydowanie bardziej wilcze, a zdecydowanie mniej ludzkie.
    W końcu skinęła głową nieznacznie i obróciła się, nadstawiając własne plecy.
    - Vaia? – spytała w pewnej chwili, jej słowa ledwo wybijały się ponad szum wody. – Od kiedy jesteś w Wysłannikach?
    Nie wiedziała tego. Brazylijka nie należała jeszcze do oddziału, gdy się spotykały – musiała dołączyć do nich później. To Sarnai nie przeszkadzało – to jasne, że u nich obu coś musiało się przez ten ostatni rok pozmieniać. Była jednak ciekawa. Może trochę bardziej spięta na myśl, jak cholernie Vaia się teraz narażała.
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barros#36https://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barros#36182https://midgard.forumpolish.com/t3600-hector#36189https://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Obserwowała uważnie reakcję Sarnai, jej czerwone policzki, poruszającą się w szybkim oddechu pierś. Słuchała przyspieszonego bicia serca i płytkich oddechów. Strażniczka poczuła się nieco zdziwiona tym faktem. Czyżby Eskola się jej bała? Wprawdzie przez rok ich związku - i wspólne mieszkanie wcześniej - nie miała okazji widzieć tak rozjuszonej Vai, ale to chyba nie znaczyło, że obawiała się, że zrobi jej krzywdę? Miała nadzieję, że nie, choć jej mózg na razie tylko rejestrował reakcje Sarnai, ale jeszcze ich nie analizował. Na analizę było za wcześnie, teraz liczyło się upewnienie w domysłach.
    Ciężki oddech, rozszerzone źrenice. Kurczowo zaciskające się zęby. Kot wewnątrz Vai zawył z triumfem, że dobrze zidentyfikował tego ciula. Wiedziała, że to sprawka Barrosa. Od momentu, w którym dostrzegła bliznę wiedziała, że to jego robota. Jego zęby. Reakcja Sarnai tylko to potwierdziła, to jak wciągnęła z sykiem powietrze słysząc nazwisko Barrosa. Gdyby strażniczka przyjęła teraz kocią postać, ruszałaby z wściekłością puchatym ogonem. Groźba nakopania mu do dupy była w tej chwili za słaba, powinna mu urządzić z tyłka jesień średniowiecza. Coś było innego w tym sparingu, w nie mając pełnego obrazu Vaia wysnuła własne wnioski, niezbyt szczęśliwe dla Esa. Nie zamierzała jednak pytać już o to Sarnai, zamierzała spytać wprost mężczyzny i na bank nie będzie to przyjemna rozmowa. Niski, gardłowy ton wilczycy sprawił tylko, że cicho parsknęła.
    - Zmieni barrrrrrrdzo dużo. - słowa były coraz bardziej mrukliwe. Tak, zdecydowanie nie była to strażniczka, którą mogła pamiętać Sarnai, jakby dawniej, przy niej, powstrzymywała się przed aż takim uzewnętrznieniem swojego prawdziwego „ja”. Nie była wilkiem, ale dzikie koty potrafiły być bardzo terytorialne, broniąc tego, co ich. Vaia od najmłodszych lat broniła innych. Bo ktoś musiał. Ale pierwszy raz od bardzo dawna ktoś zmusił ją do obrony czegoś, co było jej. Technicznie już nie, ale przecież nadal kochała Sarnai. A to znaczyło, że musiała jej bronić. Chciała jej bronić. Nawet przed człowiekiem, którego na swój pokręcony sposób traktowała jako swoją rodzinę. Dla kota wszystko było proste, a widok blizny wyciągnął właśnie drugą naturę Vaiany.
    Deklaracja pomocy ze smarowaniem tatuażu wywołała szczery uśmiech na twarzy kobiety. Skinęła jej z wdzięcznością głową i zmarszczyła lekko brwi, widząc jej reakcję. Napięte mięśnie. Oczy bardziej wilcze, jakby... obronne. Dopiero wtedy zaskoczył ludzki mózg, wycofał kota i oczy Vai wróciły do zwykłego, czarnego koloru. Najpierw więc przylgnęła do pleców kobiety, obejmując ją obydwoma ramionami i przytuliła policzek do jej ramienia.
    - Wybacz, że cię wystraszyłam. - szepnęła, mylnie interpretując jej wcześniejsze reakcje i tę obecną. - Wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdziła. Nawet w stanie czystej furii. - wyjaśniła, miękko, przepraszająco. Ten ogień, ta złość nadal tam były, ale stłumiła je, zmuszając totem, by się wycofał pod skórę, oddając stery człowiekowi. Nie musiała się zmieniać, by spuszczać wewnętrzne zwierzę ze smyczy. Tylko wiedziała, że może przerażać tym innych. Teraz zrobiło jej się głupio.
    Sięgnęła po ten sam żel pod prysznic i wycisnęła sobie na dłonie. Spieniła go na rękach i w delikatny sposób zaczęła najpierw rozmasowywać napięte mięśnie szyi, karku i ramion medyczki.
    - Od kwietnia zeszłego roku. - odpowiedziała łagodnie, nie chcąc jeszcze mocniej przestraszyć kobiety. Nie była w końcu pierwszą, która w taki sposób reagowała na tę bardziej brutalną wersję Vaiany. - W końcu mi się udało. - przyznała, gładząc jej ciało i nanosząc na nie mydło. Zsunęła dłonie na jej plecy, a potem na pośladki, chociaż tu trochę się zawahała. Dotyk skóry Sarnai pod palcami uspokajał, nawet jeśli cała skóra ją mrowiła i tak bardzo chciała ją teraz obrócić i pocałunkami przekazać, że nic nie grozi Eskoli w jej towarzystwie. Albo wpić się ustami w jej kark, to też byłoby dobre... Przyjemne. Chciała. Tak mocno i beznadziejnie.


    You die before me and I'll kill you.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Wciągnęła powietrze gwałtownie, gdy Vaia przytuliła jej się do pleców. Jej miękki szept był tak zupełnie inny od wcześniejszego, ostrego tonu – słysząc go, łatwo było zapomnieć, jak Wysłanniczka wyglądała jeszcze przed chwilą.
    Wybacz, że cię wystraszyłam.
    Sarnai zmarszczyła brwi. Lęk? Przecież to nie... Odetchnęła powoli. W porządku, rozumiała. Rozumiała, dlaczego w oczach Vai mogła wyglądać na przerażoną, dlaczego jej zaskoczenie mogło sugerować lęk, a spięcie – potrzebę ucieczki. Tylko, że to przecież zupełnie nie tak.
    - Nie o to chodzi – wychrypiała cicho. – Nie boję się ciebie, to nie... – Wciągnęła powietrze z sykiem.
    Gdyby zmysły Vai były bardziej zwierzęce niż ludzkie, albo gdyby Wysłanniczka przemieniła się chociaż na chwilę, bez trudu poznałaby, że to nie lęk dominuje teraz w zapachu Sarnai a zwykłe, czyste, z trudem trzymane na uwięzi pożądanie.
    Eskola nie chciała jej tego tłumaczyć.
    Zwiesiła głowę i powoli rozluźniła się pod dotykiem strażniczki – szyja, ramiona, plecy, kolejne warstwy mięśni rozprężały się powoli, stając znów bardziej miękkimi i mniej bolesnymi. Gdyby się postarała, Sarnai mogłaby pewnie całkiem dobrze udawać, że Vaia nic już dla niej nie znaczy, ale jej własne ciało i tak by ją zdradziło. Nie sądziła, by to miało się w najbliższym czasie zmienić i nie była pewna, czy w ogóle kiedykolwiek się zmieni.
    Nie skomentowała tematu Vai jako Wysłanniczki, przyjęła go po prostu do wiadomości. Nie potrafiła też odpowiedzieć entuzjazmem na wyraźne zadowolenie – dumę? – kobiety z osiągnięcia, jakim niewątpliwie było dostanie się do oddziału. Nawet wcześniej, gdy były jeszcze razem, też pewnie nie potrafiłaby się z tego cieszyć – tak samo, jak nie potrafiłaby dokładnie wyjaśnić, dlaczego fakt Vai w tym konkretnym oddziale tak ją irytuje.
    Nie wszystkie wilcze uczucia dały się przełożyć na ludzkie.
    Kiedy Vaia zawahała się na wysokości pośladków wilczycy, ta odetchnęła powoli – i czekała. Czekała, by zobaczyć, co zrobi Wysłanniczka – i co zrobi ona sama, rozrywana przez rozsądek z jednej i gwałtowną potrzebę z drugiej strony. Wiedziała, że Vaia była ranna. Że, mimo zaleczenia obrażeń, wciąż powinna zwyczajnie odpocząć. Że otwartość, entuzjazm, bezpośredniość Wysłanniczki mogą być równie dobrze skutkiem oszołomienia, pokłosiem gwałtownego wyrzutu adrenaliny, a nie faktycznie tym, co kryło się w sercu kobiety. Że korzystanie z tego teraz było zwyczajnie, po ludzku złe.
    Wiedziała też jednak, że bliskość Vai będzie cholernie trudna do zniesienia, jeśli nie pozwoli sobie na cokolwiek, trzymając się na zbyt krótkiej smyczy.
    Zacisnęła zęby, obróciła się gwałtownie w dłoniach, przyparła Vaię do ściany i szarpnęła gwałtownie jej wciąż pozlepiane krwią i brudem włosy, odsłaniając szyję kobiety. Z chorą fascynacją przyglądała się przez chwilę tętnicy pulsującej miarowo pod delikatną skórą nim w końcu bez pytania pochyliła się i przesunęła wzdłuż niej językiem, zlizując smak kobiety razem z gorącą wodą roszącą skórę Vai.
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barros#36https://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barros#36182https://midgard.forumpolish.com/t3600-hector#36189https://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Tłumienie kota w tej sytuacji było cholernie trudne. Możliwe do wykonania, ale męczące, dokładające do tego wszystkiego, co się dzisiaj wydarzyło. Wewnętrzne zwierzę chciało się wydostać, chciało wziąć swoje, ułagodzić strach i pławić się w cieple wilczycy, pokryć jej ciało własnym zapachem... Musiała więc wziąć je na smycz, ciasną i mocną, żeby tylko nie zerwało się z niej, biorąc to, czego chciało. A chciało Sarnai...
    Protest medyczki, jej zaprzeczenie sprawiło, że przeanalizowała sytuację jeszcze raz. I jeszcze. Uchyliła lekko wargi, ciesząc się, że kobieta stoi do niej plecami, bo dopiero teraz połączyła kropki i sama wciągnęła z sykiem powietrze. To nie było coś, czego się spodziewała, ale kot zawył z triumfem wewnątrz niej, szarpiąc się na uwięzi. Skupiła się na rozmasowywaniu jej, pokrywaniu skóry pachnącym cytrusowo żelem, świadoma w pełni, że jej dotyk się zmienił. Mieszała delikatniejszy nacisk z mocniejszym, nieco bardziej zaborczy, choć z całych sił powstrzymując się, by nie zagarnąć kobiety dla siebie, przytrzymać przy sobie.
    Zależało jej, chyba nawet za bardzo, jeśli spojrzeć na to, że przecież zerwały tak dawno. Zdawała sobie też sprawę, że z jakichś powodów one obie trzymały się na uwięzi, w ryzach swoje pragnienia, żeby nie zrobić jakiegoś idiotyzmu, więc starała się nie utrudniać tego Sarnai, tak jak medyczka nie utrudniała wszystkiego jej.
    Opanuj się. Opanuj. Trzymaj kota w ryzach.
    Coraz bardziej zaczynała uważać, że to był idiotyczny pomysł zostawać tutaj. Z własnymi uczuciami i pragnieniami mogłaby sobie poradzić, znaleźć tysiąc wymówek i rzucić potężną blokadą w postaci braku odpowiedzi. Ale tego braku odpowiedzi nie było. Sarnai reagowała bardzo kusząco, ale przede wszystkim właśnie odpowiadała swoim ciałem. Nie chcąc znowu wybuchnąć pozwoliła sobie na wyostrzenie zwierzęcych zmysłów, chłonąc jej zapach i ciepło ciała. Na razie to wystarczyło, w połączeniu z delikatnym dotykiem jej skóry.
    Chwila wahania była jej potrzebna, ale nie uciekła, odważnie zajmując się również jej pośladkami, choć nie mogła się powstrzymać, by nie zacisnąć delikatnie dłoni na jędrnym ciele...
    Jęknęła z zaskoczeniem, nagle przyparta do ściany. Dobrze pamiętała gwałtowność Sarnai i zamknęła oczy, usilnie próbując utrzymać kota wewnątrz. Wiedziała, że jej tętno przyspieszyło, pulsując najpierw pod spojrzeniem wilczycy, a potem pod dotykiem jej języka. Natychmiast przez jej ciało przepłynęły gwałtowne fale gorąca, gdy drżała w jej rękach. Otworzyła oczy, owijając ją rękami w pasie, usilnie walcząc z samą sobą, żeby nie zagarnąć Eskoli w swoje własne ręce, nie przycisnąć jej nagiego ciała do własnego.
    - Jeśli dalej będziesz mnie tak prowokować, nie zdołam się utrzymać w ryzach... Nie utrzymam kota, Sarnai. - ostrzegła ją, lekko drżącym od pragnień i potrzeb głosem. Nie umiała ich teraz nazwać, nie umiała określić, ale doskonale wiedziała, że każde z nich opierało się o trzymanie medyczki jeszcze bliżej siebie. Z wargami na własnej skórze i własnymi ustami na jej. Wplotła palce wolnej we włosy Sarnai, kierując się od razu na kark, który zaczęła powoli drapać, niezdolna panować nad wszystkim na raz. - Jeśli teraz się odsuniesz i nie będziesz mnie dotykać, powinnam dać radę opanować siebie... - powiedziała powoli, zmuszając swój oddech do zwykłego, wolnego tempa. Tak. Powinna dać radę skończyć się myć i wymyć włosy. Powinna zdołać nie myśleć o drugim ciele obok, wyprzeć z głowy dotyk, zapach pożądania, który zaczął nakręcać jej własne. Próbowała być po prostu racjonalna, ale było to coraz trudniejsze, nakładające się na wszystko. Teraz bardziej niż kiedyś potrzebowała poczuć, że żyje, że nie jest sama, że ma kogoś blisko...
    Wypuściła powoli powietrze z płuc i otworzyła oczy, znów złocisto kocie i wpatrzyła się w medyczkę. Nie wiedziała, czego chce bardziej. Żeby ją puściła i nie ruszała więcej, czy wręcz przeciwnie. Bez względu jednak na decyzję wilczycy wiedziała, że jutro - i kolejne dni - będą cholernie ciężkie i trudne.


    You die before me and I'll kill you.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Oddychała ciężko i niczego nie była tak pewna, że sobie nie ufa. Ani trochę. Pierwszy błąd popełniła zabierając w ogóle Vaię do siebie, całą garść kolejnych już tutaj, w mieszkaniu.
    Powinna ją zostawić. W lesie – albo po prostu na progu Midgardu, by dalej Wysłanniczka radziła sobie sama. Umiałaby to zrobić, do cholery. Skoro przyjęli ją do oddziału, była bardziej niż zdolna zaopiekować się sobą sama.
    Nie od razu zrozumiała, co mówi strażniczka. Słyszała jej głos, jakieś słowa przebijające się ponad szum wody, ich sens jednak był ulotny, uciekał jej za każdym razem, gdy chciała go pochwycić. Sarnai nie potrafiła się skupić. Nie, mając swoją kobietę tuż przed sobą – i nie, kiedy miała ją nagą, chętną, słabą.
    Wciągnęła powietrze z sykiem, nagle wiedząc już, o co chodziło Vai. Spijrzała na nią z niedowierzaniem i roześmiała się gardłowo.
    - Naprawdę sądzisz, że twoje opanowanie lub jego brak cokolwiek zmieni? – spytała ostro i nagle – wbrew sobie, wbrew instynktowi każącemu jej wbić palce w miękkie ciało, zostawić na nim swoje ślady – cofnęła się gwałtownie, z głuchym warkotem drżącym w tyle gardła.
    Nawet gdy odwróciła wzrok czuła, że śledzą ją złote, kocie oczy. Skóra mrowiła ją wszędzie tam, gdzie jeszcze przed momentem pieściły ją palce Vai.
    Wyszła spod prysznica, szarpnęła jeden z wiszących na wieszaku ręczników i owinęła się ciasno, nie przejmując specjalnie tym, by najpierw się wytrzeć. Strugi wody spływały jej z mokrych włosów na ramiona, zimne kafelki szybko zrosiły mokre ślady stóp.
    Powinna wyjść. Wyjść.
    Szarpnięciem otworzyła szafkę, wyciągnęła fiolkę eliksiru wzmacniającego, zębami wyrwała korek i wypiła zawartość w trzech łykach. Z trzaskiem zamknęła drzwiczki, wrzuciła buteleczkę do kosza – ściśnięte tuż przed tym zbyt mocno szkło rozprysło się na garść mniejszych i większych okruchów.
    - Weź który chcesz – rzuciła krótko, oschle, ruchem głowy wskazując ręczniki.
    W dwóch krokach znalazła się przy drzwiach, otworzyła je gwałtownie i wyszła, nie oglądając się na Vaię.
    Serce tłukło jej się w piersi boleśnie, gdy w szybkich krokach szła do sypialni. Zerwała ręcznik, wcisnęła mokre ciało w dresy i wybraną na ślepo koszulkę. Drżącymi dłońmi wygrzebała z plecaka papierosy, odpaliła jednego, zaciągnęła się gwałtownie. Wróciła do salonu, przez dobrą chwilę miotała się po pokoju jak zwierzę w klatce.
    Nie potrafiła nie słyszeć szumu wody w łazience, nie potrafiła nie wracać myślami do nagiego ciała pozostawionej tam kobiety.
    - Kurwa mać – warknęła w którymś momencie głucho. – Ja pierdolę. – Zwierzęca furia drżała w każdym wyrzucanym szczekliwie słowie.
    Była tak beznadziejnie głupia.
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barros#36https://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barros#36182https://midgard.forumpolish.com/t3600-hector#36189https://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Patrzyła na Sarnai, biorąc powolne, głębokie wdechy, bo była całkowicie na skraju. Na skraju pragnienia, zmęczenia, wszystkiego. Obchodziło ją w tej chwili bardzo, bardzo mało rzeczy, ale o dziwo obchodziła ją medyczka i jej reakcje.
    Nie odpowiedziała na jej pytanie, bo po prostu nie była w stanie tego zrobić. Właśnie, czy to cokolwiek zmieni? Opanowana czy nie, wystarczyłby jeden dotyk Sarnai, by po prostu się na nią rzuciła, bez względu na wszystko, bez myślenia o konsekwencjach i rozważania ich. Zawsze starała się być tą racjonalną, tą myślącą o wszelkich możliwych opcjach. Przy Eskoli to wszystko i tak brało totalnie w łeb. Od samego początku. Nawet nie od pamiętnego wieczoru, gdy się upiła. Nie, jej całe opanowanie diabli brali przy Sarnai od momentu, w którym przypadkiem zobaczyła ją w jakimś cholernie kusym i seksownym ciuszku, przez niedokładnie zamknięte drzwi. A potem była już lawina.
    Nie była pewna, czego dokładnie chciała. Czy żeby faktycznie odpuściła i wyszła, czy wręcz przeciwnie, żeby została, tak blisko niej, żeby wytrącić Vai z rąk jakiekolwiek argumenty o tym, że nie powinna. Nie wytrąciła. Odprowadziła ją spojrzeniem najpierw do szafki, czując, jak zaczyna drżeć pod wodą i objęła się ramionami. Patrzyła z uwagą godną drapieżnika, jak Eskola bierze eliksir, wypija i potem wskazuje na ręczniki.
    - Mmmmm. – odpowiedzią był pomruk, bo to jedyne, co była w stanie z siebie wyciągnąć, żeby nie błagać jej, by wróciła pod ten cholerny prysznic. Dopiero trzask drzwi łazienki sprawił, że oparła się o kafelki pod prysznicem i zjechała do brodzika, niezdolna utrzymać się na nogach. Najchętniej by się teraz utopiła, ale to przecież nie rozwiązałoby niczego. Dosłownie niczego.
    - Jesteś idiotką, Vi. – poinformowała siebie szeptem. – Beznadziejną idiotką zakochaną po uszy w swojej byłej. Gratulacje. Gdyby dawali medale za głupotę, wygrałabyś. – napomniała sama siebie, po czym na siedząco umyła włosy, bo jednak zapach krwi ją drażnił. A żel pod prysznic medyczki… cóż, przynajmniej tak mogła odrobinę pachnieć nią.
    W końcu jednak zakręciła wodę i jakimś cudem podniosła się na nogi. Nie spłukała się dokładnie, ale to jej w ogóle nie obchodziło, nie mogła tu zostać, nie mogła pokazać się Sarnai na oczy, bo wątpiła, żeby kolejny raz zdołała się powstrzymać. Nawet gdyby wilczyca miała ją przez to wywalić z domu, nie potrafiłaby się powstrzymać przy niej. Musiała więc po prostu teleportować się do własnego mieszkania, powinno wystarczyć jej siły. Wyszła spod prysznica i nawet udało jej się sięgnąć po ręcznik – gruby i puchaty, jej ulubiony, gdy tu mieszkała – i liczenie na cokolwiek więcej było zwyczajnie przeciąganiem struny. Co też Norny boleśnie jej uświadomiły w chwilę później.
    Ręcznikiem wytarła się całkiem pobieżnie, żeby nie kapać wodą. Zgarnęła swoje spodnie, bieliznę i pozostałości po reszcie ubrań. I postanowiła się teleportować, bez słowa, żeby nie drażnić wilczycy… Nic z tego. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, zakręciło w głowie i może na chwilę nawet straciła przytomność, budząc się kilka sekund później na podłodze, leżąc na szkle z rozbitej buteleczki po eliksirze. Ubrania leżały kawałek dalej, musiała wypuścić je z rąk, a głowa bolała od przywalenia nią w szafkę, na szczęście nie kant. Była najwyraźniej jeszcze zbyt słaba na teleportację, potrzebowała jeszcze trochę odpoczynku… Może faktycznie spróbuje zasnąć w wannie?


    You die before me and I'll kill you.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Próbowała sobie nie wyobrażać. Nie myśleć o tym, jak była naiwna sądząc, że zabranie Vai do siebie to dobry pomysł. Nie zastanawiać się, ile czasu Brazylijka będzie potrzebowała, żeby doprowadzić się do porządku i stąd zabrać – Sarnai nie miała wątpliwości, że kobieta tu nie zostanie – i już z pewnością nie kręcić się wokół tej jednej, cholernej myśli, czy aby na pewno Vaia sobie poradzi.
    Słyszała, w którym momencie przestała lecieć woda i wbrew jej woli stanął jej przed oczami obraz Vai wychodzącej spod prysznica, owijającej się w miękki ręcznik, rozczesującej mokre włosy.
    W którejś chwili usłyszała od strony łazienki głuchy dźwięk, nie od razu jednak zrozumiała, co oznaczał. Dopiero gdy wypaliła pierwszego papierosa i sięgała po drugiego, gdy uzmysłowiła sobie, że minęło chyba trochę zbyt dużo czasu – dopiero wtedy zacisnęła zęby, schowała nieodpalonego papierosa z powrotem do paczki i wróciła do łazienki.
    - Co ty robisz? – warknęła cicho, widząc Vaię na podłodze, jej ciuchy rozrzucone na kafelkach obok, z okruchami szkła wbijającymi się w nagie ciało.
    Dopiero wtedy w pełni połączyła fakty.
    - Próbowałaś się teleportować? Cortés, do cholery – syknęła na nią z wyraźną naganą i kucnęła obok, pomagając kobiecie podnieść się do siadu. – Czego nie rozumiałaś w stwierdzeniu, że sobie sama nie poradzisz? – warknęła.
    Nawet, jeśli to, jak odnosiła się do Vai, budziło w niej jakieś poczucie winy, nawet jeśli ostre, warkliwe słowa kłuły ją, drażniły jej gardło – nie było tego po Eskoli widać.
    Nic nie mówiąc obejrzała plecy Brazylijki, strzepała z nich szkło, z zadowoleniem widząc, że ostre krawędzie nie rozcięły kobiecie skóry – a przynajmniej nie na tyle, by się tym przejmować. Zebrała szkło, wrzuciła do śmietnika, mimowolnie przesunęła dłonią wzdłuż kręgosłupa Vai, ścierając pojedyncze, krzepnące już krople krwi tam, gdzie okruchy zarysowały jej skórę.
    - Jeśli chciałaś wrócić do siebie, mogłaś zrobić to normalnie. Drzwiami – zauważyła i zmrużyła oczy. – Nie zatrzymałabym cię, jeśli tego się obawiałaś – dodała oschle.
    Pomogła Vai wstać, zebrała jej ubrania, wcisnęła je w ręce Wysłanniczki. Odetchnęła powoli.
    - Możesz się ubrać w sypialni – stwierdziła krótko. – I weź coś mojego. Twoje ciuchy się nie nadają, a ani tobie, ani mi nie wystarczy magii, by je wyczyścić i naprawić. Oddasz mi później – wyjaśniła bardzo rzeczowo, bardzo prosto, za wszelką cenę starając się nie przywiązywać do myśli, jak często Vaia nosiła kiedyś jej ciuchy i jak cholernie satysfakcjonujące to było.
    Milczała przez chwilę, wreszcie wypuściła powietrze z sykiem przez zaciśnięte zęby.
    - Możesz zostać, jeśli chcesz. Powinnaś zostać. Niewiele będziesz w stanie sama przy sobie zrobić, przynajmniej dzisiaj – znów suche fakty, proste stwierdzenia bez śladu wcześniejszej troski.
    Troski, która wciąż kotłowała się w wilczym sercu, a której Sarnai po prostu nie chciała dopuścić do głosu – podobnie jak zazdrości i pożądania. Złość – tej nie powstrzymywała. Była dobra, prosta, bolesna, tak, ale jednocześnie najmniej w tym wszystkim skomplikowana.
    Wróciła do drzwi łazienki, zatrzymała się w progu.
    - Nawet nie myśl o spaniu tutaj. W wannie – rzuciła na odchodnym, doskonale wiedząc, co mogła rozważać Vaia po nieudanej teleportacji.
    Zbyt dobrze ją znała. Zbyt, cholera, dobrze.
    Wróciła do salonu, zapaliła kolejnego papierosa. Gdy po chwili usłyszała za sobą miękkie kroki, odetchnęła bezgłośnie, nie bardzo wiedząc, czy czuje raczej ulgę, czy lęk.

    [Sarnai i Vaia zt]



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.