Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    You sliced me loose and said it was creation, but I could feel the knife (E. Munch & F. Hilmirson, grudzień 2000)

    2 posters
    Ślepcy
    Egon Munch
    Egon Munch
    https://midgard.forumpolish.com/t872-egon-munch#4667https://midgard.forumpolish.com/t905-egon-munch#4674https://midgard.forumpolish.com/t906-kasjmirull#4682https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch


    Materac nasiąkał krwią – ciepło stygło powoli na jego lędźwiach, a on czuł się, jakby znów miał piętnaście lat, leżał na dnie piwnicy, przypominającej wnętrze zwierzęcych trzewi i zastanawiał się, czy jego śmierć będzie nosiła stęchłą woń zgnilizny; po sześciu dniach skórę miał popielatą i kiedy tarł dłońmi o przedramiona, za paznokciami zbierały się brązowe paprochy martwego naskórka, czuł rozkręcone gwoździe nadgarstków, które pod wpływem zaklęć wygięły się w niewłaściwą stronę, pulsując intensywnym bólem, czerwieniącym się wzdłuż zarwanego ścięgna i nieustannie dygotał, lecz ciepło, które spływało mu po udach, przynosiło jedynie chwilową ulgę, bo mocz stygł na nogawkach, które od wilgoci robiły się zimne i lepkie. Göran czasem nie pojawiał się przez kilka dni – nigdy nie wiedział, przez ile, czasem wyobrażał sobie, że nie było go całe życie – a kiedy wracał, sprawiał wrażenie zadowolonego, jakby był pewien, że dzieci były jedymi z tych stworzeń, które wystarczyło przetrzymać w ciemności, aby nauczyły się pokory. On jednak wciąż warczał i odsłaniał zęby, szarpał się i płakał, kiedy mężczyzna trzymał go ciasno w ramionach; bardziej niż przemocy, obawiał się jego czułości, tych niespodziewanych, miękkich gestów, dłoni przeczesującej splątane kosmyki włosów i warg zbierających gorączkę z przepoconych skroni – w końcu palce zawsze zaciskały się bowiem za mocno, paznokcie wpijały zbyt głęboko, miłość pozostawiała po sobie głębokie rany, które długo nie chciały się zabliźnić. Nawet kiedy został sam, nie potrafił dotykać własnego ciała, nie zmuszając go jednocześnie do bólu, nie wiedział, jak przesuwać palcami po skórze w sposób, który nie sprawiał, że stawała się czerwona i opuchnięta – jego życie przypominało krwawy skrzep, nieustannie odrywany wierzchem paznokcia, choć świeża tkanka dawno zatraciła już różową barwę, była ciemna i popielata, zawsze znajdowała sposób, by ponownie broczyć krwią. Noc była ciemna i atramentowa, jego serce uwięzione w ciasnej klatce żeber, choć przy każdym, głębszym oddechu czuł jeszcze ból w miejscach, gdzie kości rozgryzły skórę, pozostawiając po sobie otwarte pory, w których zbierała się mielizna przeszklonej posoki. Nawet po zaklęciach Hringa wszystko rwało go wokół ścięgien, jakby ktoś próbował oderwać ciało od przykurczonego szkieletu, odfiletować fragmenty kręgosłupa, dopóki jego wypustki nie wypadłyby na podłogę jak mleczne zęby – leżał na skraju materaca, z twarzą zwróconą w stronę ściany. Chciał zostać sam, lecz wiedział, że Göran po niego wróci.
    Powinien był go zabić – zaklęcia topniały mu tymczasem na języku, zalepiając się w twardą grudę pecyny, a on myślał, że zadławi się nimi przez sen, wszystkie staną w wąskim przesmyku grdyki i nawet nie spróbuje odchylić głowy, żeby splunąć na podłogę flegmą ich ciemnych, gruzłowatych intencji. Latami zastanawiał się nad sposobem, w jaki pozbawi Görana życia, jedynym, co zaległo bezwładnie na podłodze, było tymczasem jego oko, ciemna źrenica rozlewająca się po przekrwionym bielmie i supeł zerwanych nerwów, wijących się jak robaki – nie czuł już satysfakcji, jedynie obrzydzenie, strach pełzający płytko pod powierzchnią skroni i wstręt piekący jak skóra zdarta z ciemnego podniebienia; znów leżał na materacu, który śmierdział jego krwią i znów wszystko drżało w nim oczekiwaniem, aż ktoś w końcu otworzy drzwi, wpuści do środka wiązkę światła i uśmiechnie się w sposób przypominający lśniące ostrze noża – nie zdawał sobie sprawy, jak napięte były jego mięśnie, dopóki nie leżał bezwładnie na chodniku, nie będąc w stanie ich rozluźnić i nie zdawał sobie sprawy, jak ciężki był strach, dopóki cudze dłonie nie upuściły go z wysoka na samo dno osierdzia. Żałował, że go nie zabił lub – być może – żałował, że nie został zabity, bo śmierć wydawała się prostsza niż to, czym wypełniała się rzeczywistość pod jej nieobecność – kałuży bordowych sińców, w których tonęło jego ciało, czerwieni wybroczyn, szpecącej zapadnięte policzki, pożółkłych smug opuchlizny, owiniętych wokół szyi wyraźną kresą, grdyki poruszającej się nerwowym szarpnięciem przy każdym głębszym oddechu, odciśniętym stęchłym ciepłem na sztywnym, wyświechtanym materiale koca, który leżał na nim jak coś martwego i obrzydliwego; zacisnął powieki, czując jak echo zaklęcia wgniata się głęboko pod jego czaszkę – draumr mein stygło mu na ustach, kiedy zasypiał.
    Sny toczyły go jak maligna – wplatały się w gruzłowate sploty myśli, po czym wypływały na powierzchnię jak martwe ryby z rozpłatanymi brzuchami, otwarte i skrwawione, aż woda zmąciła się przy samej tafli. Śnił mu się Göran i puginał czarów wbity głęboko w miękką tkankę żołądka, śniły mu się dłonie zanurzające się głęboko w trzewia i krew rozlewająca się po podłodze jak rzeka, śniła mu się przeszłość brocząca spod powiek, ucisk bólu na ciele, które nie nosiło jeszcze żadnych blizn i piwnica czarna jak zwierzęce gardło, rozgryzająca jego kończyny zębami, aż składał się z dość małych fragmentów, by przełknąć go do żołądka – rana w dole brzucha otworzyła się nagłym ciepłem, mimo to drżał, całkiem blady, choć spod skóry prawie nie prześwitywały błękitne postronki tętna (na przedramionach nosił już zbyt wiele blizn, wszędzie miał zrosty, żyły twarde jak napięte ścięgna). Kiedy otworzył oczy, wszystko było wilgotne i ciepłe, grdyka rwała się przytłumionymi skurczami szlochu, a on był pewien, że pięść Görana ugrzęzła głęboko w jego piersi, twarda i zaciśnięta kurczowo wokół osierdzia – czoło płonęło mu gorączką, podczas gdy do gardła podchodziła niewygodna ciepłota mdłości; nie mógł tego znieść – nie mógł tego znieść, lecz nie mógł również poruszyć się z miejsca, nie mógł zacząć krzyczeć, nie mógł sięgnąć po nóż, choć drewniana rękojeść uwierała go pod cienkim materiałem poduszki. Strach ugrzązł mu w piersi, lecz mógł jedynie dygotać, kurczyć się pod ścianą, zaciskać zęby na brzegu koca, aby przypadkiem nie ugryźć się w język – emocje zawsze żyły w nim jak drapieżne zwierzęta, a on nigdy nie poznał sposobu, aby je obłaskawić.
    Ślepcy
    Funi Hilmirson
    Funi Hilmirson
    https://midgard.forumpolish.com/t1028-funi-hilmirsonhttps://midgard.forumpolish.com/t1030-funi-hilmirson#6615https://midgard.forumpolish.com/t1031-pjakkur#6619https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch-i-funi-hilmirson


    Nie mógł spać – w mieszkaniu było nieznośnie pusto i nieznośnie ciemno, i choć czuł jak zmęczenie przyciska go do materaca jakby uwiązano mu w nadgarstkach, łokciach i biodrach ciężkie kamienie, nie mógł zapaść pod powierzchnię snu; rzeczywistość unosiła go na sobie uporczywie jak martwe morze, w kącikach ust czuł jego słonawy posmak i w oczy uwierała go sól. W bałaganie znalazł połamaną świeczkę, której wosk oblepił się kurzem i brokatem, z bolesnym zgrzytem przysunął szafkę do kanapy, rozpalił ją na podstawce z kawałka ułamanego talerza czy popielniczki – spodobał mu się, bo na glinianym obrzeżu miała odciśnięty, wytarty niemal, łeb węża oderwany od reszty ciała – i nie mógł wciąż zasnąć. Odwrócony tyłem do słabego płomienia, patrzył na cień swojej sylwetki drżący na brudnej ścianie, na ostrą krawędź swojego ramienia, zapadłą dolinę torsu, płaskie biodro, swoje palce spacerujące po pochyłości przylegającego do boku ramienia; miał nadzieję zasnąć, zanim skończy się knot i zapadnie znowu ciemność, ale sen nie nadchodził – minął rok i parę miesięcy, a on wciąż nie potrafił czasem spać sam, jakby jedyną kołysanką, jakie znało jego ciało, było ciepło cudzej skóry, szelest cudzego oddechu, szmer cichych rozmów. Nie mógł zamknąć oczy, bo pod powiekami znajdował jedynie półsenną nadzieję, że zaraz skrzypną drzwi, skrzypnie podłoga, ktoś położy się obok niego: któryś z młodszych chłopców tęskniących za domem albo chorowity, blady Hugo, do którego szeptały zmarłe dusze, więc odwracał się do niego na wąskim łóżku i rysował mu palcem ochronne runy na czole i policzkach, nakrywał mu dłonią ucho, a potem mówił do niego, na wpół śniąc, dopóki nie zagłuszył wszystkich innych głosów, zamkniętych w starych, kamiennych murach przyświątynnego internatu, pod cienką warstwą gładzi i farby; budynek, w którym spali, miał długo historię i posady przesiąknięte starą krwią, tak przynajmniej mówiono. Kapłani powtarzali, że uwolnili z jego korytarzy wszystkie zbłądzone dusze, ale Hugo zawsze je słyszał, a potem, któregoś dnia, zniknął i nikt o nim więcej nie wspominał – przez parę nocy próbował spać sam, a potem odkrył, że skóra innych chłopców stawała się w nocy tak samo ciepła i miękka jak skóra Hugo, w nocy stawali się spokojni i ustępliwi, i też tęsknili; nauczył się budzić przed świtem, zanim dyżury kapłan przechodził korytarzem z okrutnie głośnym dzwonkiem w ręku, zaglądając im do pokojów.
    Nie potrafił przypomnieć sobie, co mu mówił, w te noce, kiedy Hugo przychodził do niego ze skrońmi ciężkimi od głosów, których nikt inny nie słyszał. Próbował sobie przypomnieć, oglądając drżenie złotawej łuny, próbując zasnąć, zanim światło zacznie się trząść na ogarku w przedśmiertnej konwulsji, zanim zginie z sykiem w roztopionym wosku i przestanie czuć na odwróconych plecach łagodne ciepło, które zabierało go wstecz, kiedy przymykał zmęczone powieki. Miał ochotę się odezwać, miał ochotę mówić bez końca, rzeczy, o których nie będzie pamiętał, ale myśl, że jego słowa miałyby zginąć w ciszy, przez nikogo nieusłyszane, przerażała go za bardzo – nawet śmierć nie przerażała go w takie noce tak bardzo, jak przerażała go głucha samotność.
    Nie był pewien, jak długo leżał w sinej ciemności, kiedy płomień zgasł z sykiem i biała smużka zniknęła pod sufitem; nie drgnął, kiedy skrzypnęły drzwi – innej nocy podniósłby się pewnie, by zapytać go, gdzie się znowu szlajał, ale tym razem było mu jakoś wstyd, w takie noce wszystko zdawało się trochę inne, trochę bardziej odsłonięte, jakby ściągnięto mu z oczu miękkie albedo nonszalanckiej obojętności, tę zbawienną, nawiną płytkość siebie. Munch nie zapalił światła, przeszedł przez salon powłóczystym krokiem, ciągnąc za sobą wilgotny chłód przedświtu i mdły zapach potu i błota; w sypialni w końcu skrzypnął stary materac i zapadła znowu cisza. Nie mógł spać, bardziej niż nie mógł spać wcześniej. Myślał o nożu pod jego poduszką; myślał o tym, że w nocy nawet jego szara, zniszczona skóra stawała się ciepła jak sen. Myślał o tym, że w takie noce wolał śmierć niż samotność.
    Na podłodze rozkwitała ścieżka mokrych, ciemnych plam; kropla obok kropli. Nie przejmował go dłużej jej widok – zdążył do niej przywyknąć, zdążył nauczyć się, że życie obok Muncha oznaczało, że plamiła mu dłonie bardzo często i hojnie, jakby całe swoje życie skrapiał gęstą ofiarą, próbując przebłagać bogów, daremnie. Wracał często z krwią na policzku, na ustach, na skroni, z krwią pod paznokciami, na palcach, na ubraniu; w przeciwieństwie do niego potrafił nosić ją tak, jakby jej nie zauważał, nieważne, do kogo należała. Dopiero kiedy wsunął się pod materiał starego koca obok niego, zdał sobie sprawę, że ta noc w niczym nie przypominała innych nocy – jakby ktoś wywrócił ją na lewą stronę, odsłaniając nagie nerwy i ciepłe, drżące mięśnie, obcą anatomię pod grubą skórą obojętnej ciszy. Chowała pod sobą drżące kości, ciało napięte w konwulsji, nieduszony szloch; chowała pod sobą cząstkę tego, co zastanawiało go tak długo: co Munch chował w tej ciemności, w której znikał?
    Pomyślał, że jeśli Munch miał kiedykolwiek sięgnąć pod nóż pod poduszką, zrobi to teraz. Jak zwierzę przyłapane na strachu, znalezione w ostatnim strzępie swojego bezpieczeństwa, przyciśnięte do ściany jego obecnością; mimo to, nie mógł pohamować myśli, że w nocy skóra innych chłopców stawała się ciepła i miękka, i byli spokojni. Nigdy nie wyobrażał sobie, że Munch mógł być kiedyś po prostu chłopcem, nienoszącym jeszcze na skórze krwi tak obojętnie – teraz wydawało mu się to absurdalne, ta myśl, że po prostu zawsze był sobą, tym zniszczonym, wściekłym sobą.
    Przysunął się bliżej; przylgnął torsem do jego pleców, ciepłe czoło schował pod pochylonym karkiem, między drżącymi łopatkami, przesunął dłonią po ściśniętych żebrach – nie pamiętał, co mówił Hugo i może nie miało żadnego znaczenia, co właściwie mówił. Pamiętał szmer jego oddechu i że nigdy później nie potrafił spać sam.


    ( oh I know they call me crazy )
    there will be no turning back
    I don't care if things get ugly
    once the word of god is spoken
    there's no way to take it back




    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.