Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Mercy on me, would you please spare me tonight? (S. Rijneveld & B. Vargas, czerwiec 1996)

    2 posters
    Widzący
    Sivya Rijneveld
    Sivya Rijneveld
    https://midgard.forumpolish.com/t2268-sivya-rijneveld#27083https://midgard.forumpolish.com/t3511-sivya-rijneveld#35319https://midgard.forumpolish.com/t3513-tuoiva#35325https://midgard.forumpolish.com/f82-sivya-rijneveld


    Na południu kraju lato było ciepłe i duszne – sklepienie nieba przed kwadransem przeobraziło się w taflę błyszczącego mosiądzu, a w powietrzu szemrały odgłosy cykad, jakby owady zszywały ciszę; opustoszała kawiarnia u podnóża Sérignan leżała nad samym morzem i sprawiała wrażenie, jakby właśnie z tego miejsca rozszerzał się horyzont, popołudniowe odcienie błękitu wypływające spomiędzy drewnianych krzeseł, okruchy piachu pomiędzy fugami chodnika, oblicze zachodzącego słońca odbite w na wklęsłym dnie srebrnej łyżki. Odchylała głowę do tyłu, próbując objąć wzrokiem przepastną szerokość wybrzeża – woda ścieliła się tego dnia jak najdroższa tkanina, miękkimi marszczeniami, pozornie łagodnie, ciszej niż zwykle, w oddali morze miało jednak barwę atramentu, a ona wyobrażała sobie, że nurt musiał być gwałtowny i silny, porywający ciała prosto w otchłań ciemnego abysalu. Nigdy nie ufała morzu – sztorm pod jej powiekami był zbyt wyraźny, dno zbyt odległe, ciało pozbawione sposobu, by ugruntować się w ziemi; jej serce miało kształt kotwicy i tonęło w piersi jak kamień – wątpiła, że było dość ładne, by wyłowić je spomiędzy fal, mimo to czekała na Blancę, jej kasztanowe spojrzenie, przypominające barwą świeże migdały i łagodny uśmiech, odgrywający ledwie czubki białych zębów. Tymczasem wieczór nabierał modrych odcieni, skończyła się herbata – na dnie filiżanki pozostały zlepki fusów, a ona przyglądała się im, jakby próbowała odczytać postscriptum.
    Odkąd zniknął Ilja, samotność uwierała ją pomiędzy żebrami, jakby była żywym stworzeniem, rosnącym w miarę jedzenia – wyczuwała ją pod palcami, kiedy kładła dłoń na wysokości przepony i wyobrażała sobie, że głaska ją po głowie, ostrożnie z obawy, że mogłaby ją ugryźć. Nie jesteś sama, przypominał jej cichy głos w debrze potylicy, drażniący i nieustępliwy – przehandlowała swoje życie za kilka drobiazgów, które wydawały jej się cenne, kiedy miała dziewiętnaście lat, a teraz obawiała się własnego syna, bo miał oczy ciemne jak dwa turmaliny i uśmiech, który przypominał zjadliwy grymas jego ojca; zostawiła Kaspra w domu, pod czułym wzrokiem przyjaciółki i coraz częściej obawiała się, że nie będzie w stanie do niego wrócić – w snach leżała nocami na plaży, a później podnosiła się i pokonywała wzburzoną otchłań morza, przełykając białe chochoły fal i rozgryzając małże pomiędzy żebrami, aż jej pierś pełna była srebrzystych pereł. Budziła się z plecami mokrymi od potu i gorzkim posmakiem winy stygnącym na czubku języka – która matka pragnęła uciec od własnego syna? Czasem powtarzała sobie, że Kasper nigdy nie był jej dzieckiem – czytała w dzieciństwie opowieści o byttingenach, podmienianych przez zazdrosne huldry i choć podświadomie pragnęła w to wierzyć, za każdym razem, gdy sięgała wzrokiem na twarz swojego dziecka, wiedziała, że to nieprawda; nie był podmieńcem, lecz chłopcem o przenikliwym spojrzeniu i nieruchomych ustach, dłoniach zbyt pochopnie zaciskających się w piersi. Przyjaciółka sugerowała, że musi za nim tęsknić, ona uciekała jednak myślami jak najdalej od pulchnych dłoni, w których Kasper trzymał zebrane pod domem kamienie i przerażającego zafascynowania, z jakim mówił o śmierci; jej syn chciał umrzeć, podczas gdy ona pragnęła żyć – szybko, szybko, szybko.
    Zaczynałam martwić się, że nie przyjdziesz. – podniosła wzrok – Blanca miała opaloną twarz, czujne spojrzenie i ładne, pąsowe usta; była pewna, że w przeciwieństwie do Ilji nie trzymała pod nimi rzędu wilczych kłów. – Gdybym wiedziała, że spotkam cię w Sérignan, być może nie czekałabym tyle lat z wyjazdem – zaśmiała się krótko, subtelnie, choć uczucie, które dzwoniło jej w piersi, było znacznie głośniejsze – do kawiarni sięgnął podmuch chłodnego wiatru i przedramiona nakryły się lekką dropiatością, lecz czuła, jakby skórę miała ciepłą i rozpaloną. – Jest w tobie coś… nie śmiej się ze mnie, jest w tobie coś, co sprawia, że mam wrażenie, jakbyśmy znały się od kilku lat, a nie zaledwie od wczoraj. Wypiłam tylko herbatę – obronnie trąciła dłonią pustą filiżankę. – Tymczasem bredzę, jakbym przełknęła co najmniej dwa kieliszki wina. Napijesz się ze mną?
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Zabaw się, powiedziała Yami ostatniego wieczora przed wyjazdem Blanki, ale raczej nie miała tego na myśli tak dosłownie. Pomagając kuzynce wybrać zestaw ciuchów, podpowiadając, które kosmetyki mogą jej się przydać i ukradkiem upychając ulubionego pluszaka Vargas gdzieś między tuniką w papugi a szortami moro, wyobrażała sobie raczej zestaw zabytków, którymi Blanca będzie mogła się zachwycać, gorące plaże, po których będzie mogła spacerować i przejrzyste wody Morza Śródziemnego, w których będzie mogła nurkować.
    Blanca była przekonana, że Serrano nie myślała wtedy o ludziach.
    Wszystko dlatego, że Blanca i jej conejito wydawali się idealną parą. Nie kłócili się więcej niż mógł znieść ich związek, nie urządzali sobie skoków w bok i zawsze – zawsze – do siebie wracali. Nie byli idealni, ale, z zewnątrz, wyglądali na ideału bardzo bliskich. Zresztą, może rzeczywiście tacy byli. Zakochani bez pamięci, otwarci na swoje potrzeby, gotowi się słyszeć – a nie tylko słuchać, z bardzo różnym rezultatem – i mówić do siebie tak, by nie ranić. Tak rzeczywiście było, Blanca naprawdę swojego męża kochała – i sądziła, była pewna, że on kocha też ją.
    A jednak ich relacja już od kilku miesięcy nie działała tak, jak powinna i oboje czuli, że to nie potrwa zbyt długo. Że któregoś dnia będą musieli usiąść i przyznać, że czas pójść dalej – oddzielnie.
    Blanca była pewna, że nie jest w tym przekonaniu sama, bo widziała, jak conejito na nią patrzy. Nie do końca tak, jakby coś tracił, ale raczej – jakby już tęsknił. Nie wiedziała, czy jej spojrzenie wygląda tak samo, ale wiedziała, że czułość, której wciąż mieli dla siebie bardzo dużo, miała już zupełnie inny smak i kolor niż jeszcze przed rokiem.
    Żadne tego nie powiedziało, ale ten wyjazd – te wspólne wakacje, które Blanca wzięła trochę wbrew sobie, bo przecież nie chciała opuszczać uniwersytetu – miał być ich ostatnią wspólną wycieczką. Ta świadomość wisiała nad nimi jak chmura, chociaż… Chyba nie gradowa. Nie zapowiadała burzy, gwałtownego huraganu, a raczej wyczekiwany coraz bardziej deszcz. Odświeżenie. Coś nowego.
    Wolność, za którą teraz już chyba oboje tęsknili.
    W tym wszystkim nie zmieniło się to, co najważniejsze – jej mąż wciąż był jej najlepszym przyjacielem, i wciąż wiedział o niej więcej niż ktokolwiek inny, łącznie z Yamileth. To dlatego, gdy Blanca podzieliła się z nim w żartach poleceniem kuzynki, mężczyzna uśmiechnął się tylko pod nosem. Wiedział, o czym myślała jego żona i nie był zaskoczony. Nie aż tak.
    Wtedy, gdy po raz pierwszy spotkali się z Sivyią, uśmiechnął się tak samo. Jakby rozumiał. Jakby wiedział. Trzymał Blancę za rękę i słuchał, jak kobiety wymieniają uwagi przy sklepie z pamiątkami, przebierając w koszu z magnesami. Wsparty o filar jednego z budynków, spoglądał jak stoją naprzeciwko siebie, nie do końca pewne, co zrobić – i mrużył oczy dokładnie tak samo, jak ich kot, gdy świdrował wzrokiem ptaki za oknem. Wiedział. I Blanca też wiedziała, że on wie.
    Zabaw się, powiedział jej potem, gdy wrócili do hotelu i gdy powiedziała mu, że umówiła się z nowopoznaną następnego dnia w kawiarni przy plaży. Tylko wróć do mnie potem. Nie pamiętała, by coś mu na to odpowiedziała. Chyba nic. Chyba uśmiechnęła się tylko i ucałowała doskonale znajome wargi, i może wsunęła dłonie pod luźną koszulkę mężczyzny. Wiedziała, że wróci. Tym razem jeszcze tak. On też to wiedział.
    Jeszcze przecież nie porozmawiali.
    Idąc do kawiarni nie potrafiła się jeszcze cieszyć, nie tak do końca. Nie potrafiła się też – jeszcze – ekscytować. Nie była naiwna i nie okłamywała samej siebie – wiedziała, po co idzie. Wiedziała z czym – z kim – chciałaby wyjść potem z kawiarni, pójść… Gdzieś. Na nocną plażę, może w któreś z tych wąskich, urokliwych zaułków, rozświetlanych ciepłym światłem lamp. Wiedziała. Mimo tego jeszcze w drodze towarzyszył miała w głowie leniwy uśmiech conejito i ciepło jego doskonale znajomego ciała.
    Sivyę nietrudno było znaleźć, w kawiarni nie było w zasadzie nikogo poza nią. Miejsce może i było całodobowe, może nocami zmieniało się w kameralny klub – ale teraz nie była jeszcze noc. Wciąż był wieczór – zbyt późny, by kawiarnia mogła pozostać kawiarnią, zbyt wczesny jednak, by mogła stać się czymś innym.
    Gdy ostatnie promienie słońca niemal całkiem utonęły w ciemnym morzu, Blanca zdjęła soczewki i dała sobie chwilę, by przyzwyczaić oczy. Wciąż kłuły lekko, gdy musnął je jeden z dogasających promieni, ale nie na tyle, by nie mogła tego wytrzymać. Wsunęła okulary do plecaka i, mimowolnie obciągając lekko luźne, ceglaste szorty – mimo późnej pory, wciąż było jej gorąco – w kilku krokach znalazła się obok.
    Nie wiedziała, jak powinna się przywitać, więc uśmiechnęła się po prostu i rzuciła plecak pod stolik, siadając naprzeciwko Sivyi i rzucając krótkie, niezobowiązujące hej.
    - Dlaczego miałabym nie przyjść? – spytała retorycznie z lekkim uśmiechem, jednocześnie gotowa od tak wymienić kiilka powodów, dla którego mogła zmienić plany. Przynajmniej kilka z nich miało coś wspólnego z jej mężem, inne – z tym, że w zasadzie nic o Sivyi nie wiedziała, większość – z tym, jaka była sama Blanca.
    Przyglądała jej się przez chwilę, studiując ostre rysy twarzy i garść piegów na policzkach. Kilka ciemnych kosmyków tańczących na wieczornym wietrze, błysk sarnich oczu.
    Wbrew prośbie, jednak się roześmiała – choć nie złośliwie, a raczej z lekkością, która wreszcie zaczęła torować sobie drogę do jej serca. Dopiero za jakiś czas miało okazać się, że o podobne uczucia jej coraz trudniej, i że najprostszą drogą – drogą na skróty – był Pochłaniacz.
    - Gdybyś nie czekała, mogłybyśmy się minąć. Sérignan zdążyłoby ci się znudzić zanim ja w ogóle pomyślałabym o urlopie – stwierdziła z rozbawieniem, przekonana, że dokładnie tak by było. Jeszcze nie tak dawno temu myśl o wakacjach wzbudzała w niej... Może nie niechęć, ale raczej nie entuzjazm. Wszystko, czego potrzebowała, miała w Brazylii. Po co miała wyjeżdżać?
    Jak się okazuje, jednak nie wszystko, a świat poza znanymi, południowoamerykańskimi granicami miał do zaoferowania znacznie więcej niż mogłaby podejrzewać.
    Uśmiechnęła się szerzej na wyznanie i tłumaczenia się Sivyi, i bez wahania skinęła głową, gdy ta zaproponowała zamówienie czegoś wspólnie.
    - Pewnie. Ale właśnie wina. Nie proponuj mi herbaty – rzuciła zaczepnie i, jeszcze przez chwilę spoglądając na kobietę z rozbawieniem, rzuciła okiem na kartę napojów, szybko przeskakując do tych alkoholowych.
    Szczerze mówiąc, było jej zupełnie wszystko jedno. Powiedziała o winie, ale gdyby wzięły cokolwiek innego, nie traciłaby czasu na grymasy. Przeskakując między kolejnymi pozycjami bez specjalnego zainteresowania, nie broniła się, gdy wzrok uciekał jej do dziewczyny naprzeciwko. Nie podpatrywała jej z ukradkiem, ale po prostu – patrzyła. Wiedziała, jak ma na imię i... Niewiele więcej. Była cała masa pytań, które mogłaby teraz zadać, poczynając od banalnie prostego – i zupełnie niekulturalnego – ile masz lat, aż po bezczelne dociekanie, czy ma kogoś tam, skąd pochodzi. Tam, gdzie ma pracę, dom – swoją szarą rzeczywistość.
    Blanca nie była pewna, czy chce o cokolwiek pytać. Czy te pytania w ogóle były ważne.
    - Długo czekasz? – rzuciła zamiast tego, opierając się wygodniej o oparcie fotela. – Nie jestem pewna, czy się spóźniłam, ale... – Pokręciła lekko głowę. – Jeśli tak, prawdopodobnie wiszę ci kolejne wyjście. I tym razem to ty będziesz miała pełne prawo mnie przetrzymać. – Uśmiechnęła się przelotnie.
    Nie wiedziała, czy będą kolejne wyjścia. Czy powinny być. Pewnie nie.
    Widzący
    Sivya Rijneveld
    Sivya Rijneveld
    https://midgard.forumpolish.com/t2268-sivya-rijneveld#27083https://midgard.forumpolish.com/t3511-sivya-rijneveld#35319https://midgard.forumpolish.com/t3513-tuoiva#35325https://midgard.forumpolish.com/f82-sivya-rijneveld


    Pierwsze wspomnienie z dzieciństwa przypominało głód – nie ten, który wiązł boleśnie w dole żołądka, lecz skurcz znajdujący się wyżej, pomiędzy żebrami, silne, ssące uczucie pustki, jakby fragment jej serca pozostał głęboko w brzuchu matki, odcięty wraz z pępowiną; wieczorami wpatrywała się pomiędzy otaczające wioskę drzewa, jakby wyobrażała sobie, że panujący wokoło mrok był jedynie zamkniętą powieką wszechświata, a ona niczego nie pragnęła bardziej, niż żeby spojrzeć mu prosto w oczy, dostrzec w kniei otwartą źrenicę losu, złotą nić norn, która wyprowadziłaby ją z labiryntu niewładnego życia. Głodu odczuwanego w dzieciństwie nie zaspokajała tłusta zupa lohikeitto, którą regularnie przyrządzano na obiad ani słodki chleb z kardamonem, który pozostawiał na języku kojący smak cukru i palonego masła – dopiero kiedy biegła przed siebie, tracąc z oczu ostatni dom w Kilpisjärvi i wdychając do płuc rozległy krajobraz okolicznej tundry, pustka pod osierdziem kurczyła się do niewielkiego pęknięcia, wysycona daremnym poczuciem wolności. Zaspokajała oskomę swojego serca, chodząc boso po śniegu, choć jeszcze tego samego wieczoru z oczu płynęły jej łzy, gdy matka rozmasowywała przemarznięte stopy pod ciepłą wodą; sięgając wargami do roześmianych warg Máret, która miała włosy jasne jak śnieg i potrafiła rozgrzać jej skórę nawet w najchłodniejszy dzień zimy; pozwalając Ilji wejść do swojego mieszkania, kiedy kilka miesięcy po ukończeniu akademii zjawił się na jej wycieraczce jak bezpański pies o srebrzystych oczach. Za pierwszym razem, gdy zraniła się o kant własnej wolności, współczucie miało jeszcze kształt troskliwego uśmiechu i czułej dłoni, za drugim – litościwego słowa, w końcu była jeszcze młoda, nie wiedziała, że ludzie mogli nosić na barkach zarówno lisią skórę, jak i owczą wełnę; całe jej życie przypominało marionetki cieni na ścianie jaskini – gdyby Ilja jej nie zostawił, jak wiele lat by minęło, zanim odważyłaby się wychylić głowę na powierzchnię?
    Kiedy biegała w dół obrosłych porostami pagórków, świat, który rozciągał się aż po płaską linię widnokręgu, wydawał jej się ogromny, teraz, gdy po raz pierwszy opuściła półwysep, zdawała sobie jednak sprawę, że obszar, który niegdyś uważała za bezbrzeżny, w rzeczywistości kończył się na szczerbionym obramowaniu fiordów, żwirowej plaży i lodowcach białych, jakby wykuto je z ludzkich kości – jak małe było jej życie wobec rozmiarów wszechświata? Jak nieistotne jej wady, jak błahe zalety? Jak wielkie miało znaczenie, czy czekała na Ilję w jednej ze skandynawskich restauracji, gdzie lampy zawsze ćmiły żółtą poświatą czy sączyła wystygłą herbatę nad wybrzeżem Sérignan, ze wzrokiem wpatrzonym w morze? Kiedy prosiła Blancę o spotkanie, pod sercem przewiązał jej się ciasny węzeł skruchy – widziała obrączkę na jej prawej dłoni i serdeczną twarz mężczyzny, który złapał ją za rękę, gdy wychodzili ze sklepu, lecz widziała również jej migdałowe oczy i pąsowe usta, sposób, w jaki wznosiła głowę ku wieczornemu niebu (wczoraj próbowała przyglądać mu się tak samo uważnie, lecz nie potrafiła wyłonić żadnego kształtu spomiędzy garści rozrzuconych gwiazd) i obiecywała, że się zastanowi; wyobrażała sobie wiele powodów, dla których następne spotkanie nie powinno się wydarzyć, im dłużej czekała, tym węzeł stawał się jednak luźniejszy, aż w końcu opadł bezwładnym postronkiem na dno przepony – pamiętała jeszcze gniew swojej matki, gdy chwyciła Máret na ramiona i kazała im natychmiast przestać, choć nie potrafiła wypowiedzieć na głos tego, co robiły, pamiętała drapieżną zazdrość Ilji, którego oczy rozświetlały się cienkimi wstęgami błękitu, gdy się złościł, pamiętała surowe, dorosłe spojrzenie swego syna, które zawsze przypominało jej sposób, w jaki patrzyły dzikie zwierzęta – jakby obawiały się, że każda wyciągnięta w ich stronę dłoń pragnie wyrwać im trzewia spomiędzy żeber; wszystko to wydawało się nie mieć dzisiaj znaczenia – miała dwadzieścia osiem lat i czuła się jak dziecko, które po raz pierwszy uciekło z domu, ze spłachciem odwagi przerzuconym przez ramię i wzrokiem namiętnie wpatrzonym w horyzont. Nanizała przyczyny swej samotności jak koraliki, tymczasem, gdy Blanca siadła przy stole, wszystkie rozsypały się na ziemię, tocząc się ze stukotem po chodniku i znikając w grząskim piachu pobliskiej plaży – wiedziała, że gdyby teraz otworzyła oczy i nieco przechyliła głowę, zobaczyłaby ją ubraną tylko w błękitne cienie wieczoru oraz bursztynową poświatę świecy.
    Sama nie wiem... z każdym dniem coraz trudniej jest mi myśleć o powrocie do domu. Na północy morze jest zimne i ma barwę atramentu, tutaj dużo prościej byłoby się zanurzyć i już nigdy nie unieść głowy nad powierzchnię. Nawet o tej porze plaża wydaje się piękna. – uśmiechnęła się łagodnie, po czym sięgnęła wzrokiem w kierunku wybrzeża, gdzie w oddali unosiły się zmarszczki spienionych fal. – Plaża i miłość, wszystko staje się łatwiejsze do zniesienia. – prychnęła cicho, prawie lekceważąco wobec własnego serca, kiedy zwróciła zaraz wzrok w kierunku kelnera, jej spojrzenie wydawało się jednak jasne i lśniące – nie znała Blanki, choć pod skronią zaplotła tymczasową fastrygę kapryśnych domysłów: musiała pochodzić z południa, bo jej skóra była gładka i śniada, jakby opiekło ją słońce, które przybierało znacznie cieplejsze odcienie złota niż to na północy i miała męża, choć jej zauroczenie wydawało się być oparte na przemilczeniach; zeszłej nocy, gdy leżała na niezaścielonym łóżku, wpatrując się krakelurę sufitu, zastanawiała się, czy mężczyzna, z którym przyszła do sklepu, kochał w ten sam sposób co Ilja – nie wyobrażała sobie, by ktokolwiek był zdolny do równie perfidnego rodzaju miłości.
    Aż tak ci się podobam? – szepnęła przekornie, nachylając się powoli przez stół i wznosząc brwi, jakby próbowała sprowokować kobietę do dłuższego uśmiechu. – Proponujesz mi kolejne spotkanie, choć to w zasadzie jeszcze się nie zaczęło. – kąciki jej ust poruszyły się figlarnie, a ona przez chwilę sprawiała wrażenie młodszej, nie tak ostro wyciosanej we wszechświecie. – Nikt nie będzie o ciebie zazdrosny? – nie wiedziała, jak się nazywał, lecz nie potrafiła wypowiedzieć na głos twój mąż, jakby te słowa miały wsunąć się drzazgą w dzisiejszy wieczór, przypomnieć o tym, jak jaskrawe i obnażające potrafiło być poranne słońce. – Ja bym była – jej własny głos przypominał węża, ślizgającego się po podniebieniu; kelner postawił na stoliku dwa kieliszki białego wina, a ona odchyliła lekko głowę, odprowadzając go wzrokiem i spoglądając powrotnie na twarz Blanki, dopiero gdy zniknął za przeszklonymi drzwiami. – To brzydka emocja, a jednak... nie wiem, czy potrafiłabym się powstrzymać.


    Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me


    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Ostatnio coraz mniej myślała o tym, co było, zamiast w przeszłość spoglądając wyłącznie przed siebie. Pewna już, że – wbrew wcześniejszym marzeniom, wbrew wcześniejszej pewności – jej przyszłość wcale nie była związana z conejito, zaczęła się zastanawiać, z czym w związku z tym była. Segregowała przeróżne elementy, których mogłaby się chwycić i wokół których mogłaby snuć sieć kolejnych wydarzeń – przy czym każdy z takich punktów zaczepienia mieścił się gdzieś między Brazylią a Meksykiem, gdzieś pomiędzy (niedługo już pewnie byłym) mężem, Yamileth, między studentami brazylijskiego instytutu i swoją meksykańską rodziną.
    W przeciwieństwie do Sivyi, Blanca o powrocie do domu w zasadzie nie przestawała myśleć. Europa była przygodą na chwilę, podobnie jak kiedyś Stany Zjednoczone. I Rijneveld... Ona też była przygodą na chwilę. Dodatkową słodyczą, na którą pozwolić można sobie tylko w wakacje.
    Plaża i miłość, wszystko staje się łatwiejsze do zniesienia.
    Słuchała słów, ale z większym zainteresowaniem studiowała zmiany, jakie zachodziły w kobiecie. Obserwowała łagodny uśmiech i patrzyła, jak szybko przeradza się on w delikatne zmarszczenie. Zerkała, jak Rijneveld zwraca się do kelnera, by zamówić im alkohol, i jak potem przygląda się jej samej, Blance, próbując być może stworzyć sobie w głowie obraz Vargas tak samo, jak meksykanka próbowała stworzyć odbicie Sivyi.
    Aż tak ci się podobam?
    Blanca roześmiała się szczerze. Ceniła bezpośredniość, a ta przecież nie była częsta. Dużo łatwiej było napotkać kogoś, kto będzie się czaił, toczył jakąś grę wedle niekoniecznie znanych zasad.
    Kontemplowała przez chwilę figlarny uśmiech Rijneveld, łagodzący ostre rysy kobiety. Wreszcie dała się skusić. Uśmiechnęła się leniwie, ale uśmiech ten utrzymała dłużej, pozwoliła rozlać mu się szeroko, sięgnąć kącików przeplatanych złotem oczu. Rozparta na krześle, spoglądała, jak Sivyia pochyla się lekko – i odpowiedziała tym samym, wspierając jedno przedramię na blacie stolika, drugą ręką sięgając pod stół. Musnęła kolano Rijneveld bez wahania – i bez pytania o zgodę. Pierwsza delikatność dotyku szybko umknęła przed bardziej zdecydowanym ściśnięciem odsłoniętej, rozgrzanej skóry Siyvi.
    - Może. Może tak – stwierdziła po prostu i uśmiechnęła się przekornie.
    Po chwili zabrała dłoń, ale nie cofnęła się już ku oparciu krzesła, pozostając wsparta przedramionami o blat stolika.
    Nikt nie będzie o ciebie zazdrosny? Ja bym była.
    Zmrużyła oczy lekko, uciekając spojrzeniem na obrączkę. Obróciła ją kciukiem w zamyśleniu.
    Pozwolił jej ją zdjąć.Nie musisz jej nosić, powiedział już jakiś czas temu. To tylko błyskotka. Wiedziała, że naprawdę tak myślał. Dla jej męża miłość, bliskość była czymś zupełnie innym niż ślubnym pierścionkiem na palcu. Nie potrzebował go, by wiedzieć, co czuje.
    Ona jednak potrzebowała.
    Nie pamiętała, czy coś mu wtedy odpowiedziała. Nie zdjęła jednak obrączki ani wtedy, ani nigdy później. Dla niej to nie była tylko błyskotka. Gładki kawałek złota nawet teraz znaczył dla niej zbyt dużo, by mogła tak po prostu go schować.
    - Będzie – przyznała wreszcie powoli, z namysłem gładząc obrączkę. Uniosła wzrok na Rijneveld i uśmiechneła się blado. – Ja też jestem o niego zazdrosna. – Rzeczywiście była. Nawet teraz, gdy coraz mniej już udawali – i była niemal pewna, że będzie zazdrosna także wiele lat później gdy, przynajmniej formalnie, nie będą już mieli ze sobą nic wspólnego.
    Uciekając wzrokiem gdzieś na bok, na puste stoliki lub może panoramę plaży rozciągającą się zaledwie kilka kroków dalej, szukała słów. Chłodny wiatr musnął jej rozgrzaną skórę, zabierając garść ciepła ze sobą.
    - Wie, że do niego wrócę – powiedziała wreszcie, w jednej chwili decydując się na prostą, pozbawioną ozdobników szczerość.
    Mogła próbować zdefiniować jakoś tę zazdrość, może skontrować stwierdzenie, że to emocja zła i brzydka. Pewnie zresztą by jej się udało, gdyby się postarała, mogłaby znaleźć kilka zdań, które, być może, wybieliłyby nieco jej coraz bardziej brudną moralność. Chyba jednak wcale tego nie chciała.
    - Zawsze do niego wracam – dodała z namysłem, dając wreszcie spokój gładzeniu obrączki i znów spoglądając na Siyvię.
    Znowu uśmiechnęła się, lekko, miękko, jakby przed chwilą nie postawiła kanciastych, raniących palce granic.
    Dużo kiedyś udawała. Teraz chyba nie miała już na to sił – a może po prostu ochoty.
    Sięgnęła po wino, upiła niespieszny łyk, otarła palcem pojedynczą kroplę, która została jej na wardze. Zastanawiała się przez chwilę, czy chce wiedzieć, kto czeka na Rijneveld. Czy w ogóle ktokolwiek.
    Nie chciała.
    Wyprostowała nogi pod stołem, nieskrępowanie ocierając się łydką o łydkę Siyvi. Uśmiechnęła się przelotnie.
    - Chciałabym pokazać ci gwiazdy – powiedziała po chwili, kołysząc leniwie kieliszkiem. – Tutaj są zupełnie inne, niż te, które znam. To znaczy, technicznie to nadal to samo niebo, tylko, że... – roześmiała się. Znów to robiła. Zawsze, gdy choćby ocierała się o temat kosmosu, szybko wpadała w monologi. Nie zawsze interesujące.
    Pod wpływem impulsu przesunęła się z krzesłem, by zamiast siedzieć naprzeciwko, znaleźć się obok. Wystarczająco blisko, by, wspierając łokieć o fotel Siyvi, palcem nakreślić linię konstelacji Kasjopei.
    - Mówi się, że Kasjopeja była gwiazdą królestwa Etiopii, bo po swojej śmierci, dostała się na niebo – powiedziała powoli, w zamyśleniu przyglądając się połyskującym punktom. – To nieprawda. To znaczy, nikt nie może zostać gwiazdą – uśmiechnęła się przelotnie. – A jednak lubię myśleć, że pośród rzeczy, których jeszcze nie wiemy, jedna z nich pozwoli nam kiedyś znaleźć się wśród nich. – Ruchem głowy wskazała na rozgwieżdżone niebo. – Nie na Księżycu, ale dalej, gdzieś, gdzie nie byłoby już niczego poza masą błysków i ciszą.
    Milczała przez chwilę, upijając kolejny łyk chłodnego wina.
    - Pójdź ze mną na plażę – powiedziała po prostu, dopiero po chwili oglądając się na Sivyię. – Nigdy nie kąpałam się pod gwiazdami i bardzo chciałabym to zrobić. Chodź ze mną. Weźmy wino i... – Wzruszyła lekko ramionami. – Zobaczmy, jak to jest – zakończyła krótko z łagodnym uśmiechem.
    Widzący
    Sivya Rijneveld
    Sivya Rijneveld
    https://midgard.forumpolish.com/t2268-sivya-rijneveld#27083https://midgard.forumpolish.com/t3511-sivya-rijneveld#35319https://midgard.forumpolish.com/t3513-tuoiva#35325https://midgard.forumpolish.com/f82-sivya-rijneveld


    Kiedy opuściła Kilpisjärvi, obiecała sobie, że nie będzie oglądać się przez ramię – szła na pociąg z płócienną torbą przewieszoną przez bark i głową ciężką od myśli, których nie potrafiła zostawić w domu razem z dziecięcą pościelą i drewnianą figurką w kształcie renifera, jedyną pamiątką po zaginionym ojcu; zatrzymała się wtedy tylko raz, czując jak buty zapadają jej się głęboko w śniegu, a chłód przymarza do zaczerwienionej twarzy, ale nie odwróciła się, by po raz ostatni przyjrzeć się rodzinnej wiosce, jakby wiedziała, że jeśli to zrobi, nigdy nie zdoła wyjechać. Przeszłość miała kształt kotwicy, a ona starała się nie zauważać sposobu, w jaki ciągnęła ją na dno i mąciła ziemię na gładkim skalpie pamięci – Finlandia powracała do niej w snach, dzika i gniewna jak zwierzę, obnażająca zęby, gdy zbliżała dłoń do jej białego pyska; zostawiłaś mnie, warczała, a ona dostrzegała ślad po łańcuchu obwiązanym jej wokół karku i nie umiała powstrzymać łez, które szkliły się w ciemności zamkniętych powiek. Garbiła się, gdy zbyt długo siedziała w miejscu, jakby ciężar wszystkiego, co pozostawiła za plecami, osuwał jej się na łopatki, Blanca nieustannie sprawiała tymczasem wrażenie, że jej życie znajdowało się daleko stąd – odwracała głowę w kierunku morza i wyglądała, jakby za horyzontem spodziewała się dostrzec dom, a ona z trudem przełykała pytanie, by go o niego spytać; nauczyła się już, że nie powinna wiedzieć – kim były jej drobne zdrady, za czym tęskniły, jakie życie wiodły, zanim po raz pierwszy spojrzały jej w oczy. Żałowała, że widziała obrączkę na palcu Blanki i nie mogła udawać, że to zwykły pierścionek, jeden z tych, które kupuje się w przydrożnych salonach jubilerskich lub w sklepie z pamiątkami, inkrustowany bursztynem lub kwarcem, jednym z niedrogich kamieni, które można było znaleźć na lokalnych plażach; widziała jej męża – mężczyznę o śniadej cerze i życzliwym spojrzeniu, który objął ją ramieniem wokół talii, a potem pozwolił, aby zdradziła go z obcą kobietą. Czy czułaby się śmielej, gdyby nie miała pojęcia? Gdyby znała tylko imię i kształt jej ust? Czy łatwiej byłoby wtedy sobie wybaczyć?
    Została spowita czujnym spojrzeniem, lecz nie była zawstydzona – Blanca miała oczy w barwie prażonych orzechów i nie ściągała brwi tak, jak robił to Ilja, którego źrenice stawały się wtedy małe i lśniące jak u drapieżnika, a ona zdała sobie sprawę, że czerpie przyjemność z tej uwagi, bliskiej i niewygłuszonej zawstydzoną ostrożnością; lubiła to, jak bezpośrednie potrafiły być kobiece emocje, jakby nie potrzebowały słów, za którymi musiałyby się ukrywać. Przyjaciółka nachyliła się przez stół, muskając dłonią jej kolano, po czym ściągając palce mocniej na odsłoniętej skórze – w policzki palił ją ciepły rumieniec, zaczerwienienie było jednak prawie niewidoczne w błękitnym półmroku; miała nadzieję, że opuszki sięgną głębiej pod materiał lnianej spódnicy, wyżej po miękkim udzie i myśl ta sprawiła, że jej trzewia skurczyły się przyjemnym ciepłem, a w brzuchu pojawiło się mrowienie, przypominające nadzieję lub zgodę – wtedy Blanca cofnęła jednak rękę, jej oczy zmrużyły się, uśmiech zblakł. Odruchowo powiodła wzrokiem za jej obrączką, cienkim pasmem złota, które obracała w palcach, choć wiedziała już, że nie dlatego, aby ją zdjąć; żałowała, że przypomniała jej o mężu – czuła się tak jak wtedy, gdy zaścieliła stół ciężkim, ceremonialnym obrusem, a matka krzyknęła i uderzyła ją w potylicę tak mocno, że jeszcze następnego dnia bolał ją tył czaszki; jak wtedy, gdy wypuściła powietrze nosem, podczas gdy jej brat układał makietę z trójkątnych kawałków papieru i wszystko zerwało się ze stołu, rozsypując się na podłogę; jak wtedy, kiedy wspominała przy Ilji imię ich syna i obserwowała, jak jego twarz staje się blada i ostra, jakby wyciągnęła na wierzch nieprzyjemne wspomnienie.
    Szczęśliwy mężczyzna. – uśmiechnęła się blado i wygładziła dłońmi serwetkę, próbując ukryć pod nią resztki niewygodnego tematu. Blanca nie zapytała, czy ktoś czekał na nią w domu, a ona była jej wdzięczna, bo nie chciała o tym opowiadać – nie chciała musieć myśleć o Kasprze, którego zostawiła w cudzych ramionach, o Ilji, który nigdy nie wiedział, dokąd się wybierała i o Skandynawii, surowej i chłodnej jak fińskie lodowce; kiedyś myślała, że mogłaby uciec stamtąd na zawsze, nawet słoneczne dni nad wybrzeżem Sérignan nie potrafiły jednak obłaskawić w niej zapomnienia – wiedziała, że wróci i że nigdy więcej nie zobaczy łagodnej, zaciekawionej twarzy Blanki, która ocierała palcem czerwoną kroplę wina, jaka zastygła jej na dolnej wardze. Przez krótką chwilę, pomiędzy jednym łykiem alkoholu a drugim, chciała zapytać kobiety, dlaczego – dlaczego wciąż do niego wracała, dlaczego z nią nie ucieknie? – zaraz roześmiała się jednak na myśl o własnej naiwności, zdając sobie sprawę, że dzisiejszego wieczoru nie miało to żadnego znaczenia.
    Vargas przesunęła się z krzesłem na jej stronę stołu, a ona roześmiała się ponownie, tym razem swobodniej, prawie dziewczęco – uniosła głowę, żeby spojrzeć w niebo, podążyć wzrokiem za wyciągniętą dłonią przyjaciółki, na chwilę poddać się wierze, że drobne cekiny, które lśniły na tle atramentowych przestworzy, rzeczywiście układały się kształtem rozległych konstelacji, spośród których każda miała swoją przyczynę i swoje znaczenie; jej matka również wierzyła, że po śmierci ludzkie dusze mieszają się z gwiezdnym pyłem – na przekór przemijaniu i rozpadaniu się wszystkiego.
    Co na to Kasjopeja? – spytała przekornie, przez chwilę wpatrując się w lśniące, srebrzyste punkty nad zmarszczoną pościelą fal. – Powiedziałaś jej już, że nie może zostać konstelacją? Tylko niepotrzebnie błąka się po niebie. – odchyliła głowę, udając troskę, choć jej grymas zaraz ponownie przyjął kształt uśmiechu. – Ciekawe jak to jest – odparła spokojniej, a w jej głos zakradła się cicha melancholia. – Wiedzieć, że ciemność, która cię otacza, nie ma żadnego końca. Czy gwiazdy widzą nas z tak daleka? – przez chwilę obie przyglądały się niebu – pomyślała, że w ten sposób, można by rzeczywiście spędzić nieskończoność. – Myślę, że zaczną błyszczeć jeszcze mocniej – uśmiechnęła się szerzej, po czym wyciągnęła dłoń w kierunku Blanki.
    Tego wieczoru plaża była pusta, piach lepił się od wilgoci, a morze stało się gładkie jak rozlany atrament – zdjęła buty i pozwoliła, by torba zsunęła jej się przez ramię, po czym podeszła bliżej, rozkładając ramiona, jakby próbowała objąć bryzę.
    Złóż morzu jakąś tajemnicę – odparła, zatrzymując spojrzenie na twarzy, która wydawała się jasna w świetle napełnionego księżyca. – W ten sposób należy je obłaskawić.


    Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me


    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Co na to Kasjopeja?
    Blanca roześmiała się lekko. Spoglądając na połyskujące milionem gwiazd niebo, musiała przyznać, że tego jednego pytania chyba nigdy nie zadała.
    - Myślę – zaczęła powoli. – Myślę, że teraz nie ma to już dla niej najmniejszego znaczenia. Ostatecznie ona jest tam, a my tu. Próbujemy jej wmówić, że nie może, że to tak nie działa, a ona i tak lśni na ciemnym niebie. Może rzeczywiście jest gwiazdą królestwa Etiopii. Albo kogoś innego. Albo może nas wszystkich. – Zerknęła na Sivyę, uśmiechając się z rozbawieniem. – Może to ona ma rację, a my wszyscy kręcimy się jak dzieci we mgle, zbyt zapatrzeni w swoją naukę, by dostrzec coś więcej. I może – może – one rzeczywiście widzą. Może patrzą na nas tak, jak my na nie. I może dostrzegają w nas więcej, niż widzimy my sami.
    Przez chwilę przyglądały się niebu. Gdy Rijneveld wyciągnęła do niej dłoń, chwyciła ją bez wahania. Nim opuściły kawiarnię, poprosiła kelnera o butelkę wina i czekając, splotła palce z palcami Sivyi być może bardziej zaborczo, niż wypadało. Na tę noc Rijneveld była jednak jej. Nie sądziła, by spotkały się jeszcze kiedykolwiek później – i to było w porządku. Teraz jednak miały tę noc. Blanca chwytała ją garściami i tak samo silnie, stanowczo brała dla siebie Sivyę. Obie były teraz jej.
    Piła po drodze prosto z butelki, przekazując potem butelkę Rijneveld. Wino rozlewało jej się słodyczą na języku i przyjemnie szumiało w głowie, stopniowo wypierając wszelkie myśli. Patrząc w niebo, nie widziała już matematycznych równań i fizycznych prawideł, którymi żyła na co dzień. Teraz gwiazdy były dla niej tym, czym były dla jej babci. Pięknem. Ulotnością. Magią zupełnie innego rodzaju niż ta, którą władała Vargas.
    Odstawiła butelkę na plażę, wciskając ją nieco w piach, by nie przewróciła się. Zsunęła buty, z przyjemnością stanęła na wilgotnym piasku, pozwalając morzu po raz pierwszy musnąć jej skórę. Teraz, po zmroku, woda wychładzała się szybko.
    Złóż morzu jakąś tajemnicę.
    Spojrzała na Rijneveld i roześmiała się. Miała tajemnice, oczywiście, że tak. Miała swoje sekrety i lęki. Miała opowieści, których nie znał nikt poza nią i jej mężem, i takie, o których nie wiedział nawet jej conejito. Miała sekrety brzydkie, wstydliwe, i takie, w których nie było właściwie nic złego – których tak naprawdę wcale nie musiała ukrywać, a jednak to robiła.
    Nie była gotowa jednak dzielić się żadnym z nich. Nie zamierzała składać takiej ofiary – nie bogom, w których nie wierzyła. Morze było silne i zachłanne, ale niewystarczająco godne, by dostać jej tajemnice. Sekrety, które mogłaby wykrzyczeć tylko pod południowoamerykańskim niebem, stojąc na szczycie którychś z majańskich czy azteckich ruin i czując, jak wytatuowane na plecach słońce i księżyc rozgrzewają się, gotowe pożreć jej wszystkie grzechy.
    Jej tajemnice należały tylko do niej – i do duchów jej rodzinnego Meksyku.
    Coś jednak mogła morzu dać. Tej nocy chciała coś od niego wziąć, wymiana byłaby więc sprawiedliwa.
    - Ja jestem tajemnicą – odpowiedziała więc wreszcie Syvi. Spoglądała jej w oczy robiąc jeden, drugi, trzeci krok w tył, ku wygłodniałym wodom. – Może mnie sobie wziąć – dodała, uśmiechając się z przekornym rozbawieniem.
    Nie tylko morzu była gotowa się oddać.
    Stała w wodzie po biodra, gdy niespiesznie podwinęła tunikę coraz wyżej i wyżej, odsłaniając rozgrzane ciało. Wyślizgnęła się z lekkiego materiału i odrzucając go na plażę, przekrzywiła lekko głowę, uśmiechając się do Rijneveld miękko. Patrzyła jej w oczy, gdy zsuwała z bioder krótkie szorty, ściągając je z siebie razem z bielizną – i wtedy, gdy cofnęła się jeszcze, pozwalając chłodnej wodzie do reszty objąć jej zupełnie już nagie, rozpalone ciało.
    Zanurkowała z gracją kogoś, kto robił to nie po raz pierwszy. To morze było obce, zimniejsze niż wody jej rodzinnego kontynentu. Wydawało się być też jednak łagodniejszym, bardziej troskliwym i czułym. Podczas, gdy wody Zatoki Meksykańskiej sięgały po nią zwykle bez pytania, tutejsze morze zdawało się czekać na pozwolenie. Pod tą złudną niewinnością z pewnością kryły się demony – każde wody miały swoje duchy, mniej lub bardziej zachłanne – Blanca nie wywoływała ich jednak, czekając raczej, aż te pokażą się same, zastępując miękką pieszczotę gwałtowniejszym szarpnięciem, ukąszeniem zimna, czy pokusą, by zostać w ciemnej toni na dłużej niż tylko kilka krótkich chwil.
    Widzący
    Sivya Rijneveld
    Sivya Rijneveld
    https://midgard.forumpolish.com/t2268-sivya-rijneveld#27083https://midgard.forumpolish.com/t3511-sivya-rijneveld#35319https://midgard.forumpolish.com/t3513-tuoiva#35325https://midgard.forumpolish.com/f82-sivya-rijneveld


    Firmament przypominał zaścielone łóżko – pościel naciągnięta głęboko na rogi materaca, zmarszczkę chmur w miejscu, gdzie materiał nakrywał poduszki i wygładzoną kołdrę, na której wciąż stygło ciepło śniącego ciała; w dzieciństwie nie potrafiła uwierzyć, że nad każdym miejscem na ziemi rozpościerało się to samo niebo, choć niektóre konstelacje były widoczne jedynie na północy, gdzie powietrze gryzło w skórę nawet latem, a gwiazdy wydawały się kołysać nisko nad ziemią, jakby dwie niedźwiedzice – matka i córka – mogły w każdej chwili wyłonić się zza horyzontu, cienkie kontury na tle bezbrzeżnej tundry. Kiedy zamykała oczy, pod powiekami wciąż widziała gwiazdozbiory i była pewna, że ich wiotkie ciała, przypominające dziecięce kolorowanki, na których wystarczyło złączyć ze sobą punkty, aby odkryć ich kształt, nigdzie nie lśniły tak jasno jak w Finlandii, teraz, nad ciepłym wybrzeżem w Sérignan, niebo wydawało się jednak błyszczeć, jakby sama Kasjopeja spoglądała przez dziury w jego gładkiej powierzchni, drobne jak pętelki po rozprutych guzikach.
    Mam nadzieję, że to prawda – odparła miękko, a jej głos zakołysał się na granicy filuternej żartobliwości. – Czułabym się odważniej z myślą, że po śmierci można stać się gwiazdozbiorem. Jestem pewna, że na niebie promieniałabym jaśniej niż za życia. – alkohol zakołysał się w opasłym kieliszku, gdy uniosła go ku pełni warg, brocząc usta ciemnym szkarłatem wina – ile nocy spędziła, szukając odpowiedzi pomiędzy gwiazdami? W przeddzień jej ślubu, niebo było całkiem ciemne, jakby ktoś zasłonił je kotarą z grubej wełny lub wylał pod spojówki ciemny atrament; opierała ramiona o parapet i sięgała wzrokiem w poszukiwaniu utwierdzenia, ale przez gęste płótno nocy nie prześwitywała ani jedna gwiazda, księżyc ukrywał się tymczasem głęboko pomiędzy chmurami – pamiętała, że śmiała się ze swojej naiwności, tak głośno, że w sąsiedniej kamienicy zapalono światła, śmiała się z rodzinnych przesądów, które nakazywały wypatrywać znaków na firmamencie, wyciągać dłonie po boskie błogosławieństwo i odczytywać swoją przyszłość z  fikcyjnych konstelacji; lata później ten sam śmiech powrócił jej na podniebienie gorzkim posmakiem żalu, zbyt ciężkim, by przełknąć go z powrotem w dół gardła – miała zaledwie dwadzieścia lat, nie wiedziała jeszcze, że milczenie zawsze znaczyło więcej niż słowa, bo w ciszy nie sposób było ukryć kłamstw.
    Przygryzła miękkie wnętrze policzka; nie chciała myśleć dzisiaj o Ilji, jego drapieżnym spojrzeniu i nieczułych dłoniach, nie chciała myśleć o odbiciu, które pozostawił na twarzy jej syna, zupełnie jakby Kasper nie odziedziczył po niej niczego – wrastał w symetryczny obraz swojego ojca. Gwiazdy przyglądały jej się uważnie, ona zapragnęła tymczasem, by patrzyła na nią jedynie Blanca – w jej oczach wciąż była młoda i pełna entuzjazmu, miała gładką skórę, której nie znaczyły zaczerwienione pręgi rozstępów i dłonie, które nigdy nie zaciskały się w pięści, była kobietą, która nie musiała wracać do domu; ścisnęła ją za rękę, z zadowoleniem odkrywając, że przyjaciółka odwzajemniła ten dyskretny przejaw czułości – splotła jej palce ze swoimi, prawie zaborczo, jakby musiała obawiać się, że zniknie, porwana wraz z haustem morskiego przypływu. Nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się w ten sposób – dawniej, kiedy kochała Ilję i myślała, że Ilja był zdolny kochać ją, lata temu, kiedy jasnowłosa Máret pocałowała ją w usta, po czym podwinęła brzeg spódnicy, odsłaniając śnieżną biel swych dziewczęcych ud, w poprzednim życiu; kim wtedy była? Gwiazdą, latawcem, kroplą deszczu?
    Blanca ścisnęła ją za rękę i pociągnęła w stronę morza, przez pustą plażę, ze słodyczą sięgającego do ust alkoholu zastygłą na rozchylonych wargach – zdjęła buty, a piach pod jej stopami okazał się miękki i wilgotny, ustępował pod naciskiem pięt i wydawał się odbijać światło księżyca prawie równie jasno co pomarszczona tafla wody – jej myśli zalał łagodny szum przypływu, ciche nucenie żywiołu, który wyciągał białe ramiona coraz dalej, jakby próbował objąć je za kostki i wzionąć do środka. Kobieta zdjęła tunikę, odsłaniając kontur smukłej sylwetki, czułą biel miejsc, gdzie słońce sięgało rzadko lub było zbyt nieśmiałe, by rozgrzać skórę tym samym, śniadym odcieniem, który rozlewał jej się po ramionach i rumienił na twarzy – fale stroszyły się wokół niej jak gęsie pierze, a ona nie była dłużej pewna, czy szmer, który czuła pod skronią, pochodził z głębi butelki, z głębi morza czy może z głębi jej serca. Zdjęła ubranie, ruszając przed siebie, jeszcze zanim lniany materiał osunął się na piasek – woda była zimna i wzburzona, pozostawiała dreszcze na nagiej skórze, nie zdołała wymusić na niej jednak wahania; wiedziała, jak podstępne było morze – wyczuwało strach w ten sam sposób, w jaki drapieżne zwierzęta potrafiły wietrzyć zapach krwi.
    Co jeśli cię nie oddam? – odpowiedziała przekornie, podchodząc bliżej, przez fale, aż w końcu ugięła kolana, zanurzając się po krawędź brody – czuła, jak ciało Blanki porusza się obok niej, pod ciemną taflą; przysunęła się bliżej, opierając dłonie w subtelnym wgnieceniu jej talii. – Co jeśli chcę mieć cię tylko dla siebie? – na ustach zamajaczył uśmiech, więc sięgnęła prawą dłonią wyżej, obejmując ciepłą, kobiecą twarz, sięgając czułością pomiędzy jej wargi – pocałunek smakował solą, słodkim aromatem wina i wolnością.


    Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me


    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Lubiła o sobie myśleć, że jest drapieżnikiem. Po latach miało okazać się, że rzeczywiście była – choć nie w ten sposób, o którym rozmyślała teraz. Bo teraz nie interpretowała tego przecież dosłownie. Nie chodziło przecież wcale o to, że gryzła i drapała (robiła to, jeśli ktoś lubił, ale to nie tak). Ani o to, że szła za ofiarą krok w krok, gotowa zaczekać na odpowiedni moment (robiła to, choć teraz, ubrane w słowa, brzmiało to strasznie i przerażająco; ale to nie tak). Ani wreszcie o to, że polowała po to, by przetrwać (teraz, u schyłku małżeństwa, okazywało się, że poniekąd właśnie to robiła – ale to też zupełnie nie tak).
    Teraz jednak, chcąc trzymać się tych zwierzęcych porównań, wcale nie była pewna, kto tutaj polował, a kto był ofiarą – i im dłużej się zastanawiała, tym bardziej musiała przyznać, że chyba nie jest tak, jak lubiła sobie wyobrażać. Nie tym razem.
    Nie przeszkadzało jej to jednak, wręcz przeciwnie – zmiana dynamiki, do której była przyzwyczajona, była niezwykle interesującym zjawiskiem. Blanca pochylała się nad nim, studiując te nowe wrażenia jak jakiś dziwaczny, niepoznany jeszcze okaz żywego stworzenia.
    Potem z podobną uwagą, choć zabarwioną już zupełnie innym rodzajem ciekawości, studiowała Sivyę.
    Co, jeśli cię nie oddam?
    Wynurzyła się w sam raz, by miękkie słowa wsączyły się gładko w zalane wodą uszy. Zgarnęła przemoczone, lepiące się do policzków włosy do tyłu i uśmiechnęła się szeroko. Nie pilnowała się. Morze zakrywało tyle jej ciała, ile chciało, raz zabierając, raz oddając jej nagość Sivyi.
    Co, jeśli chcę mieć cię tylko dla siebie?
    Westchnęła cicho, dłonie wsparte na swej talii uznając za zachętę, by przysunąć się bliżej, przylgnąć do ciała Rijneveld miękko, dopasowując się do jej krzywizn. Ramiona pokryła jej gęsia skórka, gdy chłodny, wieczorny wiatr z zapałem zabrał się za osuszanie słonych kropli.
    Wtuliła policzek w dłoń Sivyi gestem kogoś, kto w podobnych pieszczotach odnajduje znacznie więcej niż tylko chwilową przyjemność. Lubiła myśleć, że jest drapieżnikiem, ale jeśli rzeczywiście na coś polowała – nie potrafiłaby powiedzieć, na co. Czego takiego, poza chwilowym spełnieniem, szukała w ludzkiej bliskości? Co takiego dawał jej dotyk rąk na jej nagiej skórze i mniej lub bardziej zachłanne pocałunki? Wiedziała, co. Czuła to podskórnie. Po prostu nie potrafiła tego nazwać.
    Widzący
    Sivya Rijneveld
    Sivya Rijneveld
    https://midgard.forumpolish.com/t2268-sivya-rijneveld#27083https://midgard.forumpolish.com/t3511-sivya-rijneveld#35319https://midgard.forumpolish.com/t3513-tuoiva#35325https://midgard.forumpolish.com/f82-sivya-rijneveld




    Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me


    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano




    Blanca i Sivya z tematu



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.