Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Kompleks sportowy im. Uve Larsena

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Kompleks sportowy im. Uve Larsena
    Niedawno powstały ośrodek sportowy jest wszystkim, czego mogliby sobie zamarzyć sportowi zapaleńcy. W dużym gmachu mieszczą się nie tylko sale treningowe i boiska do przeróżnych gier halowych, ale też zadaszony skate park czy całoroczne lodowisko. Ponadto kompleks obejmuje także prywatny port żeglarski pozwalający na cumowanie niewielkich łodzi czy przechowywanie desek surfingowych, a okolicznym, niewielkim lesie wytyczono trasy dla psich zaprzęgów. Razem z bogatym zapleczem socjalnym – przestronnymi szatniami i łazienkami, stołówką serwującą całkiem smaczne posiłki i kilkoma pomieszczeniami relaksu, w sam raz na medytację czy rozciągnięcie obolałych mięśni, kompleks Uve Larsena jest spełnieniem marzeń wszystkich sportowych pasjonatów.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    12 VI 2001 r.

    Po powrocie z Finlandii wpadła do mieszkania tylko po to, by zostawić plecak i zabrać rolki. Zaskoczonego spojrzenia Sala udawała, że nie widzi, pytanie Nity, czy wróci na obiad – zignorowała. Wiedziała, że ich krzywdzi – nie było przecież ich winą, że Blanca nie chciała być tu ani chwili dłużej – nie potrafiła jednak nic z tym zrobić. Nie teraz.
    Tak strasznie za nim tęskniła.
    Nie zapowiadała się, raptem pół godziny później stając po prostu pod drzwiami mieszkania Vai, adres którego Es dał jej jeszcze zanim wyjechała z Brazylii. Pomięta już trochę karteczka spoczywała wciąż w kieszeni jej bluzy – tej samej, w której raptem wczoraj włóczyła się po fińskim lesie, wciąż pachnącej żywicą i jeziorem.
    - Pójdziesz ze mną na rolki? – wyrzuciła na przydechu bez powitania, gdy tylko Es otworzył drzwi. Wcześniej nie była pewna, czy mężczyzna rzeczywiście będzie na miejscu i bardzo obawiała się, że zamiast niego spotka Vaię – ulga odmalowała się teraz na jej twarzy nieco żywszymi rumieńcami.
    Doceniała, że Barros o nic nie pytał, i że jego zdziwienie szybko przerodziło się w entuzjazm, którego chyba nawet od niego nie oczekiwała. Przez całą drogę niewiele mówiła, prawie nic, kurczowo ściskając tylko dłoń Esa.
    Na miejscu pomogła dobrać mu rolki i pokazała, jak magią zamienić te zwykłe na razie buty w takie na kółkach. Sama wsunęła na nogi własne, zasznurowała je mocno i zaprowadziła Barrosa na halę, na której jeździła najczęściej.
    - Dobrze, to... – Urwała, niezadowolona z tego, jak napięcie brzmiało w jej głosie.
    Odetchnęła cicho, zaśmiała się krótko, potrząsnęła głową.
    - Włącz je. Tak jak ci pokazywałam – zachęciła, jednocześnie sama naciskając mocniej na pięty własnych butów, by aktywować zaklętą w nich magię.
    Z gracją zakręciła się na kółkach i uśmiechnęła się nieco szerzej. Strasznie dawno nie jeździła. Nie miała czasu – i aż dotąd nie była świadoma, jak bardzo za tym tęskniła.
    Złapała Esa za rękę i uśmiechnęła się wreszcie szerzej, bardziej naturalnie.
    - Rób to co ja – rzuciła po prostu i powoli, noga za nogą, zaczęła w ślimaczym tempie sunąć wzdłuż ściany hali.
    Nauka nigdy nie była prosta, Blanca tym bardziej więc cieszyła się, że Es chciał.
    Mięśnie wciąż ją bolały, nie mówiła o tym jednak – podobnie jak o swojej ostatniej przemianie, choć tę akurat, być może, Barros wciąż był w stanie wyczuć w jej zapachu. Nie była pewna, nie zdziwiłaby się jednak, gdyby tak było.
    Mimowolnie westchnęła cicho, a gdy zorientowała się, że to robi, roześmiała się z zażenowaniem.
    - Tęskniłam za tobą – rzuciła wreszcie cicho, niepewnie, czując potrzebę wytłumaczenia się. Wyjaśnienia tego najścia bez zapowiedzi, tej desperackiej potrzeby, by gdzieś z Esem wyjść, coś zrobić – by razem z nim wyrwać się z tej dziwnej sytuacji, w jakiej się znaleźli.
    Bo to, że mieszkali teraz oddzielnie, było dziwne. To, że nie zasypiali razem i że budzili się oddzielnie. To, że pokój Esa we wspólnym mieszkaniu – pokój, w którym sypiała teraz Blanca, zakopana w pościeli Barrosa – coraz mniej pachniał mężczyzną, a coraz bardziej nią. Vargas nie umiała się w tym odnaleźć i nawet nie próbowała udawać, że jest inaczej.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Mieszkał u Vai od trzech dni i odnajdywał się w tej sytuacji zaskakująco dobrze, chociaż była daleka od ideału – nie konkretnie z jej powodu. Es po prostu wolałby dzielić przestrzeń z inną kobietą i nie miało to żadnego związku ze skądinąd ciepłymi uczuciami, które żywił do byłej bratowej. Wciąż uważał, że była to najlepsza krótkoterminowa opcja. Wciąż cieszył się mogąc rozmawiać z przyszywaną siostrą przy alkoholu o wszystkich tych głupotach, które wyczyniali razem w Warcie, wymieniać się nowymi anegdotkami, wylegiwać na jej cudownie miękkim dywanie przed kominkiem. Nigdy nie sądził, że będzie takiego potrzebował, ale teraz wiedział, że gdy zaczną rozglądać się za rzeczami do wystroju mieszkania, będzie próbował przekabacić Blankę, by kupili podobny. Taki z absurdalnie długim, mięciutkim włosiem, w którym można się było zapaść.
    Pierwszy dzień spędzili głównie na rozmowie. Drugiego poprawił przewody w kilku lampach na krótsze, gdy któryś raz z kolei przywalił w nie czołem i dowiedział się od Sala, że Blanca pojechała gdzieś, sprawiając, że regularnie zaczął zerkać na zaklęty pierścień. Trzeciego... Trzeciego odprowadził Vaię do pracy, pod komendę Straży, samemu przechadzając się powoli uliczkami Midgardu, pierwszy raz odkąd tu przyjechał, naprawdę niegoniony absolutnie niczym. Zaglądał w witryny sklepów, na których wisiały ogłoszenia o pracę, przyglądał się temu, jak funkcjonowały mijane dzielnice i jakie wywoływały w nim wrażenia. Nie znalazł niczego konkretnego, ale czuł się dobrze po tym długim spacerze – na tyle dobrze, że kiedy wrócił do mieszkania i zjadł coś na szybki obiad, naprawił Vai zlew w kuchni, z którego woda albo strzelała strumieniem albo jakoś krzywo prosto na kuchenny blat. W jej mieszkaniu parę rzeczy nadawało się do poprawy lub naprawy i paradoksalnie cieszył się, że mógł być przydatny – zrobi chociaż tyle, skoro nie chciała od niego pieniędzy.
    Słysząc pukanie do drzwi był prawie pewien, że to natrętna sąsiadka, o której zdążył już usłyszeć – stary babsztyl mieszkający w kamienicy od stu lat, źródło wszystkich lokalnych plotek oraz ich skarbnica. Otworzył tylko dlatego, że przez judasz wcale nie zobaczył starej kobiety z kubkiem na cukier, który chciałaby pożyczyć.
    Uśmiechnął się na widok Blanki, nie mając czasu by choćby powiedzieć coś na powitanie, zanim wypaliła pytaniem o rolki – bez namysłu rzucił tylko, by dała mu zmienić domowe dresy na coś bardziej wyględnego. Oczywiście, że chciał spędzać z nią czas – szczególnie teraz, w sytuacji w której nie byli ze sobą przez większość doby. Naprawdę dziwnie było budzić się samemu. Cholernie dziwnie. Czemu więc nie rolki?
    Pozwolił się poprowadzić, poinstruować odnośnie działania wypożyczonych na miejscu magicznych rolek i z zaskakującym entuzjazmem stosował się do poleceń – przynajmniej do momentu, gdy kółka zaczęły mu się nagle rozjeżdżać pod stopami, chwiejąc całą sylwetką, której brakowało podparcia. To nie mogło być przecież takie trudne, prawda? Blanca zakręciła się przecież bez trudu!
    Marszcząc nieco brwi, skupił się na tym, by jakoś przesunąć stopy bliżej, nie wywołując dalszego obrotu kółek, ale rolki zdawały się same jechać powoli do przodu. Zerknął pytająco na Vargas, gdy zaśmiała się, nie dostał jednak żadnej odpowiedzi, co ją tak nagle rozbawiło – przez całą drogę od mieszkania Vai do kompleksu zerkał na nią mniej lub bardziej subtelnie, mimowolnie wdychając wyraźną woń lasu. Najchętniej pochyliłby się, zanurzył nos w bluzie tam, gdzie ocierała się o szyję i po prostu wąchał, ale wtedy nie zrobiliby pewnie zbyt wiele – a przecież chciał. Robić rzeczy.
    Złapany za rękę mocno zacisnął palce na dłoni Blanki, kiwając lekko głową, gdy poleciła, by ją naśladował i powoli, bardzo powoli, czując jak się chwieje i nie potrafi jeszcze złapać równowagi, odepchnął się do przodu, szukając zaraz dodatkowego oparcia na ścianie hali. Kolana mu trochę drżały.
    - Ja... Cholera. Ja też – odparł, potykając się i zaraz patrząc już tylko pod nogi, próbując zrozumieć z samej obserwacji, jak Blanca to robiła, że jej ruchy były tak pewne. - Jak ty to robisz? – zapytał po chwili, nieusatysfakcjonowany własnymi miernymi próbami. - Że trzymasz równowagę? Mam ciągle wrażenie, że zaraz padnę na tyłek.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Roześmiała się lekko na wyraźną niezdolność Esa by podzielić uwagę. Nieokiełznane kółka rolek wyraźnie Barrosa konfundowały – i nie było w tym nic dziwnego, Blanca jednak po prostu zapomniała jak to jest. Jeździła już od tak dawna, że rolki były dla niej w zasadzie przedłużeniem jej własnego ciała – potrzebowała dobrej chwili, by przypomnieć sobie, jak trudne były początki i jak często obijała sobie tyłek, nie potrafiąc utrzymać się na nogach.
    Może więc nie powinna od Esa wymagać zbyt wiele.
    Przyjmując więc proste ja też jako zupełnie wystarczające, dała sobie spokój rozmowie, skupiając się zamiast tego na tym, by uczyć. Lubiła to robić nie tylko na uczelni, ale w ogóle – lubiła dzielić się tym, co sama potrafiła, tym bardziej, im bardziej podekscytowany nauką był także jej uczeń. A Es... Es może nie skakał z radości, ale przecież widziała, że się cieszy. Że przyszedł tu z nią dlatego, że chciał, a nie tylko dlatego, że sądził, że powinien, skoro pytała.
    - Bo pewnie padniesz. Nie raz. – Wyszczerzyła zęby szeroko, zaskoczona tym, jak łatwo wszystko, co dręczyło ją jeszcze godzinę temu, teraz rozwiewa się na wietrze.
    Wystarczyło towarzystwo Esa, ciepło jego dłoni i coś konkretnego, czym mogli się zająć – coś, co przy okazji tak bardzo kochała – by wszelkie lęki, obawy umknęły w cień, dając Vargas spokój.
    Gdyby Meksykanka zastanowiła się nad tym chwilę dłużej, musiałaby przyznać, że rezygnacja z projektu też miała tu chyba coś do powiedzenia. Dziwnie było nie musieć nagle panikować, jak strasznie szybko czas przecieka jej przez ręce i jak mało go ma w porównaniu do rzeczy, które musi zrobić. Dziwnie, ale jak cholernie dobrze.
    Nie tęskniła za tymi badaniami tak bardzo, jak sądziła, że będzie.
    - Ugnij nogi w kolanach. Postaraj się załapać, gdzie masz środek ciężkości i przesuń go tak, żeby cię… Jakby... – sapnęła cicho. Nie wiedziała, jak to opisać. Niemagicznemu powiedziałaby, że to tak, jakby chciał zachować równowagę w jadącym autobusie, nie trzymając się żadnych uchwytów, ale jak wyjaśnić to Esowi? – Musisz czuć, jakbyś sam siebie dociskał do ziemi – rzuciła wreszcie. – Jakbyś świadomie stał silniej na nogach, wbijał stopy w ziemię – poinstruowała wreszcie, licząc, że zrozumie. Nie umiała wyjaśnić tego lepiej – I nie trzymaj stóp prosto, bo wtedy na pewno pojedziesz, czy tego chcesz czy nie. – Uśmiechnęła się nieznacznie, przekrzywiła głowę i spoglądając w dół na własne stopy, bardziej świadomie ustawiła je tak, jak chciała, by zrobił to Es – każdą lekko pod skosem, odchylone nieco na zewnątrz.
    - I teraz, jeśli chcesz jechać, odpychaj się nie do tyłu, tylko na boki. Patrz – rzuciła, puściła dłoń Esa i lekko odepchnęła się najpierw lewą nogą, potem drugą, za każdym razem odpychając się lekko w jedną lub drugą stronę.
    Przejechała kawałek, zakręciła łagodnie i wróciła do Barrosa.
    - Hamujesz odchylając którąś z nóg na piętę – rzuciła, jednocześnie pokazując to w praktyce, by zatrzymać się obok mężczyzny.
    Zakręciła piruet tuż obok, uśmiechnęła się szerzej, znów splotła palce z palcami Esa.
    - I rozluźnij się – poleciła radośnie, z niewinnym uśmiechem. – Jak będziesz tak spinał tyłek, to nie dość, że na pewno się wywalisz – to jeszcze będzie to bardzo bolesne. – Tęczówki zajaśniały jej złoto – jasny blask ostatnio niemal z nich nie znikał – połyskując dodatkowo iskierkami rozbawienia.
    - Dobra, spróbuj – rzuciła wreszcie. – Śmiało. Możesz sam, jeśli wolisz – dodała po chwili zastanowienia. – Może być ci łatwiej, jeśli nie będziesz się mnie trzymał – zauważyła, wcale jednak nie spiesząc się z puszczaniem ręki Esa.
    Nie chodzili tak naprawdę na randki, na palcach jednej ręki mogła policzyć ich wspólne wyjścia, które dałoby się tak zakwalifikować – teraz jednak czuła się dokładnie tak. Jak na randce z mężczyzną, dla którego straciła głowę. Barros teoretycznie już był jej, teoretycznie wiedziała, że ją kocha – teraz jednak czuła się raczej jakby robiła dopiero pierwsze podchody, jakby krążyli wokół siebie dopiero, próbując wybadać własne uczucia.
    Gdyby mogła cofnąć czas, z pewnością nie chciałaby powtarzać tej kłótni z Esem, po raz drugi przechodzić przez ten lęk, poczucie winy i bezradności. Skoro jednak już się stało, nagle okazało się, że miało to też jakieś plusy.
    Blanca ze zdziwieniem musiała przyznać, że te kilka kroków wstecz, jakie zrobili we własnej relacji, było... Było dobre. Chyba. Dawało przestrzeń, której wcześniej tak szybko się pozbyli. Wciąż wolałaby zasypiać z Esem i budzić się z nim, to, że mieszkali oddzielnie wciąż ją bolało, skłamałaby jednak twierdząc, że nie widziała żadnych plusów.
    Będąc ze sobą dwadzieścia cztery na dobę przyzwyczaili się do siebie tak bardzo, że, chyba, przestali się doceniać. Ona na pewno przestała doceniać obecność Esa. Teraz, tutaj, czuła się tak, jakby zaczynali od nowa – z nieco większą pewnością, że się uda, niż gdyby rzeczywiście poznawali się od zera, ale jednocześnie dokładnie tak, jakby byli dopiero raczkującym, rodzącym się związkiem. I to – to było miłe. Zaskakująco przyjemne.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie był pewien, co bawiło Blankę, gdy roześmiała się w odpowiedzi na jego słowa przeplatane cichym klęciem – to że nie potrafił podzielić uwagi z tą samą pewnością co zawsze? Czy że z każdym najmniejszym ruchem zdawał się potykać na magicznych rolkach? Prawdę powiedziawszy, sądził, że to będzie dużo łatwiejsze – i na pewno nie przewidywał, że nawet próbując po prostu stać w miejscu kółka będą przed siebie sunęły radośnie, kompletnie nie biorąc pod uwagę jego zdania na ten temat. Znał swoje ciało, był z nim wręcz zaprzyjaźniony i wiedział, do czego było zdolne oraz które mięśnie napiąć. To było kompletnie coś innego i chyba nagle zaczął zdawać sobie sprawę, że będzie musiał nabrać nieco pokory przed parą butów z kółkami na podeszwie.
    Pomyślałby kto.
    Westchnął ostentacyjnie, słysząc że nie raz się wywróci, tym bardziej obiecując sobie, że zrobi wszystko by tak się nie stało. Instrukcje Blanki poza ugięciem nóg w kolanach, co zaraz posłusznie zrobił, brzmiały cholernie abstrakcyjnie i właściwie nie do wykonania – sama Vargas urywała momentami, zastanawiała się jak wytłumaczyć kolejne wskazówki. Złapanie środka ciężkości nie było jeszcze tak dziwne, ale świadomie stój silniej na nogach? Co to w ogóle miało znaczyć? Marszcząc brwi w wyraźnej konsternacji postanowił olać te instrukcje, których nie rozumiał, zamiast tego skupiając się na tym, co nie wymagało dywagowania nad abstrakcjami. Poprawił stopy naśladując Blankę – choć z piętami do wewnątrz czuł się w tej pozycji nieco jak rozsierdzona kaczka – i mimowolnie zachwiał się lekko, gdy puściła jego dłoń, demonstrując, jak powinien się odpychać, by pojechać do przodu. Wsparł rękę o ścianę hali, obserwując płynnie poruszającą się sylwetkę, na chwilę zapominając, że powinien przede wszystkim przyglądać się jej stopom obutym w rolki. W jej ruchach nie było ani odrobiny niepewności, wyglądała bardziej jakby płynęła, niż jechała przy użyciu paru nieposłusznych kółek. Mógłby po prostu stać przy barierce, obserwując ją przez godzinę i też wyszedłby z hali zadowolony.
    Widział w jej instrukcji hamowania parę problemów, gdy zwolniła, sunąc obok – wymagało to przeniesienia ciężaru w innym kierunku i już widział oczyma wyobraźni, jak jedna noga jedzie mu przodu, a druga do tyłu. Nigdy nie był fanem szpagatów.
    - Jakbyś nie patrzyła, to byś nie wiedziała, że spięty – rzucił, odruchowo wystawiając na chwilę język. - I nie będzie żadnego wywalania – dodał nieco buńczucznie, choć czuł już przez skórę, że zaraz będzie musiał odszczekać te wszystkie zapewnienia, nawet jeśli duma kazała się chwilowo stawiać. Nie była jednak na tyle silna i uparta, by puścił rękę Blanki – pokręcił tylko lekko głową, gdy zaproponowała, że może się puścić i ostrożnie odepchnął się jedną nogą, a potem drugą, czując jak środek ciężkości przesuwa się na tył. Mocniej zacisnął palce na dłoni Vargas, pochylając się lekko do przodu, próbując przeciwdziałać sile, która ciągnęła go do tyłu. Odepchnął się jeszcze raz, odrobinę pewniej, a gdy zaczęli zbliżać się do ściany, spróbował zahamować – stało się dokładnie to, czego się spodziewał. Jedna noga wciąż jechała do przodu, druga zwalniała, a całe ciało Esa się zachwiało i gdyby nie złapał się Blanki drugą ręką, na pewno wylądowałby z hukiem na podłodze hali. Stojąc w miejscu poprawił ułożenie stóp, wracając do kaczej pozy.
    - Jak ty to robisz, to wygląda na proste – zamarudził, jednocześnie cholernie tęskniąc za stabilnym gruntem pod stopami i chcąc zrozumieć, jakim cudem dla Blanki było to takie... Naturalne. Jakby się urodziła z rolkami na nogach.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie była pewna, czy nieporadność Esa – typowa nieporadność początkującego – bardziej ją bawi czy rozczula. Chyba rozczulała, chociaż trudno było jej nie uśmiechać się pod nosem na coraz bardziej wyraźne zacięcie Barrosa, by nie dać jej tej satysfakcji i się nie wywrócić.
    Wiedziała, że prędzej czy później i tak do tego dojdzie, ale zabawnie było patrzeć, jak Es uparcie stara się odwlec ten moment.
    Kręcąc się w pobliżu, by zademonstrować technikę jazdy, czuła na sobie wzrok Barrosa – wzrok nie do końca tak skupiony, na jej nogach, jak by chciała, ale umówmy się, że przez to cholernie satysfakcjonujący i niewątpliwie podkarmiający jej ego.
    Roześmiała się na wypięty język Esa, bez wahania dźgnęła go palcem i błyskawicznie wytarła ślinę mężczyzny w jego policzek.
    - To patrzeć też mi już nie wolno? – spytała z teatralnym oburzeniem i pokręciła głową. – Karygodne. Nie pisałam się na takie zakazy.
    Znacząco uniosła brwi tylko na zapewnienia, że się nie wywali i nie roześmiała się bardziej otwarcie chyba tylko dlatego, że rozczuliła ją dłoń zaciśnięta silniej na jej własnej. W porządku. Mogli też w ten sposób.
    Pozwalając, by Es narzucał tempo, dała się pociągnąć niespiesznie za nim, poprawiając się tylko na tyle, by nie zniosło jej za daleko. Spoglądała uważnie, jak radzi sobie Barros i korygowała go tu i tam, bez litości wytykając, co robi nie tak – i raz rzucając wręcz wprost, że gdyby patrzył na jej nogi, jak prosiła, a nie wgapiał się w nią jak cielę w malowane wrota, to by wiedział. W którymś momencie, jeszcze nim dojechali do ściany, odpłynęła jednak myślami, pozwalając, by brzmiąca w hali muzyka odcięła ją na moment od wszystkiego innego.
    To dlatego zachwiała się, zaskoczona, gdy Es uczepił się jej jak deski ratunkowej – i zaraz roześmiała się, obejmując go na chwilę w talii i całując miękko w policzek.
    - To jest proste – stwierdziła lekko i potarła nosem jego brodę. – Tylko kwestia wprawy, a ty masz rolki pierwszy raz na nogach – zauważyła, oczy zalśniły jej zawadiacko. – Nie ma tak dobrze, że wszystko będzie ci wychodzić od razu, marudo – roześmiała się, przygryzła lekko czubek jego nosa – i zaraz, słysząc jedną z lubianych przez nią piosenek, wyślizgnęła się z objęć Esa.
    - Nigdzie nie jedź – zastrzegła. – A przynajmniej nie zbyt daleko od ściany, żebyś się nie połamał. Zaraz wrócę. – Teraz to ona wypięła język – i śmignęła poza zasięg rąk Esa, nim choćby spróbował jej się odpłacić podobną zaczepką, jaką sama zafundowała mu wcześniej.
    Gdy wyjeżdżała na środek hali, czuła się niemal tak, jakby ostatnie tygodnie w ogóle nie miały miejsca. Jakby nie zaharowywała się, doprowadzając na skraj wyczerpania; nie pokłóciła się z Esem, stawiając ich związek na ostrzu noża; jakby nie mieszkali teraz oddzielnie, a aktualne wyjście było tylko jedną z dużo bardziej ograniczonej liczby chwil, które dla siebie mieli.
    Jeszcze raz oglądając się tylko kontrolnie, czy Es wciąż stoi na nogach – stał i wodził za nią wzrokiem – uśmiechnęła się wreszcie szeroko, zawirowała raz na próbę i zaraz, niespecjalnie myśląc, niczego nie planując, prędko znalazła rytm jazdy zaskakująco zbliżony do brzmienia muzyki. Korzystając z niemal zupełnie pustej sali, sunęła gładko od ściany do ściany – przy czym w zasadzie coraz mniej miało to wspólnego z jazdą, a coraz więcej z tańcem. Gdy ziemia przestała jej wystarczać, Blanca bez wahania wyskakiwała ponad nią, śmigając i wirując w powietrzu, by zaraz lądować miękko na ugiętych kolanach i wykorzystywać nabrany impet by jeszcze bardziej się rozpędzić lub przekłuć go w kolejny piruet.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Powinien był ugryźć ją w tego palucha, którym dźgnęła wystawiony język – ugryźć i zostawić obrączkę ze śladów swoich zębów, ukarać za tą bezczelność i nauczyć pokory. To, że nie złapał jej zaraz za nadgarstek i nie przytrzymał dłoni, gdy wytarła ją z pełną premedytacją o policzek, rozsmarowując wilgoć, było powodowane tylko i wyłącznie zdumieniem. Zdumieniem, że Blanca w ogóle miała podobne instynkty, choć wychowywała się jako jedynaczka. Cholera, jak się nad tym zastanowił, to na pewno była wina Yamileth, Ignacio a potem też Mi. Tylko częściowo miał okazję widzieć, jak się przy sobie zachowywali, ale z każdym momentem nabierał przekonania, że to oni. Oni wtłoczyli Blance zachowania typowe dla osób posiadających rodzeństwo.
    - Fe – burknął tylko, przedramieniem ocierając policzek i zaraz wywracając oczami na jej przerysowane, wyraźnie teatralne oburzenie. Oczywiście, że nie zamierzał zakazywać patrzenia na siebie – wciąż uważał, że powinni zwolnić, dać sobie czas na choć częściowe odbudowanie zaufania, ale to byłoby po prostu śmieszne i zwyczajnie niewykonalne. Poza tym, sam też chciał móc patrzeć i już to robił. Nie zapomniał, co mu powiedziała parę dni wcześniej – nie sądził, by potrafił – ale chciał dać im szansę.
    Co nie zmieniało faktu, że nie przestawał marudzić na trudność w zachowaniu równowagi oraz poruszaniu się na rolkach – z podparciem w postaci Blanki było nieco lepiej, ale nie uprzedziła go wystarczająco dobitnie, że będzie się czuł jak nowonarodzone źrebię, które nie wie jeszcze jak działają jego nogi.
    Burknął coś pod nosem na komentarz na temat wgapiania się – jakby sama tego wcześniej nie robiła, hipokrytka! - zaraz zmuszony, by chwycić się mocniej ramion kobiety, gdy grawitacja i własny środek ciężkości postanowiły go zdradzić w tym samym czasie. Gdyby próbował jechać samemu, przytulałby się właśnie do podłogi hali, ale przynajmniej dostał w nagrodę całusa w policzek.
    To jest proste.
    Westchnął, kompletnie nieprzekonany, marszcząc się zabawnie, kiedy Vargas chwyciła zębami końcówkę jego nosa – miała ostatnio nastrój wybitnie nastawiony na podgryzanie. Jak kot próbujący okazać uczucia w ten dziwaczny sposób, gdy ugniatanie ciała łapkami i mruczenie już im nie wystarczało.
    - Mogłoby – mruknął niepocieszony, bo niby wiedział, że rzadko kiedy nowe rzeczy wychodziły za pierwszym razem, ale chyba mogłyby? Dlaczego nie? Jakby ładnie poprosił, wysłał odpowiedni przekaz w kosmos, by nie robił z niego durnia, tylko dlatego że postanowił doczepić sobie kółka do stóp?
    Nie zdążył odpowiedzieć Blance na to absolutnie karygodne polecenie, by nie ruszał się za wiele pod groźbą połamania kończyn i sapnął tylko, kiedy uciekła mu z zasięgu rąk, zaczepnie wystawiając język w parodii gestu, który sam wykonał nie tak dawno temu. Jasne. Wyciągnij faceta z domu, wsadź go na kółka i zostaw samemu sobie. Nie był taki stary, żeby kości łamały mu się od byle pierdnięcia w jego kierunku.
    Marszcząc nieco brwi, powiódł wzrokiem za Vargas, która wyglądała jakby płynęła po hali bez wysiłku, a potem westchnął cicho i odepchnął się ostrożnie najpierw jedną, a potem drugą nogą, pilnując, by nie odjechać za daleko od ściany – głównie dlatego, by mieć się na czym oprzeć w razie potrzeby. Raz, dwa, raz... Dopóki robił to powoli, pilnując wychylenia ciała, nie szło mu tak źle. Wciąż nie tak dobrze jak Blance i też nie na tyle, by poczuł się na rolkach pewnie czy bezpiecznie, ale szło. Ustawiając stopy jak kaczuszka, żeby nie zaczęły się rozjeżdżać bez pytania, podniósł wzrok, wodząc znów spojrzeniem za Meksykanką, w lekkim oszołomieniu przyglądając się jak zaczęła wyskakiwać na rolkach w górę, prując pewnie w powietrzu i okręcając się z gracją.
    Być może przyglądał się jej na tyle intensywnie, że zapomniał, by trzymać stopy w konkretnej pozycji i zaczęły się lekko rozjeżdżać w dwóch przeciwnych kierunkach – kiedy się zorientował, było już o mrugnięcie oka zbyt późno. Odepchnął się, próbując wyrównać ich pozycję, ale w efekcie noga odjechała mu na bok zamiast do przodu, środek ciężkości wraz z tułowiem Esa zakołysał się dziko, nie dając się już poprawić wyciągniętym rękom... I łup. Stopy w rolkach śmignęły do przodu, tyłek Barrosa do tyłu i z impetem usiadł nim na podłodze hali, obijając sobie dodatkowo łokieć. Aha. To dlatego Blanca mówiła, żeby nie spinał tyłka.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie widziała poczynań Esa aż do chwili, gdy skończyła się jej piosenka. Nie widziała, jak zaczął wolno, ale uparcie sunąc wzdłuż ściany – i że radził sobie całkiem nienajgorzej. Nie widziała, z jak rozczulającym skupieniem pilnował ułożenia stóp i nie napotkała też jego wzroku – choć czuła go czasem na sobie, gdy Barros zerkał w jej stronę. Dopiero kończąc swoje szaleństwa ostatnim, płynnym piruetem – dopiero wtedy zerknęła ku Esowi, który w tym momencie siedział już na ziemi.
    Uniosła brwi znacząco i uśmiechała się szeroko jeszcze zanim wróciła do mężczyzny.
    - No i było tak kozaczyć? – spytała niewinnie, hamując przed Esem eleganckim łukiem. Zaraz chrząkneła cicho i teatralnie zmieniła głos – nietrudno było zgadnąć, kogo naśladowała. – Nie będzie żadnego wywalania – zagderała i roześmiała się.
    To nie tak, że była złośliwa. Że czerpała dziką satysfakcję z niepowodzeń Esa, że zamierzała się nad nim pastwić dla samego pastwienia. W jej głosie nie było nawet cienia złośliwości – ot, zwykłe, beztroskie rozbawienie.
    - I pewnie spiąłeś ten tyłek, co? – spytała słodko. – Boli? – Uśmiechnęła się, obraz cnót i niewinności, po czym wyszczerzyła zęby.
    Wyciągnęła rękę w kierunku Esa.
    - Wstawaj – zakomenderowała. – Nie przyszliśmy tu się lenić – mądralowała się, choć jej własne mięśnie rwały ją mocno po ostatniej wędrówce przez fiński las i szaleństwach sprzed chwili.
    - Za karę trzy kółka wokół hali i... – Nie dokończyła, słowa utonęły jej w zaskoczonym piśnięciu, gdy Es zamiast skorzystać z jej łaskawości i pomocy, jakiej chciała mu udzielić, szarpnął ją w dół, ku sobie.
    Nie była na to przygotowana. Ani trochę. Grunt uciekł jej spod nóg znacznie szybciej, niż zdążyła uporać się ze zdziwieniem.
    - Kocie! – zaprotestowała głośno, z sapnięciem wpadając na Esa, gdy nogi uciekły jej do tyłu, a cała reszta ciała gibnęła się w przód. Przewaliła Barrosa na podłogę hali, komicznie wymachując przy tym nogami w powietrzu. Kółka rolek kręciły się radośnie, jak gdyby nigdy nic.
    - No zdurniałeś! – sapnęła oburzona i pacnęła go w rozczochrane włosy, nie mogąc jednak powstrzymać się od chichotu. – Co to miało być w ogóle?
    Niemrawo zgramoliła się z Esa, klapnęła na tyłek tuż obok, zgarnęła z zarumienionych policzków kilka rozwichrzonych kosmyków i założyła je za uszy.
    - Sam se teraz stawaj – zamarudziła, w jej złotych tęczówkach jasno iskrzyło jednak rozbawienie. – Zdrajco ty, ja tu próbuję cię czegoś nauczyć a ty mi się tak... Es no! – wydarła się, gdy mężczyzna przerwał jej po raz kolejny, tym razem przypuszczając niecny atak łaskotkami.
    - Przestań… Przestań no, jełopie! – wyła w przerwach między trudnym to powstrzymania chichotem, wijąc mu się w rękach na początku jeszcze w pozycji siedzącej, zaraz jednak kapitulując i wykładając się na plecy na podłodze hali.
    - Jaki ty jesteś...du... durny! – wykaszlała, dusząc się niemal własnym śmiechem.
    Z oczu ciekły jej łzy – ale jakie dobre tym razem, ciepłe i słodkie. Z trudem chwytała oddech, gdy Es się nad nią pastwił i tylko częściowo była świadoma chichotów, jakie rozległy się gdzieś w tyle hali.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    To nie tak, że Es nie wiedział, jak to jest obić sobie to i owo w trakcie treningu i że marudził na byle siniaki. Że nie potrafił znieść trochę bólu, frustracji i pulsowania utrzymującego się przez kilka następnych dni. Nie. To, że przewracając się na rolkach siedział przez chwilę oszołomiony, nie próbując się od razu podnieść wynikało z jego absolutnego zdumienia i chyba odrobiny zażenowania. Wiedział przecież, czego mógł wymagać od swojego ciała przyzwyczajonego do ruchu i wysiłku, jak to się stało, że odrobina balansowania zrobiła go w konia?
    Otrzepał ręce z westchnieniem, spoglądając na Blankę zmrużonymi oczami, gdy podjechała bliżej, podśmiechując się z jego pierwszego upadku. Na próbę naśladowania jego głosu pokazał jej znowu język, przedrzeźniając kobietę z cichym burczeniem pod nosem.
    Nie przyszliśmy tu się lenić.
    - No nie, serio? A ta podłoga taka wygodna – rzucił, podejrzliwie zerkając na wyciągniętą dłoń. Mógłby się jej chwycić, pozwolić Blance pomóc mu stanąć na nogi, co z kółkami doczepionymi do podeszw na pewno nie byłoby takie proste. Mógłby. W ułamku sekundy zdecydował jednak, że o wiele lepszym rozwiązaniem będzie pociągnąć Meksykankę za tę jej wyciągniętą dłoń i sprowadzić do swojego poziomu jak przystało na człowieka dojrzałego. Nie wkalkulował tylko własnego przewalenia na podłogę z dodanym ciężarem, który przycisnął mocno do siebie, czując jak zgubił równowagę.
    Wcale nie zarechotał cicho z wyraźną satysfakcją, słysząc całe to niepotrzebne oburzenie, uśmiechając się drapieżnie mimo trzepnięcia po głowie.
    - Sprowadziłem cię do swojego poziomu – oznajmił dumnie, wcale nie mając ochoty podnosić się z podłogi teraz, gdy miał w rękach Blankę. Wątły zapach żywicy i ziemi załaskotał go w nos, kiedy niepomna na to, czego sobie życzył, odsunęła się, siadając obok, choć jeszcze w zasięgu rąk Esa. Podparł się na łokciach, uważając na ten, które zdążył sobie obić i nie zwracając szczególnej uwagi ani na towarzystwo, ani na marudzenie Vargas, sięgnął do niej, wsuwając dłoń pod bluzę i łaskocząc bok.
    Przewracając się na kolana, stopy obute w rolki komicznie utrzymując nad podłogą, by mu nie przeszkadzały, przerzucił rękę przez talię kobiety, przyciągnął ją bliżej i przypuścił pełen łaskotkowy atak w nagłej potrzebie by być bliżej. I może by przy okazji odpłacić się za to całe podśmiechiwanie.
    - Prosiłaś się – rzucił bezczelnie, wbijając palce w ciepłe boki i nie przestając póki Blanca nie padła na podłogę, wyraźnie się poddając, choć jej chichot wcale nie ucichł.
    - I było się śmiać z twojego kochania? – spytał, dźgając ją palcem w żebra. - Teraz już wiesz, co cię czeka, paskudo jedna wredna. Masz jeszcze czas się z tego wypisać.
    Zdawał sobie sprawę, że nie były to najbardziej wyszukane złośliwości i że najpewniej nie przystawały komuś w jego wieku, ale... Chyba miał to głęboko w nosie. Ciężko było mu się przejmować podobnymi rzeczami, kiedy przy Vargas czuł się, jakby przeszłość wcale mu nie ciążyła.
    Kiedy wreszcie przestał ją męczyć chwilowo usatysfakcjonowany, odsunął się nieco, próbując znaleźć odpowiednią pozycję, by wstać z podłogi wciąż mając rolki na nogach. Najpierw spróbował po prostu postawić stopy na podłodze, ale kółka odjechały do przodu z głośnym zgrzytem, gdy włożył w to więcej siły, próbując się dźwignąć.
    - Ani słowa – rzucił do Blanki, której kąciki ust zaczęły już drgać i na kolanach przesunął się bliżej ściany, chcąc skorzystać z jej podparcia.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie mogła przestać się śmiać. Najpierw przez tę nieskrywaną w ogóle, komiczną dumę Esa; potem przez łaskotki; a wreszcie na skutek jego żartobliwego gderania – i zabawnie wypiętego tyłka, gdy próbował pozbierać się z podłogi. Chichotała tak długo, że w którymś momencie policzki nie tylko płonęły jej wyraźnymi rumieńcami, ale też zwyczajnie bolały – i tak długo, że nie mogła złapać tchu.
    Nie pamiętała, kiedy ostatnio śmiała się tak bardzo.
    Nie wzruszały jej śmiechy z drugiego końca sali – jakaś dzieciarnia przyglądała im się już od paru chwil, patrząc zapewne tyleż samo z rozbawieniem co nastoletnim politowaniem. Nie przejmowała się tym, że z boku mogą wyglądać jak zupełnie niespelna rozumu. Nie obchodziło jej to ani trochę.
    Było jej dobrze.
    Jeszcze przez dłuższą chwilę leżała rozwalona na podłodze hali, z trudem uspokajając oddech. Raz czy dwa zakaszlała w resztkach chichotu, pociągnęła nosem jeszcze i odruchowo starła ostatnie łzy z policzków, wreszcie usiadła z sapnięciem i naprędce poprawiła kucyk, który wskutek radosnych swawoli niemal zupełnie się jej rozsypał. Dopiero wtedy, łapiąc jeszcze jeden, głęboki oddech, była gotowa spojrzeć na Esa, pomyśleć chociaż o rolach.
    I znów z trudem powstrzymała chichot.
    Ani słowa.
    Szczerzyła się od ucha do ucha patrząc, jak Barros przegrywa walkę z niesfornymi kółkami i, poddawszy się, pełnie na kolanach do ściany, by złapać się dla odmiany czegoś, co mu nie ucieknie.
    Bez wahania podniosła się na kolana i z zabawnym, częściowo kocim pomrukiem bojowym zaatakowała, jeszcze raz zbijając mężczyznę z nóg. Znów chichocząc, opadła na czworaka i wychyliła się do Esa ze słodkim dziubkiem.
    - Najpierw buzi – zażyczyła sobie niewinnie, mając czelność przymknąć nawet oczy i po prostu czekać.
    Gdy Barros wyraźnie zwlekał – zupełnie niepotrzebnie strosząc się znowu jak wiejski kurak – Blanca roześmiała się.
    - No daj, jeden buziak i ci pomogę – obiecała.
    A że była całkiem słowna – przynajmniej jeśli przymknąć oko na jej ostatnie wyskoki – to rzeczywiście tak zrobiła. Przyjmując miękki całus jako zapłatę, podniosła się najpierw sama na nogi – co, wbrew pozorom, nie było wcale takie łatwe nawet dla niej – i zaraz potem pomogła pozbierać się Esowi. Co się przy tym zataczali i chwiali jak pijane zające, to ich – Vargas znów spłakała się trochę, zaśmiewając z tych wspólnych teraz problemów z równowagą – liczył się jednak efekt końcowy.
    A ten był taki, że znów stali na nogach, Blanca dość stabilnie, Es nieco mniej, ale też.
    Vargas odetchnęła jeszcze ciężko, znowu otarła oczy i policzki, spojrzała na Barrosa roziskrzonymi oczami. Czemu, na wszystkich bogów, nie robili tego częściej? Czemu nie wychodzili razem, czemu nie spędzali razem czasu właśnie tak? Nie była pewna czy, gdyby to robili, cokolwiek by to zmieniło – nie mogła jednak opędzić się od myśli, że mieliby przynajmniej trochę więcej czasu, by się poznać, zaznajomić z wszystkimi własnymi preferencjami, a nie tylko tymi łóżkowymi.
    O tym, jak niebezpieczny był w tej chwili ten ostatni wniosek, świadczyły nieco głębsze rumieńce na policzkach Blanki.
    - Dobra, chodź – rzuciła wreszcie. – Daj mi ręce – zaproponowała z uśmiechem i wyciągnęła swoje. – Zrobimy pełnoprawne kółko i zrobimy to jak ludzie dorośli, środkiem, a nie przy ścianie. – Wyszczerzyła zęby szeroko. – Zaufaj mi. – Uśmiechnęła się, mocno chwyciła dłonie Esa i łagodnie odepchnęła się, niespiesznie jadąc do tyłu i ciągnąc Barrosa za sobą.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Dobrze było usłyszeć jej niczym nieskrępowany, radosny śmiech po kilku dłuższych tygodniach zdawkowych słów rzucanych znad pracy badawczej, a później krzyku i finalnej ciszy. Zdążył zapomnieć, jak bardzo za nim tęsknił, brak czasu i zainteresowania odbijając sobie w wieczornym przytulaniu Blanki tuż przed snem i udawaniu, że przecież wszystko jest w porządku, że to minie. Teraz, kiedy spędzili dłuższą chwilę z dala od siebie po kłótni, która pojawiła się znienacka, Es widział jak bardzo był naiwny. Jak bardzo myślał życzeniowo, czekając aż sytuacji poprawi się sama, choć nigdy nie działało to w ten sposób i że odruchowo powtórzył schemat, w jaki wpadł kiedyś przy Camili, choć tak bardzo starał się tego nie robić.
    Szkoda, że widział to dopiero teraz. Może nie zmarnowaliby tyle czasu.
    Usatysfakcjonowany atakiem łaskotek odpuścił Blance, gdy policzki miała już wilgotne od łez i dopiero wtedy spróbował stanąć na nogi o własnych siłach. Za drugim podejściem, wspierając się na ścianie był blisko, już, już łapał chwiejną równowagę, kiedy jedno szturchnięcie wystarczyło, by znów usiadł twardo na ziemi.
    Najpierw buzi.
    Westchnął ciężko i otrzepując dłonie z halowego pyłu, spojrzał na Vargas, nagle cholernie onieśmielony jej prośbą – onieśmielony i chyba też trochę zawstydzony. Wcześniej ignorował innych ludzi sunących na rolkach gdzieś obok, teraz z jakiegoś powodu stając się ich boleśnie świadomym i mając wrażenie, że przez całe te wygłupy zostali główną atrakcją. Potarł ramię, marszcząc odruchowo brwi, bezgłośnie prosząc Blankę, by przestała się wygłupiać – nie przestała, śmiejąc się tylko, jakby nie mieli żadnych trosk.
    - Sam bym stanął, jakbyś mnie nie popchnęła – burknął, wcale nie mając ochoty się nagiąć i niemal fizycznie czując na sobie ciężar spojrzeń, które być może wcale nie zerkały w ich kierunku. Nie brał tego dnia eliksiru uspokajającego.
    Poddał się tylko dlatego, że w którymś momencie nie mógł już tego znieść – przyciągając Blankę za ramię, szybko musnął kącik jej ust, czując jak napięcie chwyta go nieprzyjemnie za ramiona i kark. Tym razem na szczęście Blanca spełniła obietnicę, pomagając Barrosowi stanąć chwiejnie na nogi, przyjmując jednocześnie rolę jego podpory i dźwigu. Kółka jak to kółka, w ogóle nie pomagały, sunąc radośnie przed siebie, gdy tylko znów stanęły na podłodze hali, naciskane ciężarem ciała.
    Iskry szczęścia tańczące w oczach Vargas były aż nadto widoczne i nie miał serca jeszcze mówić jej, że chciał stąd wyjść – że cudza, być może wyimaginowana uwaga, zaczynała coraz boleśniej wbijać mu się w skórę jak małe igiełki, budzić głęboki, niezrozumiały wstyd, z którym nigdy nie wiedział, co zrobić.
    W uśmiechu, którym odpowiedział na radość astronomki, czaił się cień, nie przeszkodził on jednak w tym, by podał jej ręce tak, jak prosiła, chociaż wszystko w nim spinało się obronnie.
    Zaufaj mi.
    Mówiła o teraz, tylko o teraz. Musiał to sobie ostro przypomnieć, skarcić cynizm unoszący łeb. Tak jak ufałem ci wcześniej?
    Spędzali czas po rozłące, nie było w tym żadnego podtekstu, żadnego ukrytego planu. Blanca pokazywała mu coś, co sprawiało jej przyjemność i chciała go tego nauczyć. Nic więcej.
    Pociągnięty przez nią, dopiero po chwili ostrożnie odepchnął się najpierw jedną, a potem drugą nogą, odnajdując chwiejny rytm, w którym jego ciało wciąż jeszcze kiwało się niepewnie na boki, ale ostatecznie... Ostatecznie nie było źle. Chyba. Nawet jeśli końcówkę okrążenia pokonali tylko dzięki pewnym ruchom Vargas. Pociągnął jej ręce, gdy chciała zacząć następne i pokiwał przecząco głową, słysząc już w uszach zaczątki szumu, a w skroniach czując napięcie. Mógłby się zmusić do czegoś więcej, do udawania, że wszystko było w porządku, ale nie chciał. Nie powinien.
    Przestań być dla innych wycieraczką. Kochamy cię i bez tego.
    Kiedy oddali w wypożyczalni jego rolki, pociągnął Blankę ku jednej z bocznych uliczek, jeszcze niegotowy na to, by puścić ją do domu.

    [Blanca i Es z/t]



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.