Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę (B. Vargas & E. Barros, grudzień 1999)

    2 posters
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    18 XII 1999 r.
    jedna z sal wykładowych Instytutu Joaquima Leitão Brandão

    - Mam niespodziankę - powiedziała Yamileth tego popołudnia, gdy spotkały się na kolacji w uniwersyteckiej stołówce.  - Niespodziankę! - podkreśliła z emfazą, po czym zamilkła jak grób, uśmiechając się tylko z zadowoleniem.
    Przez resztę wieczora Blanca była sfrustrowana. Z jednej strony lubiła niespodzianki, ale z drugiej - jeszcze bardziej lubiła wiedzieć. A teraz nie wiedziała - i choćby nie wiadomo jak próbowała, nie potrafiła się dowiedzieć. Yami była uparta, więc skoro zdecydowała się nie mówić - nie mówiła. Vargas próbowała podchodzić ją na różne sposoby - łącznie z mało subtelnym wędrowaniem dłonią po jej udzie, gdy nikt nie patrzył - Serrano za każdym razem uśmiechała się jednak tylko szerzej, do znudzenia powtarzając, że dowie się już niedługo.
    - I tak masz lepiej, mała - dodała za którymś razem z rozbawieniem. - Reszta musiała czekać cały dzień, a ty dowiesz się zaraz.
    Blanca pokręciła tylko głową, fukając jak rozdrażniony gryzoń.
    Nie mogło chodzić o sam fakt pierwszej wyprawy - to już wiedziała. Yamileth podzieliła się swoimi planami już tydzień temu. Już czas, powiedziała wtedy. Musimy ruszyć w teren. Pójść tam, gdzie nas prowadzą, mówiła, wskazując na rozpostarte na uczelnianym stole mapy.
    Kierunek wyprawy też nie był tajemnicą, już na samym początku ich badań nad mapami logicznym było, że powinny zacząć lokalnie, od Ameryki Południowej i tutejszych ruin. Blanca wiedziała też, kto w tę podróż wyruszy. Pracowali nad projektem w stałej, czteroosobowej grupie, nie ulegało więc wątpliwości że poza Yami i nią samą, na wyprawę szykują się Nita Rabago, astronomka z Chile o sarnich oczach i burzy cudownie kręconych, kruczych włosów, oraz Sal Zermeno, jedyny samiec ich małego kółka wzajemnej adoracji, z wyglądu - typowy naukowiec okularnik. Również astronom, co jasne.
    O co więc chodziło, do diaska?
    We wskazanej przez Yami sali, w której miał odbyć się spotkanie, pojawiła się kwadrans przed czasem, ale - jak się okazuje - wcale nie była pierwsza. Ostrożnie odłożyła na jeden ze stołów trzy kolorowe, śliczne torebki świąteczne. Zbliżało się Boże Narodzenie, a odkąd jej tata rozpoczął swą przygodę w NASA - w bardzo międzynarodowym środowisku - celebrowali grudniowe święta w zasadzie co roku. I gdy jeszcze pierwszego roku i ona, i mama podchodziły do pomysłu wielkich, rodzinnych świąt z dystansem - świąt, których dotąd nawet nie zauważali - tak szybko stały się one ich tradycją. Były po prostu zbyt fajne, by ich nie obchodzić.
    - Też nie możecie wysiedzieć, co? - rzuciła z rozbawieniem do Nity i Sala, a ci pokiwali głowami.
    - Nie możemy - przyznał Sal. - Tobie też mówiła o niespodziance, nie?
    Blanca westchnęła głęboko.
    - Mówiła - przyznała z ociąganiem. - I za cholerę nie chciała powiedzieć, o co chodzi.
    Nita pokręciła głową.
    - Uparta menda - skwitowała, a po chwili roześmiała się lekko. Wyciągając głowę, z ciekawością zerknęła ku torebkom. - A co tam masz?
    Vargas wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Tradycją prezentową zaraziła zespół przed rokiem - zaraziła łatwo i szybko, bo któż nie lubiłby prezentów?
    - Zobaczysz. Najpierw spotkanie, potem przyjemności. - Uniosła brwi, teatralnie udając ton Yami.
    Sal parsknął cicho i poklepał krzesło obok siebie, na którym Blanca zaraz rozsiadła się wygodnie. Było późno, zbliżała się ósma wieczorem, ale dla niej dzień w zasadzie dopiero się zaczynał. Dla Nity i Sala w zasadzie też - odkąd Blanca dołączyła do ich grupy, w dużej mierze dostosowali się do jej trybu dnia. Ostatecznie oni mogli dostosować się do niej - ona do nich już niekoniecznie.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Es miewał już głupie pomysły – jak wyścigi we wspinaniu się na drzewo z braćmi, pochwycenie kieszonkowca w postaci kajmana, co wysłało przynajmniej dwóch przechodniów do szpitala z podejrzeniem zawału czy uczestnictwo w weselu byłej już żony i własnego brata – ale z jakiegoś powodu ten wydawał mu się być wisienką na torcie.
    Schowany za jednym z filarów zdobiących wejście do imponującego gmachu uniwersytetu wypalał trzeciego z rzędu papierosa, klnąc w myślach na mózg, by się wyciszył. Spotkanie z trójką nieznajomych osób nie było przecież najtrudniejszą rzeczą, jaką zrobił w życiu, ba! Bladło w szerszej perspektywie pracy wartownika, którą wykonywał przez ostatnie piętnaście lat, a jednak gdzieś po cichu Esteban czuł się bardziej podenerwowany niż sugerowałyby to okoliczności.
    Rzucił na ziemię niedopałek, dogaszając go krótkim szurnięciem ciężkiego buta.
    Cały ten pomysł z wyprawą był głupi – powinien wrócić do domu, oznajmić ojcu, że bierze ten wakat w więzieniu i wraca na łono wymiaru sprawiedliwości jak na prawdziwego Barrosa przystało.
    Ile czasu by potrzebował tym razem, zanim znowu zacząłby czuć, że nic nie ma sensu?
    - Hej, orientuj się! - donośny głos Yamileth Serrano i ciężkie pudło wepchnięte mu w ręce nie pozwoliły mężczyźnie roztrząsać zasadności decyzji, które podjął lub nie, zwracając całą jego uwagę ku drobnej kobiecie ubranej w najbardziej krzykliwą kombinację kolorów, jaką były w stanie wypluć tutejsze zakłady tekstylne. Od czasu ich pierwszego spotkania nie mógł pozbyć się wrażenia, że jej totemem musiała być wyjątkowo ruchliwa świnka morska.
    - Co to? – rzucił, ruchem brody wskazując na pudło, które po chwili próby jak najlepszego ułożenia ostatecznie wylądowało podtrzymywane na jego ramieniu.
    - Jajco – odparła radośnie Yami, zanosząc się krótkim śmiechem, kiedy Es wywrócił oczami. - Namioty. Takie fajne, z pełnym wyposażeniem, żeby nam tyłki nie poodmarzały. Reszta już pewnie czeka, chodź. A, no i jeszcze jedno. Powiedziałam im, że mam niespodziankę. To ty – dźgnęła palcem w sam środek piersi mężczyzny, po czym ruszyła w kierunku ciężkich, dwuskrzydłowych drzwi, całkowicie nieświadoma faktu, jak blisko znalazła się szybkiej podróży do brzucha kajmana.
    I czego ona oczekiwała? Że zatańczy kankana na stole, żeby jej jajogłowi koledzy mieli rozrywkę?
    Jeszcze miał chwilę – mógł pierdolnąć tym pudłem na ziemię i pójść sobie w siną dal, może zostać treserem gadów gdzieś w Europie? - ale w ogólnym rozrachunku podążył za Yami uniwersyteckimi korytarzami. Ciekawość chwilowo zwyciężyła nad niepewnością.
    Gmach o tej porze był już w dużej mierze pusty, z oddali dochodził szum kończącego się wykładu, ale zanim fala studentów wylała się z sali, Serrano skręciła w jeden z bocznych korytarzyków i uchyliła drzwi bez oznaczeń, wtykając do środka głowę.
    - Dzień dobry – rzuciła do zgromadzonych wewnątrz, po czym machnęła zachęcająco ręką w kierunku mężczyzny. Wziął tylko mały wdech, zanim wszedł z nią do środka.
    Trójka zgromadzonych przy niewielkim stole osób nie pokrywała się z wyobrażeniami Estebana na temat tego, jak powinni wyglądać naukowcy – może poza przysadzistym okularnikiem, ale dwie młode kobiety? Trzy, licząc Yamileth? Mimowolnie zmarszczył brwi, przyglądając się w ciszy całej grupie. Camila zwykła mówić, że przypominał w takich momentach swój totem – nieruchomy, oceniający czy warto było rozważać kogoś na następny posiłek.
    Westchnął krótko, podchodząc do stołu i stawiając (może nieco zbyt energicznie) na nim pudło wciśnięte mu wcześniej w ręce.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Na widok wchodzących i - przede wszystkim - kartonu Blance rozbłysły oczy. Niespodzianka!
    - No wreszcie! - Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
    Zerwała się z krzesła i w kilku krokach znalazła się obok przybyłych, próbując zajrzeć do kartonu jeszcze zanim ten znalazł się na stole. Ciepło oddechu na jej szyi świadczyło, że to samo próbował zrobić trzymający się za jej plecami Sal, a Nita tańczyła wokół Yami i nieznajomego, próbując wściubić swój nos z drugiej strony.
    Gdy pakunek wylądował wreszcie na jednym z blatów,  Blanca od razu niemal wepchnęła głowę do środka.
    - Zajebiste! - zawołała nieskrępowanie, szybko orientując się, z czym ma do czynienia. - Byłam pewna, że każesz nam zabrać własne śpiwory, a tutaj takie luksusy? Nie poznaję cię - roześmiała się do Yami.
    W kolejnej chwili jej wzrok padł na nieznajomego. Choć pozbył się już dźwiganego pakunku, mężczyzna nie oddalił się ku swoim sprawom, lecz wciąż czekał nieopodal, trochę tylko odepchnięty przez rozemocjonowanych astronomów. Blanca zmarszczyła lekko brwi. Nie przypominała sobie, żeby... W kolejnej chwili uśmiechnęła się szerzej. Już wiedziała!
    - Pan musi być naszym nowym technicznym - rzuciła lekko. Była pewna, że właśnie z nim mieli do czynienia. Uniwersytet od miesiąca poszukiwał nowego technika - dozorcę lub woźnego, jak mówiła większość, Vargas jednak z jakiegoś powodu nie lubiła ani jednego, ani drugiego określenia; wcale nie lepsze było dla niej pan złota rączka.
    Spokojniejsza, że wie już, z kim ma do czynienia, Blanca bez wahania wyciągnęła ku mężczyźnie rękę, gotowa uścisnąć mu prawicę ponad stołem.
    - Blanca Vargas - przedstawiła się z typową dla siebie bezpośredniością. - Bardzo miło pana poznać. Bardzo się cieszę, że uczelnia wreszcie...
    - Blanca, to nie... - próbowała wciąć się Yami.
    - ...znalazła kogoś do pomocy. Nawet nie wie pan, ile rzeczy wymaga tu naprawy! Nie dalej jak wczoraj...
    - Blanca, on nie jest... - Yamileth uśmiechała się coraz szerzej, z coraz większym rozbawieniem, wciąż nie mogąc jednak przerwać słowotoku kuzynku.
    - ...nasza poltergeistka, Chimalmat, rozniosła aulę wykładową na trzecim piętrze! Wiem, że ktoś tam próbuje już to ogarnąć, ale jestem pewna, że...
    - Blanca! - Yami wreszcie podniosła głos, jednocześnie nie mogąc już powstrzymać wybuchu śmiechu. - To nie jest nowy techniczny.
    - Czekaj, Yami, ja właśnie... Co? - Blanca wciągnęła gwałtownie powietrze, posyłając Serrano spanikowane spojrzenie.
    Zdławione pochrząkiwania za jej plecami mówiły wyraźnie, że jeszcze chwila, a Sal zadusi się tłumionym chichotem.
    - Jak to nie jest? - spytała nerwowo, spoglądając to na Serrano, to na nieznajomego.
    - Tak to. To Esteban - przedstawiła mężczyznę Yamileth, w tej chwili szczerząc się już w pełni, od ucha do ucha. - Esteban Barros. Dołączy do naszego zespołu. Będzie nam pomagał. To niespodzianka, o której mówiłam.
    Blanca - zupełnie dosłownie - rozdziawiła buzię nieelegancko. Spojrzała na Yamileth. Na Estebana. Na torby prezentów - trzy torby, nie cztery - pozostawione na stoliku przy drzwiach. Znów na Serrano.
    - Ale... - wydukała.
    Yami potrząsnęła głową.
    - Może po prostu się przedstawicie? Tak na dobry początek? - zaproponowała z rozbawieniem.
    Nita ochoczo pokiwała głową.
    - Nita Rabano - zaatakowała od razu wyciągając rękę na powitanie. Gdyby Esteban zdecydował się ją uścisnąć, mógłby się zdziwić jak silną dłoń miała niepozorna badaczka. - Jak cała ta zgraja... - Gestem wskazała pozostała trójka. - Jestem astronomką, wszyscy razem pracujemy tu, w instytucie. Gapimy się w mapy i próbujemy znaleźć nowe światy. - Wzruszyła ramionami, jakby to, co właśnie powiedziała, było najoczywistszą rzeczą na świecie.
    - Sal Zermeno - przedstawił się w ślad za koleżanką okularnik. - Ta tu trochę generalizuje, ale w zasadzie się nie myli - parsknął cicho. - Faktycznie gapimy się w mapy, gapimy się w niebo, a potem próbujemy coś z tych obserwacji wywnioskować. - Skinął głową, w ten sposób jakby potwierdzając własne słowa. - Miło cię poznać - zakończył kulturalnie.
    - Mnie już znasz - rzuciła lekko Yami. - Ale powtórzę jeszcze raz, że fajnie mieć cię w zespole. Nie pożałujesz. - Uniosła znacząco brwi, chociaż garść złota temu, kto zgadłby, co dokładnie miałoby to znaczyć.
    Gdy nadeszła jej kolej, a ona milczała, Serrano szturchnęła Blankę łokciem.
    - Zachowuj się, młoda - skarciła ją teatralnie.
    Vargas zaczerwieniła się po same czubki uszu.
    - Ja... Blanca Vargas - wyrzuciła jeszcze raz, tym razem ze znacznie większym skrępowaniem. W kolejnej chwili uciekła spojrzeniem ku Yami. - Nie mam prezentu - wypaliła znienacka i, jeśli to możliwe, poczerwieniała jeszcze bardziej.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Chaos jaki narodził się w jednej chwili od jego wejścia wraz z Yamileth, w pierwszej chwili onieśmielił Estebana, zatrzymując go w pół kroku, gdy został otoczony trójką nieznajomych naukowców. Oddechy niewiele niższych kobiet łaskotały go w odsłoniętą za kołnierzem szyję, a ramię jedynego poza nim mężczyzny poszturchiwało łokieć.
    Gorzej niż na kinderparty jego małego kuzynostwa. I zdecydowanie bardziej stresująco – dzieciaki wziąłby na barana i już dałoby się je zająć i zyskać miano najlepszego wujka, a z dorosłymi? Niespecjalnie mógł im powiedzieć, żeby się odpierdolili i utrzymali stosowny dystans. Jak się miał już niedługo przekonać, w ekipie panny Serrano słowo „stosowny” i jemu pokrewne synonimy zwyczajnie nie istniały.
    Pierwszy tego objaw ukazał się w postaci młodej kobiety, dla której jeszcze nie miał imienia, a która z nieskrępowaną radością oznajmiła, że zawartość przytachanego kartonu była „zajebista”.
    Stojąc nieco na uboczu z rękoma schowanymi do kieszeni spodni i nie zajmując żadnego z wolnych krzeseł, Es przysłuchiwał się jej wybuchowi, uśmiechając się kątem ust. Leciutko, żeby zaraz go zetrzeć z twarzy, kiedy wzrok tego samego dziewczęcia przeniósł się prosto na niego, porzucając zachwyty nad pudłem.
    Nawet, gdyby chciał się jej przedstawić czy sprostować nieporozumienie, zwyczajnie nie dała mu na to okazji – mówiła z prędkością, którą zwykł kojarzyć z tym etapem w dziecięcym rozwoju, w którym zadawało się tysiąc pytań na minutę i tylko uścisnął jej drobną dłoń, gdy wyciągnęła ją na powitanie. Zerkał przy tym na wyraźnie rozbawioną Yamileth, bezgłośnie prosząc o interwencję i ratunek. W szczególności to drugie.
    - Niespodzianka, która nie przygotowała programu rozrywkowego, tak gwoli ścisłości – odezwał się po raz pierwszy, gdy Serrano przedstawiła go reszcie. - Podstęp z kartonem to jej sprawka – dodał, ruchem brody wskazując na Yami, która już w ogóle nie kryła się z rozbawieniem, szczerząc zęby w szczególności do kobiety odpowiedzialnej za pomyłkę z woźnym.
    Odsunął sobie jedno z wolnych krzeseł, siadając na nim tak, by kątem oka widzieć drzwi i jedyne okno w pomieszczeniu – ot, przyzwyczajenie.
    Uścisnął wyjątkowo silną dłoń kobiety, która przedstawiła się jako Nita i w trakcie krótkiego wstępu o sobie nie spuszczała z niego spojrzenia, całkowicie bezwstydnie wędrując wzdłuż linii ramion, szczęki aż po same czubki kręcących się lekko włosów. Chyba nieświadomie kiwnęła lekko głową, gdy skończyła mówić, jakby to, co widziała, sprostało jej wyśrubowanym wymaganiom.
    Wzięty nieco pod włos tak otwartą oceną, Es kiwnął jedynie głową, kiedy i Sal się przedstawił, Yami wtrąciła swoje trzy grosze, a kobietka, która wzięła go na początku za nową złotą rączkę wymamrotała imię i nazwisko w sposób sugerujący, że wolałaby się teraz zapaść pod ziemię i przezimować tam zawstydzenie. Doskonale ją rozumiał.
    - A ktoś ma dzisiaj urodziny? – spytał, marszcząc brwi, kiedy padł temat prezentów. Faktycznie, na stole stały trzy kolorowe torebki, a wyćwiczony przez małych Barrosów instynkt najlepszego wujka wchodził już automatycznie w tryb paniki i szukania, jak szybko wybrnąć z sytuacji. Przecież nie zaproponuje solenizantowi, że da mu pogłaskać kajmana – takie sztuczki przechodziły tylko do pewnego etatu rozwoju, poza tym dla kogoś, kto go nie znał, mogło to zabrzmieć jak kiepsko zawoalowana nieprzyzwoita propozycja.
    Yamileth na szczęście miała litość zarówno nad Blanką jak i nad nim, bo wyjaśniła po dłuższej chwili niezręcznej ciszy:
    - Nikt nie ma urodzin, ale Blanca robi nam prezenty na święta.
    Pochyliła się zaraz ku kobiecie, poklepując ją pokrzepiająco po ramieniu.
    - Nie przejmuj się, mała.
    - Ma rację, ostatni prezent jaki dostałem to papiery rozwodowe i od tamtej pory niezbyt lubię niespodzianki – dodał Es, wzruszając ramionami. Myśl o tym, że Camila od ponad dwóch lat nie była już jego żoną wciąż uwierała, ale teraz przynajmniej mógł o tym mówić, a jego twarzy automatycznie nie wykrzywiał brzydki grymas. Udał, że nie usłyszał pełnego współczucia „ojej”, które padło z ust Sala.
    Dokańczając rundę przedstawień, skrzyżował ręce na piersi, mówiąc krótko:
    - Esteban Barros, były wartownik, niewiele wiem o gwiazdach poza tym, że lubię na nie patrzeć. Będę pilnował, żebyście nie poumierali.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie przejmuj się, mała.
    Sapnęła cicho, spoglądając na Yami spod oka. Była gotowa jeżyć się jeszcze przez przynajmniej godzinę, ale... Esteban całą sytuację zwyczajnie zbagatelizował. Od tak, po prostu, przeszedł nad niezręcznością do porządku dziennego. Blanca, wciąż czerwona aż po czubek głowy, poczuła się minimalnie lepiej. Nie spodziewała się, by nowy w ich nowy towarzysz robił sceny z powodu takiej pierdoły, ale i tak się denerwowała - zupełnie irracjonalnie, bez żadnego logicznego powodu. Dopiero, gdy stało się aż nadto oczywistym, że Barros naprawdę nie widzi żadnego problemu, Blanca westchnęła bezgłośnie - z ulgą.
    Co nie zmieniało faktu, że z tyłu głowy wciąż kołatało jej się, że musi to naprawić. To, czyli brak prezentu. Skoro Esteban miał dołączyć do ich kółka wzajemnej adoracji - a na to wychodziło - musiał być traktowany jak pozostali. Dla Blanki było to oczywiste.
    …żebyście nie poumierali.
    Vargas drgnęła lekko, łapiąc się na tym, że część słów Estebana jej umknęła. Nic natomiast nie umknęło Nicie.
    - Jesteś lekarzem? - spytała z wyraźnym zainteresowaniem, a Blanca doskonale znała ten błysk, jaki pojawił się w oczach kobiety. Zresztą, znał go każdy - poza Estebanem. Sal pokręcił tylko głową z gorzkim rozbawieniem, a Yamileth uniosła brwi znacząco.
    - Żadnych romansów w pracy - rzuciła nieskrępowanie, zakładając ręce na piersi.
    Vargas kaszlnęła cicho, tłumiąc chichot. Bo Serrano była, tak jakby, ostatnią uprawnioną do pouczania kogokolwiek, nie?
    - Ojej, od razu takie wielkie słowa... - rzuciła tymczasem Nita, niezrażona. Westchnęła teatralnie i pokręciła głową, uśmiechając się jednocześnie słodko do Barrosa.
    Sal odruchowo poklepał Estebana po ramieniu - co, biorąc pod uwagę różnicę wzrostu obu mężczyzn, było dosyć komiczne.
    - Nie przejmuj się - mruknął konspiracyjnie. - Ona tak z każdym. Musisz przetrwać jakieś trzy tygodnie, może miesiąc, potem pewnie się znudzi i znajdzie innego. - Pokiwał głową, już do reszty przyjmując postawę znawcy tematu.
    - Dobra, zgraja - rzuciła wreszcie Yami, na podkreślenie swych słów klepiąc z impetem blat stołu. - Może byśmy się tak wzięli do roboty, co?
    No więc - wzięli się. Trójka jajogłowych wróciła posłusznie na swoje miejsca. Blanca wygrzebała z podręcznej torby duży kołonotatnik i samopiszące pióro, Yamileth rozłożyła mapy. Nita wsunęła na nos duże, kolorowe okulary, których używała do czytania, a Sal, pochrząkując przez chwilę jak rozradowane prosię, spoglądał Vargas przez ramię, gdy ta wertowała notatki z poprzednich podobnych spotkań.
    I w końcu Yami zaczęła mówić. Metodycznie przedstawiała plan na wyprawę, pozostawiając jednak dość czasu, by każdy mógł wtrącić swoje trzy grosze. Ostatecznie nie była dyktatorką. Umiała się wydrzeć - i robiła to częściej niż powinna - zdaniem Blanki była jednak kochanym człowiekiem. I jakkolwiek Vargas - z różnych względów - nie była specjalnie obiektywna, to jej zdanie podzielali także Nita i Sal. Mogli się kłócić, Serrano mogła tupać nogami, gdy coś nie szło po jej myśli - w ogólnym rozrachunku byli jednak doskonale zgranym, świetnie działającym zespołem. Niemal jednym organizmem, pomyślała Blanca przelotnie. Jednym, wybitnie niestabilnym organizmem, tkwiącym jedną nogą na oddziale zamkniętym.
    Spotkanie - podobnie jak wszystkie poprzednie - minęło szybko. Zerkając na zegarek, Blanca ze zdumieniem stwierdziła, że siedzieli w sali niemal dwie godziny. W trakcie narady Vargas zupełnie nie czuła tego upływu czasu. Skupiona na słuchaniu, notowaniu i dopytywaniu, mogłaby tak siedzieć jeszcze drugie tyle. Potem wprawdzie czułaby pewnie cały ten czas w swoich zgrabnych czterech literach, tym niemniej.…
    Potrząsnęła głową, wracając do rzeczywistości.
    - Prezenty - zarządziła, gdy umilkły już ostatnie pytania, a Yami zaczęła z powrotem zwijać mapy.
    Nie robiła wielkiej sceny z tego rozdawania. Ot, trzy torby w ręce i szybki kurs od jednego do drugiego z przyjaciół. Składając półgłosem życzenia - zawsze bardzo osobiste, takie, które mogła złożyć tylko tej jednej osobie - uśmiechała się promiennie i ochoczo przytulała każdego z astronomów, w tej jednej chwili czując się tak dobrze, jak we własnej rodzinie. Albo, szczerze mówiąc, nawet lepiej. I tak - Nita dostała swój upominek pierwsza. Zaglądając do niedużej torby w renifery, kobieta rozpromieniła się, w kolejnej chwili z entuzjazmem wyciągając sporą, elegancką torbę podróżną barwy ciemnego wina. Dalej - Sal. W wielkiej torbie z grubiutkim bałwanem krył się zestaw początkującego cukiernika. Mniejsze i większe formy i blachy i cały zestaw egzotycznych przypraw i bakalii sprawiły, że Sal na dłuższą chwilę zamknął Blancę w niedźwiedzim uścisku, zapewniając, że zaraz po świętach zaprosi ich wszystkich na degustację pierwszych wypieków. I wreszcie - Yami. Jako jedyna nie wyciągnęła z torby - eleganckiego opakowania w iglaste gałązki - swojego prezentu, ale karmazynowy rumieniec i znaczące spojrzenie posłane Blance sugerowało, że tak było lepiej. Że jej upominek, w przeciwieństwie do pozostałych, wywołałby zbyt wiele pytań - i potencjalnie nieprzyzwoitych komentarzy.
    Esteban został na koniec, niczym ta wisienka na słodkim torcie. Czując, że znów się rumieni, Blanca wykręciła dłonie niezręcznie za plecami i podeszła do mężczyzny. Starała się nie zwracać uwagi na ciekawskie spojrzenie Nity, rozbawione - Yami, i na upominające pomruki Sala, który próbował zapewnić jej choć odrobinę prywatności.
    - No, to... Wszystkiego dobrego - bąknęła, unikając spoglądania wprost na mężczyznę. Mimo tego, że Barros roztaczał wokół siebie dobrą aurę - a przynajmniej tak odbierała to Blanca, ufna i szybko dopatrująca się w ludziach rzeczy lepszych, niż faktycznie sobą reprezentowali - i że nie czuła się w jego towarzystwie źle, niezręczność pierwszego spotkania wciąż dawała jej się we znaki.
    - Przepraszam, że tak wyszło - dodała z przepraszającym, łagodnym uśmiechem po złożeniu już wymyślonych naprędce życzeń - z oczywistych względów dużo bardziej sztampowych niż te składane pozostałym. Jak miała wymyślić coś osobistego, skoro poznała Estebana zaledwie dwie godziny temu? - Gdyby Yami powiedziała mi wcześniej, wszystko załatwiłabym inaczej i byłoby... - Machnęła ręką w bliżej niesprecyzowanym geście. Pokręciła głową, nie kończąc.
    - Wciąż chciałabym dać ci prezent - dodała wreszcie, po kolejnej chwili wahania. - Jesteś teraz jednym z nas - stwierdziła z przekonaniem, bez żadnych problemów dołączając Esa do ich małej gromadki. - Więc może... Dasz się zaprosić na obiad? Chciałabym naprawić to... Wszystko - wyrzuciła z siebie wreszcie, starając się nie myśleć, jakie inne konteksty można by dodać do jej propozycji.
    Ewidentnie za to myślała o nich Nita, która - nie udając nawet, że nie podsłuchuje - sapnęła teraz cicho.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Niepomny na wewnętrzne wzburzenie Blanki – w końcu powiedział przecież, że nic nie szkodzi, więc uznał temat za zamknięty – Es skrzyżował ręce na piersi w nieświadomym, obronnym geście kiedy Nita wychyliła się na swoim krześle. Nie miał zielonego pojęcia, w jaki sposób połączyła profesję wartownika z lekarzem, czy po prostu go nie słuchała. Zanim jednak zdążył sprostować, rozgorzała krótka dyskusja, z której wynikało, że wcześniejsze oceniające spojrzenia Nity nie były tylko jego wymysłem. Westchnął ciężko, nawet nie próbując tego ukryć i potarł policzki czerwieniące się nieco za zasłoną zarostu. Nie należał do osób specjalnie cnotliwych, ale tak otwarte wyłożenie kart zwyczajnie go zawstydzało.
    - Świetnie. Dzięki - mruknął bez entuzjazmu w odpowiedzi do Sala, po czym odchrząknął. - Dla jasności, jestem specjalistą od magii przemiany i dawania w zęby. Raczej będę pilnował, żebyście nie musieli się wybierać do prawdziwego lekarza na wizytę.
    Wyjaśnienie tej nadinterpretacji było istotne, szalenie wręcz – nie mogli przecież wyjechać na wyprawę, uważając, że nie muszą pilnować własnego zdrowia. Jedynym doświadczeniem Estebana w tej materii było naklejanie kolorowych plastrów na zdarte kolana i wycieranie gili spod nosów małego kuzynostwa. Umiał odgryzać kończyny, a nie je nastawiać.
    Ta część spotkania, w której zajęli się planowaniem, stanowiła miłą odskocznię – wcześniej chaotyczni, naukowcy skupili się na tym, co mówiła Yamileth, notując, dodając swoje uwagi i powoli tworząc plan, który może i nie zawsze był dla Estebana jasny (zaległość do nadrobienia, zanim wyruszą), ale wydawał się spójny. Słuchając o potencjalnych przeszkodach, jakie mogli napotkać, tworzył w głowie mentalną listę rzeczy, które powinien spakować.
    Część prezentowa z kolei... O ile wcześniej siedział na krześle całkiem zrelaksowany, o tyle zarządzenie Blanki sprawiło, że gotów był wstawać i opuszczać pomieszczenie. W końcu wyglądało na to, że najważniejsza część się skończyła, prawda? W pół podnoszenia się z siedziska kopnęła go pod stołem noga Yamileth, a jej twarde spojrzenie nakazało z powrotem siadać. Es wywrócił tylko oczami, nie rozumiejąc po jaką cholerę tak się uparła, ale posłusznie posadził z powrotem tyłek – Serrano była teraz jego pracodawczynią, głupio już na początku byłoby się poprztykać o taką pierdołę. Nawet jeśli wymuszała w ten sposób pełną skrępowania interakcję z Blanką, która skończyła już swoją małą rundkę z prezentami i stała teraz przed nim jak uczennica tłumacząca się, dlaczego nie odrobiła zadania domowego. A przynajmniej dokładnie tak odbierał jej zaczerwienione policzki i wykręcanie palców, gdy znowu przepraszała, że nic dla niego nie przygotowała na święta, o których do dziś nie miał najmniejszego pojęcia.
    Nie przerywał, pozwalając jej mówić i próbując uspokoić kolano, które zaczęło mu podskakiwać w nerwowym odruchu. Dopiero wydukane zaproszenie i oburzone sapnięcie Nity sprawiło, że spojrzał na Blankę najpierw z nieukrywanym zdumieniem, a potem zmarszczył brwi, gwałtownie wstając z krzesła.
    - Nie. Absolutnie nie.

    ***

    23 XII 1999 r.
    kawiarnia Słodka Beatriz

    W swojej odmowie Esteban nie przewidział jednej, bardzo istotnej rzeczy – że Blanca, z pozoru słodkie i nieśmiałe dziewczę, potrafiła być bardziej uparta niż niejeden osioł. Wyjątkowo zawzięty, szalony osioł.
    W trzecią noc z rzędu, gdy obudziło go zawzięte drapanie w szybę i piski wiewiórki niosącej kolejny krótki liścik z zaproszeniem, wiedział, że popełnił błąd. Albo, że prędzej niż później udusi dziewczynę, jeśli nie przestanie go napastować gryzoniem, który piszczał tak długo i intensywnie, aż Es nie podnosił się z łóżka ledwo przytomny, by odebrać list. Zawsze w środku nocy, jakby sprawiało dziewczynie jakąś sadystyczną przyjemność nie pozwalać mu się wyspać.
    W piątą noc z rzędu, rzucił w wiewiórkę butem, niechcący rozbijając szybę. Nagle nie był taki pewien, czy zainteresowanie Nity było najgorszym, co mogło mu się w związku z tą wyprawą przydarzyć.
    Tak czy inaczej, krzywiąc się i mamrocząc pod nosem nieprzystojne oszczerstwa, wreszcie odpisał Blance, że się zgadza, niech tylko da mu święty spokój. I oto siedział późnym wieczorem w kawiarence udekorowanej jak mokry sen wielbicielki wiktoriańskiego przepychu i pasteli, zapadając się w fotelu wyraźnie przystosowanym dla kogoś o mniejszej posturze i raz za razem przepraszając kelnerkę ze słodkimi dołeczkami w policzkach, że czeka i tylko dlatego nie zamawia nic więcej niż kawę.
    Blanka się spóźniała - z każdą mijającą minutą, mars na czole Barrosa się pogłębiał, potęgowany dodatkowo faktem, że w kawiarni był zakaz palenia. Palcami stukał o miękki podłokietnik, powoli popijając cienką kawę w filiżance tak delikatnej, że bał się ją mocniej ścisnąć. Kiedy zegar pokazał czterdzieści minut spóźnienia, Es ostatecznie uznał, że po całym nachalnym wysyłaniu mu wiadomości Blanka zwyczajnie nie zamierzała się pojawić. Zapłacił przechodzącej obok kelnerce dodając napiwek i zarzucił skórzaną kurtkę na ramię, gotowy wyjść, wypalić na zewnątrz papierosa, na którego długo czekał i... Po prostu wrócić do domu.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Tydzień. Niemal tyle zajęło jej przekonanie Estebana do swojego pomysłu - idei, której trzymała się tak kurczowo, jakby od tego zależało... Cóż, wszystko. A przynajmniej - bardzo wiele.
    Po tym, jak jej odmówił, nie bardzo wiedziała, jak - i czemu - to się stało. Nie spodziewała się tego. Zupełnie nie brała pod uwagę, że Barros się nie zgodzi, bo... Jak dotąd chyba po prostu nie musiała się z niczym takim mierzyć. Jej propozycje zazwyczaj spotykały się jeśli nie z entuzjazmem, to przynajmniej z umiarkowaną aprobatą. Niezależnie czy chodziło o wyjście na tańce, spacer po lesie, czy o maraton najdziwniejszych, najbardziej kiczowatych filmów jakie tylko udało jej się wygrzebać z jej niemagicznych zapasów - nikt jej nie odtrącał. Nie sądziła, by wszystkie jej pomysły były tak cudowne, że nie sposób było im się oprzeć, ale... Marszcząc brwi, złapała się na myśli, że w zasadzie nie wie, czemu jej nie odmawiano. I że, czy jej się to podobało czy nie, Esteban odmówić miał pełne prawo.
    Tylko, że ona musiała. Nie brała pod uwagę tego, by po prostu z pomysłu zrezygnować. Barros dołączył do zespołu - Barros musiał dostać prezent, prosty rachunek. To, że mógł go nie chcieć, było zmienną, z którą Blanca nie potrafiła się obchodzić. A skoro nie potrafiła - to ją ignorowała. I słała Mameluco na jedną wycieczkę za drugą, tak długo, aż wreszcie dostała satysfakcjonującą ją odpowiedź.
    Wiedziała, że Esteban zgodził się dla świętego spokoju. Nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia.
    Po pierwszym zwycięstwie uparła się, że muszą być też kolejne. Musiała przekonać mężczyznę, że nie tylko nie jest zdesperowaną wariatką, ale też, że to naprawdę był dobry pomysł. Miało być fajnie, po prostu.
    Na tę okazję odstawiła się więc jak stróż w boże ciało.
    Warto zauważyć, że Blanca zazwyczaj nie malowała się. Nie chodziła na obcasach. I niemal nigdy - poza naprawdę gorącymi miesiącami letnimi - nie nosiła sukienek. Teraz... Teraz zrobiła to wszystko, chociaż - ostatecznie - z zachowaniem pewnej dozy rozsądku. Pod delikatną warstwą kosmetyków wciąż dało się rozpoznać ją, a nie jakiegoś wytapetowanego manekina. Sukienka była jedną z tych wygodniejszych, przypominających nieco za dużą, spiętą w pasie koszulę flanelową, a obcasy - cóż, te były wystarczająco wysokie, by zrobić nogom Blanki to coś, co dziewczyna lubiła podziwiać u innych kobiet, a jednocześnie na tyle niskie, by Vargas nie obawiała się, że wywinie się dupą do góry na pierwszym lepszym krawężniku.
    Teoretycznie - nie było źle. Praktycznie - wcale nie było jej tak wygodnie, jakby chciała i...
    - O żesz kurwa! - sapnęła tyleż samo z zaskoczeniem, co z poirytowaniem.
    Spóźniła się! Próbując zrobić się na... Cóż, przynajmniej pół umiarkowanie wyględnego bóstwa, nie zorientowała się, że powinna już wychodzić.
    Że właściwie już dawno powinna być na miejscu.
    Finalnie wpadła do kawiarni jak wiosenny wicher. Włosy, jeszcze parę chwil temu upięte starannie ozdobnymi wsuwkami, teraz latały na wszystkie strony, zachwycone wywalczoną wolnością. Ostrożna warstwa podkładu nie była w stanie zamaskować karmazynowych rumieńców na zgrzanych policzkach, a w roziskrzonym spojrzeniu orzechowych oczu mieniło się tyle złota, że Blanca nie pamiętała, kiedy ostatnio było go tak dużo.
    W tej sytuacji czołowe zderzenie z wychodzącym mężczyzną było już tylko nadgryzioną wisienką na zakalcu.
    - Przepraszam - sapnęła, nieświadoma jeszcze, na kogo dokładnie wpadła. A gdy już sobie uświadomiła, westchnęła ciężko, z wyraźnym zrezygnowaniem. - Przepraszam - rzuciła raz jeszcze, tym razem w celu zadośćuczynienia za spóźnienie. - Zanim zaczniemy, obiecaj, że się przeze mnie nie zwolnisz. Yami mnie zabije, jeśli to zrobisz, a ja już naprawdę… - Nie dokończyła, kręcąc tylko głową.
    Cokolwiek ona już naprawdę, nie mogło to być nic miłego.
    - Wrócimy do stolika? W sensie, ty wrócisz, a ja pójdę, bo... Masz pełne prawo się gniewać, ale ja naprawdę nie wiem, co się stało. Nie robię tak. Nie spóźniam się. - Słowa płynęły niepowstrzymane - i tyleż samo chaotyczne. Gdy wreszcie złapała się na monologowaniu, skrzywiła się z wyraźnym niesmakiem - na siebie, wiadomo - i, upewniając się, że Esteban jednak nie ucieknie, powędrowała do stolika, który Barros zajmował jeszcze przed momentem.
    - Mają tu dobrą kawę. Ale to pewnie wiesz - zreflektowała się. Esteban raczej nie siedział tu o suchym pysku. - I ciasto. I takie zabawne tosty, każdego tygodnia wycinają je w inne kształty. Ostatnio to były jakieś takie gluty, takie... No, takie nie wiadomo co w sumie. Jak takie ziemniaki, tylko uśmiechnięte. A dzisiaj... - Gdy kelnerka przyniosła im zamówienie, Blanca bardzo starała się nie myśleć o tym, co dziewczyna myśli sobie o niej. I w ogóle - co ktokolwiek o niej myśli. Na przykład Esteban.
    Mówiła, by ułatwić sobie to niemyślenie.
    - Dzisiaj są zwierzątka. I to zdecydowanie nietutejsze, bo ten... - Dźgnęła palcem jedno ze zdjęć w karcie. - Wygląda wypisz wymaluj jak mój Mameluco. Ma ten sam wredny wyraz ryjka. - Pokiwała głową, utwierdzając się w tej obserwacji.
    Wreszcie odetchnęła głęboko i, wciąż czując gorąco na policzkach, zerknęła na Estebana z uśmiechem.
    - Jadłeś już?
    Grała bardziej pewną siebie niż w rzeczywistości była, ale... Naprawdę chciała, żeby było miło!
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Z całym pechem – tudzież niekorzystnymi zbiegami okoliczności – który zdawał się podążać w cieniu Estebana jak wierny pies, mężczyzna nie powinien być w ogóle zaskoczony faktem, że już wsuwał do ust nieodpalonego papierosa, już wyciągał rękę do klamki, kiedy z całą mocą małego huraganu i cytrusowych perfum wpadła na niego pędząca dokądś kobieta. Odruchowo wyciągnął rękę, stabilizując jej chwiejącą się postać. Dopiero, gdy uniosła wzrok, mamrocząc kolejne przeprosiny, do Esa dotarło, że to dramatycznie spóźniona Blanca postanowiła wreszcie dotrzeć na miejsce.
    Wyciągnął z ust papierosa, którego niedane mu było zapalić, czując bulgoczącą coraz wyraźniej irytację. Kolejne słowa panny Vargas nie robiły niczego, by uczucie to zmniejszyć – chyba miała o sobie zbyt duże mniemanie, jeśli wydawało jej się, że tak łatwo zrezygnuje z pracy dla Yamileth tylko dlatego, że jedna osoba z jej zespołu zachowywała się jak kurczak ze świeżo odciętą głową.
    Nieskoordynowanie i bezmyślnie.
    - Hm – mruknął, nie zaszczycając Blanki dłuższą odpowiedzią, przez moment zastanawiając się, czy nie lepiej byłoby jednak unieść się honorem i wyjść z kawiarni. Z cichym westchnieniem doszedł jednak do wniosku, że pewnie znowu wysłałaby za nim tą zawziętą wiewiórkę i karuzela zakręciłaby się w tym samym kierunku. Innymi słowy, przedłużyłby własne męki.
    Wrócił więc niechętnie do stolika, z którego dopiero co ta sama urocza kelnerka z dołeczkami zdążyła zabrać brudną filiżankę i usiadł w tym samym nieprzystosowanym do jego postury krześle, z widokiem na ten sam zegar, który teraz zdawał się szydzić z niego w swoim miarowym tykaniu. Nowym elementem krajobrazu była jedynie Blanca – siedząca na krawędzi swojego krzesła, z włosem rozwianym w zdecydowanie nieartystycznym nieładzie i czerwienią rozlewającą się po policzkach oraz dekolcie, jakby niedawno biegła. I słusznie. Gdyby weszła do kawiarni dystyngowanie i z nienaganną prezencją, Es zapewne złościłby się na nią bardziej.
    Teraz balansował na delikatnej granicy zniesmaczenia i irytacji, kiedy słowa nie przestawały płynąć z ust kobiety, chociaż nie niosły ze sobą żadnego większego przekazu – ot, monologowała próbując zapełnić ciszę po jego stronie. Ciszę nie do końca wybraną, w pewnym momencie złapał się na tym, że Blanca nie zostawiała pomiędzy słowami wystarczającej przerwy, by mógł coś wtrącić. Na przykład pytanie, dlaczego się spóźniła, skoro twierdziła, że nigdy tego nie robiła.
    Skinieniem głowy podziękował kelnerce, gdy przyniosła jego kolejną kawę i ostrożnie otoczył dłonią filiżankę, chłonąc jej ciepło oraz zapach napoju.
    Zajęło mu o kilka sekund zbyt długo, by zorientować się, że pytanie, które padło, oczekiwało odpowiedzi. Drgnął, unosząc wzrok.
    - Nie. Czekałem – rzucił, z cichą satysfakcją obserwując, jak rumieniec na twarzy kobiety zrobił się ciemniejszy. - I zanim wrócisz do monologu – dodał, widząc jak już otwierała usta, zapewne gotowa znowu przepraszać - Ten twój Mameluco... Sam sobie wybiera dostarczanie listów po nocy? Prawie go zatłukłem butem.
    Nie, nie czuł z tego powodu wyrzutów sumienia.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie zwracała uwagi na to, że Esteban nie mówi. Ona mówiła za nich oboje, przynajmniej na razie. Monolog pozwalał jej opanować zażenowanie - spóźnieniem, tym, że próbowała się odstroić, i tym, że teraz wychodzi na wariatkę. Bo wychodziła, oczywiście, że tak. Nikt normalny się tak nie zachowywał, a skoro tak, to musiała być zdrowo popieprzona.
    I trochę może była. Ale nie aż tak, serio.
    Wszystko brało się z tego, że Blanca nie radziła sobie najlepiej z obcymi. To znaczy, teraz i tak była z nimi już znacznie bardziej oswojona niż jeszcze przed rokiem czy dwoma, tym niemniej nadal nie była ich pewna. Bała się? To może za duże określenie - raczej po prostu nie czuła się przy nieznajomych komfortowo. Pokazywała, że jest inaczej - nie chciała przecież nikogo urazić, a żyła w przekonaniu, że zdystansowanie właśnie to by robiło - ale w duchu była spięta. Bardzo.
    Esteban nie musiał wiedzieć, że gdy Blanca wróci do domu, odetchnie głęboko i wtedy - dopiero wtedy - poczuje się naprawdę dobrze.
    Oczywiście, od razu widać, jak głupia była w związku z tym zaistniała sytuacja. Bo to przecież Vargas naciskała na to spotkanie. To ona upierała się, że muszą wyjść.
    Wiedząc, że będą razem pracować, Blanca po prostu chciała Estebana jak najszybciej dla siebie oswoić. Jeśli by tego nie zrobiła, potem byłoby tylko gorzej.
    Gdy wreszcie słowa jej się skończyły, drgnęła, słysząc głos Barrosa. No tak. Po to przecież przyszli. Żeby rozmawiać.
    - Czasem myślę, że porządne lanie by mu nie zaszkodziło... - Mruknęła pod nosem, trudno było jednak uwierzyć, by faktycznie tak myślała. Potrząsnęła lekko głową. - Nie, to znaczy... Czasem tak, ale w twoim przypadku to nie jego decyzja. Ja po prostu pisałam w nocy. I w ogóle wszystko robię w nocy. - Chrząknęła cicho, a wiedząc, że to niewiele Barrosowi wyjaśniła, westchnęła krótko.  - Yami ci nie mówiła? My w ogóle wszyscy pracujemy w nocy. Patrzymy w gwiazdy, więc to jakby oczywiste, ale to nie... - Ewidentnie plątała się w słowach. Do sedna. - Podróżujemy po zmierzchu i spotykamy się po nocach, bo ja nie mogę inaczej. Mam iskrzycę - wyrzuciła na przydechu, dopiero po chwili orientując się, że Esteban chyba nadal nie rozumie. No tak. Nie musiał być chodzącą encyklopedią chorób - szczerze mówiąc, gdyby nie była chora, pewnie sama nie wiedziałaby, co to dokładnie jest, ta iskrzyca.
    - To taka... Taka choroba - przyznała wreszcie. To nie tak, że się wstydziła. Przyzwyczaiła się już do swojej wady fabrycznej i, szczerze mówiąc, traktowała ją raczej jako swoją kolejną cechę, a nie chorobę. Tylko że dawno już nikomu nie musiała o tym mówić. Odkąd znalazła swoje miejsce u boku Serrano i jej zespołu - a na pewien czas również u boku mężczyzny - nie poznawała zbyt wielu nowych osób. Nie takich, którym musiałaby się spowiadać ze swojego trybu życia.
    Estebanowi teoretycznie też nie musiała, ale jednak... Powinien wiedzieć, nie? A Vargas była bardziej niż pewna, że jeśli sama mu nie powie, Yamileth w końcu ją do tego zmusi. To twoja sprawa, twoje życie, marudziłaby, więc ty musisz mu powiedzieć. I zrób to szybko, bo wyjeżdżamy za miesiąc.
    - Śpię w ciągu dnia, funkcjonuję nocami. Nie umiem inaczej. - Wzruszyła teraz ramionami, w nerwowym odruchu skubiąc jedną z kartek menu. - I moje oczy, one jakby... Nie współpracują ze słońcem za dobrze. - Niesprecyzowanym gestem wskazała oczy i uśmiechnęła się przelotnie.
    Nie wiedząc, co jeszcze mogłaby powiedzieć, chrząknęła raz jeszcze i odetchnęła głębiej.
    - No. To tyle - podsumowała niezbyt elokwentnie. - Zamówimy coś? - zaproponowała oczywistość, by w kolejnej chwili zerknąć na młodziutką kelnerkę, uśmiechnąć się nieco szerzej i wskazać, na co miała tym razem ochotę - tosta w kształcie krokodyla z odpowiednio dużą porcją miodu i potężny kubek aromatycznej herbaty z cytrusami.
    - To jak się poznaliście? - zapytała w międzyczasie, znów zerkając na Estebana. - Z Yami. Bo chyba nie na eHarmony, co? - rzuciła żartem, przywołując najnowszy portal randkowy jaki pojawił się w sieci. W duchu kręciła głową na swoją głupotę.
    Szło świetnie, nie ma co.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Z wszystkich tematów, jakie mógł poruszyć, Esteban nie spodziewał się, że będzie kogokolwiek pytał o jego wiewiórkę czy inny sposób dostarczania korespondencji – w nieszczególnie wyszukany sposób chciał się tak naprawdę dowiedzieć, czy nocne pobudki powinien zawdzięczać wrednemu człowiekowi czy zwierzęciu. Czy ostatecznie mógł zaszufladkować już Blankę jako szurnięta, ogranicz kontakt do minimum. W swoim zajeżeniu i niewyspaniu nie pomyślał, by połączyć profesję astronomów z z tylko i wyłącznie nocnym trybem życia – wydawało mu się to zwyczajnie dziwne. Ludzie po prostu nie funkcjonowali tylko po nocach.
    Jak z wieloma innymi rzeczami, okazywało się, że otóż właśnie, mylił się.
    Przyglądał się Blance, gdy ta odpowiadała na jego pytanie – plącząc się przy tym czasem we własnych słowach. Aż za dobrze wiedział, jak to jest, nie mogąc jasno przedstawić tego, co miało się w głowie, ale nie ułatwiał kobiecie zadania, nie odrywając od niej spojrzenia ciemnych oczu.
    Zmarszczył brwi, kiedy całe ciało Blanki się napięło, a ona sama wyrzuciła szybko nazwę, która nic Estebanowi nie mówiła – brzmiało to jednak, jak jakaś szczególnie ważna informacja, nie udawał więc, przyznając, że nie ma pojęcia, co to znaczy. Od tego punktu słuchał uważniej, nie przerywając nawet na wzięcie łyka czy dwóch stygnącej powoli kawy. Katalogował nowe informacje.
    - To dużo tłumaczy – przyznał wreszcie przez ściśnięte nieco gardło, nagle czując się głupio, że w ogóle próbował zatłuc nieszczęsnego Mameluco. Gdyby Yamileth powiedziała mu o tym wcześniej, mogliby uniknąć części nieporozumień.
    Odruchowo potarł bijący gorącem kark.
    - Przepraszam, za wiewiórkę – rzucił, sięgając z powrotem po filiżankę. - Niby nic mu nie zrobiłem, ale próbowałem.
    Zagryzł na moment wargę, po czym dodał szybko:
    - Muszę się w takim razie zacząć przestawiać. Yamileth nie raczyła o tym wspomnieć.
    Nie było w tym wyrzutu – a przynajmniej Es miał nadzieję, że tak to właśnie nie zabrzmiało. Było to z jego strony zwykłe stwierdzenie faktu.
    Podobnie jak Blanka zamówił krokodylego tosta, a gdy zamówienie dotarło na stolik, ugryzł się w język, żeby nie skomentować, że jego bratankowie potrafiliby wyciąć ładniejszego. Nie dość, że ładniejszego, to jeszcze bardziej podobnego do oryginału. Przynajmniej połączenie miodu i podpieczonego chleba nie zawodziło.
    - Nie wiem, co to jest – przyznał po raz drugi tego wieczoru, gdy Blanka zadała mu pytanie o jakieś Eharpie, ale najwyraźniej nie było to istotne, bo kobieta tylko machnęła krótko ręką. - I raczej ciężko powiedzieć, że się poznaliśmy, bo to ona mnie zaczepiła. W gazetach było zdjęcie mojego ojca. Mama, ja i bracia byliśmy w tle – urwał na moment, gdy uderzyło go gorzkie wspomnienie, że na tamtym zdjęciu nie było z nimi Francisco. Nie kontaktował za dobrze ze światem niedługo po wypadku. - Na ile pamiętam robiła przytyki do mojej inteligencji – kącik ust uniósł mu się lekko – bo niektórym się wydaje, że jak zapukasz wartownikowi w głowę, to odpowie ci echo. Pamiętając moich... Kolegów. Częściowo muszę się zgodzić.
    Wziął łyk kawy, próbując usadowić się nieco wygodniej na zbyt małym krześle, ale zaraz przestał, kiedy zatrzeszczało ostrzegawczo.
    - Pomogła mi znaleźć mapę, której szukałem i jakoś poszło.
    Nie tłumaczył więcej, nie mając ochoty wchodzić w szczegóły – dopiero wychodził z tego okropnego okresu w życiu, w którym znalazła go Yamileth i na pewno nie zamierzał tak obnażać duszy przed kobietą, którą spotkał ledwie tydzień temu. A jak dobrze pójdzie, nie opowie o tym nikomu.
    - A ty skąd ją znasz? – rzucił szybko kontrpytanie, chcąc jak najszybciej odciągnąć uwagę od faktu, że uciął własną odpowiedź.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Skinęła lekko głową. Słowa Estebana nie brzmiały jak wyrzut, raczej po prostu jak obserwacja. Choć więc nie rozumiała, dlaczego Yamileth nie powiedziała mężczyźnie o tak kluczowej kwestii od razu, wychodziło na to, że nie było z tym większego problemu. Barros nie wydawał się odstraszony.
    Poświęcając chwilę na degustację tosta i rozkoszując się mięciutkim ciastem rozpływającym się na języku, pokręciła głową z zażenowaniem.
    - To taki... - zaczęła i westchnęła ciężko. - Taki portal randkowy. Dla niemagicznych. Nieważne - ucięła. Jak bardzo mogła się jeszcze wkopać tego wieczora?
    Zalewając dyskomfort kilkoma łykami gorącej herbaty, tylko na chwilę skupiła się na wzmiance o zdjęciu - Esteban był sławny? Nie zamierzała o to pytać, wbrew pozorom nie była aż tak bezpośrednia. Co nie znaczyło, że nie zamierzała tego sprawdzić potem, gdy wróci do domu.
    Na wzmiankę o przytykach ze strony Yamileth i potencjalnych niedoborach zdolności umysłowych u wartowników parsknęła cicho.
    - To brzmi jak Yami - zgodziła się. Bo rzeczywiście brzmiało. Cięty język i nie zawsze wyrafinowany humor były jej znakami rozpoznawczymi. Serrano wszędzie było pełno, a gdy chciała coś załatwić - zwykle nie przejmowała się, co myślą o tym inni. I nie była specjalnie taktowna.
    No i mapy. One już w ogóle brzmiały jak Yami.
    - Czyli po prostu znalazłeś jej punkt G - podsumowała z szerokim uśmiechem, tym samym udowadniając, że i ona z pojęciem taktu, dyskretności czy tematów tabu może mieć czasem problemy. - Yamileth jest wariatką jeśli chodzi o mapy. Na początku myślałam, że wszyscy historycy tak mają, ale nie. Ona jest wyjątkowa - parsknęła cicho. - Jakbyś chciał jej zrobić dobrze, wystarczy przynieść jej schemat najbliższego osiedla, którego nie ma jeszcze w swojej kolekcji.
    To nie był żart. Obok map faktycznie powiązanych z jej pracą - czyli, w tym przypadku, prowadzącymi do miejsc wykorzystywanych przez starożytnych astronomów oraz mapami nieba z różnych okresów czasu - Serrano kolekcjonowała schematy absolutnie wszystkiego. Czy chodziło o mapę lokalnego zoo, czy wspomnianych osiedli - na każdą znalazłoby się miejsce w jednym z licznych albumów meksykanki.
    Nawet, jeśli zauważyła nagłą zmianę tematu, nie przejęła się nią - i na pewno nie planowała wchodzić z butami tam, gdzie jej nie chciano.
    - A, no, z domu właściwie - odpowiedziała za to bez wahania na pytanie Estebana. - Yami jest moją kuzynką - wyjaśniła z lekkim uśmiechem. - Znamy się prawie od dziecka.
    To, czego Barros nie wiedział, to że relacja Blanki z Yamileth jest trochę bardziej skomplikowana i trochę mniej przyzwoita. Vargas nie spieszyła się przy tym, by go o tym uświadamiać. To nie tak, że trzymały wszystko w sekrecie. To znaczy, z jednej strony tak, faktycznie same o swoich... kontaktach nie mówiły. Kiedy jednak spędzasz z określonymi ludźmi tyle czasu, ile one spędzały z Nitą i Salem, trudno zachować tajemnice. No więc wiedzieli. I Nita, i Sal, zdawali sobie sprawę, że coś się dzieje. Sal kręcił nosem - w duchu gderał też pewnie z oburzeniem - a Nita uśmiechała się tylko znacząco. Wiedzieli.
    To nie był jednak temat, o którym Blanca chciałaby mówić ani na pierwszym, ani na żadnym kolejnym spotkaniu. Nie wstydziła się, ale... No dobrze, może trochę. Zdawała też sobie sprawę, jak to brzmi.
    Yamileth jest jej kuzynką. Wcale nie tak daleką.
    To, że nie były oficjalnie parą, raczej dla nikogo nie robiłoby różnicy, skoro... No, mniejsza z tym. Urwała niepożądany ciąg myśli zanim zdążyło jej się zrobić bardziej gorąco.
    Dała sobie kolejne kilka chwil na parę następnych gryzów tosta. Gęsty miód niemal zalepiał jej buzię, ale dziewczyna nie potrafiła odmówić sobie dodatkowych porcji słodkości zlizywanych prosto z łyżeczki.
    - Dlaczego właściwie przestałeś być wartownikiem? - spytała w pewnej chwili, spoglądając na Estebana z faktyczną ciekawością. - Nie zrozum mnie źle, cała nasza czwórka lubi naszą pracę i nie możemy się doczekać wyjazdu w teren, ale... Nie sądzę, by nasze podróże były tak samo ekscytujące dla ciebie. Nie po doświadczeniach na służbie. - Uśmiechnęła się lekko.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Odczucia Estebana jechały szaloną kolejką po sinusoidzie w obecności Blanki – złość, irytacja, chwilowy spokój czy zrozumienie mieszały się ze sobą w wybuchowym koktajlu, który szybko go męczył. Już sądził, że dane mu było zejść z tej huśtawki, kiedy kobieta podsumowała jego odpowiedź komentarzem, który wywołał jedynie wywrócenie oczami.
    Chyba robił się za stary, podpowiadał wredny głosik z tyłu jego głowy.
    Informacja, że Yami i Blanca były kuzynkami nie stanowiła aż takiego zaskoczenia, Es tylko skinął głową – jeśli wcześniej zauważało się między nimi podobieństwa, teraz nabierało to głębszego sensu. Dopiero na ich drugiej wyprawie domyślić się miał, że między kobietami działo się coś więcej. Jedna okazja do obserwowania ich interakcji to było zdecydowanie zbyt mało.
    Miał nadzieję uniknąć tematu zmiany swojej profesji, ale wiedział, że prędzej czy później ktoś zapyta – był tylko zaskoczony, że Yamileth nie była pierwsza. Powoli zakręcił wciąż w połowie pełną filiżanką, zastanawiając się, jak ugryźć to pytanie. Blanca udowodniła mu już, że nie przyjmuje odmowy, ba! Odmowa zdawała się ją jeszcze bardziej napędzać, by dopiąć swego, a nie chciał tego doświadczać po raz drugi. Nie chciał też opowiadać o rzeczach dla siebie bolesnych, ale czy ktoś go zmuszał, by mówił o wszystkim ze szczegółami? Wziął łyk, odstawiając filiżankę z powrotem na spodek.
    - Miałem d...
    Witryna eksplodowała, zasypując kawiarnię odłamkami szkła.
    Uwarunkowany latami służby, Esteban przewrócił stojący między nim a Blanką stolik, gwałtownie pociągając kobietę za ramię, by padła na podłogę. Wysyczał nad nią zaklęcie tarczy, przesuwając jej ręce, by chroniła głowę.
    Gdzieś tuż obok świszczały rzucane i odbijane uroki.
    - Zostań – wydał jej polecenie, a sam przygięty w kucki wyjrzał ostrożnie zza fotela. Poznałby ten uniform nawet wybudzony w środku nocy – młodziutki wartownik pojedynkował się nad głowami przerażonych gości i kelnerek z dwójką, która najwyraźniej postanowiła, że najlepszą ucieczką będzie przypadkowy lokal. Es nie miał czasu ani ochoty zastanawiać się, kto w tym równaniu był większym idiotą.
    - Deformeo tempi – wymamrotał zaklęcie zakrzywiające percepcję czasu. Odetchnął, czując znajome wrażenie przyspieszenia. Reszta potoczyła się szybko – stojącą nieco dalej kobietę ugodziło Transforme Humani wymuszając jej zmianę w rybę, która upadła na podłogę z mokrym plaśnięciem, w oszołomieniu próbując chwycić powietrze. Towarzyszący jej mężczyzna nie zdążył obrócić się na czas, a w plecy uderzył go Inurdus.
    W powietrzu śmignął jeszcze jeden, gorący promień, przed którym Esteban zdążył się uchylić.
    - O cholera – wydusił młody wartownik, pocierając twarz dłonią.
    - Nie uczyli cię, że przede wszystkim chroni się cywilów? – warknął na niego Es, czując nagłą falę gniewu. - Wczoraj dostałeś odznakę?!
    Odruchowo zacisnął pięści, robiąc krok w kierunku młodzika – po co? Nie był pewien. Może, żeby nim potrząsnąć, sprawdzić, czy w czaszce przelewała mu się chociaż odrobina oleju. Prychnął krótko, gdy tamten postawił krok w tył.
    - Zawiadom służby. I odczaruj podejrzaną, bo ci się udusi. A potem do jasnej cholery sprawdź, co z cywilami.
    Czując buzującą w żyłach adrenalinę, odwrócił się, wracając do Blanki, którą zostawił na podłodze. Odruchowo osypał jej drobinki szkła z włosów i pleców.
    - Hej. W porządku?
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Wszystko poszło nie tak, finalnie jednak - nie z jej winy.
    W jednej chwili rozmawiali - w drugiej kawiarniana szyba eksplodowała gradem odłamków, a zamiast gwarem beztroskich rozmów lokal brzmiał teraz wizgiem rzucanych naprędce zaklęć. Gdy Esteban sprowadził ją na ziemię, wskazując jak zasłonić głowę, nie wiedziała, co się dzieje. Posłusznie wykonała polecenia, bo po prostu... Powiedzieć, że była zaskoczona, to jak nic nie powiedzieć.
    Pierwsze zdumienie bardzo szybko ustąpiło przerażeniu. Oczywiście, że Vargas się bała. Gdy tylko dotarło do niej, że chyba właśnie jest świadkiem czegoś złego - napadu? pogoni? próby aresztowania? - krew w jednej chwili zastygła jej w żyłach. Dziewczyna pobladła nienaturalnie i, skulona na podłodze, starała się dostrzec... Cóż, cokolwiek.
    Chociaż, szczerze mówiąc, chyba wolałaby nie widzieć.
    Nie była do końca świadoma, co właśnie ogląda. Barros włączył się w pojedynek. Tam, gdzie jeszcze przed momentem stało źródło całego zamieszania, teraz podrygiwała ryba. Blask śmigających uroków drażnił jej nadwrażliwe oczy. Wartownik - młody, ewidentnie niezbyt zaradny - cofał się przed reprymendą Estebana.
    W porządku?
    Obrazy przeskakiwały jej jak pocięte klatki. W jednej chwili Barros był tam, w centrum zamieszania, w drugiej - znowu obok. Na cichy brzęk spadających na podłogę szklanych okruchów drgnęła lekko, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że to z niej - to resztki, które Esteban strzepał z jej włosów i ciuchów.
    - Ja... - podnosząc się powoli do siadu, tarła oczy. Blask zaklęć nie był tym samym co światło słoneczne, ale i tak nie był dla niej przyjemny. Była stworzeniem niemal jaskiniowym, a kawiarnia przez jedną chwilę stała się dyskoteką.
    Pozbierała się z podłogi o własnych siłach. Oszołomiona, rozejrzała się po pobojowisku. Młody wartownik próbował uratować sytuację na tyle, ile mógł - napastniczka nie była już rybą, razem ze swym towarzyszem siedziała skrępowana pod ścianą, sam mundurowy sprawdzał za to co u zaskoczonych cywilów.
    Chyba nikt nie był ranny. Poza delikatnymi zadrapaniami od pękającego szkła - Blanca ze zdumieniem uświadomiła sobie, że sama też takie ma, drobne kreski podbiegały czerwienią na policzkach i dłoniach - nikomu nic się nie stało.
    - W porządku - powiedziała wreszcie. Starała się brzmieć pewnie, ale wyszło jej to mniej więcej pół na pół. - Ja... Po prostu się nie spodziewałam. - Przygryzła dolną wargę i pokręciła głową. Oczywiście, że się nie spodziewała. Nie sądziła, by ktokolwiek się spodziewał.
    - To chyba koniec naszego wyjścia, co? - zapytała na tyle lekko, na ile mogła, uśmiechnęła się jednak raczej blado niż promiennie. Znów odruchowo potarła oczy. - Chyba nie będą potrzebowali świadków, skoro wartownik już tu jest, więc... - Wzruszyła ramionami.
    Kawiarnia nie miała im już dzisiaj nic do zaoferowania, podobnie zresztą cały wieczór. Nic więcej nie miało się już dzisiaj wydarzyć.
    Zupełnie nie tak miało być.

    koniec



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.