Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Boys Don't Cry (M.Landsverk & V. Räikkönen, Grudzień 1994)

    2 posters
    Ślepcy
    Viggo Räikkönen
    Viggo Räikkönen
    https://midgard.forumpolish.com/t1882-viggo-raikkonen#20535https://midgard.forumpolish.com/t1884-viggo-raikkonen#20661https://midgard.forumpolish.com/t1883-nakkihttps://midgard.forumpolish.com/f122-viggo-raikkonen


    W żałość mijanych dni wspomnienia przeszłości zacierały się mglistym pociągnięciem pędzla, tracąc swą ostrość, brylowały w domysłach podświadomości, jako wydarzenia minionych lat, jak gdyby przeglądał powyrywane z albumu zdjęcia obcej osoby, tak momentami obrazowe z siłą uderzające w ciało zmęczone, od podtrzymywania przy życiu tego, kim się stał na przestrzeni ostatnich lat, ot istny wrak człowieka; pozbawiony wszelkiej nadziei, wyzuty z kołującej w przestworzu myśli, zatracony w swym dogorywaniu, trzymał się chwiejnie krawędzi życia, tańcząc na jej skraju w wyrazie pewnego rodzaju samounicestwienia osiągając, w tym najwyższe stadium zniechęcenia światem przedstawionym.
    Rozbita psychika ustrojona w dekorację z krwi niewinnych nawiedzana przepełnionymi żalem westchnięciami kształtowała niewypowiedziany ból, z jakimi gasły na ustach słowa. Ostatnie spojrzenia, nim kurtyna mroku spowijała ich umysły, te oczy patrzące z niemym wyrzutem, we śnie szarpały struny wygasłego przed laty sumienia, tak bezwzględny, istna skamielina nietknięta żywszym odruchem człowieczeństwa, skąpana we własnej żałości, trwając na skraju wytrzymałości, nie mogąc powrócić na łono społeczeństwa – okaleczony, by nie powiedzieć wykastrowany, z tego, co tliło się w ludziach.
    W miłości sklejanej niedbale, by nie powiedzieć pochopnie na złudnym fundamencie niewypowiedzianych obietnic, w akcie tak toksycznym i wyniszczającym gasił moralne rozterki swych czynów doszukując się przyzwolenia, wręcz ukierunkowany na drogę, bez powrotu, staczał się z każdą sekundą marnej egzystencji. Trwając w iluzji szczęścia, był gotów porzucić, wręcz wyzbyć się swego jestestwa tego, kim był, zatracić się w czułym szepcie, co jak toksyna paraliżował ciało i ducha. Pozostając marną wydmuszką człowieka ogarniętego jedynie niegasnącym, nigdy gniewem.
    To wizja zezwierzęcenia przyzwolenie, by łańcuchy trzymające bestię w szachu opadły i pozwoliły jej na destrukcję, to myśl o odejściu, tak obrazowa i fantastyczna kreowała się w pustych ścianach umysłu nieprzesadnie podkoloryzowana i wyniesiona do jakiegokolwiek wyznacznika honorowej śmierci, godnej wojownika, jakiej w istocie pragnął. Wiedział, o obrazie spustoszenia, którym pragnął przecież ozdobić zatłoczone ulice miasta; siejąc panikę i strach, niosąc krew i mord. W kłach i pazurach, w dzikiej furii udręczonego światem zwierzęcia.
    Czy tego oczekiwał? Co wieczór oglądając pokryte zarostem i rysami zmarszczek oblicze człowieka, którego nie poznawał. Lampioniki brudnozielonych oczu zgasły, jakby świetliki w nich bytujące zdechły, uśmiech zabójczo zuchwały, zbyt pewny siebie, zatracił się w grymasie wiecznego zniechęcenia. Włos, chociaż niezaznajomiony z siwizną starości i degradacji, wciąż jaśniejący w tonacji brudno-złotej, spadał niedbale na twarz i ramiona, nadając zupełnie inny wydźwięk mężczyźnie.
    Jedynie ciało trwające w głodzie uzależnienia, nieustannie zabiegało o ruch, o aktywność, by trzymać kupę kości i mięśni w swej nominalnej, akceptowalnej formie, by rys mięśni wyłaniał się spod warstw narzuconych na grzbiet szmat.
    Tak w przypływie niezrozumienia szukając nory, w jakiej zamieszka natrafił na podupadłą ruderę w środku lasu, o jakiej świat i ludzie zapomnieli. Kupując ją za marne grosze odnawiał, by zająć czymś umysł i wypełnić czas. Dwa tygodnie wyjęte z życia na czas przywrócenia do kształtu, jako takiej użyteczności dla ludzkiego bytu, jedyny czas, w jakim mógł śmiało wspomnieć o produktywności, tylko tyle i aż tyle. Gnębiony myślami z przeszłości, nie zwracał uwagi na szalejącą zza oknami zamieć. Opatulony w koc siedząc u skraju paleniska spoglądał w płomienie, które od czasu do czasu wystrzeliwały, ku górze dziesiątki iskierek. I dopiero ciężkie kroki na werandzie w niejakiej flegmatycznej reakcji podniosły ciało najemnika do pionu. Tak skrajnie obojętny na los sięgnął klamki, gdy głuche pukanie do drzwi się rozległo wypełniając przestrzeń skromnego, ale niezwykle czystego domu. Mechanizm jęknął cichutko, a w progu gospodarz dostrzegł wspomnienie wyrwane z lat młodości.
    Widzący
    Maarten Landsverk
    Maarten Landsverk
    https://midgard.forumpolish.com/t1692-maarten-landsverk#17506https://midgard.forumpolish.com/t1700-maarten-landsverk#17672https://midgard.forumpolish.com/t1701-sigmar#17676https://midgard.forumpolish.com/f151-maarten-landsverk


    Nie przywiązuję się do przypadkowych ludzi, nie pozwalam im na to, by mościli sobie miejsce blisko moich sekretów. Nie lubię poufałości i nauczyłem się, że pewne relacje można opierać jedynie na fasadowych gestach sympatii, byle jakoś funkcjonować w zepsutym świecie możnych rodzin. Czasami liczą się drobne uśmiechy, puste czyny podtrzymujące pozór zażyłości i dobrych relacji. Landsverkowie już dawno poznali najwłaściwszą ze ścieżek – torowali sobie drogę neutralnością i niezmienną przychylnością nawet względem tych, których działania uważać można za wątpliwe. Rzec można wprawdzie, że przyjaciel wszystkich nie jest w istocie czyimkolwiek przyjacielem, lecz nikt tej prawdy nie potrafi ubrać w słowa. Każdy się peszy i kuli ogon pod siebie, każdy milczy, gdy widzi, że talary suną wartkim strumieniem, a kolejne czeki i pożyczki pozwalają na płynność finansową nawet najmniej lukratywnych interesów. Coś za coś. Nikt nie podniesie ręki i nikt nie uczyni krzywego spojrzenia, choćbym był najbardziej parszywą i zakłamaną personą w Magicznej Skandynawii. Może też właśnie taki jestem? Może to nie tylko przypuszczenia i stwierdzenia zazdrosnych? Czasami nie potrafię zderzyć się z rzeczywistością, zaklinam się, że mam swoje wartości i pewnych granic nie przekraczam, choćby miały przynieść mi potężną korzyść. Czuję się przez to całkiem w porządku. Lavare manus – jak dobrze to znam, jak bardzo ów gest wrósł w moją codzienność, kiedy wysyłałem innych, by byli moim głosem. Przecież nie mam z tym nic wspólnego – lubię sobie powtarzać za każdym razem, kiedy docierają do mnie konsekwencje podjętych czynów.
    Bywam jednak w tej chłodnej kalkulacji okropnie ludzki, zdarzają mi się chwile słabości i przez perforacje nieugiętego charakteru przecieka zwyczajna potrzeba bycia z kimś na prawdę. Może powinienem to uznać za ułomność dzieciństwa i młodzieńczego życia, bowiem większość takich niedopatrzeń przytrafiała mi się właśnie wtedy.  Pokłosie zbieram do dzisiaj: w milczeniu chłodnych nocy, kiedy po trochu przywiązanie ulatuje, a miłość wietrzeje; w zgryzotach samotności panoszącej się w moim gabinecie po godzinach; w słowach palących żywym ogniem; w poczuciu bycia osieroconym, kiedy dziecięce obietnice nagle nie mają żadnej wartości.
    Nie lubię rozstawać się z tym, co uważam za wartościowe. Gromadzę więc obecność ludzką jak krążki monet, strzegę ich zazdrośnie i potrafię być w mych zabiegach nieznośnie natarczywy. Wie o tym moja żona, wiedzą ci, których obdarzam odrobiną zaufania i uczuć. Nie wiem, skąd bierze się we mnie lęk przed momentem, w którym, gdybym nie czynił wystarczająco wysiłków, zostałaby pomiędzy moimi palcami jedynie nieznośna, zatęchła cisza i brak czegokolwiek. Niestety, świata nie można porównać do stosików pieniędzy, nie można ich kontrolować i zdarza się tak, że coś umyka, rozpływa się w nicości, a ja nie potrafię zrobić nic więcej. Rozsyłam ptaki, wyszukuję szczury, które znają najbrudniejsze zakamarki świata, a i tak moje wysiłki nie prowadzą do zwycięstwa. Przełykam więc gorzką pigułkę rozczarowania i żyję bez fragmentu duszy.
    Chyba przez lata przyzwyczaiłem się do ułomności. Żyję tym, co mi pozostało, spycham tęsknotę za dzieciństwem i oddaje się życiu rodzinnemu. Do czasu.
    Zagubiona ptaszyna i wyliniały szczur przynoszą do mego progu informację, której początkowo nie daję wiary. Dopiero po kilku dniach zdobywam się na to, by sprawdzić samodzielnie, czy nie karmią mnie jedynie kłamstwami. Nie wiem, czy jestem wściekły, czy czuję ulgę. Nie wiem, czy napędza mnie gniew, czy tęsknota. Nic już naprawdę nie wiem, kiedy wychodzę bez słowa z domu i wnikam w szalejącą na dworze zamieć. Grube ubrania chronią mnie przed smagnięciami ostrych opiłków marznącego opadu. Nie wiem, czy go zastanę i czy nie wyściga mnie z domostwa. Nie wiem też, czy sam nie rzucę mu się do gardła, by wylać całą żółć, której zgromadziłem tak wiele. Wydawało mi się, że mnie zdradził, że za dobroć odpłacił się ucieczką, choć chyba przecież nigdy go nie więziłem. Im idę dalej, tym więcej wątpliwości zasiewa we mnie słuszność tej konfrontacji. Nie mam jednak wyboru.
    Uderzam dłonią w drzwi.
    Raz. Dwa. Trzy.
    Słyszę szmer we wnętrzu i spinam mięśnie. Jak teraz wygląda? Będzie zaskoczony? Palce same odnajdują formę w pierwotnym splocie pięści. Podrywa mną spazm, nie zimna, a tłumionej furii. Masyw postaci porusza się, a ja unoszę tylko lekko głowę, by spojrzeć mu w oczy.
    Kochanie, wróciłem do domu — rzucam z sączącą się przez rytm słów kpiną. Kto powrócił? Kto tu jest prawdziwym synem marnotrawnym? Kto zawinił? Marszczę brwi i bez większego skrępowania, przeciskam się przez lukę pomiędzy jego bokiem, a futryną do środka. Nie czekam na zaproszenie, ani powitanie. — Nie zaproponujesz mi czegoś ciepłego?


    I don't wanna waste my time if I can't make you decide You're only on my mind when I need you I don't need to know about what you do when the sun goes down Cause I don't gotta know about nothing
    Cause I don't gotta know
    Ślepcy
    Viggo Räikkönen
    Viggo Räikkönen
    https://midgard.forumpolish.com/t1882-viggo-raikkonen#20535https://midgard.forumpolish.com/t1884-viggo-raikkonen#20661https://midgard.forumpolish.com/t1883-nakkihttps://midgard.forumpolish.com/f122-viggo-raikkonen


    Głuche echo uderzeń pobrzmiewało martwo w przestrzeni skromnego domostwa, gdy podnosząc się z miejsca niemrawo pokonywał odległość dzielącą go od drzwi wyczuwając, przy każdym kroku ciężar przeżytych wiosen odnajdując wspomnienia ze wczesnej młodości i lat nastoletnich tułaczek doszukując się w nich śladu dawno utraconego szczęścia, pewnej sielanki, jaka już nigdy nie powróci, a przynajmniej nie w pełni. Nigdy nie wierzył w ludzi z natury nieufny, zawsze doszukiwał się drugiego dna, tym samym unikając wielu nieprzyjemności, a być może i niszcząc kilka znajomości, tym jednak, czego nigdy do końca nie potrafił zwalczyć, by nie powiedzieć odrzucić była znajomość z pewnym rozwydrzonym bogatym gnojkiem. Ich relacja, tak burzliwa i specyficzna, nosiła znamiona przyjaźni ponad podziałami i chociaż sam przed sobą tego nie przyznawał wówczas, tak w istocie ów gnojek, był mu w tych latach nastoletnich najbliższą osobą.
    Zaskoczony tą refleksją zatrzymał się dopiero w progu i gdy tylko mechanizm zamka zajęczał rozpaczliwie brudnozielone oczy spoczęły na przybyszu nie poznając go w pierwszej chwili. Ten opatulony w grube warstwy ubrań, tonął w nich, a szalejąca na zewnątrz zamieć dodatkowo okryła białą skorupą śniegu i lodu. Dopiero w momencie, kiedy głos - pewny, jak zawsze rozbrzmiał w skromnych progach kurtyna otumanienia opadła, a umysł zbudzony ze snu począł pracować wychwytując w znajomym sobie głosie kpinę, tak jawną, jak karcący siarczysty policzek wymierzony przez obruszoną kobietę. Ze zdumienia zamarł w drzwiach dalej uchylonych, tym samym śnieg wpadał do środka i zatrzymywał się dopiero w niewielkim korytarzu, będącym wąską gardzielą przed otwartym salonem i kuchnią. Ze spokojem, acz przebłyskiem czającej się intencji w ruchach zamknął drzwi i zasunął zamek, ten o dziwo naoliwiony, nawet nie jęknął żałobnie. Dopiero w tym momencie ponownie spojrzał na człowieka, o którym myślał, że zapomni już na wieki. A emocje te, w jakich nigdy nie potrafił się odnajdywać wzięły, nad nim górę, bez słowa zbliżał się do swego gościa, którego oczom ukazywał się obraz domowej codzienności najemnika. Iskierki rozdrażnienia zakwitły w zielonych oczach, a dłonie będące szybsze niż myśli pochwyciły za mokre od śniegu ubranie i z siłą szarpnęły mężczyzną do przodu.
    Skąd? – Wychrypiał przez zaciśnięte zęby, w kącikach ust zamajaczyły krople spienionej śliny. – Skąd wiesz, gdzie mieszkam, od kogo!? – Ton głosu podniósł się nieznacznie, a ciało niekontrolowanie zadrżało. Bał się.
    Skazując się na swego rodzaju samotność i izolację stał się drażliwszy i ostrożniejszy, momentami popadając w stan, jaki nie podobał mu się, ale nie potrafił z tym walczyć. Przyzwyczajony do nieustannego poczucia zagrożenia, nawet w chwili spokoju, gdy wszak ostatnie lata relatywnie rzecz biorąc były pozbawione przykrych doświadczeń, tak zwierzęca natura i urazy z przeszłości potrafiły wypłynąć na światło dzienne. Oddychał ciężko i z wyraźnym trudem doszukując się jednocześnie w rysach trzymanego mężczyzny oblicza, które kiedyś kochał.
    Po co tu przyszedłeś?By wyśmiać, wyszydzić i wypominać…? – myśli w zawrotnym tempie przemykały, przez rozdrażniony umysł plątając się w podejrzeniach, nie potrafiąc odnaleźć logicznego wyjaśnienia dla jego obecności tu. – Mów! – Ponaglił, a brudnozielonych oczach zaszkliły się ogniki łez, które jednak nie opuszczały hardego spojrzenia. Słabość należało tępić i zabić w sobie.
    Widzący
    Maarten Landsverk
    Maarten Landsverk
    https://midgard.forumpolish.com/t1692-maarten-landsverk#17506https://midgard.forumpolish.com/t1700-maarten-landsverk#17672https://midgard.forumpolish.com/t1701-sigmar#17676https://midgard.forumpolish.com/f151-maarten-landsverk


    Jestem rozżalony. Nie ukrywam tego. Nie próbuję nawet układać na goryczy słodkiej chmurki sentymentu. Nie mam go ni krztyny, bo czuję się zdradzony. Jest Brutusem, który nie w powłokę skóry, a w samo, wyciągnięte na dłoni serce wbił sztylet i uciekł, by konsekwencje zbrodni nigdy go nie dosięgnęły. Nie czaił się za plecami, patrzył prosto w oczy i kpił z dobroci, kpił z tego, co ofiarowałem mu przez lata, naiwnie sądząc, że więź pomiędzy nami jest czymś prawdziwym. Niestety, pomyliłem się okrutnie. Może nie powinienem teraz szukać konfrontacji, wypadało raczej zapomnieć, wycofać się. Traktować jego obecność jako majak, zmyślny miraż, któremu ulegał znów mój zmęczony chorobą umysł.
    Nie wiem, czego powinienem się spodziewać. Intuicja każe mi jednak sądzić, że będę tu intruzem. Że wyprze się mnie więcej niż trzykroć i nie opamięta się w porę. To tylko jeszcze bardziej jątrzy rany i nie pozwala na spokojny sen. Bo mało śpię w ostatnich dniach, a z każdym kolejnym jest coraz gorzej. Mam świadomość, że jeśli teraz tego nie zamknę, będę pokutował przez bierność do końca życia.
    Zawsze był względem mnie wyrozumiały i mocno kontrolował się, choć znałem jego charakter. Wypada mi mówić czasem przeszłym, bowiem teraz nie znam tego człowieka zupełnie.
    Kiedy otwiera mi drzwi, napięcie kostnieje pomiędzy łopatkami. Prostuję się tym bardziej, kiedy staję w środku pachnącego dymem z paleniska wnętrza. Jest tu dość ciasno i skromnie. Nie porzucił starych nawyków, to jakiś znak, choć jeszcze nie wiem, czy dobry. Lustruję wszystko dookoła, kiedy zamyka za mną drzwi. Jest podejrzanie spokojny, a ciche szurnięcie metalu przyprawia mnie o dreszcze. Mam złe przeczucie. Czyżbym miał zginąć z ręki tego, któremu ofiarowałem ogromną część życia? Może to dobrze? Może tak będzie sprawiedliwie. Milczenie nie rozwiewa moich wątpliwości, czyni to dopiero szarpnięcie, które pozbawia mnie równowagi. Ciągnie za mokre ubrania, a ja tracę na moment dech w piersiach. Nie spodziewam się tego, pozwalam się zaskoczyć, dzięki czemu on zyskuje przewagę. Wiem, że jeśli straci panowanie nad emocjami, będzie źle. Przebywanie z rozszalałym niedźwiedziem na tak niewielkim metrażu jest faktycznie równoznaczne ze śmiercią. Tym bardziej, że nie mogę bronić się magią. Do rękoczynu dołącza głos pobrzmiewający irytacją. Dudni mi w uszach echem pamięci o przeszłości. Łapię haust powietrza, widzę jak majaczy mi przed oczami drewniana podłoga. Nie upadam jednak, bo trzyma mnie kurczowo i wbija zielone oczy niemal na wylot, przez moją czaszkę. Odruchowo chwytam za nadgarstki, którymi dociska do mojego ciała. Szarpię raz, potem drugi.
    Myślałeś — wyciskam przez zęby i uśmiecham się lekko, prawie beztrosko. — Myślałeś, że przybywając do Midgardu będziesz niewidzialny? — Mógłbym zaśmiać się w głos, to jednak ryzykowne. Nie dam się tak łatwo położyć na łopatki. Napieram na niego z całą siłą, próbuję przepchnąć. W efekcie uderza lędźwiami o drewniany stół, który trzeszczy złowieszczo pod ciężarem masywnego ciała. — To ja powinienem zapytać, po chuja tu wróciłeś? — Nie ukrywam urazy. Zostawił mnie. Zostawił jak pierdolonego śmiecia, nie oglądając się nawet za siebie. Nie dał znaku życia. Odciął się definitywnie. Porzucenie bolało, paliło żywym ogniem, a on zdawał się nie mieć ani krztyny litości. Jakichkolwiek ludzkich odruchów. Przykro to mówić, ale Landsverkowie również zwykle nie mają uczuć. Byłem idiotą próbując otworzyć się niegdyś przed nim, sądząc, że naprawdę cokolwiek dla siebie znaczymy. Nie lubię, kiedy ktoś próbuje ze mnie kpić. A kpił przecież bez dwóch zdań. Najpierw gardząc mną, następnie mając czelność powracać tuż pod mój nos, by oczekiwać, żebym milczał. Zaciskam zęby, wargi unoszą się na tyle, że ich biel łyska w przyćmionym świetle małej izby. — Po co tu wracasz? Po co? Gdybyś chciał świętego spokoju, nie wybrałbyś Midgardu — zauważam słusznie. Zrobił głupotę, skazał się na porażkę już samym planem. Zawieszam spojrzenie na zielonych talarach tęczówek, marszczę brwi i oczekuję. Nie wiem na co. Może na to, aby zacisnął w końcu dłonie na mojej szyi? Raczej nie mam z nim szans. Nie przeszkadza mi to jednak znów naprzeć na niego. Lichy stół chyba się ugiął, bo trzaśnięcie stało się donośne. Nie odpowiadam na żadne z pytań, bo nie czuję się w obowiązku. Dłonie zaczynają mi drżeć, zaciskam je kurczowo na jego ubraniu. Co sprawiło, że tak bardzo się poróżniliśmy? Kiedy wszystko zaczęło pędzić w stronę niechybnej katastrofy. — Viggo — obracam na języku imię, którego nie potrafię zapomnieć, choć może tak byłoby łatwiej… — Räikkönen — sapię wściekle. Czekam na wyrok.


    I don't wanna waste my time if I can't make you decide You're only on my mind when I need you I don't need to know about what you do when the sun goes down Cause I don't gotta know about nothing
    Cause I don't gotta know
    Ślepcy
    Viggo Räikkönen
    Viggo Räikkönen
    https://midgard.forumpolish.com/t1882-viggo-raikkonen#20535https://midgard.forumpolish.com/t1884-viggo-raikkonen#20661https://midgard.forumpolish.com/t1883-nakkihttps://midgard.forumpolish.com/f122-viggo-raikkonen


    Gniew wzrasta z każdą sekundą przybierając formę śnieżnej lawiny, ta nawarstwia się, kształtuje i mknie w dół zbierając w swe ramiona wszystko, co tylko wychyla się, poza krawędź lodu i skały, tak ogromna siła dewastuje krajobraz przyrody. W odczuciach Fina, było podobnie, a słowa rzucane przez Duńczyka stanowiły o sile jego urazy oraz zachowanej pretensji, jakby w przeroście swego ego, ten zapominał się zupełnie, tracąc grunt spod nóg. Najemnik z miłą chęcią uświadomiłby mu, jego miejsce, przedstawiając dobitnie rys, tej przyjaźni, która ich złączyła, jakby Maarten ignorował wszelkie fakty, stając się niewolnikiem własnego gniewu i wyrzutów sumienia próbował zwalić, całą winę na niego, tego nie dał sobie zrobić.
    Nic, o mnie nie wiesz, nie sugeruj się swymi błędnymi domysłami, bo wystawiasz się jeno na śmieszność – odpiera, gdy dłonie mężczyzny zaciskają się na jego nadgarstkach, a ten odpycha go. Pozwala mu, chce dać szansę, ot sposobność, by w tej wymianie byli równi. Nie zamierzał się tłumaczyć, nie był niczemu winny, jedynie własnej głupocie, która sprawiała, że wylądował w tych, a nie innych miejscach, nie miał o tym zielonego pojęcia, wreszcie nie wiedział, co go spotkało, nigdy w życiu nie odkryje tej palety emocji, często tak skrajnie okrutnych, ulotnych w zapomnieniu, gdyby tylko, mógł wypaliłby żywym ogniem pamięć o tamtych dniach w niewoli, mógł posłużyć się magią, prosić medyków by z chirurgiczną precyzją odpędzili go, od demonów tamtych dni, jednak wątpił, szczerze powątpiewał w jakikolwiek sukces tej terapii.
    Pozwolił się popychać – bogacze tacy jak on wyssali wraz z mlekiem matki pogardę dla takich, jak najemnik. Świadomość bycia zabawką w rękach rozwydrzonego bachora, ot eksperymentem, w którym z bliska mógł zobaczyć, jak dzieciak – sierota, zareaguje, kiedy da się mu odrobinę uczucia i pozwoli łaskawie zamieszkać w domu, będącym dlań odzwierciedleniem pałacu, tak prostota charakteru, jak i wewnętrzna skromność, nigdy nie nadwyrężyły tej „dobroci” wdzięcznym, był i owszem, za każdy okruch z pańskiego stołu. Dlatego pozwalał się, teraz popychać tknięty wspomnieniami czuł wewnętrzną blokadę przed podjęciem, jakiegokolwiek działania oddając sprawy w ręce Landsverka. Głuchy jękliwy trzask drewna świadczył, o kruchości stołu, ten mebel i tak tu wszak nie pasował, odbiegał od pozostałych, a dzięki temu zyskał opał, bez konieczności wychodzenia z domu.
    Słowa zaklęte w imię i nazwisko, jak zaklęcie obudziło go z transu. Spojrzeniem na powrót agresywnym obdarzył bankowca. Oddychał głęboko wiedział, że kiedy pozwoli sobie na brak koncentracji rozpęta się piekło, a skaleczony przez los niezapowiedziany gość zostanie rozszarpany jak szmaciana lalka, pod naporem pazurów i kłów. – Odpierdol się – szept, a po nim załamanie, rosły mężczyzna padający na kolana, pod naporem emocji, jak stary konar drzewa w grudniową mroźną noc kruszeje, kiedy mórz zagląda wewnątrz łamiąc ostatnie tchnienie życia i gasząc je bezdusznie, tak i on nie miał sił wstać. Palce wpijały się boleśnie w deski podłogi, a życie, te pasmo niepowodzeń przelatywało przed oczami.
    Nie pozwolili mi się pożegnać – odpowiada głosem zmienionym, jakby na powrót miał trzynaście lat i przyłapany na psocie tłumaczy się, przed surowym obliczem profesora.

    Viggo i Maarten z tematu



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.