Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Salon

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Salon
    Salon jest bardzo przytulny, utrzymany w jasnej kolorystyce, dobrze oświetlony. To tutaj Isabella z matką spędzają większość wieczorów, przesiadując na wygodnej kanapie lub fotelu. Nastroju dodaje nie tylko miękki dywan, ale też różnorodne obrazy. Po drugiej stronie pomieszczenia znajduje się duża biblioteczka, wypełniona pozycjami zarówno z dziedziny kryminologii, anatomii patologicznej i wielu innych dotyczących jej kariery; z dziedziny medycyny dotyczące głównie chorób psychicznych; oraz spora część powieści do rekreacyjnego czytania w wolnej chwili.  
    Widzący
    Isabella de' Medici
    Isabella de' Medici
    https://midgard.forumpolish.com/t1739-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1772-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1773-maliz#18688https://midgard.forumpolish.com/f162-isabella-de-medici


    03.05.2001

    - Bardzo cię przepraszam, długo czekasz? - wieczór nadszedł zdecydowanie za szybko w odczuciu pani koroner, która pochłonięta aktami spraw, próbowała wyłapać wszystkie ważne aspekty, świadczące o przyczynie zgonu. Ten konkretny przypadek był skomplikowany, a masa dokumentów przysłoniła jej zegar, dlatego całkowicie straciła poczucie czasu i zapomniała, że umówiła się z Blancą. Zastała ją na ławce w głównym holu, szybko pokonując dzielącą ich odległość, nachyliła się do cmoknięcia przyjaciółki w policzek. W pośpiechu i chwilowym roztargnieniu wynikającym ze spóźnienia, jej ołówkowa spódnica przekrzywiła się niechlujnie, a upięcie koka odrobinę się poluzowało i puściło wolno kilka niesfornych kosmyków, więc wyglądała niedbale, jak na jej standardy, ale późna pora i zmęczenie otępiły jej poczucie estetyki.
    Zarzuciła na plecy cienką kurtkę i była gotowa do wyjścia. Wieczór okazał się na tyle przyjemny w odbiorze, że postanowiły pokonać drogę do domu na pieszo. Odkąd ataki ustały, miała trochę spokojniejszą głowę, choć ostrożność i tak przejawiała na każdym kroku. Nie mogłoby być inaczej, skoro na co dzień widzi tyle sposobów morderstw, naoglądała się plakatów o zaginięciach, a na jednym z nich nawet sama się znalazła - chorym żartem lub przypadkiem. Na szczęście nie była tak całkiem bezbronna, nawet na stanowisku koronera przechodziła szkolenia z samoobrony i dbała o linię, żeby mieć także szansę w bezpośrednim starciu.
    - Jak ci minął dzień? - zapytała, otwierając frontowe drzwi od domu, uświadamiając sobie, że wcześniejsza rozmowa o wszystkim i o niczym nie pozwoliła uzyskać tak prostej informacji. W błogiej nieświadomości przekroczyła próg, odłożyła do szafy ich kurtki i torebki, a gdyby najpierw poszła do kuchni, zaskoczenie przyszłoby odrobinę później. Ale nie, od razu weszła do salonu i właściwie od razu się zatrzymała, stając jak wryta. Czy ktoś rzucił na nią klątwę? Całe pomieszczenie było splątane w łodygach, ciągnących się wzdłuż sufitu i ścian, oplatając po drodze każdy napotkany mebel. Gdzie nie spojrzała, napotykała przedmiot uwięziony zielonym pnączem, aż zaczęła się zastanawiać, czy ta roślina nie jest trująca. Może ktoś celowo próbował uprzykrzyć jej życie? W ostatnich miesiącach miała trochę enigmatycznych epizodów, ale nie chciała popadać w paranoję i doszukiwać się jakiegoś wroga, skoro starała się żyć na uboczu i nie prowokować problemów.
    - Jeszcze rano tego nie było - wydukała, zupełnie zbita z tropu, próbując zrozumieć przebieg sytuacji, a jednocześnie szukając w głowie nieinwazyjnego rozwiązania, a niestety w dziedzinie magii natury nie miała imponujących umiejętności.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Czekała na Bellę na jednej z ławek w holu, rozparta na niej w ten sposób, który u każdej stereotypowej matki czy babki wywoływał palpitacje. Siedź jak dama, Blance też zdarzało się słyszeć to w dzieciństwie – ale, jak widać, nauki poszły zupełnie w las, bo Vargas damą nie była. Przynajmniej nie teraz. Teraz nie miała ochoty.
    Zdawała sobie sprawę z upływu czasu, ale, o dziwo, niespecjalnie jej to przeszkadzało. Początkowo rozglądając się z ciekawością na boki, wodziła wzrokiem za każdym przechodzącym, przyglądała się roślinom, zerkała na zegar. Szybko przestała, zamiast tego poprawiając się tylko na ławce i, wspierając głowę na oparciu, zaczęła myśleć.
    W jej przypadku to nigdy nie było bezpieczne, ale tym razem naprawdę musiała.
    Stwierdzenie, że dużo się ostatnio działo, było już mocno wyświechtane od nadużywania – więc tym razem po nie nie sięgnęła. Nie zdecydowała się też na przeanalizowanie absolutnie wszystkiedo od pierwszej nocy spędzonej z Barrosem – robiła to zdecydowanie zbyt często, dzieląc włos na czworo – i nie wróciła też myślami do kromlecha, przez który nie przespała już zdecydowanie zbyt wielu nocy.
    Wyciągając z plecaka dwie tabletki Pochłaniacza, wrzuciła je pod język i odetchnęła cicho, myślami zatrzymując się na rozmowie sprzed raptem kilku dni – przede wszystkim na obietnicy, że pomyśli o terapii.
    Nieobecnym spojrzeniem wodząc po zdobionym suficie, przed przybyciem Belli nie zdążyła dojść do żadnych sensownych wniosków poza tym, że nie zamierza złamać obietnicy.
    Na widok przyjaciółki bez trudu przywołała radosny, nie do końca współgrający z przemyśleniami uśmiech. Była w tym dobra – w udawaniu, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
    - Nie, nie, spokojnie – zapewniła, mimowolnie zerkając na wiszący w holu zegar. Pół godziny? Może chwilę dłużej? Nic strasznego.
    Z przyjemnością ucałowała Bellę w policzek, przytuliła lekko na powitanie – i uśmiechnęła się szeroko, wstając z ławki.
    - Wyglądasz okropnie – oznajmiła bez wahania, w kolejnej chwili na moment obejmując ją w talii i ze śmiechem dając się poprowadzić w kierunku mieszkania de’Medici.
    Przez całą drogę gadała. To było dla Blanki typowe, mówić, mówić i mówić – i nie powiedzieć w zasadzie niczego konkretnego. Przerzucały się głupotkami, a gdy Isa, już drzwiami, zadała to jedno, proste pytanie, Vargas z rozbawieniem uświadomiła sobie, że faktycznie, tego jednego zupełnie nie poruszyły. Jak w ogóle sobie radziły tego dnia?
    Może jednak był powód, dlaczego akurat o tym jednym nie rozmawiały. Może po prostu był to zbyt trudny temat, by poruszać go od tak, na jednej z ulic Midgardu?
    Pierwsze, co Blanca zrobiła w odpowiedzi, to po prostu wzruszyła ramionami.
    - Bywało lepiej – przyznała z cichym westchnieniem. De’Medici była jedną z nielicznych, przy których Vargas w miarę opanowała nieudawanie i niezapewnianie, że było doskonale, jeśli nie było. Przy Esie wciąż się jeszcze to uczyła.
    - Wciąż walczymy o projekt – kontynuowała, z namysłem drapiąc kark. – Yamileth pisze stosy wyjaśnień, podpiera się jakimiś danymi, które, na upartego, da się zinterpretować jako sukces, ale... – Wzruszyła lekko ramionami. – Nie zdziwię się, jak nam odetną finansowanie. Może będziemy musieli wrócić do Brazylii. Jakkolwiek bardzo nie lubię tego mówić, naprawdę nie mamy wyników. – Uśmiechnęła się krzywo, w kolejnej chwili wchodząc za Bellą do mieszkania.
    - No, ale, póki co robię swoje. I maluję. Mówiłam ci, że zaczęłam tak dorabiać? – Zmarszczyła brwi. Nie była pewna, czy podzieliła się już z Bellą decyzją podjętą spontanicznie zaraz po powrocie z Meksyku. – To po tej wystawie. Dostałam wyróżnienie, więc to chyba częściowo pozwala mi zrobić na tym trochę kasy – parsknęła cicho. – Niby nie muszę, nie głodujemy, ale z drugiej strony jeśli zamkną nam projekt, miło będzie mieć jakiś bufor i...
    Urwała w pół słowa, szeroko otwartymi ze zdumienia oczami spoglądając na dżunglę, która przejęła we władanie salon Belli.
    - Zerwaliście z Ivarem? Mści się teraz? – wypaliła bez wahania, teatralnie unosząc brwi. – Albo może jakiś rywal z kantyny pracowniczej, któremu zwinęłaś sprzed nosa ostatniego muffina?
    Mijając wyraźnie zbitą z tropu przyjaciółkę, Blanca zsunęła plecak na pierwszym z brzegu skrawku wolnej podłogi i z ciekawością pochyliła się nad jedną z łodyg, rozsądnie powstrzymując się od dotykania jej.
    - Mogłaś po prostu powiedzieć, że ogrodnictwo cię trochę przerosło i potrzebujesz pomocy – rzuciła i wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
    Wierzyła Belli, oczywiście, że tak. De’Medici była ostatnią, która pozwoliłaby sobie na taki bałagan we własnym mieszkaniu. To już prędzej Blanka byłaby skłonna wychodować takie monstrum – i jeszcze się z tego cieszyć.
    - Myślisz, że to trujące? – zapytała, nieświadomie wypowiadając jedną z myśli Belli. – Co ostatnio kupowałaś, kochana? – drążyła, jednocześnie niczym rasowy detektyw lawirując między łodygami, próbując odnaleźć źródło problemu – doniczkę, z której to wszystko się rozpleniło.
    Widzący
    Isabella de' Medici
    Isabella de' Medici
    https://midgard.forumpolish.com/t1739-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1772-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1773-maliz#18688https://midgard.forumpolish.com/f162-isabella-de-medici


    Isabella nie jest jedną z tych wylewnych osób, które cały czas potrafią mówić, zwierzać się i rozwlekać swoje problemy, szukając wsparcia i zrozumienia. Będąc nastolatką dostała szkołę życia, a potem całe życie mogła polegać tylko na sobie. Teraz ciężko było jej dopuścić do siebie osoby, które chcą dla niej dobrze, szczególnie że była nauczona samotności - takiej wewnętrznej, bo przez ostatnie lata otaczało ją pełno ludzi, a mimo to nie pozwalała sobie na głębsze uczucia. Dopiero teraz zaczynało się to zmieniać, jej światopogląd z dnia na dzień udoskonalał się, na podstawie pozytywnych doświadczeń.
    Otwartość i taki ekstrawertyczny charakter Blanc'i był orzeźwiający, zmuszał ją do wychodzenia poza swoją strefę komfortu, ale dzięki temu też (między innymi) zaczęła rozchylać skorupę, wpuszczając do środka odrobinę światła. Nie zawsze potrafiła dotrzymać jej kroku, ale obie szanowały wzajemne granice, aż Bella zaczęła łapać się na tym, że postrzega ją jako przyjaciółkę i obdarza ją coraz większym zaufaniem. To działało chyba w obie strony, bo i Vargas mówiła niekiedy o swoich problemach. Rzadko kiedy faktycznie mogły sobie pomóc, ale najczęściej samo wysłuchanie i wsparcie wystarczyło, by zażegnać chwilowy kryzys. Dlatego słysząc ton i odpowiedź kobiety, zerknęła na nią ukradkiem, próbując ocenić skalę kłopotów. Blanca doskonale się kamuflowała, ale spostrzegawcza koroner powoli uczyła się, kiedy "wszystko w porządku" jest mówione szczerze, a kiedy te same słowa znaczą "lepiej nie mówić". Z drugiej strony nigdy też nie naciskała na jakiekolwiek wynurzenia, wychodziła z założenia, że musi to przyjść naturalnie - i tak zwykle było.
    - Czy nie da się odrobinę przekształcić projektu, dodając założenia, które faktycznie miałyby wpływ i w praktyce generowały wyniki? - zapytała trochę w ciemno. Nigdy nie udawała, że zna się na zawodzie przyjaciółki, a choć rozumiała ogólny zarys, tak teraz nie bardzo wiedziała, jak pomóc. Ewentualnie mogliby poszukać innego finansowania, żeby w spokoju dokończyć projekt, ale to pewnie byłoby szukaniem igły w stogu siana.
    - Nie mówiłaś. To świetnie, gratuluję. Przyjemne z pożytecznym, dodatkowy zarobek zawsze się przyda - uśmiechnęła się szeroko, ale nie zdążyła rozwinąć myśli ani dopytać o szczegóły, bo ich oczom ukazała się roślinna masakra.
    Była zaskoczona i patrzyła oniemiała po każdej łodydze, która wyraźnie zbłądziła. Naturalnie nie zamierzała wpadać w panikę, a racjonalnie przeanalizować sprawę. Splątane kończyny rośliny prowadziły do parapetu, na którym stała doniczka, zawierająca głównego sprawcę zamieszania. Wszystko zaczęło układać się w miarę logiczną całość, choć przypuszczenia Blanc'i były tak absurdalne, że aż zabawne. Parsknęła cicho i pokręciła głową z niedowierzaniem.
    - To fakt, nigdy nie radziłam sobie zbyt dobrze z ogrodnictwem - westchnęła, niezadowolona z perspektywy sprzątania tego bałaganu po ciężkim dniu pracy. - W ogrodzie botanicznym dostałam sadzonkę jakiejś egzotycznej rośliny. Pokazywali ją w dojrzałym stadium i spodobała mi się. Kazali postawić na parapecie, bo rzekomo lubi słońce... jak widać aż za bardzo. Na szczęście chyba nie rozprzestrzeniła się poza to pomieszczenie. Ale nie wydaje mi się, żeby było trujące.
    W dziedzinie magii natury nigdy nie czuła się zbyt swobodnie, dlatego teraz nie mogła sobie przypomnieć odpowiedniego zaklęcia, które pomogłoby uporać się z niechcianymi łodygami.
    - Masz pomysł jak się tego pozbyć? Najlepiej w taki sposób, żeby nie uszkodzić mebli? - fakt, że nie brakowało jej obecnie pieniędzy, nie oznaczał, że nie miała szacunku do nabytych już przedmiotów.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Na pytanie Belli pokręciła tylko głową.
    - To nie takie proste – podsumowała z westchnieniem, tym samym uznając temat za zakończony. To nie tak, że chciala unikać swoich problemów w rozmowie z de’Medici – gdyby tak było, w ogóle by o nich nie wspominała. Ten konkretny wątek maglowali jednak już od dobrych tygodni w zespole. Z wściekłą Yami na czele, szukali rozwiązań, narzekali na politykę instytutu, a w duchu – bali się, co będzie dalej. Dzisiaj, teraz, Blanka chciała od tego odpocząć, była bowiem bardziej niż pewna, że gdy wróci do mieszkania, te same dyskusje znowu uderzą ją z podwójną siłą, porwą niczym szalejące tsunami.
    Potem, już w obliczu salonu opanowanego przez roślinę, Vargas było lepiej. Doskonale rozumiała rozterki Belli – sprzątanie po całym dniu ciężkiej pracy to nie był dokładnie taki plan, jaki miały na ten wieczór – ale, z drugiej strony, uporanie się z rozplenionym badylem było czymś zupełnie innym niż to co robiły na co dzień. Blanca lubiła dostrzegać pozytywy w niemal każdej sytuacji i teraz ochoczo uczepiła się myśli, że niewymagający specjalnego myślenia wysiłek fizyczny to też jakaś forma odpoczynku.
    Na stwierdzenie Belli, że roślina nie powinna być trująca, uśmiechnęła się szeroko i bez wahania chwyciła jedno z pnączy, urywając je z sapnięciem. Nie był to najlepszy sposób na sprawdzenie, czy przyjaciółka się nie myliła, ale hej – z tego, co Vargas pamiętała, żadna z nich nie była prymuską jeśli chodziło o magię natury, jak inaczej miałyby więc to zrobić?
    Wezwać specjalistę, podpowiedziały te resztki pozostałego Blance rozsądku, ale kobieta ostentacyjnie je zignorowała. Tak samo jak myśl, że Es, widząc ją teraz, balansowałby gdzieś między zupełnie szczerym niedowierzaniem a pełnoprawnym wkurwieniem na jej beztroskę.
    Cóż, widziały gały co brały.
    Gdy Blanca nie padła po pierwszych minutach – nie dostała nawet wysypki, a jedynym skutkiem ubocznym bezceremonialnego wyrwania upartego pnącza były tylko delikatne zadrapania – a przy okazji w całym tym gąszczu zdołały odnaleźć doniczkę na parapecie, Vargas uśmiechnęła się szeroko.
    - Proponuję, byś poszła zrobić nam herbaty, a ja z tym pogadam. Może się wyprowadzi, jak przedstawić wszystkie za i przeciw – Machnęła ręką w kierunku rośliny i znacząco uniosła brwi. Po chwili roześmiała się. – Żartuję. Ale herbata nie jest złym pomysłem na dobry początek. Wino też nie – przyznała.
    Jeszcze przez chwilę studiowała bieg pnączy.
    - Masz jakiś sekator? – zapytała w pewnej chwili.
    Magia nigdy nie była dla Blanki pierwszym wyborem. Umiała ją, była w końcu widzącą – zaklęcia użytkowe wychodziły jej całkiem nieźle – ale czy to przez wychowanie z niemagicznym ojcem, czy przez przekonania wtłaczane jej do głowy przez mamę i babcię, dużo rzeczy wolała robić sama, własnymi rękoma. Walka z rozplenioną rośliną była jedną z nich – dopóki była wykonalna bez magii, Blanca podeszłaby do tego właśnie tak, zaklęcia pozostawiając jako ostatnią deskę ratunku, gdy nie dałoby się inaczej.
    - Mogłybyśmy odciąć ją przy samym gruncie w doniczce, ale i tak trzeba by zrobić coś z tymi pnączami. Nie wyniesiemy ich w jednej całości – stwierdziła, w zamyśleniu muskając jedną z łodyg.
    Po chwili uśmiechnęła się też szeroko.
    - Nie spodziewam się też, że chciałabyś traktować swoje śliczne mieszkanie ogniem. – Wypalenie rośliny byłoby niewątpliwie skuteczne – jeśli przymknąć oko na fakt, że razem z pnączami ucierpiałyby także meble Belli.
    Widzący
    Isabella de' Medici
    Isabella de' Medici
    https://midgard.forumpolish.com/t1739-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1772-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1773-maliz#18688https://midgard.forumpolish.com/f162-isabella-de-medici


    Zerknęła przelotnie na twarz przyjaciółki po jej odpowiedzi, ale nie ciągnęła tematu. Znały się na tyle dobrze, by wiedzieć, kiedy druga strona nie chce o czymś rozmawiać. Nie była też w tym temacie autorytetem, nie znała się na projektach i odkryciach naukowych, jej edukacja zakończyła się lata temu i teraz doszkalała się jedynie w zakresie służbowych obowiązków, dlatego nie wpadłaby na nic odkrywczego, nie byłaby w stanie pomóc.
    Szczególnie że jej myśli aktualnie zajęła niezidentyfikowana roślina, próbująca przejąć dom na własność. W niecały dzień rozrosła się do takich rozmiarów, że strach pomyśleć, co by było, gdyby Isabella wróciła z podróży po tygodniu. Czy dom zamieniłby się w wielką szklarnię? Wolała tego nie sprawdzać, a raczej pozbyć się niechcianego lokatora. Czy powinna doszukiwać się w tym jakiegoś ataku? W ostatnich tygodniach działy się wokół niej osobliwe rzeczy, aż ciężko zrzucać wszystko na karb przypadku. Ale nie dajmy się zwariować, nie miała wrogów, a kto chciałby mieszać w życiu spokojnej koroner, która nawet nie ma bezpośredniego udziału w łapaniu przestępców? Nie widziała obiektywnych powodów, by ktoś mógł na nią polować, a głupie "żarty" nie miały najmniejszego sensu, dlatego jedynym sensownym wyjaśnieniem był dziwny zbieg okoliczności w ostatnim czasie.
    Zmęczenie dawało się jej we znaki, nie miała energii, żeby walczyć z badylem i najlepiej byłoby wezwać fachowca. Problem w tym, że o tej porze nikt nie przyjdzie i będzie musiała czekać do rana - nie zamierzała sprawdzać, jak bardzo roślina jest w stanie się rozrosnąć, w obawie, że byłaby w stanie udusić ją we śnie.
    - Czekaj, może cię poparz... - gwałtowny krok naprzód i ostrzeżenie nie powstrzymały Blanki przed zerwaniem pnącza. Nic jej się nie stało, choć nieodpowiedzialne zachowanie mogło ją słono kosztować. Nie wiadomo, co to za roślina ani czy nie jest na nią nałożona klątwa, która działa z opóźnieniem.
    - Trucizna może działać z opóźnieniem, wyrzuć to i umyj szybko ręce. Przyniosę rękawiczki - doceniała chęć pomocy przyjaciółki, ale nie wybaczyłaby sobie, gdyby w trakcie coś jej się stało. Bywała lekkomyślna, więc to Isabella musiała się wykazać rozsądkiem. - Nie ryzykujmy niepotrzebnie.
    Obie nie znały się na magii natury, nie miały doświadczenia z roślinnością, więc zadanie było prawdziwym wyzwaniem.
    - Tak, naleję wina. Liczę na to, że pierwsza lampka doda mi trochę energii - zniknęła na chwilę w kuchni, przy okazji zaglądając w każdy kąt, czy roślina jakimś cudem nie przemieściła się do pozostałych pomieszczeń. Na szczęście ograniczyła się jedynie do salonu, więc łatwiej będzie się jej pozbyć.
    Wróciła do salonu z napełnionymi lampkami wina i dwoma parami gumowych rękawiczek, na tyle grubych, żeby powstrzymać ewentualne zadrapania.
    - Chyba nie. Ogrodnik go nie potrzebuje, używa magii, a ja nie zajmuje się roślinami - sekator nie był narzędziem, które mogłaby używać w codziennym biegu życia, ale teraz na pewno by się przydał. Zanotowała sobie w głowie, żeby się zaopatrzyć, bo nigdy nie wiadomo, co sie wydarzy. - Żadnego ognia.
    Jeszcze tego brakowało, żeby wybuchł w jej domu pożar. Ten sposób na pewno byłby skuteczny, ale jednocześnie zniszczyłby meble i ściany, dlatego wolała spróbować innych metod, zanim zdecydują się na radykalne kroki.
    - Musimy zerwać wszczepione pnącza w sufit. Czeka mnie renowacja - z sekatorem byłoby łatwiej, ale musiałaby mieć też jakąś drabinę, a przecież nie należała do majsterkowiczów. - Myślę, że trzeba to po prostu pociąć na kawałki, spakować w worki i wyrzucić… najlepiej nie uszkadzając innych przedmiotów.
    Podała kobiecie kieliszek wina i stuknęła w szkło, jakby toast był okrzykiem bojowym przed zadaniem. Ale do rzeczy: najpierw praca, potem przyjemności.
    Wyciągnęła przed siebie ręce i w skupieniu wypowiedziała zaklęcie, koncentrując się, by przeciąć tylko grube pnącze, wyrastające prosto z doniczki, realizując to, co chwilę wcześniej powiedziała Blanca.
    Spoiler:
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Isabella de' Medici' has done the following action : kości


    'k100' : 72
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Isabella była może tą rozsądniejszą, ale Blance bardzo często brakowało instynktu, by z rozsądku przyjaciółki skorzystać. Ostrzeżenie przed poparzeniem zastało ją już z wyrwanym pnączem w ręku, a wzmianka o działających z opóźnieniem truciznach poskutkowało wyrazem zdziwienia na twarzy Meksykanki.
    W porządku, o tym nie pomyślała.
    Z sapnięciem odrzuciła roślinę i potulnie pomaszerowała do łazienki, by tam przez dobre trzy minuty szorować dłonie z zapamiętaniem. Wróciła do salonu z rękoma zaczerwienionymi od nadmiernego tarcia i gotowością do działania rozsądniej. Z grubsza.
    Gdy Bella wróciła z winem i rękawiczkami, Blanca posłusznie nałożyła te drugie i ujęła się pod boki, rozglądając się po pobojowisku. Na wzmiankę o braku sekatora – i kategorycznym zakazie użycia ognia – roześmiała się cicho.
    - No dobra, czyli weźmiemy to magią – podsumowała i skinęła do siebie głową. Zaklęcia nigdy nie były jej pierwszym wyborem, ale skoro nie było wyjścia, to nie było wyjścia.
    Pokiwała głową na plan zarysowany naprędce przez Bellę, ochoczo wzniosła z przyjaciółką toast na zachętę i, z przyjemną słodyczą wina na języku, była gotowa do pracy.
    Odczekała, aż de’Medici odetnie roślinę u podstawy i zaraz potem sama dopadła jednego z grubszych pnączy. Praca nie wyglądała na trudną, jedynie czasochłonną. Marszcząc brwi w skupienieniu, Blanca upatrzyła sobie pierwszy punkt odcięcia.
    - Gladie – rzuciła zaklęcie w znanej sobie formie i... Ledwie drasnęła powierzchnię rośliny, zostawiając na niej gładką rysę, ale nie odcinając nawet małego kawałka.
    - No serio? – burknęła pod nosem, czując rosnącą irytację.
    Vargas miała bardzo krótki zapłon, a niemożność uporania się z rośliną jednym, czystym cięciem była ujmą na honorze.
    - Gladie – powtórzyła z większym przekonaniem i tym razem grube pnącze odpadło posłusznie, odcięte satysfakcjonującą, równą linią od grubej, dolnej części rośliny.
    Blanca przykucnęła przy uwolnionej łodydze i wybrała kolejne miejsce kawałek dalej.
    - Gladie – powtórzyła po raz trzeci, znów gładko odcinając kolejny fragment pnącza.
    Przesunęła butem pierwszy mały fragment łodygi, które spokojnie będą mogły potem zapakować do worka i wstała z kucek, znów sięgając po kieliszek.
    - Powinnaś zgłosić reklamację – rzuciła w którejś chwili z rozbawieniem. – Tam gdzie kupiłaś to cudo. Że cię nie uprzedzili, że badyl lubi słońce aż tak. I że straciłaś przez to drogocenne meble po babci, pamiątkę. I że pracie dywanu kosztowało się strasznie dużo. – Nie sądziła, by Bella miała meble po babci, a pranie dywanu raczej wcale nie miało być potrzebne, ale co stało na przeszkodzie, by słusznie powściekać się w sklepie, który nie zadbał o odpowiednie doedukowanie klienta? Nikt nie bronił pójść i urządzić sobie dyskusji z menadżerem, nawet jeśli tylko po to, by trochę pozłościć się dla sportu.
    Znów odstawiła kieliszek i kucnęła przy wytypowanym pnączu. Nim jednak mogła odcinać je dalej, musiała uporać się z kilkoma węzłami, w jakie zaplątały się łodygi. Z cichym westchnieniem zabrała się do pracy – wyjątkowo uważnie starając się nie dotykać jednak rośliny gołą skórą. Ostrzeżenie Belli przed toksynami zaskakująco silnie weszło jej do głowy.
    W którejś chwili zadarła głowę, spoglądając na pnącza uczepione sufitu.
    - Tam chyba będzie trzeba wejść z jakiejś szafki. Albo drabiny – rzuciła w zamyśleniu. Teoretycznie mogły próbować trafić zaklęciem z dołu, ale byłoby przykro, gdyby przy okazji – w przypadku omsknięcia się z czarem o milimetr czy dwa – dodatkowo poniszczyły jeszcze sufit.

    Tók af  (Gladie) x3, próg 40

    #1: 18 + 21 = 39<40 nieudane
    #2: 69 + 21 = 90>40 udane
    #3: 21+21=42>40 udane
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Blanca Vargas' has done the following action : kości


    'k100' : 18, 69, 21
    Widzący
    Isabella de' Medici
    Isabella de' Medici
    https://midgard.forumpolish.com/t1739-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1772-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1773-maliz#18688https://midgard.forumpolish.com/f162-isabella-de-medici


    Z uglą odnotowała, że Blanca nie zamierza się sprzeciwiać, a przedstawiony argument o opóźnionym działaniu trucizny przekonał ją na tyle, że faktycznie poszła umyć ręce, czego dowodem była zaczerwieniona od tarcia skóra. Z dwoja złego lepiej w tę stronę, niż miałaby się nabawić jakichś poparzeń. Naprawdę nie spodziewała sie, żeby ktoś wziął ją sobie na celownik, stąd teoria o zatrutej roślinie była trochę na wyrost, a jednak należalo zachować ostrożność, nie znając charakteru sadzonki.
    Gdy obie były gotowe, wzięły się do roboty. Łodyga odpadła od źródła szybkim cięciem, ale wciąż mnóstwo plączy zaciskało się wokół mebli i wczepiało w sufit. Musiały być ostrożne, żeby faktycznie czegoś nie uszkodzić, bo chociaż Isabelli nie brakowało obecnie pieniędzy, to z czasów dzieciństwa, gdy jej się nie przelewało, wyniosła szacunek do przedmiotów. Jeśli coś można naprawić, to po co wyrzucać?
    W salonie, który kiedyś był przestrzenią do wypoczynku i relaksu, teraz króluje roślina - jej bujne pnącza oplatają każdy mebel, a liście sięgają nawet do sufitu, tworząc zieloną kopułę nad głowami. Kobieta z niezadowoleniem patrzy na roślinę, która rozrosła się na tyle, że nie ma już wolnej przestrzeni do poruszania się po salonie. Pnącza, choć piękne, zaczynają ją przytłaczać, czując się jakby zamknięta w zielonym labiryncie. Mimo że docenia piękno natury, nie może ukryć swojej frustracji z powodu utraty kontroli nad przestrzenią.
    - Tak, to najszybszy sposób - może dla Blanki to nie byłby pierwszy wybór, ale machanie siekierą albo sekatorem wraz z drabiną zajęłoby im o wiele więcej czasu, nie wspominając o wyczerpaniu fizycznym, które wkrótce wzięłoby górę nad panią koroner.
    Zaczęły ciąć, obie w innych częściach salonu, nie wchodząc sobie chwilowo w drogę. Roślina rozrosła się na tyle, że każde pnącze wymagało skrócenia, jeśli chciały je zmieścić do worków.
    Po uporaniu się z jednym badylem, przeszła do kolejnego, używając tnącego zaklęcia, przecinała poszczególne części łodygi, z całych sił próbując nie dopuścić do uszkodzenia mienia. W tym czasie Blanca wpadła na pomysł, który wywołał chichot włoszki (nie, nie wypiła jeszcze tyle, by śmiać się z byle czego).
    - Możesz być pewna, że odniosę tę magiczną roślinkę tam, skąd przyszła. Ale nie zamierzam nikogo naciągać. Teraz płacę za własną głupotę, a ty razem ze mną - uśmiechnęła się przepraszająco, bo nie na taki wieczór się umawiały. Miało być kameralnie, kulturalnie i leniwie, a w praktyce wyszła harówka. - Przez kolejny miesiąc ja zaopatruje nasze spotkania.
    Napoje, przekąski, jedzenie, alkohol, co tylko Vargas sobie wymyśli. Chciała się jej jakoś odwdzięczyć, nawet jeśli kobieta głośno nie narzekała na wątpliwe ugoszczenie.
    - Drabiny nie mam - powiedziała, zamierzając wyciągnąć z tej nauki lekcję i zaopatrzyć się we wszelkie niezbędne narzędzia, nawet jeśli miałaby ich użyć raz na dwadzieścia lat. Trafienie zaklęciem z podłogi było ryzykowne ze względu na potencjalne uszkodzenia, a skakanie po meblach nie wchodziło w grę, bo nie miała żadnych wysokich półek. - Dobra, mam pomysł. Użyję zaklęcia Volante na krześle i przenosę cię bliżej sufitu.
    Zerknęła jeszcze na przyjaciółkę, czy taka forma działania zespołowego jej odpowiada, bo zawsze mogły zamienić się miejscami. Wymagało to zaufania do drugiej kobiety, ale Bella była w stanie to zrobić. Gdy tylko dostała zielone światło, wypowiedziała zaklęcie i zaczęła manewrować meblem, by jak najstabilniej przetransportować ją pod wszczepione w sufit pnącze.


    Spoiler:
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Isabella de' Medici' has done the following action : kości


    #1 'k100' : 53

    --------------------------------

    #2 'k100' : 48

    --------------------------------

    #3 'k100' : 28
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Przez kilka chwil pracowały w milczeniu, z mniejszym lub większym entuzjazmem walcząc z rozrośniętymi pnączami. Blanca nie czuła się nimi tak przytłoczona jak Bella – głównie dlatego, że to nie jej mieszkanie zostało jedną wielką dżunglą. Dla Vargas walka z rośliną była zabawą, niczym więcej – rozrywką, której może na dzisiaj nie planowały, i którą miała przypłacić ostatecznie kompletnym wyczerpaniem na wieczór, ale jednak rozrywką.
    Taką samą, jak wymyślanie, co Bella mogłaby zrobić, żeby zamienić całą tę sytuację w jeden wielki żart. Żart, którego de’Medici wyraźnie nie doceniała – skandal!
    - No i bez sensu – podsumowała Blanca i westchnęła teatralnie. – Mogłabyś przynajmniej poudawać, że rozważałaś mój pomysł dłużej niż trzy sekundy – zamarudziła, zaraz jednak roześmiała się i pokręciła głową. Tak naprawdę wcale przecież nie oczekiwała, że Bella będziekomukolwiek robić awanturę – sama swojej propozycji zupełnie nie brała na serio.
    Co nie znaczyło, że nie doceniała inicjatywy Belli w kontekście przyszłych spotkań. Na zapewnienie, że przyjaciółka zadba o zapasy wina i przekąsek na wszystkie najbliższe wieczorne posiadówki, Blanca wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Chochliczy entuzjazm mógł świadczyć tylko o jednym – całkiem długim zamówieniu, jakie zamierzała złożyć Belli przy pierwszej możliwej okazji tylko dlatego, że mogła.
    Wykorzystując rozważania odnośnie dobrania się do sufitu jako chwilową przerwę, Vargas otarła zroszone potem czoło przedrapieniem, rozprostowała plecy i odetchnęła cicho. Brak drabiny mógł być problemem, gdyby nie...
    Blanca uśmiechnęła się szeroko. Lot na krześle? No pewnie! Im bardziej nierozsądna propozycja, tym chętniej Vargas się na nią pisała.
    - Brzmi świetnie – zapewniła, zakasała rękawy i gdy tylko krzesło wzniosło się lekko, Blanca rozsiadła się na nim jak królowa i dała wznieść ku sufitowi.
    Ufała Belli, to raz. Dwa, że po prostu... Niespecjalnie liczyła się z konsekwencjami. Spadnie? Trudno, jest duża szansa, że się nie połamie, wszach rozplenione pnącza okrywały podłogę całkiem grubą, stosunkowo miękką warstwą. A nawet, gdyby – nawet, jeśli miała wrócić od Belli ze złamaną ręką – to co? Bolałoby, jasne, to był minus. I naburmuszenie Esa, to z pewnością też. Wydawało się jednak, że to wciąż zbyt mało, by skłonić Blancę do użycia tych resztek rozsądku, które jej pozostały.
    - Dobra, będę ciąć – oznajmiła, gdy Bella z grubsza ustabilizowała krzesło pod jednym z grubszych pnączy. – Gladie – rzuciła śmiało i zaraz zerknęła w dół.
    - Uważaj na głowę, bo może zaraz... – sapnęła cicho, gdy roślinna macka minęła Bellę o włos.
    Blanca uśmiechnęła się niewinnie.
    - Przepraszam! – zawołała bez większej skruchy i znów zadarła głowę, spoglądając na sufit.
    Miejsca, w które wczepiała się roślina, były nieziemsko brudne i pełne drobnych dziurek tam, gdzie pnącza trzymały się sufitu szczególnie mocno.
    - Purfico – rzuciła odruchowo, by pozbyć się chociaż tego nieszczęsnego brudu. – Obawiam się że czeka cię mały remont – zawołała do Belli, uważnie studiując dziurki w suficie. – To dziadostwo trochę zeżarło ci farbę. – Pokazała palcem miejsce, gdzie drobnych punkcików było szczególnie dużo.
    Chrząknęła cicho i rozejrzała się na prawo, na lewo.
    - Dobra, szefowo, daj mnie tam – zarządziła i pokazała palcem kolejne duże pnącze uwieszone bliżej prawej ściany pokoju.
    Trzymała się krzesła kurczowo, gdy Bella balansowała nim we wskazanym kierunku, a gdy była już pod rośliną, zaklęcie rzuciła już w zasadzie odruchowo:
    - Gladie. – Kolejna łodyka spadła z głuchym tąpnięciem na ziemię.

    Tók af  (Gladie), Próg: 40.
    52+21=73 > 40 udane

    Vrækæ (Purfico) – powoduje permanentne usunięcie zabrudzeń z powierzchni innego materiału.
    Próg: 20.
    1+21=22 >20 udane

    Tók af  (Gladie), Próg: 40.
    61+21=82 >40 udane
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Blanca Vargas' has done the following action : kości


    'k100' : 52, 1, 61
    Widzący
    Isabella de' Medici
    Isabella de' Medici
    https://midgard.forumpolish.com/t1739-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1772-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1773-maliz#18688https://midgard.forumpolish.com/f162-isabella-de-medici


    Stała wśród gąszczu pnączy, patrząc na jedną z długich, zdziczałych łodyg, która wyrastała z doniczki. Jej oczy spoczęły na gęstym liściu, który zdawał się sięgać jeszcze wyżej, poszukując kolejnych promieni słonecznych. Choć roślina była imponująca, kobieta czuła niepokój, widząc, jak zaczyna ona dominować nad całym salonem. Chwilę zastanowiła się, patrząc na rosnące pędy i zastanawiając się nad najefektywniejszym sposobem, by wykonać pracę sprawnie, a jednocześnie ograniczając wszelkie możliwe uszkodzenia. Jej umysł pracował szybko, snując plany działania. Wypowiedziała słowa zaklęcia, czując, jak energia pulsuje wokół niej, przybierając formę wyraźnego impulsu do działania. Każdy cięty fragment łodygi był starannie pakowany do worków na śmieci, które następnie miały być przekazane na kompostownik.
    - To był długi dzień - uśmiechnęła się przepraszająco, że nie złapała żartu. Może gdyby nie była tak skupiona na zadaniu i potencjalnych problemach, jakich jej to przysporzyło, to znalazłaby w sobie trochę luzu, żeby się z tego pośmiać. Aktualnie nie było jej jednak do śmiechu, bo oceniała szkody, które potem będzie musiała naprawić. Nie bezpośrednio oczywiście, zapłaci komuś, kto zna się na remontach. Zresztą Isabella miała specyficzne poczucie humoru, czasami wcale go nie miała i większość żartów jej nie bawiła. Przez lata interakcji społecznych zdołała opanować kurtuazyjny chichot, ale żeby faktycznie ją rozbawić, trzeba trafić w jej gust. I tak, może to czyniło z niej nieco sztywną, ale zawsze taka była i nie zamierzała się pod tym względem zmieniać.
    Pomysł z lewitującym krzesłem to jedyne, na co udało jej się wpaść, a Blanca ochoczo przystanęła na propozycję, dlatego wzięły się do pracy. Włoszka musiała zachować skupienie, żeby nie doprowadzić do uszkodzenia przyjaciółki. Ta pewnie nie miałaby jej nawet za złe, ale Bella miałaby wyrzuty sumienia, choć ciężko było zapanować nad odruchowym odskoczeniem, gdy część łodygi niemal spadła na jej głowę. Może musiała zacząć się obawiać, czy to Blanca nie doprowadzi do jej uszkodzenia.
    - Wiesz, że jak mnie znokautujesz to... spadniesz? - zawołała z nutką rozbawienia. Nie była to groźba, a oczywisty fakt, że w momencie utraty koncentracji, zaklęcie wygaśnie, a Vargas wraz z krzesłem rozbiją się na podłodze - o ile pnącza mogły zamortyzować upadek, tak roztrzaskane krzesło mogło spowodować więcej szkód.
    - Tego się obawiałam. Ale trudno, może Ivar zna kogoś, kto będzie umiał odświeżyć wnętrze - jeśli nie, to sama poszuka, to niewielki problem, poza samym faktem dodatkowej roboty, której w normalnych okolicznościach by nie miała. Ale za głupotę się płaci.
    - Trzymaj się - ostrzegła, zanim znów zaczęła manewrować pozycją krzesła, bo droga do kolejnego przystanku mogła być niestabilna. - Występowałaś już kiedyś na wysokościach? - delikatne turbulencje nie robiły wrażenia na Blance, więc albo miała naturalny talent zachowania równowagi w niestabilnej przestrzeni, albo miała jakieś doświadczenie w cyrku. Za moment kolejna łodyga opadła na podłogę i kontynuowały proces, dopóki nie pozbyły się wszystkich nieproszonych gości z sufitu. Wtedy odstawiła przyjaciółkę bezpiecznie na ziemię i od razu podała jej kieliszek wina.
    - Teraz tylko to zapakować, wynieść i w końcu odpocząć - nie mogła się doczekać momentu, aż zalegną na kanapie i skupią się na winie, przekąskach i plotkach. W końcu po to się spotkały, a nieplanowane dodatkowe czynności musiały zostać wynagrodzone. Nie tracąc czasu, upiła tylko łyk z kieliszka, a potem zaczęła pakować łodygi i wynosić worki przed dom.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Wypracowawszy metodę – rozsądną czy nie – uporały się z roślinami zaskakująco szybko. Krzesło zachwiało się raz czy drugi, ale Blanca czepiała się go dość silnie, by nie zsunąć się i zaraz wrócić do zmagań z pnączami. Miotała zaklęciami na prawo i lewo, niewiele już mówiąc i w pełni skupiając się na zadaniu. Kolejne łodygi spadały już z głuchym tąpnięciem na dywan z pnączy na podłodze, odsłaniając dodatkowe plamy na suficie. Vargas wyczyściła, co mogła, niewiele mogła jednak poradzić na uszkodzenia pozostawione przez rośliny. Sufit przypominał nieco wielki plaster żółtego sera, tu i tam poprzetykany mniejszymi i większymi dziurkami.
    Występowałaś już kiedyś na wysokościach?
    Blanca roześmiała się.
    - Powiedzmy. Robiłam wiele głupich rzeczy – przyznała bez skrępowania. Bella znała ją nie od dziś i raczej nie uwierzyłaby w zapewnienia, że Vargas była przykładnym, grzecznym dzieciakiem. Nie było tak. Ani trochę. Od młodości Blanca mieściła się w zasadzie po całkiem przeciwnej stronie – i naprawdę zrobiła dużo naprawdę głupich rzeczy.
    Przebudzony, coraz aktywniejszy i bliższy jej koci totem też mógł mieć coś do powiedzenia w kontekście równowagi i swobody na wysokościach.
    Potem, już z powrotem na ziemi, wstała z krzesła i z cichym jękiem rozprostowała plecy. Balansowanie na chwiejnym krześle wymagało od niej znacznie więcej wysiłku, niż sądziła. Teraz, gdy mogła się wreszcie rozluźnić, nagle stała się świadoma spiętych mięśni i tępego bólu w plecach.
    - Wisisz mi masaż – zamarudziła, jednocześnie doskonale wiedząc, że upomni się o to raczej na pewno u Esa.
    W ślad za Bellą upiła łyk wina z odstawionego wcześniej kieliszka i z premedytacją przystąpiła do zbierania łodyg, wciskania ich do worów i wynoszenia przed dom.
    Gdy skończyły, podsumowując całą tę walkę z pnączami rzuceniem kilku zaklęć czyszczących, by przywrócić pokój do jako-takiego ładu, Blanca z sapnięciem opadła na kanapę, jęknęła teatralnie, przeciągając się jak kot i westchnęła ciężko. Zawsze uważała, że była w całkiem niezłej formie fizycznej, ale, bogowie, chyba jednak nie. Całe te zmagania z pnączami kosztowały ją znacznie więcej niż jakikolwiek trening na rolkach.
    - Najgorsze jest to – rzuciła nagle z rozbawieniem i spojrzała na przyjaciółkę z szerokim uśmiechem. – Że nawet nie będę mogła pochwalić się Barrosowi tą heroiczną walką na wysokościach. – Roześmiała się. – Przez kolejny miesiąc słuchałabym o tym, jaka jestem nierozsądna i jestem niemal pewna, że dostałabym szlaban na samowolne wyjścia – parsknęła cicho. Przesadzała tylko trochę, bo naprawdę była sobie w stanie wyobrazić mars na czole Barrosa i upór, z którym domagałby się zapewnień, że Blanca zacznie chociaż trochę, odrobinę myśleć o potencjalnych konsekwencjach swoich działań. Że nie będzie się narażać, a jeśli będzie chciała to robić, to że przynajmniej pozwoli mu być obok, bo przecież do tego został zatrudniony – by ich pilnować, dbać, by nie zrobili sobie krzywdy.
    - A ty – ty też miałabyś przerąbane – kontynuowała ze śmiechem. – Bo to w końcu były twoje pnącza i twój pomysł. – Wyszczerzyła zęby.
    Jeszcze raz przeciągnęła się leniwie, wreszcie podniosła się do siadu i podwinęła nogi pod siebie, wygodnie opierając się o oparcie kanapy. Sięgnęła po kieliszek, zażyczyła sobie dolewki wina i, jeszcze dobrą chwilę zwlekając z podniesieniem się i przyniesieniem z Bellą przekąsek, przyjrzała się przyjaciółce uważniej.
    - Przepracowujesz się – zauważyła nagle, wyraźnie nawiązując do spóźnienia de’Medici. To nie był wyrzut, Blanca naprawdę nie miała problemu z zaczekaniem na Bellę – to, z czym miała problem, to znajome cechy, które dostrzegała u kobiety.
    Obie były zapatrzone w swoją pracę i obie czasami – często? – poświęcały dla niej zbyt wiele.
    Widzący
    Isabella de' Medici
    Isabella de' Medici
    https://midgard.forumpolish.com/t1739-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1772-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1773-maliz#18688https://midgard.forumpolish.com/f162-isabella-de-medici


    Radziły sobie całkiem dobrze, biorąc pod uwagę rzadko spotykane okoliczności. Włoszka koncentrowała się na zaklęciu, żeby bezbłędnie operować krzesłem, tym samym dbając o bezpieczeństwo przyjaciółki; ta z kolei trzymała się dzielnie, balansując na niestabilnej powierzchni, usuwała łodygi i pozostałości po roślinie. Większe i mniejsze partie lądowały z łoskotem na podłodze, a sufit był naznaczony bliznami, które jutro w świetle dziennym będą bardziej widoczne, dotkliwie przypominając o nierozważności w przyjmowaniu nieznajomych sadzonek.
    Nie dziwiło ją wyznanie Blanki, znały się na tyle, by wiedzieć, że była kobietą czynu, nawet jeśli nie zawsze zdążyła przemyśleć konsekwencje. Pod tym względem były przeciwieństwami, ale może właśnie to sprawiało, że wzajemnie się przyciągały. Czasami martwiła się o przyjaciółkę, czy nie wpakuje się w jakieś poważne tarapaty, ale do tej pory jakoś sobie radziła i miała Esa, który dbał o jej bezpieczeństwo, a w razie potrzeby mogła liczyć na Isabellę, która w razie swoich możliwości skłonna była nieba przychylić osobom, na którym naprawdę jej zależało.
    Reszta pracy przebiegła równie sprawnie, choć obie były już zmęczone i zniecierpliwione nieznośnymi badylami.
    - Uważaj, jeszcze jedna lampka wina i mogłabym na to przystać - zaśmiała się. Po wysiłku wzajemny masaż brzmiał wyjątkowo kusząco, a że nie bardzo się na tym znała, to alkohol mógł okazać się zbawienny, by rozluźnić palce. Sam w sobie na pewno pomoże na rozluźnienie ciała, dlatego nie mogła się doczekać, aż rzucą się w końcu na kanapę.
    Wynoszenie worków i drobne uporządkowanie salonu nie trwało zbyt długo, ale dobiły ją kompletnie, że nie miała już ani trochę siły, więc najprawdopodobniej zaśnie na kanapie i dopiero rano będzie w stanie cokolwiek ze sobą zrobić. Tymczasem uzupełniła brakującego alkoholu w kieliszkach, doniosła dodatkową butelkę i paczkę chrupków w ramach przekąski, a na koniec dołączyła do Blanki i rozciągnęła się na wolnej przestrzeni kanapy. Jak przyjemnie zapaść się w miękkości poduszek po wysiłku fizycznym. Nachyliła się jeszcze, żeby stuknąć w szkło przyjaciółki.
    - Za skończoną pracę. Dziękuję - uśmiechnęła się z widoczną wdzięcznością. Samej zajęłoby to jej dwa razy więcej czasu, dlatego zamierzała się odwdzięczyć w ten czy inny sposób. Ziewnęła przeciągle, ale umysł miała rozbudzony, czujny.
    Na słowa o Barrosie wywróciła oczami. Chyba jeszcze mu nie wybaczyła jego zachowania, ale tak już chyba bywa, że czasami drogi przyjaciół rozchodzą się bezpowrotnie.
    - Nie boję się go - odparła z prychnięciem, odrobinę bojowo, jakby naprawdę chciała się z nim zmierzyć. Nie miałaby szans, ale jej duch walki zawsze mierzył wysoko. - Nie naraziłabym cię na poważne niebezpieczeństwo. Tutaj, gdybyś spadła, to pewnie skończyłoby się na obiciu, byłam gotowa na błyskawiczną reakcję.
    Poza zaklęciami znajdowała się zawsze na tyle blisko, że w ostateczności mogła się rzucić i łapać ją, amortyzując upadek swoim ciałem. Poza tym wysokość też nie była porażająca, a jednak był to najszybszy sposób na pozbycie się problemu.
    - Nie powinnaś pozwalać wchodzić sobie na głowę. Troska troską, ale powinien akceptować całą ciebie, nawet tę szaloną, nieodpowiedzialną część - zdawała sobie sprawę, że Blanca wyolbrzymiła reakcję mężczyzny, niemniej sama miała na tyle twardy charakter, że gdy tylko ktoś próbował jej rozkazywać (poza pracą), to reagowała jak byk na czerwoną płachtę. Kobieta powinna czuć się na tyle swobodnie przy swoim facecie, by opowiadać mu o sprawach, z których potencjalnie nie byłby zadowolony, a mimo to mieć w nim oparcie. A przynajmniej taką miała definicję udanego związku.
    - A ty nie? - zapytała z lekkim wzruszeniem ramion. Obie poświęcały się pracy, choć faktycznie w ostatnich miesiącach Isabella przesadzała ze względu na nadmiar zgonów w mieście. - Odbiję to sobie na wakacje. Na urodziny Ivar zabrał mnie do Włoch, może jak szepnę mu słówko, to teraz też gdzieś wyskoczymy. Teraz ty, powiedz jak ty planujesz odpocząć.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Lampka wina za masaż? Blanca uśmiechnęła się szeroko. Gdyby wiedziała, że tak niewiele wystarczy, by wkupić się w łaski Belli, sama przytargałaby jej nawet trzy butelki alkoholu, byle tylko móc potem zalegnąć na jej kanapie czy łóżku i dać sobie rozmasować obolałe mięśnie. Vargas nie była może jeszcze w zupełnie tragicznym stanie, nie było jednak złudzeń – praca nad projektem Serrano coraz bardziej ją męczyła i, co bardziej istotne, coraz bardziej szargała jej nerwy. W efekcie Blanca coraz częściej łapała się na bólu w karku czy plecach, na kłuciu bez uprzedzenia pod żebrami czy sztywności mięśni takiej, jakiej mogłaby się dorobić długotrwałą pracą w polu.
    Nie sądziła, by masaż mógł rozwiązać wszystkie problemy, ale te konkretne – może tak?
    Tak czy inaczej, nie marudziła, pomagając Belli uprzątnąć wszystko, co wymagało uprzątnięcia, pozwalając sobie na cichy jęk rezygnacji dopiero, gdy obie padły na kanapę, by wreszcie – z opóźnieniem – zacząć to, co było w pierwotnych planach. Ploty. Nadrabianie tego, co się u nich obu pozmieniało. Na to się umówiły, nie?
    Na podziękowania uśmiechnęła się tylko, ochoczo wznosząc toast. Narobiły się, z pewnością zasługiwały na pochwałę – nawet jeśli chwaliś miały same siebie. Zaraz potem uniosła brwi lekko, zaskoczona intensywnością reakcji Belli. Niby wiedziała, że ona i Es mieli kiedyś ze sobą coś wspólnego, że ich relacja rozpadła się chyba w niekoniecznie dobrych warunkach – nie znała szczegółów, nigdy nie pytała ani Belli, ani Barrosa – ale nie brała chyba pod uwagę, że temat jej partnera może być aż tak drażniący.
    Westchnęła cicho.
    - To nie tak, Bella, naprawdę – zaprotestowała na wchodzenie na głowę, jednocześnie zastanawiając się, jak ubrać w słowa to, co sama czuła. Bo czuła inaczej niż Bella.
    - On mnie kocha. Całą mnie, ze wszystkim, co się z tym wiąże – zapewniła i uśmiechnęła się miękko, w duchu zaskoczona, jak łatwo było jej to przyznać – i jak pewna była tego, co mówiła. Es mógł nie przyznać się wprost do swoich uczuć, podobnie jak nie zrobiła tego Blanca, ale... Vargas była absolutnie, stuprocentowo przekonana, zupełnie pewna tego, jak ważna jest dla Barrosa.
    - Po prostu... Dla nas to już chyba dawno nie działa w ten sposób. Dla mnie to tak nie działa. – Wzruszyła lekko ramionami i upiła łyk wina w zamyśleniu. – Już dawno nie oczekuję, że ktoś będzie przymykał oczy na moje wady tylko dlatego, że mnie kocha. Przechodziłam przez ten etap i to... – Zaśmiała się krótko i potrząsnęła głową lekko. – To nie działa. Nie dla mnie. Mój partner nie musi być we mnie ślepo zapatrzony, żebym się czuła z nim dobrze. Es nie musi patrzeć na mnie jak cielę na malowane wrota, żebym wiedziała, że... Żebym chciała do niego wracać. Zawsze. I żebym nie potrafiła wyobrazić sobie, jak mogłoby być inaczej – roześmiała się lekko, nagle rozczulona.
    Rzadko kiedy pozwalała sobie na podobną szczerość, ale teraz, coraz częściej... Była w pełni świadoma, jak bardzo straciła dla Barrosa głowę i teraz coraz mniej zależało jej, by to ukrywać.
    - Nie jestem ideałem, Bella. Doskonale wiem, jakie głupoty robię, jak irytująca potrafię być, jak cholernie uparta. Wiem, że czasem brakuje mi rozsądku, i że czasem... – zaśmiała się krótko. – I że czasem moje priorytety są zupełnie nie takie. I jest mi cholernie dobrze z tym, że Es mi to wytyka. Ba, mógłby to robić nawet częściej, bo póki co chyba wciąż jeszcze trochę się powstrzymuje – przyznała z rozbawieniem. – Chcę właśnie takiej troski, wiesz? Takiej, która każe mu zwracać mi uwagę na ten brak rozsądku, głupotę czasami, na wszystko, co... – Wzruszyła lekko ramionami. – Lubię, gdy mówi mi, co mu się nie podoba. We mnie. W nas razem. To pomaga – zakończyła prosto. Nie była pewna, czy umie wyjaśnić to lepiej.
    Przeciągnęła się leniwie, sięgnęła po paczkę chrupek i otworzyła ją, podsuwając najpier Belli, a potem samej biorąc sobie garść przekąsek.
    Na temat przemęczenia westchnęła tylko cicho.
    - Ja też – przyznała z rezygnacją. Nie było sensu udawać, Bella przecież i tak widziała.
    Dobrze, że chociaż de’Medici umiała sobie z tym radzić – Blanca uśmiechnęła się szeroko na minione i planowane wakacje przyjaciółki. Nie mogła powstrzymać przelotnej myśli, że też by chciała. Chciałaby wyrwać się z Midgardu, uciec gdzieś z Esem na dłużej niż raptem parę dni, zwyczajnie odetchnąć.
    Ale nie mogła. Wiedziała, że nie.
    - Chyba wcale – stwierdziła teraz wreszcie na pytanie Belli. Nim jednak przyjaciółka zdążyła zaprotestować, Blanca mówiła dalej. – Jedziemy za tydzień do Brazylii, na imprezę rodzinną u Barrosów. Ale to tylko na chwilę, no i... – Rozłożyła ręce. – Imprezy rodzinne rzadko kiedy wiążą się z faktycznym odpoczynkiem – parsknęła cicho. – A potem... Potem nie wiem. Nie wiem, kiedy mogłabym odpocząć. – Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się gorzko. – Może dopiero, gdy faktycznie stracimy ten grant.
    Milczała przez chwilę, na moment odchylając głowę na oparcie kanapy i błądząc wzrokiem po przybrudzonym od pnączy suficie.
    - A co u Ivara? – zapytała potem w pewnej chwili. – Dawno go nie widziałam – zauważyła teraz, uzmysławiając sobie, że faktycznie, odkąd przestała wychodzić regularnie na swoje obserwacje nocnego nie ba, jakoś nie złożyło się, by się spotkali. Blanca nigdy nie miała czasu, Ivar pewnie zresztą też nie, co z kolei sprawiało, że niespecjalnie szukali ze sobą kontaktu.
    Widzący
    Isabella de' Medici
    Isabella de' Medici
    https://midgard.forumpolish.com/t1739-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1772-isabella-de-medicihttps://midgard.forumpolish.com/t1773-maliz#18688https://midgard.forumpolish.com/f162-isabella-de-medici


    Aż za dobrze rozumiała kwestię obolałych mięśni, a raczej zesztywniałych od wielogodzinnego pochylania się nad papierami, wypełniając formularze i analizując akta poszczególnych zgonów. Proporcjonalnie dużo czasu spędzała w prosektorium, gdzie często towarzyszyła medykowi w sekcjach, niekiedy zostając już po, żeby przeanalizowąc wszystko w najmniejszych szczegółach. Odkrycie prawidłowej przyczyny zgonu, diametralnie zwiększało szanse odnalezienia narzędzia zbrodni i samego mordercę, lub dawało wskazówki, które naprowadzały na odpowiedni trop. Dodając do tego dzisiejszą gimnastkę z wyrośniętymi badylami, jej mięśnie zaczynały powoli protestować.
    Była odrobinę zaskoczona pewnością, z jaką Blanca wypowiadała się o miłości partnera, ale może to było normalne? To jej doświadczenia sprawiały jej do dziś trudność w wyrażaniu uczuć.
    - Nie chodzi mi o to, że ma być w ciebie zapatrzony i nie widzieć błędów, po prostu chcę, żebyś była szczęśliwa. Z kimś, kto potrafi ustawić cię do pionu, ale jednocześnie w pełni akceptuje i nie ogranicza, żebyś czuła się przy nim na tyle komfortowo, by mówić o wszystkim, nawet o głupotach - odparła, bo nawet jeśli Blanca wcześniej żartowała, to przez to zapaliła jej się czerwona lampka. Nie chciała wchodzić z butami w ich relację, a temat Barrosa nie był żadnym czynnikiem zapalnym, zwyczajnie poczuła delikatne zaniepokojenie, więc wolała wyrazić się wprost, niż mówić jedno, a myśleć drugie. Zakochana osoba często nie myślała racjonalnie i nie widziała żadnych nieprawidłowości w zachowaniu partnera, a mimo że Isabella nie była żadnym strażnikiem w tej materii, to nie chciała, żeby przyjaciółka skończyła ze złamanym sercem.  
    Sposób, w jakim mówiła o mężczyźnie był jednoznaczny - zakochała się, co było powodem do świętowania, dlatego wyraz twarzy włoszki złagodniał i westchnęła cicho.
    - Ech, no ładnie. Zakochałaś się - stwierdziła oczywiste, przypominając sobie ich rozmowę sprzed kilku miesięcy, kiedy sprawy nie były jeszcze tak poważne.
    Obie pod tym względem rozwinęły skrzydła, związek Isabelli również się ustabilizował, choć początki były przecież burzliwe i generalnie też można jej wytknąć wiele rzeczy. Jej duma, temperament, zazdrość i chęć kontrolowania stanowiły wielką czerwoną flagę, ale Ivar cierpliwie znosił jej wybuchy (właściwie sam je prowokował), a ona nauczyła się znosić w jakimś stopniu jego niewyparzony język. Sama zresztą nie lubiła niepotrzebnych uwag na swój temat, bo swoje decyzje podejmowała z rozsądkiem, wobec czego rzadko się myliła. Konstruktywną krytykę oczywiście przyjmowała. Niemniej żaden związek nie jest idealny, ale kiedy słuchała przyjaciółki, zaczęła powoli kiwać głową, rozumiejąc, że dynamika ich relacji różni się diametralnie - i dobrze, bo nie ma jednego złotego środka.
    - To wiem - parsknęła, potwierdzając, że Blanca w istocie, nie jest ideałem. Nikt nie jest, ale odrobina rozbawienia prawdopodobnie wynikała ze zmęczenia i wina uderzającego do głowy. Dalszą część słuchała w skupieniu i powadze, bo temat był przecież istotny. Życie uczuciowe przyjaciółki to zwykle jeden z ciekawszych punktów plotek. - Wierzę ci. I cieszę się, że znalazłaś kogoś, kto spełnia twoje oczekiwania i potrzeby.
    Życzyła jej jak najlepiej, więc nie zamierzała kwestionować jej słów. Zamiast tego chwyciła kilka chrupek z paczki, którą podsunęła jej pod nos. Zaśmiała się jeszcze cicho na odpowiedź, bo mimo tylu różnic między nimi, pracoholizm akurat był ewidentnie cechą wspólną.
    - Pocieszająca jest myśl, że kiedyś było ze mną jeszcze gorzej. Bez ciebie i Ivara, zajmowałam się wyłącznie pracą - to aż zabawne, jak na przestrzeni kilku miesięcy jej priorytety uległy zmianie. Zamknięta w swojej skorupie, przez długi czas nie dopuszczała do siebie ludzi, aż w końcu, gdy wystawiła czubek głowy, okazało się, że zawieranie przyjaźni i romantycznych relacji nie jest słabością, przeciwnie, można to przekuć w siłę.
    - Pierwsze spotkanie z rodziną? - podniosła brwi z zaciekawieniem, ale faktycznie rodzinna impreza nie wydawała się dobrym momentem na odpoczynek. - Może uda wam się wyrwać trochę czasu dla siebie. Lepsze coś niż nic.
    Już wcześniej wspominała o utracie grantu, ale Isabella nie wiedziała, co mogłaby na to poradzić, a właściwie wiedziała, że nic nie może zrobić. Poza wspieraniem przyjaciółki.
    - Może nie stracicie. A odpoczywać tak czy siak czasem trzeba - zawyrokowała, nie przyjmując nawet sprzeciwów. Jak będzie musiała, sama wykopie ją na plażę i każe odpoczywać. Przechyliła kieliszek do ust, myśląc o tym, jak dobrze rozumie tę trudność w odnalezieniu balansu.
    - Bez zmian, pochłonięty pracą - kolejny pracoholik do kompletu. Przynajmniej teraz miała świadomość, że pracuje za biurkiem i nie naraża swojego życia w terenie, więc mogła dziś spać spokojnie. - Następnym razem możemy spotkać się wszyscy razem.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Zakochałaś się.
    Roześmiała się cicho i jakby... Z zakłopotaniem? Blankę zawsze trudno było speszyć. Dużo łatwiej było przywołać na jej policzki rumieńce złości niż zawstydzenia. Nie krępowała jej nagość, niewybredne żarty, a rozmowy o uczuciach – temat dla niej zawsze najbardziej problematyczny – albo zbywała dość szybko, by nie utknąć w grząskim gruncie, albo oswajała na tyle, by nie czuć się w takich dyskusjach źle. Tak, jak na przykład z Bellą, z którą potrafiła rozmawiać niemal zupełnie otwarcie – z pewnością bardziej szczerze niż z wieloma innymi.
    To, że teraz zawstydziło się, było nowe. Dziwne. I z pewnością najlepiej świadczyło o tym, że rzeczywiście się zakochała. Bardzo. Znacznie bardziej niż sądziła, że będzie potrafiła.
    W efekcie Vargas nie tylko nie kontynuowała tego tematu – nagle zwyczajnie nie wiedziała, co miałaby powiedzieć – a wręcz z ulgą przywitała jego zmianę, uśmiechając się tylko miękko na wyraźną sympatię Belli. Nawet, jeśli czasem się nie zgadzały – oczywiście, że czasem się nie zgadzały – i nawet, jeśli sama de’Medici relację z Esem miała raczej, powiedzmy, problematyczną, Blanca nie miała absolutnie żadnych wątpliwości co do tego, że przyjaciółka wspiera ją i jej kibicuje. Zresztą – z pełną wzajemnością.
    Na samokrytykę Belli pokiwała głową, nie zamierzając protestować. Była absolutnie pewna, że dokładnie tak było – że był czas, kiedy de’Medici niemal nie wychodziła z pracy, że na rzecz kariery oddawała z siebie znacznie więcej, niż było to warte. Dokładnie tak jak ona, Blanca. Pod tym względem były zupełnie takie same.
    - Widzisz, a wystarczyła tylko dobra dupa i jebnięta Meksykanka by wyprowadzić cię na ludzi. – Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, pozwalając sobie na przyklejenie bezczelnych, zupełnie nieskrępowanych metek Ivarowi i sobie.
    Na wspomnienie pierwszego spotkania westchnęła cicho. Dopóki nie zastanawiala się nad tym za dużo, dopóty niespecjalnie się przejmowała. Teraz, nazywając jednak rzeczy po imieniu, zaczęła się… Denerwować? Dokładnie tak. Znów czuła się jak nastolatka mająca po raz pierwszy odwiedzić dom swojego chłopaka. Bogowie, z tej tremy chyba nigdy się nie wyrasta, co?
    Pokiwała głową.
    - Pierwsze – przytaknęła. – To znaczy, poznałam już część z nich, jeden z braci Esa wpadł do nas z rodziną, jedna z jego ciotek też. Ale... – Sapnęła cicho. – Rodzice. Pozostali bracia. Cała zgraja ciotek i kuzynów. I wszyscy oni najpierw zauważą pewnie, że jestem dzieciakiem – Samej Blance różnica wieku niewiele robiła – czy raczej, podobała jej się – ale Vargas nie miała złudzeń, że wśród Barrosów z pewnością pełno będzie takich, dla których będzie to świetny temat to obgadywania za plecami. – ...a potem będą mnie porównywać z jego byłą. – Pokręciła głową z rezygnacją i pociągnęła teatralnie długi łyk wina jakby na przepłukanie tych strasznych słów. – Wiesz, co będzie najlepsze? Dzieciaki. Dużo dzieciaków. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej sądzę, że od razu zawnioskuję o usadzenie mnie właśnie ta, przy stole z kredkami i dzbankach z obrzydliwie słodką oranżadą – parsknęła cicho.
    Temat odpoczynku podsumowała ostatecznie tylko cichym westchnieniem, o grancie nawet nie chciało jej się gadać, w efekcie więc milczała przez chwilę, kołysząc kieliszkiem w zamyśleniu i przyglądając się grze światła na szklanej tafli.
    Na stwierdzenie, że Ivar był z nimi dwiema w tym samym klubie roześmiała się i pokręciła głową. Nawet nie była zaskoczona. Wraz z propozycją wspólnego spotkania rozpromieniła się natomiast wyraźnie.
    - Podwójna randka? – Uniosła brwi znacząco i uśmiechnęła się łobuzersko. Nie miałaby z tym problemu. Żadnego. Chętnie wyszłaby z nimi we czwórkę – głęboko w sercu Blanki tkwiło coś, co kazało jej chwalić się Esem wszędzie, gdzie mogła. We trójkę? We trójkę też by mogła, gdyby Bella mimo wszystko niespecjalnie chciała spędzać czas z Barrosem, ale... Tak byłoby dziwnie.
    Blanca nie bardzo lubiła być trzecim kołem u wozu, przyczepką do szczęśliwie zakochanej pary. Nawet, jeśli tą parą była jej przyjaciółka i całkiem nie najgorszy znajomy.
    - Pewnie – zgodziła się tak czy inaczej z entuzjazmem. – Dogadamy się. Na pewno będzie chociaż jeden termin, który będzie pasował nam wszystkim – roześmiała się, doskonale wiedząc, jak trudno jest czasem dogadać wspólne wyjścia dorosłym ludziom. A oni wszyscy byli dorośli. Podobno.
    Tak czy inaczej, wszelkie takie plany musiały zaczekać, głównie dlatego, że Blance potrzeba było raptem parę dodatkowych chwil, by zupełnie się rozprężyć. By spotkać się z Bellą zaraz po jej pracy, wstała odpowiednio wcześniej, co z kolei sprawiało, że już na wejściu nie była specjalnie wyspana. Dokładając do tego jeszcze heroiczne zmagania z badylami uzyskiwało się obraz Meksykanki coraz bardziej wyciągniętej na kanapie, coraz bliższej ucięciu sobie słodkiej drzemki w salonie przyjaciółki.
    - Dobra. Idę, Bella, bo jak nie pójdę to się mnie nie pozbędziesz aż do jutra – oznajmiła wreszcie w pewnej chwili stanowczo, podejmując męską decyzję o podniesieniu się i ogarnięciu własnych rzeczy.
    Jeszcze przed wyjściem ucałowała Bellę w policzek i uśmiechnęła się miękko.
    - Trzymaj się, kochana. A gdy spotkamy się następnym razem, obie mamy być rozsądne, nieprzepracowane i... No, wiesz. Wciąż najśliczniejsze i najlepsze, wiadomo. I wyspane. Przede wszystkim wyspane.

    [Bella i Blanca zt]



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.