Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Polana trolli

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Polana trolli
    Niedaleko za granicami miasta, gdzie brukowana droga coraz gęściej zarasta trawą, aż w końcu kocie łby giną zupełnie w kołtunach suchej wiechliny, znajduje się niewielka, wyłożona mchem polana, odznaczająca się intensywnym odcieniem zieleni nawet w mroźne, jesienne miesiące, zanim nieuchronnie nakryje ją śnieg. Miejsce to wydawałoby się zupełnie zwyczajne, gdyby nie wyrastające z mchu kamienie, z naturalnie wyżłobionymi w nich twarzami do złudzenia przypominającymi oblicza trolli, z ich pulchnymi polikami, szerokimi nosami i zielenią skóry, która w przypadku posążków porasta zaokrąglone głowy w postaci plam dzikich porostów. Niektórzy sądzą, że nocą opuszczone powieki trolli otwierają się, ukazując lśniące oczy, cenne i drogie jak szlachetne kamienie, inni uważają natomiast, że, oświetlone księżycowym światłem, stworzenia ożywają, atakując każdego, kto odważy się zapuścić na ich polane, żadne z tych przypuszczeń nie zostały jednak nigdy potwierdzone, do dzisiaj ciążąc nad tym miejscem jedynie w postaci miejskiej legendy.
    Widzący
    Eira Bergdahl
    Eira Bergdahl
    https://midgard.forumpolish.com/t3776-eira-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3782-eira-h-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3784-snhvithttps://midgard.forumpolish.com/


    20.06.2001

    Spokój wracał powolnie. Im mniej bruku widziała pod nogami, a im więcej przesłaniało go zieleni, tym większa ulga rozlewała się pod skórą. Spięta niczym czujny kundel, miała już dość miasta. Nie bywała w nim często, lecz niekiedy szarpała nią potrzeba bądź zmuszała konieczność.
    Niewiele w jej życiu istniało właśnie jako owe “niekiedy” - suma kaprysów nie była imponująca, choć natura Bergdahl nie czyniła też dlań dużo miejsca. Wszystko podlegało mniejszym bądź większym rytuałom, od których czasem uciekała, by napełnić płuca do granic możliwości, a potem ponownie wstrzymać oddech.
    Ten dzień miał być jedną z takich właśnie chwil. Zawieszeniem pomiędzy reminiscencją a powrotem do rzeczywistości. Czujną oceną jarla, który oszlifował jej surowe, ostre niegdyś krawędzie i pilnował, by jego dzieło nie popadło w ruinę, ciągnąc za sobą całą rodzinę.
    Szaleństwo. To jego znamion mieli się znów dzisiaj doszukiwać z kimś, kto znał ją zbyt dobrze. Ileż podobnych rozmów mieli już za sobą, a ile wciąż wisiało nad nimi jak ten ponury omen. Historia miała jednakże brzydki zwyczaj zataczania kręgów i, pomimo wszelkiej rezerwy dla cyklicznego zabiegu, hodowczyni nie chciała stać się tą, co zamknie spiralę obłędu.

    Była na miejscu wcześniej - jak zwykle. Jeśli tylko mogła, nie pozostawiała nic przypadkowi. Wiedziała, że miejsce, jakie zasugerował Vestergaard także nim nie było. Znała już spory wachlarz z arsenału jego sztuczek i była świadoma, iż wybór ten miał ułatwić im dokonanie konieczności. Z ich dwojga to on znał ją bowiem lepiej. Od dwóch dekad miał wgląd w to, kim oraz czym była, jak się przez lata zmieniała, jak kształtowały ją życiowe wydarzenia. On również niósł wieści jej ojcu i udzielał odpowiedzi, gdy ten niemo pytał czy jego córa oddawała się w ramiona szaleństwa. A ona tylko była. Pozornie bierna i niezainteresowana. Tak samo, jak teraz. Jej posągowa sylwetka zajęła miejsce na jednym z powalonych pni, a spojrzenie przesuwało się po kamiennych łbach. Szukało wzroku, który tak samo obdzieliłby ją uwagą. Nic jednakże na nią nie patrzyło. Sięgnęła więc do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnęła zeń srebrną papierośnicę. Kciukiem podniosła wieko i wybrała jedną z cygaretek. Wnet ciszę rozproszył dźwięk starej, wyraźnie drogiej zapalniczki benzynowej, a strużka cienkiego dymu wzniosła się nad jasnowłosy czerep i rozmyła.
    Wężousta nie rozglądała się, by wypatrzeć nadejście znajomego. Jedynie nasłuchiwała, łowiąc choćby najlichszy szelest liści. Przekrzywiła nawet głowę niby nagle zaalarmowane ptaszysko. Powieki zamknęła, choć nie znaczyło to, że nie miała na okolicę baczenia.
    Widzący
    Henrik Vestergaard
    Henrik Vestergaard
    https://midgard.forumpolish.com/t3778-henrik-vestergaardhttps://midgard.forumpolish.com/t3781-henrik-vestergaard#39319https://midgard.forumpolish.com/t3783-fala#39330https://midgard.forumpolish.com/f83-henrik-vestergaard


    Gdyby poznali się później, nakreślenie wyraźnych ram tej relacji byłoby łatwiejsze. Nie miał, rzecz jasna, problemu z unikaniem słowa pacjent przy własnych pacjentach. Otworzył prywatny gabinet z pełną świadomością, że w odróżnieniu od szpitala będzie musiał tam toczyć nierówną walkę nie tylko z chorobami psychicznymi, co z ludzkim ego. Codziennie wcielał się tam w inną rolę i robił to z upodobaniem, bo bycie doktorem Henrikiem Vestergaardem było łatwiejsze niż bycie sobą, a to, że każdy pacjent poznał nieco innego doktora Vestergaarda było po prostu profesjonalną koniecznością. Jedni lubili słuchać suchych faktów medycznych i znajdowali ukojenie w medycynie, inni w łagodności, jeszcze inni lubili trwać w wygodnej iluzji, że wszystko z nimi w porządku i po prostu rozmawiają. Byli też tacy, którzy na tle innych wydawali się nie potrzebować terapii i pozostawieni sami sobie jakoś by sobie poradzili i naprawdę przychodzili porozmawiać, ale Henrik brał ich pieniądze bez słowa sprzeciwu, bo tylko głupiec pozbyłby się kur znoszących złote jaja. Wreszcie były też jego przypadki pro bono, zbłąkane dusze, których po wypisie ze szpitala nie byłoby stać na jego usługi, ale które przyjmował pod swoje skrzydła z myślą o napisaniu kolejnego artykułu naukowego.
    Do dziś nie miał pojęcia, do jakiego typu pacjentki zaklasyfikować Eirę Bergadhl, bo poznał ją za wcześnie. Nie otworzył wtedy jeszcze oficjalnie swojego gabinetu, ale pracował już nad doktoratem o zwierzęcoustnych i kojarzył blondynkę z instytutu Kenaz, a jej ojciec postanowił zaufać zarówno jego ekspertyzie, jak i jego dyskrecji. Ten drugi warunek uniemożliwiał wykorzystanie klanowego nazwiska do podbudowy własnego autorytetu, ale Henrikowi na tym nie zależało — zlecenie i tak pozwoliło mu rozwinąć skrzydła, nabrać pewności siebie w praktyce prywatnej, zasilić portfel klanowymi pieniędzmi. Zlecenie było stałe, tak jak stała była czujność jarla.
    Zlecenie było niewygodne, bo początkowo Vestergaard czuł się zaalarmowany surowym pragmatyzmem z jakim Bergdahl zlecił opiekę nad swoją córką. Ten nadzór boleśnie kojarzył się Henrikowi z jego własnym ojcem, ale bardzo próbował o tym nie myśleć, bo potrzebował tej pracy i od osobistych wspomnień wolał uciec, ale one wracały uparcie, stawiając przed nim niewygodne pytania: czy gdyby z Eirą rzeczywiście było gorzej, jego sumienie pozwoliłoby mu donieść jej ojcu? Jak pogodzić to sumienie z profesjonalizmem? Dlaczego martwił się o tą kobietę, choć nie powinien martwić się o pacjentów, znaczy powinien, ale w profesjonalny sposób; sposób niemający nic wspólnego z Henrym Lancaster? Z biegiem lat ten konflikt interesów i sumienia na szczęście wygasł, bo Henrik poznał lepiej zarówno Eirę, jak i jej ojca jak i obyczaje skandynawskich klanów i w końcu zdał sobie sprawę, że ten chłodny i nieprzystępny człowiek chyba naprawdę kocha córkę; miłością opiekuńczą, ale chyba (próbował się uspokoić) nie zaborczą. Zdał sobie też sprawę, że nie może porównywać nikogo do swojego ojca, bo tak naprawdę nigdy nie poznał własnego ojca — wątpił, czy jakiekolwiek wspomnienia jakie o nim posiadał były prawdziwe.
    Zlecenie stało się zatem niewygodne z nowego powodu — poznał Eirę za wcześnie i poznał ją za dobrze i czuł się dłużnikiem nie tylko jej ojca, ale i jej. Nie lubił być niczyim dłużnikiem, ale stało się. To w rozmowach z wężoustną wypłynął temat pradawnych rytuałów, to jej niewinna wzmianka zasiała w nim ziarno obsesji na temat daru Odyna, to z nią konsultował się podczas przygotowań do obrzędu — udając zainteresowanie czysto teoretyczne, bo nie miał odwagi jej powiedzieć, że naprawdę spróbuje. A gdy spróbował i się udało, czuł się jak oszust, jakby to on jej coś ukradł. Choć zawsze pytał pacjentów czy ubierać przy nich opaskę blokującą działanie daru, to decyzję podjął za Bergdahl — na pierwsze spotkanie z nią po otrzymaniu daru przyszedł z ciemną przepaską na oku i od tamtej pory pilnował aby nigdy nie spojrzeć na nią lewym okiem. Nie chciałby poznać jej myśli ani emocji, nawet niechcący zobaczyć żadnego ich przebłysku, nie po tym jak mu pomogła. To wydawało się uczciwe, mimo, że wiedział, że nie zdoła jej zaufać — ani nazwać przyjaciółką, a nie znajomą ani pacjentką — dopóki nie będzie miał pewności co do jej myśli, emocji i intencji. Nie ufał jednak nikomu, więc wydawało się to uczciwą ceną.

    Wiedział, że Eira przyjdzie dziś wcześniej i samemu nauczył się być minutę przed czasem (by nie czuć się spóźnionym), ale wiedział też, że chyba lubiła uprzedzać jego obecność. Pozwalał jej na to, udając punktualność.
    - Dzień dobry. Myślisz, że ten pień jest wygodniejszy od kamieni? - formy grzecznościowe nigdy nie wydawały się odpowiednie dla rówieśników. Uśmiechnął się prowokacyjnie, zerkając na łby trolli. Nie był pewien, czy wierzyć w legendy o nich, ale w przeszłości nie był też pewien, czy wierzyć w łaskę Odyna, więc usiadł na przeciwległym krańcu pnia. Miał stąd dobry widok na profil Eiry, ale zarazem siedział na tyle daleko, by obydwoje czuli się komfortowo.
    - Mogę zapalić? - nie robił tego nałogowo, zwłaszcza nie w pracy, ale z nią przyjemnie było oddać się temu nawykowi. Zwłaszcza, że  choć był świadkiem wielu kryzysów w życiu samej Eiry, to od pewnego czasu ich spotkania zdawały się jedynie formalnością…
    ...ale nie dziś. Trwał dzień polarny, a on wiedział, jak to potrafi wytrącić z równowagi nawet najzdrowsze osoby, a co dopiero chorych na iskrzycę. Pozornie mniej depresyjny od nocy polarnej, wcale nie był mniej niebezpieczny. Jego pacjenci skarżyli się na bezsenność ciągle, a ta zawsze była zagrożeniem dla psychiki.
    - Prawdę mówiąc, nie wiem, czy ten dzień jest dobry, prawda? Wydaje się trwać wiecznie. Jak twój sen i twoje oczy? - upewnił się, mając nadzieję, że — po kilku ostatnich spotkaniach, które beztrosko spędzili na rozmowach o runach i literaturze i pogodzie — nie będzie miała mu za złe tak bezpośrednio medycznego wstępu. Ani wyboru miejsca, na które sama się zgodziła, ale choć polana gwarantowała im cień to w razie konieczności był gotów przenieść się gdzie indziej.
    Widzący
    Eira Bergdahl
    Eira Bergdahl
    https://midgard.forumpolish.com/t3776-eira-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3782-eira-h-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3784-snhvithttps://midgard.forumpolish.com/


    Akurat gdy zdradził swoją obecność, wężoustna sięgnęła po niewielki plecak stojący przy konarze i wyjęła zeń etui na okulary. Nie odwróciła się, aby powitać znajomego. Czuła, jak z wolna pośród kości czaszki rozgaszcza się pulsujący tępo ból. Jak tylko nałożyła przeciwsłoneczne szkła z wysokim filtrem, gestem dłoni dała Vestergaardowi znak, że jak najbardziej mógł oddać się nałogowi; tym bardziej, że przecież sama to robiła.
    — Siadanie na nich byłoby albo aktem odwagi, albo głupoty. Nie jestem pewna, które jest właściwsze. — Wreszcie zwróciła jasne oblicze w kierunku rozmówcy i powitała go rozbawieniem w głosie oraz cieniem uśmiechu błąkającym się wśród surowych rysów.
    — Prawda leży zapewne gdzieś pośrodku, skoro jedno od drugiego dzieli niezwykle cienka, wątła granica. Dzień dobry.
    Zaciągnęła się dymem i wypuściła go z płuc powolnie.
    Kolejne wyjście za dnia, w chmurną pogodę, a i tak - skryta listowiem przed słońcem - czuła jego wpływ. Nie minęło wszak kilka godzin, a jej oczy zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Wzrok z coraz większym trudem znosił dzienne światło.
    — Obawiam się, że mamy coraz mniej czasu — dodała nieco nieobecnym tonem, co zwiastowało, że nie miała na myśli tylko tego spotkania, ale coś więcej.
    Kiedyś wszystko by oddała, aby nie musieć toczyć wszystkich tych rozmów z przyszłym psychiatrą. By nie musieć potrzebować czyjegokolwiek głosu rozsądku, bowiem to jej własna natura - pełna chaosu i ciemności - wróciła. Wówczas doprawdy mogła się oddać w ramiona obłędu. Gdyby tylko posłuchała wypełniających jej myśli podszeptów... Miast tego zamknęła się na wszystko. Nawet siebie samą.
    — Słabną — odpowiedziała, powściągając westchnienie. Oczekiwała przecież, że właśnie taki kierunek obierze przypadłość. Nie spodziewała się tylko, że nadejdzie to tak prędko.
    — W Tromsø pozostał nam jeszcze około miesiąc, może odrobinę krócej. Góry otaczające miasto ułatwiają sprawę. — Na szczęście. I choć tych słów nie dodała, dało się usłyszeć ulgę wśród głosek.
    — A ty? Jak się czujesz? — Był chyba jedną z paru zaledwie osób, które o to w ogóle pytała. To właśnie w takich momentach wyciągała szyję, by zerknąć poza ramy własnego świata. Mogłaby zapierać się, iż kierował nią tylko czysty pragmatyzm: ogromnym problemem byłaby konieczność zastąpienia Vestergaarda na jego miejscu. Możliwe, że wprost awykonalna ze swoimi konsekwencjami -  uczeniem się kogoś od nowa, zdradzania cieni zalegających w przeszłości oraz umyśle. Wszystko od nowa tylko po to, by zapałać głęboką niechęcią od pierwszego dnia. Za dobrze znała samą siebie. Właśnie dlatego też była świadoma nici sympatii, jaką nawiązała. Zbyt wiele czasu minęło...
    — Tak czy inaczej, wkrótce będę zdolna funkcjonować tylko w nocy. — Rzeczywistość nie brała jeńców, bez względu na to, jakie nazwisko nosili.
    Już teraz była bezustannie niewyspana. Podkrążone oczy i chorobliwa wprost bladość skóry zdradzały to, czego nie zawierała we słowach. Włosy straciły swój blask i już całe dni temu zmatowiały. Co rano obserwowała ich rosnącą liczbę na szczotce. Teraz spięte i skryte pod czapką z daszkiem nie mogły mówić za wiele.
    — Teraz nie będziesz wiedział czy moje ziewanie wynika z problemu, czy po prostu tak potwornie mnie nudzisz — dodała, nim kolejna porcja dymu pokąsała płuca. Brzmiała zupełnie poważnie, lecz czy aby na pewno była?
    Widzący
    Henrik Vestergaard
    Henrik Vestergaard
    https://midgard.forumpolish.com/t3778-henrik-vestergaardhttps://midgard.forumpolish.com/t3781-henrik-vestergaard#39319https://midgard.forumpolish.com/t3783-fala#39330https://midgard.forumpolish.com/f83-henrik-vestergaard


    Odpowiedział jej podobnym cieniem uśmiechu, a potem zaciągnął się dymem. Nie powiedziałby, że w towarzystwie Eiry czuje się swobodnie — czasem wydawało mu się, że nie poczuje się tak przy nikim, kto jest podatny na jego aurę; a czasem, że od osiemnastu lat nie poczuje się tak przy nikim w ogóle — ale to, że nie musieli pozorować uśmiechów i oswoili się z własnym poczuciem humoru i że przez tyle lat nigdy nie sprawiła mu przykrości ani nie przekroczyła bezpiecznych granic, nadawało ich relacji pozory swobodności. A tyle wystarczyło, by lubił spotkania z nią. Nie tylko jako psychiatra i dłużnik, ale i znajomy.
    Siedział tak, by zawsze widzieć ją kątem zdrowego oka, ale by móc co jakiś czas patrzeć w stronę kamieni. By dać jej — im obojgu? — pozory swobody w świecie, w którym i tak zawsze mogli czuć się obserwowani. Ona ze względu na swoje nazwisko, a on z powodu ukrywanej (i nazbyt przyciągającej spojrzenia) genetyki.
    - W tym się zgadzamy. - westchnął, wydychając dym, choć nie sprecyzował, czy ma na myśli siadanie na kamieniach czy podobieństwo pomiędzy odwagą i głupotą. Nigdy nie potrafił być odważny, a tchórzostwo nie pozwalało mu być głupim. Rozpoczęcia życia od nowa, w nowym kraju, nie postrzegał w kategoriach odwagi, a przetrwania. Bywał wyrozumiały i nie szczędził pochwał dla swoich pacjentów, ale nie dla siebie.
    Ostrożnie spojrzał w stronę Eiry, zaalarmowany tonem jej głosu.
    - Smuci cię upływ czasu, czy czekasz z ulgą na koniec... - zawiesił głos -...dnia polarnego? - udał, jakby rozmawiali tylko o nim. Kąciki jego ust opadły, gdy usłyszał o jej oczach. Chciałby ją wesprzeć w fizycznych aspektach iskrzycy, ale nie wiedział jak — nie był okulistą, nie był (chyba?) jej przyjacielem; gubił się. Mógł ją wesprzeć tylko psychologicznie i wmawiał sobie, że to wystarczy. Dlaczego zatem czuł się teraz tak... niewystarczająco? - Przykro mi. - westchnął, ledwo słyszalnie. Była dumną kobietą. Dlatego nie zaproponował jej zejścia ze słońca, dlatego wybrał tą polanę jakby nie uważał jej (jeszcze) za inwalidkę. Jeśli chciała się cieszyć dniem dopóki mogła, nie będzie odbierał jej tego wyboru. Zamrugał, słysząc jej pytanie. Była jedną z niewielu osób, które go o to pytały. Czasami pacjenci lubili odbijać piłeczkę dopytując o jego życie, ale potrafił rozpoznać, kiedy to jedynie pytania retoryczne, chęć uniknięcia tematu, albo nawet ochota na zamanifestowanie mu swojej wyższości (a pan, panie doktorze, nigdy nie jest smutny? i tak dalej i tak dalej). Eira pytała szczerze.
    - Dobrze. - lecz mimo jej szczerości, z czystego przyzwyczajenia odpowiedział nieszczerze. Tak, jak zawsze. Urwał, z lekkim dyskomfortem. Mieli coraz mniej czasu, a on zawsze pozostawał taki sam. Wziął głębszy wdech, a potem dodał, z wyraźnym wahaniem. - Jutro idę na Midsommar. Zaprosiłem... kogoś. - jego głos zdawał się wyprany z emocji i lekko zabarwiony wypartym w codziennych sytuacjach angielskim akcentem, jak zawsze gdy się stresował starał się nie czuć zbyt wiele. Miał wrażenie, że ryzykuje, w ogóle opowiadając o tym na głos, choć tak naprawdę zaryzykował gdy w ogóle zaprosił na święto Islę. Dlaczego czuł się, jakby to było ryzyko? Dla normalnych ludzi pójście na Midsommar w towarzystwie kogoś szczególnego to pewnie prozaiczna sytuacja. Eira na pewno wielokrotnie chodziła tam z mężem (niezależnie, co do niego czuła). A jednak to ona była jego pacjentką, a on zajmował pozycję autorytetu od normalności.
    Czas wrócić do jej problemów.
    - Normalnie tego nie sugeruję - zaczął delikatnie - ale na okres dnia polarnego mógłbym przepisać ci eliksiry nasenne. - odezwał się, a ona musiała wiedzieć, że jest przejęty. Znali się tak długo, że doskonale pamiętała jak bardzo Henrik unika eliksirów w swoich terapiach, jak uparcie chce o wszystkim porozmawiać zanim przepisze jakiekolwiek medykamenty. - Wierzę, że przystosujesz się do funkcjonowania w nocy, gdy przyjdzie na to czas. - wierzę, że jesteś silna. Przeszłaś przez tak wiele, obok mnie, i widziałem jak dźwigasz się z tego wszystkiego. - Ale odrobina pomocy teraz nie zaszkodzi. - tylko co ma być tą pomocą, ja czy lek?
    Uwielbiał przyjmować pieniądze od pacjentów, upatrując w nich nauczywszy się tego od ojca stabilizacji i bezpieczeństwa, ale zapłaty od ojca Eiry zawzse były obarczone lekkim wyrzutem sumienia. Może dlatego, że miał wrażenie, że o części spraw jakie poruszali, mogłaby po prostu porozmawiać z przyjaciółmi. Może dlatego, że obydwoje, on i Eira, zdawali się nie mieć zbyt wielu przyjaciół i byli w tym do siebie tak podobni.
    - Potrafię rozpoznać kiedy cię nudzę. - roześmiał się, tak jak zrobiłby to przyjaciel, a nie psychiatra. A twój ojciec płaci mi za to, byś nie nudziła mnie - pomyślał z goryczą, ale prawdę mówiąc, rzadko kiedy to robiła. Nawet, gdy mówiła o gatunkach węży. Nawet, gdy milczeli. - Ale skoro już przy tym jesteśmy, kiedy ostatnio zrobiłaś dla siebie coś ciekawego? Ciekawszego, niż roztrząsanie czy usiąść na łbie trolla czy pniu, rzecz jasna.
    Widzący
    Eira Bergdahl
    Eira Bergdahl
    https://midgard.forumpolish.com/t3776-eira-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3782-eira-h-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3784-snhvithttps://midgard.forumpolish.com/


    — Niepotrzebnie — zapewniła, gdy wspomniał, że było mu przykro. Zapewne odebrała jego słowa jako litość, a tej organicznie wprost nie znosiła. Wciąż pamiętała - jakby to było wczoraj - wszystkie te współczujące spojrzenia, jakie rzucano jej, gdy wieść o śmierci jej małżonka została oficjalnie potwierdzona. Bądź kiedy kolejny raz rezygnowano z gratulacji, bowiem historia o potomku kończyła się zanim na dobre się zaczęła. Po którymś razie przestali już nawet dzielić się nowinami, oczekując najgorszego. Wcześniej, po raz pierwszy, poznała ją niemal namacalnie, gdy zginęła z jej winy niewinna istota. Jedyna, którą, kto wie, być może nawet na swój sposób kochała. Rodzinę niezwiązaną krwią, lecz wolą Norn; jakże okrutną i przewrotną.
    — Co do czasu... — Papieros już niemal sięgał filtra. Szary dym zyskiwał ciemne smugi, gdy pierwszy żar strzelał tuż przy bielonej krawędzi zwiastującej koniec nałogu. —  Nie smuci mnie to. Spodziewałam się takiego losu, odkąd zyskałam pewność, co mi dolega. Wiesz, że nie znam komfortu względem czegoś, czego nie mogę kontrolować.
    A to dotyczyło także jego. Znał ją jednak na tyle by wiedzieć, że potrafiła zbierać informacje, wspierać i zaciągać długi wdzięczności tylko po to, by móc poczuć w dłoni najlichszy, widmowy rzemień cugli, za które w odpowiednim momencie mogłaby pociągnąć. To nie tak, że była złym człowiekiem. Zbyt długo balansowała na krawędzi dnia i nocy, co wkrótce miało stać się dosłownością. Co więcej, Bergdahl nie znała smutku. Nie znała też wielu innych powierzchownych emocji. Jej natura pełna była głębokich afektów, które trzymała w żelaznych ryzach samokontroli. Tyle że nawet żelazo niekiedy musiało ustąpić…
    — Dobrze? Też tak odpowiadam, gdy mówię ci to, co chcesz usłyszeć.
    Tylko tyle. I nawet pomimo, iż uprościła sprawę, wiedziała, że on także wiedział. Nie nalegała jednak. Posłała mu jedynie spojrzenie, które zdawało się zdradzać zrozumienie. Tym razem nie oparła się także i łypnęła na przesłonięte oko. Okoliczności, w jakich poznał te prawdy wisiały między nimi ciężką, gęstą ciszą. On nigdy nic nie zdradził, a ona nie pytała. Nieme porozumienie działało tylko dlatego, że oboje znali granice, za którymi ziała już tylko pustka.
    —  Możesz spróbować, ale nie wróżę temu powodzenia. Brałam już wiele środków - coraz mniej z nich działa, a i czas działania się skraca — kobiecy głos zdradzał fakty z zimną obojętnością. Albo do tego przywykła, albo wciąż kryła, jak wielce ją to dotyka. Bergdahl miał być hardy.
    Zapewne dlatego z zadowoleniem przyjęła wzmiankę o Midsommar. Zmęczone oblicze na moment pojaśniało, a posągowa sylwetka zwróciła się bardziej w kierunku rozmówcy.
    — Miałam przyjemność? — Naturalnie miała na myśli osobę, którą zaprosił. A gdy wyobraziła sobie właśnie Vestergaarda na obchodach święta i to w towarzystwie, grymas pogłębił się i uniósł kąciki warg, echem sięgając nawet lodozimnych dotąd oczu.
    — Mam nadzieję, że spotkanie będzie udane. Jeśli ktoś zasługuje na odrobinę zapomnienia, to właśnie ty — ton zdradzał objawione prawdy. Nie bez powodu nie użyła też  słowa "szczęście". Zdawało jej się, iż owo do niej nie należało ni nigdy nie było jej udziałem. — I nie waż się odbijać tego w moją stronę.
    Bo znał przecież jej sposoby - ani trochę zdrowe. Samotność była jej zbroją i ochronnym kokonem, lecz niekiedy ciążyła. Wybierała wówczas podrzędne speluny i tanie bary, w których nikt nie wiedział, kim była, po czym popuszczała krótkiego łańcucha, na którym sama się trzymała. Jej używką były przygodne, intensywne i jednorazowe zderzenia z siłami czerpiącymi z pierwotnych instynktów. Jedna noc całkowitego poddania się potrzebom ciała i zrzucenia okowów kontroli; zaoferowania ich komuś innemu. Ta wolność ją upajała. Wciąż jednak dbała przede wszystkim o to, aby imię rodziny przez nią nie ucierpiało. Nie istniało nic bardziej świętego.
    — Kusisz los i mnie, by to sprawdzić — swoboda zadźwięczała między głoskami, a sapnięcie rozbawienia opuściło wargi, nagle wypchnięte z płuc. Niedopałek, który przestał już nawet kopcić nie wylądował pod jej nogami. Schowała go z powrotem do papierośnicy, w znamienny dla siebie sposób szanując naturę bardziej niż ludzi.

    Ostatnie pytanie psychiatry początkowo spotkało się z ciszą. Pokusa, by zbyć wszystko miałkim żartem była nader silna, lecz Bergdahl za bardzo szanowała zarówno czas, jak i samego rozmówcę, by karmić go jedynie pustymi frazesami i półsłówkami, które już słyszał.
    — Czy to jedno z tych pytań, które ma skierować rozmowę na to, jak bardzo o siebie dbam? Czy w ogóle o sobie pamiętam? — Oczywistość aż wylewała się spomiędzy sylab. — Robię to za każdym razem, gdy spędzam noce w oranżerii albo rezerwacie. Otoczona surowym żywiołem i legendami. — Znów miała ochotę zapalić. — Uwielbiam oglądać wschody słońca ze szczytu którejś góry. Muszę dobrze zapamiętać ten widok; wkrótce któryś może być tym ostatnim.
    Wzruszyła ramionami i spojrzała przed siebie. Jakie wnioski wyciągnie jej ojciec ze zdanej mu relacji? To nie tak, że jemu mówiła coś zupełnie innego aniżeli Vestergaardowi. Jarl znał myśli i naturę córki lepiej niż ktokolwiek inny spośród rodziny.
    — Zastanawiałeś się kiedyś czy mój ojciec opłaca spotkania z tobą tylko po to, by kontrolować moją drogę w ramiona obłędu, czy może próbuje zapewnić mi kogokolwiek do rozmowy poza sobą i zwierzętami?
    Widzący
    Henrik Vestergaard
    Henrik Vestergaard
    https://midgard.forumpolish.com/t3778-henrik-vestergaardhttps://midgard.forumpolish.com/t3781-henrik-vestergaard#39319https://midgard.forumpolish.com/t3783-fala#39330https://midgard.forumpolish.com/f83-henrik-vestergaard


    Zamrugał i kurtuazyjnie odwrócił wzrok w stronę papierosowego dymu... choć niechcący akurat zwrócił głowę pod wiatr i dym wpadł mu do oka. Znał Eirę tak długo, a jednak wciąż potrafił powiedzieć coś niewłaściwie; może nie zranić, co zirytować (o ile nie projektował tych uczuć na maskę jej obojętności) ją słowami. Potrafił się zapomnieć i nie lubił tego, bo przy innych pacjentach utrzymywanie całkowitej kontroli nad rytmem rozmowy szło mu zdecydowanie lepiej. Czasem nachodziły go kuszące myśli, że w tym konkretnym przypadku zdjęcie opaski na pewno by pomogło. Wychwyciłby — wciąż losowo i nieprzewidywalnie, ale zawsze — strzępki emocji lub ich braku. Wiedziałby, czy perspektywa utraty wzroku naprawdę nie smuci Eiry, czy powinien w to wierzyć. Wiedziałby, kiedy milczeć albo powiedzieć coś innego.
    Ale nie mógł tego zrobić, nie mógł tego nawet zaproponować. Nie Eirze. Nie po tym, jak to ona nieświadomie podsunęła mu pomysł na rytuał i udzieliła kilku przydatnych odpowiedzi. Teraz ona nieuchronnie traciła wzrok, a on oślepł w jednym oku, ale w zamian zyskał coś cenniejszego. Poczucie kontroli, nie całkowite, ale o stokroć większe niż przed otrzymaniem Daru Odyna.
    Czuł się, jakby coś jej ukradł. Wzrok, fizyczny i mistyczny, podczas gdy ją zawodziły nawet własne oczy.
    Chyba naprawdę było mu przykro, ale nie powinien mówić tego na głos.
    - Rozumiem. - mruknął i naprawdę rozumiał. Tylko poczucie kontroli było niezawodną tarczą przed lękiem nieprzewidywalnością i grozą tego świata.  Czasami próbował radzić sobie inaczej, czasami próbował po prostu powtarzać sobie, że nic mu nie grozi i że już nie jest dziedzicem fortuny Lancasterów (zresztą nie było już żadnej fortuny do odziedziczenia) i że nikt o nim nie wie i że to paranoja, obawiać się tak wielu rzeczy jako szary obywatel. Czasami to działało. Ale potem czytał w gazecie o kolejnym przejawie okrucieństwa Wyzwolonych, albo niechcący przyciągnął aurą czyjeś nazbyt pożądliwe jak na własny gust spojrzenie, albo słyszał na ulicy kogoś mówiącego w angielskim języku i cała krucha równowaga waliła się jak domek z kart. Zerknął kątem zdrowego oka na Eirę, zastanawiając się czy jej dyskomfort w obliczu braku kontroli również wynika z lęku i dlaczego nie byli w stanie porozmawiać o takim rodzaju strachu głośno.
    - Rozważałaś kiedyś - wziął głęboki oddech, postanawiając lekko tknąć choćby poboczny, mały rodzaj strachu. Ten, który uniemożliwiał mu porozmawianie z nią o darze Odyna, wiszącym nad jego głową jak miecz Damoklesa odkąd otrzymał błogosławieństwo dzięki niej. -...to, co ja? - zapytał na jednym wydechu, dotykając opuszkami palców przepaski na oku. Odwrócił głowę w jej stronę, żałując, że nie może teraz odczytać jej myśli — bo od dawno nurtowało go, dlaczego wiedziała tak wiele o darze Odyna, dzięki jakiemu zrządzeniu Norn mógł skorzystać z jej wiedzy. Była po prostu ciekawa, czy zamierzała sama postarać się o błogosławieństwo? A może już to zrobiła, ale nie otrzymała łaski boga? Sama myśl była niewygodna — sumienie uwierało na myśl, że on, Anglik, pół-demon, mógłby otrzymać coś, czego Odyn nie podarowałby skandynawskiej córze konserwatywnego i zasłużonego klanu.
    Eira nie potrzebowała jednak wzroku Odyna, by móc przejrzeć jego myśli. Poruszył się nieco nerwowo na pniu, może faktycznie znali się za długo.
    - A - mógł przyznać, że faktycznie nie jest dobrze, ale mógł też obrócić sytuację w żart. To oczywiste, którą ścieżkę wybrał. - właśnie to, chciałaś usłyszeć? - uśmiechnął się łobuzersko, choć wesołość nie rozlała się w jego spojrzeniu. Żartował sobie, ale w głębi serca faktycznie był ciekawy — czy dobrze było dla nich bezpieczną granicą, kurtuazją, ponad którą lepiej nie wyjść. Czy może naprawdę chciała wiedzieć, co u niego? To rodziło przecież osobne komplikacje.
    Zamrugał gwałtownie — zapewne z powodu dymu — i prawie udławił się przy zaciąganiu się papierosem, gdy spytała, czy miała przyjemność poznać Islę. To... to było zaskakujące. Połączenie tych światów, sama myśl o tym, niemal obrazoburcza. Czy to dlatego tak stresował się Midsommar?
    - Nie. - zaprotestował nieco zbyt prędko by móc udać, że to zwykła znajoma z obskurnego baru. - Przecież wiesz, jak to jest. - dodał spokojniej, w ogólnikowych słowach dotykając milczącego porozumienia, o którym tym bardziej nie mówili na głos. Znaleźli się kiedyś w tym samym miejscu, zanim znalazł zapomnienie nad fińskim jeziorem. Skrzyżowali spojrzenia w ciemności, on z wpatrzoną w niego trzpiotką uwieszoną jego ramienia, ona w towarzystwie kogoś, z kim by się jej nie spodziewał. Paradoksalnie zdawała się tam swobodniejsza od niego,  bo on nie zapominał się nigdy, zawsze roztrząsając czy jego aura nie doprowadzi kogoś na skraj obsesji. Zgodnie postanowili nigdy o tym nie mówić wprost, choć czasami dyskretnie wplatali w rozmowy nazwy miasteczek i barów, w których nikt by ich nie znał i w których nikt nie będzie miał żadnych oczekiwań; w których można znaleźć zapomnienie bez żadnych komplikacji.
    Wiesz, jak to jest, ale z Islą wcale tak nie było.
    - Istnieją różne rodzaje zapomnienia. - mruknął, niejako odbijając to w jej stronę. - Nie jestem pewien, czy jakikolwiek jest zdrowy, ale pewnie wszystkie są potrzebne. - nie był pewien, czy postępuje rozsądnie. Był z Islą za długo, nie wymykał się z jej posłania przed świtem, złamał zbyt wiele własnych zasad i podświadomie oczekiwał konsekwencji, ale zarazem nie potrafił zrezygnować z tych spotkań. Jeszcze tylko jedno - powtarzał sobie, ale robił to od listopada. Spróbował zmienić tor własnych myśli, zastanowić się jakie eliksiry mógłby przepisać Eirze — bo choć skwitował jej pesymizm milczeniem, to i tak zamierzał spróbować. Za to mu płacono.
    - Powinienem teraz odpowiedzieć, że to pytanie oznacza dokładnie to, co chcesz żeby oznaczało i że twoja podświadomość kazała mu przypisać właśnie takie znaczenie. - wyszczerzył nagle zęby w uśmiechu, a wesołość pierwszy raz sięgnęła jego oczu. Zastosowałby taką sztuczkę na pacjencie ze śmiertelną powagą, ale Eira przestała się już na nie nabierać i mogli sobie z nich żartować. Uśmiech momentalnie spełzł z jego twarzy, gdy nazwała wschody słońca potencjalnie ostatnimi.
    - Medycyna może jeszcze dokonać przełomu. Mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe. - zwrócił łagodnie uwagę, nie chcąc jej karmić fałszywą nadzieją, ale i nie chcąc pozwolić by spędziła ostatnie lata zdrowia w pesymistycznym oczekiwaniu. Zdawał sobie jednak sprawę, że choroby genetyczne to drażliwy temat — od roku próbował leczyć młodego człowieka, który uznał, że dwie dekady życia w obliczu menady to stanowczo za mało i po którejś sesji trzasnął drzwiami, śmiertelnie obrażony.
    Jeszcze wróci, a na polanie trolli nie było przynajmniej żadnych drzwi.
    Uniósł lekko brwi w odpowiedzi na jej kolejne pytanie, a po jego twarzy przemknął grymas, który mógł być rozbawieniem albo zakłopotaniem albo obydwoma na raz. Zaskoczyła go. Może nie tyle samym podejrzeniem, co tym, że zwerbalizowała je i to akurat teraz.
    - Chyba nawet mój ojciec nie zrobiłby tego drugiego— - zaskoczyła go tak mocno, że wyrwało mu się to na jednym wydechu, aż urwał gwałtownie i zacisnął papierosa w palcach tak mocno, że prawie go złamał. Myślał o ojcu codziennie, ale nie mówił o nim od osiemnastu lat. Uśmiechnął się sztucznie, chcąc jak najprędzej zostawić ten temat za sobą. - Myślę, że się martwi. - stwierdził ogólnikowo, ostatecznie nie odpowiadając na jej hipotezę. Brzmiał nieco, jakby próbował przekonać samego siebie. Martwi, nie kontroluje. Jest między tym różnica. - O czym mówią ostatnio węże? Nie chcę wnikać w waszą prywatność, ale to zawsze go ciekawi, nawet jeśli nie mówi tego wprost. - westchnął w poczuciu obowiązku.
    Widzący
    Eira Bergdahl
    Eira Bergdahl
    https://midgard.forumpolish.com/t3776-eira-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3782-eira-h-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3784-snhvithttps://midgard.forumpolish.com/


    Czy rozważała kiedyś to co on?
    Pytanie sprowokowało kolejne spotkanie lodowego błękitu z barwą, która przywodziła jej na myśl bezchmurne niebo. Jej własne spojrzenie zawsze zdawało się przesłonięte jakimś cieniem - ni to powidokiem, ni to zwiastunem kłębiącego się gdzieś za horyzontem żywiołu.
    Czy bowiem kiedykolwiek myślała o Darze w taki sposób? Jako czymś, co sama mogłaby posiąść i wykorzystać do własnych celów?
    — Po tym, jak ty podjąłeś własne decyzje, przeszło mi to przez myśl. Zapewne we zrywie jakiejś niezgłębionej   — czyżby? — przeze mnie emocji rozważałam, jak by to było: móc zajrzeć… — urwała, by przyjrzeć się przepasce, jakby miała spojrzeniem przeniknąć jej warstwę i fakturę. Jak gdyby przesłona nie stanowiła dlań najlichszego wyzwania, a za nią - niby on sam ze swym darem - mogła dostrzec niewypowiedzianą prawdę.
    — Być może nawet lata wcześniej: kiedy popełniłam największe błędy. Być może — podkreśliła jeszcze bardziej, a nuta plecionego zmęczeniem rozbawienia zazgrzytała między głoskami — starałam się wówczas nawet zebrać wszelkie możliwe informacje, by podjąć się próby.
    Po raz wtóry sięgnęła po papierośnicę, by wyciągnąć z niej źródło nałogu. Kobiece gesty znamionował brak pośpiechu przeczący emocjonalnej bądź psychicznej potrzebie. A jednak wnet końcówka cygaretki skwierczała cicho, kojąc płuca i ucho mówiącej.
    — Nie było to coś, co było mi potrzebne. Zrozumiałam, że wcale tego nie chcę, a jedynie boję się przyszłości i konsekwencji mego błędu. Duma kroczy przed upadkiem, a ja upadłam w niezwykle bolesny sposób — surowy kontralt niece zelżał. Wspomnienia z tamtych wydarzeń wciąż toczyły tkanki Bergdahl i zapewne już nigdy nie miały przestać. — Miałam jednak możliwość się podnieść. Wiesz, że próbowałam wszystkiego aby odepchnąć od siebie świadomość prawdy i nową codzienność. Ale moje winy mnie dopadły i kroczą za mną wiernie, skryte w moim własnym cieniu. Dar nie przyniósłby ulgi, a jedynie przysporzył kolejnego brzemienia. Nie chcę wiedzieć. Ta wiedza — wskazała dzierżącą cygaretkę dłonią na głowę rozmówcy —  jest mi zbędna. Odarłaby mnie z resztek godności.
    Pragmatyzm zawsze mieszał się u hodowczyni z pasją. Tę ostatnią jednakże skrywała jak wstydliwy sekret. Uczono ją przecież siły i rozwagi, a nie podążania za afektem. Zapewne dlatego jej wizerunek nie zdradzał wiele ponad skałę, na której tkwiła klanowa posiadłość. Wszystko inne stanowiło słabość, zaś wiedza Vestergaarda odnośnie jej natury stanowiła konieczny wyjątek od reguły.
    — Chciałam usłyszeć prawdę, Henriku. — Rzadko używała jego imienia. Zwykle chciała wówczas coś osiągnąć. On, zaś, pewnie dobrze o tym wiedział. Nie zmieniało to jednak prawdy jej słów. — Znamy się zbyt długo, by nawet podczas tych rozmów oferować sobie pustą kurtuazję. Znasz mnie zbyt dobrze jak na kogoś, kto nie jest moim ojcem ani matką. Nie dzielimy krwi, lecz podzieliliśmy niejedno doświadczenie, o którym familiarna jucha nie wie. Znasz mnie w sposób, który nie powinien trywializować pytań, jakich zwykle nikomu nie zadaję.
    Sugestia gnała sugestię, by zebrać się w prostą, kolejną już prawdę: miał jej szacunek i jakąś sympatię. Bo przecież ceniła go na swój sposób - inaczej nie tkwiliby tu, pośrodku niczego, z bezpiecznej odległości od słuchu przestrzeni. Kurtuazjom, natomiast, poczynili zadość.

    Jeżeli wężoustna chciała coś dodać, kolejne słowa psychiatry zmusiły ją do milczenia.
    Przecież wiesz, jak to jest. Wiedziała; wiedziała aż za dobrze. Znała tę gorączkę, w którą i on uciekał. Bezpieczną anonimowość, za którą stała prosta wymiana. Krótka, intensywna podnieta. Możliwość odrzucenia własnego ja oraz świata na rzecz czegoś, co znała - za każdym razem tylko z widzenia. Tożsamość była zbędna. Przeszkadzała, niosąc ze sobą przeszłość, przyszłość i oczekiwania. W tych podrzędnych barach i spelunach ważna była tylko teraźniejszość.
    Dlatego, nie podejrzewając niczego, tylko skinęła w zrozumieniu. To ono na moment spozierało spomiędzy lodowcowych ślepi.
    Więcej nie drążyła.
    — Daruj —  podzieliła chwilową wesołość na słowa o zależnej interpretacji. Kąciki nieco asymetrycznych ust uniosły się nawet nieznacznie, a dym został wypchnięty z nieco większą niż dotąd siłą. Bergdahl prędko jednak spoważniała, kiedy tor rozmowy naruszył to, z czym się pogodziła.
    — Może. Ale nie musi. Dotąd nie było to możliwe. Nie chcę fałszywej nadziei — zdradziła zimno, niemal oschle. Jakby nie-tak-całkiem-przyjaciel obraził ją samą sugestią, mimo iż przecie tylko wykonywał swoją pracę.
    — Wiem, że tak musisz. Nie zabronię ci próbować, ale wiedz, że nie będę współpracować. Teraz wiem, co mnie czeka. Wiem, jak się przygotować. Nie chcę stanąć przed wątpliwościami: trwa to, bo postępuje powoli czy może jednak zostało wstrzymane? A może wręcz się cofa? Wiesz, że nie znoszę litości. Jeśli taki los został dla mnie przesądzony, to przyjmę go z godnością. Nie, zaś, desperacko próbując oszukać Norny.
    Nie musiał rozumieć. Wybór, jednak, wciąż należał do niej.
    Jednak to jego kolejna reakcja sprawiła, że całe napięcie zelżało, a pod niebo poniósł się dźwięk rzadko słyszany - jej śmiech. Zaskoczenie psychiatry na jej pytanie prawdziwie ją rozbawiło, nawet jeśli śmiech brzmiał ciężko od każdej prawdy. Bo przecież wiedziała, nim jeszcze spytała. Z ojcem rozmawiała o wszystkim. On, zaś, niekiedy mówił najwięcej, gdy milczał.
    — Węże? — Świadomie podążyła za rzuconym okruchem. Nie chciała dziś ich dwojga rozbijać o lodową górę. — Węże milczą. Czują zmiany mojej temperatury. Nawet stojąc w miejscu wiercę się jak kundel z owsikami. Nie bije ode mnie ciepło. To dla nich. Czasem je gubię.
    Widzący
    Henrik Vestergaard
    Henrik Vestergaard
    https://midgard.forumpolish.com/t3778-henrik-vestergaardhttps://midgard.forumpolish.com/t3781-henrik-vestergaard#39319https://midgard.forumpolish.com/t3783-fala#39330https://midgard.forumpolish.com/f83-henrik-vestergaard


    - Po tym. - powtórzył cicho, ale zawiesił ton w sposób pozostawiający dwuznaczność co do tego, czy stwierdzał czy pytał. Po tym, nie przed tym? Ramiona rozluźniły się lekko w niewypowiedzianej uldze, że jednak nie ukradł jej możliwości pozyskania Daru, że nie uprzedził jej własnych przygotowań, nie uzurpował łaski boga na którą jako odmieniec (i to w zbyt wielu znaczeniach) zasługiwał mniej niż ona. Zaczął mrugać nieco zbyt szybko, gdy Eira spojrzała na niego bardziej przenikliwie niż on na pacjentów podczas sesji, ale nawet nie drgnął, znosząc jej lodowaty wzrok. - Niesamowicie, ale chaotycznie. - odpowiedział powoli, starannie odbierając słowa, chociaż wcale nie zadała mu pytania. Czuł jednak, że jest jej winien odpowiedź.
    Wiedza za wiedzę, nieśmiała i częściowa spłata dawnego długu. Długi, księgi rachunkowe, finanse — w ich świecie dorastał i choć był to brutalny świat od którego uciekł z Anglii do Skandynawii, to czuł się bezpiecznie w jasności transakcji relacji. Bez skrępowania oznajmiał pacjentom za co mu płacą i ile czasu im pozostało do końca wizyty. Bez słowa protestu przyjmował koperty z gotówką od jarla Bergdahl i z uśmiechem negocjował zapłatę za gościnne wykłady na Kenaz. Mógł zrozumieć i oswoić ludzką wdzięczność ilekroć była długiem, jak najdalszym od dyskrecji czy aury selkie (ku jego uldze, Eira zdawała się stosunkowo obojętna na jego urodę — powściągał starannie aurę w jej obecności, ale nie dało się jej zdusić całkiem — ale czasami zastanawiał się, czy gdyby był normalny to w ogóle znosiłaby jego towarzystwo). O wiele trudniej przychodziło mu pogodzić się z niuansami wymykającymi się chłodnej logice — z tym, że w obecności Eiry nie boi się powiedzieć o sobie nieco więcej niż zazywczaj; albo z tym, że przy Isli jest w stanie przespać noc poza domem. Zaufanie czy przywiązanie nie były słowami, których chciał używać i których ciężar chciał poczuć, więc wygodniej było o tym nie myśleć.
    - Czasem nie widzę nic, choć bym chciał. A czasem słyszę każdego na ulicy, nawet jeśli... to przytłacza. Opaska daje gwarancję, że dar nie zadziała, ale choć mogę się szkolić i ćwiczyć, to nigdy nie mam pewności kiedy zadziała. Zobaczyłem w cudzych umysłach zło i zepsucie, które podejrzewałem  — ale i więcej dobra, niż sądziłem, że istnieje. - dodał cicho, pierwszy raz opowiadając komuś o Darze tak szczerze — wyjaśnienia, które serwował innym pacjentom w odpowiedzi na ich wzrok zawieszony na opasce były bardziej wyreżyserowane. Przez myśl przemknęło mu, że być może inni spodziewaliby się w świecie dobra i byli zaskoczeni złem, a on miał odwrotnie — ale nie czuł potrzeby ukrycia tego przed Eirą.
    Prawie wyciągnął do niej rękę, gdy wspomniała wypadek, ale roztropnie cofnęła wtedy własne dłonie i sięgnęła po papierosa, uniemożliwiając im nierozsądne przekroczenie granicy wsparcia. Słowami — tak. Dotykiem — nie. Mieli przecież niepisane zasady.
    - Nie przejrzałabyś myśli trolli - zaczął łagodnie, być może tłumacząc jej oczywistość, ale nieco zaalarmowany możliwością, że mogła w to wierzyć. Zwierzęcoustni widzieli zwierzęta i istoty inaczej niż galdrowie, właśnie to narażało ich psychikę na ryzyko. Czy gdyby posiadła Dar, słyszałaby myśli węży? - ani skał. - dodał cieplej, by próbę pocieszenia (która uwłaczałaby jej godności) obrócić w żart. - A żaden dar nie pozwoli nam skuteczniej zajrzeć wgłąb siebie. - zakończył ciszej, nieco gorzko. Kiedyś sądził, że możliwość przejrzenia cudzych intencji pozwoli mu przegnać z duszy własne lęki. Mylił się i choć wygodnie byłoby usprawiedliwić tą pomyłkę nieprzewidywalnością Daru (nie przejrzy w końcu cudzych intencji zawsze, ze stuprocentową pewnością), to w głębi serca wiedział, że strach nie zniknąłby nawet gdyby odczytał myśli całego świata i schował foczą skórę w niedostępnym bunkrze. Skinął lekko głową, gdy wspomniała o resztkach swojej godności i pewnie powinien urwać na tym poważnym akcencie, ale nie mógł się powstrzymać:
    - Uważasz, że mnie odziera z resztek godności? - błysnął zębami w uśmiechu, celowo nadstawiając się tym żartem na każdą odpowiedź. Wiedział, że jego pobudki w poszukiwaniu Daru nie były szlachetne, choć być może reszta świata myślała inaczej. Ale Eira nie była resztą świata, więc jej zdanie w tej kwestii go nie zrani. Chyba.
    Zraniła go za to — chyba,  bo nie była to do końca rana, a raczej wytknięcie jego własnej nieuczciwości — gdy zarzuciła mu strywializowanie własnego pytania. Zrobił to. Nie chciał konfrontować się z tym, co u niego, ale faktycznie to zrobił. Zacisnął na moment usta w wąską kreskę i obydwoje mogliby urwać na tym temat, zirytowani, ale zdolni przejść nad tym dalej.
    - Spotykam się z nią od sierpnia. - to brzmiało lepiej i prawdziwiej niż od roku. Wolał nie myśleć o tym, że niedługo minie rok. - Czasami. - co tydzień. - Ale nie będzie z tego żadnej przyszłości - bo nie może być, dziesięć miesięcy z jedną kobietą to i tak za długo - bo jej rodzina mnie nie znosi. - Viggo był jej jedyną rodziną i ta norka naprawdę zdawała się go nie znosić. Nie okłamałby Eiry, więc ubrał rzeczywistość w wygodną prawdę. - To faktycznie... dłuższy czas jak na zapomnienie i nie wiem co mnie podkusiło, by ją jutro zaprosić. Właściwie to czekam, aż się mną znudzi. Jest... młodsza. - podniósł wzrok, zastanawiając się, czy Eira go za to oceni. Dziewczyna, z którą widziała go w barze też była młodziutka, ale jedna noc to co innego. Zrozumienie, jakie zobaczył w jej oczach gdy przywołał tamtą sytuację nieco go pokrzepiło. Liczył na to, że w kwestii Isli jest równie rozsądny i ostrożny jak w tamtych anonimowych spelunach.
    Odwzajemnili swoje półuśmiechy i na moment było nawet przyjemnie, ale potem powrócił temat jej choroby. Rzadko (już, przed laty było inaczej) czuł się przy Eirze jakby stąpał po tafli lodu, ale manewrowanie wokół iskrzycy sprawiało czasem, że to uczucie wracało. Nie było tu dobrych taktyk ani odpowiedzi, była tylko nieuchronna i posępna rzeczywistość choroby, a Eira jak zawsze chciała być (na siłę?) silna.
    - Z godnością to nie to samo co bez sprzeciwu, albo bez... poszukiwania rozwiązania. - zaprotestował, bo cisza stała się mniej ciężka gdy zaczęli rozmawiać o Nornach zamiast o uczuciach. - Niektórych wyroków nie rozwiążesz - zgodził się gorzko, wspominając skórę w skrzyni i psychiatryczną diagnozę lęków, które go nawiedzały. Podobno mogą złagodnieć (jakoś tego nie zrobiły), ale nie znikną. - ale to nie znaczy, że nie możesz czuć buntu czy złości. - zdusił inne słowa cisnące mu się na język, zbyt okrutne: jak możesz uznać, że przewidziały dla ciebie chorobę, ale nie pomyśleć o tym, czy zawyrokowały śmierć twojej przyjaciółki? Konsekwencja we własnych wnioskach zdjęłaby z Eiry część poczucia winy, a mimo wszystko Bergadhl masochistycznie przyjmowała na sobie nieuleczalny wyrok, zarazem odmawiając sobie spokoju sumienia. Frustrowało go to, ale nie rozwiążą tego ani w jedną sesję ani gdy juz zdążył ją rozdrażnić tematem choroby (i nie tylko).
    Otworzył oczy (no, oko) szerzej gdy się roześmiała. Ciężko, ale w ustach Eiry Bergdahl śmiech i tak brzmiał jak niesamowita anomalia i wyjątkowy dar dla rozmówcy. Nie miał serca nawet wnikać, uśmiechnął się po prostu, rad, że wciąż jest do tego zdolna i że jakimś cudem zdołał ją rozbawić (nawet własnym kosztem).
    - W takim razie opłaca mnie nawet nie wiedząc, że nie rozmawiasz ze zwierzętami? - żartobliwie chwycił ją za słówka, słysząc, że węże milczą, ale jego spojrzenie pozostało czujne i posmutniało. Niektórzy psychiatrzy uważali, że dla zwierzęcoustnych zdrowiej jest przez jakiś czas nie rozmawiać ze zwierzętami i spędzać więcej czasu w ludzkim świecie (tylko czy poza nim, rodziną i klientami, Eira spędzała z kimkolwiek czas w ludzkim świecie?). On w swoim doktoracie poddał to w wątpliwość — nagłe urwanie więzi ze zwierzętami może być dla galdra równym obciążeniem jak nadmierne rozmowy z nimi. - Powiedz im, że to nieludzko tak milczeć. - mruknął, celowo żartując grą słów. - Ale i tak nie zrozumieją. - westchnął. - Myślisz, że nowy wąż lub gatunek mógłby być bardziej rozmowny? - zagaił, udając, że wcale nie podsuwa jej pomysłu na kupno kolejnego węża.
    Widzący
    Eira Bergdahl
    Eira Bergdahl
    https://midgard.forumpolish.com/t3776-eira-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3782-eira-h-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3784-snhvithttps://midgard.forumpolish.com/


    Pozwoliła mu mówić. Obserwowała również bacznie zmiany, zachodzące na jego obliczu - o ile jakiekolwiek jej ukazywał. Szukała też znaczeń wśród gestów i postury - tak samo, jak to czyniła ze zwierzętami, gdy badała ich behawior. Nie dlatego, że chciała mu umniejszyć. Tego bowiem była nauczona od małego. Szukania wyłomów, przewagi oraz wzorców. Nie pozwalania, by cokolwiek jej umknęło, bowiem to właśnie od detali mogło zależeć wszystko. I zależało, czego nauczyła się w nader bolesny sposób. Ten ostateczny i nieodwracalny. Całe życie spędziła wśród flory i fauny, z ludźmi nie mogąc znaleźć wspólnego języka. Być może ludzie przemawiali zbyt prosto?
    — Większość uważa, że trolle nie mają zbyt wiele do przejrzenia — sapnęła, na wpół rozbawiona, na wpół zniesmaczona. Nie żeby poznała je od zupełnie odmiennej strony, jednak stare podania i teksty widziały w nich coś więcej. To nowy świat ludzi strywializował je i sprowadził do roli głupkowatych siłaczy. Wiele z tamtego świata i czasu, gdy bogowie kroczyli wśród ludzi pod rozmaitymi postaciami, zostało bezpowrotnie pogrzebane. Nawet dla galdrów.
    — Co nie zmienia faktu, że bynajmniej: dar nie odziera cię z godności — zaprzeczyła nieco poważniej niż - być może - powinna. Jakby chciała przeniknąć swobodę, w jakiej Vestergaard obtoczył głoski i zapewnić o czymś, o czym zapewnić zwyczajnie powinna.
    — Dla mnie samej, między całym tym lękiem i strachem, byłby to przejaw desperacji. Szukałabym wiedzy i władzy z całkowicie nieodpowiednich pobudek. Można by dyskutować czy chęć zwiększenia potęgi to także właściwy powód, ale czyż nie po to żyjemy? — Wzruszyła ramionami, by zaraz przepchnąć słowa w głąb gardzieli wespół z kwaskowatym dymem.
    — Na twoim miejscu zapewne zrobiłabym to samo.
    Przyznała po kolejnej chwili ciszy, jakiej pozwoliła zalec, gdy sama tworzyła kręgi z wypychanego z płuc dymu.
    — Gdyby nie okoliczności, sama bym spróbowała. — Ale nie widziała sensu ani zysku. Już jej własna zdolność drenowała ją w niektóre tak bardzo, że przez kolejne dwa spała, dochodząc do siebie. Być może była w tym samotna bądź… inna, ale po całym dniu pracy ze stworzeniami, korzystając z daru, czuła się, jakby przebiegła maraton, jednocześnie będąc w najwyższym skupieniu przez cały dzień. Przesycona bodźcami, odczuwając niemal organicznie każdy dźwięk. Choroba nasilała się wówczas niemożebnie, a głowa sprawiała wrażenie, jakby sam bóg burzy i piorunów próbował rozpłatać ją od środka Mjǫllnirem.
    Od samych wspomnień, poczuła ciężar, jaki osiadł ołowiem prawdy na jej barkach. Dlatego też z niejaką ulgą przyjęła zmianę tematu, wiedząc zarazem, iż to właśnie to niełatwe powinna pokonać.
    — Na szczęście spotykasz się z nią, a nie jej rodziną — zauważyła, a pysk gadziny wypełniły gorycz i kwasota. Żar tuż za moment niebezpiecznie zagrzał usta, a ona - jak ta ćma - romansowała z możliwością poparzenia.
    — Nie brzmisz zbyt entuzjastycznie. — Popatrzyła na rozmówcę, mrużąc przy tym oczy.
    — A jednak zabierasz ją gdzieś indziej aniżeli tylko bar i pielesze jego konsekwencji. — Wyciągała własne wnioski, sugerując, iże może mogło wyjść z tego coś więcej.
    — Młodsza? — Chwyciła jedną z informacji i przez moment zdawała się smakować. Zapewne chociaż pomyślała o tym, jak bardzo młodsza była, lecz nie spytała.
    — Być może wleje w ciebie trochę swobody i życia — lekkość rozbawienia ponownie wygładziła ostrość rysów. Dopiero w takich chwilach dostrzegała w Vestergaardzie to, czego na co dzień widzieć nie chciała. Tę osobliwą… Aurę? Przyprawę w obejściu, przez którą psychiatra nie pozwalał odwrócić od siebie wzroku. Zawsze starała się to wypierać, nie patrzeć na niego w ten sposób, a jednak istniały chwile, gdy coś w nim przywodziło jej na myśl nieodparty urok kojarzony przez nią z drapieżnikiem. Nieodpartą siłę zjawiska, któremu trudno było stawić opór.
    Odwróciła spojrzenie i dźwignęła się z miejsca. Spacer poniósł ją kawałek dalej, lecz wciąż nie za daleko, by nie mogli się słyszeć bez podnoszenia głosów. Nie patrzyła w jego stronę, choć była to walka trudna i nierówna. Ze wszystkich sił starała się również nie dać po sobie niczego poznać. Nie mogła. Wówczas wszystko mogłoby zostać zniszczone.
    — Wiem, Henriku — imię samo wykwitło na ozorze i zyskało pełni, której nie powinno mieć. Zatknęła więc peta z powrotem i niemal pożarła, choć wciąż się tlił. Może wówczas odzyskałaby nad sobą kontrolę. Zrzucała jednak to wszystko na karb zmęczenia i potrzeb, które - najwyraźniej - musiały zostać zaspokojone. Jej gniew zawsze znajdował jedno ujście.
    — Ale nie umiem ich odczuwać. Próbowałam, bogowie mi świadkami, że tak było. Ale są rzeczy, z którymi jestem zwyczajnie pogodzona. Inne, natomiast, kąsają mimo upływu czasu. Być może dlatego, że nie potrafię wybaczyć samej sobie. — A, pomimo całej swej zajadłości, potrafiła wybaczać - gdy wymagały tego okoliczności. Nawet jeśli przenosiła w ten sposób odpowiedzialność na własne ramiona.
    W temacie węży odnalazła resztkowy spokój. Ochłap, który szturchnął zmęczoną jaźń ciepłym skojarzeniem. Uśmiechnęła się, co dało się usłyszeć w jej głosie.
    — Myślałam o tym. Już nawet wiem, czym będzie mój kolejny nabytek. — Nie zdradziła jednak nic więcej. Miast tego, zadała inne pytanie, być może nawet stanowiące swoiste zaproszenie?
    — Powiedz, nie zastanawiałeś się nigdy, jak by to było, zajrzeć do moich myśli? Poznać samo źródło zamiast czerpać z niedoskonałych słów, jakie nie zawsze oddają to, co opisują?
    Dopiero wówczas na powrót zwróciła się ku rozmówcy. Przelotnie zajrzała mu w ślepia, by następnie rozproszyć swój wzrok po jego obliczu. Tak było prościej.
    Widzący
    Henrik Vestergaard
    Henrik Vestergaard
    https://midgard.forumpolish.com/t3778-henrik-vestergaardhttps://midgard.forumpolish.com/t3781-henrik-vestergaard#39319https://midgard.forumpolish.com/t3783-fala#39330https://midgard.forumpolish.com/f83-henrik-vestergaard


    Obserwowali świat — w tym ludzi, siebie nawzajem — zbyt uważnie, jakby wyniesione z przeszłości blizny skłaniały ich do takiej obserwacji i miały rozjątrzyć się w razie przeoczenia. Obserwowali, bo się bali; ale obserwowali też, bo potrzebowali kontroli. Henrik zdążył się dowiedzieć tego o Eirze, choć (być może nieco nazbyt na wyrost) uspokajał się tym, że pieniądze jej ojca i ich klarowny układ kupują jej tą kontrolę. Widywali się regularnie, ale tylko gdy chciała. Opowiadała mu o sobie, ale tajemnica lekarska związała mu usta. Chyba ufali sobie, ale miało to być zaufanie kontrolowane, profesjonalne. Samemu nie powiedział jej wprost o tym, że potrzebuje kontroli w każdym aspekcie życia, ale mogła to wywnioskować przez wiele lat znajomości i wiedziała, że potrzebuje jej jako psychiatra. Mogła domyślić się, że to pragnienie pchnęło go dalej, ku darowi Odyna.
    - A mają wiele do powiedzenia? - przechylił lekko głowę. Więcej niż węże? W teorii wiedział, że nie powinna obserwować ludzi równie badawczo jak fauny ani spędzać ze zwierzętami więcej czasu niż z ludźmi. Czułby się jednak hipokrytą, zabraniając jej tego. Granica między szaleństwem a po prostu Eirą była cienka i chciał ustrzec Bergdahl przed jej przekroczeniem, ale zarazem nie chciał zmieniać jej na siłę. W końcu nie radził sobie z samym sobą podręcznikowo, a zabraniając Bergdahl przeżywania życia po swojemu, musiałby prędzej czy później dojść do logicznego wniosku, że jego pusta sypialnia i pusty dom i puste życie wcale nie są zdrowe. Ale były przecież konieczne.
    - Dziękuję. - spoważniał, słysząc jej zapewnienie. Nie prosił ją o nie, a kurtuazja go nie wymagała, wydawało się więc podwójnie cenne. - Rozumiem. - dodał, słuchając o jej decyzji. Niewidzalny ciężar zelżał, jakby dar Odyna nie był już mieczem Damoklesa nad ich głowami ani skazą na ich znajomości. Pewne wyrzuty sumienia pozostaną, ale cieszył się, że poruszył ten temat. - Nie zaglądam w twoje myśli, ale odkąd słyszę cudze, możliwe, że... rozumiem cię lepiej. Zwierzęcoustność. Niemożność zagłuszenia bodźców. - nie musiał jej o to pytać ani się upewniać, o sposobach radzenia sobie z nadmiarem bodźców rozmawiali od lat. Myślał wtedy, że to rozumie, bo przez lata nie mógł uciec od towarzystwa ojca i jej i posiedzieć w samotności. Dopiero używanie daru pokazało mu jednak, czym jest prawdziwe przebodźcowanie. - Mogę je całkowicie zagłuszyć opaską, rzecz jasna. Ale - zniżył lekko głos, jakby wyznawał jej wstydliwy sekret, choć przecież widział to każdy, kto wpadłby na niego na mieście - wtapiając się w anonimowy tłum jej nie używam. Mógłbym uciec od hałasu, czasami nawet bym chciał, ale wolę… wiedzieć. Wolę, choć nie potrzebuję. - zerknął na Eirę, zastanawiając się, czy byłaby w stanie to zrozumieć czy może mówi od rzeczy.
    - Czy kiedykolwiek da się zignorować kwestię rodziny? - wzruszył lekko ramionami, widząc żar przy kąciku ust Eiry, ale dzięki opasce nie wychwytując w żaden sposób jej goryczy. Uniknął tematu, bo Viggo prawie nigdy nie zostawiał go z Islą całkowicie samych, ale przecież w jego słowach była też szersza prawda. Eira mogła w barach przedstawiać się samym imieniem, ale nigdy nie mogła pewnie uciec od myśli o ciężarze własnego nazwiska — a on nie mógł uciec od znajomości jej tożsamości i sakiewki jej ojca i nawet gdyby poznał ją w barze, a nie na studiach i terapii, klanowa przynależność tkwiłaby między nimi. Samemu często myślał z kolei o tym, że choć jego rodzina nie żyła albo zaginęła, to już zawsze będzie widział w lustrze oczy swojego ojca i czuł na plecach jego oddech i przez to nigdy nie będzie mógł dać szansy ani Isli ani nikomu innemu. Skrzywił się z lekką irytacją (być może zirytowała go myśl o tym, dokąd nieuchronnie zmierzała przygoda z niksą), gdy zaczęła drążyć.
    - A jednak, ale to czy wyjdziemy poza bar przecież nie zmieni końcowego rezultatu. Może martwię się trochę, bo jest młodsza, - nie sprecyzował ile, ale ton wskazywał na to, że sporo - ale... -  wzruszył ramionami. Układ był jasny. - Nie. - uciął jeszcze prędzej, gdy Bergdahl zaczęła mówić o swobodzie i radości życia. Jego rysy twarzy chyba na moment złagodniały na wspomnienie pływania nago w fińskim jeziorze i chlapania się wodą i konkursu w skokach z pomostu i tych wszystkich rzeczy, których nie miał szans zrobić jako chłopiec i na które nie odważył się w dorosłości aż do poznania Isli — ale po chwili się opanował i zmarszczył lekko brwi. - Nie powinna. Może na chwilę, ale swoboda nie może rozlać się na całe moje życie. - wyjaśnił prędko, łudząc się, że poukładana Eira to zrozumie. Tęsknił za chwilami beztroski w Finlandii, ale musiał jasno je rozgraniczać od swoich masek i samokontroli; bo nieokiełznany chaos zagrozi wszystkiemu. Nie był nawet jeszcze świadomy, że samo wspomnienie chwil szczęścia mogło odbić się w jego aurze; niebezpiecznie przyciągać wzrok Eiry do jego twarzy, zmącić jej w głowie i zniszczyć wszystko między nimi. Czuł się przy niej tak dobrze właśnie dlatego, że nie dawała po sobie poznać jak wpływa na nią jego aura, a on naiwnie łudził się, że być może wpływa słabo albo wcale, albo że zdążyła się z nim oswoić, albo że profesjonalizm gwarantuje im bezpieczne mury. Dźwięk własnego imienia powinien go nieco zaalarmować (rzadko go używała), ale był rozproszony nieprzyjemnymi myślami o konsekwencjach zaproszenia Isli na Midsommar i nie czytał przecież Eirze w myślach. Dlatego jedynie podniósł wzrok i uśmiechnął się blado.
    - Nie umiesz czy nie chcesz? - podchwycił, gdy wrócili do tematu życia Eiry. - Jeśli nie potrzebujesz buntu czy złości, to w porządku. Ale niektóre emocje są nam potrzebne, a wypieramy je tak starannie, że... wybuchają nazbyt gwałtownie. - jak jej wyobrażenia o agresji, o których opowiadała mu przed paroma laty i za które jej nie potępił. Jak jego lęk, tłumiony przez prawie dekadę i niemożliwy do okiełznania teraz. Dla niego było już za późno, ale nie chciał dla niej takiego losu — choć dla jej przyjaciółki było za późno, to Henrika interesowała głównie Eira, a nie fantom osoby już straconej dla świata.
    - Zdradzisz jaki będzie? - zagaił w kwestii węża. Blady uśmiech spełzł z jego twarzy i ustąpił namysłowi, gdy zadała mu pytanie — możliwe do zbycia, ale kontekst rozmowy domagał się szczerości.
    - Zastanawiałem się. Bywasz... nieprzenikniona i pomaga to z innymi pacjentami. - przyznał cicho. - Ale nie chciałbym tego. Jest... prościej, gdy poznaję kogoś posiadając dar, gdy daję mu wybór. Używanie go na osobach, które znałem wcześniej rodzi komplikacje. - choć robił to, więc nie wyparł się tego. Jedyną osobą, którą tak konsekwentnie przed tym chronił, była Eira. - Ale staram się nie czuć pokusy, bo szczerze podarowałaś mi wiedzę o rytuale. Dług nie do spłacenia, ale jego częścią może być choćby prawo do twoich sekretów.  Daję pacjentom wybór, ale potrafię przekonać ich do słusznego wyboru. - manipulacja, nawet subtelna, potrafiła ich przekonać. - Na ciebie nie chciałbym wpływać, więc świadomie nie poruszam tematu. A ty, zastanawiałaś się jakby to było? Nie chcę pozbawiać cię wyboru całkowicie, jeśli kiedyś zechcesz, jeśli ułatwiłoby to coś w tematach, o których milczymy lub rozmawiamy... mogę ją zdjąć. Ale nigdy z mojej inicjatywy, musiałaby wyjść od ciebie. I nie dzisiaj. - bo nic dobrego nie wyniknęłoby dzisiaj z pochopnej decyzji. - Dziś jestem o ciebie spokojny. - dodał cicho, jako obietnicę optymistycznej konkluzji tego spotkania. Jestem spokojny i jarl też będzie. - Ale powinniśmy zejść ze słońca. - lecząc jej psychikę, nie mógł narażać dalej jej oczu.
    Widzący
    Eira Bergdahl
    Eira Bergdahl
    https://midgard.forumpolish.com/t3776-eira-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3782-eira-h-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3784-snhvithttps://midgard.forumpolish.com/


    Dało się dostrzec, że siły z wolna ją opuszczają. Na obliczu wykwitł łagodny, ledwie dostrzegalny grymas uśmiechu, który w swej naturze zwykle oznaczał koniec rozmów. Tego typu spotkania niekiedy drenowały ją z energii, choć akurat to było zaledwie zwieńczeniem dnia spędzonego pośród tłumów i niekończącego się zgiełku brzęczącego swym wibrato pod skórą.
    Nie wtrącała się, gdy mówił. Nie nabierała nawet powietrza, by chcieć cokolwiek zaznaczyć. Rozmowa gładko przeszła w monolog, a ona przez kilka chwil reagowała już tylko spojrzeniem. Wpatrywała się w znajome (a zarazem całkiem obce) oko, próbując rozszyfrować czy pod opaską ujrzałaby coś innego. Bynajmniej nie pod względem morfologii, lecz wyrazu. Prawdy ukrytej pod mrugnięciami powieki. A kiedy rozmówca podziękował - mimo iż wcale przecież nie musiał - skinęła w odpowiedzi; w niemym porozumieniu, które istniało między nimi pomimo okoliczności, w jakich się niegdyś zetknęli.

    Tkwiąc tak w nieznacznym oddaleniu, przerwała wydeptywanie lichej ścieżki. Zatrzymała się przed psychiatrą i po raz kolejny sięgnęła po papierośnicę. Niezmienny obrządek rozpoczął się od nowa: kciukiem podważyła wieko, które ustąpiło z głuchym, cichym szczękiem. Uniesiona pokrywa schwyciła zbłąkany promień mgławego, resztkowego światła i rozproszyła go, godząc w niepokojąco jasne oczy. Smukłe palce przesunęły nad powierzchnią schludnie ułożonych cygaretek, chłonąc zimno emanujące od metalu. W końcu ze wprawą wysunęły jedno ze źródeł nałogu i zatknęły je między nieco asymetryczne wargi. Benzynowa zapalniczka wypluła płomień, a dalej głęboki wdech wygładził ciszę.
    — Swoboda bywa przewrotna, prawda? — podjęła, podpierając trzymające cygaretkę ramię na tym drugim, wspartym w poprzek, tuż pod łukami żeber.
    — Wielu się wydaje, że samokontrola nas więzi. Że nigdy przez nią tak naprawdę nie żyjemy — kontynuowała, a ton przenikała ledwie słyszalna gorycz.
    —  Nie biorą pod uwagę, że te ołowiane kajdany nie są dla nas, a dla nich.
    Nie zdradziła, do czego konkretnie piła, choć zapewne miała na myśli naturę takich jak oni. Wiecznie chowającą coś przed światem: w jej przypadku granice obłędu oraz gwałtowny afekt, o który przecież trudno było ją podejrzewać. Surowa powierzchowność zdawała się jej stateczność tylko pogłębiać.
    — Niewiele mam sekretów, których nie znasz. Dla ciebie wgląd w moje myśli byłby zaledwie nadaniem faktury. Nie mam wśród nich nic godnego ukrycia. —  Wzruszyła ramionami. Prawdą było, że wiedział o niej niemal wszystko, zaś w oćmie istniały drobne detale, nie mające zapewne większego znaczenia. Mogłyby nieco skraść bądź nadać jej koloryt - to wszystko. Bergdahl nie była niezwykła - była, za to, narzędziem w rękach klanu. Inwestycją, która się nie zwróciła.
    —  Zaś co do węża — zaczęła, by zaraz przerwać i wypchnąć z płuc kolejną porcję dymu.
    — To zamierzam skręcić w nieco inną stronę. Poszukuję orma.

    Na sugestię o zejściu ze słońca tylko niemo przytaknęła. Kiwnięcie łba nie niosło wielkiej wagi, a jedynie potwierdzało oczywistość. Nie spieszyła się z wypaleniem cygaretki do końca. Silnie miętowy dym kąsał płuca i nozdrza, a przynajmniej połowa suszu zwyczajnie się stliła, oddana powietrzu.
    — Czas na mnie, Henriku. Mam dziś jeszcze nieco pracy w rezerwacie — poinformowała wkrótce, jak tylko żar ogrzał wargi, zbliżając się do nich niebezpiecznie. Zgniotła niedopałek o wieko papierośnicy i skryła go w jej wnętrzu, ignorując ich ilość, jaka namnożyła się podczas dzisiejszej rozmowy.
    — Dziękuję. Jak zawsze — dodała, po czym zebrała swoje rzeczy. Zatrzymała się jeszcze i popatrzyła na psychiatrę, by wnet ruszyć w kierunku, z którego przyszła. Tylko spojrzała przez ramię czy tamten zamierzał jej towarzyszyć w drodze powrotnej.

    Eira i Henrik z tematu



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.