Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Wilk i Owca (A. Mortensen & E. Munch, marzec 1997)

    3 posters
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Wieczorny wietrzyk subtelnie i nienachalnie targał blond włosy, w jego podmuchach czuło się ciepło, te przyjemnie muskało twarz, studząc rozgrzane, od niedawnego wiosłowania policzki przemytnika. Wiosna, jej nadejście, było wyczekiwane zwłaszcza, przy ciągnącej się od miesięcy srogiej zimie. Dawała oddech i budziła przyrodę do życia, a te jak zwykle pierwsze pojawiło się w dolinach i na nizinach, w górach dalej zalegał śnieg, chociaż na przełęczach widziano już jej pierwsze znaki to jednak głupcem ten, co zignorowałby nieprzewidywalność pogody, w swych kaprysach będącą częstokroć bardziej złożoną, niźli nawet najbardziej próżna kochanka. Nic jednak nie sprowadzało młodzieńca w góry, wręcz przeciwnie, jego droga kierowała się ku wodzie, tej po bezkres zdawać by się mogło ciągnącej się, poza horyzont.
    Szczęście wypisane na twarzy, było za sprawką wyjątkowo przychylnych wiatrów i aury wczesnowiosennej, co ponure dni szarości i chłodu przegnała. Radość ta trwała pomimo ryzyka pracy, jak wiadomo, przemyt nie należał do najbezpieczniejszych form zarobku, niezwykle łatwo w tym fachu, było o przysłowiową kosę pod żebra i hop za burtę, a tam już na dnie rybki i kraby z mięska oskubią ciało głupca patentowanego. W tym zawodzie należało mieć nosa i zmysł przetrwania, którym pułapki, zdrady i zasadzki kruczej wyczuje się na odległość, bo póki na morza środku łajba się znajduje poczucie bezpieczeństwa i swoista beztroska króluje, pamiętać jednak należy, by ta nie zaślepiła oczu, by kulą u nogi nie była, gdyż o śmierć jest tak łatwo i to na każdym bez mała kroku.
    Pływał po morzach i oceanach już od wielu lat, za dzieciaka poznał prądy i pływy większości istotniejszych fiordów Norwegii. Czuł się w tym wąskim paśmie umiejętności wybitnie dobrze, jakby móc stwierdzić, że robi to co w istocie kocha. Miłości ta trudna i pełna poświęceń w chwilach takich jak ta rekompensuje wszelkie nieprzyjemności, kiedy to słońca ognistopomarańczowy talar chowa się za koronami ośnieżonych gór, gdy żagle zwijane ostatkiem sił łopoczą na słabnącym wietrze, kiedy na granatowe niebo występują powoli gwiazdy, wpierw nieśmiało, lecz z każdą chwilą liczniej rozsiewając się po kopule niebieskiej. Tak olśniewająco błyszcząc, na spokojnych wodach fiordu odbity, niby w zwierciadlanej tafli. Niewielki, a smukły snekkar przecina ten obraz, cichutko i dyskretnie podpływając ku przystani, tuż nieopodal starych magazynów, gdzie patrole kruczej są tak rzadkie z przyczyn, a jakże czysto olewatorskich. Dzięki temu ludzie tacy jak on mają możliwość zarobku, prawdziwa furtka dla handlarzy zakazanych przez prawo przedmiotów i artefaktów. Krótko mówiąc, niech żyje przestępczość zorganizowana.  
    Umówione miejsce z klientem, było oazą bezpieczeństwa Mortensena, niegdyś wyświadczając przysługę właścicielowi, a później będąc częstym gościem lokalu, zyskał na zaufaniu, stąd brała się lojalność idąca w obie strony. Szereg pomniejszych zleceń, w których marynarz wykorzystywał przemytnicze sztuczki w zamian za schronienie, dach nad głową i wyżywienie. Nie było to najporządniejszy lokal po tej stronie miasta, ba nawet z czystością mieli tu poważny problem, lecz jedzenie było syte, choć tłuste, a piwo, nie było najgorsze, pijał gorsze.
    Zleceniodawca dość lekceważąco i od niechcenia opisał odbiorcę pakunku, a treść opisu zdawała się raczej odpychająca, niźli przyjazna szerszemu otoczeniu, stąd też błękit oczu przemytnika szukał, wśród nielicznej klienteli lokalu tego, który najbardziej będzie mu odpowiadał. Za punkt dość charakterystyczny obrał oczy oraz długie poszarpane włosy, stwierdzenie padające z ust klienta sugerowało irytujący styl bycia do tego stopnia, iż po kilku sekundach konwersacji odczuwało się przemożną chęć mordobicia. Trudny charakter, jak widać, był cechą wspólną dla ludzi spod ciemnej gwiazdy. Gdy przy szynkwasie dostrzegł mężczyznę odpowiadającego opisowi niespiesznie, acz ostrożnie pokonał odległość ich dzielącą.
    Egon Munch? – zapytał ściszonym głosem.
    Ślepcy
    Egon Munch
    Egon Munch
    https://midgard.forumpolish.com/t872-egon-munch#4667https://midgard.forumpolish.com/t905-egon-munch#4674https://midgard.forumpolish.com/t906-kasjmirull#4682https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch


    Wczesna wiosna owijała się oślizgłymi, żółtymi promieniami słońca wokół całego miasta, wyzwalając w mieszkańcach pierwsze, ułudne poczucie ulgi, która rozkurczała stęsknione za ciepłem serca mirażem nadziei, że marzec w jakiś sposób przyniesie za sobą zmiany – on tymczasem nie był w stanie uwierzyć, że to, co widział na twarzach przechodniów, naprawdę było radością, jakąś obcą i niezrozumiałą formą wiary, że wyłoniony z oparów nocy Midgard mógłby tak po prostu, za sprawą cieplejszego podmuchu wiatru, przeobrazić się w obfitą, bezpieczną oazę, za jaką małodusznie wciąż chciano go uważać. Podczas gdy główne arterie spływały zatem pozłotą bezmyślnego optymizmu, wąskie, kręte drogi w okolicach portu, tam, gdzie za starą rzeźnią zaglądały tylko oczy, które dobrze wiedziały, czego szukają, przedwiośnie broczyło ulice rozmokłym szlamem, brudnym, tęchnącym marasem, zalegającym we wklęsłościach bruku ciemnymi kałużami – kiedy szedł przed siebie, nie zważając na błoto, które zostawiało brunatne plamy na jego nogawkach i zasychało na sztywnym materiale butów, wydawało mu się, że czyste niebo i słońce błyszczące jasnymi refleksami na pomarszczonej tafli zatoki były o stokroć bardziej nieznośne, niż ponura, zimowa inercja, sprawiająca, że miasto kostniało, kurcząc się pod otaczającym je cieniem nieprzerwanej, polarnej nocy.
    Gdy dotarł pod próg szemranego lokalu, panujący na dworze gwar cichnął już i dławił się pod rychłą zapowiedzią zmroku, wciąż jeszcze przedwczesną wobec ludzkich pragnień, naiwnych i ogłupiałych przeświadczeniem, że jasność dnia mogła uchronić ich od przyczajonego w mieście niebezpieczeństwa, zatrzymać zachłannie sięgające ku kieszeniom dłonie, obłaskawić zaklęcia spływające ciemną smołą po zwilgoconym rozkoszą języku, stępić ostre kły zagrożenia, które, wbrew nietrafnym, infantylnym przeczuciom, nie zasypiało przecież nigdy. Pchnął ciężkie, drewniane drzwi przybytku, wślizgując się do środka jak zjawa, pochłonięty zaraz zgęstniałą melasą panującego wewnątrz półmroku, który dopiero w jednym z opustoszałych, przycichłych kątów na samym skraju lady rzucił na jego twarz mozaikę bezkształtnych cieni, układających się lunulą pod bursztynami przenikliwego spojrzenia, nieruchomego jak dwa nieoszlifowane jantary, inkrustowane w blade płótno twarzy. Wsparł dłonie o brzeg pustego stołu, a w pożółkłym świetle lampy uwypuklone bielą blizny na jego ciele zdawały się okrążać oba nadgarstki jak kajdany – był przyzwyczajony do dusznego, zatęchłego półświatka brudnych barów, które, wbrew swojej plugawej opinii, często okazywały się bezpieczniejsze do prowadzenia tego typu interesów, niż którekolwiek z pozornie niepatrolowanych miejsc w głębi miasta; ostatnio nawet Przesmyk, którego kręty labirynt znał lepiej, niż wyżłobione w umyśle drogi własnych impulsów nerwowych, stał się miejscem podduszonym wzmożoną podejrzliwością straży. Tym razem nie miał jednak na celu przewrotnej rozrywki; zbywał towarzystwo grymasem krzywego uśmiechu, brzydkiego i wyjątkowo cynicznego, jakby spod ostrożnie uniesionych warg miały zaraz wychynąć zwierzęce kły, bez wahania gruchoczące kość promieniową ręki, sięgającej z grubiańską zalotnością do naciągniętego na udzie materiału spodni. Czekał – bardziej jak czuwający drapieżnik, niż zniecierpliwiony klient, chociaż palce prawej dłoni mimowolnie zaciskały się na wnętrzu śródręcza, odciskając w miękkiej skórze zaczerwienione półksiężyce paznokci.
    Z teatralnym znudzeniem obserwował uchylające się drzwi lokalu, błyskając powolnym, przemyślnym spojrzeniem, ilekroć te skrzypiały cicho pod naciskiem klamki bądź mocniejszym pchnięciem wspartego o drewno przedramienia – kiedy do środka wszedł więc młody mężczyzna z połami płaszcza zaciemnionymi wilgocią morskiej wody i jasnym, błękitnym spojrzeniem, wyłowił go z tłumu, śledząc drogę jego spojrzenia pozornie obojętnym, niezainteresowanym wzrokiem; szybko zdał sobie sprawę, że znajdował się bezpośrednio w niewielkim okręgu jego celownika, a realizacja ta sprawiła, że płytko za mostkiem rozniecił się pojedynczy płomyk triumfalnego zadowolenia. Z draczną przeciągłością przełożył jedną nogę przez drugą, odwracając się na krześle i krzyżując z nim linię spojrzenia – ostro i prowokacyjnie, chociaż linia jego ust wykrzywiła się w rozbawionym uśmiechu, unosząc kącik pojedynczym drżeniem potwierdzenia wobec narzuconej mu tożsamości.
    Dobrze ci poszło, byłem przekonany, że znacznie lepiej wtapiam się w ten parszywy tłum… Powiedz, jak szczegółowo mnie opisał? – zwrócił się do mężczyzny nieco zaczepnie, chociaż wyraz jego twarzy uległ zmianie, gdy tylko przymrużył oczy, nie odrywając spojrzenia od jego twarzy; chociaż nie zadał bezpośredniego pytania, intencja jego gestu była oczywista – czy masz przy sobie to, czego szukam?
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Nie musiał szukać potwierdzenia na jego bladej twarzy, te było zbędne. W momencie, gdy poczuł na sobie ciężar, pozornie obojętnego, spojrzenia, te nie odstępowało go od przekroczenia progu lokalu, bursztynowe ślepia błyszczały w półmroku rozświetlanym jedynie światłem nielicznych świec. Wyzierały na niego, przeszywająco, wyczekując tego, co ma nadejść, jak bestia gotowa do ataku. Ograniczone do absolutnego minimum informacje o mężczyźnie, były zlepkiem, tak niechlujnie sprecyzowanych i wybranych treści, iż z początku zadanie dostarczenia, bez omyłki przesyłki graniczyło z wyzwaniem. Dopiero gdy przemytnik na swoją modłę, chcąc uporządkować dane, zaczął zadawać pytania, dostał odpowiedzi. Głównie chodziło o wygląd, tego w pierwszej fazie zapoznania z zadaniem mu wyjątkowo poskąpili, stąd taki nacisk. Świadom, że ślepcy, byli z natury podejrzliwi, jak stara panna, której młodzi zaczynają słodzić. Musiał postępować ostrożnie i cierpliwie, aby nie spłoszyć i jednocześnie nie wzbudzić podejrzliwości, bo dla takich, co do których lojalności nie byli przekonani, nie mieli litości. Ryzyko, było jednakże wliczone w cenę, a świadczone usługi od lat już kilku wyrabiały dobre zdanie, co owocowało. Niemniej jednak bywały momenty, w jakim marynarz obawiał się o swoje życie. Te przychodziły stosunkowo rzadko, ale wystarczająco często, by mieć obraz jako taki tego, że z ludźmi takimi jak Munch, lepiej nie zaczynać. Zrobić swoje i do domu.
    Uśmiechnął się, przyjacielsko, jakby naprzeciw temu co widział, starając się, zachować trzeźwy osąd i nie popadać w odmęty paniki. Obraz ten jednak maski na tyle odpychającej, co intrygującej kusił doprawdy trudno przeoczyć i pomylić tę facjatę z innymi. Był bez dwóch zdań nieobliczalny, a uśmiech, błysk w bursztynowych oczach, mógł być zarówno ostrzeżeniem, co i przyjacielską filuternością.
    Z pozoru tak. – Przytaknął mężczyźnie, chcąc nadać ich spotkaniu, chociaż cień autentycznej rozmowy. – Znikasz w mozaice podobnych sobie szarych i nijakich twarzy. Z pozoru, oczywiście. Bo gdy się przyjrzeć człowiek zaczyna dostrzegać cechy wyróżniające, nawet na tak marnym tle. – Cień inteligencji, przebiegłość i okrucieństwo, to widział, kiedy patrzył mu w oczy. Te były w swym niepojętym dla przemytnika znaczeniu pociągające, do pewnego stopnia całość obrazu psuł widok grymasu na wąskich wargach, krzywizna zębów naznaczonych żółtym osadem i nieprzyjazna aura, jaką emanował. Nie było mowy o pomyłce, człowiek ten był bez wątpienia adresatem przesyłki. Mimo pragnienia, aby odsunąć się od niego, by najchętniej zająć miejsce oddalone na tyle, by odór wydobywający się z każdym słowem, nie docierał do nozdrzy marynarza, przybliżył się. Bez zbędnych gierek wręczył Egonowi przesyłkę, którą wpierw wydobył z kompasu. Owinięta starym papierem, niewielka, ot nawet pokusić się można o stwierdzenie, że był to prezent, została doręczona. – Czy mam, coś przekazać w odpowiedzi? – Odsunął się o pół kroku zaledwie, ale wystarczająco, aby odetchnąć.
    Ślepcy
    Egon Munch
    Egon Munch
    https://midgard.forumpolish.com/t872-egon-munch#4667https://midgard.forumpolish.com/t905-egon-munch#4674https://midgard.forumpolish.com/t906-kasjmirull#4682https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch


    Młody marynarz nie wyglądał na kogoś, kto dobrowolnie brudził dłonie pecyną szemranych interesów – z nieco zagubionym spojrzeniem i wargami układającymi się w swobodny, przyjacielski uśmiech przypominał raczej młodego podróżnika, kogoś, kto wkroczył na pokład statku szukając przygody i nie zauważył węzła kotwicy, owijającego się wężowym uściskiem wokół jego kostki; nie pasował do stęchłego wnętrza baru, którego duszne i ciężkie powietrze pachniało stęchlizną i przetrawionym alkoholem, gdzie zgrubiałe od lin, szerokie dłonie sięgały po wszystko, czego zapragnęły, zaciskając się w pięść na każde, głuche zająknięcie sprzeciwu. Przyglądał mu się z kocią uwagą – jak rozchylał usta, błyskając pobielałym rzędem zębów i sięgał dłonią do kompasu, który otworzył się posłusznie pod naciskiem jego woli, odsłaniając pojemność szerszą jak tylko ta, która rozciągała na okrągłej płytce zaostrzone igły róży wiatrów; pomyślał, że mężczyzna pozostawał być może nieświadomy tego, co tak naprawdę przewoził, owiniętego w zmięty, brązowy papier – przesyłka mogła być wszystkim, drobnym upominkiem obleczonym skromnym, nieimponującym zabezpieczeniem. Uśmiechnął się do siebie blado, prawie z wesołością, choć w jego grymasie wciąż tkwiło coś osobliwego, jakaś drzazga podtrzymująca wykrzywione kąciki w nienaturalnym, krótkim przykurczu.
    Wiesz, jak schlebić człowiekowi. – rzucił ze złośliwym powątpiewaniem, wcinając się w jego słowa, jeszcze zanim miał szansę rozpocząć kolejne zdanie; zsunął lewą nogę z własnego uda, po czym nieznacznie nachylił się do przodu, jakby szykował się do skoku. – Masz szczęście, marynarzyku – wyciągnął dłoń po przesyłkę, ujmując niewielkie, brązowe zawiniątko i przesuwając palcem po jego szorstkiej powierzchni, umyślnie drocząc się z zawartością, wyczuwając znajomy kształt, rysujący się konturem pod cienką fakturą opakowania – że nie ciągnę cię za język. Z pewnością miałbyś wiele wyróżniających się cech do wymienienia. – zatrzymał na nim złoto spojrzenia, nagle nieruchome jak kalafonia, zastygłe wokół dwóch, okrągłych owadów źrenic, uwięzionych w jego bursztynowej powłoce – jako dziecko pożerał tym spojrzeniem uwagę każdego, kto zwracał się do niego z wystarczająco silnym przekonaniem, że mógłby podtrzymać jego ciężar, spojrzeć mu prosto w oczy bez dostrzegania w nich czegoś przerażającego, co matka nazywała demonem, co on lubił postrzegać jednak jako obraz własnego sumienia, ciemnego i przeżartego zgnilizną już wtedy, gdy był jeszcze chłopcem; ludzie z niewyjaśnionych powodów chcieli go zatrzymać, pragnęli mu wierzyć, od samego początku był jednak w najlepszym razie niegodny zaufania i samolubny, a w najgorszym podstępny i zły. Wprawnym, szybkim ruchem wyciągnął z kieszeni krótki nożyk, przeciągając nim bezszelestnie przez wierzchni materiał papieru, który ustąpił posłusznie, otwierając się jak płaty skóry, miękka powierzchnia brzucha, odsłaniająca dostęp do swych obmierzłych, rozkrwawionych wnętrzności.
    Możesz mu przekazać – zaczął w odpowiedzi na pytanie, ale głos miał zmieniony, nagle ostry i nieprzyjemny, wydzierający się z krtani jak z zardzewiałej pozytywki, z trudem obracającej się w rytm narzuconej jej melodii; kącik jego ust drgnął nerwowo, przeobrażając widmo kpiącego uśmiechu w paroksyzm rozeźlonego zniecierpliwienia, który ściągnął powoli brwi, rozrysowując się na czole pojedynczą, płytką zmarszczką – że jest skurwiałym gnojem. – palce mimowolnie zacisnęły się na przesyłce, mnąc szeleszczący papier, który ustępował pod jego gniewem, dziurawiąc się w miejscach, gdzie paznokcie poddusiły rozciągniętą fakturę burego okrycia. Przez chwilę przyglądał się jeszcze zawartości – prawie o połowę mniejszej, niż się umawiali, oskórowanej z wartości, za którą zapłacił – po czym powoli uniósł głowę, wymierzając w mężczyznę ostrze rozpalonego gniewem spojrzenia, którego złote tęczówki nakropiły się teraz cętkami migotliwego brązu. – Myślisz, że ktoś taki jak ty, mógłby mnie oszukać?! – warknął, palce drugiej dłoni zaciskając na rękojeści wyjętego wcześniej sztyletu; ty zabrzmiało w jego ustach jak najgorsza obelga – ale nie jedyna, którą zamierzał szermować.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Melancholijny gwar tawerny rozleniwiał, wyciszał rozbiegane myśli i wprawiał w stagnację, będąc jednocześnie całkowicie obojętny na wyraźnie nabierającą charakteru rozmowę dwójki mężczyzn. Nieznajomi mierzyli się pewnymi, być może nawet nad wyraz śmiałymi spojrzeniami świadomi swych mocnych stron i siły, jaka za nimi stała, żadne nie wyglądało na to, aby miało zrejterować w najbliższym czasie. Dla przemytnika był to chleb powszedni; wychowywał się w miejscach takich jak to, wśród ludzi takich jak on i jemu podobni, stąd asymilacja do półświatka, przyszła mu z taką łatwością wiedząc, że wyróżnia się na ich tle w sposób, jakiego nie dało się wyuczyć, po prostu z tym czymś człowiek rodził się i tyle, musiał grać swoją rolę na tyle sprawnie, aby nie uchodzić za prowokatora, informatora, czy innego szpicla. Wypraktykowane zwyczaje prędko wchodziły w nawyk, karczemne zwyczaje stawały się codziennością, a sposób życia i jednocześnie przetrwanie w cieniu mrocznych zakamarków stało się rutyną.
    Czuł na sobie oceniające spojrzenie bursztynowych oczu. Wyraźnie zaakcentowana w mimice mężczyzny drwina, być może nawet wyzwanie, czające się, gdzieś podskórnie, niczym szczur przemykający w ciemnym kącie lokalu, było wyczuwalne, a napięcie narastało z wolna. Mortensen zachowywał spokój, niczym niewzruszony i z lekka obojętny na wyrazy i odczucia jego towarzysza, nie był to jego pierwszy raz. Już dawno przestał się stresować tego typu spojrzeniami; oceniającymi z góry zakładającymi wyższość nad przemytnikiem, ta ignorancja była często jedynie iluzją, a marynarz pewny swej siły nie lękał się hardo zadzierać głowy i równie pewnie odwzajemniać spojrzenia. Wyrobiona marka i zaufanie klientów miały swe podstawy, a brać przemytnicza musiała pilnować się na każdym kroku, w każdej chwili być gotowa na zdemaskowanie i zdradę, myśleć dwa kroki do przodu i mieć plan odwrotu, byle tylko nie wpaść w ręce kruczych, ani tych drugich. Takie balansowanie na cieniutkiej granicy, bycie neutralnym w buforze niepewnej szarości, było cholernie niebezpieczne i niejednego szmuglera pociągnęło na dno.
    Uśmiech, tak w swym odbiorze pozornie niewinny, jak w istocie złodziejsko przebiegły wypłynął na pełne wargi blondyna. Nie podobała mu się ta drażniąca, niczym zardzewiały zawias nutka w głosie Egona, czuł wibrującą w powietrzu drwinę, która wypełzała spomiędzy jego warg, wyzierała wprost z oczu i ogólnej postawy. Nie drgnął nawet, kiedy w jego ręku zalśniło ostrze nożyka, jak przybrzeżna skała stał twardo; niewzruszony na prowokacje, które więcej miały z zabawy kosztem jego osoby, niżeli faktycznej zachęty do wszczęcia burdy. Pozostawał jednak czujny niepewny, tego co drań może zrobić.
    Obserwując zmiany na jego twarzy, to jak gwałtowna fala gniewu odsłoniła szkaradne oblicze człowieka, coś w jego piersi drgnęło. Przeczucie zagrożenia zakiełkowało w umyśle, a obawa o swój los poczęła stanowić punkt zwrotny w transakcji. Nie musiał sięgać pamięcią do opowieści zasłyszanych w tawernach, by wiedzieć, że czasem sami przemytnicy stawali się obiektem bynajmniej nie dobrowolnej wymiany. Dyskretnie przełknął ślinę, a ciało chcące postąpić kolejny krok w tył, zatrzymał nadludzkim wysiłkiem woli. Nie mógł dać po sobie poznać strachu, wręcz przeciwnie. Zaczynał rozumieć, co się wydarzyło.
    Chyba twój przyjaciel postanowił wyruchać cię, bez mydła. – Hamował agresję, byle tylko nie uwidocznić strachu, te bestie upajają się nim, jak wódką, nie dać po sobie poznać fortelu, do którego doszło za jego plecami i wyjść z karczmy jak najprędzej, wywinąć się z tego bagna, póki nie zrobiło się gorąco. Próżne to były jednak zachcianki wiedział, że Munch już stracił, lub był na krawędzi zdrowego rozsądku.
    Ślepcy
    Egon Munch
    Egon Munch
    https://midgard.forumpolish.com/t872-egon-munch#4667https://midgard.forumpolish.com/t905-egon-munch#4674https://midgard.forumpolish.com/t906-kasjmirull#4682https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch


    Gniew tkwił w jego piersi jak draska, wzdłuż której wystarczyło przeciągnąć lichą zapałkę rozdrażnienia, by buchnęła żywym ogniem, osmalając zaczerwienioną tkankę ciemną powłoką sadzy, pozostawiając w trzewiach pogorzelisko gwałtownego afektu, którego nagły błysk rozlewał się po źrenicach zaślepiającym instynktem – był jak dzikie zwierzę, które zwodziło opanowaniem, dopóki nie poczuło zapachu krwi. Rygor ojcowskiej brutalności pozostawił na jego ciele zbliznowacenia białych rys, ułożonych jak nordyckie runy na karbowaniu przygarbionych pleców, wyrżnięte w skale zaklęcie, po którym można by przesunąć dłońmi jak po wypukłościach starej mapy, odnajdując przetarte opuszkami miejsca, w których niegdyś czaiła się cudza siła – rozeźlona gorycz, należąca teraz już tylko do niego; hegemonia Görana, która wniknęła znacznie głębiej w żłobienia zapadającego się w ciele krwioobiegu, przywiodła go natomiast, jak sobacza tresura, do ponurej świadomości, jak niewiele znaczyły kojące słowa, a jak wielką siłę dzierżyły w sobie ostre kły i zakrzywione szpony, z satysfakcjonującą łatwością płatające miękkie płótno skóry.
    Papier miął się pod jego palcami, szeleszcząc, gdy paznokieć przebił cienki materiał, przesuwając się ze zgrzytem po tekturowym pudełku – wcześniejsza, nachalnie swobodna żartobliwość spopieliła się w ogniu bursztynowych tęczówek, które wpierw nakryły się dropiatością cynamonowych plam, a następnie zawęziły wokół źrenic, jak barwne pięści, przykurczone we wnętrzu oka; odstawił rozdarty pakunek na brzeg lepkiej od alkoholu lady, gromiąc marynarza ostrym, grubiańskim spojrzeniem. Przyczajony na jego wargach uśmiech zakołysał się, nagle przypominając raczej rozdrażniony grymas, paroksyzm równie ponury i brzydki, co cała jego twarz, zapadnięta i blada, z czerwonymi śladami wybroczyn rozsianymi jak brokat w miękkiej debrze policzków – zarejestrował powolne, ostrożne poruszenie mężczyzny i zacisnął mocniej zęby, widząc, że ten przestępuje o krok do tyłu, przesuwając palcami wzdłuż lady, jakby cofał się przed wężem, dyskretnie i unikając gwałtownych ruchów. Oszukał go – to obliczenie wydawało się proste, choć nawet gdyby okazało się, że mężczyzna był rzeczywiście pozbawiony wiedzy na temat zawartości paczki, jego przyszłość wydawała mu się przesądzona: dostrzegał w nim niepożądanego świadka swojego upokorzenia i był gotów chylić się ku średniowiecznemu zwyczajowi wieszania na szubienicy posłańców przynoszących złe nowiny.
    Harde, próżne słowa agresji zadźwięczały w jego głowie jak dzwony, szczęk metalu obijający się boleśnie o kostne ściany czaszki, ostatnie, suche próchno rzucone na pożarcie płomieniom wzbierającego w piersi gniewu, nagle skondensowanego w zaciśniętej dłoni, której knykcie pobielały na rękojeści sztyletu – zanim przemytnik zdołał odsunąć się wystarczająco daleko, by podjąć próbę ucieczki, rzucił się gwałtownie w jego stronę, przewracając krzesło, które runęło z głuchym hukiem o drewnianą podłogę. Dłoń, wprawiona w ulicznej walce, ze zwykłej przekory ubarwianej błyskiem znajomych ostrzy i satysfakcją, z jaką te przecinały ubranie, wżynając się w skórę, pod kości, głęboko w żywą tkankę mięśnia, tym razem uniosła się wyżej, celując nożem ku gardłu Mortensena, niewystarczająco mocno, by je przeciąć, lecz wystarczająco, by zatrzymać go w miejscu, zmuszając, by uderzył plecami o brzeg twardego blatu. Z chłodem sztyletu, całującym skórę tuż pod ruchomą grdyką mężczyzny, uśmiechnął się nareszcie, prostując drugą rękę tak, by wesprzeć się śródręczem o ladę, tuż obok miejsca, gdzie jej wypukła powierzchnia wpijała się boleśnie w lędźwie marynarza.
    Powinienem odesłać mu twoją głowę, zapakowaną w ten sam papier. – warknął, a pożółkłe bielmo jego zębów błysnęło złośliwie, gdy, ze sztyletem wciąż wspartym przy szyi przeciwnika, pochylił się do przodu. Tymczasem gwar podniesionych głosów uniósł się i opadł – szemrane lokale przyzwyczajały do podobnych wydarzeń, a on nie zamierzał skąpić nikomu spektaklu; do tego został przecież wychowany. – W ramach wdzięczności.

    61 + 15 + 5 (celność) = 81
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Egon Munch' has done the following action : kości


    #1 'k100' : 61

    --------------------------------

    #2 'k6' : 5
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    W bursztynowych oczach dostrzegał iskrę, która niebawem ogarnie furią umysł i ciało wzmagając pożar, który językami ognia sięgnie i jego, jeśli niczego nie zdoła zrobić, jakoś załagodzić sytuacji, uspokoić. Widział to wiele razy, być może pierwszy raz jednak doświadczał tego w tak zawrotnym tempie u osoby, nieprzejednanej z góry oceniającej sytuację, przemożna ochota ucieczki w nieznacznym ruchu, jakby zaalarmowała, ba rozbuchała szalejące płomienie. Zagrożenie stawało się namacalne, a patowa sytuacja uwidaczniała impulsywność i gwałtowność odbiorcy przesyłki. Rozumiał jego gniew, być może w jakimś stopniu, nawet mu współczuł, lecz życie było brutalne i nieprzewidywalne, a rzucanie się z brudnymi pazurami na posłańca, było czystą głupotą lub jak skonstatował po chwili zagrywką mającą uśnieżyć gorycz z tytułu oszustwa, jakiego stało się obiektem. Niezależnie od pobudek Mortensen czuł w sobie narastająca niechęć, nie tylko do niego, ale również do klienta, który umyślnie znając niewątpliwie charakter Egona, rzucił przemytnika, na pastwę tegoż.
    Błękit spojrzenia dostrzegał kontury sylwetek za stołami, w oddali wiedział, że żaden z tych nielicznych bywalców lokalu nie kiwnie nawet palcem w jego obronie zresztą prędzej przyskoczą go oskubać z tego czego napastnik nie zabierze, niż mu pomogą. Świadom swojej sytuacji musiał walczyć, w jakiś sposób uchronić się przed niesłusznym oskarżeniem i gniewem, którego stał się celem. Domyślał się metody, jaka niezawodnie poskutkuje przeciw komuś takiemu jak Munch, była to czysta i brutalna siła, sprowadzająca owładniętego szałem mordobicia człowieka do parteru i krusząca przejawy najmniejszego oporu.
    Jego przeciwnik popełnił błąd, zlekceważył go. Dał się zwieść pogodzie ducha, życzliwemu uśmiechowi tańczącemu na ustach, rozmarzonemu spojrzeniu błękitnych oczu, jakby przestał myśleć, kiedy fala złości nawiedziła umysł, gdy stracił kontakt z rzeczywistością, stając się jednocześnie niewolnikiem własnego gniewu.
    Wyćwiczony w niejednej ulicznej bójce potrafił sobie radzić z atakiem z zaskoczenia. Nim krzesła głuchy trzask przebrzmiał, nim bursztynowe oczy zaświeciły triumfalnie. Zręcznie i z siłą, o jaką mógł go nie podejrzewać, wytrącił ostrze z ręki, a te z brzękiem spadło gdzieś na spróchniałe deski lokalu. Korzystając z impetu przeciwnika, wykręcił się zręcznie, miał za doświadczenie lata na wilgotnych deskach pokładu tańczącego na falach wzburzonego morza, te były fraszką z wymykiem w ciasnocie drewnianych mebli w bliskości napastnika. Znali to dobrze z ulicy, tam rozmiar nie miał znaczenia, a liczyła się szybkość i refleks. Mając go w pozycji dogodnej, to jest plecami do barmańskiej lady, uderzył prawym sierpowym, ze stonowaną siłą, nie chciał walczyć.
    To wasza sprawa. Uspokój się i pomyśl. Ani cię nie okradłem, ani nie jestem z nim w zmowie. Rusz tą mózgownicą wreszcie. – Warknął, gniewnie nie patrząc, czy przeciwnik zablokował cios, czy poddał się jego sile.  

    Obrona: Udana 88
    Atak: 1+30=31 (celny)
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości


    #1 'k100' : 58

    --------------------------------

    #2 'k100' : 1

    --------------------------------

    #3 'k6' : 3
    Ślepcy
    Egon Munch
    Egon Munch
    https://midgard.forumpolish.com/t872-egon-munch#4667https://midgard.forumpolish.com/t905-egon-munch#4674https://midgard.forumpolish.com/t906-kasjmirull#4682https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch


    Chłód sztyletu ledwie musnął odsłoniętą szyję marynarza, marszcząc nabiegłą ciarkami skórę, grożąc nacięciem tuż pod wybrzuszeniem grdyki – przez krótką chwilę, gdy jego pobielałe gniewem knykcie zaciskały się na drewnianej rękojeści, pomyślał, że mógłby docisnąć mocniej, rozciąć krtań i sięgnąć ostrzem aż po migdałki, zostawić krwawą szramę swych inicjałów na jego podniebieniu. Mógłby – emocje zawsze przysłaniały mu jednak rozsądek, skradały się winietą wokół pola widzenia, nabiegały krwią w pulsujące wstęgi żył i cienkie płótno skroni, kiedy jego palce, pod szarpnięciem ciosu, rozkurczyły się zatem na broni, a sztylet upadł z głośnym brzękiem na podłogę, przez bursztyn spojrzenia najpierw przetoczyło się zaskoczenie, jasne i szczere, a dopiero potem gorycz, nakrywająca je ciemną płachtą złowieszczej afektacji, oswobodzonej gwałtownym skurczem rozdrażnienia, który odezwał się echem za fortyfikacją mostka. Złość potrafiła przeobrażać go w dzikie zwierzę – wyrastać zaostrzeniem kłów z miękkich dziąseł, chrobotać w głębi gardła, drapać, dopóki nie przedarła się ku osierdziu własnej satysfakcji, wiecznie głodnej i nienasyconej. Teraz, zamiast gniewu, w jego spojrzeniu błysnęła jednak jakaś przekora, złocista jasność zrozumienia, jakby w opaczny sposób niespodziewana defensywa nieznajomego sprawiła mu radość, jakby przyjmował jego wyzwanie.
    Odchylił się, przywierając lędźwiami do twardego brzegu lady, kiedy marynarz umknął spod linii ostrza, wytrącając mu z ręki nóż, który zniknął pod jednym ze stołów, przygnieciony do podłogi ciężarem cudzej podeszwy – dostrzegł go ledwie kątem oka, zaraz zaciśnięta pięść przeciwnika poszybowała bowiem w powietrze, zataczając łuk ku górze i poruszając się w linii poziomej ku jego szczęce. Nawet jeśli przemytnik był jednak na morzu kimś więcej, niż tylko szukającym przygody fantastą, ląd do niego nie należał – nie skrzypiał tak samo jak deski statku, nie nasiąkał słoną wodą, nie wymagał pochwycenia równowagi na przekór wzburzonym falom, rozpaczliwie obijającym się o brzeg burty, niczym rwące zwierzęta, które pragnęły za wszelką cenę dostać się do środka. Na pokładzie, który ograniczał go zakrzywionymi żebrami wręg i ciętością bijącego w żagle statku, być może by z nim przegrał, lecz tutaj, w dzielnicy, której zaułki odwzorowywały labirynt jego krwioobiegu, sądził, że miał nad nim przewagę – uchylił się przed sierpem gniewnie zaciśniętej pięści, pozwalając, by minęła się świstem z jego twarzą, wymykając się jednocześnie z ciasnoty przestrzeni, jaka spychała go na brzeg drewnianego blatu.
    Jego tu nie ma – rzucił z filuterną swobodą, rozciągając usta ku drwinie przekrzywionego uśmiechu. – A ty wchodzisz mi prosto pod nóż, jak mógłbym się uspokoić? – spojrzał na leżący na ladzie pakunek prawie z żalem, jakby pozycja, w jaką pchnął Mortensena, rzeczywiście wzbudziła w nim litość. – Może inaczej. Dlaczego miałbym chcieć się uspokoić? Skoro tak dobrze się bawimy? – uskoczył zręcznie w bok, błyskając pożółkłym szkliwem, na chwilę znów się uśmiechając, a raczej szczerząc – pokazując zęby jak zwierzę. Jego dłoń, tak wprawna w brutalizacji reszty ciała, zacisnęła się w pięść, sięgając ciosem ku brodzie marynarza – sylwetka miała w zwyczaju podążać w ślad za głową, a on nie planował długo utrzymywać go na nogach. Poczuł gwałtowne szarpnięcie, gdy mięsnie napięły się w ślad za ofensywą, rozciągając spazm krótkiego, strzelistego ucisku w górę torsu, aż po zagięte ramię.

    obrona: 18 + 15 + 5 (atut) = 38 > 31
    atak: 33 + 15 = 48
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Egon Munch' has done the following action : kości


    'k100' : 18

    --------------------------------


    #1 'k100' : 33

    --------------------------------

    #2 'k6' : 6
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Obserwując fizjonomię przeciwnika konstatował, że ten już w zupełności pochłonął się złości i tylko cud lub mocny argument fizyczny przemówiłby mu do rozsądku, który niewątpliwie gdzieś tam w środku krył się, ta szczypta zapewne niezatracona, co mogłaby uchronić Egona przed podejmowaniem głupich i nieprzemyślanych decyzji, nie tylko tyczących oskarżenia przemytnika, który był jedynie kurierem, ale i pomogłaby mu w innych bardziej życiowych kwestiach, może uchroniła przed popełnieniem błędów. Nie łudził się zbytnio nadzieją, że ten nagle nieoczekiwanie zmieni front i przystanie na słowa Arthura, że to cokolwiek zmienią. Robił to z czystej przyzwoitości świadom, jak niewiele docierało do ślepca, nie był to wszak pierwszy raz, kiedy obserwował wachlarz podobnych reakcji, jak emocje potrafiły zaślepiać i tu paradoks polegał na tym, że niezależnie, czy dobre takie jak miłość i zauroczenie, czy te w ogólnym zrozumieniu złe, takie jak gniew i agresja. Rozsądek, jakim starał się od czasu do czasu posługiwać podpowiadał, iż złość nie była taka do końca negatywna, ta powinna znaleźć ujście w czynach i słowach, ale jeśli wypływała ze zgnilizny duszy, jeśli była podyktowana rozdrażnieniem z powodu słabości własnego charakteru i uderzała w niewinnych, to zdecydowanie była nie na miejscu.
    Wyrwani od lady barmańskiej wystąpili na drewniany parkiet wolny od krzeseł i stołów, jakby specjalnie przygotowany pod takie atrakcje, prawdopodobnie to za ich sprawą mebli z każdym tygodniem ubywało, a zastępowały je tanie i łatwo łamliwe graty, jakimi nawet krzywdy ciężko zrobić, bo nawet jeśli podnieść takie krzesło i na łbie roztrzaskać, to ono samo prędzej w drzazgi pójdzie niż krzywdę wyrządzi. Żal dobrego drewna na łamanie karków przeznaczać, ale i takie czasy nastały, że oszczędność karczmarzy i ich skąpstwo brało górę nad dobrym narzędziem do okaleczania bliźniego. Owszem pozostawało jeszcze szkło, sztućce i im podobne, ale dobre krzesło, to jednak było to…
    Zatem zapraszam do tańca – szalona propozycja, ale uśmiechnięty od ucha do ucha, z roziskrzonymi oczami spoglądał na przeciwnika. Pragnął dobrej zabawy, od czasów tak dalekich, że niemal zapomniał, jak dobrze człowiek może spędzać czas w podobnych temu miejscach. Przygotował się do nadciągającego ataku rywala, ten zaprawiony w ulicznych walkach potrafił bić się, polegając na zjadliwości i kąsaniu, bez honoru czy zasad, byle wygrać, byle obalić i poturbować. Jak żbik przyskoczył do przemytnika i uderzył. Ten stał twardo, ponownie zamortyzował cios, lekki i słaby, ale nie chcąc by sięgnął celu, jakim była jego twarz zatrzymał go na gardzie, chwytając jednocześnie złapanego na wykroku ślepca w uścisk. Dłoń zacisnęła się na przedramieniu mężczyzny, tym samym, jakie wymierzyło cios w jego podbródek i szarpnął go ku sobie. Uderzenie kolanem miało wybić resztki powietrza z jamy brzusznej, nawiedzić serią mdłości i zdławić chęć kontynuacji walki, lecz cios ten chybił celu, trafiając biodro. Egon był jak piskorz złapany w sieć – wił się i miotał.

    Obrona: 90
    Atak: 87, 1 cios niecelny
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości


    #1 'k100' : 60

    --------------------------------


    #2 'k100' : 57

    --------------------------------

    #3 'k6' : 1
    Ślepcy
    Egon Munch
    Egon Munch
    https://midgard.forumpolish.com/t872-egon-munch#4667https://midgard.forumpolish.com/t905-egon-munch#4674https://midgard.forumpolish.com/t906-kasjmirull#4682https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch


    Echo zakradającej się pod świadomość satysfakcji, palnej jak oliwa, stawało się coraz głośniejsze, dudniąc podjudzającym pięści nienasyceniem o kostne ściany czaszki, wpływając pomiędzy wąskie szczeliny stawów, naprężając włókna przykurczonych gotowością mięśni i rozchylając wargi, które łysnęły płytkim, szelmowskim uśmiechem, zalegającym pomiędzy kącikami ust jak jadowite zwierzę, wąż o łuskach z pożółkłego szkliwa i języku rozwidlonym wydzierającym się z gardła przekleństwem. Poczuł dygot przesuwający się po zakrzywionych gniewem knykciach, gdy uderzenie otarło się o swój cel, wstrzymane, zanim mogłoby zderzyć się ze szczęką marynarza – żachnął się gniewnie, próbując szybkim ruchem wycofać rękę, palce mężczyzny zacisnęły się jednak na jego przedramieniu, przymuszając ciało, by pozostało blisko, podatne na defensywę, przed którą nie zdołał uskoczyć. Obuch uniesionego kolana, choć chybił w miękkie płótno odsłoniętego brzucha, zderzył się z jego biodrem, posyłając głuchą, strzelistą błyskawicę bólu wzdłuż miednicy, gdy kości, osłonięte ledwie cienkim materiałem skóry i jeszcze cieńszą osłoną ubrań, zagrzechotały ze szczękiem, obite o siebie gwałtownością nieprzemyślanej szarży.
    Wstrzymał za zębami głuche stęknięcie bólu, mimowolnie uginając ciało do przodu, zdławione niespodziewanym atakiem, który, choć niecelny, wciąż pozostawił ślad na jego lewym boku, pieszczotliwą zapowiedź siniaka, którego purpurową plamę mógłby ugnieść pod usilnym dociskiem palców. W linię szczęki wkradło się tymczasem wyraźne napięcie, płomienna linia gniewu, uwypuklona wydatną strukturą kości policzkowych; żachnął się prężniej, wyrywając przedramię z uścisku palców przemytnika i nacierając na niego połyskiem złotego spojrzenia, zanim nie zdecydował się na kolejny atak – pierwsza fala złości, która przetoczyła się przez niego na widok wybrakowanych wnętrzności pakunku, powoli opadała, zastąpiona nowym, odmiennym rodzajem afektu, tym, który przynosił triumf i ulgę, nie jedynie dolegliwość rozpalonej jaźni i skórę zdartą własną bądź cudzą brutalnością. Finalnie Mortensen miał rację – nie na nim pragnął się zemścić, nie jego obita twarz rozkurczyłaby pięść, która zacisnęła się na jego mostku, przymuszając serce do szybszego bicia, mimo to brakowało mu słusznego powodu, by mu odpuścić, porzucić intencje własnych emocji i rozluźnić mięśnie, które, raz przymuszone do ruchu, domagały się teraz czegoś więcej, nieważne jak, nieważne na kim. Byle uderzyć.
    W obdartym z racjonalizacji pośpiechu, który towarzyszył bójce, chwycił za leżący na blacie widelec, posłusznie lgnący do jego dłoni, wprawionej giętkością chorobliwych stawów, która to umiejętność, choć znienawidzona przez długi, rozciągnięty krwią okres jego dzieciństwa, przynosiła szansę na rychłą przewagę, przeobrażając ciało w winorośl drapieżnie rozciągliwych pnączy – w obliczu braku noża srebrzące się szpikulce wystarczały jego rozbawieniu, braku rzeczywistej obawy, która towarzyszyła mu w ulicznych zatargach, a która w obecności przemytnika nie tliła się choćby rozżarzonym węglikiem na tle zaciemnionej świadomości, nie spływała na język poręczną czernią magii, która zakończyłaby starcie, jeszcze zanim marynarz zdążyłby wykonać kolejny cios. Doskoczył z powrotem do przeciwnika, gotów wbić widelec w grzbiet jego zatrzymanej na blacie dłoni, a jednocześnie samemu przeskoczyć na drugą stronę lady, której śliska powierzchnia pozwoliła ciału wprawnym ruchem przedostać się pod witrynę z alkoholami – nawet jeżeliby nie trafił, rozcinając jedynie brzeg serdecznego palca, ruch ten zapewniłby mu więcej czasu i pełen asortyment znajdujących się za blatem butelek.

    obrona: 50 + 15 + 5 = 70 < 87
    atak: 37 + 15 = 52, niecelny
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Egon Munch' has done the following action : kości


    #1 'k100' : 50

    --------------------------------


    #2 'k100' : 37

    --------------------------------

    #3 'k6' : 1
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    W pijackim pomruku, co przeszedł przez salę, jak mruk burzy majaczącej błyskami na horyzoncie, był słyszalny grymas dezaprobaty i zniecierpliwienia. Przemytnik czuł tłukące się w piersi serce, jak te wystukuje rytm w kościstej klatce żeber – radość wypływała na jego oblicze poznaczone gniewną maską, raduje się, niczym skończony kretyn w sytuacji, będąc w sytuacji nieprzyjemnej i zagrażającej życiu. On czuł, że żyje. Szamotanina z Egonem dawała mu większą satysfakcję, niż robienie z kruczych skończonych idiotów wodząc ich za nos, tak jak chciał, bawił się nimi. Z nim jednak rodzaj igraszek, był znacznie intensywniejszy, może nie aż tak cudowny jak stawianie czoła sztormowym falom na pełnym morzu w małej łajbie, co niby łupina orzecha wpadła w białą kipiel morskich bałwanów, lecz i tak było fantastycznie.
    Stanowisz miłą niespodziankę od nudnej rutyny, Munch – słowa wypowiedziane, odrobinę zmienionym tonem niosły ze sobą iskierki w błękitnych oczach i radość malującą się na ustach. Zaakcentowane nazwisko miało przetrzeć szlak ich znajomości chciał je dobrze zapamiętać. Bo jeśli, kiedykolwiek staną przeciwko sobie po raz drugi, będzie mógł z nieskrywaną radością wymówić je na głos. Zwykł zapamiętywać imiona ludzi, z którymi walka sprawiała mu przyjemność.
    Obiektywnie rzecz biorąc ślepiec, był zbyt porywczy, agresja stanowiła krzywą, w jego zachowaniu, mogącą zadecydować o porażce. Łatwy w wyprowadzeniu z równowagi sam siebie pogrążał w chaosie, jednak w tym chaosie, tym gniewie kryła się również jego siła płynąca z nie przewidywalności, któż wie, co zrobi za sekundę, czy nie rzuci się z zębami do tętnic, a może sam sobie poderżnie żyły? Nie wierzył w honorowe walki, życie uświadamiało go już nie jednokrotnie, o tym przykrym fakcie. Honorowi i moralni spoczywali na żalniku podczas gdy ci źli, ale sprytni żyli i cieszyli się pełnią swego żywota. Nauczony korzystać ze wszelkich sposobów na wygraną nie widział hańby w szukaniu drogi na skróty i nie dziwił się wcale, że i Egon jej poszukuje.
    W afekcje, w drodze jaką podążał zatraciwszy się, nie widział innego wyjścia, jak bezmyślnie podążać ścieżynką ku zagładzie. Widział to tak wiele razy, ta przemoc, ta agresja i złość ciążyły, były jak kotwica u pasa – ciągnąca na dno, bagna, gdzie gruba warstwa mułu wodorostami przyozdobiona dla krabów legowiskiem będąca, gdzie małe rybki oskubią napiętą skórę na kościach policzkowych, dotkną żywej tkanki i przejrzą się w szklanym bursztynowym oku. Poczucie bezsilności ogarniało przemytnika. Widział w chłopaku coś więcej, ból i strach, w oczach, które ciskały gromami. Nie przejmował się ujadaniem, warczeniem i szczekaniem, chciał przygarnąć i pocieszyć, ukoić zranione serce.
    Chybiony o kilka centymetrów wbity w blat widelec drgał jeszcze, gdy Egon chował się za ladą barmańską w poszukiwaniu osłony, to na nic, to było nieuchronne i wiedzieli o tym od początku, od momentu, gdy skrzyżowali ze sobą pięści. Miał przewagę na tym polu. Munch prezentował jednak upór iście ośli, nie potrafiąc przyznać się do porażki i uleganiu emocjom pragnął walczyć, nawet jeśli walka ta nie miała sensu. Mogli zacząć ciskać w siebie zaklęciami, lecz wówczas o interwencję kruczej bardzo łatwo, a i na tym polu nie dałby się łatwo stłamsić. Obaj byli zbyt zawzięci, aby zakończyć starcie. Pytanie pozostaje, kto dłużej pozostanie przy swoim?
    Ruszył za nim. Przeskoczył zwinnie przez ladę i stanął mu na drodze. Uśmiech grał na twarzy przemytnika w cieniu rzucanym przez nikłe światło świec.
    Uciekasz? Tak prędko? – Grymas niezadowolenia przemknął przez twarz marynarza. Czuł na sobie ciężar spojrzeń klientów w barze, wiedział, że trwa to już za długo i zaczną się niecierpliwić, jeszcze gotowi zainterweniować. Dla walczących, była to ulotna chwilka, lecz dla tych moczymord przeminęła kolejka, a nawet dwie. Tego nie mogli wybaczyć. Palce zacisnęły się na szyjce butelki, twarde zimne szkło dobrze leżało w dłoni, trunek kołysał się w środku, a gdy zamachnął się, miał wrażenie, że cały lokal zamarł. Uderzenie spadło od góry w bok głowy, włożył weń całą niemal siłę.

    Obrona: udana
    Atak: 134 | 5
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości


    #1 'k100' : 73

    --------------------------------

    #2 'k100' : 99

    --------------------------------

    #3 'k6' : 5
    Ślepcy
    Egon Munch
    Egon Munch
    https://midgard.forumpolish.com/t872-egon-munch#4667https://midgard.forumpolish.com/t905-egon-munch#4674https://midgard.forumpolish.com/t906-kasjmirull#4682https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch


    Przeliczył się, polegając na fantomowej sile własnego ciała, dawniej tak prężnie rozciągniętego pomiędzy cyrkowymi trapezami, balansującego na cienkiej taśmie zawieszonej na wysokości liny, która uginała się lekko pod jego ciężarem, napiętych włóknach mięśni, ociosanych ojcowskim niezadowoleniem do usłużnej determinacji, niegdyś zaciśniętej spazmatycznie na spiętych tkankach, a teraz chroboczącej o kości i ścięgna, niezdolnej odnaleźć dogodnego miejsca, gdzie mogłaby zatopić kły swego rozeźlonego przymusu. Coraz częściej polegał na kaleczących przełyk zaklęciach, które wyrywały spod skóry zapadnięte żyły, czerniejące magią, owijającą się ciasną obrożą uzależnienia wokół jego szyi, aż nie podduszał się siłą własnych pragnień, zbyt destrukcyjnych, by pomieściło je rozkruszone przemocą ciało – nie rozpoznawał w lustrze własnej skóry, upstrzonej wybroczynami czerwieniejących plam, rozgryzionej morem długoletniego zaniedbania, nie rozpoznawał sposobu, w jaki dłonie z lekką nerwowością zaciskały się w pięści, przesuwając błyskawicę spazmatycznego bólu wzdłuż nadgarstka, gdy dociskał paznokcie zbyt mocno do miękkiego śródręcza, nie rozpoznawał własnego spojrzenia, które spoglądało na niego zza brudnej tafli lustra, nieobecne i pozbawione wyrazu, nakropione cętkami cynamonowej zgorzeli, zatruwającej go aż po gąbczasty szpik pogruchotanych kości.
    Na morzu nie zapewniają wam wystarczająco atrakcji? – mruknął kąśliwie, rozchylając usta w nieprzyjemnym, choć zaprawionym szorstkim rozbawieniem uśmiechu. – Może następnym razem powinieneś przeskoczyć burtę zwykłego wycieczkowca? – odchylił lekko głowę, łyskając polorem złoconego spojrzenia – dwóch, nienaturalnie bursztynowych oczu, które, inkrustowane w szare płótno jego twarzy, wyglądały wręcz nienaturalnie, dwa szlachetne kamienie pośród złoża węgla i burej perzyny. Arhur znów obronił się przed atakiem, a ostrze noża ledwie musnęło brzeg jego palca, wbijając się w drewniany blat stołu i kołysząc na boki, gdy wsparł dłonie po obu stronach lady, przeskakując pojedynczym, zwinnym ruchem na drugą stronę. Wcześniejszy triumf, który rozlał się za mostkiem ciepłym, upragnionym poczuciem satysfakcji zaczynał parować przez skórę spochmurniałym niezadowoleniem, chroboczącą o zaciśnięte zęby zgrozą, która podchodziła mu do gardła pecyną zmierzłej frustracji – gdyby mógł posłużyć się inkantacją, pełzającą pod skórą płytko i prowokacyjnie, Mortensen nie miałby szans obronić wycelowanej w niego ofensywy, w obliczu gwałtowności fizycznych ciosów pozostawał jednak drażniąco w tyle, zestawiony z poniżającą klęską swych wybujałych, wciąż sztubackich jeszcze ambicji.
    Podążył wzrokiem za palcami przeciwnika, zaciskającymi się kurczowo na szyjce jednej z butelek, własne ciało odmówiło mu jednak wystarczająco zwinnego uniku, by zdołał uchylić głowę przed ciosem – szkło rozbiło się z hukiem o bok jego czaszki, zalewając twarz alkoholem i cienką strugą krwi, której karminowy odcień wysączył się spomiędzy włosów, nabierając zaraz rozcieńczonej, spąsowiałej barwy. Zachwiał się pod siłą uderzenia, przewracając się do tyłu z grzechoczącym łoskotem, gdy szafka, w którą uderzył plecami, zakołysała się niebezpiecznie, zrzucając z półek asortyment baru, rozlewający się po brudnej, lepkiej podłodze kałużą trunku i szkła – sapnął cicho, w pierwszej chwili ogłuszony ofensywą, a w drugiej już tylko wściekły, z jadowitą skazą gniewu zalegającą na języku, buntowniczo podsuwającą się pod samą fortyfikację zaciśniętych zębów; przez moment sądził, że rzeczywiście wypuści zaklęcie z ciasnej klatki swej krtani, pozwoli mu szarpać i gryźć, dopóki twarz przeciwnika nie rozkrwawi się wystarczająco, dopóki Mortensen nie będzie błagał go o litość, wtedy uderzył go jednak przycichły szmer przyduszonej atmosfery, dziesiątki par oczy zerkające na niego z pogardą lub nerwowym oczekiwaniem.
    Zapamiętam cię, Mortensen – warknął, dźwigając się z ziemi i odruchowym ruchem dłoni rozcierając krew, która spływała mu po twarzy, skapując na podłogę z kanciasto zaostrzonej brody. Z wyważoną, teatralną opieszałością nachylił się do przodu, przesuwając dłoń wzdłuż blatu i zbliżając lekko rozchylone usta do twarzy mężczyzny. – Dobrze wiesz, dlaczego tym razem ci się udało – rozsunął wargi w krzywym, obmierzłym grymasie, niebezpiecznie bliskim uśmiechu i jednocześnie alarmująco od niego dalekim. – Znajdę sposób, żeby się odwdzięczyć – odparł groźbą lub obietnicą, sięgając dłonią dalej, zaciskając palce kurczowo na rozdartym pakunku i chowając go z tym samym, kategorycznym pośpiechem, z jakim pchnął drewniane drzwi lokalu, szturmem wychodząc na zewnątrz.

    koniec



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.