Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Przedpokój

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Przedpokój
    Jest dosyć wąską przestrzenią; po lewej stronie wspinają się od niej schody, po prawej, z kolei znajduje się krótkie przejście wiodące w stronę salonu, miejsca, w którym najczęściej, co oczywiste, właściciel przyjmuje gości. Ściany, podobnie jak w całym domu, dekorują obrazy i niekiedy rysunki zamknięte w oprawach ram.
    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    18.06.2001


    Kroki niepewne.
    Kroki ciche.
    Kroki zmierzające drogą, którą być może pokonuje ostatni raz.
    Trzymając list w dłoni niczym talizman, zbliżając się coraz bardziej do tak dobrze znanego jej budynku, niosła również nadzieję, że słowa zawarte na papierze nie ziszczą się w pełni.
    Ściany nadal straszyły golizną, pozostawiane ze śladami obecności luster, których nadal nie wymieniła.
    Niczym wspomnienie bólu, niczym wyrzut, a jednocześnie poczucie zdrady.
    Rany wciąż były świeże, choć już nie krwawiły, a dziś mogły zostać znów rozdrapane, poharatane ostrzami słów.
    Wysłała list bo właśnie tego chciała, a jednak gdy przyszedł ten dzień lęk ogarnął ją całą. Taki jakiego od dawna już nie czuła.
    Odbierający oddech.
    Mrożący kroki.
    Stojąc u drzwi przez chwilę wahała się czy zapukać, czy jednak nie uciec, nie mierząc się z tym co ją czeka.
    Nie
    Nie po to tyle walczyła, nie po to odkrywała tyle nieznanych jej obrazów, żeby teraz miała wystraszyć się tego w ciemnych barwach, skrytego w cieniu.
    Nie zawsze będzie śpiew.
    Nie zawsze będzie…
    Rytm musiała odzyskać, bez niego każdy dzień zdawał się miałki.
    Nijaki
    Odzyskała wraz z nim głos. Odzyskała marzenia, które wspierał, karmił ją nimi. A w chwili triumfu, który powinien być też jego…
    Przymykając oczy, unosząc dłoń, cichym pukaniem oznajmiła swoje przybycie.

    Trwając w ciszy, starając uspokoić własne serce wiedziała, że wyjść może z jeszcze większymi ranami. Huldrekall
    Zapomniała kim jest, zapomniała o tym jak wiele ich dzieli.
    Zapomniała patrzeć i słuchać. Pozwoliła sobie na przeświadczenie, coś przed czym powinna się wystrzegać, a jednak uległa złudzeniom.
    Powinna nimi sterować, tworzyć je, a jednak zapomniała… kim są.
    Słysząc dźwięk odsuwanego zamka, dusząc w sobie chęć ucieczki trwała nieruchomo, niczym piękna rzeźba.
    Złudzenie, jakim była.
    Wszystkie lęki wróciły. Wszelkie obawy przejęły świadomość, jak wtedy kiedy stała w progu gabinetu Olafa.
    On nim nie był.
    Krok przez próg.
    Krok w miejscu, które mogła odwiedzać ostatni raz.
    Znajome ściany, znajome zapachy, znajomy kąt padania światła. Jak wiele razy tu była. Jak wiele razy czuła się sobą. Jak wiele razy pozwalał jej na to.
    Unosząc szare spojrzenie nie poczuła nawet jak po policzku spłynęła perłowa łza.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Szczęki ognia wgryzały się w korpusy obrazów, pękały kręgosłupy obramowań. Powietrze cuchnęło swądem spalenizny - oraz czymś jeszcze, czymś całkowicie nowym i niepoznanym. Oczyszczeniem. Czuł, że dokładnie tego potrzebował - w momencie, kiedy pozbywał się obydwu portretów i nakreślonych szkiców, wpatrywał się długo w grudki niemrawego popiołu. Chwytał je między palce, pozwalał im przesypywać się po obrzeżach śródręcza jak w rozpostartej klepsydrze. Zabijał w powyższy sposób własne, szczenięce przywiązanie, własną, przeklętą słabość - albo przynajmniej chciał w to uparcie wierzyć.
    Kilka dni później rozłożył na fundamencie sztalugi kolejne, napięte płótno. Zaczął malować siebie, dotychczas zapomnianego, dryfującego w rozszalałych rozterkach, bladego, niewyraźnego. Zrozumiał, że właśnie na tym powinien się teraz skupić. Na sobie. Czy można obwiniać węża, że pełza i nosi w sobie śmiercionośną truciznę? Czy można obwiniać psa, że zaczyna szczekać? Czy można winić potwora, o to, że jest potworem? W ostatnim czasie zbyt często zanurzał się, pozostając w tragizmie swojej całej historii. Pogrążał się, pozwalając, aby nienawiść do własnego ciała oraz odziedziczonej genetyki, przytłaczała go, wielokrotnie krępując kolejne ruchy. Zrozumiał, że stawał się wobec siebie zbyt surowy, że mierzył się inną miarą, do której przecież nie pasował - i nie miał pasować nigdy. Przez swoją skorodowaną kompleksami manierę sprawił, że Villemo postrzegała go w takiej a nie innej perspektywie.
    Nie chciał na początku odpisać na nadesłany list. Nie sądził, by istniał sens popełniać te same błędy - co najmniej kilka razy musiał zwalczyć pokusę, by kartka razem z kopertą nie zostały strawione w jaskrawym, plemiennym tańcu ognia. Wszystko byłoby - bez żadnego, dostępnego porównania - łatwiejsze, gdyby sam rzeczywiście zabawił się ciałem niksy oraz jej przywiązaniem, gdyby nie czuł nic więcej i gdyby podobne więcej nie nakazało mu powtórnie spoglądać na utraconą przeszłość.
    - Niepotrzebnie odczuwasz te emocje.
    Wzrok miał matowy, zupełnie inny od tego, jakim zazwyczaj ją obdarowywał. Stał przed nią, wyprostowany, spokojny, w zupełnej opozycji do jej nagłego przejęcia, które mógł niemal wyczuć wspólnie z czerpanym wdechem. Krowi ogon, obecnie ujawniony w śmiałości, poruszał się miarowo raz w jedną, raz w drugą stronę. Przełknął dziś dawkę wstydu, postanawiając, że nie będzie obcinać go przed jej przyjściem. Powinna dokładnie wiedzieć, kogo miała przed sobą.
    Samotna łza zabłysnęła na kobiecym policzku. Wtedy uderzyła go słabość - świadomość, że nie był w stanie odsunąć się od niej i zdławić żywionych odczuć. Nie umiał zrównać jej z innymi niksami, które obdarzał nienawiścią, nawet, jeśli nie była w stanie go zupełnie zrozumieć (próbowała, a on nieustannie prowadził ją w niewłaściwym kierunku). Drgnął momentalnie, wiedząc, że chłód ściskający jego serce topnieje, a on nie próbuje nawet go powstrzymać. Złagodniał, patrząc się na nią miękko, tak, jakby oprócz przewrotnego, owładniętego żądzą huldrekalla, miał również inną naturę, chociaż o wiele cichszą, stłumioną przez demoniczne pochodzenie jak przez wysokie chwasty. Uniósł rękę, przesuwając opuszkami palców po jej twarzy, w miejscu, gdzie wilgoć zdołała zaznaczyć niewielką, przewężoną dróżkę. Niepotrzebnie. Zupełnie niepotrzebnie.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Matowe spojrzenie wwierciło się w nią boleśnie. Czy popełniła błąd prosząc o spotkanie, być może ostatnie? Słowa jakie padły w garderobie wibrowały wciąż w uszach, dobijały się od ścian czaszki nie pozwalając zmrużyć oka. Rozbite odłamki luster nadal znajdowała, schowane pod meblami, czasami raniły bose stopy małymi okruszkami jakie pozostały na drewnianej podłodze. Wiecznie przypominając jak łatwo można było zniszczyć coś równie kruchego jak one.
    W pamięci miała wiele słów, ale teraz żadne nie chciały opuścić malinowych ust, a te zaś delikatnie drżały przy każdym głębszym oddechu.
    Strach zacisnął się wokół serca żelazną obręczą powodując fizyczny ból, napięcie mięśni i chęć zaszycia się w ciemnym kącie. Ucieczki do miejsca gdzie nikt jej nie znajdzie.
    Niepotrzebnie
    Ostrze paru słów wbiło się mocno w odsłonięte tkanki istnienia. Zabrudziły krwią prawdy świadomość jak bardzo była zraniona i jak mocno raniła.
    Potwór w ludzkiej skórze, stworzona tylko do zadawania cierpienia, choć wcześniej zdaje się nieść błogość i radość.
    Istota wysłała by nieść wieczny ból, dająca się oszukać złudzeniu jakie stworzyła. Od początku mówili, że takie jak ona nigdy nie będą szczęśliwe.
    W umyśle zaświtała niebezpieczna myśl, że może powinna była na zawsze zostać w podziemiach galerii, dalej stawać się iluzją, znikać za dnia. Wraz z promieniami słońca przestać istnieć.
    Drgnęła czując miękkość opuszków wędrujących śladem tej jednej łzy. Ciężkość chwili spoczęła na jej barkach kiedy skuliła się w sobie jeszcze mocniej. Z piersi wyrwał się cichy, zdławiony szloch, rozrywający płuca na strzępy.
    Kolejna łza.
    Za nią następna.
    -Przepraszam… - Nie miała sił unieść dłoni do twarzy by zakryć potok łez, drżenie ust i podbródka, w przypływie gwałtownego szlochu, nad którym nie miała panowania. Bała się. Bała się siebie, tego kim jest, tego, że tak mało wie, a tak wiele by chciała rozumieć. Obezwładniający strach, nie pozwalający wydusić z siebie kolejnych słów. Ramiona opadły jej wzdłuż ciała, głowę opuszczoną jakby chciała schować się przed całym światem.
    Była rozbita jak te lustra w salonie.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Zazwyczaj w podobnych chwilach nie umiał znaleźć emocji - był tylko pustą skorupą, pięknym mirażem gładko i estetycznie ułożonych rysów, złamanym słowem przysięgi. Przecinał nagle ogrody wszystkich cudzych zapewnień, mordował cudze oddanie, zażyłość jak ofiarnego kozła, pozwalał, by ołtarzowy kamień nasycał się cudzą krwią. Odchodził w głuchym milczeniu, w beznamiętności klejącej się niczym bielmo do wejścia tunelów źrenic. Odchodził, nieporuszony, nieczuły na konsekwencje.
    Przy niej było inaczej.
    Jej widok, skruszony, słaby, niegodny postaci niksy, poderżnął mu teraz gardło, poszerzał się niczym rana i tryskał nowym odczuciem. Nie chciał, aby cierpiała, nie chciał obecnie widzieć jej w identycznym stanie. Tak nie powinno być, tak nie powinno się przenigdy wydarzyć. Dotknęła go znacznie głębiej, pod skórą, pod pajęczyną żeber, chwytając za zawieszony, pulsujący rdzeń jego serca.
    Miał do niej niezmienną słabość.
    Nie było im pisane najmniejsze, szczęśliwe zakończenie, ale miał dalej słabość. Łamał się przy niej, pękał. Nie mogła mu tego robić, nie mogła być właśnie taka, nie przy nim. Dlaczego musiał ją krzywdzić? Dlaczego miał dalej karmić zgubnymi obietnicami?
    - Za co? - zapytał cicho. - Nie masz powodów, aby teraz przepraszać - badał czubkami palców profil jej fizjonomii. Czuł miękką, podatną skórę. Strach szarpnął mu za żołądek, brzydził się sytuacją, brzydził się wrażliwością, brzydził się tym, że do siebie wracali, świadomi, że nie będzie im dane odszukać dla siebie szczęścia. Objął ją chwilę później ospałym i lekkim ruchem, niespiesznie, tak jakby bał się, że wkrótce później rozpadnie się w jego dłoniach jak upuszczone nieostrożnie naczynie, jak rozkruszony posąg, którym ją wcześniej nazwał, a którym przecież nie była. Nie była zupełnie zimna, nie była nieporuszona. Nie miała być nigdy jego.
    - Nie powinienem robić z siebie męczennika. Nie mam prawa obwiniać innych o los, który sam wybrałem - snuł dalej stłumionym głosem. Powietrze, naprężone wśród ciasnej przestrzeni przedpokoju, uwierało go w płucach jak szary, skłębiony dym. W momencie, kiedy pożegnał wszystkie jej portrety, zrozumiał, że absolutnie nie żywi do niej większego żalu. Czuł się o wiele gorzej, był okradziony i wypełniony bezdenną, gryzącą go na wskroś próżnią. Wszystko straciło barwy, straciło swój dawny smak. Miał ruszyć w odmienną stronę, miał ruszyć ścieżką, którą zwykle podążał, w świecie, gdzie dla takich jak ona nie było już dłużej miejsca. W świecie skorodowanym, brudnym, jak wszystkie jego tendencje, jak wspomnienia nieprzyjemnie tężejące mu przyprószoną solą na języku. Nie rozumiała go - i nie był w stanie uczynić, by kiedykolwiek w zupełności pojęła jego życie. To takie beznadziejne. Nie umiał być obojętny.
    - Teraz - nadmienił, nachylony w pobliżu jej małżowiny usznej - rozumiem wszystko na nowo. Myślałem, że jestem wolny - przyznał żałośnie - jednak wciąż pragnę twojej obecności - cisza uderzyła go siarczystym policzkiem. Chciał mówić dalej, chociaż przez krótki moment krtań pozostała martwa, nieporuszona w obejmującym ją, niewyraźnym odrętwieniu. Powtrzymał ostatkiem sił obłąkańczy śmiech. Zapiski, podane w rozlicznych księgach, miały niechybnie rację. Ich gatunki nie nadawały się, aby żyć nieopodal w zgodzie. Przy nim czekały tylko wyłącznie gorycz i ból. Nie mógł poświęcić siebie dla dobra kogoś innego.
    - Uznajmy to za sam instynkt huldrekalla - dodał z ponurym przytykiem rozbawienia. Nie wstydził się dłużej tego, czym rzeczywiście był. - Nasi przodkowie mogli się nie pomylić.
    Wrogość była wyrokiem. Nie mógł wyplenić z siebie niektórych, przeklętych cech.
    Natura będzie naturą.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Nie przywiązywała się do nikogo, przywiązanie niosło ból, przywiązanie powodowało, że zaczynała marzyć o życiu, jakiego nigdy nie będzie jej dane mieć. Mimo to, wciąż wyciągała ku niemu dłonie, starając się znaleźć swoje miejsce. Ograniczając liczbę osób, które do siebie dopuszczała, będą w towarzystwie odmiennych tak jak ona sama.
    Nie przewidziała, że wróg będzie wstanie zrozumieć lepiej.
    Nie pragnęła szczęśliwych zakończeń, wiedziała bowiem, że takie nie są pisane dla takich jak one. Nie miały nigdy zaznać błogości, nie miały nigdy wieść życia niczym z bajek, które czyta się dzieciom do poduszki. Miała wiecznie miotać się między światami, ranić siebie i innych, nie zaznając spokoju duszy, a jednak… przy nim mogła mieć jej namiastkę.
    Świadomość, że straciła to poprzez swoją dumę i przeświadczenie, że wie lepiej, odebrało jej oddech. Sprawiło, że zamarła nie wiedząc w jakim kierunku ma zmierzać.
    Straciła rytm, w którym tak łatwo się odnalazła, straciła tę cichą melodię jaka kołysała do snu.
    Zrobiła błąd. Nie powinna się przywiązywać do wroga. Nie powinna widzieć w nim towarzysza krętej drogi, z której tak często zbaczali, a jednak… nie potrafiła odjeść, tak jak to robiła wcześniej.
    To było takie proste. Zwyczajnie zniknąć. Nie reagować na błagania, ale tym razem to ona wołała.
    -Byłam okrutna. - Odpowiedziała prawie szeptem nie chcąc powietrza kaleczyć głosem, który nie był teraz melodyjny, nie zachowywał równowagi głosek. -Założyłam, że wszystko rozumiem i wiem. - Zadufana, zbyt pewna siebie i tego jak postrzega świat. Nie obserwowała dokładnie tego co się dzieje, patrzyła na to co chciała widzieć.
    Przez chwilę trwała nieruchomo wciąż targana szlochem nim powoli, uniosła dłonie w górę by palce zacisnąć na powierzchni materiału zakrywającego jego plecy. - To nasze dziedzictwo, nasza przeklęta natura, wbrew której działamy, nawet gdy próbujemy się od siebie oddalić. Myślałam, że uciekając, uwolnię nas oboje od bólu, ale... - głos się załamał, z trudem przeciskała słowa przez gardło. - Ale zrozumiałam, że ucieczka nigdy nie była odpowiedzią. Nie mogę uciec od tego, kim jestem. Czuję się jakby... jakby każdy krok z dala od ciebie był krokiem, w którym traciłam rytm.
    Śpiew przodkiń był w niej głośny, jak wtedy kiedy spotkali się po raz pierwszy, kiedy ścieżki życia zostały przecięte, a oni pomimo ostrzeżeń nadal sprawdzali jak daleko mogą zajść. Zachłysnęła się swobodą i wolnością. Mimo to, nie chciała odchodzić. Mimo tego, nie chciała słuchać przestróg pokoleń.
    Nie potrafiła się odciąć.
    Nie chciała tego robić.
    -Może… - zaczęła niepewnie - może nie musimy od razu wszystkiego rozstrzygać. Może wystarczy, że na razie po prostu będziemy, w tej przestrzeni między nami…
    Nigdy nie pojmie w pełni jego natury.
    Nigdy nie zrozumie jego świata.
    Pomimo tego, nie chciała odchodzić.
    Trwała przyjmując kojące ciepło drugiego ciała.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Będą później żałować. Później - nie teraz jeszcze, zawieszone w przestrzeni jak odroczony wyrok, jak połyskliwe ostrze gilotyny szczerzące się pod kopułą turkusowego nieba na podobieństwo drapieżnego uśmiechu, wysuniętej z przestrogą linii krwiożerczych zębów. Będą później żałować - niezdolni zmyć, zaprzepaścić swoich rozchwianych istnień włożonych pod warstwę skóry. Nie zmyją powyższego posmaku, nie zaprzepaszczą wspomnień, nie utopią ich w połowiczych klepsydrach swoich kieliszków, nie zetrą podczas kąpieli wraz z ligniną naskórka, nie wycisną z ust jak z połówek miękkich i dojrzałych owoców.
    Zrani ją. Wiedział, że mógł ją zranić, mógł skrzywdzić prędzej niż później. Powinna odnaleźć rytm, w którym dłużej nie brzmiała przewrotność jego obecności, powinna słuchać przeczucia trawiącego niechęcią do wszystkich podobnych jemu. To wszystko nie miało sensu. Absurd tej sytuacji sprawiał, że chciał naprzemian zanosić się gromkim śmiechem i gorzko, rzewnie zapłakać.
    Ich przeklęte natury.
    Ich dwie, przeklęte natury.
    Przyłapał się wielokrotnie na tym, jak nienawidził niks. Nie znosił ich wyniosłości, ich przekonania, że były od niego lepsze, chociaż bywały równie - a może bardziej - okrutne w swojej zawiści żywionej do wszystkich mężczyzn. Nienawidził ich znacznie bardziej niż wszystkich innych demonów, nawet, gdy nie przepadał za fossegrimami, ich pokojowe i łagodniejsze usposobienie sprawiało, że ślady odczuć nie stały się równie silne. Nie umiał nigdy zrozumieć, dlaczego w obecności Villemo wszystko było odmienne, zmieniało się, zachęcało do przekraczania granic. Pokusa trwała niezmiennie, nęciła go nawet teraz. Sądziła, że wszystko wie. Nie pojmowała, tak naprawdę, że rzeczywiście był nikim. Był przede wszystkim demonem, który przez twórczość szukał dla siebie odkupienia, próbował za pomocą portretów pokazać, że ma w sobie znacznie więcej niż zaplamioną lubieżność. Jej palce zaciskały się silniej, mnąc materiał koszuli. Czuł na sobie jej dotyk, spłycony samą tkaniną.
    Nie miała racji, choć nie był w stanie powstrzymać ich wspólnego szaleństwa - tak samo jak nie mógł wcześniej, znikając w burzy impulsów. Nie myśleć i nie roztrząsać, pogrążyć się w tu i teraz, bez zajadliwych, mknących nieustającym pościgiem konsekwencji. Nie zastanawiać się dłużej, że popełniają w tej chwili kolejny błąd, że mimo wdrożonych starań nie wyciągają wniosków. Poprzednie doświadczenia niczego ich nie nauczyły.
    Niszczyli innych.
    Niszczyli siebie nawzajem.
    - To nie przyniesie nam niczego dobrego - powiedział cicho, skrywając głowę w zagłębieniu jej szyi, czując wrażliwą miękkość rozpiętą ponad wypukłością jej obojczyka. Mówił zaskakująco - nawet dla siebie - spokojnie, choć serce biło mu szybko, wzmożonym, przejętym tempem. Zastygnął, zupełnie tak jakby czekał na obwieszczenie kary, na wszystko, co ma nastąpić. Ponownie zatruwali siebie samych.
    - Czy jesteś tego świadoma? - postanowił dopytać, nawet, gdy znał odpowiedź.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Istniała możliwość, że kroczyła ku przepaści i własnej zagładzie. Istniała szansa, że razem tam zmierzają nie zważając na wszelkie ostrzeżenia. Nie miało to jednak teraz znaczenia, ponieważ nie miała zamiaru zawracać.
    Ludzka natura ojca była w niej silna. Ludzka natura poprzednich pokoleń, które wiązały swoje losy z niksami brała górę. Należała do dwóch światów, a każdy ciągnął w swoją stronę. Powinna nienawidzić, nie powinna nigdy związać swoich losów z huldrą, przecież to takie oczywiste, a jednak… nie słuchała przestróg. Podążyła za ludzkim głosem, nie zaś demonicznym.
    Wzgarda dla wroga była wpisana w jej istnienie. Miała patrzeć na nich z góry, na brak opanowania, szukania wiecznie uciechy i cielesności, a jednak dostrzegła coś więcej, skrytego za tą fasadą i tego była pewna, że nie było to złudzeniem i jej projekcją. Zbyt śmiało podążyła za tym cieniem uważając, że skoro uchwyciła jego mgnienie to może rościć sobie prawa do zrozumienia.
    Był blisko
    Nawet jak miała nie pojmować tego kim jest, co nim targa, to nie potrafiła odejść. W tym szaleństwie był jakiś spokój, było coś, co dawało poczucie przynależności.
    Tak sobie obcy i bliscy jednocześnie. Rozdzierający rany, a potem opatrujący je przedziwną troską.
    Niezrozumiałe w tej chwili koleje losu, ale nie chciała ich teraz pojąć, miały zwyczajnie trwać. W przedziwnym splocie dni stawał się kotwicą… stał się stałym i stabilnym punktem w swej niestabilności.
    Mówili, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki; nie miała zamiaru słuchać. Nie potrzebowali aury, aby sączyć toksynę pomiędzy własne powłoki. Wystarczyło ich istnienie, wystarczyło to, że wciąż stali obok siebie, a mimo tego, nie czuła obaw, choć zdawała sobie na jakie przekleństwo spisują siebie samych.
    -Nie dbam o to… -Przymknęła oczy kiedy szloch zaczął się wyciszać, kiedy oddech znów się wyrównał, kiedy łzy zaczęły wysychać na policzku. Rozluźniając uścisk dłoni wyzwoliła zmiętą strukturę tkaniny spomiędzy palców. -Jestem. - Wyszeptała już miękko, choć jeszcze z zabarwieniem wcześniejszego bólu i strachu.
    Zrozumiała kim jest i jakie przekleństwo będzie jej towarzyszyć do końca dni. Matka zginęła wcześniej, nim zapewne wszystkie troski życia i to kim jest ją dopadło, zaciągnęło na samo dno. Nie zdążyła ostrzec córki, która teraz zmierzała niebezpiecznymi drogami i zamiast szukać bezpiecznej przystani wciąż pozwalała, aby los rzucał ją po wzburzonych wodach.
    A jednak dawało jej to dziwną satysfakcję, ten moment jak teraz, kiedy objęła w ramionach wroga, który sprawiał, że odnajdywała przedziwny rytm i swobodę stawianych kroków.
    Cóż za ironia losu.
    Uśmiechnęła się krzywo do własnych myśli, do samej siebie podążającej drogą destrukcji. Serce biło szybko, uderzało o wiele mocniej w kraty żeber kiedy wzmocniła uścisk ramion, kiedy pozwoliła sobie na głębszy oddech rozpalający płuca wcześniej zaciśnięte w marnych oddechach.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Gorycz wykręcała mu pętle narządów w supły. Kwaśna, nasilająca się nierozsądność uderzała go brzytwą spienionej powierzchni fali. Bliskość, którą się obdarzali, miała cechy rozpaczy, głodna, porażona tęsknotą. Nie umiał jej aktualnie zrozumieć, nie umiał pojąć, dlaczego do siebie lgnęli jak ćmy do jaskrawych płomieni - przeciwnie do nich wiedzieli, że płachty ich ciemnych skrzydeł spopielą się w martwy pył. Mógł właśnie zacisnąć zęby, zazgrzytać nimi w przypływie febry frustracji. Mógł zgniatać paliczki w pięści, aż nie bolały go w tępym odrętwieniu. Mógł odejść oraz mógł przestać. (Błąd. Nie mógł).
    Wiedział, że nie był dobrym człowiekiem - nie był nim nawet w pełni, jego część, niemoralna, przewrotna i zwiastowana ponuro przez kołyszący się, krowi ogon, pieczętujący obecnie jawnie jego los, jego posiadaną naturę, jego część dyktowała mu większość z grona decyzji podejmowanych w przeciągu nieładu życia. W jego pamięci tlił się bez przerwy posmak cudzego pożądania, dotyk, choć niewidoczny, pozostawał na skórze jak lepki, błyszczący brokat. Wiedział, że nie był dobrym człowiekiem, a każde jego uczucie nie mogło stawać się nigdy w pełni wartościowe. Pozostawało marne, kalekie i atroficzne, tak samo jak jego wnętrze, jak jego strzępy sumienia. Wiedział, że nie był dobrym człowiekiem - ona również wiedziała, że nie powinna przy niczym niczego szukać. Czy było to warte ceny ich częściowego zrozumienia? Znali, wprost doskonale, efekty działania aury, jej toksynę i wkrótce później wszechobecny paraliż wszystkich tkanek rozsądku. Czynili w podobny sposób, czynili tak wobec siebie.
    - Ja też - potwierdził cicho, wciąż obejmując ją sztywnym, niezmiennym uściskiem ramion. Kilka momentów wcześniej był przekonany, że mógł nakazać jej odejść. Kilka dni wcześniej uważał, że spali tylko jej list, tak samo jak każdy szkic, każdy portret jaki tylko sporządził, usiłując przedstawić jej sylwetkę. Kilka minut wcześniej odnosił niemal wrażenie, że teraz nie czuje nic, że jest pusty, jest absolutnie wolny - i może bez naznaczonych przeszkód wieść dalej beztroskie życie.
    Odsunął się - tylko po to, aby po dłuższej chwili mógł spojrzeć jej prosto w oczy, szare, pochmurne, pokryte czerwoną siatką uwidocznionych naczyń od szarpiącego nią płaczu. Ostatnia rozsądna myśl w rozpętanej, ogólnej nierozsądności - wciąż znajdowali się w przedpokoju, przepełnieni jątrzącą się, zajadliwą niepewnością.
    - Wejdziesz?
    Zapytał miękko. Jego twarz zatrzymała się naprzeciwko jej twarzy, nie uczynił nic więcej, nadal słysząc dławiący, przyspieszony bieg serca, wgnieciony pod warstwę żeber. Chciał wiedzieć, czy zdecyduje się pozostać odrobinę dłużej, czy może aktualne spotkanie oznaczało zbyt wiele, zmuszając ich, by ponownie przemyśleli niezmienną zresztą decyzję.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Być może ich los został już dawno zapisany, utkany z nitek jakie plotły Norny i wtłoczony w wielki gobelin, który tkały od zarania dziejów. Być może nie mieli wpływu na to co się dzieje, otrzymując złudne wrażenie, że jest inaczej. Być może od samego początku byli skazani na to, aby ranić siebie i ledwo po zagojeniu ran wracać ponownie, by zebrać kolejną kolekcję blizn.
    Być może to właśnie ta przedziwna korelacja sprawiała, że jeszcze istnieli, że nie oddali się całkowicie szaleństwu własnej natury. Być może był przystanią - zachwianą, niespokojną, zalewaną często przez wysokie fale sztormów, ale nadal pozostawał tym, w którego otoczeniu nie musiała ukrywać kim jest.
    Wyraził w ciszy garderoby swoje pragnienie, by pozostawała przy nim sobą. Całkowicie i bez wahania - bowiem dawał jej to czego inni nie potrafili. Pomimo swojego stylu bycia, w którym nie widział krzty dobroci, w którym wciąż czuł lepkie spojrzenia i słyszała łapczywe oddechy… pomimo tego, stanowił jej ucieczkę.
    Wiele spraw nie miało sensu, a rozważania rozbijały się o zmęczony umysł, a jednak tej bliskości potrzebowała, nie uciekając przed dotykiem, przed szeptem i przedziwna tęsknotą wypalającą się piętnem na skaleczonej duszy.
    Widać nie potrafiła inaczej, wiecznie kierując się ku destrukcji, huśtawce emocji zamiast szukać spokoju i ukojenia.
    Nie było jej pisane.
    Nie chciała spokoju i ukojenia.
    To nie był jej świat.
    Ten, w którym chciała żyć był pełen barw, dźwięków i zapachów. Porywał by wznieść na sam szczyt, a potem gwałtownym podmuchem zepchnąć na samo dno. Dreszcze emocji, niepokój i wieczne nienasycenie. Gdy był obok - było łatwiej.
    Przekraczając próg mieszkania była gotowa zmierzyć się z odrzuceniem, z odcięciem się, całkowitym porzuceniem. Nie wiedziała, czy pomimo swojej gotowości zniosła by ten stan. Już teraz na tafli szkła było wiele rys i pęknięć, które groziły całkowitym rozpadem w pył.
    Unosząc spojrzenie napotkała to drugie, już nie tak matowe, nie obojętne grożące utratą wszystkiego co do tej pory zostało zbudowane.
    -Zostanę - te same słowa użyła jakiś czas temu, kiedy również zapytał tak samo miękko, z tym samym spojrzeniem. Serce zabiło szybciej kiedy padła propozycja, kiedy chciał wiedzieć czy mogą dalej iść po nierównej kładce nad przepaścią, w którą ciągle się spychali.
    Choć znała trasę, tak powoli kierując kroki w głąb mieszkania czuła się jakby przekraczała progi po raz pierwszy, a przecież nie były to ściany jej obce. Coś jednak pękło, nic już nie miało być takie samo, choć zdawało się, że idzie po tych samych śladach.
    Wyciągając dłoń w jego stronę, chciała, aby jej w tej drodze towarzyszył tuż obok, w symbolicznym przekroczeniu pewnego rozdziału. Choć mieli powielić te same błędy, to nosić miały już inne zabarwienie, odróżniać się inną paletą barw, inną rytmiką.


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Zostanę.
    Prosty fundament słów, skupisko niewielu głosek, zazwyczaj prędko dławionych składanym na ustach pocałunkiem i dłońmi położonymi chciwie na miękkiej linii ciała. Powietrze w podobnych chwilach było przyjemnie gęste, oddechy w przyjemnym rytmie ścierały się wciąż ze sobą, wszystko było przyjemne, porywcze i zatracone. Dziś - w zamian za to - jego i jej spojrzenia są ciężkie jak uwiązany u szyi, masywnej wielkości kamień, dotyk jak nałożony bandaż próbuje ukoić ranę z częściowym zaledwie skutkiem. Jej przerywane tchnienie dopiero przed chwilą staje się całkowicie miarowe, nienadszarpnięte łkaniem. Wszystko staje się inne - tylko pragnienie, to samo, zapalczywe pragnienie drugiej obecności, przed którym musi się przyznać, jest chorobliwie niezmienne, identyczne. Świadomość, że jest przy niej podatny, wydrąża mu w sercu dziurę, podtapia do resztek umysł. Nienawidzi sam siebie. Nienawidzi, ponieważ znów pozwalają sobie na karygodny błąd, nawet, gdy doskonale znają jego konsekwencje. Nie powinna dopuszczać go do siebie, nie była przecież kobietą wodzoną za nos przez aurę, wpatrzoną w niego uważniej niż w jakikowiek obraz. Nie chowam się za portretem. Sam tworzę jeden z nich.
    W żołądku miał grudy błota, mdłą i tłamszącą breję. Objął jej dłoń i powoli ruszył w stronę salonu, do paszczy swoich decyzji. Dziś połknie go i przetrawi. Dzisiaj będzie żałować. Dzisiaj-
    Wszystko, co do szczegółu, wydaje się nieprawdziwe - jak sen.
    Zatrzymał się przy kanapie, czekając, aż zajmie miejsce. Usiadł blisko, tuż przy niej, brodząc na początku w milczeniu, walcząc z pięściami myśli. (Wiesz, co jest w tobie najgorsze? …nie są ci wszyscy ludzie, zebrane,  zawieszone spojrzenia i litanie muśnięć, nie jest podobnie sposób, w jaki zawsze wypowiadasz ich imiona i w jaki pospiesznie masz zwyczaj je zapominać, nie jest żaden z kaprysów, aby ciebie pragnęli, spełniali wołania marzeń. Najgorsze jest to, że dajesz innym nadzieję, za każdym cholernym razem sprawiasz, że ci uwierzą. Jej również będziesz dawać namiastkę. Oddasz ochłap nadziei na lepszą i zgodną przyszłość).  
    - Jestem ci winny chociaż jedną historię - ośmielił się nagle przyznać. - Wiesz, co przedstawia ten obraz? - wskazał skinięciem głowy na jedyny pejzaż trzymany przez niego z otwartością w charakterze dekoracji. Płótno dość ewidentnie wyróżniało się na tle innych, miała o tym doskonałe pojęcie - zazwyczaj malował ludzi. Obejmował ją lekko - zostali w pobliżu siebie jak dwa bezpańskie stworzenia poszukujące ciepła.
    - To las niedaleko miejsca, w którym się wychowałem - wplótł palce w kosmyki włosów. Wzrok zsunął się po jej twarzy, badał wilgotne linie, połyskujące ślady po uronionych łzach. Trondheim. Pęczniejące od śniących Trondheim. Kunsztowny dom Simonsenów chroniony sowicie magią i ich niewielki, znajdujący się w pobliżu, szary i niepozorny. Powinien wcześniej jej powiedzieć? Nie miał zamiaru się tłumaczyć.
    - Pamiętam, że próbowałem uciec. Chciałem - mówił cicho, spokojnie - zobaczyć się ze swoją matką. Byłem wtedy naiwny, ale naiwny w sposób, jakiego nie można mieć za złe osobie w takim wieku - kwaśny uśmiech przełamał mu obrys warg. Nie wydawał się w żaden sposób przejęty. Każdy, późniejszy spacer w otoczeniu natury stawiał mu przed oczami opisane wspomnienie. Nie powiedział jej o tym, nie wtedy, powiedział dopiero teraz.

    Einar i Villemo z tematu


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?




    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.