Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Główny salon

    5 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    First topic message reminder :

    Główny salon
    Główny salon zajmuje większość dolnego piętra domu Tordenskioldów. Jest to duża, otwarta przestzeń, połączona częściowo z holem wejściowym, gdyż stąd prowadzą schody na kolejne piętra. Dominują tu barwy granatu i różne odcienie beżu. Podłogi wyłożone są kremowym marmurem i gdzieniegdzie zdobią je fantazujne mozaiki. W centralnej części salonu stoją liczne kanapy, fotele i szezlongi, pomiędzy nimi stoliki kawowe i lampy; blisko nich znajduje się duży kominek o rzeźbionym gzymsie. Z sufitu zwisają kryształowe żyrandole z magicznymi światełkami. W jednym z kątów umieszczono barek, gdyż państwo Tordenskiold słyną wręcz z wyprawianych hucznych przyjęć dla śmietanki towarzyskiej świata galdrów. Nie brakuje dekoracji, lecz w rozsądnej, nieprzytłaczającej ilości: ściany zdobią obrazy, niektóre kredensy wazy i rzeźby, na stolikach zawsze stoją świeże kwiaty, nad kominkiem zaś zawieszono rodzinne fotografie.
    Gość
    Anonymous


    Gości przybywa, robi się tłoczno, choć całe szczęście nie duszno; słowa gospodarzy niosą się śpiewnie wzdłuż i wszerz by niedługo później zginąć pod naporem muzyki – ta również utkana jest z lat dwudziestych, klasyczne nuty zaprawione nutą ekstrawaganckiego luzu niosą się po pomieszczeniu, porywając na parkiet poszczególne pary. Obserwuję je krótko, bez większego zaciekawienia czy dokładności; są tutaj twarze, które rozpoznaję, ale też takie które przemykają mi po raz pierwszy. Przypadkowość na przyjęciu Tordenskioldów jest raczej niemożliwa, zaproszenia zaadresowano imiennie a dobrze dobrany dresscode również służy jako pewna weryfikacja; w tym gąszczu błyszczącej czerni, piór i pereł prędko można byłoby wyłapać kogoś, kto znalazł się tu przypadkiem. Moja uwaga pada jednak na jasnowłosą nieznajomą w odzieniu dość odległym od tego, na które pokusiła się znaczna część zaproszonych kobiet – niecodzienny zestaw składający się z szerokich spodni i równie luźno spływającej koszuli nosi w sobie orient. Patrzę na nią przez dłużej niż chwilę, z czystej ciekawości, nim tańcząca tuż przy moim nosie taca podsyła mi kolejny, wysoki i smukły kieliszek złotawych bąbelków. Kiedy spijam szampana, zauważam młodego Norgaarda, słodkie stworzenie w ciemnobrązowym odzieniu, którego buzi już dawno nie widziałam przy stole obok własnych rodziców. Młodzieniec jednak traci moją uwagę na rzecz kolejnej twarzy, którą dostrzegam w momencie, w którym jej właściciel kieruje kroki w moją stronę. Kieliszek wciąż trzymam przy ustach, przedłużając moment i dając sobie samej odrobinę czasu, by przypomnieć sobie – to już kwestia wieku, czy przy takiej ilości osób ciężko jest dopasować nazwisko do rysów twarzy? – kimże jest mężczyzna zmierzający w moją stronę. Dopiero jasne spojrzenie odświeża mi pamięć – wobec oczu przejawiam swego rodzaju instynkt i uwagę, dlatego kiedy wzrok spotyka się z moim, wiem z kim mam do czynienia.
    – Colborn Iversen – nie powinien mnie dziwić jego widok w takim miejscu, w końcu nazwisko obijało się w codzienności galdryjskiej od jakiegoś czasu; mimo to jego widok był swego rodzaju zaskoczeniem. Pozwalając na pocałunek muskający wierzch dłoni, unoszę kącik ust w ramach powitania – Ty też prezentujesz się niczego sobie – komentuję, odwzajemniając się takim samym spojrzeniem lustrującym kierunek góra-dół. Jego propozycja jednak interesuje mnie bardziej, niźli sam strój wieczorny, dlatego poprawiając zsunięty z ramienia materiał pierzastej narzuty, kiwam głową.
    – Zaskoczysz czymś? Zawieś poprzeczkę wysoko, tak żeby nikt nie mógł pobić twojego wyboru – błahostka jaką jest drink, a jednak ubieram ją w niewypowiedziane oczekiwania, odkładając pusty kieliszek po szampanie gdzieś na bok – Jakimi słowami podsumujesz ten rok? Pamiętaj o klimacie lat dwudziestych.
    Gość
    Anonymous


    Widząc, że Sohvi reaguje na jej uśmiech i spojrzenie, tylko uniosła policzki wyżej. Szukała kontaktu z kobietami, szczególnie w tym czasie, kiedy powiedziała dość swojemu mężowi. Całe życie przekonana była, że na szczyt wespnie się tylko na grzbiecie samców, będąc jednak z Gaute zrozumiała, że nie każdy z nich nadaje się do tego tak dobrze. Wszystkie mężatki, przynajmniej w jej przekonaniu, musiały rozumieć ją chociaż odrobinę. Nie każdy mężczyzna w końcu był jak Edmund Ahlstrom, pod którego opiekę postanowiła ponownie wrócić po rozwodzie.
    - Będę liczyła dzisiaj razy, ile to ktoś nazwie mnie nazwiskiem mojego byłego męża – odpowiedziała od razu z gramem rozrywkowej złośliwości. Zdawała sobie sprawę, że Sohvi nie chciała zapewne wyjść na wścibską i słuchającą plotek. Sprawa Anne-Marie nie była jednak plotką. Do rozwodu doszło szybko, a i małżonkowie nie mieli się o co kłócić – nie chcieli być ze sobą, podzielili majątek wedle uznania i odeszli w swoje strony. Jakiś artykuł w gazetce plotkarskiej, kilka odgonionych natrętnych dziennikarzy i to wszystko.
    Przyjęła kieliszek od Sohvi, wykonując drobny ukłon głową.
    Wiele dałabym, by porozmawiać z twoją babką. Świat się zmienia, idzie do przodu, a chociaż pochwalam to naturalnie, tak postęp niekiedy szkodzi tradycji. Rozmowa z kimś, kto śledził to wszystko od czasu dłuższego niż my dwie… – zamieszała cieczą w przeźroczystym szkle, na chwilę przenosząc na nie swój wzrok. – Byłaby bardzo pouczająca. Wiele młodych dusz gardzi radami pokoleń wzwyż,  bierze ich za zacofane i nie zrozum mnie źle - często mają rację. Jednak czy odrzucając ich nie odrzucamy też swojej tożsamości? – powiedziała zamyślona. Anne-Marie była mistrzynią układania słów w kuszące zdania, bo też wiele więcej w tej kwestii nie potrafiła. Chciała po prostu utrzymać uwagę rozmówcy na jak najdłuższy czas, byle tylko móc zdobyć jego poważanie. Czuła, że w przypadku Sohvi mogła trafić na czuły grunt.
    Ktoś sprytniejszy i bardziej przebiegły mógłby powiedzieć, że zapraszanie tutaj zarówno przedstawicielki Ahlstromów, dawnej pani Eriksenowej, jak i „wżenionsej” w ród Vanhanenów kobiety, mogło być jedynie swoistym badaniem reakcji. Nie wszyscy byli jednak tak zajadli w swojej niechęci, jak zasiadający w Radzie Jarlowie. To jednak, że kroki zarówno gospodarza, jak i pani gospodarz skierowały się wkrótce prosto ku nim, prosto ku towarzystwu zarówno Anny, jak i Sohvi, mogły sugerować, że było nieco inaczej i że byli faktycznie chcianymi podczas ceremonii pożegnania dawnego roku gośćmi. Albo traktowane je jak zwierzęta w Zoo. W końcu Anne-Marie jak zwykle zdecydowała się na nietuzinkowy dobór kreacji, który przyciągać miał wzrok. Ludzie lubujący się w muzyce jej ojca, ale i przekonaniach politycznych jej dziadka lubili postęp, lubili zmiany, to co nieznane i niekiedy szokujące. Pani Ahlstrom była od zawsze kreowana przez rodziców na twarz rodu – nie głowę rodu, twarz. Miała wyglądać i przeciągać wzrok czy wabić swoim muzycznym talentem, nie myśleć. Myśleć mógł za nią Edmund Ahlstrom.
    - A ja osobiście dziękuję za zaproszenie i to nie w roli muzyka, jak często mogę się tego spodziewać, a gościa. Ostatni dzień roku to dla nas muzyków naprawdę gorący termin – odpowiedziała Halvardowi. Spodziewała się, że pogawędka z kimś takim jak on nie będzie przyjemnością obustronną, nie przewidywała bowiem, by mieli wiele wspólnych tematów do rozmów. W kiedy ich nie było, Anne-Marie lubiła po kokietować mężczyzn i uwijała się doskonale w wymianach myśli z nimi. Jednak nie wtedy, kiedy u boku stały ich żony. Była może ekscentryczna w niektórych działaniach, nie była jednak zupełnie nielogiczna. – Dahlio, wyglądasz onieśmielająco – powiedziała niemalże od razu, wystrzeliwszy z automatu słowa, które paść tu powinny, a które nakładziono jej do głowy w trakcie wychowywania na fałszywą, niekiedy nazbyt uprzejmą i przesłodzona cizię. Tym razem była jednak szczera – ostatnim czego można było odmówić bowiem pani Tordenskiold to uroda – tą odziedziczyły po niej jej dzieci, a i ta pewnie była też motorem napędowym do związku z kimś takim jak Halvard. Każdy dobrze wiedział ile w kieszeni posiadał ich ród. Ludzie tacy jak oni… Uchodzili za próżnych.
    - W Chinach, z wielką przykrością to stwierdzam, nie byłam niestety jeszcze nigdy. Z ojcem odwiedziliśmy jeszcze w moich młodzieńczych latach Taiwan, Malezję i Japonię, nakarmił mnie miłością do kultur wschodu, w późniejszym czasie podczas studiów kultywowałam już tylko miłość do tamtejszej muzyki… – mówiła, odpowiadając Dahlii na jej pytanie wedle tego, jak jej samej było wygodnie. – Ich tradycje są niezwykle inspirujące. Większość ludów tamtejszych, to ludy bardzo przywiązane do swojej tradycji, stąd zakładam, że odwiedzenie krajów tych byłoby i dla was nie lada gratką – przyznała, po raz kolejny próbując dobrać się do głów rozmówców w bardziej spersonalizowany sposób. Dalej oddać się już mogła wysłuchiwaniu rozmowy pomiędzy gospodarzami a panią Vanhanen. Czuła się dobrze, wysłuchując słów, których pewnie nie posłyszałaby, gdyby nie zdecydowała się ładnie uśmiechnąć się ku Sohvi. To zawsze chociaż gram informacji, które mogła wykorzystać byle kupić czyjąś sympatię. Młody chłopak, który po chwili pojawił się u ich boku, będący zapewne Lasse Norgaardem, który był niemalże jej rówieśnikiem, był osobą, którą kojarzyła z kampusu Instytutów. Skłoniła mu głowę, nie ryzykując pomylenia jego nazwiska.
    - Odbiorę to jako miłą przepowiednię czy też miłe życzenie na kolejny rok, dziękuję – powiedziała chyba nawet trochę rezolutnie, chociaż na twarzy trzymała wyćwiczony uśmiech.
    Gość
    Anonymous


    Powitanie w wydaniu Lykke przyjmuje z przeciągłym pomrukiem aprobaty.
    -Skandynawia, to doprawdy małe miejsce.- uśmiechem obdarzył Lykke zmysłowo modulując głos. Nie byłby sobą, gdyby nie usiłował jej czarować. Raz, że to była Lykke, a dwa, że już tak miał, gdy w pobliżu znajdowała się jakaś atrakcyjna osoba. Pomimo swoich przypadłości, które roztaczały wokół niej aurę skandalu (no dobrze, bądźmy całkiem szczerzy - właśnie przez to wszystko co czyniło ją sobą) właśnie taka była w jego oczach - atrakcyjna. Widocznie nie tylko dla niego, skoro Olaf Wahlberg utrzymywał ją spełniając chyba każdą finansową zachciankę.
    Naprawdę sądziła, że opuści taką okazję, żeby się pokazać? Nie w jego stylu. Milenijny Sylwester z dala od najznamienitszych znamienitości w Midgardzie? Toż to by było towarzyskie samobójstwo.  
    Odkłonił się Dahli. W głębi ducha (nie świadomie oczywiście) podzielając jej nadzieję, że towarzysząca mu obecnie kobieta nie zrobi niczego głupiego. Chociaż nie był głupi i nie miał złudzeń. Nadzieja jednak zawsze umiera ostatnia, jak to mówią nowomędrcy. A skoro już o skandalistkach mowa, posłał przy okazji Anne-Marie ciepły uśmiech. Po czym rozglądając się po sali wylądował wzrokiem ponownie na swojej rozmówczyni.
    - Ja widzę u swego boku idealną towarzyszkę. - kontynuuje ugruntowując to, co rozpoczął w galerii. W końcu Lykke bez wątpienia jest piękna. Prawdziwa ikona, o czym świadczą te ukradkowe spojrzenia, które ją obsypują z ukosa. Widzi je, chociaż udaje, że nie dostrzega. Kobieta nie na miejscu.Powietrze ciąży od szeptów zagłuszanych muzyką i maskowanych uśmiechami oraz wystudiowanymi gestami. Powinien pewnie trzymać się od niej z daleka jak większość. Z daleka od trędowatej, ale nie taki jest plan. Ma całkiem szerokie perspektywy działania. Inną koncepcję. Chce ugrać przy okazji coś więcej dla siebie, a jak wiadomo - ci co idą utartymi ścieżkami kierują się tylko na rzeź. Nie zyskują nic po drodze, a Forsberg, chociaż na pierwszy rzut oka tego nie widać, jest ryzykantem.
    - Pani pozwoli? - niby  pyta, ale tak naprawdę jedynie informuje w grzecznej konwencji pytania. Kjall uśmiecha się, chwyta jej dłoń i po subtelnym muśnięciu wierzchu jej dłoni, porywa ją na parkiet. Laska rzucona do góry rozmywa się w powietrzu uwalniając jego rękę, by swobodnie mógł prowadzić w tańcu swoją dzisiejszą partnerkę. Do mistrza tańca co prawda brak mu wiele, ale wszystko maskuje gracją swych kroków, wrodzonym talentem do konwersacji i wyuczonymi krokami.  
    Spojrzenia innych, szepty i zagranie komuś na nosie sprawia mu wewnętrzną satysfakcję, która rozlewa się blaskiem jaśniejącym w jego oczach. Doprawdy wybrał trudniejszą z dróg i zamiast poklepywać Olafa jak zdaje się większość dzisiejszych gości - on wybrał tę drugą stronę barykady. Patrząc po swoich znajomych, które znalazły się tego wieczora w domu Tordenskioldów chyba wbrew temu co o sobie sądził przedkłada rozgłos nad dobre nazwisko. Czasy się widać zmieniają. Dosłownie.
    - Wiedziałaś, że Olaf przyjdzie nie sam? - zagaja w tańcu obserwując jej reakcję. To, czego mu nie powie, a co da się wyczytać z napięcia mięśni i przelotnych mgnień przemykających przez twarz.
    Gość
    Anonymous


    Tonął we wszędobylskim złocie i przepychu, aksamicie pięknych twarzy napływających do pomieszczenia, radosnych bądź skalanych grymasem konsternacji łudząco podobnym do jego własnego. Nie potrafił sobie przypomnieć jak znów założyć maskę pewności siebie, która niegdyś spływała na jego lico z dziecinną prostotą, nie umiał znów przywdziać krawatu pewności siebie, zadrzeć podbródka, przywołać szelmowskiego uśmiechu wplątując się w którąś z toczonych dyskusji. Kiedyś nawet nie musiałby się nad tym zastanawiać, wtedy, gdy jego świat nie falował w kolejnych falach upokorzenia, gdy nie więził go bezlitosny sznur własnej niepewności -  gdy mógł cokolwiek znaczyć. Na marmurowej posadzce domostwa Tordenskioldów, pośród stukotu obcasów i sunącej melodii, stał beznadziejnie, bębniąc palcem w szyjkę kieliszka, wracając co chwila wzrokiem do Olafa. Nie chciał by mężczyzna zaprzątał jego głowę, a jednak im więcej łyków szampana obmywało jego gardło, tym jego myśli gęściej gromadziły się wokół dostojnej sylwetki. Nawet nie wiedział, kiedy opróżnił cała zawartość naczynia, szybko oddając go przechadzającej się kelnerce, wymieniając na kryształową szklankę whisky. Nagle strzelił mu do głowy pomysł z gatunku tych nierozsądnych, podtruwając jak złośliwa choroba. Rozejrzał się po tłumie, zatrzymując błękit tęczówek na samotnej brunetce. Nie kojarzył jej, tak jak większości towarzystwa, ale na przekór rozsądkowi zrobił kilka kroków w jej stronę, stając jak gdyby nigdy nic obok, znów tasując spojrzeniem Wahlberga. Po chwili nachylił się odrobinę, tak by jego głos przedarł się przez dźwięki produkowane przez orkiestrę, ale nie naruszył komfortowej granicy.
    - Proszę wybaczyć bezpośredniość - zagaił Astrid, robiąc krótką pauzę na pociągnięcie kolejnego haustu alkoholu. - Nie wie pani przypadkiem, kto towarzyszy tej nocy panu Wahlbergowi? - Być może zakrawało to o niezdrową obsesję, którą właśnie w sobie odkrył, ale ugryzł się w język za późno. W najgorszym wypadku mogłaby po prostu odejść, niezainteresowana rozmową o właścicielu galerii. Otrząsnął się z własnej impertynencji dopiero gdy kątem oka ponownie zerknął na kobietę, czując jak brakujące szare komórki ponownie zasilają jego myśli. Zastygł w połowie następnego ruchu, oszołomiony jej urodą, szybko odchrząkując, obracając się w jej stronę by załagodzić czerwoną szramę faux pas. - Przepraszam najmocniej, nie wiem gdzie podziały się moje maniery. - Ukłonił się lekko, wyginając usta w niewymuszony uśmiech. Nie miał pojęcia kim była, mniej więcej zaznajomiony z wielkimi nazwiskami Midgardu, nadal nie rozpoznawał członków potężnych rodów. - Mauris Roinestad. - Pominął fakt swojego zatrudnienia u Tordenskioldów, nie musiał wszak od razu odsłaniać przed nią wszystkich niefortunnych kart. Nadal uwłaczała mu jego pozycja, beznadziejna słabowitość własnego nazwiska, mdłego i zlanego ze strukturą szarej masy.
    Gość
    Anonymous


    Zdążył już zapomnieć o szampanie wypitym w trakcie toastu, ale niektórzy goście wolniej raczyli się przyjemnymi bąbelkami, trzymając się kurczowo jednej lampki. Nie należał do osób uzależnionych od alkoholu, nie spożywał go codziennie, nie pił dużych ilości, raczej sporadycznie, przy większych okazjach, jak ta. A i tutaj nie chciał przesadzić, bo mogło to niekorzystnie wpłynąć na jego percepcję, a w takim towarzystwie upokorzenie wiązałoby się ze stratą dobrej reputacji, a nie mógł na to pozwolić. Jego dobre imię i firma to wszystko, co posiadał, więc musiał o nie dbać, stąd preferencja zachowania trzeźwego umysłu. Z drugiej strony perspektywa przyjemnego relaksu i rozluźnienia, które zapewnia alkohol, jest niezwykle kusząca.
    Jednakże dużo bardziej kusząca alternatywa to rozmowa ze znajomą, z którą ścieżki krzyżują się zdecydowanie zbyt rzadko, najczęściej w mało przyjemnych okolicznościach - w problematycznych kwestiach, gdy jedno może pomóc drugiemu. A mimo to coś pcha go prosto przed oblicze kobiety, która początkowo patrzy na niego nieodgadnionym wyrazem, że przez moment ma wrażenie, że nie powinien do niej podchodzić, ale nie powstrzymuje go to.
    - Dziękuję. Trzeba przyznać, że kobiety są dużo bardziej różnorodne w swoich kreacjach, w przypadku dżentelmenów klasyczny krój góruje, tworząc armię klonów - skomentował jeszcze kwestię ubioru, nieco prześmiewczo w kontekście mody męskiej. Oczywiście, jeśli któremuś mężczyźnie zależało na wyróżnieniu, mógł postawić na jasny smoking, ale przecież żaden nie mógł sobie pozwolić na ekstrawagancki płaszcz z piór, nie będąc jednocześnie obiektem drwin.
    - Daj mi chwilę, zaraz do ciebie wrócę - skinął jeszcze głową na jej wygórowane oczekiwania względem drinka, wywołując u niego presję, której chciał sprostać. Nie zastanawiał się specjalnie długo, w drodze do baru wykształtował się w jego głowie pomysł, który barman chętnie podłapał i wykonał drink w odpowiednich proporcjach - w eleganckiej szklance znajduje się wymieszana wódka, likier Lillet Blanc i świeżo wyciskany sok z różowego grejpfruta, oczywiście z dodatkiem lodu, udekorowany kawałkiem pomarańczy. Dla siebie wziął to samo i czym prędzej wrócił do kobiety, podając jej drinka.
    - Proszę.
    Jej pytanie wprawiło go w lekkie zdumienie, ale jednocześnie zachęciło do szczerej odpowiedzi, na tyle, na ile mógł sobie pozwolić.
    - Żaden ze mnie poeta, ale przeczytałem gdzieś słowa, które idealnie podsumowują ten rok... „tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość" - minione lata odcisnęły na nim bolesne piętno, którego nie mógł się pozbyć, bez względu na czyny. Chciał zostawić przeszłość za sobą, ale zdecydowanie łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Może w przyszłym roku się uda?
    - Jakie są twoje oczekiwania lub plany względem przyszłego roku? - postanowienia noworoczne to przecież tradycja, ale nie każdy ją wypełniał, więc nie do końca o nie pytał, a bardziej o jej wizję przyszłego roku.
    Gość
    Anonymous


    Spojrzenia oczu przemykają ciasno, krępująco niemal po jej sylwetce, zatapiają na moment w jej głębokich oczach i uciekają niby niepostrzeżone będąc w swych niewybrednej mocy ocenie i wobec niej kierowanym - być może nawet pewną zazdrością o jej brak jakiegokolwiek skrępowania, o wolności jej ducha - osądzie. Przyjęta i utarta, narzucona odgórnie perspektywa symbiotycznie każąca ulec szeptanej pokątnie opinii większości, skreślając i każąc wszelką wobec utartych norm odmienność. Tej nocy postanawia się nimi zupełnie nie przejmować. Odciąć je od siebie co do jednej, zatrzasnąć przed nimi drzwi utworzonego w umyśle pokoiku bezpieczeństwa, by ten rozwydrzony w masochistycznej z nią samą grze nie podążał już za nimi.
    Niektóre z tych wszystkich spojrzeń zatrzymują się na dłużej, zawieszone w tej bezdennej otchłani jej przepastnych źrenic, wbrew całej reszcie pieszczone jej delikatnym, przyzwalającym na wejrzenie zmysłowym i łagodnym uśmiechem. Zawsze potrafiła je do siebie przyjąć i docenić. Łaknąc ich niezmiennie i ochoczo, gdy giętkie ciało wyginało się coraz dalej i głębiej na scenie, przekraczając własne granice, by tylko dostali od niej więcej i docenili to podziwem przesiąkającym uwielbienia okrzyki.  Głębia jej oczu wpatruje się dłuższy czas w stojącego gdzieś w dali przy jednym z filarów zapraszającego ją jakoby do tegoż niewinnego flirtu spojrzeń mężczyznę, zmysłowo otulając go swoim, by po chwili w lekkim śmiechu przedzierającym się poprzez wyrysowane czerwienią wargi powrócić do Kjalla, dotykiem ledwie opuszków długich palców przemykając po jego ramieniu.
    - Małe i nadzwyczaj ułożone ulegle wobec rządzących nimi rodzin - odpowiada z pewną rysowaną w głębi samego tonu głosu drwiną i niemą, w pewien sposób prowokującą sugestią, gdy wyławia ulatujące ku Dahlii skinienie mężczyzny, choć w żaden najmniejszy sposób nie powinien wyczytać w nim przygany, bo tej w nim nie znajdzie, choćby się doszukiwał. A mimo to, na nowo ucieka oczyma ku nieznajomemu, usta swe racząc alkoholem, gdy tylko spojrzenie Kjalla ląduje na Anne Marie, a usta przeczą jakoby zawieszanym pomiędzy nimi słowom. Skinieniem głowy i nadzwyczajnie uroczym uśmiechem dziękuje za nie, odkładając kieliszek na tacę mijającego ich kelnera, by dłoń swą w końcu utkwić w głębi tej należącej do Forsberga i dać się poprowadzić na parkiet. Urzeczona przyklaskuje w dłonie, układając je niemal na swoich ustach, gdy ten rzuca do góry trzymaną laskę, a ta rozmywa się w powietrzu, by w końcu zaszczycić go lekkim i dźwięcznym śmiechem, który rysuje się jeszcze dłużej na jej wargach w pełnym naturalności uśmiechu. Rzuca mężczyźnie przeciągłe spojrzenie znad firany rzęs, gdy powoli rozbrzmiewa skoczna muzyka idealna do Charlestona. Puszczając jego dłoń czyni kilka długich kroków do tyłu, zaklęciem skracając zbytecznie długą suknię i rytmicznie wystukując na parkiecie kolejne kroki w przód i tył z przyciąganiem ramion, czy na boki, gdy tylko ich dłonie na nowo stykają się w żywiołowym tańcu. Bynajmniej nie ufa jego talentom do tańca na tyle, by w wymachu dać się podrzucać, choć opierając dłonie na ziemi, robi przewrót, wskakując na jego ramiona i zeskakując z nich w towarzystwie braw stojących bliżej osób. W końcu składa na jego policzku żywiołowy pocałunek, skinieniem głowy doceniając odwagę w zaproszeniu do tańca byłej, tak giętkiej i zmysłowej, pełnej równej odwagi w wykonywaniu zwinnych salt baletnicy i gdy tylko muzyka się zmienia przyspieszony oddech łagodzi całym kieliszkiem szampana, przeciągłe spojrzenie oczu zawieszając na Kjallu, tak wymowne i pełne rozpalonego w niej samej, palącego skórę pożądania, które pojawia się w jednej niemal chwili, gasnąc w pewien sposób w jej oczach w kolejnej, gdy dotykają jej zawieszane pomiędzy nimi słowa dotyczące byłego męża. Ucieka od niego swoim spojrzeniem, wyraźnie poruszona i choć zdaje się to ukrywać za maską sztucznego tym razem uśmiechu, to jednak jawi się w ich głębi jakaś przyczajona złość i irytacja. Przyspieszone takty poruszonego serca chcą krzyczeć, wydrzec zza lekko rozchylonych warg, przelewając ciążące w nim emocje, ale unosi jedynie spojrzenie swych oczu na powrót na mężczyznę.
    - Można się tego było spodziewać. Nigdy nie przychodził sam otaczając tymi, które może kupić nie swoim wdziękiem, czy wyszukanymi manierami, ale niczym innym, jak walutą - odpowiada w końcu na rzucone przez mężczyznę pytanie, z torebki wyjmując cygaretkę w stylu lat dwudziestych i zapełniając płuca kolejnymi haustami nikotyny. W co ty dokładnie grasz, Kjallu?

    / Gra Agnes Haukland "Pragnę odważnego galdra" (Kości to mi zawsze odpowiednio się dopasują).
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Lykke Ronneberg' has done the following action : kości


    'k15' : 1
    Gość
    Anonymous


    - Na to akurat nie mamy wpływu. - uśmiecha się lekko. Jemu wbrew pozorom też nie jest łatwo lawirować w okowach narzuconych odgórnie ram. Pozory jednak lubi i potrafi sprawiać, o czym świadczy chociażby wybrany na ten wieczór strój. Nie lubi zbytnio odstawać od idealnego obrazka, chociaż naginanie się do oczekiwań go męczy. Z roku na rok coraz bardziej. Wychowany w klanowej niewoli nie zna prawdziwego smaku wolności. Wciąż oddany sprawie i spleciony z rodziną nierozerwalnie. Pozornie sprawia wrażenie kogoś, kto odcięty od jej korzeni i wszelkich wpływów, zetlałby,  niczym zbyt wcześnie  ścięty kwiat. Sam sobie nie jest marką. Sam sobie nie jest siłą. Uśmiecha się do możnych tego świata, którego niby jest częścią. Turbiną wkręconą na właściwe miejsce machiny klanowych powiązań. Nie do końca pewien gdzie jest jego prawdziwe miejsce, chociaż nigdy czas nie jest zbyt dobry, by nad tym się pochylić.
    - I czasem jest to dla każdego korzystne. - ścisza głos. Naprawdę zdaje się w to wierzyć.
    Widok jej rozbawienia i to, co nie jest częstym obrazkiem widywanym w świecie, w którym przyszło mu egzystować - spontanicznej reakcji - pochlebia mu wprowadzając w stan samozadowolenia, któremu na co dzień nie zwykł ulegać. Jest jednak coś niezwykłego w Lykke, co uderza w te zakazane struny ducha, przypominając o innych wymiarach życia i jego kuszących barwach. Orkiestra wybitnie nie współgra z zalotnym spojrzeniem baletnicy. Skoczne dźwięki przetaczają krew szybciej zmuszając do żywszych ruchów, które zupełnie mu nie leżą, a jednak chęć pokazania się od najlepszej strony zmusza go do wykazania się wyuczonymi ruchami. Może początkowo mało w nich finezji i polotu, ale wymagająca partnerka podnosząc wymagania, którym udaje mu się sprostać, winduje również jego pewność siebie. Końcówka millenium w aspekcie towarzyskim wybitnie mu nie służy. Gonitwa myśli plącze się w przeciążonym umyśle i nie daje do głosu dojść instynktom. Jeszcze nie tak dawno temu tak zmysłowy sposób, w jaki obejmowała go spojrzeniem, żar jej ciała, które biło sensualną aurą zapraszając do eksploracji siedziby za bardziej ustronnym miejscem, bez zbędnych słów wyprowadziło by go z salonu. Dziś jednak wybitnie cały właściwy nastrój zmąciła obecność jej byłego męża. Być może to ta zażyłość, jaka łączyła Olafa z gospodarzami. Może coś zupełnie innego, co sprawiło, że powędrował wzrokiem w jego stronę i nie potrafił zachować dla siebie swoich myśli, durnym stwierdzeniem przebijając tą piękną bańkę niespełnionych marzeń. Chwila prysła bezpowrotnie utracona. Żar jej rozruszanego ciała przelał się na cygaretkę, którą trzyma w zgrabnych dłoniach. Mogłaby je zająć w zupełnie inny sposób, gdyby tego nie schrzanił. Jest jednak coś znaczącego w tej porcji nikotyny powiązanej z tym jakże niewygodnym pytaniem o byłego męża i jego nową zdobycz. Kjallowi brzmi to jak rozgoryczenie, chociaż Lykke sprawia wrażenie, że świetnie się bawi. Kąśliwa uwaga brzmi jakoś fałszywie.
    W co on gra? Nie nauczony zupełnej zabawy. Każde spotkanie towarzyskie traktuje jak okazję do interesów i tym razem wcale nie jest inaczej. Stąd to nierozważne pytanie.
    - Sztuka to dość niewdzięczna dziedzina, która wymaga środków finansowych. - odpowiada na jej nieme pytanie, przebijające się przez opary nikotyny, które krążą oplatając jej rękę. Niezależnie od komentarza Lykke, towarzyszka jej męża wygląda jakby pochłaniała znaczną część zasobów, od których pani Ronneberg została odcięta. Zabawne, że mając alternatywę Olaf zabrał na przyjęcie kobietę, która wizualnie tak bardzo ją przypomina. Kto tu w co gra? i o jak wysokie stawki? - Gdybyś potrzebowała pomocnej ręki… - zaczyna niepewnie. Podskórnie czuje, że robi sobie więcej wrogów, niż chciałby. Pewna jednak doza niebezpieczeństwa i ryzyka pociąga go znacznie. Zwłaszcza, gdy rezultat jest tak niepewny i zależny od zupełnie nie dających się przewidzieć okoliczności. - możemy o tym porozmawiać w nowym millenium. - uśmiecha się do niej, ale jego myśli raczej zajęte są ślizganiu się po materiale jej sukni niż pierwszej warstwie propozycji.
    Gość
    Anonymous


    Złoto i przepych, którym ociekał dom państwa Tordenskioldów, były dla niej naturalne. Jej dom rodzinny był również urządzony z przepychem, zaś na jej mieszkanie, chociaż dużo mniejsze, również nie szczędzono pieniędzy w kwestii aranżacji. W końcu musiała trzymać jakieś standardy, żeby nie przynieść wstydu rodzinie. Na twarzy miała maskę pogodnego spokoju, wyuczoną przez lata. Przemykała od grupki do grupki, to wplątując się w drobne dyskusje, to wymykając się, kiedy temat stawał się zbyt nudny, czy płytki. W końcu stanęła ponownie z boku, dalej trzymając w dłoni kieliszek z szampanem, który dostała na wejściu i w którym ledwo odrobinę umoczyła wargi podczas wcześniejszego toastu. Noc miała być długa, więc nie miała zamiaru szarżować z piciem. Musiała zachować trzeźwość, jeśli miała trzymać się etykiety w tym towarzystwie, którego nie znała i które, w pewnej mierze, zapewne nie było zbyt przyjaźnie do jej rodu nastawione. Ponownie umoczyła usta w szampanie, popijając trochę bąbelków i zwilżając gardło.
    Zanurzona przez chwilę we własnych myślach, nie dostrzegła towarzystwa, które koło niej stanęło, dopóki mężczyzna się do niej nie odezwał. Zaskoczona ledwo zauważalnie drgnęła, zaraz jednak opanowała się na nowo.
    — Panu Whalbergowi? — Słychać było w jej głosie zdziwienie, brwi delikatnie się uniosły, jednak spojrzenie, zamiast paść na nieznajomego, zaczęło przeszukiwać tłum, by wyłapać Olafa i zobaczyć, kto mu towarzyszy. Ujrzawszy szatynkę, próbowała ją przypasować gdziekolwiek do znanych jej rodów i person z nich, jednak nijak nigdzie jej nie pasowała. Pozostawała zagadką dla niej, jak i dla osoby, która tak bezceremonialnie podeszła i zapytała o nią.
    — Przykro mi, chyba nie miałam przyjemności poznać towarzyszki pana Whalberga. — Odpowiedziała, w końcu zwracając spojrzenie na nieznajomego. Faux-pas, które zaraz próbował zamaskować, albo chociaż trochę zetrzeć, powiedziało jej, że raczej nie ma w tej chwili do czynienia z kimkolwiek z klanów, kogo mogłaby nie kojarzyć. Przywołała na twarz delikatny uśmiech i dygnęła, w odpowiedzi na jego ukłon i przedstawienie się.
    — Astrid Myklebust. Miło mi. — Powiedziała, zaraz zastanawiając się, jak pociągnąć dalej rozmowę. Nigdy do końca nie przywykła do prowadzenia small talków. — Rozumiem, że zna Pan Pana Whalberga? — Stwierdziła, że skoro już zapytał o niego, to może pociągnąć ten temat. Co prawda nie do końca ją to interesowało, jednak jako początek wydawało się całkiem dobrą opcją.
    Gość
    Anonymous


    Nieprzystosowana i obca. W odmienności swej od innych odnajdująca wyróżnik, w zachowaniu w pełni swej naturalnym argument i dogodność. Odmiennie nie sądziła innych względem siebie samej, dopuszczając i pojmując tysiące przeróżnych obyczajów i życia sposobów, nie umniejszając z nich żadnego, dopóty krążą wokół prawdy, w żadnym razie - nie - pozoru.
    Znacznie bardziej pociągają więc ją różnice, niźli podobieństwa, jak gdyby te właśnie kłamliwie miały w przyszłości stać się do manipulacji nią przyczynkiem i sposobnością. Być może asekuracyjnie woli tę całą odrębność, może w głębi nawet lubuje się w tym całym jej osoby niezrozumieniu i choć czasem tak bardzo pragnie w końcu te zrozumienie dla jej postrzegania świata odnaleźć, to w byciu obcą dla nich odnajduje utajoną słodycz i podnietę.
    - O wiele bardziej cenię naturalność zachowań, jakiekolwiek by one nie były, Kjallu. Nie jestem z tych, które się podporządkowują całej reszcie, tylko dlatego, że tak wypada, albo że przedkładam opinie innych ponad swoje własne - spojrzenie oczu początkowo zatopione prosto i pewnie w uśmiechu w oczach mężczyzny wiedzie w końcu po sali, wypatrując tych wszystkich krzywych i sztucznych spojrzeń, kłamliwych uśmiechów i zdystansowanych pozorów.
    - Korzystne jest z całą tego pewnością, ale czy rzeczywiście w ten sposób można odnaleźć szczęście i spełnienie? - krótki i dźwięczny śmiech wyrywa się zza przestrzeni warg, gdy przygryza w końcu lekko ich kącik, rozszerzonymi, błyszczącymi oczyma wpatrując w mężczyznę znad szkła przysłaniającej je tafli szampana. Zastanawia się chwilę. Gdyby tak bardzo zależało mu na opinii innych wobec jego osoby, myśli swe kierowałby ku od jej skandali i jej towarzystwa szybkiej i zręcznej ucieczce. Ten jednak pozostaje. - Lubisz ryzyko, prawda? Nawet jeśli nadwyręży twoją reputację, nie potrafisz go sobie odmówić - rzuca tę krótką, pozbawioną dwuznaczności ocenę, lekko przechylając lampkę szampana w jego stronę, jak gdyby w geście sugerującym chęć wypicia za to. Może docenienia pewnych wyrytych w jego głębi przypodobnych jej samej cech, które w nim odnajduje. Sam jej uśmiech zdaje się być nie tyle zalotny, co przede wszystkim figlarny, gdy jakiś niesprecyzowany błysk frywolności wrasta w głąb jej rozświetlonych oczu, a ona przemyka delikatnością opuszków palców na nowo po jego ramieniu, by mamić jego zmysły porywającym wabikiem żywiołu swego energicznego tańca, zbliżając się do niego a zarazem narzucając niezwykle wabiący dystans. Nie żeby z nim igrała, bo nawet ma ochotę złapać go za rękę i zaszyć gdzieś nieopodal. Może nawet dostrzega to w jej spojrzeniu, gorącu bijącym niczym żar z rozpalonej jej skóry.
    Dopóki nie niszczy tego wszystkiego jednym, prostym zdaniem przywołującym myśli natrętne i niepokorne. Mruży lekko oczy, nie do końca zdając się rozumieć rzucone przez Kjalla stwierdzenie odnoszące się do sztuki i wymagających środków. Zaciąga się papierosem, wzrokiem przemierzając krótko salę, by w towarzystwie jego zapewnień o wsparciu na nowo zniknąć jeszcze na chwilę w jego oczach w skruszonej, łatwowiernej wdzięczności. Skina głową w podziękowaniu, po czym zostawia go samemu sobie, znikając w poszukiwaniu kolejnego kieliszka szampana. Wychodzi parę minut po północy dziękując jeszcze Tordenskioldom za zaproszenie.

    /zt.
    Gość
    Anonymous


    Słodko-kwaśne bąbelki drgają mi jeszcze gdzieś w dole przełyku; będą tam tańczyły cały wieczór, dobitnie przypominając mi na każdym kroku z jaką okazją mamy do czynienia – szampana można pić przy różnych sposobnościach, i czynię to zwykle bez krzty zawahania, jednak ten przełamujący stary rok z nowym smakuje nieco inaczej. Nie wiem czy to wszechobecne przekonanie, efekt placebo czy naprawdę sklepowe półki przyjmują wtedy towar lepszego sortu – ale na końcu języka doprawdy czuję różnicę.
    Gdybym jeszcze była sentymentalna, ale jak widać mam po prostu dobrze rozwinięty zmysł smaku, który w tym roku – a raczej jego końcówce – rozwinął się aż nadto. Delektuję się, spijam i przedłużam moment celebracji – tego roku, swoich zasług, błogiego spokoju, którego pokłady mam gdzieś w sercu, nawet jeśli sala wypełnia się głośnym dźwiękiem wygrywanych melodii, gwarem rozmów i szelestem tłumu gości. W końcu sama się w nim zanurzam, wraz z Colbornem Iversenem, który pojawił się znikąd i bezstronnością swojego położenia staje się dla mnie naprawdę miłym kompanem. Niewymagającym ode mnie wiele, nie nakazującym odkrywania kart, a jedynie balansowania na granicy nieważkości, płynięcia wraz z nurtem tego przyjęcia.
    – Mówisz? Ja myślę, że to wszystko kwestia narzuconych ram i norm – aspekt ubioru; zgadzam się z nim, naturalnie, że przedstawicielki płci ładniejszej mają większe pole do popisu, ustrojone w perły, pióra i błyskotki, wręcz wrzucone w pewien schemat, który powinno się wykorzystać. Sama temu uległam, choć w owej aranżacji nie czuję się nieswojo – Nie pogniewałabym się, ani ja ani zapewne żadna z tutejszych pań, gdybyś zechciał zawiesić na sobie sznur z pereł. Śmiało, mój drogi – rzucam to pół żartem, pół serio, bo ja rzeczywiście z chęcią ujrzałabym taki obraz; zdaję sobie też sprawę, że znaczna część gości tego przyjęcia to zakorzenieni w średniowieczu galdrowie, którzy bardzo lubią swoje role, ramki i przypisane im zadanka. Trochę nudno, trochę zrozumiale, ale nie mi dywagować nad obyczajami panującymi w domu Tordenskioldów – Weź to do serca, Colborn, byłoby ci do twarzy – komplementuję go lekko, choć kwestia widzenia zależy od kwestii siedzenia; nigdy bowiem nie wiesz kiedy męskie ego zostanie nieświadomie ukłute.
    Odprowadzam go wzrokiem niespiesznie i prawdę mówiąc, nie muszę nadto się nudzić, bo zaraz potem wraca z kieliszkiem w dłoni, który przyjmuję chętnie i dziękczynnie. Wypijam łyk i kiwam głową na jego słowa – No no, może następne przyjęcie będzie prowadzone przez ciebie, dość ładne słówka, pasujące na mównicę – nie zależy mi na uszczypliwości, mówię to raczej z lekkim rozbawieniem, posyłając mu uśmiech znad ofiarowanego drinka – Święty spokój, wakacje w ciepłym kraju – czy to zbyt przyziemne? Niestety, aktualnie moje plany i oczekiwania zamykają się w prostocie. Więcej grzechów nie pamiętam.
    Gość
    Anonymous


    Wieczór zapowiadał się o wiele gorzej, a jednak wcale nie było źle - poza oficjalną, nieco nudnawą częścią, w której prowadził zawoalowane interesy, podlizywał się ważniejszym osobistościom i starał się zyskać sympatię większości napotkanych osób. To praca niemal na cały etat, a podczas takich przyjęć musiał robić znacznie większe wrażenie, bardziej przyciągać i zyskiwać uwagę.
    Odkąd postawił spuścić trochę z tonu i nieco się zrelaksować, poddać przyjemnej rozmowie, która nie miała drugiego dna, więc mogła sprawić przyjemność rozmówcom, bez żadnego spięcia skrytego pod powierzchnią pozorów.
    - Też tak uważam, lecz kim jestem, by je łamać? - przyjęte normy społeczne były na tyle głęboko zakorzenione, że każde odstępstwo od tych ram było niemal przestępstwem. I o ile byłby dziedzicem fortuny, z nazwiskiem, którego nie da się lekceważyć ani podważyć, takie ekscesy uchodziłyby mu na sucho, ale w swojej sytuacji nie mógł sobie na to pozwolić - by społeczeństwo zaczęło o nim niepochlebnie plotkować, by szukano w nim dziwności, by próbowano go znieważać. To wszystko odbiłoby się rykoszetem na jego firmie, jego działalnościach i dałoby mu rodzaj atencji, o którą nie zabiegał i wcale nie chciał. Ale kobieta nie musiała tego wiedzieć.
    - Za to panowie mogliby wykluczyć mnie z męskich ustaleń i rozmów - odparowuje z delikatnym uśmiechem, choć ani przez chwilę nie wątpi, że taki scenariusz jest prawdopodobny. W dużej mierze, jeśli nie w całej, to mężczyźni narzucali normy i to oni byli najbardziej surowi w ocenie; wszak każdy przejaw lekceważenia ich wspaniałych zasad był oznaką braku szacunku i jawnej kpiny. I nie, nie przeszkadzało mu to, w takim świecie został wychowany i tak żyje do dziś.
    - Ale kto wie, może następnym razem zwrócę się do ciebie, byś pożyczyła mi ten piękny płaszcz - miał tu trochę problem z nomenklaturą, nie potrafił nazwać każdego elementu damskiej garderoby, ale miał nadzieję, że się nie pomylił. Niemniej te pióra szczerze go urzekły.
    - Przyznaj po prostu, że w swym okrucieństwie chciałabyś zobaczyć, jak publicznie się ośmieszam damskimi dodatkami. Byłby to dobry temat do plotek na Nowy Rok, to na pewno - prowadzili dość luźną rozmowę, więc pozwolił sobie na nieco odważniejszą, acz dalej żartobliwą zaczepkę.
    Podoba mu się swoboda, która od niej emanuje oraz sposób wypowiedzi, gdy nie boi się posłużyć się sarkazmem, czasem złośliwością.
    - Nie mam śmiałości do publicznych wystąpień - skromny uśmiech wypełza mu na twarz przy tym kłamstwie, które wbrew pozorom nie jest tak oczywiste. Pomimo prowadzenia firmy, zarządzania ludźmi, wcale nie musi być swobodny w przemawianiu.
    - Prostota jest najlepszą metodą na satysfakcjonujące życie. Bez skomplikowanych oczekiwań, trudniej się rozczarować, a łatwiej zmierzać do celu - pochwalał takie podejście, poniekąd samemu takie posiadając. Może jego plany biznesowe były nieco bardziej rozwinięte, ale w strefie prywatnej wszystko szło w linii prostej, byle dalej.
    - Wakacje i spokój brzmią jak przepis na idealny odpoczynek, którego mi brakuje ostatnimi czasy. Polecasz jakiś konkretny kraj? - już w połowie tego roku obiecał sobie, że w przyszłe lato zrobi sobie przerwę od pracy i wyjedzie odpocząć, równie dobrze już teraz mógł zbierać dane, by wybrać odpowiednie miejsce.
    Gość
    Anonymous


    Świat zaczynał powoli wirować w refleksach złota. Coś obrzydzało go w tym wszędobylskim przepychu, nie był do niego przyzwyczajony. Twarze gości były zbyt piękne, posadzki wypucowane na błysk za idealne, zbyt perfekcyjnie. Potrząsnął jednak głową, nie pozwalając się oddać przypływowi niechęci co do tego miejsca, co to tej nocy. Dotknął krawata, majstrując przy kołnierzu, jakby miało mu do dodać nieco świeżego powietrza w płucach. Kobieta, którą zaczepił wydawała się miła i choć nie potrafił ostatecznie zogniskować uwagi jedynie na niej, to pozwolił się wciągnąć w nurt rozmowy.
    - Myklebust? Coś mi mówi to nazwisko. - Zmarszczył brwi, szukając w odmętach pamięci odpowiednich informacji, znajomego brzmienia nazwiska, które mógłby przyporządkować do właściwiej szufladki. - Pani krewniacy zasiadają w Radzie, prawda? - Nie mógłby trafić lepiej. Rozpoczynanie znajomości od najważniejszych w Midgardziej społeczności osoby spłynęła mu jak z nieba. Tego potrzebował - kontaktów, osób, które jakkolwiek mogłyby się zainteresować jego osobą. Nadal pielęgnował w sobie skrawek nadziei, że jeszcze stanie ponownie na scenie Filharmonii, a jego skrzypce znów zaśpiewają dla tłumów. Drogę ku temu osiągnięciu musiał jednak własnoręcznie przed sobą wybrukować, co niezaprzeczalnie wymagało czasu, cierpliwości i przyjaznych twarzy odwzajemniających jego uśmiech. - Proszę wybaczyć, jestem w Midgardzie dopiero od kilku tygodni, nadal uczę się jak działa to miasto. Nie będę zaprzeczał, wszystkie te powiązania bywają momentami odrobinę przytłaczające - wyjaśnił, znów orientując się, że balansuje na cienkiej linii taktu. Pociągnął łyk trunku, znów wbijając błękit spojrzenia w Olafa. Buzowała w nim jednoczesna ochota, by podejść do mężny, jak i strach, że urządzą tu niepotrzebne przedstawienie. Nie mógł zaprzepaścić danej szansy na rozwiązywanie zbędnych zawiłości ich relacji - lub jej braku.
    - Tak, można powiedzieć, że się znamy - uśmiechnął się ponownie, lekko zażenowany swoim własnym zachowaniem. Nie mógł tak po prostu wypytywać przypadkowych osób o personalia brata, zaczynając wyglądać jakby doskwierała mu niezdrowa obsesja. Nie pozwolił sobie na dalsze roztrząsanie tematu, wyciągając dłoń w stronę kobiety.
    - Może pozwoli pani do tańca, skoro i tak pierwsze kiepskie wrażenie mamy już za sobą. - Roześmiał się cicho, świadom, że nie jest najlepszym partnerem do parkietowych wybryków, jednak skoro i tak wystarczająco wygłupił się, jak na jedną noc, nie widział przeszkód, by choć spróbować wycisnąć z sylwestra odrobinę dobrej zabawy. Partnerka rozmowy wydawała się tu równie samotna co on, nic nie stało więc na przeszkodzie, by strząsnąć naleciałości nudy z jej pomocą.
    Gość
    Anonymous


    Nie do końca czuła się dobrze na terenie należącym do rodu, który stał w opozycji do jej własnego. Mimo tego, że próbowała bawić się i zapomnieć o tym, gdzie dokładnie się znajduje, cały czas miała tę świadomość gdzieś z tyłu głowy, przez co ciągle pamiętała, że powinna uważać, żeby nie przynieść wstydu rodzinie.
    — Owszem. — Potwierdziła, nie rozjaśniając, jakie dokładnie ma powiązania z Jarlem jej klanu i że w sumie jej ojciec zasiada na fotelu wiceministra departamentu zdrowia publicznego. Uznała, że mogłoby to zanudzić praktycznie większość osób, bo przecież kto by chciał o tym słuchać. Pomijając już to, że jakoś nie kwapiła się, żeby chwalić się osiągnięciami, które nie były jej własnymi, czy gdzie też nie poniosło jej członków rodziny.
    — Rozumiem problem. Dla kogoś, kto nie zna tych powiązań z doświadczeń i nie śledzi ich od lat, mogą stanowić one niemały problem, kiedy próbuje się w nich zorientować. Szczególnie że część wielkich klanów ma całkiem sporo przedstawicieli. — Stwierdziła, jednak nie zamierzała się nad tym rozwodzić. Gdyby chciał tłumaczeń zawiłości jej rodu, to mógł poprosić o pomoc. Sama jednak nie zamierzała się wychylać z pomocą, nie do końca wiedząc, z jakim rodem mężczyzna ma powiązania, albo dlaczego w ogóle się tutaj znalazł. Upiła trochę trunku z kieliszka, którym już od dobrej chwili się bawiła, nie mając co zrobić z rękami. W sumie trzymała ten kieliszek tylko dlatego, że gdyby go nie miała, zapewne co chwilę ktoś by jej oferował jakiś alkohol, a ciężko byłoby co chwilę uprzejmie odmawiać. Upierdliwość etykiety bywała straszna.
    Najwyraźniej jej rozmówca nie bardzo chciał ciągnąć rozmowę o Olafie, chociaż wyglądał jakby coś na temat Wahlberga mocno go nurtowało. Było to trochę zastanawiające, tym bardziej że widziała, jak spojrzenie jej rozmówcy co chwilę wraca do Whalberga. Nie zamierzała jednak naciskać, skoro zmienił temat i postanowił wyciągnąć ją na parkiet.
    — Z przyjemnością. — Stwierdziła, odstawiając ledwie w połowie opróżniony kieliszek na tacę przechodzącego obok niej kelnera i dając się poprowadzić do tańca. Oczywiste było, że w jej toku nauki została również uwzględniona umiejętność tańczenia na tego typu przyjęciach. Jej partner więc nie musiał obawiać się podeptania stóp, chyba że sam się podstawi, gubiąc kroki.
    — Może opowie Pan coś o sobie? Czym się Pan zajmuje? — Zagadnęła podczas tańca, nie chcąc tak całkiem pogrążyć się w ciszy i samym poruszaniu się w rytm muzyki. No i odrobinę była ciekawa, kogo miała za partnera do tańca i spędzenia razem kawałka tej sylwestrowej nocy.
    Gość
    Anonymous


    Nie mnie to oceniać – całe listy dziwnych zasad, wielowiekowych tradycji, przekazywanych z pokolenia na pokolenie słów i niewypowiedzianych oczekiwań; sama wywodzę się z rodziny, która pielęgnuje pewne wartości, ale to jeszcze nie jest jawne powiązanie z konserwatywnym półświatkiem galdryjskim. Nie po linii prostej przynajmniej, bo moja obecność tutaj świadczy dość wyraźnie o odpowiednich znajomościach. To nawet nie jest kalkulacja czy wyrachowanie – znajomości tego typu nie zawieram z myślą o wspólnym interesie, a bardziej poszerzaniu horyzontów. Być może to zrozumiałe – podążanie za informacją, wiedzą, nowym horyzontem; ale zamiast się nad tym zastanawiać przystaję raczej przy przekonaniu, że przyszłość nie istnieje bez przeszłości.
    Złoty środek jest wszystkim; zabawne, że akurat ja, popadająca ze skrajności w skrajność, upatruje w tym tak wiele.
    Wszyscy mamy tutaj swoje zadanie, pewną rolę do odegrania; panie obstrojone w czerni, złocie i perlistych błyskach – mężczyźni w idealnie skrojonych garniturach; Iversen zdaje się idealnie to rozumieć, a ja, mimo własnej ciekawości i podrygów sarkazmu, nie ciągnę nadto tematu pereł na jego szyi.
    – Panowie bywają okrutni, przyznaj – mruczę tylko, drocząc się z nim, naturalnie; na takich przyjęciach nie rozmawia się całkiem szczerze, powagę zostawia za drzwiami; w końcu mamy Sylwester.
    – Ten? Podoba ci się? – rzucam wraz z uniesieniem brwi, kiedy moja dłoń wędruje do boku pierzastej narzuty by unieść ją wyżej i zaprezentować mieniącej się połyskującą czernią pióra – Nie ma problemu, choć uważam, że czerń mogłaby przygasić twoją urodę – rzucam bezpośrednio, poszerzając nieco swój uśmiech; zabawne, że nad słodkim alkoholem dywagujemy o modzie i kreacjach, nawet jeśli są to tylko puste żarty w przerwie od dyskusji o wszystkim i niczym.
    Zarzuca mi okrucieństwo – to kolejna ze słodkich uszczypliwości, na które wzajemnie się godzimy – a ja prycham przy wysokiej szklance, zaraz jednak otwieram osmolone czernią oczy szerzej.
    – A więc jestem okrutna? Rozwiń, Col, śmiało – mówię poważnie, choć za zgłoskami czai się rozbawienie, które sprawnie chowam, grając w tym małym przedstawieniu. Plotki mało mnie interesują, a w mężczyźnie zakładającym damskie dodatki raczej nie widzę sensacji, ale ludzie potrafią być naprawdę różni.
    – Przepracowujesz się, zdecydowanie – mówię, kiedy wspomina o braku odpoczynku; jak my wszyscy, pochłonięci swoją sprawą i swoją rutyną szarości. Pewnie i tak nie potraktuje mojej rady poważnie, ale skoro dywagujemy już nad ciepłymi krajami, postanawiam zanurzyć się w tym wyobrażeniu – Egipt, może Włochy? Co o tym myślisz? Wkomponowałabym się w pustynne piramidy czy raczej bliżej mi do rzymskiego Koloseum?
    Gość
    Anonymous


    Świata i obyczajów nie da się zmienić w pięć minut, poszczególne procesy trwają bardzo długo i musiałoby przeminąć chyba całe pokolenie, by pozbyło się swoich przyzwyczajeń, ale dopóki tradycje są przekazywane z pokolenia na pokolenie (te dobre, jak i te złe), są kultywowane i ciężko wprowadzić coś nowego, lepszego. Dlatego większa czas konserwatywnych Galdrów tak krytykuje magiczne samochody - zamiast widzieć w tym nową, lepszą przyszłość, wolą zamknąć się w sztywnych ramach przeszłości, w której nie ma miejsca na rozwój. I można albo płynąć z nurtem, jak Colborn teraz, uczestnicząc w balu z bogatymi ludźmi, których łaski chciałby zaskarbić na tyle, by inwestowali w jego firmę; a można też płynąć pod prąd i walczyć z każdą przeciwnością losu, ale wtedy życie to ciągła walka, bez miejsca na przyjemności, a także bez gwarancji, że to cokolwiek zmieni.
    - Nie ma miejsca na słabości - odparł odnośnie okrucieństwa panów, a choć teraz rozmowa przebiegała w przyjemnej, żartobliwej atmosferze, to wcale nie odbiegała daleko od prawdy - przynajmniej w niektórych kwestiach. Temat mody był mu całkowicie obcy, ale to nie powstrzymało go od żywej rozmowy o perłach i pierzastych pelerynach.
    - Tak, robi wrażenie - zatrzymał wzrok dłużej na piórach, które właśnie krótko zaprezentowała. - Myślisz, że w innej wersji kolorystycznej bardziej by mi pasował? Może w bieli? Wiesz, babcia mówiła mi zawsze, że czerń to mój kolor, a teraz całkiem burzysz mój światopogląd - westchnął niepocieszony, ale w jego oczach tańczyły iskierki rozbawienia, doprawione alkoholowym blaskiem.
    - Och, każda kobieta jest okrutna, to dlatego tak chętnie łamiecie nam serca - pokręcił głową z dezaprobatą, jakby udzielał jej nagany, oczywiście paskudnie wrzucając wszystkie kobiety do jednego worka, bo tą generalizacją podtrzymuje grę, droczy się z nią, by wywołać reakcję, w końcu przyszli po to, by się bawić i żartować (chyba że jak Col pracować).
    - Może, ale już się przekonałem, że jak coś ma być zrobione dobrze, to muszę zrobić to sam albo przynajmniej nadzorować - i tak, był control freakiem, ale prowadząc podwójne życie musiał taki być, żeby mieć kontrolę nad każdą kwestią i zapobiec błędom, które mogłyby go kosztować... właściwie wszystko, począwszy od dobytku, kończąc na wolności, a kto wie, czy i nie życiu. Sama coś wiedziała o jego oficjalnej pracy, bo czasami musiał zasięgnąć jej pomocy, często właśnie w przypadkach błędów swoich pracowników. Ale zaraz tematy zeszły na zdecydowanie bardziej przyjemne tory - wakacje.
    - Ty, Säde? Idealnie wkomponowałabyś się w każde otoczenie, a tym samym uświetniła to miejsce swoim blaskiem - gładki komplement i czarujący uśmiech, z lekko podniesioną brwią, jakby sam siebie nie podejrzewał o taki zwrot akcji. - Znowu mi chyba bliżej do rzymskiego Koloseum, jak myślisz, sprawdziłbym się jako gladiator?
    Gość
    Anonymous


    Jego własne poglądy polityczne nigdy nie uformowały się w glinie dorosłości, nie tracił na nie czasu. Nie interesował się. Rzeczywistość obchodziła go tylko w swoim najmniejszym ułamku, tym niezbędnym do stąpania do ziemi, jednak wystarczająco zdawkowym, aby nadal mieć możliwość unoszenia się w obłoki, znikania we własnym świecie. Słyszał czasem, że to niedojrzałe, aroganckie, ignoranckie - nigdy się tymi opiniami specjalnie nie przejmował. Był wszakże lżejszy, spokojniejszy niż dżentelmeni w szytych na miarę surdutach wpleceni w kolejną, nieistotną dyskusję, z czerwonymi policzkami i koniuszkami uszu, zaciskający pięści jakby zaraz mieli pożreć dobre wychowanie na rzecz wtłoczenia w oponenta własnej racji. Mauris widział jednak w racjach problem, paradoks, bo niemal każdy napotkany człowiek posiadał własną, żonglując pomiędzy prawdą, faktami i własną głupotą; wiecznie przetasowując karty tego, co pewne a domniemane. Dlatego sam opinii nie posiadał, nie wdawał się w polityczne dysputy, unikał wydawania we własnej głowie osądów, dopóki nie było to nieuniknione. Szczycił się tym - wolnością, nieobrobioną bryłą gliny pozostawioną samej sobie, niewzruszeniem. Poglądy Tordenskioldów były mu więc zupełnie obojętne.
    Przytaknął na słowa nowej towarzyszki, słuchając jej uważnie, wpatrując się w błękit nieznanych tęczówek, nieco jaśniejszy od jego własnego. Uśmiechnął się radośnie, szczerze zadowolony, że kobieta nie odrzuciła jego propozycji, odkładając swój kieliszek i wędrując na parkiet. Stanąwszy pośród wirujących par ukłonił się lekko, następnie ujmując dłoń Astrid.
    - To wbrew pozorom dość skomplikowane pytanie. - Lekko się kołysząc, utkwił wzrok w wyjącej orkiestrze - prawdopodobnie nieznośniej jedynie w jego uszach omamionych uprzedzeniami. Chwilę milczał, pomimo oczywistości odpowiedzi, szukał lepszej alternatywy. Ciekawszej. Bogatszej. Bliższej prawdy. - Lubię myśleć, że jestem gawędziarzem. Opowiadam historie o ludziach, o miłości, o stracie. Te, które nie potrzebują słów - powiedział, ignorując pretensjonalność własnych słów. Wierzył w to, wierzył, że posiadł dar, umiejąc zabierać swoich słuchaczy w sam środek zapisanych w nutach historii. - A moim medium są skrzypce - dodał, tym samym rozjaśniając mętną, pełną niedopowiedzeń odpowiedź. Odchylił się lekko, by móc na nowo przyjrzeć się kobiecie równocześnie unosząc dłoń by mogła zawirować w ślad innych kobiet na parkiecie.
    - A pani, panno Myklebust? - zapytał, szczerze zaintrygowany odpowiedzią, jaka mogła go czekać. - Ustaliliśmy już, że dzierży panna jedno z potężnych, midgardzkich nazwisk. Nie śmiem wątpić, że w parze z tym brzemieniem kroczy również ponadprzeciętność obowiązków. - Nie miał pojęcia, czy nie strzelił sobie w momencie wypowiadania tych słów w kolano. Równie dobrze mogła być przecież utrzymanką, kobietą żyjącą na fortunie zbudowanej przez przodków, żerującej na pracy kogoś innego. -  Choć, może pozwolę sobie sformułować pytanie nieco inaczej. Co sprawia, że pani serce przyśpiesza, pochłania uwagę, nawiedza myśli? Co jest pani największą miłością? Nie tą ludzką, nie tą żywioną do drugiego człowieka.
    Gość
    Anonymous


    Astrid zaś przesiąknęła niektórymi poglądami swojego otoczenia, wpajającego jej pewne zachowania, czy normy. Racje, zarówno zgodne z jej własnymi, jak i te niezbyt jej pasujące. Mimo wszystko wiedziała, że lepiej czasem trzymać język za zębami, niż podpaść komukolwiek, dlatego też wyznawała na takich przyjęciach zasadę, żeby przy śliskich tematach po prostu się uśmiechać i potakiwać, udając głupią trzpiotkę, niż żeby musieć rzucać się innym do gardeł i zaciekle bronić własnego punktu widzenia. To zostawiała tym, którzy mocniej siedzieli w polityce niż ona sama. Nie miała jednak tego luksusu, by pozostać taką nieobrobioną bryłką gliny, jak Mauris. Mimowolnie chłonęła racje, jakimi kierowali się zarówno jej rodzice, jak i dziadkowie, wujowie i ciotki.
    Dygnęła z gracją przed Maurisem zaraz podając mu swoją dłoń i ustawiając się w ramie odpowiedniej do tańca. Delikatnie uniosła brwi do góry, kiedy zamilkł na chwilę, szukając odpowiednich jego zdaniem słów, by opisać, czym się zajmuje. Zaraz jednak trochę się wszystko wyklarowało, wraz z jego kolejnymi słowami. Zawirowała wraz z resztą kobiet na parkiecie i kiedy ponownie znalazła się naprzeciw mężczyzny, uśmiechnęła się lekko.
    — Skrzypce mają coś w sobie, że ciężko, żeby swoim brzmieniem nie poruszyły słuchaczy. Tym bardziej we wprawnych rękach. Chętnie kiedyś bym posłuchała jednej z twych gawęd. — Stwierdziła zaciekawiona. Zawsze lubiła dźwięk skrzypiec, jednak nigdy nie podjęła się próby nauki gry na nich, uznając, że nie ma na to czasu. A później, najzwyczajniej w świecie wolała oszczędzić postronnym osobom słuchania jej rzępolenia w próbach wydobycia czystego, przeszywającego dźwięku z instrumentu. Zdecydowanie lepiej dla niej i dla otoczenia było, żeby chodziła na występy orkiestry, bądź recitale, żeby nacieszyć się muzyką spływającą ze strun.
    — Oh, to nic nadzwyczaj odkrywczego, biorąc pod uwagę moje nazwisko. W mojej duszy pierwsze skrzypce gra medycyna. Jestem medykiem ratownikiem w Midgardzkim szpitalu. — Odpowiedziała zdecydowanie prościej niż jej rozmówca, nie decydując się na wyolbrzymianie, czy koloryzowanie własnej profesji. Potrzebnej, a jednak również i czasami wykańczającej. Zdecydowanie lepiej jednak się czuła lecząc ludzi, niż przy próbach bycia porządnym medium, które nie irytuje się nadmierną obecnością duchów. Dla martwych niewiele mogła zrobić, nawet jeśli jako jedna z niewielu osób potrafiła widzieć tych, którzy pozostali po tej stronie.
    Gość
    Anonymous


    W dywagacjach o przeszłości i przyszłości zaczynam zastanawiać się nad scenariuszem tego wieczoru; planem, możliwością, ilością wysokich kieliszków, które spoczną w moim brzuchu i dadzą namiastkę spokoju, szczędząc jednak na rewolucjach.
    Ile panien w ładnych sukniach skończy w toaletach, w towarzystwie przyjaciółek trzymających ich włosy; ile z tych w skrojonych smokingach zdecyduje się utopić pieniądze w rychłych obietnicach; ile serc złamie się przez głośne łóżko na piętrze tego budynku.
    Jestem perfidną pesymistką, albo zbyt blisko mi do roztrząsania i szukania dziury w całym – w końcu jesteśmy tutaj na eleganckim przyjęciu, w eleganckim domu należącym do eleganckiej rodziny; Säde Landsverk doszukuje się rozpusty w czymś tak ładnym.
    Wyrywam się tej durnej myśli prędko, choć mało zgrabnie, mrugając kilkukrotnie i łapiąc utracony rezon, by zaraz potem pokiwać głową i dopić resztkę szampana.
    – Och, niezgoda z wolą babci to poważne przewinienie, tak mi się zdaje – prycham, faktycznie próbując w międzyczasie wyobrazić sobie długi płaszcz w białym kolorze – Na biało może pomyliliby cię z łabędziem – dodaję, drgając ramionami w górę, równocześnie z kącikami ust. Przebierany karnawał nie jest złym pomysłem, choć złote lata dwudzieste, które zebrały nas wszystkich w domu Tordenskioldów, również są niczego sobie.
    Macham pierzastym rękawem przez chwilę, unosząc brwi i słuchając nieprawdziwych dywagacji o kobiecym okrucieństwie; nie przeszkadza mi łatka rzekomej femme fatale, choć uważam, że raczej mi do niej daleko; pytając jednak Maartena, zapewne jestem jej podręcznikową wersją, podsycaną dostatecznie dużą ilością jadu.
    – Znam to aż za dobrze – stwierdzam krótko, urywając temat pracy, bo nie przyszliśmy tutaj by mówić o niej głośno, nawet jeżeli dobrze zdaję sobie sprawę, że on właśnie po to tu jest – porozmawiać, zaśmiać się, uśmiechnąć i odpowiednio namówić. Pokazywanie się w towarzystwie to ponoć klucz do sukcesu, gdy prowadzi się własny biznes.
    – Podoba mi się. Rzymski gladiator na arenie. W takim razie, wpisując się w naszą narrację o okrucieństwie, ja byłabym cesarzową, od której zależałby twój los. Lepiej żebyś się postarał z walką, bardzo łatwo jest pokazać kciuk w dół – nawiązuję do tego, jak rzekomo kiedyś funkcjonowano w starożytnym Rzymie, starająć się nie zaśmiać; wchodzę niemal idealnie w rolę, które właśnie sobie napisaliśmy.
    Pusty kieliszek z brzdękiem opada na tacę gdzieś z boku, muzyka się zmienia, a Iversen dostaje ode mnie pożegnalne spojrzenie, które ma wyglądać przeszywająco.
    – Będę obserwować, gladiatorze.

    Säde&Colborn zt x2
    Gość
    Anonymous


    Czujne spojrzenia posyłane Liselotte znaleźć musiały zakotwiczenie w innych punktach, gdy zewsząd otaczali ich goście, a celebracje nabierały coraz większego tempa, domagając się bezlitośnie ich atencji. Czy nieznaczne pokręcenie głową Dahlii faktycznie było w stanie przynieść upragnione efekty i przemówić do rozsądku jej młodszej siostrze, która wydawała się być dziś daleko od wzorowej formy? Halvard śmiał w to wątpić, niemniej jednak nie zamierzał pozwalać na to, by główna organizatorka przyjęcia trwoniła swoją cenną uwagę na pilnowanie młodocianej krewnej, która nie powinna nigdy być jej odpowiedzialnością - była przecież dorosła i potrafiła dokonywać własnych wyborów. Może wątpliwych, lecz dlaczego miały one stanowić ciężar na barkach pani Tordenskiold? - Nie, nie będziesz tracić na nią czasu - zadecydował z pełną stanowczością, wypowiadając jednak słowa na tyle cicho, by dobiegły tylko jej uszu. - Vigdis może tym się zająć - i może raz od wielkiego dzwonu okazać się przydatna dla kogokolwiek innego oprócz samej siebie. Niechętnie dopuszczał najstarszą córkę do wydarzeń podobnej rangi, wciąż podskórnie czując jej opór, przed łamaniem którego wzbraniał się instynktownie, mając w pamięci wiecznie żywe wspomnienie drobnego zawiniątka, które z dumą brał w ramiona, nie żałując tego, że nie urodziła się chłopcem. Nie pozostawał jednak całkowicie zaślepiony, z tyłu głowy trzymając uporczywą myśl, że jego pierworodna była wyjątkowo krnąbrną mieszanką genów Guildensternów z jego własnymi, że jej kaprysy wciąż nie zostały w pełni okiełznane, chociaż osiągnęła już wiek, w którym żadne wybryki z jej udziałem nie powinny mieć już miejsca. Obiecywał sam sobie, że w nowym roku, w nowym milenium, zmieni to - za wszelką cenę, a tymczasem odnalazł córkę spojrzeniem i nieznacznym gestem skierował jej uwagę ku Liselotte, niemo wyrażając życzenie, któremu miała się poddać bez słowa protestu.
    Ten wieczór miał upływać pod hasłem pozornej jedności midgardzkich elit, a nie rysujących się od pokoleń podziałów między poszczególnymi klanami, pozwalał więc zaproszeniom płynąć wartkim strumieniem we wszystkie strony świata z pełną świadomością tego, że przez te kilka godzin będzie musiał odrzucić na bok wpojone przez przodków i płynące we krwi uprzedzenia; grzecznie przemilczał więc ekstrawagancki i wyłamujący się z zarządzonego dresscode’u strój Anne-Marie, walcząc w najlepsze o przywołanie swoich absolutnie najlepszych manier i możliwie jak najbardziej olśniewającego uśmiechu mówiącego dobitnie, że nic nie było w stanie popsuć tej wyjątkowej nocy.
    - Chociaż talentu odmówić ci nie sposób i z wielką chęcią wysłuchalibyśmy dzisiaj i każdego innego dnia twojego koncertu, Anne-Marie, jesteś o wiele więcej niż muzykiem. Ostatni dzień roku powinnaś spędzić na rozrywce, a nie pracy - zwrócił się w odpowiedzi do byłej pani Eriksen, wciąż grając z wypracowywaną latami wprawą na wdzięcznej strunie kurtuazji, gdy obydwoje zdawali się doskonale wiedzieć, że nie jest od nich w żadnym wypadku oczekiwane zadzierzgnięcie jakiejkolwiek poważniejszej nici porozumienia. I całe szczęście - nigdy nie zamierzał udawać, że kobieta jej pokroju, rozwódka pogardzająca otwarcie tradycyjnymi wartościami, którym on sam zgodnie z konserwatywną naturą pozostawał wierny, mogłaby stanowić dla niego partnera do rozmowy. Wzdrygał się na samą myśl, że mogliby mieć ze sobą cokolwiek wspólnego. - Być może w nowym milenium dane nam będzie zasmakować orientu - przyjął uprzejmie rekomendację podróżniczą, choć sam nie pokładał zbyt wielkich nadziei w odnajdywaniu szlaków do Azji; ludzie, którzy w swych ciasnych móżdżkach i zabobonach wierzyli w to, że sproszkowany róg nosorożca lub wysuszone jądra tygrysa miały stanowić magiczne remedium na wszelkie dolegliwości, z pewnością nie mieli dość oleju w głowie, by potrafić prawdziwie docenić luksusowe piękno diamentów wydobywanych w kopalniach Tordenskioldów rękami skazańców. Szczęśliwie nim zapadła konieczność wygłoszenia przez niego podobnych opinii, Dahlia z gracją przejęła stery dalszych rozmów, pozwalając mu odsunąć się od głównej linii wymiany zdań i wstąpić w bardziej przez siebie upodobaną przy podobnych spędach rolę obserwatora.
    A obserwować było co, bo wciąż nie do końca jasne były dla niego opowieści jego drogiej małżonki i mgliste tłumaczenia wyjątkowo osobliwych okoliczności jej ostatniego spotkania z panią Vanhanen. Co w ogóle tamtego dnia zawiodło Dahlię do oddalonej od cywilizacji i oderwanej od jej zwyczajowych tras obskurnej uliczki w dzielnicy Ymira Starszego? Co porabiała tam również Sohvi i czy ich spotkanie faktycznie było dziełem przypadku? Czy powinni cokolwiek rozważać w kategoriach przypadku, jeśli je według ich wiary nie były niczym mniej jak wolą bogów, utkaną z nici losu przez wszechwiedzące Norny? Co to wszystko miało znaczyć i gdzie na młot Thora był wtedy ten kundel Dima, jeśli nie u boku pani Tordenskiold, za której bezpieczeństwo miał osobiście odpowiadać? Kolejne pytania namnażały się jak grzyby po deszczu, a odpowiedzi nie pojawiały się samoistnie. Być może powinien był poświęcić tematowi więcej uwagi; wyrzucał sobie, że tego nie uczynił, gdy ostatnie dni starego roku uciekały niczym złodziej, lecz w pamięci odnotowywał sobie, by do tego powrócić i zrozumieć zawieszone w powietrzu napięcie. - Poskramiacze? - powtórzył z uprzejmym zainteresowaniem, choć nie spodziewał się otrzymać pełnych wyjaśnień tu i teraz. Później, mówiło spojrzenie jasnych tęczówek prześlizgujących się po urodziwej twarzy pani Tordenskiold. - Żona samego Magniego czy nie, Dahlia to mój najcenniejszy skarb i spaliłbym świat do gołej ziemi, gdyby cokolwiek się jej stało - spływająca miękko z jego ust odpowiedź na słowa Sohvi w niewymuszony, niemalże naturalny sposób nabrała znamion deklaracji; choć nie wypowiadał jej gorliwie, padając na kolana przed ołtarzem Odyna, zapewne nikt z zebranych nie miał powodów wątpić w to, że Halvard nie zwykł rzucać słów na wiatr. - Nie rób mi tego więcej, Dahlio - czułość troski czy zawoalowane ostrzeżenie? Omiótł spojrzeniem jej twarz, raz jeszcze rozciągając usta w łagodnym łuku dobrotliwego uśmiechu nim z zaciekawieniem zwrócił się w stronę Lasse niemalże brawurowo dołączającego do rozmowy.
    - Dziękuję za pozdrowienia, choć szczerze żałuję, że twoi rodzice nie mogli dziś do nas dołączyć. Mam ambicję nadrobić te zaległości towarzyskie w nadchodzących dniach - oznajmił, mając na myśli przede wszystkim Dagmar, która w wielobarwnym korowodzie sylwetek zebranych pod ich dachem stanowiłaby prawdziwą wisienkę na torcie noworocznych celebracji. Krótki uśmiech wywołany niepoprawnymi, choć jakże przyjemnymi wspomnieniami nie zagościł na dobre na jego twarzy, z miejsca przechodząc w najszczersze rozbawienie, gdy młodzieniec po raz kolejny powracał do tematu, który nigdy nie zdawał się przesadnie go pochłaniać. - Odpowiedź pozostaje niezmienna od czasu, kiedy pytałeś o nie ostatnim razem, kilka dni temu, choć twoje zainteresowanie tematem jest doprawdy budujące - ledwie widoczne dla niewprawnego oka iskierki rozbłysły w naznaczonych heterochromią tęczówkach, teraz zakotwiczonych w wątłej sylwetce Nørgaarda, który pozostawał w bliskich relacjach z jego żoną. - Jeszcze trochę i zacznę podejrzewać, że pragniesz porzucić klątwy na rzecz biznesu wydobywczego - zaśmiał się pogodnie, nie potrafiąc sobie wyobrazić Lasse ani nad księgami finansowymi, ani na nieoficjalnych spotkaniach z potencjalnymi kontrahentami, ani w samej kopalni, będącej sercem programu resocjalizacyjnego pompującego skarbce Tordenskioldów nieprzebranymi bogactwami. - Jeśli tak jednak jest, odwiedź mnie w nowym roku w moim biurze w Oslo. Porozmawiamy - zakończył myśl, wygłuszając dźwięczące w głosie rozbawienie, by nadać słowom inny ton, poważniejszy i stawiający przed Nørgaardem nowe możliwości - lub nowe wyzwanie, mające raz na zawsze zniechęcić go do pytania o interesy, o których nie miał zielonego pojęcia.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Prawdę mówiąc, rzadko myślała o swoich korzeniach czy o swojej babce – zarówno dzisiaj, jak i w dzieciństwie, jej nietutejsze pochodzenie wybarwiało się zdradliwie głównie, jeśli nie właściwie wyłącznie, w azjatyckim rysie fizjonomii. W wieku szkolnym właściwie stanowczo wzbraniała się wręcz przed swoją zauważalną niepowszedniością: rówieśnicy bywali wprawdzie parszywie złośliwi, a ona – choć od zawsze uprawiająca śmiałą indywidualność – nie chciała odstawać od nich nadto. Matka zdawała się zresztą porzucić pamięć o kolebce swojej krwi pierwsza, wracając do macierzystej kultury jedynie w subtelnej symbolice lub w powtarzanych po babce powiedzeniach, zabobonach i paskudztwach, które kazała jej przełykać bez grymaszenia. Nie mówiła prawie nigdy w ojczystym języku: ojciec zdawał się wyjątkowo tego nie znosić, łajając ją z lakonicznym rozdrażnieniem, ilekroć barwne tonacje obcych słów otarły się o jego czujną uwagę; wydawał się święcie przekonany, że jedynym powodem, dla którego uciekała się do chińszczyzny, mogły być wyłącznie rzucane na niego klątwy wybłagane u jej zacofanych bóstw. Sohvi po cichu uważała, że winno się to uczynić w każdym możliwym języku i wobec każdego bóstwa – dla zwyczajnej pewności, że pośmiertnie dostąpi jedynie potępienia, niezależnie, do jakiej kultury by się zwrócił; nie zasługiwał na więcej.
    Ja również – zauważyła w odpowiedzi na słowa Anne-Marie, pozwalając sobie na cień stosownego żalu przy wspomnieniu babki, jakiej nie miała wprawdzie okazji poznać bliżej. Gdyby nawet żyła dłużej, nie sądziła nawet, że ojciec pozwoliłby jej na swobodniejszy kontakt; uważałby zapewne, że jej oczywista obcość jest niewystarczająco dostojna, a zbyt wyraziście egzotyczna, by pielęgnować relację z teściową. – Osobiście lubię postrzegać tożsamość jako coś bardziej plastycznego i zależnego od woli, niźli narzucanego sztywną ramą dziedziczenia. Niemniej zgadzam się z tobą, do pewnego stopnia, choć nie słynę raczej z podobnie tradycjonalistycznych poglądów. Nie lekceważyłabym jednak z pewnością doświadczenia starszych, czasem można nawet pozwolić im wierzyć, że się z nimi zgadzamy – zgadzała się z ustępliwością, podwijając kąciki ust z zachęcającą sympatią, sugerującą dyskretnie, że chciałaby pociągnąć tę rozmowę jeszcze, dalej, tego wieczoru lub w spokojniejszych okolicznościach. – Przyznam, że żałuję czasem, że zostałam wychowana w zupełnym oderwaniu od swoistego piękna i zasad świata, w którym dorastała moja babka. Chyba zawsze czułam trochę, że sama nie powinnam sobie tego dziedzictwa zawłaszczać, skoro urodziłam się już w tutejszych mrozach, a język moich przodków słyszałam wyłącznie w krótkich przekleństwach, na jakie zdobywała się czasem moja matka. Utknęłam chyba poniekąd gdzieś pomiędzy: niezupełnie stąd i niezupełnie stamtąd. Poprosiłabym może, żebyś pomogła mi poznać ją bliżej, tę kulturę, jej tradycyjne kroje i wzornictwa, gdybym tylko miała więcej odwagi – subtelna filuterność, niepowściągana, kiedy zasłaniała usta podnoszonym szkłem, by przypadkiem nie zdradzić się z uśmiechem nazbyt frywolnym, kiedy odnosiła się do sekretów jej garderoby. Była nieostrożna, pragnęła być nieostrożna, kiedyś przecież, zanim pozwoliła się uwiązać zobowiązaniami, kochała się w tej nieostrożności, w balansowaniu na wąskiej linie tego, co wypadało i tego, co przekraczało granice, wprawiając otaczających ją ludzi w wieczny dysonans nastrojów. Powiedziano jej kiedyś, że można ją było wyłącznie nienawidzić albo kochać, ale to było kiedyś, to było nieznośnie dawno, a ona wciąż jeszcze stawiała nieufnie kroki na grząskim gruncie nowej swobody.
    Przysłuchiwała się z przyjemną życzliwością wymianie między Anne-Marie a gospodarzami, dyskretnie jedynie obserwując wciąż Dahlię, nie mogąc sobie tej przyjemności odmówić, zarówno przez jej zjawiskową urodę, jak i złośliwość. Zaskakiwała ją pojednawcza ustępliwość, na jaką się decydowali, wspaniałomyślny motyw dzisiejszego wieczoru, niewykluczający nikogo ze wspólnej celebracji, niezależnie od politycznych stanowisk. Oznaczało to, dla niej zupełnie szczęśliwie, prawdopodobnie dodatkową atrakcję w postaci ostrzejszych rozmów ucinanych pod przykrywką muzyki lub na tarasie, przy towarzyskim dymku, na jaki miała zresztą ogromną ochotę się pokusić, choć nie była do papierosów szczególnie przywiązana. Nie odpowiedziała Halvardowi na łagodne, pytające wtrącenie, pozostawiając to w gestii Dahlii; intrygowały ją krótkie spojrzenia, jakie ze sobą wymieniali. Czy doskonała pani Tordenskiold miałaby odwagę powiedzieć mu o wszystkim? Czy miała odwagę przyznać się do swojej śmiałości? Ton, jakim Halvard napominał żonę, brał jej nerwy pod włos, zapanowała jednak nad grymasem ust, zdradzając się wyłącznie w drgnieniu brwi, kiedy przerzucała spojrzenie na lico kobiety uniesione ufnie ku mężowi – być może właściwym pytaniem było, czy mogłaby o czymkolwiek mu nie powiedzieć.
    Nie śmiałabym w to wątpić. Możnaby zaryzykować stwierdzeniem, że w istocie przewrotnie przyszłam na ratunek tamtemu nieszczęśnikowi – spostrzegła z rozbawieniem, przenosząc wzrok znów na jego mocne rysy, na wysoko niesione czoło, mocną linię tęczówki zdradzającą opanowaną, dumną siłę charakteru. Spróbowała sobie wyobrazić siebie, drobną naprzeciw niego, bladą, właściwie suchą, w sylwetce, w charakterze, przynajmniej czasem jednak nie w spojrzeniu; bawiła ją ta myśl, bawiła ją prowadzona z nimi rozmowa, bawiła ją ta osobliwa sytuacja, w której się względem siebie znajdowali. Mogłam wziąć ją sobie na chwilę, wtedy, gdybym tylko nie była tak skiełznana (próżna zuchwałość pozwalała jej w to wierzyć), pomyślała, smakując tych słów w cierpkości wina, patrząc jeszcze ku niemu, kiedy do towarzystwa dołączyła nowa twarz – drażniąco znajoma. Miała wrażenie, że skóra na karku cierpnie jej nieprzyjemnym dreszczem, kiedy wypowiadał jej nazwisko, tutaj, w tak odmiennych okolicznościach. Przez chwilę odczuwała chęć złapania go za ramię i odciągnięcia na bok jak smarkacza, zrugania go jeszcze raz: zapominasz, że o tobie wiem, chociaż nie dawał jej przecież żadnych powodów do gniewu, chociaż przecież był wyłącznie zupełnie grzecznym młodym kawalerem. Gdzie twoja matka? zdawała się pytać w ułamku wymienianej uwagi, z nienaruszonym gwaszem uśmiechu, kiedy odsuwała znów wino od malowanych ust.
    Lasse – witała się, nie bez premedytacji używając poufale jego imienia. – Jesteś okrutnie uprzejmy. Nie czujesz się, mam nadzieję, zobowiązany zmieniać zwykły nam ton, by dostosować go do bardziej oficjalnych okoliczności – zauważyła, choć bez wysilonej skromności, pozwalając sobie na swobodną żartobliwość pozorowanej nagany, korzystając z okazji, by naruszyć paznokciem niezagojone jeszcze całkiem skaleczenie ich niedawnego spotkania i gróźb, do jakich się wtedy uciekła. – Mów mi po imieniu – zachęciła, uśmiechając się do niego prawie ciepło, żywiąc cichą nadzieję, że podobnie wyjawione przed pozostałymi powiązanie nie będzie dla niego niczym wygodnym. Było to tym bardziej satysfakcjonujące, gdy dalsza wymiana zdradzała jego bliższą znajomość z Halvardem; Sohvi spojrzała krótko jeszcze na Dahlię, przytrzymując jej spojrzenie bez natarczywości, w końcu pozwalając sobie na grymas niepocieszenia, gdy mężczyźni naruszyli temat interesów.
    Oh, na miłość słodkiej Frigg, interesy nawet dzisiaj – westchnęła, trzymając barwę głosu w znośnym, uprzejmym żarcie. – Pozwolicie państwo, że w tym czasie ośmielę się doskonale bawić – lekka przekorność towarzyszyła nieznacznemu odruchowi unoszącemu kieliszek jakby w subtelnym toaście, zanim nie zwróciła się jeszcze do Anne-Marie z uśmiechem, wyraźnie gotowa zanurzyć się we właściwych celebracjach. – Moja droga? – poprosiła zapraszająco poufałym tonem, wyraźnie nie naciskając jednak na zgodę, pytając jedynie o chęć towarzyszenia jej.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com



    Ostatnia noc w roku była najgłośniejszą i najbardziej żywiołową spośród tych, które miały tu miejsce przez ostatnie miesiące. Muzyka grała bez ustanku, wynajęci muzykanci dawali z sebie wszystko, aby sprostać wymaganiom gospodarzy i zachwycić wszystkich gości, zabierając ich w podróż w przeszłość - do złotych lat dwudziestych. Galdrowie i nawet nieliczni śniący wirowali na parkiecie pośród modnych wówczas frędzli i piór, w czerni i złocie; oddechu zaczerpywali przy okrągłych stołach, zwilżając spragnione wargi niemożliwie drogim szampanem i winem.
    Większość gości pozostała na parterze, korzystając z tańców i przygotowanych dlań rozrywek. Niektórzy ulegli pokusie hazardu i ochoczo przepuścili setki złotych talarów przy stołach do ruletki oraz kart, nie dbając o konsekwencje.
    Zabawę przerwano, zdawałoby się, na krótko, aby zaprosić wszystkich gości do przyodziania wierzchniego odzienia i spacer ku brzegowi zamarzniętego jeziora, gdzie drogę wskazały zaczarowane światła. Tam, z drewnianego pomostu, mogli wsiąść do magicznych sań, które na krótko przed północą przecięły biel śniegu, aby ruszyć kolejno w kuligu. Wtedy zaś na niebie pojawiły się złote cyfry zegara, odliczając czas do północy - i gdy pojawiły się nań dwa okrągłe zera, rozpoczął się długi pokaz fajerwerków, układających się w najbardziej finezyjne kształty i obrazy. Zakończony został życzeniami dla gości, którzy mogli złożyć sobie milenijne życzenia powróciwszy na brzeg, gdzie byli częstowani kolejnymi lampkami szampana.
    Sanie, jeśli sobie tego życzono, mogły sunąć dalej po zamarzniętym jeziorze; większość gości powróciła jednak do ciepłej rezydencji Tordenskioldów, gdzie znów grała muzyka i lał się dalej alkohol - niemal do świtu, kiedy to ostatni goście zeszli z parkietu.

    | wszyscy zt

    | Dziękujemy wszystkim za udział i zabawę! Wydarzenie zostaje oficjalnie zakończone. Jeśli ktoś czuje potrzebę lub ochotę, aby napisać jeszcze jeden post, to niech się nie krępuje, lecz bardzo proszę aby był to post kończący rozgrywkę.
    Ufamy, że spotkamy się niebawem i zatańczymy jeszcze nie raz.



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.