Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Główny salon

    5 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Główny salon
    Główny salon zajmuje większość dolnego piętra domu Tordenskioldów. Jest to duża, otwarta przestzeń, połączona częściowo z holem wejściowym, gdyż stąd prowadzą schody na kolejne piętra. Dominują tu barwy granatu i różne odcienie beżu. Podłogi wyłożone są kremowym marmurem i gdzieniegdzie zdobią je fantazujne mozaiki. W centralnej części salonu stoją liczne kanapy, fotele i szezlongi, pomiędzy nimi stoliki kawowe i lampy; blisko nich znajduje się duży kominek o rzeźbionym gzymsie. Z sufitu zwisają kryształowe żyrandole z magicznymi światełkami. W jednym z kątów umieszczono barek, gdyż państwo Tordenskiold słyną wręcz z wyprawianych hucznych przyjęć dla śmietanki towarzyskiej świata galdrów. Nie brakuje dekoracji, lecz w rozsądnej, nieprzytłaczającej ilości: ściany zdobią obrazy, niektóre kredensy wazy i rzeźby, na stolikach zawsze stoją świeże kwiaty, nad kominkiem zaś zawieszono rodzinne fotografie.
    Widzący
    Dahlia Tordenskiold
    Dahlia Tordenskiold
    https://midgard.forumpolish.com/t1392-dahlia-tordenskioldhttps://midgard.forumpolish.com/t1416-dahlia-tordenskiold#12228https://midgard.forumpolish.com/t1415-ljuv#12226https://midgard.forumpolish.com/f134-halvard-i-dahlia-tordenskiold


    13.12.2000, późny wieczór


    - Pora spać.
    Słowom Dahlii, wypowiedzianym stanowczym tonem, towarzyszyły wyciągnięte ku Lovise ręce. Pozostała absolutnie niewzruszona na protesty, coraz słabsze i przerywane kolejnymi ziewnięciami, uznając, że i tak pozwoliła dziewczynce na zbyt długi wieczór i dawno powinna była zaprowadzić ją do jej pokoju; nie tylko dlatego, że kładła ją spać niedługo po kolacji, ale i ona czuła się lekko wymęczona całodzienną, radosną paplaniną. Nie potrafiła jednak Lovise odmówić wspólnego dekorowania świątecznego drzewka, od czego wymówili się mimo wszystko Ragnvald i Vigdis, którzy zaszyli się w swoich pokojach oświadczając, że muszą się uczyć.
    Wszystkie zakupy, jakich dokonali podczas świątecznego jarmarku na ulicy Gammel, dostarczono na długo przed ich powrotem do domu na przedmieściach Midgardu; gosposia zdążyła je wypakować i przygotować w głównym salonie, uprzedzona przez Dahlię, że będzie chciała się tym zająć po kolacji. Do Jul pozostało jeszcze ponad dziesięć dni, lecz trzynasty grudnia był oficjalnym początkiem przygotowań i nie mogła się wręcz doczekać, kiedy cały ich dom zacznie pachnieć ostrokrzewiem i jemiołą, a nocą okna będą mienić się od barwnych światełek błyszczących na świątecznych drzewkach - bo planowała ubrać nie jedno. W największym salonie, na parterze, gdzie zwykli podejmować gości, stanął jednak świerk zakupiony w dniu dzisiejszym i od niego zaczęła razem z córką, podsadzając ją, by mogła zawieszać bombki. Więcej w tym było jednak zabawy, niż faktycznego dekorowania drzewka, więc z niejaką ulgą zamknęła drzwi sypialni Lovise, kiedy położyła ją do łóżka i ucałowała w czoło na dobranoc.
    Tylko jej kroki mąciły przyjemną ciszę, jaka wtedy zapanowała w domu, gdy pokonywała korytarz na piętrze i schody prowadzące do głównego salonu, gdzie odnalazła spojrzeniem Halvarda w jednym z foteli przy kominku, w którym trzaskały płonące drwa. Stanęła za fotelem i pochyliła się, aby pocałować go w czubek w głowy, kładąc przy tym dłonie na szerokich ramionach, aby kilka chwil poświęcić na rozmasowanie mięśni - to był miły, lecz długi dzień.
    - Wreszcie chwila spokoju i ciszy - zaśmiała się krótko Dahlia, przypuszczając, że jeśli ona czuła się zmęczona wieloma godzinami spędzonymi poza domem razem z dziećmi, wyjątkowo dziś rozochoconymi i rozentuzjazmowanymi, to co dopiero on. Niezależnie od tego jak się jednak teraz z tym czuł była mu wdzięczna za niego, że zadbał o to, by poświęcić im dziś tyle czasu i uwagi. Zauważywszy, że trzymaną w dłoni szklankę ma już pustą, bez zbędnych pytań sięgnęła po karafkę stojącą na stoliku i napełniła ją. Sama miała ochotę na lampkę wina, najlepiej białego i słodkiego, była jednak zdecydowana by dokończyć pracę nad udekorowaniem chociaż tego salonu jeszcze dziś. - Wrócisz jutro wcześniej? - spytała, podchodząc do wciąż dość nagiego, magicznego świerku, który stanął na środku salonu, biorąc w ręce sznur z kolorowymi światełkami. Wątpiła, by Halvard zdecydował się i jutro odpuścić zawodowe obowiązki, ale o dziewiętnastej mieli pojawić się w Besettelse, a droga z Oslo była daleka.


    FAMILY, DUTY, HONOR


    Gość
    Anonymous


    Brak im dyscypliny, wolno im zbyt wiele. Oczywiste po tym dniu wnioski wyciągał z zatrważającą prędkością, wciąż jednak tłamsił je w sobie, gdy po powrocie do domu ostatni raz obrzucał badawczym spojrzeniem nadmiernie rozemocjonowane dzieci, wypełniając szklankę ze rżniętego kryształu oryginalną w smaku, leżakującą długo whisky, która miała zmyć z języka Tordenskiolda wszystkie te słowa, których wolał nie wypowiadać w imię utrzymania dobrej atmosfery aż do samego końca - ten był już tak blisko. Nim jednak zasiadł w głębokim fotelu w głównym salonie, ustawił i ustabilizował zaklęciami magiczny świerk we właściwym punkcie pomieszczenia, właśnie tam, gdzie miał być jego największą ozdobą, nie umniejszającą jednak jego funkcjonalności, po czym odprowadził spojrzeniem wymykających się pospiesznie w górę schodów Vigdis i Rangvalda, kwaśnym uśmiechem kwitując mało przekonujące wymówki o konieczności nauki. Lovise, całe (nie)szczęście, nadrabiała entuzjazmem za wszystkich, Halvard oddalił się więc w stronę kominka, by w nim rozpalić i odsunąć się czym prędzej od źródła natarczywych pisków, które nie cichły nawet po kilku godzinach spędzonych na świeżym powietrzu i mrozie. Brak im dyscypliny, wolno im zbyt wiele. Ale był to dzień świąteczny, niech więc biegnie swoim torem aż do końca - a na całą resztę przyjdzie czas.
    - Nie mam pojęcia skąd tak mała istota bierze tyle energii - stwierdził nieco rozbawiony w odpowiedzi, gdy już dobrze znane kroki znalazły się tuż obok, a smukłe dłonie żony odnalazły napięte barki, by przycisnąć je z zaskakującą siłą. I choć ta przyjemna chwila mogłaby trwać w nieskończoność, uniósł rękę, by własne palce owinąć wokół nadgarstka Dahlii w powstrzymującym, choć nad wyraz delikatnym geście. Krótki uśmiech wygiął usta, gdy szklanka za jej sprawą napełniła się ponownie, lecz nie sięgnął po nią, śledząc spojrzeniem przemieszczającą się kobietę i przysłuchując się jej słowom. - Postaram się skończyć wcześniej spotkanie - oznajmił, wstając z fotela, by przejść w kierunku barku i wyciągnąć z niego pojedynczy kieliszek i pękatą butelkę wina. - Z okazji Jul pan Locatelli przesłał dla ciebie zapas marsali, z pozdrowieniami od jego żony. Była zachwycona perfumami, które dla niej przygotowałaś w trakcie ostatniej ich wizyty w Midgardzie - mówił wyjaśniająco, napełniając kryształ w kształcie tulipana nieco gęstym, słodkim trunkiem w barwie jasnego miodu, po czym zbliżył się do żony, by wręczyć jej kieliszek. - Zawieszę wieniec na drzwiach wejściowych. Chciałaś poprawić jego kolorystykę? - zapytał, wracając myślami do ustaleń czynionych w trakcie wizyty na świątecznym jarmarku.
    Widzący
    Dahlia Tordenskiold
    Dahlia Tordenskiold
    https://midgard.forumpolish.com/t1392-dahlia-tordenskioldhttps://midgard.forumpolish.com/t1416-dahlia-tordenskiold#12228https://midgard.forumpolish.com/t1415-ljuv#12226https://midgard.forumpolish.com/f134-halvard-i-dahlia-tordenskiold


    - Może pozwoliłam jej zjeść za dużo ciastek po śniadaniu... - zastanowiła się szczerze zmartwiona tym faktem Dahlia. Nie chciała mówić tego głośna, ale prawdopodobnie rzeczywiście pozwalała Lovise na za dużo i powinna była wprowadzić więcej dyscypliny w jej wychowaniu, inaczej stanie się nieznośna i trudno będzie nad nią zapanować. Bądź co bądź miała w sobie i geny Halvarda, a jeśli zepsucie połączyć z podobnie wybuchowym charakterem... Wolała nie myśleć o konsekwencjach. - Po prostu cieszyła się towarzystwem taty, ma cztery lata, uczy się dopiero nad sobą panować, ale dopilnuję jej - dodała prędko, chcąc wyjaśnić nadmiar energii bardziej racjonalnie. Zarówno Lovise, jak i Ragnvald byli dziś ze swoim entuzjazmem dość męczący, lecz nie aż tak jak naprawdę mogli - gdyby tylko Halvard zdawał sobie sprawę z tego ile naprawdę mogli mieć energii, mógłby porzucić plany dalszego powiększania rodziny... - Wszystko będzie gotowe, pytam, bo chciałabym abyś zdążył odpocząć przed wieczorem - wyjaśniła łagodnym tonem swoje pytanie. Nie chciała go poganiać i wymuszać skracania spotkań, zaniedbywania obowiązków; kierowała nią jedynie troska.
    Wspomnienie o zachwycie pani Locatelli nad przygotowanymi dla niej perfumami przywołało kolejny, promienny uśmiech.
    - Jakże miło z ich strony. Nie wiem dlaczego nie pomyślałam, żeby coś im wysłać... - Lekki wyraz zmartwienia przemknął po jej twarzy, objawiając się w lekkiej zmarszczce między brwiami i wygiętych ustach; odebrała z wdzięcznością kieliszek z winem od Halvarda i uniosła go do ust, aby zasmakować marsali. - Ależ to dobre - stwierdziła z zadowoleniem. W gusta Dahlii najbardziej trafiały słodkie trunki. - Pochodzą z Sycylii, czyż nie? Pamięć mnie nie myli? - upewniła się, gestem lewej dłoni zaczarowując przy tym kolejną bombkę, aby uniosła się w powietrzu i zawisła na jednej z gałęzi magicznego drzewka. - Musimy kiedyś tam pojechać - stwierdziła z rozmarzeniem. Nie po to, aby odwiedzać kontrahentów rodzinnego przedsiębiorstwa Tordenskioldów, oczywiście; marzyła jej się ostatnimi czasy podróż w cieplejsze rejony. Problemem był jedynie czas. - Byłoby dobrze, dziękuję. Tak, ale zajmę się tym później, kiedy już salon będzie gotowy. Wtedy dopasuję wieniec do niego - odparła Dahlia, zerkając na wieniec w jego rękach; wiele ozdób, na które się dziś zdecydowali nie pasowało do siebie wciąż kolorystycznie, lecz to nie było żadnym problemem. Zmiana barw to jedynie kosmetyczne poprawki, które odkładała na koniec, choć oczywiście - dla niej istotny i ważny. Nawet w pokojach dzieci wszystko musiało do siebie estetycznie pasować, inaczej jej dusza perfekcjonistki łkała i dręczyło ją całymi dniami. Halvard zniknął z salonu na parę minut i w tym czasie zajęła się wieszaniem sznura z kolorowymi światełkami, którym oplatała ostrożnie i starannie kolejne gałęzie magicznego świerku, coraz wyżej i wyżej, aż wreszcie musiała wspomóc się zaklęciami. Dzięki czarom męża osiągnął imponujące wręcz rozmiary - a nie zdążyła powiesić na czubku złotej gwiazdy.
    - Ale skarpet ze słodyczami dla dzieci nie będziemy wieszać tutaj - zdecydowała Dahlia, kiedy odgłos męskich kroków upewnił ją, że w salonie znów nie jest sama.


    FAMILY, DUTY, HONOR


    Gość
    Anonymous


    Zaśmiał się krótko, dźwięcznie, słysząc o za dużej ilości ciastek i chociaż szczerze wątpił, by to właśnie wysoki poziom cukru we krwi był głównym tego powodem, tak nie podejmował już dyskusji na ten temat, nie chcąc przemieniać spokojnego wieczoru w rozważania nad odpowiednimi i nieodpowiednimi sposobami wychowywania dzieci, by nie wyrastały na małych terrorystów. - Ma jeszcze czas, żeby wydorośleć. Na razie niech cieszy się swobodą dzieciństwa - którą ma tylko ze względu na to, że nie urodziła się chłopcem. Rangvald i Ingvar w jej wieku zachowywali się w bardziej stonowany sposób, lecz tego właśnie od nich wymagał, podczas gdy Lovise poświęcał uwagę mocno okazjonalnie, nie uznając jej osoby za kluczową w kwestii pomyślnych losów całej rodziny. - Zdążymy zjeść kolację i się przygotować, nie martw się - odpowiedział zgodnie ze swoimi planami, postanawiając jednocześnie, że tym razem nie pozwoli im się zmienić w ostatniej chwili, a szybka kąpiel po pracy wpisze się w ramy odpoczynku.
    - Możemy coś dla nich przygotować, czasu wciąż jest wystarczająco - dodał po chwili, dostrzegając cień zmartwienia przesuwający się przez twarz Dahlii, ten jednak szybko zdołał zatrzeć łyk sycylijskiego wina. - Zgadza się, z okolic Taorminy - uściślił, posyłając zaklęciem kilka bombek w górę świerka, by zawisły z gracją na wyższych gałęziach, które stopniowo zagęszczały się ozdobami. - To piękne miejsce... Może wiosną uda nam się wyrwać chociaż na kilka dni? Wtedy nie będzie jeszcze za gorąco - snuł kolejne plany, choć w jego głowie te łączyły się w jakimś stopniu z planami służbowymi; grzechem byłoby znaleźć się w ojczyźnie dużej ilości kontrahentów Tordenskioldów i się z nimi nie spotkać.
    Skinął głową, nim ruszył w kierunku drzwi wejściowych, by na ich zewnętrznej stronie przymocować i zabezpieczyć dokładnie pokaźnych rozmiarów wieniec świąteczny, a gdy jego wygląd usatysfakcjonował Halvarda, wrócił do środka, by dostrzec kobietę wojującą z utykaniem sznura z kolorowymi światełkami pomiędzy gałęziami drzewka. - Pozwól mi, Dahlio, pokaleczysz sobie dłonie - zaprotestował łagodnym, choć stanowczym głosem, odbierając z jej dłoni sznur, by ostre igły dolnych gałęzi świerka nie wbijał się boleśnie w jej alabastrową skórę, której zranienie byłoby zbrodnią przeciwko ludzkości.
    - Mogą powiesić je na piętrze, tu nie będzie na nie miejsca - stwierdził zgodnie, choć oczywiście decyzja ta nie była kwestią braku miejsca, którego mieli pod dostatkiem, a kompletnie niepasującego do koncepcji salonu wyglądu dyndających, świątecznych skarpet. - Czy nie kupiłaś na jarmarku płyty? - spytał, odchodząc parę kroków od drzewka, by chwycić ze stolika szklankę i upić spory łyk whisky. - Puść ją, jeśli masz ochotę, po tym dniu dzieci z pewnością nie zbudzi nawet Ragnarök - zaproponował rozbawiony, gdy kontrolne spojrzenie na salon podpowiadało, że przed nimi wciąż jeszcze trochę roboty - równie więc dobrze mogli ją sobie odrobinę umilić.
    Widzący
    Dahlia Tordenskiold
    Dahlia Tordenskiold
    https://midgard.forumpolish.com/t1392-dahlia-tordenskioldhttps://midgard.forumpolish.com/t1416-dahlia-tordenskiold#12228https://midgard.forumpolish.com/t1415-ljuv#12226https://midgard.forumpolish.com/f134-halvard-i-dahlia-tordenskiold


    Zawtórowała mu śmiechem, kręcąc przy tym głową na własne rozważania, mające źródło w jednym z artykułów, które czytała niedawno, o nadmiarze cukru w diecie dzieci i jego wpływie na zachowanie; może było w tym nieco prawdy, lecz w przypadku Lovise zrzucenie na to winy byłoby sporą przesadą. - Zanim się obejrzymy, a wyfrunie z gniazda... Dopiero co uczyłam chłopców chodzić - odparła Dahlia z sentymentem. Pozwalała dzieciom na zbyt wiele, to pewne, miała jednak świadomość, że wspomniana swoboda dzieciństwa przeminie im w mgnieniu oka, a na barki spadnie mnóstwo obowiązków - zwłaszcza Ragnvalda, który zdawał się być oczkiem w głowie ojca. Najwięcej czasu poświęcanego mu przez Halvarda musiał jednak przypłacać o wiele większymi staraniami i ograniczeniami jakich nikt nie stawiał jego siostrom. - Nie mogę się już doczekać, zapowiada się intrygujący wieczór. - Jedynie krótkim skinięciem głową potwierdziła przyjęcie do wiadomości jego obietnicy, pewna jednocześnie, że ona będzie właściwie gotowa znacznie wcześniej.
    Kolejny łyk doskonałej marsali przyjemnie rozpłynął się słodyczą po języku, znów zachwycając kubki smakowe i przywodząc na myśl ciepłe promienie słońca, orzeźwiającą męską bryzę na skórze. Wizja podróży w południowym kierunku wiosną wydawała się kusząca. - Może kosz ze skandynawskimi słodkościami na Jul? Pomyślę o tym jeszcze - odparła w zastanowieniu; to jako pierwsze przyszło jej do głowy, bo jak większości okres świąteczny kojarzył jej się z zapachami i smakami specjałów na tę okazję, lecz może to zbyt banalne? Miał rację, pozostało jeszcze dziesięć dni, zdąży coś przygotować. - Byłoby naprawdę cudownie - przytaknęła z entuzjazmem. Nabrała szczerej nadziei, że Halvard o tym nie zapomni i rzeczywiście uda mu się wziąć kilka dni wolnego - bo to, czy uda im się wyrwać zależało od niego, jego woli i zawodowych obowiązków. Dahlia mogła wyjechać w każdej chwili. - Chociaż dla nas tam zawsze będzie za gorąco... - zaśmiała się, wieszając zarazem kolejne ozdoby na magicznym świerku. Do szklanych, różnokolorowych bombek dołączały niewielkie wstążki, małe słodkości, zaczarowane figurki. Zieleń drzewka zaczynała przeplatać się z barwami i światłami. Igły nie były na tyle ostre, aby uczynić jej realną krzywdę, skaleczyć na tyle, by na bladej skórze skropliła się czerwień krwi, był to z jego strony gest tak troskliwy i czuły, że oddała w jego ręce łańcuch od razu, uśmiechając się przy tym ciepło.
    - Ach, właśnie! Zapomniałabym już o tym. - Gdyby jej nie przypomniał, to płyta ze świątecznymi piosenkami dalej spoczywałaby na dnie papierowej torby, stojącej obok fotela, pełnej kolejnych łańcuchów. Przywołała ją czarem, by nie tracić czasu, po czym z entuzjazmem odnalazła magiczny gramofon i włożyła doń płytę, a igła opuściła się na nią sama. Wyregulowała jedynie głośność, by muzyka popłynęła dość cicho, lecz wyraźnie. Dobrze znana, klasyczna melodia rozbrzmiała cicho i wieczór przy dekorowaniu drzewka stał się jeszcze przyjemniejszy. - W święta zabiorę ich na łyżwy przed kolacją, żeby tym razem swoją energią nie urządzili Ragnaröku przy stole - stwierdziła rozbawiona. Rodzicielstwo to nie same blaski... - Może wejdę na schody i zawieszę gwiazdę na czubku, a ty mi powiesz, czy jest prosto, dobrze? - zaproponowała, biorąc do ręki jedną z najważniejszych ozdób - pięcioramienną, złotą gwiazdę mającą ozdobić czubek drzewka.


    FAMILY, DUTY, HONOR


    Gość
    Anonymous


    Pamiętał doskonale dzień, w którym chłopcy zaczęli stawiać pierwsze, chybotliwe kroki; wspomnienie powróciło momentalnie, przywołane słowami Dahlii, lecz podobny sentyment nie rozgościł się w błękitnych tęczówkach Halvarda, których spojrzenie wędrowało od bombek do światełek i od światełek do trzymanego w dłoniach wieńca. Własne dzieci wzbudzały w nim skrajne uczucia, od dumy po rozgoryczenie, od radości po rozczarowanie, od troski po gniew - a on sam odcinał się od nich przy każdej sposobności, nie potrafiąc sprawnie balansować pomiędzy tymi granicami, by znaleźć złoty środek zdolny raz na zawsze uzdrowić wizerunek nieobecnego i niezainteresowanego ojca, występującego w rodzinie w roli wiecznego fundatora i wyłącznego decydenta. - Wernisaż z pewnością cię nie rozczaruje - stwierdził z pełnią przekonania, znając Wahlberga może nawet lepiej niż własnego brata i wiedząc, że jakkolwiek wysokie nie byłyby oczekiwania, tak ten spełni je wszystkie z nawiązką.
    - Brzmi dobrze, myślę, że docenią lokalne przysmaki. W środę, będąc w Oslo, zamówię w winotece na rogu Akersgata limitowaną edycję gløggu, podobno w tym roku inspirowany jest Marrakeszem i smakuje miętą i zieloną herbatą - snuł dalej plan, tylko przez chwilę zastanawiając się nad tym, czy Sycylijczycy z krwi i kości byli w stanie prawdziwie docenić kunszt tak wyjątkowego grzanego wina, skoro na co dzień otaczały ich zupełne inne smaki. - Dla uroków Sycylii warto jest znieść trochę upału - oznajmił, nie potrafiąc jednak nie zgodzić się ze słowami Dahlii, zimny chów w samym sercu Skandynawii przyzwyczaił ich do zupełnie odmiennych warunków pogodowych i podróże daleko na południe potrafiły być niezwykle uciążliwe.
    - Czuję, że nim jeszcze nadejdzie Jul pożałuję tego, że ci o niej przypomniałem - zaśmiał się, poniekąd pewny tego, że świąteczna płyta raz umieszczona w gramofonie, pozostanie w nim już na długo, odtwarzając te same szlagiery w kółko i w kółko. Kolejne łyki whisky pozwalały mu jednak na odpowiednie znieczulenie tej niewygodnej myśli i zachowanie stosunkowo optymistycznego nastroju względem nadchodzących dni. - Jeśli to choć trochę zwiększy szanse na to, że tegoroczne święta pójdą gładko... - zawtórował żonie w rozbawieniu, nie łudząc się jednak i nie licząc na zbyt wiele. Zerknął ku złotej gwieździe, po czym przytaknął głową, aprobując plan zamontowania ozdoby na czubku choinki. Poczekał chwilę, aż Dahlia wspięła się po schodach na odpowiednią wysokość i ulokowała gwiazdę na szczycie. Oddalił się kawałek w tył i w bok, by krytycznym okiem obejrzeć świerk ze wszystkich stron. - Odrobinę w lewo... i do przodu... teraz dobrze!
    Widzący
    Dahlia Tordenskiold
    Dahlia Tordenskiold
    https://midgard.forumpolish.com/t1392-dahlia-tordenskioldhttps://midgard.forumpolish.com/t1416-dahlia-tordenskiold#12228https://midgard.forumpolish.com/t1415-ljuv#12226https://midgard.forumpolish.com/f134-halvard-i-dahlia-tordenskiold


    Tego, że jutrzejszy wieczór nie będzie rozczarowaniem Dahlia także była więcej niż pewna; znała Olafa od lat i wiedziała, że jego ambicja nie pozwoli na jakąkolwiek wpadkę, dlatego też nie mogła się doczekać tej chwili, choć zarazem ten dzień móglły trwać i trwać. Miał się zapisać w pamięci Dahlii na długo, tak jak wiele innych chwil. Zwłaszcza tych najważniejszych jak pierwsze kroki ich chłopców, które wycisnęły z błękitnych oczu łzy wzruszenia, spotęgowane dostrzeżoną dumą na twarzy Halvarda. Zwracała na to uwagę, świadoma jak rzadkie są to momenty; nie zwykła mu tego jednak wypominać, nie czyniła pretensji o nieobecność w codzienności ich dzieci, tłumaczyła go wręcz przed całą czwórką, wynajdując usprawiedliwienia za niego - praca, zmęczenie, kolejne obowiązki.
    - Naprawdę? Koniecznie zamów więc butelkę i dla nas - podchwyciła ten pomysł z entuzjazmem. Połączenie tych nut smakowych w grzanym winie brzmiało intrygująco, sama nabrała ochoty, by ich zasmakować. Pochodzący z południa Włoch państwo Locatelli zapewne nie mieli wielu okazji, aby pijać grzane wino; właściwie zaczęła się zastanawiać jak to jest spędzać grudniowe święta na wyspie, gdzie zapewne nie spadnie nawet odrobina śniegu. Wydawało jej się to wręcz dziwaczne. - Na pewno. Ostatnio tak wymarzłam, że gorący piasek i ciepłe morze śródziemne to coś, o czym marzę. - Lekkie rozmarzenie przemknęło po jej twarzy, bo już teraz wyobrażała sobie ich w czasie tej podróży i przyjemną kąpiel w błękitnych, gorących wodach. Ostatnie śnieżyce dały się we znaki wszystkim mieszkańcom Midgardu, zapowiadała się surowa zima.
    - Podarujesz mi dziś jeden taniec, kiedy skończymy, a obiecuję, że nie pożałujesz - zaproponowała z szelmowskim uśmiechem, oglądając się na Halvarda przez ramię, jakby rzucała mu małe wyzwanie. Właściwie to się nie mylił - tak bardzo lubiła Jul i wszystko, co z nim związane, że tych klasycznych melodii słuchałaby bez końca. W imię spokojnych przygotowań mogła iść na ustępstwa.
    - Pójdą, pójdą. Wymęczę ich, choć Ragnvald jest już na lodzie szybszy ode mnie - pochwaliła syna z dumą. Doskonale radził sobie zarówno na łyżwach, jak i na nartach, które preferował jego ojciec. - Twój dziadek Albert zamierza nas odwiedzić? - spytała, wspinając się po schodach ze złotą gwiazdą w dłoniach, poważniejąc na chwilę. Jeśli ojciec matki Halvarda będzie ich gościem w któryś świąteczny dzień, to nie nadmiar energii dzieci mógł być przeszkodą w spokojnym świętowaniu Jul, tą myślą jednak nie zamierzała się dzielić. Skupiła się na tym, aby zawiesić czarem złotą gwiazdę na czubku świerka, kierując się uwagami męża, a kiedy potwierdził, że wygląda jak na leży lekkim krokiem niemal zbiegła po schodach, by znów stanąć obok Halvarda, tym razem ze srebrną zawieszką w kształcie jemioły w dłoni, którą uniosła wysoko, ponad ich głowy.
    - Nie mogę buntować się przeciw tradycji, więc muszę skraść ci pocałunek - wyrzekła poważnie, jakby przypadkiem znaleźli się pod gałęzią jemioły; wspięła się na palce i nie czekając na odpowiedź ucałowała Halvarda krótko i przelotnie, czując przy tym dymny posmak whisky. - Dokończmy tylko to drzewko. Resztą zajmę się później - obiecała, wracając do dekorowania głównego salonu; magiczny świerk wyglądał już przyzwoicie, gdyby zaś mieli zrobić wszystko, co sobie zaplanowała, to nie zmrużyłby oka do rana.


    FAMILY, DUTY, HONOR


    Gość
    Anonymous


    Z zadowoleniem obserwował aprobatę, z jaką spotkał się jego plan dołączenia specjalnego, lokalnego podarku partnerom biznesowym z Włoch, z którymi po wielu latach starań i trudów zdołał ostatecznie nawiązać więź trwałą i obopólnie satysfakcjonującą, okraszoną dodatkowo przyjemnymi, prywatnymi akcentami, takimi jak prezenty okolicznościowe czy podejmowana serdecznie gościna. Choć starał się rozgraniczać życie służbowe od rodzinnego, tak nie zamierzał ukrywać, że subtelne działania Dahlii przejmującej inicjatywę w kontaktach chociażby z panią Locatelli, były mu zdecydowanie na rękę i stawały się kolejnym dowodem na to, że wsunięcie na dłoń panny Hallström ciężkiego pierścienia zaręczynowego było dobrą decyzją z więcej niż jednego powodu - znał doskonale siłę odpowiednio wyważonych podszeptów zaufanej kobiety do mężowskiego ucha, był świadom tego, że zachwycona Włoszka była w stanie przywołać o wiele łaskawsze spojrzenie pana Locatelliego. Nie zamierzał nie skorzystać ze sposobności.
    - Oczywiście, najdroższa - przytaknął zgodnie ze swoim pierwotnym planem, nie pozwalając na to, by edycja limitowana zagościła w dłoniach zagranicznych kontrahentów, omijając ich własne. - Gorącego piasku i morza śródziemnego nie jestem w stanie ci teraz podarować, choć może w okresie świątecznym udałoby nam się wyrwać na jedno popołudnie do Bláa Lónið. Dzieci zostałyby z dziadkami w Oslo - snuł dalsze plany w odpowiedzi, malując przyjemną perspektywę w czasie o wiele bliższym niż wiosna. Choć nie spodziewał się zbyt wiele wolnego czasu w okresie Jul, tak miał gorące postanowienie, by zrobić czas dla bliskich i przychylić się ich zachciankom.
    - Tylko jeden? Podejrzanie łaskawa propozycja - zaśmiał się, śledząc spojrzeniem zwracającą się przez ramię kobietę, której kształty nader apetycznie prezentowały się w przygaszonych światłach salonu. Nie teraz, później.
    - Może szybkości mu nie brakuje, lecz wdziękiem na lodzie nigdy nie zdoła cię prześcignąć - stwierdził, układając usta w miękkim uśmiechu, tym przyjaźniejszym dla oka, gdy ten podszyty był dodatkowo ojcowską dumą - i wspomnieniami pierwszego razu, gdy dostrzegł Dahlię na lodowej tafli i wiedział już, że nie spocznie, dopóki nie uczyni jej swoją. - Nie na kolacji, pierwszego dnia świąt - odpowiedział, czekając aż kobieta znajdzie się na odpowiednio wysokim stopniu, by ulokować gwiazdę na szczycie choinki. - Zaprośmy dalszą rodzinę - zaproponował, choć stwierdzeniu bliżej było do obwieszczenia własnej decyzji niż zaproszeniu do dyskusji - cel jednak pozostawał jeden, rozproszyć uwagę ciężkostrawnego dla Dahlii krewnego.
    - Z tradycją nie wypada walczyć - oznajmił z pełnią powagi, błękitnymi tęczówkami odnajdując srebrzystą zawieszkę w kształcie jemioły, a kąciki jego ust drgnęły ku górze. Nachylił się w stronę żony, nieco mocniej napierając na jej usta i nieznacznie przedłużając pocałunek. - Nie rób wszystkiego sama, Vigdis ci jutro pomoże - zarządził po chwili, uznawszy, że pierworodna powinna ostatecznie wziąć choć skrawek odpowiedzialności na swoje barki i stać się wyręką w miejscu, w którym Rangvald i Lovise tylko by zawadzali. Dokończmy drzewko. Skinął głową zgodnie, nim kolejnymi zaklęciami posłał zawieszki na wyżej położone gałęzie świerka.
    Widzący
    Dahlia Tordenskiold
    Dahlia Tordenskiold
    https://midgard.forumpolish.com/t1392-dahlia-tordenskioldhttps://midgard.forumpolish.com/t1416-dahlia-tordenskiold#12228https://midgard.forumpolish.com/t1415-ljuv#12226https://midgard.forumpolish.com/f134-halvard-i-dahlia-tordenskiold


    Gdy w grę wchodziły duże stawki, decyzje zaś nie były determinowane odgórnymi zasadami, a zależały od widzimisię jednego człowieka, niemożliwym było oddzielić życie zawodowe od rodzinnego. Całe dzieciństwo obserwowała jak matka zaprzyjaźnia się z żonami, całymi rodzinami ludzi, na których zależało ojcu, w przypadku polityka zaś dobre relacje, cudza przychylność okazywała się jeszcze ważniejsza i cenniejsza. Prędko zrozumiała jak istotne są znajomości, nie wahała się więc nigdy proponować Halvardowi podobnie subtelnej pomocy i nigdy nie miała za złe, że w ich progach tak często gościli nie przyjaciół, nie krewnych, a partnerów biznesowych i potencjalnych kontrahentów. Jeśli od tego zależał sukces całego rodzinnego przedsiębiorstwa, to wszystkiego tego podejmowała się z ochotą, czując się już częścią tego klanu - przede wszystkim jednak sukces Halvarda, był zarazem kolejnym dla niej samej.
    - Uwielbiam to miejsce, byłoby wspaniale - podjęła Dahlia łaskawym tonem, wracając wspomnieniami do dwóch dni spędzonych nad islandzkimi, gorącymi źródłami, kiedy świętowali jej dwudzieste czwarte urodziny. Lubiła dostawać wiele, po Halvardzie oczekiwała wręcz wiele, lecz ostatni miesiąc roku był gorący dla każdej branży. Wolała, by wolny czas poświęcił całej im wszystkim, Jul było rodzinnym świętem. Wyjątkowo mogła powstrzymać na wodzy swój egoizm. - Ucieszą się. Twoja matka już nawet pisała do mnie w tej sprawie - zaśmiała się, przekładając jedną z ozdób na inną gałąź w imię ładniejszej kompozycji.
    - No, może dwa, niekoniecznie dzisiaj - zaśmiała się, spoglądając na niego zalotnie przez ramię; jeden taniec, niespełna pięć minut w jego ramionach to było stanowczo za mało. - Nie szkodzi. Mam nadzieję, że ten wdzięk przypadł w spadku Lovise. Ragnvald niech lepiej pewnego dnia prześcignie ciebie na nartach, choć to będzie dla niego wyzwanie - odpowiedziała mu, kiedy zawieszała gwiazdę na czubku świątecznego drzewka, wychylając się na chwilę by puścić w stronę męża perskie oczko. Chłopcy zdecydowanie nie powinni byli wirować na lodzie jak primabaleriny. Miała jednak nadzieję, że pewnego dnia ujrzy Lovise na lodzie tańczącą na łyżwach z równą lekkością co ona przed laty; tkwił w niej wciąż wyjątkowy sentyment do tego sportu, który teraz był już tylko pasją na wolne chwile. Nie tylko Halvard dostrzegł ją wtedy po raz pierwszy, bo i ona na chwilę skupiła spojrzenie na jego przystojnej twarzy, przez jedno uderzenie serca patrząc wprost na niego, nim rozbrzmiał kolejny takt melodii i ruszyła dalej.
    - Mhm. Dobrze - mruknęła w odpowiedzi, brzmiąc przy tym bardziej beznamiętnie, lecz i bez protestu. Nie mogła zabronić dziadkowi Halvarda odwiedzin - ulubionego - wnuka i prawnuków, każda jego wizyta równała się jednak temu, że Petronella zamiast herbatę podawała jej w filiżance melisę. Pomysł, by zaprosić dalszą rodzinę spotkał się ze zdecydowanie większym entuzjazmem. - Tak! Może nawet twoich krewnych ze strony matki? Widziałam się ostatnio z Anselmem, wspominałam ci. Och, Lasse jest mi jak brat, więc... - podjęła z entuzjazmem, zadowolona, że to Halvard wysunął taką propozycję. Dla niej samej im więcej gości, tym lepiej, tym radośniej. Byle tylko dziadek Albert potrafił powściągnąć język... Odtrąciła jednak prędko myśl o nieznośnym staruszku, odeszła w niepamięć.
    Z wyjątkową niechęcią odsunęła się od męża, aby rzeczywiście dokończyć drzewko. Zawieszki w kształcie jemioły znalazły się na drzewku, kolejne jego gałęzie zaczęły gęstnieć od następnych ozdób.
    - Poproszę ją o pomoc. Dzisiaj wydawała się wyjątkowo entuzjastyczna na jarmarku - przytaknęła Dahlia, choć w jej głowie pojawiły się pewne wątpliwości, czy Vigdis w istocie będzie miała ochotę spędzić ranek i przedpołudnie wyłącznie w towarzystwie macochy. Nie podzieliła się nimi z Halvardem, jak zawsze uznając, że nieporozumienia między nią, a jego pierworodną powinny wyjaśnić między sobą i nie zawracać mu tym głowy, zamiast tego kończąc ozdabianie drzewka z wyjątkową werwą - bo gdy na magicznym świerku zawisła ostatnia bombka i mienił się od barwnych światełek, mogła zwrócić się z czystym sumieniem w kierunku Halvarda i odebrać obiecany taniec. Wyciągnęła ręce, obejmując jego szyję i przysuwając się nieprzyzwoicie blisko, zamiast podać mu dłoń; w rytm melodii wraz z nim zaczęła się lekko kołysać, tyle wystarczyło.
    - To wbrew tradycji, tak mogę jednak zgrzeszyć, jeśli dostaniesz jeden z prezentów świątecznych przed czasem - powiedziała cicho, zbliżając twarz do twarzy Halvarda, tak by czuć męski. ciepły oddech. - Możesz też wziąć go sam - to już wyszeptała, zanim musnęła jego usta, znów smakując whisky. - A ja mogę poprosić o swój. Co o tym sądzisz? - Nie było wątpliwości o czym mówi, nie, gdy utkwiła prowokujące spojrzenie dziwnie jasnych tęczówek w jego, też niebieskich, przywodzących jednak bardziej na myśl burzowe niebo. Jeszcze jeden przelotny pocałunek poprzedził uniesienie kącika pełnych ust w szelmowskim uśmiechu.


    FAMILY, DUTY, HONOR


    Gość
    Anonymous


    Krótki uśmiech automatycznie wkradł się na naznaczone whisky usta Halvarda, gdy do głowy powróciło przyjemne wspomnienie krótkiego wyjazdu do islandzkiego kurortu przed paroma laty z okazji świętowania urodzin Dahlii. Skinął głową, potwierdzając tym samym, że miejsce to faktycznie było wyjątkowe i warte odwiedzenia po raz wtóry. - Wcale mnie to nie dziwi. Uwielbia je - stwierdził w odpowiedzi, wiedząc doskonale jak często jego własna matka dopytywała o losy wnucząt i o to, kiedy znów ich odwiedzą.
    - Rangvald jeszcze z pewnością nie raz nas napełni nas dumą - oznajmił z pełnią przekonania, nie oczekując niczego mniej, ani niczego więcej od swojego syna, dla którego każda możliwa poprzeczka była ustawiona tak wysoko, jak tylko się dało. Chłopiec, będąc pierwszym w kolejce do dziedziczenia zaraz po Halvardzie, musiał udźwignąć ciężar pokładanych w nim nadziei i przyszłych obowiązków.
    Obowiązkiem ich wszystkich było z kolei spędzanie czasu wspólnie z rodziną, zarówno tą bliższą, jak i tą nieco dalszą, pomimo tego czy poszczególne persony były łatwe w obyciu, czy nie. Halvard wiedział, że wizyty Alberta nie należały do ulubionych wydarzeń towarzyskich w kalendarzu Dahlii. - Zaproś kogo tylko chcesz - wydał swoje przyzwolenie, pozostawiając jej wolną rękę w kwestii doboru listy gości i wszystkiego innego, co miało związek z organizacją mniejszych lub większych przyjęć pod ich wspólnym dachem.
    - Nie, to ja poproszę ją rano - zadecydował zdecydowanym głosem, pragnąc nie zostawić córce nawet cienia możliwości, by uchyliła się od powierzonego jej zadania i wypełnienia prośby, którą miał zamiar osobiście do niej wystosować. Vigdis obiekty zainteresowania zmieniała szybciej niż rękawiczki, prezentując tym samym typowy słomiany zapał, lecz dość już dziecinnych kaprysów, pora wydorośleć i zrozumieć, że życie składa się w równej części z obowiązków, co z przyjemności. Ostatnie już zawieszki ulokowane zostały na gałęziach w mniej więcej równych odstępach, zapewniając harmonijną prezencję całej choinkowej kompozycji, a uśmiech Tordenskiolda poszerzył się, gdy ułożył dłonie na talii żony, by gładząc ją niespiesznie, kołysać się wraz z kobietą w rytm wybrzmiewającej w pomieszczeniu muzyki.
    - Każdy dzień jest dobry na prezenty - wyrzekł z rozbawieniem, choć właściwie zgodnie z własnymi przekonaniami, które często owocowały podarkami trafiającymi w dłonie Dahlii bez żadnej konkretnej okazji, tak po prostu, bo chciał, bo mógł. - Chodźmy - zarządził miękkim barytonem, dłoń przesuwając w dół szczupłego ramienia, aż do drobnej dłoni, którą zamknął we własnej, by zaprowadzić ciemnowłosą w stronę schodów prowadzącą na piętro, do współdzielonego kompleksu pokoi obiecujących upragnioną prywatność czterech ścian.

    Dahlia i Halvardzik zt
    Widzący
    Dahlia Tordenskiold
    Dahlia Tordenskiold
    https://midgard.forumpolish.com/t1392-dahlia-tordenskioldhttps://midgard.forumpolish.com/t1416-dahlia-tordenskiold#12228https://midgard.forumpolish.com/t1415-ljuv#12226https://midgard.forumpolish.com/f134-halvard-i-dahlia-tordenskiold


    31.12.2000



    Ostatnia noc roku uchodziła za jedną z ważniejszych w kalendarzu towarzyskim. Zawsze pełna muzyki, tańca, szampanem i winem płynąca, roziskrzona fajerwerkami na nocnym niebie, wybuchającymi równo o północy. Każda do siebie podobna, lecz niezapomniana. Noc trzydziestego pierwszego grudnia tego roku miała być nocą szczególną - tym razem wybicie północy oznaczało nie tylko wejście w nowy rok, lecz i nowy  wiek, kolejne millenium. Dahlia Tordenskiold zamierzała więc zadbać o to, aby tegoroczny sylwester był wyjątkowy i zapisał się w pamięci znamienitych gości.
    Przygotowania trwały od wielu dni, a efekt końcowy niemal w pełni gospodynię przyjęcia zadowalał, choć i tak krążyła po posiadłości, doszukując się najmniejszych defektów; poprawiała ułożenie świeżych kwiatów w wazonach, prosiła gosposię o wymianę bukietu, wypolerowanie luster w złotych ramach raz jeszcze. Natura perfekcjonistki nie pozwalała odpuścić, dopóki nie upewniła się, że wszystko znalazło się na swoim miejscu. Dom Tordenskioldów na tę noc przeniósł się o niespełna osiemdziesiąt lat wstecz, stał się reliktem złotej epoki, by każdy gość na własnej skórze doświadczył tej podróży w czasie.
    Wiewiórki dostarczyły zaproszenia do każdego zakątka magicznej Skandynawii; wszędzie tam, gdzie trafiały w ręce licznych gości - przedstawicieli magicznych klanów, osobistości świata polityki, sztuki i biznesu, galdrów wpływowych, utalentowanych i znanych. Przyjęcie oficjalnie miało rozpocząć się o godzinie dwudziestej pierwszej, lecz już wcześniej na galdrów czekali gotowi do pomocy pracownicy. Przy drzwiach wejściowych odbierano płaszcze i sprawdzano zaproszenia, skrupulatnie pilnując, aby nikt spoza listy gości nie dostał się na teren posiadłości i na samo przyjęcie. Następne wskazywano drogę do głównego salonu, która wiodła przez niedługi hol - dzisiejszego wieczoru wyłożony złotym dywanem.. Ze ścian spoglądały na galdrów rozchichotane postaci z zaczarowanych portretów, a rozbrzmiewająca w głębi rezydencji muzyka zachęcała, by przejść dalej.
    Sercem przyjęcia stał się główny salon, który zmienił się niemal nie do poznania. Tej nocy dominowały barwy złota, czerni i bieli. Białe były ogromne pióropusze, gdzieniegdzie stały pęki złotych balonów, sofy i fotele obite welurem zaczarowano na głęboką czerń. Na kryształowym żyrandolu rozpalono świece, a sznury pereł oplatały balustradę schodów. Większą część salonu zaaranżowano na parkiet taneczny, przed którym stanął niewielki podest, gdzie czekał już zespół, gotów rozpieszczać gości muzyką na żywo i największymi przebojami lat dwudziestych. W drugiej części salonu, objętej czarami tak, aby rozkoszować się muzyką i móc swobodnie porozmawiać, stanęło kilka okrągłych stołów, przykrytych białymi obrusami; na głodnych i spragnionych czekał szwedzki stół w innej części rezydencji.
    Każdemu z gości, przy wejściu do salonu, wręczano lampkę szampana, lecz po wszystkich pomieszczeniach, udostępnionych zaproszonym galdrom, krążyli kelnerzy  z kielichami wina, kolejnymi lampkami szampana, kieliszkami akvavitu, szklankami whisky i każdym trunkiem na jaki tylko mieli ochotę.
    Na chwilę przed dwudziestą pierwszą sala była już właściwie pełna - lśniły dekoracje, błyszczały materiały, z których uszyto kreacje na dzisiejszy wieczór, w oczach mienił się złocisty szampan, którego lampki ułożono w widowiskową piramidę na jednym ze stołów. Muzyka rozbrzmiewała cicho, spokojnie, na tyle, aby bawić, lecz jeszcze nie zapraszać do tańca.

    Niemalże punktualnie na szerokich, krętych schodach wiodących na piętro pojawili się państwo Tordenskiold (cali na biało, oczywiście), aby oficjalnie rozpocząć zabawę w tę wyjątkową noc. Dahlia wybrała na ten wieczór białą suknię, z przylegającego do ciała, zdobionego złotymi nićmi materiału, o wąskiej spódnicy z frędzlami i z odsłoniętymi ramionami; na ramionach miała etolę z futra arktycznych lisów, włosy kazała ufryzować krótko, w modne wtedy fale, tak, by nie sięgały ramion. Złota opaska z diamentami jaką miała na głowie dopełniała całości z biżuterią - pasującą doń bogatą kolią i błyszczącymi w uszach kolczykami. Uśmiechała się do wszystkich promiennie, szczerze zachwycona ich przybyciem i podekscytowana zabawą, która miała zacząć się już lada chwila. Zaciskając palce na lampce szampana wzniosła ją lekko do góry, by wznieść toast.
    - Moi mili, jesteśmy szczerze uradowani, widząc was tu wszystkich, tak pięknych i szykownych, zaraz pomyślę, że naprawdę zdołaliśmy przeniesć się w czasie - zaśmiała się, mówiąc głośno i donośnie, aby każdy obecny dobrze ją usłyszał. - Cieszę się, że wszyscy razem uczcimy ostatnią noc w roku i powitamy dwudziesty pierwszy wiek, nowe tysiąclecie. Co przyniesie? To ponoć wiedzą jedynie Norny, lecz istnieje kilka sposób, by przewidzieć przyszłość... Każdy, kto zechce spróbować poznać jej sekrety, niech uda się do saloniku za drzwiami na prawo. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić, więc... nie zwlekajmy. Tańczmy! Zdrowie naszych gości - zawołała, wznosząc lampkę szampana jeszcze wyżej, a krwiście czerwone usta rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu, zanim posmakowała złocistego trunku. Za sprawą czarów zniknął, kiedy stał się pusty; Dahlia podała zaś dłoń Halvardowi, by ruszyć na parkiet i dać wszystkim innym przykład - nadeszła pora na tańce.

    | Oficjalnie zaczynamy zabawę sylwestrową! Zapraszam wszystkich uczestników do pojawienia się na wydarzeniu i wzniesienia z nami pierwszego toastu, zanim przejdziemy do dalszej zabawy i przygotowanych dla Was atrakcji.

    Przyjęcie to zabawa przebierana, mile więc widziany jest opis kostiumu - obowiązuje wszak dresscode z lat dwudziestych!

    Dla nastroju - podkład muzyczny.

    Czas na zgromadzenie się: do 16.06, godz. 22.


    FAMILY, DUTY, HONOR


    Gość
    Anonymous


    Śniegi wisiały nisko nad latarniami, a przekrój ostatniego roku tego wieku opisać wolno jedynie wierszem, ale ciężko jest być dziś lirycznym poetą. Artyści prędzej opowiadali kawały w aplauzie widowiskowego śmiechu cyrkowców, którym po twarzach spływał puder.  Oszukańcze towarzystwo zbierało się dostatecznie często, aby nazywać je przyjacielskim, a gęste było niczym bita śmietana, równie nadmuchana i pusta, ale za to jaka słodka i wybitnie kontrastująca z wytrawnym szampanem.
    Olaf Wahlberg rok w rok sylwestra spędzał na przyjęciach organizowanych przez małżeństwo Tordenskioldów, traktując je jako swoiste zakończenie i nowy początek. Pierwsze miesiące roku obfite były dla niego w ból i nieprzerwane szaleństwo, do jakiego zdolna doprowadzić była tylko Lykke, gdy głośny rozwód odbił się echem nie tylko na jego reputacji, ale i interesach. Podniesienie się z egoistycznych kolan, które nigdy tak naprawdę nie poczuły chłodu brukowanej ulicy, nie było nader trudne. Odpowiednie przygotowanie i balansowanie na granicach zdawało się sprawdzać kolejny raz, gdy to grzeszki zamknięte w podziemiach Besettelse, kolejny raz nie ujrzały dziennego światła. To jaskrawe latem czyniło z tego miasta istną wylęgarnię spragnionych zimnego szampana oprawców. Olaf skupił się na biznesie, na wzbogacaniu Besettelse w kolejne wiekopomne dzieła sztuki i następne gładkie na ciele kobiety, które zabawiać miały jego gości. Samego siebie traktował niczym wodzireja wyuzdanej przestrzeni, równocześnie pozostając w nim elegancikiem.
    Zaproszenie na bal podobny temu, gdzie lata dwudzieste w formie złotego wieku miały zostać okrzyknięte nowym początkiem wyczekiwanego millenium, zdawały się współgrać idealnie z potrzebą szyku i stylu, jaką ten przejawiał od lat. Oczywistym więc wyborem zdawał się czarny frak, który przyjemnie odbijał wszechobecne światło. Pasująca do tego koszula usztywniona z przodu ze zagiętymi rożkami kołnierzyka, doskonale skrojona pod męską sylwetkę, otulona była przez alabastrową kamizelkę z pikowej bawełny przeszywaną srebrnymi nićmi dla oryginalnego elementu i przyozdobiona równie białą muszką. Poprawiając poły niezapinanego fraka rozmyślał jeszcze nad ubraniem gamaszy, wyjątkowo popularnych w latach dwudziestych poprzedniego wieku, lecz z racji tego, że te na celu miały przede wszystkim ochronę buta przed zimnem, tak uznał, że nosząc je w pomieszczeniach, wyglądałby co najmniej idiotycznie. Skrupulatność i dbałość o szczegóły w chorobliwym wręcz perfekcjonizmie nie była mu przecież obca.
    Upił ostatni łyk kawy, oczekując, aż jego pani uszykuje się do wyjścia, a gdy ta wyszła z garderób, wyglądając zjawiskowo – milczał, napawając się tym widokiem. Wyjęte wcześniej smukłe białe pudełko skrywało w sobie sznur drogich pereł, wszak przysiągł sobie, że każdego dnia będzie sprawiać jej inny prezent, choćby najmniejszy. Dziś zasługiwała na drogą i oprawioną w srebro biżuterię, ciążącą na szyi.
    Pozwolisz? — zaoferował swoją pomoc w założeniu sznura pereł, nie dopytując o kwestie, czy na pewno tego właśnie pragnie. Był estetą, wiedział przecież, że zgrabna całość będzie doskonale komponować się nie tylko z biżuterią, ale również z przelotnie zostawionym na smukłym karku pocałunku, nim opuścili mieszkanie.

    Jestem przekonany, że będziemy bawić się doskonale, lecz jeśli zechciałabyś wrócić do domu, wystarczy jedno twoje słowo, najdroższa — wspomniał ściszonym tonem do towarzyszącej mu kobiety, gdy tylko zaoferował swoje ramię, aby mogła oprzeć się, pokonując ostatnie kroki do posiadłości Tordenskioldów, która na tę konkretną okazję zamieniła się w istny chicagowski czar. Wahlberg nie spodziewał się, że panna Guldbrandsen chciałaby zakończyć bal przedwcześnie, ale kultura zobowiązywała, aby taką przestrzeń jej zostawić, pozostając w gotowości do ruszenia za nią choćby w najgorsze śniegi. Pomagając Fridzie ściągnąć płaszcz rozejrzał się jeszcze nieznacznie lustrując przybywających gości, którym z przyjemnością kiwał głową, świadom, że na pogawędki przyjdzie jeszcze czas. Pracowników zatrudnionych na tę noc obdarzał z kolei przyjaznym uśmiechem, zachowując wszelkie normy kultury, jaką odznaczał się zawsze, wtedy gdy ktoś patrzył. — Uczestniczyłaś kiedyś w podobnie tematycznym przyjęciu? — zapytał partnerki, spoglądając na nią, gdy tylko ruszyli w przód, odbierając jeszcze powitalny kieliszek szampana.
    Tłum powoli napierał na salon, który dziś wyglądał zgoła odmiennie do tego, do czego przyzwyczajony był Olaf, będąc częstym gościem w tej posiadłości, lecz wyczekiwanie rosło, gdy u szczytu schodów pojawiła się para gospodarzy, wyglądająca, rzecz jasna zjawiskowo. Wtedy też, niby instynktownie, jakby w obawie, że ta zaraz ucieknie, dłoń złożył na biodrze Fridy, pozwalając jej przylgnąć do siebie bokiem w nienatarczywym geście, który wyrażać miał, że ta pani jest dziś zajęta jego towarzystwem i nie skorzysta z innego. Przesadna egocentryczna i narcystyczna wręcz zazdrość zawoalowana kulturą, biła z każdego gestu, gdy nasłuchiwał przywitania, ostatecznie oczywiście bijąc brawo, po czym ponownie powracając do talii partnerki, gdy z wysokiego kieliszka upił łyk szampana.
    A więc rozpoczął się bal, muzyka rozbrzmiała wesoło, zachęcając do ruszenia w parkiet, by iście szampańsko opływać złotem, nie kusić losu nudą w ostatni dzień roku.
    Jeśli nadto oddawałbym się pracy, wyszepcz mi na ucho, że dziś jestem tu dla ciebie, aby przywołać mnie do porządku. Dobrze? — spytał Fridę, wystawiając w stronę jej dłoń, którą mogłaby chwycić. Nauki pobierane od dziecka pozwalały Olafowi zgrabnie poruszać się w podobnych towarzystwach, wszak maska ubierana w tłumie była wszystkim.

    inspiracja do stroju klik


    ekwipunek:
    Gość
    Anonymous


    Chociaż przychodził sam, nie czuł się samotny. Wydarzenia towarzyskie traktując jako miły obowiązek, który miał jeden cel - podkreślenie własnej obecności w tym świecie. W ten sposób zaznaczał niekrzykliwą, stroniącą od atmosfery skandalu, obecność.
    Kjall Forsberg przybył na zaproszenie, zgodnie z życzeniem gospodarzy, ubrany w kanonie tematyki przyjęcia.  W strojach formalnych czuł się dobrze, jakby został stworzony do roli, którą mu narzucały. Nabzdyczonego jegomościa, który połknął kij i nie był w stanie naginać nawet wyuczonej etykiety. Biała koszula, dopasowany frak, mucha, pas hiszpański, skórzane buty. Kjall Forsberg wydawał się być żywcem wycięty z poprzedniej epoki.Jeszcze smuklejszy i jakby wyższy niż zazwyczaj. W jego stroju nie mogło zabraknąć drobiazgów, w postaci biżuterii, z którą nigdy się nie rozstawał. Odrobina ekstrawertyzmu, z której nigdy nie był w stanie zrezygnować, nawet gdy chłód dopieszczał palce groźbą odmrożeń. Ta jednak [biżuteria] tak do niego przywarła, że nie sprawiała wrażenia zbyt krzykliwej i niedopasowanej. Była częścią jego wizerunku. Jak wężowe oko, długie, jasne włosy czy czarujący uśmiech. Charakterystyczna, pajęcza brosza ofiarowana przez dziadka wspinała się po gałązce - wszystko to przytwierdzone w lewej klapie fraka srebrzyło się na tle ciemnego materiału. Byłby niekompletnie ubrany, gdyby nie zabrał kilku sygnetów okalających jego palce w formę przywołującą  w skojarzeniach kastet oraz mahoniowej laski z inkrustowaną, srebrną, kulistą rękojeścią, której wzór ukrywał się pod jego dłonią. Zwracał uwagę na takie detale. O ile płaszcz z szalem i elegancki cylinder oddał zaraz przy wejściu, o tyle laski się nie pozbył. Nie była mu potrzebna, ale lubił stylowe dodatki, które przyciągały spojrzenia. Przyjęcie w konwencji lat 20’ dodawały mu jeszcze jeden pretekst do tej lekkiej przesady, którą wielbił.
    Wymienił kilka kurtuazyjnych przywitań i uśmiechów, dokładnie notując w pamięci kto dostąpił wraz z nim zaszczytu spędzenia tego wieczoru i przywitania nowego millenium wraz z państwem Tordenskiord. Lubił obracać się w szanownym gronie bogaczy i znanych osobowości, nawet jeśli z niektórymi było mu zupełnie nie po drodze. Blask znamienitych nazwisk dodawał splendoru jego własnemu. Próżność dodawała jego sylwetce nieco więcej dostojności i pewności siebie. W tym otoczeniu czuł się niemal jak foka w morzu.
    Zgarnął po drodze lampkę szampana zwilżając w nim usta z chwilą, gdy gospodyni wzniosła toast.Wszystko wydawało się być idealnie wyreżyserowane. Takie, jakie być powinno. Formalne, oficjalne i przemyślane. Śledził taniec od czasu do czasu zerkając ponad to, co działo się na parkiecie. Z całą pewnością nie był jedynym samotnym kawalerem uczestniczącym w tym wydarzeniu.

    Jak ktoś ściągnął wzrokiem Kjalla, z całą pewnością, zachęcony wymownym spojrzeniem porwał tę osobę do tańca, więc jak ktoś przyszedł również bez pary - proszę się nie krępować.
    Gość
    Anonymous


    Czerń, złoto, biel – w prostocie można zawrzeć wiele klasy, o czym kończąc milenium całkowicie już nie pamiętamy. Kontrastowość dzisiejszych czasów z tymi, które zakrólowały w posiadłości Tordenskioldów jest szaleńcza, wręcz oślepiająca, a mi, choć daleko do takich przebieranek, faktycznie sprawia to frajdę.
    Nie jestem raczej z tych, którzy w datach doszukują się przełomów; nie wybieram postanowień noworocznych i nie zakładam niemożliwego z każdym kolejnym dmuchaniem świeczek na dużym torcie. Nie lubię tej sztuczności i celebracji bo wypada, a mimo to w ustalonym miejscu zjawiam się – zadziwiając samą siebie – punktualnie. Być może to nieokiełznana potrzeba zamknięcia za sobą wielu spraw z donośnym hukiem, dziś zlewającym się z głuchym odgłosem odkorkowanego szampana i bąbelków syczących z wysokim kieliszku. Może przeczę samej sobie, chcąc oddzielić grubą kreską wszystko co, co spotkało mnie w ostatnim roku XX wieku, bo choć w zagłębieniach uśmiechu błąka mi się pozorna beztroska, jestem naprawdę zmęczona.
    Zmęczona pracą, zmęczona życiem, zaskakująco niezmęczona sobą – Säde Landsverk zasługuje w tym roku na prawdziwy order, przyznaję to wobec siebie bez bicia, bo w końcu, po wielu latach wiecznej kapryśności potrafię spojrzeć w lustro i ujrzeć tam kogoś, kogo chcę oglądać. Może nie do końca wolnego, ale stawiającego kroki na tej drodze. Gdybym była choć odrobinę bardziej sentymentalna, wygłosiłabym motywacyjną mowę przed oświetlonym lustrem, zanim zostawiłam za sobą puste mieszkanie. Nim docieram na przyjęcie, przez myśl przemyka mi jeszcze Jesper, ale prędko oddalam od siebie niepotrzebną troskę, bo mój syn jest przecież na tyle dorosły, by raz na zawsze przestać przejmować się hucznymi hulankami, na które uczęszcza. Jest Sylwester, wszystkim nam dziś wolno.
    Wolno nam wiele, dlatego rezygnując z charakterystycznego pióra wetkniętego w opaskę w stylu lat dwudziestych, pozwalam sobie miast tego na długą, ekstrawagancką narzutę, ciągnącą się aż do ziemi, przyozdobioną czarnymi piórami. Pozwalam sobie na kilka rzędów długich pereł, kocią kreskę i ostrą czerwień znaczącą usta. Kiedy zbliżam się do budynku, długi ciemny tren ciągnie się za mną, choć nogi mam gołe, a sukienkę zbyt krótką jak na standardowy ubiór, w którym zwykle pokazuje się światu. Ciemne pasma włosów potraktowałam odrobiną brylantyny, wygrzebaną z tyłu szafki, pozostałością po Maartenie w mojej łazience; kiedy krok przekracza próg posiadłości, a moje zaproszenie jest weryfikowane przez oddelegowaną osobę, na moment przemyka przeze mnie nuta paraliżu; co jeśli on tutaj jest?
    Byłby samobójcą, nawet gdyby zaproszenie Tordenskioldów wylądowało w rękach wiewiórki; byłby samobójcą, bo doskonale wiemy o sobie wzajemnie, kto krąży w kręgu naszych znajomych.  
    Nie może go tutaj być – tej myśli postanawiam się trzymać, przechodząc kolejno przez pomieszczenia aż pojawiam się w tym głównym, rozświetlonym i wypełnionym muzyką, a po kolejnych kilku minutach, głosem Dahli Tordenskiold. Wraz z jej toastem wznoszę uprzednio porwany ze srebrnej tacy kieliszek szampana, zaraz potem słodko-cierpki posmak przemyka w dół mojej krtani. Na parkiecie robi się tłoczno, a miejsce przy jednym z filarów pozwala mi dość sprawnie i swobodnie rozejrzeć się po twarzach zgromadzonych na ostatnim przyjęciu tego roku.

    strój inspo
    Gość
    Anonymous


    Koniec roku zawsze wprowadzał w stan zadumy i refleksji, a dla Colborna Iversena był to najtrudniejszy czas, kiedy samotność, a raczej brak rodziny dogłębnie ranił, za każdym razem tak samo. Niezależnie od czasu, który przeminął, rany pozostawały otwarte, może delikatnie zabliźnione, a okres świąteczny za każdym razem posypywał na nie sól; ciężko więc o wielkie radowanie się, chociaż w przestrzeni publicznej starał się robić dobrą minę do złej gry, nie pokazywać słabości, a jednocześnie wzbudzać sympatię. Trudny kawałek chleba, ale jakoś się to opłacało, biorąc pod uwagę interesy, które kręciły się całkiem nieźle, na tyle, że w tym roku dostał zaproszenie od Tordenskioldów. Jakiś czas temu miał okazję poznać Dahlię, gdy nabyła od niego magiczny samochód w prezencie dla męża. Biła od niej elegancja i klasa, którą rzadko widywał, nawet na salonach, a że i w rozmowie niczym nie ustępowała, kontakty z nią były czystą przyjemnością. I najwyraźniej został wtedy zauważony, skoro w grudniu wiewiórka przyniosła mu eleganckie zaproszenie na bal sylwestrowy w stylu lat 20'.
    Niemądrym byłoby zignorować tak bogatą i wpływową rodzinę, nie musiał zastanawiać się dwa razy, by przyjąć zaproszenie. Prawdopodobnie i tak spędziłby ten wieczór w towarzystwie bardziej lub mniej dostojnym, bo odkąd został właścicielem firmy wszystkie wydarzenia, w których niegdyś uczestniczył jego ojciec, automatycznie spadły na jego barki. Nie mógł narzekać, poznawał nowych ludzi, reklamował swoją firmę i wyrabiał o sobie (najczęściej dobrą) opinię. A w posiadłości Tordenskioldów spodziewał się poznać wiele osobistości, co może mu otworzyć nowe ścieżki, rozwinąć karierę, która przecież opiera się w dużej mierze na znajomościach.
    Pojawił się przed czasem, nie mógł się spóźnić na takie wydarzenie i okazać brak szacunku gospodarzom, ale nawet grubo przed dwudziestą pierwszą przed posiadłością tłoczyło się mnóstwo ludzi. Niektórych znał, witał się krótko, ale w większości mijał obce twarze - jedne zachwycone, inne trochę mniej. Sam starał się utrzymywać pogodne oblicze, zachęcające do rozmowy i poznania, bo przecież taki był jego cel. Nie dało się nie zauważyć panującego przepychu, bogatych dekoracji i wystroju przygotowanego specjalnie na ten wieczór - bal w stylu lat 20'. Nie miał nic przeciwko przebierankom, sam często zmieniał wygląd, więc teraz nie robiło mu to wielkiej różnicy, poza zamówieniem wcześniej smokingu, który pasowałby krojem do panującego stylu. Z tego co zdążył zauważyć, wszyscy wiernie oddawali się zamysłowi, ubierając odpowiednie stroje - szczególna różnorodność panowała oczywiście u kobiet, które swoimi kreacjami zapierały dech w piersiach. Gdzie się nie obejrzał, widział pióra i charakterystyczne upięcia włosów, które większości z nich dodawały uroku.
    Gwiazdą wieczoru była oczywiście gospodyni w białej sukni, z piękną fryzurą i okazałą biżuterią - przyciągała spojrzenie nawet z drugiego końca sali. Na krótkie przemówienie Tordenskioldów, Colborn trzymał w dłoni lampkę szampana. Na razie nie zamierzał tańczyć, więc po wypiciu toastu, przeszedł do części, w której gromadzili się ludzie, wolący zająć się rozmową. Mija ich niespiesznie, próbując wyłapać, o czym rozmawiają i wtedy ewentualnie dołączyć do formujących się grupek. Z początku obserwuje jedynie otoczenie, szukając punktu zaczepienia i na pierwszą misję wyznacza sobie znalezienie coś mocniejszego do picia.

    Gość
    Anonymous


    Początkowo, nie mając planów na ten wieczór, zamierzała po prostu spędzić go samotnie, może z jakąś książką. Ewentualnie w gronie rodziny, o ile sami nic nie planowali, albo nie byli gdzieś zaproszeni. Zaproszenie od Tordenskioldów zaskoczyło ją o tyle, że nie spodziewała się go. Skoro jednak najwyraźniej plany na wieczór same do niej przyszły, to nie zamierzała wybrzydzać. Zawsze przyjemniej spędzić nowy rok w towarzystwie.
    Pojawiła się chwilę przed czasem, przebrana w białą suknię w kroju rodem z lat 20 pokrytą gdzieniegdzie brokatowymi aplikacjami i z naszytymi kryształkami. Na ramionach spoczywa etola z gęstego, srebrnego futra. Na nogach, dopasowane pod kreację, buty na niewielkim obcasie, idealne, by wytrwać w nich całą noc i nie narzekać na ból w późniejszych godzinach zabawy. Włosy pozostały rozpuszczone, jednak niezwykłymi falami, w jakie potrafiły się układać, a zgodnie z tematyką przyjęcia, ułożone z szerokie falo-loki okalające twarz i spływające na plecy. W uszach można było zaś dojrzeć długie kolczyki wysadzane diamentami, pasujące do delikatnej kolii na szyi Astrid.
    Zaproszenie podała na wejściu służbie, która je sprawdzała i spokojnie przeszła dalej, po drodze odbierając kieliszek z szampanem. Nie sączyła go jeszcze, po prostu przemieszczając się po sali z kieliszkiem w dłoni i zapoznając się z otoczeniem, póki dało się jeszcze w miarę swobodnie przejść. Przy okazji dyskretnie rozglądała się, kto pojawił się na tym przyjęciu i czy może jakimś fartem trafi na jakąś znajomą osobę. Póki co, nie widząc takowych, po prostu stanęła gdzieś na uboczu, by w spokoju móc obserwować salę. Chwilę później pojawili się gospodarze przyjęcia, wznosząc pierwszy toast i rozpoczynając tym samym zabawę. Delikatnie uniosła swój kieliszek, dołączając się do toastu i upiła trochę trunku. Jako że przybyła bez partnera, przesunęła się poza parkiet taneczny, zostawiając miejsce dla par, które miały zamiar dołączyć się do tańców.

    Moodboard stroju
    Jakby ktoś nie miał partnerki do tańca i miał ochotę, to można porwać Astrid.
    Gość
    Anonymous


    Zamknięte na głucho okienne żaluzje dławią ledwie przedzierające się leniwie światło wschodzącego dnia, mającego być tym ostatnim w piekielnym roku nieszczęść i cierpień, wypełnionych ponurą, dławiącą samotnością i niezrozumieniem. Bynajmniej teraz, kiedy otwiera oczy ze snu, przecierając je drobnymi piąstkami dłoni, w pierwszym swobodnym i świadomym oddechu, choć myśli wiją się i niebezpiecznie dlań splatając wspomnienia tłuką gdzieś wewnątrz - to ten sam oddech przynosi dlań niejaką ulgę, jak gdyby wraz z świadomością końca i nadchodzącego nowego roku początku - wszystko, co przeszłe mogło zostać z niej wydarte, miejsce przygotowując temu lepszemu, które przecież może nadejść, jeśli tylko odnajdzie w sobie zapomnienie i siłę w pewności swej zamienionej, odartej już z masochizmu  siebie.
    W nadchodzącym roku postanawia być silną.
    Nie rusza już jej nawet kreślone tak niepowściągliwie apodyktycznie i władczo, tonem pełnym niechlubnej oceny jej przewin i wymuszenia przeprosin zaproszenie Halvarda, które w napływającej nań wściekłości krwi wzburzonej rzuciłaby najpewniej jeszcze wczoraj w rozpalone zaklęciem płomienie, dzisiaj mając zupełnie gdzieś ciążący w głębi słów domyślnik. Nie ruszają jej nawet skryte pod powłoką słów manipulacje i kłamstwa byłego męża.
    Jest uparta.
    Nawet kiedy przełyka z niesmakiem napływającą gdzieś w głąb gorycz wypominanej masochistycznie porażki, którą sama swą całą istotą była. Zapija ją czarną, niczym odchodząca w niebyt noc kawą, nie z wściekłości ale własnej dumy tnąc na części ofiarowaną niby w prezencie sukienkę w eleganckim pudle, mających się na nią otworzyć nieszczęść, które rozrzuca w szale na ziemi zaraz przy swoim łóżku. Jest silną, spędzając długie godziny na doborze odpowiedniej sukni i nienagannej własnego oblicza kreacji. A co najważniejsze - jej uśmiech, gdy wchodzi do głównego salonu posiadłości Tordenskioldów zdaje się być nieskazitelnie pewny i szczery. W bieli opinającej ciasno sylwetkę, przylegającej doń niczym druga skóra sukni do ziemi z okalającymi ją filuternie frędzlami jej wysoka postać sprawia wrażenie jeszcze wyższej, w żaden najmniejszy sposób nie mogąc pozostać niezauważoną. Wita się w delikatnym uśmiechu karminowych ust kontrastujących tak żywo z pokrytą bladym pudrem skórą, tak idealnie wyreżyserowaną dla lat XX z znanymi sobie mniej lub bardziej personami, jednych zaszczycając jedynie skinieniem głowy spod miękkich fal upiętej skrzętnie pod mini toczkiem pereł woalki grzywki, z innymi wymieniając parę z pozoru nic nie znaczących słów. Okrytą długą rękawiczką dłonią zgarnia drinka, z pewnościa kroku i uśmiechu podchodząc do Kjalla i witając z nim ledwie muśnięciem ust na jego policzku.
    - Nie wiedziałam, że tu będziesz - słowa spływają miękko zza jej warg, podczas gdy sama głęboka toń jej błyszczących, przydymionych makijażem oczu wbija się prosto i pewnie w najciemniejsze odmęty tych jego, gdy spogląda filuternie znad przestrzeni wachlarza piór trzymanych w jednej z dłoni. - A tym bardziej bez damy u boku. No chyba, że to zachęta? - zawisłe pytanie pobrzmiewa na wespół z cichym, melodyjnym śmiechem, gdy z taką swobodą narzuca mu swoje towarzystwo, dłonią przeciągając niby zupełnie niezamierzenie po jego ramieniu.

    / sukienka, woalka i wachlarz
    Ekwipunek:  bransoletka lekkości (zwiększa zwinność, dodając +2 do każdego rzutu związanego z biegiem, wykonywaniem uników, wspinaczką, tańcem i tym podobne
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Składając inwitację w rękach eleganckiego kamerdynera oddelegowanego do zaszczytnego obowiązku weryfikacji przychodzących, podając mu ją dłonią obleczoną w czarną, satynową rękawiczkę sięgającą pod rękaw grubego futra do zgięcia łokcia, ciemnym spojrzeniem zdawała się prawie stawiać mu zuchwałe wyzwanie – jakby oczekiwała, że pod uprzejmym uśmiechem i równo ułożoną muszką chował zdziwienie jej obecnością, w dodatku pozbawioną towarzystwa męża. Obserwowała, jak młody, przystojny mężczyzna spogląda na wysublimowaną – małostkowo przebraną, jak sobie wyobrażała z tym gorszą satysfakcją – listę nazwisk, sunąc spojrzeniem niżej, niżej, do dumnego Vanhanen, z którego estymy korzystała dzisiaj, być może, po raz ostatni. Nadchodził wprawdzie nie tylko nowy rok, ale nowe wspaniałe milenium, a ona coraz silniej pragnęła zrzucić wreszcie z siebie przyciasne jarzmo dotychczasowych zobowiązań, zrzucić z siebie niewygodną tożsamość Sohvi Vanhanen jak wąż zrzucający skórę niezdolną dłużej pomieścić jego splotów. Nie wiedziała, co czekało ją później, jednak wychodząc dzisiejszego wieczoru z domu, w którym spoczywały milczące ruiny jej dogorywającego małżeństwa, czuła się spokojna, zdecydowana złapać przyszłość bezceremonialnie i śmiało za gardło, by wycisnąć z niego dla siebie najsłodsze obietnice. Nierozważnie pewna, wszak nie robiła tego przecież po raz pierwszy.
    Głęboka czerwień malowanych ust rozciągnęła się w lekkim, powściągliwie wdzięcznym uśmiechu, kiedy życzono jej udanej zabawy, zapraszając w głąb rozciągającego się dalej obszernego holu, w którym pozwoliła służbie zsunąć ze swoich nagich ramion ciepłe futro srebrzystych lisów, odsłaniając prostą sukienkę z głębokim dekoltem, brokatowy migot czarnego materiału mieniącego się subtelnie przy każdym ruchu, szeleszczącego wokół łydek lżejszym wykończeniem komponującym z czarnym puchem piór przyczepionych do wysadzanej onyksami srebrnej spinki ciążącej nad skronią, na precyzyjnych falach ułożonych skrupulatnie włosów. Srebrzysty łańcuszek eleganckiej opaski połyskiwał, odbiegając od niej, przepasując subtelnie jasne czoło nad ciemną linią spokojnych brwi, ponad ciemnym spojrzeniem skrzącym się od bogatego blichtru oglądanej wystawności. Czarne kamienie zanurzone w srebrnej oprawie spływały również ciężkimi kroplami z płatków jej uszu; smukłej szyi nie zdobiło nic, prócz pigmentu charyzmatycznego pieprzyka na karku, szczególnego faworyta miękkich ust przeszłych kochanek (pieszczoty męża zdawały się zawsze uporczywie i bezwzględnie omijać miejsca najbardziej domagające się uwagi).
    Dahlia Tordenskiold wyglądała – jak zawsze – olśniewająco; przystając ponad tłumem zebranych osobistości, jaśniała swoją doskonałością, przyciągając uwagę jak skra pociągająca ćmie instynkty – dopiero kiedy wzniosła kieliszek z zapraszającą do zabawy puentą, a powietrze zadrżało od okrzyków zadowolenia i jednogłośnej zgody, Sohvi, powściągliwie nieruchoma pośród ludzi, przeniosła spojrzenie na Halvarda sprowadzającego swoją żonę po schodach na parkiet. Podniosła szampan do ust z pewnym opóźnieniem, zakrywając krawędzią szkła subtelny uśmiech, schodząc wraz z pozostałymi na dalszy, spokojniejszy plan, w tłumie odnajdując kelnera, by wymienić szampan na bliższe jej gustom wino; nie miała zamiaru się dzisiaj oszczędzać – ostatniego dnia starego wieku, ostatniego dnia Sohvi Vanhanen.

    kiecka podgląd
    Gość
    Anonymous


    Uśmiechnął się półgębkiem, oddając płaszcz jednej z pracownic, tej samej, której zdążył się przedstawić kilka dni temu, ale jej imię odbiło się od jakiejś odległej granicy jego pamięci i nie umiał znów go przywołać - Harriet może Haidi, nie była wystarczająco ładna, by zapamiętał. Spojrzała na niego marszcząc brwi, ale w ślad za resztą zidentyfikowanych uprzednio gości, odebrała od niego ubranie, wracając do powierzonych zadań. Nie dziwił się jej zdumieniu, sam nadal nie umiał wyjść z oszołomienia, że pani Tordenskiold zdecydowała się wystosować w kierunku Roinestada zaproszenie, niemniej przyjął je z wdzięcznością. Wdzięcznością, choć skropioną odrobiną poirytowania, bo zabawa w towarzystwie midgardzkiej śmietanki towarzyskiej była niewątpliwie okazją do postawienia pierwszych cegiełek, żeby odzyskać dobre imię i zainteresować sobą odpowiednie szychy, ale rownocześnie brzmiała jak nie lada mordęga, kandydatka na pasożyta mającego wysysać z niego wszelką chęć istnienia. Ten rok przyniósł mu niefortunne zmiany, zgniótł powierzchnią lakierowanego buta budowaną karierę, zmusił go do ucieczki w mury nieznanego miasta, musiał więc choć spróbować wycisnąć z jego ostatniego dnia, tej granicy pomiędzy starym a nowym, cokolwiek wartościowego.
    Wszedł do salonu, słysząc pierwsze podrygi zespołu. Jazz. Jak… osobliwe. Skrzywił się nieznacznie, bo trębacz posiadał potencjał do pozbawienia ich wszystkich bębenków, a puzonista najwyraźniej nie miał najmniejszego pojęcia czym jest glissando. Mierząc się dzielnie z uprzedzeniami, poprawił jednak krawat, dołączając do toastu wygłoszonego przez Dahlię. Niezmiennie od pierwszego spotkania, był oszołomiony jej serdecznością i urodą, uśmiechnął się więc całkiem szczerze, unosząc kieliszek z szampanem w próbie autosugestii, że może faktycznie zdoła się dobrze bawić.
    Nie miał na sobie nic nadzwyczajnego - granatowy garnitur i kamizelkę, które zwiedziły już kilka pogrzebów i recitali o kroju na tyle klasycznym, że wpasowywały się w motyw przewodni wydarzenia, czarny krawat z materiału o dziwacznej nazwie, który niewprawne oko mogło uznać za jedwab oraz nowo nabytą koszulę z owalnym kołnierzem przepłaconą kosztem połowy zaliczki i zdecydowanie zbyt wielu wizyt w lokalnych butikach. Przemieściwszy się w kąt sali z dala od parkietu, bo nie był pewny, czy wypadało mu zaprosić jedną z bogatych panien do tańca, kątem oka dostrzegł Olafa Wahlberga, którego samo istnienie nadal wzbudzało w Maurisie niepokojące szarpnięcie za trzewia. Być może powinien jego obecność potraktować jako szansę do zaczęcia z nowej stopy albo powód zupełnego zignorowania - nie był jeszcze wystarczająco nietrzeźwy, żeby podjąć jednoznaczną decyzję. Chwycił więc kolejny kieliszek szampana, mocząc wargi w alkoholu, przeczesując wzrokiem zgromadzonych. Po chwili skrzywił się po raz kolejny, notując w pamięci, żeby zasugerować pani Tordenskiold swoją pomoc w wyborze muzyków na następne przyjęcie.

    garniakowa inspiracja
    Gość
    Anonymous


    Były noce, których nie wypadało spędzać samemu.
    Lecz zamiast spędzać to w gronie rodzinnym, wśród ciepłych ścian posiadłości pod Malmo, Anne-Marie zdecydowała się na odbycie szaleńczej wędrówki ku bramom posiadłości Tordenskioldów, rodziny, do której ojciec jej pewnie wolałby się nie odzywać. Co jednak poza zwyczajną kuratelą ojca, nie powinno go właściwie obchodzić. Ostatnimi czasy, kiedy sam tatuś zdecydował o czymś za nią, można było zauważyć próbę wprowadzenia Ahlstromów i Eriksebnów w bramy lepszych relacji rodowych. Szkoda tylko, że wszystko to zakończyło się jej powrotem do pierwotnego nazwiska, wygonieniem Gaute z ich wspólnego, ofiarowanego im w ramach prezentu weselnego mieszkania i tylko podsyceniem wszystkiego tego, co do tej pory wydawało się kwaśne.
    Anna już dawno zdjęła jednak barwy żałobne po relacji z mężem, właściwie, może ubrała je jedynie na pogrzeb. Teraz dobrze wiedziała, że nowy rok musiał dać jej nowe szanse na poukładanie swojego życia i Odyn jej świadkiem - jeżeli rok ten miała zacząć u boku swojej cholernej matki, która krzywymi spojrzeniami sugerowała tylko brak godziwości instytucji rozwodu, to wolała nawet spędzić wieczór ten w obecności ludzi politycznie nieprzychylnym Ahlstromom. Może był to pierwszy przejaw młodzieńczego buntu, który przez tłamszącego ojca objawiał się z odpowiednim opóźnieniem, a może… A może to nie ostatni tego wieczora, skoro Anne-Marie zdecydowała się na dobór kreacji w czasach minionych uchodzący za iście kontrowersyjny?
    Jednak kto siać kontrowersje w domu tak konserwatywnego rodu, jak nie przedstawicielka rodziny Ahlstrom? Skrzypaczka w końcu musiała pojawić się w spodniach i o ile można było spodziewać się po niej większej ilości nawiązań do kultury klasycznej krajów dalekowschodniej Azji… I tym razem obecność ich mogła robić pewne wrażenie. Długa za kolano kreacja z chińskim kołnierzykiem nie była czymś, czego można było spodziewać się po dystyngowanej damie, szczególnie jeżeli pomiesza się to z szerokimi, obszernymi spodniami, które nosiła pod spodem. Wszystko zachowano w odcieniach czerni i bieli, jakby sama zaproszona spodziewała się, że barwy te królować będą w dzisiejszym repertuarze sukienek i fraków. Perłowa spinka w ułożonych na dawną modłę, przyciętych do ramion włosach, była elementem uroczo wiążącym się z jej obcasami, nad którymi, zaraz na nogawkach, wyszyto srebrzysto połyskujące, pojedyncze żurawie. Chyba ulubiony jej motyw.
    Gdy sama Dahlia, zapewne najpiękniejsza kobieta na całej sali wzniosła toast, Anne-Marie również uniosła kieliszek do góry, by po chwili upić z niego kilka drobnych łyków. Dzisiejszego wieczora liczyć chciała, że być może powróci do studenckich nawyków, gdy to zażyje coś dziwacznego z losowego talerzyka czy z losowej fiolki prosto do ust. Liczyła, że nawet Tordenskioldowie potrafili się bawić, a same lata dwudzieste, na które stylizowane pozostawały zarówno ich stroje, jak i cały wystrój sali, pozwolą poczuć się w całości. Artyści tacy jak ona w tamtych latach z pewnością zażywali. Wystarczyło popatrzeć na obrazy. Albo posłuchać muzyki jazzowej. Taka abstrakcja nie mogła wyjść z niepodsyconego umysłu.
    Przystanąwszy gdzieś w pobliżu Sohvi Vanhanen, bestialsko wbiła w nią swoje spojrzenie. Uroczy uśmiech z odpowiednio pomalowanych ust, miał w razie potrzeby napotkać uwagę urzędniczki – Anne-Marie nie była w końcu osobą, która z zawstydzeniem odwracała wzrok. Była raczej tym natrętem. A skoro zauważyć mogła w niedaleko ustawionej kobiecie cień azjatyckich kultur, do których parła niczym ćma do ognia - nie chciała sobie odmawiać.

    inspo
    Gość
    Anonymous


    będzie post
    Widzący
    Lasse Nørgaard
    Lasse Nørgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1236-lasse-idar-nrgaard#9818https://midgard.forumpolish.com/t1264-lasse-nrgaardhttps://midgard.forumpolish.com/t1266-tyv#10151https://midgard.forumpolish.com/f120-lasse-i-ida-nrgaard


    Ucieczka przed starszym bratem i jego narzeczoną okazała się być porównywalna do ucieczki z Fort Nordkinn, choć bezsprzecznie wymagała dłuższego i dokładniejszego przygotowania.  Oddzielił się od nich już przy wejściu, tuż po tym jak odebrano ich płaszcze. Malthe był zajęty rozmową z którymś z młodych Hallströmów, podczas gdy Josefine kręciła się w między znajomymi, cała rozświergotana w swoich piórach i perlach. Gdy już znalazł się sam gdzieś między jedną grupą odlegle znajomych mężczyzn rozmawiających o słynnych biznesach a kelnerem, od którego wziął kieliszek, nie patrząc mu w oczy, w nadziei na to, że może go nie zapamięta i pozwoli wziąć drugi, zdał sobie sprawę z tego, iż nie do końca wie, dlaczego był tutaj nie tyle z bratem, co dlaczego był tutaj w ogóle. Dla Dahlii – to na pewno, chociaż wątpił, by przyjaciółka zauważyła jego nieobecność, tańcząc w ramionach swojego męża; dla towarzystwa – to być może, w końcu obiecał matce, że nie będzie odgradzał się od ludzi i że zacznie pokazywać się częściej w odpowiednich kręgach; dla siebie – w to wątpił szczerze, bo choć na początku wizja przyjęcia wydawała się nader przyjemna, teraz podekscytowanie zaczęło psuć się i czernieć, zamieniając w kwasowy posmak stresu. Pierwsze drgania lęku ustały w gardle niczym ość, a pierwszy łyk szampana pozostawił na podniebieniu gorzki nalot alkoholu. Gładki, dźwięczny głos Dahlii i jej wzniosła mowa nie zadziałały tym razem pokrzepiająco, choć Lasse uśmiechnął się w swój kieliszek, nim uniósł go w geście grzecznego toastu. Gospodarze wyglądali jak zwykle olśniewająco, niczym dwie wyrwane z epoki gwiazdy kina, choć bez wątpienia to pani domu stanowiła główny obiekt podziwów i zainteresowań.
    Gdy goście ruszyli na parkiet, Lasse przełknąć musiał krótkie ukłucie żalu i szybko znaleźć sobie zajęcie, które oderwałoby jego myśli od tego, jak głośna była teraz jego słabość i jak uporczywie ciążyła mu hebanowa laska u boku. Oparłszy się o ścianę, pozwolił sobie na kilka minut bacznego obserwowania co bardziej znajomych  gości – poza kilkoma kuzynami, grupą eleganckich koleżanek Dahlii i jednym znajomym Halvarda, którego kojarzył ze wspólnych polowań, a który urodą przypominał skrzyżowanie jastrzębia z salamandrą, Lasse dostrzegł wysoką, dumną sylwetkę Olafa Wahlberga i smukły zarys Fridy, która jeżeli nadal robić miała za jego trofeum, była przynajmniej trofeum zjawiskowym. Sade Landsverk była dziś zaskakująco w pełni ubrana i jak zwykle łatwa do wyłapania w tłumie – proste plecy, równy profil, błysk profesorskiej nagany na stałe przyklejony do ciemno oprawionych oczu. Pod ścianą nieopodal orkiestry stał chłopak, którego widział już w posiadłości  – przystojny, ciemnowłosy i widocznie znudzony nawet w otoczeniu złota, bieli i piór. Oględziny skończyły się dość niefortunnie, bo nagłym, niemal śmiertelnym zawałem serca, gdy wzrok natrafił na twarz niewygodnie znajomą w swoich rysach; ładną twarz, twarz o ciemnych surowych oczach i malowanych na czerwono ustach. Sohvi Vanhanen nie była osobą, której spodziewał się w salonie swojej przyjaciółki, choć być może oboje powinien zacząć przyzwyczajać się do jej obecności w najmniej odpowiednich miejscach. Gdy uświadomił sobie, iż patrzy na nią zbyt długo, uciekł wzrokiem w stronę jednego z długich, wysokich luster. Z odbicia patrzył na niego ktoś o wiele mniej przerażony, młody mężczyzna o gładko ogolonej twarzy, ubrany w czekoladową kamizelkę i spodnie, zgodnie z ówczesną modą prążkowane złotą nicią oraz białą koszulę o francuskich mankietach ozdobionych parą jadeitowych spinek – pamiątką po dziadku. Rozpiął kilka guzików przy kołnierzu, poluzowując jednocześnie lekki materiał jedwabnej apaszki zawiązanej nonszalancko wokół szyi. Niechętnie odstawił pusty kieliszek na jedną z tac, przesunął dłonią po włosach, czując, jak kilka kosmyków wypada z zaczesanego do tyłu ładu i przez kilka uciążliwych metrów tego krzyczącego o pieniądzach salonu rzucił szeroki uśmiech swojej gospodyni. Musiał być dziś lepszą wersją siebie, nieważne z jak głębokiej ciemności miałby ją wyciągać.


    As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round

     
    Gość
    Anonymous


    Nie godziło się, by sylwestrowa noc, szczególnie ta tegoroczna, obciążona potężnymi oczekiwaniami wkroczenia w nowe millenium z wielkimi nadziejami, upływała pod batutą czyjąkolwiek inną niż Tordenskioldów, dla których - można by rzec - wielopokoleniową tradycją już było branie na swoje barki ciężaru organizacji najhuczniejszych z przyjęć przeznaczonych dla ścisłej śmietanki towarzyskiej Midgardu. Halvard musiał przyznać, że Dahlia wraz z dniem ślubu przyjęła rolę wprawnej organizatorki z wyjątkową gracją, która tylko na każdym kroku utwierdzała go w przekonaniu, że decyzja o ożenku z panną Hallström była decyzją wybitnie udaną i jedyną słuszną. Godził się więc na każdy możliwy pomysł swej małżonki, niezależnie od tego jak ekstrawagancki czy kosztowny miał się okazać i choć po powrocie z pracy przez wiele dni dzielących Jul od końca roku zaciskał szczęki w niemym niezadowoleniu, gdy armia cichych bohaterów zatrudnionych do pracy przy przyjęciu kręciła się po parterze w gorączkowych przygotowaniach, wykradając z domostwa upragnioną ciszę i spokój, tak efekty zbiorowych starań były w pełni wymierne, a każdy nawet najdrobniejszy szczegół został dopięty na ostatni guzik jeszcze na długo przed przybyciem pierwszych gości.
    Biały frak, idealnie komponujący się z kreacją pani Tordenskiold (jak również i przez nią wybrany), leżał na Halvardzie w sposób niepozostawiający żadnych złudzeń co do tego, że najlepszy z midgardzkich krawców spędził nad nim niejedną bezsenną noc, do serca biorąc sobie nie tylko kwotę, na jaką opiewał wręczony mu weksel, ale i rangę samego wydarzenia. Ostatnie chwile ciszy przed burzą; sącząc dwudziestoletnią whisky, siedział na szezlongu w przepastnej garderobie i z krótkim uśmiechem unoszącym kąciki ust, obserwował jak Dahlia wsuwa na smukłe ciało biel delikatnego w dotyku materiału, którego kroju dopełniła dobrana specjalnie na tę okazję biżuteria. Oferując jej swe ramię, gdy nastała pora powitania gości, zaprowadził ją ku szczytowi schodów, gdzie pozwolił grać jej pierwsze skrzypce w nadawaniu tonu zgromadzeniu możnych i eleganckich - sylwestrowa noc była wszak efektem jej starań i ciężkiej pracy, którą pragnął należycie uhonorować. Uniósł kieliszek szampana, by zawtórować jej w toaście rozpoczynającym celebracje, po czym obdarzył zgromadzonych gości swoim najbardziej czarującym, wypracowanym przez lata uśmiechem przylegającym do jego twarzy niczym druga skóra. - Zdrowie naszych gości i zdrowie mojej cudownej małżonki, Dahlii, która, jak zdążycie niebawem się przekonać, przeszła samą siebie w organizacji dzisiejszego przyjęcia - rozwinął toast, posyłając pani Tordenskiold przeciągłe spojrzenie zwieńczone pełnym zadowolenia uśmiechem. - Rozpocznijmy więc wieczór tańcem - bawcie się, radujcie, zażywajcie nektaru i ambrozji i pamiętajcie, że przez całą noc pozostajemy do waszej dyspozycji - nie musiał podnosić tonu, gdy głos jego pozostawał doskonale słyszalny dla znajdujących się w salonie głównym gości, a akustyka zapewniona przez wysokie stropy rezydencji tylko wzmacniała każde z jego słów. Opróżniony kieliszek zniknął bezpowrotnie, a on sprowadził ostrożnie swą żonę ze schodów i poprowadził ją na parkiet, gdzie wraz z innymi, wirującymi wdzięcznie w rytm epokowej muzyki parami, rozpocząć mieli najprawdziwszy bal.
    Nigdy nie potrafił oprzeć się pokusie tańca z Dahlią, która od pierwszych chwil ich znajomości, od pierwszego razu, gdy przed laty spostrzegł ją na lodowisku, potrafiła oczarować go każdym swym ruchem przywodzącym na myśl nie tyle najzdolniejsze primabaleriny, co najprawdziwsze nimfy, zbyt hipnotyzujące i zbyt eteryczne, by mogły być prawdziwe. Ostatnie takty utworu wybrzmiały zdecydowanie zbyt szybko, lecz jako organizatorzy nie mogli dać się porwać muzyce i zapomnieć o swoich obowiązkach; z lekkim rozczarowaniem, wyczuwalnym zapewne tylko dla doskonale znającej go Dahlii, odsunął się od niej. - Powitajmy gości osobiście, nim w pełni damy się porwać sylwestrowej rozpuście - wyrzekł przyciszonym głosem, schyliwszy się do jej dłoni, na której wierzchu złożył przelotny pocałunek, nim zaproponował jej własne ramię, by ruszyć pomiędzy kolejnymi parami. - Czy twoja siostra przyszła dziś tu sama? - spytał Dahlii, dostrzegając gdzieś w tłumie jasne włosy Liselotte, która jednym haustem opróżniała właśnie kieliszek trunku. Nie skomentował tego, choć pozwolił małżonce podążyć za jego spojrzeniem, nie pełnym nagany, a nieco zatroskanym - młoda Hallströmówna była najbliższą rodziną jego drogiej małżonki, a więc była i rodziną jego własną. Kolejne ich kroki skierował ku Anne-Marie i Sohvi, za priorytet stawiając sobie przedstawicielki klanów.
    - Drogie panie, rad jestem, że postanowiłyście dołączyć do nas w dzisiejszych celebracjach - powitał je kurtuazyjnym skinieniem głowy, pewien, że Dahlia bez większych problemów podejmie towarzyskie rozmówki, w których sam nigdy jej nie dorównywał. - Sohvi, nie miałem jeszcze sposobności podziękować osobiście za wybawienie mojej drogiej Dahlii z opresji, proszę więc przyjąć moje najserdeczniejsze wyrazy wdzięczności - zwrócił się do ciemnowłosej, pewien tego, że miała świadomość, że jego wdzięczność bywała wyjątkowo wymierna, a on sam, w niewypowiedziany sposób, stał się poniekąd jej dłużnikiem. Krótki uśmiech wygiął usta, do głowy powróciły wspomnienia niejasnej i niezrozumiałej rozmowy z małżonką, dodatkowo umotanej w lepką sieć skandalicznych plotek otaczających postać pani Vanhanen. Ile było w tym wszystkim prawdy, a ile gołego pustosłowia?
    Gość
    Anonymous


    Wielkie zaspy śniegu nieprzerwanie piętrzyły się za oknami, lecz dniom oddzielających ich od końca roku brak niestety było podobnej stałości, gdy gorzkie rozczarowania nieporozumień krążyły wokół Jul niczym stado wygłodniałych sępów. Obecność byłej żony Olafa w przestrzeni mieszkalnej, której Guldbrandsen wciąż nie zdążyła jeszcze sobie w pełni oswoić, zatruwała spokój myśli i podsycała narastające rozdrażnienie, które nie znajdowało swojego ujścia, gdy zachowywała dla siebie kąśliwe komentarze odnośnie tej zionącej absurdem sytuacji i gdy w milczeniu wspinała się na szczyty wspaniałomyślności, by tolerować obecność upadłej baletnicy w mieszkaniu w samym sercu miasta. Nie wiedziała czego właściwie powinna się spodziewać po przyjęciu organizowanym przez, jak się okazało, drogich przyjaciół Wahlberga - nie wiedziała również czego właściwie powinna się spodziewać po nich samych, nie zaznawszy luksusu wcześniejszego ich poznania, pomimo zażyłości, jaka podobno od wielu lat łączyła jej towarzysza z wielce szykownym małżeństwem Tordenskioldów. Sącząc półwytrawne pinotage cinsault i nakazując samej sobie wykrzesać należyte w przypadku podobnej uroczystości pokłady entuzjazmu, szykowała się w zaciszu garderoby, fryzując włosy w modne w latach dwudziestych fale i podpinając je tak, by wyglądały na krótsze niż w rzeczywistości były, sięgając nie dalej niż ramion, nim przywdziała ozdobną opaskę z wysadzanym diamentami i perłami piórkiem. Odrobiną różu nadała alabastrowej cerze zdrowego rumieńca, komponującego się idealnie z otwierającymi oko kreskami i ustami naznaczonymi burgundową szminką - tą samą, którą miała na sobie w restauracji Fjeskall pierwszego grudniowego wieczora. Zanurzyła ciało w chłodnej w dotyku sukience, a srebrzyste frędzle zawirowały wdzięcznie, gdy wciągała cienkie ramiączka na zarysowane wyraźnie obojczyki, które tej nocy miały pozostać odsłonięte, podobnie jak i smukłe łopatki nieprzykryte wyciętym głęboko dekoltem z tyłu.
    - Czy mógłbyś mi pomóc z zapięciem? - spytała po wyjściu ze swojej świątyni próżności, z uśmiechem zadowolenia przyjmując taksujące ją od góry do dołu spojrzenie Wahlberga, nim odwróciła się, prosząc, by oprócz sznura pereł pomógł jej również z połami sukienki, pomiędzy którymi wciąż widoczna była naga skóra i delikatna koronka srebrzystego pasa do pończoch. Naszyjnik okazał się być cięższy niż sądziła; uniosła dłoń i pogładziła gładkie perły, nim odwróciła się ponownie twarzą w stronę Olafa. - Są przepiękne, dziękuję - szepnęła, wspinając się na palce srebrnych pantofli, by na kilka krótkich chwil opleść jego szyję dłońmi i złożyć na jego ustach przeciągły pocałunek. Nim cofnęła się na powrót, ujęła jeszcze w palce brzegi białej muszki i poprawiła jej ułożenie. Tak przygotowani, opuścili apartament przedwcześnie, by Wahlberg mógł jeszcze przed sylwestrowymi celebracjami zaspokoić swoje niepohamowane pragnienie odwiedzenia Besettelse.
    Najchętniej wróciłabym do domu, który wolny będzie od duszącej obecności Lykke. Słowa same rozbłysły we wnętrzu jej głowy niczym neon, zacisnęła jednak usta i ułożyła je w olśniewający uśmiech, przypominając samej sobie, że to przecież miał być jeden z najprzyjemniejszych wieczorów w roku i nic ani nikt nie miał prawa tego zepsuć.
    - Wątpię, bym musiała korzystać z tego prawa, niemniej jednak jestem za nie wdzięczna - odparła podobnym, przyciszonym głosem, wsuwając dłoń pod męskie ramię i obejmując je w drodze w górę stopni prowadzących do drzwi wejściowych, za którymi powitał ich zupełnie inny świat. Zsunęła z ramion płaszcz podszyty futrem, odsłaniając połyskujące srebrem rękawiczki sięgające powyżej łokci i rozejrzała się niespiesznie po przepastnym wnętrzu ociekającym bogactwem i przepychem charakterystycznym dla ryczących lat dwudziestych - i jak się spodziewała, charakterystycznym również dla Tordenskioldów cieszących się nieprzerwanie mianem najbogatszego klanu w całej magicznej Skandynawii. - Uczestniczyłam, choć ten temat jest dla mnie nowością - odpowiedziała, sięgając po kieliszek szampana, lecz nie zamierzała rozwijać szerzej myśli ani opowiadać o tym u kogo i na jakim przyjęciu bawiła, wciąż w tajemnicy utrzymując personalia poprzednich jej patronów i szczegółów decyzji, które pomagała im podejmować, zdając się na łaskę wszechwiedzących Norn.
    Wraz z pozostałymi gośćmi przemieścili się do sali, która miała dziś stanowić epicentrum rozpustnych zabaw, a Guldbrandsen przyciągnięta nienachalnym gestem, ulokowała własną dłoń na dłoni spoczywającej na jej biodrze i przylgnęła do boku Olafa niczym najprawdziwsze, szczęśliwe ze swojego losu trofeum. Słowa gospodarzy, szczęśliwie wolne od wielkich, patetycznych przemów, do jakich niektórzy mieli dość niefortunne skłonności przy okazji końca roku, przyjęte zostały z entuzjazmem, któremu zawtórowała, wznosząc toast i pozwalając, by pusty kieliszek rozpłynął się w eterze nim uniosła spojrzenie ku piwnym oczom i przez kilka uderzeń serca po prostu chłonęła ciepło ich spojrzenia.
    - Bez obaw, stanę dziś na straży twojego prawa do rozrywki - wyrzekła z pełnym przekonaniem, wszak to nie Wahlberg dźwigał na swoich barkach obowiązki gospodarza, to nie on zmuszony był bawić zgromadzonych tu gości jak podczas niedawnego wernisażu. - Niech ta noc będzie tylko nasza, niczyja inna - wypowiedziała swoje życzenie przyciszonym, choć doskonale dla niego słyszalnym głosem, ujmując jego dłoń i dając się pokierować w wybranym przez niego kierunku; wiedziała doskonale, że nim przejdą na parkiet, by wirować wśród innych par, Olaf zechce wymienić uprzejmości z pokaźnym gronem osób, w końcu to tu zgromadzona była śmietanka towarzyska Midgardu. - Czy powinnam coś wiedzieć o dzisiejszych gospodarzach nim ich poznam? - spytała jeszcze, bez problemu odnajdując w tłumie biel sukni, która podkreślała nieskazitelną, posągową urodę Dahlii, która w tym momencie wydawała się być po prostu zbyt perfekcyjna, by mogła być zwyczajnym człowiekiem z krwi i kości.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Tańce i szwedzki stół


    W trakcie trwania całego przyjęcia atmosferę umilają utalentowani muzycy, znajdujący się na niewielkim podeście na krańcu dużej, pustej przestrzeni salonu, wydzielonej na parkiet taneczny. Grają przeboje z lat dwudziestych, do jakich bawili się wówczas wszyscy galdrowie; głównie melodie skoczne i radosne, doskonałe do mniej i bardziej żywiołowych tańców, szczególnie charlestona, przeplatają je jednak z wolniejszymi melodiami.
    W przypadku chęci zdania się na Norny, wpadnięcia na parkiet w losowym momencie, zachęcamy do rzutu kością k15 i sprawdzenia jaka piosenka akurat gra.

    1. Agnes Haukland "Pragnę odważnego galdra"
    2. Renhild Erstad "Kochaj mnie lub znikaj w portalu"
    3. Magnar Asbjornsen "Lekka jak piórko"
    4. Lukas Backstrom "Melodia Sztokholmu"
    5. Elvy Aberg "Nie należę do żadnego galdra"
    6. Dennis Laursen "Pragnę widzącej"
    7. Dagny Verner "To jak czaruje... nie jest dobre"
    8. Osvald Rasmussen "Akvavit i blues"
    9. Janus Rosenblad - "Tak, proszę pana"
    10. Wilma Dyrssen "Wzywa mnie"
    11. Veronika Eklund "Daj to widzącemu"
    12. Nadja Östman "Błękitne oczy"
    13. Ludvig Von der Lippe "Czarokotek"
    14. Christer Haagensen "Może drinka?"
    15. Galdrów Trio "Zwolnij"

    Z boku sali stoi kilka okrągłych stołów, gdzie można przysiąść i obserwować tańczących z najlepszej perspektywy. Więcej znajduje się w jadalni, gdzie czekają staromodne, złote nakrycia, przy których leżą niewielkie karty - wystarczy wybrać danie, a przy pomocy czarów pojawi się ono na talerzu.

    Widzący
    Dahlia Tordenskiold
    Dahlia Tordenskiold
    https://midgard.forumpolish.com/t1392-dahlia-tordenskioldhttps://midgard.forumpolish.com/t1416-dahlia-tordenskiold#12228https://midgard.forumpolish.com/t1415-ljuv#12226https://midgard.forumpolish.com/f134-halvard-i-dahlia-tordenskiold


    Z niemałą satysfakcją powiodła spojrzeniem po zebranych, kiedy u boku Halvarda zajmowała miejsce na schodach, kilka stopni ponad innymi, by móc dostrzec każdego i by każdy mógł widzieć ją, pragnącą przywitać wszystkich i każdego z osobna. Olaf Wahlberg i towarzysząca mu panna Guldbrandsen prezentowali się tak elegancko i szykownie, że ujrzawszy ich na podniszczonej fotografii stwierdziłaby, że liczy ona dobre siedemdziesiąt lat (fotografia, rzecz jasna). Pewna, że odnajdzie ich w odpowiedniej chwili i tym razem nie odpuści, dopóki przyjaciel nie przedstawi im swojej towarzyszki, przeniosła wzrok na Kjalla Forsberga, z którym łączyły ją odległe więzy krwi przez matkę i siłą woli zmusiła się do zachowania niezmiennie promiennego wyrazu twarzy, dostrzegłszy kto mu towarzyszył. Lubująca się w skandalach Lykke Ronneberg nie znalazła się na układanej przez nią liście gości, a jednak otrzymała zaproszenie, dzięki niezrozumiałemu porywowi dobrego serca Halvarda; nie pozostało jej nic innego jak gorąco liczyć, że upadła, była baletnica nie postanowi zrujnować przyjęcia kolejnym wyskokiem. W tłumie ujrzała także siostrę przyjaciółki, uroczą Astrid, a choć trudno było Dahlii odnaleźć Marlene, miała pewność, że nie odpuściłaby przyjęcia. Nie tylko przedstawiciele magicznych klanów otrzymali zaproszenia - każdy kto się liczył, każdy kto bywał i nie hańbił własnego nazwiska, miał dziś bawić się z nimi i szczerze Dahlię ucieszyła obecność profesor Landsverk z Instytutu Tiwaz, wokalistę jednego z popularnych zespołów muzycznych, pannę Pakarinen, utalentowanego muzyka, Maurisa, który zgodził się osobiście nauczać syna Tordenskioldów gry na skrzypcach i właściciela firmy motoryzacyjnej, pana Iversena, dzięki któremu czterdzieste urodziny Halvarda były znacznie większą niespodzianką. Na dłużej Dahlia zatrzymała wzrok na Anne-Marie Ahlström, która nie byłaby pewnie sobą, gdyby nie postawiła na kontrowersję, rezygnując z sukienki dzisiejszego wieczoru, ba! Rezygnując nawet z europejskiej mody, pojawiając się w tradycyjnym stroju azjatyckim, przywodzącym Dahlii na myśl stare, chińskie obrazy. Jakby na to nie spojrzeć - pasowało to do niej, niewątpliwie. Po sylwetce pani Vanhanen prześlizgnęła się wręcz spojrzeniem, odnajdując galdrów bliskich sercu - cieszyła ją obecność Lasse i jeszcze bardziej Liselotte, która za mocno stroniła od towarzystwa, w mniemaniu własnej siostry. Uniosła kieliszek, nie spodziewając się, że Halvard zdecyduje się uhonorować jej pracę nad przyjęciem już teraz, co jedynie pogłębiło ciepło uśmiechu i radość jaka malowała się na twarzy. Patrzyła na męża o kilka chwil za długo, znów poddając urokowi tego uśmiechu, intensywnemu spojrzeniu, pod którym zawsze miękła i topniała. Nie krygując się wyciągnęła głowę, by lekko ucałować męski policzek, zanim dołączyli do innych na parkiecie, oddając się muzyce.
    Jeszcze przed chwilą, mając na sobie wzrok Sohvi, przypominające o nietypowym spotkaniu w połowie grudnia, czuła się nieswojo, lecz kiedy jej dłonie splotły się z dłońmi męża i znów znalazła się na tyle blisko, aby czuły zmysł węchu pieścił zapach wody kolońskiej, komponowanej wyłącznie dla niego, zapomniała znów o innych, z radością pozwalając prowadzić się w tańcu. Nieważne ile już nocy przetańczyli razem, za każdym razem, każdy taniec cieszył ją tak samo, jakby znów miała lat dwadzieścia i poddawała się intensywności jego spojrzenia z łagodnym rumieńcem, jakiego się po sobie nie spodziewała. Znów muzyka dobiegła końca zbyt szybko, nie zdążyła się nim nacieszyć, dlatego odsunęła się od męża dość niechętnie, uśmiechając z rozczuleniem, kiedy całował jej dłoń. Mijały lata, poznała Halvarda lepiej, niż oboje się tego spodziewali, a wszystkie podobne gesty wciąż robiły na niej nie mniejsze wrażenia. Miał jednak słuszność, nie byli już nowożeńcami, by mieć prawo skupiać się wyłącznie na sobie; przypomniał o obowiązkach gospodarzy, jakie chętnie brali na swoje barki, Dahlia wyprostowała się więc dumnie, wsuwając dłoń pod oferowane jej ramię.
    - Razem z gośćmi, naturalnie - przytaknęła. Najlepiej o przyjęciu będzie świadczyć przecież zadowolenie zaproszonych galdrów. Chciała widzieć ich promienne uśmiechy i zamglone od alkoholu oczy, słyszeć radosne śmiechy, już wkrótce rozemocjonowane krzyki i płomienne dyskusje, flirty prowadzone ściszonym głosem nad kolejnym drinkiem. Jej własny uśmiech zbladł, kiedy podążyła wzrokiem za spojrzeniem męża i jego słowami, odnajdując sylwetkę Liselotte, pijącą zdecydowanie zbyt szybko i zbyt wiele naraz. Zamarła na chwilę, starając się uchwycić spojrzenie siostry i pokręcić głową, lecz nic więcej. - Obawiam się, że tak. Będę ją miała na oku - wyrzekła cicho, zmartwiona tym wszystkim, nie mniej niż matka; była od Lisy sporo starsza, właściwie ona liczyła sobie tyle lat, co jej pasierbica i z czasem zaczęła patrzeć na nią bardziej protekcjonalnie. Obiecawszy sobie, że porozmawia z młodszą siostrą później, w bardziej dyskretnym miejscu, gdzie nie dosięgną ich spojrzenia ciekawskich, podążyła za mężem, dopiero po chwili orientując się ku komu zmierzał. Dostrzegłszy znów smukłą sylwetkę Sohvi, którą podkreślał błyszczący materiał sukienki, odsłaniającej zgrabne łydki, przywołała na twarz czarujący uśmiech, nie mniej niż ten prezentowany gościom przez Halvarda, choć wspomnienie ostatniego spotkania wydawało się niewygodne, wprawiło w dziwny dyskomfort, kiedy przypomniała sobie znów co miało wtedy miejsce.
    - Dokładnie tak. Cieszymy się, że możemy świętować wspólnie - mimo wszystko. Mimo dzielących ich klany poglądów na tak wiele spraw, prowadzonej polityki i kłótni w Radzie, jakie toczyli ze sobą jarlowie. Mimo zazdrości o talent Anne-Marie i lepkich plotek jakie przylgnęły do żony Nikolaia Vanhanen. Dziś nie było tu miejsca na dyskusje o polityce, a Dahlia gorąco wierzyła w to, że magiczne klany winny się integrować i jednoczyć - pozostało ich wszak garstka w obliczu galdrów o mieszanej krwi i śniących. - Anne-Marie, jestem pod wrażeniem twojego gustu, wyglądasz niezwykle. Miałaś okazję odwiedzić Azję? Zdradź nam, skąd czerpiesz inspirację? - zagadnęła pogodnie, uparcie, wciąż, unikając spojrzenia Sohvi, do której po chwili bezpośrednio zwrócił się Halvard, dziękując za pomoc z jaką nadeszła w brudnej uliczce dzielnicy Ymira Starszego - i wtedy nie mogła dłużej tego robić. Pokiwała z powagą głową, potwierdzając słowa męża, jakby chciała dać do zrozumienia, że o wszystkim już wiedział. Wróciła wtedy do domu roztrzęsiona i rozedrgana, bardziej przez niewygodne, odczuwane emocje, niż wspomnienie pijaczyny, który nagle zapragnął się z nią ożenić. Rzadko kiedy plątała się w zeznaniach, nie potrafiła ubrać historii w odpowiednie słowa, by przedstawić ją w pożądanym przez siebie świetle; chyba nigdy miała nie zapomnieć skonfundowania na twarzy Halvarda, jakim na tę plątaninę słów zareagował, ciągnąc ją za język i zaciskając potrzask emocji żony w jakim się wówczas znalazła. - Nie zaprzeczaj proszę, że nie ma za co dziękować - odezwała się, nie pozwalając nawet na kurtuazję pani Vanhanen, chociaż w tej chwili się jej nie spodziewała. - Pozwolę sobie wznieść za ciebie jeszcze jeden toast - i obyśmy nigdy już nie zabłądziły - zaśmiała się perliście, jakby naprawdę mówiła wyłącznie o nieznajomych uliczkach. Przywołała do siebie kelnera i już po chwili zaciskała palce na lampce białego wina, spojrzała w oczy Sohvi. To się wcale nie wydarzyło. - A ja obiecuję więcej nie zgubić Dimy - wyrzekła, unosząc dłoń do męskiej twarzy, by z czułością pogładzić męski policzek opuszkami palców.

    W tej lokacji można prowadzić luźne wątki, korzystać z kości, albo i nie (wedle woli). Możecie się spodziewać angażujących was do zabawy postów Bezimiennego. Proszę jedynie, aby czas w tychże wątkach nie był późniejszy niż 23:45.

    Serdecznie zapraszam do udziału w dodatkowych zabawach. Panie zapraszam do bawialni na partyjkę pokera, panów zaś do palarni by podjęli ryzyko i zagrali w ruletkę. Wszyscy pragnący poznać swoją przyszłość są proszeni do udania się do mniejszego saloniku. W razie pytań i problemów pozostaję do dyspozycji.


    FAMILY, DUTY, HONOR


    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Kieliszek ciążył w jej dłoni zdecydowanie przyjemniej niż męska dłoń opatrzona bliźniaczą obrączką; śmiało zamykała palce na winnym poczuciu, że spędzi ten wieczór dobrze, bez względu na wszystko, bez cienia skruchy, skrupułów czy zawahania. Ważąc to postanowienie z satysfakcją, w palcach obejmujących szklaną czaszę, powiodła spojrzeniem wokół, wyławiając z tłumu znajome twarze, w większości rozpoznając te, z którymi nie miała ochoty się mieszać, chyba że dla wzbudzenia zamieszania śmiałą opozycyjnością poglądów, na to jednak noc wydawała się jeszcze za młoda, a ona sama zdecydowanie zbyt trzeźwa, choć rozwiązywanie tej kłopotliwości roztropnie napoczęła jeszcze przed wyjściem z domu. Dostrzegła Wahlberga, po raz kolejny nieskazitelnie eleganckiego i szarmanckiego, zajmującego się swoją towarzyszką z iście zaborczą, choć stosownie wyważoną, manierą, jakby obawiał się, że komuś przyjdzie wykraść mu podstępem wspaniały klejnot jej względów. Rozpoznawała ją z wernisażu, urodziwą panią Guldbrandsen, wspaniałą bohaterkę z placu kupieckiego, której zdolności mediacyjne z największą przyjemnością poddałaby osobistej weryfikacji, z prostodusznej ciekawości jej charakteru pozwalającego na podobny akt śmiałości, w którym postawiła się pomiędzy wyzwolonymi a odmieńcami. Lykke Ronneberg, której nie dałoby się nie zapamiętać, a której osobę sprawdziła z ciekawości po ostatnim wydarzeniu, dawała nadzieję na kolejną dawkę rozrywki i choć nie życzyła gospodarzom kłopotliwości na ich przyjęciu, postanowiła sobie mieć ją przezornie na oku, by nie przegapić przypadkiem kolejnych improwizacji. Później – na słodkich, nieznośnych bogów – nieszczęsny chłopiec spod drzwi Fenrissona, odwracający od niej wzrok akurat, kiedy go spostrzegła, o drażniącą sekundę za późno; wydawał się osobliwie inny niż wtedy, skąpany w złotawym świetle ekstrawaganckiego przyjęcia, elegancki i opanowany, choć kiedy ścigała atramentowe plamy jego tęczówek, zdawało jej się, że rozpoznaje w nim tamtego zdesperowanego szczeniaka, którego przyłapała w kałuży żałosnej desperacji – może jej się wydawało, może zbyt mocno pragnęła odnaleźć wśród tłumu przynajmniej połowicznie familiarną duszę. Wyobraziła sobie Safíra obok niego, z włosami ledwo przeczesanymi, mimo to wciąż układającymi się doskonale na skroniach, z rozpiętym kołnierzem – podobnie do niego, co ją irytowało – w garniturze domagającym się rozpaczliwie wymiany, uśmiechem skutecznie odciągającym uwagę od tego faktu i od tego, że zupełnie tutaj nie pasował; odwróciła wzrok, nie mogąc znieść myśli, że wyglądaliby razem zaskakująco dobrze i że odebraliby jej ten wieczór, zamykając go zazdrośnie między sobą, nie mogąc znieść przekonania, że Fenrisson nawet by na nią nie spojrzał, zmuszając do skonfrontowania się z faktem porażki; choć wracał wprawdzie – przynajmniej dotąd – zawsze, odciągany obcą, czułą dłonią nigdy się nie oglądał, nieważne jak wściekle zaklinała go napomnieniami.
    Spłukując nieprzyjemną gorycz tych myśli, napotkała wreszcie utkwione w niej błękitne spojrzenie Anne-Marie – która, jak sobie natychmiast przypominała, w ostatnim czasie powróciła do rodowego nazwiska; zabawny zbieg okoliczności, nie zabawniejszy jednak od osobliwych wyborów garderobianych sławnej skrzypaczki. Jej rozbawienie, wkradające się na wiśnię ust, zawisło w krótkim dystansie między nimi, nie zgorszony ani nie niechętny – prawie sympatyczny w zaintrygowanej wesołości, jaka zaiskrzyła w ciemnym spojrzeniu. Bezpośredniość uroczego uśmiechu kobiety zaskakiwała ją, wprawdzie nie miały dotąd przyjemności poznać się osobiście, choć udało jej się wysłuchać jednego z jej występów (czy wypadałoby mówić muzykowi jak intymnie i szczerze dotykała jego muzyka?); rozejrzałaby się może na boki dla pewności, gdyby nie to, że był niemal ostentacyjnie wyraźnie adresowany właśnie jej, wobec czego czuła się wręcz zobowiązana postąpić w jej kierunku, przyglądając się z niemniejszą uważnością jej atrakcyjnej fizjonomii, żałując cicho, że schowała się dzisiaj w podobnie topornej kreacji, jakkolwiek robiącej wrażenie.
    Pani Eriksen – nie mogła sobie odmówić; schowała tę małą złośliwość pod grzecznym, choć wciąż niezmiennie rozbawionym uśmiechem, przystając bliżej, jakby niezobowiązująco. – Ludziom pochodzącym z jednej gliny – ulepionym z azjatyckich krzywizn fizjonomii i szwów lub, jak z figlarną beztroską myślała, ze sztuki czy z kontrowersji; choć nie śmiałaby nigdy pod tym względami z Anne-Marie konkurować – zgubionym na obcym lądzie wypada solidarnie troszczyć się o siebie nawzajem. Pozwoli pani? – spytała w subtelnej propozycji towarzystwa, sięgając za przechodzącym obok kelnerem, by zdjąć mu ciężaru z niesionej tacy, wyławiając drugi kieliszek czerwonego wina, by podać go kobiecie, przystając już bliżej niej ze zdecydowanie mniejszą rezerwą. – Moja babka pochodziła z serca Chin, a jednak zdaje się, że nie potrafiłabym prezentować się w tym kroju z podobnym wdziękiem – komplement był poniekąd figlarny, brzmiał jednak jak najbardziej szczerze i aprobująco, okraszony uśmiechem wylewniejszym niż te, które miała w zwyczaju rozdawać na przyjęciach.
    Dostrzegła dystyngowane sylwetki gospodarzy w porę, by odwrócić się subtelnie, jakby czyniąc im tym gestem przestrzeń w rozmowie; grymas ust ściągnęła ponownie w oficjalną uprzejmość, podnosząc spojrzenie na przystojną twarz Halvarda, przyjmując jego słowa ze stosowną wdzięcznością, gładko przechodząc w konieczną grzeczność, choć z trudem powstrzymywała się przed przeniesieniem uwagi na stojącą obok Dahlię.
    Oh, nie mogłabym odmówić tej przyjemności; nowego roku nie wypada rozpoczynać złymi decyzjami – mruknęła pochlebnie, korzystając z okazji, by objąć spojrzeniem również panią Tordenskiold, spostrzegając z ukłuciem nieprzyjemnego rozbawienia, że unikała jej wzroku, dopóki jej mąż nie wywołał swoimi słowami konieczności nieporęcznej konfrontacji. Zdążyła rozciągnąć usta w szerszym, rozweselonym uśmiechu, który zachwiał się w kącikach, kiedy skrzyżowała wreszcie heban oczu z przenikliwą jasnością jej wzroku. Nie miała, istotnie, zamiaru zaprzeczać; nie śpieszyło jej się do pokornej skromności wobec pana Tordenskiold, wręcz przeciwnie, tym bardziej jeszcze, kiedy Dahlia tak stanowczo przekreślała między słowami wszystko, co się między nimi wydarzyło czy też wszystko, co zdawało jej się dotąd, że mogło się wydarzyć. Pomyliła się? Jak mogłaby się pomylić? Odmowa zdawała się dźwięczeć w przemilczeniu dotkliwie wyraźnie.
    Pamiętaj proszę, że moja propozycja pozostaje w razie potrzeby wciąż aktualna – mruknęła, z przekorą dobierając słowa, całkowicie niewinnym tonem, obejmując ich spokojnym spojrzeniem. – Mam na myśli poskramiacze – wyjaśniła w wyłącznym im żarcie, po czym przeniosła spojrzenie na Halvarda, nie chcąc przypadkiem nadwyrężyć naciskanej struny. – Cieszę się, że Norny sprowadziły mnie we właściwe miejsce – nie była przecież pobłądzona w żadnym znaczeniu tego słowa – choć ten triumf z przyjemnością dzielę z Dahlią, była doprawdy zjawiskowa. Mówiła o swoim Dimie tak, jakby istotnie była żoną samego Magniego – znów serdeczne pochlebstwo, łagodnie ustępliwe, choć kiedy unosiła kieliszek razem z Dahlią, spoglądając na nią pociemniałym wejrzeniem, zdawała się wciąż nieprzekonana i kalkulująca; odtrącała ją czy uspokajała tylko męża? Upiła skromny łyk, rozlewający się przyjemnym ciepłem na podniebieniu, zaraz odszukując spojrzenie Anne-Marie, wdzięczna za jej obecność.
    Któraś z pań jest może w hazardowym nastroju?
    Gość
    Anonymous


    Wieczór dopiero się rozpoczął, zachęcając morzem możliwości miał do zaoferowania więcej, niż bajecznie drogie dekoracje i wystrój pasujący do klimatu tego balu; więcej, niż towarzystwo znamienitych gości prześcigających się blaskiem i galanterią; więcej, niż znakomitym jedzeniem serwowanym w idealnie odwzorowanej jadalni z lat 20. Nawet wśród najbardziej bogatych takie bale były organizowane sporadycznie, najczęściej z konkretnej okazji, więc możliwość doświadczenia tego osobiście to zaszczyt, którego wielu nie dostąpiło i być może nigdy nie dostąpi. Colborn nie jest sentymentalnym chłystkiem i nie zachwyca się każdą drobnostką, ale organizacja tego balu robi na nim niemałe wrażenie, bo każdy najmniejszy szczegół jest w pełni dopieszczony, nie ma marginesu błędu, a przynajmniej go nie widział.
    Powitanie gospodarzy wieczoru zagoniło większą część gości na parkiet, w czym znalazł okazję dla siebie, gdyż druga grupa osób przeszła do jadalni, a kolejna formowała się kilkuosobowe kliki i właśnie w tych rejonach krążył Iversen, żądny złapania wspólnego tematu z ważnymi gośćmi, z którymi w przyszłości mógłby nawiązać służbowe relacje. Magiczne samochody to wciąż niepewny grunt, a dla bardziej konserwatywnych galdrów strata pieniędzy i zasobów, natomiast odpowiednie argumenty potrafią przekonać nawet najbardziej zagorzałego przeciwnika, ale impreza sylwestrowa nie jest odpowiednim wydarzeniem do poruszania typowo służbowych tematów, więc musiał działać sprytnie.
    Dołączył do grupy dżentelmenów, których dochody mogłyby prawdopodobnie wykarmić jakiś biedny kraj i starał się podjąć rzeczową, acz lekką rozmowę, nienakierowującą na żadną inwestycje, którą dla nich planował. Najpierw trzeba wzbudzić ich sympatię, może nawet szacunek, w zależności od łatwowierności rozmówcy, choć z doświadczenia wiedział, że im wyżej postawiona osoba, tym bardziej oporna była na wpływ innych, a poddawała wszystko głębokiej analizie. Niemniej ten wieczór okraszony sporą dawką alkoholu pozwoli zmiękczyć męskie serca i osłabić silną wolę na tyle, by podjęli rozmowę z mniej ważnym mężczyzną, ale musiał wywrzeć na tyle silne i dobre wrażenie, by zapamiętali go mimo jutrzejszego kaca.
    Udaje mu się przebrnąć przez wierzchnią, szorstką warstwę i wypuszcza zapoznawcze macki, by ocenić swoje szanse, które nie były tak złe, jak pierwotnie przypuszczał. Może nawet uda mu się coś ukręcić w najbliższej przyszłości, ale potrzeba cierpliwości i taktu, bo nic tak nie odstrasza, jak potencjalny natrętny kontrahent.
    Po pół biznesowych rozmowach musiał znaleźć nieco wytchnienia, odpocząć umysłowo od zawiłych metod manipulacji i uważania na każde słowo, więc rozejrzał się po sali w poszukiwaniu kogoś znajomego lub kogoś, do kogo mógłby podejść i rozproszyć się przyjemną rozmową. Wtedy jego wzrok zatrzymał się na kobiecej twarzy o głębokim spojrzeniu ciemnych oczu, w których rozpoznaje Säde i nie waha się nawet sekundy, a jego nogi bezwiednie poruszają się w jej stronę.
    - Pani Landsverk - skłonił się przed nią niczym prawdziwy dżentelmen z lat 20 i jeśli pozwoliła, ujął jej dłoń, składając na jej wierzchu drobny pocałunek, zaledwie muśnięcie, po którym niemal od razu się prostuje i raczy ją przyjemnym uśmiechem.
    - Wyglądasz zniewalająco - omiótł ją spojrzeniem, zatrzymując je na dłużej na narzucie z czarnych piór, która ewidentnie najbardziej wpadła mu w oko. Dodawała stylu i klasy, której i na co dzień jej nie brakowało. - Czy mogę przynieść ci jakiegoś drinka?
    Może powinien przynieść od razu, ale byłoby to dość niegrzeczne założenie, skoro równie dobrze mogła wcale nie pić alkoholu albo pić tylko określony rodzaj. Za pytaniem kryło się też drugie dno, bo jeśli odmówi, to będzie jasny sygnał, że nie chce z nim rozmawiać albo przyszła z kimś innym i powinien się oddalić. Ostatnie czego chciał to psuć komuś zabawę, skoro sam zamierzał się poddać sylwestrowej nocy.
    Widzący
    Lasse Nørgaard
    Lasse Nørgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1236-lasse-idar-nrgaard#9818https://midgard.forumpolish.com/t1264-lasse-nrgaardhttps://midgard.forumpolish.com/t1266-tyv#10151https://midgard.forumpolish.com/f120-lasse-i-ida-nrgaard


    Wziął głęboki oddech, a wraz z nim odetchnął też cały salon, każdy metr wypolerowanej podłogi, każdy gram ciężkich zasłon, wszystkie te granity i marmury, egzotyczne drewna, które niczym dziecięca układanka ustawiały się jeden na drugim w niemal niebezpiecznie perfekcyjnej harmonii zawsze tak bliskiej gospodarzom. Płuca tego miejsca, schowane zapewne gdzieś ponad granicami wysokich sufitów, wypełniły się blichtrem i zabawą w podobny sposób, w jaki płuca topielca wypełniały się wodą – bezlitośnie i w pełni. Był to więc pewien rodzaj końca, jakże pięknie zgrany z ostatnim tchnieniem mijającego roku, bo, jak Lasse lubił uważać, w swojej cynicznej i nierzadko ponurej naturze, ludzie zwykli wraz z Sylwestrem świętować nie tyle nadejście nowego roku, ile śmierć tego, który właśnie znikał z kalendarzy. Gigantyczna, piękna stypa  myślał, ostatni raz przeglądając się w tafli podłużnego lustra i wsuwając za ucho nieposłuszny, skręcony kosmyk włosów – zasługuje chociaż na kilka łez.
    A jednak nie miał dziś zamiaru płakać, nie w tej okrutnej trzeźwości, w której trwał nadal, próbując zmuszać swój własny, wyszczerbiony rozsądek do omijania tac z alkoholem. Salon nadal pęczniał, a ludzie migali przed jego oczami punktami złota i pereł, piór i cekinów, plamami czerwonych ust i liniami jedwabnych krawatów. Z trudem przełknął myśl iż w istocie było ich za dużo, a on był za mały i byłby za mały nieważne ile centymetrów by urósł i jak donośny stałby się jego głos. I choć na poziomie swojego rozumu, zawsze stanowiącego pole walki sztywnej logiki i płomiennej emocjonalności, rozumiał, iż nie był właściwie postacią w żaden sposób ważną lub wartą dłużej obserwacji, żyjący w nim stale rozdygotany i nieufny lęk kazał mu czuć na sobie zbyt wiele spojrzeń, każde z nich równie kpiące i równie nieprzyjemne. Gula w gardle nie miała zamiaru ustąpić, on czuł się tak, jak zwykł czuć się na wszystkich tego typu przyjęciach i bankietach – jak ktoś, kto udaje i z uporem idioty nie przestaje udawać, choć wszyscy przejrzeli go już dawno i  świadomi są tego fałszu. Przez gorzki głos stresu przebijało się wspomnienie gładkiego tonu Dahlii, jej dłoni ułożonych na jego policzkach; wtedy, w tamtym atelier, jej zapewnienia wydały mu się szczere, a jego własna postać jaśniejsza i ciekawsza. Tym musiał więc być, choćby spróbować – tamtą osobą, którą jego przyjaciółka nazywała inteligentną i zabawną. Nawet jeżeli faktycznie kłamał i grał, by być kimś lepszym, niech nowy rok będzie jego nowym teatrem.
    Wujek Theodor zawsze mówił, że nagła abstynencja zabija – mruknął do siebie (zatajając tym samym przed samym sobą fakt, iż wujek Theo w rzeczywistości umarł z przepicia) i sięgną szybkim ruchem po kryształową szklankę z tacy przechodzącego nieopodal kelnera. Dopiero gdy smak alkoholu rozlał się przyjemną falą ciepła po podniebieniu, Lasse przypomniał sobie, za co najbardziej lubił Halvarda – miał mianowicie niezastąpiony gust, gdy w grę wchodziła whisky.  
    Nie wiedział jakie czarne moce skłoniły go do tego, by oderwać się od ściany i z całą swoją głupotą ruszyć w stronę uroczego kółka promiennych uśmiechów zgromadzonego przez gospodarzy. Powinien był wiedzieć, jak zły był to pomysł, ale wraz z pierwszym łykiem alkoholu jego lęk zaczął rzucać się w sercu jak zwierzę i domagać walki, a on nie był w stanie mu odmówić, nie w tak idealnym momencie. Znalazł się przy Dahlii z lekkością, która sprawiała wrażenie przypadkowej, nieważne jak wiele odwagi od niego wymagała, uprzejmy i wyprostowany, z gracją kogoś, kto akurat przechodził i naprawdę daleki jest od rzucenia się z balustrady.
    Dahlio, jesteś zjawiskowa, brak mi słów. Przyjęcie zresztą też. Znowu przeszłaś samą siebie – odezwał się gładko, pozwalając sobie krótko ścisnąć jej dłoń w czułym, przyjacielskim geście. Dopiero wtedy, znów z uroczym łukiem słodkiego uśmiechu, zwrócił się do pozostałych dwóch kobiet, zdając sobie kolejny raz sprawę z tego, że powinien był w istocie schować się pod schodami. Anne-Marie była mu znana na tyle, na ile znana mogła być każdemu innemu studentowi z dobrej rodziny - głównie z opowieści, historii i twarzy bywającej zawsze w odpowiednich miejscach; twarzy nadzwyczaj ładnej swoją drogą, jednej z tych, o których pisze się artykuły i na które patrzy się  z niemą zazdrością. On był gotów zazdrościć również. To jednak bliskość Sohvi kuła najbardziej, a na jej widok - prawdziwie przyjemny, gdyby nie wspomnienie tamtego wieczoru - Lasse przypomniał sobie znów, że udaje. Kuła go własna niepewność, kuły go kłamstwa, którymi karmił Dahlię i Halvarda, kul go brak Safíra i ta tęsknota, która kazała mu pić więcej i zagryzać wnętrze policzka. Pomyślał, że powinien być tu teraz, nieważne jak nierealistycznie brzmiał ten scenariusz. Powinien być z nim, na tyle blisko, by mógł złapać go za rękę i oprzeć podbródek na jego ramieniu; szczerze i z daleka od jego usztywnionej gry, którą sam napisał. Bliskość Sohvi oznaczała więc bliskość prawdy, Lasse podskórnie czuł się nagi i wyciągnięty za włosy ze swojej kryjówki, a w tym wszystkim najbardziej bolało to, jak bardzo podobała mu się ta wizja. – PaniEriksen? Cholera –  Ahlström, Pani Vanhanen. Wyglądają Panie zachwycająco, choć to naturalnie nie jest dla mnie zaskoczeniem. Najwidoczniej będą się Panie prezentować świetnie w każdym dziesięcioleciu. – Było w komplemencie tym tyle szczerości i wdzięku, że on sam poczuł krótką falę zwątpienia podtopioną krótkim łykiem whisky. – Ach tak, Halvardzie, dobrze cię widzieć, dziękuję za zaproszenie, ojciec cię pozdrawia. Jak tam interesy? – odezwał się do pana domu, próbując z całych sił utrzymać powagę i przybrać ton kogoś, kto wie cokolwiek o tych interesach. Nie wiedział właściwie nic, choć nauczył się już by przed każdym spotkaniem z nim czytać od deski do deski raport finansowy w porannej gazecie. Nie rozumiał z niego zbyt wiele, nawet jego nadgorliwy umysł unikał ekonomii, ale udawał też, że nie widzi pobłażliwości w przystojnej twarzy męża Dahlii za każdym razem, gdy mówił od rzeczy. Obiecał sobie już nigdy nie pytać go o to, jak długo rosną diamenty.


    As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round

     



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.