:: Skandynawia :: Skandynawia :: Finlandia
Strona 2 z 2 • 1, 2
Jezioro Silmäjärvi, Inari
3 posters
Mistrz Gry
Jezioro Silmäjärvi, Inari Nie 2 Sty - 22:05
First topic message reminder :
Jezioro Silmäjärvi
Jezioro to, rozlewające swoje brzegi pośród dzikiej scenerii obszaru Vätsäri na północy kraju, należy do jednych z trudniej dostępnych elementów tutejszej przyrody – otoczone wzgórzami porosłymi gęstym lasem sosnowym oraz rozmiękłymi torfowiskami, pozbawione jest wyraźnie przetartego szlaku prowadzącego ku jego kamienistym nabrzeżom. Tym, którym uda się jednak odnaleźć w gęstwinie nieoczywistą, łatwą do przeoczenia bądź zgubienia ścieżkę, miejsce to oferuje malowniczy widok na rozpościerające się na horyzoncie wyniosłości oraz chwilę błogiego wytchnienia w nieudomowionym sercu pięknej, choć surowej, fińskiej przyrody. Jedyną oznaką ingerencji w tutejszy krajobraz są niewielkie tabliczki rozmieszczone wokół jeziora, przestrzegające przed kąpielami i informujące, drukiem widocznym jedynie dla galdrów, że zbiornik jest zasiedlony przez storsjöodjureta objętego ścisłą obserwacją przez Ośrodek Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych.
Henrik Vestergaard
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Sro 11 Wrz - 23:45
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Czy tak miało wyglądać katharsis? Wątpił. Chyba nigdy żadnego nie przeżył, choć z upodobaniem chłonął książki i sztukę i teatr i wszystkie media, które pozwalały mu uciec. Ale nigdy nie był w stanie uciec całkiem, nigdy tego nie chciał, nieustannie czujny. Zapomniał się dopiero teraz, mówiąc Isli o tym wszystkim i bezradnie łkając w jej ramionach, ale gdy odsunęli się od siebie i wzięli głębsze oddechy, wcale nie poczuł ulgi ani opisywanej przez Greków euforii. Tylko mieszankę wdzięczności i przygnębienia i przede wszystkim obezwładniającego zmęczenia.
- A co stało się po brzasku? - wymamrotał, bo faktycznie nie wsłuchał się w słowa tak głęboko; o wiele mocniej łaknąc samej melodii jej głosu. - Czy kochankowie spotykają się o brzasku codziennie, odnalazłwszy swój rytm, czy to był jeden krótki moment szczęścia, wyjątek, którego nie mogą powtórzyć? - zabębnił palcami w pień, niepewny przed kim właściwie udaje, że pyta o fikcyjne postaci. Przed nią czy przed sobą? Czym był nasz wspólny rok? Kolejną ucieczką? Uzależnieniem, którego nie mógł skończyć dopóki Norny nie zrobiły tego za niego? Wyjątkiem w wytyczonym rytmie ich życia, czy może...
...a może Isla nie chciałaby się już nad tym zastanawiać?
Jej słowa brzmiały coraz bardziej nerwowo i trudno było nie słyszeć przeszywającego je lęku, zwłaszcza jeśli było się słuchaczem, który połowę życia spędził w obezwładniającym strachu.
- A masz jeszcze zioła? - zapytał idiotycznie, bo pamiętał, że powinny rosnąć za chatką, ale nie zaglądał tam i mogła być susza i nie podlewała ich dwa tygodnie, bo była u niego. Zapytał głównie po to, żeby zagłuszyć, że pomimo upolowanego śniadania burczało mu w brzuchu. Ale on najwyraźniej nie był nawet ptakiem ani lisem, bo jemu nie zaproponowała posiłku, nie zaproponowałaby został, a gdy nie wytrzymał i spytał…
… nie wiedziała.
Twarz zastygła mu w smutnym grymasie, ale nie widziała już tego, bo nawet nie chciała na niego spojrzeć. A on pomyślał, że może wolałby nawet klarowność odmowy.
- Zraniłem cię i nie jestem ani nie będę tym, kogo... się spodziewałaś. - skwitował głucho, choć trudno było stwierdzić (nawet jemu) czy podsumowuje w ten sposób jej własne myśli czy raczej samemu konkluduje swoje przewiny. Mocniej zacisnął palce na skórze, z narastającą goryczą myśląc o tym, że normalny mężczyzna podarowałby jej nie łososia, a bezpieczeństwo; że mógłby rozmawiać z Wyzwolonymi jak ktoś pozbawiony podejrzeń i nigdy nie straciłby własnej wolności (no, chyba, że na rzecz niksy) i mógłby podarować jej córkę i nigdy nie miotałyby nim napady lęku ani irracjonalnych podejrzeń. - Jeśli wolałabyś mnie już nie widzieć, albo jeśli tego wszystkiego jest za... dużo - albo za mało, za dużo ciężarów, za mało siły, naprawdę to rozumiał, tak jak rozumiał dlaczego matka nie chciała go widzieć; próbował zrozumieć - możesz powiedzieć wprost. - wytknął jej z nagłą nutą pretensji, bo ostatnim czego chciał, to by oszczędzała teraz jego uczucia. Tak, był głodny i zmęczony, ale zdążył wypocząć i da radę dojść do portalu. Z naciskiem spojrzał na jej profil, ale ona wciąż uparcie wbijała wzrok w dłonie i zdawała się bardzo blada. Czy też była równie zmęczona?
- Ale jeśli - wyciągnął rękę, jakby chciał nakryć dłonią jej dłonie. Zastygł wpół gestu, niepewny, ostatecznie zawiesił jedynie opuszki palców nad jej dłońmi. - mógłbym zostać dzisiaj, albo wrócić jak się namyślisz... - zaczął cicho. - Bałem się. W sypialni i później. Nikt nie wiedział i... bałem się zbyt, by cię do siebie dopuścić. - nazwał to wreszcie, choć już chyba wiedziała, bo w nocy i dziś ją do siebie dopuścił. Ją pierwszą. - I... czasem lęk będzie wracać, a czasem będę musiał spędzić noc samotnie żeby zebrać myśli i upewnić się, że są moje - nie wyjaśnił jej tego, ale może słyszała albo kiedyś przeczyta, że zniewolone selkie odzyskują mgliste przebłyski siebie w samotności. -… ale jeśli chciałabyś jeszcze raz zatrzymać się w Midgardzie... albo to przemyśleć… albo spróbować od nowa…
- A co stało się po brzasku? - wymamrotał, bo faktycznie nie wsłuchał się w słowa tak głęboko; o wiele mocniej łaknąc samej melodii jej głosu. - Czy kochankowie spotykają się o brzasku codziennie, odnalazłwszy swój rytm, czy to był jeden krótki moment szczęścia, wyjątek, którego nie mogą powtórzyć? - zabębnił palcami w pień, niepewny przed kim właściwie udaje, że pyta o fikcyjne postaci. Przed nią czy przed sobą? Czym był nasz wspólny rok? Kolejną ucieczką? Uzależnieniem, którego nie mógł skończyć dopóki Norny nie zrobiły tego za niego? Wyjątkiem w wytyczonym rytmie ich życia, czy może...
...a może Isla nie chciałaby się już nad tym zastanawiać?
Jej słowa brzmiały coraz bardziej nerwowo i trudno było nie słyszeć przeszywającego je lęku, zwłaszcza jeśli było się słuchaczem, który połowę życia spędził w obezwładniającym strachu.
- A masz jeszcze zioła? - zapytał idiotycznie, bo pamiętał, że powinny rosnąć za chatką, ale nie zaglądał tam i mogła być susza i nie podlewała ich dwa tygodnie, bo była u niego. Zapytał głównie po to, żeby zagłuszyć, że pomimo upolowanego śniadania burczało mu w brzuchu. Ale on najwyraźniej nie był nawet ptakiem ani lisem, bo jemu nie zaproponowała posiłku, nie zaproponowałaby został, a gdy nie wytrzymał i spytał…
… nie wiedziała.
Twarz zastygła mu w smutnym grymasie, ale nie widziała już tego, bo nawet nie chciała na niego spojrzeć. A on pomyślał, że może wolałby nawet klarowność odmowy.
- Zraniłem cię i nie jestem ani nie będę tym, kogo... się spodziewałaś. - skwitował głucho, choć trudno było stwierdzić (nawet jemu) czy podsumowuje w ten sposób jej własne myśli czy raczej samemu konkluduje swoje przewiny. Mocniej zacisnął palce na skórze, z narastającą goryczą myśląc o tym, że normalny mężczyzna podarowałby jej nie łososia, a bezpieczeństwo; że mógłby rozmawiać z Wyzwolonymi jak ktoś pozbawiony podejrzeń i nigdy nie straciłby własnej wolności (no, chyba, że na rzecz niksy) i mógłby podarować jej córkę i nigdy nie miotałyby nim napady lęku ani irracjonalnych podejrzeń. - Jeśli wolałabyś mnie już nie widzieć, albo jeśli tego wszystkiego jest za... dużo - albo za mało, za dużo ciężarów, za mało siły, naprawdę to rozumiał, tak jak rozumiał dlaczego matka nie chciała go widzieć; próbował zrozumieć - możesz powiedzieć wprost. - wytknął jej z nagłą nutą pretensji, bo ostatnim czego chciał, to by oszczędzała teraz jego uczucia. Tak, był głodny i zmęczony, ale zdążył wypocząć i da radę dojść do portalu. Z naciskiem spojrzał na jej profil, ale ona wciąż uparcie wbijała wzrok w dłonie i zdawała się bardzo blada. Czy też była równie zmęczona?
- Ale jeśli - wyciągnął rękę, jakby chciał nakryć dłonią jej dłonie. Zastygł wpół gestu, niepewny, ostatecznie zawiesił jedynie opuszki palców nad jej dłońmi. - mógłbym zostać dzisiaj, albo wrócić jak się namyślisz... - zaczął cicho. - Bałem się. W sypialni i później. Nikt nie wiedział i... bałem się zbyt, by cię do siebie dopuścić. - nazwał to wreszcie, choć już chyba wiedziała, bo w nocy i dziś ją do siebie dopuścił. Ją pierwszą. - I... czasem lęk będzie wracać, a czasem będę musiał spędzić noc samotnie żeby zebrać myśli i upewnić się, że są moje - nie wyjaśnił jej tego, ale może słyszała albo kiedyś przeczyta, że zniewolone selkie odzyskują mgliste przebłyski siebie w samotności. -… ale jeśli chciałabyś jeszcze raz zatrzymać się w Midgardzie... albo to przemyśleć… albo spróbować od nowa…
Isla Löve
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Czw 12 Wrz - 0:30
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
- Po brzasku następował kolejny - pusty i smutny dotąd uśmiech nabrał rozmarzonego wyrazu, przesiąkł ciepłem wyobrażenia, za którym pędziła, a które nieustannie wyślizgiwało się spomiędzy palców. Najwyraźniej mogło żyć tylko w fantazji i melodii. - I kolejny, i następny, a potem jeszcze jeden - ciągnęła cicho. Szczęście pary kochanków trwało wiecznie, tak długo jak słońce i księżyc wędrowały po niebie i spotykały się w tym jednym najważniejszym punkcie, w kolebce przeznaczenia. - Kiedyś nadejdzie czas, gdy dzień i noc przestaną istnieć i wszystko pochłonie ciemność, ale… Spotkają się znowu, w świecie, który po tragedii urodzi się na nowo - szepnęła. Ragnarök był przerażającą wizją, ale z tego, co opowiadała jej Vaasa, kończył się szczęśliwie dla garstki wybrańców w Gimlei, a jej kochankowie z pewnością znaleźliby się pośród nich, gdyby tylko istnieli. Bo nie istnieli. Znów zabraniała sobie przekładać tę sytuację na położenie, w jakim utknęła razem z Henrikiem, i udawała, że nie rozumie drugiego dna jego pytań, ani że nie dostrzega iskierki zniecierpliwienia w opuszkach jego palców. Nie rozumiała jedynie, skąd się w nim brało. To on do tej pory szczędził jej odpowiedzi i klarowności, on rozerwał nić ich wspólnej przyszłości - i oczekiwał, że Isla będzie tą, która spróbuje ponownie ją zaszyć? Cóż, zapewne by była, gdyby nie wyraźny sprzeciw, który sobie narzuciła, nie chciała bowiem go błagać. Nie chciała skomleć u jego stóp o miłość, jakiej chyba nie zamierzał jej podarować.
- Mam. Nie uschły - rozwiała jego wątpliwości; życie toczyło się dalej, podczas gdy ona spędzała czas w Midgardzie. Chatka przyjęła ją z otwartymi ramionami i hojnymi zbiorami, jakby chciała jej powiedzieć, że nic się nie stało, a powrót okazał się dobrą decyzją. Może usłyszał nutę goryczy w jej głosie, kiedy zdawkowo wyjawiła, że jej los na brzegu Silmajarvi nie uległ zmianie, podczas gdy serce wciąż bolało, spętane kajdanami niesprawiedliwości i trudu w pogodzeniu się z tym, co się z nimi stało.
Aż nagle jedno z nich nie wytrzymało.
Aż nagle o żebra obił się donośny dzwon zdumienia.
Aż nagle znów zapomniała, jak się oddycha.
Przeprosiny wypowiedziane między wierszami poprzedziły otrzeźwienie, ponowne przedstawienie bohaterów znanych ze sceny, których uważało się za kogoś innego. Moment kluczowy, decydujący. Zamarła, czując jak w jej ciele tężeje każdy mięsień, niby przygotowany na atak. Nie jestem ani nie będę. Henry, Henrik, nie wiadomo kto. Zniszczony chłopiec, stłamszona foka i zraniony mężczyzna zamknięci w jednej klatce fizycznego ciała. Isla słuchała go w ciężkiej ciszy, chłonąc każde pojedyncze słowo i stojący za nim sens, aż jej kończyny wpadły w delikatny, prawie niewidoczny rezonans drżenia, zdradzając targające nią napięcie. Okrutnie bała się ostateczności tej chwili i wszystkiego, co po niej nastąpi, chociaż miała nadzieję, że wreszcie do niej dojdzie - bo ona również, podobnie jak Henrik, potrzebowała klarowności, określenia na czym stoją.
Lekko kręcąc głową to w prawo, to w lewo, próbowała okiełznać własne myśli i wyłuskać z nich logikę, ale one grzmiały jak deszczowe chmury i nie chciały zostać ujarzmione. Niksa znów popadła więc w ich lepką breję, bezwiednie gładząc opuszkami palców wyżłobienie kości kolana - w geście samotnego pocieszenia i ukojenia, aż nagle zamarła. Zastygła w absolutnym bezruchu. Spróbować od nowa? Sądziła, że to pożegnanie i oficjalne domknięcie ich relacji, tymczasem on… Co dokładnie proponował? To, co zrozumiała, czy coś zupełnie innego?
- Co? - wydukała w pierwszym dowodzie niezrozumienia, szeroko otwartymi oczami odnajdując jego twarz, chociaż z trudem odważyła się sięgnąć po jego spojrzenie, wiódł nią raczej instynkt niż faktyczna intencja. - Ale… jak to? - przechyliwszy głowę do boku, patrzyła na niego z desperacją i zagubieniem, tak bardzo łaknąc czegoś zrozumiałego, łatwego do odszyfrowania i oczywistego. Tymczasem wszystko pomiędzy nimi stało się trudne i napięte, gotowe do ponownego rozerwania się na strzępy w każdej chwili. - Nie rozumiem. Henriku, niczego nie rozumiem. Nie wiem, czego… chcesz - tym razem to jej oczy znów się zaszkliły, z twarzy spozierała bezsilność. Rzeczywiście: było tego za dużo, było tego tyle, że Isla gubiła się we własnej głowie i sprowokowanym wstydzie przez to, że kulała w wysnuwaniu wniosków, do których on próbował ją doprowadzić okrężnymi drogami. - Nie wiem już, kim dla ciebie jestem. Kogo we mnie widzisz i kim… kim miałabym być - opowiedział jej tak wiele kłamstw, przywdział tak wiele masek. Już całe jej ciało delikatnie drżało, poddając się pożerającemu ją z wolna napięciu, które jak trucizna rozeszło się do każdej kończyny - i do spojrzenia, coraz bardziej nasiąkającego paniką. - Nie znam cię - zgodziła się rozpaczliwie, z oddechem wiążącym ciasne nici wokół jej gardła. - Ale - przymknęła oczy, - nie umiem nie chcieć cię poznać. Próbuję, ale mimo wszystko nie umiem. Prawdziwego, takiego, jakim jesteś, kiedy myślisz, że nikt nie patrzy; człowieka, który schował się pod kilkoma imionami. I to mnie przeraża. Bo nie chcę cię poznać, jeśli znów mnie okłamiesz. Kiedykolwiek. Ja tego… - czuła skłębiony pod powiekami gorąc, który próbowała odpędzić, wchłonąć z powrotem, - już nie zniosę - z trudem przełknęła ślinę i uniosła dłonie, wpleciwszy palce w złotawe pukle, byle tylko czegoś dotykać. Czegoś, co było prawdziwe i fizyczne, a więc odmienne od cierniowiska rozrosłego w jej głowie. - Nie zniosę - ponowiła jak mantrę i rozluźniła ramiona, powoli otwierając też zaczerwienione lekko oczy. Bogowie, ile dałaby za to, żeby duchy zamieniły ją w kamień - byle tylko tyle już nie czuć. - Dlaczego tego chcesz? Od nowa? - zapytała, z całej siły pragnąc odmówić sobie prawa do nadziei, którą zatliły w niej jego słowa; ale czy to, co od niego usłyszy, będzie w ogóle prawdziwe? Czy uszanuje jej ostrzeżenie i pragnienie szczerości, jakakolwiek by ona nie była? Czy byłby gotów przysiąc na wszelkie świętości, na własne życie i skórę, że więcej nie nakarmi jej fałszem? I przede wszystkim: czy powinna mu w to uwierzyć?
- Mam. Nie uschły - rozwiała jego wątpliwości; życie toczyło się dalej, podczas gdy ona spędzała czas w Midgardzie. Chatka przyjęła ją z otwartymi ramionami i hojnymi zbiorami, jakby chciała jej powiedzieć, że nic się nie stało, a powrót okazał się dobrą decyzją. Może usłyszał nutę goryczy w jej głosie, kiedy zdawkowo wyjawiła, że jej los na brzegu Silmajarvi nie uległ zmianie, podczas gdy serce wciąż bolało, spętane kajdanami niesprawiedliwości i trudu w pogodzeniu się z tym, co się z nimi stało.
Aż nagle jedno z nich nie wytrzymało.
Aż nagle o żebra obił się donośny dzwon zdumienia.
Aż nagle znów zapomniała, jak się oddycha.
Przeprosiny wypowiedziane między wierszami poprzedziły otrzeźwienie, ponowne przedstawienie bohaterów znanych ze sceny, których uważało się za kogoś innego. Moment kluczowy, decydujący. Zamarła, czując jak w jej ciele tężeje każdy mięsień, niby przygotowany na atak. Nie jestem ani nie będę. Henry, Henrik, nie wiadomo kto. Zniszczony chłopiec, stłamszona foka i zraniony mężczyzna zamknięci w jednej klatce fizycznego ciała. Isla słuchała go w ciężkiej ciszy, chłonąc każde pojedyncze słowo i stojący za nim sens, aż jej kończyny wpadły w delikatny, prawie niewidoczny rezonans drżenia, zdradzając targające nią napięcie. Okrutnie bała się ostateczności tej chwili i wszystkiego, co po niej nastąpi, chociaż miała nadzieję, że wreszcie do niej dojdzie - bo ona również, podobnie jak Henrik, potrzebowała klarowności, określenia na czym stoją.
Lekko kręcąc głową to w prawo, to w lewo, próbowała okiełznać własne myśli i wyłuskać z nich logikę, ale one grzmiały jak deszczowe chmury i nie chciały zostać ujarzmione. Niksa znów popadła więc w ich lepką breję, bezwiednie gładząc opuszkami palców wyżłobienie kości kolana - w geście samotnego pocieszenia i ukojenia, aż nagle zamarła. Zastygła w absolutnym bezruchu. Spróbować od nowa? Sądziła, że to pożegnanie i oficjalne domknięcie ich relacji, tymczasem on… Co dokładnie proponował? To, co zrozumiała, czy coś zupełnie innego?
- Co? - wydukała w pierwszym dowodzie niezrozumienia, szeroko otwartymi oczami odnajdując jego twarz, chociaż z trudem odważyła się sięgnąć po jego spojrzenie, wiódł nią raczej instynkt niż faktyczna intencja. - Ale… jak to? - przechyliwszy głowę do boku, patrzyła na niego z desperacją i zagubieniem, tak bardzo łaknąc czegoś zrozumiałego, łatwego do odszyfrowania i oczywistego. Tymczasem wszystko pomiędzy nimi stało się trudne i napięte, gotowe do ponownego rozerwania się na strzępy w każdej chwili. - Nie rozumiem. Henriku, niczego nie rozumiem. Nie wiem, czego… chcesz - tym razem to jej oczy znów się zaszkliły, z twarzy spozierała bezsilność. Rzeczywiście: było tego za dużo, było tego tyle, że Isla gubiła się we własnej głowie i sprowokowanym wstydzie przez to, że kulała w wysnuwaniu wniosków, do których on próbował ją doprowadzić okrężnymi drogami. - Nie wiem już, kim dla ciebie jestem. Kogo we mnie widzisz i kim… kim miałabym być - opowiedział jej tak wiele kłamstw, przywdział tak wiele masek. Już całe jej ciało delikatnie drżało, poddając się pożerającemu ją z wolna napięciu, które jak trucizna rozeszło się do każdej kończyny - i do spojrzenia, coraz bardziej nasiąkającego paniką. - Nie znam cię - zgodziła się rozpaczliwie, z oddechem wiążącym ciasne nici wokół jej gardła. - Ale - przymknęła oczy, - nie umiem nie chcieć cię poznać. Próbuję, ale mimo wszystko nie umiem. Prawdziwego, takiego, jakim jesteś, kiedy myślisz, że nikt nie patrzy; człowieka, który schował się pod kilkoma imionami. I to mnie przeraża. Bo nie chcę cię poznać, jeśli znów mnie okłamiesz. Kiedykolwiek. Ja tego… - czuła skłębiony pod powiekami gorąc, który próbowała odpędzić, wchłonąć z powrotem, - już nie zniosę - z trudem przełknęła ślinę i uniosła dłonie, wpleciwszy palce w złotawe pukle, byle tylko czegoś dotykać. Czegoś, co było prawdziwe i fizyczne, a więc odmienne od cierniowiska rozrosłego w jej głowie. - Nie zniosę - ponowiła jak mantrę i rozluźniła ramiona, powoli otwierając też zaczerwienione lekko oczy. Bogowie, ile dałaby za to, żeby duchy zamieniły ją w kamień - byle tylko tyle już nie czuć. - Dlaczego tego chcesz? Od nowa? - zapytała, z całej siły pragnąc odmówić sobie prawa do nadziei, którą zatliły w niej jego słowa; ale czy to, co od niego usłyszy, będzie w ogóle prawdziwe? Czy uszanuje jej ostrzeżenie i pragnienie szczerości, jakakolwiek by ona nie była? Czy byłby gotów przysiąc na wszelkie świętości, na własne życie i skórę, że więcej nie nakarmi jej fałszem? I przede wszystkim: czy powinna mu w to uwierzyć?
Henrik Vestergaard
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Czw 12 Wrz - 18:36
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
- Czyli odnaleźli swój rytm, na przekór wszystkiemu. - westchnął, zastanawiając się, czy udawało się to tylko w baśniach. W świecie, w którym bohaterowie pomagali sierotom, kochankowie nie ranili się wzajemnym niezrozumieniem, a matki zawsze czekały na swoich synów w morzu. W świecie, który nie istniał. - Myślisz, że tak będzie? - wychwycił nawiązanie do Ragnaröku. Koniec świata go przerażał, ale przeżył już jeden własny, prywatny. Cichy i rozgrywany w ciasnej kajucie statku. Bardziej fascynowała go możliwość odbudowania życia na zgliszczach.
Pokiwał nieobecnie głową, wyobrażając sobie jak lis je łososia w ziołach, a potem zebrał się na propozycję odważną, choć przedstawioną nieśmiało i pozostawiającą im obojgu pole do wycofania się. Może słusznie, bo Isla zamarła jakby ją werbalnie uderzył, jakby przekroczył jakieś granice, jakby spodziewała się ataku. Kręciła głową, czy to odmowa?
A potem poderwała głowę i wtedy to nagle zamarł i mimowolnie, w wyuczonym i niewyplenionym odruchu, ściągnął ramiona i cofnął lekko twarz i tors, jakby to on był przekonany, że ktoś zaraz podniesie na niego rękę, i to naprawdę. Szybko przypomniał sobie, że nie, że przecież jest z Is, ale i tak pozostało w nim smutne przekonanie, że jej zaskoczenie jest preludium do odmowy.
Zaskoczyły go łzy w jej oczach i bezradnie rozchylił usta, bo dopiero teraz — gdy skala jego własnego strachu nieco osłabła, gdy odruchy obronne nie zacierały mu już wzroku ani kojarzenia faktów — dotarła do niego skala jej emocji i to, jak bardzo źle musiała się czuć. Przez tydzień, uświadomił sobie, bo to, co dla niego było czasem leniwie płynącym w głębinach, dla niej było samotnością jej chatki. Jak miał jej powiedzieć, że choć był straszy to też niczego nie rozumiał? Jak miał się przyznać, że zarówno ucieczka w głębiny, jak i powrót z morza do chatki nad jeziorem były spontanicznym odruchem, że dziwiło go, że w wodzie wciąż myślał o niej, choć zwykle udawało się mu tam nie myśleć o niczym?
- Więcej przemilczałem niż zakłamałem. - wymamrotał, może nie do końca zgodnie z jej oczekiwaniami, ale przynajmniej szczerze — z figlarną butą, którą wykazywał jako dziesięciolatek i w dorosłości odkrywał czasem od nowa.
Mówiła dalej, z pasją i rozpaczą, a on spoglądał na nią równie smutno i niepewnie — bo trzęsła się jak osika, jego ciało rwało się by ją przytulić, sumienie tego zabraniało, a umysł analizował czy kiedykolwiek będzie w stanie jej dać to, czego chciała. Czego właściwie chciała? Wiedzieć, kim jest dla niego, ale kobiety zwykle oczekiwały wtedy słów typu żona, narzeczona, rodzina, a na żadne z nich nie był i pewnie nie będzie gotowy. Mówiła dalej, chciała prawdziwości, szczerości, a on...
- Ja sam nie znam... dobrze siebie. - wychrypiał. Kiedyś nie znał wcale, od prawie dwóch dekad usiłował poznać i zdefiniować się na nowo, ale czasem zdawało się to syzyfową pracą. Wciąż miewał dni, w których kwestionował każdy odruch jako zakłamany i wyuczony, albo w których strach dyktował każdy jego czyn. Cała jego tożsamość w Midgardzie była zbudowana na konformizmie, obecnie wyciosana za pomocą ciężkiej pracy i łaski Odyna, ale oparta na fundamentach zbudowanych z kradzionych klejnotów, szczęścia i foczego uroku. Schował się pod kilkoma innymi, w tym miała rację, ale czy kiedykolwiek zdoła dopasować się do jej czarno-białej wizji prawdy i kłamstwa? Skrzywdził ją, widział to teraz w gorączkowości jej słów i rozbieganym spojrzeniu, ale fala lipcowych kłamstw zaczęła się od ściśniętego gardła i odwlekania prawdy gdy przestraszył ją sąsiad i już-widział-że-błędnego przekonania, że nazbyt prędką szczerością skrzywdziłby ją i siebie. Może zresztą to zrobił — prawda, którą poznała w nocy i przed kilkoma minutami była gorzka i ponura i niedająca nadziei na szczęśliwe zakończenie, i najpierw doprowadziła do łez jego, a potem ją. Milczenie wciąż zdawało się intuicyjną ucieczką, a Henrik Vestergaard nie był przecież świadomym kłamstwem, już od dawna nie. Najpierw był strategią przetrwania, a potem stał się nim — nie maską, a szansą na zbudowanie siebie od nowa i na swoich zasadach. - Nigdy nie myślałem o nowym nazwisku jako o kłamstwie. - przyznał cicho, zastanawiając się, czy o to jej chodzi i czy ich kompasy moralne są aż tak inne. Upozorował śmierć Henry'ego Lancastera, nie myślał o sobie intuicyjnie jako o selkie (bo tak wiele lat nie wiedział, że jest selkie), więc nie sądził, że krzywdzi kogokolwiek poza może sobą. Bo nigdy nie było nikogo poza sobą.
- Naprawdę… nadal chcesz? - otworzył szerzej oczy, wyrwany z ponurych przemyśleń. - To nie była łatwa historia. - a on nie był łatwym człowiekiem. - Nie chciałem jej zrzucić na ciebie... zbyt pochopnie. - ale zrobił to i tak, bo dziś wszystko robił pochopnie, zupełnie nie jak zwykle. A teraz miotał się między sercem i sumieniem, przed chwilą desperacko pragnąc jej bliskości, ale obecnie lękając się, by nie została z nim jedynie ze współczucia; bo przecież od dwudziestu lat radził sobie, radził sobie, radził sobie.
- Znam ciebie. - odpowiedział miękko, bez namysłu, gdy spytała dlaczego; bo ona wydawała mu się jaśniejsza i klarowniejsza od własnych motywacji i własnej natury. Nie znał jej całkowicie, pierwszego lipca zdołała go zaskoczyć, a tydzień temu w panice uznał, że lepiej zna jednak ludzką chciwość i ludzką naturę; ale wciąż znał ją na tyle, by odważyć się tu wrócić, a dziś, gdy go wysłuchała, poznał ją jeszcze lepiej. - Odkąd przybyłem do Midgardu, trzymałem innych na dystans. Potrafiłem zagłuszyć samotność, ale zawsze tak, by móc zniknąć, by nikt nie zdążył się do mnie przywiązać. - dodał bardziej niechętnie, po namyśle. Skoro chciała prawdy, zasługiwała i na jej część. - Ale przez ostatni nie chciałem znikać… stąd i tu nie musiałem udawać, a ty nigdy nie dałaś mi do zrozumienia, że coś jest dziwne albo żałosne. - nawet dziś. - Byłem tu szczęśliwy, ale nie mogę uciekać tu wiecznie, a ty chciałaś zobaczyć Midgard i myślisz, że... mogłabyś… jeszcze być ze mną szczęśliwa? Albo spróbować. - wyciągnał dłonie, ale jego opuszki palców napotkały powietrze, bo Isla wzniosła ręce i bawiła się kosmykami włosów. Ostrożnie uniósł prawą dłoń do jej policzka, otarł kciukiem kilka łez. - Prosiłaś, żebym nie wracał gdy będę samotny, ale to nie to. - przypomniał sobie ze smutnym uśmiechem. - Nie wróciłem jeszcze nawet do domu, wyszedłem po tobie i przez ostatni tydzień byłem w morzu - dla nadwrażliwych norek pewnie nadal pachniał solą -...a teraz jestem tutaj.
Pokiwał nieobecnie głową, wyobrażając sobie jak lis je łososia w ziołach, a potem zebrał się na propozycję odważną, choć przedstawioną nieśmiało i pozostawiającą im obojgu pole do wycofania się. Może słusznie, bo Isla zamarła jakby ją werbalnie uderzył, jakby przekroczył jakieś granice, jakby spodziewała się ataku. Kręciła głową, czy to odmowa?
A potem poderwała głowę i wtedy to nagle zamarł i mimowolnie, w wyuczonym i niewyplenionym odruchu, ściągnął ramiona i cofnął lekko twarz i tors, jakby to on był przekonany, że ktoś zaraz podniesie na niego rękę, i to naprawdę. Szybko przypomniał sobie, że nie, że przecież jest z Is, ale i tak pozostało w nim smutne przekonanie, że jej zaskoczenie jest preludium do odmowy.
Zaskoczyły go łzy w jej oczach i bezradnie rozchylił usta, bo dopiero teraz — gdy skala jego własnego strachu nieco osłabła, gdy odruchy obronne nie zacierały mu już wzroku ani kojarzenia faktów — dotarła do niego skala jej emocji i to, jak bardzo źle musiała się czuć. Przez tydzień, uświadomił sobie, bo to, co dla niego było czasem leniwie płynącym w głębinach, dla niej było samotnością jej chatki. Jak miał jej powiedzieć, że choć był straszy to też niczego nie rozumiał? Jak miał się przyznać, że zarówno ucieczka w głębiny, jak i powrót z morza do chatki nad jeziorem były spontanicznym odruchem, że dziwiło go, że w wodzie wciąż myślał o niej, choć zwykle udawało się mu tam nie myśleć o niczym?
- Więcej przemilczałem niż zakłamałem. - wymamrotał, może nie do końca zgodnie z jej oczekiwaniami, ale przynajmniej szczerze — z figlarną butą, którą wykazywał jako dziesięciolatek i w dorosłości odkrywał czasem od nowa.
Mówiła dalej, z pasją i rozpaczą, a on spoglądał na nią równie smutno i niepewnie — bo trzęsła się jak osika, jego ciało rwało się by ją przytulić, sumienie tego zabraniało, a umysł analizował czy kiedykolwiek będzie w stanie jej dać to, czego chciała. Czego właściwie chciała? Wiedzieć, kim jest dla niego, ale kobiety zwykle oczekiwały wtedy słów typu żona, narzeczona, rodzina, a na żadne z nich nie był i pewnie nie będzie gotowy. Mówiła dalej, chciała prawdziwości, szczerości, a on...
- Ja sam nie znam... dobrze siebie. - wychrypiał. Kiedyś nie znał wcale, od prawie dwóch dekad usiłował poznać i zdefiniować się na nowo, ale czasem zdawało się to syzyfową pracą. Wciąż miewał dni, w których kwestionował każdy odruch jako zakłamany i wyuczony, albo w których strach dyktował każdy jego czyn. Cała jego tożsamość w Midgardzie była zbudowana na konformizmie, obecnie wyciosana za pomocą ciężkiej pracy i łaski Odyna, ale oparta na fundamentach zbudowanych z kradzionych klejnotów, szczęścia i foczego uroku. Schował się pod kilkoma innymi, w tym miała rację, ale czy kiedykolwiek zdoła dopasować się do jej czarno-białej wizji prawdy i kłamstwa? Skrzywdził ją, widział to teraz w gorączkowości jej słów i rozbieganym spojrzeniu, ale fala lipcowych kłamstw zaczęła się od ściśniętego gardła i odwlekania prawdy gdy przestraszył ją sąsiad i już-widział-że-błędnego przekonania, że nazbyt prędką szczerością skrzywdziłby ją i siebie. Może zresztą to zrobił — prawda, którą poznała w nocy i przed kilkoma minutami była gorzka i ponura i niedająca nadziei na szczęśliwe zakończenie, i najpierw doprowadziła do łez jego, a potem ją. Milczenie wciąż zdawało się intuicyjną ucieczką, a Henrik Vestergaard nie był przecież świadomym kłamstwem, już od dawna nie. Najpierw był strategią przetrwania, a potem stał się nim — nie maską, a szansą na zbudowanie siebie od nowa i na swoich zasadach. - Nigdy nie myślałem o nowym nazwisku jako o kłamstwie. - przyznał cicho, zastanawiając się, czy o to jej chodzi i czy ich kompasy moralne są aż tak inne. Upozorował śmierć Henry'ego Lancastera, nie myślał o sobie intuicyjnie jako o selkie (bo tak wiele lat nie wiedział, że jest selkie), więc nie sądził, że krzywdzi kogokolwiek poza może sobą. Bo nigdy nie było nikogo poza sobą.
- Naprawdę… nadal chcesz? - otworzył szerzej oczy, wyrwany z ponurych przemyśleń. - To nie była łatwa historia. - a on nie był łatwym człowiekiem. - Nie chciałem jej zrzucić na ciebie... zbyt pochopnie. - ale zrobił to i tak, bo dziś wszystko robił pochopnie, zupełnie nie jak zwykle. A teraz miotał się między sercem i sumieniem, przed chwilą desperacko pragnąc jej bliskości, ale obecnie lękając się, by nie została z nim jedynie ze współczucia; bo przecież od dwudziestu lat radził sobie, radził sobie, radził sobie.
- Znam ciebie. - odpowiedział miękko, bez namysłu, gdy spytała dlaczego; bo ona wydawała mu się jaśniejsza i klarowniejsza od własnych motywacji i własnej natury. Nie znał jej całkowicie, pierwszego lipca zdołała go zaskoczyć, a tydzień temu w panice uznał, że lepiej zna jednak ludzką chciwość i ludzką naturę; ale wciąż znał ją na tyle, by odważyć się tu wrócić, a dziś, gdy go wysłuchała, poznał ją jeszcze lepiej. - Odkąd przybyłem do Midgardu, trzymałem innych na dystans. Potrafiłem zagłuszyć samotność, ale zawsze tak, by móc zniknąć, by nikt nie zdążył się do mnie przywiązać. - dodał bardziej niechętnie, po namyśle. Skoro chciała prawdy, zasługiwała i na jej część. - Ale przez ostatni nie chciałem znikać… stąd i tu nie musiałem udawać, a ty nigdy nie dałaś mi do zrozumienia, że coś jest dziwne albo żałosne. - nawet dziś. - Byłem tu szczęśliwy, ale nie mogę uciekać tu wiecznie, a ty chciałaś zobaczyć Midgard i myślisz, że... mogłabyś… jeszcze być ze mną szczęśliwa? Albo spróbować. - wyciągnał dłonie, ale jego opuszki palców napotkały powietrze, bo Isla wzniosła ręce i bawiła się kosmykami włosów. Ostrożnie uniósł prawą dłoń do jej policzka, otarł kciukiem kilka łez. - Prosiłaś, żebym nie wracał gdy będę samotny, ale to nie to. - przypomniał sobie ze smutnym uśmiechem. - Nie wróciłem jeszcze nawet do domu, wyszedłem po tobie i przez ostatni tydzień byłem w morzu - dla nadwrażliwych norek pewnie nadal pachniał solą -...a teraz jestem tutaj.
Isla Löve
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Czw 12 Wrz - 19:48
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
- Nie wiem… I nie spodziewam się tego dowiedzieć. A przynajmniej bardzo bym nie chciała, żeby świat kończył się za mojego życia. To byłby niefart - zaśmiała się cicho, smutno i chrapliwie. A on? Czego się spodziewał? Wierzył w koniec nakreślony przez stare mitologiczne podania, czy może nauka miała na to przygotowane inne wytłumaczenie, nowe proroctwo, mniej metaforyczne i duchowe, a bardziej przyziemne? Nie spytała o to, choć korciło. W poplątanych wstęgach myśli nie zostało jednak zbyt wiele miejsca na przyswajanie nowych wiadomości, szczególnie jeśli te miałyby być skomplikowane i bazować na zagadnieniach, które zapewne dopiero musiałaby przyswoić. Zmęczenie, które w trakcie ich rozmowy z całych sił ignorowała, zaczynało prześlizgiwać się do świadomości i Isla niemalże czuła, jak jej głowa mętnieje od wewnątrz, jak mgła przylega do obłych ścian czaszki i spowalnia każdy zachodzący w niej proces. Zderzenie z jego łzami było w tym wszystkim chyba najtrudniejsze; wspomnienie szlochu pozostawiło jej serce obolałe i skruszone, a wspomnienie dotyku i ciepła jego skóry - wznieciło w niej niedosyt. Ale tak od teraz będzie już na zawsze. Ich historia, choć piękna, okazała się krótka, raptownie urwana, albo może obdarzona takim epilogiem, na jaki zasłużyli. Może to był ich Ragnarök.
A może nie był.
Miała wrażenie, że ostatni wykrawek sił wypływa z niej wraz z łzami napierającymi na powieki. Że ciężar zeszłego tygodnia osiąga w niej swoje apogeum i rozrywa szponami tkaninę jej myśli, że kotłuje całe jej wnętrze, rozbryzguje je i układa na nowo jak miękką glinę. Sama nie wiedziała, czego od niego oczekiwała ani czego pragnęła usłyszeć. Nie wiedziała też, czy uwierzyłaby w górnolotne zapewnienie o miłości albo naprędce wypowiedziane tu oświadczyny. To, o czym mówił Henrik, otwierało ranę, jaką z namaszczeniem usiłowała w sobie wyleczyć, drażniło strup, którym pokryło się jej serce. Kochała go nadal, ale nie wiedziała, czy ta miłość była dla niej dobra. Nie wiedziała, gdzie skończyła się prawda, a gdzie zaczęło w nim kłamstwo, bo granice jego masek zatarły się ze sobą i dziś we wszystko już wątpiła. Wierzyła jednak, że on sam siebie nie znał, tak. Właśnie takie odniosła wrażenie, kiedy zaczęła obserwować proces jego oswajania jeziora i tego, jak empirycznie poznawał, co sprawiało mu radość, a co odrzucało. Tylko gdzie w tym była ona? Jeśli odpowiadał jej metaforami, nie rozumiała ich. Jeśli oczekiwał, że domyśli się odpowiedzi, nie zrobi tego. Nie potrafiła. Zawsze uważała, że była na taką przenikliwość za głupia, chociaż za każdym razem, gdy mówiła o tym na głos, on ją za to ganił i zabraniał jej tak sądzić. A jednak teraz dawała tego dowód, spoglądając na niego załzawionymi oczami, z coraz większym naręczem pytań.
- Ja też nie - zaprotestowała, wcale nie o to jej chodziło. - Nie dbam o to, jak się nazywasz, czy zmieniasz imiona, czy nie, tylko o to… kim przy mnie jesteś. Ile jest w tym prawdy, a ile… udawania - próbowała nazwać swoje emocje, pośrednio również oczekiwania, ale wciąż miała wrażenie, że okropnie w tym zawodzi, jakby przez rok ułożyli własny język, którym teraz żadne z nich nie umiało już się porozumieć. Była zmęczona, tak bardzo zmęczona. Dlaczego ktoś inny nie mógł rozwiązać tego za nich? Dlaczego nie mogliby otrzymać decyzji, do której należałoby tylko się podporządkować? Momentalnie zatęskniła za surową podłogą swojej chaty, gdzie zeszłej nocy ułożyła się w embrionalnej pozycji i łkała po jego wyjściu, aż wreszcie Viggo zahaczył zębami o koc i ściągnął go z posłania, żeby naciągnąć materiał na wychłodzone ciało swojej niksy. Znów marzyła tylko o tym, żeby położyć się tam i przez chwilę udawać, że nie istnieje...
Ale chciała też jego. Chciała, żeby on jej chciał.
Żeby o nią zawalczył, żeby się o nią postarał. Żeby ją odzyskał.
Głupie, nierozsądne serce; może Henrik tak nie potrafił tego zrobić, obciążony własnymi doświadczeniami i strachem, więc na co jej te wszystkie oczekiwania? Chyba tylko po to, by podsyciły ból i wycisnęły z jej oczu więcej łez, które pociekły po policzkach w bezsilnym odbiciu jego wcześniejszego poruszenia. Naprawdę nie chciała na niego cedować swoich uczuć ani napierać na niego wymaganiami, tylko że, wycieńczona, nie umiała powstrzymać w sobie zmęczonego łkania, sfrustrowanego, gorzkiego, zagubionego i przekonanego o tym, że rozmowa i tak donikąd ich nie doprowadzi. Że tu nie czeka na nich szczęśliwe zakończenie. Jednocześnie targała nią nadzieja i nie umiała jej w sobie przytrzymać, pełna sprzeczności, rozpadająca się z wolna na jego oczach, mimo iż tak bardzo usiłowała trzymać się w ryzach.
- Żadna historia nie jest łatwa - zauważyła rozedrganym głosem, pociągając delikatnie za kosmyki włosów, iskierkami bólu próbując przywołać się do porządku i powstrzymać dalszy napływ łez do oczu, które wcale jej nie słuchały. - Ale to nie p-powód, żeby je odrzucać. Kiedy się kogoś… Kiedy ktoś jest ważny. Nie rezygnuje się z takiego kogoś tylko dlatego, że jest przeszłość j-jest bolesna. Ja tak nie umiem - znów lekko pokręciła głową. Może inni kierowali się wyłącznie swoją wygodą i ochroną własnych uczuć, może tak było wręcz lepiej, jednak Isla nie wyobrażała sobie, jak po usłyszeniu jego przeżyć miałaby stwierdzić, że od teraz nie chce mieć z nim do czynienia.
Tu nie musiałem udawać. A zatem zaczął dopiero tam? W Midgardzie operował półprawdą, to tam kryła się kołyska jego strachu zamknięta pod masywnym wiekiem drewnianej skrzyni? Henrik, Henry, kijanka, którą obserwowała nad brzegiem Silmajarvi, którą kochała i dla której postawiła swój świat na głowie. Mogła w to uwierzyć? Skryta w trzęsących się dłoniach twarz poczerwieniała pod wpływem przytrzymywanego w sobie szlochu, aż dłużej nie zdołała już go przytrzymać, a on wyrwał się z jej gardła głośno, lecz krótko. Żył tylko chwilę jak ćma strawiona przez płomienie, echo poniosło się po tafli jeziora i odbiegło od nich wraz z donośnym dźwiękiem, jaki z siebie wydała.
- Nigdy nie chodziło m-mi o Midgard - zaprzeczyła boleściwie. - Przyszłam tam, bo ty w nim byłeś. Chciałam go zobaczyć z tobą, nie przez to, że w ogóle istnieje. To mogło być wszędzie a-albo nigdzie, ważne, że z tobą - mocno zacisnęła powieki, czując drżenie, w jakie wpadła jej broda, jej skąpane w soli wargi. Widzisz już, dlaczego ich topiłam, moja żabko?, pobłażliwie wyszeptałaby Vaasa do jej ucha, a wtedy Isla zapłakałaby głośniej i odepchnęła od siebie marę matki, bo ból nie wypierał wszystkich pięknych chwil, które przy nim przeżyła. Napuchnięte płaczem oczy otworzyła dopiero wtedy, gdy wspomniał, że zabroniła mu siebie szukać; gdy podkreślił, że zaraz po jej wyjściu jego pochłonęło morze i pierwsze miejsce, które odwiedził, było jej domem; gdy łagodnie otarł łzy z jej policzka - i jak gdyby znów zamknęło ich zwierciadło, tym razem to ona oparła czoło o jego bark. Z desperacją, zabłąkana, niepewna, wciąż rozdarta… Ale walka, którą prowadziła z własnym sercem, była nierówna. Nie umiała go odrzucić. Nie umiała go odprawić. Nie umiała, nie umiała, nie umiała. Może znów ją oszuka. Może znów ją zrani. Może naprawdę nie będzie im dane szczęśliwe zakończenie. Tylko że Henrik prosił o szansę, prosił, bo mu zależało. Bo również nie potrafił postawić na nich krzyżyka. - Sp-p-róbować - potwierdziła nieporadnie, pociągając nosem i łkając w jego ciepłe ciało i poszukując echa serca bijącego w jego piersi, które zawsze ją koiło, kiedy do głosu dochodził w niej mętlik uczuć i myśli.
A może nie był.
Miała wrażenie, że ostatni wykrawek sił wypływa z niej wraz z łzami napierającymi na powieki. Że ciężar zeszłego tygodnia osiąga w niej swoje apogeum i rozrywa szponami tkaninę jej myśli, że kotłuje całe jej wnętrze, rozbryzguje je i układa na nowo jak miękką glinę. Sama nie wiedziała, czego od niego oczekiwała ani czego pragnęła usłyszeć. Nie wiedziała też, czy uwierzyłaby w górnolotne zapewnienie o miłości albo naprędce wypowiedziane tu oświadczyny. To, o czym mówił Henrik, otwierało ranę, jaką z namaszczeniem usiłowała w sobie wyleczyć, drażniło strup, którym pokryło się jej serce. Kochała go nadal, ale nie wiedziała, czy ta miłość była dla niej dobra. Nie wiedziała, gdzie skończyła się prawda, a gdzie zaczęło w nim kłamstwo, bo granice jego masek zatarły się ze sobą i dziś we wszystko już wątpiła. Wierzyła jednak, że on sam siebie nie znał, tak. Właśnie takie odniosła wrażenie, kiedy zaczęła obserwować proces jego oswajania jeziora i tego, jak empirycznie poznawał, co sprawiało mu radość, a co odrzucało. Tylko gdzie w tym była ona? Jeśli odpowiadał jej metaforami, nie rozumiała ich. Jeśli oczekiwał, że domyśli się odpowiedzi, nie zrobi tego. Nie potrafiła. Zawsze uważała, że była na taką przenikliwość za głupia, chociaż za każdym razem, gdy mówiła o tym na głos, on ją za to ganił i zabraniał jej tak sądzić. A jednak teraz dawała tego dowód, spoglądając na niego załzawionymi oczami, z coraz większym naręczem pytań.
- Ja też nie - zaprotestowała, wcale nie o to jej chodziło. - Nie dbam o to, jak się nazywasz, czy zmieniasz imiona, czy nie, tylko o to… kim przy mnie jesteś. Ile jest w tym prawdy, a ile… udawania - próbowała nazwać swoje emocje, pośrednio również oczekiwania, ale wciąż miała wrażenie, że okropnie w tym zawodzi, jakby przez rok ułożyli własny język, którym teraz żadne z nich nie umiało już się porozumieć. Była zmęczona, tak bardzo zmęczona. Dlaczego ktoś inny nie mógł rozwiązać tego za nich? Dlaczego nie mogliby otrzymać decyzji, do której należałoby tylko się podporządkować? Momentalnie zatęskniła za surową podłogą swojej chaty, gdzie zeszłej nocy ułożyła się w embrionalnej pozycji i łkała po jego wyjściu, aż wreszcie Viggo zahaczył zębami o koc i ściągnął go z posłania, żeby naciągnąć materiał na wychłodzone ciało swojej niksy. Znów marzyła tylko o tym, żeby położyć się tam i przez chwilę udawać, że nie istnieje...
Ale chciała też jego. Chciała, żeby on jej chciał.
Żeby o nią zawalczył, żeby się o nią postarał. Żeby ją odzyskał.
Głupie, nierozsądne serce; może Henrik tak nie potrafił tego zrobić, obciążony własnymi doświadczeniami i strachem, więc na co jej te wszystkie oczekiwania? Chyba tylko po to, by podsyciły ból i wycisnęły z jej oczu więcej łez, które pociekły po policzkach w bezsilnym odbiciu jego wcześniejszego poruszenia. Naprawdę nie chciała na niego cedować swoich uczuć ani napierać na niego wymaganiami, tylko że, wycieńczona, nie umiała powstrzymać w sobie zmęczonego łkania, sfrustrowanego, gorzkiego, zagubionego i przekonanego o tym, że rozmowa i tak donikąd ich nie doprowadzi. Że tu nie czeka na nich szczęśliwe zakończenie. Jednocześnie targała nią nadzieja i nie umiała jej w sobie przytrzymać, pełna sprzeczności, rozpadająca się z wolna na jego oczach, mimo iż tak bardzo usiłowała trzymać się w ryzach.
- Żadna historia nie jest łatwa - zauważyła rozedrganym głosem, pociągając delikatnie za kosmyki włosów, iskierkami bólu próbując przywołać się do porządku i powstrzymać dalszy napływ łez do oczu, które wcale jej nie słuchały. - Ale to nie p-powód, żeby je odrzucać. Kiedy się kogoś… Kiedy ktoś jest ważny. Nie rezygnuje się z takiego kogoś tylko dlatego, że jest przeszłość j-jest bolesna. Ja tak nie umiem - znów lekko pokręciła głową. Może inni kierowali się wyłącznie swoją wygodą i ochroną własnych uczuć, może tak było wręcz lepiej, jednak Isla nie wyobrażała sobie, jak po usłyszeniu jego przeżyć miałaby stwierdzić, że od teraz nie chce mieć z nim do czynienia.
Tu nie musiałem udawać. A zatem zaczął dopiero tam? W Midgardzie operował półprawdą, to tam kryła się kołyska jego strachu zamknięta pod masywnym wiekiem drewnianej skrzyni? Henrik, Henry, kijanka, którą obserwowała nad brzegiem Silmajarvi, którą kochała i dla której postawiła swój świat na głowie. Mogła w to uwierzyć? Skryta w trzęsących się dłoniach twarz poczerwieniała pod wpływem przytrzymywanego w sobie szlochu, aż dłużej nie zdołała już go przytrzymać, a on wyrwał się z jej gardła głośno, lecz krótko. Żył tylko chwilę jak ćma strawiona przez płomienie, echo poniosło się po tafli jeziora i odbiegło od nich wraz z donośnym dźwiękiem, jaki z siebie wydała.
- Nigdy nie chodziło m-mi o Midgard - zaprzeczyła boleściwie. - Przyszłam tam, bo ty w nim byłeś. Chciałam go zobaczyć z tobą, nie przez to, że w ogóle istnieje. To mogło być wszędzie a-albo nigdzie, ważne, że z tobą - mocno zacisnęła powieki, czując drżenie, w jakie wpadła jej broda, jej skąpane w soli wargi. Widzisz już, dlaczego ich topiłam, moja żabko?, pobłażliwie wyszeptałaby Vaasa do jej ucha, a wtedy Isla zapłakałaby głośniej i odepchnęła od siebie marę matki, bo ból nie wypierał wszystkich pięknych chwil, które przy nim przeżyła. Napuchnięte płaczem oczy otworzyła dopiero wtedy, gdy wspomniał, że zabroniła mu siebie szukać; gdy podkreślił, że zaraz po jej wyjściu jego pochłonęło morze i pierwsze miejsce, które odwiedził, było jej domem; gdy łagodnie otarł łzy z jej policzka - i jak gdyby znów zamknęło ich zwierciadło, tym razem to ona oparła czoło o jego bark. Z desperacją, zabłąkana, niepewna, wciąż rozdarta… Ale walka, którą prowadziła z własnym sercem, była nierówna. Nie umiała go odrzucić. Nie umiała go odprawić. Nie umiała, nie umiała, nie umiała. Może znów ją oszuka. Może znów ją zrani. Może naprawdę nie będzie im dane szczęśliwe zakończenie. Tylko że Henrik prosił o szansę, prosił, bo mu zależało. Bo również nie potrafił postawić na nich krzyżyka. - Sp-p-róbować - potwierdziła nieporadnie, pociągając nosem i łkając w jego ciepłe ciało i poszukując echa serca bijącego w jego piersi, które zawsze ją koiło, kiedy do głosu dochodził w niej mętlik uczuć i myśli.
Henrik Vestergaard
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Czw 12 Wrz - 22:33
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Nawet jej śmiech brzmiał ciszej i mniej perliście niż wcześniej. Przypomniała mu się drwiąca propaganda Wyzwolonych — przechwalających się, że odpowiednio ustawioną niksę (w insynuacji zawsze kryła się przemoc) da się odrzeć z jej zwodniczego uroku, aż w jej miejscu zostanie tylko posłuszna kobieta (słuchając, zawsze myślał o selkie i o skórach i o matce). Jako fachowiec zawsze machał ręką na te nienawistne hasła, ale mimowolnie zaczął się zastanawiać, czy nie było w nich ziarna prawdy. Isla była blada i jej śmiech był cichy i może jej pieśń wciąż była piękna, ale jej oczy bywały dziś równie puste jak te matki i może bezpowrotnie odarł ją z czegoś własną chciwością. Jak ojciec, jak ojciec, jak ojciec.
Przez całe życie mówił ludziom to, co chcą usłyszeć — najpierw z przymusu, potem zawodowo. Mówił, aż zamiast słów pozostały tylko puste zgłoski. Powiedz, że mnie kochasz — wpadnięcie na taki rozkaz nie zajęło Beatrice zbyt długo, a próba oporu zajęła mu jeszcze krócej. Mógłby skupić się na tym, co Isla chciałaby usłyszeć, albo skupić się na swoim niewidomym oku i to zobaczyć, a potem uspokoić ją odpowiednimi słowami (rzecz jasna, nie tamtymi; tamten zbitek zgłosek z angielskiej przeszłości dawno stracił dla niego sens, choć nigdy nie powiedział ich po skandynawsku. Mówiła je tylko matka, pewnie dlatego, że ojciec jej kazał), ale to byłoby nieuczciwe. To byłoby jeśli nie kłamstwem, to manipulacją, bo Is była zagubiona i bezbronna, a on starał się uważać na każde słowo, byleby nie włożyć jej w usta własnej decyzji. Chciał przecież zostać, ale nie chciał, by pozwoliła mu na to ze względu na niego.
Smutno spuścił wzrok, nie wiedząc jak jej wytłumaczyć, że czasem udawanie bywa silniejsze od niego.
Teraz, na przykład, udawał spokój.
- Potrafisz chyba to zobaczyć. - przypomniał jej, wspominając tamtą bolesną rozmowę w sypialni. Podniósł nieśmiało wzrok. - Mówiłaś mi, że widziałaś, że w Midgardzie... i tu... było inaczej. - w złości i tamte słowa ukłuły, ale zapamiętał je. - Pewnie nie tylko przez skórę, pewnie zawsze uważam tam bardziej, przy innych galdrach i w mieście tak... głośnym; ale to już… coś? - zawiesił głos, niepewny jak opisać jej intuicję dla niej samej. Zanim nakryła go ze skórą, nie był nawet świadom jak mocno było po nim widać w Midgardzie zmianę nastawienia; zauważyła to pierwsza.
- Jestem dla ciebie ważny? - wyrwało mu się cicho, z niedowierzaniem, choć przecież gdyby nazwał jej wszystkie czyny, gdyby nawet zerknął obiektywnie na dzisiejsze spotkanie, to wiedziałby to od dawna. Ale nie nazywał, bo definicje kojarzyły mu się z ostatecznością i ciężarem i stresem i prościej było po prostu czuć i nie wiedział nawet, że chyba chciał to usłyszeć. Zamrugał, bo i jego oczy się zaszkliły. Jestem dla ciebie ważny nawet po tym wszystkim? - naciskałby dalej, ale powstrzymały go łzy płynące po policzkach Isli i wybąkał tylko - Ty dla mnie też. - uświadamiając sobie, że tak chyba było, bo martwił się o jej kolekcję muszli i o to, czy miała co jeść i o to, czy nikt jej tu nie napadnie i martwiłby się dalej nawet gdyby nie był tu już mile widziany; ale ona płakała bardziej, płakała nadal, a on był tak bardzo zmęczony i czuł w klatce piersiowej jakiś dziwny, tępy ból.
- Zobacz go ze mną. Jeszcze raz. - poprosił cicho. Teraz na moje zaproszenie, teraz będę przygotowany. Czuł słony zapach jej łez i pomyślał, że mogliby też zostać tutaj, że mógłby spalić mosty jeszcze raz — ale chciała prawdziwego jego, a on lubił swoją pracę i swoje miasto i swoje książki i swoje życie i może mogli je dzielić zamiast rezygnować. - W piątki będziemy wracać tutaj, przynajmniej póki trwa lato i podróże są łatwe— - zaproponował i urwał, myśląc gorzko, że może do zimy Isla zdąży uznać, że jednak nie znajdzie przy nim szczęścia. Przytulił ją mocno, tak jak ona przed chwilą jego i wplótł palce w jej włosy i przyciągnął ją bliżej do siebie. - Spróbujmy. - szepnął, powtarzając to po niej z niedowierzaniem. Drżała dalej, a on pamiętał, że jego ciało reagowało w ten sposób gdy nie chciał dotyku, więc przez chwilę trwał w bezruchu skołowany — ale Isla zdawała się przysunąć bliżej, więc gdy jej oddech się unormował, niepewnie przytknął wargi do jej czoła. - Nie bój się… - poprosił, bo nawet do ślepego dotarłoby, że chyba bała się jego.
Przez całe życie mówił ludziom to, co chcą usłyszeć — najpierw z przymusu, potem zawodowo. Mówił, aż zamiast słów pozostały tylko puste zgłoski. Powiedz, że mnie kochasz — wpadnięcie na taki rozkaz nie zajęło Beatrice zbyt długo, a próba oporu zajęła mu jeszcze krócej. Mógłby skupić się na tym, co Isla chciałaby usłyszeć, albo skupić się na swoim niewidomym oku i to zobaczyć, a potem uspokoić ją odpowiednimi słowami (rzecz jasna, nie tamtymi; tamten zbitek zgłosek z angielskiej przeszłości dawno stracił dla niego sens, choć nigdy nie powiedział ich po skandynawsku. Mówiła je tylko matka, pewnie dlatego, że ojciec jej kazał), ale to byłoby nieuczciwe. To byłoby jeśli nie kłamstwem, to manipulacją, bo Is była zagubiona i bezbronna, a on starał się uważać na każde słowo, byleby nie włożyć jej w usta własnej decyzji. Chciał przecież zostać, ale nie chciał, by pozwoliła mu na to ze względu na niego.
Smutno spuścił wzrok, nie wiedząc jak jej wytłumaczyć, że czasem udawanie bywa silniejsze od niego.
Teraz, na przykład, udawał spokój.
- Potrafisz chyba to zobaczyć. - przypomniał jej, wspominając tamtą bolesną rozmowę w sypialni. Podniósł nieśmiało wzrok. - Mówiłaś mi, że widziałaś, że w Midgardzie... i tu... było inaczej. - w złości i tamte słowa ukłuły, ale zapamiętał je. - Pewnie nie tylko przez skórę, pewnie zawsze uważam tam bardziej, przy innych galdrach i w mieście tak... głośnym; ale to już… coś? - zawiesił głos, niepewny jak opisać jej intuicję dla niej samej. Zanim nakryła go ze skórą, nie był nawet świadom jak mocno było po nim widać w Midgardzie zmianę nastawienia; zauważyła to pierwsza.
- Jestem dla ciebie ważny? - wyrwało mu się cicho, z niedowierzaniem, choć przecież gdyby nazwał jej wszystkie czyny, gdyby nawet zerknął obiektywnie na dzisiejsze spotkanie, to wiedziałby to od dawna. Ale nie nazywał, bo definicje kojarzyły mu się z ostatecznością i ciężarem i stresem i prościej było po prostu czuć i nie wiedział nawet, że chyba chciał to usłyszeć. Zamrugał, bo i jego oczy się zaszkliły. Jestem dla ciebie ważny nawet po tym wszystkim? - naciskałby dalej, ale powstrzymały go łzy płynące po policzkach Isli i wybąkał tylko - Ty dla mnie też. - uświadamiając sobie, że tak chyba było, bo martwił się o jej kolekcję muszli i o to, czy miała co jeść i o to, czy nikt jej tu nie napadnie i martwiłby się dalej nawet gdyby nie był tu już mile widziany; ale ona płakała bardziej, płakała nadal, a on był tak bardzo zmęczony i czuł w klatce piersiowej jakiś dziwny, tępy ból.
- Zobacz go ze mną. Jeszcze raz. - poprosił cicho. Teraz na moje zaproszenie, teraz będę przygotowany. Czuł słony zapach jej łez i pomyślał, że mogliby też zostać tutaj, że mógłby spalić mosty jeszcze raz — ale chciała prawdziwego jego, a on lubił swoją pracę i swoje miasto i swoje książki i swoje życie i może mogli je dzielić zamiast rezygnować. - W piątki będziemy wracać tutaj, przynajmniej póki trwa lato i podróże są łatwe— - zaproponował i urwał, myśląc gorzko, że może do zimy Isla zdąży uznać, że jednak nie znajdzie przy nim szczęścia. Przytulił ją mocno, tak jak ona przed chwilą jego i wplótł palce w jej włosy i przyciągnął ją bliżej do siebie. - Spróbujmy. - szepnął, powtarzając to po niej z niedowierzaniem. Drżała dalej, a on pamiętał, że jego ciało reagowało w ten sposób gdy nie chciał dotyku, więc przez chwilę trwał w bezruchu skołowany — ale Isla zdawała się przysunąć bliżej, więc gdy jej oddech się unormował, niepewnie przytknął wargi do jej czoła. - Nie bój się… - poprosił, bo nawet do ślepego dotarłoby, że chyba bała się jego.
Isla Löve
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Czw 12 Wrz - 23:45
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Henrik nigdy nie był dla niej przypadkowym wyborem. W baśniach czasem bywało tak, że otoczona bezpiecznym kloszem dziewczyna traciła głowę dla pierwszego mężczyzny, który pojawiał się na horyzoncie, ale jemu nie przypadła taka rola. Z początku był jednym z wielu, człowiekiem, który urzekł ją swoją aparycją i dziwnym zachowaniem, na tle innych wędrowców zupełnie niestandardowym, ale wraz z biegiem czasu miłość sama zapłonęła w jej sercu i podjęła za nią decyzję. Nie bez powodu porzuciła dla niego bliski sercu dom i zamieniła ukochany las na odlaną z betonu puszczę blokowisk i przysadzistych kamieniczek, i dopiero docierało do niej, że on chyba… nie mógł w to uwierzyć. Przeszłe doświadczenia pozostawiły go tak zakrzywionym, że nie przyjmował do wiadomości czegoś tak prostego, jak absolutna, ufna potrzeba bliskości, nieobarczona samolubnością i napastliwymi oczekiwaniami ani nawet jakimś odgórnie ustalonym scenariuszem. Obojgu im czegoś brakowało, oboje byli niepełni, naiwni na własne sposoby, zarówno ostrożni i nieostrożni, gwałtowni i roztropni.
Miał jednak rację w tym, że była w stanie dostrzec w nim sygnały zmiany. Nie zdawała sobie z tego sprawy tak dosadnie, ale od początku widziała różnice pomiędzy Henrikiem znad jeziora a Henrikiem z Midgardu, po prostu półświadomie je ignorowała, niesiona na fali natchnionej miłości, którą wyczuła na Midsommar. Zapewne wiedziała, że gdyby zaczęła się nad tym wszystkim zastanawiać, prędzej czy później natrafiłaby na odpowiedź, której nie chciała poznać. Tak, tak właśnie było.
- Chyba zabroniłam sobie w-wtedy to widzieć - dotarło do niej, wypowiedziała te słowa szeptem ciążącym na gardle, poharatanym szlochem pragnącym wydostać się z niej na powierzchnię i zatańczyć z wiatrem Silmajarvi. - Myśleć o tym nawet. I dlatego udawałam, że… że nic się nie zmieniło, przed sobą, tobą, p-przed wszystkim. Ale widziałam. Widziałam. Bo wcześniej, j-ja… widziałam cię prawdziwego - pojęła, oszołomiona własnym odkryciem. Zrozumienie nadchodziło gwałtowną falą, oczyszczającą i tak niebywale potrzebną, że jej oczy pod wpływem doznania zapłonęły wyraźną ulgą. Wreszcie dotarła do prawdy, której nie sposób było się wyrzec. Czystej i czekającej na odkrycie, na to, aż Isla będzie gotowa ją przyjąć. Pociągnąwszy nosem, przyjrzała się jego twarzy, jak gdyby znów zobaczyła go po raz pierwszy, w nowym świetle, jakiego dotychczas jej brakowało, by poskładać jego słowa w całość. Gdyby nie zwrócił jej uwagi na to, że rzeczywiście sama rozpracowała jego różnice, do tej pory tkwiłaby w przekonaniu, że przegapiła wszystkie oznaki, bo łatwo było zapomnieć o tym, że w złości wypowiedziała do niego te słowa, obarczając winą jego i jednocześnie uniewinniając wpływ Midgardu. Okazało się po prostu, że wina rozłożyła się na dwie pary ramion, ludzkie i barki miasta, pół na pół; a kiedy Isla wpuściła do piersi następny oddech, tym razem powietrze nie zakłuło jej płuc, nie rozpaliło tkanek. Panika powoli ustępowała.
- Głuptas! - zganiła go z jękiem, bo przez moment myślała, że żartuje, a niestety - nie robił tego. Nie dotarł samodzielnie do tego wniosku, żył w przykrej nieświadomości, nagle zdumiony oczywistością i prostotą kryjącą się w jej emocjach, niemalże baśniową i określoną jasnymi ramami. - Obok mamy i Viggo… najważniejszy. Nie wiedziałeś? - na jej twarzy odcisnęło się piętno smutku, bo sądziła, że w czasie ostatniego roku dała mu niejeden dowód trwałości i intensywności swojego przywiązania. Chowańca nie kochała jednak w ten sam sposób, miłości córki do matki - matki, której z dnia na dzień zabrakło w fińskim pejzażu - również nie dało się do tego porównać. W ten sposób można było kochać wyłącznie mężczyznę. Swojego wybranka, człowieka przyrzeczonego przez los, nawet jeśli miałby być to związek nieszczęśliwy i skazany na porażkę. Lecz ona też była dla niego ważna. Wyziębione zmęczeniem ciało rozgrzało się pod wpływem tego wyznania, a z piersi uleciał kolejny oddech niosący ulgę. Wierzyła mu w to.
Wierzyła i płakała i oddychała i kruszała i budowała się na nowo.
Cegła po cegle, tkanka po tkance, uderzenie serca po uderzeniu. Przedziwna błogość rozlała się po jej kończynach, a w głowie wreszcie zapanowała cisza, jakby jego słowa odebrały skłębiony tam wcześniej chaos. Wszystko w niej umilkło, może z wyjątkiem łez, które wciąż ciekły po policzkach, jednak tym razem z innego powodu: bo rozpacz powoli przemieniała się w spokój, nadzieję i wytchnienie, jakkolwiek na dnie świadomości wciąż się ich obawiała. Grunt pod ich nogami nie był stabilny; oboje potrzebowali przecież czasu, by wyleczyć rany i ponownie sobie zaufać, tym razem szczerze.
Otoczona jego ramionami chłonęła dźwięk płynący z jego piersi i lekko kiwała głową, ocierając się czołem o jego ciepłą skórę. Już nie odmowa, ale zgoda, zgoda na wszystko, co mówił. Była wdzięczna za szlak, który im wytyczał; za plan, który zdawał się przyjemny. Henrik uwzględniał w nim jej chatynkę, a więc łączył przeszłość z przyszłością, stare z nowym, baśń z cywilizacją i w ten sposób hołdował korzeniom, z których wyrosła. Pozostawiał otwarte wrota, na wypadek gdyby zapragnęła się z tego wszystkiego wycofać. Owiała jego pierś ciepłym, długim wydechem i delikatnie odchyliła głowę, żeby na niego spojrzeć, pociągając przy tym nosem w raczej nieatrakcyjny, choć może trochę uroczy sposób.
- Nie boję się ciebie - odpowiedziała cicho. - A ty nie bój się mnie. Nigdy nie zrobię ci krzywdy - szloch ukoił się na tyle, by przestała szczękać zębami, wypowiadając każde słowo powoli, z jeszcze wciąż niepewną czułością. Ale czułością skłonną uwierzyć, że tym razem będzie między nimi inaczej. - Dobrze - przytaknęła na głos jego propozycji, tej przyszłości. - Ale dziś zostańmy tutaj. Jesteś zmęczony, ja też jestem. Silmajarvi się nami zajmie - znów skryła głowę w zagłębieniu jego szyi. Mając go tak blisko i wiedząc już, co ich czeka, co zamierzali, zdołała wreszcie uspokoić ciało. - Zjemy łososia i wypijemy herbatę - z każdym słowem jej głos brzmiał ciszej, niemal sennie, choć wciąż była temu daleka, przecież emocje jeszcze nie ostygły. Potrzebowały czasu, by trafić na właściwe miejsce i napełnić ją prawdziwą harmonią. - I powiesz Viggo o tym, że wrócimy do Midgardu - Henrik mógł poczuć lisi uśmiech rozkwitający przy jego skórze, zanim niksa wyprostowała plecy i nachyliła się do jego ust, nagle napierając na niego całym ciałem - tak, by oboje wpadli do wody, dopiero tam łącząc ich wargi w pocałunku. Pocałunku, o którym sądziła, że nigdy już się nie wydarzy. Pocałunku przypieczętowującym ich nową… przyszłość.
Henrik i Isla z tematu
Miał jednak rację w tym, że była w stanie dostrzec w nim sygnały zmiany. Nie zdawała sobie z tego sprawy tak dosadnie, ale od początku widziała różnice pomiędzy Henrikiem znad jeziora a Henrikiem z Midgardu, po prostu półświadomie je ignorowała, niesiona na fali natchnionej miłości, którą wyczuła na Midsommar. Zapewne wiedziała, że gdyby zaczęła się nad tym wszystkim zastanawiać, prędzej czy później natrafiłaby na odpowiedź, której nie chciała poznać. Tak, tak właśnie było.
- Chyba zabroniłam sobie w-wtedy to widzieć - dotarło do niej, wypowiedziała te słowa szeptem ciążącym na gardle, poharatanym szlochem pragnącym wydostać się z niej na powierzchnię i zatańczyć z wiatrem Silmajarvi. - Myśleć o tym nawet. I dlatego udawałam, że… że nic się nie zmieniło, przed sobą, tobą, p-przed wszystkim. Ale widziałam. Widziałam. Bo wcześniej, j-ja… widziałam cię prawdziwego - pojęła, oszołomiona własnym odkryciem. Zrozumienie nadchodziło gwałtowną falą, oczyszczającą i tak niebywale potrzebną, że jej oczy pod wpływem doznania zapłonęły wyraźną ulgą. Wreszcie dotarła do prawdy, której nie sposób było się wyrzec. Czystej i czekającej na odkrycie, na to, aż Isla będzie gotowa ją przyjąć. Pociągnąwszy nosem, przyjrzała się jego twarzy, jak gdyby znów zobaczyła go po raz pierwszy, w nowym świetle, jakiego dotychczas jej brakowało, by poskładać jego słowa w całość. Gdyby nie zwrócił jej uwagi na to, że rzeczywiście sama rozpracowała jego różnice, do tej pory tkwiłaby w przekonaniu, że przegapiła wszystkie oznaki, bo łatwo było zapomnieć o tym, że w złości wypowiedziała do niego te słowa, obarczając winą jego i jednocześnie uniewinniając wpływ Midgardu. Okazało się po prostu, że wina rozłożyła się na dwie pary ramion, ludzkie i barki miasta, pół na pół; a kiedy Isla wpuściła do piersi następny oddech, tym razem powietrze nie zakłuło jej płuc, nie rozpaliło tkanek. Panika powoli ustępowała.
- Głuptas! - zganiła go z jękiem, bo przez moment myślała, że żartuje, a niestety - nie robił tego. Nie dotarł samodzielnie do tego wniosku, żył w przykrej nieświadomości, nagle zdumiony oczywistością i prostotą kryjącą się w jej emocjach, niemalże baśniową i określoną jasnymi ramami. - Obok mamy i Viggo… najważniejszy. Nie wiedziałeś? - na jej twarzy odcisnęło się piętno smutku, bo sądziła, że w czasie ostatniego roku dała mu niejeden dowód trwałości i intensywności swojego przywiązania. Chowańca nie kochała jednak w ten sam sposób, miłości córki do matki - matki, której z dnia na dzień zabrakło w fińskim pejzażu - również nie dało się do tego porównać. W ten sposób można było kochać wyłącznie mężczyznę. Swojego wybranka, człowieka przyrzeczonego przez los, nawet jeśli miałby być to związek nieszczęśliwy i skazany na porażkę. Lecz ona też była dla niego ważna. Wyziębione zmęczeniem ciało rozgrzało się pod wpływem tego wyznania, a z piersi uleciał kolejny oddech niosący ulgę. Wierzyła mu w to.
Wierzyła i płakała i oddychała i kruszała i budowała się na nowo.
Cegła po cegle, tkanka po tkance, uderzenie serca po uderzeniu. Przedziwna błogość rozlała się po jej kończynach, a w głowie wreszcie zapanowała cisza, jakby jego słowa odebrały skłębiony tam wcześniej chaos. Wszystko w niej umilkło, może z wyjątkiem łez, które wciąż ciekły po policzkach, jednak tym razem z innego powodu: bo rozpacz powoli przemieniała się w spokój, nadzieję i wytchnienie, jakkolwiek na dnie świadomości wciąż się ich obawiała. Grunt pod ich nogami nie był stabilny; oboje potrzebowali przecież czasu, by wyleczyć rany i ponownie sobie zaufać, tym razem szczerze.
Otoczona jego ramionami chłonęła dźwięk płynący z jego piersi i lekko kiwała głową, ocierając się czołem o jego ciepłą skórę. Już nie odmowa, ale zgoda, zgoda na wszystko, co mówił. Była wdzięczna za szlak, który im wytyczał; za plan, który zdawał się przyjemny. Henrik uwzględniał w nim jej chatynkę, a więc łączył przeszłość z przyszłością, stare z nowym, baśń z cywilizacją i w ten sposób hołdował korzeniom, z których wyrosła. Pozostawiał otwarte wrota, na wypadek gdyby zapragnęła się z tego wszystkiego wycofać. Owiała jego pierś ciepłym, długim wydechem i delikatnie odchyliła głowę, żeby na niego spojrzeć, pociągając przy tym nosem w raczej nieatrakcyjny, choć może trochę uroczy sposób.
- Nie boję się ciebie - odpowiedziała cicho. - A ty nie bój się mnie. Nigdy nie zrobię ci krzywdy - szloch ukoił się na tyle, by przestała szczękać zębami, wypowiadając każde słowo powoli, z jeszcze wciąż niepewną czułością. Ale czułością skłonną uwierzyć, że tym razem będzie między nimi inaczej. - Dobrze - przytaknęła na głos jego propozycji, tej przyszłości. - Ale dziś zostańmy tutaj. Jesteś zmęczony, ja też jestem. Silmajarvi się nami zajmie - znów skryła głowę w zagłębieniu jego szyi. Mając go tak blisko i wiedząc już, co ich czeka, co zamierzali, zdołała wreszcie uspokoić ciało. - Zjemy łososia i wypijemy herbatę - z każdym słowem jej głos brzmiał ciszej, niemal sennie, choć wciąż była temu daleka, przecież emocje jeszcze nie ostygły. Potrzebowały czasu, by trafić na właściwe miejsce i napełnić ją prawdziwą harmonią. - I powiesz Viggo o tym, że wrócimy do Midgardu - Henrik mógł poczuć lisi uśmiech rozkwitający przy jego skórze, zanim niksa wyprostowała plecy i nachyliła się do jego ust, nagle napierając na niego całym ciałem - tak, by oboje wpadli do wody, dopiero tam łącząc ich wargi w pocałunku. Pocałunku, o którym sądziła, że nigdy już się nie wydarzy. Pocałunku przypieczętowującym ich nową… przyszłość.
Henrik i Isla z tematu
Strona 2 z 2 • 1, 2