:: Skandynawia :: Skandynawia :: Finlandia
Strona 1 z 2 • 1, 2
Jezioro Silmäjärvi, Inari
3 posters
Mistrz Gry
Jezioro Silmäjärvi, Inari Nie 2 Sty - 22:05
Jezioro Silmäjärvi
Jezioro to, rozlewające swoje brzegi pośród dzikiej scenerii obszaru Vätsäri na północy kraju, należy do jednych z trudniej dostępnych elementów tutejszej przyrody – otoczone wzgórzami porosłymi gęstym lasem sosnowym oraz rozmiękłymi torfowiskami, pozbawione jest wyraźnie przetartego szlaku prowadzącego ku jego kamienistym nabrzeżom. Tym, którym uda się jednak odnaleźć w gęstwinie nieoczywistą, łatwą do przeoczenia bądź zgubienia ścieżkę, miejsce to oferuje malowniczy widok na rozpościerające się na horyzoncie wyniosłości oraz chwilę błogiego wytchnienia w nieudomowionym sercu pięknej, choć surowej, fińskiej przyrody. Jedyną oznaką ingerencji w tutejszy krajobraz są niewielkie tabliczki rozmieszczone wokół jeziora, przestrzegające przed kąpielami i informujące, drukiem widocznym jedynie dla galdrów, że zbiornik jest zasiedlony przez storsjöodjureta objętego ścisłą obserwacją przez Ośrodek Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych.
Henrik Vestergaard
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Wto 20 Sie - 21:21
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
19.07.2001, środek nocy
Nie wrócił do zamkniętego na cztery spusty domu w Midgardzie odkąd wybiegł z niego z torbą podróżną z foczą skórą. Morze wzywało go do siebie, natrętnie i kojąco na raz, a gdy wreszcie stanął na mokrym piasku, czuł się jak narkomani, których przyjmował czasem za państwowe pieniądze. Dwa lata. Wytrzymał bez przemian dwa lata, ale w pośpiechu rozbierał się na odludnej plaży na wybrzeżu Norwegii i niecierpliwie rzucał zaklęcia maskujące i zabezpieczające na pedantycznie (z początku, potem przypomniał sobie, że to cecha charakterystyczna selkie i niechętnie zburzył ład złożonej koszuli, dla niepoznaki) złożone ubrania — choć jakaś część umysłu przypominała mu, że nie musiał tego robić, bo nie musiał wracać. Czy tak czuła się matka, gdy uciekła od ojca, ani razu nie oglądając się za sobą? Czy morze obiecało jej wolność i zapomnienie? Tego teraz potrzebował, zapomnienia. Narzucając na nagie ramiona foczą skórę chciał zostawić za sobą człowieczeństwo, chciał wreszcie zostawić za sobą strach, chciał żeby fale zagłuszyły wszystkie emocje. Na początku lipca pacjent zwierzył mu się z tego, że czasem marzy o pozostaniu w skórze kajmana na stałe — wtedy Henrik Vestergaard się tym zaniepokoił, ale Henry Lancaster całkowicie go dzisiaj rozumiał. Nie wiedział jeszcze jak długo pozostanie foką, bo już w młodości próbował pozostać w głębinach na stałe i tęsknota za ludzkim życiem zawsze okazywała się silniejsza (najwyraźniej nie był normalnym człowiekiem, ale focze geny też miał rozwodnione — myślał potem z goryczą), ale wiedział, że nie chce prędko wracać.
I nie wracał. Najpierw oszołomiły go głębiny, jak zwykle. Tęsknił, przeraźliwie tęsknił wyrzekając się tej strony własnej natury i szukając substytutu podobnych wrażeń w nagich kąpielach nad fińskim jeziorem (dlaczego w pierwszej minucie w morskich głębinach pomyślał o fińskim jeziorze?) i chciał to teraz nadrobić. Spać, polować na ryby, nie myśleć, nie myśleć, nie myśleć. Lodowata woda i fale wypłukają Islę z jego myśli, wyciszą strach i albo pozostanie tu na zawsze albo wyjdzie wreszcie na brzeg z jakimś klarownym planem działania.
Problem w tym, że tak się nie stało. Przez pierwszy dzień albo dwa faktycznie było dobrze, ale nie potrafił zatracić się w zwierzęcej naturze i wspomnienia z ostatniej kłótni co jakiś czas powracały. Powracały też inne, nieproszone skojarzenia. Śmieszne wodorosty, które tak by się jej spodobały. Zwycięska bitwa z mewą o rybę, którą chciałby się komuś pochwalić. Próba drzemki w głębinach, zakłócona wspomnieniem jej łez. I wreszcie — gdy odpoczywał na płyciźnie, uparcie nie szukając nawet takich widoków ani żadnych muszli w ogóle — przyniesiona przez fale ogromna spiralna muszla z fioletowymi cętkami, która byłaby prawdziwą perłą jej kolekcji. Zanim się zorientował, przyciskał znalezisko do ludzkiego torsu, a dłonie znów drżały mu ze stresu. Czuł się źle, czuł dziwny ciężar w sercu, choć do umysłu uparcie nie dopuszczał jeszcze pełni własnej winy ani ciężaru jej kłótni. Niechętnie odnalazł własne ubrania, ale tym razem nie rozglądał się na pustej plaży paranoicznie w poszukiwaniu rybaków, a siedział w mokrej koszuli, z mokrą skórą, nieobecnie obracając w dłoniach muszlę. Nie potrafił ubrać tej potrzeby w myśli — w foczej skórze więcej czuł niż myślał — ale czuł niechęć na myśl o powrocie do pustego domu i przygnębiającą świadomość, że musi powrócić nad fińskie jezioro. Muszę dać jej muszlę — myślał jako foka. Muszę oszacować straty i upewnić się, komu o tym powiedziała — myślał Henry Lancaster.
Henrik Vestergaard próbował nie myśleć. O ile Henrik Vestergaard kiedykolwiek istniał, bo atak paniki we własnej sypialni dobitnie udowodnił mu, że nie; że nie mógł zostawić za sobą ani foczej skóry ani niczego innego.
Dzień polarny i doby spędzone w głębinach zmąciły jego poczucie czasu i nie był pewien, o której godzinie znalazł się w Finlandii i dotarł do chatki Isli. Przemoczony i wyczerpany, bo choć jako foka czuł się dobrze, to jako człowiek musiał odespać przemianę i najeść się czymś innym niż surową rybą. Trwała ulewa, pierwsza od dawna podczas tego długiego lata, ale nie zważał na deszcz — nie wysuszył nawet magią ubrań po tym, jak wyszedł z morza. W dłoniach wciąż trzymał foczą skórę, choć mniej panicznie niż wtedy, gdy nie był sam.
Zapukał, ale nie poczekał aż ktokolwiek mu odpowie. Otworzył drzwi bez pytania, jak zawsze, jakby nadal czuł się tu mile widziany.
- Is...? Isla? - rozejrzał się, w pierwszej chwili prawie nie poznając jej sylwetki skulonej wśród kocy. Wydawała mu się drobniejsza niż zapamiętał. - To ja. - dodał, bo była obrócona do niego plecami. Głos miał ochrypły od wędrówki i od morskiej wody, chyba nie pił nic odkąd wyszedł na plażę. Odchrzaknął i dodał. - Henrik. - a potem, drżącym głosem. - Henry.
Isla Löve
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Sro 21 Sie - 10:22
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Kwiaty chciały spić z niej słone łzy, ale zawodziły. Żaby swoimi koncertami powinny zagłuszyć pulsującą torturę serca, ale zawodziły. Miękki mech pod stopami miał przywrócić uśmiech na jej twarzy, ale zawodził. Fińskie duchy zawsze były wystarczającym wsparciem, towarzystwem, opoką, ale tym razem - zawodziły. Wszystko wokół niej zawodziło. Nawet własne ciało - gdy dłonie zaczynały samoistnie drżeć albo broda wpadała w delikatny rezonans zapowiadający nadchodzącą spiralę nowych łez. Próbowała nie myśleć, zatapiając się w obowiązkach: pieleniu zaniedbanych grządek w warzywnej części ogródka, przycinaniu zeschłych liści krzewów, które zgromadziła przy chatce, zbieraniu grzybów i ziół, doglądaniu drzew w lasach i upewnianiu się, że nie chorowały jak brzoskwinia w midgardzkim arboretum. A potem, z ramionami ubrudzonymi ziemią, pobladłą twarzą i smugami purpury pod oczami, zamieniała się w nurogęś na tafli jeziora i dryfowała donikąd. Słońce muskało pióra, tak jakby próbowało wypalić z niej krzywdę i samotność - ale one wciąż tam tkwiły, wbite głęboko w jej serce jak ostrze noża, którego Henrik nie zdążył wyszarpnąć.
Z trudem dochodziła do niej myśl, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Że oszukiwał ją przez cały ten czas i widział w niej podłą kreaturę, której nie można ufać, a na koniec odepchnął ją od siebie i przeciął metaforyczną wstążkę, która związała ich ze sobą na Midsommar. Okazał się zupełnie inny, niż myślała. Okazał się oszustem. A rzeczy, o których jej mówił? Johann, czaszki, zauroczenie, tajemnice, które przed nią ukrywał i których nie wyjaśnił? To wciąż nie chciało wydostać się z jej głowy, pytania mnożyły się i nakładały jedno na drugie, aż w jej skroniach odzywał się tępo pulsujący ból, opatrzony wspomnieniem jego bladej i złowrogiej twarzy, pięknej i strasznej zarazem. Jak mogłeś?
Viggo nie odstępował jej w tym czasie na krok; skulony przy jej piersi na posłaniu pokrytym kocami, przesiadujący w jej włosach, kiedy leżała na brzegu jeziora i tępo wpatrywała się w niebo zapuchniętymi oczyma, pływający obok nurogęsi bez celu niesionej przez nurt wody. Znosił do chatki co ładniejsze gałązki, a Isla robiła z nich dekorację w wyszczerbionym wazoniku, ignorując wspomnienia napastliwie nawracające do głowy o tym, że to samo robiła z kwiatami w domu Henrika. Każdy skrawek jej skóry nosił fantomowy dotyk jego dłoni, więc szorowała się w jeziorze, ale to nie pomagało, nie pomagało, nie pomagało. Wciąż czuła go obok. Czuła go na sobie, w sobie, jak chorobę, gorączkę, na którą nie znała lekarstwa. Oszukał cię, więc przestań o nim myśleć, tylko że nie umiała.
Tej nocy położyła się wcześniej, wyczerpana smutkiem, bezcelowością i samotnością swoich dni. Sen przychodził jak wyczekiwany ratunek, odcinał ją od upływu czasu i pchał ją w przyszłość, w której już nic na nią nie czekało: ani matka, ani Henrik. Viggo znów zwinął się w kulkę w zagłębieniu jej szyi, a ona bezmyślnie gładziła jego sierść, podczas gdy na języku rozlewała się gorycz; w ten sam sposób gładziła jego ramię, kiedy kładł się obok niej na kanapie i przyciągał ją do siebie delikatnie, karmiąc ją swoim ciepłem i bliskością. Na bogów, już wtedy ją okłamywał, myślał o niej tak podle… Zacisnęła powieki, wciskając twarz w wypełnioną pierzem poduszkę, modląc się, by materiał pochłonął cichy dźwięk jej łkania, by ten nie obudził Viggo - ale chowaniec wiedział. Wyczuwał jej ból, na który nie mógł nic poradzić, licząc, że upływ czasu wreszcie pozwoli jej ranom się zagoić. Pozwoliłby? Nie wiedziała, mogła jedynie mieć nadzieję, że prędzej czy później tak właśnie się stanie. Że Henrik w końcu zblednie w jej pamięci, skruszeje, zaniknie, a jego kłamstwo i niechęć okażą się zakopanym głęboko wspomnieniem, do którego nigdy więcej nie wróci.
A jednak zdrowienie rozpadło się w dźwięku pukania do drzwi i ich prędkiego otworzenia, które wyrwało ją z bezpiecznego snu. Znajomy głos. Nieśmiały, niepewny, ostrożny, nie wiedzący, na ile może sobie pozwolić. Ledwie szept dawnej czułości, chwytający ją za serce w niepoprawnym odruchu (to on, wrócił po mnie!), zanim zamglony wypoczynkiem rozum zdążyłby pojąć, co się dzieje. Pierwszy zareagował Viggo: momentalnie rozjuszony najściem, zerwał się z drewnianego łóżka i skoczył do Henrika z obnażonymi zębami, wgryzając się w jego kostkę tak boleśnie, jak tylko zdołał, wściekle karząc go za to, że ośmielił się tu pokazać, że znów chciał zniszczyć kruchy spokój, który Isla budowała wokół siebie przez cały tydzień. Jak mógł?! Czy on nie miał serca?! Ząbki poszukiwały krwi i zadośćuczynienia w czasie gdy za plecami norki Isla nagle gwałtownie poruszyła się na posłaniu i usiadła w gnieździe z kocy, z niedowierzaniem wpatrując się w intruza, który wszedł do jej domu.
To nie był sen. Chowaniec nigdy nie wpadał w taką furię w jej snach.
- Czego tu szukasz? - wypaliła z poczuciem niesprawiedliwości budzącym się do życia w jej żyłach. Wilgotne ubranie kleiło się do jego ciała, skóra była jeszcze bledsza niż w dniu, gdy widziała go po raz ostatni, a w dłoniach trzymał ten sam materiał, którego tak zajadle przed nią bronił. Zmizerniał wyraźnie, a głupi odruch serca ukłuł ją niechcianym współczuciem. - Mówiłam ci, że kiedy zbrzydnie ci samotność, masz mnie nie szukać. Mówiłam przecież! - przypomniała desperacko, jednocześnie wewnętrznie rozpadająca się na kruche kawałki. Praca ostatnich dni nad tym, żeby jakoś funkcjonować (choć nie mogła jeść ani na niczym się skupić) momentalnie osunęła się na niestabilnych fundamentach i Isla poczuła, jak coś znów zaciska się w jej piersi, przeszkadzając w oddychaniu. Powoli, niczym zagrożone zwierzę, wstała z łóżka, ale nie zbliżyła się do niego ani nie odwołała Viggo, choć widziała, co się dzieje. Może na to zasłużył. - Jaki “Henry”? - powtórzyła po nim podejrzliwie, imię brzmiało obco, ale nie było błędem, nie przesłyszała się: wyraźnie tak powiedział. Zszarzała, stara koszula nocna matki wisiała na niej jak na strachu na wróble (kształty Vaasy były pełniejsze, jej sylwetka wyższa, a Isla w ostatnim czasie nie dojadała, bo jedzenie smakowało jak popiół), włosy wciąż były wilgotne, noszące ślady niedawnego pływania w jeziorze. Bogowie, jak to bolało... Jak bolało ją patrzenie na niego w wątłym świetle wpadającym do środka chatki przez uchylone drzwi i niedokładnie przysłonięte okna. Jak bolało echo jego kąśliwych, jadowitych słów wypowiedzianych tamtego dnia pod zakazanym kloszem sypialni. Jak bolał powidok jego wzroku, z którego dziś nie widziała w nim już ani śladu. Jak bolało złamane serce, które znów zaczęło krzyczeć w jej piersi. Dlaczego rozdrapywał tę ranę? To kolejny podstęp? Przyszedł ją oszukać, licząc na jej naiwność?
Z trudem dochodziła do niej myśl, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Że oszukiwał ją przez cały ten czas i widział w niej podłą kreaturę, której nie można ufać, a na koniec odepchnął ją od siebie i przeciął metaforyczną wstążkę, która związała ich ze sobą na Midsommar. Okazał się zupełnie inny, niż myślała. Okazał się oszustem. A rzeczy, o których jej mówił? Johann, czaszki, zauroczenie, tajemnice, które przed nią ukrywał i których nie wyjaśnił? To wciąż nie chciało wydostać się z jej głowy, pytania mnożyły się i nakładały jedno na drugie, aż w jej skroniach odzywał się tępo pulsujący ból, opatrzony wspomnieniem jego bladej i złowrogiej twarzy, pięknej i strasznej zarazem. Jak mogłeś?
Viggo nie odstępował jej w tym czasie na krok; skulony przy jej piersi na posłaniu pokrytym kocami, przesiadujący w jej włosach, kiedy leżała na brzegu jeziora i tępo wpatrywała się w niebo zapuchniętymi oczyma, pływający obok nurogęsi bez celu niesionej przez nurt wody. Znosił do chatki co ładniejsze gałązki, a Isla robiła z nich dekorację w wyszczerbionym wazoniku, ignorując wspomnienia napastliwie nawracające do głowy o tym, że to samo robiła z kwiatami w domu Henrika. Każdy skrawek jej skóry nosił fantomowy dotyk jego dłoni, więc szorowała się w jeziorze, ale to nie pomagało, nie pomagało, nie pomagało. Wciąż czuła go obok. Czuła go na sobie, w sobie, jak chorobę, gorączkę, na którą nie znała lekarstwa. Oszukał cię, więc przestań o nim myśleć, tylko że nie umiała.
Tej nocy położyła się wcześniej, wyczerpana smutkiem, bezcelowością i samotnością swoich dni. Sen przychodził jak wyczekiwany ratunek, odcinał ją od upływu czasu i pchał ją w przyszłość, w której już nic na nią nie czekało: ani matka, ani Henrik. Viggo znów zwinął się w kulkę w zagłębieniu jej szyi, a ona bezmyślnie gładziła jego sierść, podczas gdy na języku rozlewała się gorycz; w ten sam sposób gładziła jego ramię, kiedy kładł się obok niej na kanapie i przyciągał ją do siebie delikatnie, karmiąc ją swoim ciepłem i bliskością. Na bogów, już wtedy ją okłamywał, myślał o niej tak podle… Zacisnęła powieki, wciskając twarz w wypełnioną pierzem poduszkę, modląc się, by materiał pochłonął cichy dźwięk jej łkania, by ten nie obudził Viggo - ale chowaniec wiedział. Wyczuwał jej ból, na który nie mógł nic poradzić, licząc, że upływ czasu wreszcie pozwoli jej ranom się zagoić. Pozwoliłby? Nie wiedziała, mogła jedynie mieć nadzieję, że prędzej czy później tak właśnie się stanie. Że Henrik w końcu zblednie w jej pamięci, skruszeje, zaniknie, a jego kłamstwo i niechęć okażą się zakopanym głęboko wspomnieniem, do którego nigdy więcej nie wróci.
A jednak zdrowienie rozpadło się w dźwięku pukania do drzwi i ich prędkiego otworzenia, które wyrwało ją z bezpiecznego snu. Znajomy głos. Nieśmiały, niepewny, ostrożny, nie wiedzący, na ile może sobie pozwolić. Ledwie szept dawnej czułości, chwytający ją za serce w niepoprawnym odruchu (to on, wrócił po mnie!), zanim zamglony wypoczynkiem rozum zdążyłby pojąć, co się dzieje. Pierwszy zareagował Viggo: momentalnie rozjuszony najściem, zerwał się z drewnianego łóżka i skoczył do Henrika z obnażonymi zębami, wgryzając się w jego kostkę tak boleśnie, jak tylko zdołał, wściekle karząc go za to, że ośmielił się tu pokazać, że znów chciał zniszczyć kruchy spokój, który Isla budowała wokół siebie przez cały tydzień. Jak mógł?! Czy on nie miał serca?! Ząbki poszukiwały krwi i zadośćuczynienia w czasie gdy za plecami norki Isla nagle gwałtownie poruszyła się na posłaniu i usiadła w gnieździe z kocy, z niedowierzaniem wpatrując się w intruza, który wszedł do jej domu.
To nie był sen. Chowaniec nigdy nie wpadał w taką furię w jej snach.
- Czego tu szukasz? - wypaliła z poczuciem niesprawiedliwości budzącym się do życia w jej żyłach. Wilgotne ubranie kleiło się do jego ciała, skóra była jeszcze bledsza niż w dniu, gdy widziała go po raz ostatni, a w dłoniach trzymał ten sam materiał, którego tak zajadle przed nią bronił. Zmizerniał wyraźnie, a głupi odruch serca ukłuł ją niechcianym współczuciem. - Mówiłam ci, że kiedy zbrzydnie ci samotność, masz mnie nie szukać. Mówiłam przecież! - przypomniała desperacko, jednocześnie wewnętrznie rozpadająca się na kruche kawałki. Praca ostatnich dni nad tym, żeby jakoś funkcjonować (choć nie mogła jeść ani na niczym się skupić) momentalnie osunęła się na niestabilnych fundamentach i Isla poczuła, jak coś znów zaciska się w jej piersi, przeszkadzając w oddychaniu. Powoli, niczym zagrożone zwierzę, wstała z łóżka, ale nie zbliżyła się do niego ani nie odwołała Viggo, choć widziała, co się dzieje. Może na to zasłużył. - Jaki “Henry”? - powtórzyła po nim podejrzliwie, imię brzmiało obco, ale nie było błędem, nie przesłyszała się: wyraźnie tak powiedział. Zszarzała, stara koszula nocna matki wisiała na niej jak na strachu na wróble (kształty Vaasy były pełniejsze, jej sylwetka wyższa, a Isla w ostatnim czasie nie dojadała, bo jedzenie smakowało jak popiół), włosy wciąż były wilgotne, noszące ślady niedawnego pływania w jeziorze. Bogowie, jak to bolało... Jak bolało ją patrzenie na niego w wątłym świetle wpadającym do środka chatki przez uchylone drzwi i niedokładnie przysłonięte okna. Jak bolało echo jego kąśliwych, jadowitych słów wypowiedzianych tamtego dnia pod zakazanym kloszem sypialni. Jak bolał powidok jego wzroku, z którego dziś nie widziała w nim już ani śladu. Jak bolało złamane serce, które znów zaczęło krzyczeć w jej piersi. Dlaczego rozdrapywał tę ranę? To kolejny podstęp? Przyszedł ją oszukać, licząc na jej naiwność?
Henrik Vestergaard
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Sro 21 Sie - 15:41
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Dźwięk własnego (dawnego? Które imię było jego? Był Henry'm, synem swojego ojca; czy Henrikiem, któremu matka opowiadała baśnie? A może jego skandynawskie imię nigdy nic dla niej nie znaczyło, może próbował zbudować całą nową tożsamość na kruchym fundamencie głupiego strzępu wspomnień?) imienia zabolał, dotarł do niego jak z dystansu, niosąc ze sobą zimny dreszcz. Odruchowo objąłby się ramionami, ale w jednej dłoni trzymał skórę, a w drugiej muszlę.
Zanim zdążyło do niego dotrzeć, co właśnie powiedział, tępy ból niejasnej nostalgii został zastąpiony innym. Punktowym, ostrzejszym i bardziej intensywnym. Syknął z zaskoczenia i przygryzł dolną wargę by zdusić cisnący się na usta krzyk. Nie miał wysokiej tolerancji na ból ani nie potrafił go przyjmować z gracją. Po dawnym życiu pozostały mu różne nawyki, jak dokładność w przeliczaniu rachunków i lekkie oszołomienie ilekroć komuś czegoś odmawiał, ale wymuszona obojętność na własną krzywdę zniknęła, niezależnie od tego jak byłaby użyteczna. Wręcz przeciwnie, unikał jakiegokolwiek dyskomfortu, cenił wygodę, a kiedyś nawet perspektywa spędzenia nocy na twardym materacu w małej chatce wydałaby mu się oburzająca — zasnął tu pierwszy, w dodatku bez myśli o spaniu na podłodze w angielskim domu, tylko dzięki bliskości Isli i ze zmęczenia i niepostrzeżenie.
A teraz gryzła go norka i nie wiedział, co robić. Nie przewidział, że norki są takie szybkie. Właściwie, szukając wzrokiem Isli, pierwszy raz zapomniał o obecności Viggo, choć wcześniej w trakcie ich znajomości patrzył na przybrańca podejrzliwie.
A ona pierwszy raz — uświadomił sobie w ciężkim milczeniu, próbując cofnąć nogę, ale Viggo nie ustępował, a on go przecież nie kopnie — nie odwołała przybrańca. Widząc szybkość, zażartość i zdolność do niepostrzeżonego ataku norki, Henrik uświadomił sobie, że jedynym co powstrzymywało chowańca wcześniej była Isla.
Isla, która patrzyła teraz na niego w ciężkim milczeniu. Odruchowo poszukał wzrokiem jej spojrzenia, jakby szukając pomocy — ten gest zaniepokoił i uraził nawet jego samego, chciał być w końcu samowystarczalny — ale jej nie znalazł, norka nie ustępowała, a pytanie i pretensje Isli tylko potwierdziły, że nie jest tu mile widziany.
Nie jest tu mile widziany.
Cofnął się ostrożnie, za próg, w deszcz. Kręciło mu się w głowie, a głód ściskał mu żołądek i zaczęło do niego docierać, że nie wie, dlaczego w ogóle przyszedł tu teraz; od razu, zanim zdążył odespać w domu stresy i zmęczenie i przebrać się w świeże ubrania i posilić się po foczej przemianie. Krople deszczu wpadły mu za kołnierz, a serce zabiło szybciej i boleśnie, przypominając mu, że chyba jednak wie dlaczego tak niefrasobliwie i nierozsądnie skierował się właśnie tu.
Dom w Midgardzie nigdy nie był tak do końca domem. Był twierdzą i miejscem, które kupił i o które dbał i w którym zawsze był sam, sądząc, że w samotności kryje się bezpieczeństwo. Ale innego rodzaju bezpieczeństwo znajdował tutaj, odkąd Isla zaproponowała by wysuszył w chatce ubrania po kąpieli w jeziorze. Tutaj zawsze było mu ciepło. Tutaj zawsze mógł znaleźć wytchnienie i picie i jedzenie, a w Isla zimie z uśmiechem robiła mu herbatę nawet wtedy, gdy odwiedził ją przemęczony i przeziębiony. Wtedy po raz pierwszy zrozumiał, że nie musi z nią pływać ani się z nią kochać ani nawet rozmawiać żeby się uśmiechała i żeby mógł tu zostaći pierwszy raz poczuł się jak w prawdziwym domu.
Ale, jak przypominał mu jej gniewny głos, akompaniowany ukłuciami bólu, już nie był tu mile widziany. Momentalnie pożałował swojej impulsywnej decyzji, co w niego wstąpiło? Dlaczego się nie przygotował? Która w ogóle była godzina i dlaczego nie poczekał po tym, jak zapukał?
- Już wychodzę. - wydukał cicho, uznając swoją winę. Oczy zaszkliły mu się, pewnie z bólu, albo może to deszcz. Muszla prawie wyślizgnęła mu się z rąk, więc nachylił się i delikatnie położył ją na progu domu, co było idiotycznym błędem, bo Viggo mocno ugryzł go w lewą dłoń. Z kolejnym sykiem poderwał rękę i cofnął się o solidne dwa kroki, w ulewę. Przycisnął kończynę do siebie, krew zabrudziła foczą skórę. Dopiero teraz zdołał uważniej spojrzeć na Islę. Ciemność i światło księżyca żłobiły cienie w jej twarzy, nadając jej poważniejszego i smutniejszego wyglądu. Nie, chyba po prostu była smutna. Jej głos był gniewny i intuicyjnie przywoływał gęsią skórkę i dreszcz niemiłych wspomnień, ale jej twarz była smutna. Widział, że wyraźnie zeszczuplała i dopiero teraz uświadomił sobie, że wyszła z jego domu jak stała i że nie wzięła nic ze sobą, nawet butów, i że mogła nie zdążyć zrobić zapasów na kolejne tygodnie. Był upał, co jeśli owoce wyschły, a ryby kryły się w głębinach jeziora?
Otworzył usta, chcąc spytać czy wszystko w porządku, ale wtedy powtórzyła po nim jego imię. Dawne imię. Prawdziwe imię? Wzdrygnął się, może z zaskoczenia, a może z zimna, a jego wzrok znów zamglił się pewną dezorientacją. Wziął głębszy wdech, próbując wyjaśnić, ale nie przygotował na tą okazję przemowy.
- Tak mam... miałem... - zmarszczył mimowolnie brwi, niepewny każdego słowa, jakby dopiero się nad nim zastanawiał. - … na imię. Zanim przybyłem do Midgardu i zacząłem przedstawiać się inaczej. - prawie zniżył głos do szeptu, ale przypomniał sobie, że deszcz zagłuszy jego słowa, więc zmusił się do mówienia trochę głośniej. Miękko, angielski akcent znów wkradł się w pomiędzy zgłoski i tym razem Henry-albo-Henrik nie miał już siły ani ochoty panować nad stresem.
- Ja... nie... - nie szukam cię z samotności? Urwał, nie wiedząc co powiedzieć. - Znalazłem muszlę… - którą chciałabyś mieć? Co, jeśli jednak nie chciała? Poczuł się idiotycznie, zastanawiając się, czemu w ogóle uznał myśli foki za rozsądne. Plugawy demon; zwykłe zwierzę; nie był pewien skąd dociera do niego echo tych myśli, ale podejrzewał, że ojciec musiał krzyczeć te rzeczy gdy się dowiedział. -… muszlę, której jeszcze nie masz. - wybrnął. Wziął urywany oddech, w spojrzeniu błysnął strach, ale musiał się - ją, ich - z tym skonfrontować. - Domyśliłaś się już, co to? - zapytał wprost, odruchowo ściskając przemoczoną foczą skórę mocniej, ale nie tak kurczowo jak we własnej sypialni.
Zanim zdążyło do niego dotrzeć, co właśnie powiedział, tępy ból niejasnej nostalgii został zastąpiony innym. Punktowym, ostrzejszym i bardziej intensywnym. Syknął z zaskoczenia i przygryzł dolną wargę by zdusić cisnący się na usta krzyk. Nie miał wysokiej tolerancji na ból ani nie potrafił go przyjmować z gracją. Po dawnym życiu pozostały mu różne nawyki, jak dokładność w przeliczaniu rachunków i lekkie oszołomienie ilekroć komuś czegoś odmawiał, ale wymuszona obojętność na własną krzywdę zniknęła, niezależnie od tego jak byłaby użyteczna. Wręcz przeciwnie, unikał jakiegokolwiek dyskomfortu, cenił wygodę, a kiedyś nawet perspektywa spędzenia nocy na twardym materacu w małej chatce wydałaby mu się oburzająca — zasnął tu pierwszy, w dodatku bez myśli o spaniu na podłodze w angielskim domu, tylko dzięki bliskości Isli i ze zmęczenia i niepostrzeżenie.
A teraz gryzła go norka i nie wiedział, co robić. Nie przewidział, że norki są takie szybkie. Właściwie, szukając wzrokiem Isli, pierwszy raz zapomniał o obecności Viggo, choć wcześniej w trakcie ich znajomości patrzył na przybrańca podejrzliwie.
A ona pierwszy raz — uświadomił sobie w ciężkim milczeniu, próbując cofnąć nogę, ale Viggo nie ustępował, a on go przecież nie kopnie — nie odwołała przybrańca. Widząc szybkość, zażartość i zdolność do niepostrzeżonego ataku norki, Henrik uświadomił sobie, że jedynym co powstrzymywało chowańca wcześniej była Isla.
Isla, która patrzyła teraz na niego w ciężkim milczeniu. Odruchowo poszukał wzrokiem jej spojrzenia, jakby szukając pomocy — ten gest zaniepokoił i uraził nawet jego samego, chciał być w końcu samowystarczalny — ale jej nie znalazł, norka nie ustępowała, a pytanie i pretensje Isli tylko potwierdziły, że nie jest tu mile widziany.
Nie jest tu mile widziany.
Cofnął się ostrożnie, za próg, w deszcz. Kręciło mu się w głowie, a głód ściskał mu żołądek i zaczęło do niego docierać, że nie wie, dlaczego w ogóle przyszedł tu teraz; od razu, zanim zdążył odespać w domu stresy i zmęczenie i przebrać się w świeże ubrania i posilić się po foczej przemianie. Krople deszczu wpadły mu za kołnierz, a serce zabiło szybciej i boleśnie, przypominając mu, że chyba jednak wie dlaczego tak niefrasobliwie i nierozsądnie skierował się właśnie tu.
Dom w Midgardzie nigdy nie był tak do końca domem. Był twierdzą i miejscem, które kupił i o które dbał i w którym zawsze był sam, sądząc, że w samotności kryje się bezpieczeństwo. Ale innego rodzaju bezpieczeństwo znajdował tutaj, odkąd Isla zaproponowała by wysuszył w chatce ubrania po kąpieli w jeziorze. Tutaj zawsze było mu ciepło. Tutaj zawsze mógł znaleźć wytchnienie i picie i jedzenie, a w Isla zimie z uśmiechem robiła mu herbatę nawet wtedy, gdy odwiedził ją przemęczony i przeziębiony. Wtedy po raz pierwszy zrozumiał, że nie musi z nią pływać ani się z nią kochać ani nawet rozmawiać żeby się uśmiechała i żeby mógł tu zostać
Ale, jak przypominał mu jej gniewny głos, akompaniowany ukłuciami bólu, już nie był tu mile widziany. Momentalnie pożałował swojej impulsywnej decyzji, co w niego wstąpiło? Dlaczego się nie przygotował? Która w ogóle była godzina i dlaczego nie poczekał po tym, jak zapukał?
- Już wychodzę. - wydukał cicho, uznając swoją winę. Oczy zaszkliły mu się, pewnie z bólu, albo może to deszcz. Muszla prawie wyślizgnęła mu się z rąk, więc nachylił się i delikatnie położył ją na progu domu, co było idiotycznym błędem, bo Viggo mocno ugryzł go w lewą dłoń. Z kolejnym sykiem poderwał rękę i cofnął się o solidne dwa kroki, w ulewę. Przycisnął kończynę do siebie, krew zabrudziła foczą skórę. Dopiero teraz zdołał uważniej spojrzeć na Islę. Ciemność i światło księżyca żłobiły cienie w jej twarzy, nadając jej poważniejszego i smutniejszego wyglądu. Nie, chyba po prostu była smutna. Jej głos był gniewny i intuicyjnie przywoływał gęsią skórkę i dreszcz niemiłych wspomnień, ale jej twarz była smutna. Widział, że wyraźnie zeszczuplała i dopiero teraz uświadomił sobie, że wyszła z jego domu jak stała i że nie wzięła nic ze sobą, nawet butów, i że mogła nie zdążyć zrobić zapasów na kolejne tygodnie. Był upał, co jeśli owoce wyschły, a ryby kryły się w głębinach jeziora?
Otworzył usta, chcąc spytać czy wszystko w porządku, ale wtedy powtórzyła po nim jego imię. Dawne imię. Prawdziwe imię? Wzdrygnął się, może z zaskoczenia, a może z zimna, a jego wzrok znów zamglił się pewną dezorientacją. Wziął głębszy wdech, próbując wyjaśnić, ale nie przygotował na tą okazję przemowy.
- Tak mam... miałem... - zmarszczył mimowolnie brwi, niepewny każdego słowa, jakby dopiero się nad nim zastanawiał. - … na imię. Zanim przybyłem do Midgardu i zacząłem przedstawiać się inaczej. - prawie zniżył głos do szeptu, ale przypomniał sobie, że deszcz zagłuszy jego słowa, więc zmusił się do mówienia trochę głośniej. Miękko, angielski akcent znów wkradł się w pomiędzy zgłoski i tym razem Henry-albo-Henrik nie miał już siły ani ochoty panować nad stresem.
- Ja... nie... - nie szukam cię z samotności? Urwał, nie wiedząc co powiedzieć. - Znalazłem muszlę… - którą chciałabyś mieć? Co, jeśli jednak nie chciała? Poczuł się idiotycznie, zastanawiając się, czemu w ogóle uznał myśli foki za rozsądne. Plugawy demon; zwykłe zwierzę; nie był pewien skąd dociera do niego echo tych myśli, ale podejrzewał, że ojciec musiał krzyczeć te rzeczy gdy się dowiedział. -… muszlę, której jeszcze nie masz. - wybrnął. Wziął urywany oddech, w spojrzeniu błysnął strach, ale musiał się - ją, ich - z tym skonfrontować. - Domyśliłaś się już, co to? - zapytał wprost, odruchowo ściskając przemoczoną foczą skórę mocniej, ale nie tak kurczowo jak we własnej sypialni.
Isla Löve
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Sro 21 Sie - 20:24
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Nie rozumiała. Nie rozumiała, nie rozumiała. Przyszedł tu w środku nocy, wtargnął do środka bez zaproszenia, wymizerowany i zmęczony, tylko po to, by zadeklarować, że właśnie wychodził. Jaki w tym sens? Czego chciał, czego tu szukał? Wyraźnie dał jej odczuć, jak mało okazała się dla niego ważna, ale nie minął nawet pełen tydzień, zanim zdecydował się rozdrapać ranę, która ziała w jej piersi. Zrodzone na przestrzeni ostatniego roku instynkty błagały tymczasem, żeby zaprosiła go do chatki, rozpaliła w kominku i pozwoliła mu się ogrzać; żeby przyciągnęła go do siebie i zamknęła Henrika w ramionach; żeby pozwoliła trosce wydostać się z duszy na powierzchnię - tyle że to byłoby błędne koło. Zabraniała sobie tego. Już raz za miłość otrzymała wymierzony w złości cios odrzucenia i nie chciała dopuścić do ponownego zranienia, nie mogła ryzykować wątłym poczuciem stabilizacji, którą z takim trudem ponownie wypracowała w cichej fińskiej kniei… Kochała go, kochała nadal, ale ta miłość utoczyła jej krwi i wyzuła z łez. Ciało do niego lgnęło i serce robiło to samo, więc - zaskakująco - to umysł okazał się ostatnią deską ratunku, której uczepiła się w nadziei, że… Co? Zachowa twarz? Odepchnie go od siebie tak, jak on odepchnął ją? Oko za oko, ząb za ząb? Głowa pulsowała tysiącem myśli, domysłów, podejrzeń i nierealnych marzeń, nie wiedziała, czy oczekuje, że padnie przed nią na kolana i zacznie błagać o wybaczenie, czy że już od progu obsypie ją obszernymi tłumaczeniami, ale on… Nie zrobił nic. Dzielnie znosił zęby Viggo, które bolały jak grube igły wbijające się w skórę, a kiedy odłożył coś na skrawek desek podłogowych oddzielających świat zewnętrzny od jej gniazda (nie dostrzegła co to było, nie w tym świetle ani z tej odległości), uporał się również z ugryzieniem dłoni. I ani razu, choć chyba podświadomie spodziewała się czegoś innego, nie podniósł głosu ani nie odepchnął od siebie przybrańca, nie kopnął go w głąb pomieszczenia, żeby się od niego uwolnić. To ją zaskoczyło - ale część niej nie była pewna dlaczego, w końcu poza gniewnymi i niechętnymi spojrzeniami wymienianymi między norką a nim, Henrik nigdy nie podniósł ręki na jej chowańca. To najwyraźniej się nie zmieniło.
- Wszedłeś, żeby wyjść? - podsumowała z niedowierzaniem, bo w porównaniu do niego: wciąż nie lubiła pozostawiać pomiędzy nimi niedopowiedzeń. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że wystawia się na cios, na nową falę bólu, na kolejną salwę łez, które pojawią się w oczach, kiedy usłyszy coś pokrewnie bezlitosnego jak tydzień temu. Otwierała przed nim tę furtkę świadomie, niewykluczone, że mając nadzieję, że tym samym on raz na zawsze roztrzaska wszystkie dobre wspomnienia, które razem stworzyli. Wciąż czuła je w sobie i nie potrafiła jeszcze ich wypuścić, na to było za wcześnie - ale gdyby ponownie się jej wyparł? Wtedy może byłoby jej łatwiej, może miłość z czasem przeistoczyłaby się w nienawiść, swoją siostrę bliźniaczkę.
Zmęczenie odciśnięte w głębokich cieniach pod oczami wręcz przybrało na sile, gdy próbowała poskładać jego zachowanie w całość, tylko że Henrik przypominał rozrzucone puzzle z różnych układanek, którymi nigdy nie stworzyłaby spójnego obrazka. Może liczył, że wszystkiego domyśli się sama, ale patrząc na to, że przez miesiące nie przejrzała jego prawdziwych uczuć, niby jak miała to zrobić?
Nie przejrzała też tego, że nigdy tak naprawdę nie był Henrikiem. Zmrużone powieki i przechylona do boku głowa zdradziły dezorientację i zagubienie, a także niepewność, czy sen nie stępił jej rozumu do tego stopnia, że nie dopatrzyła się w tym jakiejś oczywistości. Ale nie; wcześniej nie mówił jej o tym, że urodził się z innym imieniem, brzmiącym dziwnie miękko i melodyjnie i egzotycznie, nie wspominał też, że kiedyś tu skądś przybył. Albo może to ona po prostu założyła, że urodził się i mieszkał w Midgardzie od zawsze? Niewykluczone, wydawało się jej to czymś naturalnym, śmiało poruszał się po miejskich arteriach, znał wiele ich zakątków i tajemnic, pokazywał jej piękne lokale jak ktoś, kto wyrósł na betonowej ziemi i od pierwszego oddechu chłonął zapach rozwiniętej cywilizacji. Dlaczego uczynił z tego tajemnicę? I ile jeszcze miała ich odkryć?
- Nie rozumiem - chciała zabrzmieć mocno, ponaglająco, ale jej głos pozostał cichszy, niż zamierzała, i wyraźnie skołowany. Kiedy zaczął polegać na tym, że rozszyfruje prawdy o jego życiu z półsłówek i niedopowiedzeń? Przecież nie potrafiła tego zrobić, doskonale o tym wiedział. Niedoświadczenie w obcowaniu z ludźmi odbierało jej zaplecze, z którego mogłaby skorzystać, żeby dociec co miał na myśli między wierszami, ale zbyt mało poznała świata i zbyt rzadko rozmawiała z innymi, żeby móc sprytnie łączyć kropki, dopatrywać się intryg, drugiego dna, czy krzywd, o których trudniej było mówić na głos, niż o nich myśleć. - Dlaczego zacząłeś przedstawiać się inaczej? Nie rozumiem, Henriku… Henry - poprawiła się (to imię nieznajomego, kogoś innego, kogoś, kim nigdy nie był jej Henrik; pasowało jedynie do człowieka, który stanął naprzeciw niej tamtego dnia w sypialni), przez moment rozważając, czy rzucał jej okruszki chleba prowadzące do rozwiązania po to, żeby ją poniżyć. Bo to budziło w niej wstyd: nie była tak mądra, jak być może powinna, nie była tak obyta; mógł usłyszeć wyższe tony w jej głosie, niemalże preludium do paniki, bo znów czuła się nie dość bystra, nie dość dobra, nie dość szybka, nie dość.
Podchodzące do gardła lęk i zdenerwowanie zaczynały odpuszczać, kiedy przeniosła wzrok na muszlę, którą wskazał jej zakrwawioną ręką, i chociaż Isla momentalnie zapragnęła zbliżyć się do niej o kilka kroków, to oznaczałoby też zbliżenie się do Henrika. Wyszedł na ulewę, ale wciąż znajdował się blisko domu, na tyle, by nie musiał za bardzo podnosić głosu, żeby mogła go usłyszeć; wyciągnęła więc jedynie głowę wyżej i dalej przed siebie, zatrzymując spojrzenie na pokrytym purpurowymi plamkami zawijasie, ładnej, delikatnej konstrukcji, której symbolika szarpnęła jej sercem. Naprawdę przyszedł tu i naraził się na atak Viggo po to, żeby coś jej podarować? Zamrugała, przepędzając z oczu pieczenie, i nic nie odpowiedziała. Ani słowa. Nie poruszyła się, nie drgnęła, walcząc z gulą żelaza odlaną w gardle. Nie mogła mu na to pozwolić. Nie mogła dać mu się ponownie rozbroić, przekonać wyłowionym skądś skarbem, nie po tym, co się wydarzyło.
- Nie - po chwili ucięła jego pytanie, po czym delikatnie zmarszczyła brwi. Zaciśnięte dłonie trzymała na cienkim, poszarzałym materiale matczynej nocnej koszuli. - Nie wiem - sprecyzowała zaraz, bo od chwili, kiedy zamknęła za sobą drzwi chatki, nie potrafiła przestać o tym myśleć. Vaasa niewiele opowiadała jej o innych genetykach, pamiętała jednak z jej opowieści coś, co spajało ze sobą zarówno zauroczenie, jak i materiał pachnący solą, wodorostami i wodą. - Ale nie będę się upewniać, ani tym bardziej znowu pytać. Powiesz mi albo nie powiesz. To od zawsze był tylko twój wybór - wychrypiała, usiłując brzmieć chłodno i rzeczowo, ale w rzeczywistości jej głos drżał wahliwie, zdradzał wszystkie oznaki napięcia i mętliku, który buchał w jej głowie nieposkromiony. Nie będzie jednak domagać się od niego odpowiedzi, bo takie wymagania były pewną formą kontroli. Kontroli, której nie poszukiwała ani do której nie rościła sobie praw.
- Wszedłeś, żeby wyjść? - podsumowała z niedowierzaniem, bo w porównaniu do niego: wciąż nie lubiła pozostawiać pomiędzy nimi niedopowiedzeń. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że wystawia się na cios, na nową falę bólu, na kolejną salwę łez, które pojawią się w oczach, kiedy usłyszy coś pokrewnie bezlitosnego jak tydzień temu. Otwierała przed nim tę furtkę świadomie, niewykluczone, że mając nadzieję, że tym samym on raz na zawsze roztrzaska wszystkie dobre wspomnienia, które razem stworzyli. Wciąż czuła je w sobie i nie potrafiła jeszcze ich wypuścić, na to było za wcześnie - ale gdyby ponownie się jej wyparł? Wtedy może byłoby jej łatwiej, może miłość z czasem przeistoczyłaby się w nienawiść, swoją siostrę bliźniaczkę.
Zmęczenie odciśnięte w głębokich cieniach pod oczami wręcz przybrało na sile, gdy próbowała poskładać jego zachowanie w całość, tylko że Henrik przypominał rozrzucone puzzle z różnych układanek, którymi nigdy nie stworzyłaby spójnego obrazka. Może liczył, że wszystkiego domyśli się sama, ale patrząc na to, że przez miesiące nie przejrzała jego prawdziwych uczuć, niby jak miała to zrobić?
Nie przejrzała też tego, że nigdy tak naprawdę nie był Henrikiem. Zmrużone powieki i przechylona do boku głowa zdradziły dezorientację i zagubienie, a także niepewność, czy sen nie stępił jej rozumu do tego stopnia, że nie dopatrzyła się w tym jakiejś oczywistości. Ale nie; wcześniej nie mówił jej o tym, że urodził się z innym imieniem, brzmiącym dziwnie miękko i melodyjnie i egzotycznie, nie wspominał też, że kiedyś tu skądś przybył. Albo może to ona po prostu założyła, że urodził się i mieszkał w Midgardzie od zawsze? Niewykluczone, wydawało się jej to czymś naturalnym, śmiało poruszał się po miejskich arteriach, znał wiele ich zakątków i tajemnic, pokazywał jej piękne lokale jak ktoś, kto wyrósł na betonowej ziemi i od pierwszego oddechu chłonął zapach rozwiniętej cywilizacji. Dlaczego uczynił z tego tajemnicę? I ile jeszcze miała ich odkryć?
- Nie rozumiem - chciała zabrzmieć mocno, ponaglająco, ale jej głos pozostał cichszy, niż zamierzała, i wyraźnie skołowany. Kiedy zaczął polegać na tym, że rozszyfruje prawdy o jego życiu z półsłówek i niedopowiedzeń? Przecież nie potrafiła tego zrobić, doskonale o tym wiedział. Niedoświadczenie w obcowaniu z ludźmi odbierało jej zaplecze, z którego mogłaby skorzystać, żeby dociec co miał na myśli między wierszami, ale zbyt mało poznała świata i zbyt rzadko rozmawiała z innymi, żeby móc sprytnie łączyć kropki, dopatrywać się intryg, drugiego dna, czy krzywd, o których trudniej było mówić na głos, niż o nich myśleć. - Dlaczego zacząłeś przedstawiać się inaczej? Nie rozumiem, Henriku… Henry - poprawiła się (to imię nieznajomego, kogoś innego, kogoś, kim nigdy nie był jej Henrik; pasowało jedynie do człowieka, który stanął naprzeciw niej tamtego dnia w sypialni), przez moment rozważając, czy rzucał jej okruszki chleba prowadzące do rozwiązania po to, żeby ją poniżyć. Bo to budziło w niej wstyd: nie była tak mądra, jak być może powinna, nie była tak obyta; mógł usłyszeć wyższe tony w jej głosie, niemalże preludium do paniki, bo znów czuła się nie dość bystra, nie dość dobra, nie dość szybka, nie dość.
Podchodzące do gardła lęk i zdenerwowanie zaczynały odpuszczać, kiedy przeniosła wzrok na muszlę, którą wskazał jej zakrwawioną ręką, i chociaż Isla momentalnie zapragnęła zbliżyć się do niej o kilka kroków, to oznaczałoby też zbliżenie się do Henrika. Wyszedł na ulewę, ale wciąż znajdował się blisko domu, na tyle, by nie musiał za bardzo podnosić głosu, żeby mogła go usłyszeć; wyciągnęła więc jedynie głowę wyżej i dalej przed siebie, zatrzymując spojrzenie na pokrytym purpurowymi plamkami zawijasie, ładnej, delikatnej konstrukcji, której symbolika szarpnęła jej sercem. Naprawdę przyszedł tu i naraził się na atak Viggo po to, żeby coś jej podarować? Zamrugała, przepędzając z oczu pieczenie, i nic nie odpowiedziała. Ani słowa. Nie poruszyła się, nie drgnęła, walcząc z gulą żelaza odlaną w gardle. Nie mogła mu na to pozwolić. Nie mogła dać mu się ponownie rozbroić, przekonać wyłowionym skądś skarbem, nie po tym, co się wydarzyło.
- Nie - po chwili ucięła jego pytanie, po czym delikatnie zmarszczyła brwi. Zaciśnięte dłonie trzymała na cienkim, poszarzałym materiale matczynej nocnej koszuli. - Nie wiem - sprecyzowała zaraz, bo od chwili, kiedy zamknęła za sobą drzwi chatki, nie potrafiła przestać o tym myśleć. Vaasa niewiele opowiadała jej o innych genetykach, pamiętała jednak z jej opowieści coś, co spajało ze sobą zarówno zauroczenie, jak i materiał pachnący solą, wodorostami i wodą. - Ale nie będę się upewniać, ani tym bardziej znowu pytać. Powiesz mi albo nie powiesz. To od zawsze był tylko twój wybór - wychrypiała, usiłując brzmieć chłodno i rzeczowo, ale w rzeczywistości jej głos drżał wahliwie, zdradzał wszystkie oznaki napięcia i mętliku, który buchał w jej głowie nieposkromiony. Nie będzie jednak domagać się od niego odpowiedzi, bo takie wymagania były pewną formą kontroli. Kontroli, której nie poszukiwała ani do której nie rościła sobie praw.
Henrik Vestergaard
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Czw 22 Sie - 2:49
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
- On - ręka i kostka promieniowały tępym bólem, więc w tym momencie bał się nawet wypowiedzieć imię Viggo, jakby miał go rozdrażnić - chciał żebym wyszedł… prawda? - odpowiedział pytaniem na pytanie (zapominając, że ta forma komunikacji niekoniecznie im służyła), choć miał zacząć od wyjaśnienia. W połowie zdania w głos wkradło się zawahania, bo uświadomił sobie, że nie wie czego chce Viggo ani czego chce Isla ani w ogóle już niczego. Myślał, że ma wyjść, bo norka przestała go wtedy atakować, ale może przybraniec po prostu nie chciał wyjść na deszcz. Albo może Isli wystarczyło, że stał w deszczu. Beatrice lubiła kiedyś przyglądać się jak moknął, ale jemu woda nigdy nie przeszkadzała, więc narzeczona prędko straciła zainteresowanie.
Zamrugał ciężko, gdy dopytywała o jego imiona i przechylił ze skupieniem głowę, gdy wypowiedziała je oba. Jak wtedy, gdy słuchał jak Isla opowiada mu o sposobach skakania do wody i próbował wybrać ten jeden dla siebie. Przez ułamek sekundy łudził się, że usłyszenie sylab wypowiedzianych przez kogoś innego (przez nią) pomoże mu odnaleźć to prawdziwe imię, ale nie. Henrik wciąż brzmiało trochę obco, a Henry — choć wypowiedziała je niepoprawnie, ze skandynawskim akcentem — zbyt znajomo i zbyt boleśnie.
- Chciałem... musiałem zacząć tu od nowa. - odpowiedział cicho. Zmarszczył lekko brwi, słysząc wyższe nuty w jej głosie. Wychwycił w nich strach i — ostrożnie, trochę bojąc się, że właśnie nadwyręża jej prywatność — podniósł na nią zaślepione oko. Wychwycił przebłyski paniki, potwierdzenie tego lęku, albo może mu się zdawało. Dar Odyna odmawiał współpracy ze świadomością i nie zalewał go obrazami, jak w chwilach zbyt silnego stresu. Wziął głęboki wdech. Wydawało mu się, że jest bardziej otępiały niż zestresowany, ale może jednak. Zawahał się, nie rozumiejąc źródła jej lęku, aż nagle zrozumiał (zbyt zmęczony, by podejść do sprawy z psychologicznego punktu widzenia). Dostrzegł sposób, w jaki wyciągała szyję w stronę muszli, nie podchodząc jednak bliżej. Nieruchomość, z jaką trwała na swoim miejscu. Dystans, jaki między nimi zachowywała. Szeroko otwarte oczy, jak u dzikiego i nieoswojonego zwierzęcia. Bała się nawet cofnąć pod ścianę?
Bała się jego. Naszedł ją w środku nocy i przedstawił się innym imieniem i bała się go.
Cofnął się prędko, zbyt prędko stając na ranną kostkę. Poślizgnął się o ubłoconą trawę i stracił równowagę, którą mógłby odzyskać gdyby rozpostarł ręce, ale ani na sekundę nie puścił skóry. Wylądował na kości ogonowej (skrzywił się lekko) i przez moment miał zdeterminowaną minę jakby chciał wstać, ale nagle się poddał. Może na siedząco nie będzie się wydawał jej groźny. Spojrzenie mimowolnie błądziło po otoczeniu; intuicyjnie chciał mieć pewność, że w razie czego zdąży się podnieść i uciec.
- Ale nie jestem przestępcą. To nie tak. - odezwał się po sekundzie, z naglącą desperacją. To te słowa formowały się w jego gardle zanim się wywrócił, jedyny logiczny powód, dla którego dwa imiona by ją przeraziły. Przestępcy uciekali z kraju do kraju i zmieniali tożsamości. I tracili wolność. Czy na pewno nim nie był? - Spaliłem dom i wziąłem ze sobą środki na świeży start, ale to był mój dom, moje pieniądze. Byłyby prawnie moje, ale Henry Lancaster - zaczął tłumaczyć zbyt prędko, zbyt panicznie, tak panicznie, że nawet nie zauważył kiedy pierwszy raz od lat wypowiedział również swoje nazwisko (zauważyło za to jego ciało; paniczne szarpnięcie w ramionach; płytszy oddech; rozszerzone oczy błądzące teraz wszędzie byleby nie złapać kontaktu wzrokowego z Islą) - miał spłonąć razem z nim i zostać uznany za martwego, ale nie miałem pewności, bo trzeba by podrzucić tam czaszkę albo najlepiej szkielet żeby na pewno stwierdzono zgon, a przecież oczywiście jej nie miałem - teraz wiedział gdzie ich szukać, ale ironia tego zwrotu losu ani ostrzegawcza świadomość, że nie powinien mówić ani o tym ani o czaszkach w ogóle jeszcze do niego nie dotarła. - więc bałem się, że będą mnie szukać - mocniej przytulił skórę do piersi, jej szukać. Była częścią jego, choć tak bardzo niechcianą, więc wychodziło na to samo. - więc wyjechałem tutaj i znalazłem nowe nazwisko i imię, choć Henrik to po skandynawsku Henry, przynajmniej tak było według mojej matki i... - wziął płytki oddech, jego oczy lśniły gorączkowo; dwa jasne punkty w ciemnej nocy. Gdyby słyszał teraz samego siebie, posłałby się na dwudniową obserwację i zażył jakieś eliksiry uspokajające, ale nie miał pod ręką eliksirów, Isla pewnie też ich nie miała, zresztą jej może to nie zaalarmuje. Albo zaalarmuje. Już i tak się go bała, może wszystko jedno.
- Naprawdę nie wiesz? - wychrypiał z niedowierzaniem. Nie chciała mu wtedy jej zabrać? Nie wiedziała, dlaczego chciał żeby wyszła? Nie wiedziała. Nie wiedziała. Może powinien iść i zostawić ją w tej niewiedzy, to... bezpieczne. Spróbował wstać, ale kręciło mu się w głowie, więc pokręcił głową i siedział w błocie dalej. Pomimo upału noc zdawała się coraz chłodniejsza, ale prawie tego nie czuł, nauczył się w takich sytuacjach dysocjować. - To focza skóra. Moja skóra. I ktoś już ją miał, dlatego wyjechałem i... - wyjadę znowu. Przyszedłem się pożegnać. Nie powinienem ci jednak tego mówić, ale dlatego teraz wyjadę i będzie dobrze i może teraz wybiorę całkowicie n o w e imię, na inną literę niż H, może Viggo, a może coś co nie kojarzy się z niczym znajomym i poradzę sobie i nie będę ci przeszkadzał. - chciał powiedzieć to wszystko, ale po prostu przycisnął skórę mocniej do siebie i pierwszy raz w ciągu tego monologu podniósł wzrok na oczy Isli.
Zamrugał ciężko, gdy dopytywała o jego imiona i przechylił ze skupieniem głowę, gdy wypowiedziała je oba. Jak wtedy, gdy słuchał jak Isla opowiada mu o sposobach skakania do wody i próbował wybrać ten jeden dla siebie. Przez ułamek sekundy łudził się, że usłyszenie sylab wypowiedzianych przez kogoś innego (przez nią) pomoże mu odnaleźć to prawdziwe imię, ale nie. Henrik wciąż brzmiało trochę obco, a Henry — choć wypowiedziała je niepoprawnie, ze skandynawskim akcentem — zbyt znajomo i zbyt boleśnie.
- Chciałem... musiałem zacząć tu od nowa. - odpowiedział cicho. Zmarszczył lekko brwi, słysząc wyższe nuty w jej głosie. Wychwycił w nich strach i — ostrożnie, trochę bojąc się, że właśnie nadwyręża jej prywatność — podniósł na nią zaślepione oko. Wychwycił przebłyski paniki, potwierdzenie tego lęku, albo może mu się zdawało. Dar Odyna odmawiał współpracy ze świadomością i nie zalewał go obrazami, jak w chwilach zbyt silnego stresu. Wziął głęboki wdech. Wydawało mu się, że jest bardziej otępiały niż zestresowany, ale może jednak. Zawahał się, nie rozumiejąc źródła jej lęku, aż nagle zrozumiał (zbyt zmęczony, by podejść do sprawy z psychologicznego punktu widzenia). Dostrzegł sposób, w jaki wyciągała szyję w stronę muszli, nie podchodząc jednak bliżej. Nieruchomość, z jaką trwała na swoim miejscu. Dystans, jaki między nimi zachowywała. Szeroko otwarte oczy, jak u dzikiego i nieoswojonego zwierzęcia. Bała się nawet cofnąć pod ścianę?
Bała się jego. Naszedł ją w środku nocy i przedstawił się innym imieniem i bała się go.
Cofnął się prędko, zbyt prędko stając na ranną kostkę. Poślizgnął się o ubłoconą trawę i stracił równowagę, którą mógłby odzyskać gdyby rozpostarł ręce, ale ani na sekundę nie puścił skóry. Wylądował na kości ogonowej (skrzywił się lekko) i przez moment miał zdeterminowaną minę jakby chciał wstać, ale nagle się poddał. Może na siedząco nie będzie się wydawał jej groźny. Spojrzenie mimowolnie błądziło po otoczeniu; intuicyjnie chciał mieć pewność, że w razie czego zdąży się podnieść i uciec.
- Ale nie jestem przestępcą. To nie tak. - odezwał się po sekundzie, z naglącą desperacją. To te słowa formowały się w jego gardle zanim się wywrócił, jedyny logiczny powód, dla którego dwa imiona by ją przeraziły. Przestępcy uciekali z kraju do kraju i zmieniali tożsamości. I tracili wolność. Czy na pewno nim nie był? - Spaliłem dom i wziąłem ze sobą środki na świeży start, ale to był mój dom, moje pieniądze. Byłyby prawnie moje, ale Henry Lancaster - zaczął tłumaczyć zbyt prędko, zbyt panicznie, tak panicznie, że nawet nie zauważył kiedy pierwszy raz od lat wypowiedział również swoje nazwisko (zauważyło za to jego ciało; paniczne szarpnięcie w ramionach; płytszy oddech; rozszerzone oczy błądzące teraz wszędzie byleby nie złapać kontaktu wzrokowego z Islą) - miał spłonąć razem z nim i zostać uznany za martwego, ale nie miałem pewności, bo trzeba by podrzucić tam czaszkę albo najlepiej szkielet żeby na pewno stwierdzono zgon, a przecież oczywiście jej nie miałem - teraz wiedział gdzie ich szukać, ale ironia tego zwrotu losu ani ostrzegawcza świadomość, że nie powinien mówić ani o tym ani o czaszkach w ogóle jeszcze do niego nie dotarła. - więc bałem się, że będą mnie szukać - mocniej przytulił skórę do piersi, jej szukać. Była częścią jego, choć tak bardzo niechcianą, więc wychodziło na to samo. - więc wyjechałem tutaj i znalazłem nowe nazwisko i imię, choć Henrik to po skandynawsku Henry, przynajmniej tak było według mojej matki i... - wziął płytki oddech, jego oczy lśniły gorączkowo; dwa jasne punkty w ciemnej nocy. Gdyby słyszał teraz samego siebie, posłałby się na dwudniową obserwację i zażył jakieś eliksiry uspokajające, ale nie miał pod ręką eliksirów, Isla pewnie też ich nie miała, zresztą jej może to nie zaalarmuje. Albo zaalarmuje. Już i tak się go bała, może wszystko jedno.
- Naprawdę nie wiesz? - wychrypiał z niedowierzaniem. Nie chciała mu wtedy jej zabrać? Nie wiedziała, dlaczego chciał żeby wyszła? Nie wiedziała. Nie wiedziała. Może powinien iść i zostawić ją w tej niewiedzy, to... bezpieczne. Spróbował wstać, ale kręciło mu się w głowie, więc pokręcił głową i siedział w błocie dalej. Pomimo upału noc zdawała się coraz chłodniejsza, ale prawie tego nie czuł, nauczył się w takich sytuacjach dysocjować. - To focza skóra. Moja skóra. I ktoś już ją miał, dlatego wyjechałem i... - wyjadę znowu. Przyszedłem się pożegnać. Nie powinienem ci jednak tego mówić, ale dlatego teraz wyjadę i będzie dobrze i może teraz wybiorę całkowicie n o w e imię, na inną literę niż H, może Viggo, a może coś co nie kojarzy się z niczym znajomym i poradzę sobie i nie będę ci przeszkadzał. - chciał powiedzieć to wszystko, ale po prostu przycisnął skórę mocniej do siebie i pierwszy raz w ciągu tego monologu podniósł wzrok na oczy Isli.
Isla Löve
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Czw 22 Sie - 13:38
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
To prawda, Viggo go tu nie chciał. Pomimo iż zjeżony i wściekły wycofał się zaledwie o kilkanaście centymetrów, stojąc pomiędzy Islą a Henrikiem jak mur nie do przebicia, gotowy gryźć i szarpać, świdrował galdra wzrokiem tak nienawistnym, że zdawało się to niemal niemożliwe. Małe paciorki oczu wyrażały prawie namacalną emocję, wibrującą pomiędzy nimi w cichej deklaracji wojny. Tymczasem Isla ani nie potwierdziła, ani nie zaprzeczyła; wiedziała oczywiście jakie uczucia targały teraz jej chowańcem, ale nazwanie tego na głos było jak przyznanie, że na to pozwalała. A nigdy przecież tego nie robiła, w Midgardzie próbowała ich pogodzić albo przynajmniej wymóc na nich uprzejmą tolerancję, ale wystarczył jeden dzień, by to wszystko legło w gruzach.
Podobnie jak przeszłość, o którą go podejrzewała, a która na jej oczach zaczynała wyostrzać się do zupełnie innej, nowej mozaiki. Zacząć od nowa? To sugerowało ucieczkę przed czymś, czego jeszcze nie nazwał, a skupienie nad tym, co mogło to oznaczać, pozwoliło Isli nie skupiać się na naiwnej uldze, którą poczuła, gdy zaczął mówić jej cokolwiek. Jakby była bezdomnym dachowcem, wdzięcznym za ochłap podarowanej ryby; a jednocześnie wiedziała, czuła podskórnie, jak ten moment był ważny. Słowa z oporem wydostawały się z ochrypłego gardła Henrika, jakby ten nie był przyzwyczajony do ich wypowiadania, albo nawet - nie akceptował, nie dopuszczał wcześniej do siebie ich istnienia. Ból w jego oczach bolał również ją. Popłoch udzielił się jej własnej panice, mimo zdrowego rozsądku wystraszyła się, że teraz znów ją zostawi, że ucieknie, że nigdy więcej go nie zobaczy… Ale on upadł w lepkim odgłosie poruszonego błota i odruchowo wyrwała się do przodu o kilka kroków z wyciągniętymi rękoma. To był impuls, przyzwyczajenie, troska, która znów wzięła nad nią górę, a którą Isla zahamowała, kiedy zrównała się z Viggo i jego niechęcią. Zatrzymała się wtedy, ogromnymi, spłoszonymi oczami patrząc na siedzącego na mokrej ziemi Henrika obmywanego ulewą i upewniając się, że nic mu się nie stało. Wyglądał tak mizernie… Przesiąknięty deszczem, ubrudzony, pokonany. Z jej piersi wyrwał się płytki oddech, ale mając u boku nóg swojego chowańca, nie poruszyła się więcej.
Zamiast tego - słuchała. Jego opowieści, przeszłości, jaką przed nią odkrywał, wreszcie szczery. Wątki były jednak poplątane i Isla robiła wszystko, by za nimi nadążyć, ze zmarszczonymi brwiami i pierzchliwym napięciem w oczach i dłońmi znów zaciśniętymi na materiale koszuli nocnej, bo korciło ją, by go dotknąć. Pogładzić jego ramiona, wsunąć palce we włosy, przeczesać je z czułością. Nie mogła jednak sobie na to pozwolić.
- Henry Lancaster - powtórzyła za nim tę przedziwną tożsamość, obracając zgłoski na języku. Nie były naturalne, w jej wykonaniu brzmiały ostrzej i bardziej koślawo niż powinny, i drgnęła, kiedy w rozmowie znów przywołał czaszki. Najpierw sądziła, że znów miał zamiar wyrzucić jej szczątki znajdujące się na dnie jeziora, ale on mówił dalej, zamknięty w rozdziałach własnej historii, za którą próbowała nadążyć. - Dlaczego spaliłeś dom? I siebie? - spytała, znów - ciszej niż zamierzała. Ale pastwienie się nad ludźmi roztrzaskanymi na kawałki, przerażonymi i spanikowanymi było domeną Vaasy, nigdy jej własną, nawet jeśli wyraźnie odsunęła się od niego o pół kroku, gdy świadomie lub nieświadomie wspomniał o matczynych grzechach i ich pozostałościach. To dalej służyło za oręż w jego ręku? Nie była pewna, ale cokolwiek zamierzał, lub cokolwiek nie zamierzał, to wciąż ją bolało i budziło wstyd. Nie tylko już za samą siebie, ale również za Vaasę. - Szukano cię? - ale nie był przestępcą, więc dlaczego? Co stało się w miejscu, z którego pochodził, że próbował zaaranżować własną śmierć i wyjechał na drugi koniec świata? Powoli, jak niepewne, zranione zwierzę ugięła nogi i usiadła na podłodze po turecku, oddzielona od niego suchością dachu i dystansem nierównego drewna podłogowego. - Możesz… usiąść przy drzwiach - wymamrotała niepewnie, przeczuwając, że postępuje głupio, i jak na zawołanie Viggo obrócił ku niej głowę, ale nie zdołał niczego powiedzieć. Isla nie zamierzała jednak górować nad Henrikiem, nawet w złości i poczuciu krzywdy nie szukała wyższości ponad jego problemami i wyznaniami.
Moja skóra. Mimo że spodziewała się tego w logicznej części swojego umysłu, usłyszenie tego na głos sprawiło, że przechyliła głowę tym razem do drugiego ramienia i przyjrzała się foczemu pledowi, który przyciskał do siebie jak skarb. Wreszcie zrozumiała dlaczego; podobno wejście w posiadanie tej tkaniny gwarantowało posłuszeństwo takiej osoby, Vaasa opowiadała jej o tym jak o czymś zabawnym, żałosnym i godnym pożałowania, ale Isli zawsze wydawało się to smutne i niesprawiedliwe. Westchnęła cicho, unosząc spojrzenie do jego twarzy, kiedy przyznał, że ktoś raz mu ją ukradł.
- Zabranie ci tego to okrucieństwo - odezwała się ochryple i gniewnie, z przekonaniem. Zranił ją, ale nie życzyła mu źle, ba, w tej chwili byłaby gotowa utopić człowieka, o którym mówił, i nigdy nie zabrałaby jego kości z dna jeziora. Patrzyłaby na ich beznadzieję z przyjemnością. - Nigdy bym tego nie zrobiła - podkreśliła. - Ale ty sądziłeś, że bym mogła - melodia głosu zdradziła zmęczenie, zabarwiona pustym, żałosnym chichotem, krótkim, odległym i bezbarwnym. Nie było jej do śmiechu, jednak ponownie dotarło do niej, jak źle o niej myślał. Czy to był odruch bezwarunkowy? Raz doświadczył tortury, więc bronił się przed każdym podejrzeniem jej powtórzenia? - Kiedy się u mnie pojawiłeś, byłeś jak czysta strona, której jeszcze nikt nie zdążył zapisać. Jak… ledwo wykluta kijanka - mówiła cicho, ciężko, ze smutkiem. - Jak ktoś, kto dopiero się urodził. Nieważne, czy to był Henrik, czy Henry - pokręciła głową, opuściła ją niżej, a kaskada miedziano-złotych włosów przysłoniła jej twarz lekko wilgotną kurtyną. - Nas oboje urodziła woda. Selkie - wypowiedziała to słowo powoli, bez wyrzutu, pogardy czy pożądania, ot, po prostu - bo dotarło do niej, że nigdy wcześniej nie wypowiedziała go na głos. Vaasa opowiadała jej urywki o świecie, kiedy miała dość napastliwej ciekawości córki, ale nie chciała, by Isla je zapamiętywała lub co gorsza: powtarzała. - Mam mętlik w głowie - przyznała słabo, przyciskając dłonie do swoich skroni. Odepchnął ją, okłamywał przez rok, nie ufał jej, wzgardził jej miłością, chyba nigdy nie chciał, żeby z nim zamieszkała, więc czego teraz oczekiwał? Co powinna zrobić? Dusza rozrywała ją w dwóch różnych kierunkach, wytyczanych przez umysł i serce.
Podobnie jak przeszłość, o którą go podejrzewała, a która na jej oczach zaczynała wyostrzać się do zupełnie innej, nowej mozaiki. Zacząć od nowa? To sugerowało ucieczkę przed czymś, czego jeszcze nie nazwał, a skupienie nad tym, co mogło to oznaczać, pozwoliło Isli nie skupiać się na naiwnej uldze, którą poczuła, gdy zaczął mówić jej cokolwiek. Jakby była bezdomnym dachowcem, wdzięcznym za ochłap podarowanej ryby; a jednocześnie wiedziała, czuła podskórnie, jak ten moment był ważny. Słowa z oporem wydostawały się z ochrypłego gardła Henrika, jakby ten nie był przyzwyczajony do ich wypowiadania, albo nawet - nie akceptował, nie dopuszczał wcześniej do siebie ich istnienia. Ból w jego oczach bolał również ją. Popłoch udzielił się jej własnej panice, mimo zdrowego rozsądku wystraszyła się, że teraz znów ją zostawi, że ucieknie, że nigdy więcej go nie zobaczy… Ale on upadł w lepkim odgłosie poruszonego błota i odruchowo wyrwała się do przodu o kilka kroków z wyciągniętymi rękoma. To był impuls, przyzwyczajenie, troska, która znów wzięła nad nią górę, a którą Isla zahamowała, kiedy zrównała się z Viggo i jego niechęcią. Zatrzymała się wtedy, ogromnymi, spłoszonymi oczami patrząc na siedzącego na mokrej ziemi Henrika obmywanego ulewą i upewniając się, że nic mu się nie stało. Wyglądał tak mizernie… Przesiąknięty deszczem, ubrudzony, pokonany. Z jej piersi wyrwał się płytki oddech, ale mając u boku nóg swojego chowańca, nie poruszyła się więcej.
Zamiast tego - słuchała. Jego opowieści, przeszłości, jaką przed nią odkrywał, wreszcie szczery. Wątki były jednak poplątane i Isla robiła wszystko, by za nimi nadążyć, ze zmarszczonymi brwiami i pierzchliwym napięciem w oczach i dłońmi znów zaciśniętymi na materiale koszuli nocnej, bo korciło ją, by go dotknąć. Pogładzić jego ramiona, wsunąć palce we włosy, przeczesać je z czułością. Nie mogła jednak sobie na to pozwolić.
- Henry Lancaster - powtórzyła za nim tę przedziwną tożsamość, obracając zgłoski na języku. Nie były naturalne, w jej wykonaniu brzmiały ostrzej i bardziej koślawo niż powinny, i drgnęła, kiedy w rozmowie znów przywołał czaszki. Najpierw sądziła, że znów miał zamiar wyrzucić jej szczątki znajdujące się na dnie jeziora, ale on mówił dalej, zamknięty w rozdziałach własnej historii, za którą próbowała nadążyć. - Dlaczego spaliłeś dom? I siebie? - spytała, znów - ciszej niż zamierzała. Ale pastwienie się nad ludźmi roztrzaskanymi na kawałki, przerażonymi i spanikowanymi było domeną Vaasy, nigdy jej własną, nawet jeśli wyraźnie odsunęła się od niego o pół kroku, gdy świadomie lub nieświadomie wspomniał o matczynych grzechach i ich pozostałościach. To dalej służyło za oręż w jego ręku? Nie była pewna, ale cokolwiek zamierzał, lub cokolwiek nie zamierzał, to wciąż ją bolało i budziło wstyd. Nie tylko już za samą siebie, ale również za Vaasę. - Szukano cię? - ale nie był przestępcą, więc dlaczego? Co stało się w miejscu, z którego pochodził, że próbował zaaranżować własną śmierć i wyjechał na drugi koniec świata? Powoli, jak niepewne, zranione zwierzę ugięła nogi i usiadła na podłodze po turecku, oddzielona od niego suchością dachu i dystansem nierównego drewna podłogowego. - Możesz… usiąść przy drzwiach - wymamrotała niepewnie, przeczuwając, że postępuje głupio, i jak na zawołanie Viggo obrócił ku niej głowę, ale nie zdołał niczego powiedzieć. Isla nie zamierzała jednak górować nad Henrikiem, nawet w złości i poczuciu krzywdy nie szukała wyższości ponad jego problemami i wyznaniami.
Moja skóra. Mimo że spodziewała się tego w logicznej części swojego umysłu, usłyszenie tego na głos sprawiło, że przechyliła głowę tym razem do drugiego ramienia i przyjrzała się foczemu pledowi, który przyciskał do siebie jak skarb. Wreszcie zrozumiała dlaczego; podobno wejście w posiadanie tej tkaniny gwarantowało posłuszeństwo takiej osoby, Vaasa opowiadała jej o tym jak o czymś zabawnym, żałosnym i godnym pożałowania, ale Isli zawsze wydawało się to smutne i niesprawiedliwe. Westchnęła cicho, unosząc spojrzenie do jego twarzy, kiedy przyznał, że ktoś raz mu ją ukradł.
- Zabranie ci tego to okrucieństwo - odezwała się ochryple i gniewnie, z przekonaniem. Zranił ją, ale nie życzyła mu źle, ba, w tej chwili byłaby gotowa utopić człowieka, o którym mówił, i nigdy nie zabrałaby jego kości z dna jeziora. Patrzyłaby na ich beznadzieję z przyjemnością. - Nigdy bym tego nie zrobiła - podkreśliła. - Ale ty sądziłeś, że bym mogła - melodia głosu zdradziła zmęczenie, zabarwiona pustym, żałosnym chichotem, krótkim, odległym i bezbarwnym. Nie było jej do śmiechu, jednak ponownie dotarło do niej, jak źle o niej myślał. Czy to był odruch bezwarunkowy? Raz doświadczył tortury, więc bronił się przed każdym podejrzeniem jej powtórzenia? - Kiedy się u mnie pojawiłeś, byłeś jak czysta strona, której jeszcze nikt nie zdążył zapisać. Jak… ledwo wykluta kijanka - mówiła cicho, ciężko, ze smutkiem. - Jak ktoś, kto dopiero się urodził. Nieważne, czy to był Henrik, czy Henry - pokręciła głową, opuściła ją niżej, a kaskada miedziano-złotych włosów przysłoniła jej twarz lekko wilgotną kurtyną. - Nas oboje urodziła woda. Selkie - wypowiedziała to słowo powoli, bez wyrzutu, pogardy czy pożądania, ot, po prostu - bo dotarło do niej, że nigdy wcześniej nie wypowiedziała go na głos. Vaasa opowiadała jej urywki o świecie, kiedy miała dość napastliwej ciekawości córki, ale nie chciała, by Isla je zapamiętywała lub co gorsza: powtarzała. - Mam mętlik w głowie - przyznała słabo, przyciskając dłonie do swoich skroni. Odepchnął ją, okłamywał przez rok, nie ufał jej, wzgardził jej miłością, chyba nigdy nie chciał, żeby z nim zamieszkała, więc czego teraz oczekiwał? Co powinna zrobić? Dusza rozrywała ją w dwóch różnych kierunkach, wytyczanych przez umysł i serce.
Henrik Vestergaard
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Czw 22 Sie - 21:01
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Świadomość, że Isla postąpiła o kilka kroków do przodu zamiast cofnąć się w stronę ściany, przyniosłaby mu jakąś smutną ulgę. Może nawet wydobyłby z odmętów niepamięci znaczenie jej gestu; matka wyciągała tak do niego ręce gdy upadał, ale nie robił tego nikt nigdy później. Ale nie patrzył już na Islę tylko przez Islę, jakby błoto nad jeziorem wciągało go w angielską mżawkę. Przed szklistymi oczyma tańczyły mu wspomnienia i płomienie, wskrzeszone tonem własnego głosu. Próbował pogrzebać pamięć o tamtych miesiącach i latach, ale i tak przychodziła do niego falami, nagle, nieproszona. Każdy atak lęku przypominał mu, że nie ma przed tym ucieczki, ale wtedy było inaczej. Teraz przywołał demony samemu, nie przybyły spontanicznie. Zbudował od nowa tamten dom, podzielił się z Islą i fińskim lasem zapomnianym nazwiskiem, wciągając do Skandynawii coś — kogoś? — kogo nie powinno już tu być. Nie musiał tego robić i w tej świadomości było coś odrobinę pokrzepiającego, pozwalającego mu zachować względną kontrolę nad własnymi myślami. Lęk był teraz inny, spokojniejszy, przypominający zrezygnowane otępienie. Nie znaczyło to jednak, że go nie było, że opowiadanie o tym na głos nie wzburzyło w jego psychice czegoś, co miało gwarantować ramy względnego spokoju. Z psychiatrycznego punktu widzenia chciałby się nad tym zastanowić, ale te myśli mu umykały, przytłoczone skupieniem na tym, co próbował przekazać Isli. Drżał lekko, ale wbrew jej przewidywaniom chyba nie z zimna — umysł parł do przodu, język rozwiązał się, ale pokryte gęsią skórą ciało próbowało mu przypomnieć jak bardzo nierozsądne jest wywoływanie duchów.
Henry Lancaster w jej ustach cięło powietrze jak bat, choć twarde zgłoski wybrzmiały w jej śpiewnym głosie zadziwiająco ładnie, odbierając ojcowską tożsamość dawnemu nazwisku. Wciąż jednak, ktoś powiedział jego nazwisko na głos; działo się niewyobrażalne. Obawiał się rozpoznania podczas spotkania z Barrosem, ale w zamian do ujawnienia tożsamości doszło tutaj, poza gabinetem nad którym miał kontrolę. W teorii nadal na jego zasadach, ale pod jej domem. Wziął cichy wdech, uświadamiając sobie, że nazwisko Lancaster nic Isli nie mówi. Że przy odrobinie szczęścia nikomu tutaj nic nie mówi. Ale on nigdy nie mógł liczyć na szczęście, bo go nie miał. Potrzebował kontroli, która była niemożliwa. Potrzebował zanurzyć się w wodzie i nie myśleć, albo wyjechać jeszcze dalej, potrzebował uciec, znowu, ale mimo wszystko nie ruszał się jeszcze z miejsca.
- To... wydawało mi się wtedy logiczne. - wymamrotał, przesuwając po skórze opuszkami palców. - Ucieczka też. - przygryzł lekko wnętrze policzka, wyobrażając sobie przeszłość, w której powitałby Beatrice spokojnie, w akompaniamencie prawników i policji. Ale czy ktokolwiek by mu uwierzył, demonowi? Wyobrażał sobie nieskończone wersje tej chwili, a w każdej ona znów wyciągała ręce po jego foczy płaszcz; albo chciwie błyskały oczy wspólników ojca, albo nawet policjantów. - Nie wiedziałem, jak upozorować śmierć szybciej i... też chciałem jej coś zabrać. - nazwał to w końcu na głos, cicho, ale pewnie. Jego oczy pociemniały, wstydził się własnej tchórzliwości, ale nie wstydził się młodzieńczej zemsty. Trochę się lękał, bo potem zastanawiał się, czy gdyby jej nie okradł i gdyby zostawił jej dom — to czy może zostawiłaby go w spokoju, tak po prostu. - Pewnie tak. - wymamrotał, zdradzając pewnie, że nie wie. Uciekał zbyt prędko, zbyt daleko, zbyt skutecznie.
Zamrugał nieobecnie, gdy zaprosiła go pod drzwi. W pierwszej chwili nie zrozumiał czemu, dopiero po sekundzie dotarło do niego, że pod dach.
- Nie przeszkadza mi deszcz. - wymamrotał, nie będąc pewnym czy kłamie, czy może naprawdę mu wszystko jedno. Po chwili wahania wstał jednak — powoli i chwiejnie, jak ktoś komu kręci się w głowie — i podszedł bliżej, ale nie za blisko. Jesteś słaby, a skóra jest na wyciągnięcie jej ręki - ostrzegały go wszystkie instynkty.
Usiadł przy drzwiach, pod daszkiem, metr od Isli. Skóra leżała na jego kolanach, na wyciągnięcie jej ręki, ale za bezpieczną barierą jego dłoni. Spoglądał na nią — na nią — poważnie, w ciężkim milczeniu. Okrucieństwo, nigdy by tego nie zrobiła. Spojrzał na nią uważniej, jakby te słowa budziły w nim jakieś długo tłumione emocje, ale zarazem zastanawiając się, czy może jej wierzyć.
- Nigdy to długa deklaracja. - szepnął w końcu. - A pokusa jest ciągła. - spuścił głowę, skubiąc palcami włókna foczego futra. Każda kłótnia, każdy kryzys, skrzynia na wyciągnięcie ręki. - Tak. - podniósł oczy, przyznając to z ponurą powagą. - Może w odpowiednich warunkach... każdy może. - dodał niechętnie, jak ktoś kto wierzy, że ludzie są z natury okrutni. Może byli. On bywał. - Ojciec miał skórę matki, a potem moją. Myślę, że... - zamrugał prędko, kuląc lekko ramiona. Sporo o tym myślał. Czasami go nienawidził, a czasami za nim irracjonalnie tęsknił, pamiętając, że miał kiedyś tylko jego. -… w jakimś momencie szczerze sobie wmawiał, że to dla mojego dobra. A potem przejęła ją jego n...nowa ż..żona - wypluł ten synonim ledwie słyszalnie, unikając jej imienia, unikając zwrotu "moja macocha", "moja narzeczona", "moja pani" i jeszcze gorszych. - ...i ona n..nawet nie próbowała sobie wmawiać. - zakończył, uparcie patrząc w foczą skórę, jakby chcąc ukryć ciężar tamtych wspomnień przed spojrzeniem Isli, w spięciu barków i w zaciśniętej szczęce i płytkim oddechu.
Zamknął oczy, gdy przywołała fińskie jezioro. Piekły go, nie rozumiał dlaczego.
- Tak się tutaj czułem. - szepnął przez zaciśnięte gardło. - Chwilowo. Dłużej... dłużej niż myślałem. To był najszczęśliwszy rok mojego życia. - wyznanie popłynęło samo, mniej zobowiązujące niż zdradzenie jej swojego imienia lub jakiekolwiek inne deklaracje. Zamilkł na chwilę, też miał mętlik w głowie. - Próbowałem... zostawić to wszystko za sobą. Chciałem częściej czuć się jak tutaj. Normalnie. - być normalny, nie selkie.
- Ale nie potrafię. - skonkludował ponuro, podnosząc na nią puste spojrzenie. Nie jestem tym, kim tu byłem. Nigdy nie byłem. Nigdy nie będę. - Nie potrafię przestać się bać. - szepnął, pierwszy raz przyznając to przed kimś i przed sobą samym z taką pewnością. Szukał zapomnienia i leku, ale one nie istniały. - Przepraszam. - dodał cicho, cofając się lekko na deskach. Nie lubił tego słowa, nigdy go nie używał, nawet jeśli nadepnął komuś na stopę; ale jej... jej przeprosiny się należały. Przepraszam za kłamstwo. Przepraszam, że cię wykorzystałem. Przepraszam, że zmarnowałem twój czas.
Henry Lancaster w jej ustach cięło powietrze jak bat, choć twarde zgłoski wybrzmiały w jej śpiewnym głosie zadziwiająco ładnie, odbierając ojcowską tożsamość dawnemu nazwisku. Wciąż jednak, ktoś powiedział jego nazwisko na głos; działo się niewyobrażalne. Obawiał się rozpoznania podczas spotkania z Barrosem, ale w zamian do ujawnienia tożsamości doszło tutaj, poza gabinetem nad którym miał kontrolę. W teorii nadal na jego zasadach, ale pod jej domem. Wziął cichy wdech, uświadamiając sobie, że nazwisko Lancaster nic Isli nie mówi. Że przy odrobinie szczęścia nikomu tutaj nic nie mówi. Ale on nigdy nie mógł liczyć na szczęście, bo go nie miał. Potrzebował kontroli, która była niemożliwa. Potrzebował zanurzyć się w wodzie i nie myśleć, albo wyjechać jeszcze dalej, potrzebował uciec, znowu, ale mimo wszystko nie ruszał się jeszcze z miejsca.
- To... wydawało mi się wtedy logiczne. - wymamrotał, przesuwając po skórze opuszkami palców. - Ucieczka też. - przygryzł lekko wnętrze policzka, wyobrażając sobie przeszłość, w której powitałby Beatrice spokojnie, w akompaniamencie prawników i policji. Ale czy ktokolwiek by mu uwierzył, demonowi? Wyobrażał sobie nieskończone wersje tej chwili, a w każdej ona znów wyciągała ręce po jego foczy płaszcz; albo chciwie błyskały oczy wspólników ojca, albo nawet policjantów. - Nie wiedziałem, jak upozorować śmierć szybciej i... też chciałem jej coś zabrać. - nazwał to w końcu na głos, cicho, ale pewnie. Jego oczy pociemniały, wstydził się własnej tchórzliwości, ale nie wstydził się młodzieńczej zemsty. Trochę się lękał, bo potem zastanawiał się, czy gdyby jej nie okradł i gdyby zostawił jej dom — to czy może zostawiłaby go w spokoju, tak po prostu. - Pewnie tak. - wymamrotał, zdradzając pewnie, że nie wie. Uciekał zbyt prędko, zbyt daleko, zbyt skutecznie.
Zamrugał nieobecnie, gdy zaprosiła go pod drzwi. W pierwszej chwili nie zrozumiał czemu, dopiero po sekundzie dotarło do niego, że pod dach.
- Nie przeszkadza mi deszcz. - wymamrotał, nie będąc pewnym czy kłamie, czy może naprawdę mu wszystko jedno. Po chwili wahania wstał jednak — powoli i chwiejnie, jak ktoś komu kręci się w głowie — i podszedł bliżej, ale nie za blisko. Jesteś słaby, a skóra jest na wyciągnięcie jej ręki - ostrzegały go wszystkie instynkty.
Usiadł przy drzwiach, pod daszkiem, metr od Isli. Skóra leżała na jego kolanach, na wyciągnięcie jej ręki, ale za bezpieczną barierą jego dłoni. Spoglądał na nią — na nią — poważnie, w ciężkim milczeniu. Okrucieństwo, nigdy by tego nie zrobiła. Spojrzał na nią uważniej, jakby te słowa budziły w nim jakieś długo tłumione emocje, ale zarazem zastanawiając się, czy może jej wierzyć.
- Nigdy to długa deklaracja. - szepnął w końcu. - A pokusa jest ciągła. - spuścił głowę, skubiąc palcami włókna foczego futra. Każda kłótnia, każdy kryzys, skrzynia na wyciągnięcie ręki. - Tak. - podniósł oczy, przyznając to z ponurą powagą. - Może w odpowiednich warunkach... każdy może. - dodał niechętnie, jak ktoś kto wierzy, że ludzie są z natury okrutni. Może byli. On bywał. - Ojciec miał skórę matki, a potem moją. Myślę, że... - zamrugał prędko, kuląc lekko ramiona. Sporo o tym myślał. Czasami go nienawidził, a czasami za nim irracjonalnie tęsknił, pamiętając, że miał kiedyś tylko jego. -… w jakimś momencie szczerze sobie wmawiał, że to dla mojego dobra. A potem przejęła ją jego n...nowa ż..żona - wypluł ten synonim ledwie słyszalnie, unikając jej imienia, unikając zwrotu "moja macocha", "moja narzeczona", "moja pani" i jeszcze gorszych. - ...i ona n..nawet nie próbowała sobie wmawiać. - zakończył, uparcie patrząc w foczą skórę, jakby chcąc ukryć ciężar tamtych wspomnień przed spojrzeniem Isli, w spięciu barków i w zaciśniętej szczęce i płytkim oddechu.
Zamknął oczy, gdy przywołała fińskie jezioro. Piekły go, nie rozumiał dlaczego.
- Tak się tutaj czułem. - szepnął przez zaciśnięte gardło. - Chwilowo. Dłużej... dłużej niż myślałem. To był najszczęśliwszy rok mojego życia. - wyznanie popłynęło samo, mniej zobowiązujące niż zdradzenie jej swojego imienia lub jakiekolwiek inne deklaracje. Zamilkł na chwilę, też miał mętlik w głowie. - Próbowałem... zostawić to wszystko za sobą. Chciałem częściej czuć się jak tutaj. Normalnie. - być normalny, nie selkie.
- Ale nie potrafię. - skonkludował ponuro, podnosząc na nią puste spojrzenie. Nie jestem tym, kim tu byłem. Nigdy nie byłem. Nigdy nie będę. - Nie potrafię przestać się bać. - szepnął, pierwszy raz przyznając to przed kimś i przed sobą samym z taką pewnością. Szukał zapomnienia i leku, ale one nie istniały. - Przepraszam. - dodał cicho, cofając się lekko na deskach. Nie lubił tego słowa, nigdy go nie używał, nawet jeśli nadepnął komuś na stopę; ale jej... jej przeprosiny się należały. Przepraszam za kłamstwo. Przepraszam, że cię wykorzystałem. Przepraszam, że zmarnowałem twój czas.
Isla Löve
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Pią 23 Sie - 12:49
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Słuchała go coraz bardziej oniemiała. To, co spotkało go, to, ile lęku w nim mieszkało, wrośniętego w niego daleko sięgającymi korzeniami owiniętymi wokół kręgosłupa i żłobiącymi szlaki w umyśle, ją przerażało. Więziła go kobieta? Przed oczami Isli momentalnie stanęła Vaasa z upiornym uśmiechem na karminowych ustach i spojrzeniem ostrym jak grot strzały. Nic dziwnego, że tamtego dnia tak zajadle bronił przed nią skóry, nie chcąc znów paść ofiarą kogoś takiego - i pod jej mięśniami zaczęło pełgać bezwolne przekonanie, że po tym wszystkim nie powinna czuć do niego urazy, a zastąpić ją współczuciem. Poniekąd tak też zrobiła. Cierpiała razem z nim, gdy opowiadał jej tę historię, jakby po części należała do niej i sama przeżyła ją u jego boku. Wyobrażała sobie absolutne i niechciane posłuszeństwo żywione wobec złodzieja, oderwanie od własnego ja, jak marionetka tańcząca na zawieszonych przez kogoś sznurkach. To musiało być okropne. Na tyle, by spopielił całą przeszłość za swoimi plecami i zaczął od nowa w odległym miejscu z czystą kartą i tym samym strachem, starym kompanem.
Na słowa o tym, że nie przeszkadzała mu hulająca poza chatką ulewa (słyszała kiedyś o dziwnym słowie, chyba katharsis, które zawsze wymawiała źle, tu i tam przestawiając litery; obmywało duszę z ciężarów i może to samo robiły dla niego krople deszczu) zdążyła otworzyć usta, żeby zaprotestować, ale Henrik w końcu sam przesunął się do środka na bezpieczną odległość. Wciąż ściskał w dłoniach skórę, jednak dziś jego knykcie nie były tak pobielałe jak w sypialni, nie widziała w nich gotowości do ataku. Zapewne broniłby się przed nią, gdyby spróbowała odebrać mu foczy pled, ale by tego nie zrobiła.
- Ja jej nie czuję - sprostowała, przekonana, i pokręciła głową. Nie była wiernym lustrzanym odbiciem swojej matki, choć Vaasa zapewne narzekałaby teraz na niewykorzystaną przez córkę okazję, zmarnowany potencjał. - Kiedy weszłam do pokoju, zapytałam cię o nią, bo nigdy czegoś takiego nie widziałam. Wyczułam, że jest magiczna i ma w sobie coś z wody, ale nie mówiła do mnie “ukradnij mnie” - westchnęła, przykładając opuszki do skroni, żeby rozmasować je łagodnymi, kulistymi ruchami. Bolało ją serce, ale już nie tylko za siebie - bolało również za niego. Był od niej dużo starszy, ale ile z tych lat spędził naprawdę wolny i cieszący się życiem, swobodą? W pewnym sensie naprawdę był jak kijanka, ale taka, która boi się otwartej wody i nieustannie trzyma się mielizny, schowana w wodorostach. Otworzyła szerzej oczy na wspomnienie skóry matki oraz ojca, który dopuścił się takiej zdrady, i znów zwalczyła w sobie pokusę impulsywnego przysunięcia się bliżej. - Tak mi przykro, Henriku - szepnęła. Deszcz już nie przyćmiewał ich głosów, a Isla nie zdołałaby odpowiedzieć na to głośniej, przytłoczona współczuciem i gniewem na jego bliskich. - To nie są puste słowa. Naprawdę mi przykro. Bo nikt, nikt nie zasłużył na taki los - mówiła cicho, opuszczając dłonie na kolana, gdzie znów zacisnęła je na materiale koszuli nocnej. - Tym bardziej… od rodzica - utkwiła spojrzenie w najbliższym sęku podłogowej deski, przypominającym wpatrujące się w nią od dołu oko. Policzki poczerwieniały; odkąd jej matka zniknęła, czasem w jej głowie pojawiał się nieśmiały głos myśli, czy aby nie została wykorzystana dla zabicia czasu oraz towarzystwa i porzucona, kiedy na horyzoncie pojawiły się ciekawsze perspektywy, ale Isla z własnego wyboru nigdy nie dopuściłaby do siebie pełnego spektrum tej świadomości. - I od kogoś, kto powinien był być tym rodzicem - dodała gorzko, odnosząc się do macochy, która z radością przejęła foczą schedę po starszym Vestergaardzie. - To okrucieństwo - powtórzyła i zamknęła się za kurtyną opuszczonych powiek, tak bardzo go żałowała. - Kłusownictwo na własnym dziecku - w jej głosie odezwała się nuta wyrzutu i gniewu, ale nie wobec niego, a jego najbliższych, którzy go zawiedli i zniszczyli. Jak mogła mieć mu za złe to, że się przed nią bronił, mimo że nie miała złych zamiarów? Wyzbycie się myśli, że ktoś wiecznie na niego czyha, musiało być bardzo trudne.
Tak trudne, jak słuchanie o tym, że czuł się tu najszczęśliwszy. Nie potrafię przestać się bać. Gdyby mogło, jej serce zawyłoby żałośnie w lamencie i bólu, ale tkwiło w piersi spętane ciszą i obijające się o klatkę żeber; wierzyła, że tak było i że żałował, ale to nie zmazywało z jej duszy rany, którą na niej zostawił pajęczyną swoich półprawd i kłamstw. Drżące dłonie niksy powędrowały do twarzy i na chwilę przysłoniły ją murem, gdy wewnętrzne rozdarcie strzępiło ją coraz bardziej, aż wreszcie poczuła, że za moment nic z niej nie zostanie.
- Chyba nie umiem teraz ich przyjąć - zaczęła cicho, odjąwszy palce od bladej skóry, z trudem uniosła też powieki, żeby na niego spojrzeć. Zasługiwał na to, żeby patrzeć mu w oczy. - Pewnie byłoby lepiej, gdybym umiała. Już rozumiem, skąd wziął się twój strach, i nie dziwię się mu, nie dziwię w ogóle po tym, co przeszedłeś. Ale… - urwała, dała sobie czas na uporządkowanie rozwichrzonych myśli, z których każda z nich kaleczyła jej wnętrze jak cierń. - Zostawiłam dom. Weszłam do miejsca, przed którym matka latami mnie ostrzegała, byłam gotowa się go nauczyć, choć mnie przerażał - wyliczała szeptem, szczerze pierwszy raz przyznając, że Midgard nie był dla niej samą kolorową tęczą, ale miał w sobie cienie, które sprawiały, że podchodziła do niego ostrożnie i lękliwie. Nie prosił o to, ale zrobiła to z miłości. - Bo myślałam, że jesteś moim przeznaczeniem, ale przeznaczenia nie można przecież budować na kłamstwie - a właśnie to zrobił, okłamał ją. Z jasnych i ważnych powodów, jednak wciąż okłamał. Odkrycie jego sekretu było tylko kwestią czasu, która ostatecznie zajęła zaledwie rok. Rok, z którego musiała zrozumieć, co było fałszem, a co prawdą. - Mam mętlik w głowie - powtórzyła swoje słowa sprzed chwili, jeszcze słabsze, cięższe, na których dźwięk Viggo wreszcie drgnął ze swojego miejsca i zbliżył się do niej, dotykając pyszczkiem łydki Isli w niemej próbie pocieszenia, która nie przyniosłaby skutku. - Ale to, co powiedziałeś… przysięgam, że będzie u mnie bezpieczne - dodała szczerze, poważnie i ledwie słyszalnie, sądząc, że byłoby to dla niego ważne. Każde słowo musiało przyjść z trudem, przebijało się przez lepką membranę strachu, i doceniała, że wbrew tak silnym emocjom zdołał jej to wszystko wyjaśnić; nie wydałaby jego sekretu.
Na słowa o tym, że nie przeszkadzała mu hulająca poza chatką ulewa (słyszała kiedyś o dziwnym słowie, chyba katharsis, które zawsze wymawiała źle, tu i tam przestawiając litery; obmywało duszę z ciężarów i może to samo robiły dla niego krople deszczu) zdążyła otworzyć usta, żeby zaprotestować, ale Henrik w końcu sam przesunął się do środka na bezpieczną odległość. Wciąż ściskał w dłoniach skórę, jednak dziś jego knykcie nie były tak pobielałe jak w sypialni, nie widziała w nich gotowości do ataku. Zapewne broniłby się przed nią, gdyby spróbowała odebrać mu foczy pled, ale by tego nie zrobiła.
- Ja jej nie czuję - sprostowała, przekonana, i pokręciła głową. Nie była wiernym lustrzanym odbiciem swojej matki, choć Vaasa zapewne narzekałaby teraz na niewykorzystaną przez córkę okazję, zmarnowany potencjał. - Kiedy weszłam do pokoju, zapytałam cię o nią, bo nigdy czegoś takiego nie widziałam. Wyczułam, że jest magiczna i ma w sobie coś z wody, ale nie mówiła do mnie “ukradnij mnie” - westchnęła, przykładając opuszki do skroni, żeby rozmasować je łagodnymi, kulistymi ruchami. Bolało ją serce, ale już nie tylko za siebie - bolało również za niego. Był od niej dużo starszy, ale ile z tych lat spędził naprawdę wolny i cieszący się życiem, swobodą? W pewnym sensie naprawdę był jak kijanka, ale taka, która boi się otwartej wody i nieustannie trzyma się mielizny, schowana w wodorostach. Otworzyła szerzej oczy na wspomnienie skóry matki oraz ojca, który dopuścił się takiej zdrady, i znów zwalczyła w sobie pokusę impulsywnego przysunięcia się bliżej. - Tak mi przykro, Henriku - szepnęła. Deszcz już nie przyćmiewał ich głosów, a Isla nie zdołałaby odpowiedzieć na to głośniej, przytłoczona współczuciem i gniewem na jego bliskich. - To nie są puste słowa. Naprawdę mi przykro. Bo nikt, nikt nie zasłużył na taki los - mówiła cicho, opuszczając dłonie na kolana, gdzie znów zacisnęła je na materiale koszuli nocnej. - Tym bardziej… od rodzica - utkwiła spojrzenie w najbliższym sęku podłogowej deski, przypominającym wpatrujące się w nią od dołu oko. Policzki poczerwieniały; odkąd jej matka zniknęła, czasem w jej głowie pojawiał się nieśmiały głos myśli, czy aby nie została wykorzystana dla zabicia czasu oraz towarzystwa i porzucona, kiedy na horyzoncie pojawiły się ciekawsze perspektywy, ale Isla z własnego wyboru nigdy nie dopuściłaby do siebie pełnego spektrum tej świadomości. - I od kogoś, kto powinien był być tym rodzicem - dodała gorzko, odnosząc się do macochy, która z radością przejęła foczą schedę po starszym Vestergaardzie. - To okrucieństwo - powtórzyła i zamknęła się za kurtyną opuszczonych powiek, tak bardzo go żałowała. - Kłusownictwo na własnym dziecku - w jej głosie odezwała się nuta wyrzutu i gniewu, ale nie wobec niego, a jego najbliższych, którzy go zawiedli i zniszczyli. Jak mogła mieć mu za złe to, że się przed nią bronił, mimo że nie miała złych zamiarów? Wyzbycie się myśli, że ktoś wiecznie na niego czyha, musiało być bardzo trudne.
Tak trudne, jak słuchanie o tym, że czuł się tu najszczęśliwszy. Nie potrafię przestać się bać. Gdyby mogło, jej serce zawyłoby żałośnie w lamencie i bólu, ale tkwiło w piersi spętane ciszą i obijające się o klatkę żeber; wierzyła, że tak było i że żałował, ale to nie zmazywało z jej duszy rany, którą na niej zostawił pajęczyną swoich półprawd i kłamstw. Drżące dłonie niksy powędrowały do twarzy i na chwilę przysłoniły ją murem, gdy wewnętrzne rozdarcie strzępiło ją coraz bardziej, aż wreszcie poczuła, że za moment nic z niej nie zostanie.
- Chyba nie umiem teraz ich przyjąć - zaczęła cicho, odjąwszy palce od bladej skóry, z trudem uniosła też powieki, żeby na niego spojrzeć. Zasługiwał na to, żeby patrzeć mu w oczy. - Pewnie byłoby lepiej, gdybym umiała. Już rozumiem, skąd wziął się twój strach, i nie dziwię się mu, nie dziwię w ogóle po tym, co przeszedłeś. Ale… - urwała, dała sobie czas na uporządkowanie rozwichrzonych myśli, z których każda z nich kaleczyła jej wnętrze jak cierń. - Zostawiłam dom. Weszłam do miejsca, przed którym matka latami mnie ostrzegała, byłam gotowa się go nauczyć, choć mnie przerażał - wyliczała szeptem, szczerze pierwszy raz przyznając, że Midgard nie był dla niej samą kolorową tęczą, ale miał w sobie cienie, które sprawiały, że podchodziła do niego ostrożnie i lękliwie. Nie prosił o to, ale zrobiła to z miłości. - Bo myślałam, że jesteś moim przeznaczeniem, ale przeznaczenia nie można przecież budować na kłamstwie - a właśnie to zrobił, okłamał ją. Z jasnych i ważnych powodów, jednak wciąż okłamał. Odkrycie jego sekretu było tylko kwestią czasu, która ostatecznie zajęła zaledwie rok. Rok, z którego musiała zrozumieć, co było fałszem, a co prawdą. - Mam mętlik w głowie - powtórzyła swoje słowa sprzed chwili, jeszcze słabsze, cięższe, na których dźwięk Viggo wreszcie drgnął ze swojego miejsca i zbliżył się do niej, dotykając pyszczkiem łydki Isli w niemej próbie pocieszenia, która nie przyniosłaby skutku. - Ale to, co powiedziałeś… przysięgam, że będzie u mnie bezpieczne - dodała szczerze, poważnie i ledwie słyszalnie, sądząc, że byłoby to dla niego ważne. Każde słowo musiało przyjść z trudem, przebijało się przez lepką membranę strachu, i doceniała, że wbrew tak silnym emocjom zdołał jej to wszystko wyjaśnić; nie wydałaby jego sekretu.
Henrik Vestergaard
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Wto 27 Sie - 5:04
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Spoglądał na Islę ze smutnym zmęczeniem, jakby nie do końca uwierzył w jej deklarację nieodczuwania pokusy, nawet jeśli ją docenił. Niksa mogła patrzeć w podobny sposób na niektórych oczarowanych mężczyzn, którzy nie czynili jej krzywdy, ale żarliwie obiecywali nad jeziorem, że nigdy jej nie zapomną i że do niej wrócą — ale w zamian wracali do własnego życia, w którym faktycznie nie zapominali o pięknych emocjach, ale w którym ich deklaracje stawały się coraz bledsze w miarę słabnącego czaru. Odpowiedział jej ciężkim milczeniem, nie mając serca wyjaśniać w tym momencie, że wcale nie chodziło mu o pokusę odczuwaną teraz. Nawet odporność Isli na jego aurę, dzięki której czuł się nieco bezpieczniej, nie zagwarantuje mu spokoju. Nie chodzi o chęć ani o aurę ani o magię ani o dzisiaj ani o za miesiąc — chodzi o to, że kiedyś nieuchronnie się w czymś nie zgodzimy i któreś z nas będzie mieć gorszy dzień, a ty będziesz pamiętać, że istnieje sposób na zagwarantowanie sobie samych miłych dni w moim towarzystwie. — krzyczały jego myśli i instynkty, ale tym razem; w odróżnieniu od sceny w sypialni, oszczędził jej dźwięku własnych słów. Prawdopodobnie i tak mogła je wyczytać z jego zrezygnowanej miny, z braku zaskoczenia jej deklaracją. Nigdy nie słyszał takich rzeczy, bo nie pozwolił sobie na taką sytuację, ale się ich spodziewał — nikt normalny nie przyznałby się selkie do żadnej pokusy. I wielu, wielu ludzi wierzyło, że byliby ponad nią. Kiedyś czytał książkę z antykwariatu śniących, o pierścieniu zdolnym opętać chciwością nawet najczystszą duszę; o skarbie, od którego należy się trzymać z daleka. Wierzył, że świadomość absolutnej władzy może działać na ludzi podobnie hipnotyzująco. Na Beatrice podziałała. Pamiętał kontrast pierwszych i ostatnich dni w jej towarzystwie; najpierw subtelne, a potem coraz szybsze przekraczanie granic. Mógł sobie tłumaczyć, że władza jedynie wydobyła na wierzch istniejący już w macosze rys okrucieństwa, ale podobne usprawiedliwienia były trudniejsze w przypadku własnego ojca; a chronicznie przeżywany strach uparcie podszeptywał Henrikowi, że każdy jest zdolny do podobnych czynów. Nawet Dar Odyna, który z założenia miał go uspokajać (i czasami to robił), dał mu wgląd w najciemniejsze i najbardziej zaskakujące zakamarki ludzkiej duszy. Może i nie widział ich jeszcze w Isli, choć spoglądał na nią bez opaski nawet teraz, ale niedawno zobaczył je choćby w Eirze, której z takim trudem nauczył się prawie ufać. Prawie.
- Byłaś w stanie to wyczuć? - ciekawość i iskra życia błysnęła w jego spojrzeniu dopiero, gdy Isla opowiedziała mu więcej. - Nie wiedziałem, że tak można. Nigdy nikt nie widział jej przy mnie. - dodał cicho, niepewny, czy była zdolna wyczuć tą magię dzięki własnemu pochodzeniu. Hipoteza zdawała się trafna, ale nie testował jej — i nie przetestuje — przy nikim ze zwykłych galdrów. Zerknął na Islę z żalem, próbując usprawiedliwić swoje zachowanie w sypialni tym krótkim wyjaśnieniem. Pierwszy (i oby ostatni) raz został przyłapany, co samo w sobie wytrąciło go z równowagi. Swoimi słowami — w których nie wyczuł ciekawości, spodziewając się jedynie chciwości — nieświadomie dolała oliwy do ognia. Pożar rozszalałby się jednak tak czy siak. Henrik nauczył się palić mosty jeszcze zanim zrozumiał, że potrafi pływać.
Podświadomie spodziewał się dalszych wyrzutów, ale zamiast nich przyszło współczucie. Słowa, które zgodnie z podręcznikami do psychiatrii próbował czasem powtarzać samemu sobie, ale w które nigdy nie potrafił uwierzyć; nie tak do końca. Zwątpienie przychodziło w gorsze dni albo przebijało się czasem przez slogany Wyzwolonych; o tym, że demony nie zasługują na żaden los. Isla spuszczała wzrok coraz niżej, ale on patrzył wprost na nią, otwierając oczy coraz szerzej. Próbował coś powiedzieć, ale na gardle zacisnęła mu się gorzka, dusząca obręcz; a mimika twarzy zastygła w niedowierzaniu.
Maska pękła nagle, gdy Is nazwała ją rodzicem — zawsze było trudno o niej myśleć w ten sposób, z perspektywy nastolatka tęskniącego za matką i widzącego kobietę sporo młodszą od ojca; to co rozegrało się między nimi potem sprawiło, że n i g d y nie uświadomił sobie jak wyglądałaby ich relacja w normalnej rodzinie. Nawet myślenie o niej jako o macosze przychodziło mu z trudem — nie wiedział, czy dlatego, że nie chciał; czy dlatego, że sama zabroniła się tak nazywać. Zderzony z kontrastem wyobrażeń Isli (nie domyśliła się — uświadomił sobie i nie wiedział, czy w oczach zbierają mu się łzy ulgi czy smutku) i własnych wspomnień, gwałtownie poczerwieniał i równie gwałtownie opuścił wzrok i głowę, zdjęty wstydem. Jakaś jego część chciała zaprotestować i wyznać całą prawdę; druga pragnęła oszczędzić tego Isli i sobie. Już i tak nie mogła na niego patrzeć. Ostatecznie pokiwał tylko słabo głową, cały wysiłek wkładając w zaczerpnięcie oddechu, jak ludzie, którzy właśnie topili się w jeziorze (albo może raczej jak niksa, odprowadzająca wzrokiem opadającego na dno topielca i wyobrażająca sobie, od czego uchronił ją jej śpiew?).
Przeprosiny przyszły mu łatwiej niż się spodziewał, ale choć milczenie po nich zdało się podwójnie ciężkie, to odpowiedź Isli go nie zdziwiła. Podświadomie się jej spodziewał, bo przeprosiny niewiele zmieniały; choć ojciec i Beatrice lubili ich słuchać to często zdawały się wręcz pogarszać sytuację. Przeprosiny nie zmienią tego, że nie był tym, kogo udawał. Był słaby i c h o r y, niepotrafiący pozostawić lęku za sobą na dłużej niż weekend nad fińskim jeziorem. Udawał, że był Henrikiem Vestergaardem i własnym zdaniem udawał beztroskiego i ciekawego świata mężczyznę, w którym zakochała się Isla (nie wiedząc teraz, dlaczego udawanie przychodziło mu tutaj tak łatwo i naturalnie, jak oddychanie). A ona była młoda i piękna i — choć czasem chodziła z głową w chmurach — jego zdaniem rozsądna. Miała tyle lepszych prospektów, a on, wychowany w świecie aranżowanych małżeństw, nawet teraz potrafił wyobrazić sobie kogoś, kto znajdzie się w jej chatce za parę miesięcy — fossegrim nie da jej dziecka, więc będzie miał nieco nieobecne spojrzenie i nigdy nie wysłucha jej śpiewu z należytą uwagą, ale będzie młodszy i sympatyczny i nigdy nie zobaczy żadnych czaszek i może nawet Viggo go zaakceptuje; myślał już z goryczą, czując się lepszy i gorszy na raz, ale głównie gorszy. Spoglądał jej smutno w oczy i zamrugał prędko, gdy przyznała, jak bardzo przerażał ją Midgard. Zauroczony pacan z przyszłości oprowadzi ją po nim bez lęku; a ludzie nie będą się na nich gapić równie mocno jak na nas, bo choć on będzie zwykły.
- Powinienem był pokazać ci to, co w nim lubię. - szepnął ze wstydem. Próbował, wiedziała o tym i najbliżej tego byli w księgarni, ale... - Chciałem ci go pokazać. Na Midsommar... nie chciałem się bać, ale nie potrafiłem... Zobaczyłem coś, co przypomniało mi o przeszłości i czasem... tak mam. - wymamrotał bez pewności siebie, z którą tłumaczył innym pacjentom czym jest zespół stresu pourazowego. Pamiętał, że obydwoje byli wtedy przestraszeni i pamiętał, że Isla potrafiła go wtedy uspokoić, ale swoim zdaniem i tak zepsuł jej zabawę. - Ale gdy zjawiłaś się w moim domu, nie potrafiłem zapomnieć o skórze, ale nie chciałem ci o niej mówić. - korciło go by spuścić wzrok, ale tego nie zrobił; mięśnie ust drgnęły mu w gorzkiej karykaturze przepraszającego grymasu lub smutnego uśmiechu. Nie powiedziałbym ci o niej, gdybyś jej nie znalazła. — na pewno nie w lipcu, obecnie sądził, że nigdy. A ona widziała przecież, że był nieswój, więc cierpieliby w milczeniu i unieszczęśliwiłby ją tylko, na dłuższą metę. - I bałem się o ciebie. - dodał, wiedząc, że i ona się bała. Sąsiad nie zaprezentował jej Midgardu z dobrej strony, a on nie był dostatecznym wsparciem. Może kiedyś Isla pojawi się w mieście z kimś, kto wyzwałby napastnika na pojedynek bez wahania i bez myśli o bliźnie na własnej skroni; kto nie spętałby go demonicznym urokiem jak ostatni tchórz.
- Wiem, że masz. - też miał mętlik w głowie. - Nie chciałem cię skrzywdzić, ale wiedziałem, że jestem nieuczciwy. - powiedział cicho. Nie mógł się usprawiedliwiać, doskonale wiedział, co robi. Powinna o tym wiedzieć. Korciło go, by przeprosić ją jeszcze raz, ale wtedy Viggo znalazł się obok, niemo przypominając mu, by nie wykorzystywał dalej jej dobrego serca. Tak dobrego, że obiecała mu — sama, zanim odważył się spytać — to, co było tak ważne, od czego zależało jego przetrwanie. Zamrugał z niedowierzaniem, jasne oczy zaszkliły się.
- Dziękuję. - wychrypiał, gdy zmusił już gardło do posłuszeństwa. Chciał jej powiedzieć coś jeszcze — o tym, że zawsze będzie miała w Midgardzie wsparcie, ale, że jeszcze nie wie czy jego czy notariusza, który wykonałby testament. I żeby nie martwiła się, jeśli dom Henrika Vestergaarda spłonie, bo nic mu nie będzie i to czasem naprawdę jest najlepsze wyjście. I że nie zdążył albo nie miał odwagi pokazać jej morza, ale że bardzo by się jej spodobało i powinna je kiedyś odwiedzić i że można tam nawet chodzić boso. I że samemu zabiłby w obronie siebie i swojej skóry, ale nie ją, i że nigdy nie potępił jej za czaszki na dnie jeziora — pamiętał, że chyba to ją zabolało, ale nie był się teraz na tym w stanie dostatecznie skupić. Nie był nawet w stanie wydobyć z siebie słowa, bo serce waliło mu jak oszalałe, dziwnie, boleśnie. Docierało do niego, że coś się skończyło i ze sporym opóźnieniem docierało do niego, co się skończyło. Że nigdy się tak nie czuł i że nigdy zerwanie żadnej znajomości tak nie bolało i że...
- … jesteś naprawdę wyjątkowa. - zdołał tylko wymamrotać, wciąż niepewny tego, kim tak naprawdę był, ale nagle pewny tego, że lgnąłby do jej towarzystwa również gdyby wychował się wolny. Żałował, że nie miała — nie mieli — szansy poznać tamtego Henry'ego. Słowa pożegnania nie przeszły mu przez gardło, cisza ciągnęła się jeszcze przez chwilę, aż tęsknota za bliskością Isli i ciepłem jej domu stała się nie do zniesienia. Spuścił wzrok, obawiając się, że wyczyta pragnienie z jego oczu i wbrew sobie zaprosi go do środka. Wstał, by oszczędzić tego im obojgu i ruszył w milczeniu w stronę ścieżki prowadzącej do portalu do miasta.
Każdy krok zdawał się ciężki. Zniknąwszy Isli (i Viggo, szczególnie Viggo) z oczu, nachylił się w stronę zranionej nogi. - Sárr. - wymamrotał i choć krwawienie ustało, to zakręciło mu się w głowie. Rzucił zaklęcie niechlujnie, magia usłuchała go tylko dzięki doświadczeniu. Pokręcił głową i nie zajął się nawet krwawiącą ręką, skręciwszy raptownie by zamiast do portalu skierować się nad brzeg jeziora. Obmyć w nim rany, usiąść, odpocząć chociaż przez chwilę. Droga do domu zdała się nagle nieznośnie długa. Albo to myśl o pustym domu zdała się nieznośna.
Nad wodą własne myśli wcale nie ucichły. Głowa go bolała, coś w mostku go bolało, wspomnienie miny Isli go bolało. Nieobecnie zmoczył stopy i po raz pierwszy pomyślał, że jezioro jest naprawdę duże i że może dlatego tak wołało go do siebie, gdy pierwszy raz nad nim stanął.
Teraz pierwszy raz stał nad nim z foczą skórą. I choć wołało o wiele ciszej niż morze i choć w narzuceniu skóry na ramiona nad słodką wodą było coś nienaturalnego, co wcale mu się nie podobało, to patrząc w głębinę mógł wyobrazić sobie horyzont i chyba właśnie to — w połączeniu z desperacką potrzebą ucieczki — pomogło mu zrzucić ubrania (pierwszy raz w życiu zostawione przy brzegu niechlujnie, nieukryte) i zanurzyć się w wodzie i zniknąć w głębinach. Kiedy indziej odkrycie, że potrafi zmienić się nad jeziorem podekscytowałoby go nawet w foczej postaci, ale teraz nie czuł już nic, teraz chciał się tylko zdrzemnąć. Intuicyjnie popłynął jak najgłębiej, byle dalej od wszystkiego.
/zt : (
Sárr st 15 (kostka 11+26 statystyka+5 atut) - udane
- Byłaś w stanie to wyczuć? - ciekawość i iskra życia błysnęła w jego spojrzeniu dopiero, gdy Isla opowiedziała mu więcej. - Nie wiedziałem, że tak można. Nigdy nikt nie widział jej przy mnie. - dodał cicho, niepewny, czy była zdolna wyczuć tą magię dzięki własnemu pochodzeniu. Hipoteza zdawała się trafna, ale nie testował jej — i nie przetestuje — przy nikim ze zwykłych galdrów. Zerknął na Islę z żalem, próbując usprawiedliwić swoje zachowanie w sypialni tym krótkim wyjaśnieniem. Pierwszy (i oby ostatni) raz został przyłapany, co samo w sobie wytrąciło go z równowagi. Swoimi słowami — w których nie wyczuł ciekawości, spodziewając się jedynie chciwości — nieświadomie dolała oliwy do ognia. Pożar rozszalałby się jednak tak czy siak. Henrik nauczył się palić mosty jeszcze zanim zrozumiał, że potrafi pływać.
Podświadomie spodziewał się dalszych wyrzutów, ale zamiast nich przyszło współczucie. Słowa, które zgodnie z podręcznikami do psychiatrii próbował czasem powtarzać samemu sobie, ale w które nigdy nie potrafił uwierzyć; nie tak do końca. Zwątpienie przychodziło w gorsze dni albo przebijało się czasem przez slogany Wyzwolonych; o tym, że demony nie zasługują na żaden los. Isla spuszczała wzrok coraz niżej, ale on patrzył wprost na nią, otwierając oczy coraz szerzej. Próbował coś powiedzieć, ale na gardle zacisnęła mu się gorzka, dusząca obręcz; a mimika twarzy zastygła w niedowierzaniu.
Maska pękła nagle, gdy Is nazwała ją rodzicem — zawsze było trudno o niej myśleć w ten sposób, z perspektywy nastolatka tęskniącego za matką i widzącego kobietę sporo młodszą od ojca; to co rozegrało się między nimi potem sprawiło, że n i g d y nie uświadomił sobie jak wyglądałaby ich relacja w normalnej rodzinie. Nawet myślenie o niej jako o macosze przychodziło mu z trudem — nie wiedział, czy dlatego, że nie chciał; czy dlatego, że sama zabroniła się tak nazywać. Zderzony z kontrastem wyobrażeń Isli (nie domyśliła się — uświadomił sobie i nie wiedział, czy w oczach zbierają mu się łzy ulgi czy smutku) i własnych wspomnień, gwałtownie poczerwieniał i równie gwałtownie opuścił wzrok i głowę, zdjęty wstydem. Jakaś jego część chciała zaprotestować i wyznać całą prawdę; druga pragnęła oszczędzić tego Isli i sobie. Już i tak nie mogła na niego patrzeć. Ostatecznie pokiwał tylko słabo głową, cały wysiłek wkładając w zaczerpnięcie oddechu, jak ludzie, którzy właśnie topili się w jeziorze (albo może raczej jak niksa, odprowadzająca wzrokiem opadającego na dno topielca i wyobrażająca sobie, od czego uchronił ją jej śpiew?).
Przeprosiny przyszły mu łatwiej niż się spodziewał, ale choć milczenie po nich zdało się podwójnie ciężkie, to odpowiedź Isli go nie zdziwiła. Podświadomie się jej spodziewał, bo przeprosiny niewiele zmieniały; choć ojciec i Beatrice lubili ich słuchać to często zdawały się wręcz pogarszać sytuację. Przeprosiny nie zmienią tego, że nie był tym, kogo udawał. Był słaby i c h o r y, niepotrafiący pozostawić lęku za sobą na dłużej niż weekend nad fińskim jeziorem. Udawał, że był Henrikiem Vestergaardem i własnym zdaniem udawał beztroskiego i ciekawego świata mężczyznę, w którym zakochała się Isla (nie wiedząc teraz, dlaczego udawanie przychodziło mu tutaj tak łatwo i naturalnie, jak oddychanie). A ona była młoda i piękna i — choć czasem chodziła z głową w chmurach — jego zdaniem rozsądna. Miała tyle lepszych prospektów, a on, wychowany w świecie aranżowanych małżeństw, nawet teraz potrafił wyobrazić sobie kogoś, kto znajdzie się w jej chatce za parę miesięcy — fossegrim nie da jej dziecka, więc będzie miał nieco nieobecne spojrzenie i nigdy nie wysłucha jej śpiewu z należytą uwagą, ale będzie młodszy i sympatyczny i nigdy nie zobaczy żadnych czaszek i może nawet Viggo go zaakceptuje; myślał już z goryczą, czując się lepszy i gorszy na raz, ale głównie gorszy. Spoglądał jej smutno w oczy i zamrugał prędko, gdy przyznała, jak bardzo przerażał ją Midgard. Zauroczony pacan z przyszłości oprowadzi ją po nim bez lęku; a ludzie nie będą się na nich gapić równie mocno jak na nas, bo choć on będzie zwykły.
- Powinienem był pokazać ci to, co w nim lubię. - szepnął ze wstydem. Próbował, wiedziała o tym i najbliżej tego byli w księgarni, ale... - Chciałem ci go pokazać. Na Midsommar... nie chciałem się bać, ale nie potrafiłem... Zobaczyłem coś, co przypomniało mi o przeszłości i czasem... tak mam. - wymamrotał bez pewności siebie, z którą tłumaczył innym pacjentom czym jest zespół stresu pourazowego. Pamiętał, że obydwoje byli wtedy przestraszeni i pamiętał, że Isla potrafiła go wtedy uspokoić, ale swoim zdaniem i tak zepsuł jej zabawę. - Ale gdy zjawiłaś się w moim domu, nie potrafiłem zapomnieć o skórze, ale nie chciałem ci o niej mówić. - korciło go by spuścić wzrok, ale tego nie zrobił; mięśnie ust drgnęły mu w gorzkiej karykaturze przepraszającego grymasu lub smutnego uśmiechu. Nie powiedziałbym ci o niej, gdybyś jej nie znalazła. — na pewno nie w lipcu, obecnie sądził, że nigdy. A ona widziała przecież, że był nieswój, więc cierpieliby w milczeniu i unieszczęśliwiłby ją tylko, na dłuższą metę. - I bałem się o ciebie. - dodał, wiedząc, że i ona się bała. Sąsiad nie zaprezentował jej Midgardu z dobrej strony, a on nie był dostatecznym wsparciem. Może kiedyś Isla pojawi się w mieście z kimś, kto wyzwałby napastnika na pojedynek bez wahania i bez myśli o bliźnie na własnej skroni; kto nie spętałby go demonicznym urokiem jak ostatni tchórz.
- Wiem, że masz. - też miał mętlik w głowie. - Nie chciałem cię skrzywdzić, ale wiedziałem, że jestem nieuczciwy. - powiedział cicho. Nie mógł się usprawiedliwiać, doskonale wiedział, co robi. Powinna o tym wiedzieć. Korciło go, by przeprosić ją jeszcze raz, ale wtedy Viggo znalazł się obok, niemo przypominając mu, by nie wykorzystywał dalej jej dobrego serca. Tak dobrego, że obiecała mu — sama, zanim odważył się spytać — to, co było tak ważne, od czego zależało jego przetrwanie. Zamrugał z niedowierzaniem, jasne oczy zaszkliły się.
- Dziękuję. - wychrypiał, gdy zmusił już gardło do posłuszeństwa. Chciał jej powiedzieć coś jeszcze — o tym, że zawsze będzie miała w Midgardzie wsparcie, ale, że jeszcze nie wie czy jego czy notariusza, który wykonałby testament. I żeby nie martwiła się, jeśli dom Henrika Vestergaarda spłonie, bo nic mu nie będzie i to czasem naprawdę jest najlepsze wyjście. I że nie zdążył albo nie miał odwagi pokazać jej morza, ale że bardzo by się jej spodobało i powinna je kiedyś odwiedzić i że można tam nawet chodzić boso. I że samemu zabiłby w obronie siebie i swojej skóry, ale nie ją, i że nigdy nie potępił jej za czaszki na dnie jeziora — pamiętał, że chyba to ją zabolało, ale nie był się teraz na tym w stanie dostatecznie skupić. Nie był nawet w stanie wydobyć z siebie słowa, bo serce waliło mu jak oszalałe, dziwnie, boleśnie. Docierało do niego, że coś się skończyło i ze sporym opóźnieniem docierało do niego, co się skończyło. Że nigdy się tak nie czuł i że nigdy zerwanie żadnej znajomości tak nie bolało i że...
- … jesteś naprawdę wyjątkowa. - zdołał tylko wymamrotać, wciąż niepewny tego, kim tak naprawdę był, ale nagle pewny tego, że lgnąłby do jej towarzystwa również gdyby wychował się wolny. Żałował, że nie miała — nie mieli — szansy poznać tamtego Henry'ego. Słowa pożegnania nie przeszły mu przez gardło, cisza ciągnęła się jeszcze przez chwilę, aż tęsknota za bliskością Isli i ciepłem jej domu stała się nie do zniesienia. Spuścił wzrok, obawiając się, że wyczyta pragnienie z jego oczu i wbrew sobie zaprosi go do środka. Wstał, by oszczędzić tego im obojgu i ruszył w milczeniu w stronę ścieżki prowadzącej do portalu do miasta.
Każdy krok zdawał się ciężki. Zniknąwszy Isli (i Viggo, szczególnie Viggo) z oczu, nachylił się w stronę zranionej nogi. - Sárr. - wymamrotał i choć krwawienie ustało, to zakręciło mu się w głowie. Rzucił zaklęcie niechlujnie, magia usłuchała go tylko dzięki doświadczeniu. Pokręcił głową i nie zajął się nawet krwawiącą ręką, skręciwszy raptownie by zamiast do portalu skierować się nad brzeg jeziora. Obmyć w nim rany, usiąść, odpocząć chociaż przez chwilę. Droga do domu zdała się nagle nieznośnie długa. Albo to myśl o pustym domu zdała się nieznośna.
Nad wodą własne myśli wcale nie ucichły. Głowa go bolała, coś w mostku go bolało, wspomnienie miny Isli go bolało. Nieobecnie zmoczył stopy i po raz pierwszy pomyślał, że jezioro jest naprawdę duże i że może dlatego tak wołało go do siebie, gdy pierwszy raz nad nim stanął.
Teraz pierwszy raz stał nad nim z foczą skórą. I choć wołało o wiele ciszej niż morze i choć w narzuceniu skóry na ramiona nad słodką wodą było coś nienaturalnego, co wcale mu się nie podobało, to patrząc w głębinę mógł wyobrazić sobie horyzont i chyba właśnie to — w połączeniu z desperacką potrzebą ucieczki — pomogło mu zrzucić ubrania (pierwszy raz w życiu zostawione przy brzegu niechlujnie, nieukryte) i zanurzyć się w wodzie i zniknąć w głębinach. Kiedy indziej odkrycie, że potrafi zmienić się nad jeziorem podekscytowałoby go nawet w foczej postaci, ale teraz nie czuł już nic, teraz chciał się tylko zdrzemnąć. Intuicyjnie popłynął jak najgłębiej, byle dalej od wszystkiego.
/zt : (
Sárr st 15 (kostka 11+26 statystyka+5 atut) - udane
Mistrz Gry
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Wto 27 Sie - 5:04
The member 'Henrik Vestergaard' has done the following action : kości
'k100' : 12
'k100' : 12
Isla Löve
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Wto 27 Sie - 11:38
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Ale kto pragnął samych miłych dni? Komu by one prędzej czy później nie zbrzydły? Nie można było otoczyć się lukrem, bo w końcu cukier wżarłby się w skórę i sprawił, że kawałek po kawałku zaczynałaby gnić na cieszącym się spokojem ciele. Nie szukała czegoś takiego. Sprowadzając się do Midgardu, miała świadomość, że pewnego dnia wybuchnie pomiędzy nimi pierwsza prawdziwa kłótnia, może taka, po której przez kilka dni nie będą się do siebie odzywać, jednak pod płaszczykiem gniewu tęsknota i miłość wcale nie zaginą. W książkach właśnie tak funkcjonował prawdziwy związek i skłamałaby mówiąc, że na to nie czekała - ale to, co otrzymała od losu, przekroczyło najśmielsze oczekiwania i wszystko zniszczyło. Chciała drobnych sporów i dochodzenia do wzajemnego zrozumienia, chciała szacunku, który mimo wszystko hamował najsroższe słowa cisnące się na usta, jednak to, co między nimi zaszło… Jej wyobraźnia nie sięgała aż tak daleko. W śmiałych wizjach wspólnej przyszłości nie dopuściła do siebie możliwości, że w ten sposób zakończy się ich historia, ucięta ostrzem kłamstwa i wieloletniego strachu. Po co byłaby jej jego skóra? Żeby tkwił obok niej jak zamroczona snem kukiełka? Ale jaki miało to sens? Przecież to nie była prawdziwa miłość, a zakłamanej - Isla nie chciała. Mogłaby taką mieć, wykorzystując śpiew jezior, który mieszkał w jej ciele i oplatał struny głosowe, ale nie bez powodu nigdy nie wykorzystała wrodzonej zdolności do tego, by kogoś przy sobie uwięzić na długo. Powinien był to wiedzieć. Znał ją dość długo, żeby się tego domyślić, ale najwidoczniej jego trauma była silniejsza, znacznie bardziej dominująca, niż sposób, w jaki ją postrzegał.
- Tak sądzę - odparła pokrótce, szeptem. Nikt nigdy mu tego nie powiedział, bo nikogo do siebie nie dopuścił. Nie mógł sprawdzić, jak skóra oddziaływała na niewrażliwe na jego urok genetyki, zrobił to dopiero niechcący, kiedy bez zaproszenia weszła do jego sypialni i przekroczyła jedyną granicę, którą tak wyraźnie przed nią postawił. Sama Isla niewiele wiedziała na temat tego, jak rozumieć aurę selkie. Wszystko, co czuła, wynikało z instynktu i wrażliwości na drobne szczegóły, bo na wpół świadomie odrzucała od siebie cierniste matczyne opowieści, w których każdy, kto nie był nimi, był wrogiem i chodzącym niebezpieczeństwem, a także obiektem pogardy. Ugruntowane poglądy Vaasy odchodziły wraz ze wspomnieniem ich spędzanych razem dni, które blakły w głowie Isli na przestrzeni ostatnich lat, i dobrze - bo nie chciała postrzegać Henrika w taki sposób. Nieważne co jej zrobił i ile przed nią zataił. Jego lęk nie sprawiał, że był od niej gorszy, nie robiła tego również przynależność do słonej wody, którą Vaasa kąśliwie nazywała zupą.
Cisza zaległa pomiędzy nimi jak krzewy, które nagle gęsto wyrosły z podłogi, splątane ze sobą gałęziami i liśćmi, i żadne z nich przez chwilę nie próbowało przekroczyć metaforycznego cierniowiska. Uczucia i myśli rozgrywały się w duszach; on konfrontował się z pozycją Beatrice, której nadużyła i którą splugawiła niepoprawnym podejściem, a Isla próbowała poskładać mozaikę urywanych strzępków emocji. Nie wiedziała co powinna teraz zrobić. Wybaczyć? Nie umiała, nie dzisiaj, rana była zbyt świeża. Wesprzeć go? Próbowała, ale rozumiała zarazem, że jedyną osobą, która naprawdę byłaby zdolna pocieszyć Henrika, był sam Henrik. Po latach musiał wreszcie sobie przebaczyć i przytulić w duchu wspomnienie przestraszonego chłopca i młodzieńca, który zaczynał rozumieć, w jaki sposób funkcjonuje świat. Choć pragnęła, nie mogłaby zrobić tego za niego. Nie wyszarpnęłaby go ze ślimaczej skorupy, w której chował się przed światem i nazwaniem własnych traum, chociaż miała wrażenie, że dziś wykonał pierwszy krok w kierunku zdrowienia - lub raczej miała taką nadzieję, nie dla siebie, ale dla jego dobra. Ona: była w tym najmniej ważna. Czuła się najmniej ważna, mimo że przyszedł tu po to, żeby wyznać jej swoje najciemniejsze blizny, czego nie zrobił nigdy wcześniej. Może więc podświadomie stworzyła mu do tego pole, przygotowała grunt, na którym mógł wylać gęstą toksynę przeszłości… Ale gdyby zamienić ją na inną osobę, chyba nic by się nie zmieniło. Poza przebaczeniem? Może od kogoś innego by je otrzymał, może ktoś by mu go nie szczędził.
- Nie przeszkadzało mi to, co stało się na Midsommar - niemal weszła mu w słowo, nie chcąc, by popadł w kolejną spiralę wyrzutów sumienia i goryczy wobec samego siebie. Tamtego dnia nie potrafił tego powstrzymać, a ona nie miała mu tego za złe, dochodząc do wniosku, że powie jej, co sprowokowało taką reakcję, gdy będzie gotowy. Tyle że on nigdy nie byłby gotowy, gdyby nie zbiór następujących po sobie przypadków. - W ogóle nie przeszkadza mi to, że się boisz. To normalne. Każdy się boi, ja też, Viggo też - wymieniała cicho, a norka na dźwięk swojego imienia podejrzliwie zerknęła w kierunku niksy, z wyrzutem, bo właśnie został zdradzony jeden z jej sekretów. Chowaniec lubił przedstawiać samego siebie jako nieustraszonego herosa, ale pamiętała, jak drżał przed każdym szumiącym liściem, kiedy trafił do niej jako drobne, młodziutkie zwierzątko niewiele większe od piąstki, i czasem wciąż zdarzało się, że to robił, kiedy pomiędzy drzewami odzywał się gwałtowny dźwięk. - Czasem jedni po prostu boją się bardziej, niż drudzy. A ja cieszyłam się, że akurat byłam obok i mogłam ci w tym pomóc - nie patrzyła na niego, a na swoje dłonie, które bezmyślnie mełły skrawek koszuli nocnej. Przyznała już, że bała się miasta, choć ciekawość jego zawiłości nieco to przerażenie luzowała, na moment pozwalała o tym zapomnieć. Skrzywiła się dopiero na wiadomość, że nie chciał jej mówić o skórze; wiedziała o tym, to było oczywiste, ale przyznał to na głos i uderzył w nią kolejnym ostrzem, dobitnie podkreślając, że gdyby nie weszła do jego sypialni, nigdy nie dowiedziałaby się tego, kim był. Nie chciał z nią mieszkać, a równocześnie nie chciał jej wyganiać, bogowie, co za beznadziejny impas. Jednak Isla zrozumiała przede wszystkim to, że była niechciana. Znowu. Że była kłopotem, którego w jakiś sposób należało się pozbyć i od którego trzeba było się odgrodzić; że przyniosła ze sobą niebezpieczeństwo, którego tak naprawdę wcale nie widziała. Znów wzruszyła ramionami na jego wyznanie, że bał się również o nią, ale i kiwnęła głową, przyjmując jego wytłumaczenie; nie znalazła słów, którymi mogłaby na to odpowiedzieć. Niepotrzebnie? Dobrze dawała sobie radę? Potrafiła się obronić? I co z tego? Nie miała ochoty tego mówić, chyba w ogóle nie miała ochoty mówić niczego.
Tym bardziej, że otwacie przyznał, że był świadomie nieuczciwy. Nie jesteś mu nic winna, szeptała Vaasa w jej duszy, gorzko i kąśliwie. Wyrzuć go wreszcie, nie jest ciebie wart i nigdy nie był, wykorzystywał cię od roku. I chociaż w tym wypadku matka miała rację, Isla nie potrafiła pozbyć się uczuć, które jeszcze nie zbladły w jej sercu. Nie umiała zrezygnować ze współczucia i empatii, nie potrafiła przestać się unieważniać na czyjąś rzecz. Jedyne, czego pragnęła, to zostać sama. Skulić się na łóżku i płakać za dwie pokaleczone dusze, którym przyrzeczono jedność, a które nie umiały tak naprawdę żyć razem ani obok siebie. Jej oddech stawał się ciężki, płuca zdawały się za małe, żeby pomieścić oddech. Dłużej by nie wytrzymała. Wsunęła palce w błyszczącą sierść Viggo, kiedy chowaniec zbliżył się i dotknął nosem jej łydki, ale tym razem jego futro nie poprawiło jej humoru. Komplement Henrika - również. Zamiast tego parsknęła prawie niedosłyszalnie, na tyle gorzko, że poczuła smak dźwięku na języku jak gęstą patynę bólu i skierowanej do środka niechęci.
- Tak wyjątkowa, że się mnie zostawia, odcina, atakuje, okłamuje i… - urwała, pokręciwszy głową. Vaasa ją zostawiła, Henrik okłamał, Johann i jemu podobni pożądliwie atakowali, ale to nie było wszystko, co leżało jej na sercu. Nie potrafiła jednak kontynuować, bo ból związany z matką zmieszałby się ze złamanym sercem i powstałaby z tego historia nie do odszyfrowania, jeden potwór sklecony z kilku wątków. Może to z nią było coś nie tak. Garstka przyjaciół, którym wciąż mogła ufać, nie zmieniała faktu, że wielu zostawiło na niej blizny niewidoczne gołym okiem. Musiała przez nie zabijać. Topić. Musiała rozlewać własne skażenie w wodach jeziora, bo inaczej przypłaciłaby to swoim życiem; i niby była wyjątkowa? Dla niego? Mimo strachu i dawnych ran? Nie widziała tego, nie pojmowała. Nie patrzyła na jego plecy, kiedy podnosił się z podłogi i zmierzał do wyjścia, próbowała nie słuchać delikatnego szczęku zamykanych drzwi, jednak echo jego wyznań i jego traum wciąż dźwięczało w jej głowie, a empatia szalała, zsyłając łzy na jej policzki nie tylko przez własny ból, ale również ból Henrika, długi, dotyczący prawie całego życia.
Czyli to koniec. Prawdziwy, bezsprzeczny koniec. Dziura w jej sercu emanowała korozją, stalowa obręcz zacisnęła się na gardle; nie miała już siły wrócić do łóżka, położyła się na podłodze, czując pod palcami bezpieczną chropowatość drewnianych desek, a we włosach: pocieszającą obecność Viggo, cicho popiskującego, kiedy z oczu Isli sączyły się łzy. Nowe, świeże, gęste, napełniające wrażeniem, że nigdy już nie przestaną płynąć. Jak jego własna rodzina mogła tak go zniszczyć? Jak mogli tak okrutnie go potraktować? Dlaczego jej go odebrali, zanim prawdziwie i z własnej woli mógł być jej?
z tematu
- Tak sądzę - odparła pokrótce, szeptem. Nikt nigdy mu tego nie powiedział, bo nikogo do siebie nie dopuścił. Nie mógł sprawdzić, jak skóra oddziaływała na niewrażliwe na jego urok genetyki, zrobił to dopiero niechcący, kiedy bez zaproszenia weszła do jego sypialni i przekroczyła jedyną granicę, którą tak wyraźnie przed nią postawił. Sama Isla niewiele wiedziała na temat tego, jak rozumieć aurę selkie. Wszystko, co czuła, wynikało z instynktu i wrażliwości na drobne szczegóły, bo na wpół świadomie odrzucała od siebie cierniste matczyne opowieści, w których każdy, kto nie był nimi, był wrogiem i chodzącym niebezpieczeństwem, a także obiektem pogardy. Ugruntowane poglądy Vaasy odchodziły wraz ze wspomnieniem ich spędzanych razem dni, które blakły w głowie Isli na przestrzeni ostatnich lat, i dobrze - bo nie chciała postrzegać Henrika w taki sposób. Nieważne co jej zrobił i ile przed nią zataił. Jego lęk nie sprawiał, że był od niej gorszy, nie robiła tego również przynależność do słonej wody, którą Vaasa kąśliwie nazywała zupą.
Cisza zaległa pomiędzy nimi jak krzewy, które nagle gęsto wyrosły z podłogi, splątane ze sobą gałęziami i liśćmi, i żadne z nich przez chwilę nie próbowało przekroczyć metaforycznego cierniowiska. Uczucia i myśli rozgrywały się w duszach; on konfrontował się z pozycją Beatrice, której nadużyła i którą splugawiła niepoprawnym podejściem, a Isla próbowała poskładać mozaikę urywanych strzępków emocji. Nie wiedziała co powinna teraz zrobić. Wybaczyć? Nie umiała, nie dzisiaj, rana była zbyt świeża. Wesprzeć go? Próbowała, ale rozumiała zarazem, że jedyną osobą, która naprawdę byłaby zdolna pocieszyć Henrika, był sam Henrik. Po latach musiał wreszcie sobie przebaczyć i przytulić w duchu wspomnienie przestraszonego chłopca i młodzieńca, który zaczynał rozumieć, w jaki sposób funkcjonuje świat. Choć pragnęła, nie mogłaby zrobić tego za niego. Nie wyszarpnęłaby go ze ślimaczej skorupy, w której chował się przed światem i nazwaniem własnych traum, chociaż miała wrażenie, że dziś wykonał pierwszy krok w kierunku zdrowienia - lub raczej miała taką nadzieję, nie dla siebie, ale dla jego dobra. Ona: była w tym najmniej ważna. Czuła się najmniej ważna, mimo że przyszedł tu po to, żeby wyznać jej swoje najciemniejsze blizny, czego nie zrobił nigdy wcześniej. Może więc podświadomie stworzyła mu do tego pole, przygotowała grunt, na którym mógł wylać gęstą toksynę przeszłości… Ale gdyby zamienić ją na inną osobę, chyba nic by się nie zmieniło. Poza przebaczeniem? Może od kogoś innego by je otrzymał, może ktoś by mu go nie szczędził.
- Nie przeszkadzało mi to, co stało się na Midsommar - niemal weszła mu w słowo, nie chcąc, by popadł w kolejną spiralę wyrzutów sumienia i goryczy wobec samego siebie. Tamtego dnia nie potrafił tego powstrzymać, a ona nie miała mu tego za złe, dochodząc do wniosku, że powie jej, co sprowokowało taką reakcję, gdy będzie gotowy. Tyle że on nigdy nie byłby gotowy, gdyby nie zbiór następujących po sobie przypadków. - W ogóle nie przeszkadza mi to, że się boisz. To normalne. Każdy się boi, ja też, Viggo też - wymieniała cicho, a norka na dźwięk swojego imienia podejrzliwie zerknęła w kierunku niksy, z wyrzutem, bo właśnie został zdradzony jeden z jej sekretów. Chowaniec lubił przedstawiać samego siebie jako nieustraszonego herosa, ale pamiętała, jak drżał przed każdym szumiącym liściem, kiedy trafił do niej jako drobne, młodziutkie zwierzątko niewiele większe od piąstki, i czasem wciąż zdarzało się, że to robił, kiedy pomiędzy drzewami odzywał się gwałtowny dźwięk. - Czasem jedni po prostu boją się bardziej, niż drudzy. A ja cieszyłam się, że akurat byłam obok i mogłam ci w tym pomóc - nie patrzyła na niego, a na swoje dłonie, które bezmyślnie mełły skrawek koszuli nocnej. Przyznała już, że bała się miasta, choć ciekawość jego zawiłości nieco to przerażenie luzowała, na moment pozwalała o tym zapomnieć. Skrzywiła się dopiero na wiadomość, że nie chciał jej mówić o skórze; wiedziała o tym, to było oczywiste, ale przyznał to na głos i uderzył w nią kolejnym ostrzem, dobitnie podkreślając, że gdyby nie weszła do jego sypialni, nigdy nie dowiedziałaby się tego, kim był. Nie chciał z nią mieszkać, a równocześnie nie chciał jej wyganiać, bogowie, co za beznadziejny impas. Jednak Isla zrozumiała przede wszystkim to, że była niechciana. Znowu. Że była kłopotem, którego w jakiś sposób należało się pozbyć i od którego trzeba było się odgrodzić; że przyniosła ze sobą niebezpieczeństwo, którego tak naprawdę wcale nie widziała. Znów wzruszyła ramionami na jego wyznanie, że bał się również o nią, ale i kiwnęła głową, przyjmując jego wytłumaczenie; nie znalazła słów, którymi mogłaby na to odpowiedzieć. Niepotrzebnie? Dobrze dawała sobie radę? Potrafiła się obronić? I co z tego? Nie miała ochoty tego mówić, chyba w ogóle nie miała ochoty mówić niczego.
Tym bardziej, że otwacie przyznał, że był świadomie nieuczciwy. Nie jesteś mu nic winna, szeptała Vaasa w jej duszy, gorzko i kąśliwie. Wyrzuć go wreszcie, nie jest ciebie wart i nigdy nie był, wykorzystywał cię od roku. I chociaż w tym wypadku matka miała rację, Isla nie potrafiła pozbyć się uczuć, które jeszcze nie zbladły w jej sercu. Nie umiała zrezygnować ze współczucia i empatii, nie potrafiła przestać się unieważniać na czyjąś rzecz. Jedyne, czego pragnęła, to zostać sama. Skulić się na łóżku i płakać za dwie pokaleczone dusze, którym przyrzeczono jedność, a które nie umiały tak naprawdę żyć razem ani obok siebie. Jej oddech stawał się ciężki, płuca zdawały się za małe, żeby pomieścić oddech. Dłużej by nie wytrzymała. Wsunęła palce w błyszczącą sierść Viggo, kiedy chowaniec zbliżył się i dotknął nosem jej łydki, ale tym razem jego futro nie poprawiło jej humoru. Komplement Henrika - również. Zamiast tego parsknęła prawie niedosłyszalnie, na tyle gorzko, że poczuła smak dźwięku na języku jak gęstą patynę bólu i skierowanej do środka niechęci.
- Tak wyjątkowa, że się mnie zostawia, odcina, atakuje, okłamuje i… - urwała, pokręciwszy głową. Vaasa ją zostawiła, Henrik okłamał, Johann i jemu podobni pożądliwie atakowali, ale to nie było wszystko, co leżało jej na sercu. Nie potrafiła jednak kontynuować, bo ból związany z matką zmieszałby się ze złamanym sercem i powstałaby z tego historia nie do odszyfrowania, jeden potwór sklecony z kilku wątków. Może to z nią było coś nie tak. Garstka przyjaciół, którym wciąż mogła ufać, nie zmieniała faktu, że wielu zostawiło na niej blizny niewidoczne gołym okiem. Musiała przez nie zabijać. Topić. Musiała rozlewać własne skażenie w wodach jeziora, bo inaczej przypłaciłaby to swoim życiem; i niby była wyjątkowa? Dla niego? Mimo strachu i dawnych ran? Nie widziała tego, nie pojmowała. Nie patrzyła na jego plecy, kiedy podnosił się z podłogi i zmierzał do wyjścia, próbowała nie słuchać delikatnego szczęku zamykanych drzwi, jednak echo jego wyznań i jego traum wciąż dźwięczało w jej głowie, a empatia szalała, zsyłając łzy na jej policzki nie tylko przez własny ból, ale również ból Henrika, długi, dotyczący prawie całego życia.
Czyli to koniec. Prawdziwy, bezsprzeczny koniec. Dziura w jej sercu emanowała korozją, stalowa obręcz zacisnęła się na gardle; nie miała już siły wrócić do łóżka, położyła się na podłodze, czując pod palcami bezpieczną chropowatość drewnianych desek, a we włosach: pocieszającą obecność Viggo, cicho popiskującego, kiedy z oczu Isli sączyły się łzy. Nowe, świeże, gęste, napełniające wrażeniem, że nigdy już nie przestaną płynąć. Jak jego własna rodzina mogła tak go zniszczyć? Jak mogli tak okrutnie go potraktować? Dlaczego jej go odebrali, zanim prawdziwie i z własnej woli mógł być jej?
z tematu
Henrik Vestergaard
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Wto 27 Sie - 15:48
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
20.07.2001
Nie było łatwo być foką w jeziorze, ale w tej chwili zdawało się to łatwiejsze niż bycie człowiekiem. Oswoił zresztą to jezioro i wiedział, że nic tutaj nie będzie mu zagrażać — nigdy nie widział tu istot większych od siebie — choć musiał sobie o tym przypominać, gdy słodka woda wpadała mu do nosa i gdy parskał żeby się jej pozbyć. Upolowana ryba smakowała dziwnie, ale znośnie. Co jakiś czas korciło go, by wrócić do morza, ale wtedy musiałby wyczołgać się na brzeg i zmienić w człowieka i dotrzeć do morza i to wszystko zdawało się nazbyt przygnębiające i męczące. Zwłaszcza powrót do ludzkiej postaci.
Chciał tylko spać. Jak najgłębiej.
Potrafił wstrzymywać oddech na długo, na tyle by zapaść w krótką drzemkę i co jakiś czas wypływać na powierzchnię i znowu. Raz rozbudził się całkiem żeby coś zjeść, raz trącił ogonem ludzką czaszkę i potem próbował pyszczkiem zakopać ją w piasku, ale mu się odechciało. Ale poza tym od ostatnich kilku godzin po prostu odpoczywał, w głębinie, ale daleko od czaszek i wszystkiego. Leżał właśnie brzuchem do góry i wpatrywał się w przebłyski słońca na odległej powierzchni i wyobrażał sobie, że to morze. Potem zamknął oczy, by czas minął.
A potem coś poruszyło się nad nim.
Leniwie otworzył jedno oko.
Norka wydawała się z tej perspektywy śmiesznie mała, a foki nie jadły norek (chyba? — zaczął się zastanawiać, ale tak czy siak nie miał na norkę ochoty), więc mógłby ją zignorować. Podszept ludzkiej świadomości podpowiedział mu jednak, że ta norka znowu jest ciekawska i że ciekawskie wtargnięcie do jego sypialni wszystko zniszczyło. Spiorunował Viggo ciemnym wzrokiem jednego oka, a potem pogardliwie wypuścił z nozdrzy kilka bąbelków. Następnie demonstracyjnie przewrócił się na brzuch, wzbijając po drodze tuman piasku. Położył się plecami do góry i zastygł nieruchomo, wypinając się — dosłownie, choć w foczej postaci działało to inaczej — na intruza i wygodnie pomijając myśl, że samemu był tu intruzem.
Isla Löve
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Wto 27 Sie - 19:26
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Tego dnia rozjuszony przechodzącą wszelkie pojęcie męską arogancją Viggo zdecydował się zrelaksować w jeziorze. Hasał to tu, to tam, gonił ryby, których łuski połyskiwały zabawnie w rozlanych promieniach słońca, walczył z wodorostami, wyobrażając sobie, że ma przed sobą patykowatą sylwetkę kłamliwego psychopaty i rozrywa ją zębami sprawniej niż poszło mu to wczoraj. Przynajmniej w ten sposób mógł wyegzekwować sprawiedliwość, skoro awanturnik ulotnił się z horyzontu i więcej - oby - nie mieli go zobaczyć. Tak będzie lepiej - dla wszystkich. Dla niej. Chowaniec pozwalał więc sobie na chwilę w ulubionych głębinach, pamiętając, że niebawem powinien wrócić do Isli ze złowioną rybą, żeby sama mogła zjeść coś na śniadanie, zamiast zamęczać się głodem, który na niewiele jej pomagał. Odkąd nastał ranek po nocy pełnej łez, niemocy i sennych koszmarów, siedziała w ogródku przy chacie i coś majstrowała w roślinach, czasem do nich mówiąc. Często to robiła, mówiła do duchów mieszkających w krzewach i kwiatach - ale nie tak, nie tak prosząco, nie z taką potrzebą. Poszukiwała towarzystwa lub próbowała wzniecić naiwną wiarę w to, że oprócz nich obojga istnieje tu ktoś jeszcze. Nie przepadał za tymi momentami, bo sygnalizowały, że w jej głowie działo się coś niedobrego, czemu nie umiał zaradzić, ale z drugiej strony chyba lepiej tak, niż gdyby miała w cierpieniu rozłamanego serca otaczać się ciszą ciężką jak… cóż, jak coś niebywale ciężkiego. Nigdy nie był poetą, co uważał za swoją zaletę, nie wadę.
Viggo pamiętał każdy kamyczek i każdy wodorost, jak gdyby sam osobiście wybrał je do udekorowania dnia jeziora, ale to, co zauważył, kiedy akurat beztrosko pozwalał nieść się fali, z pewnością nie było ani znajome, ani zaproszone. Łypnął podejrzliwie w dół, obrócił się w prądzie wodnym i bez trudu zbliżył się do dna, przyglądając się jasnej, cętkowanej masie, która, o zgrozo, otworzyła - oko? Oko! Wypuściła bąbelki, poruszyła, a potem pokazała mu… płetwy. Monstrum. Bestia, której nigdy wcześniej nie widział! Pisnął, absolutnie przerażony, przez co do dryfujących ku górze kulek powietrza dołączył mały wkład wypuszczonego przez niego oddechu, i natychmiast zawrócił, uciekał, gnał, niemalże płakał ze strachu. Parł naprzód jak strzała tnąca powietrze, z dzikim piskiem wypadając na brzeg i największymi w życiu susami pędząc do chatki, gdzie przed godziną zostawił Islę i gdzie znów ją odnalazł.
Jego smutna, samotna niksa nie była pewna, co tak wystraszyło jej najwiejrniejszego przyjaciela, a on nie umiał jej tego wyjaśnić, jasnym było jedynie to, że coś przydarzyło mu się w wodzie, do której natychmiast z nim poszła. Już wszystko dobrze, zaraz to sprawdzę, mówiła po drodze kojąco, ale nie umknął jej fakt, że poza nakreśleniem na tafli wody okręgu wskazującego miejsce, które chciał jej pokazać, Viggo nie zanurzył się już w głębinę i sam nie poprowadził jej w dół, tylko trzymał się na dystans, unikając spoczywającego tam potwora. Podpłynęła więc bliżej, zmęczona, blada i wymizerowana, złożyła na jego głowie całusa i obiecała, że będzie ostrożna, po czym zanurkowała samotnie.
Sporych rozmiarów kamień, na który po chwili natrafiła, faktycznie wydawał się nowy, nie obrósł jeszcze lepką membraną wodorostów ani nie przykuł uwagi wodnych żyjątek. Czyżby zjawił się tu, kiedy ona była w Midgardzie? Ale to na dziewięćdziesiąt procent niemożliwe, przecież kamienie nie chodzą. Więc skąd się tu wziął? Kto go tu zostawił? Isla zmarszczyła brwi i podpłynęła bliżej, aż nagle… Nagle zobaczyła to, co tak przemożnie wystraszyło jej chowańca. Bogowie! On się ruszał! Unosił i opadał, jednocześnie nie odrywając się od podłoża. Przypominał wypełniającego się powietrzem grzyba, z którego następnie uchodziło ciśnienie, i tym razem to przez jej ciało przetoczył się dreszcz strachu, niby elektryczny impuls. Bez namysłu zamachnęła się pod wodą i trzepnęła dłonią przedziwny obiekt w obronnym odruchu; był miękki, pulsujący pod jej dotykiem jak wypełniona wodą rękawiczka albo wyjątkowo opasły kot, z gracją falując swoją powierzchnią pod naciskiem ciosu. A kamienie, jak wiedziała niemal od urodzenia, były inne.
Viggo pamiętał każdy kamyczek i każdy wodorost, jak gdyby sam osobiście wybrał je do udekorowania dnia jeziora, ale to, co zauważył, kiedy akurat beztrosko pozwalał nieść się fali, z pewnością nie było ani znajome, ani zaproszone. Łypnął podejrzliwie w dół, obrócił się w prądzie wodnym i bez trudu zbliżył się do dna, przyglądając się jasnej, cętkowanej masie, która, o zgrozo, otworzyła - oko? Oko! Wypuściła bąbelki, poruszyła, a potem pokazała mu… płetwy. Monstrum. Bestia, której nigdy wcześniej nie widział! Pisnął, absolutnie przerażony, przez co do dryfujących ku górze kulek powietrza dołączył mały wkład wypuszczonego przez niego oddechu, i natychmiast zawrócił, uciekał, gnał, niemalże płakał ze strachu. Parł naprzód jak strzała tnąca powietrze, z dzikim piskiem wypadając na brzeg i największymi w życiu susami pędząc do chatki, gdzie przed godziną zostawił Islę i gdzie znów ją odnalazł.
Jego smutna, samotna niksa nie była pewna, co tak wystraszyło jej najwiejrniejszego przyjaciela, a on nie umiał jej tego wyjaśnić, jasnym było jedynie to, że coś przydarzyło mu się w wodzie, do której natychmiast z nim poszła. Już wszystko dobrze, zaraz to sprawdzę, mówiła po drodze kojąco, ale nie umknął jej fakt, że poza nakreśleniem na tafli wody okręgu wskazującego miejsce, które chciał jej pokazać, Viggo nie zanurzył się już w głębinę i sam nie poprowadził jej w dół, tylko trzymał się na dystans, unikając spoczywającego tam potwora. Podpłynęła więc bliżej, zmęczona, blada i wymizerowana, złożyła na jego głowie całusa i obiecała, że będzie ostrożna, po czym zanurkowała samotnie.
Sporych rozmiarów kamień, na który po chwili natrafiła, faktycznie wydawał się nowy, nie obrósł jeszcze lepką membraną wodorostów ani nie przykuł uwagi wodnych żyjątek. Czyżby zjawił się tu, kiedy ona była w Midgardzie? Ale to na dziewięćdziesiąt procent niemożliwe, przecież kamienie nie chodzą. Więc skąd się tu wziął? Kto go tu zostawił? Isla zmarszczyła brwi i podpłynęła bliżej, aż nagle… Nagle zobaczyła to, co tak przemożnie wystraszyło jej chowańca. Bogowie! On się ruszał! Unosił i opadał, jednocześnie nie odrywając się od podłoża. Przypominał wypełniającego się powietrzem grzyba, z którego następnie uchodziło ciśnienie, i tym razem to przez jej ciało przetoczył się dreszcz strachu, niby elektryczny impuls. Bez namysłu zamachnęła się pod wodą i trzepnęła dłonią przedziwny obiekt w obronnym odruchu; był miękki, pulsujący pod jej dotykiem jak wypełniona wodą rękawiczka albo wyjątkowo opasły kot, z gracją falując swoją powierzchnią pod naciskiem ciosu. A kamienie, jak wiedziała niemal od urodzenia, były inne.
Henrik Vestergaard
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Sob 31 Sie - 6:03
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Nie mógł, niestety, zobaczyć z jak wielkim przerażeniem ucieka od niego natrętna norka. Świadomość, że wreszcie zdołał wystraszyć tego samozwańczego samca alfę i sabotażystę cudzych związków sprawiłaby mu pewną satysfakcję. Po ruchach wody poznał, że Viggo zniknął i bardzo dobrze. Pyszczek ułożył w piachu, nie poświęcając mniej-ładnej-wydrze ani spojrzenia więcej. Starał się też nie poświęcić mu ani myśli więcej, choć to było trudniejsze. Ciąg skojarzeń biegł od Viggo do Isli, a Henrik chciał po prostu odpocząć i futrzasty gad z pewnością o tym wiedział i postanowił zakłócić mu drzemkę rozmyślnie. A nie był przecież właścicielem tego jeziora! Myśli o właścicielach tego jeziora były w ogóle niewygodne, bo w ludzkiej postaci Henrik uznawał własność niksy nad tymi wodami i myślenie o sobie w roli intruza było niezręczne, ale jako foka chciał tu zostać i już. Zobaczy jeszcze, czy na kwadrans czy na dzień czy na dłużej. Droga do morza zdawała się bardzo daleka. A też wolałby być przecież w morzu, dlaczego Viggo tego nie rozumiał?!
Zamknął oczy i spróbował odpłynąć, przynajmniej na kolejne minuty dzielące go od zaczerpnięcia wdechu. Śnił o rybach, tych słonowodnych i smacznych. O glonach, falujących zabawnie pod wodą. O ptasim gnieździe, które pokazała mu Isla. I o niej samej, choć w inny sposób niż jako człowiek — w tych snach śnił głównie o jej łagodnych oczach i o sposobie, w jaki robiła herbatę i o jej uśmiechu. Nie chciał się budzić ani nie chciał wychodzić z jeziora.
Aż nagle coś — coś tchórzliwego i niehonorowego, jak pewna norka — zaatakowało go od tyłu. Plaśnięcie nie sprawiło mu bólu, było za lekkie, ale sam atak był zaskakujący. Viggo nie był taki duży. Co, jeśli urósł?
Foka obejrzała się za siebie, zaalarmowana. Najpierw trochę, profilem, ale niewidzące oko zderzyło się z pustką. Henrik obrócił więc główkę całkiem, spoglądając na Islę parą wielkich, czarnych oczu, z których jedno zdawało się być bardziej nieruchome.
Spoglądając na Islę.
Islę.
Kilka sekund zajęło mu przyswojenie, że to ani nie sen, ani nie Viggo, tylko ona — w dodatku blada jak meduza. Przyszła go stąd wyprosić? Zamrugał smętnie i uniósł do góry pogryzioną przez Viggo płetwę (niegdyś rekę, piasek podrażnił drobne ranki), na znak niemej kapitulacji. Uniósłby drugą, ale po pierwsze mu się nie chciało, a po drugie zachłysnął się ze zdziwienia i słodka woda wpadła mu do nosa. Słodka. Ohydna. Tolerował ją, ale gdy starał się mieć nozdrza całkowicie nieruchomo. Zmarszczył bezradnie nosek i wypuścił z niego kilka bąbelków, a wibrysy zafalowały. W końcu poddał się, musi wziąć wdech, a Isla nie chciała go zresztą widzieć. Majestatycznie popłynął do góry, na powierzchnię, by zaczerpnąć niesłodkiego tlenu, a potem oddalił się wgłąb jeziora. Korciło go, by obejrzeć się na Islę, ale postanowił skupić się na połowie ryb — to zawsze była jakaś opcja.
Raz. Dwa. Trzy. Ryba. Przyśpieszył i pochwycił rybę w szczęki. Cztery. Czy Isla nadal była w jeziorze? Pięć. Znów podpłynął na górę i obejrzał się za siebie, z rybą w pyszczku. Mam stąd iść? - chciał spytać, ale zapomniał, że nie mówi i ryba wypadła mu z pyszczka.
Zamknął oczy i spróbował odpłynąć, przynajmniej na kolejne minuty dzielące go od zaczerpnięcia wdechu. Śnił o rybach, tych słonowodnych i smacznych. O glonach, falujących zabawnie pod wodą. O ptasim gnieździe, które pokazała mu Isla. I o niej samej, choć w inny sposób niż jako człowiek — w tych snach śnił głównie o jej łagodnych oczach i o sposobie, w jaki robiła herbatę i o jej uśmiechu. Nie chciał się budzić ani nie chciał wychodzić z jeziora.
Aż nagle coś — coś tchórzliwego i niehonorowego, jak pewna norka — zaatakowało go od tyłu. Plaśnięcie nie sprawiło mu bólu, było za lekkie, ale sam atak był zaskakujący. Viggo nie był taki duży. Co, jeśli urósł?
Foka obejrzała się za siebie, zaalarmowana. Najpierw trochę, profilem, ale niewidzące oko zderzyło się z pustką. Henrik obrócił więc główkę całkiem, spoglądając na Islę parą wielkich, czarnych oczu, z których jedno zdawało się być bardziej nieruchome.
Spoglądając na Islę.
Islę.
Kilka sekund zajęło mu przyswojenie, że to ani nie sen, ani nie Viggo, tylko ona — w dodatku blada jak meduza. Przyszła go stąd wyprosić? Zamrugał smętnie i uniósł do góry pogryzioną przez Viggo płetwę (niegdyś rekę, piasek podrażnił drobne ranki), na znak niemej kapitulacji. Uniósłby drugą, ale po pierwsze mu się nie chciało, a po drugie zachłysnął się ze zdziwienia i słodka woda wpadła mu do nosa. Słodka. Ohydna. Tolerował ją, ale gdy starał się mieć nozdrza całkowicie nieruchomo. Zmarszczył bezradnie nosek i wypuścił z niego kilka bąbelków, a wibrysy zafalowały. W końcu poddał się, musi wziąć wdech, a Isla nie chciała go zresztą widzieć. Majestatycznie popłynął do góry, na powierzchnię, by zaczerpnąć niesłodkiego tlenu, a potem oddalił się wgłąb jeziora. Korciło go, by obejrzeć się na Islę, ale postanowił skupić się na połowie ryb — to zawsze była jakaś opcja.
Raz. Dwa. Trzy. Ryba. Przyśpieszył i pochwycił rybę w szczęki. Cztery. Czy Isla nadal była w jeziorze? Pięć. Znów podpłynął na górę i obejrzał się za siebie, z rybą w pyszczku. Mam stąd iść? - chciał spytać, ale zapomniał, że nie mówi i ryba wypadła mu z pyszczka.
Isla Löve
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Pon 2 Wrz - 14:01
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Jezioro od zawsze było pełne niespodzianek, nawet kiedy sądziła, że na przestrzeni lat odkryła je wszystkie. A ta? Ta była zdecydowanie największa, również gabarytami, onieśmielająca, otępiająca skalą nieprawdopodobności - bo kamień na jej oczach zamachał łapką, a potem z gracją odbił się od dna i odpłynął. Przedziwne. Gdyby to był potwór, na osiemdziesiąt procent spróbowałby ją zjeść, tym bardziej, że niksa była zbyt oszołomiona żeby się bronić, ale to stworzenie, czymkolwiek było… Zdawało się łagodne i nieszkodliwe, miękkie, delikatne pomimo swoich rozmiarów, kojarzyło się co najwyżej z roślinożercą. Isla wzniosła się ku tafli, wynurzyła zaraz po niezidentyfikowanym zwierzęciu i nabrała głośno oddechu, bo kiedy się wystraszyła - również w niemym okrzyku wypuściła z siebie całe powietrze.
Nie podążyła jednak za nim w głąb jeziora. Poruszając nogami trwała w tym samym miejscu, z Viggo kręcącym napięte młynki dookoła niej, ze wzrokiem utkwionym w oddalającym się nieznajomym gatunku. Naprawdę dużo musiało się tu zmienić podczas jej pobytu w Midgardzie, wystarczyły niecałe dwa tygodnie, żeby mieszkańcy wód rozpoczęli mutację…
- Czym jesteś?! - z paniką spytała stworzenia, bo tak dosadnie zbita z tropu nie miała pewności, że nie potrafiło mówić - wszystko nagle zdawało się możliwe. Miała wrażenie, że utknęła na kartach baśni, gdzie jej chatkę otoczyła fatamorgana i inwencja boskiej wyobraźni, a w baśniach wiele zwierząt potrafiło przecież posługiwać się ludzką, zrozumiałą mową. Czy to możliwe, że spotkała właśnie taką istotę? Powoli odpływała w stronę brzegu, zgarniając do siebie Viggo, który wdrapał się na jej ramię, zażywając okazji do bezwysiłkowego wydostania się ze strefy, jaką uważał za zagrożoną. - Skąd się tu wziąłeś? - wychrypiała, nadal mając nadzieję, że tajemnica okalająca nowego gościa zdoła jakoś się wyjaśnić. Nigdy nie widziała foki. Wiedziała z grubsza, czym była i gdzie żyła, ale nie miała okazji poznać jej na żadnej ilustracji, obejrzeć na żadnym zdjęciu, poznać jej cech czy zwyczajów. Chyba wyobrażała ją sobie jako coś znacznie mniejszego, nawet skóra Henrika nie dała jej poglądu na prawdziwe rozmiary takiego gatunku; trzymał ją zwiniętą i przyciśniętą do piersi, nie rozłożył jej przy niej, a ona o to nie prosiła. Nie śmiałaby, dowiedziawszy się, jak była dla niego ważna.
Niksa po chwili wydostała się na brzeg i uklękła na małym przylądku piaszczystej łachy, czując jak jej kolana przyjemnie zapadają się w nagrzanych słońcem ziarenkach. Chowaniec z kolei natychmiast zeskoczył z jej ramienia, wydrążył mały korytarzyk w podłożu i wcisnął się pod jej sukienkę, kryjąc się w ten sposób przed potworem, który nadal okropnie go przerażał; niewielkie ciało dygotało, ciasno przyciśnięte do jej skóry.
- Lubisz ryby? - zdziwiła się, patrząc jak jedna zdobycz wypada z rozwartych w zamyśleniu szczęk istoty. A zatem nie był roślinożercą, ciekawe… Miał przecież takie piękne, duże oczy, błyszczące jak wypolerowane łagodną dłonią onyksy. Może nie powinno jej to zdumiewać, Viggo też miał urocze ślepka, a mimo to cieszył się płotkami i okoniami wyłowionymi z głębin i pałaszował je ze smakiem. - Przepraszam, że cię uderzyłam, ale myślałam, że jesteś głazem - zawołała, nadal skonsternowana, struchlała i niepewna. Serce kołatało się w piersi, wygrywając na ksylofonie żeber zlęknioną melodię przerywaną refrenem zdezorientowania i dziwnego poczucia obcości we własnym jeziorze. Czy gdyby nigdy nie zamieszkała w Midgardzie, też przegapiłaby pojawienie się tutaj tego delikwenta? Czy coś by to zmieniło? A przede wszystkim - czy był nowym lokatorem, czy raczej tylko turystą? Isla wycisnęła wodę z włosów i wyplątała z nich wstęgę wodorostu, ani na moment nie odejmując wzroku od cudzoziemca. - Ach, Viggo… - cmoknęła cicho, czując pazurki drobnych łapek, które wspinały się po jej udzie; chowaniec wdrapał się wyżej i przylgnął do jej torsu, popiskując cicho, niespokojny, spanikowany. Wiedziała, że się przeraził, w jej głosie nie było więc nagany; próbował się schować, lgnął więc do tego, co bezpieczne i oddalone od monstrum infekującego jeziorne wody, Isla to rozumiała. - Jeśli masz ochotę na ryby, to... to częstuj się - dodała już głośniej, niepewnie, choć z ukłuciem ostrożnego, wręcz nieśmiałego zaintrygowania i oddechem lekko drżącym w płucach. Gość zdążył co prawda rozpocząć polowanie, ale jego zdobycz uciekła i może potrzebował przyzwolenia na pochwycenie kolejnej, nie miała pojęcia. A jeśli to pozwoliłoby jej chowańcowi myśleć, że dzięki zaproszeniu potwór nie zje jego (ani jej, jak miała nadzieję), warto było powiedzieć to na głos...
Nie podążyła jednak za nim w głąb jeziora. Poruszając nogami trwała w tym samym miejscu, z Viggo kręcącym napięte młynki dookoła niej, ze wzrokiem utkwionym w oddalającym się nieznajomym gatunku. Naprawdę dużo musiało się tu zmienić podczas jej pobytu w Midgardzie, wystarczyły niecałe dwa tygodnie, żeby mieszkańcy wód rozpoczęli mutację…
- Czym jesteś?! - z paniką spytała stworzenia, bo tak dosadnie zbita z tropu nie miała pewności, że nie potrafiło mówić - wszystko nagle zdawało się możliwe. Miała wrażenie, że utknęła na kartach baśni, gdzie jej chatkę otoczyła fatamorgana i inwencja boskiej wyobraźni, a w baśniach wiele zwierząt potrafiło przecież posługiwać się ludzką, zrozumiałą mową. Czy to możliwe, że spotkała właśnie taką istotę? Powoli odpływała w stronę brzegu, zgarniając do siebie Viggo, który wdrapał się na jej ramię, zażywając okazji do bezwysiłkowego wydostania się ze strefy, jaką uważał za zagrożoną. - Skąd się tu wziąłeś? - wychrypiała, nadal mając nadzieję, że tajemnica okalająca nowego gościa zdoła jakoś się wyjaśnić. Nigdy nie widziała foki. Wiedziała z grubsza, czym była i gdzie żyła, ale nie miała okazji poznać jej na żadnej ilustracji, obejrzeć na żadnym zdjęciu, poznać jej cech czy zwyczajów. Chyba wyobrażała ją sobie jako coś znacznie mniejszego, nawet skóra Henrika nie dała jej poglądu na prawdziwe rozmiary takiego gatunku; trzymał ją zwiniętą i przyciśniętą do piersi, nie rozłożył jej przy niej, a ona o to nie prosiła. Nie śmiałaby, dowiedziawszy się, jak była dla niego ważna.
Niksa po chwili wydostała się na brzeg i uklękła na małym przylądku piaszczystej łachy, czując jak jej kolana przyjemnie zapadają się w nagrzanych słońcem ziarenkach. Chowaniec z kolei natychmiast zeskoczył z jej ramienia, wydrążył mały korytarzyk w podłożu i wcisnął się pod jej sukienkę, kryjąc się w ten sposób przed potworem, który nadal okropnie go przerażał; niewielkie ciało dygotało, ciasno przyciśnięte do jej skóry.
- Lubisz ryby? - zdziwiła się, patrząc jak jedna zdobycz wypada z rozwartych w zamyśleniu szczęk istoty. A zatem nie był roślinożercą, ciekawe… Miał przecież takie piękne, duże oczy, błyszczące jak wypolerowane łagodną dłonią onyksy. Może nie powinno jej to zdumiewać, Viggo też miał urocze ślepka, a mimo to cieszył się płotkami i okoniami wyłowionymi z głębin i pałaszował je ze smakiem. - Przepraszam, że cię uderzyłam, ale myślałam, że jesteś głazem - zawołała, nadal skonsternowana, struchlała i niepewna. Serce kołatało się w piersi, wygrywając na ksylofonie żeber zlęknioną melodię przerywaną refrenem zdezorientowania i dziwnego poczucia obcości we własnym jeziorze. Czy gdyby nigdy nie zamieszkała w Midgardzie, też przegapiłaby pojawienie się tutaj tego delikwenta? Czy coś by to zmieniło? A przede wszystkim - czy był nowym lokatorem, czy raczej tylko turystą? Isla wycisnęła wodę z włosów i wyplątała z nich wstęgę wodorostu, ani na moment nie odejmując wzroku od cudzoziemca. - Ach, Viggo… - cmoknęła cicho, czując pazurki drobnych łapek, które wspinały się po jej udzie; chowaniec wdrapał się wyżej i przylgnął do jej torsu, popiskując cicho, niespokojny, spanikowany. Wiedziała, że się przeraził, w jej głosie nie było więc nagany; próbował się schować, lgnął więc do tego, co bezpieczne i oddalone od monstrum infekującego jeziorne wody, Isla to rozumiała. - Jeśli masz ochotę na ryby, to... to częstuj się - dodała już głośniej, niepewnie, choć z ukłuciem ostrożnego, wręcz nieśmiałego zaintrygowania i oddechem lekko drżącym w płucach. Gość zdążył co prawda rozpocząć polowanie, ale jego zdobycz uciekła i może potrzebował przyzwolenia na pochwycenie kolejnej, nie miała pojęcia. A jeśli to pozwoliłoby jej chowańcowi myśleć, że dzięki zaproszeniu potwór nie zje jego (ani jej, jak miała nadzieję), warto było powiedzieć to na głos...
Henrik Vestergaard
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Sro 4 Wrz - 0:01
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Nikt jeszcze nie reagował na niego krzykiem w wodzie, ale nigdy nie ryzykował też spotkania z żadnym człowiekiem. Prawdopodobnie kilka lat temu wpędziłoby go w natychmiastowy atak paniki, nawet w foczej postaci, ale chyba doszedł do etapu, w którym zaczynało mu być wszystko jedno. Odpływał od Isli szybko i zwinnie, w wodzie poruszając się z naturalną gracją — ale nie pędził, podświadomie czując, że nie musi się przed nią ukrywać. W pewnej chwili wynurzył się i obejrzał przez ramię, słysząc jej głos. Zamrugał powoli i spojrzał wprost na Islę wielkimi, smutnymi oczyma, z rozczarowaniem widząc wokół niej Viggo. No tak, tchórz przypłynął zgrywać bohatera ledwo Henrik odwrócił się do niego plecami.
Czym jesteś? Starał się myśleć, że to sformułowanie (coś, był czymś, demonem) i wysoka nuta paniki w jej głosie nie robią na nim wrażenia, nie w tej postaci, w której focza skóra zdawała sie być tarczą przed światem i przed własnymi emocjami. Pomimo pewnego wyciszenia, i tak poczuł nutę melancholii. Zanurkował, licząc, że ryby zagłuszą to uczucie. Przez chwilę był tylko instynkt i uciekająca ryba i zadaniowość pomagała, ale prędko zadanie się skończyło. W dodatku Isla była już na brzegu, uciekła. Nieco apatycznie (co powinno go zaalarmować gdyby przejawiał równą apatię w ludzkiej postaci albo widział u pacjentów, ale nie znał się w gruncie rzeczy na foczej psychologii) pozwolił rybie odpłynąć, lekko zdziwiony, że nadal miała w sobie wolę życia i że jego zęby nie skrzywdziły jej trwale. Zazdrościł tej rybie energii.
Isla odezwała się ponownie, a on z zainteresowaniem przechylił łebek, zdradzając, że słucha. Odpowiedzieć rzecz jasna nie mógł, ale skinął lekko głową, choć przecież wiedziała, że lubił ryby. Może po prostu nie spodziewała się, że surowe również? Tak czy siak, błogosławieństwo pani jeziora do połowu ryb odrobinę go odprężyło — jakby od początku wiedział, że robi coś niedobrego, ale jednak dostał na to zielone światło. Postanowił zbyt wiele o tym nie myśleć. Odwrócił od Isli wzrok, widząc jak Viggo mości się między jej piersiami (!). Było w tym widoku coś bardzo konfundującego, zwłaszcza po przybraniu nieludzkiego ciała. Zanurkował i okręcił się w wodzie dla uspokojenia. Odnalazł ponownie pragnącą życia rybę i zjadł ją samemu, bo potrzebował siły. Chciała żyć i prawie się jej udało, ale on chciał jeść. Otworzył szerzej oczy, uważając by woda nie wpadła mu do nosa i szukał dalej. Przepłynął ponad czaszkami, w głębi, szukając jak najdorodniejszych okazów. Gdzieś błysnęły srebrne łuski, a on z radością rozpoznał tłustego łososia. Isla mogłaby usmażyć go z czosnkiem, o ile jeszcze miała czosnek. Prędko przystąpił do dzieła i po chwili miał już w pyszczku dorodny okaz, tym razem uważając by go nie wypuścić.
Polowanie trwało może kwadrans, co dało Isli mnóstwo czasu do namysłu nad istotą zmutowanego kamienia; a Viggo odrobinę czasu na ochłonięcie.
Potem śliskie futro i ciemne oczy wynurzyły się z jeziora.
Znalazłwszy się na płyciźnie, Henrik podpłynął bliżej, by znaleźć się naprzeciwko Isli i podarować jej srebrzyste, tłuste trofeum. Wyczekująco zwolnił, czekając aż fala wyrzuci go na ląd.
Piasek obtarł mu brzuszek i zahamował jego pęd, a żadna fala... nie nadchodziła.
W jeziorze nie było fal, a te niewielkie nie były tym do czego była przyzwyczajona foka.
Minęło kilka upokarzających sekund.
Zamrugał z bezbrzeżną konsternacją, uważając by nie upuścić łososia. Czy gdyby go teraz wypluł, te niewielkie fale zaniosłyby go pod stopy Isli? Nie, chyba nie. Zresztą, lepiej nie ryzykować.
Na lądzie był o wiele wolniejszy niż w wodzie. Niechętnie uniósł się na płetwach, próbując przepchać się do przodu. Zmrużył czujnie oczy, wahając się na widok Viggo. Czy chciał znaleźć się na lądzie, obok wściekłej psychopatycznej norki? Mógł go prześcignąć i zdominować w wodzie, ale na plaży Viggo będzie szybszy.
- F... ffff... fff! - parsknął z wysiłkiem, manewrując cielskiem tak by znaleźć się bliżej. Gdy woda była już płytka, upuścił łososia — nieufnie patrząc, by nie próbował uciekać, ale chyba tą rybę zdołał zabić — i zaczął się wycofywać, wskazując Isli główką na zdobycz.
Czym jesteś? Starał się myśleć, że to sformułowanie (coś, był czymś, demonem) i wysoka nuta paniki w jej głosie nie robią na nim wrażenia, nie w tej postaci, w której focza skóra zdawała sie być tarczą przed światem i przed własnymi emocjami. Pomimo pewnego wyciszenia, i tak poczuł nutę melancholii. Zanurkował, licząc, że ryby zagłuszą to uczucie. Przez chwilę był tylko instynkt i uciekająca ryba i zadaniowość pomagała, ale prędko zadanie się skończyło. W dodatku Isla była już na brzegu, uciekła. Nieco apatycznie (co powinno go zaalarmować gdyby przejawiał równą apatię w ludzkiej postaci albo widział u pacjentów, ale nie znał się w gruncie rzeczy na foczej psychologii) pozwolił rybie odpłynąć, lekko zdziwiony, że nadal miała w sobie wolę życia i że jego zęby nie skrzywdziły jej trwale. Zazdrościł tej rybie energii.
Isla odezwała się ponownie, a on z zainteresowaniem przechylił łebek, zdradzając, że słucha. Odpowiedzieć rzecz jasna nie mógł, ale skinął lekko głową, choć przecież wiedziała, że lubił ryby. Może po prostu nie spodziewała się, że surowe również? Tak czy siak, błogosławieństwo pani jeziora do połowu ryb odrobinę go odprężyło — jakby od początku wiedział, że robi coś niedobrego, ale jednak dostał na to zielone światło. Postanowił zbyt wiele o tym nie myśleć. Odwrócił od Isli wzrok, widząc jak Viggo mości się między jej piersiami (!). Było w tym widoku coś bardzo konfundującego, zwłaszcza po przybraniu nieludzkiego ciała. Zanurkował i okręcił się w wodzie dla uspokojenia. Odnalazł ponownie pragnącą życia rybę i zjadł ją samemu, bo potrzebował siły. Chciała żyć i prawie się jej udało, ale on chciał jeść. Otworzył szerzej oczy, uważając by woda nie wpadła mu do nosa i szukał dalej. Przepłynął ponad czaszkami, w głębi, szukając jak najdorodniejszych okazów. Gdzieś błysnęły srebrne łuski, a on z radością rozpoznał tłustego łososia. Isla mogłaby usmażyć go z czosnkiem, o ile jeszcze miała czosnek. Prędko przystąpił do dzieła i po chwili miał już w pyszczku dorodny okaz, tym razem uważając by go nie wypuścić.
Polowanie trwało może kwadrans, co dało Isli mnóstwo czasu do namysłu nad istotą zmutowanego kamienia; a Viggo odrobinę czasu na ochłonięcie.
Potem śliskie futro i ciemne oczy wynurzyły się z jeziora.
Znalazłwszy się na płyciźnie, Henrik podpłynął bliżej, by znaleźć się naprzeciwko Isli i podarować jej srebrzyste, tłuste trofeum. Wyczekująco zwolnił, czekając aż fala wyrzuci go na ląd.
Piasek obtarł mu brzuszek i zahamował jego pęd, a żadna fala... nie nadchodziła.
W jeziorze nie było fal, a te niewielkie nie były tym do czego była przyzwyczajona foka.
Minęło kilka upokarzających sekund.
Zamrugał z bezbrzeżną konsternacją, uważając by nie upuścić łososia. Czy gdyby go teraz wypluł, te niewielkie fale zaniosłyby go pod stopy Isli? Nie, chyba nie. Zresztą, lepiej nie ryzykować.
Na lądzie był o wiele wolniejszy niż w wodzie. Niechętnie uniósł się na płetwach, próbując przepchać się do przodu. Zmrużył czujnie oczy, wahając się na widok Viggo. Czy chciał znaleźć się na lądzie, obok wściekłej psychopatycznej norki? Mógł go prześcignąć i zdominować w wodzie, ale na plaży Viggo będzie szybszy.
- F... ffff... fff! - parsknął z wysiłkiem, manewrując cielskiem tak by znaleźć się bliżej. Gdy woda była już płytka, upuścił łososia — nieufnie patrząc, by nie próbował uciekać, ale chyba tą rybę zdołał zabić — i zaczął się wycofywać, wskazując Isli główką na zdobycz.
Isla Löve
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Sro 4 Wrz - 20:37
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Goszcząca w jeziorze istota sprawiała wrażenie, jakby rozumiała wszystko, co wydostawało się z ochrypłego gardła niksy. W czarnych jak noc oczach połyskiwała inteligencja, a gesty przypominały niemalże ludzkie, bezdźwięczne odpowiedzi: przechylenie głowy w kontemplacji, delikatne skinienie potwierdzenia, mrugnięcie ciekawości czy zdziwienia. Pod płachtą szarej skóry mieszkał wachlarz kolorowych ekspresji, którym Isla przyglądała się z osłupiałym podziwem, a każda z reakcji stworzenia podkreślała, że nie byłoby to niemożliwe, oczekiwać, że pod marszczonymi wibrysami zatli się ludzki głos. Viggo wcale jednak tego nie doceniał. Pieklił się w wodzie, piszczał, raz czy dwa drasnął ząbkami materiał mokrej sukienki, nawołując w ten sposób Islę do wyjścia z wody na brzeg, gdzie potwór - być może - już ich nie dosięgnie. Nie miał ochoty na poznawanie owego parszywca, nie czuł ciekawości budzącej się do życia w zdecydowanie zbyt naiwnej i ufnej duszy dziewczyny, oceniał za to, że co najwyżej gad mógł prowadzić długofalową grę mającą uśpić ich czujność, żeby łatwiej ich pożreć. Odyn zaś świadkiem, że chowaniec nie cierpiał być pożeranym, a przynajmniej tak sądził - przez co sympatia żywiona do podejrzanie cuchnącego osobnika była tak ciężka jak gabaryty intruza.
Dlaczego Isla nie rozumiała, że otyłość to choroba? Dlaczego ryzykowała rozszarpanie przez gamę zębisk, które na pewno czaiły się w paszczy stwora? Dlaczego nie słuchała, kiedy jej wierny, oddany przybraniec gorąco namawiał ją do taktycznego odwrotu do chatki? Nie z powodu tchórzostwa, rzecz jasna, ale w celu przegrupowania sił i zabezpieczenia własnego dobrobytu. Minął kwadrans, a ona wciąż przesiadywała na brzegu, wodząc wzrokiem za marszczącą się powierzchnią lustra, wzburzaną przez płynny ruch foki w wodach jeziora. Strach zdążył osłabnąć, dłonie bezmyślnie gładziły sukienkę tam, gdzie chował się Viggo, a kiedy nieznajome zwierzę wyłoniło się z głębiny i promienie słońca osrebrzyły łuski złowionej przez nie ryby, niksa uniosła się z klęczek i wstała, z początkowym niezrozumieniem patrząc na prezent pozostawiony na mieliźnie.
- To… dla mnie? - zapytała niepewnie, zdziwiona. Nie widziała na to innego wytłumaczenia: foka wycofywała się, zamiast posilić się najświeższą zdobyczą na brzegu, na dodatek dostrzegła łagodne skinienie głowy na łososia, jakoby w zachęcie. Zamrugała i sama powoli zbliżyła się do linii jeziora, zanurzyła stopy w miękkim, pokrytym porostem alg dnie, po czym schyliła się i ujęła podarunek w dłonie, niespiesznie, na wypadek gdyby stworzenie miało zmienić zdanie i w ostatniej chwili wrócić się po jeziorną ofiarę. Nic takiego jednak się nie stało. Podarunek został wręczony, pojednawczy gest związał ich ze sobą cichą nicią wzajemnej tolerancji, na co Viggo dramatycznie pisnął i zsunął się w dół ciała Isli, plasnąwszy o taflę, żeby samemu wycofać się na brzeg. Stamtąd zamierzał prowadzić obserwacje i w razie potrzeby rzucić się swojej niemądrej niksie na pomoc, bo jak widać był jedynym mieszkańcem chatki zdolnym do racjonalnej oceny ryzyka. - Dziękuję - kąciki jej ust drgnęły w międzyczasie ku górze, w cieniu zmęczonego, ale przyjemnego uśmiechu. Nie spodziewała się życzliwości po nowym gościu Silmajarvi, chociaż doskonale wiedziała, że zwierzęta miały w sobie dobroć, czystość i mądrość niejednokrotnie silniejsze od ludzi.
Powoli, centymetr po centymetrze, krok po kroku, weszła nieco głębiej do jeziora. Ryba dotychczas trzymana w obu dłoniach została zamknięta w jednej, zaciśniętej miękko wokół nasady ogona. Druga natomiast - delikatnie, z namysłem wysuwała się przed nią i palce zadrżały łagodnie w napięciu, w zaproszeniu.
- Nie musisz uciekać - zapewniła, czując w swoich żyłach upajającą wibrację adrenaliny. Tak naprawdę nie miała pojęcia, czy foka jej nie skrzywdzi, nie mogła tego wiedzieć na pewno - jednak czuła, że do tego nie dojdzie. Zatrzymała ramię nieopodal jej głowy, jak gdyby pozostawiła zwierzęciu decyzję, czy przyjmie jej dotyk, czy się sprzed niego wycofa, ignorując przy tym pełne niedowierzania spojrzenie Viggo wlepione w jej plecy. Chowaniec zapewne kwestionował ostatki jej rozsądku, ale to nic, udobrucha go później. - Chcesz zobaczyć sztuczkę? - spytała pogodnie, wychyliła się lekko do tyłu, żeby odłożyć rybę na piasek, i zakradła się głębiej w objęcia słodkich wód, pozwoliwszy, by na oczach gościa dokonała się przemiana. Włosy skracały się i rozszerzały, mokre pukle łączyły się w pióra; twarz rozmazała się jak smuga farby, po której przejechała nieuważna dłoń, aż nos zamienił się w dziób, a oczy w ciemne paciorki okolone brązowymi obręczami; sukienkę zastąpił szary frak podłużnego ciała, nogi skurczyły się do łapek, a z tyłu głowy wyrósł brunatny pióropusz. Gardło, które wcześniej tkało gobelin miękkich słów, wydało z siebie ptasi trel przypominający śmiech, i Isla rozłożyła skrzydła, którymi zamachała delikatnie, zanim jej ciało ułożyło się na tafli wody i zadryfowało nieopodal. Spojrzała potem na nowego mieszkańca Silmajarvi, ciekawa jego reakcji, zlękniona, lecz wciąż mimowolnie zaintrygowana (i gotowa również do odwrotu, gdyby z jakiegoś powodu przypuścił atak, aczkolwiek wiatr szeptał jej do uszu, że tak się nie stanie; że zwierzę o tak inteligentnych oczach po prostu doceni magię, którą mu pokazała). Co ty wyrabiasz?!, pytał w myślach coraz bardziej spanikowany Viggo, a jeśli on pożera ptaki?!
Dlaczego Isla nie rozumiała, że otyłość to choroba? Dlaczego ryzykowała rozszarpanie przez gamę zębisk, które na pewno czaiły się w paszczy stwora? Dlaczego nie słuchała, kiedy jej wierny, oddany przybraniec gorąco namawiał ją do taktycznego odwrotu do chatki? Nie z powodu tchórzostwa, rzecz jasna, ale w celu przegrupowania sił i zabezpieczenia własnego dobrobytu. Minął kwadrans, a ona wciąż przesiadywała na brzegu, wodząc wzrokiem za marszczącą się powierzchnią lustra, wzburzaną przez płynny ruch foki w wodach jeziora. Strach zdążył osłabnąć, dłonie bezmyślnie gładziły sukienkę tam, gdzie chował się Viggo, a kiedy nieznajome zwierzę wyłoniło się z głębiny i promienie słońca osrebrzyły łuski złowionej przez nie ryby, niksa uniosła się z klęczek i wstała, z początkowym niezrozumieniem patrząc na prezent pozostawiony na mieliźnie.
- To… dla mnie? - zapytała niepewnie, zdziwiona. Nie widziała na to innego wytłumaczenia: foka wycofywała się, zamiast posilić się najświeższą zdobyczą na brzegu, na dodatek dostrzegła łagodne skinienie głowy na łososia, jakoby w zachęcie. Zamrugała i sama powoli zbliżyła się do linii jeziora, zanurzyła stopy w miękkim, pokrytym porostem alg dnie, po czym schyliła się i ujęła podarunek w dłonie, niespiesznie, na wypadek gdyby stworzenie miało zmienić zdanie i w ostatniej chwili wrócić się po jeziorną ofiarę. Nic takiego jednak się nie stało. Podarunek został wręczony, pojednawczy gest związał ich ze sobą cichą nicią wzajemnej tolerancji, na co Viggo dramatycznie pisnął i zsunął się w dół ciała Isli, plasnąwszy o taflę, żeby samemu wycofać się na brzeg. Stamtąd zamierzał prowadzić obserwacje i w razie potrzeby rzucić się swojej niemądrej niksie na pomoc, bo jak widać był jedynym mieszkańcem chatki zdolnym do racjonalnej oceny ryzyka. - Dziękuję - kąciki jej ust drgnęły w międzyczasie ku górze, w cieniu zmęczonego, ale przyjemnego uśmiechu. Nie spodziewała się życzliwości po nowym gościu Silmajarvi, chociaż doskonale wiedziała, że zwierzęta miały w sobie dobroć, czystość i mądrość niejednokrotnie silniejsze od ludzi.
Powoli, centymetr po centymetrze, krok po kroku, weszła nieco głębiej do jeziora. Ryba dotychczas trzymana w obu dłoniach została zamknięta w jednej, zaciśniętej miękko wokół nasady ogona. Druga natomiast - delikatnie, z namysłem wysuwała się przed nią i palce zadrżały łagodnie w napięciu, w zaproszeniu.
- Nie musisz uciekać - zapewniła, czując w swoich żyłach upajającą wibrację adrenaliny. Tak naprawdę nie miała pojęcia, czy foka jej nie skrzywdzi, nie mogła tego wiedzieć na pewno - jednak czuła, że do tego nie dojdzie. Zatrzymała ramię nieopodal jej głowy, jak gdyby pozostawiła zwierzęciu decyzję, czy przyjmie jej dotyk, czy się sprzed niego wycofa, ignorując przy tym pełne niedowierzania spojrzenie Viggo wlepione w jej plecy. Chowaniec zapewne kwestionował ostatki jej rozsądku, ale to nic, udobrucha go później. - Chcesz zobaczyć sztuczkę? - spytała pogodnie, wychyliła się lekko do tyłu, żeby odłożyć rybę na piasek, i zakradła się głębiej w objęcia słodkich wód, pozwoliwszy, by na oczach gościa dokonała się przemiana. Włosy skracały się i rozszerzały, mokre pukle łączyły się w pióra; twarz rozmazała się jak smuga farby, po której przejechała nieuważna dłoń, aż nos zamienił się w dziób, a oczy w ciemne paciorki okolone brązowymi obręczami; sukienkę zastąpił szary frak podłużnego ciała, nogi skurczyły się do łapek, a z tyłu głowy wyrósł brunatny pióropusz. Gardło, które wcześniej tkało gobelin miękkich słów, wydało z siebie ptasi trel przypominający śmiech, i Isla rozłożyła skrzydła, którymi zamachała delikatnie, zanim jej ciało ułożyło się na tafli wody i zadryfowało nieopodal. Spojrzała potem na nowego mieszkańca Silmajarvi, ciekawa jego reakcji, zlękniona, lecz wciąż mimowolnie zaintrygowana (i gotowa również do odwrotu, gdyby z jakiegoś powodu przypuścił atak, aczkolwiek wiatr szeptał jej do uszu, że tak się nie stanie; że zwierzę o tak inteligentnych oczach po prostu doceni magię, którą mu pokazała). Co ty wyrabiasz?!, pytał w myślach coraz bardziej spanikowany Viggo, a jeśli on pożera ptaki?!
Henrik Vestergaard
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Sro 4 Wrz - 22:51
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Drgnął lekko gdy wstała, bo teraz górowała nad nim wzrostem. Jej smukły cień przemknął po błyszczącej skórze i osiadł w lśniących, czarnych oczach – którymi przesunął czujnie od Viggo do Isli, starając się zachować spokój. Coś w wyrazie jego wzroku mogło jednak przywieść Isli na myśl pierwsze dni spędzone z przybrańcem; gdy mała norka zarazem pragnęła jej bliskości i wciąż się jej lękała. (Oczywiście, zarówno Viggo jak i Henrik byliby oburzeni takim porównaniem). Z powagą kiwnął głową gdy spytała o prezent. Za mało jesz i nie widziałem w chatce żadnych zapasów, zanim pogryzła mnie twoja wściekła norka. - przemknęło mu przez myśl. Cofnął się lekko, widząc jak wściekła norka zsuwa się w dół, ale ku jego satysfakcji Viggo zaczął się wycofywać. Odprowadził go wzrokiem, a potem z satysfakcją zmrużył czarne oczy i wystawił w stronę norki różowy język. Gest był dziecinny nawet w ludzkim świecie i być może wcale niepraktykowany w foczym, ale Henry'emu zabraniano takich durnych dowcipów gdy był chłopcem, więc przynajmniej teraz nie zamierzał się ograniczać.
Do porządku przywołało go ciche dziękuję. Podniósł na nią wzrok i zauważył, że wygląda na zmęczoną. Łagodnie pacnął płetwami w piasek i wpłynął głębiej do jeziora. -Fa, fa! - obwieścił, na znak, że w takim razie upoluje więcej ryb. Przynajmniej tyle mógł zrobić, skoro rozmowy sprawiały im obojgu ból i skoro w chatce był niemile widziany. Przechylił lekko głowę, dryfując na wodzie. Nie musiał uciekać? Isla spytała czym był, ale teraz zwracała się do niego tak... łagodnie i normalnie, że zakładał, że domyśliła się kto jest foką w jej jeziorze. Podniósł oczy na jej dłoń i zawahał się. To nierozsądne. Wciąż była na niego zła. (Była?) I powinien wracać do domu (albo rozpocząć wyprowadzkę, albo polować ryby). I nigdy — i może dlatego się wahał — nie pozwolił niczemu dotknąć się w foczej postaci; i od dziewiętnastu lat nie pozwolił nikomu dotknąć swojej skóry (choć teraz to co innego). Po chwili wahania wyciągnął jednak główkę, pozwalając Isli dotknąć ciemnej sierści i przekonać się, że jest realny.
Jej dotyk zawsze był łagodny, nawet teraz.
Chciał zobaczyć sztuczkę — chyba chciał słyszeć jej głos, chyba chciał odwlec jeszcze trochę powrót do domu i chciał zapomnieć o swoim zmęczeniu i o zmęczeniu jakie ujrzał w jej smutnym uśmiechu — ale nie spodziewał się, że będzie taka. Otworzył szeroko oczy i pisnął cicho z wrażenia, widząc jak Isla się przemienia, jak dzieli się z nim czymś, czego nigdy do tej pory przy nim nie robiła. Tylko opowiadała i tylko przelotem, gdy niepokoił się o bezpieczeństwo przy jeziorze i o łowców. Wiedział, rzecz jasna, że niksy potrafią się przemieniać i potem sprawdzał w księgach jak często to robią (brak definitywnej odpowiedzi) i w książkach czym dokładnie są nurogęsi (znalazł bardzo ładne ryciny i bardzo przerażające przepisy na pieczeń z nurogęsi i potem nerwowo dopytywał Islę o myśliwych w tych okolicach, ale chyba nie zrozumiała czemu). - Fii! - skomentował z zaskoczeniem i uznaniem, gdy przemieniła się tak płynnie, tak pięknie, inaczej niż w książkach i w jego wyobraźni. Czy zdecydowała się podzielić z nim tym sekretem, bo widziała już przemienionego jego? Plasnął lekko płetwami o powierzchnię wody, z założenia w geście uznania, a potem zanurkował i zrobił fikołka pod wodą. Wynurzył się i z obrzydzeniem wypluł słodką wodę, a potem wskazał główką na zwalony pień na przeciwległym brzegu. Co było szybsze, nurogęsi czy foki? Na pewno nie norki! Ścigamy się?
Do porządku przywołało go ciche dziękuję. Podniósł na nią wzrok i zauważył, że wygląda na zmęczoną. Łagodnie pacnął płetwami w piasek i wpłynął głębiej do jeziora. -Fa, fa! - obwieścił, na znak, że w takim razie upoluje więcej ryb. Przynajmniej tyle mógł zrobić, skoro rozmowy sprawiały im obojgu ból i skoro w chatce był niemile widziany. Przechylił lekko głowę, dryfując na wodzie. Nie musiał uciekać? Isla spytała czym był, ale teraz zwracała się do niego tak... łagodnie i normalnie, że zakładał, że domyśliła się kto jest foką w jej jeziorze. Podniósł oczy na jej dłoń i zawahał się. To nierozsądne. Wciąż była na niego zła. (Była?) I powinien wracać do domu (albo rozpocząć wyprowadzkę, albo polować ryby). I nigdy — i może dlatego się wahał — nie pozwolił niczemu dotknąć się w foczej postaci; i od dziewiętnastu lat nie pozwolił nikomu dotknąć swojej skóry (choć teraz to co innego). Po chwili wahania wyciągnął jednak główkę, pozwalając Isli dotknąć ciemnej sierści i przekonać się, że jest realny.
Jej dotyk zawsze był łagodny, nawet teraz.
Chciał zobaczyć sztuczkę — chyba chciał słyszeć jej głos, chyba chciał odwlec jeszcze trochę powrót do domu i chciał zapomnieć o swoim zmęczeniu i o zmęczeniu jakie ujrzał w jej smutnym uśmiechu — ale nie spodziewał się, że będzie taka. Otworzył szeroko oczy i pisnął cicho z wrażenia, widząc jak Isla się przemienia, jak dzieli się z nim czymś, czego nigdy do tej pory przy nim nie robiła. Tylko opowiadała i tylko przelotem, gdy niepokoił się o bezpieczeństwo przy jeziorze i o łowców. Wiedział, rzecz jasna, że niksy potrafią się przemieniać i potem sprawdzał w księgach jak często to robią (brak definitywnej odpowiedzi) i w książkach czym dokładnie są nurogęsi (znalazł bardzo ładne ryciny i bardzo przerażające przepisy na pieczeń z nurogęsi i potem nerwowo dopytywał Islę o myśliwych w tych okolicach, ale chyba nie zrozumiała czemu). - Fii! - skomentował z zaskoczeniem i uznaniem, gdy przemieniła się tak płynnie, tak pięknie, inaczej niż w książkach i w jego wyobraźni. Czy zdecydowała się podzielić z nim tym sekretem, bo widziała już przemienionego jego? Plasnął lekko płetwami o powierzchnię wody, z założenia w geście uznania, a potem zanurkował i zrobił fikołka pod wodą. Wynurzył się i z obrzydzeniem wypluł słodką wodę, a potem wskazał główką na zwalony pień na przeciwległym brzegu. Co było szybsze, nurogęsi czy foki? Na pewno nie norki! Ścigamy się?
Isla Löve
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Czw 5 Wrz - 20:21
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
A jednak nie miała pojęcia kogo chowała pod sobą materia zwierzęcej skóry. Nawet nie przeszło jej przez myśl, że Henrik, który zeszłej nocy odsłonił karty tajemnic, strachów i traum, jakich echo wciąż kłuło serce, mógł nie wycofać się z bezpiecznej kniei fińskich lasów do osamotnionego domu na midgardzkich obrzeżach, gdzie czekała cisza ciężka jak ołów. Isla miała to do siebie, że każdą istotę z miejsca traktowała jak przyjaciela, jak równe sobie życie: pozdrawiała lisy przemykające w pasmach jeżyn i malin, posyłała uśmiechy do łań i koziołków pasących się na pobliskiej polanie, kiedy powietrze wciąż było rześkie po ledwo zakończonej nocy, prosiła dziki, żeby omijały jej grządki i śpiewała z żabim chórem orkiestrującym ku uciesze leśnych duchów. Dla niej foka, której nie potrafiła nazwać foką, stała się obcym, ale mile widzianym mieszkańcem jej małego świata, czymś, co mogło wypełnić pustkę, jaka ziała w jej duszy na myśl, że wczorajsza rozmowa była być może ostatnią, którą odbyła z Henrikiem. Wyjawił jej swoje najgłębsze rany, widziała jego wstyd, ból i nigdy niewyleczony żal, i to podpowiadało, że każde wypowiedziane wtedy słowo było kropką zamykającą ich relację. Ostatnim wyjaśnieniem, które poczuł się w obowiązku jej zapewnić, zanim oni staną się wspomnieniem. Że nie zdobyłby się na to, gdyby nie zamierzał na zawsze ich pogrzebać. Bogowie… Serce kurczyło się w piersi, gdy o tym myślała, kąsało myśli, gniotło płuca - więc to na nieznajomym organizmie o wielkich, uroczych oczach próbowała skupić całą swoją uwagę, zastanawiając się, skąd się tu wziął i dlaczego akurat teraz, skoro miał całe lata na to, żeby pokazać się w jeziorze. Tak dobrze wcześniej się przed nią ukrywał? Czy może… może to duchy Silmajarvi stworzyły i wysłały do niej nową istotę, żeby rozproszyć jej ból?
Szara, pikowana ciemniejszymi cętkami skóra w dotyku była znacznie bardziej miękka, niż Isla się spodziewała. Niemal aksamitna, śliska, sprawiająca wrażenie wody zamkniętej w namacalnym naczyniu; niksa pogładziła ją delikatnie, w każdej chwili przygotowana do wycofania dłoni, ale podsunięty pod nią pyszczek połyskiwał oczyma, w których widziała, lub chciała widzieć, budzące się do życia zaufanie, kolejne refleksy rozejmu. Uśmiechnęła się bezwiednie, muskając palcami wierzch głowy zwierzęcia, nieświadoma, że dotyka w ten sposób Henrika. Henrika, którego brak wciskał pod jej żebra boleśnie rozżarzony pręt, Henrika, którego w istocie miała bliżej, niż sądziła.
- Hyvää huomenta - powiedziała cicho, przędąc fińskie zgłoski w niemalże oficjalnym powitaniu. Dzień dobry, mówiła, w swoim poczuciu w ten sposób kończąc z ich wzajemną nieznajomością. Czymkolwiek był jej gość i skądkolwiek pochodził, to nie miało znaczenia, witała go całego w swoim świecie; w świecie od pewnego czasu szarawym, bezbarwnym, niekompletnym, świecie przesączonym tęsknotą za czymś, co chyba już nie wróci. Nie zamierzała odmawiać mu prawa do mieszkania w jeziorze i karmienia się tutejszymi rybami, nawet Viggo prędzej czy później przyzwyczai się do intruza (a biorąc pod uwagę pisk, który wydał z siebie na widok pokazanego jęzora, raczej nastąpi to później…).
Nadal nieco niepewnie przeciągnęła opuszki pod brodę foki i podrapała ją jak kota, próbując rozeznać się w pieszczotliwych preferencjach, i gładziła go jeszcze przez chwilę, łagodnie i niespiesznie, nim do jej głowy zakradł się pomysł przemiany, od którego wszystko potoczyło się już znacznie szybciej.
Dźwięk zdziwienia mile połechtał jej ego, sprawił, że wydała z siebie kolejne pasmo zadowolonego trelu, nastroszyła piórka i przeczesała je podłużnym dziobem, podążywszy spojrzeniem za zaproszeniem towarzysza. Pień? Chciał sprawdzić, kto dopłynie tam szybciej? Najpierw zanurkowała na jego podobieństwo, wychyliwszy się z wody z rozłożonymi skrzydłami. Zatrzepotała głową, otrzepując się z kropel, i zwinnie zamachała skrytymi pod wodą odnóżami, dryfując po tafli - nie jednak w kierunku powalonego drzewa, a bliżej foki, na którą ni z tego, ni z owego, ku wielkiej rozpaczy Viggo… po prostu się wdrapała. Wczłapała na masywny kark Henrika i wyżej, wyżej, by usiąść mu na głowie jak na grzędzie. Może i ryzykowała, że kłapnie szczękami i spróbuje ją odgonić, albo w końcu zdecyduje się na nią zapolować, ale mogłaby wtedy zwyczajnie odlecieć, prawda? Była bezpieczna. A on - był upragnionym rozproszeniem w żałobie po przeznaczeniu, które miało nadejść, lecz nie nadeszło. Był błogosławieństwem w niebłogosławionej pokucie, był pojedynczym impulsem posłanym w obumierające serce, był tajemnicą, której nie trzeba było rozszyfrowywać, tylko zaakceptować. Czym jesteś? Nieważne, po prostu bądź jeszcze przez chwilę. Trel, który potem z siebie wydała, znów przypominał pogodny śmiech, końcówka dzioba leciutko dźgnęła pulchne szare ciało. Było jej tam wygodnie, okazało się bowiem, że nie tylko w głębinach forma foki była puszysta, ale na powierzchni wciąż przypominała napompowany wodą bukłak, co niesamowicie przypadło jej do gustu. Nurogęś bez skrępowania (co z trwogą obserwował przybraniec biegający w tę i we w tę po linii brzegowej) pochyliła głowę, poszukując wzroku czarnych onyksów oczu swojego nowego znajomego - ona z góry, on z dołu, jak gdyby oddzielały ich od siebie dwa zespolone nagle bieguny. Zje ją? Nie zje? Czy miał w ogóle jakieś imię? A może trafiła na niesklasyfikowany jeszcze gatunek, wolny od ludzkich szufladek? Coś czystego jak jeziorna esencja?
Szara, pikowana ciemniejszymi cętkami skóra w dotyku była znacznie bardziej miękka, niż Isla się spodziewała. Niemal aksamitna, śliska, sprawiająca wrażenie wody zamkniętej w namacalnym naczyniu; niksa pogładziła ją delikatnie, w każdej chwili przygotowana do wycofania dłoni, ale podsunięty pod nią pyszczek połyskiwał oczyma, w których widziała, lub chciała widzieć, budzące się do życia zaufanie, kolejne refleksy rozejmu. Uśmiechnęła się bezwiednie, muskając palcami wierzch głowy zwierzęcia, nieświadoma, że dotyka w ten sposób Henrika. Henrika, którego brak wciskał pod jej żebra boleśnie rozżarzony pręt, Henrika, którego w istocie miała bliżej, niż sądziła.
- Hyvää huomenta - powiedziała cicho, przędąc fińskie zgłoski w niemalże oficjalnym powitaniu. Dzień dobry, mówiła, w swoim poczuciu w ten sposób kończąc z ich wzajemną nieznajomością. Czymkolwiek był jej gość i skądkolwiek pochodził, to nie miało znaczenia, witała go całego w swoim świecie; w świecie od pewnego czasu szarawym, bezbarwnym, niekompletnym, świecie przesączonym tęsknotą za czymś, co chyba już nie wróci. Nie zamierzała odmawiać mu prawa do mieszkania w jeziorze i karmienia się tutejszymi rybami, nawet Viggo prędzej czy później przyzwyczai się do intruza (a biorąc pod uwagę pisk, który wydał z siebie na widok pokazanego jęzora, raczej nastąpi to później…).
Nadal nieco niepewnie przeciągnęła opuszki pod brodę foki i podrapała ją jak kota, próbując rozeznać się w pieszczotliwych preferencjach, i gładziła go jeszcze przez chwilę, łagodnie i niespiesznie, nim do jej głowy zakradł się pomysł przemiany, od którego wszystko potoczyło się już znacznie szybciej.
Dźwięk zdziwienia mile połechtał jej ego, sprawił, że wydała z siebie kolejne pasmo zadowolonego trelu, nastroszyła piórka i przeczesała je podłużnym dziobem, podążywszy spojrzeniem za zaproszeniem towarzysza. Pień? Chciał sprawdzić, kto dopłynie tam szybciej? Najpierw zanurkowała na jego podobieństwo, wychyliwszy się z wody z rozłożonymi skrzydłami. Zatrzepotała głową, otrzepując się z kropel, i zwinnie zamachała skrytymi pod wodą odnóżami, dryfując po tafli - nie jednak w kierunku powalonego drzewa, a bliżej foki, na którą ni z tego, ni z owego, ku wielkiej rozpaczy Viggo… po prostu się wdrapała. Wczłapała na masywny kark Henrika i wyżej, wyżej, by usiąść mu na głowie jak na grzędzie. Może i ryzykowała, że kłapnie szczękami i spróbuje ją odgonić, albo w końcu zdecyduje się na nią zapolować, ale mogłaby wtedy zwyczajnie odlecieć, prawda? Była bezpieczna. A on - był upragnionym rozproszeniem w żałobie po przeznaczeniu, które miało nadejść, lecz nie nadeszło. Był błogosławieństwem w niebłogosławionej pokucie, był pojedynczym impulsem posłanym w obumierające serce, był tajemnicą, której nie trzeba było rozszyfrowywać, tylko zaakceptować. Czym jesteś? Nieważne, po prostu bądź jeszcze przez chwilę. Trel, który potem z siebie wydała, znów przypominał pogodny śmiech, końcówka dzioba leciutko dźgnęła pulchne szare ciało. Było jej tam wygodnie, okazało się bowiem, że nie tylko w głębinach forma foki była puszysta, ale na powierzchni wciąż przypominała napompowany wodą bukłak, co niesamowicie przypadło jej do gustu. Nurogęś bez skrępowania (co z trwogą obserwował przybraniec biegający w tę i we w tę po linii brzegowej) pochyliła głowę, poszukując wzroku czarnych onyksów oczu swojego nowego znajomego - ona z góry, on z dołu, jak gdyby oddzielały ich od siebie dwa zespolone nagle bieguny. Zje ją? Nie zje? Czy miał w ogóle jakieś imię? A może trafiła na niesklasyfikowany jeszcze gatunek, wolny od ludzkich szufladek? Coś czystego jak jeziorna esencja?
Henrik Vestergaard
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Czw 5 Wrz - 22:34
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Pozwolił jej na dotyk, choć nie był pewien tego jak reagować, ani co im w tej sytuacji wypada, ani że od kłótni w sypiani nie dotykali się wcale — oddzieleni od siebie kurtyną żalu i kurczowo ściskaną foczą skórą. Teraz skóra była jego częścią, a Isla dotykała w sumie jej, choć zarazem i jego. Czy ciemna sierść miała być dla nich nowym pomostem w miejscu spalonych mostów, czy może niksa pogłaskała go jedynie impulsywnie, z ciekawością? Nie wiedział, a w foczej postaci emocje docierały do niego nieco wolniej i łatwiej było je stłumić. Serce biło wolniej, woda kojająco okalała ciało. Dlatego zachował spokój i trzymał główkę nieruchomo, spoglądając z powagą na Islę spod cienia długich rzęs. Jej uśmiech zdawał się odrobinę bardziej szczery, odrobinę mniej zmęczony, jakby woda leczyła i ją… albo była tymczasowym remedium.
Wynurzył się z wody pierwszy, nurkując szybciej od nurogąski i przechylił z namysłem głowę, obserwując Islę w tej postaci. Wydawała się taka niewielka i krucha, a woda na jej skrzydłach lśniła srebrzyście. Była też bardzo lekka, o czym przekonał się gdy zaskoczyła go wdrapaniem się na jego głowę. Zamrugał, spoglądając w jej ciemne oczy; chyba ciepło, a przynajmniej mogła dopowiedzieć milczącą akceptację do jego niewzruszonej miny. Foki nie potrafią się śmiać (a przynajmniej on, tak długo pozbawiony i pozbawiający siebie tej postaci, jeszcze tego nie odkrył) ani mówić, ale zanurzył nosek aby wypuścić w wodzie kilka bąbelków w pozorowanym wybuchu śmiechu. Zaraz pożałował (słodka woda!) i zaczął cicho parskać, ale uważał, by nie poruszać zbyt gwałtownie głową.
Skoro spryciula nie chciała się ścigać, to początkowo płynął do pnia powoli, zasłuchany w ptasie trele. Ambicja prędko wzięła jednak górę i wtedy przyśpieszył, tnąc wodę stabilnie, ale szybko; trzymając głowę równie sztywno jak łabędzie; z gracją, której brakowało mu na lądzie. Oparł na zwalonym pniu głowę, przekonując się, że masywne drzewo utrzymałoby spory ciężar; a potem przechylił lekko głowę by nurogęś mogła zejść na drewno. A potem... potem nie przyszło mu do głowy, czy chciała schodzić, bo podciągnął na drewno resztę cielska (możliwe, że nieświadomie ją zrzucając), rozbawiony i zrelaksowany i świadom, że malutka gąska nic mu nie zrobi i...
...na jej oczach ciemna sierść zaczęła najpierw falować, a potem powoli oddzielać się od ciała, spływać na pień w miękkiej masie. Pod zrzucaną skórą pulsowało coś jeszcze, początkowo migając w faerii magii i zmieniającego się kształtu: krucze pasma w miejscu głowy. Blada, mokra i naga skóra w miejscach, w którym srebrzyście połyskiwała śliska, focza skóra. Nagle kształt zaczął się konkretyzować, twardnieć, prędzej i prędzej, aż Henrik usiadł na pniu; trzymając foczą skórę pod lewym ramieniem i dla równowagi podpierając się prawą dłonią (od strony Isli). Krople wody spływały mu po karku, po ramionach i czole. Roześmiał się, równie perliście jak ona gdy śpiewała na jego głowie, bo chyba tylko ten wstrzymywany śpiew zachęcił go do przemiany, która jeszcze kilka minut temu zdawała się męcząca i nieprzyjemna i przygnębiająca i ponad jego obecne możliwości.
- Przegrałabyś wyścig! - sapnął na jednym wydechu. - Nigdy mi nie pokazywałaś… - zaczął zerkając na gąskę z zachwytem, aż urwał (może na widok jej bystrych oczu), bo z pewnym opóźnieniem uświadomił sobie jak spontanicznie się odmienił. Uśmiech spełzł powoli z jego twarzy, gdy czujnie zerknął na Islę, zastanawiając się czy nie przekroczył jakoś niepisanego tabu wedle którego chciała popływać jedynie w zwierzęcej postaci.
Viggo widział całą tą upiorną scenę z przeciwległego brzegu.
Wynurzył się z wody pierwszy, nurkując szybciej od nurogąski i przechylił z namysłem głowę, obserwując Islę w tej postaci. Wydawała się taka niewielka i krucha, a woda na jej skrzydłach lśniła srebrzyście. Była też bardzo lekka, o czym przekonał się gdy zaskoczyła go wdrapaniem się na jego głowę. Zamrugał, spoglądając w jej ciemne oczy; chyba ciepło, a przynajmniej mogła dopowiedzieć milczącą akceptację do jego niewzruszonej miny. Foki nie potrafią się śmiać (a przynajmniej on, tak długo pozbawiony i pozbawiający siebie tej postaci, jeszcze tego nie odkrył) ani mówić, ale zanurzył nosek aby wypuścić w wodzie kilka bąbelków w pozorowanym wybuchu śmiechu. Zaraz pożałował (słodka woda!) i zaczął cicho parskać, ale uważał, by nie poruszać zbyt gwałtownie głową.
Skoro spryciula nie chciała się ścigać, to początkowo płynął do pnia powoli, zasłuchany w ptasie trele. Ambicja prędko wzięła jednak górę i wtedy przyśpieszył, tnąc wodę stabilnie, ale szybko; trzymając głowę równie sztywno jak łabędzie; z gracją, której brakowało mu na lądzie. Oparł na zwalonym pniu głowę, przekonując się, że masywne drzewo utrzymałoby spory ciężar; a potem przechylił lekko głowę by nurogęś mogła zejść na drewno. A potem... potem nie przyszło mu do głowy, czy chciała schodzić, bo podciągnął na drewno resztę cielska (możliwe, że nieświadomie ją zrzucając), rozbawiony i zrelaksowany i świadom, że malutka gąska nic mu nie zrobi i...
...na jej oczach ciemna sierść zaczęła najpierw falować, a potem powoli oddzielać się od ciała, spływać na pień w miękkiej masie. Pod zrzucaną skórą pulsowało coś jeszcze, początkowo migając w faerii magii i zmieniającego się kształtu: krucze pasma w miejscu głowy. Blada, mokra i naga skóra w miejscach, w którym srebrzyście połyskiwała śliska, focza skóra. Nagle kształt zaczął się konkretyzować, twardnieć, prędzej i prędzej, aż Henrik usiadł na pniu; trzymając foczą skórę pod lewym ramieniem i dla równowagi podpierając się prawą dłonią (od strony Isli). Krople wody spływały mu po karku, po ramionach i czole. Roześmiał się, równie perliście jak ona gdy śpiewała na jego głowie, bo chyba tylko ten wstrzymywany śpiew zachęcił go do przemiany, która jeszcze kilka minut temu zdawała się męcząca i nieprzyjemna i przygnębiająca i ponad jego obecne możliwości.
- Przegrałabyś wyścig! - sapnął na jednym wydechu. - Nigdy mi nie pokazywałaś… - zaczął zerkając na gąskę z zachwytem, aż urwał (może na widok jej bystrych oczu), bo z pewnym opóźnieniem uświadomił sobie jak spontanicznie się odmienił. Uśmiech spełzł powoli z jego twarzy, gdy czujnie zerknął na Islę, zastanawiając się czy nie przekroczył jakoś niepisanego tabu wedle którego chciała popływać jedynie w zwierzęcej postaci.
Viggo widział całą tą upiorną scenę z przeciwległego brzegu.
Isla Löve
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Czw 5 Wrz - 23:22
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Kiedy tak dobrze bawiła się przy nim w zwierzęcej postaci, do głowy zakradły się wyrzuty sumienia, prześlizgujące się przez płaty myśli jak pokryte łuskami jadowite węże. Wzięła go przecież za potwora, w pierwszej chwili nawet go uderzyła, a on okazał się pociesznym kompanem. Łagodnym, delikatnym, ostrożnym, szczodrze wdrażającym w życie jej wygodnicką wizję wodnego transportu, wobec której zadowolona Isla mogła dosłownie piać z zachwytu - i robiła to, ciche trele rozchodziło się niewidzialnymi ścieżkami po lustrze jeziora, przypominające piosenkę układaną do słów, których nie musieli wypowiadać na głos. Bogowie, gdyby tylko wiedziała! Gdyby wiedziała, że owe niewypowiedziane słowa zawisły między nimi jak kolejne z wielu nieporozumień, gdzie on sądził, że pojednali się w cichej interakcji, a ona nie miała pojęcia, kto znalazł się u jej boku. Ale niedopowiedzenia nie mogły trwać wiecznie. Czasem trwało to rok, zanim nabierały ostrości, a czasem tylko kilka chwil.
Czasem wystarczył niewielki dystans z mielizny do powalonego korozją korzeni drzewa wychylającego się do słońca spomiędzy wodnej pierzyny, czasem wystarczyły instynkty, impulsy, emocje zastępujące chłodno kalkulującą logikę, truciznę marzeń. Czasem nie potrzeba było niczego więcej.
Podrzucona na omszały pień nurogęś odskoczyła z kwakaniem przed powalającym się obok ciałem i przysiadła wygodnie, spoglądając na swoje jezioro paciorkami malutkich ptasich oczu. Z tej perspektywy wszystko zdawało się znacznie większe, górujące nad nią jak cały ogromny świat. A on? Gigant wyciosany z obłego kamienia, masywna, majestatyczna istota o śmiesznych płetwach i wibrysach długich jak wici trzcin. Uśmiechnęła się w duchu do tej myśli, ciesząca się spokojną ciszą, która ich otoczyła; nawet Viggo już nie popiskiwał, hasając w trawach w pobliże pniaka, wciąż czujny i gotowy pójść jej z odsieczą w razie potrzeby. Nie mógł zrozumieć, dlaczego stwór, który wcześniej pokazał mu odwłok, obchodził się z Islą tak przyjemnie. Tylko czy naprawdę nie mógł? Była najżyczliwszą, najbardziej uczynną i opiekuńczą istotą jaką znał, ledwo córką swojej matki, chyba nie powinien się dziwić, że docenił to nawet ktoś tak szkaradny i odpychający jak tłuścioch z mulistego dna Silmajarvi, którego Viggo nie chciał wypraszać nie ze strachu, ale dlatego, że było to niegrzeczne.
I który wcale nie był zwierzęciem. Przemieniał się na jej oczach - płetwy wydłużały się w smukłe, choć umięśnione ramiona, szara sierść odchodziła od wilgotnej, srebrzonej słońcem skóry, oczy utraciły czarny blask na rzecz znajomego błękitu, a wilgotne strąki czarnych pukli obramowały twarz, której nie spodziewała się zobaczyć. On. Na bogów! Nie spodziewała się żadnej twarzy, ale jego…? Uśmiechniętego, rozbawionego. Człowieka sprzed roku, który dopiero co odkrył radość swobodnych skoków do wody i nauczył się rozróżniać rodzaje ślimaków kręcących się po nabrzeżu. Człowieka, który na moment zapomniał o noszonym na karku ciężarze grzechów swoich krewnych, człowieka czystego jak niezapisana jeszcze kartka papieru. Henrik. Jej Henrik. Henrik, którego jej odebrano, który nigdy nie istniał, który był kłamstwem. Ale jeśli tak, to dlaczego wciąż tu był? Dlaczego wciąż potrafił być taki?
Przestraszona jego przemianą nurogęś podskoczyła i nastroszyła piórka, kwacząc głośno, w szoku nawet dziobnęła go lekko w kolano, lecz on wciąż tam był. Nie zniknął, nie zniknął, nie zniknął. Z sercem podchodzącym do gardła, którego przejmujące bicie czuła w całym ciele, zamarła po chwili i zdziwiona wpatrywała się w niego, sekunda po sekundzie, minuta po minucie… A w tym czasie jej kształty powoli, jak gdyby niepewnie, także zaczęły się zmieniać. Coraz mniej było w niej nurogęsi, a coraz więcej bladej i oszołomionej Isli, zapatrzonej w niego szeroko otwartymi oczami. Siedząc okrakiem na pniu, nie zważała na chropowatą korę mrowiącą jej skórę. Nie zważała na nic.
- To ty - zrozumiała prawie niedosłyszalnym szeptem. - Jak…? Myślałam, że już nigdy, że… Ale to byłeś… Zostałeś… A ten łosoś… Tylko że słodka woda… I byłeś taki pulchny… - plotła, nie mogąc sklecić ani jednej sensownej myśli. Każdy wątek wymykał się jej jak zbyt śliska płotka, którą próbowałaby pochwycić gołymi rękoma, a mętlik w jej głowie przypominał plątaninę wyrzuconych na brzeg wodorostów. - To foka - dotarło do niej wreszcie, przeniosła wzrok na płaszcz nerpy w jego dłoniach. Tę samą sierść przed chwilą dotykała, gładziła opuszkami, poznawała jej włókna. Tę samą sierść przed nią ukrywał, zapieczętowaną w skrzyni i w jego duszy. Tej samej sierści był gotów przed nią bronić do utraty tchu. - Tak wygląda foka. A ta foka… to ty - szeptała, podczas gdy Henrik mógł dostrzec na jej twarzy całą gamę emocji - oszołomienie, niepewność, konfuzję i wreszcie też zachwyt. Może nie potrafili już ze sobą rozmawiać, może nie umieli być ze sobą szczerzy ani nie podążali tą samą ścieżką przeznaczenia, a może… Och, głupie, beznadziejne serce. Niepotrzebne, zepsute, niemądre. Bezmyślnie uniosła dłoń ku górze, ostrożnie jak wcześniej, gdy był czymś, czego nie rozumiała, i zatrzymała palce w połowie drogi do jego skroni, z której impulsywnie zachciała odgarnąć kosmyk ciemnych włosów. Nie powinna. Nie powinna. Nie powinna. Powinna czuć tylko złość, wyrzut, zadrę zmarnowanego roku, i chociaż one wcale w niej nie zbladły, to jej ramię wciąż wysunęło się naprzód i zawisło pomiędzy nimi w lustrzanym odbiciu sprzed chwili, gdy on wciąż był tylko foką, a ona wciąż tylko dziewczyną o złamanym sercu i garściach przelanych łez.
Czasem wystarczył niewielki dystans z mielizny do powalonego korozją korzeni drzewa wychylającego się do słońca spomiędzy wodnej pierzyny, czasem wystarczyły instynkty, impulsy, emocje zastępujące chłodno kalkulującą logikę, truciznę marzeń. Czasem nie potrzeba było niczego więcej.
Podrzucona na omszały pień nurogęś odskoczyła z kwakaniem przed powalającym się obok ciałem i przysiadła wygodnie, spoglądając na swoje jezioro paciorkami malutkich ptasich oczu. Z tej perspektywy wszystko zdawało się znacznie większe, górujące nad nią jak cały ogromny świat. A on? Gigant wyciosany z obłego kamienia, masywna, majestatyczna istota o śmiesznych płetwach i wibrysach długich jak wici trzcin. Uśmiechnęła się w duchu do tej myśli, ciesząca się spokojną ciszą, która ich otoczyła; nawet Viggo już nie popiskiwał, hasając w trawach w pobliże pniaka, wciąż czujny i gotowy pójść jej z odsieczą w razie potrzeby. Nie mógł zrozumieć, dlaczego stwór, który wcześniej pokazał mu odwłok, obchodził się z Islą tak przyjemnie. Tylko czy naprawdę nie mógł? Była najżyczliwszą, najbardziej uczynną i opiekuńczą istotą jaką znał, ledwo córką swojej matki, chyba nie powinien się dziwić, że docenił to nawet ktoś tak szkaradny i odpychający jak tłuścioch z mulistego dna Silmajarvi, którego Viggo nie chciał wypraszać nie ze strachu, ale dlatego, że było to niegrzeczne.
I który wcale nie był zwierzęciem. Przemieniał się na jej oczach - płetwy wydłużały się w smukłe, choć umięśnione ramiona, szara sierść odchodziła od wilgotnej, srebrzonej słońcem skóry, oczy utraciły czarny blask na rzecz znajomego błękitu, a wilgotne strąki czarnych pukli obramowały twarz, której nie spodziewała się zobaczyć. On. Na bogów! Nie spodziewała się żadnej twarzy, ale jego…? Uśmiechniętego, rozbawionego. Człowieka sprzed roku, który dopiero co odkrył radość swobodnych skoków do wody i nauczył się rozróżniać rodzaje ślimaków kręcących się po nabrzeżu. Człowieka, który na moment zapomniał o noszonym na karku ciężarze grzechów swoich krewnych, człowieka czystego jak niezapisana jeszcze kartka papieru. Henrik. Jej Henrik. Henrik, którego jej odebrano, który nigdy nie istniał, który był kłamstwem. Ale jeśli tak, to dlaczego wciąż tu był? Dlaczego wciąż potrafił być taki?
Przestraszona jego przemianą nurogęś podskoczyła i nastroszyła piórka, kwacząc głośno, w szoku nawet dziobnęła go lekko w kolano, lecz on wciąż tam był. Nie zniknął, nie zniknął, nie zniknął. Z sercem podchodzącym do gardła, którego przejmujące bicie czuła w całym ciele, zamarła po chwili i zdziwiona wpatrywała się w niego, sekunda po sekundzie, minuta po minucie… A w tym czasie jej kształty powoli, jak gdyby niepewnie, także zaczęły się zmieniać. Coraz mniej było w niej nurogęsi, a coraz więcej bladej i oszołomionej Isli, zapatrzonej w niego szeroko otwartymi oczami. Siedząc okrakiem na pniu, nie zważała na chropowatą korę mrowiącą jej skórę. Nie zważała na nic.
- To ty - zrozumiała prawie niedosłyszalnym szeptem. - Jak…? Myślałam, że już nigdy, że… Ale to byłeś… Zostałeś… A ten łosoś… Tylko że słodka woda… I byłeś taki pulchny… - plotła, nie mogąc sklecić ani jednej sensownej myśli. Każdy wątek wymykał się jej jak zbyt śliska płotka, którą próbowałaby pochwycić gołymi rękoma, a mętlik w jej głowie przypominał plątaninę wyrzuconych na brzeg wodorostów. - To foka - dotarło do niej wreszcie, przeniosła wzrok na płaszcz nerpy w jego dłoniach. Tę samą sierść przed chwilą dotykała, gładziła opuszkami, poznawała jej włókna. Tę samą sierść przed nią ukrywał, zapieczętowaną w skrzyni i w jego duszy. Tej samej sierści był gotów przed nią bronić do utraty tchu. - Tak wygląda foka. A ta foka… to ty - szeptała, podczas gdy Henrik mógł dostrzec na jej twarzy całą gamę emocji - oszołomienie, niepewność, konfuzję i wreszcie też zachwyt. Może nie potrafili już ze sobą rozmawiać, może nie umieli być ze sobą szczerzy ani nie podążali tą samą ścieżką przeznaczenia, a może… Och, głupie, beznadziejne serce. Niepotrzebne, zepsute, niemądre. Bezmyślnie uniosła dłoń ku górze, ostrożnie jak wcześniej, gdy był czymś, czego nie rozumiała, i zatrzymała palce w połowie drogi do jego skroni, z której impulsywnie zachciała odgarnąć kosmyk ciemnych włosów. Nie powinna. Nie powinna. Nie powinna. Powinna czuć tylko złość, wyrzut, zadrę zmarnowanego roku, i chociaż one wcale w niej nie zbladły, to jej ramię wciąż wysunęło się naprzód i zawisło pomiędzy nimi w lustrzanym odbiciu sprzed chwili, gdy on wciąż był tylko foką, a ona wciąż tylko dziewczyną o złamanym sercu i garściach przelanych łez.
Henrik Vestergaard
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Pią 6 Wrz - 20:02
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Wcześniej nie wsłuchiwał się w śpiew ptaków — w Londynie nie było ich zbyt wiele, w Midgardzie spędzał czas głównie wśród zamkniętych ścian i książek, a mewy na plaży jedynie go drażniły. Mimowolnie zastanawiał się, czy każda nurogęś brzmi tak miło dla foczego, czy to śpiew niksy lub talent Isli przebijają się przez melodię. I czy zwykły galdr czułby teraz magię jej śpiewu, czy też zwierzęca postać anihilowała aurę. Wbrew sobie zaczął się zastanawiać, czy ktoś widział i słyszał już ją taką i kto, i kto i kiedy znajdzie finlandzkie jezioro gdy on już stąd odpłynie do morza albo do innego kraju albo do Midgardu (co kilka godzin temu zdawało się niemożliwe, ale w stłumionych, foczych myślach przerażało nieco mniej). Chciałby, żeby to był dobry człowiek; powinien jej tego życzyć, ale i tak poczuł gorzkie i zaskakująco mocne ukłucie zazdrości. Ucichło dopiero, gdy dopłynął do pnia, zastąpione rozbawieniem i satysfakcją. Wciąż nie rozumiał, czemu odmienił się tak swobodnie i nagle— tak jak nie do końca rozumiał własne motywacje i magię gdy kilka godzin temu stał boso nad jeziorem, zrzucając ubrania i narzucając na plecy foczą skórę. Działał całkowicie intuicyjnie, a zatem całkowicie sprzecznie ze sposobem w jaki nawigował życie w Midgardzie i restrykcyjnym planem wizyt nad morzem (który prowadził kilka lat temu, aż zrozumiał, że nawet to nie koi jego lęku i przestał). Trochę jak wtedy, gdy przemienił się nad morzem po raz pierwszy w życiu, z dziecięcą radością i zaskoczeniem odkrywając własne zdolności... zanim zapomniał o nich na długie lata.
Chciałby wierzyć, że jego przemiany nad jeziorem były spontaniczne i nieprzemyślane i czyste w swoich intencjach; że najpierw był po prostu zmęczony, a teraz po prostu rozbawiony. Przez chwilę uśmiechał się radośnie do nurogęsi i szczerze w to wierzył. Ale potem zaczęła się odmieniać, co zachwyciło go zanim zobaczył jak bardzo jest blada. Im bardziej uśmiech ostygał, tym więcej zwątpienia wkradało się w sumienie. Co on właściwie wyprawiał, czy źle ocenił jej chęć towarzystwa? Czemu tu został po pożegnaniu w strugach deszczu, czy dowleczenie się do portalu miasta nie byłoby rozsądniejsze, a zostawienie Isli samej sobie bardziej... nieskomplikowane, honorowe, mniej okrutne? W foczym ciele łatwiej było wierzyć, że mogą koegzystować w jeziorze przynajmniej na chwilę i że cieszy ją jego towarzystwo. Chłodny wiatr i kolejne sekundy w ludzkiej postaci zdawały się go otrzeźwiać, przywracać pesymizm myśli, wskrzeszać wspomnienia o beznadziejnej sytuacji w jakiej się rozstali. Rozstali. Bo chyba się rozstali, tak? Miał wrócić do siebie i chyba wyjechać, ale w świetle dnia te plany zdawały się mgliste i ulotne i zrozumiał, że rozpaczliwie odwlekał je przebywaniem w morzu, a teraz w jeziorze.
Z jej szeroko otwartych oczu mógł jednak wyczytać tylko zdziwienie, a z jej myśli (choć z desperacji spróbował) nic. Rozchylił usta, ale odezwała się zanim zdążył sformułować wyjaśnienia i przeprosiny. Zagubienie w jej głosie sprawiło, że coś ścisnęło się mu w sercu, ale pozwolił jej dokończyć urywane myśli.
- To ja. - skinął powoli głową, mówiąc równie cicho jak ona, chyba po to, żeby jej nie spłoszyć. - Foka. - dodał, myślałem, że wiedziałaś. Nie wytknął jej tego jednak, widząc na jej buzi konfuzję rozpaczliwszą od tej, którą zademonstrowała w księgarni Mimika. - Przepraszam, chciałem... nie wiedziałem.… - wziął głębszy wdech, chociaż jedno z nich powinno zachować logikę wypowiedzi. -… nigdy nie przemieniałem się w słodkiej wodzie, ale to jezioro jest takie wielkie, a ja byłem zmęczony i zamiast iść do portalu... Powinienem był spytać, czy mogę tu chwilę zostać. - przyznał z rezygnacją. Zamrugał, widząc jak jej oszołomienie ustępuje czemuś jeszcze, ale zachwyt zdawał się w tej sytuacji tak absurdalny (nikt nigdy nie widział jego foczej formy ani się nią nie zachwycał; jemu kojarzyła się zaś tylko z tragedią innych selkie i z czymś, czego tak rozpaczliwie próbował się kiedyś pozbyć), że nie zdołał przypisać słowa do tej emocji. Widział za to jej szkliste oczy i pamiętał jej krzyk i wykrzywione rysy twarzy i wszystkie te rzeczy, które tydzień temu przypisał złości, ale chyba jednak były rozpaczą. Widział jak jej ramię zawisło wpół gestu — bała się go? Chciał o to spytać, ale w zamian uniósł lekko własną dłonią i musnął opuszki jej palców opuszkami własnych palców, bardzo ostrożnie.
- Nie chciałem cię przestraszyć. - uśmiechnął się smutno. Ani Viggo, powinien dodać, ale nie dodał, bo nie chciał jej okłamywać. Nie przemienił się po to, by go straszyć, ale przypadkowe przerażenie norki było bardzo satyfakcjonujące. - Pięknie śpiewasz. Jako nurogęś. - dodał impulsywnie.
Chciałby wierzyć, że jego przemiany nad jeziorem były spontaniczne i nieprzemyślane i czyste w swoich intencjach; że najpierw był po prostu zmęczony, a teraz po prostu rozbawiony. Przez chwilę uśmiechał się radośnie do nurogęsi i szczerze w to wierzył. Ale potem zaczęła się odmieniać, co zachwyciło go zanim zobaczył jak bardzo jest blada. Im bardziej uśmiech ostygał, tym więcej zwątpienia wkradało się w sumienie. Co on właściwie wyprawiał, czy źle ocenił jej chęć towarzystwa? Czemu tu został po pożegnaniu w strugach deszczu, czy dowleczenie się do portalu miasta nie byłoby rozsądniejsze, a zostawienie Isli samej sobie bardziej... nieskomplikowane, honorowe, mniej okrutne? W foczym ciele łatwiej było wierzyć, że mogą koegzystować w jeziorze przynajmniej na chwilę i że cieszy ją jego towarzystwo. Chłodny wiatr i kolejne sekundy w ludzkiej postaci zdawały się go otrzeźwiać, przywracać pesymizm myśli, wskrzeszać wspomnienia o beznadziejnej sytuacji w jakiej się rozstali. Rozstali. Bo chyba się rozstali, tak? Miał wrócić do siebie i chyba wyjechać, ale w świetle dnia te plany zdawały się mgliste i ulotne i zrozumiał, że rozpaczliwie odwlekał je przebywaniem w morzu, a teraz w jeziorze.
Z jej szeroko otwartych oczu mógł jednak wyczytać tylko zdziwienie, a z jej myśli (choć z desperacji spróbował) nic. Rozchylił usta, ale odezwała się zanim zdążył sformułować wyjaśnienia i przeprosiny. Zagubienie w jej głosie sprawiło, że coś ścisnęło się mu w sercu, ale pozwolił jej dokończyć urywane myśli.
- To ja. - skinął powoli głową, mówiąc równie cicho jak ona, chyba po to, żeby jej nie spłoszyć. - Foka. - dodał, myślałem, że wiedziałaś. Nie wytknął jej tego jednak, widząc na jej buzi konfuzję rozpaczliwszą od tej, którą zademonstrowała w księgarni Mimika. - Przepraszam, chciałem... nie wiedziałem.… - wziął głębszy wdech, chociaż jedno z nich powinno zachować logikę wypowiedzi. -… nigdy nie przemieniałem się w słodkiej wodzie, ale to jezioro jest takie wielkie, a ja byłem zmęczony i zamiast iść do portalu... Powinienem był spytać, czy mogę tu chwilę zostać. - przyznał z rezygnacją. Zamrugał, widząc jak jej oszołomienie ustępuje czemuś jeszcze, ale zachwyt zdawał się w tej sytuacji tak absurdalny (nikt nigdy nie widział jego foczej formy ani się nią nie zachwycał; jemu kojarzyła się zaś tylko z tragedią innych selkie i z czymś, czego tak rozpaczliwie próbował się kiedyś pozbyć), że nie zdołał przypisać słowa do tej emocji. Widział za to jej szkliste oczy i pamiętał jej krzyk i wykrzywione rysy twarzy i wszystkie te rzeczy, które tydzień temu przypisał złości, ale chyba jednak były rozpaczą. Widział jak jej ramię zawisło wpół gestu — bała się go? Chciał o to spytać, ale w zamian uniósł lekko własną dłonią i musnął opuszki jej palców opuszkami własnych palców, bardzo ostrożnie.
- Nie chciałem cię przestraszyć. - uśmiechnął się smutno. Ani Viggo, powinien dodać, ale nie dodał, bo nie chciał jej okłamywać. Nie przemienił się po to, by go straszyć, ale przypadkowe przerażenie norki było bardzo satyfakcjonujące. - Pięknie śpiewasz. Jako nurogęś. - dodał impulsywnie.
Isla Löve
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Pią 6 Wrz - 21:12
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Lubiła ten specyficzny moment zawieszenia pomiędzy dwoma ciałami, kiedy ostatnim śladem nurogęsi były pióra opadające na jej plecy w jeszcze nieodmienionych puklach włosów. Kiedyś żartowała, że to skrzydła noszone na głowie, a Vaasa uśmiechała się pobłażliwie i gładziła miedzianą koronę, odpowiadając, że tak powinny były wyglądać od początku. Półludzko, półdemonicznie, zamieniając tradycyjne piękno na walory oddające mistyczne pochodzenie Matka z dumą upatrywała w swoim odbiciu bestii; opowiadała Isli o niesamowitej, niestandardowej urodzie własnej matki i żałowała, że ją samą zamknięto w bardziej zdefiniowanych ramach. Może z tego powodu młodsza niksa przestała przemieniać się w towarzystwie wędrowców, kiedy Vaasa nagle zniknęła. Dostrzegając jad, jakim obarczone były myśli matki, próbowała się od nich odciąć, udawać, że jest taka jak wszyscy, że jest zwyczajna, że ramiona nie potrafią przeistoczyć się w skrzydła a nos ma niewiele wspólnego z ptasim dziobem. Powodował nią wstyd. Ten sam, który sprawiał, że wyciągała z wody napuchłe ciała swoich topielców i zawlekała ich na brzeg, poszukując miękkiej, spokojnej gleby, która mogłaby ich przyjąć. Ten sam, który wyciskał potem z jej gardła cichy szloch wyrzutów sumienia i żalu, bo gdyby tylko nie wyciągali rąk po to, czego nie chciała im dać, nie byłaby zmuszona bronić się w taki sposób.
Dlatego nigdy nie pokazała Henrikowi tej części swojego istnienia. Chciała, by dostrzegał w niej zwyczajną kobietę, może naiwną i nienawykłą do obcowania z ludźmi, ale mającą w sobie więcej z człowieka niż demona. Wtedy sądziła, że mogło mieć to dla niego znaczenie, ale dziś wiedziała, że byli tacy sami. Oboje coś zataili, jedno bardziej, drugie mniej; oboje udawali kogoś, kim nie są, mając nadzieję, że chwilowo przywdziana iluzja w końcu stanie się prawdziwa, jak kłamstwo powtarzane dostatecznie często. I niesamowicie było zrozumieć, że zwierzę, które urzekło ją bezdennym atramentem mądrych oczu, było… właśnie nim. Jego tęczówki miały wtedy inną barwę, ale spoglądała przez nie ta sama wrażliwość i ta sama rozwaga, które nieodłącznie kojarzyła z Henrikiem-człowiekiem.
- Piękny - szepnęła odrętwiale, chyba nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że komplement opuścił usta. Piękny teraz i piękny wtedy, piękny jak jej własna zguba. Isla przechyliła głowę, a kiedy lotki długości jej naturalnych włosów zsunęły się z ramienia, wreszcie przerzedziły się w wilgotne kosmyki odpowiednie dla ludzkiej formy. - Foka, selkie, tutaj… - urwała, wciąż nie mogąc poskładać dysharmonii słów. Przez oszołomienie nie zastanawiała się, czy nadal powinna się na niego gniewać, czy należało natychmiast zapłakać na jego widok, ani czy serce w jej piersi wróciło do bolesnego kłucia. Zamglone przemyślenia pozwalały jej po prostu czuć. - Silmajarvi na pewno myśli, że to senny majak - zauważyła cicho. Wiele razy widziała go nagiego, ale teraz zdawał się inny, być może wreszcie prawdziwy, cały on, bez tajemnic, kłamstw i iluzji. - Nie musiałeś pytać mnie o pozwolenie. To miejsce, ono… przecież nie jest moje. Jest duchów i jest własne - dodała szczerze, aczkolwiek Viggo zapewne wolałby, żeby to on został zapytany o zgodę, bo wówczas mógłby bardzo uprzejmie odmówić i kazać Henrikowi zwiewać na zdechłej trzcinie. Ile godzin minęło, odkąd zamknęły się za nim drzwi jej chatki? I przez cały ten czas był w jeziorze? Ależ mu tego zazdrościła! Chciałaby móc spać pod wodą, obserwować srebrny dysk księżyca odbity na odległej tafli, liczyć rozmazane delikatnymi falami gwiazdy...
Jej serce zadrżało, gdy opuszki musnęły opuszki. Gdy skóra dotknęła skóry. Gdy żołądek zacisnął się w supeł. Minął tydzień od ich ostatniego dotyku, tydzień katuszy, pretensji, gniewu, rozpaczy, desperacji, samotności; może to znów było tylko oszustwo? Nie wiedziała, na bogów, nie była w stanie sformułować jednego wniosku. Bała się, że sprytnie próbował nią manipulować, a z drugiej strony nie wiedziała, czy posłużyłby się do tego skórą, której tak zajadle bronił przed potencjalnym zagrożeniem - chyba nie. Lekko skinęła głową, przyjmując jego zapewnienie, i chociaż powinna, to nie cofnęła dłoni; ich palce wciąż znajdowały się tuż przy sobie i chcąc lub nie chcąc rozganiały skostnienie, które tydzień temu osiadło w jej mięśniach. Zastanawiała się, czy na niego działało to podobnie.
- Ach, a jako człowiek to już brzydko? - podjęła z powagą, ale w jej oczach mógł dostrzec wyraziste lisie ogniki prowokacji, rozbawienia. Jego słowa położyły się na jej sercu dziwnym ciężarem i Isla tym razem przechyliła głowę do drugiego ramienia, westchnąwszy głęboko. Prawda za prawdę? Zeszłej nocy podarował jej lwi kawałek własnych przeżyć i ran, a ona, choć nie doświadczyła nawet w połowie nic tak strasznego ani okrutnego jak on, również kryła myśli, jakich przy nim do tej pory nie nazwała. - Ostatnio nie robię tego za często - zaczęła więc, wpatrując się w ich przylegające do siebie opuszki. - Znaczy - nie przemieniam się. Kiedyś bardzo to lubiłam, bywało, że większą część dnia spędzałam jako nurogęś, ale… Potem chyba zaczęłam się tego wstydzić. Matka zniknęła, a przemiana bez niej zdawała mi się niewłaściwa. Jakby coś ze mnie zniknęło razem z nią - wyjawiła mu półgłosem, nieświadoma tego, że Viggo z ciężkim sercem przysiadł w kępie nabrzeżnej trawy i słuchał. Nie potrafił jej pocieszyć, choć Odyn świadkiem, że od lat próbował. Starał się wypełnić lukę po starej jędzy, jednak na próżno. - Ale prawda jest taka - odchrząknęła, czując ciepło rumieńca rozpalającego policzki, - że chyba przede wszystkim chciałam, żebyś widział we mnie zwykłą dziewczynę, dlatego ci tego nie pokazałam - blady, prawie niedostrzegalny uśmiech odezwał się w kącikach ust, zawstydzony i gorzki, gdy myślała o tym, jak niedorzecznym było to pragnieniem. Żadne z nich nie było zwykłe i żadne z nich takie nie będzie. - Tymczasem nas oboje urodziły baśnie - korciło ją unieść na niego spojrzenie, ale nie wiedziała, co odnajdzie na jego twarzy, nie wiedziała też, czy to, co tam dostrzeże, będzie prawdą. Nie wiedziała co w ogóle było prawdą. Kiedy uczucia stały się tak trudne?
Dlatego nigdy nie pokazała Henrikowi tej części swojego istnienia. Chciała, by dostrzegał w niej zwyczajną kobietę, może naiwną i nienawykłą do obcowania z ludźmi, ale mającą w sobie więcej z człowieka niż demona. Wtedy sądziła, że mogło mieć to dla niego znaczenie, ale dziś wiedziała, że byli tacy sami. Oboje coś zataili, jedno bardziej, drugie mniej; oboje udawali kogoś, kim nie są, mając nadzieję, że chwilowo przywdziana iluzja w końcu stanie się prawdziwa, jak kłamstwo powtarzane dostatecznie często. I niesamowicie było zrozumieć, że zwierzę, które urzekło ją bezdennym atramentem mądrych oczu, było… właśnie nim. Jego tęczówki miały wtedy inną barwę, ale spoglądała przez nie ta sama wrażliwość i ta sama rozwaga, które nieodłącznie kojarzyła z Henrikiem-człowiekiem.
- Piękny - szepnęła odrętwiale, chyba nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że komplement opuścił usta. Piękny teraz i piękny wtedy, piękny jak jej własna zguba. Isla przechyliła głowę, a kiedy lotki długości jej naturalnych włosów zsunęły się z ramienia, wreszcie przerzedziły się w wilgotne kosmyki odpowiednie dla ludzkiej formy. - Foka, selkie, tutaj… - urwała, wciąż nie mogąc poskładać dysharmonii słów. Przez oszołomienie nie zastanawiała się, czy nadal powinna się na niego gniewać, czy należało natychmiast zapłakać na jego widok, ani czy serce w jej piersi wróciło do bolesnego kłucia. Zamglone przemyślenia pozwalały jej po prostu czuć. - Silmajarvi na pewno myśli, że to senny majak - zauważyła cicho. Wiele razy widziała go nagiego, ale teraz zdawał się inny, być może wreszcie prawdziwy, cały on, bez tajemnic, kłamstw i iluzji. - Nie musiałeś pytać mnie o pozwolenie. To miejsce, ono… przecież nie jest moje. Jest duchów i jest własne - dodała szczerze, aczkolwiek Viggo zapewne wolałby, żeby to on został zapytany o zgodę, bo wówczas mógłby bardzo uprzejmie odmówić i kazać Henrikowi zwiewać na zdechłej trzcinie. Ile godzin minęło, odkąd zamknęły się za nim drzwi jej chatki? I przez cały ten czas był w jeziorze? Ależ mu tego zazdrościła! Chciałaby móc spać pod wodą, obserwować srebrny dysk księżyca odbity na odległej tafli, liczyć rozmazane delikatnymi falami gwiazdy...
Jej serce zadrżało, gdy opuszki musnęły opuszki. Gdy skóra dotknęła skóry. Gdy żołądek zacisnął się w supeł. Minął tydzień od ich ostatniego dotyku, tydzień katuszy, pretensji, gniewu, rozpaczy, desperacji, samotności; może to znów było tylko oszustwo? Nie wiedziała, na bogów, nie była w stanie sformułować jednego wniosku. Bała się, że sprytnie próbował nią manipulować, a z drugiej strony nie wiedziała, czy posłużyłby się do tego skórą, której tak zajadle bronił przed potencjalnym zagrożeniem - chyba nie. Lekko skinęła głową, przyjmując jego zapewnienie, i chociaż powinna, to nie cofnęła dłoni; ich palce wciąż znajdowały się tuż przy sobie i chcąc lub nie chcąc rozganiały skostnienie, które tydzień temu osiadło w jej mięśniach. Zastanawiała się, czy na niego działało to podobnie.
- Ach, a jako człowiek to już brzydko? - podjęła z powagą, ale w jej oczach mógł dostrzec wyraziste lisie ogniki prowokacji, rozbawienia. Jego słowa położyły się na jej sercu dziwnym ciężarem i Isla tym razem przechyliła głowę do drugiego ramienia, westchnąwszy głęboko. Prawda za prawdę? Zeszłej nocy podarował jej lwi kawałek własnych przeżyć i ran, a ona, choć nie doświadczyła nawet w połowie nic tak strasznego ani okrutnego jak on, również kryła myśli, jakich przy nim do tej pory nie nazwała. - Ostatnio nie robię tego za często - zaczęła więc, wpatrując się w ich przylegające do siebie opuszki. - Znaczy - nie przemieniam się. Kiedyś bardzo to lubiłam, bywało, że większą część dnia spędzałam jako nurogęś, ale… Potem chyba zaczęłam się tego wstydzić. Matka zniknęła, a przemiana bez niej zdawała mi się niewłaściwa. Jakby coś ze mnie zniknęło razem z nią - wyjawiła mu półgłosem, nieświadoma tego, że Viggo z ciężkim sercem przysiadł w kępie nabrzeżnej trawy i słuchał. Nie potrafił jej pocieszyć, choć Odyn świadkiem, że od lat próbował. Starał się wypełnić lukę po starej jędzy, jednak na próżno. - Ale prawda jest taka - odchrząknęła, czując ciepło rumieńca rozpalającego policzki, - że chyba przede wszystkim chciałam, żebyś widział we mnie zwykłą dziewczynę, dlatego ci tego nie pokazałam - blady, prawie niedostrzegalny uśmiech odezwał się w kącikach ust, zawstydzony i gorzki, gdy myślała o tym, jak niedorzecznym było to pragnieniem. Żadne z nich nie było zwykłe i żadne z nich takie nie będzie. - Tymczasem nas oboje urodziły baśnie - korciło ją unieść na niego spojrzenie, ale nie wiedziała, co odnajdzie na jego twarzy, nie wiedziała też, czy to, co tam dostrzeże, będzie prawdą. Nie wiedziała co w ogóle było prawdą. Kiedy uczucia stały się tak trudne?
Henrik Vestergaard
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Pon 9 Wrz - 23:48
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Czerń jego źrenic powoli malała, odsłaniając błękit tęczówek — oczy wciąż jeszcze zdawały się na wpół demoniczne focze, gdy ześlizgnął wzrok na rdzawe lotki, opadające na nagą skórę kobiety. Dopiero gdy zmieniły barwę, a on uświadomił sobie na co patrzy, zamrugał prędko. Krople wody osiadły na jego rzęsach, a oczy znów były niebieskie i bardziej ludzkie. Mrugał nadal, próbując zebrać myśli i ochłonąć; porzucić foczą wygodę aby skonfrontować się z boleśnie ludzkim tu i teraz. Przed chwilą słyszał tylko ptasie trele i łagodny szum wody, przed chwilą jego celem było pływanie i pień, przed chwilą czuł głównie radość i niewinny entuzjazm. Wraz z chłodnym wiatrem docierał do niego ciężar wspomnień z ostatniego tygodnia i przytłaczające zmęczenie i fakt, że siedzą tu nadzy i zaskoczenie w oczach Isli i...
… komplement nie dotarł do niego w pełni, bardziej zarejestrowany przez nagle zarumienione policzki niż przez umysł. W odróżnieniu od Isli, nie znajdował w spowolnionych myślach ulgi, jedynie zmęczenie i rezygnację. Przynajmniej przytłaczały niepokój. Jeszcze przez kilka sekund, gdy jego oczy pozostawały żywe i ciemne, a na ustach błąkał się cień uśmiechu, mógł wydawać się Isli młodszy i prawdziwszy. Potem, choć nadal trzymał dłoń na foczej skórze, to futro zdawało się czarne i lśniące, a jego twarz poszarzała (nie licząc muśnięć rumieńca) i starsza; jakby trzymał obok siebie albo zostawił w wodzie tą radośniejszą część siebie i znalazł się w miejscu — albo w postaci — w której nie czuł się do końca dobrze. Spuścił na moment wzrok, słuchając o duchach jeziora. Nie był pewien, czy ich dziś nie wzburzył i z dwojga złego wolałby pytać o pozwolenie Islę (tak, nawet po ich kłótni) niż je. Czuł się tu nieproszony i nienaturalny, choć trudno powiedzieć ile w tych myślach było echa ojcowskich inwektyw; twoja matka była nienaturalna.
- Może i to miejsce jest własne, ale wciąż… jest bardziej twoje niż moje. - odpowiedział w końcu, z cieniem zmęczonego uśmiechu. Powinno być twoje, a nie durnego Johanna ani tych wędrowców, którzy zmącili twój spokój, choć chyba się do nich zaliczam. Podniósł wzrok, choć spojrzenie miał nieco rozżalone na myśl o tym, że chciał aby to miejsce było jego i że świadomie z niego rezygnował. Powoli docierało do niego też, że przemiana tutaj nie wzbudziła w nim równie ogromnego stresu jak te nad morzem, te, których wyrzekał się od dwóch lat — czy to dlatego, że spędził już tutaj sporo czasu i nie zobaczył intruzów; czy był aż tak zmęczony, że było mu juz wszystko jedno?
Rumieniec na jego twarzy pogłębił się, gdy nie cofnęła dłoni. Zastygli w tej niezręcznej pozycji, a jemu nieswojo byłoby teraz cofnąć rękę, ale równie nieswojo byłoby złapać ją za dłoń. Trwali więc w tym lekkim dotyku, iluzji ciepła. Uśmiechnął się z cieniem rozbawienia, ale gardło miał zbyt ściśnięte by się roześmiać.
- Jako nurogęś śpiewasz... głośniej. - odpowiedział wymijająco, choć zdał sobie sprawę, że częściej słyszał jej nucenie, a prawdziwy śpiew niksy — tylko na początku, gdy udawał zauroczonego, a potem i tak zagłuszył melodię nurkowaniem. Czy to dlatego Isla śpiewała mu rzadko, czy zepsuł coś już w tamtej chwili?
Milczał, gdy opowiadała o przemianach i matce, choć w jego oczach pojawiło się smutne zrozumienie. Rozumiał zarówno tęsknotę za przemianą, jak i stopniowe ograniczanie własnych zdolności.
- Nie byłem w foczej formie od prawie trzech lat. - wyjawił cicho, ze zdumieniem orientując się, że faktycznie minęły już prawie trzy. Dwa, gdy poznał Islę, wtedy liczył to regularnie. Potem... potem przestał liczyć, głównie po to by nie stresować się datą ważności ich znajomości i wyrzutami sumienia, że ciągnął to za długo. Przerwa w odliczaniu tęsknoty za morskimi głębinami musiała być tego skutkiem ubocznym, choć może po prostu to nad jeziorem znajdował substytut tamtej wolności. - To zawsze... to zawsze dobre uczucie - nie był pewien jak to ująć, chyba nie potrafił. Może energia, z jaką foka ścigała się do pnia, powie Isli więcej. - ale za każdym razem bałem się, że ktoś mnie zobaczy, aż zacząłem to robić coraz rzadziej i.… - wzruszyłby ramionami, ale wolał uparcie trzymać opuszki palców w jednej pozycji. - Nie tęskniłaś za tym? - zapytał, mając nadzieję, że jej przerwy po zniknięciu matki nie były aż tak długie.
Jej kolejne słowa zabolały, przypominając mu jak odmienne oczekiwania najwyraźniej mieli i że — nieświadomie — coś jej odebrał. A już i tak wiele zepsuł całkowicie świadomie.
- Nigdy nie widziałem w tobie zwykłej dziewczyny. - przyznał z gorzkim uśmiechem. - Jesteś kobietą. - podkreślił, walcząc ze sobą aby nie ześlizgnąć wzroku z jej twarzy niżej. I od zawsze wiedziałem, że jesteś niezwykła.
Powinien przytaknąć jej poetyckiemu podsumowaniu sytuacji. Tak, nas obydwoje urodziły baśnie - powinien powiedzieć. Albo chociaż się uśmiechnąć. Albo przynajmniej to przemilczeć. Ale...
- Moja matka lubiła baśnie, ale jej — nasze życie nigdy nią nie było. Gdyby ojciec nie miał jej skóry, pewnie mnie by nie było. - wyrwało mu się. Pewnie każde dziecko pragnie wierzyć, że życie jego rodziców było baśnią o szczęśliwym zakończeniu. Może większość dzieci orientuje się, że to nieprawda; gdzieś wśród aranżowanych małżeństw klasy wyższej lub podniesionych głosów podczas kłótni o codzienne wydatki. Ale on miał gwarancję, smutną pewność, że to przemoc dała początek jego istnieniu. Czasami zastanawiał się, czy matka pragnęłaby dzieci gdyby była wolna, ale prędko zrozumiał, że takie pytania są bezcelowe, bo pamiętał jak czuł się przy Beatrice i po ucieczce. - Nie wiem, czy chciałaby.… - zaryzykował cicho. Nie wiem, czy chciałaby mnie gdyby miała wybór. - Ja nie chcę. - czy to kolejna zwykła rzecz, której pragnęłaś, Islo? - Nie skazałbym żadnego dziecka na możliwość utraty wolności. - nie opuścił prawej dłoni, ale lewą mocniej zacisnął na skórze. A moja matka zrobiła to dwa razy. Raz z wyboru ojca i raz z własnego. Wyobrażał sobie tą chwilę wielokrotnie, ją i jej odzyskaną skórę i morze. Kiedyś próbował wyobrażać sobie różne wersje wydarzeń, próbował nawet uwierzyć w ojcowską, jakby mogło mu to przynieść jakiekolwiek ukojenie. Naiwnie wyobrażał sobie jak matkę potrąca pojazd śniących, albo ze zgrozą próbował zwizualizować sobie ją i skórę i ojca nakrywającego ją na gorącym uczynku i nóż w jego ręce albo dłonie na jej gardle. Ale potem porównywał te emocje z chłodną logiką i z tym, co wiedział o ojcu i z mieszanką ulgi i goryczy konkludował, że musiała uciec. W innym wypadku znalazłby w domu dwie focze skóry. - A twoja matka? - nie rozmawiali o niej wcześniej, a jeśli pojawiała się w słowach Isli to Henrik nie drążył tematu, z psychiatryczną wrażliwością spodziewając się, że pod zabliźnioną raną znajdzie jedynie ból. A teraz Henry rozdrapał tą ranę — trochę ciekawy, trochę chcąc jej wysłuchać, trochę rozlewając nad jeziorem żal tamtego angielskiego chłopca...
...ale przede wszystkim dlatego, że nawet zderzenie z przeszłością zdawało się łatwiejsza od konfrontacji z tu i teraz, z koniecznością powzięcia planów na przyszłość i z tym wszystkim... pomiędzy nimi.
… komplement nie dotarł do niego w pełni, bardziej zarejestrowany przez nagle zarumienione policzki niż przez umysł. W odróżnieniu od Isli, nie znajdował w spowolnionych myślach ulgi, jedynie zmęczenie i rezygnację. Przynajmniej przytłaczały niepokój. Jeszcze przez kilka sekund, gdy jego oczy pozostawały żywe i ciemne, a na ustach błąkał się cień uśmiechu, mógł wydawać się Isli młodszy i prawdziwszy. Potem, choć nadal trzymał dłoń na foczej skórze, to futro zdawało się czarne i lśniące, a jego twarz poszarzała (nie licząc muśnięć rumieńca) i starsza; jakby trzymał obok siebie albo zostawił w wodzie tą radośniejszą część siebie i znalazł się w miejscu — albo w postaci — w której nie czuł się do końca dobrze. Spuścił na moment wzrok, słuchając o duchach jeziora. Nie był pewien, czy ich dziś nie wzburzył i z dwojga złego wolałby pytać o pozwolenie Islę (tak, nawet po ich kłótni) niż je. Czuł się tu nieproszony i nienaturalny, choć trudno powiedzieć ile w tych myślach było echa ojcowskich inwektyw; twoja matka była nienaturalna.
- Może i to miejsce jest własne, ale wciąż… jest bardziej twoje niż moje. - odpowiedział w końcu, z cieniem zmęczonego uśmiechu. Powinno być twoje, a nie durnego Johanna ani tych wędrowców, którzy zmącili twój spokój, choć chyba się do nich zaliczam. Podniósł wzrok, choć spojrzenie miał nieco rozżalone na myśl o tym, że chciał aby to miejsce było jego i że świadomie z niego rezygnował. Powoli docierało do niego też, że przemiana tutaj nie wzbudziła w nim równie ogromnego stresu jak te nad morzem, te, których wyrzekał się od dwóch lat — czy to dlatego, że spędził już tutaj sporo czasu i nie zobaczył intruzów; czy był aż tak zmęczony, że było mu juz wszystko jedno?
Rumieniec na jego twarzy pogłębił się, gdy nie cofnęła dłoni. Zastygli w tej niezręcznej pozycji, a jemu nieswojo byłoby teraz cofnąć rękę, ale równie nieswojo byłoby złapać ją za dłoń. Trwali więc w tym lekkim dotyku, iluzji ciepła. Uśmiechnął się z cieniem rozbawienia, ale gardło miał zbyt ściśnięte by się roześmiać.
- Jako nurogęś śpiewasz... głośniej. - odpowiedział wymijająco, choć zdał sobie sprawę, że częściej słyszał jej nucenie, a prawdziwy śpiew niksy — tylko na początku, gdy udawał zauroczonego, a potem i tak zagłuszył melodię nurkowaniem. Czy to dlatego Isla śpiewała mu rzadko, czy zepsuł coś już w tamtej chwili?
Milczał, gdy opowiadała o przemianach i matce, choć w jego oczach pojawiło się smutne zrozumienie. Rozumiał zarówno tęsknotę za przemianą, jak i stopniowe ograniczanie własnych zdolności.
- Nie byłem w foczej formie od prawie trzech lat. - wyjawił cicho, ze zdumieniem orientując się, że faktycznie minęły już prawie trzy. Dwa, gdy poznał Islę, wtedy liczył to regularnie. Potem... potem przestał liczyć, głównie po to by nie stresować się datą ważności ich znajomości i wyrzutami sumienia, że ciągnął to za długo. Przerwa w odliczaniu tęsknoty za morskimi głębinami musiała być tego skutkiem ubocznym, choć może po prostu to nad jeziorem znajdował substytut tamtej wolności. - To zawsze... to zawsze dobre uczucie - nie był pewien jak to ująć, chyba nie potrafił. Może energia, z jaką foka ścigała się do pnia, powie Isli więcej. - ale za każdym razem bałem się, że ktoś mnie zobaczy, aż zacząłem to robić coraz rzadziej i.… - wzruszyłby ramionami, ale wolał uparcie trzymać opuszki palców w jednej pozycji. - Nie tęskniłaś za tym? - zapytał, mając nadzieję, że jej przerwy po zniknięciu matki nie były aż tak długie.
Jej kolejne słowa zabolały, przypominając mu jak odmienne oczekiwania najwyraźniej mieli i że — nieświadomie — coś jej odebrał. A już i tak wiele zepsuł całkowicie świadomie.
- Nigdy nie widziałem w tobie zwykłej dziewczyny. - przyznał z gorzkim uśmiechem. - Jesteś kobietą. - podkreślił, walcząc ze sobą aby nie ześlizgnąć wzroku z jej twarzy niżej. I od zawsze wiedziałem, że jesteś niezwykła.
Powinien przytaknąć jej poetyckiemu podsumowaniu sytuacji. Tak, nas obydwoje urodziły baśnie - powinien powiedzieć. Albo chociaż się uśmiechnąć. Albo przynajmniej to przemilczeć. Ale...
- Moja matka lubiła baśnie, ale jej — nasze życie nigdy nią nie było. Gdyby ojciec nie miał jej skóry, pewnie mnie by nie było. - wyrwało mu się. Pewnie każde dziecko pragnie wierzyć, że życie jego rodziców było baśnią o szczęśliwym zakończeniu. Może większość dzieci orientuje się, że to nieprawda; gdzieś wśród aranżowanych małżeństw klasy wyższej lub podniesionych głosów podczas kłótni o codzienne wydatki. Ale on miał gwarancję, smutną pewność, że to przemoc dała początek jego istnieniu. Czasami zastanawiał się, czy matka pragnęłaby dzieci gdyby była wolna, ale prędko zrozumiał, że takie pytania są bezcelowe, bo pamiętał jak czuł się przy Beatrice i po ucieczce. - Nie wiem, czy chciałaby.… - zaryzykował cicho. Nie wiem, czy chciałaby mnie gdyby miała wybór. - Ja nie chcę. - czy to kolejna zwykła rzecz, której pragnęłaś, Islo? - Nie skazałbym żadnego dziecka na możliwość utraty wolności. - nie opuścił prawej dłoni, ale lewą mocniej zacisnął na skórze. A moja matka zrobiła to dwa razy. Raz z wyboru ojca i raz z własnego. Wyobrażał sobie tą chwilę wielokrotnie, ją i jej odzyskaną skórę i morze. Kiedyś próbował wyobrażać sobie różne wersje wydarzeń, próbował nawet uwierzyć w ojcowską, jakby mogło mu to przynieść jakiekolwiek ukojenie. Naiwnie wyobrażał sobie jak matkę potrąca pojazd śniących, albo ze zgrozą próbował zwizualizować sobie ją i skórę i ojca nakrywającego ją na gorącym uczynku i nóż w jego ręce albo dłonie na jej gardle. Ale potem porównywał te emocje z chłodną logiką i z tym, co wiedział o ojcu i z mieszanką ulgi i goryczy konkludował, że musiała uciec. W innym wypadku znalazłby w domu dwie focze skóry. - A twoja matka? - nie rozmawiali o niej wcześniej, a jeśli pojawiała się w słowach Isli to Henrik nie drążył tematu, z psychiatryczną wrażliwością spodziewając się, że pod zabliźnioną raną znajdzie jedynie ból. A teraz Henry rozdrapał tą ranę — trochę ciekawy, trochę chcąc jej wysłuchać, trochę rozlewając nad jeziorem żal tamtego angielskiego chłopca...
...ale przede wszystkim dlatego, że nawet zderzenie z przeszłością zdawało się łatwiejsza od konfrontacji z tu i teraz, z koniecznością powzięcia planów na przyszłość i z tym wszystkim... pomiędzy nimi.
Isla Löve
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Wto 10 Wrz - 0:50
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Jego przygnębienie nie uchodziło uwadze, było jak kłębowisko deszczowych chmur. Zaczynało się od pojedynczego obłoku - kilku zmarszczek twardniejących w mięśniach mimicznych i pytania, nie do niej, ale do samego siebie: jakim prawem się uśmiecham?, jakim prawem się cieszę? Chwilową beztroskę kwitowały potem wyrzuty sumienia, jak gdyby czuł, że powinien wstydzić się wszystkich chwil, kiedy zapominał, że należało się umartwiać. Wracał Henrik. Ten z Midgardu, skryty, nieswój, stroskany, uwikłany w niewyleczone traumy. Jego uśmiechy ją cieszyły, ale nie tylko one były w nim piękne, co zrozumiała siedząc teraz naprzeciw niego i delikatnie dotykając jego opuszków. Ból również był piękny. Współtworzył obraz człowieka, którego pokochała i którego zarazem dopiero poznawała.
- Chyba tak - zgodziła się z nim prostolinijnie, rozglądnąwszy się dookoła. Postrzegała samą siebie jako gościa fińskiej puszczy, tymczasową strażniczkę tętniącego zielenią królestwa i mistyczną syrenę z wód Silmajarvi (chciałaby nią być, ale wtedy nie potrafiłaby na przykład chodzić na grzyby, bo z rybim ogonem było to niemal niemożliwe), ale z nich dwojga to ona znała lepiej ten skrawek świata. - Tak samo powiedziałabym o tobie i Midgardzie - oceniła z drobnym, smutnym uśmiechem. W nocy dowiedziała się, że stamtąd nie pochodził, że nie nadano mu nawet skandynawskiego imienia, bo to dla siebie wybrał sam, ale nie potrafiła odseparować go od największego miasta, jakie widziała w życiu. Wrósł w jego obraz ze swoją wiedzą i biegłością w rozróżnianiu ulic i sklepów, miał pracę, piękny dom z mnogością mebli i urządzeń, których przeznaczenia nawet nie znała. Był miejski, był tamtejszy.
Parsknąwszy cicho, pokręciła głową w jedynej odpowiedzi na temat jej śpiewu jako nurogęsi. Miał rację, rzeczywiście nie śpiewała przy nim za głośno, nawet będąc świadomą, że melodie nie potrafiły omotać go pajęczyną pozbawiającą wolnej woli, zmuszającą do usłużności. Nigdy się nad tym nie zastanawiała, ale teraz dochodziła do wniosku, że mimo wszystko chyba nie chciała kusić losu. Nie chciała wystawiać jego odporności na próbę, na wypadek gdyby pewnego dnia ta wytrzymałość mogłaby się zachwiać. Wolała, gdy był sobą… Ale on nigdy nie był sobą. I nigdy tak naprawdę jej nie kochał.
Delikatnie ściągnięte brwi podkreśliły jej zmartwienie, trzy lata zdawały się wiecznością, chociaż Vaasy nie było przy niej znacznie dłużej. Jako foka kipiał entuzjazmem, poruszał się z gracją, modulował ekspresję na różne sposoby bez potrzeby korzystania ze słów. Sprawiał wrażenie szczęśliwego, bo kajdany, które sam na siebie nałożył, na chwilę opadały.
- Nie można być całym po odłupaniu części swojej duszy - podkreśliła szeptem, pośrednio zdając sobie sprawę z własnej hipokryzji. W końcu robiła dokładnie to samo. Isla jednak nie otoczyła się cierniowym wiankiem, nie pozwalała kolcom kaleczyć serca przy samej myśli o przemianie, a wydawało jej się, że Henrik właśnie tak postępował. - Wtedy… - zaczęła niepewnie, ostrożnie. - Wtedy byłeś młody i wyrządzono ci ogromną krzywdę. Zgarnięto jagnię, zamknięto w zimnej szopie i zakazano mu być jagnięciem. Oduczano go tego. Karano za to, że marzył o pastwiskach i gołym niebie. Ale, Henriku… to minęło. Dziś jesteś silny i nawet jeśli ktoś cię zobaczy, nic ci nie będzie - mówiła łagodnie. Skrzywdził ją przez własne krzywdy, ale nie potrafiła zrezygnować z empatii i współczucia, nie umiała go za to potępić, nie tak, jak powinna, kiedy poznała powody jego postępowania. To nie znaczyło, że własna rana zdążyła się zabliźnić, lecz Isla nie chciała, by ciągle i ciągle odtwarzał na sobie sekwencję cudzej zbrodni. - Tęsknię za dawną swobodą - przyznała. Każdego dnia traciła nadzieję, czuła jak jej siła wytrawia się z krwi, jak z wolna opuszcza duszę. Vaasa nie wracała i dokądkolwiek poszła, zabrała za sobą przeszłość, która przeminęła, zanim niespodziewanie osamotniona, porzucona niksa zdołałaby to dostrzec.
- Mhm. I głośną gęś - wymamrotała z tym samym ukłuciem figlarnego rozbawienia, które próbowało rozgonić ciężar z jej ramion, ale udawało mu się odebrać jedynie kilka kilogramów zgromadzonych tam głazów. Kobieta. Nie dziecko, nie dziewczyna, nie młódka ledwo odbita od ziemi, ale kobieta. To wznieciło w jej żołądku liźnięcie ciepła, ale Isla zignorowała to uczucie, zagłuszała je powagą i pragnieniem szczerości, do której wreszcie dziś dotarli.
Bo ważniejszym od wewnętrznych głupotek było wysłuchanie kolejnego rozdziału jego opowieści. Fragmentu genealogii, korzeni jego własnego drzewa, matczynej połowy tego, kim był i co go stworzyło. Chyba nie powinna być zdziwiona, poznawszy wczoraj mały urywek tego, o czym mówił, a jednak była - słuchając o podłym potraktowaniu zniewolonej selkie, na której wymuszono stworzenie syna. Jak to możliwe, że człowiek wyrządza człowiekowi taką krzywdę? Jak można być tak okrutnym? Ile lat trwała jej niewola? To nie mieściło się jej w głowie; bezwiednie opuściła dłoń i splotła palce z Henrikiem.
- Swojego dziecka nie można nie kochać - odpowiedziała pewnie, choć wcale nie mogła mieć tej pewności. O macierzyństwie wiedziała jedynie z przykładu Vaasy oraz książek, które pochłonęła na przestrzeni lat, baśni opatrzonych motywem rodzicielstwa - a tam zawsze walczono o swoje potomstwo do utraty tchu. Potem pokiwała głową, lekko, prawie niewidocznie. Nie chciał dzieci, a ona nigdy o nich nie myślała, nie wyobrażała sobie szczęśliwej rodziny, pozbawiona odpowiedniego wzorca. Od zawsze były z Vaasą same, sądziła więc, że tak pozostanie, aż do chwili, kiedy na horyzoncie pojawił się Henrik. Lecz nawet wtedy cieszyła się ich dwójką, trójką, jeśli liczyć Viggo. - Co się z nią stało? - zapytała po chwili. - Jeśli nie chcesz, nie mów - zastrzegła szybko, podświadomie nie chcąc go spłoszyć, mimo iż sama poniekąd wciąż była spłoszona. Zbita z tropu, skonfundowana, przytłoczona niechcianymi przemyśleniami pęczniejącymi pod rozetą czaszki. - Moja… - zaczęła, nie wiedząc, jak skończyć. - Ona… Zniknęła. Zniknęła, a razem z nią kilka jej rzeczy. Nie wiem, gdzie jest. Jednego dnia była, a drugiego nie mogłam już jej znaleźć. Nie mam pojęcia dlaczego ani dokąd... - zmarszczyła brwi, zagubiona. Tyle razy zastanawiała się nad tym, co przydarzyło się starszej niksie, ale nigdy nie natrafiła na żadną sensowną odpowiedź. Czekała więc, aż Vaasa sama znajdzie do niej drogę. Aż zatęskni tak, jak córka tęskniła za matką. - Kiedy do ciebie przyszłam, zostawiłam jej list na wypadek gdyby wróciła do domu. Wciąż tam był - po tym, jak uciekła, zatrzasnąwszy za sobą drzwi do jego domu i do świata, do którego jej nie dopuszczał. Zastała go tam, gdzie go położyła. - Gdyby nie mój ojciec, pewnie mnie też by nie było - powtórzyła po nim i rozciągnęła kąciki ust w kruchym uśmiechu, pozbawionym wesołości. - Choć kim on był, tego nie wiem - bo musiał kimś być, musiał istnieć, przecież nie powiły jej fińskie duchy. Dopiero teraz dostrzegła również, że wcześniej splotła z nim dłoń i speszona zaczęła powoli cofać palce, jeszcze mocniej tym wszystkim skołowana. On jej nie chciał, nie kochał, doskonale teraz to wiedziała, a ona - nie mogła sobie pozwolić na gonienie za marzeniem, które okazało się kłamstwem.
- Chyba tak - zgodziła się z nim prostolinijnie, rozglądnąwszy się dookoła. Postrzegała samą siebie jako gościa fińskiej puszczy, tymczasową strażniczkę tętniącego zielenią królestwa i mistyczną syrenę z wód Silmajarvi (chciałaby nią być, ale wtedy nie potrafiłaby na przykład chodzić na grzyby, bo z rybim ogonem było to niemal niemożliwe), ale z nich dwojga to ona znała lepiej ten skrawek świata. - Tak samo powiedziałabym o tobie i Midgardzie - oceniła z drobnym, smutnym uśmiechem. W nocy dowiedziała się, że stamtąd nie pochodził, że nie nadano mu nawet skandynawskiego imienia, bo to dla siebie wybrał sam, ale nie potrafiła odseparować go od największego miasta, jakie widziała w życiu. Wrósł w jego obraz ze swoją wiedzą i biegłością w rozróżnianiu ulic i sklepów, miał pracę, piękny dom z mnogością mebli i urządzeń, których przeznaczenia nawet nie znała. Był miejski, był tamtejszy.
Parsknąwszy cicho, pokręciła głową w jedynej odpowiedzi na temat jej śpiewu jako nurogęsi. Miał rację, rzeczywiście nie śpiewała przy nim za głośno, nawet będąc świadomą, że melodie nie potrafiły omotać go pajęczyną pozbawiającą wolnej woli, zmuszającą do usłużności. Nigdy się nad tym nie zastanawiała, ale teraz dochodziła do wniosku, że mimo wszystko chyba nie chciała kusić losu. Nie chciała wystawiać jego odporności na próbę, na wypadek gdyby pewnego dnia ta wytrzymałość mogłaby się zachwiać. Wolała, gdy był sobą… Ale on nigdy nie był sobą. I nigdy tak naprawdę jej nie kochał.
Delikatnie ściągnięte brwi podkreśliły jej zmartwienie, trzy lata zdawały się wiecznością, chociaż Vaasy nie było przy niej znacznie dłużej. Jako foka kipiał entuzjazmem, poruszał się z gracją, modulował ekspresję na różne sposoby bez potrzeby korzystania ze słów. Sprawiał wrażenie szczęśliwego, bo kajdany, które sam na siebie nałożył, na chwilę opadały.
- Nie można być całym po odłupaniu części swojej duszy - podkreśliła szeptem, pośrednio zdając sobie sprawę z własnej hipokryzji. W końcu robiła dokładnie to samo. Isla jednak nie otoczyła się cierniowym wiankiem, nie pozwalała kolcom kaleczyć serca przy samej myśli o przemianie, a wydawało jej się, że Henrik właśnie tak postępował. - Wtedy… - zaczęła niepewnie, ostrożnie. - Wtedy byłeś młody i wyrządzono ci ogromną krzywdę. Zgarnięto jagnię, zamknięto w zimnej szopie i zakazano mu być jagnięciem. Oduczano go tego. Karano za to, że marzył o pastwiskach i gołym niebie. Ale, Henriku… to minęło. Dziś jesteś silny i nawet jeśli ktoś cię zobaczy, nic ci nie będzie - mówiła łagodnie. Skrzywdził ją przez własne krzywdy, ale nie potrafiła zrezygnować z empatii i współczucia, nie umiała go za to potępić, nie tak, jak powinna, kiedy poznała powody jego postępowania. To nie znaczyło, że własna rana zdążyła się zabliźnić, lecz Isla nie chciała, by ciągle i ciągle odtwarzał na sobie sekwencję cudzej zbrodni. - Tęsknię za dawną swobodą - przyznała. Każdego dnia traciła nadzieję, czuła jak jej siła wytrawia się z krwi, jak z wolna opuszcza duszę. Vaasa nie wracała i dokądkolwiek poszła, zabrała za sobą przeszłość, która przeminęła, zanim niespodziewanie osamotniona, porzucona niksa zdołałaby to dostrzec.
- Mhm. I głośną gęś - wymamrotała z tym samym ukłuciem figlarnego rozbawienia, które próbowało rozgonić ciężar z jej ramion, ale udawało mu się odebrać jedynie kilka kilogramów zgromadzonych tam głazów. Kobieta. Nie dziecko, nie dziewczyna, nie młódka ledwo odbita od ziemi, ale kobieta. To wznieciło w jej żołądku liźnięcie ciepła, ale Isla zignorowała to uczucie, zagłuszała je powagą i pragnieniem szczerości, do której wreszcie dziś dotarli.
Bo ważniejszym od wewnętrznych głupotek było wysłuchanie kolejnego rozdziału jego opowieści. Fragmentu genealogii, korzeni jego własnego drzewa, matczynej połowy tego, kim był i co go stworzyło. Chyba nie powinna być zdziwiona, poznawszy wczoraj mały urywek tego, o czym mówił, a jednak była - słuchając o podłym potraktowaniu zniewolonej selkie, na której wymuszono stworzenie syna. Jak to możliwe, że człowiek wyrządza człowiekowi taką krzywdę? Jak można być tak okrutnym? Ile lat trwała jej niewola? To nie mieściło się jej w głowie; bezwiednie opuściła dłoń i splotła palce z Henrikiem.
- Swojego dziecka nie można nie kochać - odpowiedziała pewnie, choć wcale nie mogła mieć tej pewności. O macierzyństwie wiedziała jedynie z przykładu Vaasy oraz książek, które pochłonęła na przestrzeni lat, baśni opatrzonych motywem rodzicielstwa - a tam zawsze walczono o swoje potomstwo do utraty tchu. Potem pokiwała głową, lekko, prawie niewidocznie. Nie chciał dzieci, a ona nigdy o nich nie myślała, nie wyobrażała sobie szczęśliwej rodziny, pozbawiona odpowiedniego wzorca. Od zawsze były z Vaasą same, sądziła więc, że tak pozostanie, aż do chwili, kiedy na horyzoncie pojawił się Henrik. Lecz nawet wtedy cieszyła się ich dwójką, trójką, jeśli liczyć Viggo. - Co się z nią stało? - zapytała po chwili. - Jeśli nie chcesz, nie mów - zastrzegła szybko, podświadomie nie chcąc go spłoszyć, mimo iż sama poniekąd wciąż była spłoszona. Zbita z tropu, skonfundowana, przytłoczona niechcianymi przemyśleniami pęczniejącymi pod rozetą czaszki. - Moja… - zaczęła, nie wiedząc, jak skończyć. - Ona… Zniknęła. Zniknęła, a razem z nią kilka jej rzeczy. Nie wiem, gdzie jest. Jednego dnia była, a drugiego nie mogłam już jej znaleźć. Nie mam pojęcia dlaczego ani dokąd... - zmarszczyła brwi, zagubiona. Tyle razy zastanawiała się nad tym, co przydarzyło się starszej niksie, ale nigdy nie natrafiła na żadną sensowną odpowiedź. Czekała więc, aż Vaasa sama znajdzie do niej drogę. Aż zatęskni tak, jak córka tęskniła za matką. - Kiedy do ciebie przyszłam, zostawiłam jej list na wypadek gdyby wróciła do domu. Wciąż tam był - po tym, jak uciekła, zatrzasnąwszy za sobą drzwi do jego domu i do świata, do którego jej nie dopuszczał. Zastała go tam, gdzie go położyła. - Gdyby nie mój ojciec, pewnie mnie też by nie było - powtórzyła po nim i rozciągnęła kąciki ust w kruchym uśmiechu, pozbawionym wesołości. - Choć kim on był, tego nie wiem - bo musiał kimś być, musiał istnieć, przecież nie powiły jej fińskie duchy. Dopiero teraz dostrzegła również, że wcześniej splotła z nim dłoń i speszona zaczęła powoli cofać palce, jeszcze mocniej tym wszystkim skołowana. On jej nie chciał, nie kochał, doskonale teraz to wiedziała, a ona - nie mogła sobie pozwolić na gonienie za marzeniem, które okazało się kłamstwem.
Henrik Vestergaard
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Sro 11 Wrz - 0:31
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Umknął wzrokiem zanim podkusiło go spytać, co Isla sądzi o Midgardzie. Odpowiedź kryła się przecież w jej smutnym uśmiechu (z jego perspektywy bardziej smutnym niź uśmiechu) i w tym jak kiepskim był przewodnikiem. Chciałby jej powiedzieć, że miasto nie zawsze było takie. Że zanim zaczął lękać się o to, czy jakkiś Wyzwolony zwróci uwagę na selkie i niksę; zanim przestał sypiać z powodu obecności Isli i foczej skóry pod jednym dachem... potrafił się nim cieszyć, prawdziwie, w zrywach równie ulotnych jak jego radość przed chwilą, ale przynajmniej szczerych. W mieście odnalazł schronienie i szansę na nowy początek i wciąż był za to wdzięczny, a myśl o potencjalnej (potencjalnej? Jeszcze tydzień temu to zdawało się absolutnie i bezwzględnie konieczne) konieczności rozpoczęcia gdzie indziej napawała go przygnębieniem, tak jak przygnębiająca była myśl o rezygnacji z Silmajarvi.
Kątem oka dostrzegł jej minę, gdy przyznał się do tego jak wiele czasu minęło od jego ostatniej przemiany. Isla nie była selkie, ale znała radość płynącą ze zmiany własnej formy i nawet ona rozumiała pewnie, że to... niezdrowe. Chyba nawet śniący by to zrozumiał. Mocniejszy rumieniec musnął policzki Henrika, bo wstydził się tego, że ucieka od własnej natury; ale strach przed konsekwencjami wciąż okazywał się silniejszy od wstydu. Jego dłoń zadrżała lekko, ale nie cofnął ręki. W zamian przymknął oczy, uciekając w ten sposób. Kąciki ust zadrżały mocniej, gdy nazwała tak wprost to, co czuł od tak dawna. Część jego duszy albo wolnej woli, jakkolwiek to nazwać — część jego — była związana ze skórą, wbrew jego woli. Czy gdyby wiedział, że tak się stanie, kiedykolwiek zdecydowałby się stanąć nad morzem? Czy może nie dało się opóźnić nieodwracalnej przemiany, oszukać własnej natury? Tak czy siak, przez prawie dekadę był od tej części oddzielony, a potem — nie był pewien, czy tak do końca scalili się ponownie, nie był pewien jak powinny się czuć normalne selkie i nawet normalni ludzie, a psychiatria nie przynosiła jednoznacznych odpowiedzi. Skóra czasem zdawała się boleśnie obca, a kiedy indziej boleśnie daleka, tak drastyczne unikanie przemian z pewnością nie poprawiało sytuacji, a Henrik zastanawiał się czy po raz ostatni był naprawdę sobą jako dziecko, zanim pierwszy raz stanął na plaży. Żałował młodzieńczej beztroski i tego, że nie zdążył dobrze poznać tamtego dziecka, że wspomnienia tak proste jak ulubiony kolor okazały się ulotne i nietrwałe.
Jej słowa niosły ze sobą zrozumienie, ale i rozdrapywał rany, a potem...
...otworzył raptownie oczy, skonfrontowany z nawet jeśli ktoś cię zobaczy. Za wcześnie. Rozchylił usta w słowach protestu, ale gardło miał ściśnięte i ostatecznie nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nie, nikt nie może mnie zobaczyć, nie może, nie może, nie może. Nie był silny, nie tak jakby chciał, nawet pomimo morderczych treningów i wyrzeczenia się wzroku w lewym oku i wszystkich środków ostrożności. Nie miał kontroli, nie czuł się bezpieczny. Pokręcił gwałtownie głową, rumieńce odpłynęły z jego twarzy, a źrenice znów były nienaturalnie rozszerzone. Jak w sypialni, gdy ktoś zobaczył jego skórę — i to osoba, która okazała się godna kruchego zaufania. Teraz nie był przynajmniej na Islę zły, ale gołym okiem było widać, że boi się możliwości wykrycia tak samo mocno, jak norka, która już raz znalazła się w myśliwskich sidłach.
Co gorsza, doskonale wiedział, że to nienormalne i tym bardziej słaby i bezsilny się czuł, nic nie mogąc na to poradzić.
Zaczął oddychać płycej niż powinien i bardzo próbował wziąć głębszy oddech, ale pomógł mu dopiero żart Isli, cień figlarnego uśmiechu.
- Nigdy nie widziałem takich gęsi. Tylko te białe. - wychrypiał, żeby zająć myśli czymkolwiek.
Uśmiechnął się smutno (bardziej smutno niż uśmiechnął) w odpowiedzi na jej kolejne słowa, przygnębiające w swoim idealizmie. Nieco mocniej zacisnął palce na dłoni Isli, nie mając serca jej powiedzieć, że pewnie można — wciąż rozdarty pomiędzy myślą o nieobecności matki i pomiędzy durnymi, rozpaczliwymi myślami o tym, że może zaborczy ojciec kochał go w jakiś, nawet niewłaściwy sposób. Z lodowatą pewnością myślał tylko o tym, co czuł gdy na statku z Anglii roztrząsał czy istnieje szansa, że poza zgliszczami domu pozostawił potomka w brzuchu Beatrice — ani cienia przywiązania czy radości, a jedynie lęk, że dziecko okazałoby się kotwicą, która zaciągnie go do Londynu z powrotem; i lęk, że takie dziecko podzieliłoby jego los. Nie mógłby go pokochać, nigdy (nie zastanawiał się nad tym, skąd zatem lęk o jego los) i uspokoił się dopiero, gdy wynajął prywatnego detektywa.
A skoro on tak się czuł, to matka pewnie czuła się podobnie. Była w końcu w niewoli dłużej.
- Ja... - zawahał się wyraźnie w odpowiedzi na jej pytanie, ale Isla pozostawiła mu wybór, więc zamilkł, wdzięczny za to, że mówiła chociaż ona.
- Odeszła? - uzupełnił jej słowa, gdy przyznała, że wraz z jej matką zniknęły również jej rzeczy. - Wzięła dużo rzeczy? - dodał, by załagodzić to niewłaściwe pytanie, które nigdy nie wyspnęłoby mu się w pracy. Chyba był bardzo zmęczony. Spoglądał na Islę z coraz cięższym przygnębieniem. - Ile to już lat? - zapytał ciszej, drgnąwszy lekko gdy Is przyznała, że zostawiła jej list. Nadal wierzysz, że wróci? - zdusił te słowa i zacisnął usta, próbując sobie przypomnieć jak długo wierzył w powrót własnej matki. Chyba niedługo, ojciec kazał mu o tym nie myśleć, ale przed jego ponownym ślubem myśli i tak zdołały wcisnąć się do głowy (wtedy Henrik sypiał jeszcze sam i myśleć było łatwiej). Za to w trakcie własnej ucieczki z domu od razu dotarła do niego ostateczność je zniknięcia.
- Nie mówiła ci nic o ojcu? - zapytał, przechylając lekko głowę. - Może to i lepiej... niż jakby miała kłamać. - wymamrotał, zapominając, że wedle zasad savoir-vivre nie powinien posądzać o kłamstwo kobiety, której nie znał; a wedle zasad psychologii nie powinien projektować obrazu własnego ojca na cudze matki. - Mój ojciec okłamał mnie, że matka umarła. - dodał ciszej. Spojrzał na Islę z namysłem, śledząc wzrokiem owal jej twarzy; zadarty nosek, usta nieco za wąskie jak na kanony piękna niks. - Pewnie i tak odcisnął jakiś ślad na tobie, jakieś podobieństwo. - zauważył łagodnie, z bladym uśmiechem, zastanawiając się, jakie. Zbyt mało wiedział o jej matce, a nie chciał kierować się stereotypami wobec niks — ale czy szacunek z jakim Is podchodziła do książek, czy to było jej czy jego, czy po prostu jej własne? Zamrugał, gdy cofnęła palce. Nie chciał by to robiła, jej dłonie były łagodne i ciepłe, ale pozwolił jej na to, bo równocześnie uderzyła go przykra i powracająca myśl, że...
- A moja matka pewnie widziała, że jestem podobny do ojca. - szepnął. - To, co ci zrobiłem, to jak zaborczo tu zostałem... - tego rodzaju egoizmu nie mam przecież po niej. A może jednak? Zamrugał, najpierw powoli, a potem coraz prędzej. - Zniknęła, gdy miałem jedenaście lat. Zanim... zanim kiedykolwiek stanąłem nad morzem i odkryłem swoje zdolności. Nie wzięła chyba niczego, ale potrzebowała przecież tylko skóry, selkie mogą długo przebywać pod wodą. Może miesiącami, może latami, a może nigdy nie wróciła na ląd, po tym co ją spotkało. - spróbował wzruszyć ramionami z udawaną nonszalancją, ale ramiona mu drżały, a mówić było coraz ciężej. - Zostawiła mnie i to rozumiem. - spojrzał z naciskiem na Islę, a jego oczy lśniły nieco gorączkowo, jakby próbował przekonać samego siebie. Rozumiem, rozumiem, rozumiem, też bym siebie zostawił. - Ale... - dodał i głos nagle mu się załamał - zostawiła mnie z nim. Miała czas się pożegnać i chyba... chyba to zrobiła, ostatnią baśnią… nawet nie wiem, czy lubiła je czytać, czy po prostu ojciec jej kazał - właściwie to nie wiedział o niej niczego, niczego prawdziwego - ale i tak nie ostrzegła mnie, że... - dlaczego nie brała pod uwagę, że mogę być tym, czym ona; dlaczego chciała mnie ukarać? Prawie powiedział to wszystko, ale nie był w stanie powiedzieć już nic więcej, bo mówić i oddychać było coraz trudniej, a oczy go piekły. Przez głowę przeszło mu losowe wspomnienie berserkera, który łkał jak dziecko w jego gabinecie, porzucony w dzieciństwie przez rodziców. Henrik nigdy sobie na to nie pozwolił, może jedynie na kilka łez.
Aż do dzisiaj, aż do teraz — gdy zachłannie, znów egoistycznie, oparł głowę na ramieniu Isli.
Kątem oka dostrzegł jej minę, gdy przyznał się do tego jak wiele czasu minęło od jego ostatniej przemiany. Isla nie była selkie, ale znała radość płynącą ze zmiany własnej formy i nawet ona rozumiała pewnie, że to... niezdrowe. Chyba nawet śniący by to zrozumiał. Mocniejszy rumieniec musnął policzki Henrika, bo wstydził się tego, że ucieka od własnej natury; ale strach przed konsekwencjami wciąż okazywał się silniejszy od wstydu. Jego dłoń zadrżała lekko, ale nie cofnął ręki. W zamian przymknął oczy, uciekając w ten sposób. Kąciki ust zadrżały mocniej, gdy nazwała tak wprost to, co czuł od tak dawna. Część jego duszy albo wolnej woli, jakkolwiek to nazwać — część jego — była związana ze skórą, wbrew jego woli. Czy gdyby wiedział, że tak się stanie, kiedykolwiek zdecydowałby się stanąć nad morzem? Czy może nie dało się opóźnić nieodwracalnej przemiany, oszukać własnej natury? Tak czy siak, przez prawie dekadę był od tej części oddzielony, a potem — nie był pewien, czy tak do końca scalili się ponownie, nie był pewien jak powinny się czuć normalne selkie i nawet normalni ludzie, a psychiatria nie przynosiła jednoznacznych odpowiedzi. Skóra czasem zdawała się boleśnie obca, a kiedy indziej boleśnie daleka, tak drastyczne unikanie przemian z pewnością nie poprawiało sytuacji, a Henrik zastanawiał się czy po raz ostatni był naprawdę sobą jako dziecko, zanim pierwszy raz stanął na plaży. Żałował młodzieńczej beztroski i tego, że nie zdążył dobrze poznać tamtego dziecka, że wspomnienia tak proste jak ulubiony kolor okazały się ulotne i nietrwałe.
Jej słowa niosły ze sobą zrozumienie, ale i rozdrapywał rany, a potem...
...otworzył raptownie oczy, skonfrontowany z nawet jeśli ktoś cię zobaczy. Za wcześnie. Rozchylił usta w słowach protestu, ale gardło miał ściśnięte i ostatecznie nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nie, nikt nie może mnie zobaczyć, nie może, nie może, nie może. Nie był silny, nie tak jakby chciał, nawet pomimo morderczych treningów i wyrzeczenia się wzroku w lewym oku i wszystkich środków ostrożności. Nie miał kontroli, nie czuł się bezpieczny. Pokręcił gwałtownie głową, rumieńce odpłynęły z jego twarzy, a źrenice znów były nienaturalnie rozszerzone. Jak w sypialni, gdy ktoś zobaczył jego skórę — i to osoba, która okazała się godna kruchego zaufania. Teraz nie był przynajmniej na Islę zły, ale gołym okiem było widać, że boi się możliwości wykrycia tak samo mocno, jak norka, która już raz znalazła się w myśliwskich sidłach.
Co gorsza, doskonale wiedział, że to nienormalne i tym bardziej słaby i bezsilny się czuł, nic nie mogąc na to poradzić.
Zaczął oddychać płycej niż powinien i bardzo próbował wziąć głębszy oddech, ale pomógł mu dopiero żart Isli, cień figlarnego uśmiechu.
- Nigdy nie widziałem takich gęsi. Tylko te białe. - wychrypiał, żeby zająć myśli czymkolwiek.
Uśmiechnął się smutno (bardziej smutno niż uśmiechnął) w odpowiedzi na jej kolejne słowa, przygnębiające w swoim idealizmie. Nieco mocniej zacisnął palce na dłoni Isli, nie mając serca jej powiedzieć, że pewnie można — wciąż rozdarty pomiędzy myślą o nieobecności matki i pomiędzy durnymi, rozpaczliwymi myślami o tym, że może zaborczy ojciec kochał go w jakiś, nawet niewłaściwy sposób. Z lodowatą pewnością myślał tylko o tym, co czuł gdy na statku z Anglii roztrząsał czy istnieje szansa, że poza zgliszczami domu pozostawił potomka w brzuchu Beatrice — ani cienia przywiązania czy radości, a jedynie lęk, że dziecko okazałoby się kotwicą, która zaciągnie go do Londynu z powrotem; i lęk, że takie dziecko podzieliłoby jego los. Nie mógłby go pokochać, nigdy (nie zastanawiał się nad tym, skąd zatem lęk o jego los) i uspokoił się dopiero, gdy wynajął prywatnego detektywa.
A skoro on tak się czuł, to matka pewnie czuła się podobnie. Była w końcu w niewoli dłużej.
- Ja... - zawahał się wyraźnie w odpowiedzi na jej pytanie, ale Isla pozostawiła mu wybór, więc zamilkł, wdzięczny za to, że mówiła chociaż ona.
- Odeszła? - uzupełnił jej słowa, gdy przyznała, że wraz z jej matką zniknęły również jej rzeczy. - Wzięła dużo rzeczy? - dodał, by załagodzić to niewłaściwe pytanie, które nigdy nie wyspnęłoby mu się w pracy. Chyba był bardzo zmęczony. Spoglądał na Islę z coraz cięższym przygnębieniem. - Ile to już lat? - zapytał ciszej, drgnąwszy lekko gdy Is przyznała, że zostawiła jej list. Nadal wierzysz, że wróci? - zdusił te słowa i zacisnął usta, próbując sobie przypomnieć jak długo wierzył w powrót własnej matki. Chyba niedługo, ojciec kazał mu o tym nie myśleć, ale przed jego ponownym ślubem myśli i tak zdołały wcisnąć się do głowy (wtedy Henrik sypiał jeszcze sam i myśleć było łatwiej). Za to w trakcie własnej ucieczki z domu od razu dotarła do niego ostateczność je zniknięcia.
- Nie mówiła ci nic o ojcu? - zapytał, przechylając lekko głowę. - Może to i lepiej... niż jakby miała kłamać. - wymamrotał, zapominając, że wedle zasad savoir-vivre nie powinien posądzać o kłamstwo kobiety, której nie znał; a wedle zasad psychologii nie powinien projektować obrazu własnego ojca na cudze matki. - Mój ojciec okłamał mnie, że matka umarła. - dodał ciszej. Spojrzał na Islę z namysłem, śledząc wzrokiem owal jej twarzy; zadarty nosek, usta nieco za wąskie jak na kanony piękna niks. - Pewnie i tak odcisnął jakiś ślad na tobie, jakieś podobieństwo. - zauważył łagodnie, z bladym uśmiechem, zastanawiając się, jakie. Zbyt mało wiedział o jej matce, a nie chciał kierować się stereotypami wobec niks — ale czy szacunek z jakim Is podchodziła do książek, czy to było jej czy jego, czy po prostu jej własne? Zamrugał, gdy cofnęła palce. Nie chciał by to robiła, jej dłonie były łagodne i ciepłe, ale pozwolił jej na to, bo równocześnie uderzyła go przykra i powracająca myśl, że...
- A moja matka pewnie widziała, że jestem podobny do ojca. - szepnął. - To, co ci zrobiłem, to jak zaborczo tu zostałem... - tego rodzaju egoizmu nie mam przecież po niej. A może jednak? Zamrugał, najpierw powoli, a potem coraz prędzej. - Zniknęła, gdy miałem jedenaście lat. Zanim... zanim kiedykolwiek stanąłem nad morzem i odkryłem swoje zdolności. Nie wzięła chyba niczego, ale potrzebowała przecież tylko skóry, selkie mogą długo przebywać pod wodą. Może miesiącami, może latami, a może nigdy nie wróciła na ląd, po tym co ją spotkało. - spróbował wzruszyć ramionami z udawaną nonszalancją, ale ramiona mu drżały, a mówić było coraz ciężej. - Zostawiła mnie i to rozumiem. - spojrzał z naciskiem na Islę, a jego oczy lśniły nieco gorączkowo, jakby próbował przekonać samego siebie. Rozumiem, rozumiem, rozumiem, też bym siebie zostawił. - Ale... - dodał i głos nagle mu się załamał - zostawiła mnie z nim. Miała czas się pożegnać i chyba... chyba to zrobiła, ostatnią baśnią… nawet nie wiem, czy lubiła je czytać, czy po prostu ojciec jej kazał - właściwie to nie wiedział o niej niczego, niczego prawdziwego - ale i tak nie ostrzegła mnie, że... - dlaczego nie brała pod uwagę, że mogę być tym, czym ona; dlaczego chciała mnie ukarać? Prawie powiedział to wszystko, ale nie był w stanie powiedzieć już nic więcej, bo mówić i oddychać było coraz trudniej, a oczy go piekły. Przez głowę przeszło mu losowe wspomnienie berserkera, który łkał jak dziecko w jego gabinecie, porzucony w dzieciństwie przez rodziców. Henrik nigdy sobie na to nie pozwolił, może jedynie na kilka łez.
Aż do dzisiaj, aż do teraz — gdy zachłannie, znów egoistycznie, oparł głowę na ramieniu Isli.
Isla Löve
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Sro 11 Wrz - 19:50
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Widziała każdą zmianę na jego twarzy, każdy cichy dowód strachu skuwającego go lodem. Nie był na to gotowy. Ani na rozmowę, ani na przyswojenie sobie, że dorosły mężczyzna mógł ochronić wewnętrznego chłopca na inne sposoby niż ucieczka i pozostawienie po sobie strawionych ogniem zgliszczy w kolejnym miejscu na mapie. Poza tym - co Isla o tym wiedziała? Nie powinna się mądrzyć, z nich dwojga to nie ona poznała świat i nauczyła się zawiłości ludzkiego okrucieństwa oraz procesów mogących je odwrócić, albo przynajmniej sprawić, że rany zaczną mniej boleć. Nie wiedziała, czy to, co mówi, ma jakikolwiek sens; czy jej słowa odnajdą przełożenie w rzeczywistości i czemukolwiek pomogą. Może to po stronie jej podejścia tkwił błąd? Ale tak bardzo chciała mu pomóc, tak bardzo chciała odebrać od niego część strachu i bólu, żeby Henrik mógł być szczęśliwy. Nie po to, żeby był szczęśliwy z nią, lecz w ogóle. Jako człowiek, który na to szczęście zasługiwał, człowiek, który dość już wycierpiał. Splecione z nim palce zacisnęła nieco mocniej, kiedy pod wpływem jej słów otworzył szeroko oczy jak ranna sarna, która usłyszała nadchodzącą watahę wilków, jej własne spojrzenie błysnęło wtedy niewypowiedzianymi na głos przeprosinami. Może w ogóle nie powinna się wtrącać? Tylko że nie umiała, czując własne rozkrwawione serce, wygrywające razem z nim jedną melodię. Za bardzo go żałowała, by siedzieć cicho i po prostu pozwolić mu się lękać, chociaż zaczynała widzieć, że czasem było to nieuniknione. Chyba. Chyba? Och, gdyby wcześniej uważniej słuchała opowieści o jego pracy, może wiedziałaby jak teraz postępować, ale pozostało jedynie prowadzący ją na oślep instynkt, napędzany empatią.
- Czasem je tu spotykam - plotła więc o czymś prostszym, lżejszym, czymś, czego Henrik chwytał się jak sposobu przetrwania, leku na uspokojenie szaleńczego bicia serca. - Kiedy związane ze sobą pary wracają do gniazd, tych samych od lat, żeby odchować pisklęta. Ale raczej mnie nie lubią, uważają obcą nurogęś za zagrożenie swojego terytorium - uśmiechnęła się lekko. - Bardzo go bronią, raz jedna gęś solidnie mnie pogoniła przez pół jeziora - wyjawiła z rozbawieniem, przypominając sobie zawrotne tempo, w jakim zwiewała po wodzie przed zapalczywym, bojowo nastawionym samcem. Mogłaby się odmienić, na powrót przybrać ludzkie kształty, ale po co? Wystarczyło, że naruszyła ich prywatność jako ptak, nie chciała zatem wprowadzać dodatkowego chaosu magicznym pokazem i ludzką bliskością.
O ile różniłby się ich świat, gdyby ich rodzice stawali w ich obronie tak jak robiły to ptaki? Jego zawiodła dwójka, matka go porzuciła, a ojciec bestialsko zniewolił, a chociaż Isla całą sobą wierzyła w miłość Vaasy, czasem szeptały do niej ubrane w głos niepewności odnośnie tego, czy gdyby kochała ją tak bardzo, to czy wciąż by zniknęła. W pewnym sensie czuła się przez to jak opierzone pisklę, które nauczyło się latać i musiało rozpocząć własne życie z daleka od rodziny. Matka zrobiła dla niej to, co należało, i nic więcej, ale to za podstawy i przygotowanie do samodzielności należało być wdzięcznym. Szkoda jednak, że zamiast tego egoistycznie wolałaby Vaasę. Jej śpiewny, głęboki głos o lekkiej chrypce, długie do łopatek złote loki, naturalnie ciemne i pełne usta, oczy w kolorze kasztana. Chyba oddałaby własne pióra i skrzydła, gdyby to mogło sprowadzić ją do domu.
- Na chwilę - desperacko weszła mu w słowo, nie chcąc wysłuchać słowa “odeszła” do końca, bo to nieprawda, sama nieprawda. Użyte przez Henrika określenie miało w sobie coś niebywale ostatecznego i Isla nie chciała dopuszczać do siebie możliwości, że mogło oddawać jej rzeczywistość… odpowiednio. - Kilka ubrań i trochę ziół. Nigdy nie miałyśmy tu za dużo, a książek… nie czytała książek - wzruszyła ramionami, próbując utrzymać w głosie ton nonszalancji, chociaż z chwili na chwilę i ze słowa na słowo zdawało się to trudniejsze. - Pięć. Tak mi się zdaje. Może sześć? - zastanowiła się z lekko zmrużonymi oczyma. W pewnym momencie dni zlały się w jedność i przestała prosić swoich wędrowców o kalendarze, gdy wracali w kolejne odwiedziny, bo nie chciała wiedzieć ile czasu minęło. Łatwiej było być samotnym, kiedy nie było się tego świadomym. Wciąż także miała przy sobie Viggo, norkę, którą pewnego popołudnia po wizycie u wyroczni jej mama przyniosła do domu, a zatem coś, co łączyło ją z przebrzmiałą już przeszłością. - Nie okłamałaby mnie - znów mu przerwała, każde słowo akcentowała wyraźnie, ale szybko, jak gdyby ścigały ją ogary zwątpienia. Nie znał Vaasy, nie wiedział jaka była, a przecież kochała swoją córkę i to ją zawsze stawiała na piedestale! Chyba że w otoczeniu ich chatki pojawiali się mężczyźni, albo znów przyniosła ze szkoły historyjkę, która nie przypadała matce do gustu, albo ośmieliła się opowiedzieć o nowym koledze, albo ślęczała nad pracą domową i pytała o zadania, których sama nie potrafiła rozwiązać, albo o to, kiedy dostanie buty, albo… - Nie okłamałaby - tym razem jej głos zabrzmiał ciszej, niepewnie, gdzieś na końcu melodii zaplątała się pytająca nuta. Chciałaby wyprzeć się wewnętrznego rozdarcia, szczególnie że miała wrażenie, że powinna skupić się teraz na Henriku zamiast na samej sobie, ale z jakiegoś powodu… to było trudne. Jak wyłaniająca się z mgły budowla, cegła po cegle wzniesiona na cześć każdego dnia, który Isla spędziła bez Vaasy, mając za towarzystwo tylko wspomnienia i domysły.
Skąd wiedziałeś, że jednak żyje?, zamierzała zapytać, ale w ostatnim momencie słowa zamarły na koniuszku języka. Henrik dzielił się z nią swoją przeszłością we własnym tempie i jak dotąd jej ciekawość i zachęty jedynie pogarszały sprawę, niż ją poprawiały. Pokiwała więc głową, przełknąwszy nagle gorzką ślinę. Kiedy jednak temat dotyczył jej własnego ojca, Isla naprawdę nie wiedziała, co miałaby powiedzieć. Nie miała żadnych szczegółów, nie znała nawet jego imienia. Nie miała pojęcia w jakich okolicznościach poznał Vaasę i czy szczerze się w niej zakochał, czy połączyło ich jedynie wzniecone aurą pożądanie.
- Pewnie tak... I pewnie nie byłby szczęśliwy, wiedząc, że wcześniej o nim nie myślałam - westchnęła, bo taka była prawda. Matka nauczyła ją wierzyć, że do szczęścia potrzebowały tylko siebie nawzajem, a teraz nie miała już ani szczęścia, ani matki, ani nawet ojca. Nie miała również Henrika. Jedyne, co jej zostało, to Viggo i miłe wspomnienia, które dziś zdawały się słodko-gorzkie. Fikcja wymieszała się z prawdą, a samotność nigdy nie była bardziej dojmująca niż teraz. Znów odepchnęła od siebie te wnioski, przysłuchując się jego opowieści. Jedenaście lat? To było bardzo dawno temu i przez cały ten czas tkwił w niepewności, w cieniu swoich rodziców, w cieniu matki, której nigdy naprawdę nie poznał, a to musiało boleć. - Nie wydaje mi się, że to, że tu zostałeś, jest oznaką takiego podobieństwa - zauważyła szeptem, choć gdyby zapytał, czego w takim razie było, nie umiała odpowiedzieć. - Nie znałam go, oczywiście. Ale wiem, że ty nigdy nie zrobiłbyś komuś tego, co przytrafiło się tobie. I twojej mamie - dodała pokrzepiająco i szczerze. Potrafił kłamać i wykorzystywać, to poznała z autopsji, lecz to nie to samo, co wymuszenie na kimś absolutnego posłuszeństwa i spętanie jego wolnej woli.
Znów chciała wejść mu w słowo, powiedzieć, że podczas gdy on to rozumiał, ona nie potrafiła, ale Henrik mówił dalej i nie pozwoliła sobie przerwać jego wyznania. Było ważne i cenne, nadchodziło w słonej, szklistej membranie oczu, w niespodziewanym ciężarze głowy opartej na jej ramieniu i wreszcie w szlochu wyrwanym z gardła. Szlochu dziecka i mężczyzny. Szlochu wieloletnio skrywanym i nareszcie wyrywającym się z jego piersi jak ptak wypuszczony z klatki. Przez chwilę niksa się nie poruszyła. Zdumiona i speszona, nie wiedziała co powinna zrobić, co myśleć. Wiedziała jednak, że to nie oszustwo. Był dobrym aktorem, ale przemawiały przez niego emocje wyraźne i szczerze, wylewały się z kącików jego oczu wraz z łzami, których nie umiał już tłumić - a to rozdarło jej serce na strzępy. Czując ściskające ją za gardło wzruszenie, po dłuższej chwili uniosła ramiona i otoczyła go nimi w troskliwym, czułym geście, wznosząc wokół niego mur przed resztą świata. I zaśpiewała. Wsunąwszy opuszki we wciąż wilgotne krucze pukle, tkała niespieszną, wibrującą piosenkę przypominającą kołysankę, której niegdyś nauczyła jej Vaasa; a jezioro spijało z jej ust te dźwięki, odpowiadając akompaniamentem szumiących trzcin. Stara, fińska ballada, przeznaczona tylko dla niego, skapująca z nut balsamem na zaropiałe rany przeszłości. Isla łagodnie kołysała ich ciałami, walcząc z łzami, które napływały do jej własnych oczu, nie wiedząc, czy to, jak zareagowała, wystarczy. Ale była tu, była obok, była ciepła i prawdziwa i nawet jeśli ją skrzywdził, to ona nie zamierzała go od siebie odtrącać tak, jak uczynili to inni.
- Czasem je tu spotykam - plotła więc o czymś prostszym, lżejszym, czymś, czego Henrik chwytał się jak sposobu przetrwania, leku na uspokojenie szaleńczego bicia serca. - Kiedy związane ze sobą pary wracają do gniazd, tych samych od lat, żeby odchować pisklęta. Ale raczej mnie nie lubią, uważają obcą nurogęś za zagrożenie swojego terytorium - uśmiechnęła się lekko. - Bardzo go bronią, raz jedna gęś solidnie mnie pogoniła przez pół jeziora - wyjawiła z rozbawieniem, przypominając sobie zawrotne tempo, w jakim zwiewała po wodzie przed zapalczywym, bojowo nastawionym samcem. Mogłaby się odmienić, na powrót przybrać ludzkie kształty, ale po co? Wystarczyło, że naruszyła ich prywatność jako ptak, nie chciała zatem wprowadzać dodatkowego chaosu magicznym pokazem i ludzką bliskością.
O ile różniłby się ich świat, gdyby ich rodzice stawali w ich obronie tak jak robiły to ptaki? Jego zawiodła dwójka, matka go porzuciła, a ojciec bestialsko zniewolił, a chociaż Isla całą sobą wierzyła w miłość Vaasy, czasem szeptały do niej ubrane w głos niepewności odnośnie tego, czy gdyby kochała ją tak bardzo, to czy wciąż by zniknęła. W pewnym sensie czuła się przez to jak opierzone pisklę, które nauczyło się latać i musiało rozpocząć własne życie z daleka od rodziny. Matka zrobiła dla niej to, co należało, i nic więcej, ale to za podstawy i przygotowanie do samodzielności należało być wdzięcznym. Szkoda jednak, że zamiast tego egoistycznie wolałaby Vaasę. Jej śpiewny, głęboki głos o lekkiej chrypce, długie do łopatek złote loki, naturalnie ciemne i pełne usta, oczy w kolorze kasztana. Chyba oddałaby własne pióra i skrzydła, gdyby to mogło sprowadzić ją do domu.
- Na chwilę - desperacko weszła mu w słowo, nie chcąc wysłuchać słowa “odeszła” do końca, bo to nieprawda, sama nieprawda. Użyte przez Henrika określenie miało w sobie coś niebywale ostatecznego i Isla nie chciała dopuszczać do siebie możliwości, że mogło oddawać jej rzeczywistość… odpowiednio. - Kilka ubrań i trochę ziół. Nigdy nie miałyśmy tu za dużo, a książek… nie czytała książek - wzruszyła ramionami, próbując utrzymać w głosie ton nonszalancji, chociaż z chwili na chwilę i ze słowa na słowo zdawało się to trudniejsze. - Pięć. Tak mi się zdaje. Może sześć? - zastanowiła się z lekko zmrużonymi oczyma. W pewnym momencie dni zlały się w jedność i przestała prosić swoich wędrowców o kalendarze, gdy wracali w kolejne odwiedziny, bo nie chciała wiedzieć ile czasu minęło. Łatwiej było być samotnym, kiedy nie było się tego świadomym. Wciąż także miała przy sobie Viggo, norkę, którą pewnego popołudnia po wizycie u wyroczni jej mama przyniosła do domu, a zatem coś, co łączyło ją z przebrzmiałą już przeszłością. - Nie okłamałaby mnie - znów mu przerwała, każde słowo akcentowała wyraźnie, ale szybko, jak gdyby ścigały ją ogary zwątpienia. Nie znał Vaasy, nie wiedział jaka była, a przecież kochała swoją córkę i to ją zawsze stawiała na piedestale! Chyba że w otoczeniu ich chatki pojawiali się mężczyźni, albo znów przyniosła ze szkoły historyjkę, która nie przypadała matce do gustu, albo ośmieliła się opowiedzieć o nowym koledze, albo ślęczała nad pracą domową i pytała o zadania, których sama nie potrafiła rozwiązać, albo o to, kiedy dostanie buty, albo… - Nie okłamałaby - tym razem jej głos zabrzmiał ciszej, niepewnie, gdzieś na końcu melodii zaplątała się pytająca nuta. Chciałaby wyprzeć się wewnętrznego rozdarcia, szczególnie że miała wrażenie, że powinna skupić się teraz na Henriku zamiast na samej sobie, ale z jakiegoś powodu… to było trudne. Jak wyłaniająca się z mgły budowla, cegła po cegle wzniesiona na cześć każdego dnia, który Isla spędziła bez Vaasy, mając za towarzystwo tylko wspomnienia i domysły.
Skąd wiedziałeś, że jednak żyje?, zamierzała zapytać, ale w ostatnim momencie słowa zamarły na koniuszku języka. Henrik dzielił się z nią swoją przeszłością we własnym tempie i jak dotąd jej ciekawość i zachęty jedynie pogarszały sprawę, niż ją poprawiały. Pokiwała więc głową, przełknąwszy nagle gorzką ślinę. Kiedy jednak temat dotyczył jej własnego ojca, Isla naprawdę nie wiedziała, co miałaby powiedzieć. Nie miała żadnych szczegółów, nie znała nawet jego imienia. Nie miała pojęcia w jakich okolicznościach poznał Vaasę i czy szczerze się w niej zakochał, czy połączyło ich jedynie wzniecone aurą pożądanie.
- Pewnie tak... I pewnie nie byłby szczęśliwy, wiedząc, że wcześniej o nim nie myślałam - westchnęła, bo taka była prawda. Matka nauczyła ją wierzyć, że do szczęścia potrzebowały tylko siebie nawzajem, a teraz nie miała już ani szczęścia, ani matki, ani nawet ojca. Nie miała również Henrika. Jedyne, co jej zostało, to Viggo i miłe wspomnienia, które dziś zdawały się słodko-gorzkie. Fikcja wymieszała się z prawdą, a samotność nigdy nie była bardziej dojmująca niż teraz. Znów odepchnęła od siebie te wnioski, przysłuchując się jego opowieści. Jedenaście lat? To było bardzo dawno temu i przez cały ten czas tkwił w niepewności, w cieniu swoich rodziców, w cieniu matki, której nigdy naprawdę nie poznał, a to musiało boleć. - Nie wydaje mi się, że to, że tu zostałeś, jest oznaką takiego podobieństwa - zauważyła szeptem, choć gdyby zapytał, czego w takim razie było, nie umiała odpowiedzieć. - Nie znałam go, oczywiście. Ale wiem, że ty nigdy nie zrobiłbyś komuś tego, co przytrafiło się tobie. I twojej mamie - dodała pokrzepiająco i szczerze. Potrafił kłamać i wykorzystywać, to poznała z autopsji, lecz to nie to samo, co wymuszenie na kimś absolutnego posłuszeństwa i spętanie jego wolnej woli.
Znów chciała wejść mu w słowo, powiedzieć, że podczas gdy on to rozumiał, ona nie potrafiła, ale Henrik mówił dalej i nie pozwoliła sobie przerwać jego wyznania. Było ważne i cenne, nadchodziło w słonej, szklistej membranie oczu, w niespodziewanym ciężarze głowy opartej na jej ramieniu i wreszcie w szlochu wyrwanym z gardła. Szlochu dziecka i mężczyzny. Szlochu wieloletnio skrywanym i nareszcie wyrywającym się z jego piersi jak ptak wypuszczony z klatki. Przez chwilę niksa się nie poruszyła. Zdumiona i speszona, nie wiedziała co powinna zrobić, co myśleć. Wiedziała jednak, że to nie oszustwo. Był dobrym aktorem, ale przemawiały przez niego emocje wyraźne i szczerze, wylewały się z kącików jego oczu wraz z łzami, których nie umiał już tłumić - a to rozdarło jej serce na strzępy. Czując ściskające ją za gardło wzruszenie, po dłuższej chwili uniosła ramiona i otoczyła go nimi w troskliwym, czułym geście, wznosząc wokół niego mur przed resztą świata. I zaśpiewała. Wsunąwszy opuszki we wciąż wilgotne krucze pukle, tkała niespieszną, wibrującą piosenkę przypominającą kołysankę, której niegdyś nauczyła jej Vaasa; a jezioro spijało z jej ust te dźwięki, odpowiadając akompaniamentem szumiących trzcin. Stara, fińska ballada, przeznaczona tylko dla niego, skapująca z nut balsamem na zaropiałe rany przeszłości. Isla łagodnie kołysała ich ciałami, walcząc z łzami, które napływały do jej własnych oczu, nie wiedząc, czy to, jak zareagowała, wystarczy. Ale była tu, była obok, była ciepła i prawdziwa i nawet jeśli ją skrzywdził, to ona nie zamierzała go od siebie odtrącać tak, jak uczynili to inni.
Henrik Vestergaard
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Sro 11 Wrz - 22:10
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Jej słowa o innych nurogęsiach powinny były go rozbawić i w jakiś sposób wyrwały go z kleszczy strachu. Zamiast ciepła, poczuł jednak mieszankę złości i smutku. Czyli Isla nawet wśród gęsi nie mogła być sobą, nie była mile widziana? Foki-zwierzęta nie były wobec niego wrogie, choć spotykał je bardzo rzadko; ale z tego samego względu co agresywne nurogęsi w jeziorze jak ognia unikał myśli o poszukiwaniu biologicznej rodziny w Laponii. Bał się, że inne selkie uznają go za intruza, bądź — jeśli ktoś rozpoznałby go jako syna Aavy — jeszcze gorzej, za kukułkę, podrzutka, syna jednego z prawdziwych potworów. Coś w jej tonie głosu zaalarmowało go za to, gdy mówiła o matce, ale nie pochwycił tej myśli, jedynie ją zapamiętał — przytłoczony zarówno własnymi emocjami, jak i sposobem w jaki Isla weszła mu słowo. Był dziś zbyt zmęczony, by wziąć jej stanowczość za wyparcie i przez sekundę naprawdę uwierzył, że może nie powinien się wtrącać i że może nie wiedział o Vaasie zupełnie nic. Uwierzył, bo chciał wierzyć, że chociaż Isla miała szczęśliwe dzieciństwo (choć pamiętał strzępki jej opowieści o szkole i nie mógł się pozbyć wrażenia, że nurogęsi były równie okrutne jak jej koleżanki) i że chociaż ona była chciana i mniej samotna.
A potem przytłoczyły go własne słowa, szybko obnażające, że jednak nie potrafił zrozumieć własnej matki — może potrafiłby to ktoś szlachetniejszy – i przynoszące za sobą ból, jakiego się nie spodziewał, jakby to wszystko było jeszcze gorsze po wypowiedzeniu na głos. Stracił kontrolę (już dawno, już tydzień temu) i po chwili zaciskał już tylko bezradnie powieki, opierając czoło na mokrym (i nagim, co on wyprawiał?) ramieniu Isli i próbował złapać oddech, ale miał wrażenie, że bolą go nawet płuca. Jeśli tak miało wyglądać katharsis, to wcale nie chciał się tak czuć i może nieroztropnie wywoływał je u pacjentów. Nikłą ulgę przyniósł mu szept, że Isla nie uważa jego pozostania w jeziorze za pogwałcenie jej wolności, ale mięśnie barków i tak miał spięte (choć zarazem ramiona niekontrolowanie mu drżały), ale rozluźnił mięśnie dopiero, gdy Isla objęła go ramionami. Jak przez mgłę dotarło do niego, że chyba przez wcześniejszą dłuższą chwilę spodziewał się, że niksa go odepchnie. A ona wplotła palce w jego włosy, jak dawniej, jakby nie stało się nic, choć zmieniło się wszystko. Głównie on, niebędący tym kogo się spodziewała i niemogący dać jej tego, na co liczyła. Oddychał ciężko, próbując się opanować, ale ucichł dopiero gdy zaczęła śpiewać.
A więc tak brzmiał śpiew niksy, ten prawdziwy. Może nawet prawdziwszy od słyszanego przez innych śmiertelników, bo Henrik nie słyszał w nim hipnotycznego czaru ani pożądania; słyszał jedynie łagodność i pocieszenie i spokój, który chyba chciała wlać w melodię. Stopniowo zaczął oddychać wolniej i się uspokajać, ale nie cofał głowy dopóki śpiewała, jakby spodziewając się pewnej ostateczności tego gestu. Wyprostował się i odsunął dopiero, gdy całkowicie ucichła. Uniósł dłoń do policzków, ale łzy zdążyły już wyschnąć.
Spuścił wzrok na wodę, bo teraz milczenie stało się naprawdę ciężkie.
- Dziękuję. - szepnął do tafli jeziora. Musnął opuszkami palców własną skórę, znów czując pokusę by narzucić ją na siebie i zagłuszyć wszystko i zapomnieć o wszystkim. Tchórz - pomyślał i zmusił się by podnieść głowę i spojrzeć na Islę. Spojrzenie nadal miał trochę zamglone, ale była boleśnie piękna, a jej dotyk osiadł na jego skórze fantomowym mrowieniem. - Śpiewasz naprawdę pięknie. - uśmiechnął się blado, ale szczerze; prawdziwiej od omamionych tym dźwiękiem śmiertelników. Jego matka nie potrafiła śpiewać, więc to – to było tylko ich. Ze smutkiem pomyślał, że w najpiękniejszych książkach są piękne epilogi i przygryzł wargę, usiłując zająć myśli czymś innym.
- Łosoś - powiedział cicho - nie powinien za długo leżeć na słońcu. - dodał w ramach wyjaśnienia. Chyba, że Viggo już go zjadł. Obejrzał się na brzeg, ale ku własnemu zdziwieniu wcale nie zobaczył tam Viggo — a po drodze własnego spojrzenia, na brzegu niedaleko pnia. Poczuł, jak krew napływa mu do policzków. Umknął wzrokiem zanim zdążył napotkać spojrzenie norki, ale był pewien, że jest oskarżycielskie. - Chcesz, żebym już sobie poszedł? - spytał tafli wody, czyli Isli, czyli Viggo (ale jego odpowiedź była pewnie jasna). Nie chciał iść, ale nadużył już jej gościnności, jej empatii, jej serca, jej zaufania.
A potem przytłoczyły go własne słowa, szybko obnażające, że jednak nie potrafił zrozumieć własnej matki — może potrafiłby to ktoś szlachetniejszy – i przynoszące za sobą ból, jakiego się nie spodziewał, jakby to wszystko było jeszcze gorsze po wypowiedzeniu na głos. Stracił kontrolę (już dawno, już tydzień temu) i po chwili zaciskał już tylko bezradnie powieki, opierając czoło na mokrym (i nagim, co on wyprawiał?) ramieniu Isli i próbował złapać oddech, ale miał wrażenie, że bolą go nawet płuca. Jeśli tak miało wyglądać katharsis, to wcale nie chciał się tak czuć i może nieroztropnie wywoływał je u pacjentów. Nikłą ulgę przyniósł mu szept, że Isla nie uważa jego pozostania w jeziorze za pogwałcenie jej wolności, ale mięśnie barków i tak miał spięte (choć zarazem ramiona niekontrolowanie mu drżały), ale rozluźnił mięśnie dopiero, gdy Isla objęła go ramionami. Jak przez mgłę dotarło do niego, że chyba przez wcześniejszą dłuższą chwilę spodziewał się, że niksa go odepchnie. A ona wplotła palce w jego włosy, jak dawniej, jakby nie stało się nic, choć zmieniło się wszystko. Głównie on, niebędący tym kogo się spodziewała i niemogący dać jej tego, na co liczyła. Oddychał ciężko, próbując się opanować, ale ucichł dopiero gdy zaczęła śpiewać.
A więc tak brzmiał śpiew niksy, ten prawdziwy. Może nawet prawdziwszy od słyszanego przez innych śmiertelników, bo Henrik nie słyszał w nim hipnotycznego czaru ani pożądania; słyszał jedynie łagodność i pocieszenie i spokój, który chyba chciała wlać w melodię. Stopniowo zaczął oddychać wolniej i się uspokajać, ale nie cofał głowy dopóki śpiewała, jakby spodziewając się pewnej ostateczności tego gestu. Wyprostował się i odsunął dopiero, gdy całkowicie ucichła. Uniósł dłoń do policzków, ale łzy zdążyły już wyschnąć.
Spuścił wzrok na wodę, bo teraz milczenie stało się naprawdę ciężkie.
- Dziękuję. - szepnął do tafli jeziora. Musnął opuszkami palców własną skórę, znów czując pokusę by narzucić ją na siebie i zagłuszyć wszystko i zapomnieć o wszystkim. Tchórz - pomyślał i zmusił się by podnieść głowę i spojrzeć na Islę. Spojrzenie nadal miał trochę zamglone, ale była boleśnie piękna, a jej dotyk osiadł na jego skórze fantomowym mrowieniem. - Śpiewasz naprawdę pięknie. - uśmiechnął się blado, ale szczerze; prawdziwiej od omamionych tym dźwiękiem śmiertelników. Jego matka nie potrafiła śpiewać, więc to – to było tylko ich. Ze smutkiem pomyślał, że w najpiękniejszych książkach są piękne epilogi i przygryzł wargę, usiłując zająć myśli czymś innym.
- Łosoś - powiedział cicho - nie powinien za długo leżeć na słońcu. - dodał w ramach wyjaśnienia. Chyba, że Viggo już go zjadł. Obejrzał się na brzeg, ale ku własnemu zdziwieniu wcale nie zobaczył tam Viggo — a po drodze własnego spojrzenia, na brzegu niedaleko pnia. Poczuł, jak krew napływa mu do policzków. Umknął wzrokiem zanim zdążył napotkać spojrzenie norki, ale był pewien, że jest oskarżycielskie. - Chcesz, żebym już sobie poszedł? - spytał tafli wody, czyli Isli, czyli Viggo (ale jego odpowiedź była pewnie jasna). Nie chciał iść, ale nadużył już jej gościnności, jej empatii, jej serca, jej zaufania.
Isla Löve
Re: Jezioro Silmäjärvi, Inari Sro 11 Wrz - 23:07
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Łzy w końcu wyschły, śpiew w końcu przycichł. Otoczyła ich kojąca cisza, przerywana łagodnym, miarowym szumem trzcin i Isla wyobrażała sobie, że tym dźwiękiem przemawiają do nich duchy Silmajarvi. Niekoniecznie nawet do niej, ale przede wszystkim do niego. Pochwalają jego wieloletnią siłę, wytrzymałość i upór, dzięki którym wciąż tu był pomimo czyraków przebytych doświadczeń. Nie szczędziły mu pochwał i wsparcia, tak jak niksa nie szczędziła mu zwrotek ballady. Piosenka była długa, wielokrotnie przetykana refrenem delikatnym jak kaczeńce rosnące na linii brzegowej, i zaśpiewała mu cały ten utwór, chcąc pomóc Henrikowi na nowo odnaleźć spokój. Dopiero kiedy jego ramiona przestały dygotać, a pokryte wilgocią policzki odzyskały zdrowszy kolor, Isla pozwoliła sobie zaczerpnąć głębszego oddechu i odchrząknęła cicho, wciąż jednak nie wypuszczając go z objęć. Starała się przy tym ignorować kłujący wewnętrzny głos, zadający niechciane pytanie: czy upozorowałby to wszystko tylko po to, by znów się do niej zbliżyć, zarazem eliminując wyrzuty sumienia oraz zalegającą nad nimi chmurę niezręczności? Nie powinna go o to posądzać, bo wiedziała, czuła po prostu, że każda jego łza była szczera i kosztowało go to niezwykle dużo, żeby wylać je przy kimś, nie w samotności. To chyba oznaczało, że uważał się za bezpiecznego u jej boku - mimo że raz zdążył o tym zapomnieć, gdy znalazła się w jego sypialni, a Henrik uznał za konieczne, aby bronić przed nią swojej skóry. Skóry, po którą nawet teraz nie wyciągała ręki, mając ją tak blisko. Ani razu nie przeszło jej to przez myśl. Intencja, o którą ją posądzał, była jej odleglejsza w tej chwili niż Midgard.
Isla zganiła się w duchu za smutek po tym, jak Henrik, odzyskawszy rezon, wyprostował plecy i odsunął się od niej na bezpieczniejszą odległość. Tak było lepiej, stosowniej. Więc skąd u mnie żal? Rumieniec na jego policzkach mówił o wstydzie, o zażenowaniu, które napadły na niego bardzo niepotrzebnie. Nie miała mu tego za złe, nie osądzała go, nie widziała w nim słabości, którą sam sobie diagnozował. Nawet Viggo tego nie robił; pochwyciwszy jego spojrzenie, norka odwróciła wzrok, kładąc się na materacu z miękkiej trawy nieopodal krzaka jeżyn, gdzie znalazła sobie kryjówkę. Może Henrik tego się po nim spodziewał, jednak chowaniec nie zamierzał się nad nim pastwić, aczkolwiek podejrzenie, że to wszystko było jedynie sprytnie uknutą maskaradą, było w nim głośniejsze niż w głowie Isli. Sam już nie wiedział, co powinien myśleć na jego temat, decydował się więc jeszcze nie podejmować decyzji. Vestergaard zachował się dziwnie, ale po kanonadzie wyznań, które połknęło jezioro, Viggo uprzejmie obdarzył go kredytem zaufania. Czy trwałym? Trudno powiedzieć, raczej przewidywał chłodną, zdystansowaną życzliwość trwającą tak długo, jak długo Henrik będzie trzymał ręce przy sobie i więcej nie spróbuje wślizgnąć się do ich życia.
Delikatny, odwzajemniony uśmiech zakradł się na jej wargi na dźwięk podziękowania. Nie ma za co, tak należałoby stwierdzić zgodnie z zasadami dobrego wychowania, ale podskórnie spodziewała się, że było za co - przynajmniej w jego mniemaniu. Przyjęła więc jego słowa i założyła za ucho miedzianozłoty kosmyk, z pokrewnym trudem teraz na niego patrząc. Jej wzrok błądził wzdłuż ich odbitych na tafli sylwetek, rozmywanych przez łagodny, wręcz senny nurt wody; nagich zarówno fizycznie, jak i metaforycznie.
- To moja ulubiona ballada - odpowiedziała. - O plemionach słońca i księżyca w stanie wielkiej wojny. Aż do chwili pojednania przez małżeństwo i ulotny moment szczęścia, kiedy kochankom było dane być ze sobą: brzask - wyjaśniła, na wypadek gdyby zagubił sens zaśpiewanych przez nią zwrotek. Tkana głosem Vaasy zapewne brzmiała piękniej, ale tego już nie dodała, z rumieńcem subtelnie muskającym policzki otrzymując jego komplement. On wreszcie otworzył serce, a ona wreszcie zaśpiewała - i obojgu zajęło to rok. Rok pełen ułudy i iluzji i szczęścia, które zbudowano na przegniłych fundamentach. Nie mogła o tym zapomnieć, nieważne jak mocno trawiła ją tęsknota, podjudzona przez jego bliskość, a że zdawała sobie sprawę z głupoty własnego serca, usiłowała go nie słuchać.
- Łosoś - potwierdziła, uświadomiwszy sobie, że mówił o podarunku, który przyniósł jej w foczej postaci. - Tak, racja… Zostawiłam go na brzegu. Zaraz go zabiorę i… coś z niego zrobię. Może zapiekę z ziołami. Jeśli nic mi go nie ukradło, bo pełno tu złodziejaszków - ptaków, lisów czy dzików… Chyba nie powinnam ich dokarmiać, ale nie umiem przestać - westchnęła, wylewając z siebie potok słów ze strachu przed końcem tej chwili, tak zbawiennej i orzeźwiającej na tle dwunastu miesięcy niedopowiedzeń. Bała się momentu, kiedy znów zostanie sama. Kiedy on odejdzie, tym razem zapewne na zawsze. Bała się przyswojenia myśli, że zostanie sama, bo Vaasa już nie wróci, nikt nie wróci. A Isla tu umrze. Osamotniona, przygarbiona starością, pewnego dnia padnie na wysłużone deski i rozłoży się w ich objęciach, a jej ciałem posili się dzika zwierzyna. Jedna myśl gwałtownie prowadziła do drugiej, rozdrapując strupy lęków, które żyły gdzieś na dnie jej duszy, skłębione i przytłaczające. Mimowolnie przesunęła wzrok na zarysowaną na przeciwległym brzegu chatkę ginącą wśród gąszczu nieskoszonej trawy i bujnych krzewów, na swoją klatkę i swój grób. Chciała, żeby odszedł? Chciała, żeby został? I ile w jej decyzji byłoby prawdy? Czy chciała, by nie odchodził, tylko dlatego, że przerażała ją roztoczona w podświadomości wizja?
- Ja… - urwała, zagubiona, zdezorientowana, niezdecydowana. Przez te emocje wciąż czuła się jak jeziorna topielica, która próbuje wydostać się na powierzchnię i zaczerpnąć oddechu, ale skazana na porażkę, opleciona wodorostami, przytrzymywana przy dnie. Co miała mu powiedzieć? Opowiedział jej o sobie, ale ani razu nie powiedział niczego na temat nich. Nie miała pojęcia, czego tak naprawdę od niej oczekiwał, ani nawet czego sam chciał. Został tu, bo był zmęczony: ale czy tylko? Dlaczego otworzył się przed nią, skoro świat oferował tyle odpowiedniejszych, bieglejszych w pocieszaniu słuchaczy? - Nie wiem - zabrzmiała głucho, ze wzrokiem wciąż utkwionym w szkielecie domu. Bała się spojrzeć na Henrika, bała się go poprosić, żeby nie odchodził, bała się kolejnych kłamstw, bała się słuchać swojego serca, bo bogowie, jak bardzo go kochała. Do szaleństwa, do granicy unieważnienia samej siebie, byle tylko on był szczęśliwy, wysłuchany i uspokojony. - Nie wiem - powtórzyła bezradnie i przeniosła spojrzenie na swoje dłonie, ułożone w koszyczek na kolanach.
Isla zganiła się w duchu za smutek po tym, jak Henrik, odzyskawszy rezon, wyprostował plecy i odsunął się od niej na bezpieczniejszą odległość. Tak było lepiej, stosowniej. Więc skąd u mnie żal? Rumieniec na jego policzkach mówił o wstydzie, o zażenowaniu, które napadły na niego bardzo niepotrzebnie. Nie miała mu tego za złe, nie osądzała go, nie widziała w nim słabości, którą sam sobie diagnozował. Nawet Viggo tego nie robił; pochwyciwszy jego spojrzenie, norka odwróciła wzrok, kładąc się na materacu z miękkiej trawy nieopodal krzaka jeżyn, gdzie znalazła sobie kryjówkę. Może Henrik tego się po nim spodziewał, jednak chowaniec nie zamierzał się nad nim pastwić, aczkolwiek podejrzenie, że to wszystko było jedynie sprytnie uknutą maskaradą, było w nim głośniejsze niż w głowie Isli. Sam już nie wiedział, co powinien myśleć na jego temat, decydował się więc jeszcze nie podejmować decyzji. Vestergaard zachował się dziwnie, ale po kanonadzie wyznań, które połknęło jezioro, Viggo uprzejmie obdarzył go kredytem zaufania. Czy trwałym? Trudno powiedzieć, raczej przewidywał chłodną, zdystansowaną życzliwość trwającą tak długo, jak długo Henrik będzie trzymał ręce przy sobie i więcej nie spróbuje wślizgnąć się do ich życia.
Delikatny, odwzajemniony uśmiech zakradł się na jej wargi na dźwięk podziękowania. Nie ma za co, tak należałoby stwierdzić zgodnie z zasadami dobrego wychowania, ale podskórnie spodziewała się, że było za co - przynajmniej w jego mniemaniu. Przyjęła więc jego słowa i założyła za ucho miedzianozłoty kosmyk, z pokrewnym trudem teraz na niego patrząc. Jej wzrok błądził wzdłuż ich odbitych na tafli sylwetek, rozmywanych przez łagodny, wręcz senny nurt wody; nagich zarówno fizycznie, jak i metaforycznie.
- To moja ulubiona ballada - odpowiedziała. - O plemionach słońca i księżyca w stanie wielkiej wojny. Aż do chwili pojednania przez małżeństwo i ulotny moment szczęścia, kiedy kochankom było dane być ze sobą: brzask - wyjaśniła, na wypadek gdyby zagubił sens zaśpiewanych przez nią zwrotek. Tkana głosem Vaasy zapewne brzmiała piękniej, ale tego już nie dodała, z rumieńcem subtelnie muskającym policzki otrzymując jego komplement. On wreszcie otworzył serce, a ona wreszcie zaśpiewała - i obojgu zajęło to rok. Rok pełen ułudy i iluzji i szczęścia, które zbudowano na przegniłych fundamentach. Nie mogła o tym zapomnieć, nieważne jak mocno trawiła ją tęsknota, podjudzona przez jego bliskość, a że zdawała sobie sprawę z głupoty własnego serca, usiłowała go nie słuchać.
- Łosoś - potwierdziła, uświadomiwszy sobie, że mówił o podarunku, który przyniósł jej w foczej postaci. - Tak, racja… Zostawiłam go na brzegu. Zaraz go zabiorę i… coś z niego zrobię. Może zapiekę z ziołami. Jeśli nic mi go nie ukradło, bo pełno tu złodziejaszków - ptaków, lisów czy dzików… Chyba nie powinnam ich dokarmiać, ale nie umiem przestać - westchnęła, wylewając z siebie potok słów ze strachu przed końcem tej chwili, tak zbawiennej i orzeźwiającej na tle dwunastu miesięcy niedopowiedzeń. Bała się momentu, kiedy znów zostanie sama. Kiedy on odejdzie, tym razem zapewne na zawsze. Bała się przyswojenia myśli, że zostanie sama, bo Vaasa już nie wróci, nikt nie wróci. A Isla tu umrze. Osamotniona, przygarbiona starością, pewnego dnia padnie na wysłużone deski i rozłoży się w ich objęciach, a jej ciałem posili się dzika zwierzyna. Jedna myśl gwałtownie prowadziła do drugiej, rozdrapując strupy lęków, które żyły gdzieś na dnie jej duszy, skłębione i przytłaczające. Mimowolnie przesunęła wzrok na zarysowaną na przeciwległym brzegu chatkę ginącą wśród gąszczu nieskoszonej trawy i bujnych krzewów, na swoją klatkę i swój grób. Chciała, żeby odszedł? Chciała, żeby został? I ile w jej decyzji byłoby prawdy? Czy chciała, by nie odchodził, tylko dlatego, że przerażała ją roztoczona w podświadomości wizja?
- Ja… - urwała, zagubiona, zdezorientowana, niezdecydowana. Przez te emocje wciąż czuła się jak jeziorna topielica, która próbuje wydostać się na powierzchnię i zaczerpnąć oddechu, ale skazana na porażkę, opleciona wodorostami, przytrzymywana przy dnie. Co miała mu powiedzieć? Opowiedział jej o sobie, ale ani razu nie powiedział niczego na temat nich. Nie miała pojęcia, czego tak naprawdę od niej oczekiwał, ani nawet czego sam chciał. Został tu, bo był zmęczony: ale czy tylko? Dlaczego otworzył się przed nią, skoro świat oferował tyle odpowiedniejszych, bieglejszych w pocieszaniu słuchaczy? - Nie wiem - zabrzmiała głucho, ze wzrokiem wciąż utkwionym w szkielecie domu. Bała się spojrzeć na Henrika, bała się go poprosić, żeby nie odchodził, bała się kolejnych kłamstw, bała się słuchać swojego serca, bo bogowie, jak bardzo go kochała. Do szaleństwa, do granicy unieważnienia samej siebie, byle tylko on był szczęśliwy, wysłuchany i uspokojony. - Nie wiem - powtórzyła bezradnie i przeniosła spojrzenie na swoje dłonie, ułożone w koszyczek na kolanach.
Strona 1 z 2 • 1, 2