Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Someone in the crowd (I. Soelberg & A. Eriksen, grudzień 1994)

    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Ciemność wyostrza zmysły, zamykając się na to co bezużyteczne, a skupia na tych, które są prawdziwie potrzebne. Chwila ta mogła trwać wiecznie, gdy słuch zalewały fale relaksującej muzyki pełnej subtelności, ale i drapieżności w pewności, tak jej twórców, co słuchaczy, budziła gamę emocji targających duszą i ciałem. Nieraz wszakże zmuszając do zachowań i czynów, których zazwyczaj unikaliśmy, jak chociażby publiczne wzruszenie, czy westchnięcie sugerujące zachwyt. I chociaż nie dawał swym emocjom wybiegać tak daleko w przód, to i on był poruszony występem, co prawda zdecydowanie pozostałby przy skąpanej w mroku sali, lecz sztuka rządziła się innymi prawami i słuchacze mieli prawo do obserwacji w klimatycznym półmroku artystów, którzy serwowali, tę ucztę.
    Szare tęczówki błądziły po twarzach artystów; skupionych i poważnych, lecz w ich oczach czaiła się nieodgadniona głębia, jakby to muzyka wypływała z ich dusz, a nie z instrumentów, na których grali. Odczucie prymitywne, lecz zdradzające podekscytowanie w postaci „gęsiej skórki” w kluczowych momentach występu dawało o sobie znać. Jednakże nie winił się za ten odruch, wszakże to normalne i całkiem zwyczajne, że chłonął całym sobą to widowisko.
    W chwili takiej, jak ta, doceniał niewielkość sali oraz jej kameralny klimat, było to niezwykle przyjemnie, a chociaż ubrany wedle standardów wieczorowej elegancji w smoking, czuł się niezwykle komfortowo w tej dźwiękowej degustacji.
    Nie zdradzał się naturalnie ze swymi upodobaniami przed kolegami z pracy, a jedynie brat wiedział, o jego nieodwzajemnionej miłości do muzyki, ta bowiem nie brała jeńców, a aby stać się jej przedstawicielem tak na salonach, jak i w zaciszu mieszkania, należało poświęcić  setki, jeśli nie tysiące godzin. Bo nawet prawdziwy talent, bez pracy znaczy tyle, co nic. Szukał zatem tygodniami i miesiącami osoby, tej jednej, jedynej, która pomoże mu na drodze pełnej trudów i niedoskonałości, na szlaku bez litości, gdzie, aby coś znaczyć, należało stoczyć walkę nie tylko z samym sobą, ale i z ogniem krytyki, który niejeden zrodzony talent zdusił w zarodku, nie pozwalając, aby rozkwitł, niszcząc marzenia i plany o świetlanej przyszłości. Soelbergowi nie zależało jednak na tym. Pragnął osiągnąć stopień mistrzowski dla samego siebie, to był jego cel i go osiągnie.
    Chaos skruszył nagle i nieodwracalnie fundamenty harmonii, jaka panowała przez czas trwania występu. Grymas niezadowolenia przemknął przez młode lico czarnowłosego, który przez ułamek sekundy zapragnął zniknięcia całej widowni i zostania samemu w sali, by móc delektować się dalej muzyką. Niestety. Czas minął, a ludzie podnosili się z miejsc, aby odnaleźć znajomych i w rezultacie zebrać się w grupki plotkarskie, racząc się trunkami za niebotyczne kwoty, udając przy tym w swej arogancji zrozumienie koncertu i komentując jego niedoskonałości. Jakby za wielkich krytyków i znawców się mając, a w istocie będąc tuszą wpuszczoną na salony, która na każdym kroku świeciła tytułami i złotymi ozdobami.
    Wyrwał się z kleszczy masy ludzkiej i zadziałał instynktownie, bez planu, czy wcześniejszego przemyślenia sprawy. Był niczym wygłodniały wilk, który po dniach głodu złapał trop. Przemknął niepostrzeżenie za kulisy, porywając z wazonu bukiet intensywnie czerwonych róż, jak na jego gust, zbyt banalne i oczywiste, lecz z braku innych kwiatów, był zdany tylko na nie. Szedł pewnie, przez nikogo nie zatrzymywany, a powaga i obojętność czająca się w szarych oczach odstraszały. Znalazł to czego szukał, przy końcu korytarza, a tabliczka z imieniem i nazwiskiem, była jego neonowym drogowskazem. Zapukał, mocno i rytmicznie, po czym nacisnął na klamkę i otworzył drzwi, wślizgując się jak cień do środka. Szybka ocena sytuacji wprawiła go w lekką irytację.
    Nikogo nie zastał.
    Gość
    Anonymous


    Niewiele występów przyszło jej realizować w pojedynkę.
    Zwykle była po prostu częścią rozrywek konkretnego wieczoru – grająca na początku, niezbyt doświadczona, prezentująca niewiele swoich aranżacji, bo w końcu tak młoda… Ten występ był jednak inny. Gdyby mogła wycałować po dłoniach swojego ukochanego ojca, zrobiłaby to już pewnie teraz, rzucając instrument na bok i zawodząc widownię ciszą przeszytą beznadziejnym brzdękiem urywanych pod naporem uderzenia strun.
    Ale nie mogła, tym razem jedyne co dostała od niego przed tak ważnym występem była krótka, pozostawiona jej notka pokrzepiająca – jakoby to miała poradzić sobie jak nikt inny, że on sam podczas swojego pierwszego, solowego występu pewnie bał się tak samo jak ona, że wszystko w efekcie skończyło się wspaniale… Cóż, z początku była trochę wściekła na swojego ojczulka, nie uzyskując od niego całości swojej ojcowskiej miłości i obecności, jednak kiedy przyszło już do stanięcia oko w oko z widownią, kiedy to mogła oplatać palcami gryf skrzypiec i sprzedawać im ten wyuczony uśmiech numer dwa lub trzy, wszystko co złe zdawało się być odległe.
    W końcu kobiety zwykle przychodziły tu po muzykę, a mężczyźni po widok pięknych skrzypaczek. Może i to wykluczające, może i niepoprawne i krzywdzące, jednak nachalne spojrzenie z jakimi musiała mierzyć się czasami Anne-Marie utwierdzały ją tylko w tym nieprzyjemnym przekonaniu, jakoby to nigdy nie miała pozbyć się piętna bycia obiektem westchnień, a nie po prostu utalentowanym muzycznie stworzeniem.
    Dobrze, może kiedy wreszcie się zestarzeje i nie będzie miała do zaoferowania nic więcej od swojej muzyki stan ten się odmieni. Póki co musiała korzystać z tego, że i w ten sposób mogła kupować ludzką uwagę. A to chyba tylko zaleta jej położenia?
    Dzisiejszego wieczoru przedstawiła kilka kompozycji z repertuaru swojego ojca, kilka zagranicznych, o bardziej rozrywkowej aranżacji, a na koniec uraczyła ludzi swoim własnym projektem. Zwykle to odbiór jego interesował ją najbardziej, jednak posłyszawszy pewnie szepty niezadowolenia – po latach zrozumiałaby. Pierwsze własne kompozycje nigdy nie były ósmymi cudami świata.
    Zatrzymana w drodze za kulisy przez jedną ze znajomych dziennikarek, która słodziła jej w sposób tak nachalny, że gdyby jej słowa skroplić, pewnie można było słodzić nimi herbatę. Anne-Marie świadoma była, że pewnie gdyby tylko dała jej powód, jedno potknięcie, cała ta sympatia i westchnienia poszłyby w odstawkę, a reporterzyna obsmarowałaby jej tyłek aż milo. Dlatego musiała szczególnie uważać, by adrenalina i zadowolenie po udanym koncercie nie dały jej skrzydeł i nie wpłynęły niekorzystnie na opinię, jaką razem ze swoim Aniołem Stróżem, ukochanym ojcem, budowali od podstaw i od najmłodszych lat.
    Właśnie dlatego do poświęconej jej osobie salki trafiła przed „fanem”? Bo chyba właśnie tym byłeś, panie Soelberg? Ty za kulisami sceny...
    Zresztą – tam gdzie jesteś, panna Ahlstrom i tak nie zostałaby na dłużej. Staruszek mówił, że nigdy nie należało stawiać tej czwartej ściany między sobą a widownią, a po występie – bardziej czy mniej udanym, zawsze rzucić się w tłum osobiście. I upewnić się, że wszyscy tutaj zapamiętają twoje imię chociaż jeden dzień dłużej.
    Stojący już w pomieszczeniu Ivar mógł posłyszeć głosy kierowane z korytarza. Nienachalne pożegnania, które sugerowały, że nim Annie przyjdzie wrócić na salę, należałoby przecież odłożyć instrument i przypudrować nosek. Widocznie spotkało się to ze zrozumieniem, bo po chwili zza zakrętu dotarł do niego stukot damskich obcasów, a kiedy tylko postać panny Ahlstrom wychyliła się zza progu – na jej ostro ciosanej twarzy pojawiło się jawne zdziwienie.
    Mężczyzna z kwiatami w rękach. Od ojca? Może gratulacje od Gaute?
    Zamrugała nagle, a sztuczne rzęsy które przylepione zostały do powiek zadziałały niczym wachlarze i ostudziły jej myśli, które wręcz parowały z niepewności, przeplatając się z pytaniem…
    - Czy drzwi były otwarte? – zapytała Ivara, przybliżając się ku niemu z instrumentem w rękach, a nieco nieobecne spojrzenie błądziło pomiędzy toaletką, a walizką, w której zaraz przyjdzie jej złożyć skrzypce. – Na Odyna, mam nadzieję, że nikt mnie nie okradł.
    To, że nie posądzała Ivara o bycie tym, który mógł wykonać zamach na jej dobytek było tylko i wyłącznie zasługą  dobrego wychowania jakie odebrała.
    - Zresztą, największy skarb mam tuż pod nosem – moje ukochane skrzypce i wierni słuchacze tacy jak pan… Powinniśmy się pamiętać? – powiedziała uprzejmie, jednak była pewna, że pewnie gdyby przyszło im się poznać osobiście – zapamiętałaby go. W końcu nie była tą, która lubi zapominać nazwiska osób, których znajomość może kiedyś okazać się przydatna.
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Sytuacja, w jakiej się znalazł, nie należała do tych komfortowych, lecz z natury spokojny nie tracił tak szybko głowy, a emocje, które zagrały w duszy, zdusił w zarodku, by nie rozprzestrzeniły się na całe ciało. Nie ruszał się z garderoby, uznając, że pozycja, w jakiej się znalazł, miała swe zalety. Wprawdzie doliczyć się ich można było na palcach jednej ręki, ale to i tak coś, prawda? Nasłuchiwał kroków oraz głosów starannie wybierając te, które zdradzały zbliżające się niebezpieczeństwo od tych zupełnie niegroźnych. Zaalarmowany stukotem obcasów przybrał tradycyjną sobie minę, ot nutka powagi wymieszana jednak ze szczyptą zwątpienia, tak w plan, jak i w całe przedsięwzięcie, bowiem nagle wizja nauki u wykwalifikowanego grajka, nie była taką złą opcją, a on miast tego latał po podobnych temu występach, zbierał opinie i słuchał tego co mogą mu dać. Nie specjalnie rozważając odmowę od ewentualnej nauki, jakby tym aspektem wcale sobie głowy nie zawracał. Teraz jednak wątpliwości nadeszły, a ustępująca pod naciskiem dłoni klamka, była jego kurtyną, która wnet odsłoni jego pomysł.
    Kobieta z bliska prezentowała się lepiej, niż na scenie, a może widok róż tak nagle zmienił jej oblicze?
    W pierwszej chwili chciał się uśmiechnąć, niezbyt grzecznie, ale adekwatnie do słów blondynki. Mógł liczyć na podobną reakcję, ale jednak założenia w umyśle to jedno, a usłyszenie podobnych tekstów na żywo, to dwie różne kwestie. Pohamował tę prostą emocję. Nie chciał, aby odebrała go źle, chociaż sam fakt, iż wkradł się do jej garderoby, niekoniecznie dobrze świadczy, tym bardziej musiał uważać, tak na słowa, co i na czyny.
    Tak i raczej nie. – Stwierdził, rzeczowo rozglądając się na boki, jakby upewniając się co do prawdziwości swoich słów. Raczej dostrzegłby ślady włamania, ale stres, ten mały czart czający się w zakamarkach umysłu mącił nieraz obraz rzeczywistości i nawet taki młody, ambitny kruk, mógł dać nabrać się na jego podstępy.
    Słowa o najdroższym skarbie przyjął z lekkim skinieniem, a w szarych tęczówkach zamigotały iskierki wesołości na krótko, ale wystarczająco długo, aby nawet przeciętny obserwator mógł je dostrzec.
    Nie, niestety nie mieliśmy tej przyjemności. – Uśmiechnął się sympatycznie i zarazem przepraszająco, jakby brał na siebie winę za ten brak znajomości. Zbliżył się niemal na wyciągnięcie ręki, do blondynki uznając, że ta raczej nie zacznie krzyczeć, ani czynić innych perturbacji zakłócających, tak spokój gości, jak i sumienie młodego kruka. – Nazywam się Ivar Soelberg i przyznam szczerze, że zaintrygowała mnie pani swoim talentem oraz umiejętnościami. – Wręczył kobiecie bukiet róż, a na opanowanej, jak dotąd twarzy pojawił się delikatny cień uśmiechu idący w parze z przenikliwym wzrokiem badającym reakcję kobiety. Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że dłuższa nieobecność perełki wieczoru może wzbudzić zainteresowanie i ktoś przyjdzie sprawdzić, co się dzieje. Musiał streszczać się w swoich zamiarach.
    Gość
    Anonymous


    Wszystko co miała na sobie Anne-Marie było w jakiś sposób… Sceniczne. Makijaż wymalowany na jej twarzy miał prezentować się dobrze z oddali, co oznaczało nienaturalne wręcz zarysowanie krawędzi jej oblicza. O ile zwykle poszczycić się mogła kościami policzkowymi majestatycznie błyszczącymi niczym niczym śnieżne Artesonraju utopione w słońcu, teraz w sztucznym świetle mogła przypominać figurę. Lub trupa. Jedynie w spojrzeniu ukrywało się doprawdy wiele życia, bo zielone tęczówki tańczyły walca, gdy to dostała szansę przyjrzeć się wysokiemu Krukowi, który objaśniał jej, że jeszcze się nie znali.
    A raczej – znali się ale te kilka sekund, kiedy to on postanowił wkroczyć do jej garderoby i się przedstawić. Cóż – był to dobry prognostyk. Nie wstydził się swojej tożsamości, która albo faktycznie należała do niego, albo którą przybrał na potrzeby chwili – w końcu w świecie muzyki, w świecie w którym obracała się tak sprawnie i w którym czuła się niczym ryba w wodzie, wielu było takich, którzy uznali swoje prawdziwe imię i nazwisko za mało chwytliwe lub po prostu szpetne, a potem kazali nazywać się zupełnie innym. W przypadku Ivara nie była pewna jeszcze jak bardzo dźwięcznie może brzmieć.
    W końcu czas miałby pokazać dopiero jak brzmieć będzie jego nazwisko wypowiadane głosem pełnym złości albo imię krzyczane śpiewnym tonem pełnym radości. Zresztą – nie myślała o tym zbyt wiele. Rozważania takie na samym początku znajomości w końcu podpadały pod zbyt wielkie marzycielstwo, oderwanie od rzeczywistości i niepoprawny romantyzm.
    Z wiekiem miała nauczyć się stąpać po ziemi bardziej twardo.
    - Anne-Marie Ahlstrom… – powiedziała, a potem wyciągnęła dłoń do powitania. Bez zbędnych ceregieli, chcąc przypieczętować ich relację uściskiem, jak równy z równym. W końcu właśnie takie podejście do ludzi na widowni mogło zapewnić jej dobrą sławę. I o ile ściskanie dłoni młodym, przystojnym mężczyznom, a potem zapamiętywanie ich imion i nazwisk, było nie tylko obowiązkiem, ale i czystą przyjemnością, w końcu nie tylko na takich miała trafić… Ale dobrze! Należało cieszyć się tym, że tym razem nie trafił się jej towarzyski bubel! – Chociaż, wiesz Ivarze, skoro tu przyszedłeś, a teraz jeszcze skomplementowałeś moje melodie, jestem w stanie odważnie przypuścić, że doskonale wiesz im jestem – dodała rezolutnie do swojego przywitania, mając już zresztą obie zajęte ręce – jedna ze skrzypcami i smyczkiem, druga z bukietem róż. – Proszę mówić mi – albo Anno, albo jak sobie tylko życzysz i nie przejmować się tymi wszystkimi ceremoniałami. Jesteśmy w końcu obydwoje młodzi i na czasie, czyż nie?
    Nawet jeżeli nie – spojrzenie i uśmiech jaki starała się mu posłać – miał przekonać go do uwierzenia w to, że młoda Anne-Marie ma rację, rację i tylko rację. Zawinęła się zaraz obok Soelberga, wymijając jego osobę. Układając bukiet na blacie toaletki przyłapała się na tym, że nie posiada żadnego wazonu czy nawet dostępu do wody.
    Trudno – najwyżej zwiędną – uznała. Piękno w końcu też przemija.
    - Schlebiasz mi, Ivarze – powiedziała jeszcze, jakby grzecznościowo odnosząc się do jego słów na temat występu. – Obawiam się jednak, że wiele jeszcze przede mną. To dopiero pierwszy samodzielny występ który przyszło mi zagrać. W chwilach takich jak ta palce plączą się nawet najzdolniejszym muzykom…
    Mówiąc to, już złożyła do pokrowca swoje magiczne skrzypce, a kiedy te spoczywały już grzecznie na swoim miejscu – użyła prostego i szybkiego zaklęcia, które zamknęło zamek zabezpieczający. W końcu zniknięcie tego skarbu okupione byłoby płaczem i krzykami rozpuszczonej panny Ahlstrom. Nie przejmując się obecnością Ivara w czterech ścianach, postanowiła złapać za pojemniczek z pudrem i puszystą gąbeczką wtłoczyła trochę substancji w drobny nos.
    - Chętnie dowiedziałabym się który utwór podobał ci się najbardziej, jak często bywasz na takich występach, czemu właściwie przyszedłeś tutaj… Ale nie dowiem się tego, o ile ze mną nie pójdziesz. W końcu nie mamy czasu na kiszenie się wśród ciasnoty tej garderoby. Zresztą – jesteś tu nielegalnie – zachichotała już teraz, zwracając mu uwagę na winę, którą właściwie miał na sumieniu od samego początku ich dzisiejszego spotkania.
    Poprawienie fryzury przed lustrem, przełożenie sukienki w taki sposób, by szwy na ramionach układały się równo, a potem już tylko wskazanie otwartą dłonią na otwarte wciąż drzwi garderoby.
    - Zmykamy stąd Ivarze, bo inaczej pomyślą sobie o nas Odyn wie co, a ja nie mam zamiaru znosić ciężaru pismaków, moje biedne serce by tego nie wytrzymało… – puściła mu oko. – Przyszedłeś tu sam?
    Pytanie zawisło w powietrzu właśnie wtedy, kiedy wspólnie opuszczali garderobę. Tym razem Anne-Marie upewniła się, że drzwi są odpowiednio zamknięte i że nikt podobny Ivarowi już nie postanowi dostać się do jej „komnat”.
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Zdenerwowanie tak mu obce uczucie niezwykle rzadko go dotykające, a jednak odczuwał je jak normalny człowiek, chociaż potrafił zazwyczaj nad nim zapanować. Ta widoczna rysa znikła z jego oblicza po czacie, który wedle młodego kruka, był zdecydowanie za długi, aby pozostać niezauważoną. Momentalnie odnotował w pamięci, by w przyszłości tak łatwo nie poddawać się tak zdradliwym emocjom.
    Jestem zaszczycony – odparł, krótko i uścisnął wyciągniętą dłoń subtelnie, lecz niezwykle pewnie. Świadom, że pochodziła z kręgów arystokracji, spodziewał się innego gestu, a jednak zaskoczyła go miło i docenił to. Szacunku i uznania nie zdobywa się, leżąc na kanapie, a umiejętność lawirowania między ludźmi, rozmowy z nimi i  tym samym rozszerzania kontaktów, bywała niezwykle kształcąca i procentowała. Tym bardziej że taka postawa zbliżała publikę z artystą oraz przełamywała pewne niewidzialne mury.
    Była inteligentna, a to nie zawsze szło w parze z urodą i talentem. Podobało mu się to, tym bardziej patrząc przez pryzmat tego co go tu sprowadziło. Chęć nauki i zyskanie nauczyciela jeśli nawet takiego, który jeszcze samemu się szkolił i nie wypracował odpowiednich nawyków, było wystarczające, jak na jego wymagania.
    Zgadza się, droga Anno. – Ton wypowiedzi był miły, lecz czulsze ucho wyłapałoby w nim nutkę powagi. Nie spodziewał się potoku słów, raczej podejrzewał, że w tym całym „misternym planie” to on będzie mówił, a druga strona będzie słuchała. I chociaż głos blondynki przypominał słodki trel słowika, to jednak z każdym następnym słowem odczuwał pewien przesyt nad treścią. Nie godziło się wprawdzie wyrazić obojętności, czy lekceważenia tak miną, jak i postawą, a jednak powolutku zaczynał współczuć mężczyźnie, który wpadnie w precyzyjnie zastawione sidła tej kobiety.
    Przytakiwał ze zrozumieniem, bo jak na jego gust występ należał do jednych z lepszych, na jakich w ostatnich tygodniach był, ale być może nie potrafił wyciągać cennych informacji z nich tak dobrze jak ona. Wcale go to nie dziwiło, jednakże blondynka mówiła dalej, a on słuchał jak zaklęty. Nie podejrzewał, aby na jednym występie jej kariera miała się zakończyć, wręcz przeciwnie śmiał sądzić, że rozkwitnie i zajdzie naprawdę wysoko. Dostrzegał w oczach oddanie i pasję, a to, w jaki sposób mówiła, utwierdzało w przekonaniu, że była zawzięta i ambitna. Miał ochotę się uśmiechnąć.
    Zależało mi na tym, aby zyskać twoje zainteresowanie, a mając je, myślę, że mamy jeszcze spokojnie parę minut, nim lekko podpici goście zaczną upominać się o gwiazdę wieczoru. – Iskierki w szarych tęczówkach zamigotały. Jej śmiech, zdradzał dziecinność, ale równie dobrze mogła być to jedynie maska ot pozór mający zmylić. Wszakże kobieta wychowywała się wśród szlachetnie urodzonych, a tam od najmłodszych lat uczy się takich i nie tylko takich manewrów w konwersacjach. To jednak nie obeszło Soelberga, bo chociaż młody duchem wydawał się starszy, niż większość rówieśników przynajmniej, tak słyszał z plotek, jakie o nim krążyły. A zdecydowanie wolał tę, niżeli tą o pracoholiku i wiecznym ponuraku. Co w rzeczy samej było niedorzeczne, wszakże potrafił się zabawić i odpuścić w pracy.
    Zatem droga Anno zakradłem się tu, bowiem uznałem, iż możesz być najlepszą osobą do tego, aby udzielić mi kilku lekcji gry na skrzypcach. – Powaga wypowiedzi, jedynie z początku lekko zachwiana przez powracający jak bumerang stres nie zaburzyła jednak całkiem obrazu, jaki prezentowała tak wypowiedź, jak i postawa mężczyzny. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt? – Posłał kobiecie najsympatyczniejszy uśmiech, jaki tylko miał w swym skromnym arsenale i czekał w napięciu na odpowiedź.
    Gość
    Anonymous


    W kręgach tej pseudo arystokracji, do której chciały rosnąć te wszystkie rodzinki od siedmiu boleści, to podobno kobieta powinna decydować o sposobie w jaki chciała się witać z mężczyzną znajomym i nieznajomym. Podobno najbardziej wypadało im obecnie poznawać się przy uściśniętej ręce, na mieście witać się bez żadnego cielesnego gestu, a w domostwach, przyjmując się wzajemnie, obdarzać się całusami w oba policzki. Oczywiście – był to gest pewnie za niektórych uznawany za dość już zażyły, jednak pomimo tego jak wielki chłód duszy, powzięty z chłodu otoczenia, mogli przejawiać przedstawiciele krajów nordyckich – nie dotyczyło to raczej Anne-Marie, która bez problemów lawirowała wśród tych wszystkich towarzyskich drobnostek.
    Niczym puma albo wąż. Właściwie – porównywanie człowieka do zwierzęcia było w tej kwestii dość niewygodne, w końcu nawet gdyby chciała, nigdy nie będzie tak gibka jak któryś z dzikich kotów. A i temat ich rozmów przecież tego nie dotyczył…
    - Słodzisz mi, zgadzasz się z moimi słowami, ale przeczucie mnie nie myliło, nie jesteś tutaj by bezinteresownie powzdychać do mojej gry i uraczyć mnie jedynie rozmową… – westchnęła, zaniechując na ten moment oddalania się od garderoby i wlepiła spojrzenie swoich sarnich oczu (znowu zwierzęce porównanie) w te wyższego mężczyzny. Niewiele właściwie wyższego, bo tak się przecież złożyło, że i Anna do niewielkich nie należała, a dodatkowo nosząc te cholerne szpilki… - To bardzo miłe słyszeć z ust kogoś takiego takie pytanie. Jednak jesteś pewien, że ja? Ja, z tych wszystkich zdolnych skrzypków w naszym kraju czy nawet w naszym mieście – ja powinnam udzielać ci lekcji, Ivarze?
    Być może chciała wskazać na siebie jako na tą uniżoną, jednak uciekające ku ujściu korytarza spojrzenie i drobniutki uśmieszek zdradzały dumę i zadowolenie jakie musiały w niej teraz rosnąć. W końcu dopiero zaczynała, miała wrażenie, że występy innych wciąż oglądała jakby wysokości ich stóp, swoimi umiejętnościami póki co – leżąc. Widocznie jednak czasami wymagała od siebie zbyt wiele – albo popychana do tego przez ojca, albo przez samą sobie, która wchłonęła już jego złego nawyki.
    Wskazała mężczyźnie drogę ku głównej sali koncertowej, w której obecnie gnieździła się lwia część gości, byle mogli zmierzać powoli w jej stronę i właśnie tak prowadzić tą miłą, bo miłą, ale mało sekretną konwersację. W końcu nie miała w tej kwestii nic do ukrycia zarówno przed Ivarem jak i resztą tłuszczy zajmującej miejsce słuchaczy.
    - Do tej pory uczyłam tylko dzieciaki. Małe szkraby które ledwo wiedziały jak trzyma się instrument, nie mówiąc już o układaniu palców na gryfie… Nie chcę sugerować, że jesteś zbyt wiekowy na naukę, to w końcu bzdura, na rozwijające hobby w końcu nigdy nie jest za późno… – a mówiąc to, jakby zestresowała się nieco lub zwyczajnie – zagrała postać tej speszonej. Zabawiając się pierścionkiem na palcu przystanęła przy wejściu na salę i tym samym zmusiła współidącego do zajęcia miejsca obok niej. – Uczynię ci ten zaszczyt, Ivarze. Nie obiecam na starcie, że jestem najlepszym na co mógłbyś trafić, ale postaram się nie zawieść oczekiwań.
    Uśmiech który wkroczył jej na usta był wąski, niepewny albo zwyczajnie hamowany, jakby nauczono ją nie wyrażać zbyt wielu emocji na raz i zachować zimną krew zarówno w sytuacjach smutku, jak i radości.
    Pokonali razem odległość od wejścia do stoliku bankietowego przy którym wystawiono przekąski, szkło i napoje. Również trunki, a jeden z nich wypełnił kieliszki należące do Ivara i Anny. Nawet jeżeli ten nie miał ochoty na słodkie wino – rozmowa którą prowadziła z nim blondynka zmuszała go raczej do prowadzenia rozmowy nadal w jej towarzystwie. Aż strach było zapytać – kto tu kogo złapał w sidła swojego towarzystwa.
    - Wypijmy zatem za pomyślność dalszej współpracy! – wzniosła razem z nim drobny toast. – Powiedz mi Ivarze, miałeś chociaż instrument w ręku? Wiesz dobrze, że praca z nim to nie jest kwestia dni czy nawet tygodni – by być coraz lepszym trzeba ćwiczyć… Czym się zajmujesz? Masz dużo czasu na ćwiczenia?
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Słyszał w swym krótkim życiu wielu artystów bardziej i mniej utalentowanych czasem, gdy praktyka i godziny ćwiczeń doprowadzą do pewnego poziomu to tylko on – talent może sprawić, że wzniesiemy się ponad innych. Wyróżniając się na ich tle i wędrując ścieżką przetartą przez nielicznych. Są i owszem jeszcze wyższe piętra oraz możliwości wybicia się ponad talent i doświadczenie, lecz tych ludzi jest znacznie mniej. Fenomenalnych i zmieniających muzykę, będących inspiracją i niedoścignionym wzorem dla pokoleń. Nie mógł przykładać do niej tej samej miarki, co do innych, była za młoda i zbyt niedoświadczona, chociaż wydawało się, że zjada na śniadanie wielu starszych od niej skrzypków. Powierzchowne komplementy, są zawsze sprawdzianem ludzkiej natury. Poznawanie z kim miał przyjemność, bazując na słodkich słówkach, musiało upewnić go w przekonaniu o słuszności decyzji.
    Być może innym razem – uśmiechnął się, kącikami ust. Gestem wypraktykowanym podczas lat edukacji, gdy myśli zgoła inne plątały się po umyśle, ale wychowanie i kultura osobista brały górę. Pozwalając sobie na tak drobny gest, nie spodziewał się fali kolejnych słów, która zalała go całkiem. Argumenty i słowa dające, chociaż pozorną ucieczkę uleciały, niby suche liście na porywistym wietrze. Mrugnął kilka razy dość szybko niepewny tego co słyszy. Rozumiał, że po występie schodzi ciśnienie, że artyści muszą jakoś odreagować, lecz myślał zawsze o alkoholu, kobietach w jej przypadku chyba mężczyznach, aczkolwiek to artystka i kobieta, więc mógł się całkiem zgubić w tym czego potrzebowała oraz oczywiście ewentualnych mocniejszych wspomagaczach, które podziałają uspokajająco. Tak sądził, ale i przy tym mógł się mylić, nie znał wszak, żadnej wielkiej gwiazdy za wyjątkiem dawnej przyjaciółki brata, acz ta to zdecydowanie inny format prezentowała.
    Wyraz pewnego rodzaju zakłopotania odbijający się na spokojnej twarzy Soelberga wyrażał zwątpienie w swoją decyzję. I szybkie analizowanie swoich poczynań na tym polu. Nie chciał przyznać, że być może się pospieszył z komplementowaniem i propozycją, ale z każdym jej kolejnym słowem czuł, jak rozmijają się ich wyobrażenia, co bez wątpienia było kluczowe jeśli chodzi o dłuższą współpracę.
    Znam podstawy – dodał pospiesznie, być może zbyt szybko i zbyt ostro, lecz przerwanie potoku słów, a raczej rzeki słów, było kluczowe dla komfortu rozmowy. – Jedna, dwie lekcje i zobaczymy, jak ta współpraca będzie się nam układała. Zawsze mogę zwrócić się o pomoc do jakiegoś ulicznego grajka – uśmiechnął się, odsłaniając garnitur śnieżno-białych zębów.
    Sięgnięcie po kieliszek z winem, było raczej grzecznościowe, jego słodki bukiet momentalnie uderzył w nozdrza silniej, niżeli jej perfumy, lecz spełnił toast i zwilżył wargi w słodkim alkoholu, który z miejsca wydał mu się niezwykle lepki. Jakby poczucie, że wpada w pajęczą sieć już i tak go nie prześladowało, tak i na dodatek w wyrazie tego trunku, była niewinna sugestia.
    Wygospodaruję czas na ćwiczenia i dostosuję się również do twojego grafiku. A jak już wspomniałem instrument miałem w rękach i nie oczekuję, że będę profesjonalistą, ale że moja gra będzie akceptowalna dla najbliższego otoczenia. – Ponownie uśmiechnął się samymi jeno kącikami ust, acz oczy wyrażały życzliwość. – Kiedy moglibyśmy zacząć? – Zapytał i ponownie zwilżył usta słodkim winem.
    Gość
    Anonymous


    Anne-Marie spijała każde słowo z ust Ivara, kimkolwiek by nie był – ten okazał jej swój podziw i zainteresowanie, co bezsprzecznie było w stanie kupić trochę jej cennej uwagi. Skrzypaczka poruszała się z gracją, a w każdym ruchu miała jakąś dziwnie wyuczoną wdzięczność. Nawet kieliszek przykładała do ust w typowej dla siebie manierze, jakby pomimo wyjątkowo młodego wieku, pozostawała wręcz stworzona do artyzmu – miała swoją manierę, miała gadane, które chociaż niekiedy irytujące, mogło też przysporzyć jej odpowiednich wielbicieli. Rzesze mężczyzn uwielbiały wygadane dziewczęta – lubiły ich towarzystwo, w którym mogli dobrze się bawić, a Anna, nawet pomimo swoich zaręczyn z Gaute, nie miała wątpliwości co do słuszności swoich działań. Miała dobre nazwisko, wpływowego ojca i absolutny brak problemów finansowych, jednak w świecie tym liczyły się też wpływy sięgające dalej poza rodzinne kręgi – to właśnie starsi mężczyźni mogli jej to dać. Rozpowiadać jej imię w kuluarach, sypać monetami na jej twórczość… Wystarczyło tylko pojawić się tu i ówdzie, zaświecić uśmiechem, zachwycić grą. Była w tym dobra, ba – przychodziło jej to naturalnie, niewyuczenie.
    - Dobrze, możemy tak ustalić… Chociaż przeczuwam, że cię nie zawiodę, drogi Ivarze. Na pewno nie bardziej niż w przypadku ulicznego grajka, chociaż przyznam szczerze, i nim nie da się czasami odmówić talentu. Po prostu zamiast grać na salonach, zabawiają trochę inne tłuszcze… – powiedziała, bujając kieliszek na palcach i praktycznie nie przerywając kontaktu wzrokowego ze swoim rozmówcą. Słodkie wino pasowało do jej słodkich słówek, a i do słodkiej woni jej perfum, uroczego, młodzieńczego spojrzenia… Może nie powinna pić go tak szybko, by nie wyjść na alkoholiczkę czy nie pozwolić procentom zbyt szybko przejąć władzy nad jej chudziutkim ciałem, jednak zawartość kieliszka wychyliła niczym stara panna, przyzwyczajona do towarzystwa swojej ukochanej buteleczki i trójki uroczych już-dawno-nie-kociąt. – Nie odpowiedziałeś mi na pytanie czym się zajmujesz. Nie masz nazwiska żadnego z klanów, chociaż wyglądasz na wyjątkowo zadbanego i poukładanego – jesteś kimś z dobrego domu, Ivarze? – zapytała, widocznie chcąc dopiąć swojego – dowiedzieć się interesujących ją szczegółów z jego życia i pozwolić sobie na wykorzystanie ich w dowolnym momencie. Zatrzepotała rzęsami, by upewnić się jeszcze, że ten nie pozostaje obojętny na jej pytania. – Studiuję jeszcze i bardzo rzadko koncertuję, na pewno znajdę dla ciebie tyle czasu ile będzie trzeba, kiedy trzeba, a z pewnością szybko złapiemy wspólny język. A jeżeli chcesz… Możemy zacząć nawet od zaraz. Nie mówię, że tu i teraz, to nie spotkałoby się z dobrym odbiorem lokalnych… – przyciszyła ton, nachylając się ku Soelbergowi. – …sztywniaków. – potem wyprostowała się i podając kieliszek służbie, która od razu przyjęła go na srebrną tacę, powróciła do normalnego tonu. – Ale pewnie za moment wszystkim znudzi się sterczenie w tej sali wśród osób, których w znacznej mierze nie znają i wyjście wyda się o wiele bardziej… Taktowne. To co, Ivarze, chcesz opuścić dziś występ z gwiazdą wieczoru u boku? – zaproponowała, nie mając na myśli raczej nic zdrożnego, chociażby ze względu na to, co powiedziała jeszcze chwilę później, wręcz w powiewie szaleństwa, chęci pochwycenia uciekającej wraz z nadchodzącym małżeństwem młodości za nogi. Ona, córka przyszłego Jarla Ahlstroma, Anne-Marie… - Znam lokal w którym każdy o jakimkolwiek talencie muzycznym może wyjść na scenę, śpiewać i grać, tak długo, jak goście będą chcieli ich słuchać. Możemy pomuzykować razem, Ivarze, wystarczy że zahaczymy o naszą szkołę muzyczną i zgarniemy kolejną parę skrzypiec… – zaproponowała, opierając dłoń na blacie bufetu. Nie spodziewała się odmowy, bo chociaż dobrze czuła się na pokoncertowych bankietach, mogła lawirować wokół gości zwinnie i bez zmęczenia, tak poznając kogoś poświęcającego jej więcej czasu niż na głupie, grzecznościowe gratulacje czy podziękowania – naturalnie chciała odwdzięczyć się czymś podobnym. Nic jej było z czterech uśmiechniętych dziadków bijących brawa – chciała mieć przyjaciół, kto wie kiedy nie okażą się oni przydatni.  – To nie lokal o najlepszej reputacji, ale tak ubrani sprawimy, że wszyscy tam poczują się jak pany…
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    W słodyczy słów zatraciwszy się, czuł ogarniającą pokusę skarcenia swego, nad wyraz zuchwałego języka, niemal mając wrażenie, jakby dotykał dna żenady i wstydu nie tyle prosząc, co robiąc, to w taki właśnie sposób łechcąc ego i tak próżnej artystki. Musiał uśmiechnąć się kwaśno, nie potrafił inaczej paradoks chwili i moment słabości, za który będzie się obwiniał jeszcze jakiś czas, skruszony wydźwiękiem jej osoby, a raczej talentem, którym niewątpliwie dysponowała, poczuł słabość charakteru w pierwszych chwilach, dając się niejako zdominować kobiecie, pod tym właśnie adresem niedopowiedzianych myśli i słów, błądzących na krawędzi języka. Kobieta, chociaż młodsza doskonale odnajdywała się w tej glorii na jej cześć, a słowa pochwał spijała z równą wprawą co zawartość kieliszka, tak wiele informacji dostawał, robiąc, było nie było z siebie niejako błazna w teatrze własnej pasji, skrytej pod ponurym wyrazem twarzy w gąszczu zduszonych pragnień, które z rzadka jeno wychylały się. Z zasady musiał przyznać, że kobieta swą manierą mówienia nieco go odrzucała, aczkolwiek sądził, że to gra, niczym pacynka w teatrzyku, stroiła się we fałszywe uśmiechy, tak pod publiczkę, jak i dla samego wydźwięku rozmowy.
    Przytaknął na słowa blondynki, zgadzał się z nią w tym wymiarze, aczkolwiek kusiłoby zwieńczyć jej wypowiedź wstawką, o przerośniętym ego i kaprysach „gwiazdeczek”. Ci uliczni grajkowie tychże byli pozbawieni, więc przez samo, to zdawali się bardziej autentyczni.
    Cień uśmiechu zatańczył na wargach mężczyzny, nie podobała mu się ciekawość blondynki, chociaż niewątpliwie obydwoje chcieli się wzajemnie wykorzystać, on upierał się przy swojej anonimowości zawodowej raczej z czystej przekory, aby zostawić pole do zaskoczenia i nutkę tajemnicy, być może ta przywykła do tego, iż mężczyźni zwierzali jej się ze wszelkich swych trosk i sekretów, on jednak wystarczająco dużo powiedział w swojej opinii. Jednak nie wypadało pozostawiać pytania samemu sobie. Zatem ujął najdelikatniej, jak tylko potrafił dłoń z pierścionkiem i uśmiechnął się. – Jestem nikim, a moja profesja, jakakolwiek by ona nie była, nie będzie wpływała na nasze spotkania. – Puścił dłoń, tak swobodnie, by ta dobrowolnie lub też nie sunęła się jak warstwa aksamitu, co cichutko opadał na ziemię swą lekkością, nie zakłócając nocnej ciszy.  
    Miała słuszność w wielu kwestiach tu podjętych, jednak myliła się co do chęci brylowania w towarzystwie, nawet u najpiękniejszych z dam, jeśli na szali postawić anonimowość i niezachwianą opinię, tak o nim jak i rodzinie, wolał zejść w cień, unikając rankiem przykrego widoku swej twarzy na stronach plotkarskich gazet. – Spotkajmy się na tyłach budynku za dwadzieścia minut – posłał kobiecie pogodny i wiele obiecujący uśmiech. Bo chociaż zaszczytem został obdarowany, to nie w jego naturze takowe przyjmować. – Twój pomysł graniczy ze skrajną nieodpowiedzialnością, córka szanowanego szlachcica wymykająca się z własnego koncertu po to tylko by pomuzykować w jakimś nędznym klubie dla pospólstwa? – Nie wiedział, czy się śmiać, czy nieco poważniej zacząć traktować blondynkę. Miała w sobie odrobinę szaleństwa i buntu, to mu się mimowolnie spodobało, nawet pomimo całej tej nadętej otoczki, jaką emanowała, sądził, że mogła okazać się kimś więcej, niż wydmuszką okraszoną złotem i szczyptą talentu.
    Do zobaczenia, było miło porozmawiać z gwiazdą wieczoru – skłonił się, acz niezbyt głęboko, nie odrywając wzroku od kobiety, posłał jej znaczący uśmiech, po czym zniknął w tłumie.
    Gość
    Anonymous


    Tajemniczy – no cóż, skoro tak chciał, musiała obejść się smakiem. Póki co. Zacisnąć usta, które potem wygięła w uśmiechu, byle nie dać poznać po sobie szczerego niezadowolenia. Co się działo, kiedy coś nie układało się po myśli Anne-Marie? Budziło frustrację, ale była chyba zbyt uparta, by poddać się tak łatwo. Opór odebrała niczym szczerą prowokację, a ujęta za dłoń, której palce sugestywnie przejechały po zaręczynowym pierścionku z zielonym oczkiem, uniosła tylko brew, przybierając na ostrą w rysach twarz partię szczerego rozbawienia. Honorowy, ale i nie pozostawiający złudzeń – zauważył, bo tam patrzył. Ona też często patrzyła, chociaż na dłuższą metę nie miało to znaczenia – większe odnajdywało późniejsze połączenie jednostki zaobrączkowanej z jego kobietą, która o ile była wypuszczana z domu (w którym zapewne bawiła jedynie dzieciaki i obrastała frustracją), znajdowała się w szeregu znajomych jej, jej braci lub rodziców.
    - Ivarze, jak świat światem – nie liczy się z kim spędzasz czas i gdzie, tylko gdzie sądzą, że spędzasz czas. I z kim – dodała, widocznie nie chcąc dać po sobie poznać nawet cienia zmieszania, jaki mogły wywołać słowa mężczyzny. Chciał nazwać ją nieodpowiedzialną? Tak, w końcu nazwał to bezpośrednio, nie przebierając w słowach. Posłyszała w komentarzu jego cień tonu jej własnego ojca, który dowiadując się o jej relacji z kimś z nieprzyjaźnie nastawionych dla nich rodzin. Fama poszła wtedy w świat, jednak ojciec, pomimo ganienia za skrajną nieodpowiedzialność, wziął sprawy w swoje ręce i poukładał wszystko tak, by zamiast ujmy na honorze – zyskać jeszcze trochę poważania. Edmund był jednak wirtuozem w sztuce pozorów, a zachłystnięta zdolnościami tuszowania ojca, rozpuszczona Anna niekiedy za bardzo ufała temu, że tatuś posprząta po niej każdy syf. – Zajmę się wszystkim, Ivarze, ale dwadzieścia minut to trochę zbyt krótko. Daj mi czterdzieści, a sprawię, że wszyscy tutaj wyjdą z budynku w jednym czasie, a ty sam będziesz po prostu miłym dżentelmenem, który odprowadzi mnie do portalu w kierunku Malmo… – obiecała, a wszystko w jej pewności siebie sugerowało, że nawet jeżeli plan jej szybko poukładany w głowie nie spełni się w stu procentach – i tak planowała wyjść z tego z twarzą. Nie należało jednak marnować czasu – z Ivarem nie pożegnała się nawet słowem, licząc na to, że czas ich rozłąki minie niczym pstryknięcie palcami.

    I tak było. Zegar odmierzył nawet trzydzieści pięć minut, a już wszyscy roześmiani opuszczali salkę. Tym razem nie musiała się nawet wysilać, a wręcz czuła się onieśmielona całym ciągiem przychylnych jej zdarzeń. Kilka chwil temu zaczęła napędzać już nawet machinę, na skutek której całe trzy najbliższe budynki pozbawione zostałyby potencjału magicznego. Miała zachęcać lokalnych ochroniarzy, byle tylko rzucili dla niej ciąg odpowiednich zaklęć, byle tylko uwolnić „zmęczoną już stresem” młodą artystkę. Kiedy wzrokiem odprowadzała już panów uprzejmie wykonujących polecenia chwilowej wodzirejki i gospodarza – na scenę, na której przed godziną sama wygrywała jeszcze wdzięczne melodie pojawił się ktoś, trzymający w rękach rudą, wspinającą się później po ramieniu wiewiórkę. Stary dyrygent, pan Davidsen, dobry przyjaciel ojca i mentor wielu im podobnych – przywołał swoim zachrypłym od fajek głosem wszystkich do porządku. Anna wciąż w głowie miała plan ulotnienia się, a nerwowo zerkając ku zawracającym ochroniarzom, prawie zatraciła nadzieję, na szybkie rozwiązanie sprawy i wymknięcie się niezauważenie w kierunku dalekim od domu. Nie odszukała spojrzeniem Soelberga, skupiła się całkowicie na unoszącym do góry dłoń muzykowi.
    - Panie, panowie… Zostałem dziadkiem. Wreszcie zostałem dziadkiem dla wnuka! Po ośmiu wnuczkach, wreszcie doczekałem się wnuka! – wykrzyknął z zadowoleniem, a coś sugerowało, że gdyby nie męska duma, popłakałby się nawet z radości. Szepty wymieszały się w pomieszczeniu niczym koktajl w szklanicy, a w głowie Ahlstrom zagościła ponownie gorliwa wątpliwość. – Toast, wznieśmy toast! A potem zapraszam wszystkich państwa do lokalu na kilka kieliszków wódeczki. Musimy opić zdrowie mojego wnuka… – serdeczny głos obwieścił coś, co przyczyniło się do przyłożenia dłoni do piersi Anny, jakby ta chciała uspokoić swoim dotykiem serce kołaczące w piersi. Udało się? Na Odyna, udało się. Absolutnie żadnym wysiłkiem. Spojrzenie puszczone ku ochroniarzom było sugestywne, a szeroki uśmiech zwieńczony brawami, którymi napełniła się zresztą cała sala. Pojedynczy kieliszek wina na zdrowie wnuka, a potem uprzejma odmowa w kierunku dyrygenta – to był wieczór pełen stresu, to mój pierwszy taki występ, nie spałam całą noc, muszę wreszcie odpocząć – mówiła mu, a on z wielka troską wierzył, składając wdzięczny pocałunek na jej policzku. Pożegnał się i zaprowadził część gości ku portalowi, pozwalając części rozejść się do domu.
    Anne-Marie zastałą Ivara przed tylnymi drzwiami budynku. Ahlstrom tylko obserwowała, jak Kruk popala papierosa, samemu nie sięgając po cuchnący zapach. Podobno pannom nie wypadało, ale właściwie – wszystko co dziś dla nich zaplanowała wpisywało się w zasięg rangi rzeczy nietaktownych. Wdarcie się do pomieszczeń zamkniętej szkoły muzycznej bez pozwolenia, potem udanie się do lokalu w którym tacy jak ona nie mieli czego szukać, przy okazji zgubienie może kilku gramów godności… Cóż, podczas tych spędzonych w sali minut nie omieszkała podpytać kilkoro gości o to czy ten nowy, nigdy nie widziany słuchacz – cholernie tajemniczy Ivar Soelberg nie był być może dziennikarzem, czającym się na jej potknięcia. Ona nie wiedziała, ale starsi od niej wiedzieli kto podpisywał się pod niektórymi medialnymi raportami Kruczej Straży. Jego dziadek, ojciec, wuj? Zupełnie obca mu osoba?
    Skrawek informacji, tylko to miała.
    - Panie Soelberg, nie wypije pan zdrowia wnuka Lauge Davidsena? – zapytała niby nieco zmodyfikowanym głosem, zachodząc go od tyłu, chociaż bezsprzecznie już zauważona. Drzwi skrzypnęły, kiedy razem z trzymanym futerałem skrzypiec opuszczała pomieszczenia i pokonała zgrabnie kilka stopni w dół. – Wielka szkoda, im więcej kieliszków, tym więcej szczęśliwych lat tego szkraba… – zaśmiała się, a kiedy zrównała się z nim ramieniem i swoim słodkim zapachem zmieszała się z tytoniową aurą. Rzuciła mu wyzywające spojrzenie, a potem zupełnie bezpardonowo, ignorując fakt, że papieros ukryty pomiędzy jego palcami pewnie pozostanie w miejscu, w którym obecnie się znajdował… Złapała Ivara pod ramię i krótką inkantacją, w krótkim powiewie skupienia i dłuższym geście snu szaleństwa nocy letniej, przeniosła ich obojga w inne, nieznane jemu miejsce. Ciemność, paskudna ciemność otaczała ich oblicza. W ciemności Soelberg mógł wyczuć, jak gładka dłoń artystki przestaje już ujmować jego łokieć, a do nozdrzy uderza woń starego drewna i kalafonii. Sosnowy zapach żywicy.
    Światło nadeszła szybko, kiedy Anna jednym rzuconym zaklęciem rozpaliła wszystkie kandelabry w magazynie instrumentów. Półki wypełnione pokrowcami i wystawki z bardziej cennymi egzemplarzami zabezpieczonymi odpowiednimi runami i pieczęciami. Kiedy Ivar zauważył brak papierosa między palcami, a ten pewnie wciąż iskrzył się jeszcze na bruku pod lokalem – Anna cofnęła się pół kroku ku drzwiom i nacisnęła klamkę. Opór zamkniętego zamka jednak brak alarmu – runa działała prawidłowo, nie traktowała kogoś z wewnątrz jako intruza czy złodzieja. Nie miała jednak czasu jej zdejmować, nawet jeżeli chciałaby wiedzieć czy za drzwiami przypadkiem nie znajduje się stróż czy ktoś, kto zasiedział się w salach zbyt długo. Zawsze mogli wydostać się stąd tak samo, jak się dostali – krótkim zaklęciem i teleportacją.
    - Możesz wziąć stąd co ci się podoba – zaproponowała, przystając przy wystawce z kolejnymi skrzypcami skaldów. Takimi jak te jej, jednak zdobionymi w inny, mniej nietuzinkowy sposób. Instrument koncertowy, klasyczny i piękny. Wyglądający dobrze zarówno w dłoniach mężczyzny, jak i kobiety. Zlokalizowała się tam nie bez przyczyny. Jakby chciała zasugerować Soelbergowi, że to właśnie był odpowiedni wybór na dzisiejszy, wyskokowy wieczór.
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Nie ufał kobiecie, była jak na jego gust, zbyt przesiąknięta światem intryg i łgarstw oraz próżności, aby mogła dostrzec prawdziwie szczytne cele, czy odruchy moralne, z tego tytułu zataił przed nią informacje, o tym czym się zajmuje świadom, że delikatny uśmiech drwiny wypełzłby mimowolnie na gładkie lico artystki, gdyby choć niepozornym cieniem zdradził, iż ma jakiekolwiek powołanie, że jego ambicja jest motywowana czymś więcej, niżeli pragnieniem władzy, przywilejów, pieniędzy, chciał walczyć o dobro, lecz nie każdy potrafił dostrzec, te intencje w jego zachowaniu, aby zatem nie wpędzać blondynki na tę ścieżkę, jakże w jej mniemaniu słusznego politowania dla nierealnych, marzeń i mrzonek młodego kruka, milczał. Bynajmniej nie przejmował się drwiną, czy kpiną, pragnienie wiary i motywacji nie przygasi, żaden głupi żart, tudzież złośliwe aluzje, lecz miał ochotę zedrzeć z twarzy maskę tej, jakże pewnej swego kobiety, co z góry spoglądała na świat nieświadoma swych wad i bańki, w jakiej żyła. Biedna. Gdy życie, te prawdziwe zapuka kiedyś do jej drzwi, kto ją podówczas obroni? Gdy zabraknie ojca, wuja, rodzeństwa? Czy miała w sobie na tyle intelektu i opanowania, aby samej decydować o swoim losie, czy gdyby musiała wybierać postawiona na piedestale życia, odważyłaby się ponieść konsekwencje tej decyzji? Bez asekuracji ze strony opiekunów? Wieczna gwiazdeczka, która tłamszona w swym świecie może, nigdy nie poczuć smaku prawdziwej miłości, czy chociażby przygody. Była kurą znoszącą złote jajka, niemal produktem, wykreowanym przez rodzinę, aby przynosić sławę i złoto.
    Uśmiechał się, do swych myśli kończąc papierosa. Świeże powietrze dobrze mu zrobiło, na sali panowała duchota, a jeszcze moment w tym towarzystwie, a zapewne zacząłby się dusić. Nie czekał, aż tak długo jak mu się wydawało, aczkolwiek pomruk niezadowolenia był słyszalny, gdy stukot obcasów obwieścił jej nadejście. Jej słowa potraktował jak szum wiatru, nawet nie uraczył jej spojrzeniem, można pomyśleć, że obraził się za to czekanie, jednak po prostu chciał dokończyć papierosa, ta niewinna przyjemność, miała mu poprawić humor. Niestety niedane mu było i tej skończyć, gdyż woń perfum jak, a zaraz po nim ramię kobiety otuliło go tak szczelnie, iż ponownie poczuł duszność.
    Ze słodkiej nicości wyszli w półmrok składziku z instrumentami, jak skonstatował po wnikliwej obserwacji, acz zapach lasu, nieco temu przeczył jednakże był niezwykle przyjemny w całym tym zestawieniu. Srebrna poświata księżyca wpełzała leniwie i nieśmiało oświetlając pomieszczenie, jego zakamarki jednak tonęły w mroku. Westchnął, tym krótkim komunikatem miał utwierdzić kobietę w przekonaniu, iż niezbyt zadowolony był z jej postępowania, aczkolwiek faktycznie dym papierosa, byłby niezwykle krzywdzący dla tego miejsca. Musiała jednak wykazać swą władczość i kobiecość w taki, a nie inny sposób pozbawiając go tej drobnej przyjemności. Spojrzał na nią z wyrzutem czającym się w głębokiej szarości oczu i podszedł niespiesznie do wystawy ze skrzypcami. Każdemu egzemplarzowi poświęcając kilka sekund, jak gdyby wiedział czego się dopatrywać, a w istocie jedynie podziwiał piękno i kunszt stworzonych magicznie instrumentów.
    Wybieram – zamyślił się i wskazał artystkę, a następnie zbliżył dłoń z palcem skierowanym w jej pierś, niemal dotykając rozgrzanej od niedawnych wrażeń skóry. – Zagraj, doskonale grasz na nerwach, lecz wolę, jednak kiedy milczysz i dzierżysz w dłoni smyczek. – Odsunął się i niespiesznie podszedł do biurka, opierając się, o blat mebla. Bez dalszych instruktaży chcąc upewnić ją, co do swej decyzji postanowił zabezpieczyć się od wszelkich nieprzewidywalnych gości. – Menskr – rzucony czar, nie wykrył nikogo poza nimi w budynku, a uśmiech, nieco drwiący, pojawił się na twarzy kruka.
    Gość
    Anonymous


    Puść sobie chłopie drogi

    Sprawdził czy w pobliżu znajdował się ktoś poza nimi – sprytne, znała ten czar, ale właściwie nigdy nie była aż tak przyzwyczajona do używania zaklęć z zakresu magii użytkowej, by wyręczać się nimi w każdej chwili. Czasami wystarczyło krzyknąć by przypuścić czy ktoś znajduje się w pobliżu. Czasami wystarczyło nawet tupnąć mocniej, a z pokoju obok odzywały się szmery i odchrząknięcia. Gdy było się bowiem kimś takim jak Anne-Marie, niewiele uważało się na zajęciach tej szkoły. Raczej tyle ile trzeba, a nie trzeba było wiele – gotowano za nią, sprzątano za nią, a gdyby chciała – nawet listy ktoś pisałby za nią. Nie musiała walczyć ani się bronić, nie musiała nawet zamykać drzwi przy ich pomocy – rodzina zakładała w końcu odpowiednie pułapki na drzwi… Albo inaczej, nie rodzina, o nie – oni przecież byli w czepku urodzonymi szczęśliwcami, którzy mieli ludzi od wszystkiego.
    Może dlatego Anna była rozpuszczona jak dziadowski bicz, a kiedy tylko udało się jej na jeden wieczór zwiać spod kurateli ojca, broiła, próbowała narobić sobie kłopotów i zrujnować reputację, pod której fundamenty szykowano już od maleńkości. Ale to nie było ważne wtedy, kiedy Ivar wybrał ją spośród tych wszystkich instrumentów. Ktoś bardziej przywiązany do swojej wyższości mógłby zacząć szydzić, obrażać się, kopać i płakać, jak to przedmiotowo potraktowany nie został – jednak nie Ahlstrom. Młoda dziewczyna podniosła kąciki ust, jakby zaostrzając jeszcze linię kości policzkowych, która rysowała się wyraźnie pod bladą skórą. Wiedziała, że w rękach mężczyzny zawsze lepiej prezentowała się jako dodatek, narzędzie – właśnie w ten sposób często korzystał z niej ojciec. Tam w końcu gdzie sam nie ugrał nic swoją wiedzą i poważaniem, mógł posłać ją – słodki, wygadany kwiatuszek, który czasami zjednał serce lub dwa.
    - Obiecam zagrać na nerwach ostatni, ostatni tego wieczora raz… Zgoda? – przyobiecała, ubierając na twarz kolejną niewinną minę, a potem dłonią przejechawszy po gablocie, cichym zaklęciem zdjęła z niej zabezpieczającą pieczęć. Zamek zazgrzytał, a Anna odwróciwszy się bokiem do nowego towarzysza przygód, tylko uśmiechnęła się w momencie zaciskania palców na gryfie skrzypiec. Nie wyło wątpliwości, że instrument ten idealnie leżał w jej dłoniach, jakby właśnie dla nich stworzony. W obecnym etapie życia Anna potrafiła grać już nawet z zasłoniętymi oczami, a może nawet z uszami. Utwór który jednak wybrała nie przypominał żadnego, który grała w dniu koncertu ani żadnej, którą można było posłyszeć w krajach nordyckich, z których pochodzili. Edmund przywiózł z Azji miłość do tamtejszej muzyki, którą to miłością zaraził swoją córkę. Zresztą – sama dziewczyna była w stanie stwierdzić, że uzależniała się powoli od widoku tamtejszej sztuki i była gotowa podążyć ścieżkami ojca, za kilka lat udać się za granicę, by czerpać ze wschodnich kultur inspiracje ale i umiejętności – nowe umiejętności, szczególnie gry na instrumentach niedostępnych tutaj, na starym kontynencie.
    - Læte – zaklęcie rzucone w eter sprawiło, że nakryte segregatorami z nutami pudło, będące faktycznie zamkniętym pianinem o prostej formie, zaczęło wygrywać dźwięki. Prostą melodię, o równie prostym rytmie. Kilka dźwięków, będących zapowiedzią bardziej skomplikowanego dzieła wygrywanego na skrzypcach. Ivar mógł posłyszeć te dźwięki zza pleców, choć pewnie się ich nie spodziewał. Magia potrafiła jednak zaskakiwać, a w ten sposób wykształcony muzyk mógł podróżować i występować samotnie – bez niczyjego akompaniamentu. Kolejne zaklęcie sprawiło, że Anna mogła być już pewna co do nastrojenia instrumentu, a palce postawione lekko na smyczku popchnęły struny do działania.
    Poczęła grać. Pianino wygrywało proste sekwencje dźwięków, wzbogacając jedynie doznania płynące z możliwości obserwacji gestów sprawnej skrzypaczki. To nie ona wydawała się jednak interesująca, a jej muzyka… Urzekająca. Coś sprawiało, że dźwięki układane w indonezyjską melodię gnieździły się w umyśle słuchacza, utrudniając koncentrację. Anne-Marie była świadoma działania skrzypiec skaldów, była świadoma, że wzrok skierowany był w nią i tylko w nią, nawet, jeżeli psychiczna siła Kruczego pozostawała większa niż u standardowego bywalca koncertów smyczkowych. Znajdowała się blisko, a widocznie czar płynący z dźwięków, obecnie sięgający tylko i wyłącznie jego umysłu, działał wystarczająco ogłupiająco. Drżenie strun wpijało się w krzywizny umysłu, a panna Ahlstrom myślała obecnie jedynie o tym, by melodia ta została tam na dłużej, a może nawet na zawsze. Przestąpiła kilka kroków do przodu, zbliżając się do skupionego na grze Soelberga, by przysiąść na tym samym biurku, o które on opierał się dłonią. Faktycznie wydawała się grać na nerwach – chociaż w nieco inny sposób. Muzyka jej mogła pchać do głowy wizje raczej ukojne – kołyszące się na wietrze pola ryżowe, słońce wstające nad nimi i szum górujących palm. Pojedyncze, drące się dzioborożce, które przelatując łopotały skrzydłami.
    To nie były jego wspomnienia, jednak melodia wydawała się przesączona magią. Z każdą kolejną nutą coraz bardziej wciągająca, coraz bardziej plastyczna. Jakby wyciągała czułe dłonie ku twarzy Soelberga, a potem opuszkami otulała jego policzki, włosy, szyję… Strumienie utworu płynęły gładko i obmywały umysł, póki na jego dnie nie zostało już nic poza słyszaną kompozycją. Do pewnego momentu oczywiście, skrzypce nie miały mocy kontrolowania umysłów do tego stopnia, by pozostawiać w nich pustkę na dobre. Gdy jednak melodia dobiegła końca, a między nimi rozchodziły się już tylko dźwięki płynące z pianina, Ivar na pewno mógł poczuć się… Nieswojo. Zmieszany. Pewnie nie zauważył nawet kiedy Anna przysiadła tutaj, zbyt skupiony na wcześniejszym prywatnym koncercie.
    - Wydajesz się nieobecny… – powiedziała. A Odyn im świadkiem, że gdzieś w ostatniej sylabie czaiła się drobna drwina. Przebijała się w końcu do dopiero co ocuconej głowy Soelberga.
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Nie wiedział, czego może się po niej spodziewać, bo chociaż wydawało się, że przejrzał ją na wylot, poznawszy charakter i zepsucie, jakie zalęgło w pustej skorupce człowieka, tak jednak gdy brała do rąk instrument, stawała się być inna. Pełnowymiarowa gama odczuć i uczuć napływających subtelnie i niespiesznie, jednakże rytmicznie. Sukcesywnie zagarniała coraz to więcej i więcej, a szarość oczu tak zimna i poważna ugięła się pod wygrywaną melodią. Postawa dumna i wyprostowana, chociaż oparta o blat mebla skurczyła się, lecz bynajmniej nie uniżenie, dalej prezentowała dawny swój wyraz, lecz już nie w takiej sile, jak jeszcze przed momentem. Mężczyźni tak podatni na piękno i wdzięk potrafili zupełnie zatracić się i zupełnie zgubić przy tym swe wartości i przekonania. Soelberg, choć wrażliwy na muzykę i świadomy walorów artystki starał się oddzielić jej fizyczną formę od tego, co prezentowała swym talentem, ciężką pracą i zmysłowością skrzypaczki. Otwarty na świat nie zamykał się nigdy w bańce i sięgał po wiele więcej, niż można było oczekiwać, po takim człowieku na pierwszy rzut oka. Magiczny gramofon, był przedmiotem, który umilał i jednocześnie ubarwiał wieczory oficera kruczej straży, a poznanie świata śniących utwierdzało w przekonaniu, że i oni mieli kim poszczycić się w świecie muzyki. Tak stopniowo poszerzał przez lata swą wiedzę i rozwijał wrażliwość na dźwięki tego świata. Dlatego grany przez blondynkę utwór powitał z uśmiechem zaskoczenia, ale i zadowolenia, nie kryjąc przy tym uwag, czy podejrzeń pozwalał porwać się muzyce, która kołysała i relaksowała. Spod półprzymkniętych powiek patrzył na świat, na ten skrawek, jaki został zaanektowany przez Annę.
    W tak urzekających tonach zapadał coraz głębiej w świat, jaki stawał przed oczami wyobraźni. Szept w melodii prowadził po nieznanych ścieżkach, w tym raju tak innym od surowego oblicza Skandynawii, kryło się piękno, jakiego nie sposób opisać. Na czele tej historii stała blondynka, która pełniła formę przewodnika i prowadziła pewnie i zdecydowanie przez świat, jaki był na wyciągnięcie ręki. Utkany z dźwięków wydawał się, nietrwały jak poranna mgła i dopiero słowa kobiety przerwały trans, w jaki wpadł podczas występu. Westchnął ze smutkiem i lekkim niedosytem spoglądając jej w oczy, miał ochotę zaśmiać się z aktorstwa, jakim darzyła wszystkich wokół, a może i nawet samą siebie?
    Cóż, odrobinę – posłał jej wymowny uśmiech i wyprostował się. Przyciąganie szlachcianki, było niebezpieczne w skutkach, a jej magnetyzm okraszony talentem muzycznym wabił i zachęcał, słabości te były do powstrzymania, a kontrolujący się Soelberg nie zamierzał ulegać tak łatwo i w tak banalny sposób, młodej artystce. Czuł jednak siłę jej aury, a chociaż nie była demonem, potrafiła kusić równie sprawnie. Magia muzyki w tym zdecydowanie jej pomagała.
    Dziękuję, za występ – skłonił się, sztywno, oficjalnie, ale uznawszy to za swą powinność, w ten sposób również, miał nadzieję, połechtać jej próżne ego i tym samym zaspokoić na czas jakiś rozpieszczoną panienkę. – Teraz ucieczka do baru? – Twarz nie wyraziła żadnych emocji, powróciła do stanu przed występem, lecz barwa głosu, była znacznie cieplejsza i najzwyczajniej w świecie miła.

    Ivar i Anne-Marie z tematu



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.