:: Midgard :: Stare Miasto :: Plac Centralny
Muzeum Sztuki Europejskiej
3 posters
Mistrz Gry
Muzeum Sztuki Europejskiej Sro 30 Gru - 3:31
Muzeum Sztuki Europejskiej
Muzeum Sztuki Europejskiej w Midgardzie prezentuje szeroką chronologicznie gamę dzieł galdrów z różnych części Europy, poczynając od zabytków średniowiecznych, po twórczość XIX i XX wieku, niemałym zaskoczeniem jest zatem informacja, że jest ono nie tylko największą, ale również najbardziej różnorodną tego typu placówką w północnej części Norwegii. Muzeum podzielone jest na sześć różnych zbiorów, które mieszczą się w oddzielnych pomieszczeniach budynku – do najważniejszych z nich, a zarazem najchętniej odwiedzanych, należą dział rzeźby oraz malarstwa. Wśród licznych znajdujących się tutaj prac, odnaleźć można również owoce twórczości najbardziej znanych, skandynawskich artystów, takich jak Charlotta Nordlund czy Wilmer Sjöholm. Obecnie w muzeum odbywają się nie tylko wystawy stałe i czasowe, ale także koncerty kameralne, działa biblioteka naukowa, prowadzone są badania archeologiczne oraz działalność wydawnicza.
Isla Löve
Re: Muzeum Sztuki Europejskiej Pon 16 Wrz - 20:31
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
24.07.2001?
Nie przywykła do zapachu miasta, jeszcze nie. Do ciężkich oparów oleju sączącego się przez futryny jadłodajni, szarych kłębów dymu papierosowego, woni potu klejącego się do rozgrzanych w pośpiechu ciał, odoru napełnionych kubłów na odpady. Naiwna nadzieja, że przez ostatni tydzień coś w Midgardzie zdążyło zmienić się na lepsze, spłonęła na panewce; kiedy znów się tu pojawiła, wróciwszy do domu Henrika po tym, jak szczerość ukochanego odbudowała most ich wspólnego losu, odkryła, że nozdrza przechodziły tę samą torturę jak w dniu, gdy zatrzasnęła za sobą drzwi i zbiegła z powrotem do Finlandii.
Na szczęście nie wszystkie miejsca obarczono tą klątwą. Były pośród nich i takie, które cieszyły zmysły delikatnym zapachem kwiatów, ziół czy drzew, więc kiedy Henrik wychodził do pracy, Isla zaszywała się właśnie w ich objęciach. Przesiadywała w znajomym już arboretum w ogrodach Aalberg, wylegiwała się na parkowych łączkach, sennie muskała palcami tafle stawów, szwendała po leśnych ścieżkach w serpentynach midgardzkich obrzeży. To pomagało leczyć tęsknotę za domem na fińskim jeziornym brzegu, nad którym teraz pieczę sprawowały będące jej przyjaciółmi od lat duchy tamtejszej puszczy - aż do nadchodzącego wielkimi krokami piątku, gdzie razem z ukochanym wrócą na dwa wyłączone z pracy dni jego oddechu od obowiązków. Weekend, jak zdążyła się dowiedzieć.
Mimo iż ogromna część jej duszy lgnęła do ulubionych krajobrazów, inną częścią rządziła ciekawość świata, do jakiego z matczynego wyboru miała ograniczony dostęp. Kultury, której w gruncie rzeczy nawet nie liznęła. Wiadomości pobieżnie poznanych ze szkolnych podręczników i zapomnianych dawno temu. Świata, gdzie powstały jej ulubione baśnie i gdzie ludzie wiedli zupełnie inne życie. Pierwszy raz przyszła do Muzeum Sztuki Europejskiej z Henrikiem, ale za drugim - pojawiła się tu samotnie, nie licząc Viggo, wiernego przyjaciela, nadąsanego od czasu powrotu do Midgardu i bardziej skorego do okazywania swojego niezadowolenia.
Wałęsając się wzdłuż naw poświęconych malarstwu, nie mogła się nadziwić kunsztowi łączonych kolorów oraz ubieraniu farby w kształty postaci niemal bardziej realistycznych niż ona sama. Skąd u artystów taka dokładność? Jej szkice, kreślone węglem lub ołówkiem, nie znały zasad oddawania proporcji używanych przez najwybitniejszych mistrzów; wynikały z intuicji i praktyki, z poszukiwania, ale obrazy, które mijała… Były inne, ogromne, niemożliwe. Nacechowane emocjami, które budziły się w sercu i wspinały do gardła, łasiły się do ścian czaszki, do mostka, za którym rozpierały się jak chochliki. Szeroko otwarte oczy niksy chłonęły treść mijanych płócien, a przy każdym zatrzymywała się na dłuższą chwilę, w wyniku czego wizyta, która miała być tylko krótkimi odwiedzinami, zaczynała coraz bardziej się dłużyć. Ile czasu zajęło jej przejście połowy sali? Nie liczyła, jednak dość, by Viggo zdążył się znudzić.
A kiedy się nudził, dokazywał.
Wędrowała, oglądała, zwiedzała, przeżywała, aż nagle zza drzwi dobiegł ją chrobot łapek, które kilka minut temu musiały się od niej oddalić, korzystając z nieuwagi - i zaraz potem szelest, dziwny, cichy, lecz w całkowicie pustej sali dudniący jak rzęsista ulewa albo trzask upadającego drzewa. Z trudem oderwała wzrok od obrazu i spojrzała przez ramię, dostrzegłszy Viggo, wbiegającego do środka i ciągnącego za sobą opakowaną w jasny papier kanapkę. Stemplowany logiem jakiegoś lokalu pakunek skrywał w środku zapieczoną przekąskę, podstępem wyrwaną z cudzej kieszeni i przewleczoną przez pół muzeum w ogromnym pośpiechu, byle tylko ukryć gdzieś zdobycz odebraną nieznajomemu wrogowi.
- Co tam masz? - zagadnęła roztargniona Isla i schyliła się do zadowolonej z siebie norki, która pozwoliła jej podnieść z podłogi szczęśliwie nienaruszony prowiant. Viggo wreszcie strząsnął z siebie stagnację wycieczki jakąś przygodą. - Skąd? - zmrużyła podejrzliwie oczy, na co chowaniec przekrzywił głowę, świergoląc w niezrozumiałej odpowiedzi. Może opowiadał jej o wysokim nieznajomym o przyprószonych melancholią oczach w kolorze lasu, a może twierdził, że kupił ją za własne ciężko zarobione pieniądze, to wiedziały jedynie Norny. Isla zaś - szybko przestała wnikać, bo dotarło do niej, jak jej żołądek ucieszył się na widok prezentu, katowany głodem ignorowanym na rzecz rwącej za serce sztuki. Prostując plecy odgięła ochronny papier i bez namysłu ugryzła kęs, odwróciwszy się w tym czasie do płótna po swojej prawej stronie, błogo nieświadoma, że gdzieś w tym muzeum mógł czaić się obrabowany podstępem mężczyzna.
Einar Halvorsen
Re: Muzeum Sztuki Europejskiej Sro 2 Paź - 22:31
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Czuł się zmęczony. Emocje, wypełniające w ostatnim czasie łodygi jego żył, krążące bez wytchnienia po ciele, wczepione usilnie w umysł, przytłaczały go swoją liczebnością. Powoli tracił kontrolę, nie wiedząc, w jaki sposób (oraz czy kiedykolwiek) będzie w stanie ją ponownie odzyskać. Nawet dalsze spotkania nawiązane ze znajomymi, którzy trudnili się szeroko pojmowaną twórczością sprawiały teraz wrażenie spłowiałych i nieistotnych. Na dzisiejszą rozmowę zgodził się dużo bardziej z obowiązku niż z rozpierających go, pstrokatych pokładów entuzjazmu. Jeden z fotografów, którego poznał na zeszłorocznym bankiecie wydawanym w Zaułku Skaldów, chciał odnowić ich zakurzoną relację. Nie wiedział (bo dlaczego miał wiedzieć?), że nie był w dobrej kondycji do podobnych przedsięwzięć, coraz łatwiej ulegając rozterkom wżerającym się w niego niczym kolonia uporczywych pasożytów. Spotkanie, pomimo tego, minęło im nawet znośnie. Spróbował słusznie pochwalonej kawy w skromnym, kameralnym lokalu znajdującym się przy przedsionku muzeum. Kiedy mieli się rozejść, każdy w swoim kierunku, postanowił skorzystać z wyjścia do załatwienia kilku rutynowych kwestii. Domyślając się, że do tego czasu poczuje drążący głód, wziął dla siebie kanapkę, prosząc, aby zapakowano ją na wynos. Ledwo wysunął się za ustępujące pod naciskiem klamki drzwi, ledwo zdążył się zastanowić, w które miejsce konkretnie uda się następnym razem, kiedy usłyszał szelest. Zobaczył momentalnie jak zwierzę, dość niewielkie i zwinne, podbiera zawiniątko z jego zamówionym prowiantem, niezwykle szybko, bez najmniejszego marnotrawstwa strzelając pędem przed siebie. Co do… - nie zdążył przekląć, nie zdążył zawrzeć od rozszalałej irytacji, nie zdążył zacisnąć dłoni w stwardniałą, złowróżbną pięść. Udał się przyspieszonym krokiem za stworzeniem, chcąc zobaczyć, dokąd (do kogo?) zdoła go zaprowadzić. Droga była zawiła, zwierzę wiodło go poprzez korytarze uginające się od przepychu eksponatów. Wreszcie, kiedy już zwątpił, przekonany że całkowicie zgubił jego krok, nie mogąc pozwolić sobie na komiczny w tej sytuacji, budzący podejrzenia bieg - w kolejnym pomieszczeniu zauważył młodą kobietę w towarzystwie poszukiwanego, czworonożnego złodziejaszka, który był najwyraźniej jej pupilem.
- Nawet nie jestem zły - odezwał się miękko - prędzej zaskoczony - przełamał spokój panujący w muzeum rozchodzącym się głosem, podobnie jak przełamywał dystans, podchodząc w kierunku nieznajomej. Przyjrzał się jej uważnie; jej uroda, niespotykana, piękna jak z nieuchwytnych opowieści legend, zaczynała rozbudzać w nim podświadome rozdrażnienie. Było w niej coś, co sprawiało, że nie byłby w stanie nigdy jej zaufać, nawet, gdy nie potrafił wyjaśnić tego drastycznego poglądu obarczającego natychmiast kogoś, kogo widział pierwszy raz w swoim życiu.
- Sama go pani tak wytresowała? - dopytał, choć nie wydawał się być pełen podziwu dla osiągnięcia stworzenia. Czy zarzucał jej nauczenie zwierzęcia kraść? Niekoniecznie; sam nie wiedział, co powinien obecnie sądzić o zaistniałym wydarzeniu, choć nie dbał również o odpowiednie zrozumienie jego słów. Przesunął się spojrzeniem po twarzy kobiety, po kilku zatrzymanych okruchach przy kącikach jej ust. Smakowało?
- Nawet nie jestem zły - odezwał się miękko - prędzej zaskoczony - przełamał spokój panujący w muzeum rozchodzącym się głosem, podobnie jak przełamywał dystans, podchodząc w kierunku nieznajomej. Przyjrzał się jej uważnie; jej uroda, niespotykana, piękna jak z nieuchwytnych opowieści legend, zaczynała rozbudzać w nim podświadome rozdrażnienie. Było w niej coś, co sprawiało, że nie byłby w stanie nigdy jej zaufać, nawet, gdy nie potrafił wyjaśnić tego drastycznego poglądu obarczającego natychmiast kogoś, kogo widział pierwszy raz w swoim życiu.
- Sama go pani tak wytresowała? - dopytał, choć nie wydawał się być pełen podziwu dla osiągnięcia stworzenia. Czy zarzucał jej nauczenie zwierzęcia kraść? Niekoniecznie; sam nie wiedział, co powinien obecnie sądzić o zaistniałym wydarzeniu, choć nie dbał również o odpowiednie zrozumienie jego słów. Przesunął się spojrzeniem po twarzy kobiety, po kilku zatrzymanych okruchach przy kącikach jej ust. Smakowało?
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Isla Löve
Re: Muzeum Sztuki Europejskiej Pon 21 Paź - 0:04
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Coś było nie w porządku. Powietrze ni z tego, ni z owego pachniało ozonem, kojarzyło się z ołowiem szarych, oleistych chmur wiszących nad głową i przepowiadających długą ulewę: wichurę pełną piorunów i szarpanych gałęzi drzew, łomot drewnianych okiennic tańczących z żywiołem, kropel wciskających się w niezałatane w dachu dziury. Chłód współistniał z dziwnym ogniem, wzdłuż kręgosłupa przebiegały dreszcze odciskające na jej skórze porowatą siateczkę nastroszonych bladych włosków.
Wyczuła go, zanim jeszcze go zobaczyła. Była świadoma każdego kroku, który wykonał w pogoni za Viggo, chociaż nie potrafiła skategoryzować tego uczucia, bo nigdy wcześniej nie spotkała nikogo takiego jak on. Demona wyplutego przez ten sam kocioł, ale stworzonego z innych komponentów, obracającego w dłoniach inne włókna ludzkiej uwagi - teoretycznie pokrewne, ale zbudowane z różnych nitek. Vaasa ostrzegała ją przed tymi innymi, zapowiadała, że nie zawahają się przed wyrządzeniem jej krzywdy, ale na pierwszy plan opowieści w akompaniamencie instrumentalnej muzyki wybiegali fossegrimowie, od wieków walczący z niksami o terytorium. Jednak huldry i ich bliźniacy, huldrekalle? Byli jej wręcz obcy, podobnie jak do niedawna obcymi byli stworzeni z piany i soli selkie.
Odwróciła się do niego spłoszona, z nieprzełkniętym kawałkiem kanapki stającym w gardle jak ość. Jej zmysły biły na alarm, wrzące ostrzegawczą czerwienią, a natura zaczynała łasić się do linii twarzy, gotowa w każdej chwili obrócić się w szkaradztwo. Mimo to wciąż gryzły ją wewnętrzne opory przed korzystaniem z tej strony swojej magii; nigdy nie czuła się potworem tak bardzo jak w chwilach, kiedy wygląd porzucał miękki płaszczyk człowieczeństwa i upodabniał się do spowitej furią harpii, ujawniając to, co zawsze kryło się w jej wnętrzu, w smugach uśpionych cieni. Broniła się więc przed tym, ale Viggo, wyczuwszy niepokój splątany z bezwolną wrogością, nastroszył sierść, dzielnie stając pomiędzy Islą a nieznajomym. Nie umknęła jej przepiękna fasada tego mężczyzny - dopieszczona aż do perfekcji, urzekająca w sposób, w jaki mogła urzekać rzeźba, nie człowiek z krwi i kości. W jego atrakcyjności było bowiem coś niedostępnego i niejednoznacznego, jak gdyby od jej oka oddzielała go przezroczysta szyba. Czy to ze względu na naturalną niechęć, jaką do siebie żywili? Czy może odpowiadała za to jego własna osobowość, jego własne ja?
- Zaskoczony? - powtórzyła podejrzliwie, siląc się na spokój, bo nie miała pojęcia, czy on odczytywał ją w ten sam sposób; czy jej magia również oddziaływała na niego jak jednakowe, przysunięte do siebie magnesy. Nie skojarzyła go jeszcze jako właściciela podle uprowadzonej kanapki, którą teraz zaciskała w dłoniach jak tarczę albo lekarstwo na toczącą ją gorączkę emocji, świeżych, nieznanych i okrutnie zawiłych. Zbyt zawiłych jak na jedną małą głowę. Ale dwie? Zerknęła na Viggo, który zapiszczał w oburzonej odpowiedzi, wyraźnie urażony określeniem “wytresować”. Jeśli chodziło o jego zdanie, wykształcił samego siebie zupełnie autonomicznie i urodził się tak bohaterski oraz obrotny, więc nic nikomu do tego. - Nie jestem pewna - przyznała, delikatnie marszcząc brwi. Powoli zaczynało do niej dochodzić, kto przed nią stoi - nie jednak huldrekall, a okradziony i głodny pasjonat szybkiego jedzenia. - Od maleńkości jest bardzo utalentowany. Ale nauczyłam go wynajdywać ładne muszle - odparła, zbita z tropu i nieco zagubiona, bo miała ochotę utopić tego galdra, a tymczasem rozprawiali na temat zalet jej chowańca. Jakże to wszystko było chaotyczne, nieoczywiste!
Nieoczywistym było też jego spojrzenie, wobec którego niksa lekko zadarła podbródek i mocniej zacisnęła dłonie na opakowanej w papier kanapce, wcześniej zwykłej przekąsce, teraz zaś będącej niemalże trofeum odebranym wrogowi. Tylko dlaczego czuła w sobie tę wrogość? Skąd brało się jej źródło, jaka myśl została w niej poharatana, żeby z miejsca stała się ostrożna i nieufna jak łania w obliczu drapieżnika? Brak doświadczenia boleśnie odciskał w niej swoje piętno, kiedy patrzyła na Einara i unosiła posiłek nieco wyżej.
- Nie oddam jej - zapowiedziała poważnie. - Bo już ją ugryzłam - doprecyzowała, byłoby coś niebywale nieodpowiedniego w zwróceniu mu prowiantu, którego skosztowała. Jeszcze uznałby smak jej ust odciśniętych na krawędziach bułki za coś odrażającego - i co wtedy? Naprawdę musiałaby go utopić, a w muzeum chyba nie było żadnego wodnego akwenu, nawet małej fontanny. - Kim pan jest? - spytała po dłuższym momencie milczenia, opatrzonego skołowanym, niepewnym spojrzeniem przylegającym do jego rysów. Stanowił jeszcze nierozwiązaną zagadkę, zamgloną postać z matczynych opowieści, wiadomość zapisaną głęboko w jej genach. Był wszystkim i niczym jednocześnie. Obrazem namalowanym obcymi farbami. - To dziwne. Raczej pana nie lubię i nie mam pojęcia dlaczego - wymamrotała prostolinijnie, ze swobodną bezpośredniością kogoś, kto nie przywykł do zasad rządzących miejską kurtuazją. Nie zamierzała go przy tym urazić, nie - zwyczajnie poszukiwała rozwiązania enigmy, która zaczęła przypominać poplątany węzeł włóczki.
Wyczuła go, zanim jeszcze go zobaczyła. Była świadoma każdego kroku, który wykonał w pogoni za Viggo, chociaż nie potrafiła skategoryzować tego uczucia, bo nigdy wcześniej nie spotkała nikogo takiego jak on. Demona wyplutego przez ten sam kocioł, ale stworzonego z innych komponentów, obracającego w dłoniach inne włókna ludzkiej uwagi - teoretycznie pokrewne, ale zbudowane z różnych nitek. Vaasa ostrzegała ją przed tymi innymi, zapowiadała, że nie zawahają się przed wyrządzeniem jej krzywdy, ale na pierwszy plan opowieści w akompaniamencie instrumentalnej muzyki wybiegali fossegrimowie, od wieków walczący z niksami o terytorium. Jednak huldry i ich bliźniacy, huldrekalle? Byli jej wręcz obcy, podobnie jak do niedawna obcymi byli stworzeni z piany i soli selkie.
Odwróciła się do niego spłoszona, z nieprzełkniętym kawałkiem kanapki stającym w gardle jak ość. Jej zmysły biły na alarm, wrzące ostrzegawczą czerwienią, a natura zaczynała łasić się do linii twarzy, gotowa w każdej chwili obrócić się w szkaradztwo. Mimo to wciąż gryzły ją wewnętrzne opory przed korzystaniem z tej strony swojej magii; nigdy nie czuła się potworem tak bardzo jak w chwilach, kiedy wygląd porzucał miękki płaszczyk człowieczeństwa i upodabniał się do spowitej furią harpii, ujawniając to, co zawsze kryło się w jej wnętrzu, w smugach uśpionych cieni. Broniła się więc przed tym, ale Viggo, wyczuwszy niepokój splątany z bezwolną wrogością, nastroszył sierść, dzielnie stając pomiędzy Islą a nieznajomym. Nie umknęła jej przepiękna fasada tego mężczyzny - dopieszczona aż do perfekcji, urzekająca w sposób, w jaki mogła urzekać rzeźba, nie człowiek z krwi i kości. W jego atrakcyjności było bowiem coś niedostępnego i niejednoznacznego, jak gdyby od jej oka oddzielała go przezroczysta szyba. Czy to ze względu na naturalną niechęć, jaką do siebie żywili? Czy może odpowiadała za to jego własna osobowość, jego własne ja?
- Zaskoczony? - powtórzyła podejrzliwie, siląc się na spokój, bo nie miała pojęcia, czy on odczytywał ją w ten sam sposób; czy jej magia również oddziaływała na niego jak jednakowe, przysunięte do siebie magnesy. Nie skojarzyła go jeszcze jako właściciela podle uprowadzonej kanapki, którą teraz zaciskała w dłoniach jak tarczę albo lekarstwo na toczącą ją gorączkę emocji, świeżych, nieznanych i okrutnie zawiłych. Zbyt zawiłych jak na jedną małą głowę. Ale dwie? Zerknęła na Viggo, który zapiszczał w oburzonej odpowiedzi, wyraźnie urażony określeniem “wytresować”. Jeśli chodziło o jego zdanie, wykształcił samego siebie zupełnie autonomicznie i urodził się tak bohaterski oraz obrotny, więc nic nikomu do tego. - Nie jestem pewna - przyznała, delikatnie marszcząc brwi. Powoli zaczynało do niej dochodzić, kto przed nią stoi - nie jednak huldrekall, a okradziony i głodny pasjonat szybkiego jedzenia. - Od maleńkości jest bardzo utalentowany. Ale nauczyłam go wynajdywać ładne muszle - odparła, zbita z tropu i nieco zagubiona, bo miała ochotę utopić tego galdra, a tymczasem rozprawiali na temat zalet jej chowańca. Jakże to wszystko było chaotyczne, nieoczywiste!
Nieoczywistym było też jego spojrzenie, wobec którego niksa lekko zadarła podbródek i mocniej zacisnęła dłonie na opakowanej w papier kanapce, wcześniej zwykłej przekąsce, teraz zaś będącej niemalże trofeum odebranym wrogowi. Tylko dlaczego czuła w sobie tę wrogość? Skąd brało się jej źródło, jaka myśl została w niej poharatana, żeby z miejsca stała się ostrożna i nieufna jak łania w obliczu drapieżnika? Brak doświadczenia boleśnie odciskał w niej swoje piętno, kiedy patrzyła na Einara i unosiła posiłek nieco wyżej.
- Nie oddam jej - zapowiedziała poważnie. - Bo już ją ugryzłam - doprecyzowała, byłoby coś niebywale nieodpowiedniego w zwróceniu mu prowiantu, którego skosztowała. Jeszcze uznałby smak jej ust odciśniętych na krawędziach bułki za coś odrażającego - i co wtedy? Naprawdę musiałaby go utopić, a w muzeum chyba nie było żadnego wodnego akwenu, nawet małej fontanny. - Kim pan jest? - spytała po dłuższym momencie milczenia, opatrzonego skołowanym, niepewnym spojrzeniem przylegającym do jego rysów. Stanowił jeszcze nierozwiązaną zagadkę, zamgloną postać z matczynych opowieści, wiadomość zapisaną głęboko w jej genach. Był wszystkim i niczym jednocześnie. Obrazem namalowanym obcymi farbami. - To dziwne. Raczej pana nie lubię i nie mam pojęcia dlaczego - wymamrotała prostolinijnie, ze swobodną bezpośredniością kogoś, kto nie przywykł do zasad rządzących miejską kurtuazją. Nie zamierzała go przy tym urazić, nie - zwyczajnie poszukiwała rozwiązania enigmy, która zaczęła przypominać poplątany węzeł włóczki.
Einar Halvorsen
Re: Muzeum Sztuki Europejskiej Pon 4 Lis - 6:49
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Gniew, szkicowany pod skórą labiryntem porywczych bohomazów, był niemal nienaturalny; spojrzenie wręcz instynktownie zdołało się w jednej chwili wyostrzyć, godząc w łagodną, pozornie całkiem niewinną fizjonomię. Nie wiedział, skąd pochodziła część naniesionych odczuć plamiących płótno jego świadomości, nie spodziewał się, że skradziony prowiant wywoła w nim taką niechęć zamiast przejawów wyłącznie banalnego rozbawienia. Nawet, gdy próbował pozostać na płaszczyźnie wygodnej neutralności, przystanął z wykrzywionym powagą, nieprzyjemnym grymasem nasuniętym na linię jego twarzy, z zacięciem malującym się w kącikach jego ust podniesionych nieznacznym, wymuszonym odruchem nieskutecznie naśladującym kształt niewielkiego uśmiechu. Stał wobec tego tuż przy niej, skwaszony i arogancki, zdejmując maskę codziennej przejawianej wobec ludzi uprzejmości, odsłaniając to wszystko, co pełzało pod spodem jak tłuste kolonie czerwi drążące głęboką sieć sobie tylko znanych, rozcinających podłoże korytarzy.
- Muszę przyznać, że niespecjalnie zależy mi na pani sympatii - o wiele szybciej wypowiedział niż pomyślał, a powinien pomyśleć, że w tym momencie przesadzał, głos jednak trzasnął jak uderzenie batem, wibrując w tym pozornie spokojnym, przyciszonym powietrzu nasączonym jedynie szczyptą szmerów innych odwiedzających wpatrzonych w okoliczne eksponaty. Jego własne prezentowane przedstawienie było żywe, odmienne od smużek pędzla od dawna przygaszonych na lnianym prostokącie oprawionym pozłacaną ramą. Nie przyszedł tutaj by dyskutować o sztuce, nie przyszedł się zaprzyjaźnić. Domyślał się rzeczywistej przyczyny tej pęczniejącej antypatii ale nie zamierzał obecnie wypowiadać jej na głos, jak klątwy, jak zwodniczego zaklęcia zdolnego swoim draśnięciem na zawsze odmienić otoczenie.
- Einar Halvorsen - przedstawił się, bo na tyle był w stanie. Nie rozwijał dokładnie tego, kim jest, a mógł jej powiedzieć, jestem malarzem, jestem demonem? jestem mieszańcem i każdy, gdyby mógł się dowiedzieć, zacząłby mnie natychmiast nienawidzić. Jestem stworzeniem w innej, przybranej obecnie skórze. Powinien był się odwrócić, powinien iść w swoją stronę, huldrza duma rozkazała mu jednak rozdrapywać obecną, zastygłą pomiędzy nimi konfrontację. Obnażyć kły i pazury.
- Ktoś - zaczął, wydaje się delikatnie - prędzej czy później oskarży panią o kradzież - mówił cicho, pouczającymi tonem jak starszy od niej, doświadczony nauczyciel. Nie przejawiał pomimo tego najmniejszych przejawów troski, w jego głosie ukrywał się cień, obrzydliwy jak ostrze trzymane w dłoni, wysuwające się zza rogu zaułka w krótkim, przesądzającym o wszystkim momencie nieuwagi. Uniósł nieznacznie brodę. Czuł, że mógł być jednym z niewielu mogących na nią spoglądać bez rozpalonych rumieńców zauroczenia. Domyślał się, że przyciągała spojrzenia. Musiała je przyciągać, całymi gromadami jak stada zaślepionych insektów poszukujących swojego karłowatego słońca.
- Co wtedy pani uczyni? - dopytał chytrze. - Będzie pani liczyła, że ładne oczy i uśmiech wybawią panią od wszelkich tarapatów?
- Muszę przyznać, że niespecjalnie zależy mi na pani sympatii - o wiele szybciej wypowiedział niż pomyślał, a powinien pomyśleć, że w tym momencie przesadzał, głos jednak trzasnął jak uderzenie batem, wibrując w tym pozornie spokojnym, przyciszonym powietrzu nasączonym jedynie szczyptą szmerów innych odwiedzających wpatrzonych w okoliczne eksponaty. Jego własne prezentowane przedstawienie było żywe, odmienne od smużek pędzla od dawna przygaszonych na lnianym prostokącie oprawionym pozłacaną ramą. Nie przyszedł tutaj by dyskutować o sztuce, nie przyszedł się zaprzyjaźnić. Domyślał się rzeczywistej przyczyny tej pęczniejącej antypatii ale nie zamierzał obecnie wypowiadać jej na głos, jak klątwy, jak zwodniczego zaklęcia zdolnego swoim draśnięciem na zawsze odmienić otoczenie.
- Einar Halvorsen - przedstawił się, bo na tyle był w stanie. Nie rozwijał dokładnie tego, kim jest, a mógł jej powiedzieć, jestem malarzem, jestem demonem? jestem mieszańcem i każdy, gdyby mógł się dowiedzieć, zacząłby mnie natychmiast nienawidzić. Jestem stworzeniem w innej, przybranej obecnie skórze. Powinien był się odwrócić, powinien iść w swoją stronę, huldrza duma rozkazała mu jednak rozdrapywać obecną, zastygłą pomiędzy nimi konfrontację. Obnażyć kły i pazury.
- Ktoś - zaczął, wydaje się delikatnie - prędzej czy później oskarży panią o kradzież - mówił cicho, pouczającymi tonem jak starszy od niej, doświadczony nauczyciel. Nie przejawiał pomimo tego najmniejszych przejawów troski, w jego głosie ukrywał się cień, obrzydliwy jak ostrze trzymane w dłoni, wysuwające się zza rogu zaułka w krótkim, przesądzającym o wszystkim momencie nieuwagi. Uniósł nieznacznie brodę. Czuł, że mógł być jednym z niewielu mogących na nią spoglądać bez rozpalonych rumieńców zauroczenia. Domyślał się, że przyciągała spojrzenia. Musiała je przyciągać, całymi gromadami jak stada zaślepionych insektów poszukujących swojego karłowatego słońca.
- Co wtedy pani uczyni? - dopytał chytrze. - Będzie pani liczyła, że ładne oczy i uśmiech wybawią panią od wszelkich tarapatów?
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?