Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Prosektorium

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    prosektorium
    Prosektorium znajduje się w niewielkim, przyłączonym do szpitala segmencie, gdzie wstęp mają jedynie niektórzy medycy. To właśnie tutaj, w celach badawczych bądź aby określić dokładną przyczynę śmierci, odbywają się sekcje zwłok. Pomieszczenie to jest sterylnie czyste i bardzo dobrze oświetlone, co umożliwia anatomopatologom szczegółowe oględziny ciał. W prosektorium dodatkowo znajduje się również kostnica, gdzie w specjalistycznej chłodni przechowywane są zwłoki oczekujące na pochówek, sala sekcyjna, wyposażona w specjalne stoły oraz zaplecze laboratoryjne, gdzie niekiedy wykonywana jest wstępna diagnostyka. Niewątpliwie nie jest to miejsca dla ludzi o słabych nerwach, poza niecodziennym widokiem, w środku unosi się bowiem nieprzyjemny zapach konserwujących mikstur.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    5 V 2001

    Minęły trzy dni od ostatniego spotkania z Barrosem i jeśli Sarnai sądziła, że czas cokolwiek ułatwi - nie ułatwił. Bardzo prędko jasnym stało się, że przemyślenia, jakie zagnieździły się jej w głowie, gdy zrywała z mężczyzny ciuchy, nie były tylko efektem pożądania, chwilowym zaćmieniem z rozkoszy, które miało minąć i po którym wszystko będzie jak dawniej. Gdy raz uświadomiła sobie, że kiedyś, w innych okolicznościach, mogłoby związać ich zupełnie coś innego niż aktualna przyjaźń, Sarnai nie mogła się tego wniosku pozbyć.
    Po trzech dniach niewidzenia mężczyzny, niewymienienia z nim żadnych listów i niezaplanowania żadnego kolejnego spotkania całe ciało wyło jej za dotykiem mężczyzny, a ona sama boleśnie odczuwała każdy wieczór czy poranek, gdy po dyżurze wracała do pustego, cichego mieszkania.
    Niemożliwym było, by zapach Barrosa utrzymał się tak długo, a jednak, siedząc w salonie czy wchodząc do biblioteczki, Sarnai była niemal pewna, że wciąż go tam czuje.
    Na samych dyżurach było łatwiej, bo tam miała pacjentów, czyjeś życie i zdrowie złożone w jej dłoniach skutecznie odwracało uwagę. Eskola była profesjonalistką, w pracy skupiała się na pracy. A potem znowu wracała do siebie i wszystko zaczynało się od nowa.
    Gdy zaledwie wczoraj dowiedziała się o śmierci Karla, informacja ta - razem ze zbliżającą się pełnią - stała się tym, co przelało czarę.
    Sarnai nie pamiętała, kiedy ostatnio była tak żałosna, by szlochać w poduszkę za... Nie za Barrosem. Raczej za tym, co w pewnym sensie dla niej teraz ucieleśniał. Za wszystkim, czego pragnęła, a czego nie miała.
    Tego dnia pojawiła się w pracy jak zwykle, nie mówiąc słowa na temat wyraźnych cieni pod oczami i nienaturalnej bladości nawet wtedy, gdy Antero wprost ją o to zapytał. Zbyła go, machnęła ręką na swoje wyraźne wyczerpanie - i wzięła się za pracę.
    Każdy dzień był dobry na ratowanie życia. Ten też.
    Skończyła zmianę późno, ale nie mogła wrócić do domu. Jeszcze nie. Może w ogóle nie dzisiaj. Nie przejmując się przebieraniem, ochlapała tylko twarz zimną wodą i, wciąż w granatowym uniformie ratownika, zeszła na dół, do szpitalnych piwnic. Służbowa legitymacja na długiej smyczy kołysała jej się na szyi, dłonie wciśnięte w luźne kieszenie spodni mimowolnie zaciskały się w pięści, gdy raźnym krokiem szła pustymi korytarzami do prosektorium.
    Nie znosiła tego miejsca. Ostry zapach chemikaliów drażnił ją podobnie jak podskórnie wyczuwalna obecność śmierci. To nie było dobre miejsce, nie dla niej, wilczycy. Ale dzisiaj potrzebowała tu być. Musiała tu być. Była to Karlowi winna - nawet, jeśli on sam twierdziłby co innego.
    Nie znała tu w zasadzie nikogo, nie była więc pewna z kim przyjdzie jej rozmawiać. Bywała tu rzadko, w tych sporadycznych momentach gdy pomagała przywieźć tu jakiegoś zmarłego pacjenta swoim znajomym pielęgniarkom czy pielęgniarzom. Zwykle zostawała też przed szerokimi drzwiami, czując opory przed wejściem dalej.
    Teraz pchnęła ciężkie drzwi mocno, zdecydowanie prąc przed siebie. Nie mogła się zatrzymać, bo jeśliby to zrobiła, z pewnością rozmyśliłaby się i zmieniła plany.
    - Cześć - przywitała się wreszcie, gdy dotarła do głównej sali i uchyliła drzwi, by zajrzeć do środka.
    Nie znała blondynki krzątającej się właśnie między stołami, zakładała jednak, że skoro ta nie czuje się tu nieswojo, pewnie tu pracuje. Po każdym innym, kto nie bywał tu codziennie, zwykle było to widać.
    Bo Sarnai było.
    Weszła do środka, chrząknęła cicho.
    - Macie tu pacjenta, 41618 - wyrecytowała numer karty Karla bez cienia wahania. Znała ten numer od tak dawna, że mogła podać go nawet wybudzona w środku nosy. - Karl Tegan. Czy... - Przełknęła gorzką gulę gromadzącą jej się w gardle.
    Nie sądziła, że to będzie takie trudne.
    - Skończyliście już z nim? - spytała cicho.
    Myśl, że zaledwie za miesiąc Karl skończyłby czterdziestkę, uderzyła ją nagle, bez uprzedzenia. Był zbyt młody. Nie powinien tak skończyć. Nie powinna musieć go odwiedzać właśnie tutaj.
    Z drugiej strony, nie powinna musieć odwiedzać go też w szpitalnej sali - a robiła to, robiła to często od bardzo wielu lat.
    Cholera.
    Widzący
    Pia Hallberg
    Pia Hallberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3517-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3567-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3566-lagerthahttps://midgard.forumpolish.com/f100-mieszkanie-hallbergow


    Pia lubiła nocne zmiany w szpitalu – ten brak echa setek kroków nad jej głową, szurania krzeseł, głosów pacjentów, w których zmartwienie bardzo naturalnie przeplatało się ze zniecierpliwieniem, gdy ich oczekiwanie by zobaczyć się z medykiem pierwszego kontaktu się przeciągało. Brak bycia zaczepianą na korytarzu w drodze do prosektorium przez pacjentów, którzy widzieli jedynie fartuch, próbując wymusić szybsze przyjęcie, albo zasugerować jej niegrzecznie, że skoro gdzieś chodzi, to równie dobrze mogłaby zajrzeć w gardło ich dziecku, ocenić wysypkę, albo podać zastrzyk.
    Dobrze, że zrozumiała swoją awersję do pracy z żywymi, zanim dostała się na staż na jakimkolwiek innym oddziale – tam, nawet mimo zaklętego, niedźwiedziego medalionu i eliksirów uspokajających, prawdopodobnie nie dałaby rady zbyt długo ukrywać swojej prawdziwej natury. Chciała pomagać ludziom, zmniejszać ich ból, ale pod ostrzałem spojrzeń pełnych często sprzecznych uczuć było to bardzo trudne.
    Sprawdzała akurat stan zapasów zaplecza laboratoryjnego, w pełni przygotowana na spokojną resztę zmiany, kiedy usłyszała znajomy zgrzyt ciężkich drzwi oddzielających prosektorium od reszty szpitala. Pia zmarszczyła lekko jasne brwi, wyliczając w głowie listę dzisiejszych obowiązków – chwilowo nie mieli żadnego pacjenta do sekcji, wszystkie ciała spoczywały spokojnie w szufladach kostnicy, oczekując na odbiór przez rodziny. Z tego co wiedziała, żaden lekarz z górnych pięter nie miał powodu czegoś od nich oczekiwać szybciej niż o poranku. Alchemicy też nie zwykli schodzić do piwnic, by osobiście odbierać zamówienie na uzupełnienie substancji konserwujących. Kto więc...?
    Wyprostowała się, odruchowo obciągając spódnicę i wygładzając dłońmi poły białego fartucha, zanim wyjrzała do głównego pomieszczenia, pewnie wychodząc między wypolerowane do błysku stoły. Nie znała tej drobnej kobiety, ale ciemny uniform wyraźnie zdradzał, z której części szpitala przychodziła – po cichym chrząknięciu, ostrożnym rozejrzeniu się dookoła i mimowolnym zmarszczeniu nosa, łatwo było wywnioskować, że czuła się w prosektorium tak samo nieswojo jak większość personelu szpitala.
    - Hej – odpowiedziała cicho na nieformalne powitanie, wsuwając dłonie do obszernych kieszeni fartucha. Zawsze wolała mówić do nieznanych sobie osób per pan lub pani – pozwalało to zachować stosowny dystans, a kiedyś sądziła też, że świadczyło o dobrym wychowaniu, skoro jednak ratowniczka pierwsza rzuciła jej zwykłe cześć… Kiwnęła lekko głową, słysząc numer karty oraz nazwisko – Karl był jej jedynym dzisiejszym pacjentem, niecałą godzinę temu skończyła protokół badania sekcyjnego i wpięła go do karty, by oczekiwał do rana na lekarza prowadzącego i rodzinę. Tegan był… Fatalnym przypadkiem. Jednym z gorszych, jakie widziała – nie zdziwiłaby się, gdyby bliscy zostali zapytani o zgodę na przekazanie organów wewnętrznych dla rozwoju magicznej medycyny. Jeśli sam pacjent wcześniej nie wypełnił odpowiednich formularzy.
    Stojąca sztywno ratowniczka wyglądała na zbyt młodą, by być córką ledwie czterdziestoletniego mężczyzny.
    - Tak, raport jest już gotowy. Chciałaś go przeczytać? – spytała powoli, tym samym miękkim głosem, jakim miała w zwyczaju mówić do chorych dzieci, zanim podjęła decyzję o innej specjalizacji, nie do końca wiedząc, jak obchodzić się z tą obcą kobietą. Zwykle jeśli ktoś schodził do prosektorium, a nie był anatomopatologiem, wpadał i zaraz wypadał, chcąc jak najszybciej uciec od specyficznego zapachu i niewidocznej, ale podskórnie wyczuwalnej aury śmierci.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Raport jest już gotowy.
    Odetchnęła cicho. Przez moment ją kusiło. Kusiło, by przyznać, że właśnie o to jej chodziło, że potrzebuje tylko zajrzeć w papiery – i nic więcej. Skupić się na słowach spisanych przez blondynkę (przelotna myśl, że kobieta miała pewnie fantastycznie staranne, ładne pismo), udawać, że nie zna na pamięć listy problemów, z jakimi zmagał się Karl, a jakie finalnie doprowadziły go właśnie tutaj, na zimny stół, pod bystre oko anatomopatologa. Kusiło ją, by uciec. Wycofać się, zanim będzie za późno.
    - Nie – odpowiedziała zamiast tego. Jedna z wciśniętych w kieszenie dłoni zaczęła drżeć jej nerwowo.
    Nigdy nie drżały jej dłonie.
    - Nie, ja właściwie... – chrząknęła cicho. – Mogłabym go zobaczyć? – spytała, zaskoczona, że słowa spłynęły gładko, nie raniąc jej języka po drodze.
    Chciała na tym poprzestać. Powiedziała wprost, o co jej chodziło – wystarczy. Kiedy jednak uciekła wzrokiem, prześlizgnęła się nim po rzędach szuflad, metalowych stołach i lśniącej sterylną czystością posadzce, przeciągająca się cisza zaczęła ją uwierać. I przeciągała się chyba w zasadzie tylko dla niej, Sarnai była pewna, że to nie kobieta unika odpowiedzi, tylko dla niej, Eskoli, czas zaczął się dłużyć.
    Przygryzła wnętrze policzka mocno i odetchnęła głęboko. Trochę podświadomie uczepiła się tego, jak brzmiał głos blondynki – miękki, ciepły, dokładnie taki, jakiego oczekiwałoby się od medyka mającego rozmawiać z tobą o stracie, samotności, lęku i nagłej pustce. To było trochę za mało, by Sarnai czuła się tu dobrze, dość jednak, by zdecydowała się mówić więcej. Wyjaśnić. Wytłumaczyć.
    - Nie jestem z rodziny, ale Karl był mi bliski – zaczęła powoli.
    Nie wiedziała, co zrobić z rękami – przyzwyczajenie zawodowe nie pozwalało jej oprzeć się o żaden ze stołów, które powinny być sterylne; myśl o wsparciu się ramieniem o którąś z szuflad odstręczała ją. Nie wiedziała, gdzie patrzeć – mogłaby na blondynkę, podświadomie Sarnai bardzo szybko zwróciła uwagę, że była śliczna, ale... nie mogła. To nie był dobry moment, to nie było dobre miejsce.
    Poza tym przed oczami wciąż miała Karla, takiego jakiego widziała go po raz pierwszy – roześmianego, niewzruszonego własną słabością, gdy ratownicy, w tym ona, musieli pozbierać go z podłogi, gdy własne ciało go zawiodło.
    Cholernie za nim tęskniła. Znacznie bardziej, niż sądziła, że potrafi – szczególnie że przecież nic ich nie łączyło. Nic – w rozumieniu miłości, większej przyjaźni. Karl był po prostu pacjentem w szpitalu, w którym pracowała. Jednym z tych, którego spotykała regularnie, bo w pewnym momencie spędzał tu większość swojego czasu. Odwiedzała go. Rozmawiała z nim. Poznała jego bratanicę i dzieciaki – ale nie żonę.
    Myśl, że w jakimś sensie chyba jednak go kochała – i że uzmysłowiła to sobie dopiero teraz – cholernie bolała.
    - Przywiozłam go tu, do szpitala, po raz pierwszy, jak zaczęło mu się pogarszać – kontynuowała po chwili. – A potem znowu, i znowu, i znowu. Biorąc pod uwagę, że dosyć szybko prawie zupełnie przestał wracać do domu, to... – Wzruszyła ramionami, jakby chcąc zbagatelizować całą sytuację. – Polubiliśmy się, po prostu. Odwiedzałam go – zakończyła krótko, nie potrafiąc ubrać w słowa znacznie większej gamy uczuć, którą miała dla Karla. Tego, jak winna się czuła – zupełnie irracjonalnie, logicznie doskonale to wiedziała – że nie towarzyszyła mu w jego ostatnich chwilach. Że pomagała jakiemuś przypadkowemu pacjentowi zamiast być tu, przy łóżku Tegana, zapewniając go, że z nią tuż obok jest zupełnie bezpieczny.
    - Nie miałam okazji się z nim pożegnać, pomyślałam więc... – Chrząknęła cicho, nie pozwalając sobie na załamanie głosu. Zdania już jednak nie dokończyła.
    To było cholernie trudne, trudniejsze niż sądziła. Nie była na to gotowa. Nie była gotowa na odkrycie, że pod twardą, zwierzęcą skórą wciąż drzemie Sarnai, którą była kiedyś – uczuciowa, wrażliwa, przywiązująca się do ludzi nie tylko jako do członków swojego stada, ale... Inaczej. Bardziej jak zwykły człowiek, spragniony bliskości, ciepła. Nie była gotowa pozwolić tamtej Sarnai wyjść na wierzch właśnie teraz.
    Widzący
    Pia Hallberg
    Pia Hallberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3517-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3567-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3566-lagerthahttps://midgard.forumpolish.com/f100-mieszkanie-hallbergow


    Szczerze powiedziawszy, Pia spodziewała się dokładnie tego, że kobieta przytaknie pytaniu o raport z sekcji, pochwyci folder, gdy tylko znajdzie się w zasięgu rąk i oddali się z prosektorium, udając, że wcale nie spieszyło się jej znaleźć gdziekolwiek indziej. Ach, no i oczywiście obieca jak najszybciej wrócić z dokumentem, a w efekcie Hallbergówna będzie musiała wyjść z piwnic, odnajdując ją najprawdopodobniej w kafeterii lub pokoju socjalnym ratowników, gdzie dokumenty spoczywać będą na którymś z biurek, już przeczytane. Wtedy kobieta zacznie się tłumaczyć, że miała tyle innych spraw, że zapomniała, ale obie doskonale będą znały prawdziwy powód jej niedbalstwa. Nikt przecież nie chciał schodzić do prosektorium, jakby zapach specyfików i obecność pacjentów po drugiej stronie życia miał ich w jakiś sposób przyciągnąć bliżej tej mistycznej granicy. Jakby inne oddziały oglądały mniej śmierci i przebywali w nich tylko żywi... Hipokryzja, ot co.
    Odruchowo zaciskając usta w cienką linię gotowa na powtórkę scenariusza, który już doskonale znała, Pia zerknęła na kobietę z ledwo powstrzymywanym zdziwieniem, gdy ta przyznała, że to nie dokumenty ją interesowały, a ciało pacjenta. Że ratowniczka na co dzień zajmująca się mnóstwem osób, z jakiegoś powodu przywiązała się do tego pechowego, chorowitego mężczyzny, chociaż tak często powtarzano medykom, że nie powinni tego robić. Że nie mogli, nie chcąc zwariować na tej konkretnej ścieżce kariery. Tylko częściowo przyznawała rację podobnym zaleceniom, nie wyobrażając sobie pomagać innym, jednocześnie odcinając się od empatycznych uczuć. Prawdę powiedziawszy, patrząc na drobną, nieco zagubioną kobietę, która zapewne doskonale zdawała sobie sprawę z ograniczeń, jakim powinna pozostać wierna, czuła troskę. I nawet jeśli nieco niezręcznie słuchało się o relacjach nieznanej sobie osoby z kimś, kogo niedawno miało się na stole sekcyjnym... Cóż. Nie przerywała. Zdążyła się nauczyć, że ludzie w obliczu śmierci zwykle albo całkowicie milkli, albo mowa wylewała się z nich nagłym potokiem.
    - Oczywiście. To żaden problem – przytaknęła spokojnie, gdy kobieta nie dokończyła zdania, wyglądając na nieco zagubioną w obliczu utraconych słów. Podchodząc pewnym krokiem do chłodziarki, sięgnęła do drzwiczek jednej z szuflad w środkowym rzędzie i pociągnęła mocno, krzywiąc się na zgrzyt zawiasów, które od samego początku jej szpitalnej kariery wydawały ten sam piekielny dźwięk. Przyzwyczaiła się do niego tak jak cała reszta anatomopatologów, ale tym razem szczególnie zwróciła na niego uwagę, doskonale wyobrażając sobie, jak ratowniczka się skrzywiła. Całe szczęście stalowa półka, na której pod płachtą spoczywało ciało mężczyzny, gładko wysunęła się na zewnątrz, zawisając w przestrzeni jak jakaś groteskowa dekoracja.
    - Możesz podejść bliżej – zachęciła łagodnie, gdy kobieta w pierwszej chwili ani drgnęła. - Pomożesz mi odsłonić jego twarz? – spytała, przekrzywiając lekko głowę, doskonale świadoma jak idiotyczne wydawałoby się to pytanie komuś, kto przysłuchiwałby się tej rozmowie z boku. Śmierć i przebywanie w jej otoczeniu rządziło się jednak kompletnie inną logiką, a osoby nieprzyzwyczajone do niej tak jak Pia, bardzo często zamierały, niepewne jak się zachować – zdążyła się nauczyć, że najlepiej sprawdzało się wtedy przemawianie do nich w jak najprostszych słowach. Zachęcanie, by sami podejmowali wybór, jak bardzo się zbliżyć.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Wiedziała, że była teraz podręcznikowym wzorem tego, czego nie powinno się robić – tego, co uważała, że nigdy nie będzie jej dotyczyło. Przywiązała się do pacjenta, choć przez lata studiów każdy z wykładowców do znudzenia powtarzał, że to podstawowy błąd młodych medyków. Przez lata słuchała, że empatia to nie to samo co sympatia, troska o pacjenta to nie to samo co zaprzyjaźnianie się z nim. Rozumiała to. Przez lata była pewna, że doskonale widzi tę granicę, i że jest ostatnią osobą, która mogłaby ją przekroczyć.
    A teraz właśnie to zrobiła, popełniła jeden z podstawowych błędów – a nie była już przecież nawet młodym medykiem.
    Oczywiście. To żaden problem.
    Przetarła twarz dłonią i bez słowa patrzyła, jak blondynka otwiera odpowiednią szufladę. Sarnai skrzywiła się wyraźne na zgrzyt zawiasów, czując, jak całe ciało spina jej się na drażniący uszy dźwięk. Nie reagowała tak zazwyczaj. Nie wzdrygała się na dźwięki, nie marszczyła nosa na nieprzyjemne zapachy. Teraz jednak pełnia była tuż za rogiem i wszystko – wszystko – było dla niej trudniejsze. Byłoby trudne nawet bez dodatkowych ciężarów w postaci zmarłego Karla czy ponurych przemyśleń od ostatniego spotkania z Barrosem rozpleniających się jak chwasty.
    Potrzebowała tej pełni. Ucieczki w las, świeżej krwi – zwierzęcej, pilnowała się przecież – może kilku nowych szram na ciele, które i tak zebrało ich już całkiem sporo.
    Możesz podejść bliżej.
    Znowu drgnęła lekko, łapiąc się na tym, że rzeczywiście, jak dotąd ani drgnęła ze swojego miejsca. Przebywając tu przez kilka chwil, przestała aż tak zwracać uwagę na ostre, specyficzne zapachy i chłód, ale żeby znaleźć się bliżej?
    Po to tu przyszłaś, warknęła na siebie w duchu.
    Rzeczywiście, właśnie po to.
    - Ja... Tak. Tak, zróbmy to – przytaknęła na wydechu, w dwóch krokach podeszła do wysuniętej półki i chwyciła jeden skraj płachty, by odsłonić doskonale znajomą twarz Tegana. Nawet się nie zdziwiła, gdy okazało się, że woskowa maska, jaką była teraz, zastygła w wyrazie bardzo delikatnego, ulotnego uśmiechu.
    Sarnai wciągnęła powietrze głęboko, przez dobrą chwilę wpatrując się bez słowa w Karla. Nie należała do tych, którzy poetycko stwierdziliby, że zmarłego dało się porównać do śpiącego. Nie było tak, śmierć odbijała na ciele wyraźne piętno, którego nie sposób było pomylić z niczym. A jednak... Karl rzeczywiście wyglądał spokojnie. Śmierć nie zaskoczyła go – mówił o niej przecież od tak dawna, boleśnie świadom swoich rokowań. Teraz jednak wyglądał nawet nie na pogodzonego z nią, a szczęśliwego.
    Mogła to zrozumieć. Mógł przecież wreszcie odpocząć.
    Odetchnęła powoli.
    - Chciałabym z nim chwilę posiedzieć – powiedziała powoli, zmuszając się, by zerknąć na blondynkę. Mimowolnie zboczyła wzrokiem na upiętą do fartucha plakietkę z nazwiskiem.
    Pia Hallberg.
    Znów spojrzała w błękitne oczy medyczki.
    - Nie zajmę dużo czasu, po prostu... – chrząknęła cicho. Nie mogła pozwolić, by łamał jej się głos. – Potrzebuję chwili – rzuciła wreszcie krótko.
    Znów wcisnęła ręce w kieszenie, znów zacisnęła je tam w pięści, odbijając półokrągłe ślady paznokci na delikatnej skórze.
    Widzący
    Pia Hallberg
    Pia Hallberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3517-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3567-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3566-lagerthahttps://midgard.forumpolish.com/f100-mieszkanie-hallbergow


    Chociaż praca ze zmarłymi nigdy jej nie przeszkadzała, a wręcz paradoksalnie uspokajała nerwy zszargane przez kontakty z tymi, którzy mieli w sobie życia aż nadto, Pia nigdy nie myślała o tym, by próbować swoich sił w pochówkach. Nie wątpiła, że każdy element oprawy potrafiłaby dopiąć na ostatni guzik oraz dopilnować by zmarły godnie prezentował się w trumnie, ale to rozmowy stanowiły problem. Wszystkie dyskusje pełne emocji i nagłych łez, które choć zrozumiałe, mimo wszystko peszyły Pię. Całe życie próbowała unikać nadmiernych uczuć w obawie, że smutek czy strach mogą szybko przekształcić się w zalążek gorącej złości, a od niej było już bardzo blisko do utraty kontroli. Pracowała nad tym. Na razie wciąż jeszcze powoli i opornie.
    Nie ponaglała ratowniczki, gdy zaproponowała jej podejście bliżej i odsłonięcie twarzy pacjenta, do którego wyraźnie się przywiązała mimo zawodowych zaleceń w utrzymywaniu zdrowego dystansu. Przyglądała jej się tylko cierpliwie, luźno splatając przed sobą dłonie, świadoma każdego cięższego oddechu, jaki unosił pierś kobiety, tego specyficznego spłoszenia i niepewności. Nie zamierzała jej tego mówić, ale po samym wyrazie twarzy potrafiła domyślić się przynajmniej części tego, co obijało jej się pod czaszką. Wyrzuty sumienia, złość na siebie.
    Pia nie ruszała się z miejsca, spodziewając się, że ratowniczce wystarczy chwila spokojnego przyglądania się twarzy zmarłego – mało kto wytrzymywał dłużej, odstręczany niezaprzeczalną zmianą, pośmiertnym stężeniem widocznym w człowieku, którego kiedyś kochali. Po wszystkim byłaby obok, by znów starannie przykryć pacjenta płachtą i wsunąć go w ciemne objęcia chłodni.
    Chciałabym z nim chwilę posiedzieć.
    Zamrugała krótko, odruchowo spoglądając w lekko podkrążone, ciemne oczy kobiety.
    - Nie musisz się spieszyć – zaczęła powoli, ważąc w sobie, czy mówiła to tylko kurtuazyjnie, czy cicha obecność kogoś obcego w prosektorium faktycznie by jej nie przeszkadzała. Nie była pewna, ale nie zamierzała się wycofywać z własnych słów.
    - Nie mam już pacjentów, nie będziesz przeszkadzać.
    Pacjentów, ha. Słowo to musiało brzmieć groteskowo dla kogoś, kto doskonale wiedział, czym się zajmowała. Chociaż do szpitala zawsze zakładała płaskie, wygodne obuwie, miała wrażenie, że jej kroki brzmiały jak wystrzał, gdy oddaliła się od chłodni, zostawiając ratowniczkę sam na sam z ciałem pana Tegana.
    Mogła wrócić do swoich zajęć – do segregowania, sprawdzania stanu niezbędnych specyfików, przygotowywania narzędzi do dokładnej dezynfekcji – i przez chwilę prawie znów kucnęła do w połowie tylko przejrzanej szafki, zanim zatrzymała się z dłonią wspartą na blacie. Odruchowo popukała w niego palcami, zerkając powoli ku jednemu z dwóch biurek ustawionych pod ścianą i wysłużonemu krzesłu na kółkach. Była sama na zmianie, potrzebowała tylko jednego.
    Z cichym westchnieniem zagarnęła za ucho luźny kosmyk, który wysunął się niepytany z niskiego kucyka, wyciągając z jednej z szafek gruby, wysłużony koc w kratkę i rzuciła go na siedzisko. Gładko wysunęła zza biurka krzesło, prowadząc je przed sobą do głównego pomieszczenia do miejsca, w którym ratowniczka wciąż stała przy wysuniętej szufladzie chłodni.
    - Tak ci będzie wygodniej – rzuciła, odchrząkując krótko, uderzona nagle myślą, że może wcale nie powinna niczego kobiecie proponować. - I cieplej, jeśli potrzebujesz – wskazała ręką na koc. - Przy chłodni jest... No cóż, chłodno – dodała głupio, odczuwając ogromną potrzebę by uderzyć się otwartą dłonią w czoło. Zwykle to Alex wywoływał w niej podobne odruchy, nie ona sama. Do czego to doszło...
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Nie była pewna, czy powinna coś powiedzieć – nie była pewna, czy potrafi coś powiedzieć – skinęła więc tylko głową, niemo dziękując za pozwolenie. Kiedyś, w innych okolicznościach, może zrobiłaby to lepiej, wyraziłaby wdzięczność w jakiś bardziej jednoznaczny, sympatyczny sposób.
    Z drugiej strony, w innych okolicznościach wcale nie musiałaby tu przychodzić. Nie musiałaby się z tym mierzyć.
    Wsłuchując się w kroki medyczki, odczekała, aż ta przeszła do jednego z sąsiednich pomieszczeń. Dopiero wtedy ponownie spojrzała na zastygłą twarz Karla, na doskonale znane rysy i ten cholerny, łagodny uśmiech. Paradoksalnie tutaj, teraz, Tegan wyglądał… Nie zdrowo, oczywiście, że nie, ale jednak lepiej niż na szpitalnej sali. W jakiś dziwny sposób Sarnai nie potrafiła znaleźć w nim tego wycieńczenia, z którym mężczyzna mierzył się już od dobrych kilku miesięcy, ani tej bezradności, o której zaczął mówić kilka tygodni temu. To, co widziała, to spokój kogoś, kto wreszcie jest szczęśliwy. Kto jest wolny.
    A potrzebę wolności Sarnai rozumiała lepiej niż ktokolwiek inny.
    Drgnęła cicho, słysząc ciche szuranie plastikowych kółek po posadzce, ale nie obejrzała się aż do chwili, gdy blondynka znalazła się tuż obok. Przy całym żalu, skuwającym teraz serce Eskoli ciasnymi okowami, znalazło się też miejsce na zdziwienie – zwykłe, proste zaskoczenie... Czym właściwie? Uprzejmością Pii? Jej empatią, dobrocią? Czy może po prostu najzwyklejszym w świecie dobrym wychowaniem?
    - Dzięki – rzuciła cicho i, o dziwo, uśmiechnęła się. Tylko przelotnie, tylko na chwilę – ale zupełnie szczerze. W chłodni jest chłodno. No tak, rzeczywiście, chyba tak było.
    - Dziękuję – powtórzyła i, po chwili wahania, narzuciła sobie koc na plecy – nie tyle z potrzeby faktycznego ciepła, jako wilk znosiła chłody lepiej niż przeciętny widzący, ale raczej dla jakiegoś minimum komfortu. Poczucia bezpieczeństwa i troski.
    Troska. Chyba właśnie to zaskoczyło ją w jasnowłosej medyczce.
    Odprowadziła Pię wzrokiem, gdy ta wróciła do pomieszczenia na tyłach i znów spojrzała na Karla.
    - Nie powinieneś mnie tak zostawiać – rzuciła nagle półgłosem, świdrując ciało mężczyzny palącym spojrzeniem. – Nie tak się umawialiśmy.
    Jej głos tym bardziej przypominał zwierzęcy warkot im bardziej piekły ją oczy. Pierwsza gorąca łza spływająca po policzku zaskoczyła ją, kolejne – zalały poczuciem skrajnej bezradności i samotności. To nie tak, że Karl był dla niej wszystkim. Nie był. Był po prostu pacjentem, którego znała, lubiła, z którym spędziła trochę czasu. Był człowiekiem, który w jakiś sposób potrafił do niej dotrzeć – do niej, tej prawdziwej, ukrytej głęboko pod fasadą złości, obojętności, chłodu.
    Do tej Sarnai, która teraz opłakiwała go, dławiąc w gardle rwący jej się szloch.
    Nie pamiętała, kiedy ostatni raz płakała. Miesiące temu? Lata? Raczej lata, bo była prawie pewna, że to było jeszcze przed Midgardem. Jeszcze zanim założyła na siebie zbroję samodzielności i zostawiła stado za plecami, wyjeżdżając najpierw nastudia, a potem – ku życiu na własną rękę. Nie planowała też robić tego teraz – gdy jednak emocje zaczęły się jej przelewać, nie mieszcząc się już w jej sercu i głowie, nie potrafiła ich powstrzymać.
    Było jej tak cholernie źle. W tej jednej chwili całe jej życie, wszystkie jej ostatnie lata wydawały się jakąś mało zabawną farsą, gonieniem za czymś, co tak naprawdę, na dłuższą metę, nie miało dla niej żadnego znaczenia. To, co faktycznie się liczyło, prześlizgiwało jej się przez palce, umykało gdy tylko Sarnai traciła czujność.
    Nie była pewna, ile czasu minęło, nim łzy wyschły jej na policzkach, pozostawiając za sobą tylko lekko wilgotne smugi. Nie zatrzymywała ich, chyba po prostu w którymś momencie same się skończyły. Oddychała płytko, szybko, łapiąc się na tym, że trzyma zimną dłoń Karla, gładząc ją kciukiem lekko. Musiała robić to już od dłuższej chwili, bo palce zdążyły zmarznąć jej od chłodu jego ciała.
    Z głośnym sapnięciem odchyliła się na krześle, owinęła się ciaśniej kocem i znów patrzyła. Oczy wciąż piekły ją i – proste, do niczego niepotrzebne spostrzeżenie – musiały być teraz mocno czerwone. Podobnie policzki i nos, Sarnai była pewna, że podpuchły jej od płaczu.
    Poszukała chusteczek, wyciągnęła jedną z kieszeni i otarła buzię w odruchu raczej niż z faktycznej, świadomej potrzeby.
    Potrzebowała pełni. Potrzebowała wyć z bólu zamiast żalu, gnać przed siebie szarpana wilczym głodem a nie tym cholernie ludzkim pragnieniem bliskości.
    Pojedyncza, słona kropla znów spłynęła jej po policzku.
    Widzący
    Pia Hallberg
    Pia Hallberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3517-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3567-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3566-lagerthahttps://midgard.forumpolish.com/f100-mieszkanie-hallbergow


    Gdyby nie zażenowanie własnym niezbyt błyskotliwym komentarzem, Pia może bardziej zwróciłaby uwagę na to, jak chwilowa zmiana mimiki rozjaśniała twarz ratowniczki. Że uśmiech, chociaż drobny i kruchy, wywoływał wrażenie jakby była o wiele młodsza. Kiwnęła tylko lekko głową w odpowiedzi na podziękowania, chociaż wcale nie uważała, by było za co dziękować – ot zwykła ludzka przyzwoitość nie pozwalać komuś stać jak kołek w chłodzie. Szczególnie gdy żegnało się w ten sposób z kimś, kto coś znaczył. Prosektorium nie było ku temu najlepszym miejscem – pożegnania powinny odbywać się w odpowiednio przystrojonej sali domu pogrzebowego, z cichą muzyką w tle, w oprawie sugerującej jakąś doniosłość, a nie w otoczeniu sterylnej stali, z białą płachtą chroniącą resztki godności zmarłego. To... To się w jakiś sposób nie godziło, ale skoro ratowniczka nie należała do rodziny, pewnie nikt nie zaprosiłby jej też na pogrzeb i nie miałaby chwili takiej jak ta. Prosektorium musiało wystarczyć.
    Zaszywając się z powrotem na zapleczu, Pia z czystym sumieniem wróciła do robienia inwentaryzacji, próbując usilnie ignorować dźwięki cichego płaczu, które po dłuższej chwili dotarły do jej uszu. To nie tak, że chciała słuchać, że odczuwała jakąś perwersyjną przyjemność szpiegując ratowniczkę usadzoną na pożyczonym krześle, ktokolwiek jednak zaprojektował szpitalne prosektorium, miał przede wszystkim na uwadze, by łatwo było zachować w nim czystość. Wszechobecne płytki doskonale odbijały dźwięki i chcąc, nie chcąc, blondynka została w pewien sposób włączona w pożegnanie między kobietą a panem Teganem. Mogła oczywiście zaproponować chusteczki, może jakieś dobre słowo, ale wszystko w jej wnętrzu wzbraniało się przed taką reakcją – w pewne momenty nie należało się wpraszać ani komentować. Nie mówiąc już o tym, że kompletnie ratowniczki nie znała, nie spojrzała nawet na jej służbową legitymację, by dowiedzieć się, jak miała na imię.
    Marszcząc lekko brwi, specjalnie głośniej niż potrzeba przestawiała flakony i buteleczki, brzękiem szkła oraz narzędzi zagłuszając dźwięki płaczu, a gdy skończyła, zostawiając notatkę dla następnej zmiany z tym, co wymagało uzupełnienia, usiadła przy pozostałym na zapleczu krześle, czekając na ciszę. Nigdy wcześniej minuty nie dłużyły się jej w ten sposób – lepkie, nieskończone. Żałowała, że chłodnia znajdowała się bliżej wyjścia z prosektorium niż zaplecze i nie mogła się prześlizgnąć niezauważona.
    Dopiero gdy dźwięki ustały odetchnęła głębiej, zmęczona w jakiś dziwny, niedookreślony sposób. Niemal mechanicznie wstała z krzesła, czując jak lekko zdrętwiała jej podwinięta na siedzisku stopa i nalała wody do czajnika. Dopiero nastawiając wodę na zagrzanie, uchyliła szerzej drzwi od zaplecza, rzucając:
    - Wolisz kawę czy herbatę?
    Nie pytała, czy kobieta w ogóle chciała się czegoś napić – z tak postawionym pytaniem ludzie zwykli odpowiadać, że niczego im nie potrzeba, a Pia szczerze wątpiła, by istniała sytuacja, której choć odrobinę nie poprawiłby ciepły napar. I ciastko, choć te które znalazła na zapleczu były już otwarte od dłuższego czasu i wyraźnie wyschnięte. Zalała dwa kubki imbirowej herbaty, dając jej chwilę na zaparzenie, a potem zaklęciem doprowadziła do temperatury, w której nie poparzyłaby języka. Z dwoma kubkami w rękach i otwartą paczką ciastek pod pachą wyszła z powrotem do chłodni, podając ratowniczce orzeźwiająco pachnący napar.
    - Ciastka są trochę suche, ale jak je zanurzysz w herbacie, powinny być jeszcze zjadliwe – rzuciła z lekkim, przepraszającym uśmiechem, podsuwając opakowanie maślanych ciastek posypanych grubymi kryształkami cukru. Słodkie sucharki nie umywały się do jej domowych wypieków, ale nie spodziewała się, że będzie kogoś dzisiaj częstować słodkościami.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Sarnai nie była świadoma głośnych dźwięków przestawiania szkła i narzędzi aż do chwili, gdy ucichły, zastąpione bardziej miękkim odgłosem kroków Pii. Blondynka nie wyszła do chłodni, wciąż musiała kręcić się w tamtym pomieszczeniu, jednak wrażliwe, wilcze uszy Eskoli wyłapywały dźwięki ruchu medyczki tak, jakby ta stała tuż obok. Ratowniczka odruchowo otarła łzy przedramieniem, po raz ostatni pociągnęła nosem i gdy Pia zajrzała do chłodni, Sarnai była już tylko w połowie rozbita, a nie tak całkiem.
    Wolisz kawę czy herbatę?
    - Herbatę – odpowiedziała zachrypniętym głosem, odkalsznęła i dopiero po chwili zorientowała się, co robi.
    Przecież nie po to tu przyszła. Przecież chodziło tylko o pożegnanie, a skoro te miała za sobą, to naprawdę powinna już iść. Już, zanim znów zacznie za bardzo skupiać się na wszechobecnym zapachu śmierci i chemikaliów. Zanim nawet jej wilczy metabolizm podda się zimnu chłodni.
    Zanim znów się rozklei.
    A jednak, ledwie kilka chwil później, ściskała już w dłoniach ciepły kubek i z niedowierzaniem przyglądała się ciastkom.
    - Ja... – zaczęła i od razu zacięła się, nie bardzo wiedząc, co właściwie chciała powiedzieć.
    Co mówiło się w takich sytuacjach? Co mówiło się gdy, po opłakaniu przyjaciela, było się częstowanym herbatą i ciastkami? Abstrakcja sytuacji uderzyła ją nagle, wyrwała jej z gardła zdławione parsknięcie – nie chichot, ale raczej trudne do powstrzymania rozbawienie, tak nie pasujące do sytuacji.
    - Sorry, ja... Dzięki – poprawiła się, kręcąc jednocześnie głową.
    Nie pozbyła się żalu, smutek nie prysnął jak mydlana bańka, ale w jednej chwili przypomniała sobie, że to przecież… Był Karl, nie ma Karla. Ale ona była. Jej żal i ból były ważne, ale tak samo ważne było to co teraz, jutro i za tydzień. I sam Tegan – bogowie, przecież zdzieliłby ją w ten durny łeb widząc ją taką. Nigdy nie chciał, by go opłakiwać. Ostatnio, im bardziej świadomy był, że przegrywa, tym bardziej to podkreślał.
    Jeśli będziesz płakać myśląc o mnie, to znaczy, że wzorcowo dałem dupy próbując być twoim kumplem, mówił z uśmiechem i teraz, nagle, Sarnai rozumiała.
    Wciąż miała prawo go opłakać. Wciąż była pewna, że sama w pustym mieszkaniu zwinie się w łóżku i prawdopodobnie wyleje jeszcze drugie tyle łez – nie płakała od tak dawna, że teraz, gdy zaczęła, nie potrafiła przestać. Ale wiedziała, czego chciał dla niej Karl. I – chyba – była gotowa się z nim zgodzić.
    Chrząknęła cicho, odetchnęła powoli.
    - Dzięki – powtórzyła bardziej pewnie, bardziej śmiało. Bardziej jak ona, a nie ta rozmemłana wersja jej, którą była przed chwilą.
    Po raz ostatni zerknęła na Karla, pochyliła się i w przypływie impulsu pocałowała zimny policzek. Teraz. Teraz była gotowa.
    - Wjedźmy go tylko z powrotem, co? – Podniosła się z krzesła i sama, nie czekając na Pię, troskliwie okryła z powrotem ciało Tegana płachtą. – Byłoby głupio gdybym obsypała go teraz ciastkami. – Uśmiechnęła się przelotnie. Rozbawieniu wciąż brakowało jeszcze trochę by być pełnym, lekkim, nieskrępowanym – ale było.
    Znów skrzywiła się mimowolnie na donośne skrzypienie zawiasów, gdy Pia zamknęła za Karlem drzwiczki chłodni – i znów opadła na krzesło, którym w kolejnej chwili podjechała do najbliższego ze stołów. Odłożyła opakowanie ciastek na blat, sięgnęła po jedno z nich i zamoczyła w herbacie. Pierwszemu kęsowi i tak towarzyszyło głośne chrupnięcie.
    Sarnai chrupała przez chwilę bez słowa, przyglądając się tylko Pii uważniej. Teraz, po pożegnaniu z Karlem, było jej trochę lżej – wystarczająco, by mogła skupić uwagę na blondynce, rozeznać się, z kim tak naprawdę miała dzisiaj do czynienia.
    To właśnie przy tej okazji uzmysłowiła sobie, że coś w zapachu Hallberg drażni ją, trąca jakieś nuty, których się tu nie spodziewała – a których nie potrafiła nazwać. Coś ulotnego kłuło jej wyczulone zmysły, ale że zapach był słaby, trudny do uchwycenia, szybko uznała, że to pewnie nic takiego. Jej węch musiał wariować od nadmiaru chemikaliów, nic więcej.
    - Będziesz miała przeze mnie więcej sprzątania – zreflektowała się nagle. – I pewnie jesteś już po pracy, co?
    Mimowolnie zerknęła na zegar wiszący nad wejściem. Było późno. Dla Sarnai nie było to nic nowego, wiedziała też, że inni medycy – anatomopatolodzy pewnie też, przynajmniej czsami – również pracują w szpitalu na zmiany, tym niemniej Eskola zdawała sobie sprawę, że to nie jest normalna godzina odwiedzin. Jeśli w ogólem można mówić o czymś takim jak godziny odwiedzin prosektorium.
    Myśl, że prawdopodobnie zakłóciła blondynce spokojny wieczór, że – być może – odroczyła jej powrót do domu zakłuła ją nieco. Wciąż nie żałowała, że tu przyszła, ale znalazła kolejny argument, by wyjść. Najlepiej – dla nich obu, jak sądziła – jak najszybciej.
    Kolejne ciastko pożarła w dwóch dużych kęsach. Nie była świadoma głodu dopóki nie zaczęła jeść. Dawno już przyzwyczaiła się do zmian bez chwili na przerwę, tego dnia jednak nie wrzuciła między akcjami nawet jednego batona.
    Sięgnęła po trzecie ciastko.
    - Sarnai – rzuciła w pewnej chwili, lustrując Pię uważnym, drapieżnym spojrzeniem. Nie robiła tego celowo. Po prostu im bardziej była wyczerpana – i im bliżej pełni było - tym trudniej było jej pilnować swoich zwierzęcych nawyków. – Nie przedstawiłam się wcześniej. Sarnai Eskola.
    Widzący
    Pia Hallberg
    Pia Hallberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3517-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3567-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3566-lagerthahttps://midgard.forumpolish.com/f100-mieszkanie-hallbergow


    Pia w ogóle nie pomyślała o tym, że propozycja herbaty mogłaby się komuś wydać nie na miejscu w obliczu pożegnania z bliskim – być może stała się już odporna na tę specyficzną dziwność, jaką wywoływał w ludziach świadomość i widok nieżyjących już ciał. A może uznała po prostu, że to nie zmarłym należy się teraz przejmować, a całkiem żywą ratowniczką, która jeszcze przed chwilą pociągała nosem w zimnie chłodni. Nie chciała, żeby do żalu kobiety, jaki miał się zapewne nie wyciszyć jeszcze bardzo długo, przyłączyło się przeziębienie i okropne wspomnienia szpitalnych piwnic. Musiała jej zaproponować coś na poprawę nastroju, przypomnieć, że mimo wszystko powinna mieć na uwadze swoje potrzeby.
    A jeśli ktoś się na nią dziwnie spojrzy? Trudno, nie będzie to pierwszy raz.
    Z palcami zaciśniętymi na ciepłym kubku, ratowniczka nie posyłała jej spojrzenia sugerującego, że urwała się z choinki, a bardziej z rozczulającym niedowierzaniem zerkała na suche ciasteczka. Co najmniej jakby oświadczały jej, że została wybrana na czempiona którejś z bogiń, by bronić jej czci, albo... Albo coś podobnego. Alex na pewno potrafiłby na pstryknięcie wymyślić przynajmniej tuzin niedorzecznych historii, jakie mogły przekazywać ciastka.
    Uśmiechnęła się lekko, może nieco niepewnie, gdy padły powtórzone dwukrotnie podziękowania, upijając łyk herbaty, by zamaskować fakt, że niespecjalnie wiedziała, co robić dalej.
    - Faktycznie, całkiem głupio – zgodziła się, po cichu zadowolona, że kobieta dała się dosyć łatwo wyprowadzić z posępnego nastroju. Nie żeby nie miał on porządnego powodu.
    Ściskając w dłoni swój kubek, popchnęła szufladę z ciałem pacjenta z powrotem do otworu chłodziarki – zawiasy drzwiczek i tym razem nie oszczędziły ich uszu.
    Będziesz miała przeze mnie więcej sprzątania.
    Nieco zaskoczona podobnym komentarzem, Pia zerknęła znad kubka na ratowniczkę, która z całkowitym brakiem gracji przejechała krzesłem aż do biurka, sterując nim sugestywnymi ruchami pupy i całej reszty siebie. Machnęła zaraz ręką, ukrywając rozbawiony uśmieszek z powrotem w kubku.
    - Żaden problem. Miotłę i szufelkę potrafię zakląć przez sen i to machając lewą stopą – rzuciła spokojnie, choć nie bez cienia dumy w głosie. Może i nie potrafiłaby zbyt skutecznie się bronić w magicznym pojedynku, ale zaklęcia gospodarskie wychodziły jej pierwszorzędnie – bardzo się zresztą przydawały, gdy mieszkało się z bratem zapominającym sprzątać po sobie właściwie w każdych okolicznościach. - Nie, właściwie to nie. Dwunastka – dodała zaraz, podchodząc bliżej biurka i częstując się jednym z twardych ciastek, za które zdążyła już zabrać się ratowniczka. Kiedy siedziała na krześle, wydawała się jeszcze bardziej uroczo niska. I miała naprawdę ładne loki.
    Pokręciła lekko głową, chrupiąc ciastko, gdy nasunęła jej się myśl, że kobieta pewnie wyglądałaby świetnie w nieco staroświecko zabudowanym komplecie bielizny z delikatnymi falbanami, za którego prototyp zabrała się ostatnio. Gdyby nie została medykiem, ubierałaby właśnie takie drobne osoby – w jej opinii nieważne co na siebie założyły, zawsze wyglądały uroczo.
    Drapieżne, błyszczące nieco spojrzenie, jakie posłała jej ratowniczka, nieco zepsuło to wrażenie.
    - Pia Hallberg – odparła, nieświadoma że Eskola przyjrzała się wcześniej plakietce na jej fartuchu. - Sarnai to bardzo ładne imię – dodała, przyzwyczajona  by dosyć swobodnie komplementować inne kobiety. Nie po to, by zacząć z nimi flirt, po prostu... Po prostu lubiła widzieć, jak ich twarze rozjaśnia uśmiech. Że czują się przez chwilę dobrze. Najlepiej.
    Nie rozmawiały długo – głównie na bardzo powierzchowne tematy, powiązane ze szpitalem i pracą. W końcu chłód i widmo śmierci przepędziło Sarnai z prosektorium. Prędzej czy później, każdy z niego uciekał.

    [Sarnai i Pia z/t]
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    18 V 2001 r.

    Dotarcie do prosektorium ponownie zajęło jej dużo czasu nie tyle dlatego, że unikała odwiedzin tego miejsca, co przez wyjątkowo trudne dyżury – i wyjątkowo silną potrzebę, by powłóczyć się po pubach czy klubach ze strażnikami. To pierwsze wciąż pozostawało prawdą, to drugie z kolei było ciągiem nieudolnych prób skupienia się na tym, co miała, zamiast na rozpamiętywaniu tego, czego jej brakowało.
    Wychodziło jej raczej średnio, ale przynajmniej nie mogła powiedzieć, że miała nudne wieczory.
    Tak czy inaczej, gdy już wreszcie trafiła do piwnic po raz wtóry, nie przyszła z pustymi rękami. O podzieleniu się z tutejszym towarzystwem – tą bardziej ruchliwą jego częścią – zapasami z socjalnego ratowników myślała od pierwszej wizyty i tych pamiętnych sucharków, które kiedyś niewątpliwie były herbatnikami. Wtedy jej smakowały, ale, umówmy się, tamtego dnia niewiele jej było potrzeba. Pogrążona we własnym żalu, wszystkie okruchy życzliwości siłą rzeczy interpretowała jako większe i bardziej znaczące. Suche ciastka nie były aż tak suche, a herbata wcale nie smakowała dziwnie, pita w prosektoryjnej chłodni.
    Gdyby jednak miała udzielać się tu towarzysko ponownie, wolałaby ciastka które nie straciły ważności przed rokiem – i otoczenie socjalnego raczej niż szaf ze zmarłymi.
    O tym, że być może powinna zabrać kurtkę od uniformu, przypomniała sobie już na schodach do podziemii. Zrzucona przed godziną i zawieszona niedbale na oparciu kanapy w socjalnym dzielonym z Antero i innymi, tutaj, na dole, pewnie by się przydała. Sarnai nie chciało się jednak wracać, więc choć wciśnięta w spodnie czarna, gładka koszulka na ramiączka z pewnością nie nadawała się do tutejszych chłodów, Eskola tylko zacisnęła zęby. Od gęsiej skórki na ramionach i dekolcie jeszcze nikt nie umarł, a – jak zdążyła sprawdzić poprzednio – koledzy anatomopatolodzy mieli też całkiem przyzwoity koc, gdyby jednak wilczy termostat jej nie wystarczał.
    Znów stanęła więc na progu prosektorium, znów – jak poprzednio – wetknęła głowę przez drzwi. Tym razem pierwsze z pomieszczeń było zupełnie puste, Sarnai jednak bez trudu wyłapała głosy dochodzące z głębii. Wilczyca odetchnęła głęboko, skrzywiła się przelotnie na drażniący zapach chemikaliów i weszła do środka, śmiało kierując się za śladami życia. Chwilę potem pchnęła ciężkie drzwi – tylko raz, przelotnie zastanawiając się, czy powinna tu być i przeszkadzać – i zajrzała do sali sekcyjnej.
    Zapach rozkładu i krwi zaatakował gwałtownie wrażliwe, wilcze zmysły. Eskola zacisnęła zęby, odruchowo spłycając oddech. Choć woń śmierci mieszała się tu w nierównych proporcjach z zapachami eliksirów używanych przez patologów, wciąż była dość silna, by Sarnai drażnić – i trochę płoszyć.
    - Hej – rzuciła jednak krótko, zdeterminowana nie uciekać. Nie mogła. Przyszła tu przecież w konkretnym celu.
    Mężczyzna pracujący przy jednym ze stołów przywitał ją skinieniem głowy – nie wydawał się specjalnie poruszony nieproszonym gościem, na jego ustach błąkał się raczej leniwy uśmiech niż wrogość. Pia natomiast...
    Sarnai zmrużyła oczy i przyjrzała się blondynce uważnie. Hallberg nie odpowiedziała na jej powitanie, a cała jej postawa krzyczała o napięciu. Jej ruchom brakowało przy tym delikatności do tego stopnia, że Eskola nie mogła opędzić się od myśli, że Pia rozrywa raczej badane ciało niż po prostu je sprawdza.
    - Nie jestem pewna, czy z wątrobą można tak agresywnie – zauważyła i uśmiechnęła się z rozbawieniem. Tak, jak drugi z patologów nie był poruszony obecnością Sarnai, tak wilczyca nie specjalnie wzruszyła się wyraźnym brakiem humoru Pii.
    - Przyniosłam wam ciastka – rzuciła Eskola i uniosła znacząco paczkę z herbatnikami pokrytymi czekoladą. – Od ratowników dla sekcji podziemnej – parsknęła cicho, a widząc zabawne zdziwienie na twarzy mężczyzny, pospieszyła z wyjaśnieniami. – Zeżarłam wasze sucharki gdy byłam tu ostatnio, więc pomyślałam, że odnowię wam zapasy.
    Szeroki uśmiech na twarzy mężczyzny był całkiem satysfakcjonującą reakcją, chociaż, szczerze mówiąc, Sarnai wolałaby zobaczyć podobny wyraz na twarzy Pii. Hallberg nie uśmiechała się, gdy widziały się po raz pierwszy i, już po czasie, w zaciszu własnego mieszkania, Eskola nie mogła opędzić się od myśli, jak wyglądałyby błękitne oczy patolog, gdyby dodać im odrobinę radości.
    - Bohaterka! – zakrzyknął tymczasem mężczyzna – Nils, jeśli wierzyć plakietce na jego piersi. – To zrób nam jeszcze herbaty, co? I sobie też, wiadomo. – Zachęcającym ruchem głowy wskazał z grubsza w kierunku, gdzie mieścił się socjalny. – Ja już kończę, a Pia... – Obejrzał się na blondynkę. – Ty chyba też, co?
    Sarnai nie czekała na odpowiedź Hallberg. Rzuciła jej tylko jeszcze jedno spojrzenie i raźnym krokiem pomaszerowała na tyły prosektorium, by zorganizować im podwieczorek – czy raczej niespecjalnie zdrową i raczej na pewno zbyt późną kolację.
    Widzący
    Pia Hallberg
    Pia Hallberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3517-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3567-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3566-lagerthahttps://midgard.forumpolish.com/f100-mieszkanie-hallbergow


    Pia już żałowała decyzji o tym, że szczury Alexa mogły zostać. Była zła sama na siebie, że nie poczekała do momentu, w którym z jej mózgu i ciała nie wyniósł się nadmiar endorfin, by dopiero wtedy zastanowić się nad zasadnością zachcianek bliźniaka.
    Problem w tym, że wspomniany bliźniak skutecznie odwracał jej uwagę pieszczotami najpierw po to, by nie przemieniła się w swoją bardziej futrzastą postać, a później... Później przecież sama kazała mu przyjść do swojej sypialni i ochoczo korzystała z jego obecności oraz niekończących się pokładów chęci i sił. W efekcie dopiero nad ranem, nieco obolała między nogami, ale wyspana zdała sobie w pełni sprawę z tego, na co pozwoliła. Szczury. W jej domu. Oślizgłe, ogoniaste... Dla pewności zażyła do śniadania kolejną porcję eliksiru uspokajającego, obiecując sobie, że weźmie też buteleczkę do pracy, bo choć szpital był świetnie wyposażony, raczej nie miała ochoty tłumaczyć alchemikom po co anatomopatologowi tak konkretna substancja. To nie tak, że miała awanturujących się pacjentów, których należało uspokoić…
    Usunięcie zaklęciami wszystkich siniaków, jakie Alex pozostawił na jej ciele w widocznych miejscach nie zajęło zbyt długo – co innego gdyby zdecydowała pozbyć się absolutnie wszystkich, ale jej praca nie należała do tych prowokujących przypadkowy negliż. Podbiegłe krwią ślady zdobiące jej nogi od kostek po uda, przecinające brzuch oraz piersi zostały skutecznie zakryte pod eleganckimi spodniami i koszulką z długim rękawem.
    Nie mogła przestać myśleć o szczurach zamkniętych w sypialni Alexa nawet wtedy, gdy przekroczyła próg szpitala i zaszyła się w jego piwnicach, z godziny na godzinę marszcząc się coraz bardziej ku początkowemu zaskoczeniu Nilsa. Kiedy zapytał, co ją ugryzło, warknęła najpierw, że to jego sprawa, by po kilku cięższych oddechach dodać, że jej durnowaty brat sprowadził do domu szczury. Mężczyzna uśmiechnął się tylko łagodnie, kręcąc głową i poklepał ją po ramieniu – Pia niemal nie syknęła, odbierając ten gest jako coś protekcjonalnego, choć starszy medyk zapewne nie miał nic złego na myśli. Jeszcze nigdy nie widziała, by zachowywał się inaczej niż jak oaza spokoju w ludzkim ciele.
    W efekcie zamilkła, wpadając w wir pracy, na niej starając się skupić absolutnie całą uwagę – wszystko, by wyrzucić z głowy natrętne myśli o gryzoniach. Niedźwiedzi amulet założony pod koszulką ocierał się jej o mostek, zapewniając po cichu, że jeśli wszystkiego zrobi się zbyt wiele, a eliksir zażyje za późno, nic złego nie stanie się jej ani pozostałemu personelowi szpitala.
    Pochylona nad sekcyjnym stołem, na którym leżał jej dzisiejszy pacjent, Pia nie uniosła wzroku, gdy do piwnic zstąpiła ta sama medyczka, jaką poznała jakiś czas temu. Zgodnie z przewidywaniami pojawiła się dokładnie raz i ślad po niej zaginął w ten sam sposób, jak po innych osobach, które zawędrowały do prosektorium – Hallberg była przekonana, że nigdy jej już tutaj nie zobaczy. Nie to jednak było teraz najważniejsze – nie tak jak wątroba poznaczona zmianami chorobowymi gęsto jak szwajcarski ser dziurami, którą usiłowała obejrzeć jak najdokładniej.
    Zmarszczyła wyraźnie brwi słysząc na jej temat komentarz – choć może bardziej dotyczył on Pii? - nie odpowiadając na zaczepkę Sarnai. Miała pracę do wykonania. Jeśli chciała pogadać, był tu też Nils, który nigdy nie stronił od towarzystwa.
    Jednym uchem słuchała powodu zejścia ratowniczki do piwnic, po cichu nieco zaskoczona że były nim ciasteczka, choć gdyby się nad tym zastanowić byłoby miło dla odmiany zjeść do herbaty coś, na czym nie łamały się zęby. Przewróciła nieco oczami, gdy Nils oddelegował kobietę do pokoju socjalnego, by zaparzyła im po kubku, sztywno kiwając tylko głową na pytanie o to, jak szła jej praca.
    Do socjala poszła dopiero, kiedy zaszyła swojego pacjenta, odstawiła go do chłodni, porządnie umyła ręce i zanotowała na świeżo parę spostrzeżeń, które musiały znaleźć się w raporcie – imbirowy napar w różowym kubku, który czekał na nią, zdążył już przestygnąć. Jej nieobecność nie wydawała się przeszkadzać Nilsowi i Sarnai pogrążonym w sympatycznej rozmowie – z tego co zdążyła usłyszeć, wymieniali się anegdotkami. Z jakiegoś powodu drażniło ją to.
    Bez słowa przysiadła na jednym z wolnych krzeseł, popijając herbatę, której świeży zapach przyjemnie łaskotał w nozdrza po woni otwartego ciała.
    - … no i wtedy się okazało, że to nie żadne duchy, tylko do szuflady w chłodni wlazły nam szczury. Biedne maleństwa.
    Zaciskając dłoń na kubku mocniej niż było to potrzebne, Pia sztywno obróciła głowę w kierunku Nilsa, który już unosił ręce w uspokajającym geście. Zdawała sobie sprawę, że jest dla niego niesprawiedliwa i że niepotrzebnie się marszczy, ale gotująca się wolno złość była jak pożar, który z trudem utrzymywała w ryzach.
    - Pia ma zły dzień, bo jej brat przyniósł takie do domu – rzucił spokojnie mężczyzna, wyjaśniając Sarnai stan koleżanki po fachu.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Nim Nils dotarł do socjalnego, Sarnai wyłożyła już część ciastek na talerzyk i przygotowała trzy herbaty. Wybór naparów był całkiem imponujący, Eskola zmuszona była jednak sięgnąć po nie na chybił trafił – nie wiedziała przecież, co lubili Pia i Nils. Przynajmniej w przypadku mężczyzny wyszło chyba całkiem nieźle, bo radośnie zatarł ręce i zaciągnął się zapachem herbaty z wyraźną przyjemnością.
    Zaskakująco łatwo przyszło Sarnai znaleźć nić porozumienia z Nilsem. Gdy już rozsiedli się wygodnie – Eskola w fotelu, mężczyzna na krześle przy niedużym stoliku – niemal od razu zaczęli przerzucać się szpitalnymi anegdotami. Wiele rozmów medyków zaczynało się w ten sposób, Sarnai nie przypominała sobie jednak kiedy ostatnio toczyła podobnie niewymuszoną – i całkiem przyjemną – dyskusję. Dokładając do tego fakt, że Nils, choć sporo starszy, był całkiem atrakcyjny, Eskoli niespecjalnie przeszkadzało, że Pia nie dołączyła do nich od razu.
    - Szczury? – Uśmiechnęła się pod nosem i pokręciła głową z rozbawieniem.
    Wyobrażenie sobie oszołomionych gryzoni, które buszują w chłodni i próbują zorientować się, gdzie właściwie się znalazły, było całkiem zabawne – choć wyrażnie nie dla Hallberg.
    Gdy blondynka wreszcie do nich dołączyła, Sarnai przyjrzała jej się uważnie, odprowadzając ją wzrokiem aż do krzesła. Pia była niczym chmura burzowa, grożąca nawałnicą i gradem. Mimo tego... Eskola złapała się na tym, że się gapi. Teraz, gdy jej głowy nie zawracała już własna żałoba – nie w takim stopniu jak poprzednio – atrakcyjność blondynki uderzyła ją w dwójnasób. Typowo nordycka uroda, tak kontrastująca z mieszaną karnacją Sarnai, w połączeniu z aktualnym naburmuszeniem Pii tworzyła cholernie niebezpieczną mieszankę.
    Wilczyca chrząknęła cicho i podwinęła jedną nogę pod siebie, wciskając stopę pod udo. Rozparła się w fotelu wygodniej, ani trochę nieskrępowana goszczeniem się w nieswoim socjalu – i uniosła brwi znacząco.
    Szczury. Czy naprawdę małe gryzonie były źródłem całego zła?
    - I to one cię tak pogryzły? – zapytała Sarnai jak gdyby nigdy nic, gdy w którymś momencie jej wzrok padł na siniak na szyi Pii, w miejscu, gdzie samej blondynce dosyć łatwo było go przeoczyć, specjalnie gdy zasłaniały go jej jasne włosy.
    Spośród wszystkich komentarzy, jakie mogła wybrać, ten pewnie plasował się w ścisłej czołówce najgorszych – jeśli nie zajmował zaszczytnego pierwszego miejsca. Sarnai jednak pożałowała swoich słów tylko przez moment, zaraz potem nie mogąc powstrzymać rozbawienia. Eskola była znacznie bardziej bezczelna niż się wydawało i znacznie bardziej śmiała niż mogło to wynikać z jej pierwszego spotkania z Pią. Inni ratownicy z zespołu od dawna już zwracali uwagę na jej cięty język i nierzadko niewybredne słownictwo – cechy, które tak doskonale pasowały do ich małego, ratowniczego stada.
    Sarnai potrafiła sobie doskonale wyobrazić, w jaki sposób mógł powstać charakterystyczny, malinowy ślad na szyi Pii i była absolutnie pewna, że szczury nie miały z nim nic wspólnego.
    Kątem oka widziała, jak Nils uśmiechnął się przelotnie, profilaktycznie nie odzywając się jednak, by dodatkowo nie drażnić blondynki. Sama Sarnai w irytowaniu Hallberg nie widziała nic złego – szczególnie, gdy wyobraźnia podsunęła jej parę nieproszonych obrazów, które z jakiegoś powodu ukłuły ją boleśnie, budząc jakąś trudną do wytłumaczenia niechęć.
    Uśmiechnęła się jak gdyby nigdy nic, zakołysała kubkiem z herbatą leniwie i przekrzywiła głowę, przyglądając się Pii z zaciekawieniem.
    Widzący
    Pia Hallberg
    Pia Hallberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3517-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3567-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3566-lagerthahttps://midgard.forumpolish.com/f100-mieszkanie-hallbergow


    To nie był najlepszy moment na wizytę obcego elementu w prosektorium – tak naprawdę Pia rozważałaby wzięcie urlopu na żądanie, by wziąć się za bary z emocjami, które nie opuściły jej do końca, a jedynie przygasły, gdyby nie fakt że w zaciszu własnego domu nie mogła się już zrelaksować. Nie, kiedy miała świadomość, że ledwie w innym pokoju znajduje się potężna klatka kupiona przez Alexa, a aktualnie zajmowana przez trzy niczego nieświadome szczury. Jej spokojna oaza została zbrukana. Zdecydowanie nie powinna była podejmować żadnych decyzji, kiedy pod czaszką miała tylko miłą, gęstą chmurkę spełnienia.
    Powoli popijała imbirowy napar, odruchowo zakładając nogę na nogę i tylko jednym uchem słuchając rozmowy Nilsa z Sarnai – wydawali się świetnie dogadywać, zdecydowanie nie potrzebowali jej towarzystwa ani komentarzy. Jej zły humor tylko zatruwał atmosferę, ale egoistycznie wcale nie miała ochoty opuszczać socjala i szwędać się z herbatą między stołami sekcyjnymi czy w chłodni. Siedziała więc nienaturalnie sztywno wyprostowana na wysłużonym krześle, bez celu błądząc wzrokiem po wszystkich papierach przybitych do tablicy korkowej, zanim Nils wspomniał pechową anegdotę ze szczurami – odruchowo posłała mu złe spojrzenie, marszcząc brwi. Całe szczęście, że mężczyzna zdawał się nigdy nie brać jej humorów do siebie – ułatwiało to opanowywanie przy nim wzburzonych emocji, kiedy nie musiała myśleć o tym, czy później nie pożałuje i zepsuje całkowicie poprawne koleżeńskie stosunki. Tak, jak z zasady nie ufała mężczyznom, uważała, że Nils był całkiem blisko przełamania tej bariery, gdyby tylko chciał, a że wyraźnie wolał pozostać na stopie znajomości z pracy... Pia to szanowała i nie mogła mieć za złe. Nawet ktoś tak sympatyczny wcale nie musiał chcieć przyjaźnić się z całym światem.
    Za to Sarnai... Och, ona zupełnie nie wyczuwała atmosfery, albo bezczelnie ją ignorowała, posyłając Hallberg swoje pytanie.
    - Pogryzły? – powtórzyła z niezrozumieniem Pia, przyglądając się przez moment kobiecie, zanim kątem oka zauważyła, że Nils pokazuje palcem na tył szyi. Kark właściwie. Ze złym przeczuciem wstała powoli z krzesła i podeszła po starego lustra zawieszonego tuż przy zlewie, próbując wykręcić się na tyle, by zobaczyć. Kiedy odgarnęła włosy i wygięła się boleśnie, dojrzała fragment wyraźnie podbiegłego krwią śladu, który mógł mieć tylko jedno wytłumaczenie.
    Mimo chłodu, jaki w nerwach musnął jej ramiona, poczuła wyraźne ciepło rumieńca rozlewające się po policzkach. Sięgnęła dłonią w tył, ostrym zaklęciem usuwając siniak, który podstępnie – a raczej kompletnie bezmyślnie – zostawił na niej Alex. Kolejny powód, by zatłuc jełopa jego własną urwaną nogą tak, jak się ledwie wczoraj odgrażała.
    - Ha, ha – rzuciła cierpko, gdy odwracając się zauważyła na twarzy Sarnai swobodny uśmiech. Naprawdę miała nadzieję, że kobieta szybko wyniesie się z prosektorium, jej obecność tutaj stanowiła anomalię, przełamywała rutynę, która w dniu takim jak ten stanowiła jedyny powód, dla którego Pia potrafiła jako tako utrzymać swoje emocje na wodzy. Okropnie jej się nie podobało jak łatwo trzy małe zwierzątka rozchwiały jej spokój. Przecież to było absolutnie niedorzeczne!
    - Nie przejmuj się, nasza Pia jest zwykle bardzo sympatyczna – wtrącił spokojnie Nils, zwracając się z delikatnym uśmiechem do ratowniczki. - To taki dzień.
    Nie lubiła tego, jak łatwo mężczyzna przechodził do sedna problemu, nie bawiąc się w zawiłe tłumaczenia – w zasadzie miał całkowitą rację, ale czy musiał o tym mówić w ten sposób? Jakby była jakimś humorzastym dzieckiem?
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Sarnai tak naprawdę nie chciała Pii drażnić – na pewno nie do tego stopnia. Wilczyca była bezczelna, tak, ale nie była przecież ostatnim chujem – wbrew temu, co czasem rzucał z przekąsem Antero i co tak ochoczo podchwytywali pozostali ratownicy. Dogryzanie innym przynosiło Eskoli trochę radości tylko do momentu, gdy druga osoba podchwytywała jej grę – pyskowała jej i przerzucała się mniej lub bardziej wybrednymi komentarzami tak długo, aż Sarnai wreszcie ze śmiechem odpuszczała, usatysfakcjonowana.
    Złość, jaką widziała teraz w Hallberg, nie była zwykłym poirytowaniem, a to z kolei sprawiało, że wilczyca szybko uświadomiła sobie swój błąd.
    Ratowniczka milczała, gdy blondynka usuwała wspomniany siniak zaklęciem i potem, gdy Nils tłumaczył zachowanie Pii. Mężczyzna z pewnością nie miał złych intencji, Sarnai drgnęła lekko, podskórnie czując, że tym razem komentarz patologa nie tylko nie poprawił sytuacji, ale wręcz ją pogorszył. Eskola nie siedziała w głowie Hallberg, zresztą wcale by raczej nie chciała, była jednak przekonana, że z dużą dozą prawdopodobieństwa może zgadnąć, o czym pomyślała Pia. Nils, czy tego chciał czy nie – a raczej chyba nie chciał – potraktował blondynkę trochę jak rozkapryszone dziecko, którego zachowanie trzeba było wytłumaczyć przed gośćmi.
    A Pia nie była dzieckiem. Sarnai zaś z pewnością nie potrzebowała wyjaśnień. Każdy miał prawdo do złości, gorszych dni – i do tego, by w ogóle się z tego nie spowiadać.
    Ledwie chwilę potem Nils ostatnim haustem dopił resztkę herbaty, schrupał jeszcze jedno ciastko i z westchnieniem podniósł się na nogi.
    - Dobra, moje drogie, było miło, ale muszę wracać do mniej rozmownego towarzystwa – rzucił, westchnął jeszcze raz z teatralną rezygnacją i ruszył do wyjścia.
    Zatrzymał się na progu socjalnego i obejrzał na Sarnai.
    - Hej, dasz się zaprosić na piwo? – rzucił jeszcze i uśmiechnął się przelotnie. – Za dwie godziny kończę dyżur, moglibyśmy…
    - Dam się – odparła Eskola z rozbawieniem, nie dając mu dokończyć.
    Nils uśmiechnął się szerzej i raźnym krokiem pomaszerował z powrotem do sali sekcyjnej. Uśmiech spełzł z twarzy Sarnai wraz z cichnącym echem kroków medyka.
    - Przepraszam – rzuciła krótko, przyglądając się Pii uważnie. – To było głupie, co? – parsknęła cicho i rozłożyła ręce w teatralnej bezradności. – Tak się kończy spędzanie codziennie kilkunastu godzin w towarzystwie kipiącym testosteronem. Człowiek durnieje i ani się obejrzy, a brakuje mu już solidnej jednej trzeciej obycia społecznego. – Uśmiechnęła się z rozbawieniem,
    Zakołysała leniwie kubkiem z resztką zimnej już herbaty i odetchnęła powoli.
    - Nie sądziłam, że aż tak się zezłościsz. Nie chciałam, żebyś aż tak się zezłościła – przyznała szczerze. – W zasadzie…
    Chrząknęła cicho.
    - W zasadzie te ciastka to tylko pretekst. Tak naprawdę chciałam ci podziękować. Za wtedy – wypowiedziała ostatnie słowo tak, jakby była to co formalna nazwa podniosłego wydarzenia. Wtedy, kiedy rozsypała się na garść drobnych okruchów. Wtedy, kiedy świadomość ulotności ludzkiego życia uderzyła ją znacznie bardziej niż robiła to podczas regularnych dyżurów.
    Wtedy, kiedy bez Pii – bez tych surrealistycznych nieco odruchów dobroci, tej herbaty i ciastek w chłodni – mogło być dużo gorzej. Pewnie byłoby dużo gorzej.
    Przygryzła lekko wnętrze policzka, wyjątkowo niepewna, co zrobić. Złość Hallberg pachniała… Dziwnie. Bardzo specyficznie, ostro, w sposób przypominający mokrą zwierzęcą sierść albo dawno opuszczoną, niedźwiedzią gawrę. Woń ta w żaden sposób nie pasowała Sarnai do Pii, szczególnie, że w samej Eskoli budziła… Coś. Coś, czego nie potrafiła nazwać. Coś, co balansowało na granicy lęku i pożądania. Co skłaniało do ucieczki, jednocześnie zmuszając ją, by tkwiła na miejscu, patrzyła na Hallberg i próbowała dojść, co takiego było z zapachem medyczki nie tak.
    - Mogę zapalić? – spytała wreszcie. Dłoń wsunęła już do jednej z głębokich kieszeni spodni, zatrzymała się jednak w pół ruchu, woląc najpierw upewnić się, że Pii nie będzie to przeszkadzało.
    Sarnai nie była głupia, czuła napięcie Hallberg i doskonale rozumiała, że blondynka wolałaby, żeby Eskola po prostu wstała i wyszła. Sama wilczyca jednak bardzo nie chciała stąd iść. Jeszcze nie.
    To zabawne, jak szybko potrafiła zmienić się perspektywa – tym zabawniejsze, że Sarnai w żaden sposób nie umiałaby wytłumaczyć, dlaczego smród chemikaliów i śmierci nie przeszkadza jej już aż tak bardzo, a myśl o powrocie na górę, zostawieniu Pii za sobą po zamianie z nią ledwo kilku słów na krzyż – już tak.
    Widzący
    Pia Hallberg
    Pia Hallberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3517-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3567-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3566-lagerthahttps://midgard.forumpolish.com/f100-mieszkanie-hallbergow


    Po usunięciu ostatniego, nieszczęsnego siniaka, który Alex podstępnie zostawił jej niemal na karku, Pia nie wróciła na swoje miejsce na krześle, lekko wspierając się biodrem o najbliższą szafkę i z tamtej pozycji popijając dalej herbatę. W swoim podenerwowaniu zawsze czuła się lepiej mogąc w każdej chwili ruszyć, zwykle po to by uciec, zanim na dobre rozpętało się piekło w postaci góry oszalałych mięśni oraz pazurów. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby przemieniła się w miejscu pełnym niewinnych ludzi i zawsze gdy jej myśli zbaczały w tym kierunku, zaraz je odpychała, nawet nie próbując podchodzić do tematu zbyt blisko.
    Czasami żałowała, że poza niezwykłymi genami otrzymała też te odpowiedzialne za empatię i troskę wobec innych, chęć pomagania im zamiast destrukcji – jej życie byłoby o wiele prostsze, gdyby po prostu się poddała i żyła w zgodzie ze swoim zwierzęciem. Wciąż nie do końca rozumiała w jaki sposób Alex nie wyparł swojego niedźwiedzia, jednocześnie nie zajmując się wszystkimi tymi szemranymi interesami, które byłyby dla nich kaszką z mleczkiem przy użyciu nadnaturalnej siły i gróźb wyprucia wszystkich flaków. Cieszyła się, nie chciała przecież odwiedzać brata w forcie Nordkinn, ale jednak nie rozumiała. Nie rozumiała, jak łączyć akceptację zdolności do destrukcji z pomaganiem.
    Automatycznie popijała imbirowy napar, ciesząc się, że ma zajęcie dla rąk. Odprowadziła wzrokiem Nilsa, gdy ten podniósł się, na odchodnym zapraszając jeszcze Sarnai na piwo i westchnęła cicho, kiedy drzwi do socjalnego zamknęły się za nim. Miała już na końcu języka ostrzeżenie, że chociaż sympatyczny, mężczyzna nie przywiązywał się na dłużej, ale ratowniczka ją wyprzedziła. Słysząc przeprosiny, w dodatku takie które brzmiały szczerze, a nie jak obowiązek do odbębnienia, spojrzała na nią z cichym zdziwieniem, wzdychając jeszcze raz, tym razem głębiej i głośniej.
    - Brzmisz jak mój brat – rzuciła, nie oferując dalszego wyjaśnienia. To co w paru zdaniach opisała Sarnai, te tracenie szarych komórek i obycia doskonale składało się z obrazem Alexa, który nosiła w głowie mimo całej miłości, jaką do niego czuła.
    Tak naprawdę chciałam ci podziękować.
    Pia nie potrzebowała podziękowania za to, co zrobiła dla Sarnai, gdy ta pierwszy raz zeszła do prosektorium, rozglądając się z zagubieniem – to kruchość, którą w niej wtedy zobaczyła, popchnęła medyczkę do działania. Zobaczyła przed sobą kogoś, kto potrzebował pomocy i pomocy tej udzieliła. Kontrast pomiędzy tamtą kobietą, a ratowniczką która wkroczyła pewnie do prosektorium dziś, była olbrzymia – jakby były dwiema kompletnie różnymi osobami, choć w podziękowaniu pojawił się przebłysk czegoś miękkiego. Bardziej podobnego do Eskoli z wtedy.
    Kiwnęła lekko głową, pozwalając, by Sarnai zapaliła – nie była fanką papierosowego dymu, ale praca w prosektorium przyzwyczaiła ją do przeróżnych, niekoniecznie przyjemnych woni. Czasem żartowała sobie, że ten zawód wymaga poświęcenia zmysłu węchu i chyba coś w tym faktycznie było, bo odkąd przyjęła się do szpitala, w jej kolekcji perfum pojawiały się głównie wyraźne, silne zapachy.
    Delikatnie popukała paznokciem w ściankę kubka, czując jak część napięcia opuszcza jej ramiona.
    - Ofiara z ciastek przyjęta – rzuciła jeszcze nie do końca swobodnie, może wciąż z pewnym chłodem, ale był to niewątpliwie próba opuszczenia metaforycznego toporka, którym wymachiwała od wejścia ratowniczki do prosektorium. - Nils się nie przywiązuje. Jest miły, ale nic więcej ci nie da – dodała, debatując ze sobą, czy jest gotowa zająć opuszczone przez niego miejsce i poczęstować się ciastkiem. - Czuj się ostrzeżona.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Nie naciskała na Pię wiedząc, że to nic nie da. Zresztą, nawet gdyby dało – nawet, gdyby mogła w ten sposób zmusić Hallberg do… cóż, czegokolwiek, nie chciała robić tego w ten sposób. Jedyne, co mogłaby uzyskać to złość, więcej złości, a przecież zupełnie nie o to jej chodziło.
    Sarnai spoglądała więc na blondynkę tylko, zaoferowała jej przeprosiny – szczere, które niewątpliwie jej się należały – i roześmiała się cicho na porównanie do brata Pii.
    - Powinnam to traktować jako komplement czy raczej krytykę? – spytała i uśmiechnęła się łobuzersko.
    Jedno i drugie by dla niej działało, szczerze mówiąc. Eskola nie była szczególnie wrażliwa na zdanie innych, nawet jeśli więc brat Pii był ostatnim gnojem, Sarnai nie wzięłaby sobie porównania do serca. Raczej nie. Chyba nie.
    Mając zgodę Pii, Sarnai wyciągnęła paczkę papierosów z kieszeni i zapaliła jednego. Zaciągnęła się głęboko i przytrzymała dym przez chwilę, zanim wypuściła go z płuc – uważając, by nie dmuchać w kierunku blondynki. Nie wiedziała, czy Hallberg pali, ale na wszelki wypadek zostawiła paczkę na widoku, na blacie stołu, w wyraźnej sugestii, że jeśli miała ochotę, Pia mogła się śmiało poczęstować.
    Ofiara z ciastek przyjęta.
    Sarnai uśmiechnęła się pod nosem – i uśmiech ten nie zniknął, kiedy Pia ostrzegła ją przed Nilsem.
    - W porządku – rzuciła spokojnie i uniosła ręce w teatralnie obronnym geście. – Winna tych samych czynów – rzuciła z rozbawieniem. – Ale dzięki – dodała wreszcie, reflektując się, że miała przecież przed oczami popisowy pokaz solidarności jajników. Takie rzeczy należało doceniać.
    - Gdybym jednak liczyła na coś więcej niż jeden wieczór, dobrze byłoby zawczasu wiedzieć, że to nie tym razem, nie w tym układzie – przyznała.
    Potem, widząc, że Pia wciąż waha się z zajęciem miejsca, poczuła potrzebę jej to ułatwić – temat brata, o którym wspomniała wcześniej wydawał się dość dobrym, bezpiecznym punktem zaczepienia. Hallberg nie wyglądała, jakby temat brata ją drażnił – Sarnai pozostawało liczyć, że rzeczywiście tak jest, a nie że Pia po prostu dobrze się maskuje.
    - Opowiedz mi o swoim bracie – rzuciła więc w pewnej chwili lekko.
    Odstawiła pusty kubek na stolik, znów poprawiła się nieco w fotelu, zaciągnęła papierosem.
    - Chciałabym wiedzieć, czy powinnam się obrazić – dodała z rozbawieniem, nawiązując do poprzedniego porównania. – Jaki jest? – spytała szczerze zaciekawiona i przekrzywiła głowę lekko.
    Przez cały czas starała się przy tym nie zwracać uwagi na zapach Pii. Jeśli przy pierwszym spotkaniu dziwne nuty uznała po prostu za jakieś złudzenie, a dzisiaj, godzinę wcześniej łudziła się jeszcze, że nietypowa woń może mieć jakieś inne źródło – już od dłuższego czasu jasnym było, że to Pia. To musiała być ona. Ostra, bardzo pierwotna woń zbyt wyraźnie mieszała się z perfumami blondynki i w ogóle nie wietrzała, choć siedziały tu już od jakiegoś czasu.
    Sarnai złapała się na zastanawianiu, czy sama Pia wie, jak pachnie. Czy, gdyby ją spytała, Hallberg byłaby zaskoczona, zaniepokojona – czy doskonale wiedziałaby, o co chodzi.
    Eskola nie zamierzała pytać. Nigdy tego nie robiła.
    Widzący
    Pia Hallberg
    Pia Hallberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3517-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3567-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3566-lagerthahttps://midgard.forumpolish.com/f100-mieszkanie-hallbergow


    Chyba jeszcze nie otrząsnęła się po możliwości obserwacji zmiany, jaka zaszła pomiędzy Sarnai, która pierwszy raz przyszła do prosektorium pożegnać zmarłego kolegę, a Sarnai wkraczającą pewnie jak po swoje z ciastkami w rękach. Właściwie rzecz biorąc powinna się była tego spodziewać, ale gdy kobieta nie wróciła przez następny dzień, dwa, trzy, Pia uznała, że więcej się nie spotkają – przynajmniej nie w okolicznościach pozwalających na miłą, spokojną rozmowę. To było w porządku. Nie ze wszystkimi poznanymi osobami trzeba było zawiązywać przyjaźnie czy nawet koleżeństwo, ale chcąc nie chcąc, widząc znów Eskolę, pojawiało się pytanie: „Czemu dopiero teraz?”
    To, że znów potrafiła o tym myśleć, jasno pokazywało, że niebezpieczeństwo minęło, a w najbliższej przyszłości obstawa prosektorium nie miała się powiększyć o jedną wyjątkowo nieprzyjazną niedźwiedzicę.
    Powinnam to traktować jako komplement czy raczej krytykę?
    - To zależy od punktu widzenia – odpowiedziała wymijająco, chociaż łobuzerski uśmiech, w jakim rozciągnęły się ładnie wykrojone usta Sarnai stanowił dodatkową cegiełkę utwierdzającą Pię w tej poczynionej naprędce obserwacji. Oczywiście nie mogła ich do siebie porównać z całą pewnością, że ma rację, ale przynajmniej te powierzchowne zachowania mieli podobne.
    Kiedy kobieta zareagowała na ostrzeżenie odnośnie Nilsa ze stoickim wręcz spokojem, uniosła brew, spoglądając na nią z pewnym zaskoczeniem, zanim otrzymała wyjaśnienie. Najwyraźniej ratowniczka należała do tego samego rodzaju człowieka co on, zainteresowanego chwilową przyjemnością, ale niekoniecznie czymś trwałym – Pia osobiście w ogóle tego nie rozumiała, ale jej sytuacja była jednak trochę inna od większości. Takie przygody w ogóle nie składały się jej w głowie z niebezpieczeństwem w postaci zbyt krótkiego lontu, ale przecież mało kto musiał pilnować swoich emocji aż tak obsesyjnie – zapytana wcale nie ukrywałaby zazdrości, jaką czuła w stosunku do przeciętnych ludzi. Móc wyjść gdzieś, nie zastanawiając się, czy jakaś niespodzianka nie zagra ci wystarczająco na nerwach, byś stał się zagrożeniem dla siebie i wszystkich dookoła? Nie do pomyślenia.
    Kiwnęła lekko głową, kiedy mimo wszystko Eskola na swój sposób podziękowała za ostrzeżenie, choć go nie potrzebowała.
    Opowiedz mi o swoim bracie.
    No dobrze, może i wspomniała o Alexie, ale mimo wszystko nie spodziewała się, że jego temat powróci – że w ogóle będzie interesował kompletnie obcą osobę.
    Chciałabym wiedzieć, czy powinnam się obrazić. Jaki jest?
    Pia odetchnęła ciężko, na krótką chwilę przymykając powieki.
    - Jest strasznym jełopem – rzuciła pierwsze, co cisnęło jej się na język, dopiero po chwili przypominając sobie, że nieopatrznie poczyniła porównanie między nim a drugą medyczką. - Często w tym dobrym kontekście, chociaż nie mogę mu tego powiedzieć, bo potem nie przestanę o tym słuchać do końca życia – mówiła, niemal natychmiast czując jak temat bliźniaka rozwiązuje jej język. Zerknęła na Sarnai, oceniając jej minę pod kątem oznak uprzejmego, całkowicie sztucznego zainteresowania, które wymagałoby skrócenia odpowiedzi, ale kobieta zaskakująco po prostu się jej przyglądała.
    - Dużo żartuje i szybko zapala się do nowych pomysłów. Z różnym skutkiem, ale zawsze cieszy się nowymi rzeczami jak dziecko – mimowolnie uśmiechnęła się lekko, czując jak część napiętych zmarszczek ściągających jej twarz się wygładza. - Ten jego entuzjazm jest zaraźliwy. To co mówiłaś o testosteronie i tym, jak zabija szare komórki i ogładę, też idealnie do niego pasuje, ale... Stara się. Uczy, kiedy mu się wytknie, że coś zrobił jak idiota.
    Zanim się na tym złapała, spoglądała w kubek otoczony obiema dłońmi, uśmiechając się do niego, jak Alex siedział gdzieś na jego dnie i szczerzył się do niej, słuchając tych wszystkich głupot, które wygadywała.
    - Pozwoliłam mu na te szczury, chociaż spanikowałam – przyznała, ni z tego ni z owego nawiązując do wyjaśnienia, które Nils przedstawił Sarnai, tłumacząc jej pełen kolców nastrój. - Ale pewnie jak powiem, że nie chcę ich w domu, wyniesie je do pracowni. To ten typ człowieka.
    Dopiero kiedy wypowiedziała te słowa na głos, zrozumiała jak proste mogło być rozwiązanie problemu, przez który tak się od rana denerwowała.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Zainteresowanie Sarnai bratem Pii nie było przypadkowe – wilczyca interesowała się wieloma rzeczami i, szczególnie, wieloma osobami. Lubiła ludzi, potrzebowała ich i choć nierzadko nie potrafiła tego pokazać w żaden sensowny sposób, nijak nie zmieniało to faktu że nie była typem samotniczki. Słuchanie o ludziach – obcych czy znajomych – sprawiało jej przyjemność, lubiła poznawać historie innych, ich motywacje i obawy. Zazwyczaj nie potrafiła zaoferować tego samego na wymianę – mało mówiła, a jeszcze mniej o sobie – ale, jeśli tylko dla drugiej osoby brak równej wymiany nie stanowił problemu, Sarnai była naprawdę dobrą słuchaczką. Cierpliwą i faktycznie zainteresowaną.
    Jest strasznym jełopem.
    Roześmiała się, szczerze rozbawiona. Wcześniejsze porównanie jej do Hallberga nie miało teraz takiego znaczenia, jak nagła swoboda Pii – jakby przeskoczył jakiś guzik, rozwiązując kobiecie język i pozwalając odrobinę się rozprężyć. Sarnai przekrzywiła głowę lekko i z leniwym uśmiechem błąkającym się w kącikach warg spoglądała, jak temat brata wyciąga z medyczki wszystko, co najlepsze. Swobodę. Uśmiech. Czułość, której trudno było nie zauważyć.
    Nie wtrącała się, pozwalając Pii mówić. Opis blondynki tworzył jej przed oczami osobę, którą mogłaby polubić – lub której mogłaby szczerze nie znosić. Tak przedstawiony, Hallberg przypominał nieco Antero, którego przecież Sarnai uwielbiała, ale, z drugiej strony – nie była wcale pewna czy starczyłoby jej cierpliwości na drugiego takiego w otoczeniu. Przy czym były to, co jasne, dywagacje czysto teoretyczne – Eskola nie spodziewała się, by kiedykolwiek miała okazję poznać brata Pii. Dlaczego miałaby?
    To, że blondynka wróciła do tematu szczurów, wyraźnie Sarnai zaskoczyło. Wilczyca przekrzywiła głowę lekko i przyjrzała się medyczce uważniej.
    - Więc to zrób – stwierdziła wreszcie spokojnie. – Skoro wiesz, że je zabierze, to po prostu go o to poproś – zasugerowała, dokładając dodatkowe fundamenty pod pomysł Pii.
    Szczerze mówiąc, Sarnai nie do końca rozumiała, dlaczego blondynka jeszcze tego nie zrobiła – obecność gryzoni wyraźnie jej nie służyła, dlaczego więc nie postawiła sprawy jasno od razu? Z drugiej strony, Eskola nie spieszyła się z osądami. Hallberg miała pewnie swoje powody – chęć sprawienia radości bratu byłaby pewnie zaledwie pierwszym z nich. Najprostsze nawet decyzje nigdy nie były aż tak proste, jak się wydawały.
    Milczała przez chwilę i paliła niespiesznie. Myślami mimowolnie zawędrowała do Korretoji.
    - Twój brat brzmi sympatyczniej niż moi – zauważyła nagle, zaskoczona własną otwartością – i tym, że uświadomiwszy ją sobie, wcale nie chce się wycofać. Udać, że nic się nie stało, że nic nie powiedziała – nie było tematu.
    Nie. Chciała mówić. Potrzebowała mówić.
    - Timo i Esa, moje przyszywane bliźniaki. – Uśmiechnęła się przelotnie. – Obaj w gorącej wodzie kąpani, nigdy nie potrafili usiedzieć na miejscu. Obaj agresywni, choć to Timo jest tym badziej. Tym, na którego trzeba uważać. Esa... – Chrząknęła cicho. Za obojgiem tęskniła, ale to listów wymienianych z Esą brakowało jej bardziej niż rozmów z jego mrukliwym bratem. – Esa trochę swojego brata równoważy. Jest typem gawędziarza i niepoprawnego cwaniaka. – Zaśmiała się krótko. – Nie widziałam ich od bardzo dawna – przyznała cicho. – Esa wyszedł z domu jeszcze wcześniej niż ja. Timo w nim został, ale z kolei... – Wzruszyła lekko ramionami. – Ja tam nie wracam. Nie za często.
    Westchnęła ciężko, w zamyśleniu gładząc lekko i drapiąc nieznacznie podłokietnik fotela.
    - Brakuje mi ich, obu – przyznała, nie próbując nawet ukryć tęsknoty za bliźniakami. – Byli moimi najlepszymi przyjaciółmi. Chciałabym wierzyć, że wciąż są.
    Widzący
    Pia Hallberg
    Pia Hallberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3517-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3567-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3566-lagerthahttps://midgard.forumpolish.com/f100-mieszkanie-hallbergow


    Zabawne jak łatwo zapominała o spięciu i jątrzącej się w niej złości, gdy tylko napotykała solidny mur w postaci kogoś, kto zmuszał ją do zatrzymania oraz odwrócenia myśli w innym kierunku. Ku czemuś lepszemu, bliskiemu sercu, zachęcając do przekucia negatywnej energii w pozytywną. Nils akceptował jej zły nastrój, funkcjonując obok niego, jakby nic się nie działo – trudno mu było mieć za złe niechęć do marnowania własnych sił na kogoś, kto był ledwie koleżanką z pracy. Pia to rozumiała i szanowała mimo całego swojego rozdrażnienia. Sarnai, która drugi raz w życiu widziała ją na oczy, z jakiegoś powodu postanowiła uznać jego obecność, przeprosić za niefortunny komentarz i zadać pytanie o wspomnianego brata, jakby gawędzenie w ten sposób stanowiło dla niej chleb powszedni.
    Może i tak było – Pia nie wiedziała, jak dokładnie wyglądała praca ratownika, ale wyobrażała sobie, że dzień w dzień spotykali oni nowych ludzi, musieli z nimi rozmawiać i choć w pewnym stopniu dowiadywać się o ich sytuacji. Nie potrafiłaby tak. Nie miała nic przeciwko ludziom, a pomaganie im uznała za swoje powołanie już dawno temu, ale... Ale nie tak. Nie poświęcając każdą cząstkę siebie. Nie potrzebowała dodatkowych problemów do tych, które już miała – były one wystarczająco ciężkie do codziennej żonglerki.
    Była zaskoczona jak łatwo wpadła na pomysł rozwiązania swojego problemu, kiedy nikt jej nie naciskał, oferując tylko ciszę i patrząc na nią z zainteresowaniem. Jeśli Sarnai robiła to tylko dlatego, że wcześniej Pia wsparła ją w trudnym momencie, nie miało to żadnego znaczenia. Kiwnęła lekko głową, gdy kobieta zasugerowała, by faktycznie zapytała Alexa o przeniesienie zwierzaków, skoro spodziewała się pozytywnej reakcji – czuła się trochę jak dziecko, które potrzebowało aprobaty dorosłego, choć przecież już od dawna samodzielnie podejmowała decyzje, niejednokrotnie matkując też bliźniakowi.
    Twój brat brzmi sympatyczniej niż moi.
    Podniosła wzrok, który nie wiedzieć kiedy zawędrował jej w przypadkowym kierunku i przez szarawą mgiełkę papierosowego dymu spojrzała na ratowniczkę, słuchając jej opowieści o przyszywanych braciach. Wcale nie uważała, by Alex brzmiał dużo sympatyczniej od Timo i Esy – Pia po prostu nie wspomniała o jego gorszych cechach, tych związanych z wadliwymi genami, które dzielili. Jej brat nie ukrywał swojej zwierzęcej natury, ale jej wydawało się to zwyczajnie niewłaściwe wspominać o tym fakcie, gdy przecież nie definiował go z góry. Uśmiech, który delikatnie rozciągnął jej usta pozostał tam przez całą opowieść Sarnai.
    - Bliźnięta muszą się równoważyć. To leży w naszej naturze – rzuciła, zdradzając tym kolejny drobny fakt.
    - Mogłabyś zaprosić ich do siebie, jeśli nie bywasz tam często. Przekonać się – zasugerowała, nie chcąc wchodzić z butami w powody, dla których Eskola nie bywała w domu. Mogła się z tym przecież wiązać jakaś przykra historia. Dopiła ostatni łyk imbirowej herbaty, podchodząc do zlewu i wstawiając tam kubek, a potem skoro była już tak blisko, usiadła na miejscu opuszczonym przez Nilsa, odruchowo zakładając nogę na nogę i poczęstowała się ciastkiem.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Nie była pewna, w którym momencie przyglądanie się Pii stało się dla niej doświadczeniem samym w sobie – ale tak właśnie było. Sarnai nie nazwałaby tego studiowaniem przypadku, ale jednak, częściowo, chyba dokładnie to robiła – obserwowała zmiany, jakie zachodziły w Hallberg tak, jak mogłaby obserwować reakcje rannego na podawane mu leki czy zmiany, jakie przez lata zachodziły w znajomym jej lesie. Wilczyca patrzyła więc, jak temat brata zaskakująco łatwo spycha złość i napięcie Pii na margines, zastępując je swobodą i wyraźną czułością. Z zaciekawieniem słuchała, jak zmieniał się ton Hallberg i jak miękkły jej gesty.
    Jak, w jednej niemal chwili, Pia stawała się tą samą, która zatroszczyła się Eskolę przy okazji ich pierwszego spotkania.
    Sarnai nie wyrywała się do komentowania tych skrawków informacji, jakie Hallberg zaoferowała jej na temat swojego bliźniaka, ale zachowywała je wszystkie, bo... Nie sądziła, by kiedykolwiek jej się przydały, ale Pia otworzyła się przed nią, pozwoliła zajrzeć w jakiś skrawek tego, kim była – i Sarnai byłaby ostatnią suką, gdyby w jednej chwili słuchała, w drugiej zaś wypierała to wszystko, czym Hallberg się z nią podzieliła. Eskola była trudnym przypadkiem, w znacznej mierze zamknięta przed innymi, nierzadko arogancka i bezczelna, ale z pewnością nie była suką. Nie w tym znaczeniu.
    To, że nagle podkusiło ją, by wspomnieć swoich przybranych braci, wyraźnie zaskoczyło ją samą. To nie tak, że unikała tematu rodziny – kochała ich, kochała ich wszystkich, nie bała się i nie wstydziła o nich mówić. Ostatni jednak coraz częściej trzymała się z dala od wspominania swoich bliskich, bo to po prostu za bardzo bolało. Za bardzo tęskniła, za bardzo jej ich brakowało.
    A jednak teraz mówiła – i zupełnie nie wiedziała, dlaczego.
    - Och, próbowałam – roześmiała się krótko na propozycję zaproszenia braci tutaj, do Midgardu. – Esa jest podróżnikiem, nie potrafi usiedzieć na miejscu. Nie jestem pewna, czy moje ostatnie listy w ogóle do niego dotarły, na żaden nie odpowiedział. – Wzruszyła ramionami, nonszalancją kryjąc lęk, że może coś się stało. Że może Esy zwyczajnie już nie ma, a ona o niczym nie wie. Że może straciła go już lata temu, ale – inaczej, niż miał oto miejsce z Karlem – nie miała okazji się z nim pożegnać.
    - A Timo... – zawahała się. Wyjaśnienie było proste – dla niej. Umiała usprawiedliwić mężczyznę – bardzo starała się to robić, tym bardziej, im częściej myślała o tym, że gdyby chciał, potrafiłby wszystko zorganizować tak, by ją odwiedzić. Że to nie musiała być zawsze ona, że ktoś inny mógł dopasować się do jej życia. Miała argumenty. Umiała to wyjaśnić.
    Problem polegał na tym, że to wszystko za bardzo wiązało się ze stadem. Watahą, o której nie powinna mówić.
    - Timo opiekuje się naszą rodziną – zaczęła ostrożnie, starannie dobierając słowa. – Nie wszyscy tam radzą sobie sami, a on od początku... – zawahała się. – Od początku był w tym dobry. W dbaniu, by wszystkim innym było dobrze. W pilnowaniu godzin posiłków, w zabawianiu dzieciaków, by nie nudziły się za bardzo, w dbaniu, by dom nie osypał się im wszystkim na głowę – roześmiała się, doskonale świadoma, że Timo wychodzi w jej opowieści na niańkę i gospodarza znacznie bardziej, niż na wilczego łowcę, którym przecież w rzeczywistości był.
    Odetchnęła powoli i dopaliła papierosa. Gdy wychyliła się, by wygasić go w popielniczce na stole, Pia siedziała już obok, w wyraźnie lepszym stanie niż była jeszcze parę chwil temu.
    - Nie może ich tak po prostu zostawić – dokończyła temat Timo, wiedząc, że niespecjalnie może powiedzieć więcej, jeśli nie chce poruszać wątku stada.
    Teraz, bez papierosa, niespecjalnie wiedziała, co zrobić z rękoma – jedna z przywar, którą dostrzegała u siebie tylko w tych nielicznych chwilach, gdy nie była na dyżurze, gdy nic nie musiała. Westchnęła bezgłośnie, nagle boleśnie świadoma, że znów drapie lekko materiał fotela.
    Sarnai przyglądała się Pii przez chwilę, studiując jej rysy twarzy, starannie ułożone jasne włosy i błękitne oczy. Złapała się na myśli, że Hallberg w jakimś sensie nie pasuje. Nie do prosektorium, do zmarłych, do wiecznego chłodu i mdlącej woni śmierci. Że jej miejsce jest, powinno być… Gdzieś indziej. Gdzieś wśród ludzi, zdaniem Sarnai, wśród ładnych rzeczy, uśmiechów, gdzieś na salonach. Eskola wiedziała, jak brzmiałoby to, gdyby wypowiedziała swą ocenę nagłos. Jakby umniejszała Pii, oceniała ją tylko przez pryzmat porcelanowej twarzy. Jakby widziała w niej ozdobę, a nie bystrą, inteligentną kobietę, którą Hallberg z pewnością była. Ale to przecież nie o to chodziło. Zupełnie nie o to.
    - Długo tu już pracujesz? – spytała wreszcie wilczyca, rzucając jednym z tych standardowych, prostych pytań, po jakie sięgało się, gdy nie było wiadomo, co powiedzieć.
    Gdyby chciała, mogłaby dorzucić jeszcze oklepaną formułkę, że nie widziała tu Pii wcześniej, ale, bogowie, to nie miałoby najmniejszego sensu. Pomijając ich pierwsze spotkanie, kiedy ostatnio odwiedzała prosektorium? Nie pamiętała. Dawno. A i wtedy zetknęła się prawdopodobnie z technikiem czy stażystą – to oni zwykle odbierali od niej przywiezione z akcji ciała.
    Widzący
    Pia Hallberg
    Pia Hallberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3517-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3567-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3566-lagerthahttps://midgard.forumpolish.com/f100-mieszkanie-hallbergow


    Pia zawsze wiedziała, gdy ktoś jej się przyglądał – oczywiście wiele osób wyczuwało znalezienie się w centrum czyjejś uwagi, gdy na karku stawały im drobne włoski, ale... Wciąż wydawało jej się, że u niej to wszystko działa bardziej i że każde dłuższe spojrzenie ociera się o skórę, drażniąc. Kiedy pozwoliła się sobie nad tym zastanowić, nie znajdowała innego racjonalnego wyjaśnienia niż fakt, że to w jakiś sposób oddziaływały na nią instynkty niedźwiedzicy uśpionej w każdej komórce ciała. Wrażliwy instynkt sprawiał jej sporo problemów, gdy pracowała w salonie jubilerskim, częściej niż rzadziej będąc obiektem zainteresowania klientów płci męskiej. Zdawała sobie sprawę, że geny poza dużym futerkowym problemem zapewniły jej też atrakcyjne opakowanie i w którymś momencie bezczelnie zaczęła z niego korzystać, by podnieść sobie sprzedaż oraz spróbować oswoić te wszystkie nieprzyjemne wrażenia z bycia obserwowaną – przestała dopiero po incydencie z Magnusem. Nauką z czasu spędzonego u jubilera został fakt, że nigdy nie przestała czuć się w jakimś stopniu zagrożona będąc obiektem męskiego zainteresowania, natomiast spojrzenia kobiet nie pobudzały podobnych alarmów. Tylko dlatego, uchwycając nie opuszczający jej wzrok Sarnai, nie spięła się tak jak wcześniej.
    W opowieści o rodzinie, którą snuła przed nią Eskola, dało się wyraźnie wyczuć momenty zawahania, jakby kobieta musiała na chwilę przystanąć i przefiltrować informacje na te, którymi chciała i nie chciała się dzielić – całkowicie zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że zasadniczo były dla siebie obce. Pia zrobiła dokładnie to samo opowiadając o Alexie.
    - Brzmi jak dobry człowiek. Taki na którym można polegać. To ważne – rzuciła w kontekście Timo, unikając komentarza odnośnie podróżującego Esy. Jego osoba kryła w sobie za dużo niewiadomych, może jakiegoś lęku. Hallberg mogła sądzić tylko po sobie, ale gdyby długo nie miała wieści od brata, nie wiedziała, gdzie jest, ani czy żyje, szalałaby z niepokoju – wzruszenie ramion Sarnai uznała za próbę dywersji i poddała się jej.
    - Twoja rodzina jest chyba bardzo liczna? – pociągnęła jeszcze. Pilnowanie godzin posiłków, wspomnienie dzieciaków w liczbie mnogiej... To wszystko sugerowało spore zbiegowisko. - Nie potrafię sobie wyobrazić jak to jest. Zwariowałabym przy tylu osobach – uśmiechnęła się, kręcąc lekko głową i sięgając po drugie ciastko. Teraz, kiedy usiadła bliżej i miała je w zasięgu rąk, dopiero czuła, że zrobiła się głodna.
    [i]Długo tu już pracujesz?[/b]
    Przekrzywiła głowę, nagle przyglądając się Sarnai z całą uwagą, odruchowo szukając jakiegoś grymasu, który dałby jej znać, że powiedziała coś nie tak i stąd ta zmiana tematu na płytszy, bardziej standardowy. Tylko na moment zastygła z kawałkiem ciastka trzymanym w zębach, ale gdy zdała sobie z tego sprawę, podniosła dłoń, zasłaniając na chwilę buzię i przeżuwając.
    - Jeśli liczysz staż, to trochę ponad pięć lat – rzuciła, nie sięgając już po kolejne ciastko. - Przyszłam do szpitala prosto po trzecim stopniu. Najpierw chciałam być medykiem pierwszego kontaktu, ale... Cóż. Więcej cierpliwości mam do cichych pacjentów. I tutaj nie zrobię nikomu krzywdy, jak źle wbiję igłę – dodała, rozwijając odpowiedź nieco bardziej niż sugerowało pytanie Sarnai. Chciała wrócić do tej miłej, nieco bardziej otwartej atmosfery, w której jej niepokoje nie szalały tak bardzo.
    - Ty od razu wiedziałaś, że chcesz być ratowniczką?
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Było coś abstrakcyjnego w tej swobodnej rozmowie, jaką toczyły z Pią na prosektoryjnym zapleczu. Surrealistyczne było samo miejsce, ale też to, jak łatwo zaczęły mówić o tym, co im bliskie. Sarnai nie przypominała sobie, by kiedykolwiek, komukolwiek wspomniała o swojej rodzinie tak szybko. Może Hringowi, kiedyś, kiedy było im już bliżej do rozstania niż stworzenia czegoś bardziej, na dłużej niż tylko kilka wieczorów. Może. A może nawet jemu nie.
    A teraz siedziała tu i mówiła o bliźniakach jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Opowiadała Pii o najbliższych sobie osobach, jej dwóch szalonych wilkach, których kochała do utraty tchu – i nie widziała w tym nic złego. Absolutnie nic.
    - Jest – zgodziła się gładko na wzmiankę o liczebności jej rodziny. – My… Powiedziałabym, że należymy do tych trochę skostniałych, pielęgnujących dawne tradycje. Mieszkamy na kupie tyleż samo dla wygody, co po prostu dlatego że wielu z nas właśnie tego pragnie. Być na miejscu, z dziadkami, wujami, ciotkami, z całą zgrają dzieciaków. – Półprawdy gładko spływały jej z języka, miała je już przygotowane od dawna.
    - Nie zwariowałabyś – zapewniła zaraz potem z zaskakującym przekonaniem. Roześmiała się lekko. – To znaczy, na początku pewnie tak, ale potem… – Wzruszyła ramionami. – Jeśli od dzieciaka wychowujesz się w takim zbiorowisku, to właśnie ono kojarzy ci się z domem. Nie znasz niczego innego. A potem, kiedy przychodzi dorosłość i musisz się usamodzielnić… – Chrząknęła cicho, nagle łapiąc się na otwartości, której nie planowała – i której chyba wcale nie chciała.
    - Jest trudniej – zakończyła krótko. – Znacznie trudniej, bo zamiast kojącego szumu znajomych głosów i ciepła drugiego człowieka, masz puste mieszkanie i milion spraw, z którymi kiedyś ktoś ci pomagał, a teraz musisz radzić sobie sama.
    Umilkła na dłuższą chwilę i uciekła wzrokiem. Gdy zauważyła na ramionach gęsią skórkę – musiała być tam już od dłuższej chwili, Sarnai po prostu niespecjalnie zwracała na uwagę na chłód – odruchowo wychyliła się i sięgnęła po koc przerzucony przez oparcie kanapy, zaraz potem zarzucając go niedbale na ramiona.
    Ponownie spojrzała na Pię dopiero wtedy, gdy zmieniły temat – ucieczka Eskoli może i nie była subtelna, ale najwyraźniej wystarczała.
    - Od razu – przytaknęła, zaraz jednak uśmiechnęła się przelotnie. – Czy raczej, zaraz po tym gdy przestałam chcieć być alchemikiemby pracować z rodziną nad eliksirem ułatwiającym życie z naszymi wilkamiczy strażniczkągdy uświadomiono mnie, że prawdopodobnie nigdy w Kruczej nie będą mnie chcieli, bo nikt przecież nie ufa wargom. – Ale tak, powiedziałabym, że od nastoletniości. Chciałam pomagać, a praca w terenie zawsze mi wychodziła – podsumowała i wzruszyła ramionami jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
    Bo była. Dla Sarnai chyba rzeczywiście była.
    Znów milczała przez chwilę, pogrążona we wspomnieniach. Wreszcie odetchnęła cicho.
    - Powinnam się zbierać – rzuciła, jeszcze przez chwilę ociągając się jednak ze wstaniem z fotela. – Muszę jeszcze wrócić na górę do chłopaków, a nie chciałabym kazać Nilsowi czekać. – Chrząknęła cicho, nagle z jakiegoś powodu skrępowana planami na wieczór.
    Jej plany były normalne. Nie było w nich nic złego. A jednak z jakiegoś powodu zdawały się rażąco odstawać od toczonej jeszcze przed momentem rozmowy o rodzinie.
    Widzący
    Pia Hallberg
    Pia Hallberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3517-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3567-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3566-lagerthahttps://midgard.forumpolish.com/f100-mieszkanie-hallbergow


    Słuchała opisu innego modelu rodziny niż ten, w którym się wychowała i mimo zapewnień Sarnai, że wcale nie szło w takim zbiorowisku na dłuższą metę zwariować, Pia była pewna, że z nią właśnie tak by było. Lubiła ciszę czasem przerywaną delikatnie skręconą muzyką, lubiła zastawać w swoim pokoju wszystko tak, jak zostawiła, a tylko w częściach wspólnych widzieć bytność Alexa i jego ekspansję z rzeczami. Nie potrzebowała wielu ludzi naraz do szczęścia, a gdy już znajdowała się w większym zbiorowisku, nie mogła opędzić się od myśli, ilu osobom zrobiłaby krzywdę przemieniając się. Jej życie było w dużej mierze poukładane tak, by jak najrzadziej zaskakiwać i to działało. Opis miejsca, w którym wychowywała się Eskola, stanowił jego całkowite przeciwieństwo.
    Pozwoliła jej uciec i nie pytała już dalej, rozpoznając trudny, być może bolesny temat – nie trzeba było być geniuszem, by zauważyć, jak kobieta uciekła wzrokiem, gdy wspominała o radzeniu sobie samemu. Blondynce nasunęło jej się, że to dziwne, że mówi o samotności, ale kiedy ostrzegła ją przed Nilsem, powiedziała, że to w porządku, bo nie szuka nikogo na stałe. W jakiś sposób przeczyła sama sobie, ale Pia była ostatnią osobą, która powinna jej to wytykać. Najwyraźniej ratowniczka miała ku temu jakieś powody. Nie musiała się przecież spowiadać nowo poznanej osobie ze wszystkich swoich tajemnic oraz bolączek – ba, gdyby to zrobiła, Hallberg z pewnością uznałaby, że coś z kobietą było nie tak i należy się od niej trzymać z daleka, bo zamęczy nie tylko emocjonalnie, ale też psychicznie.
    W nieco bardziej rozbudowany sposób odpowiedziała na prozaiczne pytanie o pracę, odbijając piłeczkę, próbując sobie przez chwilę wyobrazić Sarnai w roli alchemiczki czy strażniczki – nie znała jej jednak na tyle, by obraz drobnej kobiety przy kociołku wywołał w niej jakieś szczególne uczucia. Uśmiechnęła się tylko delikatnie na wyobrażenie munduru, który nie był przecież aż tak inny od uniformu ratownika. Uważała, że wyglądałaby w nim bardzo dobrze. Może nieco zabawnie na tle postawnych mężczyzn w tej samej profesji, ale coś w niej szczerzyło się z satysfakcją na myśli, że mimo swojej ładnej buzi mogłaby pokazać, jaka jest twarda i zyskać szacunek. Chciała wierzyć, że dokładnie tak by było.
    Chciałam pomagać.
    - Wszyscy jesteśmy pod tym względem skrzywieni – rzuciła sentencjonalnie, z lekkim drgnieniem kącika ust.
    Chociaż jeszcze niedawno miotała się w swojej złości, zwrócenie przez Sarnai uwagi, że powinna już iść, wywołało w Pii poczucie żalu – kiedy już zaczęły rozmawiać wolne od widma niedawnej straty, była to najprostsza rzecz na świecie.
    - Oczywiście – kiwnęła głową, odruchowo przekładając pasmo jasnych włosów na ramię i bawiąc się jego końcówką. - Chociaż jak dla mnie, mogłabyś. Myśli, że jak jest miły, to każda padnie mu do stóp. Przydałoby się go przytemperować – rzuciła konspiracyjnym szeptem, nie powstrzymując jednak kobiety. Rozumiała poczucie obowiązku.
    - Sarnai? – rzuciła tylko krótko, gdy ratowniczka wstała wreszcie z fotela, w równą kostkę składając koc, który pożyczyła. - Jesteś tu mile widziana. Nie tylko z ciastkami.

    [z/t Pia i Sarnai]



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.