Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    13.06.2001 – Aleja duchów – A. Tegan & R. Abildgaard

    3 posters
    Widzący
    Amandine Tegan
    Amandine Tegan
    https://midgard.forumpolish.com/t3596-amandine-teganhttps://midgard.forumpolish.com/t3617-amandine-tegan#36528https://midgard.forumpolish.com/t3618-pikka#36534https://midgard.forumpolish.com/f117-amandine-tegan


    13.06.2001

    Nie była pewna, w którym momencie zrobiło się dużo za dużo. Coś, co rozpoczęło się przypadkowym spotkaniem z Severinem, zaczęło nabierać kolorów, których w ogóle nie brała pod uwagę. Towarzystwo Brage, które przez ostatnie pół roku gwarantowało jej poczucie bezpieczeństwa i te zabawne motyle w brzuchu, nagle okazało się… Niczym? Niczym. Z pewnością nie tym, czego dopatrywała się Amandine. Jeśli dołożyć tego w zasadzie nigdy niesłabnący stres w pracy i presję, jaką Tegan wywierała sama na sobie w związku z własną kolekcją, którą chciała w końcu stworzyć, łatwo było zrozumieć, że w którymś momencie dziewczynie zaczęło brakować miejsca, by to wszystko w sobie pomieścić. To, co dziwiło, to co najwyżej to, że nie pękła od razu, w ciągu pierwszych dni od ostatniego spotkania z Guildensternem, a dopiero tydzień później.
    Zaczęła regularniej odwiedzać Przesmyk, bo wydawało jej się, że skoro kiedyś już to robiła – sporadycznie, częściej towarzysząc Felixowi niż włócząc się tu samej – to wie już, czego się spodziewać i nic więcej się nie wydarzy. Była dość bezczelna, by kręcić się w miejscach, przed którymi Sommerfelt ją ostrzegał; rozmawiać z ludźmi, których ojciec kazał jej unikać. Dość bezczelna, by nie ukrywać się specjalnie, nie chować swoich eleganckich ciuchów pod ciemnym płaszczem, nie kryć gładkiej buźki w cieniu kaptura – nie udawać, że tu należy. Nie należała. Oczywiście, że nie.
    A jednak, mimo swojej bezczelności, wciąż była zdziwiona, gdy wlokła za sobą mniej lub bardziej nieprzychylne spojrzenia; gdy ciemne oczy świdrowały jej plecy, gdy włóczyła się ciasnymi, ciemnymi zaułkami; gdy ktoś rzucał za nią takie czy inne komentarze.
    I gdy ktoś ją zaczepił.
    Mężczyzna najpierw tylko na nią patrzył, potem zawołał – coś banalnego, o grzecznych dziewczynkach w nieodpowiednim miejscu – wreszcie odepchnął się od ściany i poszedł za nią, pozostając za jej plecami niezależnie od tego, jak bardzo chciała przyspieszyć kroku, oddalić się, uciec. Bała się – na początku. Wtedy, gdy słyszała jego spokojne kroki za sobą, gdy niemal czuła, jak nieznajomy uśmiecha się za jej plecami. Gdy w którejś chwili zrównał się z nią, gdy złapał ją za rękę – splótł palce z jej, jakby miał do tego pełne prawo – i gdy wciągnął ją w cienie pobliskiej alei. Gdy przyparł ją do ściany, z uśmiechem rozleniwionego drapieżnika przyglądając się jej rumieńcom, niewinnemu zdumieniu, jej eleganckiej koszuli, obcasom, kolorowej chustce spinającej włosy w ciasny kucyk.
    Bała się. A potem przestała.
    To nie tak, że była wojowniczką – nigdy się nią nie czuła. Tylko, że jeszcze za dzieciaka spędzała sporo czasu na ulicach Bergen, włóczyła się z Arthurem i razem z nim wpadała w tarapaty. To nie tak, że była prawdziwym ulicznikiem – gdyby była, poradziłaby sobie wtedy w porcie i nie musiała liczyć na pomoc Brage.
    Pomoc Brage.
    Nie potrzebowała niczyjej pomocy, do cholery.
    Złość rozgożała w niej nagle, z siłą, która zaskoczyła samą Amandine. Gorące i nieprzewidywalne, rozdrażnienie płynnie splotło się z drzemiącą w Tegan magią, sięgnęło po zaklęcia, których Amandine nie używała, a które jednak...
    Znała je. Znała bardzo wiele różnych zaklęć.
    Nie musiała nawet sięgać po słowa, składać sylab w żadne konkretne formuły. Mogła po prostu uśmiechnąć się – bogowie, była w stanie się uśmiechnąć – położyć dłoń na piersi niczego niespodziewającego się mężczyzny i patrzeć. Patrzeć, jak niestniejąca woda wdziera mu się do nosa i ust, zalewa mu płuca i dławi. Patrzeć, jak pierwsze zaskoczenie szybko ustępuje miejsca lękowi, jak dłoń – jeszcze przez chwilę przyszpilająca jej własną do ściany – sięga nagle do szyi napastnika, drapie, znaczy delikatną skórę krwawymi pręgami w nieudolnej walce o powietrze.
    Przerwała zaklęcie dopiero, gdy mężczyzna cofnął się, strzelając szklanymi oczami jak zaszczute zwierzę.
    - Spierdalaj – rzuciła krótko, miękko, łagodnie – i mężczyzna to zrobił.
    Był pewny siebie tylko dopóki mierzył się z kimś słabszym – a Amandine nie była słabsza.
    Sama Tegan potrzebowała kilku chwil, by zrozumieć, co zrobiła; by przerazić się własną siłą i łatwością, z jaką przyszło jej po nią sięgnąć; i by uzmysłowić sobie, że wcale nie jest w alei sama.
    Jej spojrzenie nie było teraz wcale tak odmienne od wzroku przegonionego napastnika. Duże, sarnie oczy były pełne wątpliwości, może lęku, gdy spojrzała na postać u wylotu uliczki. Odetchnęła raz, drugi, oddech rwał się jej lekko a dłoń – ta sama, z której jeszcze przed chwilą tak gładko spływała zakazana magia – zaczęła jej drżeć. Tegan skrzywiła się i zamknęła rękę w pięść.
    - Co? – rzuciła krótko, oschle, ze znacznie większą pewnością siebie, niż faktycznie czuła.


    Vaskur (Aqua Pero) – zaklęcie torturujące; powoduje, że ofiara odczuwa wrażenie, jakby tonęła,  lecz równocześnie nie może też się udusić.
    Próg: 65.

    92 (rzut) + 5 (magia zakazana) = 97 >65, udane
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Amandine Tegan' has done the following action : kości


    'k100' : 92
    Ślepcy
    Ruben Abildgaard
    Ruben Abildgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t3734-ruben-abildgaard#38440https://midgard.forumpolish.com/t3739-ruben-abildgaard#38599https://midgard.forumpolish.com/t3738-olsen#38598https://midgard.forumpolish.com/


    Dźwięk jego kroków rozgniata się o płytę chodnika; pogłos, który wydaje, rozlega się z niskim chrzęstem. Cały, zwinięty w ciasny labirynt Przesmyk jest wykąpany w mdłej, monotonnej szarości, jaka nie ustępuje nawet pod wpływem ciepłej aureoli słońca. Krok pierwszy, krok drugi, krok dalej niepoliczony, o nieistotnej zupełnie liczbie porządkowej prowadzi go mantrą skrótów. Jest u siebie. Jest absolutnie u siebie.
    Przesiąknąłem tym miejscem, niech ono przesiąka mną.
    Dalsze wzory kolażu świadomości są wypadkową kilku (lub kilkunastu) spostrzeżeń - unosi nieznacznie brwi, spoglądając na scenę rozgrywającą się tuż przed jego wzrokiem. Proza oczywistości, mężczyzna przepełniony od triumfu drapieżnika, kobieta, która wygląda, jakby zupełnie nie powinna być w zakleszczonej scenerii. Pozory potrafią mylić, a on nie zdąży przypomnieć podobnego frazesu naiwnemu oprawcy, nie chciałby wręcz przypominać, nawet, gdyby istniała dla niego absurdalna możliwość. Musi przed sobą przyznać, że sam na początku zdołał ją źle  ocenić, wydawała się dużo bardziej niedoświadczona, jak studentka, która dopiero stara się podążać ścieżkami zatartymi przez widzących.  
    - Nic. - Ton ma całkiem spokojny. Prosta odpowiedź na równie proste pytanie,  prosta(cka) twarz Valtera majacząca mu zamaszyście, pospiesznie, gdy rusza pędem przed siebie, już nie w charakterze napastnika, ale zwykłej ofiary. Kojarzy tego idiotę aż nazbyt dobrze, czyhającego w zaułkach na nieostrożne osoby nieobeznane ze specyfiką tej dzielnicy. Wykorzystuje przede wszystkim ich strach, sam nie potrafi walczyć, sam nie potrafi zupełnie się odegrać. Sam natychmiast odpuszcza, gdy tylko sprawy nie potoczą się po jego myśli. Nie miał powodów, aby mu zaszkodzić, był insektem latającym uporczywie po nieco odmiennych terytoriach. Zbyt odległym i zbyt mało słyszalnym, by chcieć go natychmiast trzasnąć zwiniętą w rulon gazetą i obserwować wilgotną, rozkwitającą plamę.
    - Pomyślałem jedynie, że-
    Kieruje się teraz w stronę nieznanej mu kobiety, wiedziony przede wszystkim przez najzwyklejszą ciekawość - i tak miał tędy przechodzić. Widzi ją po raz pierwszy, a fakt, że podobna szumowina straciła grunt pod nogami dzięki jej odwetowi zaczyna bez przerwy karmić jego zainteresowanie. Nie wydawało mu się, by usłyszał konkretną formułę inkantacji, ale to pozostawia na później.
    - Zasłużył sobie na więcej.
    Pozwolił sobie ocenić. Zbliżył się, bez zadyszki najmniejszego pośpiechu, utrzymując stosowną i bezpieczną odległość, bezpieczną również dla siebie. Zarysy jego fizjonomii ujawniały się w grze skrajności światłocienia. Zasłużył na znacznie więcej - znał bardzo dobrze historie, jakie o nim krążyli, usłyszał od innych osób, co zrobił jednej dziewczynie wychodzącej samotnie z klubu. Nigdy nie był zatwardziałym zwolennikiem sprawiedliwości (świat z założenia nie miał być sprawiedliwy), mimo to lubił patrzeć, jak ktoś doczekał się ciosu zadanego przez pięści przeznaczenia.


    They choose the path
    Where no one goes
    They hold
    no quarter
    Widzący
    Amandine Tegan
    Amandine Tegan
    https://midgard.forumpolish.com/t3596-amandine-teganhttps://midgard.forumpolish.com/t3617-amandine-tegan#36528https://midgard.forumpolish.com/t3618-pikka#36534https://midgard.forumpolish.com/f117-amandine-tegan


    Nic.
    Parsknęła cicho nim zdążyła się powstrzymać. Powiodła za wzrokiem mężczyzny, razem z nim odprowadziła wzrokiem odchodzącego – uciekającego – napastnika. Dla niej nieznajomego, choć dla drugiego z mężczyzn ten tutaj nie był chyba tak zupełnie obcy.
    Amandine zmarszczyła brwi, znów spojrzała na obcego, spięła się wyraźnie, gdy podszedł bliżej. Nie znała go. Był młody, chyba niewiele starszy od niej. Nie kojarzyła jego twarzy – a rozpoznawała przecież paru przedstawicieli półświatka, tych, którzy współpracowali z Felixem. Sommerfelt jej ich nie przedstawiał, ale Amandine nie potrzebowała przecież specjalnej prezentacji. Sama potrafiła dotrzeć do ludzi, z którymi zadawał się jej ojciec – i, poprzez jego nazwisko, sama potrafiła czasem dobić z nimi jakiegoś targu.
    Nigdy nie brała pod uwagę, jak bardzo naiwna była sądząc, że układają się z nią, bo faktycznie coś dla nich znaczy.
    W każdym razie, tego tutaj nie znała. Nie robił chyba nic dla Felixa, a przynajmniej nic, o czym wiedziałaby Tegan. Nie odwiedzał posiadłości Sommerfelta (przynajmniej nie wtedy, kiedy była w niej Amandine), nie zaczepiał Felixa, gdy ten pojawiał się w Przesmyku (przynajmniej nie wtedy, gdy towarzyszyła mu Tegan).
    Amandine nie znała go, a to oznaczało, że nie mogła mieć pewności, czy nie jest taki, jak tamten. Dłoń świerzbiła ją od kotłującej się pod skórą, domagającej się uwolnienia magii.
    Zasłużył sobie na więcej.
    Zmrużyła oczy i z trudem powstrzymała zaskoczenie, gdy mężczyzna zatrzymał się – dość blisko, by mogli rozmawiać, wciąż jednak dość daleko, by Amandine miała swoją przestrzeń. By była bezpieczna... Czy może, żeby to mężczyzna był bezpieczny?
    Myśl, że nieznajomy mógłby się jej obawiać, była dla Tegan zupełnie abstrakcyjna.
    - Może – zgodziła się ostrożnie. – Może i tak – przyznała i mimowolnie zacisnęła w pięść dłoń swędzącą ją od magii.
    Wahała się. Jeszcze przez dobrą chwilę stała tam, gdzie zostawił ją napastnik – pod ścianą, plecami wspartą o brudny mur zaułka. Patrzyła. Na mężczyznę, próbując w nim dostrzec... Coś. Cokolwiek, co pozwoliłoby jej zakwalifikować go jako kolejne zagrożenie – lub wręcz przeciwnie, kogoś kogo, dla odmiany, nie musiała się obawiać. Na cienie zaułka – po czasie przypominając sobie historie o włóczących się tu duchach, bardziej lub – częściej – mniej przyjaznych. Na iskry, które była niemal pewna, że widzi przed oczami – jasne błyski własnej magii, uwolnionej z tak przerażającą łatwością.
    Chrząknęła cicho, znów spoglądając na mężczyznę.
    - Czy ty też? – spytała prosto, nagle jakby zmęczona podchodami. – Czy tobie też muszę pokazać, że... – Wzruszyła ramionami. – Że nie jestem tutaj tak całkiem obca? – Roześmiała się bez rozbawienia, pokręciła głową lekko.
    Nie chciała tego robić. Nie chciała znów sięgać po tę magię – głównie dlatego, że bała się, jak bez trudu jej to przyszło, i jak rozkosznie ciepła była satysfakcja, która zalęgła jej się w piersi tuż po przepędzeniu napastnika.
    Odetchnęła powoli, odepchnęła się wreszcie od ściany, znów mimowolnie spojrzała w cienie zaułka.
    - Czy naprawdę są tu duchy? – spytała nagle, z dziecięco naiwną ciekawością, tak kontrastującą z tym, co zrobiła przed chwilą.
    Ślepcy
    Ruben Abildgaard
    Ruben Abildgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t3734-ruben-abildgaard#38440https://midgard.forumpolish.com/t3739-ruben-abildgaard#38599https://midgard.forumpolish.com/t3738-olsen#38598https://midgard.forumpolish.com/


    Strużka jasnego rozbawienia przedziera się poprzez umysł. Zabawne, całkiem zabawne - co konkretnie? - nie umie teraz wyjaśnić, nie widzi takiej potrzeby. Konieczność samoobrony nigdy nie była śmieszna, a brudne, namolne łapska napastnika nie tworzą komicznej scenki. Wesoły mógłby być tylko moment szybkiego triumfu, kiedy mężczyzna wybiegł jak oparzony, spierdalając przed siebie - scena naprawdę godna zapamiętania i oprawienia w ramkę.
    Dziwna to sytuacja. Zazwyczaj przecież nie wdaje się w identyczne gierki, teraz jednak nie widzi innej opcji, innego, dostępnego przed nim wyjścia. Odkrywa, zupełnie podświadomie, że sprawia mu to przyjemność. W życiu potrzeba odmian, nawet tak nieistotnych.
    - Gdybyś naprawdę nie była tutaj tak obca - mówi do niej spokojnie - wiedziałabyś, że nie musisz mi niczego udowadniać - po pierwsze, dlatego, że chwilowo pozostaje to poza zasięgiem jego ciekawości. Nie przyszedł tutaj na występ, na pokaz niczyjej siły oraz zasobów inkantacji. Po drugie, dlatego, że mogłaby być niemile zaskoczona, gdyby znał tyle samo albo o wiele więcej. Po trzecie, dlatego, że to nie miało sensu - naprawdę musi tłumaczyć? Gdyby wchłonął ją Przesmyk, przeżuł zupełnie i przetrawił, wiedziałaby, że najemników takich jak on motywuje wyłącznie perspektywa zysku. Konfrontacja z nią nie przyniosłaby mu niczego. Rozmowa - kto wie - mogłaby przynieść więcej.
    - Potrzebujesz jeszcze trochę doświadczenia.
    Pobłaża jej odrobinę - taka już jego rola. Na pewno jest tutaj dłużej i pewnie również jest starszy. Fakt, że nie wpadła w panikę i potrafiła wystosować skuteczną formę ataku, budzi w nim spory podziw. Oznacza, że rzeczywiście się nadaje. Przesmyk mógłby ją połknąć, pomóc jej w dalszej drodze. Przyswoiłby ją w całości.
    - Duchy są w każdym miejscu. Cały nasz świat to cmentarz - stwierdza po krótkiej chwili, nie każe jej długo czekać. - Przechadzamy się po trupach naszych przodków - mądrość od nekromanty, który potrafi przyzwać ogryzki i niedopałki dawnych istnień. Nieumarli dryfują pomiędzy powłoką granic, nigdy żadnej w całości nie przekraczając. Zastanowiło go, czy gdyby użył tutaj swojej umiejętności, byłby znacznie silniejszy niż w innych punktach Midgardu. Możliwe, chociaż obecnie nie miał zamiaru tego wypróbować.
    - Jeśli chodzi konkretnie o tę jedną ulicę, znam o niej kilka opowieści - nadmienia. Przygląda jej się uważnie, próbuje znaleźć reakcję, wyczytać z niej odrobinę, coś subtelnego, choćby nieznaczny przejaw. Czy była teraz ciekawa? Czy zamierzała dalej brnąć w to cudaczne spotkanie? Sam nawet teraz nie wie, dlaczego nie przeszedł obojętnie, w milczeniu, dlaczego pozostał tutaj. Nie znał jej, tak samo jak ona nie znała dotychczas jego. Mimo tego - podświadomie brnie dalej.
    - Jesteś zainteresowana?


    They choose the path
    Where no one goes
    They hold
    no quarter
    Widzący
    Amandine Tegan
    Amandine Tegan
    https://midgard.forumpolish.com/t3596-amandine-teganhttps://midgard.forumpolish.com/t3617-amandine-tegan#36528https://midgard.forumpolish.com/t3618-pikka#36534https://midgard.forumpolish.com/f117-amandine-tegan


    Otworzyła usta, by zaprotestować, zaraz zamknęła je jednak bez słowa. Może i była teraz bardziej butna, niż powinna i może sięgała swym zachowaniem po śmiałość, której tak naprawdę nie czuła, ale przecież wciąż nie była głupia. Przecież zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę wcale do Przesmyku nie należy, że przecież jest tu obca, i że każdy, kto przebywał tu częściej – tak, jak najwyraźniej robił to ten tutaj – będzie to wiedział. W efekcie sapnęła tylko cicho i pokręciła głową, dusząc w sobie rozdrażnienie i obawy, irytację i niepewność.
    Potrzebujesz jeszcze trochę doświadczenia.
    Zmarszczyła brwi lekko, niepewna, jak powinna traktować słowa mężczyzny. Jako zwykłą, przyjacielską niemal radę czy raczej przytyk? Prostą obserwację czy raczej drwinę? Nie była pewna i wreszcie, zaskakująco rozsądnie, powstrzymała się przed wyciąganiem pochopnych wniosków.
    - Możesz pomóc mi je zdobyć – nie powstrzymała za to prędkich (zbyt prędkich), śmiałych (zbyt śmiałych) słów. Słów, które z pewnością rozdrażniłyby Felixa – ale jego rozdrażnienie przecież nic teraz dla Amasi nie znaczyło. Słów, których konsekwencji Amandine nie mogła teraz przewidzieć – niepewność ta sprawiała jednak, że Tegan tym chętniej wychodziła przed szereg, na przekór wszystkiemu robiąc to, czego z pewnością nie powinna.
    To dlatego stwierdzała raczej niż pytała. To dlatego, gdy zaczął mówić o duchach, niespecjalnie zastanawiała się, kim tak naprawdę był – i czy naprawdę powinna przebywać w jego towarzystwie. Pewnie nie. Pewnie nie powinna tego robić tak samo, jak bardzo wielu innych rzeczy, które już zrobiła czy planowała zrobić.
    Na wzmiankę o opowieściach uśmiechnęła się szerzej. Jeśli przedtem mogła się jeszcze zastanawiać, czy naprawdę chciała tu zostać (nie zastanawiała się), teraz nie miała już żadnych wątpliwości.
    - Opowiedz mi – przytaknęła i, ledwie chwilę potem, zrobiła kilka kroków wgłąb ciemnej alejki.
    Nie była pewna, czy mężczyzna pójdzie za nią, ale intuicja mówiła jej, że gdyby chciał pozostawić ją samą sobie, już by to zrobił. Nie była też pewna, czy, idąc dalej, nie wyciągnie z nieznajomego intencji, których dotąd jeszcze po sobie nie pokazał – ale intuicja szeptała jej, że chyba nie. Że dostanie opowieści, bo o nie poprosiła. Że mężczyzna spróbuje ją przestraszyć czy po prostu sprawdzić, bo na to mu się podłożyła. Że nie stanie się nic więcej.
    Była strasznie naiwna.
    Szła jednak dalej, jeden niespieszny krok za drugim, coraz głębiej w cienie alei.
    - Amandine – rzuciła nagle, jeszcze zanim mężczyzna wybrał opowieść, którą chciał się z nią podzielić. – Nazywam się Amandine – przedstawiła się i obejrzała przez ramię, spoglądając na nieznajomego z nieznacznym, łobuzerskim uśmiechem.
    Uśmiechem, po który ostatnio sięgała zaskakująco często, który przychodził jej zaskakująco łatwo, który przysparzał jej wielu kłopotów – i jednocześnie sprawiał, że czuła się ze sobą lepiej. Nie przeganiał jej lęków i, tak naprawdę, nie dodawał jej śmiałości, robił jednak coś, co...
    Potrząsnęła głową odruchowo i nie dokończyła tej myśli, zamiast tego znów skupiając się na półmroku alei, nierównym bruku pod stopami – i na słowach nieznajomego.
    Ślepcy
    Ruben Abildgaard
    Ruben Abildgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t3734-ruben-abildgaard#38440https://midgard.forumpolish.com/t3739-ruben-abildgaard#38599https://midgard.forumpolish.com/t3738-olsen#38598https://midgard.forumpolish.com/


    Jej zachowanie miało swoisty urok - sprawiało, że sam chciał zostać choć odrobinę dłużej, nieracjonalnie, bez najmniejszego sensu. Nie był w końcu najlepszym, budzącym łatwo sympatię towarzyszem, miał bladą, niezdrową cerę, spojrzenie przedzierające się ostrzegawczo jak jęzor żelaznej brzytwy, gałęzie czerwieni wargowej surowe i mało skłonne do przełamania w uśmiech, stempel Pieczęci Lokiego nałożony na wnętrze prawej ręki, którego nawet nie starał się szczególnie ukrywać. Przesmyk był jego domem i mógłby przysiąc, że wolał jego oblicze, złuszczone mury kamienic, szczerbate i mętne okna, rdzę naniesioną jak martwy i zastygnięty płomień, wolał tych ludzi, biednych i pozbawionych dekalogu moralności od wszystkich osób grzejących się w słońcu Rady. Szczególną, starannie wyselekcjonowaną nienawiścią obdarzał drastyczną większość przedstawicieli klanów. Wszyscy podobni do nich, zachłyśnięci przekonaniem o wyższości przypominali mu nieuchronnie o śmierci jego ojca, ogłuszonego obietnicami o dofinansowaniu archeologicznego projektu. Jego ojciec już nie żył, nie żył zresztą od dawna, a oni nadal beztrosko traktowali swoje istnienie jak wyśmienitą uroczystość, jak jeden, wystawny bankiet wypełniony mozaiką krzykliwych, różnobarwnych sylwetek.
    - Mogę - przyznał, ponieważ wiedział, że mógł. - Musisz jednak pamiętać, że bardzo rzadko robię coś bezinteresownie - w jego świecie działania wymagały zapłaty, miały stosowną cenę. Przysługa za określoną przysługę, sojusz w zamian za sojusz, talary w zamian za przedmiot. Miał oczywiście na myśli bardziej stosowny układ niż wątpliwy poprzednik, nachalnie obejmujący ją oddechem. Nie patrzył na nią w ten sposób, nie widział jedynie mięsa, ofiary, którą mógłby zagarnąć jak osobistą własność.
    - Ruben - wyjawił jej swoje imię, początkowo zdziwiony, że postanowiła się przedstawić. Gdyby nie fakt, że widział, w jaki sposób pozbyła się wcześniejszego intruza, traktowałby ją zupełnie niepoważnie i kazałby się wynosić. Nie chciał, istotnie, aby później poszukiwały jej patrole Kruczej Straży przysłanej przez zatroskaną rodzinę. Historie podobnych do niej nie kończyły się dobrze, nie w takich okolicznościach. Obecnie, bez zbędnych wtrąceń ruszył jedynie za nią - i tak miał iść w tym kierunku, a nigdzie się oprócz tego nie spieszył. Ciekawość święciła triumfy w jego wnętrzu, podjudzając jedynie pracę serca do ożywionych, wartkich uderzeń pulsu. Nie miał zamiaru jej opowiadać o niczym szczególnym, sam mało interesował się plotkami, ale skoro obiecał jej choćby skrawek legendy, zamierzał dotrzymać słowa. Niektóre plotki stawały się zasłyszane bez względu na zapalczywe intencje i poszukiwania, niektóre były wiadome wyłącznie z samego faktu przebywania w określonym środowisku.
    - Dużo historii mówi o opętaniach - potwierdził. - Dusze są tutaj wyjątkowo silne. Jednego z medium, które udały się w to miejsce, odnaleziono w niedalekim zaułku. Podobno trząsł się, skulony w kłębek jak zwierzę i już do końca życia nie wypowiedział więcej niż kilka nieskładnych sylab - w końcu najlepsze opowieści odznaczają się nieistniejącym i mało namacalnym zagrożeniem. Sam nie przebywał w Alei Duchów dłużej niż to konieczne, wiedząc wprost doskonale, że nie należało lekceważyć umarłych. Już sama jego obecność mogłaby ich rozgniewać, skoro potrafił często naruszać ich błogi spokój. Poruszał się na granicy, posługując się magią zakorzenioną pomiędzy pojęciami życia i śmierci.
    - Nikt ostatecznie nie ustalił, co mógł zobaczyć lub usłyszeć - podsumował bez specjalnego, egzaltowanego przejęcia. Nie miał zamiaru ani jej przestraszyć ani przedstawić jej pouczenia na przyszłość. Był ostatnią osobą, która pokusiłaby się o osądzenie jej postępowań. Nie zabiegał nawet o to, czy dowie się, dokąd miała w planach się udać, choć musiał przyznać, że pośród myśli zadawał sobie to pytanie - czego tutaj szukała? Czy tylko zamierzała obecnie brnąć przed siebie, przez najzwyklejszy kaprys?


    They choose the path
    Where no one goes
    They hold
    no quarter
    Widzący
    Amandine Tegan
    Amandine Tegan
    https://midgard.forumpolish.com/t3596-amandine-teganhttps://midgard.forumpolish.com/t3617-amandine-tegan#36528https://midgard.forumpolish.com/t3618-pikka#36534https://midgard.forumpolish.com/f117-amandine-tegan


    Uśmiechnęła się przelotnie. Nie przejmowała się towarzystwem mężczyzny tak, jak powinna. W swojej naiwności bardzo prędko przestała uważać go za zagrożenie – ot, ledwie parę słów, kilka wymienionych zdań, uprzejmie wymienione imiona i Amandine bez większego wahania uznała, że tyle wystarczy. Wystarczy, by uznać, że Ruben nie zrobi jej krzywdy – bo gdyby do tego dążył, już by to zrobił. Wystarczy, by ocenić mężczyznę może nie jako przyjaciela, ale też nie wroga.
    To dlatego wzmianka o bezinteresowności bawiła ją. To dlatego Amandine dostrzegała w tym raczej jakąś grę niż faktyczne, poważne targi.
    - Oczywiście. – To dlatego zgodziła się bez wahania, nie poświęcając nawet chwili na zastanowienie się, czego tak naprawdę Ruben mógłby od niej chcieć. Bo przecież nie mogło być to nic złego, skoro dotąd...
    Kręciła się w kółko i ani przez moment nie dostrzegła w swoim rozumowaniu luk. Ani jednej, krzywej rysy, która przykłułaby jej uwagę i kazała spojrzeć na to wszystko rozsądniej.
    - Oczywiście, że nie bezinteresownie – kontynuowała więc beztrosko. – Pewnie mogłabym ci zapłacić. Albo po prostu... – Wzruszyła lekko ramionami. – Możesz mi po prostu powiedzieć, czym zwykle płaci się za twoją pomoc. – Uśmiechnęła się miękko.
    Tak naprawdę przecież nawet wcale nie była pewna, czy chce jego pomocy. Czy naprawdę chce zdobyć więcej doświadczenia i czy – nawet, jeśli faktycznie by chciała – chciałaby zdobywać je z nim. Wszystkiego przecież mógł nauczyć ją Felix, czemu więc miałaby...
    Może właśnie dlatego, że Felix. Może właśnie dlatego, że zbyt wiele ostatnio zależało od Felixa, Brage, od bardzo wielu innych osób, na których Amandine w taki czy inny sposób się zawiodła. Nie na Sommerfelcie, on jej nie zawiódł – czy mogła mieć jednak pewność, że tego nie zrobi?
    Podobne myśli rodziły się bez pośpiechu, raczkowały dopiero w głowie Tegan, a jednak trudno było im tak całkiem zaprzeczyć, tak zupełnie je podważyć.
    Teraz, idąc z Rubenem niespiesznie aleją, skinęła tylko głową na jego imię – odnotowała je tak, jak zapamiętała twarz mężczyzny, by poznać go potem w tłumie – i nie odzywała się już dłuższą chwilę, po prostu słuchając. Gdy Ruben mówił, Amandine rozglądała się raz w jedną, raz w drugą stronę, przyglądała cieniom uliczki, zaglądała w ciasne wnęki. Lęk, zimny, ciasny węzeł, wciąż tam był – zalegał w sercu Tegan, rozpychał się i kłuł pod żebrami. To, co się zmieniło, to jak łatwo było ukryć własne obawy pod butą, arogancją, na siłę wyciąganą na wierzch śmiałością. Jak łatwo było – jeśli tylko sobie pozwolić – z czyjegoś bólu i przerażenia zrobić dla siebie tarczę chroniącą przed własnymi demonami.
    Amandine nigdy nie sądziła, że będzie to umiała – i że będzie to tak satysfakcjonujące. To też ją przerażało, ale, najwyraźniej, nie dość, by od tak, lekką ręką przekreśliła swoje poczynania, z ręką na sercu zapewniła, że nigdy więcej niczego takiego nie zrobi.
    Wcale nie była tego taka pewna.
    Opowieści Rubena słuchała teraz jak jednej z tych strasznych historii, które można było sobie opowiadać pod kocem czy przy ognisku. Było trochę inaczej, zimny dreszcz pełzał jej po plecach bardziej, niż pełzałby, gdyby siedziała teraz w bezpiecznych czterech ścianach – ale nie bała się tak, jak mogłaby. Jak powinna się bać, gdyby była bardziej rozsądna.
    - Nie wydajesz się być tym specjalnie przejęty – zauważyła w którejś chwili, gdy przebrzmiała już ostatnia kropka na końcu zdania.
    Zerknęła na Rubena i przyjrzała mu się uważniej.
    - Nie wydajesz się przejęty opętaniem, szaleństwem, brakiem wyjaśnień – kontynuowała, dopiero teraz – w tej jednej chwili – reflektując się, jak bardzo mogła się co do Rubena pomylić.
    Jak bardzo mogła wchodzić teraz w pułapkę gorszą niż ta, w jaką próbował wciągnąć ją odpędzony wcześniej mężczyzna.
    Zatrzymała się w którejś chwili, lekko przekrzywiła głowę.
    - Jesteś medium? – palnęła bez zastanowienia. – Widziałeś już takie rzeczy. Brzmisz, jakbyś widział je już nie raz – dodała, tym razem stwierdzając raczej fakty niż pytając.
    Ślepcy
    Ruben Abildgaard
    Ruben Abildgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t3734-ruben-abildgaard#38440https://midgard.forumpolish.com/t3739-ruben-abildgaard#38599https://midgard.forumpolish.com/t3738-olsen#38598https://midgard.forumpolish.com/


    Zdarzało się, że mógł słyszeć subtelne przejawy wątpliwości. (Pojebało cię? Chcesz iść tam zupełnie sam?) Był to najwyższy przejaw żywionej w Przesmyku troski i równocześnie najwyższy, rażący przejaw niewiedzy. Nie wszyscy mieli pojęcie, że Ruben Abildaard stosunkowo nieczęsto poruszał się w pojedynkę - pomiędzy jednym a drugim spazmem amfory serca potrafił przyzwać kompanów zatrzymanych na cienkiej i przymglonej granicy pomiędzy życiem a śmiercią. Powietrze w podobnych chwilach stawało się nieprzejrzyście gęste jak grudkowaty syrop, ściekając wodospadem oddechu aż do podziemi płuc. Nie zawsze czynił w ten sposób, polegając niekiedy na innych najemnikach, gdy wspólnymi siłami rozgryzali wyjątkowo zawiłe koncerty życzeń o cenne rekwizyty przeszłości. Na tym polegała rozwaga. Nie sądził, aby był w jakiś sposób odważny, zwyczajnie znał swoją wartość. Doceniał, ale nie przeceniał swoich możliwości.
    - Jestem prostym człowiekiem - …czy to fałszywa skromność? - Zadowolę się talarami, przysługą albo przedmiotem o więcej niż przeciętnej wartości. Wszystko zależy od tego, co będziesz mogła mi sama później zaoferować - towary, transakcje, krew, kości, ślad wiotkiego wytchnienia przylgnięty do płatków ust. Przemawia do niej w języku, jakim zazwyczaj, powszechnie się posługuje. Wszystko da się wymierzyć, wszystko ma swoją cenę. On sam również ją posiada, została wszyta jak znacznik pod elastyczną skórę. Entuzjazm i całkowicie bezinteresowna chęć pomocy powinna budzić w niej podejrzenia. Był pospolicie ciekawy, nie chciał wciąż tego przyznać, ale ciekawiło go, ile murów zostało u niej obalonych przy podobnej sytuacji. Ile tam blokujących żwawy nurt runęło. Jak daleko byłaby w stanie się posunąć, wędrując w splot rozrośniętych niczym kolonie pleśni ulic?
    Miała rację. Nie przejmuje się. Katalog wszystkich tragedii jest przecież bardzo rozległy, a opętanie i napotkanie ducha nie są pośród ich nawarstwionych zastępów najgorszym, co może spotkać człowieka. To w sumie całkiem urocze, zakładać, że powinien się tym intensywnie przejmować. Szukał od dawna władzy nad wszystkim, co nieumarłe, aby móc to poskromić.
    Powstrzymał parsknięcie śmiechem.
    - Nie. Dziękuję bogom, że nie. Interesuję się za to rozległą historią magii. Nie stronię od alfabetu runicznego - wyjaśnia. Nie mówi nic istotnego, ale mówi jej prawdę. Nie widzi zresztą powodów, aby ją oszukiwać, nie w tej materii, nie w poruszanej kwestii. Jeśli zostanie na terenie Przesmyku dłużej, dowie się; dowie się, że jest hieną cmentarną i że odbiera zmarłym ich kosztowności zabrane z naiwnością do grobów. Dowie się, że nie dziękuje bogom, ponieważ nie ma za co im dziękować. Koncentruje się niemal wyłącznie na własnym krajobrazie życia.
    - Powiedzmy, że w jakiejś części byłaś na dobrym tropie.
    Podpuszcza ją, dlatego, że może. Rytuały, które go zajmują, są inne od rytuałów medium, Rada ich nie szanuje i chce zupełnie wytępić. Odwrócił w jej stronę głowę, dosięgnął spojrzeniem oczu.
    - Pytanie za pytanie. Którego z zaklęć użyłaś na tamtym delikwencie? - ściszony w poufałości głos zakołysał się w rozpostartej przestrzeni pomiędzy ich sylwetkami. - Nie byłem w stanie usłyszeć jego inkantacji.


    They choose the path
    Where no one goes
    They hold
    no quarter
    Widzący
    Amandine Tegan
    Amandine Tegan
    https://midgard.forumpolish.com/t3596-amandine-teganhttps://midgard.forumpolish.com/t3617-amandine-tegan#36528https://midgard.forumpolish.com/t3618-pikka#36534https://midgard.forumpolish.com/f117-amandine-tegan


    Uśmiechnęła się przelotnie. Nie uwierzyła w ani jedno jego słowo. Ani w to, że był prostym człowiekiem, ani w to, że talary mogłyby być wystarczające. Być może zbyt długo przebywała z Felixem, być może za bardzo udzieliła jej się jego zgorzkniałość czy nieufność, ale Amandine od dawna nie wierzyła, że najistotniejsze, największe transakcje da się załatwić złotem. Przysługi – to była waluta, o której wiedziała. Jedyna, która miała wartość, gdy talarów miało się już dosyć. Nie mogła być, oczywiście, pewna, czy dla Rubena wygląda to tak samo, ale dla niej, dla Tegan, to było proste. Złoto nie było tak istotne, jak to, co druga osoba mogła dla ciebie zrobić w przyszłości.
    Z drugiej strony, nie była wcale pewna, czy zdecydowałaby się na taki układ z Rubenem. Obiecywanie bliżej nieokreślonego czegoś to zawsze przecież było ryzyko. Mężczyzna wciąż wprawdzie wspominał o przysłudze, ale skoro postawił ją na równi z rzeczami materialnymi, alarmy ostrzegawcze w głowie Amandine pozostawały ciche. Tam, gdzie jest wybór, tam jest pole do późniejszych negocjacji – a to Tegan potrafiła. Czasem trudno było o tym pamiętać, ale dziewczyna naprawdę nie była już dzieckiem i tam, gdzie nie chodziło o relacje międzyludzkie, a czysty biznes – tam radziła sobie znacznie lepiej niż większość jej rówieśników.
    Felix był świetnym nauczycielem, a Amandine była wdzięcznym materiałem do pracy.
    - W porządku – zgodziła się teraz, choć wiedziała, że tego akurat Sommerfelt by nie pochwalał. To nic. Już przychodząc tutaj zawodziła go przecież w jakiś sposób.
    To nie miało znaczenia.
    - W porządku – powtórzyła i skinęła głową. – Myślę, że się dogadamy. – Uśmiechnęła się przelotnie.
    Potem, gdy zaprzeczył byciu medium, coś wciąż jej nie pasowało, nie wiedziała jednak co – i nie czuła się w nastroju, by drążyć. Nie dzisiaj, nie tutaj, nie w kontekście mężczyzny, którego wciąż nie była pewna. Mógł być zagrożeniem. Za część pytań mógł odpłacić jej się w sposób, którego zdecydowanie by nie chciała. Nie chciała ryzykować.
    Odważne stwierdzenie jak na kogoś, kto wyprawił się do Przesmyku bez przygotowania, z daleka krzycząc, jak bardzo do tego miejsca nie należy.
    Ostatecznie skinęła głową tylko, przyjmując do wiadomości zainteresowania Rubena – historia magii i runy; o tych drugich z pewnością wspomniałaby przynajmniej połowa bywalców Przesmyku, łącznie z Amandine. Dobry trop zasiał ziarno nad którym, być może, Tegan pochyli się później.
    Pytanie za pytanie.
    Roześmiała się lekko. Nie spodziewała się, a przecież powinna. To było łatwe do przewidzenia, prawda? Tak, jak ona była ciekawa Rubena, tak on mógł być – przynajmniej trochę – ciekawy jej.
    Nie widziała powodu, dla którego miałaby się wzbraniać przed taką wymianą – nawet, jeśli miała właśnie przyznać się do używania tej magii, po którą nie powinna sięgać. Była jednak w Przesmyku – i była naiwna.
    Jeśli gdziekolwiek było miejsce, w którym można było mówić o tych czarach otwarcie, to przecież właśnie tutaj. Prawda?
    - Vaskur – podała więc formułę po ledwie chwili wahania i choć moc zaswędziała ją, prosząc się o uwolnienie, Tegan zatrzymała ją na krótkiej smyczy. Sam fakt, że Ruben nie dosłyszał zaklęcia wcześniej, zbyła milczeniem. Magia Vidara nie była czymś, czego należałoby się wstydzić, ale, z drugiej strony, Amandine nie widziała też powodu dla którego miałaby się z nią obnosić na prawo i lewo.
    Milczała przez chwilę, zastanawiając się.
    - Dlaczego... – zaczęła, urwała jednak zaraz. – Nie poszedłeś dalej. Zatrzymałeś się, a tu przecież zwykle nikt tak nie robi – nikt nie przejmuje się drugim człowiekiem, jeśli niczego od niego nie chce – zaczęła jeszcze raz. – Dlaczego? – spytała krótko i zmrużyła oczy. – Czy gdybym sobie nie poradziła... – chrząknęła cicho. – Też byś został? Żeby popatrzeć? Czy może – żeby pomóc? – spytała z wahaniem. Nie do końca wierzyła w istnienie pomocy w Przesmyku. Felix zadbał o to, by kojarzyła ten rejon jak najgorzej – i przecież właśnie dlatego tu przyszła. Karała się tutejszym brudem i przemocą, pokutowała za coś co – gdyby się nad tym zastanowiła – tak naprawdę wcale nie było jej winą.

    Amandine i Ruben z tematu



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.