10.05.2001 – Dziedziniec Północny – E. Oldenburg & B. Hallström
2 posters
Bylgja Hallström
Re: 10.05.2001 – Dziedziniec Północny – E. Oldenburg & B. Hallström Wto 16 Sty - 22:12
Bylgja HallströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : badaczka morskiej flory i fauny, wykładowczyni w instytucie, idealna córka, żona i matka
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : żmija zygzakowata
Atuty : lider (I), uczony (II)
10.05.2001
Poranek okazał się słoneczny, niebo było jasne i błękitne jak szeroko otwarte oko, a pod jego baldachimem budynki starego miasta przypominały rzeźby wykonane z kości słoniowej. Ludzi wokół nie było wiele, większość stanowili zmęczeni mieszkańcy Midgardu w wyświechtanych garniturach, pośpiesznie pędzący do pracy i kobiety prowadzące za ręce dzieci do okolicznej akademii. Jeden z chłopców, około dziesięcioletni i ciemnowłosy, co jakiś czas kopał swoją młodszą siostrę w kostkę, a ta krzyczała piskliwie, podskakując w miejscu jak królik. Ich opiekunka, zdenerwowana młodziutka kobieta o wschodnim akcencie, krzyczała, wydawać by się mogło, w próżnię, nikt jej bowiem nie słuchał. Poranny świat był równie senny co rozbudzony, przykryty złotawą poświatą niedawno wschodzącego słońca i ledwie znośny.
Bylgja szła powoli, wsłuchując się w stukot własnych obcasów na twardym bruku. Planowała wypić kawę przed ruszeniem do pracowni, chciała spędzić przynajmniej godzinę poza domem w zupełnym, czystym spokoju, lecz im dłużej szła, tym trudniej było jej skręcić w stronę któregoś z otwartych, zapraszających lokali. Potrzebowała jeszcze chwili, jak dziecko, które nadal do końca się nie obudziło i podobnie jak ono, nadal była kapryśna. Przystanęła na dziedzińcu, pod jedną ze strzelistych sukiennic i oparła się ramieniem o marmur, jak zwykle znudzona i elegancka. Dłonią w skórzanej rękawiczce wyciągnęła z kieszeni marynarki wąskiego papierosa i wsadziwszy go między pomalowane na bordowo wargi, odpaliła końcówkę pomarańczową iskrą inkantacji. Rześkie, wiosenne powietrze napełniało jej płuca wraz z białym, tytoniowym dymem. Pochyliła lekko głowę, spoglądając dalej, między kamienice, w szpary kolejnych wąskich ulic. Niedaleko stał jej dom. Jej piękny, czysty dom, który zawsze pachniał kaszmirem, orchideą i dziwną, niewygodną pustką. August zdążył już wyjść do kancelarii, Alma wyprowadziła Leviana do szkoły, uprzednio prostując biały kołnierz jego mundurka. Bylgji przyszło do głowy, że nie zdążyła dziś dotknąć jego czoła. Zapanowała często jak być dobrą matką.
Rozchyliła usta, a spomiędzy warg na tło błękitnego nieba spłynęła kolejna popielata chmura dymu. Dopiero gdy zaczęła się rozrzedzać, spostrzegła, że z jej kłębów wysuwa się postać. Poczuła, jak zadrgało jej ciało, a wraz z nim serce, nagle zbyt gwałtownie rozbijające się o twardy stelaż żeber. Szedł prosto na nią, choć patrzył zupełnie gdzie indziej. Myślała, że widywała go wiele razy, lecz dopiero teraz uświadomiła sobie, z jaką pasją starała się go unikać. Teraz jednak było zbyt późno, by uciec, a Edgar, choć starszy, wyglądał niemal tak samo. Widok jego twarzy, linii jego profilu i jego wysokiej sylwetki w jasnym świetle tamtego poranka sprawił, że Bylgja poczuła się winna. Tylko nie wiedziała jeszcze czego dokładnie. Nie mogła oderwać od niego wzroku i poczuła się nagle głupia jak nastolatka, kiedy spojrzenie Edgara przypadkiem napotkało jej oczy. Byli już za blisko siebie, by wypadało się odwracać, a nawet gdyby wypadało – nagle uświadomiła sobie, że nie była w stanie. Powolnym ruchem smukłych palców wyciągnęła spośród warg papierosa i uniosła brwi.
— Edgar — odezwała się powoli, a jego imię zapiekło ją w język bardziej niż nikotyna. — Chyba nie powinniśmy... — nie dokończyła, łapiąc się na swojej niepewności. Wyprostowała się lekko i wygładziła kołnierz jedwabnej bluzki, jakby próbowała otrząsnąć się ze swojego głupiego otumanienia. — Panie Oldenburg, miło Pana widzieć. Co u rodziców?
Edgar Oldenburg
Re: 10.05.2001 – Dziedziniec Północny – E. Oldenburg & B. Hallström Wto 13 Lut - 23:20
Edgar OldenburgWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aarhus, Dania
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : aspirujący polityk, starszy urzędnik w Stortingu w Departamencie ds. Dziedzictwa Kulturowego, mecenas sztuki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jeleń
Atuty : złotousty (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 20
Dla Edgara Oldenburga poranki były istotnym rytuałem w jego życiu. Wstawał wcześnie o świcie, gdy mrok wciąż spowijał świat niczym gęsty, czarny koc — ciemność ta stała się dla niego codziennością, choć w jego sercu wciąż tliła się cicha tęsknota za Aarhus, gdzie świt budził się znacznie szybciej, rozświetlając miasto delikatnymi promieniami słońca. W mroku jego salonu, gdzie zwykle sypiał unosił się zapach kawy, jak i tytoniu — ten jednak szybko się ulatniał, z pomocą prostych zaklęć rozpływając w powietrzu, Edgar dbał bowiem o to, by Floria nie przyłapała go nigdy na paleniu. Później, po wykonaniu podstawowych, porannych czynności, przygotowywał dla niej śniadanie, traktując to jako obowiązkowy krok w ich codziennej rutynie. Choć samotność często dawała o sobie znać w murach ogromnego domu, Edgar odnalazł w ojcostwie siłę i sens życia. Codzienny rytuał na rozpoczęcie dnia był dla niego niczym świętość, a czas poświęcony ukochanej córce wypełniał jego serce radością. Po wspólnym śniadaniu pomagał jej ubrać się do szkoły — zapinał jej guziki, wiązał szalik i czesał gęste, długie włosy. Robił wszystko to, co powinna była robić jego żona. Dopiero po przekazaniu jej pod opiekę niani, która odprowadzała ją do szkoły, ruszał do pracy. Edgar powtarzał ten scenariusz pięć dni w tygodniu, chciał być bowiem w oczach córki przykładnym ojcem.
Praca w Stortingu, jak i obowiązki młodego polityka, były bardziej nieprzewidywalne i nie miały konkretnego, narzuconego z góry scenariusza. Choć stosy dokumentów piętrzyły się niemal każdego dnia na jego drewnianym biurku, to kalendarz wypełniały po brzegi spotkania i posiedzenia, które wymagały od niego większej elastyczności. Obowiązki Oldenburga wykraczały jednak daleko poza żmudną pracę papierkową. Jako członek komisji ds. dziedzictwa kulturowego aktywnie uczestniczył w ochronie i konserwacji zabytków — spotykał się z konserwatorami, architektami i historykami sztuki, sporządzał raporty i analizował dokumenty. W ostatnich tygodniach szczególnym wyzwaniem dla Edgara była renowacja jednej z kamienic na Dziedzińcu Północnym. Budynek popadał w ruinę na skutek konfliktu między właścicielami, a Oldenburg, jako mediator i urzędnik w jednym, pośredniczył w negocjacjach i formalnościach. Właśnie zmierzał na spotkanie z jednym z nich, a także z zaprzyjaźnionym konserwatorem, by omówić dalsze kroki remontu, jednak zapatrzony w otaczającą go architekturę, nie zauważył, że zmierza prosto w kierunku Bylgji. Zanim się zorientował, był już za blisko, by uniknąć konfrontacji — serce zabiło mu mocniej, jakby zaraz miało się wyrwać z jego piersi.
— Dzień dobry, pani Hallström — przywitał się oficjalnym, choć nieco zakłopotanym tonem Edgar, wodząc wzrokiem za jej gestami. Unikał jej spojrzenia, niepewny, jak powinien zareagować w tej sytuacji. Każde spotkanie z Hallström przypominało mu o odrzuconych zaręczynach i o więzi, która niegdyś ich łączyła. Bylgja, jak wszystkie kobiety w życiu Edgara, była symbolem przeszłości. — Bez zmian. Matka wciąż w grobie, a raczej to, co z niej zostało, ojciec pracuje — wyjaśnił krótko Oldenburg, a grymas zakłopotania zdradzał jego wewnętrzne rozterki. — Instytut Kenaz chyba nie w tę stronę? — zauważył spostrzegawczo Edgar, przerywając niezręczną ciszę, świadomy tego, że ciężar wspomnień i niespełnionych nadziei przytłaczał ich oboje za każdym razem, gdy na siebie wpadali. Tym razem nie było inaczej.
Praca w Stortingu, jak i obowiązki młodego polityka, były bardziej nieprzewidywalne i nie miały konkretnego, narzuconego z góry scenariusza. Choć stosy dokumentów piętrzyły się niemal każdego dnia na jego drewnianym biurku, to kalendarz wypełniały po brzegi spotkania i posiedzenia, które wymagały od niego większej elastyczności. Obowiązki Oldenburga wykraczały jednak daleko poza żmudną pracę papierkową. Jako członek komisji ds. dziedzictwa kulturowego aktywnie uczestniczył w ochronie i konserwacji zabytków — spotykał się z konserwatorami, architektami i historykami sztuki, sporządzał raporty i analizował dokumenty. W ostatnich tygodniach szczególnym wyzwaniem dla Edgara była renowacja jednej z kamienic na Dziedzińcu Północnym. Budynek popadał w ruinę na skutek konfliktu między właścicielami, a Oldenburg, jako mediator i urzędnik w jednym, pośredniczył w negocjacjach i formalnościach. Właśnie zmierzał na spotkanie z jednym z nich, a także z zaprzyjaźnionym konserwatorem, by omówić dalsze kroki remontu, jednak zapatrzony w otaczającą go architekturę, nie zauważył, że zmierza prosto w kierunku Bylgji. Zanim się zorientował, był już za blisko, by uniknąć konfrontacji — serce zabiło mu mocniej, jakby zaraz miało się wyrwać z jego piersi.
— Dzień dobry, pani Hallström — przywitał się oficjalnym, choć nieco zakłopotanym tonem Edgar, wodząc wzrokiem za jej gestami. Unikał jej spojrzenia, niepewny, jak powinien zareagować w tej sytuacji. Każde spotkanie z Hallström przypominało mu o odrzuconych zaręczynach i o więzi, która niegdyś ich łączyła. Bylgja, jak wszystkie kobiety w życiu Edgara, była symbolem przeszłości. — Bez zmian. Matka wciąż w grobie, a raczej to, co z niej zostało, ojciec pracuje — wyjaśnił krótko Oldenburg, a grymas zakłopotania zdradzał jego wewnętrzne rozterki. — Instytut Kenaz chyba nie w tę stronę? — zauważył spostrzegawczo Edgar, przerywając niezręczną ciszę, świadomy tego, że ciężar wspomnień i niespełnionych nadziei przytłaczał ich oboje za każdym razem, gdy na siebie wpadali. Tym razem nie było inaczej.
Bylgja Hallström
Re: 10.05.2001 – Dziedziniec Północny – E. Oldenburg & B. Hallström Nie 17 Mar - 14:10
Bylgja HallströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : badaczka morskiej flory i fauny, wykładowczyni w instytucie, idealna córka, żona i matka
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : żmija zygzakowata
Atuty : lider (I), uczony (II)
Czasem wydawało jej się, że nigdy nie była młoda. Czasem wydawało jej się także, że nigdy nie chciała zarządzać ojcowskimi statkami, nigdy nie lubiła słodyczy i nie kładła się nocami na skałach tak, by najdłuższym palcem prawej dłoni dotykać grzbietów fal — ta niepamięć była ściśle pragmatyczna. Nie warto było myśleć o tym, do czego nie można było wracać, więc Bylgja chowała sentymenty pod językiem jak kradzione z matczynej torebki landrynki. Tak było bezpieczniej — nie lubiła bólu, który towarzyszył bezradności, okrutnemu przekonaniu, że jej przyszłość nigdy nie miała należeć do niej, zamiast tego rozrywać ją miały eleganckie dłonie jej rodziców, dziadków, ciotek i znudzonych, przekupionych profesorów. W podobny sposób zapomniała również o miłości, choć jej posmak zawsze kłębił się gdzieś w tyle gardła, gęsto słodki jak melasa. Zapomniała o Edgarze — tak sobie wmawiała, nachylając się nad wiśniowym blatem swojej toaletki, obserwując w owalnym lustrze twarz kobiety, która nie pozwalała sobie być dziewczynką. Zapomniała o Edgarze, bo gdy pamiętała, wspomnienia układały się na dnie jej żołądka, z każdym dniem coraz większe, pnącza pełne kolejnych liści, kolejnych kwiatów, których trujące głowy otwierały się pod skórą pąsowym rumieńcem. Bała się tego rodzaju słabości. Była pewna, że gdyby pozwoliła sobie na pęknięcie, cała roztrzaskałaby się jak porcelanowa filiżanka.
Powtarzała to sobie, gdy Edgar pojawiał się w zasięgu jej wzroku, gdzieś na peryferiach życia jak cień albo wąskie pęknięcie w szkle. Odsuwała od siebie jego życie — to z kim był, gdy odeszła, to z kim miał dziecko i za kim tęsknił. To nie powinno mieć już dla niej znaczenia, mimo to zawsze spuszczała wzrok, gdy widziała go w towarzystwie, tak jakby bała się, że ją zauważy. Czasem była pewna, że August wiedział, bo kiedy jego ojciec wspominał o Oldenburgach, napinał się jak wściekła hiena, a Bylgja wyobrażała sobie, że jest zazdrosny o nią, a nie o ich pieniądze. Skrzywiła się lekko, gdy dym podrapał ją w gardło. Tym razem było inaczej. Tym razem Edgar przystanął zbyt blisko, by mogła go ignorować. Wydawał jej się niemożliwie żywy i młody, tak jakby od czasu ich rozstania nie zmieniło się w nim nic. Wciąż te same oczy i te same usta, wciąż ten sam głos, który kiedyś opowiadał jej o swoich wielkich planach na przyszłość. Jakaś część jej chciała się uśmiechnąć, bała się jednak, że odkrywając swoje emocje, mogłaby również odkryć wszystko, co miękkie i śmiertelne.
— Czyli wszystko w porządku — odparła, nim zdążyła ugryźć się w język. Jej głos zabrzmiał słabiej niż zwykle, zupełnie jakby nie potrafiła już ukryć poruszenia pod swoją wyuczoną, chłodną manierą. Powinna była spuścić z niego wzrok, lecz spojrzenie miała nieruchome i wbite uważnie w jego twarz. Jego ton zdradzał zakłopotanie, a jej przeszło przez myśl, że Edgar nie chciał z nią rozmawiać. Nie po tym jak go upokorzyła, nie po tym jak okłamała go, mówiąc, że nie chce za niego wyjść. Przez ułamek sekundy zrobiło jej się niedobrze. Papieros wypadł jej spomiędzy palców. — Nie w tę, naprawdę? Cóż, nie zauważyłam — próbowała zażartować, nie brzmiała jednak wesoło, słowa były ostre na końcach i szorstkie. Przydeptała upuszczony na bruk niedopałek wysokim obcasem, trafiając szpilką prosto w środek umierającego żaru. — Zaczynam dziś zajęcia później… Planowałam wybrać się na poranną kawę — sprostowała, starając się na pewność siebie i podnosząc ku górze podbródek. Z perspektywy przechodnia przypominali po prostu parę znajomych wymieniających uprzejmości, Bylgja czuła się jednak tak, jakby była znów dzieckiem przyłapanym przez matkę na gorączkowym uczynku. — Pewnie jesteś zajęty?
Powtarzała to sobie, gdy Edgar pojawiał się w zasięgu jej wzroku, gdzieś na peryferiach życia jak cień albo wąskie pęknięcie w szkle. Odsuwała od siebie jego życie — to z kim był, gdy odeszła, to z kim miał dziecko i za kim tęsknił. To nie powinno mieć już dla niej znaczenia, mimo to zawsze spuszczała wzrok, gdy widziała go w towarzystwie, tak jakby bała się, że ją zauważy. Czasem była pewna, że August wiedział, bo kiedy jego ojciec wspominał o Oldenburgach, napinał się jak wściekła hiena, a Bylgja wyobrażała sobie, że jest zazdrosny o nią, a nie o ich pieniądze. Skrzywiła się lekko, gdy dym podrapał ją w gardło. Tym razem było inaczej. Tym razem Edgar przystanął zbyt blisko, by mogła go ignorować. Wydawał jej się niemożliwie żywy i młody, tak jakby od czasu ich rozstania nie zmieniło się w nim nic. Wciąż te same oczy i te same usta, wciąż ten sam głos, który kiedyś opowiadał jej o swoich wielkich planach na przyszłość. Jakaś część jej chciała się uśmiechnąć, bała się jednak, że odkrywając swoje emocje, mogłaby również odkryć wszystko, co miękkie i śmiertelne.
— Czyli wszystko w porządku — odparła, nim zdążyła ugryźć się w język. Jej głos zabrzmiał słabiej niż zwykle, zupełnie jakby nie potrafiła już ukryć poruszenia pod swoją wyuczoną, chłodną manierą. Powinna była spuścić z niego wzrok, lecz spojrzenie miała nieruchome i wbite uważnie w jego twarz. Jego ton zdradzał zakłopotanie, a jej przeszło przez myśl, że Edgar nie chciał z nią rozmawiać. Nie po tym jak go upokorzyła, nie po tym jak okłamała go, mówiąc, że nie chce za niego wyjść. Przez ułamek sekundy zrobiło jej się niedobrze. Papieros wypadł jej spomiędzy palców. — Nie w tę, naprawdę? Cóż, nie zauważyłam — próbowała zażartować, nie brzmiała jednak wesoło, słowa były ostre na końcach i szorstkie. Przydeptała upuszczony na bruk niedopałek wysokim obcasem, trafiając szpilką prosto w środek umierającego żaru. — Zaczynam dziś zajęcia później… Planowałam wybrać się na poranną kawę — sprostowała, starając się na pewność siebie i podnosząc ku górze podbródek. Z perspektywy przechodnia przypominali po prostu parę znajomych wymieniających uprzejmości, Bylgja czuła się jednak tak, jakby była znów dzieckiem przyłapanym przez matkę na gorączkowym uczynku. — Pewnie jesteś zajęty?
Edgar Oldenburg
Re: 10.05.2001 – Dziedziniec Północny – E. Oldenburg & B. Hallström Sob 30 Mar - 12:05
Edgar OldenburgWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aarhus, Dania
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : aspirujący polityk, starszy urzędnik w Stortingu w Departamencie ds. Dziedzictwa Kulturowego, mecenas sztuki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jeleń
Atuty : złotousty (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 20
Czasem zastanawiał się, jakby potoczyło się jego życie, gdyby Bylgja powiedziała tak. Gdyby tamtego feralnego dnia nie odrzuciła jego propozycji — ta myśl nawiedzała Edgara z niezmienną regularnością, jak duch przeszłości. Zamierał za każdym razem, gdy przecinały się ich drogi — wpatrywał się w nią, zagłębiając się w niezbadane głębiny własnej wyobraźni, gdzie rzeczywistość splatała się z alternatywnymi wersjami tego, co mogło być. Może nie czułby tej nieodpartej tęsknoty w sercu, tego uczucia, które tkwiło gdzieś między wspomnieniem a fantazją. Ale równocześnie wracał szybko do konkluzji, że jego życie nie mogłoby potoczyć się inaczej. Gdyby powiedziała tak i dała im szansę na wspólną przyszłość, nie poznałby nigdy Josefine i nie zostałby ojcem Florii, a ojcostwo było ostatecznie najlepszym, co go kiedykolwiek spotkało w życiu — Oldenburg spełniał się w tym tak samo, jak w polityce galdrów. Nie łatwo było być samotnym ojcem, lecz z pomocą rodziny mógł godzić obowiązki rodzica i zawodowe. Jego życie, choć wyboiste, ułożyło się w jakiś sposób, choć nie tak, jak planował. Przywykł do myśli, że bogowie mieli dla niego inne plany. Nawet jeśli czasem niewinnie dumał nad tym, jakby było, to w głębi serca wiedział, że jest tam, gdzie powinien.
— Nie narzekam. — Edgar nie był człowiekiem, który narzekał na swój los, choć miał do tego prawo, odkąd we wczesnym wieku stracił matkę, a później żonę, która zostawiła go z małym dzieckiem. Mimo niewypowiedzianego bólu i żalu, których doświadczył, nie chciał się załamywać, bo miał dla kogo żyć. Kiedy patrzył w radosne oczy Florii, widział w nich promień nadziei, który sprawiał, że jego serce stawało się silniejsze, Edgar nie mógł bowiem pozwolić, aby smutek i rozpacz zatruwały ich wspólny czas. — Dałbym sobie rękę uciąć, że trafiłabyś tam z zamkniętymi oczami — próbował zażartować, choć nawet nie wiedział, czy udało mu się to zrobić. Przebywanie w towarzystwie Bylgji nie należało do najbardziej komfortowych sytuacji. Kiedy widywali się na osobności, atmosfera gęstniała; podobnie było w towarzystwie innych ludzi, lecz wtedy jeszcze bardziej starali się pokazać, że nic ich nie łączy, a przyjaźń, która niegdyś była między nimi, już dawno straciła na wartości. Wzrok Edgara podryfował gdzieś w dal, wśród wspomnień i niespełnionych nadziei. Bylgja była jedną z nich — postacią z przeszłości, której obecność czasem sprawiała, że czuł się jak na rozdrożu, nie wiedząc, co dalej począć.
— Wiesz... — zaczął się zastanawiać, rozdarty między rozumem a sercem, które podpowiadało mu, że Lukas Tørrissen, z którym miał się dziś spotkać, należał do wyjątkowo spóźnialskich osób. Spojrzał jeszcze na zegarek, by upewnić się, że nie przeszacował swojego czasu, po czym uśmiechnął się z dozą nieśmiałości do Bylgji. — Jeśli chcesz, możemy napić się razem. Tam akurat jest niewielka kawiarnia, będę miał stamtąd widok, gdyby Tørrissen się pojawił. — Wskazał gestem w przeciwnym kierunku, pozwalając Bylgji zadecydować, czy chciała spędzić z nim tym poranek, choć wiedział, że nie wypadało. — Pewnie go kojarzysz, jeden z najbardziej znanych konserwatorów w tym mieście, tylko że punktualność nie jest jego mocną stroną — wytłumaczył się na wszelki wypadek Oldenburg.
— Nie narzekam. — Edgar nie był człowiekiem, który narzekał na swój los, choć miał do tego prawo, odkąd we wczesnym wieku stracił matkę, a później żonę, która zostawiła go z małym dzieckiem. Mimo niewypowiedzianego bólu i żalu, których doświadczył, nie chciał się załamywać, bo miał dla kogo żyć. Kiedy patrzył w radosne oczy Florii, widział w nich promień nadziei, który sprawiał, że jego serce stawało się silniejsze, Edgar nie mógł bowiem pozwolić, aby smutek i rozpacz zatruwały ich wspólny czas. — Dałbym sobie rękę uciąć, że trafiłabyś tam z zamkniętymi oczami — próbował zażartować, choć nawet nie wiedział, czy udało mu się to zrobić. Przebywanie w towarzystwie Bylgji nie należało do najbardziej komfortowych sytuacji. Kiedy widywali się na osobności, atmosfera gęstniała; podobnie było w towarzystwie innych ludzi, lecz wtedy jeszcze bardziej starali się pokazać, że nic ich nie łączy, a przyjaźń, która niegdyś była między nimi, już dawno straciła na wartości. Wzrok Edgara podryfował gdzieś w dal, wśród wspomnień i niespełnionych nadziei. Bylgja była jedną z nich — postacią z przeszłości, której obecność czasem sprawiała, że czuł się jak na rozdrożu, nie wiedząc, co dalej począć.
— Wiesz... — zaczął się zastanawiać, rozdarty między rozumem a sercem, które podpowiadało mu, że Lukas Tørrissen, z którym miał się dziś spotkać, należał do wyjątkowo spóźnialskich osób. Spojrzał jeszcze na zegarek, by upewnić się, że nie przeszacował swojego czasu, po czym uśmiechnął się z dozą nieśmiałości do Bylgji. — Jeśli chcesz, możemy napić się razem. Tam akurat jest niewielka kawiarnia, będę miał stamtąd widok, gdyby Tørrissen się pojawił. — Wskazał gestem w przeciwnym kierunku, pozwalając Bylgji zadecydować, czy chciała spędzić z nim tym poranek, choć wiedział, że nie wypadało. — Pewnie go kojarzysz, jeden z najbardziej znanych konserwatorów w tym mieście, tylko że punktualność nie jest jego mocną stroną — wytłumaczył się na wszelki wypadek Oldenburg.
Bylgja Hallström
Re: 10.05.2001 – Dziedziniec Północny – E. Oldenburg & B. Hallström Sro 10 Lip - 18:12
Bylgja HallströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : badaczka morskiej flory i fauny, wykładowczyni w instytucie, idealna córka, żona i matka
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : żmija zygzakowata
Atuty : lider (I), uczony (II)
Powinna zostawić swoją miłość za sobą — gdzieś na zaostrzonych skałach rodzinnej miejscowości, gdzieś w brudnej pianie wzburzonego morza, gdzieś pod łóżkiem swojego panieńskiego pokoju, w którym wieczorami marzyła o wielkości. Powinna była zostawić sentymenty tam, gdzie nikt nie mól ich dostrzec, tak głęboko, by nie można było wydłubać ich z ciemności choćby paznokciem — daleko. Lubiła uważać się za kobietę o stelażu stalowych kości, zapominała jednak, iż nawet on pokryty był jedynie naciągniętą, cienką skórą niewiele różniącą się od tej, która rumieniła się na jej policzkach, gdy była jeszcze dziewczyną. Edgar był prawdziwy tak samo jak prawdziwy był lata temu. Mówił, oddychał i uśmiechał się w ten sam sposób, miał oczy ciemniejsze niż zapamiętała, lecz ten drobny, złotawy przebłysk wokół źrenic pozostawał niezmienny. Wydało jej się to irytujące, być może wręcz bezczelne, zupełnie jakby całe jej niezapominanie i cała jej głupia, zakopana w piasku młodzieńcza miłość były jego winą. Winą jego oczu i sposobu, w jaki wymawiał jej imię. August — jej mąż — nigdy go nie lubił. W szkole omijał go chłodem, w towarzystwie zaciskał usta w wąską linię, gdy ściskali sobie dłonie; mówił czasem, iż Oldenburgowie mają zbyt dużo, że są nierozsądni, nazywał go kruchym idealistą, choć sam wierzył od lat w te same, utarte, cuchnące kurzem prawdy. August był inny — przypominała sobie za każdym razem, gdy widziała ich w jednym pomieszczeniu, na tym samym parkiecie pełnym wielkich nazwisk. Był inny i być może dlatego matka tak bardzo naciskała na ich małżeństwo, być może dlatego ojciec obiecał mu tak wiele, być może dlatego ona sama nie potrafiła zapomnieć, pogrzebać wizerunku Edgara we własnym mężu, bo ten miał inny uśmiech, dumny i wyćwiczony, zimniejszy głos, ostrzejszy akcent, włosy gładko sczesane z czoła. Czasem kojarzył jej się z krukiem lub wroną, bo pamiętał zbyt wiele i rzadko wybaczał. Kochała go, była prawie pewna, lecz jej miłość przypominała jedynie kolejną odpowiedź na oczekiwania rodziców. Wszystko robiła tak, jak powinna.
Starała się nie wątpić, latami świetnie wywiązywała się z tego postanowienia, nawet w obecności Edgara, lecz przez ostatnie lata nie mieli zbyt wielu okazji, by stać tak pewnie naprzeciw siebie, sami i bez cudzych oczu śledzących uważnie ich profile. Przełknęła w dół gardła smak papierosa i resztki żalu, które zdawały się skraplać na jej języku, gorzkie i ciemne jak zbyt mocna kawa. Nie narzekam odparł, a ona prychnęła cicho ze szczerym rozbawieniem, bo Edgar nigdy nie narzekał, nawet teraz, nawet po tym wszystkim.
— Przeceniasz mnie — odpowiedziała pokrótce, przez chwilę jeszcze unikając jego wzroku. Nikomu nie byłaby w stanie się do tego przyznać, lecz nawet teraz, po latach spędzonych w tym mieście, nie potrafiła w pełni się w nim odnaleźć. Nie znosiła natłoku budynków i zapachu bruku, szczególnie latem. — Ale nawet gdybym nie trafiła, na pewno znalazłby się ktoś, kto znalazłby mnie i ściągnął tam siłą — westchnęła, przywołując na twarz cień drobnego, niezobowiązującego uśmiechu. Ich rozmowa sprawiała wrażenie lekkiej, lecz Bylgja czuła jak ciąży jej na karku lub sercu, gdzieś pod skórą, jak trudno jest dobierać słowa i jeszcze trudniej odwzajemniać spojrzenia. Wydala się zaskoczona, kiedy Edgar zaproponował wypicie kawy razem. Był to gest typowo grzecznościowy lub byłby nim, gdyby dotyczył kogokolwiek innego. Nie mogła odmówić, lecz ze zgodą również niee czuła się tak dobrze, jak przypuszczała. Nie podobało jej się, iż chciała spędzić z nim czas, tak jakby proste pragnienie jego towarzystwa stało się pułapką. — Och… Oczywiście, tak, to całkowicie rozsądny pomysł — przytaknęła po chwili, starając się znów przybrać swój chłodny, wyniosły ton. Ozdobiła twarz kolejnym uśmiechem, tym razem łagodniejszym i spokojnie ruszyła za nim w stronę kawiarni. — Torissen — powtórzyła za nim z namysłem, choć nie potrafiła przypomnieć sobie żadnej siwiejącej głowy, która pasowałaby do nazwiska. — Cóż, nic dziwnego. Jego klientela nie jest szczególnie… żywiołowa. Stare świątynie nie mają w zwyczaju uciekać, nawet w naszym świecie — zaśmiała się krótko, zdziwiona brzmieniem własnego głosu. — Jak ma się twoja córka? Zdaje się, że chodzą z Levianem do tej samej szkoły.
Starała się nie wątpić, latami świetnie wywiązywała się z tego postanowienia, nawet w obecności Edgara, lecz przez ostatnie lata nie mieli zbyt wielu okazji, by stać tak pewnie naprzeciw siebie, sami i bez cudzych oczu śledzących uważnie ich profile. Przełknęła w dół gardła smak papierosa i resztki żalu, które zdawały się skraplać na jej języku, gorzkie i ciemne jak zbyt mocna kawa. Nie narzekam odparł, a ona prychnęła cicho ze szczerym rozbawieniem, bo Edgar nigdy nie narzekał, nawet teraz, nawet po tym wszystkim.
— Przeceniasz mnie — odpowiedziała pokrótce, przez chwilę jeszcze unikając jego wzroku. Nikomu nie byłaby w stanie się do tego przyznać, lecz nawet teraz, po latach spędzonych w tym mieście, nie potrafiła w pełni się w nim odnaleźć. Nie znosiła natłoku budynków i zapachu bruku, szczególnie latem. — Ale nawet gdybym nie trafiła, na pewno znalazłby się ktoś, kto znalazłby mnie i ściągnął tam siłą — westchnęła, przywołując na twarz cień drobnego, niezobowiązującego uśmiechu. Ich rozmowa sprawiała wrażenie lekkiej, lecz Bylgja czuła jak ciąży jej na karku lub sercu, gdzieś pod skórą, jak trudno jest dobierać słowa i jeszcze trudniej odwzajemniać spojrzenia. Wydala się zaskoczona, kiedy Edgar zaproponował wypicie kawy razem. Był to gest typowo grzecznościowy lub byłby nim, gdyby dotyczył kogokolwiek innego. Nie mogła odmówić, lecz ze zgodą również niee czuła się tak dobrze, jak przypuszczała. Nie podobało jej się, iż chciała spędzić z nim czas, tak jakby proste pragnienie jego towarzystwa stało się pułapką. — Och… Oczywiście, tak, to całkowicie rozsądny pomysł — przytaknęła po chwili, starając się znów przybrać swój chłodny, wyniosły ton. Ozdobiła twarz kolejnym uśmiechem, tym razem łagodniejszym i spokojnie ruszyła za nim w stronę kawiarni. — Torissen — powtórzyła za nim z namysłem, choć nie potrafiła przypomnieć sobie żadnej siwiejącej głowy, która pasowałaby do nazwiska. — Cóż, nic dziwnego. Jego klientela nie jest szczególnie… żywiołowa. Stare świątynie nie mają w zwyczaju uciekać, nawet w naszym świecie — zaśmiała się krótko, zdziwiona brzmieniem własnego głosu. — Jak ma się twoja córka? Zdaje się, że chodzą z Levianem do tej samej szkoły.
Edgar Oldenburg
10.05.2001 – Dziedziniec Północny – E. Oldenburg & B. Hallström Pią 12 Lip - 11:48
Edgar OldenburgWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aarhus, Dania
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : aspirujący polityk, starszy urzędnik w Stortingu w Departamencie ds. Dziedzictwa Kulturowego, mecenas sztuki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jeleń
Atuty : złotousty (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 20
Gdyby Josefine żyła, wszystko wyglądałoby inaczej. W jej obecności Edgar nigdy nie myślał o Bylgji, przypominał sobie o niej jedynie czasem, gdy widywali się podczas oficjalnych, klanowych wydarzeń, ale nawet wtedy jego myśli nie krążyły wokół alternatywnej rzeczywistości. Obecność Josefine wypełniała każde jego pragnienie i potrzebę; jej śmiech był dla niego jak ulubiona muzyka, której mógłby słuchać bez końca, dotyk — jak najczulsza melodia, a słowa — niczym balsam na jego strapioną duszę. Josefine, tak odmienna od Bylgji zarazem, była wszystkim, co najpiękniejsze w jego życiu, a jej niespodziewane odejście pozostawiło nieodżałowaną pustkę. Choć dalej żyła w sercu młodego Oldenburga, każdy dzień bez niej był dla niego jak wieczność, a każda noc była pełna niespokojnych snów i wspomnień. Edgar usiłował odnaleźć sens w życiu bez Josefine i choć ból był nieustający, starał się nie narzekać na to, co się wydarzyło. Miał dla kogo żyć. Dla swojej córki, która potrzebowała jego miłości i wsparcia. Dla rodziny i przyjaciół, którzy stali przy nim w trudnych chwilach i dla których był ważny. Ich obecność przypominała mu, że miał powody, by iść naprzód.
Zmieniły się jednak częściowo okoliczności. Edgar był teraz sam i wiedział, że Josefine nie chciałaby, by marnował swoje życia na wieczną żałobę. Choć zawsze był stały w uczuciach, to naiwne serce Oldenburga sprawiało, że zawsze łatwo idealizował miłość. Jego nastoletni romantyzm wcale nie wygasł, choć teraz był o wiele bardziej ukryty, schowany za fasadą dojrzałości i rozwagi. Nie mógł dać po sobie poznać, że znowu zamierał na jej widok, a każda przypadkowa rozmowa z nią budziła w nim dawno uśpione emocje. Bylgja w dalszym ciągu była z Augustem i to powinno być dla niego wystarczającym powodem, by nie rozpamiętywać przeszłości. Ale Edgar nigdy za nim szczerze nie przepadał — uważał go za człowieka zbyt skostniałego i konserwatywnego. August, ze swoimi przylizanymi włosami, sztywnymi poglądami i spojrzeniem pełnym obojętności, wydawał się całkowitym przeciwieństwem wszystkiego, co reprezentował Oldenburg. Nic więc dziwnego, że nie mógł zrozumieć, dlaczego Bylgja zdecydowała się na małżeństwo z człowiekiem, który zamknął ją w złotej klatce.
— Pewnie tak. — Pokiwał lekko głową, pozwalając sobie na drobny uśmiech skierowany w stronę pani Hallström. — Kenaz to dalej twój drugi dom? — A może trzeci, w zależności od tego, jak liczyć, przeszło mu przez myśl, lecz postanowił ugryźć się w język. — Słyszałem ostatnio o jakichś protestach studentów, ale nie wgłębiałem się za bardzo w temat— powiedział Edgar z ciekawością w głosie, licząc, że Bylgja zdradzi mu kilka informacji. Brakowało mu czasu, by być ze wszystkim na bieżąco, lecz wszystko, co miało związek ze społecznym aktywizmem, leżało w kręgu jego zainteresowań. Kiedy zgodziła się na jego propozycję, ruszyli w stronę kawiarni, która była jednym z ulubionych miejsc Edgara. Przytulne wnętrze, pachnące świeżo mieloną kawą i ciepłym ciastem, zawsze wprawiało go w dobry nastrój. Nie powinni byli się spoufalać, ale przecież byli starymi znajomymi, kiedyś — przyjaciółmi.
— Tak to jest — przyznał jej rację Oldenburg, nie bardzo mając ochotę rozmawiać o Torissenie, skoro przeszła do tematu jego córki. — Bardzo dobrze. Ale zdaje się, że odziedziczyła talent do roślin po Josefine. — Floria, podobnie jak matka, miała niezwykły dar do pielęgnacji roślin. Kiedy tylko wchodziła do ogrodu, wydawało mu się, że niemal wszystko wokół niej ożywa; jej pasja do botaniki zaskakiwała go i jednocześnie napełniała dumą. — I tak, na to wygląda, że są w jednej szkole. A twój Levian? W której jest już klasie? — Dobrze pamiętał, ile lat miał Levian, choć nie chciał się do tego przyznać. — Niedawno widziałem twojego Augusta w Stortingu. Wyglądał na trochę zmęczonego pracą.
Edgar i Bylgja z tematu
Zmieniły się jednak częściowo okoliczności. Edgar był teraz sam i wiedział, że Josefine nie chciałaby, by marnował swoje życia na wieczną żałobę. Choć zawsze był stały w uczuciach, to naiwne serce Oldenburga sprawiało, że zawsze łatwo idealizował miłość. Jego nastoletni romantyzm wcale nie wygasł, choć teraz był o wiele bardziej ukryty, schowany za fasadą dojrzałości i rozwagi. Nie mógł dać po sobie poznać, że znowu zamierał na jej widok, a każda przypadkowa rozmowa z nią budziła w nim dawno uśpione emocje. Bylgja w dalszym ciągu była z Augustem i to powinno być dla niego wystarczającym powodem, by nie rozpamiętywać przeszłości. Ale Edgar nigdy za nim szczerze nie przepadał — uważał go za człowieka zbyt skostniałego i konserwatywnego. August, ze swoimi przylizanymi włosami, sztywnymi poglądami i spojrzeniem pełnym obojętności, wydawał się całkowitym przeciwieństwem wszystkiego, co reprezentował Oldenburg. Nic więc dziwnego, że nie mógł zrozumieć, dlaczego Bylgja zdecydowała się na małżeństwo z człowiekiem, który zamknął ją w złotej klatce.
— Pewnie tak. — Pokiwał lekko głową, pozwalając sobie na drobny uśmiech skierowany w stronę pani Hallström. — Kenaz to dalej twój drugi dom? — A może trzeci, w zależności od tego, jak liczyć, przeszło mu przez myśl, lecz postanowił ugryźć się w język. — Słyszałem ostatnio o jakichś protestach studentów, ale nie wgłębiałem się za bardzo w temat— powiedział Edgar z ciekawością w głosie, licząc, że Bylgja zdradzi mu kilka informacji. Brakowało mu czasu, by być ze wszystkim na bieżąco, lecz wszystko, co miało związek ze społecznym aktywizmem, leżało w kręgu jego zainteresowań. Kiedy zgodziła się na jego propozycję, ruszyli w stronę kawiarni, która była jednym z ulubionych miejsc Edgara. Przytulne wnętrze, pachnące świeżo mieloną kawą i ciepłym ciastem, zawsze wprawiało go w dobry nastrój. Nie powinni byli się spoufalać, ale przecież byli starymi znajomymi, kiedyś — przyjaciółmi.
— Tak to jest — przyznał jej rację Oldenburg, nie bardzo mając ochotę rozmawiać o Torissenie, skoro przeszła do tematu jego córki. — Bardzo dobrze. Ale zdaje się, że odziedziczyła talent do roślin po Josefine. — Floria, podobnie jak matka, miała niezwykły dar do pielęgnacji roślin. Kiedy tylko wchodziła do ogrodu, wydawało mu się, że niemal wszystko wokół niej ożywa; jej pasja do botaniki zaskakiwała go i jednocześnie napełniała dumą. — I tak, na to wygląda, że są w jednej szkole. A twój Levian? W której jest już klasie? — Dobrze pamiętał, ile lat miał Levian, choć nie chciał się do tego przyznać. — Niedawno widziałem twojego Augusta w Stortingu. Wyglądał na trochę zmęczonego pracą.
Edgar i Bylgja z tematu