10.05.2001 – Pomieszczenie wspólne – V. Eriksen & G. Mickelson
2 posters
Vermund Eriksen
Re: 10.05.2001 – Pomieszczenie wspólne – V. Eriksen & G. Mickelson Czw 7 Mar - 0:14
Vermund EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : oficer Wydziału Poszukiwań w Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : pies
Atuty : zapalony (I), agresor (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
23.05.2001
Ukradkowe spojrzenia podążały za Mickelsonem jak chmara muszek znęconych ciekawością, obsiadając mu kark tak gęsto, że miał ochotę podejść do niego i nakryć mu go dłonią, wesprzeć się o oparcie fotela, w którym usiadł – wiedział, że nie na długo; Gurra nie potrafił usiedzieć w miejscu od czasu tragedii – i przesłonić go własnymi plecami przed tą dociekliwością łyskającą dziesiątkami źrenic czarnych jak chitynowe grzbiety. Więcej: miał ochotę położyć mu dłoń na karku i ścisnąć go, gestem zgubionym między ponagleniem a troską; miał ochotę pochylić się i skarcić go jak młokosa wkradającego się tam, gdzie być go nie powinno, zapytać bezpardonowo co tu do świętej cholery robisz, choć podług wieku role powinny być raczej odwrotne (nie miał jednak starszego rodzeństwa, był jedynie starszym bratem, może dlatego wyobrażał sobie jedynie, jak zaciskać dłoń na karku, nigdy – jak napominająca dłoń zacisnąć mogłaby się na nim; nie nauczono go tego rodzaju pokory). Wydawało mu się, że ktoś powinien to w końcu zrobić – ale wszyscy ścigali tylko za nim oczami, odwracali subtelnie głowy, kiedy przechodził obok i uporczywie milczeli, pozwalając mu snuć się w ten sposób: bez przerwy, niespokojnie, jakby niczego nie obawiał się bardziej niż chwili bezruchu, jakby nieustannie za czymś ścigał lub przed czymś uciekał. Kiedy poruszał się na peryferii zielonego, wyczulonego na niego szczególnie, spojrzenia, zdawał mu się człowiekiem noszonym we własnym cieniu jak skrzypce schowane w futerale. Jego cień przemykał pospiesznie korytarzem, a on – odłożony na bok i milczący – obijał mu się tylko od czasu do czasu o żebro, gdzieś na dnie odwróconych źrenic.
To nie była jego sprawa, ale nie mógł się powstrzymać przed parszywą impertynencją podejrzeń – zastanawiał się, czy kiedy w końcu wychodził późnym wieczorem z komisariatu, wracał do opustoszałego mieszkania pełnego wyrzutów i ciszy, czy szedł do Harpy i pozwalał, by smukłą dłonią rozpinała futerał jego ostygłej skóry i wsuwała (znowu) palce między nadwyrężone struny? Kiedyś sądziłby, że nie byłby do tego zdolny, ale nie był dłużej pewien – odkąd Milou pojawiła się na komisariacie, wdzierając się między oficerów gładko jak ostrze, by wypluć mu w twarz, przy wszystkich, obnażającą, rozczarowaną prawdę, nie był pewien dłużej w ogóle, kim był jego przyjaciel. Pamiętał jeszcze ciszę, jaka zaległa wtedy w pomieszczeniu i Gurrę stojącego pośrodku tej ciszy jakby była ostygłym popiołem wysypanym mu na czubki butów: tylko tyle pozostało z ich małżeństwa. Pamiętał jeszcze swoje rozdarcie pomiędzy nimi; pamiętał, że w końcu wyszedł z pomieszczenia, podążając za odgłosem obcasów uderzających gniewnie o posadzkę, próbował ją dogonić i zatrzymać, ale Milou – przed chwilą tak wyzywająco stanowcza i ostra – z oczami lśniącymi od łez strąciła z siebie jego rękę jak coś wstrętnego. Może podejrzewała go o to, że wiedział o tym wcześniej; a on zastanawiał się później, czy rzeczywiście nie wiedział, czy próbował wierzyć jeszcze naiwnie, że mężczyzna był ponad to – jeśli nie dla niej, to przynajmniej dla Robina.
Jak mogłeś jej to zrobić było jednym z wielu pytań, jakie drażniły mu gardło; jednym z wielu przełykanych, bo ledwie parę dni – czy rozmawiali ze sobą w tym czasie? czy próbował ją przeprosić? czy obiecywali sobie, że to naprawią? – dzieliło usprawiedliwiony wyrzut od zwykłego okrucieństwa. I choć czasem wciąż zagryzał zęby na gniewnej myśli, że przyjaciel był w istocie w pewnym stopniu wszystkiemu winny, a oswojone już dawno okrucieństwo kalało mu mankiety tak dużo razy, że nie mógł dłużej wywabić plam jego wspomnień z materiału, teraz, kiedy stawał w końcu przy nim we wspólnym pomieszczeniu, osłaniając go własnymi plecami przed muszkami spojrzeń, czuł w gardle przede wszystkim mdłą litość, nie gniew.
– Co ty tutaj robisz, Gurra? – spytał, wreszcie dając upust temu natręctwu, które nieustannie brzęczało mu w skroniach, jak owad rozbijający czerep o szkło, próbując się wydostać, ilekroć widział go w korytarzach komisariatu. Głos miał cichy i pojednawczy, nieskory do konfliktu, nie napominający – można by niemal uwierzyć, że istotnie pyta go wyłącznie z ciekawości. – Jak się trzymasz? – podążyło zaraz, nieuchronne jak wyrok.
Gurra Mickelson
10.05.2001 – Pomieszczenie wspólne – V. Eriksen & G. Mickelson Nie 14 Kwi - 12:05
Gurra MickelsonWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 35 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : oficer w szeregach Wysłanników Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : Mewa
Atuty : Zapalony (I), Miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 35 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Gdy w końcu udaje mu się zamknąć oczy, a jego oddech staje się płytki i regularny, bo zmęczenie bierze górę nad zagubionym umysłem, to właśnie nieregularna szarpanina scen tamtej pamiętnej nocy, przeplatana powidokami znajomo-nieznajomych twarzy (jedną z nich jest ta należąca do Vermunda) pojawia mu się w snach. Obrazy nakładają się na siebie. Harpa przygryzająca dolną wargę. Tłum zgromadzony przy brzegu rzeki, gdzie znaleziono ciało. Jej zaróżowione policzki. Ktoś - chyba właśnie Eriksen - przytrzymujący go za ramię, mruczący pod nosem, że lepiej, żeby na to nie patrzył. W uszach rozbrzmiewa cichy śmiech kochanki, przenikający wszystkie te czasowe wymiary, brzmiący tak nieadekwatnie, tak nie na miejscu, gdy Gurra obserwuje jak pomocnicy koronera wsuwają do karawanu nosze ze zwłokami Malou, zupełnie niewinnie, tak jak piekarz o poranku wsuwa do pieca przygotowany chleb. Malou już na zawsze znika mu z oczu.
Gurra zrywa się, dłonie zaciska na skroniach, siada na łóżku, głowę chowa między kolana, próbuje wymazać z umysłu nawracające wspomnienia. Ta scena powtarza się niemal zawsze, gdy w końcu uda mu się zasnąć. Zmusza się jednak do tego niespokojnego koszmaru i gdy tylko przychodzi na to pora, przykłada głowę do poduszki, bo poczucie obowiązku przeważa nad strachem, na służbie musi być w końcu we względnie dobrej formie.
Przyzwyczaja się już do sieci osiadających na sobie oceniających spojrzeń, które próbują uwięzić go w swym uścisku, na każdym kroku przypominając o popełnionym grzechu. Jakby sama krucza odznaka przypięta do ubrania, możliwość swobodnego kursowania po korytarzach głównej siedziby służb, dawała im możliwość wydawania prawomocnego wyroku. Winny wykroczenia wobec świętości małżeństwa. Winny zdrady. Winny oszustwa. Winny niedomówień. Winny kłamstwa. Winny tchórzostwa, bo nie wyznał jej prawdy. A w końcu i współwinny jej śmierci.
Wszyscy wiedzieli najlepiej, mieli swoje podejrzenia pozbawione ugruntowanych podstaw. Wszyscy widzieli go w ramionach Tveter. Wyczuwał to w ich spojrzeniach, w ironicznych uśmiechach drgających na wargach, twarzach usiłujących zachować zupełnie neutralny wyraz. Krucza pełna była aktorów amatorów, nie potrafiących przywdziewać wystudiowanych masek. Czytał w nich jak w otwartej książce, równocześnie starając się ukryć, że zaciska w złości pięści, że przygryza policzki od wewnątrz, tylko po to, aby nie wyrzucić z siebie wiązanki przekleństw.
Harpy nie widział od tamtego wieczoru na dłużej niż kilka chwil. To jednak nie była ich sprawa. Nie zamierzał się tłumaczyć i wybielać swojej i tak już nieodwracalnie nadszarpniętej reputacji.
Musiał nauczyć się ich ignorować.
Jak mogłeś jej to zrobić? To nieme pytanie, nawet jeśli Eriksen nie zdaje sobie z tego sprawy, wciąż odbija się w jego oczach. Gurra dostrzega je natychmiast, gdy tylko podnosi wzrok na właściciela cienia, który nagle nad nim wyrósł, kładąc się na gładkiej powierzchni stołu. Przyjaciel. Ciekawe czy Vermund wciąż wrzuca go do tej kategorii?
- Staję się pożywką dla żywych - mówi ironicznie, wykonując w powietrzu teatralny gest, równocześnie obrzucając kilka osób wokół nieco pogardliwym spojrzeniem. Ci gwałtownie odwracają wzrok. - A co myślałeś? Że niby chciałem po prostu wrócić do pracy? Ostatnio stałem się niezłą atrakcją. Małpą w zoo. Zasłużyłem sobie i owszem. Przyznaję - dodaje to ostatnie po krótkim namyśle, rozkładając dłonie w geście poddania. Zagarnia stos dokumentów leżący na fotelu obok, rzuca je na oddalony skraj stołu i wskazuje przyjacielowi miejsce. Wyłuskuje spośród papierów paczkę papierosów, wtyka sobie do ust jednego z nich. Mruczy pod nosem zaklęcie, zaraz zaciągając się dymem. - Wspaniale - odpowiada przez zęby, nie wypuszczając papierosa z ust. Nie chce być złośliwy, chociaż sarkazm to ostatnio jego drugie imię. Prostuje się w fotelu, opierając łokcie o oparcia i pocierając dłonią prawą skroń. - Szukam jakichś śladów. Odwalam za wasz wydział robotę. - Wskazuje na akta. Zaraz żałuje tych słów, w głosie Vermunda nie wybrzmiewa w końcu żadna wroga nuta. Nie zasłużył sobie na tak bezceremonialny atak. Wzrusza ramionami. - Wybacz. Po prostu próbuję zająć czymś myśli. - Ty też przyszedłeś robić mi wyrzuty?, Gurra spogląda na niego wyzywająco, w milczeniu kryjąc twarz za chmurą dymu, chcąc zmiażdżyć w zarodku tę myśl. Zmęczony jest kolejnymi konfrontacjami.
Gurra zrywa się, dłonie zaciska na skroniach, siada na łóżku, głowę chowa między kolana, próbuje wymazać z umysłu nawracające wspomnienia. Ta scena powtarza się niemal zawsze, gdy w końcu uda mu się zasnąć. Zmusza się jednak do tego niespokojnego koszmaru i gdy tylko przychodzi na to pora, przykłada głowę do poduszki, bo poczucie obowiązku przeważa nad strachem, na służbie musi być w końcu we względnie dobrej formie.
Przyzwyczaja się już do sieci osiadających na sobie oceniających spojrzeń, które próbują uwięzić go w swym uścisku, na każdym kroku przypominając o popełnionym grzechu. Jakby sama krucza odznaka przypięta do ubrania, możliwość swobodnego kursowania po korytarzach głównej siedziby służb, dawała im możliwość wydawania prawomocnego wyroku. Winny wykroczenia wobec świętości małżeństwa. Winny zdrady. Winny oszustwa. Winny niedomówień. Winny kłamstwa. Winny tchórzostwa, bo nie wyznał jej prawdy. A w końcu i współwinny jej śmierci.
Wszyscy wiedzieli najlepiej, mieli swoje podejrzenia pozbawione ugruntowanych podstaw. Wszyscy widzieli go w ramionach Tveter. Wyczuwał to w ich spojrzeniach, w ironicznych uśmiechach drgających na wargach, twarzach usiłujących zachować zupełnie neutralny wyraz. Krucza pełna była aktorów amatorów, nie potrafiących przywdziewać wystudiowanych masek. Czytał w nich jak w otwartej książce, równocześnie starając się ukryć, że zaciska w złości pięści, że przygryza policzki od wewnątrz, tylko po to, aby nie wyrzucić z siebie wiązanki przekleństw.
Harpy nie widział od tamtego wieczoru na dłużej niż kilka chwil. To jednak nie była ich sprawa. Nie zamierzał się tłumaczyć i wybielać swojej i tak już nieodwracalnie nadszarpniętej reputacji.
Musiał nauczyć się ich ignorować.
Jak mogłeś jej to zrobić? To nieme pytanie, nawet jeśli Eriksen nie zdaje sobie z tego sprawy, wciąż odbija się w jego oczach. Gurra dostrzega je natychmiast, gdy tylko podnosi wzrok na właściciela cienia, który nagle nad nim wyrósł, kładąc się na gładkiej powierzchni stołu. Przyjaciel. Ciekawe czy Vermund wciąż wrzuca go do tej kategorii?
- Staję się pożywką dla żywych - mówi ironicznie, wykonując w powietrzu teatralny gest, równocześnie obrzucając kilka osób wokół nieco pogardliwym spojrzeniem. Ci gwałtownie odwracają wzrok. - A co myślałeś? Że niby chciałem po prostu wrócić do pracy? Ostatnio stałem się niezłą atrakcją. Małpą w zoo. Zasłużyłem sobie i owszem. Przyznaję - dodaje to ostatnie po krótkim namyśle, rozkładając dłonie w geście poddania. Zagarnia stos dokumentów leżący na fotelu obok, rzuca je na oddalony skraj stołu i wskazuje przyjacielowi miejsce. Wyłuskuje spośród papierów paczkę papierosów, wtyka sobie do ust jednego z nich. Mruczy pod nosem zaklęcie, zaraz zaciągając się dymem. - Wspaniale - odpowiada przez zęby, nie wypuszczając papierosa z ust. Nie chce być złośliwy, chociaż sarkazm to ostatnio jego drugie imię. Prostuje się w fotelu, opierając łokcie o oparcia i pocierając dłonią prawą skroń. - Szukam jakichś śladów. Odwalam za wasz wydział robotę. - Wskazuje na akta. Zaraz żałuje tych słów, w głosie Vermunda nie wybrzmiewa w końcu żadna wroga nuta. Nie zasłużył sobie na tak bezceremonialny atak. Wzrusza ramionami. - Wybacz. Po prostu próbuję zająć czymś myśli. - Ty też przyszedłeś robić mi wyrzuty?, Gurra spogląda na niego wyzywająco, w milczeniu kryjąc twarz za chmurą dymu, chcąc zmiażdżyć w zarodku tę myśl. Zmęczony jest kolejnymi konfrontacjami.