Mały bar (Ś)
3 posters
Mistrz Gry
Mały bar (Ś) Sob 21 Wrz - 22:14
Mały bar (Ś)
Mały bar znajduje się na niższym piętrze, w którym panuje znacznie spokojniejsza atmosfera niż w głównej sali. Wnętrze emanuje ciepłem dzięki delikatnemu oświetleniu lamp, podkreślającemu bogate, zdobione ściany oraz sufit o klasycznych, barokowych wzorach. Oprócz dwuosobowych stolików, jednym z ulubionych elementów gości jest wygodna, welurowa sofa w oliwkowym odcieniu, ozdobiona poduszkami z wyrazistymi wzorami, idealna do relaksu. W tle widoczny jest elegancki bar, którego ladę zdobią artystyczne malowidła, otoczone drewnianymi elementami. Całość dopełniają duże rośliny, które wprowadzają nutę naturalności do wnętrza.
Victor Eliassen-Choi
Re: Mały bar (Ś) Nie 22 Wrz - 0:57
Victor Eliassen-ChoiŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Halmstadt, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : balsamista, właściciel pracowni balsamistycznej „Pajęcza lilia”
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : uzdrowiciel (I), nekromanta (II)
Statystyki :
alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Przyspieszony oddech stawał się coraz płytszy, a lodowaty chłód wdzierał się głębiej niż powierzchnia skóry, docierając do samego wnętrza, jakby przeszywał duszę. Czuł, jak zmysły wymykają się spod kontroli, jak receptory w jego ciele szaleją, a w uszach dudnił puls – dźwięk własnej krwi, nieustannie przypominający mu o życiu, którego tak desperacko pragnął doświadczyć. Znowu sprowadził siebie na skraj, na próg pragnienia. Nieustannego głodu przypomnienia sobie, czym jest życie. Ciepło – potrzebował go, potrzebował poczuć, jak rozlewa się po jego ciele niczym fala rozkoszy, ale wiedział, że nie zdąży. Droga do domu była zbyt długa, a on potrzebował czegoś tu i teraz. Natychmiast.
Nie zamierzał tracić czasu na szukanie kolejnej ofiary dla chwilowego uniesienia. To zajmowałoby zbyt wiele czasu, a on potrzebował szybkiej ucieczki od pustki. Pozostawał więc alkohol – gorzki, a jednocześnie odurzająco słodki, palący gardło niczym ogień, zostawiający przyjemne uczucie gorąca i tę upragnioną lekkość, która chwilowo zwalniała jego umysł. Był jedno miejsce, które zawsze spełniało jego potrzeby – „Piwnica Lokiego”. Tam go znali. Znali jego twarz, a co ważniejsze, znali te momenty, kiedy się pojawiał. Rzadko był tam na trzeźwo, prawie nigdy dla towarzystwa. Zjawiał się tam po jedno: po alkohol, a czasem – kiedy to nie wystarczało – po ciało, które mógł poczuć w sposób, jaki tylko on rozumiał.
Rozpiął guzik koszuli, który zdawał się zaciskać na jego szyi niczym dusząca pętla, uwalniając spod kołnierza metaliczny błysk – gwiazda, zawieszona na srebrnym łańcuszku, ukryta dotąd przed światem. Palce bezwiednie przesunęły się po jego ciemnych, długich włosach, przeczesując je w tył, odsłaniając bladą, niemal trupią twarz, na której lśniły jak perły krople potu oraz kolczyki w uchu. Wiatr smagał jego kark, przynosząc chwilową ulgę, lecz to nie było to czego potrzebował. Nie był to rodzaj ukojenia, za którym tak usilnie tęsknił. To tylko ulotna ulga. Powierzchowna. Przemijająca. "Potrzebuję więcej" – myśl ta przetoczyła się przez jego umysł niczym głód, gdy mijał ostatni budynek przed wejściem do piwnicy. Tam, w tym pozornie klaustrofobicznym wnętrzu, kryło się coś, co miało na chwilę ugasić jego pragnienie. Słyszał już odległy szum rozmów, widział ruch cieni na ulicy – życie, którego w tym momencie potrzebował jak nigdy wcześniej. Przed wejściem grupka młodych, snujących się leniwie jak duchy. Coś palili – trawka, może papierosy, ale nie miało to dla niego znaczenia. Nie interesował się nimi. Chociaż… ten jeden chłopak miał w sobie coś intrygującego, uroczy rys w twarzy, który zwrócił na chwilę jego uwagę. Odegnał tę myśl, zmusił się, by skupić na celu.
Zamruczał pod nosem ciche zaklęcie, kiedy przekraczał próg piwnicy, a cienie zdawały się ustępować przed nim, gdy wślizgiwał się do środka. W powietrzu unosił się zapach alkoholu i tanich perfum. Mijał znajome twarze, jedne ledwo skinął, inne unikały jego spojrzenia, wiedząc, kim był i w jakim stanie się znajdował. Victor – dla jednych dziwak, dla innych może nawet obłąkany. Ale nikt nie ośmielił się go zatrzymać. Wiedzieli, że dzisiaj nie był tutaj po to, by rozmawiać. Był po coś znacznie bardziej osobliwego. Gdy wreszcie dotarł do baru, oparł się o blat zbyt gwałtownie, jakby ciężar jego ciała chciał go zepchnąć w dół. Szybko jednak wyprostował się, opanowując chwiejność, a jego wzrok natychmiast zaczął błądzić w poszukiwaniu barmana. Czekał, aż zostanie obsłużony, a jego oddech, początkowo ciężki i niespokojny, zaczął się stabilizować w rytm otaczających go dźwięków. Gwar, szmery rozmów, odgłos przesuwanych szklanek... te znane, chaotyczne nuty dawały mu złudne poczucie bezpieczeństwa, jakby znajdował się w miejscu, gdzie nikt nie ocenia, gdzie wszyscy są równie zagubieni. Wziął głęboki oddech, wypełniając płuca mieszanką dymu, alkoholu i czegoś jeszcze – może potu, może resztek perfum unoszących się w powietrzu. Czuł, jak jego ciało powoli się uspokaja, jak napięcie ustępuje, rozpuszczając się w tej brudnej atmosferze. Gdy poczuł, że może już zapanować nad sobą, spojrzał na barmana, a jego głos – choć spokojny – zdradził lekkie drżenie.
— Whisky — powiedział, starając się zabrzmieć pewnie, choć sam wiedział, że nie do końca mu to wyszło. Whisky nie była smaczna, nie chodziło o jej walory. To nie był napój dla przyjemności, ale dla ciepła, które rozlewało się po ciele jak płynny ogień, tłumiąc wszystko, co kłębiło się w jego myślach. Bezmyślnie przesunął palcem po gwizdku wiszącym na jego szyi, gest tak automatyczny, jakby próbował odnaleźć w nim jakąś dawno zagubioną równowagę. W głowie rozbrzmiała mu jedna myśl: „Zróbmy wszystko, by ta noc była choć trochę przyjemna”. Aby uciekł w coś błahego, coś pozbawionego znaczenia. Chciał zanurzyć się w zapomnieniu, oddalić się od głębszych myśli, które ciążyły mu niczym kamień. Nie liczyło się już nic więcej. Przynajmniej dla niego.
Nie zamierzał tracić czasu na szukanie kolejnej ofiary dla chwilowego uniesienia. To zajmowałoby zbyt wiele czasu, a on potrzebował szybkiej ucieczki od pustki. Pozostawał więc alkohol – gorzki, a jednocześnie odurzająco słodki, palący gardło niczym ogień, zostawiający przyjemne uczucie gorąca i tę upragnioną lekkość, która chwilowo zwalniała jego umysł. Był jedno miejsce, które zawsze spełniało jego potrzeby – „Piwnica Lokiego”. Tam go znali. Znali jego twarz, a co ważniejsze, znali te momenty, kiedy się pojawiał. Rzadko był tam na trzeźwo, prawie nigdy dla towarzystwa. Zjawiał się tam po jedno: po alkohol, a czasem – kiedy to nie wystarczało – po ciało, które mógł poczuć w sposób, jaki tylko on rozumiał.
Rozpiął guzik koszuli, który zdawał się zaciskać na jego szyi niczym dusząca pętla, uwalniając spod kołnierza metaliczny błysk – gwiazda, zawieszona na srebrnym łańcuszku, ukryta dotąd przed światem. Palce bezwiednie przesunęły się po jego ciemnych, długich włosach, przeczesując je w tył, odsłaniając bladą, niemal trupią twarz, na której lśniły jak perły krople potu oraz kolczyki w uchu. Wiatr smagał jego kark, przynosząc chwilową ulgę, lecz to nie było to czego potrzebował. Nie był to rodzaj ukojenia, za którym tak usilnie tęsknił. To tylko ulotna ulga. Powierzchowna. Przemijająca. "Potrzebuję więcej" – myśl ta przetoczyła się przez jego umysł niczym głód, gdy mijał ostatni budynek przed wejściem do piwnicy. Tam, w tym pozornie klaustrofobicznym wnętrzu, kryło się coś, co miało na chwilę ugasić jego pragnienie. Słyszał już odległy szum rozmów, widział ruch cieni na ulicy – życie, którego w tym momencie potrzebował jak nigdy wcześniej. Przed wejściem grupka młodych, snujących się leniwie jak duchy. Coś palili – trawka, może papierosy, ale nie miało to dla niego znaczenia. Nie interesował się nimi. Chociaż… ten jeden chłopak miał w sobie coś intrygującego, uroczy rys w twarzy, który zwrócił na chwilę jego uwagę. Odegnał tę myśl, zmusił się, by skupić na celu.
Zamruczał pod nosem ciche zaklęcie, kiedy przekraczał próg piwnicy, a cienie zdawały się ustępować przed nim, gdy wślizgiwał się do środka. W powietrzu unosił się zapach alkoholu i tanich perfum. Mijał znajome twarze, jedne ledwo skinął, inne unikały jego spojrzenia, wiedząc, kim był i w jakim stanie się znajdował. Victor – dla jednych dziwak, dla innych może nawet obłąkany. Ale nikt nie ośmielił się go zatrzymać. Wiedzieli, że dzisiaj nie był tutaj po to, by rozmawiać. Był po coś znacznie bardziej osobliwego. Gdy wreszcie dotarł do baru, oparł się o blat zbyt gwałtownie, jakby ciężar jego ciała chciał go zepchnąć w dół. Szybko jednak wyprostował się, opanowując chwiejność, a jego wzrok natychmiast zaczął błądzić w poszukiwaniu barmana. Czekał, aż zostanie obsłużony, a jego oddech, początkowo ciężki i niespokojny, zaczął się stabilizować w rytm otaczających go dźwięków. Gwar, szmery rozmów, odgłos przesuwanych szklanek... te znane, chaotyczne nuty dawały mu złudne poczucie bezpieczeństwa, jakby znajdował się w miejscu, gdzie nikt nie ocenia, gdzie wszyscy są równie zagubieni. Wziął głęboki oddech, wypełniając płuca mieszanką dymu, alkoholu i czegoś jeszcze – może potu, może resztek perfum unoszących się w powietrzu. Czuł, jak jego ciało powoli się uspokaja, jak napięcie ustępuje, rozpuszczając się w tej brudnej atmosferze. Gdy poczuł, że może już zapanować nad sobą, spojrzał na barmana, a jego głos – choć spokojny – zdradził lekkie drżenie.
— Whisky — powiedział, starając się zabrzmieć pewnie, choć sam wiedział, że nie do końca mu to wyszło. Whisky nie była smaczna, nie chodziło o jej walory. To nie był napój dla przyjemności, ale dla ciepła, które rozlewało się po ciele jak płynny ogień, tłumiąc wszystko, co kłębiło się w jego myślach. Bezmyślnie przesunął palcem po gwizdku wiszącym na jego szyi, gest tak automatyczny, jakby próbował odnaleźć w nim jakąś dawno zagubioną równowagę. W głowie rozbrzmiała mu jedna myśl: „Zróbmy wszystko, by ta noc była choć trochę przyjemna”. Aby uciekł w coś błahego, coś pozbawionego znaczenia. Chciał zanurzyć się w zapomnieniu, oddalić się od głębszych myśli, które ciążyły mu niczym kamień. Nie liczyło się już nic więcej. Przynajmniej dla niego.
Loke Sjöström
Re: Mały bar (Ś) Pią 27 Wrz - 21:13
Loke SjöströmŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Uppsala, Szwecja
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : włóczęga, dorywczy hipnotyzer, zaklinacz i barman w „Piwnicy Lokiego”
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : agresor (I), odporny (II), plaga koszmarów
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 5
Dzień za dniem, noc za nocą, lipiec wymyka mi się spod kontroli. Czas przelatuje przez palce, niepostrzeżenie, jak piasek, którego nie da się zatrzymać. Nie wiem, kiedy to się stało, ale koniec miesiąca już tu jest, choć ledwo co się zaczął. Mam wrażenie, że przez te ostatnie tygodnie nie stało się nic wartego zapamiętania — z wyjątkiem jednego wydarzenia sprzed kilku dni. Od nieszczęsnego spotkania z Sigyn po długich latach rozłąki czuję się, jakbym był w zawieszeniu. Ten przypadkowy moment na ulicy, kilka słów wypowiedzianych z nieprawdopodobnym żalem i zawodem w głosie, uwięziły mnie w niewidzialnej klatce, z której nie mogę się wydostać. Staram się o tym nie myśleć, ale nawet gdy przychodzę do pracy i staję za barem, robię to automatycznie, jakby moje ciało działało samo z siebie, a umysł był gdzieś indziej. Zamiast myśleć o zamówieniach i codziennych obowiązkach, moje myśli krążą wokół Sigyn i tamtej chwili, która wszystko zmieniła. Praca, która zawsze była dla mnie odskocznią, teraz nie daje mi ukojenia; zamiast tego, czuję, jakbym był aktorem w kiepskim spektaklu, odgrywającym te same sceny, raz po raz, bez nadziei na zmianę. Każda noc wygląda tak samo — rozmowy z gośćmi, dźwięk szkła stukającego o bar, śmiech rozbrzmiewający w tle. Ale wewnątrz mnie panuje cisza. Nic nie jest w stanie przerwać tego letargu.
— Już się robi — odpowiadam automatycznie, ledwo spoglądając na osobę, która pojawiła się przy barze. Moje ręce zaczynają działać mechanicznie, przygotowując zamówienie, jakby znały jego preferencje lepiej niż ja sam. Wydaje mi się, że mogę je robić na pamięć, z zamkniętymi oczami. Po chwili jednak rozpoznaję jego charakterystyczną twarz o niecodziennych, jak na midgardzkie warunki, rysach twarzy — to jeden ze stałych bywalców. Choć pracuję tu dopiero od kilku miesięcy, zdążyłem nauczyć się rozpoznawać tych, którzy regularnie odwiedzają Piwnicę Lokiego. To miejsce ma swój specyficzny, niepowtarzalny klimat, coś, co przyciąga ludzi raz, a potem nie mogą przestać wracać, jakby była nie tylko kolejnym barem, lecz również swoisty azyl dla tych szukających ucieczki od codzienności. Niespodziewanie wyrywam się z letargu, by rozejrzeć się dookoła; atmosfera jest dziś gęsta od rozmów, dymu papierosowego i tajemnic, które unoszą się w powietrzu, jakby były integralną częścią wystroju wnętrza. W końcu każdy zakątek Piwnicy Lokiego ma swoje historie — te opowiedziane i te, które najprawdopodobniej już nigdy nie ujrzą światła dziennego.
— Victor, dobrze kojarzę? — pytam, starając się brzmieć pewnie, mimo że w myślach analizuję wszystkie wcześniejsze spotkania. Choć mieliśmy okazję zamienić już słowo nie raz w towarzystwie alkoholu, wolę się upewnić, czy aby na pewno znam jego imię. Nasze interakcje w barze były zawsze luźnymi rozmowami, które toczyły się wśród szumów otoczenia, ale szczegóły umykały mi w wirze wydarzeń. — Mam wrażenie, że dawno cię tu nie było. — Nie wiem, czy to prawda, bo nawet jeśli jestem tu codziennie, to mogliśmy się mijać.
— Już się robi — odpowiadam automatycznie, ledwo spoglądając na osobę, która pojawiła się przy barze. Moje ręce zaczynają działać mechanicznie, przygotowując zamówienie, jakby znały jego preferencje lepiej niż ja sam. Wydaje mi się, że mogę je robić na pamięć, z zamkniętymi oczami. Po chwili jednak rozpoznaję jego charakterystyczną twarz o niecodziennych, jak na midgardzkie warunki, rysach twarzy — to jeden ze stałych bywalców. Choć pracuję tu dopiero od kilku miesięcy, zdążyłem nauczyć się rozpoznawać tych, którzy regularnie odwiedzają Piwnicę Lokiego. To miejsce ma swój specyficzny, niepowtarzalny klimat, coś, co przyciąga ludzi raz, a potem nie mogą przestać wracać, jakby była nie tylko kolejnym barem, lecz również swoisty azyl dla tych szukających ucieczki od codzienności. Niespodziewanie wyrywam się z letargu, by rozejrzeć się dookoła; atmosfera jest dziś gęsta od rozmów, dymu papierosowego i tajemnic, które unoszą się w powietrzu, jakby były integralną częścią wystroju wnętrza. W końcu każdy zakątek Piwnicy Lokiego ma swoje historie — te opowiedziane i te, które najprawdopodobniej już nigdy nie ujrzą światła dziennego.
— Victor, dobrze kojarzę? — pytam, starając się brzmieć pewnie, mimo że w myślach analizuję wszystkie wcześniejsze spotkania. Choć mieliśmy okazję zamienić już słowo nie raz w towarzystwie alkoholu, wolę się upewnić, czy aby na pewno znam jego imię. Nasze interakcje w barze były zawsze luźnymi rozmowami, które toczyły się wśród szumów otoczenia, ale szczegóły umykały mi w wirze wydarzeń. — Mam wrażenie, że dawno cię tu nie było. — Nie wiem, czy to prawda, bo nawet jeśli jestem tu codziennie, to mogliśmy się mijać.
Victor Eliassen-Choi
Re: Mały bar (Ś) Czw 3 Paź - 12:47
Victor Eliassen-ChoiŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Halmstadt, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : balsamista, właściciel pracowni balsamistycznej „Pajęcza lilia”
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : uzdrowiciel (I), nekromanta (II)
Statystyki :
alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Przez mglistą zasłonę jego myśli, niczym ulotny szept, przemknęły słowa: „Już się robi”. Wyciągnęły go lekko z otchłani, w której zdawał się być uwięziony, otchłani, którą tylko on widział. Z zamglonym spojrzeniem skupił uwagę na barmanie, którego twarz zafascynowała go już nie pierwszy raz. Spotykał go dość często – od początku roku, może nawet trochę wcześniej – ale Victor nigdy nie zatrzymywał się na nim dłużej, przynajmniej świadomie. Z drugiej strony, miał w sobie tę niepokojącą zdolność zapamiętywania szczegółów, które inni przegapialiby bez chwili zawahania. Jakby te drobne obrazy i wrażenia cichutko gromadziły się w uporządkowanych szufladach jego umysłu, niepozorne, lecz gotowe na wezwanie. Teraz jednak każdy ruch barmana, każda subtelna zmiana na jego twarzy, była dla niego jak migotanie światła w ciemności. Przyglądał się z nieukrywaną intensywnością. Jego rysy – choć dla wielu mogłyby wydawać się zbyt surowe, zbyt niestandardowe, aby pasować do wszechobecnych kanonów piękna – dla Victora były hipnotyzujące. To, co dla innych było niedoskonałe, dla niego miało swoją nieuchwytną, magnetyczną wartość. W końcu, czyż nie zawsze cenił to, co wymykało się łatwym kategoriom? To, co nie wpisywało się w utarte, przyjemne, wygodne ramy? Normalność, z jej przewidywalnością i nudą, od dawna była dla niego jak ciasna klatka, która tłumiła jego najgłębsze pragnienia. Kiedyś próbował w niej żyć, dopasować się do tych gładkich granic, ale z każdym dniem czuł coraz silniejszą potrzebę wyrwania się. Wyjścia z tego sztucznego, bezpiecznego świata, w którym wszystko było takie proste, a jednocześnie takie martwe. Dzisiaj wiedział, że prawdziwa wolność leży w chaosie, w tym, co nieznane, w tym, co inni odrzucają. Barman, ze swoją unikalną urodą, był jednym z tych elementów, które wciągały go w ten pociągający, niepokojący świat.
Zatopiony w swoich myślach i zbyt długo zatrzymany wzrokiem na barmanie, nagle wrócił na ziemię, gdy usłyszał swoje imię. Jego oczy na moment wyraziły zaskoczenie – drobny błysk, jakby nie spodziewał się być zauważony. Choć, właściwie, nie powinien. Był tu stałym gościem, nie obcym. Prowadził przecież własny biznes i pojawiał się tu regularnie, niemal co kilka nocy. Przez chwilę nic nie mówił, jedynie skinął głową, jakby jego myśli jeszcze dryfowały w jakiejś odległej przestrzeni.
– Zgadza się, to ja, we własnej osobie – odezwał się w końcu, a jego głos zabrzmiał nisko, przyjemnie głęboko, lecz bez cienia uśmiechu. Jego twarz pozostawała spokojna, niemal niewzruszona, jakby wyrzeźbiona z marmuru – neutralna, a może nawet posągowa. Patrzył na mężczyznę przed sobą, jakby analizując go przez dłuższą chwilę, pozwalając, by w głowie pojawiło się pytanie, którego nie chciał pozostawić bez odpowiedzi.
– Hmm, a jak ty się nazywasz? – zapytał w końcu, łamiąc ciszę. Mógł próbować zgadywać, grać w tę zabawę, w której twarze łączy się z imionami, ale nie miał na to ochoty. Wolał prostotę i pewność, więc wolał zapytać wprost, aby upewnić się, czy jego intuicja go nie zawiodła.
– To prawda, ostatnio nie było takiej potrzeby – powiedział spokojnie, choć w jego myślach pojawiło się inne zakończenie zdania: "Potrafiłem utrzymać się w ryzach...na granicy". W tym momencie jego spojrzenie zatonęło w oczach barmana, jakby próbował odczytać w nich coś więcej, niż tylko uprzejmość. Po chwili, nieco bardziej lekko, dodał:
– Czyżby brakowało tutaj mojej osoby? To dość niespodziewane – jego głos, nadal odrobinę odległy, tym razem przełamał się subtelnym uniesieniem kącika ust. Delikatny uśmiech, ledwie zauważalny, pojawił się na jego twarzy, chociaż w głębi siebie wątpił, by naprawdę ktoś tęsknił za jego obecnością. W końcu był tylko jednym z wielu klientów, choć miał to szczęście, że wyróżniał się w tłumie swoją charakterystyczną aparycją.
– Coś ostatnio ciekawego się działo? Czy wszystko po staremu? – zapytał, opierając się nieco o bar. W jego głosie pobrzmiewało lekkie zainteresowanie, chociaż w rzeczywistości pytanie miało bardziej na celu podtrzymanie rozmowy, niż prawdziwą ciekawość. Jednak jego oczy wciąż uważnie śledziły reakcje barmana, jakby szukał w nich odpowiedzi, które nie padły w słowach.
Zatopiony w swoich myślach i zbyt długo zatrzymany wzrokiem na barmanie, nagle wrócił na ziemię, gdy usłyszał swoje imię. Jego oczy na moment wyraziły zaskoczenie – drobny błysk, jakby nie spodziewał się być zauważony. Choć, właściwie, nie powinien. Był tu stałym gościem, nie obcym. Prowadził przecież własny biznes i pojawiał się tu regularnie, niemal co kilka nocy. Przez chwilę nic nie mówił, jedynie skinął głową, jakby jego myśli jeszcze dryfowały w jakiejś odległej przestrzeni.
– Zgadza się, to ja, we własnej osobie – odezwał się w końcu, a jego głos zabrzmiał nisko, przyjemnie głęboko, lecz bez cienia uśmiechu. Jego twarz pozostawała spokojna, niemal niewzruszona, jakby wyrzeźbiona z marmuru – neutralna, a może nawet posągowa. Patrzył na mężczyznę przed sobą, jakby analizując go przez dłuższą chwilę, pozwalając, by w głowie pojawiło się pytanie, którego nie chciał pozostawić bez odpowiedzi.
– Hmm, a jak ty się nazywasz? – zapytał w końcu, łamiąc ciszę. Mógł próbować zgadywać, grać w tę zabawę, w której twarze łączy się z imionami, ale nie miał na to ochoty. Wolał prostotę i pewność, więc wolał zapytać wprost, aby upewnić się, czy jego intuicja go nie zawiodła.
– To prawda, ostatnio nie było takiej potrzeby – powiedział spokojnie, choć w jego myślach pojawiło się inne zakończenie zdania: "Potrafiłem utrzymać się w ryzach...na granicy". W tym momencie jego spojrzenie zatonęło w oczach barmana, jakby próbował odczytać w nich coś więcej, niż tylko uprzejmość. Po chwili, nieco bardziej lekko, dodał:
– Czyżby brakowało tutaj mojej osoby? To dość niespodziewane – jego głos, nadal odrobinę odległy, tym razem przełamał się subtelnym uniesieniem kącika ust. Delikatny uśmiech, ledwie zauważalny, pojawił się na jego twarzy, chociaż w głębi siebie wątpił, by naprawdę ktoś tęsknił za jego obecnością. W końcu był tylko jednym z wielu klientów, choć miał to szczęście, że wyróżniał się w tłumie swoją charakterystyczną aparycją.
– Coś ostatnio ciekawego się działo? Czy wszystko po staremu? – zapytał, opierając się nieco o bar. W jego głosie pobrzmiewało lekkie zainteresowanie, chociaż w rzeczywistości pytanie miało bardziej na celu podtrzymanie rozmowy, niż prawdziwą ciekawość. Jednak jego oczy wciąż uważnie śledziły reakcje barmana, jakby szukał w nich odpowiedzi, które nie padły w słowach.
Loke Sjöström
Re: Mały bar (Ś) Nie 13 Paź - 11:57
Loke SjöströmŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Uppsala, Szwecja
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : włóczęga, dorywczy hipnotyzer, zaklinacz i barman w „Piwnicy Lokiego”
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : agresor (I), odporny (II), plaga koszmarów
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 5
W Piwnicy Lokiego spotykam wielu ludzi, a praca barmana otwiera drzwi do wielu historii. Każdy dzień przynosi nowe twarze, które na chwilę wypełniają przestrzeń tego wyjątkowego miejsca dla ślepców w Przesmyku. Dla niektórych gości staje się ona schronieniem od zgiełku życia, gdzie mogą na chwilę zapomnieć o codziennych problemach. Niektórzy goście wracają, a ich obecność staje się stałym elementem mojej rzeczywistości. Z każdym kolejnym drinkiem i wizytą poznaję ich imiona, które czasem zapominam, a także historie, które w sobie skrywają. To fascynujące, jak z pozoru przypadkowe spotkania niespodziewanie mogą przekształcić się w głębsze relacje — na przestrzeni ostatnich miesięcy nawiązałem zaskakująco wiele podobnych relacji. Słucham ich opowieści o marzeniach, porażkach, radościach i smutkach, które tworzą ich życie. Bo w głębi duszy przecież wszyscy jesteśmy tacy sami, nawet jeśli magia zakazana odróżnia i odcina nas definitywnie od widzących. Z drugiej strony są też ci, którzy przychodzą tutaj tylko na chwilę. Ich obecność jest ulotna, ale mimo to — Piwnica Lokiego staje się swego rodzaju mikroświatem, w którym przypadkowo krzyżują się losy różnych jednostek, tworząc wręcz niepowtarzalną mozaikę ludzkich doświadczeń.
— Loke — przedstawiam się z uśmiechem, wiedząc, że to imię może budzić różne skojarzenia, choć w przypadku ślepców odbiór zwykle jest pozytywny. Nie trudno zapamiętać, ale też nie winię, jeśli komuś się to nie udało. W końcu w Piwnicy Lokiego przewija się mnóstwo ludzi, a w ich umysłach często pozostają jedynie obrazy, a nie konkretne imiona. Jednak odkąd tutaj pracuję, zdarza się, że goście, widząc mnie za barem, myślą, że jestem nowym właścicielem tego miejsca. — Czy brakowało, nie wiem, ale jestem dość spostrzegawczy — odpowiadam z pewnym rozbawieniem w głosie, w międzyczasie przygotowując dla niego alkohol. — A tak poważnie, zawsze miło jest zobaczyć stałych bywalców. Czasami to niepokojące, gdy kogoś nie widzisz przez dłuższy czas. Wtedy pojawiają się teorie na temat tego, co się z nim wydarzyło. — Niełatwo było być ślepcem w Midgardzie. Kiedy ktoś znika, pojawia się niepewność – czy to sprawy osobiste, czy może coś poważniejszego? Nigdy nie wiadomo, w którym momencie ktoś przepadnie jak kamień w wodę.
— Powiedziałbym raczej, że po staremu. — W ostatnim czasie przychodzi tu jednak mniej osób niż zazwyczaj, ale to mogło znaczyć tylko jedno: wzmożone patrole Kruczej Straży w okolicach. Zauważyłem, że atmosfera w Piwnicy Lokiego stała się nieco cięższa. W barze, który zawsze tętnił życiem, słychać teraz więcej szeptów i ostrożnych rozmów. Goście, którzy wcześniej śmiali się głośno i dzielili się bez ogródek swoimi historiami, teraz często zerkają w stronę drzwi, jakby obawiali się, że w każdej chwili ktoś może wejść i wprowadzić niepokój. — Może gości trochę mniej, ale to przez to, że Kruczy kręcą się po okolicy. No nic, trzeba uważać, jak zwykle — mówię z cichym westchnięciem pod nosem, podając mu jego zamówienie.
— Loke — przedstawiam się z uśmiechem, wiedząc, że to imię może budzić różne skojarzenia, choć w przypadku ślepców odbiór zwykle jest pozytywny. Nie trudno zapamiętać, ale też nie winię, jeśli komuś się to nie udało. W końcu w Piwnicy Lokiego przewija się mnóstwo ludzi, a w ich umysłach często pozostają jedynie obrazy, a nie konkretne imiona. Jednak odkąd tutaj pracuję, zdarza się, że goście, widząc mnie za barem, myślą, że jestem nowym właścicielem tego miejsca. — Czy brakowało, nie wiem, ale jestem dość spostrzegawczy — odpowiadam z pewnym rozbawieniem w głosie, w międzyczasie przygotowując dla niego alkohol. — A tak poważnie, zawsze miło jest zobaczyć stałych bywalców. Czasami to niepokojące, gdy kogoś nie widzisz przez dłuższy czas. Wtedy pojawiają się teorie na temat tego, co się z nim wydarzyło. — Niełatwo było być ślepcem w Midgardzie. Kiedy ktoś znika, pojawia się niepewność – czy to sprawy osobiste, czy może coś poważniejszego? Nigdy nie wiadomo, w którym momencie ktoś przepadnie jak kamień w wodę.
— Powiedziałbym raczej, że po staremu. — W ostatnim czasie przychodzi tu jednak mniej osób niż zazwyczaj, ale to mogło znaczyć tylko jedno: wzmożone patrole Kruczej Straży w okolicach. Zauważyłem, że atmosfera w Piwnicy Lokiego stała się nieco cięższa. W barze, który zawsze tętnił życiem, słychać teraz więcej szeptów i ostrożnych rozmów. Goście, którzy wcześniej śmiali się głośno i dzielili się bez ogródek swoimi historiami, teraz często zerkają w stronę drzwi, jakby obawiali się, że w każdej chwili ktoś może wejść i wprowadzić niepokój. — Może gości trochę mniej, ale to przez to, że Kruczy kręcą się po okolicy. No nic, trzeba uważać, jak zwykle — mówię z cichym westchnięciem pod nosem, podając mu jego zamówienie.
Victor Eliassen-Choi
Re: Mały bar (Ś) Pon 21 Paź - 14:19
Victor Eliassen-ChoiŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Halmstadt, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : balsamista, właściciel pracowni balsamistycznej „Pajęcza lilia”
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : uzdrowiciel (I), nekromanta (II)
Statystyki :
alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Usłyszawszy imię barmana, powtórzył je bezgłośnie, jakby starannie smakował każdą literę. Niemal czuł, jak rozkładają się one na języku, jak małe kryształki, a mimo to poczuł ukłucie wstydu, że wcześniej zapomniał imię tak urzekającej postaci. Od chwili, gdy mężczyzna wkroczył do piwnicy kilka miesięcy temu, nie mógł oderwać od niego wzroku. Nie był pewien, co tak bardzo go przyciągało – czy to jego niezwykła uroda, czy aura tajemnicy, którą roztaczał wokół siebie jak mgłę w letni wieczór. Jedno było pewne: barman zdominował przestrzeń, przyciągnął jego uwagę jak magnes, ale czegoś jednak brakowało – tego nieuchwytnego detalu, który pozwoliłby jego imię wryć się na zawsze w pamięć. Teraz jednak musiał starannie umieścić je w odpowiedniej szufladce swojego umysłu, by nie popełnić podobnej gafy w przyszłości. Nie mógł przecież ponownie zapomnieć imienia tej pięknej istoty.
Jednocześnie gdzieś w zakamarkach jego myśli kiełkowało coś mrocznego, niepokojącego. Zaczął wyobrażać sobie, jak ten barman wyglądałby martwy... na jego stole. Jak wyglądałoby jego ciało, gdyby przygotowywał je do pogrzebu – zimne, bez życia, a mimo to wciąż pełne wspomnienia ciepła, które ulatniałoby się powoli, przez usta, jak ostatnie tchnienie. Przez jego kręgosłup przebiegł dreszcz, odpychający, ale równocześnie fascynujący. Te myśli były jednak zbyt intensywne, zbyt natrętne. Czuł, jak niebezpiecznie blisko znajduje się od pragnienia, by rzeczywiście dotknąć ciała tego obcego, by jeszcze raz poczuć tę subtelną, ledwie uchwytną różnicę między ciepłem życia a zimnem śmierci.
– To prawda, i mam wrażenie, że sytuacja zrobiła się jeszcze bardziej napięta. Atmosfera gęstnieje z każdym dniem. Na szczęście, wygląda na to, że większości z nas udało się jakoś uchować – powiedział, próbując zachować spokój, choć w jego głosie czaił się delikatny niepokój. – Obiecuję, że będę wpadał częściej, choćby tylko po to, żeby się przywitać, żebyś nie martwił się zbyt mocno – dodał z półuśmiechem, unosząc jeden kącik ust. Choć wiedział, że to obietnica bez pokrycia, coś na kształt pustych słów rzucanych w próżnię. Loka zapewne i tak nie obchodziło, kiedy znowu go zobaczy. Prawdopodobnie dopiero w chwili, gdy znowu balansował będzie na granicy światów, szamocząc się między życiem a śmiercią, jak zwykle w najgorszych możliwych momentach.
– Zgadzam się, kruczych ostatnio namnożyło się jak grzybów po deszczu – rzucił cicho, tonem przypominającym odległy pomruk burzy. – Nikt teraz się nie wychyla, wszyscy trzymają głowy nisko, jakby liczyli na to, że burza przejdzie, nie dotykając ich. Ale nie wygląda na to, żeby ta sytuacja szybko się zmieniła. Obawiam się, że to potrwa – kontynuował spokojnym głosem, choć w jego oczach dało się dostrzec zmartwienie. Zewnętrzny spokój kontrastował z wewnętrznym niepokojem, który coraz mocniej pulsował w nim niczym ledwie wyczuwalny ból.
Ruch w interesie malał, a sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Lilia, zwykle ukryta przed wzrokiem niepowołanych, teraz stała się bardziej narażona przez kruczych, którzy zalewali ulice. Fakt, że Victor obsługiwał zarówno ślepców, jak i widzących, wymagał od niego ostrożności. W miarę jak liczba kruczych rosła, stawał się coraz bardziej czujny, wręcz paranoiczny. Coraz częściej nachodziła go myśl, żeby na jakiś czas zamknąć interes, schować się w cieniu, zniknąć z radarów. Jednak nie mógł ryzykować, bo to mogłoby wywołać jeszcze więcej podejrzeń. Westchnął cicho, pozwalając myślom rozmyć się na chwilę w przestrzeni, jakby szukał odpowiedzi na pytanie, które nie dawało mu spokoju.
– Złapali kogoś w ostatnich dniach? Czy może robili jakieś najazdy? – zapytał z niepokojem, a w jego głosie dało się wyczuć delikatne napięcie, jakby bał się usłyszeć odpowiedź, której podświadomie się spodziewał. – Na razie nie wpadli do mojej pracowni, ale miałem ostatnio wrażenie, że jeden z klientów mógł być tajniakiem – dodał, a jego czoło zmarszczyło się lekko, jakby cień przeszedł przez jego twarz.
Coraz mocniej czuł ciężar podejrzliwości, który wisiał nad nim jak ciemna chmura. Każdy nowy klient mógł być potencjalnym zagrożeniem, każda wizyta mogła skończyć się katastrofą. Musiał o wiele staranniej weryfikować każdego, kto przekraczał próg jego warsztatu, bo jeśli choć raz popełni błąd i wpuści w swoje progi wroga i pokaże mu za dużo, to... Cóż, wtedy wszystko runie. Ta myśl była jak bolesne ukłucie, które nie chciało go opuścić. To byłby koniec dla niego... koniec wszystkiego, co udało mu się zbudować przez lata. Mała osobista apokalipsa, która rozpadłaby się w ciszy, nie obchodząc nikogo poza nim samym.
Wyobrażał sobie, jak w jednej chwili wszystkie jego sekrety, misterne plany i ukryte mechanizmy wychodzą na światło dzienne. Jakby nagle otworzył się wielki, ziejący czarną dziurą wir, pochłaniający wszystko, co dotąd stanowiło jego świat. Taki koniec – niespodziewany, brutalny i bezlitosny – wstrząsnąłby nim do samego rdzenia.
Jednocześnie gdzieś w zakamarkach jego myśli kiełkowało coś mrocznego, niepokojącego. Zaczął wyobrażać sobie, jak ten barman wyglądałby martwy... na jego stole. Jak wyglądałoby jego ciało, gdyby przygotowywał je do pogrzebu – zimne, bez życia, a mimo to wciąż pełne wspomnienia ciepła, które ulatniałoby się powoli, przez usta, jak ostatnie tchnienie. Przez jego kręgosłup przebiegł dreszcz, odpychający, ale równocześnie fascynujący. Te myśli były jednak zbyt intensywne, zbyt natrętne. Czuł, jak niebezpiecznie blisko znajduje się od pragnienia, by rzeczywiście dotknąć ciała tego obcego, by jeszcze raz poczuć tę subtelną, ledwie uchwytną różnicę między ciepłem życia a zimnem śmierci.
– To prawda, i mam wrażenie, że sytuacja zrobiła się jeszcze bardziej napięta. Atmosfera gęstnieje z każdym dniem. Na szczęście, wygląda na to, że większości z nas udało się jakoś uchować – powiedział, próbując zachować spokój, choć w jego głosie czaił się delikatny niepokój. – Obiecuję, że będę wpadał częściej, choćby tylko po to, żeby się przywitać, żebyś nie martwił się zbyt mocno – dodał z półuśmiechem, unosząc jeden kącik ust. Choć wiedział, że to obietnica bez pokrycia, coś na kształt pustych słów rzucanych w próżnię. Loka zapewne i tak nie obchodziło, kiedy znowu go zobaczy. Prawdopodobnie dopiero w chwili, gdy znowu balansował będzie na granicy światów, szamocząc się między życiem a śmiercią, jak zwykle w najgorszych możliwych momentach.
– Zgadzam się, kruczych ostatnio namnożyło się jak grzybów po deszczu – rzucił cicho, tonem przypominającym odległy pomruk burzy. – Nikt teraz się nie wychyla, wszyscy trzymają głowy nisko, jakby liczyli na to, że burza przejdzie, nie dotykając ich. Ale nie wygląda na to, żeby ta sytuacja szybko się zmieniła. Obawiam się, że to potrwa – kontynuował spokojnym głosem, choć w jego oczach dało się dostrzec zmartwienie. Zewnętrzny spokój kontrastował z wewnętrznym niepokojem, który coraz mocniej pulsował w nim niczym ledwie wyczuwalny ból.
Ruch w interesie malał, a sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Lilia, zwykle ukryta przed wzrokiem niepowołanych, teraz stała się bardziej narażona przez kruczych, którzy zalewali ulice. Fakt, że Victor obsługiwał zarówno ślepców, jak i widzących, wymagał od niego ostrożności. W miarę jak liczba kruczych rosła, stawał się coraz bardziej czujny, wręcz paranoiczny. Coraz częściej nachodziła go myśl, żeby na jakiś czas zamknąć interes, schować się w cieniu, zniknąć z radarów. Jednak nie mógł ryzykować, bo to mogłoby wywołać jeszcze więcej podejrzeń. Westchnął cicho, pozwalając myślom rozmyć się na chwilę w przestrzeni, jakby szukał odpowiedzi na pytanie, które nie dawało mu spokoju.
– Złapali kogoś w ostatnich dniach? Czy może robili jakieś najazdy? – zapytał z niepokojem, a w jego głosie dało się wyczuć delikatne napięcie, jakby bał się usłyszeć odpowiedź, której podświadomie się spodziewał. – Na razie nie wpadli do mojej pracowni, ale miałem ostatnio wrażenie, że jeden z klientów mógł być tajniakiem – dodał, a jego czoło zmarszczyło się lekko, jakby cień przeszedł przez jego twarz.
Coraz mocniej czuł ciężar podejrzliwości, który wisiał nad nim jak ciemna chmura. Każdy nowy klient mógł być potencjalnym zagrożeniem, każda wizyta mogła skończyć się katastrofą. Musiał o wiele staranniej weryfikować każdego, kto przekraczał próg jego warsztatu, bo jeśli choć raz popełni błąd i wpuści w swoje progi wroga i pokaże mu za dużo, to... Cóż, wtedy wszystko runie. Ta myśl była jak bolesne ukłucie, które nie chciało go opuścić. To byłby koniec dla niego... koniec wszystkiego, co udało mu się zbudować przez lata. Mała osobista apokalipsa, która rozpadłaby się w ciszy, nie obchodząc nikogo poza nim samym.
Wyobrażał sobie, jak w jednej chwili wszystkie jego sekrety, misterne plany i ukryte mechanizmy wychodzą na światło dzienne. Jakby nagle otworzył się wielki, ziejący czarną dziurą wir, pochłaniający wszystko, co dotąd stanowiło jego świat. Taki koniec – niespodziewany, brutalny i bezlitosny – wstrząsnąłby nim do samego rdzenia.
Loke Sjöström
Re: Mały bar (Ś) Nie 27 Paź - 20:18
Loke SjöströmŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Uppsala, Szwecja
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : włóczęga, dorywczy hipnotyzer, zaklinacz i barman w „Piwnicy Lokiego”
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : agresor (I), odporny (II), plaga koszmarów
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 5
Nie lubię, kiedy życie traci swój puls, a miasto otacza martwa cisza. Wolę, gdy wszystko wokół tętni energią, a każdy zakątek brzmi melodią codziennych dźwięków: rozmowami na ulicach, szumem przejeżdżających samochodów, muzyką dobiegającą z knajpek, czasem nawet krzykami. To właśnie chaos, ta nieprzewidywalna orkiestra, sprawia, że czuję się żywy, częścią czegoś większego. Każdy dźwięk i szmer przypominają mi o naturalnej dynamice życia, o ruchu, o tym, że miasto nigdy nie zasypia, a my wszyscy jesteśmy drobnymi elementami w tej wielkiej układance. Dlatego też wspomnienia z czasów, gdy jeszcze nie tak dawno ulice Midgardu były zalane falami szkarłatu, są wciąż wyraźne i żywe. Tamten czas pulsował intensywnymi emocjami i adrenaliną. Może wtedy nie do końca rozumiałem, co się wokół mnie dzieje, nie interesowałem się Magisterium tak bardzo, jak powinienem, ale wiedziałem, że uczestniczę w czymś potężnym, w widowisku, które rozgrywało się na moich oczach. Wówczas każde miejsce miało swój rytm, a każdy dzień przynosił nowe wyzwania i makabrycznych niespodzianek.
— Możliwe — odpowiadam ostrożnie, uśmiechając się do nieznajomego, u którego wyczuwam nutkę niepokoju. — Zbyt wiele niewiadomych. Za mało odpowiedzi. — Choć dopiero poznaję na nowo skandynawską rzeczywistość, to nie trzeba być wybitnie wnikliwym obserwatorem, by dostrzec, że coś jest nie tak. Teraz atmosfera jest zupełnie inna. Choć ulice nie są usiane ciałami niewinnych, przypadkowych ofiar — co było wynikiem brutalnych rytuałów ślepców — coś w powietrzu nieustannie przypomina o dawnym napięciu. Czuć zmianę, a wraz z nią niepokój, który ogarnia nie tylko mnie, lecz także innych mieszkańców Midgardu. Nawet ci, którzy z pozoru obojętnie przechodzą obok, spoglądają ukradkiem na otaczającą ich rzeczywistość z niepewnością w oczach. Magia zmienia swoje oblicze, a to wzbudza lęk i ciekawość zarazem. Rozmowa z nieznajomym przy barze, choć zdawkowa, jest kolejnym potwierdzeniem, że coś się dzieje, że nadciąga coś nowego i nieuchronnego, co zmusi każdego z nas do ponownego włączenia się w puls miasta. Miasta, które nas wszystkich pochłonie.
— Mój drogi, gdybym miał się martwić o każdego, kto znika... — Wywracam teatralnie oczami na jego komentarz, po czym pozwalam sobie na krótki, niemal drwiący śmiech, który przerywa ciężką ciszę. Jego wzrok przeszywa mnie, jakby próbował wyczytać coś więcej z mojej twarzy, ale ja tylko wzruszam ramionami, jakbym rozmawiał o codziennych sprawach. — Piwnica jest bezpieczna. O to nie musisz się martwić. Nasz szef nie pozwoliłby, by ktokolwiek z Kruczych tutaj wpadł — kontynuuję przy wykonywaniu kolejnych zamówień, przyjmując pełen pewności siebie ton. — A czy kogoś złapali... Słyszałem o jednym, wpadł podczas handlu zakazanymi przedmiotami. A ty, czym się zajmujesz, skoro masz swoją pracownię? — zadaję mu pytanie, korzystając z chwili przerwy i nalewając sobie alkoholu.
— Możliwe — odpowiadam ostrożnie, uśmiechając się do nieznajomego, u którego wyczuwam nutkę niepokoju. — Zbyt wiele niewiadomych. Za mało odpowiedzi. — Choć dopiero poznaję na nowo skandynawską rzeczywistość, to nie trzeba być wybitnie wnikliwym obserwatorem, by dostrzec, że coś jest nie tak. Teraz atmosfera jest zupełnie inna. Choć ulice nie są usiane ciałami niewinnych, przypadkowych ofiar — co było wynikiem brutalnych rytuałów ślepców — coś w powietrzu nieustannie przypomina o dawnym napięciu. Czuć zmianę, a wraz z nią niepokój, który ogarnia nie tylko mnie, lecz także innych mieszkańców Midgardu. Nawet ci, którzy z pozoru obojętnie przechodzą obok, spoglądają ukradkiem na otaczającą ich rzeczywistość z niepewnością w oczach. Magia zmienia swoje oblicze, a to wzbudza lęk i ciekawość zarazem. Rozmowa z nieznajomym przy barze, choć zdawkowa, jest kolejnym potwierdzeniem, że coś się dzieje, że nadciąga coś nowego i nieuchronnego, co zmusi każdego z nas do ponownego włączenia się w puls miasta. Miasta, które nas wszystkich pochłonie.
— Mój drogi, gdybym miał się martwić o każdego, kto znika... — Wywracam teatralnie oczami na jego komentarz, po czym pozwalam sobie na krótki, niemal drwiący śmiech, który przerywa ciężką ciszę. Jego wzrok przeszywa mnie, jakby próbował wyczytać coś więcej z mojej twarzy, ale ja tylko wzruszam ramionami, jakbym rozmawiał o codziennych sprawach. — Piwnica jest bezpieczna. O to nie musisz się martwić. Nasz szef nie pozwoliłby, by ktokolwiek z Kruczych tutaj wpadł — kontynuuję przy wykonywaniu kolejnych zamówień, przyjmując pełen pewności siebie ton. — A czy kogoś złapali... Słyszałem o jednym, wpadł podczas handlu zakazanymi przedmiotami. A ty, czym się zajmujesz, skoro masz swoją pracownię? — zadaję mu pytanie, korzystając z chwili przerwy i nalewając sobie alkoholu.