Victor Eliassen-Choi
2 posters
Victor Eliassen-Choi
Victor Eliassen-Choi Sob 7 Wrz - 19:10
Victor Eliassen-ChoiŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Halmstadt, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : balsamista, właściciel pracowni balsamistycznej „Pajęcza lilia”
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : uzdrowiciel (I), nekromanta (II)
Statystyki :
alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Victor Hyun Eliassen-Choi
Miejsce urodzenia
Halmstadt, Szwecja
Data urodzenia
6.09.1969
Nazwisko matki
Choi
Status majątkowy
Zamożny
Stan cywilny
Kawaler
Stopień wtajemniczenia
III
Zawód
Balsamista, właściciel pracowni balsamistycznej "Pajęcza lilia"
Totem
Kot
Wizerunek
Seonghwa Park
Halmstadt, Szwecja
Data urodzenia
6.09.1969
Nazwisko matki
Choi
Status majątkowy
Zamożny
Stan cywilny
Kawaler
Stopień wtajemniczenia
III
Zawód
Balsamista, właściciel pracowni balsamistycznej "Pajęcza lilia"
Totem
Kot
Wizerunek
Seonghwa Park
Część prawd można posiąść na drodze czysto pamięciowej, należą do nich historia i gramatyka. Inne należy chłonąć powoli, muszą nabrać prawdziwości z czasem, stać się nieodzownymi elementami schematu wszechrzeczy.
Urodziłem się jako syn genetyka Magnusa Eliassena i jego żony, Ji-won Eliassen-Choi, koreańskiej imigranki i architetki. Moi rodzice wybrali dla mnie imię "Victor", wierząc, że osiągnę wiele w swoim życiu. Chcieli, abym był zwycięzcą, kimś, kto podbije świat. Ale to moje drugie imię, "Hyun", zawsze wzbudzało pewien niepokój. Tylko moja matka znała jego prawdziwe znaczenie, głęboko osadzone w koreańskiej tradycji. W języku koreańskim "Hyun" oznacza nie tylko godnego, cnotliwego i mądrego, ale niesie także ze sobą ciemność i tajemnicę. To imię było związane z jej snami, które prześladowały ją przez całą ciążę. Według koreańskich podań sny matki lub kogoś z bliskiej rodziny mają wpływ na wybór imienia dziecka – mogą stanowić przepowiednię jego przyszłości. Matka wielokrotnie śniła o kruku, który leciał przez ciemność. Ten ptak jakby rozdzierał tę ciemność, a ona sama, zaplątana w jego skrzydła, ciągnęła się za nim niczym mroczny welon. W niektórych snach, to ciemne powłóczyste tło zaczynało mieszać się ze światłem, tworząc tajemniczy, nierozpoznawalny wzór. Nigdy nie była pewna, co te sny miały oznaczać, ale miała przeczucie, że symbolizują coś ważnego – coś, co w pewien sposób dotyczyło mojego życia. Czuła, że ten kruk, ta ciemność i światło, były jak zapowiedź mojego losu. Tajemnica, którą niosło to drugie imię, wydawała się kluczowa, choć nikt nie wiedział dokładnie, dokąd mnie to zaprowadzi. To, co zostało przypieczętowane w jej snach, miało być częścią mnie – elementem, którego nigdy nie powinien wyciągać na powierzchnię
Byłem złotym dzieckiem, małym geniuszem, który zawsze świecił najjaśniej. Rodzice mieli we mnie wszystko, o czym mogą marzyć – byłem grzeczny, posłuszny, pracowity. Uczyłem się bez wysiłku, a każdą nową wiedzę chłonąłem w mgnieniu oka, jakby była dla mnie tak naturalna jak oddech. Cokolwiek się nauczyłem, zajmowało mi to zaledwie kilka minut. Mój umysł funkcjonował jak precyzyjnie działająca maszyna – bez bałaganu, bez chaosu, wszystko miało swoje miejsce. Ale to, co dla innych mogło być wyzwaniem, dla mnie stawało się nudne w mgnieniu oka. Z czasem jednak zaczęło na mnie ciążyć coś, czego nie potrafiłem kontrolować – oczekiwania.
Rodzice chcieli, żebym nie tylko był najlepszy, ale żeby każdy kolejny krok był lepszy od poprzedniego. Musiałem stale wspinać się wyżej, przekraczać granice, które sami mi wyznaczyli. Jednak pierwsze prawdziwe wyzwania pojawiły się nie w nauce, a w życiu codziennym, gdy poszedłem do Akademii Laguz
Nie rozumiałem, dlaczego niektórzy rodzice zabraniają swoim dzieciom bawić się ze mną. Przecież byłem taki sam jak oni – urodziłem się w tym samym miejscu, miałem tę samą krew. A jednak coś było nie tak. Okazało się, że genetyka odegrała swoją rolę – nie wyglądałem jak typowy chłopiec ze Skandynawii. Zamiast jasnych, blond włosów i niebieskich oczu miałem ciemne, gęste włosy i prawie czarne oczy po mojej matce, a blada skóra po ojcu tylko uwydatniała cechy koreańskiego dziedzictwa. Byłem inny – i to w sposób, który nie budził sympatii. W oczach innych byłem kimś obcym, kimś, kto nie do końca pasuje. Mieszańcem, błędem w porządku świata, który nie powinien był istnieć. To odrzucenie wpłynęło na mnie głęboko. Zamknąłem się w sobie, uciekałem do świata nauki, w którym wszystko było proste i zrozumiałe. Zaniedbałem rozwój towarzyski, bo jak miałem go rozwijać, skoro inni traktowali mnie jak trędowatego? Życie toczyło się między szkołą, domem i opieką nad młodszymi braćmi, którzy pojawili się na świecie. Kiedy inne dzieci bawiły się, ja zanurzałem się w książkach, bo tylko one mnie rozumiały. Z czasem, gdy dorastałem, rasistowskie uwagi stawały się rzadsze, ale wyrządziły już swoje szkody. Było za późno, żeby próbować zbliżyć się do innych. Nie potrzebowałem tego. Wolałem samotność i rozwijanie swoich zainteresowań, chociaż jedno z nich było wyjątkowo mroczne, ale zarazem najbardziej kuszące – śmierć. Śmierć fascynowała mnie znacznie bardziej niż życie. To ona stała się moją najwierniejszą towarzyszką, moją kochanką, która obiecywała wszystko, czego mi brakowało. W śmierci widziałem coś, co nigdy mnie nie zdradzi, coś, co mnie nie znudzi.
Moje życie było z góry zaplanowane. Wiedziałem, że muszę skończyć wszystkie szkoły z wyróżnieniem, co przyszło mi bez większego wysiłku. Później czekały mnie studia medyczne w prestiżowym Instytucie Kenaz, a kiedy je ukończę, miałem dostać dostęp do funduszy, które moi rodzice oszczędzali dla mnie od lat. Wszystko było poukładane, aż do momentu, gdy los wprowadził niespodziewaną zmianę.
Podczas studiów medycznych dostałem propozycję, która całkowicie zmieniła moje spojrzenie na świat – zostałem zrekrutowany jako model. To był okres, gdy egzotyczna uroda była na topie, a moja nietypowa, androgeniczna aparycja przyciągała uwagę. Oczywiście, przyjąłem ofertę – była to ciekawa odskocznia od studiów, nowe wyzwanie i szansa na rozwinięcie innych umiejętności. Modeling okazał się fascynującym światem, ale na przeszkodzie w moim rozwoju stanęła jedna rzecz – mój charakter.
Zawsze miałem trudności z komunikacją z innymi. Byłem sztywny, zbyt mechaniczny w relacjach – często sprawiałem wrażenie, jakbym był cyborgiem, pozbawionym emocji i spontaniczności. Praca w modelingu zmusiła mnie do nauki nie tylko o branży, ale także o ludziach i tym, jak z nimi pracować. Między studiami a sesjami zdjęciowymi, przy wsparciu mojego młodszego brata, zacząłem uczyć się funkcjonowania w społeczeństwie – jak nawiązywać i utrzymywać znajomości. Chociaż z czasem szło mi coraz lepiej, takie interakcje nadal były dla mnie męczące. Small talki wydawały mi się zbędne; wolałem dyskusje na konkretne, głębsze tematy.
Mimo wszystko praca modela przyniosła mi coś, czego zupełnie się nie spodziewałem – pewność siebie i swobodę. Z biegiem czasu nauczyłem się akceptować swoją odmienność, a wręcz ją celebrować. Moja nietypowa uroda przestała być dla mnie źródłem niepewności, stając się moim największym atutem – narzędziem, którym potrafiłem posługiwać się z precyzją i skutecznością. Jednak kariera modela zakończyła się tak szybko, jak się zaczęła. Gdy ukończyłem studia, zdecydowałem się na rezygnację, mimo licznych zapewnień, że mam przed sobą świetlaną przyszłość i że to tylko chwilowy zastój. Z czasem zacząłem się po prostu nudzić – praca w branży mnie ograniczała, a nie wpisując się w ich schematy, czułem, że nie mam szans się przebić. Kiedy więc zgasły ostatnie flesze, zamknąłem ten rozdział swojego życia. Mimo wszystko jestem wdzięczny za to doświadczenie, które pozwoliło mi lepiej zrozumieć siebie i swoje możliwości.
Na studiach radziłem sobie dobrze, ale wciąż coś mnie przerażało – praca z żywym człowiekiem. Potrafiłem być czarujący, uśmiechać się i pracować z największą elegancją, ale po każdej interakcji czułem się wydrenowany. Wtedy zrozumiałem, że nie chcę pracować z żywymi ludźmi – chciałem być bliżej śmierci. Zdecydowałem, że moją specjalizacją będzie patomorfologia. Bycie patologiem oznaczało bliskość śmierci, ale w sposób, który nie wymagał codziennego kontaktu z emocjami pacjentów.
Mój ojciec był wściekły na mój wybór. Marzył, abym poszedł w jego ślady i został szanowanym genetykiem, tak jak on. Gdy dowiedział się o moich planach, reagował gniewem – groził, że mnie wydziedziczy, krzyczał, powtarzał, że nie rozumiem, jak bardzo zmarnuję swoje życie. Wierzył, że pieniądze rozwiążą wszystkie problemy, i sądził, że jeśli ich nie dostanę, zmuszę się do zmiany decyzji. Ale ja byłem taki jak on – uparty, niezłomny i niechętny do ustępstw. Nasza relacja rozpadła się na długi czas, a ojciec wydawał się być na mnie obrażony na zawsze. Matka, choć bardziej rozumiała mój wybór, zdecydowała się ograniczyć kontakt, by nie narażać się ojcu. Mimo to, pozwoliła mi uzyskać dostęp do pieniędzy, które wspólnie odkładali na mój start w dorosłość. W tamtym czasie po raz pierwszy zaczęła pojawiać się myśl o sięgnięciu po zakazaną magię – kusząca perspektywa, ale znacznie trudniejsza do realizacji, niż mogłoby się wydawać. Byłem zbyt porządny, zbyt posłuszny, a jednocześnie desperacko pragnąłem zasłużyć na dumę rodziny. Jednak w obliczu narastającego napięcia i braku akceptacji, zrozumiałem, że nie muszę spełniać niczyich oczekiwań ani realizować cudzych wizji tego, kim powinienem być. To była moja droga i mój wybór – po raz pierwszy w życiu czułem, że naprawdę nie muszę nikomu niczego udowadniać.
Wyprowadziłem się do przyjaciela z modelingowego świata i to właśnie wtedy rozpoczął się najbardziej chaotyczny okres mojego życia. Bez ojcowskiego wsparcia, bez klarownego planu i próbą odnalezienia samego siebie. Zwykle ludzie przechodzą przez etap buntu na studiach, odkrywają siebie, próbują nowych rzeczy – ja jednak spóźniłem się na to przyjęcie. Moja doba była zapełniona po brzegi rezydenturą i imprezami. Nie miałem czasu ani potrzeby, by trzymać się społecznych schematów. Życie towarzyskie było dynamiczne – imprezy, nowe twarze, eksperymenty z własną tożsamością i odkrywanie sfery miłosno-seksualnej. Nie interesowały mnie klasyczne podziały ani ograniczenia związane z płcią. Liczył się człowiek – jego osobowość, to, co miał do zaoferowania, jego autentyczność. Przeżywałem relacje o różnej intensywności – krótsze związki, przelotne znajomości, przyjaciele z dodatkami. Moje życie towarzyskie pełne było swobody, nie czułem presji, by wiązać się z kimś na dłużej. Młodość była czasem, w którym chciałem eksplorować, nadrobić to, czego nie miałem w dzieciństwie – wolność, której mi brakowało, gdy byłem „złotym dzieckiem” z wielkimi oczekiwaniami na swoich barkach. Ten okres był moim cichym buntem – nie tylko przeciwko rodzinie, ale także przeciwko narzucanym przez społeczeństwo schematom.
Staże medyczne, które kiedyś wydawały mi się fascynujące, przelatywały przez palce. Wszystko było tak bardzo metodyczne, przewidywalne, wręcz nudne. Zamiast poczucia spełnienia, miałem wrażenie, że po prostu odhaczam kolejne zadania na liście. Tak, wyróżniałem się w tym, co robiłem, ale moje zainteresowanie szybko zgasło. Pasja, która kiedyś mnie napędzała, teraz była ledwie tlącą się iskrą. Marzyłem, by to wszystko skończyć i po prostu o tym zapomnieć.
Początkowo wydawało mi się, że praca w patomorfologii będzie moim spełnieniem – bliskość śmierci, tajemnica, której pragnąłem, to wszystko miało być częścią tej drogi. Jednak nawet to rozczarowało. Obcowanie ze śmiercią okazało się o wiele mniej intrygujące, niż sobie wyobrażałem. Była to martwa materia – dosłownie. Żadnej tajemnicy, żadnej zagadki, tylko sztywne ciało, przedmiot, który można przestawić, przeanalizować, ale który niczego nie ukrywał. Śmierć nie pokazała mi swojego prawdziwego piękna, była widoczna i ostateczna, bez mistycyzmu, którego się spodziewałem. Nie była tą kochanką, którą pożądałem, nie dawała mi tego, czego szukałem.
Jedna z miłosnych relacji była początkiem... początkiem najpiękniejszej rzeczy, jaka wydarzyła się w moim życiu. Poznałem Jego. Nazywał się Orion – przynajmniej tak mi się przedstawił, choć do tej pory nie wiem, czy to było jego prawdziwe imię. Jednak pasowało do niego idealnie. Tajemniczy, piękny, z wielkimi, głęboko nasyconymi niebieskimi oczami, które zdawały się kryć w sobie całą mądrość i zagadki świata. Każdy jego szept, każdy oddech miał w sobie coś magicznego – smakował słodko, niemal uzależniająco. Wiedział, czego chce, ale udawał, że tylko mimochodem wspomina o zakazanej magii. Niby przypadkiem rzucał aluzje, badał grunt, patrzył, czy złapię przynętę. Och, nie musiał próbować zbyt mocno – byłem głodny tego, co oferował. Słuchałem go jak zahipnotyzowany, pragnąłem wiedzieć więcej, pytałem o każdy szczegół, coraz bardziej zanurzając się w ten świat, który dla innych był tylko mroczną legendą. Zakazana magia kusiła mnie, bo wydawała się obietnicą dotknięcia śmierci – ale w sposób, o którym marzyłem, którego pragnąłem.
Zostaliśmy parą, a on stał się moim przewodnikiem i mentorem po tej zakazanej krainie. Prowadził mnie jak dziecko, odkrywając przede mną świat niczym najwspanialszy sklep z zabawkami. Każdy wolny moment spędzałem, zgłębiając tajniki magii, jej piękno i niebezpieczeństwa. Mimo że w głębi duszy tlił się głos rozsądku – ten, który mówił mi, żebym tego nie robił, że rodzina nigdy tego nie zaakceptuje – zepchnąłem go na bok. Rodzina i tak już dawno skreśliła mnie ze swoich planów, kiedy odważyłem się podjąć własne decyzje. Teraz, gdy wreszcie odzyskałem kontrolę nad swoim życiem, mogłem podążać własną ścieżką. Magia zakazana była jedyną rzeczą, która mnie nie nudziła, jedynym wyzwaniem, które pochłaniało mnie bez reszty. To było jak odkrywanie prawdy, którą wszyscy przede mną skrywali.
Moja ostateczna przemiana nastąpiła niemal równocześnie z końcem mojego stażu w szpitalu. Orion był przy mnie, gdy to się działo. Patrzył na mój ból, moje łzy, na ciało, które wyginało się w niekontrolowanych spazmach. Mój umysł płonął od nadmiaru bodźców, a mimo to byłem w tym wszystkim szczęśliwy. Szczęśliwy, bo wybrałem tę drogę sam. "Stałem się istotą cudowną," pomyślałem przez moment. "Stałem się istotą straszliwą." Po przemianie Orion zabrał mnie do naszego mieszkania, opiekował się mną, jak zawsze troskliwy i obecny. Jednak gdy się obudziłem następnego dnia, jego już nie było. Pozostałem sam w pustym mieszkaniu, a po Orionie zostały tylko list z gratulacjami i delikatny łańcuszek z zawieszką w kształcie gwiazdki. Ta biżuteria stała się dla mnie symbolem nowego początku, przypomnieniem o tym, kto mnie przez to wszystko prowadził. Gwiazdka jest ze mną do dzisiaj – noszę ją, by pamiętać o tej jedynej, niepowtarzalnej relacji, która zmieniła moje życie na zawsze.
Kiedy kończyłem staż, do moich uszu zaczęły docierać pierwsze plotki o wielkim nekromancie – istocie, która mogła otworzyć przede mną drzwi do głębszego zrozumienia śmierci. Te opowieści działały na moją wyobraźnię jak nic wcześniej. Śmierć, którą dotychczas znałem, wydawała mi się płaska, banalna, pozbawiona mistycyzmu, którego tak desperacko szukałem. Nekromanta – a może nawet licz, istota władająca samą esencją śmierci – mógł nauczyć mnie, czym naprawdę jest jej piękno, a może nawet pozwolić mi to piękno zrozumieć i ujarzmić.
Te opowieści przyszły do mnie w idealnym momencie. Kończyłem swoją rezydenturę, czułem, że moja obecna ścieżka zawodowa prowadzi donikąd, a ja byłem gotów na coś zupełnie nowego. Śmierć w patomorfologii nie dawała mi ukojenia, ale nowa droga, którą wybrałem, wydawała się być bliższa spełnienia moich pragnień. Postanowiłem nauczyć się balsamowania – zawodu, który obiecywał mi jeszcze głębszy kontakt ze śmiercią. Jednak Szwecja nie oferowała kursów ani szkoleń w tym kierunku. Musiałem więc wyjechać. Przeprowadziłem się do Wielkiej Brytanii, aby tam zgłębiać tę profesję.
Pomimo że zaczynałem nową ścieżkę, słowa o wielkim nekromancie nie przestawały brzmieć w mojej głowie. Były jak mantra, obsesja, która napędzała mnie do szukania czegoś więcej. W trakcie nauki w Anglii poznałem człowieka, który wiedział więcej o magii przywołań, a także o samym liczu, o którym krążyły legendy. To spotkanie otworzyło przede mną nowe możliwości. Dowiedziałem się, że odnalezienie takiej istoty graniczy z cudem – licz, władca śmierci, był kimś, kogo śmiertelni nie mogli znaleźć ot tak. A jednak dla mnie, człowieka, który nudził się wszystkim, który potrzebował coraz to nowych wyzwań, odnalezienie licza wydawało się wręcz koniecznością. Byłem gotów poświęcić wszystko, by zanurzyć się w najbardziej idealnej inkarnacji śmierci, aby zrozumieć ją w pełni i zatracić się w niej bezpowrotnie.
Czułem, że zwyczajne życie, które wiodłem, nie miało dla mnie już żadnej wartości. Każdy dzień był kolejnym dowodem na to, że żyję w świecie, który nie potrafi mnie zaspokoić. Pragnąłem czegoś więcej, czegoś, co przekracza granice życia i śmierci. Z każdym dniem rosła we mnie obsesja na punkcie nekromancji, jakby sama śmierć szeptała do mnie i prowadziła ku swojemu prawdziwemu obliczu. Może to była ułuda, ale dla mnie – poszukiwacza tajemnic – była to jedyna droga, której chciałem się trzymać.
Letnią przerwę semestralną zaplanowałem dokładnie – to wtedy miało nastąpić moje spotkanie z liczem. Przerwa dawała mi dużo czasu na poszukiwania, na podróże w miejsca, które mogłyby skrywać tę legendarną postać. Miałem tylko skrawki informacji, fragmenty, które musiałem poskładać w całość. Nie pamiętam dokładnie, ile to trwało – dni zlewały się w tygodnie, ale w końcu trafiłem na ślad. Ślad, który doprowadził mnie do niego. Gdy wreszcie stanąłem przed liczem, byłem oszołomiony. Jego obecność była przesiąknięta śmiercią, lecz nie była to zwykła, martwa energia. Śmierć tliła się wokół niego niczym jedwabiste, tajemnicze woale – piękne i groźne zarazem. Stał się dla mnie tym, czym sam chciałem być – doskonałym narzędziem w rękach śmierci, idealnym, beznamiętnym jej sługą.
Miałem szczęście, że trafiłem na niego w momencie, kiedy nie był rozjuszony ani wrogi. Mimo to wyczuwałem jego nieufność. Próbowałem przekonać go, że pragnę tego samego co on, że chcę, aby śmierć mnie przemieniła i uczyniła swoim narzędziem. Ale moje słowa nie wystarczyły. Zażądał czegoś więcej – ofiary. Śmierci niewinnego człowieka.
To zabrzmiało jak koniec. Pierwsza myśl była oczywista: wycofać się, zrezygnować, nigdy więcej nie wracać do tej sprawy. Ale to było zbyt proste, zbyt rozsądne, a ja... ja nie miałem w sobie rozsądku. Miałem tylko obsesję, pragnienie, które było o wiele silniejsze niż cokolwiek innego, co znałem.
Planowanie morderstwa okazało się znacznie trudniejsze, niż początkowo zakładałem. Ofiara musiała być niewinna, nieświadoma swojego losu, a przy tym nie mogła być nikim, kto mógłby zostać ze mną powiązany. W idealnym scenariuszu pracowałbym wtedy w szpitalu, gdzie wybór ofiar byłby prostszy. Tymczasem musiałem sam znaleźć odpowiednią osobę. Obserwowałem, szukałem, czekałem. W końcu wybrałem – eskortę z ulicy, regularnie bitą przez swojego alfonsa, zanurzoną w narkotykach. Z jednej strony wydawała się łatwą ofiarą, z drugiej – jej potencjał magiczny był… apetyczny.
Pewnej nocy podszedłem do niej z pozornie niewinną propozycją spędzenia wspólnej nocy. Była chętna, zwłaszcza gdy zobaczyła, ile jej zapłacę. Pieniądze były kilkukrotnie wyższe od jej normalnej stawki – tylko głupiec by odmówił. Szła za mną bez słowa, jak owieczka prowadzona na rzeź. Nawet nie protestowała, gdy zapuściliśmy się w coraz bardziej odludne rejony miasta.
W końcu puściłem ją przodem – i to był jej ostatni błąd. Zaatakowałem ją od tyłu, używając stalowej linki, która wtopiła się w jej szyję, odbierając jej ostatnie tchnienie. Słyszałem bicie jej serca, które zwalniało, aż w końcu zamarło. To było... piękne. Bycie panem życia i śmierci, przynoszenie tego ostatecznego daru – to uczucie było niemal boskie. Przez chwilę poczułem ogromną satysfakcję, jakbym wreszcie znalazł swoje miejsce. Ale musiałem wrócić do rzeczywistości. Nie mogłem pozwolić, by to stało się moim życiem. Morderstwo nie było celem, nie w pełnym tego słowa znaczeniu.
Wykonałem rytuał poświęcenia. Zamknąłem jej esencję w krysztale, który stał się moją przepustką do mocy licza. W końcu spełniłem swoje marzenie. On dopuścił mnie do tajemnic, do cząstki swojej mocy, dając mi to, czego pragnąłem. Stałem się tym, kim chciałem być – człowiekiem połączonym ze śmiercią, a jednocześnie bardziej niż kiedykolwiek świadomym, jak potężna i nieprzewidywalna jest ta siła.
Po zakończeniu studiów balsamistycznych, wróciłem do ojczyzny jako zupełnie inna osoba. Czułem się pełny, spełniony – gotowy, by osiągnąć więcej, niż kiedykolwiek sobie wyobrażałem. Byłem już nie tylko człowiekiem, ale czymś więcej – istotą, która w pełni zrozumiała i połączyła się ze śmiercią. Mimo to, wiedziałem, że muszę być ostrożny, bo pomimo mojego nowego poczucia kompletności, wciąż byłem ślepcem. Wiedziałem, że każde moje posunięcie musi być przemyślane.
Śmierć była teraz ze mną w swojej najbardziej idealnej formie. Czułem jej chłodny oddech na każdym kroku, a zarazem kojące objęcia, które dawały mi poczucie bezpieczeństwa. Chciałem w niej zatonąć całkowicie – odnaleźć światło, o którym opowiadała mi matka, gdy wspominała sen o moim imieniu. Być może w tej samej śmierci, w jej cieniach i głębiach, znajdę światło, które prowadzi przez ciemność.
Z każdą chwilą rosła we mnie ciekawość. Co jeszcze może mi zaoferować śmierć? Jak daleko mogę sięgnąć, korzystając z jej mocy? W jakie zakamarki mogę ją wykorzystać, by odkryć coś, co nigdy wcześniej nie zostało poznane? Zamiast lęku, czułem ekscytację. Wierzyłem, że mogę przekroczyć granice, które wydawały się wcześniej nieprzekraczalne. Nie interesowało mnie podążanie drogami, które były już wydeptane. Chciałem znaleźć swoją ścieżkę, taką, którą nikt przede mną nie uczęszczał – drogę, na której śmierć byłaby moją przewodniczką, a ja jej lojalnym sługą i towarzyszem.
Mały niebieski ptaszek, który stracił głos
Słyszę szepty
Początki głębokiego echa
Głos, który obróci porządek świata
Victor Eliassen-Choi
Re: Victor Eliassen-Choi Sob 7 Wrz - 19:11
Victor Eliassen-ChoiŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Halmstadt, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : balsamista, właściciel pracowni balsamistycznej „Pajęcza lilia”
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : uzdrowiciel (I), nekromanta (II)
Statystyki :
alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Karta rozwoju
Informacje ogólne
Wzrost
180cm
Waga
63kg
Kolor oczu
Ciemnobrązowe prawie czarne
Kolor włosów
Czarne
Znaki szczególne
azjatycka uroda, dwa kolczyki w prawym uchu i jeden w lewym, mały tatuaż "fix on" na żebrach
Genetyka
n/d
Umiejętność
Magia Przywołania
Stan zdrowia
Zdrowy
180cm
Waga
63kg
Kolor oczu
Ciemnobrązowe prawie czarne
Kolor włosów
Czarne
Znaki szczególne
azjatycka uroda, dwa kolczyki w prawym uchu i jeden w lewym, mały tatuaż "fix on" na żebrach
Genetyka
n/d
Umiejętność
Magia Przywołania
Stan zdrowia
Zdrowy
Statystyki
Wiedza o śniących
I
Reputacja
0
Rozpoznawalność
25
Stronnictwo
0
Alchemia
5
Magia użytkowa
5
Magia lecznicza
20
Magia natury
5
Magia runiczna
20
Magia zakazana
20
Magia przemiany
5
Magia twórcza
5
Sprawność fizyczna
5
Charyzma
15
Wiedza ogólna
5
I
Reputacja
0
Rozpoznawalność
25
Stronnictwo
0
Alchemia
5
Magia użytkowa
5
Magia lecznicza
20
Magia natury
5
Magia runiczna
20
Magia zakazana
20
Magia przemiany
5
Magia twórcza
5
Sprawność fizyczna
5
Charyzma
15
Wiedza ogólna
5
Atuty
Atut (I)
Nekromanta (II) – +3 do rzutu kością na dowolny rytuał i +3 na dowolne zaklęcie z dziedziny magii zakazanej.
Atut (II)
Uzdrowiciel (I) – +3 do rzutu na dowolne zaklęcie z dziedziny magii leczniczej.
Atut (specjalny)
n/d
Nekromanta (II) – +3 do rzutu kością na dowolny rytuał i +3 na dowolne zaklęcie z dziedziny magii zakazanej.
Atut (II)
Uzdrowiciel (I) – +3 do rzutu na dowolne zaklęcie z dziedziny magii leczniczej.
Atut (specjalny)
n/d
Ekwipunek
Magiczny balsam
Po nałożeniu, raz w miesiącu fabularnym, daje zdolność do upodobnienia się do zmarłego. W tym czasie żadne zaklęcia ani magiczne techniki nie będą w stanie wykryć funkcji życiowych przez III tury Jednak właściwości tego balsamu nie kończą się na tym, gdyż na co dzień jego działanie zapewnia także +2 do wszelkich zaklęć defensywnych.
Przedmiot
opis przedmiotu
Po nałożeniu, raz w miesiącu fabularnym, daje zdolność do upodobnienia się do zmarłego. W tym czasie żadne zaklęcia ani magiczne techniki nie będą w stanie wykryć funkcji życiowych przez III tury Jednak właściwości tego balsamu nie kończą się na tym, gdyż na co dzień jego działanie zapewnia także +2 do wszelkich zaklęć defensywnych.
Przedmiot
opis przedmiotu
Aktualizacje
Data
13.09.2024
Data
Dodanie prezentu od MG
13.09.2024
Data
Dodanie prezentu od MG
Mistrz Gry
Re: Victor Eliassen-Choi Czw 12 Wrz - 20:05
Karta zaakceptowana
Kiedyś byłeś złotym dzieckiem – symbolem niewinności, obiecującą przyszłością i nadzieją na lepsze jutro. Twoje początki były pełne blasku i obietnic. Jednak z czasem, coś się zmieniło. Światło, które kiedyś Cię otaczało, zaczęło gasnąć, a ty, Zamiast kontynuować swoją podróż ku jasnej przyszłości, skręciłeś w stronę mroku. Zmieniłeś się w kogoś, kogo trudno rozpoznać, nawet jeśli niektórzy jeszcze nie zdają sobie sprawy z tego, czym się zajmujesz. Kim jesteś, Viktorze? Czy już na zawsze zostaniesz sługą śmierci?
W prezencie od Mistrza Gry chciałbym podarować ci magiczny balsam. Ma on niezwykłą właściwość, która może być dla Ciebie nieoceniona. Po nałożeniu, raz w miesiącu fabularnym, daje ci zdolność do upodobnienia się do zmarłego. W tym czasie żadne zaklęcia ani magiczne techniki nie będą w stanie wykryć Twoich funkcji życiowych przez III tury Jednak właściwości tego balsamu nie kończą się na tym, gdyż na co dzień jego działanie zapewnia ci także istotne korzyści, dodaje ci bowiem +2 do wszelkich zaklęć defensywnych. Dzięki temu będziesz mógł znacznie lepiej chronić siebie przed wszelkimi zagrożeniami.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz pierwsze punkty doświadczenia na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie należy obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową, za co przysługują ci kolejne punkty, po które możesz zgłosić się w aktualizacji rozwoju postaci. Prosimy także o wpisanie się do spisu absolwentów, jak i instytucji i profesji w celu uzupełnienia dodatkowych informacji o postaci. Powodzenia na fabule!
Prezent
W prezencie od Mistrza Gry chciałbym podarować ci magiczny balsam. Ma on niezwykłą właściwość, która może być dla Ciebie nieoceniona. Po nałożeniu, raz w miesiącu fabularnym, daje ci zdolność do upodobnienia się do zmarłego. W tym czasie żadne zaklęcia ani magiczne techniki nie będą w stanie wykryć Twoich funkcji życiowych przez III tury Jednak właściwości tego balsamu nie kończą się na tym, gdyż na co dzień jego działanie zapewnia ci także istotne korzyści, dodaje ci bowiem +2 do wszelkich zaklęć defensywnych. Dzięki temu będziesz mógł znacznie lepiej chronić siebie przed wszelkimi zagrożeniami.
Podsumowanie
Punkty doświadczenia na start
700 PD (karta postaci)
Osoba sprawdzająca
Björn Guildenstern
700 PD (karta postaci)
Osoba sprawdzająca
Björn Guildenstern
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz pierwsze punkty doświadczenia na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie należy obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową, za co przysługują ci kolejne punkty, po które możesz zgłosić się w aktualizacji rozwoju postaci. Prosimy także o wpisanie się do spisu absolwentów, jak i instytucji i profesji w celu uzupełnienia dodatkowych informacji o postaci. Powodzenia na fabule!