Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    it's not like me to say the right thing (G. Almstedt x G. Molander, 1996)

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nie lubił węszyć, zwłaszcza gdy szło o cudze życie. Czuł niewyraźny dreszcz dyskomfortu, gdy wsłuchiwał się w plotki i niepochlebne komentarze dotyczące ludzkiej prywatności. Tärnaby należało jednak, niestety, do tych małych, oddalonych od cywilizacji wiosek, w których przekazywane z ust do ust informacje stanowiły jedyny sposób na radzenie sobie z nieznośną, nazbyt leniwą i nudną codziennością. Przekonał się wtedy, jaką moc potrafią nieść za sobą nierozważnie wypowiadane stwierdzenia. Być może właśnie dlatego podświadomie uciekał i zatykał uszy, żyjąc w błogiej nieświadomości. Im wiedział mniej, tym spał lepiej. Zresztą, jego matka sama powtarzała dość często, że to właśnie języka człowiek powinien bać się bardziej niż jawnej agresji. Zwykle przestrogi rodzicielki traktował bardzo poważnie i nieszczególnie wdawał się w wioskowe rozprawy nad losem poszczególnych mieszkańców, bywały jednak takie sytuacje, gdy coś poruszało go dogłębnie i nie potrafił przejść obojętnie, ulegając pokusie łatwego osądu. Zwykle chodziło o sprawy tyczące się bezpośrednio jego osoby i rodziny. Potrafił wtedy wykrzesać – dość zaskakująco – pokłady podejrzliwości.
    Pamiętał, że zaczęło się od niewinnych szeptów i przekazywanych pokątnie informacji, od ukradkowych spojrzeń, którym poddana przyjacielska więź zaczynała się kruszyć i erodować, coraz głębiej i głębiej, nie pozostawiając wiele z wcześniejszej formy. Obawa o matkę i siostrę zawsze napędzała go do podejmowania przeróżnych, nawet dość niechlubnych czynów, byle tylko upewnić się, że będąc daleko od szwedzkiej wioski, jest w stanie zapewnić im bezpieczeństwo.
    Ślina stawała mu gulą w gardle za każdym razem, kiedy Gerda nieśmiało dawała znaki, iż wciąż dość często spotyka się z Göstą. Pamiętał jak drzazga braku ufności weszła mu głęboko pod skórę wraz z pierwszymi niepokojącymi informacjami na jego temat. Czuł się na swój sposób oszukany, zwłaszcza, że nie posiadał wielu znajomych. Jeszcze w dzieciństwie dzieci omijały go szerokim łukiem lub podchwytując wrodzoną łatwowierność olbrzyma, wykorzystywały go w przeróżny sposób, byle pofolgować potrzebie posiadania kozła ofiarnego. Wydawało mu się wtedy, że w oczach Almstedta dostrzega coś innego; że gdyby chciał, to mógłby złapać go za rękę i życie w Tärnaby wraz z nim i Gerdą mogłoby być naprawdę dobre i beztroskie. Niestety, Norny poskąpiły im czasu szczęśliwości i nim roślina zdołała zakwitnąć, bluszcz zwątpienia i grzmiącego głosu dorosłych zdusił ją i skazał na obumarcie. Pozostał mu jedynie żal i zadra. Nawet po latach, kiedy wydawało się, że życie wróciło na pierwotny tor, a on pogodził się w pewien sposób ze stratą, wciąż obserwował, jak Gösta orbitował całkiem blisko, co jakiś czas skłaniając go do snucia wspomnień i przywołując dreszcz na grzbiecie.
    Gert wiedział, że ich utarczki nie zaburzyły w żaden sposób relacji zawiązanej pomiędzy nim, a Gerdą, że wciąż bardzo chętnie kontaktuje się z nią, pomimo starań i prób wybicia jej z głowy owej znajomości. Zwłaszcza, że coraz więcej niepokojących informacji dochodziło do jego uszu. Nie lubił się kłócić i konfrontować. Nie przepadał za zaognianiem konfliktu, jednak sądził, że jeśli nie powróci do sprawy po latach, dysponując niezbitymi – w jego opinii – dowodami na to, że Almstedtowi daleko do przykładnych obywateli, to przyjmie postawę bierności wobec nadciągającego niebezpieczeństwa. Gdyby chodziło o niego samego, zapewne nie przejąłby się szczególnie, tu jednak sprawa zdawała się być o wiele bardziej poważna.
    Praca w Gleipnirze miała swoje plusy, dawała możliwość docierania do informacji niekoniecznie dostępnych szerszemu gronu zainteresowanych, zwłaszcza z uwagi na szemraną przeszłość wielu rekrutów. Wciąż brzydziła go wprawdzie wścibskość i doszukiwanie się na siłę cudzych grzechów, jednak przełknął gorycz swych czynów w imię większego dobra. Jak okazało się, nie potrzebował wiele czasu, by dotrzeć do spraw naprawdę podejrzanych i potwierdzających jedynie jego przeczucia.
    Wiedział, gdzie go szukać. Czekał wytrwale, choć grudzień ściął ulice mrozem i większość mieszkańców w głowie miała jedynie Jul, a zapach jedliny drażnił przyjemnie w nozdrza. Czekał, póki nie zobaczył znajomej sylwetki wyłaniającej się z podwórza kamienicy. Ruszył dopiero po pewnym czasie, kiedy uznał, że dystans urósł do rozmiarów zapewniających bycie niezauważonym przynajmniej przez kilka minut, póki ciągnęła się bardziej uczęszczana z przecznic. Nie wiedział jeszcze, co chciał mu powiedzieć, w piersi jednak buzowała złość na to, że mianując się przyjacielem Gerdy naraża ją własnym, zupełnie nieodpowiedzialnym zachowaniem. Że nie jest względem niej szczery i zagraża swoją obecnością. W palcach ściskał zupełnie nieznany sobie przedmiot, którego przeznaczenia nie potrafił rozszyfrować. Był praktycznie całkiem zniszczony, choć, jak powiedział mu jeden z łowców, nim rozprysł się w drobny mak, potrafił wywołać wiele zamieszania. Wprawdzie dla Gerta zamieszanie było dość enigmatycznym stwierdzeniem w tym przypadku, jednak pochwycił w lot, że mechanizm nie należał do takich, z którym ludzie posiadający go odnosili się jawnie.  Kilka sprężyn i metal – rzecz chrzęściła w miarę, jak zaciskał na niej palce. Nie zwrócił uwagi, kiedy Gösta zniknął za jednym z zakrętów, dlatego przyspieszył gotów zdradzić swoją obecność.
    Almstedt! — krzyknął, wychodząc zza rogu. — Zatrzymaj się, muszę z tobą pogadać — wyjaśnił wcale przyjaźnie, choć powoli zaczynał odczuwać irytację.
    Widzący
    Gösta Almstedt
    Gösta Almstedt
    https://midgard.forumpolish.com/t1787-gosta-almstedt#21036https://midgard.forumpolish.com/t1897-gosta-almstedt#21050https://midgard.forumpolish.com/t1896-erling#21043https://midgard.forumpolish.com/f143-gosta-almstedt


    Rzadko powracał myślami do ciasnej rzeczywistości rodzinnej wsi, obrzeżonej winietą ojcowskiej śmierci i przeciążonej obowiązkami, które odziedziczył w spadku po jego odejściu – miał dwanaście lat i pragnął być dzieckiem, życie przepisało mu tymczasem rychły przymus dojrzałości; pomagał matce rozczesywać długie, wypłowiałe żałobą włosy i brał Elisę w ramiona, gdy budziła się z płaczem w środku nocy, niespełna dekadę później czuł się jednak dyletantem we własnej dorosłości, jakby narzucona mu na ramiona przedwcześnie nie potrafiła rosnąć razem z nim i teraz jej szwy pruły się w zgięciach stawów, odsłaniając zaróżowiony naskórek chłopięcych marzeń, które nigdy nie zyskały szansy, aby się zabliźnić. Nieustannie powtarzano, że był przeciwieństwem swego ojca – ma taką łagodną twarz, mawiały ciotki, pozostawiając na jego policzkach mokre ślady całusów, słyszałaś kiedyś, żeby krzyczał?, pytała babka, która jeszcze kilka miesięcy temu sugerowała, że powinien zostać przebadany przez medyka, bo normalne dzieci nie zachowywały się w ten sposób, jesteś pewna, że to dziecko Asmunda?, dociekano ze wścibską żartobliwością, na którą matka odpowiadała zakłopotanym uśmiechem – podczas gdy on usilnie coraz bardziej się do niego upodabniał, składając ze sobą fragmenty pozostawionych na strychu pamiętników i podróżując ambicjami daleko poza Tärnaby, gdzie rozrzucone pod domem wspomnienia wykiełkowały w chwasty i bodiaki, zarastające rodzinny ogród gęstymi pnączami pierwszych miłości, pierwszych łez i pierwszych rozczarowań.
    W Midgardzie życie sunęło do przodu innym nurtem, pełnym bystrzy i meandrów, bagnistych zalewisk, gdzie mógł ukrywać swoje sekrety, chowając je pod powierzchnię mętnej wody, która nie ukazywała nigdy lustrzanego odbicia jego twarzy – nauczył się, którędy sunęły wąskie strugi ulic, przez próg których lokali nie należało wkraczać głównymi drzwiami oraz ile warte były sekrety, zależnie od tego jak wiele umysłów przemierzyły, zanim odnalazły schronienie w jego. Nie zauważył, jak wiele tajemnic nagromadził przez ostatnie lata – cudzych, ale przede wszystkim własnych, bo jego życie twardniało kolejnymi warstwami rzeczywistości, które, zamiast wyłaniać się spod starego egzuwium, nakładały się, sprawiając, że pierwszy obraz siebie, jaki posiadał, ginął głęboko pod skórą, uwierając pomiędzy narządami i ocierając się o kości; miraż stażu w Stortingu, którym zasłaniał niewygodne, pustynne oblicze swoich zainteresowań, stawał się coraz bardziej zatarty i niewyraźny, omal półprzezroczysty, bo szmuglowanie przedmiotów pomiędzy dwoma światami, które nie potrafiły przewiązać supła na wątłej nici swego porozumienia, nie było już najgorszym z jego występków. Czerń, jaka zastygła mu na języku, mierzwiła dziąsła słodkim posmakiem jeszcze na długo po tym, jak zaklęcia opuszczały ściśnięte gardło, a jemu niekiedy wydawało się, że gdyby rozplątał węzły, które zacisnął profilaktycznie na strunach krtani, mógłby zacząć wypowiadać je ciągiem jak alfabet i nie wiedziałby, kiedy przestać – pragnienie to, nieustannie zatrzymujące się pod grdyką ciężką grudą śliny, budziło go niekiedy ze skórą lśniącą od potu i językiem przyschniętym do odartego bezeceństwem podniebienia. Był pewien, że wiedział, kiedy przestać, bo jego determinacja nie była jedynie nierozważnie potartym o draskę płomieniem, ale ostrzem, które mógł w każdej chwili zwrócić rękojeścią we właściwą stronę, mimo to sen, w którym budził się z oczami pozbawionymi źrenic, nawiedzał go z upiorną regularnością, a on wciąż nie potrafił stwierdzić, czy aby na pewno był koszmarem.
    Grudzień przyszedł tymczasem wraz z gwałtownym ochłodzeniem, okrywając miasto kubrakiem śniegu, którego białe merynosy piętrzyły się przy krawężnikach i osuwały leniwie po spadzistych okrywach dachów – ramiona zamożnych galdrów znów stroszyły się miękkim futrem z norek, a mróz sprawiał, że łatwiej było udawać, że miasto wyglądało tak na co dzień: czyste i jałowe, skrzące się barwami nadchodzącego Jul; biedna ukrywała się pod skoblem zimowej zmarzliny, a jemu wydawało się, że ten sam szron, który rysował wzory na szybach, żłobił paznokciem insygnia na jego sercu. Obchody przesilenia zimowego były jednak mimo wszystko jednym z najbardziej intratnych okresów życiowego cyklu miasta – chociaż dłonie miał szorstkie i pąsowe od chłodu, szedł więc brukowaną aleją, której nierówna powierzchnia pozostawała ledwo wyczuwalna pod podeszwami butów ze względu na zalegający na ulicach puch, wciąż jeszcze świeży, bo białe płatki nieustannie wirowały w powietrzu, przysiadając na kołnierzach płaszczy, grzęznąc we włosach i roztapiając się w zetknięciu z odsłoniętą skórą. Ciężka, przewieszona przez ramię torba chybotała się lekko, sprawiając, że prawy bark wydawał się zapadnięty po skosie, przechylając szczupłą sylwetkę, balansującą dodatkowo, gdy wspiął się na krawężnik, próbując stawiać stopy jedna za drugą na wąskim pasmie betonowego wybrzuszenia.
    Nagły okrzyk Gerta, który niespodziewanie wychylił się zza rogu, sprawił, że zachwiał się wyraźnie, na moment tracąc równowagę i wydeptując w śniegu pośpieszne, nachodzące na siebie odciski, próbując ją odzyskać; wyprostował się w końcu, odwracając się na pięcie i rozciągając usta w niepewnym, choć podrygującym wesołością uśmiechu na widok olbrzyma; grymas ten, wpełzły na lico instynktem ulicznego szelmostwa, zbladł jednak zaraz, przetarty złością, która zadźwięczała cierpko w głosie Molandera.  
    Gert? – sięgnął wzrokiem ku jego twarzy, odruchowo zaciskając palce mocniej na pasku przewieszonej przez pierś torby. – Coś się stało?
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Był kiepsko przygotowany. Myślał, że kiedy już złapie starego przyjaciela i przykuje jego uwagę, słowa same ułożą się na języku, a obawy gładko opuszczą umysł, by mógł dokładnie wytłumaczyć mu powód niespodziewanej konfrontacji. Niestety, okazało się, że łatwiej mu było snuć liczne scenariusze w wyobraźni, kiedy jednak przychodziło do ich realizacji, nie potrafił wydobyć istoty spod warstw kotłujących się w nim emocji. Był święcie przekonany, że niewiele dzieli go od zniwelowania odstępu, który próbował zachować, by pochwycić go za kołnierz ochraniający delikatną skórę przed smagnięciami mrozu. Mógłby wtedy z łatwością oderwać jego stopy od stabilnego gruntu i potrząsnąć na tyle mocno, by resztki głupich pomysłów wyleciały mu z głowy. Były to wprawdzie jedynie pobożne życzenia, bowiem w rzeczywistości żadna przemoc, żadna pewnie argumentacja, nie skłoniłyby Almstedta do poczynienia właściwej refleksji – tak mu się zdawało. Tak też sądził, nim jeszcze opuścił Samotną Wieżę i z dziwnym mechanizmem wyruszył w głąb miasta, by wytropić niepozornego mężczyznę, którego winił za niespokojność serca zatroskanego dobrem siostry. W innych okolicznościach nie trudziłby się nawet, teraz jednak nie potrafił już odpuścić. Miał dobre i pobłażliwe usposobienie, ale nawet ono nie było zdolne zrozumieć niektórych kwestii. Zwłaszcza, jeśli zaczynał odczuwać tak jawnie, że ktoś naigrywał się za jego plecami i kłamał w żywe oczy. Tak. Uważał go bowiem za kłamcę: od momentu, w którym próbował nieporadnie wymawiać się i zaprzeczać postawionym zarzutom, łagodząc je przeświadczeniem, że przecież ciekawość nie jest niczym złym, a jedynie dorośli próbują nakładać na świat ograniczenia, rozporządzając tym, co wolno robić, a czego nie. Niestety, im głębiej wchodził w świat przepełniony odpowiedzialnością, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że bez zachowania podstawowych zasad świat skazany był jedynie na trwanie w chaosie. Nie mógł więc uwierzyć Göscie, nie mógł zaakceptować jego punktu widzenia, choć cierpiał i niechętnie odrywał kolejne nici wiążącej ich niegdyś relacji. Skazywał się tym w pewien sposób na ciągłą samotność – niewiele miał przychylnych sobie osób, lecz lubił powtarzać, że jest twardy i potrafi wyjść nawet z bardzo trudnej sytuacji bez czyjejkolwiek pomocy.
    Grudy zmarzniętego śniegu chrzęściły pod jego ciężkimi butami łowcy, bowiem wyszedł tak, jak stał. Długi płaszcz plątał mu się pod nogami, zniekształcając już i tak dość niezdecydowany krok. Wyglądał tak, jakby jeszcze nie do końca był pewien, czy nie zawrócić i nie dać sobie spokoju. Po kościach rozchodziło mu się niekomfortowe uczucie, że dzisiejszej nocy nie będzie mógł już spokojnie spać, oraz że przez następne dni będzie musiał unikać Gerdy. Ilekroć bowiem robił coś za jej plecami, zacierając prawdę, nie potrafił potem patrzeć jej w oczy. Był kiepskim aktorem, a większość emocji uzewnętrzniał niczym małe dziecko, które nie zdążyło nauczyć się jeszcze tłumienia afektu. W większości przypadków był więc na przegranej pozycji, podatny na wpływ człowieka stojącego naprzeciw: zdającego sobie sprawę z jego słabości.
    Myślał, że Almstedt może go nie usłyszy, lub czmychnie w jedną z uliczek, pozostawiając po sobie jedynie smugę ciepłego powietrza ulatującego spomiędzy rozchylonych w wysiłku warg. Nic takiego jednak się nie stało. Molanderowy głos był na tyle zdecydowany, choć w naturze przecież miękki i niezwykle przyjacielski, by zatrzymać korki śledzonego, młodego mężczyzny i przykuć jego uwagę, wybijając z głowy ucieczkę. Może się nie spodziewał? Nawet jeśli złość zaklęta pomiędzy słowami smagała nieprzyjemnie… Mógł przecież, bo owszem, mieli swoje momenty, w których sprzeczali się i raczyli gorzkimi komentarzami, lecz przecież przez ostatnie miesiące nie mieli ze sobą zbyt wiele wspólnego. Każdy żył własnym życiem.
    Gert zacisnął palce jeszcze mocniej na metalowych sprężynach i czekał do momentu, w którym Gösta obejrzał się przez ramię. Usta miał ściągnięte, długo milczał, studiując pąsowy znak na jego twarzy – teraz jakby przybierający kolor niezdrowego fioletu podbitego mroźną aurą. Mina wyraźnie mu zrzedła. Zdecydowanie nie spodziewał się, że dzisiaj przyjdzie mu zmierzyć się z niezadowoleniem olbrzyma. Ten nie wiedział wciąż, jak pociągnąć dalej wyrzut siedzący głęboko za skórą, dlatego cisnął mu pod nogi truchło rozsypującego się mechanizmu, na boku którego widniało kilka zatartych już run, których Gert w żaden sposób nie potrafił przeczytać. Wyrzucił je jako dowód, że nie będzie zajmował się czczą gadaniną, a jego osąd poparty jest dowodami.
    Ty się mnie jeszcze pytasz, co się stało? Wiem, co kombinujesz przez ten cały czas Almstedt — bąknął wyraźnie zirytowany, kiedy śnieg oblepił metal, a jedna ze sprężyn odprysła w zaspę. Przedmiot uderzył o czubki butów Gösty. — Wiem, gdzie łazisz i z kim się zadajesz. I że wciskasz ludziom niebezpieczne rzeczy — nie wszystko potrafił pojąć swoim umysłem. Jedną rzecz wiedział jednak bardzo dobrze: Gerda nie mogła zostać w to wmieszana. I starczyło mu, że Gösta chadzał i znał się z ludźmi o bardzo wątpliwej reputacji. — I guzik by mnie to obchodziło, tak szczerze, ale nie pozwolę, żebyś narażał Gerdę — wycedził i kopnął błyszczący okruch, który leżał nieopodal. — Zawsze tylko kłamałeś. Że mnie, to mam to gdzieś, ale moją siostrę? Wie czym się parasz? Co? — Zmniejszał dystans, lecz robił to powoli, krok, po korku, ani przez chwilę nie spuszczając wzroku z brązowych tęczówek osłoniętych półmrokiem ulicy.
    Widzący
    Gösta Almstedt
    Gösta Almstedt
    https://midgard.forumpolish.com/t1787-gosta-almstedt#21036https://midgard.forumpolish.com/t1897-gosta-almstedt#21050https://midgard.forumpolish.com/t1896-erling#21043https://midgard.forumpolish.com/f143-gosta-almstedt


    Śpieszy ci się do grobu, Gösta?, nieustannie pytała go matka, marszcząc przy tym brwi w grymasie, pod wpływem którego jej blade policzki wybarwiały się pąsowymi rumieńcami troski – równie często powtarzała, że był przeciwieństwem swego ojca, w tych chwilach wydawało mu się jednak, że nie mogła nie dostrzegać tej samej, pełgającej za źrenicami frenezji, która migotała wokół nich jasną poświatą, jakby ktoś pocierał zapałką o draskę jego oczodołów. Wyobrażał sobie, że musiała wypowiadać te słowa wciąż na nowo, żeby nie widzieć w jego fizjonomii rysów twarzy Asmunda, bo ostatnie wspomnienie męża, jakie zapisało się w jej świadomości, było zbyt bliskie śmierci, a ona rozpaczliwie bała się umrzeć, co w końcu prawdopodobnie nie różniło się od stwierdzenia: bała się żyć. Śpieszy ci się do grobu, Gösta?, wołała, próbując brzmieć gniewnie, choć do oczu napływały jej łzy – zazwyczaj udawał, że nie słyszał, jak prosiła bogów o litość, wyrzucając ramiona wysoko ku niebu; ufała, że Norny schwycą go na lonżę rozsądku, on biegł tymczasem w stronę sąsiedniego domostwa, z płaszczem ciężkim od grzechoczących w kieszeniach skarbów. Ludzie w wiosce obawiali się tej przyjaźni – jakby była czymś obcym, co naruszało hibernację w gawrze ich codziennego życia, nieuważnym odpryskiem ognia lądującym na suchym chruście okolicznych lasów, drzazgą wyczuwalną płytko pod gładką powierzchnią skóry; po śmierci ojca przyzwyczaił się, że cudze spojrzenia podążały za nim tak często, aż mrugające oczy o ruchomych źrenicach zaczęły przewidywać mu się w korze drzew, wzorzystym linoleum i okręgach, które powstawały w tafli pobliskiego jeziora, a kiedy stracił połowę wzroku, żartował, że zawsze znajdzie się ktoś, kto przypadkiem pożyczy mu swój własny, wtedy, jako chłopiec, zaciekawienie objawiało mu się jednak jako coś nietypowego, więc marszczył z pretensją nos za każdym razem, gdy jedna z sąsiadek przychodziła ze skargą do rodziców, żaląc się, że nie powinien spędzać czasu w towarzystwie olbrzyma, a ich złośliwe pociechy podążały za nimi, ilekroć spotykali się na skraju kniei.
    Był wtedy zaledwie chłopcem i wierzył, że świat rozłoży się pod jego dłońmi jak żeliwny mechanizm, pełen trybów i śrub, które wystarczyło wkręcić na właściwe miejsce, by rzeczywistość działała według prawidłowych reguł – był pewien, że mógł poznać aparaturę życia, umieszczając wszystko w binarnym zakresie zerojedynkowym, nagła zmiana, która nastąpiła w zachowaniu Gerta, okazała się jednak czymś więcej niż tylko plamą rdzy pomiędzy metalowymi zębami przekładni czy zbyt luźno przykręconym nitem, ale wyrwą w płótnie dotychczasowego idealizmu, zdradą, którą rozumiało tylko dziecko, bo odpowiednio tylko dziecko mogło ją uczynić. Nie po raz pierwszy, choć pierwszy raz tak mocno, zderzył go ze wzgardliwą podejrzliwością, która miała przylgnąć do niego później cienką warstwą uporczywej wątpliwości – uczuciem zdolnym przeobrazić entuzjazm we wżynającą się w skronie obsesję, drążącą umysł jak robak, niezdolny odnaleźć miejsca, które pozwoliłoby mu przebić się na powierzchnię. Uraza, jaka początkowo rozsunęła się po ciele niewygodnym dreszczem, wyparowała z niego prawie równie szybko, co się pojawiła, od tamtej pory odruchowo wydawał się jednak omijać Gerta wzrokiem – nie dlatego, że miał mu za złe chłopięcy brak solidarności, ale ponieważ nie potrafił dłużej zwracać się ku niemu z tym samym zainteresowaniem. Omijali się, jak mogliby omijać się klienci tego samego sklepu, wymieniający przypadkowe uwagi pod jedną z witryn; jeżeli łączyło ich cięgno poufałości, musiało tkwić w Gerdzie, która nigdy nie potrafiła zwrócić się przeciwko żadnemu z nich.
    Co… – zaczął, lecz kolejne słowa wydawały się urwać z postronka jego głosu, kiedy metalowy przedmiot uderzył o chodnik, odpryskując sprężyną w jedną ze śnieżnych zasp; zmarszczył brwi, przez dłuższą chwilę wpatrując się w łyskające mu pod nogami runy, bardziej przejęty zepsutą maszynerią niż oskarżeniami olbrzyma. Dopiero po chwili uniósł wzrok, by spojrzeć mu w oczy, a brwi ściągnęły się tym samym, pełnym urazy grymasem, który zwykł towarzyszyć Märcie, lecz w jego przypadku był dużo surowszy, jakby wykuty w kamieniu. – Niebezpieczne? Moje wynalazki są innowacyjne, mają zaradzić przyszłości. Tej samej przyszłości, którą właśnie rozbiłeś o chodnik. – jego głos stwardniał, choć wciąż nie uniósł się do głośniejszego tonu, niezdolny sięgnąć krzyku, jakby ktoś rozciął mu w krtani odpowiadające za niego struny. – Gerda potrafi docenić moją pracę – odparł i wybrzmiało to jednocześnie jak argument, co jak wypomnienie dziecięcej przewiny. Drgnął, kiedy Gert podszedł bliżej – był od niego dużo wyższy i kiedy stał obok, jego cień wydawał się być trzecią sylwetką, uczestniczącą w ich rozmowie. – Nie spodziewałbym się, że ty ją zrozumiesz. – arogancja ugrzęzła mu w gardle nagłym dyskomfortem, sprawiając, że z trudem przełknął ślinę, zadzierając głowę do góry. – O co dokładnie mnie oskarżasz? – zmrużył oczy, podtrzymując dyskomfort cudzego spojrzenia. – Byliśmy przyjaciółmi, Gert. – jakby to kiedykolwiek mogło coś zmienić.

    Gösta i Gerda z tematu



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.