Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Dziki ogród

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Dziki ogród
    Sirkku nie zrobiła z ogrodem zupełnie nic, zostawiła go dokładnie takim, jakim go zastała. Zamiast starannie wypielęgnowanych krzewów ma polną łąkę, zamiast wytyczonych ścieżek – wąskie dróżki wydeptane bosymi stopami. Jedynym śladem ludzkiej ręki jest stara, drewniana altana – najlepsze lata ma już wyraźnie za sobą, wciąż jednak nadaje się do użytku. Terenu nie otacza żadne ogrodzenie, a sam ogród gładko przechodzi w gęste zarośla Lasów Północnych.
    Ślepcy
    Sirkku Järvelä
    Sirkku Järvelä
    https://midgard.forumpolish.com/t3708-sirkku-jarvela#37889https://midgard.forumpolish.com/t3718-sirkku-jarvela#38043https://midgard.forumpolish.com/t3719-unelma#38047https://midgard.forumpolish.com/f136-sirkku-jarvela


    9 VI 2001 r.

    Nie uprawiała w swoim ogrodzie żadnych ziół, chociaż wydawałoby się, że powinna. Kawał dzikiego terenu wokół domu był przecież idealnym miejscem, by uniezależnić się od czarnego rynku czy ciągłych włóczęg po lesie.
    Tylko, że czarny rynek nie był dla Sirkku problemem, a las... Las lubiła.
    Nie bez powodu przeprowadzając się do Midgardu nie brała pod uwagę mieszkania w samym mieście. Ukrywanie swoich działań to jedno, ale dla Siri dużo ważniejsza była wolność w znacznie szerszym jej rozumieniu. Potrzebowała czuć żywicę, nie ludzki pot. Widzieć niebo, a nie górujące nad nią budynki. Dotykać roślin, nie metalu i szkła. To dlatego ten dom był idealny. To dlatego nie trafiały do niej żadne argumenty, że w mieście byłoby jej lepiej.
    Trafiała do miasta, kiedy sama chciała, a nie kiedy ono ją chciało.
    Miała więc dom, las i ogród, i choć ten ostatni pozornie do niczego się nie nadawał, był dla Sirkku wszystkim. Nie uprawiała ziół, ale miała morze koloru polnych kwiatów. Nie wytyczyła starannych alejek, ale miała ścieżki wydeptane bosymi stopami i łapkami drobnej zwierzyny. To miejsce, choć wyglądało na dzikie, było jej. Tylko i wyłącznie jej.
    Leżała teraz w cieniu jednego z drzew i patrzyła w niebo. Spoglądała, jak chmury przepływają nad nią niespiesznie – białe i puchate, układające się w przedziwne kształty. Śledziła puchate pszczoły i bąki śmigające od kwiatu do kwiatu – i motyle, delikatne plamy koloru błyskające raz tu, raz tam w wysokich, polnych zaroślach. A gdy zamknęła oczy, Sirkku słyszała tak wiele. Świergot ptaków, cykanie świerszczy a czasem, gdy szczególnie się postarała, także szelest polnych myszy w wysokiej trawie.
    I ludzkie kroki.
    W jednej chwili otworzyła oczy, podniosła się do siadu, zmarszczyła brwi. Nie spodziewała się nikogo, ale, z drugiej strony, nie sądziła, by miała się czego obawiać. Była spokojna. Rozsądna.
    Była zbyt pewna siebie.
    Jeszcze przez chwilę siedziała w trawie, nasłuchując. Kroki, kroki, kroki. Stłumione uderzenia pięści w drzwi frontowe, których, z oczywistych względów, nie mogła teraz otworzyć. Odległe sarknięcie, kolejne pukanie – i znów kroki, nie z powrotem ku głównej drodze jednak, a wokół domu.
    Odetchnęła powoli.
    - Tutaj – zawołała wreszcie.
    Z gracją podniosła się z ziemi, otrzepała z piachu krótkie szorty, luźną tunikę, rozczochrane nieco włosy. Ziemia ubrudziła jej też dłonie i weszła pod paznokcie, ale tym Siri się nie przejmowała.
    Ona w ogóle niewieloma rzeczami się martwiła.
    Na boso przeszła przez ogród – szczerze mówiąc, nie była pewna, gdzie zostawiła buty; niewykluczone, że w domu, na progu przeszklonych drzwi do łazienki lub tych do salonu - i zatrzymała się przy altanie, widząc już znajomą postać wyłaniającą się zza domu. Zmarszczyła brwi lekko.
    - Verner. Co tu robisz? – rzuciła zamiast powitania, bo witała się raczej rzadko – i raczej nie z tymi, których znała tak długo, jak Forsberga.
    Ptaki wciąż śpiewały tak samo głośno, jak jeszcze parę chwil temu i myszy wciąż buszowały w zaroślach tak samo nieskrępowane jak wcześniej. Jej ogród i jej las niewiele sobie robiły z niespodziewanego gościa – może dlatego, że znały go już tak samo dobrze jak znała go Sirkku, a może po prostu wcale ich nie interesował.
    Ślepcy
    Verner Forsberg
    Verner Forsberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3662-verner-forsberg#37169https://midgard.forumpolish.com/t3673-verner-forsberghttps://midgard.forumpolish.com/t3672-konwalia#37290https://midgard.forumpolish.com/f128-verner-forsberg


    09.06.2001


    Czy ona choć raz nie mogła mu normalnie otworzyć drzwi? — pomyślał ze wściekłością, dobijając się do środka. Właściwie, jego retoryczne pytanie było tylko kolejną wariacją na temat czy ona jest normalna?, pochodną stereotypów jakie (pomimo pozytywnych klanowych relacji) wtłoczyli mu niegdyś do głowy rodzice, a szczególnie matka, zgorszona szamańskimi praktykami Järvelów. Gdyby była normalna, nie pukałby jednak teraz do jej drzwi ani nie bywał często w tym domu; gdyby była normalna nie dzieliliby fascynacji zakazaną magią; gdyby była normalna nie potrzebowałby teraz jej pomocy (potrzebować pomocy, to samo w sobie było s t r a s z n e) — więc przełknął gorycz związaną z tym, że będzie musiał poszukać Sirkku sam. Dziś, bardziej rozdrażniony wszystkim niż zwykle, odebrał ten afront losu personalnie. Cisza za drzwiami sobie z niego kpiła, kpiła nawet natura, którą zazwyczaj uwielbiał (choć w inny sposób niż Siri). Lekko kulejąc, ruszył do ogrodu, gdzie kpił z niego brak wydeptanej ścieżki, szyderczo przypominając o żelaznych sidłach zaciśniętych wczoraj na własnej kostce i o przykrych konsekwencjach braku wydeptanej ścieżki. Nawet widok bosych stóp Siri trącił czułą strunę, dosłownie rozdrapując świeżą ranę.
    - Nie powinnaś chodzić boso, bo jeszcze w coś wdepniesz. - burknął z niepodobną do siebie gniewną troską, zły nie tyle na nią, co na siebie. Gdyby wczoraj ubrał trapery sięgające do połowy łydki, złagodziłby część bólu... ale oczywiście musiał zdecydować się na mniej praktyczne i nieco elegantsze buty do kostki by zaimponować byłej—przyszłej dziewczynie. Był zły na siebie, zły na to, że Asterin była świadkiem jego upokorzenia, zły na menadę i zły na cały świat. - Drzemałaś, że nie słyszałaś jak pukałem? - zapytał nieco oskarżycielsko, uświadamiając sobie, że zazdrości jej dzisiaj nie tylko beztroski z jaką chodziła po trawie, ale i okazjonalnej możliwości beztroskiej drzemki. Nieobarczonej myślą, że już nigdy się nie obudzi, albo że po przebudzeniu wpadnie w cholerne niedźwiedzie sidła. - Czy to był napad? - dodał ciszej, łagodniej, uświadamiając sobie z kilkusekundowym opóźnieniem, że przecież Siri też nie wybierała kiedy zaśnie ani kiedy się obudzi. Tyle, że w odróżnieniu od niego, to jej chyba nie zabije. Westchnął ciężko i nerwowo przeczesał palcami włosy—dbał o swoją fryzurę bardziej niż Siri, ale dziś nawet on miał włosy w nieładzie.
    Siri była jedną z nielicznych osób, przy której nie ukrywał swoich chimerycznych emocji i nie udawał idealnie-spokojnego-idealnie-wesołego-idealnego-Vernera, ale nawet ona niezmiernie rzadko widywała go aż tak nadąsanego.
    (Raz, pięć lat temu, zobaczyła jego zdemolowany salon i rozsypane na podłodze monety ale o tym nigdy nie chciał mówić).
    Uświadomił to sobie i wziął głęboki wdech.
    - Muszę ci coś powiedzieć - syknął, dodając w myślach po paru latach, ale choć Siri powiedziała mu o swojej chorobie, to on zwlekał i zwlekał i zwlekał z podzieleniem się wiadomościami o diagnozie menady. Wiedział, że jej mógł powiedzieć, ale za każdym razem coś (co brał za dumę) dławiło go w gardle; a potem zmarła jego córka i nie było z nim kontaktu wcale-nie-przez-chorobę (parę razy odwiedził chyba Siri, blady, nieobecny, usiłując zająć się czymkolwiek, nawet plewieniem jej pieprzonego ogródka, ale niezdolny do rozmowy), a potem zajął się magią zakazaną i mieli wiele lepszych tematów do rozmowy. No i musiał otruć żonę i nie wzbudzić niczyich podejrzeń, a to wymagało koncentracji. W końcu zwlekał już tak długo, że postanowił nie mówić Siri wcale, albo po prostu poczekać do napadu (tak jak ona, myślał czasem mściwie; rzadko się bał, ale jej napad w Kenaz naprawdę wytrącił go z równowagi), ale od wczoraj roznosiła go bezczynność. Asterin zaraz zacznie coś podejrzewać, z hipnotyzerem umówił się dopiero na pojutrze (niejako oburzony tym, że nie udało mu się wcisnąć w grafik najsłynniejszego psychiatry w Skandynawii na dzisiaj!!! Czy dotacja, jaką obiecał jego praktyce była za mała?!), musiał działać, musiał coś zrobić, cokolwiek.
    - Umieram. - obwieścił konkretnie i melodramatycznie, a ból w kostce ułatwił mu wypowiedzenie tych upokarzających słów i skupienie się na czymś innym niż guła w gardle i poczucie własnej żałosności. - I potrzebuję magii rytualnej. - zamierzał rozeznać się lepiej w Magisterium i sytuacji na Przesmyku Lokiego i znaleźć najlepszego runistę z najlepszych, podświadomie nie chcąc w to jeszcze wikłać jednej z najstarszych znajomych (słowem przyjaciel szafował tak często, że było wyświechtane, ale znajomość z Siri pozbawiona była takiej dozy interesowności jak jego inne "przyjaźnie"), ale obraził się na świat, więc zmienił zdanie. - Zdolnej to powstrzymać. - uściślił. - Mam dziesięć lat, ale kto wie ile w tym lat zdrowia - skoro wszedł w pułapkę na zwierzęta to najwyraźniej gwałtownie mu się pogorszyło! - więc wolałbym znaleźć rozwiązanie szybciej. - dodał łaskawie, wciąż nie wypowiadając nazwy cholernej choroby.
    Ślepcy
    Sirkku Järvelä
    Sirkku Järvelä
    https://midgard.forumpolish.com/t3708-sirkku-jarvela#37889https://midgard.forumpolish.com/t3718-sirkku-jarvela#38043https://midgard.forumpolish.com/t3719-unelma#38047https://midgard.forumpolish.com/f136-sirkku-jarvela


    To nie był pierwszy raz, kiedy widziała Vernera gderającego, ale pierwszy od bardzo dawna, kiedy gderał aż tak. Im dłużej mówił, tym wyżej Siri unosiła brwi – i czekała, pozwalając mu wyrzucić z siebie każdą uwagę, którą mógł mieć na jej temat i każde pytanie, które mógł chcieć zadać. Dopiero gdy wybrzmiała ostatnia kropka, ostatni znak zapytania – dopiero wtedy przysiadła na schodku altanki i uśmiechnęła się przelotnie.
    - To mój teren – powiedziała najpierw, jakby to wyjaśniało wszystko. Jakby to uzasadniało, dlaczego chodzi boso i dlaczego się nie boi.
    Bo dla niej chyba faktycznie wyjaśniało.
    - Nie – odpowiedziała potem, bo faktycznie nie drzemała. Rzadko kiedy zasypiała poza domem, poza bezpiecznym gniazdem uwitym we własnej pościeli.
    - Nie – rzuciła wreszcie krótko po raz trzeci, bo nie, to nie był napad. Miewała je, oczywiście, potrafiła zasnąć w środku dnia i nie obudzić się przez kolejne godziny – albo nie wstać po nocy mimo, że słońce stało już wysoko. Wciąż miała sny, które bardzo łatwo mogłaby przedstawić jako wizje – wizje, w które większość by uwierzyła. Ale nie, teraz to nie był napad.
    Niewzruszona nastroszeniem Vernera, przyglądała mu się przez chwilę uważnie. Wyraźnie rozczochrany i podenerwowany. Bledszy niż zazwyczaj, bardziej niespokojny, z błyskiem w oku który nie był jego standardowym.
    Sirkku bez słowa poklepała schody obok siebie, zachęcając, by usiadł – choć potrafiła sobie wyobrazić, że mężczyzna skrzywi się (może nawet nie będzie tego świadom) na samą myśl o rozsiadaniu się na brudnym schodku zamiast na wygodnej kanapie. Nie miało to dla niej znaczenia. Nie dostosowywała się. Już wiele lat temu Verner uznał, że chce przebywać w jej towarzystwie, a skoro tak – znoszenie konsekwencji było po jego stronie.
    Oboje byli klanowcami, każde jednak w inny sposób. Sirkku była uparta w swoim przekonaniu, że sposób Forsberga nie jest lepszy niż jej. Bo dlaczego miałby być?
    Muszę ci coś powiedzieć.
    Westchnęła bezgłośnie na dramatyczne nuty. Jeszcze od studiów wiedziała, że Verner potrafi dramatyzować. Że może wręcz to lubi. Wtedy, w Instytucie, miał ku temu znacznie mniej okazji niż teraz – tak sądziła – ale nawet tam, ślęcząc razem nad księgami czy po prostu milcząc we własnym towarzystwie, Sirkku podskórnie czuła, co kryło się w sercu Vernera. Potrzeba uwagi? Wiadro żalu nad samym sobą? Lęk? Tłumiona agresja? Nie umiałaby nazwać niczego, co zobaczyła w mężczyźnie, a połowa jej domysłów mogła być zupełnie błędna, to jednak nie miało znaczenia.
    Bardzo niewiele miało dla Siri znaczenie.
    Nie zdziwiła się jednak, gdy po chwili zupełnie niepotrzebnej jej zdaniem ciszy Forsberg obwieścił, co go dręczyło. Umieram. Sirkku zmarszczyła brwi lekko. Jak wszyscy, chciałoby się powiedzieć, bo czyż tak nie było? Każdy umierał w zasadzie od narodzin, jedyna różnica polegała na tym, ile komu dane było przeżyć, nim zległ wreszcie na łożu śmierci. Po takim wyznaniu Vernera – i dramatycznym obwieszczeniu, że niezbędny mu jest rytuał – rozsądnym było założyć, że przed Forsbergiem znacznie mniej lat niż by chciał.
    Dziesięć lat.
    Wyprostowała się nieco bardziej i była to jedyna reakcja, jaką mogła mu dać. Wyciągnęła przed sobą odsłonięte nogi, wystawiając je na ciepłe, letnie słońce, i jeszcze przez kilka dłuższych chwil spoglądała tylko na Vernera bez słowa, świdrując go spojrzeniem jasnych oczu. Pustym, wielu mówiło, pustym spojrzeniem w którym tak niewiele było emocji. Sztucznym, dzikim, zupełnie nieludzkim.
    To nie tak. Sirkku czuła, czuła różne rzeczy, po prostu inaczej niż wszyscy. I rzadko kiedy pozwalała im wyleźć na wierzch.
    - Równowaga, Verner – rzuciła wreszcie cicho, spokojnie, wyraźnie nieporuszona tematem. Forsberg umierał. W porządku. Mogła coś na to zaradzić. Zadanie – jedno z wielu do wykonania. Nic więcej. – Nie wydłużysz sobie życia jeśli nie skrócisz go komuś innemu, tak to działa – wyjaśniła bez wahania. Mówiła o magii zakazanej tak, jak mogłaby rozmawiać o pogodzie. Jutro będzie padać, pojutrze musisz złożyć ofiarę z człowieka. Jedno i drugie – proste fakty.
    Czasem zastanawiała się, czy powinna. Czy powinna mówić, pokazywać, ile wie. Czy powinna sprzedawać swoje umiejętności innym, dzielić się swoim doświadczeniem z (w taki czy inny sposób) bliskimi. A potem przypominała sobie, że może. I że konsekwencje, nawet, jeśli jakieś będą, staną się po prostu kolejnym zadaniem do wykonania. Wyzwaniem, z którym będzie musiała – i prawdopodobnie będzie potrafiła – sobie poradzić.
    Wciąż nie rozpowiadała o swoich umiejętnościach na mieście, ale były osoby, które wiedziały. Jej klienci, ale też ci, którym ufała – przynajmniej na tyle, na ile mogła, będąc wciąż sobą. Ufała Nikowi. Ufała Vernerowi. Może ufała też innym.
    Nie szafowała terminem przyjaźń, ale jeśli już miałaby go użyć, najłatwiej chyba byłoby jej właśnie wobec Forsberga. Rozsądnie czy nie, przyzwyczaiła się do niego. Oswoiła się z nim. Gdyby nagle go zabrakło, chyba nawet by ją to zabolało – w jakimś stopniu, którego nie potrafiła jeszcze przewidzieć.
    Wsparła się dłońmi za sobą o wyższy schodek, odchyliła nieco do tyłu.
    - Jest rytuał, który mógłby ci pomóc. Niekoniecznie to zrobi, ale mógłby – mówiła dalej, cicho, miękko, w tak cholernie zły sposób, biorąc pod uwagę, o czym mówiła. – Musiałbyś przeprowadzić go sam. Za krew dziecka kupić sobie kilka, może kilkanaście lat – urwała na chwilę. – To musi być dziecko, bo one mają przed sobą najwięcej lat. Lat, które możesz odebrać – wyjaśniła, jakby uznając, że to istotne. Bo chyba było. To chyba było ważne.
    Wystawiła twarz na słońce.
    - Choroba nie zniknie. Rytuał cię nie uzdrowi. Ale, jeśli zrobisz wszystko jak należy, nie umrzesz. Nie za dziesięć lat.
    Milczała przez chwilę.
    - Umiałbyś to zrobić? – spytała krótko, nie patrząc nawet na Vernera. – Mogę nauczyć cię rytuału, ale czy umiałbyś go przeprowadzić? Potrafiłbyś zabić dziecko? – spytała wprost.
    Jej głos nie zadrżał ani razu, wciąż tak samo miękki i spokojny. O chorobę nie pytała. Schorzenie Forsberga chyba jej nie interesowało.
    Ślepcy
    Verner Forsberg
    Verner Forsberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3662-verner-forsberg#37169https://midgard.forumpolish.com/t3673-verner-forsberghttps://midgard.forumpolish.com/t3672-konwalia#37290https://midgard.forumpolish.com/f128-verner-forsberg


    - Och, oczywiście. Powiedz ślimakom, żmijom i wiewiórczym kupom, że to twój teren, na pewno zrozumieją. - burknął jadowicie, ale agresja w jego głosie nie była kierowana do Siri tylko do ślimaków, żmij, wiewiórek, a przede wszystkim do pieprzonych myśliwych i pieprzonych sideł na zwierzęta. Rana w nodze i na jego dumie wciąż była świeża, a lasy pełne ingrediencji były niegdyś jego terenem, tak samo oswojonym jak ten dziki ogród dla Siri. Był Forsbergiem, był przyszłym alchemikiem, a wyprawy w las były pasją jego ojca alchemika. Wychował się wśród gęstwiny, nauczył dostrzegać zdradliwe ścieżki i żelazne sidła, a i tak wczoraj w nie wpadł. Choroba odebrała mu nawet to, a co gorsza, nie była przeciwnikiem z którym mógłby walczyć, którego mógłby obrazić, któremu mógłby nalać trucizny do kieliszka lub nasypać kolców do plecaka. Mógł walczyć tylko i aż z całym światem, choć walka z Siri nigdy nie była zabawna. Już od czasów studiów była irytująco spokojna, wręcz beznamiętna — tak mu się zdawało gdy się poznali i gdy tą dziwaczkę obrały za cel inne dziewczęta. W stadzie młodych ludzi to było naturalne, mogłaby się po prostu dostosować (Verner dostosowywał się całe życie, wtapiając się w każde środowisko jak kameleon, by później jak najszybciej je zdominować), ale nigdy tego nie zrobiła. On za to nigdy nie brał nikogo w obronę, ale pewnego dnia zgromił ripostą koleżankę, która mówiła coś złego o Järveli. Ojciec kazał mu być miłym dla Järvelów i innych przedstawicieli zaprzyjaźnionych klanów. Jego złośliwość stępiłaby się w starciu z obojętnością Sirkku, ale wymierzona w kogoś innego wywołała jakąś iskrę we wzroku dziewczyny—i wtedy, wyczuwając pokrewną duszę (obojętność wobec krzywdy innych nie była tym samym co przyjemność, ale dostatecznie blisko), zaczął bronić Sirkku dla niej, a nie dla życzeń ojca. Wciąż chyba nie wyzbył się pewnej opiekuńczości i niedowierzanie wobec tego, jak Järvela w ogóle sobie radzi — nieprzejmującą się opinią innych, żyjąca całkowicie po swojemu, niedająca się wytrącić z równowagi nawet jemu. Czasami z goryczą przyznawał, że radzi sobie lepiej od niego, a czasami (przeważnie) czuł wobec niej opiekuńczość, której nie potrafił wyrazić inaczej niż kąśliwymi uwagami wobec Siri i syczeniem na każdego innego, kto byłby wobec niej kąśliwy.
    Jego roziskrzone spojrzenie ostygło i złagodniało, gdy przyznała, że nie miała napadu — całe szczęście, nie rozumiał do końca czy i jak krzywdzi ją jej choroba, ale znienawidził wszystkie choroby — ale skrzywił się, gdy milcząco poprosiła aby usiadł i zmierzył schodek nieufnym spojrzeniem.
    Usiadł, niechętnie.
    Niegdyś faktycznie lubił, może nawet kochał dramatyzować. Było to użytecznym narzędziem, a on lubił rozsiewać chaos, a zarazem karmić się poczuciem kontroli. Lubił kłamać, lubił wyolbrzymiać, lubił obserwować emocje innych ludzi, bo do niedawna mu ich brakowało. Gdy był dzieckiem, reagował na dumę ojca z taką samą obojętnością jak Sirkku zdawała się reagować na jego wyznanie o śmierci. Był za to sprytny, więc szybko nauczył się udawania emocji i szło mu znakomicie.
    Tyle, że odkąd choroba zaczęła się rozwijać, coś się zmieniło — ledwo wyczuwalny chemiczny balans w umyśle, podsuwający mu czasem, znienacka i zdradziecko, uczucia dotychczas nieznane i zupełnie dla niego irracjonalne (jak lęk czy smutek czy poczucie winy). Nie powie o tym Siri, ale czasem myślał, że wariował i że normalni ludzie z pewnością nie mogliby znieść tak strasznych i tragicznych emocji jak kompleksy.
    Wbrew pozorom, puste spojrzenie Siri go uspokoiło. Nie zniósłby kolejnego spektaklu litości, który ufundowała mu rodzina; nie lubił dramatyzować z tego, bo choroby nie miał i nie będzie miał pod kontrolą. Jeszcze nie.
    - Mało mnie obchodzi życie innych, na pewno znajdę jakieś mniej wartościowe. - odpowiedział zuchwało, unosząc lekko brodę i ledwo dostrzegalnie kiwając jej głową. Nie zgorszy mnie, cokolwiek powiesz; przejdź do konkretów, Siri. Jego źrenice rozszerzyły się lekko, chciwie, gdy tak łagodnie snuła obietnicę pomocy, rytuału. Czytał już o nich na własną rękę, trafił nawet na jeden, który brzmiał obiecująco ale diabelnie trudno (z powodów więcej niż jednego), ale ona interesowała się tym dłużej, wiedziała więcej, może faktycznie podsunie mu rozwiązanie. Z ciekawości zapomniał nawet o tym, że nie spytała jeszcze o jego przypadłość, oferując lekarstwo od razu.
    Zamrugał, wypuszczając powietrze, gdy zaoferowała mu właśnie to rozwiązanie, które obiło się w jego samodzielnej lekturze i które zupełnie inaczej brzmiało... wypowiedziane. Na głos.
    - Słyszałem o nim. - zaczął od tego, co wiedział, bo nie lubił przyznawać się do niewiedzy. Nie odrywał wzroku od profilu Siri. - Ale myślałem, że mogę kogoś znaleźć, wynająć, przekupić, przekonać. - choćby ciebie, choć wolałbym zapłacić za zabicie dziecka komuś, kto... nie jest tobą.. - Nie znam na tyle magii rytualnej, by zrobić to sam, naprawdę muszę? - skrzywił się lekko, nieprzywykły do myśli, że nie wszystko w życiu da się kupić. - Mówisz dziecko. - czepił się nagle tej nadziei. - Czyli to może być ktoś młody? Księgi wspominały o noworodkach, ale hipotetycznie jakiekolwiek dziecko? - podjął próbę negocjacji z rytuałem. Czy zabić dwunastolatka byłoby prościej? Chłopiec, to powinien być chłopiec. - zadecydował, by odsunąć jakiekolwiek skojarzenia ze swoją małą księżniczką. Skoro ona nie żyje, to inne dzieci nie zasługują, by żyć. - pomyślał, by przekonać samego siebie, choć miał o niej n i e myśleć.
    - A co, jeśli nie zrobię tego jak należy? Jestem amatorem, jaka czeka galdrów kara za igranie z rytuałami? - świdrował ją wzrokiem, usiłując ocenić skutki uboczne i wmówić samemu sobie, że to właśnie one—i nic innego—napawają go nieokreślonym dyskomfortem. - Nauczyłabyś mnie? Naprawdę? - spojrzał na Siri szeroko otwartymi oczyma, z rodzajem wdzięczności. Rzadko czuł wdzięczność i naprawdę nie spodziewał się, że zgodzi się tak szybko. Przywykł do tego, że przy innych musiał zakładać maski, kluczyć, przekonywać. Nie przy niej.
    No, prawie. Podniosła atmosfera ulotniła się przy ostatnim pytaniu.
    - Co to za pytanie? - parsknął, ze złością. Nosił maski zbyt często, by je zdjąć. Zbyt często udawał wszechmogącego i wszechwiedzącego, by przestać. Zbyt zależało mu na życiu, by przyznać przed nią—a przede wszystkim przed samym sobą—że nie zrobi wszystkiego. - Oczywiście że bym potrafił. - obwieścił, nieco zbyt ostro i zbyt szybko by zrobić to z pełnym przekonaniem.
    Ślepcy
    Sirkku Järvelä
    Sirkku Järvelä
    https://midgard.forumpolish.com/t3708-sirkku-jarvela#37889https://midgard.forumpolish.com/t3718-sirkku-jarvela#38043https://midgard.forumpolish.com/t3719-unelma#38047https://midgard.forumpolish.com/f136-sirkku-jarvela



    Miała wiele dobrych wspomnień związanych z Vernerem, pewnie więcej, niż kiedykolwiek by przyznała – i więcej, niż być może przyznałby sam Forsberg. Poznali się stosunkowo wcześnie, już na początku drogi Sirkku ku samodzielności, i przez kolejne lata studiów, a potem następne poza Instytutem, zdążyli nazbierać trochę wspólnej historii – głównie takiej, w której to Verner przejmował się w imieniu Siri. Tym, co gadali na jej temat. Tym, jak jej dokuczali. Tym, co było nie tak. Słowem – wszystkim, co dla Jarveli nie miało większego znaczenia. Verner zaczął stawać w obronie Sirkku, choć ta nigdy go o to nie prosiła – i być może tym uporem, tą troską, o której zwykle nie rozmawiali, zdobył sobie w sercu wiedźmy specjalne miejsce. Siri nie była pewna, czy umiałaby nazwać relację łączącą ją z Forsbergiem – przyjaźń była terminem dobrym, ale, czasami, chyba jednak nie do końca wystarczającym – niezależnie jednak, jaką nazwę by jej nadać, było to coś dobrego. Coś, co prawdopodobnie bardzo trudno byłoby zastąpić, gdyby jednak drogi Siri i Vernera w którymś momencie się rozeszły.
    Po wstępnych wyjaśnieniach, dała Forbsergowi czas. Parę minut na to, by oswoił się ze stojącymi przed nim możliwościami i by mógł być sam ze sobą szczery. Sirkku może i była obojętna, spokojna, a zwykłe reguły niespecjalnie miały dla niej znaczenie – na pewno jednak nie była głupia. Wiedziała, że rozwiązanie, które przedstawiła Vernerowi, nie jest łatwe. Sama Siri także daleka była od stwierdzenia, że odebranie życia to coś, nad czym można przejść do porządku dziennego.
    Nie można. Ona nie umiała, choć przecież miała na dłoniach znacznie więcej krwi, niż prawdopodobnie powinna. Gotowa była też mieć więcej, ale nawet mimo tego nie uważała, że jest to dobre.
    W te gorsze dni, bardzo wyraźnie widziała, że ona, Sirkku, wcale nie jest dobrym człowiekiem.
    Zuchwałość Vernera była czymś, czego się spodziewała, a jednocześnie czymś, co – być może – trochę ją rozczarowywało. Z drugiej strony, skoro tak lekko proponowała przyjacielowi pomoc, skoro tak bez wahania podsuwała mu ten konkretny rytuał – dlaczego sądziła, że Verner będzie rozmawiać o tym mniej swobodnie? Podwójne standardy. Nie powinna oczekiwać, że ktoś będzie bardziej ostrożny, skoro sama nie była.
    Skinęła głową lekko na pierwsze z pytań Vernera.
    - To musisz być ty. Lata zyskuje ten, kto je odbiera. Nie da się tego zrobić przez pośrednika – wyjaśniła, bez wahania pozbawiając go złudzeń.
    Uśmiechnęła się przelotnie na kolejne pytanie – koszmarny kontrast w stosunku do tematu, o którym mówili. Verner jednak się wahał, a jego wahanie było dobre. W swojej pokręconej logice Sirkku wcale nie chciała, by Forsberg sięgał po ciemną magię tak łatwo i ochoczo, jak robiła to ona. Wiedziała, że był ślepcem, został nim już jakiś czas temu, ale przemiana to jeszcze nie jest... To tylko początek.
    Siri wcale nie była pewna, czy chciałaby, żeby Verner szedł tą samą ścieżką, co ona. To w końcu nie było nic miłego, a Forsberg – mężczyzna był jej bliski. Troszczyła się o niego, choć niespecjalnie umiała to okazać.
    - Nie, Verner – zaprotestowała teraz miękko, w którejś chwili głębiej wciskając stopy w miękką ziemię. – To musi być noworodek. Księgi nie kłamią, warto im ufać. – Uśmiechnęła się przelotnie. Nie interesowało jej, gdzie dokładnie Verner szukał informacji o rytuale – dopóki były prawidłowe, i dopóki mężczyzna tak czy inaczej przyszedł do niej, by potwierdzić wyczytane informacje, Sirkku nie potrzebowała znać tytułów źródeł, z których korzystał Forsberg.
    Verner drążył i to było dobre. W którejś chwili Siri opuściła głowę, przepędziła jasne blyski sprzed oczu – skutek zbyt długiego wystawiania buzi na słońce – i uniosła powieki, spoglądając na przyjaciela uważnie.
    - To trudno przewidzieć, Verner – przyznała powoli. – Magia jest nieprzewidywalna, tym bardziej, im bardziej... Balansujesz na krawędzi. Zakazane zaklęcia i rytuały są krawędzią samą w sobie. Bardzo łatwo się w tym pogubić i... – zawahała się, wreszcie potrząsnęła głową. – Nauczę cię – powtórzyła z naciskiem. – Jeśli zdecydujesz się to zrobić, będziesz wiedział jak. I zrobisz to ze mną. Nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda – zapewniła z pełnym przekonaniem.
    Nie chciała mówić o tym, jak źle mogą pójść rytuały. Nie chciała mówić, że pieczęć w przypadku wykrycia przez Kruczą Straż to naprawdę najmniejszy problem. Mogłaby, takie ostrzeżenia pewnie nawet byłyby rozsądne. Problem w tym, że sama Siri strasznie się tego bała. Szaleństwa. Utraty kontroli. Pożarcia żywcem przez własną moc. Nie chciała o tym mówić.
    Nie powstrzymała za to rozbawionego parsknięcia na butę Vernera. Jego złość nie robiła na niej wrażenia – znała ją – a jego brawura, arogancja tyleż samo bawiły ją co niepokoiły. Teraz, patrząc przez chwilę na iskry irytacji w oczach przyjaciela, ostatecznie wsparła mu lekko głowę na ramieniu, łagodnie sięgnęła po jego dłoń i splotła palce z jego. Nigdy nie łączyło ich nic romantycznego i nigdy nie miało łączyć, już lata temu w zachowanie Sirkku wkradła się jednak jakaś czułość, która o jej przywiązaniu do Vernera mówiła znacznie więcej niż cokolwiek innego.
    - W porządku – zgodziła się lekko, choć była pewna, że Forsberg się waha. Może nie na tyle, by zrezygnować z nauczenia się rytuału, z pewnością jednak na tyle, by nie być jeszcze w stanie od ręki podjąć decyzji.
    I dobrze. Powinien się wahać. Nie było mądre decydowanie się na podobną magię pod wpływem emocji.
    - Nie wątpię w ciebie, Verner – stwierdziła miękko, mimowolnie gładząc kciukiem dłoń przyjaciela. – Po prostu wiem, że jesteś dobrym człowiekiem. Masz dobre serce. – Forsberg pewnie nigdy by się z tym nie zgodził, ale dla Sirkku to było oczywiste. – Jeśli zdecydujesz się na rytuał, ono... Wiele może się zmienić. – Wzruszyła lekko ramionami.
    Milczała potem przez dłuższą chwilę, wiercąc się przez moment, by usadzić na schodku wygodniej.
    - Nie musisz się spieszyć – zwróciła uwagę w pewnej chwili. – To znaczy, nie chciałabym, żebyś się spieszył. – Zmrużyła oczy lekko i nieznacznie przekrzywiła głowę wspartą na ramieniu mężczyzny, by spojrzeć na niego. – Zastanów się najpierw. Musisz się naprawdę dobrze zastanowić. Jeśli się zdecydujesz, przeprowadzenie rytuału będzie naprawdę najmniejszym z twoich problemów.
    Znacznie gorsze będzie to, co być może zalęgnie się w Vernerze, gdy splami już swoje ręce krwią niewinnego, gdy będzie patrzył, jak z noworodka ucieka życie, i gdy uświadomi sobie, czym tak naprawdę są te lata, które dla siebie wykradł.
    Ślepcy
    Verner Forsberg
    Verner Forsberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3662-verner-forsberg#37169https://midgard.forumpolish.com/t3673-verner-forsberghttps://midgard.forumpolish.com/t3672-konwalia#37290https://midgard.forumpolish.com/f128-verner-forsberg


    Do perfekcji opanował udawanie, że niczym się nie przejmuje — od dzieciństwa uczył się odgadywać role, w jakich chciałoby widzieć go otoczenie i ta popularnego, rozpieszczonego i apodyktycznego chłopca całkiem mu odpowiadała. Był arogancki, ale wciąż spełniał oczekiwania rodziców i wzbudzał podziw rówieśników, a przy okazji mógł osłodzić sobie wszystko zabawą kosztem innych. Nonszalancja stała się maską i wężową skórą, aż sam uwierzył, że stoi ponad tym wszystkim, że nie obchodzą go inni i ich plotki i czekanie na każde potknięcie złotego chłopca. Aż poznał Sirkku i zobaczył, że to ona naprawdę nie przejmowała się rzeczami, które nie miały dla niej znaczenia. Trochę zaczął jej tego zazdrościć, a trochę nie dowierzał i w istocie przejmował się coraz bardziej i chyba tylko Järvelä dostrzegała czasem wulkan buzujących w nim emocji (jemu wygodniej było udawać, że nie istnieją i że ma wszystkie pod kontrolą). Niepokoił go wtedy jej zamyślony wzrok, nie chciał żeby to ona się o niego martwiła, ale na szczęście była w tym nienachalna. A poza tym czasami udawało mu się zwieść nawet ją.
    Zuchwałość względem rytuału odegrał chyba całkiem przekonująco, próbując zepchnąć na dno serca wszystkie wątpliwości. Każdy problem miał swoje rozwiązanie, a Verner już próbował handlować z losem, poszukując alternatyw na osłodzenie zbrodniczego czynu. Siri zgodziła się mu pomóc, znała ten rytuał, nie musiał szukać na Przesmyku niegodnych zaufania i potencjalnie wrogich ślepców. Siri nie uważała, że nauczenie go magii runicznej jest niemożliwe. Siri, przed którą tak długo skrywał prawdę o swojej chorobie (podświadomie nie chcąc jej niepokoić ani ranić; już i tak nastraszył ją nieco podczas swojej przemiany w ślepca gdy dramatycznie mamrotał, że nie wytrzyma już zatrucia magicznego ani głodu) momentalnie podsunęła mu rozwiązanie. Siri potrafiła kupić mu czas, a to czasu mu brakowało. Powinno mu ulżyć, kamień powinien spaść mu z serca, powinien uśmiechnąć się triumfalnie i mocno uściskać przyjaciółkę i zapowiedzieć, że nauczy się jak zabić tego noworodka. Dlaczego tego nie zrobił, dlaczego czuł się dziwnie spięty?
    - To dziwne, że przez wieki nikt nie opracował metody z pośrednikiem. Ludzie sporo by za to zapłacili. - dlaczego wyrwało mu się akurat to, ostatnia próba targowania się z losem? Westchnął i zerknął z ukosa na Siri, wiedząc, że mówiła poważnie. Powiedziałby mu, gdyby istniał znany jej sposób na przekupienie losu. Pozostawało mu nauczenie się jak zabić dziecko magii runicznej i skomplikowanego rytuału, co będzie czasochłonne, ale może mniej czasochłonne niż szukanie odpowiedzi wśród starszych od nich ślepców, tych którzy mogli mieć dostęp do innej, zapomnianej wiedzy. - Podobno do Midgardu przybywają nowi ślepcy, podobno chcą wciągnąć do Magisterium dawnych sojuszników tego Nørgaarda. Nie jestem jednym z nich, ale... co jeśli ktoś postawiony wyżej coś wie? Jeśli tak długo tłamszona magia przetrwała w umysłach ludzi, którzy nie spisali jej w dostępnych nam księgach? - spojrzał prędko na Siri, zaciskając mocno szczękę, jak zawsze gdy pytał o jej zdanie, ale nie chciał się przyznać do własnej niepewności i ująć problemu wprost. Po pierwsze, od dawna korciło go by piąć się wyżej w strukturach Magisterium, ale nie był pewien komu ufać i jak bardzo ryzykować — co sądziła o tym ona, od tak dawna żyjąca na uboczu, godząca pasję do zakazanej magii z klanowym nazwiskiem? Rozważał zrobienie tego co ona, zaszycie się w jakiejś leśnej chacie, bezpieczeństwo… ale nie podobało mu się to. W przeciwieństwie do Siri, kochał być w centrum uwagi, a to Magisterium zdawało się centrum świata ślepców. Po drugie — i to było w tym momencie istotniejsze — wciąż drążył na temat innych rozwiązań, co zdradzało, że wcale nie był przekonany do zaproponowanego przez nią rytuału. Że miał opory i wątpliwości, które nie przejdą mu przez usta inaczej niż w formie hipotetycznych rozważań i upartym poszukiwaniu alternatyw. A mimo wszystko uśmiechnął się blado, gdy zgodziła się pomimo jego marudzenia, gdy zapewniła, że nie stanie mu się krzywda. Powinien się żachnąć i przewrócić oczami — oczywiście, że nie stanie mu się krzywda — ale ostatnie lata wypleniły z niego część arogancji i czuł się po prostu wdzięczny.
    - Dziękuję. - nie cofnął ręki, nieco mocniej uścisnął jej dłoń. Dziękuję. - Ja też nie pozwolę, by tobie stała się krzywda. - i próbował, od lat. Wyrażanie przywiązania dotykiem innym niż seksualny nie przychodziło mu naturalnie, przed laty gubił się w mowie ciała Siri — ale wiedział, że prędzej czy później skrzywdzi ją jeśli dla zabawy zaciągnie ją do łóżka, nie chciał się nią bawić; więc nauczył się dla niej tej platonicznej bliskości, chyba niemożliwej z kimkolwiek innym. Teraz nie musiał już bronić Siri ani przed koleżankami z Kenaz ani przed samym sobą, ale wciąż pozostawała Krucza Straż, wrogowie, w których zawsze widział ludzi. Nie magię. Nie zabrnął tak daleko, by bać się magii, by zrozumieć co miała na myśli Siri. Kogoś dorosłego dla niej zabiłby z mniejszym wahaniem niż noworodka dla siebie.
    Dotyk i jej słowa przyniosły mu pewne pocieszenie i już prawie się uspokoił, gdy...
    - Nie jestem dobrym człowiekiem. - zaprotestował i cofnął gwałtownie dłoń, bardziej z zaskoczenia. Spojrzał na Siri z niedowierzaniem, spojrzenie mu pociemniało, mimowolnie zacisnął mocniej usta, bo w gardle zrobiło mu się jakoś gorzko, a krew napłynęła do policzków (nigdy się nie wzruszał i nie odczuwał świadomie wstydu, więc nie potrafił nazwać tych uczuć). Spuścił wzrok i znów, powoli, sięgnął po gładką dłoń przyjaciółki. Obiecał Siri, że będzie ją chronił i dotrzymał słowa — ale to samo obiecał też komuś innemu, by zdradzić i wypalić pieczęć na jej dłoni. Przez chwilę korciło go, by wyrzucić z siebie, ale bał się, że Siri by go potępiła, więc zamiast tego wyjaśnił ogólnikowo: - Dlatego potrzebuję czasu. By... naprawić pewne sprawy. Ale to nie kwestia dobrego serca. - żachnął się znowu, choć potrzeba zadośćuczynienia wynikała chyba jednak z serca. - Rodzice całe życie powtarzali mi, że powinienem być dla innych miły i mieć dobre serce, ale ja tylko udawałem, rozumiesz? Nie czułem nic z tego. - sięgnął po jej drugą dłoń, szukając jej spojrzenia. Też była... inna. Rozumiesz, prawda? A może nie, może to ona miała dobre serce, pomagając przyjacielowi w godzinie próby.
    - Zdecyduję się, skoro inaczej nie kupię sobie czasu. - zadecydował, wciąż niezdecydowany. - W końcu już widziałem śmierć noworodka. - pierwszy raz od rozmowy z koronerem powiedział to na głos. Miał tylko parsknąć gorzko, miało mu się wyrwać coś innego, ale w połowie zdania uświadomił sobie, co powiedział i ton głosu lekko mu się załamał. Cofnął ręce i przesunął się o pół centymetra i na moment oparł czoło na własnych dłoniach, nie chcąc żeby Siri widziała go takiego. - Masz tu ładne kwiaty. - wyprostował się gwałtownie i równie gwałtownie zmieni temat, dziecinnie udając, że nic się nie stało, że nadal nie będzie rozmawiać o swojej córce, że to nijak nie jest powiązane z tym cholernym rytuałem. Wbił mocno palce w trawę, aż pobielały.
    Ślepcy
    Sirkku Järvelä
    Sirkku Järvelä
    https://midgard.forumpolish.com/t3708-sirkku-jarvela#37889https://midgard.forumpolish.com/t3718-sirkku-jarvela#38043https://midgard.forumpolish.com/t3719-unelma#38047https://midgard.forumpolish.com/f136-sirkku-jarvela


    Roześmiała się lekko, gdy wspomniał o pośredniku. Nie dziwiła się, że jego myśli pobiegły akurat w tę stronę – to było przecież całkiem naturalne, szukać sposobu, by umyć ręce, zrzucić to, co najgorsze, na kogoś innego, kogoś, kto już się oswoił. Nie było w tym nic złego, co więcej, gdyby tylko była taka możliwość, Sirkku bez wahania odprawiłaby rytuał za Vernera – tylko dlatego, że, jej zdaniem, nie było powodu, dla którego Forsberg miałby się tym parać.
    Tylko, że był powód. Po prostu nie dało się tego zrobić inaczej.
    - Obawiam się, że niektóre z podstawowych zasad magii oprą się nawet najmędrszym z nas – stwierdziła miękko. – Jeśli pytasz, czy warto jeszcze popytać – pewnie tak – przyznała bez wahania. – Możesz to zrobić. Nie sądzę po prostu, żeby... – Odetchnęła powoli. – W magii chodzi o równowagę, zawsze. O tę najprostszą równowagę w rozumieniu coś dajesz, coś zabierasz. Wprowadzenie w to proste równanie kogoś jeszcze, kogoś, kto miałby tylko połączyć ciebie z uwolnioną w taki czy inny sposób, to... – Przygryzła wargę lekko. – Na papierze wydaje się, że mogłoby to być możliwe. Tylko, że nie jest – zawahała się. – Nie sądzę, żeby było – poprawiła się zaraz.
    Nigdy nie twierdziła, że wie o zakazanej magii wszystko – nie zamierzała więc twierdzić tak teraz. Tak naprawdę, chcąc być ze sobą szczerą, musiałaby przyznać, że nie wie za dużo – nie w kontekście teorii, logicznych wyjaśnień tego, czym było sięganie po tę konkretną moc. Siri wiedziała tyle, ile pokazał jej Eetu, a jego nauki sprowadzały się do tego, żeby czuła. Niekoniecznie rozumiała, ale czuła – bo w ten sposób, zdaniem Tauno, była znacznie lepiej przygotowana do używania tego, co włożył jej w ręce.
    Siri nie wiedziała, czy szaman miał rację, ale też nigdy nie czuła, by jej nie miał.
    Odetchnęła powoli, jeszcze przez moment zastanawiając się, czy za słowami Vernera nie kryło się coś więcej. Magisterium. Smakowała to słowo przez chwilę, obracała je w głowie jak szczególnie ciekawego owada czy wyjątkowo rzadką roślinę, dla której musiała znaleźć zastosowanie.
    - Spróbuj – odezwała się nagle miękko, odpowiadając na niezadane przez Forsberga pytanie. Niezadane – ale Siri widziała je wyraźnie. Dostrzegała je w prędkim spojrzeniu, w spięciu w postawie mężczyzny, w jego niepewności. Magisterium. Kusiło go, a Järvelä nie widziała powodu, dla którego nie miałoby. – Zawsze warto spróbować. Ja... Magisterium nie jest dla mnie. Ale jestem sobie w stanie wyobrazić, że mogłoby być dla ciebie. – Uśmiechnęła się przelotnie, ścisnęła lekko jego dłoń – i wsparła policzek na jego ramieniu, gdy zapewnił, że i on o nią zadba. Nie wątpiła w jego słowa. Wiedziała, była absolutnie pewna, że to zrobi. Że już, jeszcze od studiów, to robił.
    Drgnęła, gdy odsunął się gwałtownie i spojrzała na niego pytająco. Zmarszczyła brwi – nie rozumiała. Nie rozumiała, dlaczego tak zaparł się na jej słowa, dlaczego spiął się tak wyraźnie, dlaczego potraktował jej stwierdzenie jako... Jako atak?
    Przygryzła wargę lekko, nic nie mówiąc, nie cofnęła jednak dłoni, gdy znów po nią siągnął – i gdy chwilę potem ujął też drugą.
    - Ja... W porządku – zgodziła się ostrożnie. Nadal uważała, że był dobry. Nadal sądziła, że jego opór nie miał większego sensu, zwyczajnie nie był potrzebny, bo przecież nie było nic złego w tym, że... W tym, że się czuło. Że, tu czy tam, było się miękkim.
    Ona sama przecież była. Mogła kryć w sobie magię pozwalającą jej ryć w ludzkich ciałach jak na kartach papieru, mogła robić to często, dość często, by formuły klątw i runiczne symbole pamiętać lepiej niż imiona poznanych gdzieś w ciągu ostatnich lat osób, a mimo to – była miękka. Po prostu mało kto o tym wiedział.
    Nie była pewna, czy Verner o tym tak naprawdę wiedział.
    Nie zamierzała się jednak z Forsbergiem sprzeczać. Po jeszcze jednej, krótkiej chwili uśmiechnęła się ostrożnie, odetchnęła cicho, kciukiem gładząc lekko wierzch dłoni przyjaciela. Skinęła głową na decyzję Vernera – nie sądziła, by faktycznie był zdecydowany, ale biorąc pod uwagę, że nie mieli przeprowadzać tego rytuału dzisiaj, jutro, za tydzień czy za miesiąc, był jeszcze czas, by tej pewności nabrał.
    Na wspomnienie noworodka zmarszczyła brwi lekko, wyprostowała się nieco na lekkie drgnienie głosu Vernera, patrzyła, jak.…
    Forsberg cierpiał. Cierpiał. Nigdy jej o tym nie mówił.
    - Verner? Czy... – zaczęła cicho, urwała jednak nagle, gdy wciął się z pytaniem o kwiaty – nieudolnym wybiegiem, ucieczką od niewygodnego tematu.
    - Co? A, te, one po prostu... One po prostu tu są. Takie były jeszcze zanim tu zamieszkałam – odparła z roztargnieniem i znów umilkła na chwilę.
    Mogła odpuścić. Być może powinna. Patrzyła na dłoń mężczyzny wciśniętą w kępę trawy i jeszcze przez chwilę była przekonana, że wcale nie chciał mówić. Że powinna wycofać się, udać, że o niczym nie wspomniał, dać mu chwilę na opanowanie się – może na moment zostawić go wręcz samemu sobie, że może tak by wolał.
    Tylko, że może wcale nie.
    Zignorowała to, że wcześniej się odsunął. Zignorowała tę chwilową zmianę tematu. Zignorowała nawet to, że powietrze nagle zaczęło iskrzyć, jakby przed burzą albo nadciągającą wichurą.
    Bez wahania przysunęła się do Vernera, oparła na nim – nie tylko policzek na ramieniu, ale ciało przy ciele, bok przy boku, ręce ostrożnie sięgające wzdłuż talii Forsberga, jedna z dłoni sunąca miękko wzdłuż linii jego kręgosłupa, usta przyciśnięte do ramienia mężczyzny.
    - Nie musisz mówić – zauważyła cicho, niemal szeptem. – Ale też nie udawaj. Proszę.
    Ślepcy
    Verner Forsberg
    Verner Forsberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3662-verner-forsberg#37169https://midgard.forumpolish.com/t3673-verner-forsberghttps://midgard.forumpolish.com/t3672-konwalia#37290https://midgard.forumpolish.com/f128-verner-forsberg


    Lubił w niej to, jak lekko podchodziła do jego uporu. Gdy drążył pewne tematy, jak teraz, zachowywała się tak... normalnie. Tak, jakby to ona chroniła jego, przed nim samym. Nie peszyła się ani nie frustrowała ani nie posyłała mu współczujących spojrzeń spod rzęs ani nie kłamała, choć miłosiernie zostawiła mu okruch nadziei. Cenił szczerość, ale kategoryczne odmowy zawsze rodziły w nim bunt, a "nie sądzę, by było możliwe" pozwoliło mu na razie zamknąć temat szukaniu i nie spalać się na debatowaniu z "to na pewno niemożliwe".
    Skinął krótko głową, bez kolejnych protestów, co świadczyło o szacunku jakim darzył Siri. Nie znosił nie być w czymś najlepszym, ale zdawał sobie sprawę, że w dziedzinie magii zakazanej miała więcej doświadczenia od niego, że zmarnowała w życiu mniej czasu. Poza tym, Siri p o t r a f i ł a sprawić, by nie czuł potrzeby się z nią ścigać. Na studiach, nad alchemicznym kociołkiem, odganiał wszystkich od siebie i szydził ze studentów (im lepszych, tym bardziej) jak jadowity wąż, ale jej obecność mu nie przeszkadzała.  W dziedzinie magii zakazanej naturalnie zwrócił się do niej, choć początkowo mieli do tej dziedziny całkowicie odmienne podejście. Verner chciał zrozumieć każe zaklęcie intelektualnie, z równie metodyczną precyzją z jaką podchodził do warzenia eliksirów. Zaczął rozumieć podejście Siri dopiero, gdy pokazała mu — chyba pierwszy raz w życiu — jak smakował prawdziwy lęk. Bał się jeszcze długo po ustaniu działania zaklęcia, szukają w jej oczach zmiany. Oznaki tego, że widziała wtedy jego strach jego oczyma. W pełni uspokoił się dopiero wtedy, gdy samemu, po kryjomu, rzucił ten czar na kogoś niewinnego. Siri wiedziała o nim sporo, ale wciąż nie wiedziała czego się bał ani tego, że cierpiał. Starał się nie dopuszczać tych myśli do siebie, a jego zdaniem podzielenie się z nimi nawet z najlepszą przyjaciółką sprawiłoby, że stałyby się realne, że bolałyby bardziej.
    Cud, że w ogóle był w stanie podzielić się z nią wątpliwościami, choć akurat tymi bardziej pragmatycznymi. Uśmiechnął się blado, gdy wyczuła jego niezadane pytanie odnośnie Magisterium, milczące oczekiwanie na jej błogosławieństwo. Poruszał się w świecie ślepców na ślepo, po omacku, i choć miał jasny cel to niezręcznie było wstąpić na inną drogę niż tą, którą obrała dla siebie Siri. Zyskując wpływy w Magisterium mógłby skuteczniej chronić zarówno ją, jak i siebie, ale akurat tej decyzji nie chciałby przed nią ukrywać, nie chciałby też zderzyć się z jej cichym potępieniem. Zwłaszcza po tym, co spotkało zwolenników Nørgaarda.
    - To zawsze jest pewne ryzyko - mruknął zanim położyła policzek na jego ramieniu, szukając w jej oczach jakichkolwiek iskier sprzeciwu. Nie znalazł ich. - Ale ryzykując, można wiele zyskać. A póki noszę rodowe nazwisko i dbam o dawne powiązania z Kruczą Strażą, mógłbym być im równie przydatny jak oni mnie. - póki, nie podobało mu się brzmienie tego słowa. Musiał dobrze wykorzystać czas, który mu pozostał; zbudować sobie pozycję w świecie ślepców zanim straci ją w swoim klanie. Przesunął opuszkami palców po jej nadgarstku, wzdłuż przed ramienia, śledząc miejsce w którym jej żyły czerniały gdy rzucała zaklęcia. Ich żyły. Niegdyś spoglądał na Siri zaskoczony, trochę wstrząśnięty, trochę zaintrygowany. Teraz byli tacy sami. - Twoi rodzice - zaczął nagle. Skakał po tematach, ale z Siri mógł pozwolić sobie na ten luksus, Järvelä zdawała się wyczuwać jakimi ścieżkami biegną jego myśli. Od Magisterium do ryzyka, od ryzyka do klanu, od klanu do rodziny. - kiedykolwiek traktowali cię po oślepnięciu... normalnie? - nigdy nie spytał o to wprost, wyczuwając jedynie z opowieści Siri, że wiedzą i że matka wydaje się z tym bardziej oswojona niż ojciec. Wiedzieć, a akceptować to jednak co innego. Kochać, a traktować normalnie to też co innego. (Jego rodzice chyba go kochali, ale mimo wszystko nigdy nie czuł się przy nich swobodnie). Samemu już dawno temu, decydując się na oślepnięcie, opowiadał Siri że jego rodzina pewnie zamknęłaby go w zakładzie zamkniętym i żartował (właściwie skrywając pytanie pod maską uśmiechu), że będzie wtedy musiał ukryć się w jej domu i w jej dzikim ogrodzie na końcu świata. (Ale nie chciałby sprowadzać na nią kłopotów, nie tak naprawdę).
    Choć czasami rozumieli się bez słów, to cisza, która nagle zapadła była niezręczna i ciężka. Jego oddech też stał się ciężki, bo nie był pewien czy i jak chciałby wyjaśnić Siri pewne sprawy, jak wyjaśnić jej to, że nie był dobry i że nie mógł być miękki; był za to pewien, że zranił ją odsunąwszy się. Siri widziała w nim coś, do czego sam bał się przyznać i chociaż niektórych znienawidziłby za tą przenikliwość to jej nie był w stanie. Może powinien wyciągnąć do niej rękę i udać, że nic się nie stało, ale nie dał rady.
    - Nic, nic. - wymamrotał, wiedząc, że wybieg z kwiatami też przejrzała. Był żałosny, nawet jak na niego. Zmusił się do gorzkiego uśmiechu, gdy mimo wszystko powiedziała coś o kwiatach. - Wiem. - westchnął, nadal z głową opartą na kolanach. A ona wiedziała, że nie znosił tych kwiatów. - Właściwie mógłbym kiedyś posadzić tu dla ciebie nowe. - obok starych, choć najchętniej wyplewiłby te chaszcze, ale wiedział, że na to Siri by pewnie nie pozwoliła.
    Usztywnił lekko barki, gdy go przytuliła, ale tym razem się nie cofnął. Tylko pokręcił bezradnie głową, nadal nie podnosząc jej z kolan. Już czuł się źle i nie chciał poczuć się gorzej i powinien milczeć, ale...
    -…dlaczego mam nie udawać? - wyrwało mu się cicho, łamiącym się głosem, którego nie poznawał. Zacisnął mocno powieki, nie chciał być taki, nie chciał tego czuć. - Istniała na tym świecie tak krótko. - za krótko, wybrzmiało między nimi. Wciąż nie potrafił wymówić imienia córki, ale po raz pierwszy od pogrzebu powiedział o niej cokolwiek wprost, nie licząc formułek o żałobie wypowiadanych na pokaz podczas niewygodnych rozmów z nie-przyjaciółmi. - Gdyby udać, że nigdy nie istniała, to... bolałoby mniej.   - zgarbił się mocniej, niepewny czy Siri w ogóle słyszała jakie słowa wypowiadał teraz do własnych spodni. - Reginie to wychodziło. -  wtrącił impulsywnie, mocniej zaciskając dłonie na trawie. - Zanim przestało. - żona mówiła o tym, że będą mieć więcej dzieci; mówiła o tym, że powinni wyjść z powrotem do ludzi; mówiła, że za dużo czasu spędza w ogrodzie Siri i zaczynała mieć o to pretensje; mówiła tak dużo dopóki nie zaczął dolewać jej trucizny, po której wreszcie poczuła się gorzej od niego.
    Ciężko mu się oddychało, ale to na pewno przez to duszne powietrze.
    - Powinnaś wrócić do domu, zaraz się rozpada. - wymamrotał, ale samemu nie ruszył się z miejsca, nawet wtedy gdy pierwsze krople deszczu spłynęły po jego policzkach (to był deszcz, na pewno deszcz), a potem poczuł je za kołnierzem koszuli i na trawie. Korciło go, by zmienić temat na wpływ pogody na porost kwiatów w ogrodzie Siri, ale tym razem tego nie zrobił.
    Ślepcy
    Sirkku Järvelä
    Sirkku Järvelä
    https://midgard.forumpolish.com/t3708-sirkku-jarvela#37889https://midgard.forumpolish.com/t3718-sirkku-jarvela#38043https://midgard.forumpolish.com/t3719-unelma#38047https://midgard.forumpolish.com/f136-sirkku-jarvela


    Znała Vernera dość długo, by sądzić, że całkiem dobrze odczytuje jego emocje. Nie był dla niej otwartą księgą – nikt nie był, Sirkku nie odnajdywała się wśród ludzi tak dobrze, by potrafić rozumieć wszystko, co widziała – i wciąż miał z pewnością dość tajemnic, by odkrywanie ich zajęło jej kolejne lata. Mimo tego Järvelä uważała, że coś o nim wie. Prawdopodobnie więcej niż o innych. Może czasami więcej niż o samej sobie. Z dosyć dużą pewnością stwierdziłaby, że potrafi przewidzieć, jakim torem biegną w danym momencie myśli przyjaciela, a przez to – wiedzieć, o co ten zapyta jeszcze zanim mężczyzna faktycznie ubierze swoje wątpliwości w słowa.
    Mimo tego jednak pytanie o rodziców ją zaskoczyło.
    Mimo lat znajomości wciąż były tematy, których nie poruszali – unikali ich celowo albo po prostu dotąd nie było okazji, by się o nie otrzeć. Sirkku nie była pewna, do której kategorii należał temat jej rodziny. Järvelä nie wstydziła się ich, nie uważała też, by jej rodzina była złą. Kochała ich i nawet, jeśli jej miłość mogła być trochę inna, trochę mniej standardowa – to wciąż była dość silna, by Sirkku cierpiała, gdyby przyszło jej kogoś stracić. Płakałaby za każdym z nich, za ojcem i matką, za Eetu (który przecież formalnie nawet nie był rodziną), a najbardziej pewnie za Kalle. Nie, jej rodzina była dobra. Sirkku lubiła do nich wracać.
    Tylko, że tak naprawdę, w ich relacjach nigdy nie było nic dobrego.
    - Oni... – zaczęła, zawahała się.
    Sięgnęła po dłoń Vernera, przesunęła nią sobie po przedramieniu tak, jak zrobił to wcześniej – tak było miło, przyjemnie, chciała, by gładził ją tak jeszcze przez chwilę.
    - Nie jestem pewna, jak powinno wyglądać normalnie – przyznała wreszcie i uśmiechnęła się blado, może trochę smutno. – Dla matki byłam ślepcem jeszcze zanim faktycznie nim zostałam. Ona... Myśli trochę inaczej. Postrzega świat inaczej. Wierzy w bardzo wiele rzeczy. I ja byłam taką rzeczą, jedną z nich. Wierzyła – wierzy – we mnie. W określoną ścieżkę, którą powinnam pójść. Magia... Ta magia. Dla mojej matki to zawsze było oczywiste, że jest dla mnie, a ja dla niej. Że tak musi być. Tylko, że... – chrząknęła cicho, przygryzła wargę lekko. – Tylko, że to z kolei sprawiało, że zawsze byłam dla niej kimś więcej. Jakby bycie jej córką to było za mało. – Odetchnęła powoli, nagle zakłopotana. – Moja normalność nie była raczej tą, o której mówisz. Moje relacje z mamą nie były normalne tak, jak... – zawahała się. – Czasem słyszę, o czym córki rozmawiają ze swoimi matkami. Ja nie rozmawiałam ze swoją o niczym takim – podsumowała wreszcie.
    Milczała przez chwilę.
    - Z tatą było inaczej – odezwała się potem znowu, cicho, ale, jednocześnie, bardziej miękko. – Starał się, każdego dnia bardzo się starał, żeby... Kochał mnie. Kocha, chyba. Tylko, że on zawsze tak bardzo się bał. Najpierw chował to pod złością – złością, że mama i Eetu robią ze mną coś, czego nie powinni. A potem już chować nie potrafił. On... – Drgnęła lekko, nieco mocniej wciskając się w bok Vernera. – Myślę, że z nim przez długi czas rzeczywiście było normalnie. Tylko z czasem nie wiedział już, jak mnie traktować. I wtedy było już inaczej.
    O Kalle Verner nie zapytał, więc Sirkku o nim nie mówiła. Szczerze mówiąc, nie była pewna, czy umiałaby mówić o bracie. Czy cokolwiek, co by powiedziała, miałoby w sobie chociaż ziarno prawdy.
    Potem patrzyła już tylko, łagodnym uśmiechem zbywając temat kwiatów. Mogła się zgodzić na uporządkowanie ogrodu trochę, rzeczywiście mogłaby pozwolić Forsbergowi posadzić coś przy altanie czy wzdłuż domu. Tylko, że przecież nie o tym teraz rozmawiali.
    Nie odpowiedziała na jego ciche, wątłe pytanie, pozostawiając przestrzeń, by mógł zdecydować, co chce zrobić z własnym bólem. Gdy zaczął mówić, przytrzymała go przy sobie mocniej. Nie do końca rozumiała skalę jego cierpienia, to nie znaczyło jednak, że było ono dla niej mniej istotne. Nie do końca pojmowała, o czym dokładnie mówił – domyślała się, składała jego urywane słowa w jako taki obraz – ale nie sprawiało to, że bagatelizowała jego ból.
    Nic nie mówiła, ale nie oznaczało to, że przestała go słuchać. Wręcz przeciwnie.
    Gdy skończył, nie miała dla niego żadnych słów. Żadnych nasuwających się stwierdzeń nie uznała za wartościowe, żadne nie wydawały się być dobre. W efekcie ucałowała go tylko miękko w ramię, a gdy wspomniał o deszczu, odetchnęła głęboko.
    - Chodź ze mną – zaproponowała miękko, nie zająkując się na temat deszczu na policzkach przyjaciela. Chciała zetrzeć słone krople, zebrać je kciukiem nim spłynęły niżej, za kołnierz koszuli mężczyzny. Nie zrobiła tego. Nie sądziła, by miała do tego prawo.
    - Mógłbyś dzisiaj ze mną zostać – kontynuowała zamiast tego cicho, jeszcze przez chwilę nie wstając ze schodków. – Nie musimy rozmawiać. Nie musimy nic robić. Możemy po prostu... – Wzruszyła lekko ramionami, nie dokończyła.
    Możemy po prostu nie być dzisiaj sami.
    Ślepcy
    Verner Forsberg
    Verner Forsberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3662-verner-forsberg#37169https://midgard.forumpolish.com/t3673-verner-forsberghttps://midgard.forumpolish.com/t3672-konwalia#37290https://midgard.forumpolish.com/f128-verner-forsberg


    Siri trudno było zaskoczyć. Przyjmowała rzeczywistość ze spokojem, którego nigdy nie rozumiał i który początkowo brał za słabość i który budził w nim jakąś potrzebę opiekuńczości. Czasem miał ochotę nią potrząsnąć, choć zwykle było to wyrazem jego własnej niemożności radzenia sobie ze stresem niż rzeczywistego stresu. Miała jednak sporą tolerancję na jego pytania i słowa, zarówno te okrutne (które padały  przy niej często, choć nie do niej), jak i kąśliwe lub po prostu nagłe. Wydawało mu się, że czasem rozumie chaos jego mowy jeszcze zanim uporządkował go sam i bardzo to w niej cenił, choć nie przyznawał się do tego na głos. Znali się na tyle długo i dobrze, że potrafił rozpoznawać już na jej twarzy ślady najsubtelniejszych emocji, a te głębsze wychwytywać w sposobie, w jaki go dotykała. Czasem zazdrościł jej tej łatwości wyrażania emocji dotykiem, uważając, że samemu zwyczajnie nie posiada silnych emocji — a potem żłobiąc wnętrze dłoni krwistymi śladami ze złości, tłukąc wazony z bezsilności i spędzając godziny nad tulipanami kojarzącymi mu się z nielicznymi bliskimi osobami. Teraz, choć spytał nieco z własnej desperacji, martwiąc się perspektywą wydziedziczenia — z zaskoczeniem rozpoznał po wyrazie sarnich oczu, że chyba ją zaskoczył. Potwierdziła to przypuszczenie, kierując jego dłonią. Czy to ona potrzebowała teraz wsparcia? Nie umiał wyrażać go dotykiem, ale na szczęście Siri była dobrą nauczycielką, więc łagodnie kontynuował wędrówkę wierzchu dłoni po jej przedramieniu, tak jak mu pokazała.
    Kąciki jego ust drgnęły lekko, cieplej, gdy powiedziała, że jej matka widzi świat inaczej. Ty też widzisz świat inaczej, Siri. Lubił to w niej. Lubił, że ma odwagę być inna. Prawie jej to powiedział, ale najpierw słuchał i wtedy kąciki jego ust opadły.
    - Też zawsze miałem być kimś więcej. - szepnął, wspominając ojca i jego oczekiwania. Nie wyrażał ich agresją czy karceniem (może dlatego Verner tak lgnął do agresji), ale dumą — dumą lepką i wyczekującą i nazbyt intensywną, dumą objawianą żywiołowo gdy tylko Verner był idealnym synem, a potrafił przecież grać idealnego syna. Zdolny toksykolog, syn słynnego alchemika. Naprawdę nie spodziewałeś się, że kiedyś zacznę r o b i ć trucizny zamiast je badać, ojcze? - myślał czasem z gorzką satysfakcją na rodzinnych obiadach, a potem przypominał sobie, że ojciec nigdy nie spodziewał się chorego syna i tracił humor. Zamrugał, zastanawiając się, jak pocieszyć w takiej sytuacji Siri i czy to w ogóle było możliwe.
    - Nie wyobrażam sobie byś rozmawiała ze swoją matką o czymkolwiek, o czym rozmawiają z matkami te głupie gęsi. - skwitował z krzywym uśmiechem i właściwym sobie brakiem dyplomacji. Przy innych ludziach warzył na słowa, powściągał swoją złośliwość, dbał o reputację, ale przy Siri nie musiał. - Prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie tego nawet gdyby ona miała taką ochotę. Słuchałabyś jej z nieobecnym wyrazem twarzy i myślała o czymś innym. - błysnął zębami w uśmiechu, ale ten też szybko oklapł, gdy Siri przysunęła się bliżej. Jakby się bała. Czego się bała? Zaczęła mówić o ojcu, więc na moment rozzłościł się na niego, przez chwilę próbował nawet gardzić mężczyzną, który złości się na żonę i nic z tym nie robi i nie potrafi ochronić córki.
    Nie potrafi ochronić córki - odbiło mu się głuchym echem w myślach i na moment przestał gładzić ramię Siri i zrobiło mu się zimno, ale spróbował wziąć głęboki oddech, bo nie mógł… nie chciał…
    ...nie chciał się konfrontować z tym, że nie mógł ochronić własnej córki. Nic nie dało się zrobić, to niczyja wina - mówili potem uzdrowiciele i patolodzy, a jego rodzina musiała zatuszować to, co próbował im zrobić, a potem, nie mogąc znaleźć winnego, przejął tą winę sam.
    - Trochę ci zazdroszczę. - wyznał cicho, już nie komentując i nie oceniając, nie znajdując słów. Siri zdawała się być smutna, ale nie potrafił tego naprawić i go to złościło. - A z drugiej strony może u mnie będzie... klarowniej. Moja rodzina nie zrozumie, pytanie tylko, czy uznają mnie za potwora czy za wariata. - dodał posępnie. Pewnie... pewnie to drugie, a może wolałby być potworem? Wciąż pamiętał smak eliksirów uspokajających i uciekających wspomnień, a Siri musiała się domyślać, że po śmierci dziecka coś z nim nie tak — na pogrzebie ledwo przypominał samego siebie — ale rodzina odgrodziła go wtedy nawet od niej i potem ciekawiło go, czy chcieli po prostu uniknąć skandalu. Czy to wtedy znienawidził ich wszystkich na tyle, by oślepnąć, czy był zepsuty już wcześniej — chłopiec, czujący nic w obliczu dumy ojca, chłopiec udający radość i uśmiechający się przekonująco, ale z przymusu?
    Siri przynajmniej miała odwagę być inna i odwagę wytknąć mu to, co robił całe życie. Udawał, udawał, udawał. I o tym, że jego dziecko nie istniało też powinien udawać, bo teraz go bolało i było mu wstyd i padał deszcz i nie chciał żeby Siri na to patrzyła. Nie chciał się bać, a bał się, że gdy zostanie sam to znowu będzie śnił o małej księżniczce, albo co gorsza znowu będzie się czuł jak podczas ciemnych dni i uciekną mu godziny albo całe doby, a nie mógł, nie mógł się tak czuć nigdy więcej. Zwłaszcza, że musiał teraz uważać za każdy krok. Dłuższą chwilę siedział w milczeniu, przygryzając mocno dolną wargę.
    Ale ona znów odgadła jego myśli i obawy. Pokiwał powoli głową.
    - Nie chcę… nie chcę być sam. Nie mogę być sam. - przyznał, jak przez mgłę pamiętając, że może ona też nie powinna.
    Nie spytał o jej brata celowo — bywał zaborczy, a to on chciał być tu dla niej bratem. Chciał nigdy nie patrzeć na nią inaczej, nawet gdy zmusiła go do myślenia o sprawach, które bolały i gdy nie mógł na nią patrzeć, bo miał deszcz na policzkach. - Mogę zostać na noc? Tylko... tylko musiałabyś mnie obudzić. Dobudzić. Śpię przez chorobę za długo, a nie powinienem. - powiedział głucho, mechanicznie, próbując ukryć pod płaszczem medycznych instrukcji jak bardzo czuje się tym upokorzony — i jak bardzo mu ulżyło, że Siri wreszcie wie.
    Od dawna, odkąd choroba stała się nie znośna, nie został u niej na noc i kończyły mu się już wymówki – o które nie pytała, ale które znajdował tak czy siak.

    /zt Siri i Verner : (



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.