Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Kuchnia

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Kuchnia
    Złączona z pokojem dziennym jednym, a przedpokojem drugim wejściem, średniego rozmiaru kuchnia pełni równocześnie funkcję jadalni a czasem dodatkowego miejsca pracy. W jasnym pomieszczeniu kolorem wyróżniają się przede wszystkim niebieskie płytki. Wychodzące na wschód okno pozwala obserwować przy porannej kawie unoszącą się ponad dachami świetlistą zorzę, nadającą szarym pniom rosnących w dziedzińcu drzew fioletowawy odcień. Ilmari rzadko ma okazję przyjmować gości, często gotuje natomiast dla siebie, głównie tę samą garść znanych przepisów.
    Ślepcy
    Verner Forsberg
    Verner Forsberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3662-verner-forsberg#37169https://midgard.forumpolish.com/t3673-verner-forsberghttps://midgard.forumpolish.com/t3672-konwalia#37290https://midgard.forumpolish.com/f128-verner-forsberg


    4.06.2001


    Dzień polarny był wyjątkowo męczący dla kogoś borykającego się z zaburzeniami snu. Reanimacja pogrzebanych relacji również była męcząca—społeczne konwenanse nie pozwalały wszak na przyznanie wygodnie mi było o tobie zapomnieć, ale teraz czegoś potrzebuję—więc choć Verner od kilku tygodni zamierzał skontaktować się z Ilmarim, to wygodnie to odwlekał.
    Ostatecznym impulsem był pierwszoczerwcowy "poranek" (popołudnie), gdy Forsberg obudził się zdezorientowany, gorączkowo szukając wzrokiem budzika i z nutą niepokoju przekonując się, że całkowicie go przespał. Przy menadzie to się zdarzało, ale każdy incydent wpędzał Vernera w dalszą spiralę hipochondrii, zwłaszcza, że w maju odnowił znajomość z kobietą, przy której nie mógł pozwolić sobie na błędy i nagłe napady. Przez całe życie starał się kontrolować wszystko i wszystkich, więc nawet po paru latach nie pogodził się ze świadomością, że choroby genetyczne nie mają zamiaru poddać się jego silnej woli. Tamtego feralnego poranka popołudnia otworzył "Orakel" by przeczytać o bohaterstwie młodego Ilmarego i, uznawszy to za znak do działania zanim uderzy mu do głowy woda sodowa (Ilmari nie wyglądał na takiego człowieka, ale kto wie?) i zajmie się ważniejszymi rzeczami niż prośby dawnego przyjaciela, skreślił wreszcie list do Vanhanena z prośbą o spotkanie.
    Znali się właściwie całe życie, kolegując się i w Akademii i na uniwersytecie, gdzie jeszcze bardziej zacieśnili znajomość. Verner starał się, by z perspektywy Ilmarego wyglądać na starszego kolegę, który bezinteresownie okazuje mu sympatię. Tak naprawdę był wtedy (jeszcze) posłusznym synem, którego ojciec poprosił o wzięcie pod skrzydła syna znajomego. Znajomość z Vanhanenem nie była wtedy pasjonująca, dwudziestoczteroletni Forsberg wolał oglądać się za dziewczynami niż udawać, że interesują go rozprawy naukowe, ale był chyba całkiem niezłym aktorem. Szczególnie gdy zostawali sam na sam, wtedy poświęcał Ilmaremu całą swoją uwagę, usiłując go poznać by zyskać przewagę w tej znajomości. W grupie był pewnie nieco gorszym kolegą, zmieniając się płynnie z przyjaciela w kogoś, kto rozmawia z całym światem i flirtuje z koleżankami i udaje, że nie widzi jak Ilmari siedzi w ciszy i ma problem z wpasowaniem się w żarty o alchemii.
    Z biegiem lat znajomość, niegdyś chyba dość zażyła, zaczęła się rozluźniać. Pięć lat temu Verner rozluźnił kontakty ze studenckim towarzystwem, wymawiając się pracą w Kruczej Straży i doktoratem i ślubem. Trzy lata temu, gdy zdiagnozowano u niego menadę, po raz pierwszy zrozumiał, że ma w życiu niewiele czasu i ważniejsze sprawy na głowie niż zadowalanie ojca własnym życiem towarzyskim. A potem pochował córkę i żonę i gdzieś w międzyczasie całkowicie przestał odzywać się do Ilmarego. Zmierzając do jego mieszkania, z irytacją uświadomił sobie, że nie pamięta czy widział go na pogrzebach. Chowając żonę, skupiał całą uwagę na jej rodzinie i na kolegach z Kruczej Straży, upewniając się, że nikt nie żywi żadnych podejrzeń wobec przyczyny jej śmierci i kondolencje innych przyjmując z roztargnieniem; pogrzeb samobójczyni był zresztą kameralny.
    Z pogrzebu swojej małej księżniczki nie pamiętał n i c, co nie zdarzało mu się nigdy. Nigdy w życiu nie doznał też wstrząsu emocjonalnego, więc wytłumaczył sobie dziurę w pamięci atakiem menady i popadł przy okazji w większą hipochondrię.
    Uśmiechnął się promiennie, gdy Ilmari otworzył mu drzwi; w geście powitania ofiarował mu drogie wino. Położył je na stole w kuchni, rozglądając się po pomieszczeniu z ciekawością i dostrzegając tu ślady warsztatu Vanhanena. Wymieniając obowiązkowe uprzejmości, utkwił czujne spojrzenie w Ilmarim. Nie lubił ignorować ludzi, których potem zaczynał potrzebować i był na siebie zły za własny błąd; zastanawiał się tez, czy młody Vanhanen dorósł i jak bardzo się zmienił. Niegdyś Verner mu imponował, ale od jakiegoś czasu Forsberg nie miał żadnych nowych osiągnięć naukowych, skupiając całą uwagę na... innych kwestiach.
    - Czytałem o tobie w gazecie, jesteś bohaterem! - zwrócił się do Ilmarego z promiennym uśmiechem. Gratulacje, mówiła cała jego mowa ciała; choć w głębi serca był zazdrosny. - Mam nadzieję - spoważniał w strategicznym momencie, przyjmując na twarz tą specyficzną, głupią minę, którą robią inni ludzie gdy są zakłopotani i gdy chcą wyrazić skruchę. Obydwie te emocje były mu raczej obce, ale był wprawnym obserwatorem i już w dzieciństwie przećwiczył ją przed lustrem; bywała użyteczna gdy tłukł wazony żeby wpędzić w kłopoty pokojówki i gdy akurat został przyłapany. - że nie myślisz, że napisałem tylko z powodu artykułu. - uprzedził potencjalne podejrzenia Ilmarego, choć w gruncie rzeczy byłyby słuszne. Ale i nie do końca, przyszedłem bo czegoś od ciebie potrzebuję. - Już od dawna zbierałem się, by się do ciebie odezwać - to akurat była prawda, choć dla Ilmarego "dawno" to pewnie kilka lat, a Verner zbierał się od kwietnia. - ale nie wiedziałem jak. Po jakimś czasie to staje się niezręczne, nieprawdaż? A ja w chwilach tragedii zamykam się w sobie - Verner z Laguz był ekstrawertyczny i pewny siebie, ale hej, każdy ma prawo do chwil introwertyzmu, prawda? - i mam problemy ze zwracaniem się nawet do... przyjaciół. - strategicznie patrzył przez chwilę w podłogę, by wreszcie podnieść spojrzenie na Ilmarego. Wybaczysz mi, prawda? Jak zawsze. - Nigdy nie sądziłem, że założę rodzinę po to, by tak szybko ją stracić… - odchrząknął z zakłopotaniem. Ku własnemu zaskoczeniu, poczuł cień własnego dyskomfortu; mówienie o stracie żony przychodziło mu z łatwością, ale poczuł irracjonalne ukłucie w sercu gdy uświadomił sobie, że właśnie powołał się również na małą księżniczkę. - ale dość o mnie, nie przyszedłem tu zrzędzić! Już ze mną lepiej, naprawdę. - postarał się, by zabrzmiało to fałszywie, jak kłamstwa wypowiadane bez przekonania. Zmartw się o mnie, ewidentnie nie jest lepiej. - Co u Ciebie, bohaterze? Swatają cię już z jakąś panną? Nad czym obecnie pracujesz? Myślisz nad nowymi projektami? - zapytał, spoglądając wprost w jego oczy, z uśmiechem bezbrzeżnego zainteresowania; właściwego psychopatom gdy chcąc zapewnić kogoś o ich wyjątkowości. - Przyjmujesz nowe zamówienia? - zapytał z pozorną nonszalancją.
    Widzący
    Ilmari Vanhanen
    Ilmari Vanhanen
    https://midgard.forumpolish.com/t3494-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3522-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3523-pyokkihttps://midgard.forumpolish.com/f132-ilmari-vanhanen


    Zebrał z kuchennego stołu rozrzucone papiery – plik studenckich raportów i swoje własne notatki – i odłożył na szeroki parapet, kończąc powierzchowne sprzątanie ledwie moment przed spodziewanym dzwonkiem do drzwi. Cały dzień, choć te płynęły ostatnio pozbawionym początku i końca blaskiem, odwracał myśli od umówionej wizyty, usilnie unikając przy tym przyznania, że była mu niewygodna. Zrozumiał już dawno, że znajomościom budowanym przez lata zdarzało się rozpływać w codzienności w rytmie nieodbytych spotkań, aż pozostawały po nich tylko rozmazane w pamięci cienie dobrych i złych wspomnień. A ponieważ nikt nie potrafił wskazać godziny ani dnia zgonu, sam proces rozkładu tracił na emocjonalnym wymiarze rozciągłością w czasie. Żal przychodził potem, tępy i nieniosący za sobą konsekwencji, było już w końcu zbyt późno i niezręczność chwytała w braku słów zanim jeszcze po miesiącach ciszy przystąpił do pisania wiadomości. Po raz pierwszy doświadczył tego uczucia tuż po studiach, w stosunku do śniących. Kres nawiązanych w klubie robotycznym relacji zdał mu się wówczas nieunikniony, skoro zbudował je na fundamencie z kłamstwa. Też nieuniknionego.

    Po raz drugi odczuł to w zamierającej przyjaźni z Vernerem.

    List był niespodzianką, która prędzej niż wyczekiwać spotkania kazała dochodzić przyczyn. Nie mieli okazji zamienić słowa od pogrzebów, a i kondolencje, kilka niewiele znaczących zdań, były naznaczone podupadłą już wtedy więzią z czasów szkolnych. Chciał, by zawarta w nich propozycja rozmowy wybrzmiała szczerze, zamiast tego musiała zdać się nieśmiała i wymuszona. Sam siebie nie był w końcu w stanie przekonać, że potrafiłby mu pomóc, będąc jednocześnie pewnym, że nie mógł rozumieć. Widok Vernera przywołał pewną sztywność, czego skutkiem powitanie rozpięło się między swobodnym tonem dawnych dysput, a formalnością. Uprzejmy uśmiech na twarzy Ilmariego zniknął dopiero ze wspomnieniem artykułu, ustępując zmarszczonemu czołu.

    Bohaterem? — Przeciągłość słowa i pytający niemal ton były mniej wyrazem zaskoczenia, a bardziej wszystkich nieprzyjemnych rozważań, toczących się ciągiem w ciszy umysłu od momentu tragedii. — Masz na myśli ten artykuł w Orakelu. To przesada. I nawet oni nie ujęli tego w ten sposób. — Prychnął cicho, domykając grymasem kwaśność płynącą z wypowiedzi. Zatrzymał się w progu kuchni, jeszcze na skraju zacienionego przedpokoju. Nie wiedział, czy autor publikacji dysponował więcej niż nieszczęsnym zdjęciem. Malowany światłem obraz tragedii tworzył przebijającą się przez wszechobecny chaos narrację, nadając jej łatwiejsze w przyswojeniu, bo indywidualne, rysy. Robił to bez pytania, a co istotniejsze wycinając ramą obiektywu szersze przestrzeń i czas. Wsparty o jego ramię mężczyzna wciąż łapał powietrze trzeszczącymi z wysiłku haustami, wciąż stawiał kolejne kroki, ciężkie i wyrywające kawałki odległości z widocznym mozołem. Aparat nie doczekał momentu, gdy soczewka napełni się podobizną wichury drobinek rozpadającej się bestii, ani twardym i zimnym szkłem wyrosłym na miejsce skóry. Nie miał odwagi uskarżyć się na wystawioną na publiczny widok fotografię. Obawiał się, że i roztrzaskany posąg wydrą wtedy jego pamięci, nim sam zrozumie przewrotną naturę magii, która go stworzyła.

    Wyminął Vernera, a z nim wspomnienie tragedii, które go spotkały. Skinął głową na znak zrozumienia, jakby miało ono odkupić, że nie okazał się w porę lepszym przyjacielem. Nigdy nie potrafił odnaleźć się w bezczynności, wtedy jednak mocniej uciekał od natarczywości, tłumacząc się dodatkowo i tak niezbyt już zażyłą znajomością.

    Wiem, że ten czas nie był dla ciebie łatwy — odparł w końcu, stając tyłem do rzędu szafek i wyglądając przez okno, na dziedziniec i dalej ponad pokryte dachówką dachy. — Nie mógłbym mieć ci tego za złe.

    Wsparł się o blat i skrzyżował ręce na piersi. Niemal zdało mu się w momencie pomiędzy kolejnymi pytaniami, że znów ma przed sobą starego Vernera. W odpowiedzi roześmiał się więc zupełnie szczerze, unosząc w górę lewą brew.

    Nie przyszedłeś tu też pytać, czy się żenię. — W stwierdzeniu zaszył pytanie o przyczynę, której nie potrafił odczytać z nawarstwiających się tłumaczeń oraz gestów. Te ostatnie ujawniały jednak, jak mu się zdawało, pewną niezupełnie uchwytną zmianę. Spodziewaną zważywszy okoliczności. — Hagen wbrew twoim przewidywaniom jeszcze nie ma mnie dosyć, więc po staremu, robotami i maszynami liczącymi. Napijesz się czegoś?

    Ślepcy
    Verner Forsberg
    Verner Forsberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3662-verner-forsberg#37169https://midgard.forumpolish.com/t3673-verner-forsberghttps://midgard.forumpolish.com/t3672-konwalia#37290https://midgard.forumpolish.com/f128-verner-forsberg


    Zawsze łatwo było mu zagadać każdego, a w szczególności Ilmarego. Zawsze było mu też łatwo ignorować niewygodę lub speszenie rozmówców — ba, wręcz napawał się tymi emocjami. W młodości uwielbiał znajdować balans pomiędzy złośliwościami, a byciem postrzeganym jako dobry przyjaciel/złoty chłopiec/cudowny uczeń/dobry syn. Wbijanie szpili innym i udawanie ignorancji wydawało się złotym środkiem. Wyczulony na onieśmielenie innych, momentalnie wychwycił niezręczną atmosferę w mieszkaniu i zachowaniu Ilmarego. Tyle, że ta niezręczność była zupełnie inna niż wcześniej, niż wtedy kiedy był zdrowy (prawdopodobnie nigdy nie był zdrowy i zawsze budził się zbyt późno i sypiał zbyt długo, ale i tak zachowywał się jakby zachorował dopiero w momencie otrzymania diagnozy) i zanim ich przyjaźń obumarła. Dzisiaj była prawdziwie niewygodna również dla niego, Vernera, człowieka, który niegdyś uwielbiał wprawiać innych w konsternację. Może dlatego, że dziś—przychodząc do Ilmarego niejako jako interesant, a nie ekstrawertyczny i popularniejszy przyjaciel—czuł się zgoła na innej pozycji niż przed laty. Próbował wypierać te myśli, bo nienawidził się tak czuć, ale emocje wcale nie znikały. Czuł się słaby, chory, a co gorsza... czuł, że jeszcze kilka lat i zapadnie w śpiączkę i umrze i zostanie zapomniany. A może już był zapomniany?
    Poczuł wobec Ilmarego niesprawiedliwą pretensję, bo choć na pewno zignorowałby każdy list lub próbę odwiedzin ze strony Vanhanena to nagle dopadła go przykra drażniąca myśl, że może niegdyś wpatrzony w niego przyjaciel wcale nie chciał szukać z nim kontaktu. Że już za życia stał się zakurzony, jak grób własnej żony. Oczywiście, Ilmari był zbyt grzeczny by dać mu do zrozumienia, że wolałby mieć tą wizytę za sobą, ale paranoja i egocentryzm Vernera i tak zaczęły napędzać podobne podejrzenia; a im więcej podejrzewać tym bardziej zaczęło mu zależeć na odbudowaniu tej zakurzonej przyjaźni. Chwilę obserwował uważnie Ilmarego, jakby chcąc znaleźć potwierdzenie lub zaprzeczenie dla swoich niezbyt sprawiedliwych i paranoicznych myśli; a potem postanowił stać się głośniejszy, bardziej czarujący, bardziej uparty, bardziej nonszalancki — bo nigdy nie potrafił się wycofać.
    - Zawsze byłeś zbyt skromny. - zarzucił Ilmaremu, chyba nieco zbyt gwałtownie, jakby żarliwy sprzeciw wobec obumarcia ich znajomości (sprzeciw odczuty dopiero dzisiaj, wszak to Verner interesownie i samolubnie pogrzebał ich znajomość) postanowił przekuć w zażartą walkę o samoocenę Ilmarego. Może zresztą ta byłaby całkowicie inna, gdyby Vanhanen zaprzyjaźnił się z kimś, kto dbałby o nią przez lata, systematycznie i szczerze; w odróżnieniu od chimerycznego Forsberga, który dbał wtedy głównie o własne samopoczucie. - Tak, słyszałem o tobie z artykułu. - stwierdził z pewnym przekąsem, jakby chciał, by Ilmari poczuł się winny, że dawny druh dowiaduje się o jego życiu z gazet. Z drugiej strony, zaproszenia na pogrzeby przesłała Vanhanenowi matka Vernera, więc Forsberg naprawdę nie mógł mu mieć tego za złe. - Ale to nie zmienia faktu, że zrobiłeś coś bohaterskiego. Pomogłeś komuś, a mogłeś uciekać. - uparł się, bo choć początkowo nazwał Ilmarego bohaterem w ramach żartu i trochę z zazdrości (bo sam na pewno by uciekł), to teraz postanowił uparcie bronić tego komplementu. Zastanowił się, co jeszcze mógłby powiedzieć na obronę własnego stanowiska, aż wreszcie na to wpadł. - Co z tym rannym mężczyzną? - przypomniał sobie, bo tak wypadało i bo mogło być to ważne dla Ilmarego. - Wszystko z nim w porządku? - zapytał, nieświadom, że może tym rozdrapać jakieś rany. Fotografia i artykuł sugerowały szczęśliwe zakończenie.
    Poczułby coś na kształt ulgi, słysząc zapewnienie, że Ilmari nie ma mu za złe milczenia i że wierzy w jego ciężki czas (czas po śmierci córki w istocie był ciężki, ale o tym Verner wolał nie myśleć; a mówiąc o smutku po śmierci żony - kłamał). Tyle, że nie umknęło jego uwadze, że Vanhanen mówił to wszystko odwrócony plecami.
    - Cieszę się, że rozumiesz... - powiedział ostrożnie, bo nie mogąc ujrzeć jego mimiki twarzy nie był pewien, czy faktycznie rozumie i czy wzbudził już w nim należyte poczucie winy. Ilmari, którego znał, był szczery i łatwy do odczytania; ale minęło wiele czasu. Może obydwoje bawili się w kurtuazyjne kłamstwa?
    Napięcie, które wyczuwał w barkach i w spiętym karku, ustąpiło dopiero, gdy Vanhanen roześmiał się szczerze. Jak dawniej. Doskonale. Czyli mogło być jak dawniej, a dawny Ilmari nie odmówi chyba jego prośbie.
    - Owszem, o twoim ślubie też na pewno dowiedziałbym się z gazety - rzucił z ironicznym przekąsem, acz cieplejszym tonem. Zresztą, nawet jeśli Ilmaremu wydawałoby się to nonsensowne, to Verner doskonale orientował się w informowaniu ludzi o ślubach za pomocą gazet. Po własnym zamówił ze trzy sesje zdjęciowe i przekupił jednego dziennikarza, byleby mieć pewność, że znajdzie się ze śliczną żoną na okładkach i że wiadomość o tym dotrze do jego byłej dziewczyny na przekór której się ożenił. Miał nadzieję, że Ilmari nigdy nie ożeni się na przekór komuś; tamta pochopna decyzja pociągnęła za sobą szereg nieprzyjemnych konsekwencji. -… ale wolałbym wiedzieć od ciebie. - roześmiał się. - Zresztą to nie żarty, zobaczysz. Jarl na pewno postanowi wyswatać cię przed trzydziestką, a po artykule w Orakel jeszcze dorobisz się fanek, jesteś na to gotowy? - zapytał żartobliwie, opierając się o stół. - Chyba, że moje przewidywania znów okażą się błędne, jak z Hagenem. - dodał, jak na siebie łagodnie, irracjonalnie ucieszony tym, że Ilmari pamiętał tamten żart; że wciąż go pamiętał. Uporczywie ignorował aluzję dotyczącą powodu wizyty, udając, że jej nie zrozumiał. Był jednak świadom, że musi wreszcie przejść do rzeczy. - Maszynami liczącymi... zaliczają się do nich budziki, tak? - niestety, nie był inżynierem, więc przejście od maszyn do tematu zamówienia brzmiało sztuczniej niż chciał, być może zupełnie nonsensownie. - Byłbyś zdolny zaprojektować taki, który potrafiłby obudzić umarłego? - dosłownie. Zaczął się dzień polarny, a on był zdesperowany, bo choć miał całą kolekcję budzików, to ostatnio nie obudził go żaden z nich i prawie spóźnił się na spotkanie z Asterin. Było z nim gorzej, coraz gorzej. - Albo urządzenie mierzące funkcje życiowe danej osoby? Wiem, że medycyna to nie twoja działka, ale tak sobie myślę na głos! - zupełnie spontanicznie, ale choć był dobrym kłamcą, to nawet on nie potrafił powiązać doktoratu Ilmarego z urządzeniami wspomagającymi menadę (zwłaszcza traktując nazwę choroby jak temat tabu).
    Widzący
    Ilmari Vanhanen
    Ilmari Vanhanen
    https://midgard.forumpolish.com/t3494-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3522-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3523-pyokkihttps://midgard.forumpolish.com/f132-ilmari-vanhanen


    Vernerowi zawsze łatwo przychodziło przytłoczenie go – głośniejszą osobistością czy potokiem słów, niezważającym jakby na pozostawienie dostatecznego miejsca na odpowiedź inną niż ciche potakiwanie czy rzadziej uniesiona brew. Nie przypuszczał jednak, że cecha ta stanie się tak rażąca i zazgrzyta tak ostro na strunie jego irytacji. Przeszło mu przez myśl, że w przeciągu lat musiał oduczyć się zaślepionego podziwu, którym obdarzył przyjaciela jeszcze w Akademii. Zapomniał na pewno poszukiwania jego towarzystwa i przyjmowanych z jego ust pochlebstw, kiedyś znaczących wiele, teraz brzmiących głucho i sztucznie, choć gdyby był ze sobą w pełni szczery, przyznałby, że wszelkie wspomnienia Kopenhagi zdawały mu się właśnie takie. Wymuszone grzecznością i źle ulokowanym przekonaniem o zasłudze. Drażniące rozum, dobrze znający prawdę. Nie był bohaterem. Męczyły go więc cudze zainteresowanie i własne coraz bardziej obojętne odpowiedzi, ale męczyło go też milczenie w miejscu piętrzących się zaprzeczeń.

    On nie żyje, a ja nie chcę o tym rozmawiać — stwierdził, pozwalając, by szczegóły rozmyły się najpierw w niedopowiedzeniu, aby zginąć później w spokojnej stanowczości. Miał nadzieję, że Forsberg nie pociągnie tematu dalej i złączył ją z silnym postanowieniem, że nawet jeśli, nie opowie więcej. Nie opisze zdezorientowania w mglistych decyzjach, ani ciężaru cudzego ciała zawieszonego na ramieniu, ani tkanek przechodzących w szklaną konstrukcję zbudowaną na żywych jeszcze przed momentem trzewiach. Nie przypomni przeszywającego dźwięczenia odłamków na parkiecie i nie wytłumaczy fluktuującego w progu warsztatu niebieskawego światła oraz natury emitującego go kryształu. Tej ostatniej sam jeszcze zresztą nie rozumiał.

    Przyglądał się Vernerowi badawczo i niemal chłodno, choć wciąż sponad tylko nieznacznie pobladłego uśmiechu. Nie przeoczył zaszytego między słowami a jednocześnie spajającego wypowiedź wyrzutu. Racjonalnie byłoby go odrzucić, dostrzegał w końcu niedorzeczność przypisania mu odpowiedzialności za wygaśnięcie kiedyś zażyłej więzi. W pierwszym jednak odruchu złapało go to samo pokrętne poczucie winy, które wcześniej objawiło się w niechęci do spotkania i uporczywym chowaniu myśli o niej w przyszłości, jak gdyby spodziewał się, że może nie dojść do skutku. Miał poczucie, że mógł zrobić więcej – niekoniecznie, gdy Forsberg oddalił się zajęty pracą i dorosłością, zdecydowanie, kiedy przyjaciela dosięgnęła strata. I jakkolwiek nie wierzył, że jego zaangażowanie mogłoby cokolwiek zmienić, ani że było oczekiwane, nie uwolniło go to od zaciskającej się zwolna na gardle niewygodzie tej konfrontacji.

    Nie żenię się — zaznaczył, głośnym prychnięciem komentując absurd, którym zdawało mu się śledzenie podobnych informacji w gazetach. Albo ich tam umieszczanie. — Nie w najbliższej przyszłości. — Po prawdzie niewiele myśli poświęcał kwestii małżeństwa i pozostawił je gdzieś na peryferii stawianych mu wymagań. Tym odleglejszych, że jego rodzice wyrwali się im trzydzieści lat wcześniej, gdy społeczny argument był dalece bardziej przeważający. Wobec tej perspektywy pytania gościa pociągnęły za sobą raczej jego rozbawienie niż irytację. — Tak sądzisz? Myślę, że Vanhanenowie nigdy nie byli przesadnie dobrą partią. Jesteśmy zbyt, ekscentryczni. —  Istniała pewnie cała lista bardziej dosadnych określeń, którymi bardziej konserwatywne klany wyrzuciliby im kontrowersyjność. Nie miał jednak ochoty wchodzić w polityczne dysputy, które od zawsze uważał za zupełnie bezprzedmiotowe. — Zresztą nie wydaje mi się, by mój dziadek lubił zabawę w swatkę.

    Roześmiał się głośno na sugestię, że miałby zajmować się budzikami, traktując ją, jak żartobliwy przytyk do własnej profesji, niezaskakujący w swobodnym przecież rytmie rozmowy, która zaczynała przypominać mu ich dawne dyskusje.

    Zwykły budzik? Taki o kształcie zegara? Będziesz musiał poszukać raczej zegarmistrza niż inżyniera — powiedział, jeszcze lekko, nie dając wyrazu rodzącej się konfuzji. Szybko jednak usłyszał wdzierającą się między nich poważniejszą nutę, która pogłębiła tylko brak zrozumienia. — Nie wiem, czy sam personalnie, ale tak, można wykorzystywać podobne mechanizmy w medycynie. Nie do końca rozumiem jednak związek — najłagodniej, jak potrafił ujął zagubienie w toku myślenia przyjaciela i w jego nagłej wizycie, która najwyraźniej nie miała wcale stać się tylko teatrem mniej i bardziej prawdziwych wyrzutów. — Kogo chcesz obudzić, Verner?

    Ślepcy
    Verner Forsberg
    Verner Forsberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3662-verner-forsberg#37169https://midgard.forumpolish.com/t3673-verner-forsberghttps://midgard.forumpolish.com/t3672-konwalia#37290https://midgard.forumpolish.com/f128-verner-forsberg


    Przez ostatnie lata i miesiące wiele się zmieniło, a Verner po raz pierwszy w życiu musiał skonfrontować się z utratą rzeczy, które do tej pory uważał za pewnik. Ze stratą zdrowia nie mógł się pogodzić. O stracie córki starał się nie myśleć. Usiłował oswoić myśl o perspektywie utraty rodziny z powodu zaślepienia i niejako na własne życzenie. Wiedział, że decyzje mają swoje konsekwencje i że aby zyskać wiedzę o magii zakazanej będzie musiał coś poświęcić — że po wycofaniu się z socjety jego gwiazda zblednie, niezależnie od tego jak dobrą miałby wymówkę.
    Nie obchodziły go nieco kpiące uśmiechy fałszywych przyjaciół, a ich milczenie bywało wygodne.
    Ale, ku własnemu zaskoczeniu, odczuł niespodziewaną stratę czegoś w rozmowie z Ilmarim. Początkowo łudził się, że wystarczy kilka gładkich słów i pochlebstw, jak w Akademii i później w Kenaz, a Vanhanen znów zacznie traktować go jak wcześniej normalnie. Z każdą minutą docierało do niego jednak, że spolegliwy podziw , jaki widział niegdyś w spojrzeniu Ilmarego... po prostu zniknął. Być może bezpowrotnie. Spodziewał się tego w kontaktach z kolegami, z którymi rywalizował albo z kobietami, którym dał kosza, ale... ale Ilmari był w jego życiu od czasów Akademii, od zawsze. Jego przyjaźń, choć traktowana przez Vernera instrumentalnie, zdawała się stała i o wiele bardziej szczera od wielu innych relacji. Może to dlatego Forsberg przejął się bardziej niż powinien?
    Verner nie lubił konfrontować się z własną śmiertelnością, ale czasami, mimowolnie, zastanawiał się jak szybko wszyscy o nim zapomną gdy choroba go zabierze i zaśnie na wieki. Uwierała go myśl, że choć był głośny i czarujący i zdolny, że choć matka nazywała go złotym chłopcem z bezgranicznym podziwem — to kiedyś nie pozostanie po nim nic, a wszyscy otrząsną się kiedyś i pójdą w swoją stronę.
    Pogrzebałeś mnie już za życia, Ilmari? Wcześniej nie interesował się s z c z e r z e światem przyjaciela, ale teraz ukłuła go realizacja, że Vanhanen zbudował najwyraźniej własny świat i że wcale nie chciał go do niego wpuścić.
    Z zaskoczenia nie spytał aż jak umarł tamten mężczyzna z okładki, choć właśnie to jako pierwsze przemknęło mu przez myśl i właśnie to wypaliłby kilka lat temu, bez zastanowienia. Teraz słowa zamarły mu na ustach, a w duszy zakiełkowała zazdrość, że być może tamten zaznał luksusu szybkiej śmierci i że być może jego śmierć wyryła się na sercu Ilmarego mocniej niż powolne konanie Vernera.
    - Dobrze. - wymamrotał, pierwszy raz w życiu uszanowawszy ciche życzenie Ilmarego bez nadmiernego drążenia i bez ukrytych intencji.  Wciąż udławiłby się słowem przepraszam, a na przekonujące udawanie jak mu przykro jakoś nie miał nastroju (nie było mu przykro, chwilowo był żałośnie zazdrosny o trupa z okładki), ale wyciągnął rękę i lekko poklepał Ilmarego po ramieniu. - To nie zmienia faktu, że zrobiłeś coś dobrego. Finalny rezultat nie niweczy wartości... - eksperymentu, mawiał zawsze Ilmaremu, gdy wymieniali się doświadczeniami znad wybuchających kociołków i projektów inżynieryjnych, ale nie mógł odnieść się w ten sposób do ludzkiej śmierci. - ...działania. - spróbował pocieszyć Vanhanena z hipokryzją, bowiem choć samemu nie przejąłby się śmiercią kogoś nieznajomego to równie mocno (albo mocniej) sfrustrowałby się porażką.
    Przechylił lekko głowę, z satysfakcją rejestrując, że w chłód przyjaciela wreszcie wkradło się rozbawienie. Samemu niespecjalnie miał nastrój do żartów, ale potrafił żartować lepiej niż pocieszać, a w młodości chętnie wchodził w rolę charyzmatycznego dowcipnisia.
    - Dobrze, dobrze. Moje zaręczyny obfotografowano zresztą błyskawicznie - na moje własne zamówienie, ale zatrudnianie paparazzi w celu dopieczenia byłej dziewczynie nie było czymś, czym pochwaliłby się Ilmaremu - dobrze, że zdążyłem ci się pochwalić. - błysnął zębami w przybranym na zawołanie uśmiechu, zarazem chcąc udowodnić Ilmaremu, że jako młody wdowiec potrafi już swobodnie wspominać małżeństwo i jego strata nie musi być tematem tabu (choć strata córki miała pozostać tabu, na zawsze, na zawsze, na zawsze). Nie miał czasu na taniec wokół śmierci własnej żony, bo po pierwsze powoli umierał, a po drugie potrzebował zamówić budzik od kogoś, kto nie będzie rozproszony tragicznym samobójstwem Reginy Forsberg. - Tak sądzisz? - odbił pałeczkę i nagle spoważniał. - Ja sądzę, że po rozpadzie Przymierza Odrodzenia jesteście bardzo pożądaną partią. - spojrzał z zadumą na Ilmarego, zastanawiając się na ile wygodnie mu o tym nie myśleć. W teorii Vanhanenowie wybrali już stronę i przystąpili do Przymierza Środka, ale każdy sojusz można było ucementować. Ba, potrafił sobie wyobrazić jak własny ojciec prosi go o zaciśnięcie przyjaźni z Ilmarim w celu zadbania o interesy Forsbergów — robił to przecież wielokrotnie, zostawiwszy Vernera w spokoju dopiero po śmierci dziecka; a Verner zawsze spełniał jego prośby ze sztucznym uśmiechem. Ku własnemu zaskoczeniu poczuł coś na kształt troski. Nie chciał, by Ilmari został uwikłany w nic... politycznego, był przecież na to zbyt... zbyt sobą. - Nie przesadzaj i nigdy nie mów żadnej kobiecie, że jesteś zbyt ekscentryczny, na Odyna. To większość gęsi z klanów jest dla ciebie za - głupia, chciał zripostować z właściwym sobie okrucieństwem, ale spuścił lekko z tonu z uwagi na wcześniejszą rezerwę Ilmarego - nudna. - zakończył dyplomatycznie. - Ale to dobrze - że twój dziadek nie traktuje cię jak pionka - choć pamiętaj, że takie zabawy to ulubione hobby babek. - znów obrócił temat w żart i zawtórował Ilmaremu w śmiechu.
    Próbował roześmiać się znowu, gdy Ilmarego rozbawił temat budzika, ale zrobił to z mniejszym przekonaniem.
    - Nie, nie o kształcie zegara, bardziej urządzenie monitorujące funkcje życiowe. Jak najdyskretniejsze zresztą, choć funkcjonalność jest ważniejsza od estetyki. - zaprotestował prędko, zbyt prędko jak na kogoś, kto udawał, że to spontaniczny pomysł i że wcale nie spędził wielu nocy na rozmyślaniu na ten temat. - Zwykli zegarmistrzowie nic tu nie poradzą - bo już ich szukałem, prawie wypalił, ale ugryzł się w język. Ilmari dawno u niego nie był i nie widział jego nowej kolekcji zegarów z kukułkami, budzików, łapaczy snów i innych bibelotów, których Verner szczerze nienawidził i wśród których i tak poszukiwał cudownej odtrutki. - Czy to kogo chcę obudzić jest ważne dla naukowca, czy odbiorca zmieni wartość eksperymentu, a pijący zmieni przeznaczenie eliksiru? - westchnął, bębniąc nerwowo palcami w parapet. Naprawdę musisz wiedzieć? - zapytał Ilmarego w myślach, ale odpowiedź nasunęła się sama. Oczywiście, że musiał wiedzieć. Pod względem naukowej ciekawości byli podobni, choć z pozoru różni jak ogień i woda. - Spojrzysz na potencjalny projekt inaczej jeśli powiem, że siebie? - skrzyżował defensywnie ramiona, pytając z pozoru retorycznie, jakby był gotów roześmiać się i klepnąć Ilmarego w ramię i zapewnić, że to tylko eksperyment myślowy i że nie ma na celu budzenia nikogo konkretnego. Jego spojrzenie lekko pociemniało, a uśmiech zdał się nieco bardziej wymuszony, zdradzając, że wcale nie obróci wyznania w żart.



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.