:: Midgard :: Forsteder :: Mieszkania :: Verner Forsberg
Sypialnia
3 posters
Mistrz Gry
Sypialnia Sro 13 Mar - 19:45
Sypialnia
Utrzymana w zielonej tonacji sypialnia na piętrze, w której gospodarz spędza najwięcej czasu. Znajduje się w pokoju z ekspozycją południowo-wschodnią, najbardziej oświetlonego w ciągu dnia, z oknami wychodzącymi na ogród. Po śmierci żony Verner zlecił też zamontowanie regałów bibliotecznych nieopodal łóżka, a z upływem czasu wstawił również do sypialni fotele i stolik, przy którym może jeść śniadania, obiady i kolacje. Czasami Forsberg eksperymentuje z dekoracją pomieszczenia, wstawiając tu nowe meble i pozbywając się kolejnych.
Asterin Eggen
Re: Sypialnia Sob 21 Wrz - 15:14
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
31.07.2001 ; TAK NAPRAWDĘ ŁAZIENKA
Od samego rana czuła się jak wyżęta z wody tkanina. Jak pozbawiony energii zegar, którego wskazówki toczą się w ostatniej próbie wskazania prawidłowej godziny, ale napędzający je mechanizm umiera, zdycha, rdzewieje. Jak rozorana zaklęciem zwierzyna, do której wielkimi krokami zbliża się myśliwy. Każda jej myśl przychodziła powoli i każdy ruch sprawiał niemal fizyczny ból, przez co rozprowadzanie narkotyków poszło jej gorzej niż kiedykolwiek wcześniej. Spóźniła się na każdą umówioną dostawę, więcej niż raz przystając po drodze, żeby zwymiotować gdzieś w zacienionych nocną woalką zaułkach, słysząc w uszach szum własnej krwi i sapiąc przy skurczach rozchodzących się w napiętych ramionach. Nie wiedziała co się z nią działo. Być może zjadła coś nieświeżego, bo nie widziała innego wytłumaczenia na to, że żołądek podrażniały zapachy, które każdego innego dnia wydałyby się jej neutralne. Odrażające na swój sposób, ale łatwe do zignorowania - albo zupełnie przyziemne, codzienne i znajome. Ale dzisiaj wystarczyła ostrzejsza woń wody kolońskiej aktora o rozbieganych oczach i nalanych czerwienią policzkach, żeby z duszą na ramieniu szukała sobie ustronnego miejsca i wypluwała kwas z przełyku, coraz bardziej blednąc.
Na dodatek to cholerne zmęczenie. Wżarło się w nią jak korozja, zmuszało do powłóczenia nogami i długiego wydechu ulgi, kiedy po skończonej tej nocy pracy znalazła się na progu domu Vernera.
Umówieni na późne warzenie w przystosowanej do tego piwnicy mieli uzupełnić ostatnio uszczuplone zapasy mikstur, ale nie wyobrażała sobie, żeby miało to dojść do skutku. Ledwo stała na nogach, biała jak kartka papieru pokryta śliwkowymi smugami pod półksiężycami powiek. Mozolnie weszła do środka, kiedy jej otworzył, i bez słowa rzuciła swoją torbę pod ścianę, nie przejmując się głuchym brzękiem wydanym przez schowane w kieszonkach buteleczki. W niektórych przyniosła ingrediencje, inne zawierały jeszcze niesprzedane porcje towaru, które równie dobrze mogły poczekać do jutra, na to, aż Asterin się zregeneruje. Nie pomagało niewyspanie po ostatniej nocy, nocy wypełnionej zapachem rozgrzanych, bliskich sobie ciał i szeptami wymieniami we wspólnie samotnej intymności. Tak, mogła go za to obwinić. Dlaczego nie? Zasłużył na to, od dwóch miesięcy okropnie ją rozpraszał, więc nic dziwnego, że ciało w pewnym momencie nie wytrzymało, odmawiając posłuszeństwa, niezdolne dogonić uczuć ani myśli.
- Miałam chujową noc - zakomunikowała krótko, plecami opierając się o ścianę przedpokoju. Ciemność przymkniętych powiek zaoferowała nikłe wytchnienie, ale jakieś. W domu było rozkosznie cicho, nie to co na tętniącym śmiechem, sykiem i warknięciami Przesmyku, gdzie powietrze wibrowało od interesów, targów i cedzonych nad sakiewkami gróźb. - Cud, że cokolwiek sprzedałam - mruknęła i przeczesała złote pukle zmęczoną, ciężką jak ołów dłonią. Narkomani mieli to do siebie, że w cugu przestawali zważać na higienę osobistą, a widok ich niedomytych ciał, tłustych włosów i pożółkłych zębów nawet teraz ją obrzydzał, kiedy urywki spotkań wracały do pamięci, świeże i wciąż nieprzyjemne. - A ty? - spytała oszczędnie. Chyba wpadłaby w szał, gdyby tego wieczoru odbywał uroczystą kolację przy stole pełnym polerowanej chińskiej porcelany, w garniturze, w akompaniamencie łagodnej muzyki klasycznej.
Wreszcie dotarł do niej zapach płynący niewidzialną łuną z salonu. Pizza, tania i smaczna, jego ulubiona. Pozycja, która na dobre zagościła już w ich menu, przekonując Asterin do siebie szczodrością dodatków i ciastem, które nie przypominało zakalca. Tym razem jednak… Na Hel. W jej żołądku zabulgotało, ciałem wstrząsnął dreszcz, na karku i czole skroplił się pot. To znów nadchodziło. Który już raz tej jednej nocy? Przestała liczyć po trzecim; przycisnęła ręce do twarzy, do ust, chcąc w ten sposób powstrzymać to, co nieuchronne, ale wiedziała, że to walka z wiatrakami. I jeśli nie chciała zwymiotować na stopy Vernera, musiała uciekać.
Bez słowa, popędzona potrzebą i instynktem, rzuciła się w głąb korytarza, połknięta przez zakręty wiodące do łazienki. Otworzone gwałtownie drzwi z łoskotem uderzyły o elegancką futrynę - i tyle było z jej próby zachowania godności. Dopadłszy do muszli znów opróżniła zawartość żołądka, wodę z żółcią, bo nic więcej w niej nie zostało. Ani grama jedzenia, tylko kilka łyków wcześniejszego picia, których teraz srogo żałowała, kiedy paliły jej gardło nieznośnym kwasem. Bogowie, jeszcze Verner sobie pomyśli, że przywlokła do jego domu jakąś chorobę… Cudownie. Wycieńczona oparła czoło o deskę, oddychając głęboko i próbując uspokoić rozedrgane wnętrzności. Już każdy mięsień w jej ciele odzywał się bólem, a głowa natrętnie pulsowała; zamknęła też oczy, żeby nie widzieć, czy przyszedł tu za nią i czy się zmartwił. - To nic - wymamrotała na wszelki wypadek, nawet jeśli go tu nie było. - Zjadłam coś nieświeżego i zaraz mi przejdzie - zapewniła burkliwie, zmizerowana i niemrawa. Nie chciała go niepokoić, bo nic złego się nie stało - niestrawność, grypa żołądkowa, wytłumaczeń było multum. I tylko jednego z nich nie chciała przyjąć do wiadomości.
Verner Forsberg
Re: Sypialnia Sob 21 Wrz - 20:12
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Spóźniła się, choć nie umawiali się na konkretną godzinę. Tylko dzięki temu otworzył jej przebrany i względnie obudzony, bo dziś z nieprzyjemnych koszmarów dobudził go dopiero piąty budzik — ten z kukułką, rozpoznawał je wszystkie po dźwięku, nawet gdy dzwoniły (jak teraz) równocześnie. Piąty, choć w dobre dni był to drugi, a w złe czwarty. Siedziałby w łóżku i rozpamiętywał ten niepokojący fakt gdyby nie przekonanie, że Asterin zaraz skończy swoje rundki i tu będzie. Zerwał się z łóżka, próbując nie myśleć o tym, czy gdyby budziki zawiodły obudziłby go głośny dzwonek do drzwi. Przebrał i odświeżył się szybko, ale jej wciąż nie było i dopiero wtedy zaczął się trochę martwić — tym razem o nią, a nie o siebie. To irracjonalne, świat Przesmyku i dilerki był jej ojczyzną i na pewno byłaby zirytowana, że Verner w to powątpiewa, ale i tak mimowolnie zastanawiał się co ją zatrzymało. Albo kto.
W takich chwilach wyobraź sobie coś racjonalnego — mówił mu pierdolony Vestergaard, zupełnie jakby tylko on był z ich dwójki racjonalny i tylko on miał doktorat; ale Verner mimowolnie spróbował go posłuchać (prędko odganiając myśl, że może powinien jednak umówić się na wizytę) i wyobrazić sobie podstarzałą, chuderlawą aktorkę, która opowiada Asterin o swoich wyblakłych sukcesach i której gadatliwość Eggen skrzętnie wykorzystuje do wciśnięcia jej kolejnej dawki albo kolejnego specyfiku, do garści dodatkowych monet. Nadal mam pieniądze, niepotrzebne jej te monety — dlaczego zatem nie potrafił powstrzymać myśli? Ani wyobrażenia kogoś innego, jakiegoś mężczyzny chciwie wyciągającego dłonie nie po narkotyki, a po Asterin? Gardził narkomanami i jej klientami — może dlatego, że wszystko na co miał ochotę, mógł zawsze uwarzyć osobiście.
Rozmasował skronie i zamówił pizzę przez telefon (nie wiedząc czy to już drugie śniadanie, czy obiad czy kolacja) i najchętniej zszedłby do piwnicy żeby przygotować ingrediencje (nie mógł ani usiąść ani się położyć ani zamknąć oczu), ale nie chciał być z dala od przedpokoju, więc zrobił sobie kawę i zaczął nerwowo chodzić po salonie. Spał dziś długo, ale nadal nie odespał ani zmęczenia ani irytacji z powodu dzisiejszego brunchu (czy Asterin była kiedykolwiek na brunchu?) z rodziną: nazbyt upalnego ogrodu i przepoconego garnituru (nie mógł zdjąć marynarki, gdy matka patrzyła, od razu po powrocie do domu wskoczył pod prysznic, ale nawet to nie poprawiło mu humoru ani nie odegnało senności) i trajkotania ciotek.
Otworzył drzwi natychmiast gdy się pod nimi zjawiła, jakby od dawna pod nimi czekał (bo czekał). Otworzył usta do powitania, ale w zamian uniósł brwi, bo wyglądała na bardziej niewyspaną od niego (włożył sporo wysiłku w to, by nie wyglądać na niewyspanego, ale i tak…). Faktycznie, nie wyspali się i może dlatego zmuszenie się do brunchu było tak trudne po intensywnej nocy, ale nie sądził, że na Asterin ich noc może odbić się równie mocno.
-Co - zawahał się i dyplomatycznie dodał do oskarżycielskiego “co” łagodzącą zgłoskę - coś się stało? - zapytał, choć tak naprawdę chciał powiedzieć kto ci to zrobił? i niewypowiedziana pretensja wybrzmiała w jego tonie głosu. Zacisnął lekko usta, gdy spytała o niego — kto inny zrobiłby to z grzeczności, ale przy sobie nie musieli być przecież grzeczni. A o tym, że przespał cały dzień od wczesnego popołudnia mówić jej nie chciał.
- U mnie w porządku. - skwitował ze szwedzką lakonicznością, co mogło oznaczać wszystko i nic, a miało oznaczać, że było nudno. Do tego też nie chciał się przyznawać, bo bezczynne czekanie aż Asterin ożywi w jakikolwiek sposób jego dzień wydawało mu się trochę żałosne. Ona jednak nie słuchała jego odpowiedzi, wymijając go by z zadziwiającą prędkością pomknąć do jego łazienki. Zamrugał i uniósł brwi i podążył za nią, choć bez takiego pośpiechu.
-A nie mówiłem, że te kanapki z tuńczykiem są podejrzane? - zagaił, przystając we framudze drzwi. - I na pewno nieświeże. - dodał w odpowiedzi na jej słowa, dla rozładowania atmosfery. Nie uśmiechał się jednak, skoro na niego nie patrzyła. Wyciągnął w górę szyję, by korzystając z przewagi własnego wzrostu dostrzec zawartość toalety ponad głową Asterin. I zmarszczył brwi, bo widział w życiu różne rodzaje rzygowin i doskonale wiedział, które wyglądają jak nieświeży obiad, a które wyglądają jak nic, jak post i jak któreś z kolei dramaty żołądkowe jednego dnia. Może i nie był medykiem, ale był toksykologiem i regularnie badał takie próbki w Kruczej Straży; a jeszcze przed skończeniem studiów eksperymentował z badaniem własnych preparatów — jego zamiłowanie do jedzenia trujących roślin nie zawsze obywało się bez konsekwencji. Nieszczególnie chciał się jednak chwalić Asterin żadnym z tych doświadczeń. - Nie wygląda, jakby przechodziło ci od zaraz. - wytknął, w żaden sposób nie polepszając ani jej samooceny ani jej humoru. Dziewczyny nie lubiły takich tekstów, wiedział o tym, ale chwilowo był zaprzątnięty zagadką naukową i cieniem podejrzeń, który coraz bardziej rozlewał się w jego myślach. Myśl racjonalnie i próbował, naprawdę próbował, ale te myśli skręcały w niewłaściwą stronę, w stronę racjonalnej ekspertyzy, w której się specjalizował. -Na pewno żaden klient nie otwierał przy tobie jakiegoś proszku? - mogła coś wciągnąć, niechcący. - A co, jeśli ktoś cię otruł? Zbadam to. - zarządził.
W takich chwilach wyobraź sobie coś racjonalnego — mówił mu pierdolony Vestergaard, zupełnie jakby tylko on był z ich dwójki racjonalny i tylko on miał doktorat; ale Verner mimowolnie spróbował go posłuchać (prędko odganiając myśl, że może powinien jednak umówić się na wizytę) i wyobrazić sobie podstarzałą, chuderlawą aktorkę, która opowiada Asterin o swoich wyblakłych sukcesach i której gadatliwość Eggen skrzętnie wykorzystuje do wciśnięcia jej kolejnej dawki albo kolejnego specyfiku, do garści dodatkowych monet. Nadal mam pieniądze, niepotrzebne jej te monety — dlaczego zatem nie potrafił powstrzymać myśli? Ani wyobrażenia kogoś innego, jakiegoś mężczyzny chciwie wyciągającego dłonie nie po narkotyki, a po Asterin? Gardził narkomanami i jej klientami — może dlatego, że wszystko na co miał ochotę, mógł zawsze uwarzyć osobiście.
Rozmasował skronie i zamówił pizzę przez telefon (nie wiedząc czy to już drugie śniadanie, czy obiad czy kolacja) i najchętniej zszedłby do piwnicy żeby przygotować ingrediencje (nie mógł ani usiąść ani się położyć ani zamknąć oczu), ale nie chciał być z dala od przedpokoju, więc zrobił sobie kawę i zaczął nerwowo chodzić po salonie. Spał dziś długo, ale nadal nie odespał ani zmęczenia ani irytacji z powodu dzisiejszego brunchu (czy Asterin była kiedykolwiek na brunchu?) z rodziną: nazbyt upalnego ogrodu i przepoconego garnituru (nie mógł zdjąć marynarki, gdy matka patrzyła, od razu po powrocie do domu wskoczył pod prysznic, ale nawet to nie poprawiło mu humoru ani nie odegnało senności) i trajkotania ciotek.
Otworzył drzwi natychmiast gdy się pod nimi zjawiła, jakby od dawna pod nimi czekał (bo czekał). Otworzył usta do powitania, ale w zamian uniósł brwi, bo wyglądała na bardziej niewyspaną od niego (włożył sporo wysiłku w to, by nie wyglądać na niewyspanego, ale i tak…). Faktycznie, nie wyspali się i może dlatego zmuszenie się do brunchu było tak trudne po intensywnej nocy, ale nie sądził, że na Asterin ich noc może odbić się równie mocno.
-Co - zawahał się i dyplomatycznie dodał do oskarżycielskiego “co” łagodzącą zgłoskę - coś się stało? - zapytał, choć tak naprawdę chciał powiedzieć kto ci to zrobił? i niewypowiedziana pretensja wybrzmiała w jego tonie głosu. Zacisnął lekko usta, gdy spytała o niego — kto inny zrobiłby to z grzeczności, ale przy sobie nie musieli być przecież grzeczni. A o tym, że przespał cały dzień od wczesnego popołudnia mówić jej nie chciał.
- U mnie w porządku. - skwitował ze szwedzką lakonicznością, co mogło oznaczać wszystko i nic, a miało oznaczać, że było nudno. Do tego też nie chciał się przyznawać, bo bezczynne czekanie aż Asterin ożywi w jakikolwiek sposób jego dzień wydawało mu się trochę żałosne. Ona jednak nie słuchała jego odpowiedzi, wymijając go by z zadziwiającą prędkością pomknąć do jego łazienki. Zamrugał i uniósł brwi i podążył za nią, choć bez takiego pośpiechu.
-A nie mówiłem, że te kanapki z tuńczykiem są podejrzane? - zagaił, przystając we framudze drzwi. - I na pewno nieświeże. - dodał w odpowiedzi na jej słowa, dla rozładowania atmosfery. Nie uśmiechał się jednak, skoro na niego nie patrzyła. Wyciągnął w górę szyję, by korzystając z przewagi własnego wzrostu dostrzec zawartość toalety ponad głową Asterin. I zmarszczył brwi, bo widział w życiu różne rodzaje rzygowin i doskonale wiedział, które wyglądają jak nieświeży obiad, a które wyglądają jak nic, jak post i jak któreś z kolei dramaty żołądkowe jednego dnia. Może i nie był medykiem, ale był toksykologiem i regularnie badał takie próbki w Kruczej Straży; a jeszcze przed skończeniem studiów eksperymentował z badaniem własnych preparatów — jego zamiłowanie do jedzenia trujących roślin nie zawsze obywało się bez konsekwencji. Nieszczególnie chciał się jednak chwalić Asterin żadnym z tych doświadczeń. - Nie wygląda, jakby przechodziło ci od zaraz. - wytknął, w żaden sposób nie polepszając ani jej samooceny ani jej humoru. Dziewczyny nie lubiły takich tekstów, wiedział o tym, ale chwilowo był zaprzątnięty zagadką naukową i cieniem podejrzeń, który coraz bardziej rozlewał się w jego myślach. Myśl racjonalnie i próbował, naprawdę próbował, ale te myśli skręcały w niewłaściwą stronę, w stronę racjonalnej ekspertyzy, w której się specjalizował. -Na pewno żaden klient nie otwierał przy tobie jakiegoś proszku? - mogła coś wciągnąć, niechcący. - A co, jeśli ktoś cię otruł? Zbadam to. - zarządził.
Asterin Eggen
Re: Sypialnia Pon 23 Wrz - 10:31
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Wydawał się spięty, niepewny. Przypominał kogoś, kto od kilku godzin siedział jak na szpilkach, wyczekując - wiadomości, gościa albo zbawienia, czegokolwiek, na co można było czekać. W oparach zmęczenia nie dotarło do niej, że czekał na nią. Uliczne życie stanowiło chleb powszechni, blizny zaś: dowody przetrwania, zarówno ślady po ostrzu noża na wewnętrznej stronie ud, drobne zawijasy rozsiane na ciele, jak i niedawno dołączona do kolekcji kropla zgrubiałej tkanki, tym razem po postrzale w leśnej głuszy, gdzie uganiali się za kwiatem. Przywykła do nie martwienia się o samą siebie, dlatego… wciąż z trudem docierało do niej, że ktoś mógł żywić wobec niej takie uczucia. Owszem, dbała o swoją skórę podczas akcji zarządzonych przez Wujka i wolała przeżyć, zamiast stracić życie, ale codzienna troska, czułość… To jeszcze ją przerastało. Z tego powodu nie pojęła co stało za wyrazem twarzy Vernera ani jego spojrzeniem, uznawszy, że może miał równie miły dzień jak ona.
- Nic - ucięła krótko, bo nie miała siły wytłumaczyć mu tego, czego sama do końca nie rozumiała. Od pewnego czasu targało nią wycieńczenie, musiała dłużej sypiać, z rozkoszą wpełzając nad ranem pod pościel, ale to mogło być objawem każdej choroby przytoczonej w opasłych medycznych tomach. Zresztą wcale nie chciała jej diagnozować ani nazywać. Jeśli będzie to ignorować dostatecznie długo, symptomy wreszcie odejdą. - Jestem po prostu zmęczona - dodała, żeby nie pomyślał, że przyszła tu z garściami pełnymi złości albo irytacji pod jego adresem. W niczym jej nie zawinił, co najwyżej tym, do jakiej gimnastyki skłonił ją zeszłej nocy. Gdyby wyostrzyła zmysły, mogłaby wyczuć ślady jego dłoni odciśnięte na jej ciele i ścieżki pocałunków złożone na rozgrzanej skórze. Niestety - to wcale jej nie pomagało, dlatego tego nie robiła.
Przynajmniej u ciebie w porządku, pomyślała zazdrośnie, a owa zazdrość tylko się zmogła w pospiesznej drodze do toalety. Konwulsje szarpały jej żołądkiem, Asterin odczuwała jego pulsowanie w każdym centymetrze kończyn, zdawało się jej nawet, że krzyczał, a ten dźwięk docierał aż do skroni. Tam pulsował, świdrował nieznośnie ściany czaszki, łupał, tarabanił, niszczył, próbując dostać się do środka. Spleciony z butnym głosem Vernera, tworząc razem z nim jedną symfonię. Na bogów, gdyby teraz miała coś pod ręką, na pewno by w niego tym cisnęła, ale jak na złość jej dłonie pozostały puste, zaciśnięte tylko na krystalicznie białej obręczy toalety.
- Serio? “A nie mówiłem”? - warknęła niemrawo, z ustami dociśniętymi do jasnej powierzchni, przez co jej słowa mogły wypaść niezrozumiale. Tyle dobrego, że wyższość nad tuńczykiem wybrzmiewająca z dna duszy Vernera wpuściła do niej iskrę energii, gniewu, zniecierpliwienia, jakiegokolwiek życia. Może powinna być mu wdzięczna, ale w tej chwili miała go dosyć. - Coś ty się tak uwziął na te kanapki? Nemezis sobie znalazłeś? - burknęła, przekrzywiając głowę na tyle, żeby wargi odkleiły się od deski. Gorycz śliny drażniła jej podniebienie, a Verner drażnił jej nerwy, jak gdyby uwziął się na nią cały świat. Naprawdę nie widział, że potrzebowała teraz chwili sam na sam z sedesem? Nie był mile widziany w tej intymności, aczkolwiek podskórnie spodziewała się, że za nią przyjdzie. Martwił się o nią, tak samo jak w lesie, gdzie strzał ze strzelby śniących przeraził go bardziej niż jadowita landvaetta wgryzająca się w jego ramię. Bał się, że coś znów ich rozdzieli, tak jak ona bała się menady.
Nie chciała go tym obarczać. Nie chciała wymuszać na nim troski ani domagać się świętego spokoju, skoro sama do niego przyszła, napędzana szczerą nadzieją, że tutaj poczuje się lepiej. I po wymiotach faktycznie tak było, trudno stwierdzić na ile utrzyma się w niej błoga pustka, jednak w murach posiadłości Vernera czuła się na tyle bezpiecznie, żeby pozwolić sobie na słabość. Na jego oczach. W repertuarze Asterin był to chyba najwyższy wyraz zaufania, jakim mogła kogoś obdarzyć, a on na niego zasłużył. Gdyby tylko przestał gadać o tuńczykach, gdyby nie podchodził bliżej, gdyby nic nie mówił, gdyby, gdyby…
Najpierw pokręciła głową przecząco w odpowiedzi na jego pytanie, po czym strzeliła powiekami, otwierając je szeroko, z niedowierzaniem. Spłoszył ją tak skutecznie, że ciało szarpnęło się w dreszczu obrzydzenia i przełyk rozważył kolejną porcję opróżnienia żołądka, chociaż nie było już z czego.
- Oszalałeś?! - zagrzmiała z nową werwą, wręcz rzuciwszy się do spłuczki, na którą nacisnęła znacznie mocniej, niż było to konieczne. Wir wody porwał w serpentyny rur pozostałości tego, co życzył sobie zbadać, jakby była okazem w jego pracy, jakimś królikiem doświadczalnym. Zapewne chciał dobrze, ale złość Asterin zapłonęła jaśniej niż rozsądek. - Niczego nie zbadasz! To. Jest. Obrzydliwe - wyartykułowała powoli, tak by raz na zawsze zrozumiał każde słowo. W pracy na komendzie zapewne często musiał stykać się z takimi dowodami, przeprowadzając badania pchające śledztwa naprzód, ale to nie było śledztwo, a ona nie była jeszcze zmarnowanym denatem. - Nawet mnie, kurwa, nie denerwuj. Chociaż ty - syknęła, gotowa zerwać się na równe nogi, ale w efekcie tylko zakołysała się na klęczkach i mocniej naparła ciałem na toaletę. Nie miała siły wstać, ale nawet mimo to zadarła dumnie głowę, jakby chciała udowodnić, że pozycja była jej wyborem, nie koniecznością. - Jeszcze badań rzygów mi dziś potrzeba do dopełnienia romantycznego obrazka, wiesz - kąsała go na oślep, żeby poczuć się lepiej, żeby poczuć cokolwiek. Takie rozdrażnienie mogłaby uzasadnić standardowym cyklem księżyca, tyle że…
Tyle że księżyc się zapomniał. Raz nie przyszedł, chyba dwa. W natłoku pracy i czasu spędzonego w jego ramionach zupełnie przestała śledzić daty, nie zastanawiała się nad terminem, na który to rozdrażnienie powinno było przypaść. To jej się nie zdarzało. Nigdy. Ze ściągniętymi w konsternacji brwiami policzyła mijające dni, a gdy dotarło do niej, że coś przegapiła, na jej twarzy odcisnął się ślad przerażenia. Zimnego jak lód i jednocześnie gorącego, pokrywającego jej plecy patyną potu; chyba nigdy jej takiej nie widział.
- Verner… - zaczęła i urwała, żeby znów wszystko przekalkulować. Ale wynik wciąż był jeden, ten sam, ten sam. Diagnoza, której do siebie nie dopuszczała, a która dobijała się do jej uwagi przez całą noc, sugerując coś, co skutecznie wypierała. Asterin umilkła na długą chwilę i kiedy mogłoby się wydawać, że już nigdy się nie odezwie, jej głos zabrzmiał głucho, chropawo, z bezsilnym strachem, - Okres… mi się spóźnia.
- Nic - ucięła krótko, bo nie miała siły wytłumaczyć mu tego, czego sama do końca nie rozumiała. Od pewnego czasu targało nią wycieńczenie, musiała dłużej sypiać, z rozkoszą wpełzając nad ranem pod pościel, ale to mogło być objawem każdej choroby przytoczonej w opasłych medycznych tomach. Zresztą wcale nie chciała jej diagnozować ani nazywać. Jeśli będzie to ignorować dostatecznie długo, symptomy wreszcie odejdą. - Jestem po prostu zmęczona - dodała, żeby nie pomyślał, że przyszła tu z garściami pełnymi złości albo irytacji pod jego adresem. W niczym jej nie zawinił, co najwyżej tym, do jakiej gimnastyki skłonił ją zeszłej nocy. Gdyby wyostrzyła zmysły, mogłaby wyczuć ślady jego dłoni odciśnięte na jej ciele i ścieżki pocałunków złożone na rozgrzanej skórze. Niestety - to wcale jej nie pomagało, dlatego tego nie robiła.
Przynajmniej u ciebie w porządku, pomyślała zazdrośnie, a owa zazdrość tylko się zmogła w pospiesznej drodze do toalety. Konwulsje szarpały jej żołądkiem, Asterin odczuwała jego pulsowanie w każdym centymetrze kończyn, zdawało się jej nawet, że krzyczał, a ten dźwięk docierał aż do skroni. Tam pulsował, świdrował nieznośnie ściany czaszki, łupał, tarabanił, niszczył, próbując dostać się do środka. Spleciony z butnym głosem Vernera, tworząc razem z nim jedną symfonię. Na bogów, gdyby teraz miała coś pod ręką, na pewno by w niego tym cisnęła, ale jak na złość jej dłonie pozostały puste, zaciśnięte tylko na krystalicznie białej obręczy toalety.
- Serio? “A nie mówiłem”? - warknęła niemrawo, z ustami dociśniętymi do jasnej powierzchni, przez co jej słowa mogły wypaść niezrozumiale. Tyle dobrego, że wyższość nad tuńczykiem wybrzmiewająca z dna duszy Vernera wpuściła do niej iskrę energii, gniewu, zniecierpliwienia, jakiegokolwiek życia. Może powinna być mu wdzięczna, ale w tej chwili miała go dosyć. - Coś ty się tak uwziął na te kanapki? Nemezis sobie znalazłeś? - burknęła, przekrzywiając głowę na tyle, żeby wargi odkleiły się od deski. Gorycz śliny drażniła jej podniebienie, a Verner drażnił jej nerwy, jak gdyby uwziął się na nią cały świat. Naprawdę nie widział, że potrzebowała teraz chwili sam na sam z sedesem? Nie był mile widziany w tej intymności, aczkolwiek podskórnie spodziewała się, że za nią przyjdzie. Martwił się o nią, tak samo jak w lesie, gdzie strzał ze strzelby śniących przeraził go bardziej niż jadowita landvaetta wgryzająca się w jego ramię. Bał się, że coś znów ich rozdzieli, tak jak ona bała się menady.
Nie chciała go tym obarczać. Nie chciała wymuszać na nim troski ani domagać się świętego spokoju, skoro sama do niego przyszła, napędzana szczerą nadzieją, że tutaj poczuje się lepiej. I po wymiotach faktycznie tak było, trudno stwierdzić na ile utrzyma się w niej błoga pustka, jednak w murach posiadłości Vernera czuła się na tyle bezpiecznie, żeby pozwolić sobie na słabość. Na jego oczach. W repertuarze Asterin był to chyba najwyższy wyraz zaufania, jakim mogła kogoś obdarzyć, a on na niego zasłużył. Gdyby tylko przestał gadać o tuńczykach, gdyby nie podchodził bliżej, gdyby nic nie mówił, gdyby, gdyby…
Najpierw pokręciła głową przecząco w odpowiedzi na jego pytanie, po czym strzeliła powiekami, otwierając je szeroko, z niedowierzaniem. Spłoszył ją tak skutecznie, że ciało szarpnęło się w dreszczu obrzydzenia i przełyk rozważył kolejną porcję opróżnienia żołądka, chociaż nie było już z czego.
- Oszalałeś?! - zagrzmiała z nową werwą, wręcz rzuciwszy się do spłuczki, na którą nacisnęła znacznie mocniej, niż było to konieczne. Wir wody porwał w serpentyny rur pozostałości tego, co życzył sobie zbadać, jakby była okazem w jego pracy, jakimś królikiem doświadczalnym. Zapewne chciał dobrze, ale złość Asterin zapłonęła jaśniej niż rozsądek. - Niczego nie zbadasz! To. Jest. Obrzydliwe - wyartykułowała powoli, tak by raz na zawsze zrozumiał każde słowo. W pracy na komendzie zapewne często musiał stykać się z takimi dowodami, przeprowadzając badania pchające śledztwa naprzód, ale to nie było śledztwo, a ona nie była jeszcze zmarnowanym denatem. - Nawet mnie, kurwa, nie denerwuj. Chociaż ty - syknęła, gotowa zerwać się na równe nogi, ale w efekcie tylko zakołysała się na klęczkach i mocniej naparła ciałem na toaletę. Nie miała siły wstać, ale nawet mimo to zadarła dumnie głowę, jakby chciała udowodnić, że pozycja była jej wyborem, nie koniecznością. - Jeszcze badań rzygów mi dziś potrzeba do dopełnienia romantycznego obrazka, wiesz - kąsała go na oślep, żeby poczuć się lepiej, żeby poczuć cokolwiek. Takie rozdrażnienie mogłaby uzasadnić standardowym cyklem księżyca, tyle że…
Tyle że księżyc się zapomniał. Raz nie przyszedł, chyba dwa. W natłoku pracy i czasu spędzonego w jego ramionach zupełnie przestała śledzić daty, nie zastanawiała się nad terminem, na który to rozdrażnienie powinno było przypaść. To jej się nie zdarzało. Nigdy. Ze ściągniętymi w konsternacji brwiami policzyła mijające dni, a gdy dotarło do niej, że coś przegapiła, na jej twarzy odcisnął się ślad przerażenia. Zimnego jak lód i jednocześnie gorącego, pokrywającego jej plecy patyną potu; chyba nigdy jej takiej nie widział.
- Verner… - zaczęła i urwała, żeby znów wszystko przekalkulować. Ale wynik wciąż był jeden, ten sam, ten sam. Diagnoza, której do siebie nie dopuszczała, a która dobijała się do jej uwagi przez całą noc, sugerując coś, co skutecznie wypierała. Asterin umilkła na długą chwilę i kiedy mogłoby się wydawać, że już nigdy się nie odezwie, jej głos zabrzmiał głucho, chropawo, z bezsilnym strachem, - Okres… mi się spóźnia.
Verner Forsberg
Re: Sypialnia Sro 23 Paź - 17:48
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie musiała usprawiedliwiać przed nim swojej irytacji, obydwoje mieli cięte języki i wrzące temperamenty. Obydwoje przez całe życie udawali, bo ani klanowe salony ani brutale z Przesmyku nie reagowali dobrze na obecność jadowitych węży. Musieli zakładać maski, uśmiechać się sztucznie i starannie wybierać moment, w którym mogli ukąsić.
Ale przy sobie nie musieli przecież tacy być. Skinął lekko głową, a ona, w drodze do łazienki, nie zdążyła zobaczyć jego lekko zmarszczonych brwi. Zmęczona. Może była po prostu zmęczona, a może banalnie łatwo było tchnąć lekkie kłamstwo właśnie w taki argument. Ile razy mówił swojej rodzinie, że jest zmęczony? Ostatnio ciągle.
Podążył za nią do łazienki, instynktownie rozumiejąc, że skoro nie zaryglowała drzwi to albo bardzo mu ufała albo było bardzo źle. Pierwsza z możliwości powinna była zatrzymać go w progu, ale nigdy nie potrafił powstrzymać zachłanności (potrafił co najwyżej udawać, że to robi) więc — zaalarmowany drugą ewentualnością — postąpił kolejny krok do przodu.
-Wiem, że ten wniosek zabrzmi w ustach toksykologa banalnie, ale nieświeżą rybą zatruć się najłatwiej. - odparował, bo cisza była tak głucha, że skupił się na jej niewyraźnych słowach. Riposta przyszła z pewnym opóźnieniem, lekko zaciął się nawet w połowie zdania — zastanawiając się, czy jego słowa komunikują martwię się nazbyt nachalnie czy może nazbyt subtelnie. Nie powinien się martwić. Powinien się martwić. Nie umiał zdecydować, czy powinna wiedzieć; jakby wcale nie odkrył swoich kart w lesie. Tam, na łonie natury było jakoś łatwiej, a perspektywa działania nie dopuściła do niego wielu niewygodnych myśli.
Teraz myślał o tym, że łazienka na parterze jest blisko tamtego salonu i że zmiana dekoracji wnętrza wcale nie sprawiła, że przestał je kojarzyć z odrzuconymi oświadczynami.
-Asterin! - wyrwało mu się gdy zwinnie jak kot (może przezwyciężenie ociężałości to dobry sygnał, Spojrzenie Jotuna by jej na to nie pozwoliło, ale przy nim i tak się nie wymiotowało…) rzuciła się do spłuczki; dźwięk jej imienia zlał się z szumem spuszczanej wody. Westchnął, wiedząc, że i tak wystarczyłaby mu jej ślina, ale podejrzewając, że nie pozwoli mu zdobyć tego preparatu. -Dużo mniej obrzydliwe niż zbieranie ingrediencji z padliny. - wzruszył ramionami, nie rozumiejąc o co jej chodzi. Obydwoje brudzili sobie ręce, dosłownie. To nauka — chciał powiedzieć, ale w tym momencie nieudolnie zerwała się na nogi, a jego mina zrzedła i spojrzenie złagodniało. Przez chwilę walczył między chęcią zawleczenia jej do szpitala i chęcią wyciągnięcia ręki i chęcią przytulenia jej, ale coś w dumnie uniesionym podbródku sprawiło, że ostatecznie kucnął naprzeciwko Asterin. Jej złośliwość sprawiła, że niespodziewanie dla samego siebie przestał na sekundę roztrząsać kwestię zatrucia pokarmowego i przechylił lekko głowę, rozciągając usta w mimowolnym, ciepłym uśmiechu. - Czyli przyznajesz, że jesteśmy romantycznym obrazkiem. - skwitował triumfalnie, ale zbyt cicho i miękko by wziąć to za jego zwykłe złośliwości.
- Zrobię ci napar miętowy, hm? - zaproponował ciszej w ramach kompromisu. Oprócz kosztowania trucizn, lubił w młodości imprezować, a te dwie pasje zaowocowały opracowaniem doskonałych (choć w smaku niekiedy paskudnych) mieszanek na zatrucia i kaca. Ktoś bardziej empatyczny zbiłby kapitał społeczny na studiach, częstując nimi rano po imprezach swoich znajomych, ale Verner wolał ukradkiem pociągać z własnej piersiówki i patrzeć jak cierpią. Od dawna nie miał okazji wrócić do swoich receptur — na trucizny zdążył się uodpornić, a po swoim kawalerskim i diagnozie przestał upijać się w trupa — ale żadnej nie zapomniał. - A jak nie przejdzie to bezoarowy. - dodał ostrzegawczo, bo danie za wygraną nie oznaczało przecież, że dał za wygraną. Nigdy nie widział jej takiej i nawet jeśli wynikało to z tego, że do niedawna poznawali się od najlepszej strony; nawet (a może właśnie dlatego, że…) jeśli pamiętał jak uporczywie samemu nie mówił jej o menadzie, to się martwił. Pomimo złych przeczuć, spróbował uśmiechnąć się pokrzepiająco, choć pocieszanie innych było jedyną społeczną umiejętnością jakiej pozorowania nie zdołał doprowadzić do perfekcji. Chyba nawet teraz ewidentnie mu nie wyszło, bo zanim zdążył zaproponować by wstali, Asterin zbladła i…
-… tak? - dopytał, ale nie odzywała się, a cisza nagle wydała mu się podobnie głucha do tej, która zapadła w salonie gdy pięć lat temu Asterin trzasnęła drzwiami. - Asterin? - ponaglił ją lekko, bo nigdy nie należał do osób cierpliwych. Milczała, a on w narastającym napięciu zaczął studiować barwę jej policzków, próbując wychwycić alarmujące objawy i opracować plan działania. W tym skupieniu w pierwszej chwili prawie przegapił jej słowa. Zamrugał z rozkojarzeniem, usiłując się na nich skupić.
A potem zamrugał ponownie, bo nie mogły być prawdziwe.
Nie mogły.
Nie pamiętał, kiedy zerwał się na nogi — półświadomie (co musiało być kolejnym dowodem na napad menady). Po prostu nagle patrzył już na Asterin z góry, mrugając coraz szybciej żeby się obudzić. Całkowicie świadomie zacisnął palce na własnym przegubie, szczypiąc skórę tak mocno, by posiniała i pobladła. - Powtórzysz? - spytał słabo, gdy ból zaczął promieniować na resztę ręki; ale coś w jej minie podpowiedziało mu, że chyba jednak dobrze usłyszał.
-To - słowa nagle uwięzły mu w gardle. Niemożliwe. Nie cofał palców, ból trwał nadal, ale nie mógł się zmusić do wypowiedzenia tych słów; w zamian atakowany falą wspomnień, których wcale nie chciał. Porannych mdłości i zmęczenia Reginy, triumfalnego uśmiechu z jakim opowiedziała mu i rodzicom o przyszłym potomku — zupełnie inaczej od Asterin. Nie przykładał wtedy do symptomów równej wagi, właściwie nie przykładał do niczego równej wagi, przyjmując fakt spełnienia rodzinnego obowiązku na poły obojętnie, a na poły jako naturalną konsekwencję idealnego życia, które postanowił wtedy wieść. Dziecko zdawało się abstrakcją dopóki nie wziął jej w ramiona.
Mgliście, przez opary Pochłaniacza Magii, pamiętał, że potem to sobie wypominał. Zastanawiał się, czy odeszła, bo od początku nie czuła się chciana.
Nie mógł o tym myśleć. Nie chciał o tym myśleć.
-… to może mieć różne przyczyny, osłabienie, nieprawidłowy bilans kaloryczny… - wymamrotał, udając przed nią i przede wszystkim przed samym sobą, że wcale nie rozumie implikacji słów Asterin ani bladości na jej twarzy. Jego ciało zdawało się wiedzieć zanim dopuścił tą ewentualność do namysłu — pobladł jeszcze bardziej od Asterin, mrugał coraz szybciej, a każdy oddech zdawał się nieznośnie płytki i trudny.
Ale przy sobie nie musieli przecież tacy być. Skinął lekko głową, a ona, w drodze do łazienki, nie zdążyła zobaczyć jego lekko zmarszczonych brwi. Zmęczona. Może była po prostu zmęczona, a może banalnie łatwo było tchnąć lekkie kłamstwo właśnie w taki argument. Ile razy mówił swojej rodzinie, że jest zmęczony? Ostatnio ciągle.
Podążył za nią do łazienki, instynktownie rozumiejąc, że skoro nie zaryglowała drzwi to albo bardzo mu ufała albo było bardzo źle. Pierwsza z możliwości powinna była zatrzymać go w progu, ale nigdy nie potrafił powstrzymać zachłanności (potrafił co najwyżej udawać, że to robi) więc — zaalarmowany drugą ewentualnością — postąpił kolejny krok do przodu.
-Wiem, że ten wniosek zabrzmi w ustach toksykologa banalnie, ale nieświeżą rybą zatruć się najłatwiej. - odparował, bo cisza była tak głucha, że skupił się na jej niewyraźnych słowach. Riposta przyszła z pewnym opóźnieniem, lekko zaciął się nawet w połowie zdania — zastanawiając się, czy jego słowa komunikują martwię się nazbyt nachalnie czy może nazbyt subtelnie. Nie powinien się martwić. Powinien się martwić. Nie umiał zdecydować, czy powinna wiedzieć; jakby wcale nie odkrył swoich kart w lesie. Tam, na łonie natury było jakoś łatwiej, a perspektywa działania nie dopuściła do niego wielu niewygodnych myśli.
Teraz myślał o tym, że łazienka na parterze jest blisko tamtego salonu i że zmiana dekoracji wnętrza wcale nie sprawiła, że przestał je kojarzyć z odrzuconymi oświadczynami.
-Asterin! - wyrwało mu się gdy zwinnie jak kot (może przezwyciężenie ociężałości to dobry sygnał, Spojrzenie Jotuna by jej na to nie pozwoliło, ale przy nim i tak się nie wymiotowało…) rzuciła się do spłuczki; dźwięk jej imienia zlał się z szumem spuszczanej wody. Westchnął, wiedząc, że i tak wystarczyłaby mu jej ślina, ale podejrzewając, że nie pozwoli mu zdobyć tego preparatu. -Dużo mniej obrzydliwe niż zbieranie ingrediencji z padliny. - wzruszył ramionami, nie rozumiejąc o co jej chodzi. Obydwoje brudzili sobie ręce, dosłownie. To nauka — chciał powiedzieć, ale w tym momencie nieudolnie zerwała się na nogi, a jego mina zrzedła i spojrzenie złagodniało. Przez chwilę walczył między chęcią zawleczenia jej do szpitala i chęcią wyciągnięcia ręki i chęcią przytulenia jej, ale coś w dumnie uniesionym podbródku sprawiło, że ostatecznie kucnął naprzeciwko Asterin. Jej złośliwość sprawiła, że niespodziewanie dla samego siebie przestał na sekundę roztrząsać kwestię zatrucia pokarmowego i przechylił lekko głowę, rozciągając usta w mimowolnym, ciepłym uśmiechu. - Czyli przyznajesz, że jesteśmy romantycznym obrazkiem. - skwitował triumfalnie, ale zbyt cicho i miękko by wziąć to za jego zwykłe złośliwości.
- Zrobię ci napar miętowy, hm? - zaproponował ciszej w ramach kompromisu. Oprócz kosztowania trucizn, lubił w młodości imprezować, a te dwie pasje zaowocowały opracowaniem doskonałych (choć w smaku niekiedy paskudnych) mieszanek na zatrucia i kaca. Ktoś bardziej empatyczny zbiłby kapitał społeczny na studiach, częstując nimi rano po imprezach swoich znajomych, ale Verner wolał ukradkiem pociągać z własnej piersiówki i patrzeć jak cierpią. Od dawna nie miał okazji wrócić do swoich receptur — na trucizny zdążył się uodpornić, a po swoim kawalerskim i diagnozie przestał upijać się w trupa — ale żadnej nie zapomniał. - A jak nie przejdzie to bezoarowy. - dodał ostrzegawczo, bo danie za wygraną nie oznaczało przecież, że dał za wygraną. Nigdy nie widział jej takiej i nawet jeśli wynikało to z tego, że do niedawna poznawali się od najlepszej strony; nawet (a może właśnie dlatego, że…) jeśli pamiętał jak uporczywie samemu nie mówił jej o menadzie, to się martwił. Pomimo złych przeczuć, spróbował uśmiechnąć się pokrzepiająco, choć pocieszanie innych było jedyną społeczną umiejętnością jakiej pozorowania nie zdołał doprowadzić do perfekcji. Chyba nawet teraz ewidentnie mu nie wyszło, bo zanim zdążył zaproponować by wstali, Asterin zbladła i…
-… tak? - dopytał, ale nie odzywała się, a cisza nagle wydała mu się podobnie głucha do tej, która zapadła w salonie gdy pięć lat temu Asterin trzasnęła drzwiami. - Asterin? - ponaglił ją lekko, bo nigdy nie należał do osób cierpliwych. Milczała, a on w narastającym napięciu zaczął studiować barwę jej policzków, próbując wychwycić alarmujące objawy i opracować plan działania. W tym skupieniu w pierwszej chwili prawie przegapił jej słowa. Zamrugał z rozkojarzeniem, usiłując się na nich skupić.
A potem zamrugał ponownie, bo nie mogły być prawdziwe.
Nie mogły.
Nie pamiętał, kiedy zerwał się na nogi — półświadomie (co musiało być kolejnym dowodem na napad menady). Po prostu nagle patrzył już na Asterin z góry, mrugając coraz szybciej żeby się obudzić. Całkowicie świadomie zacisnął palce na własnym przegubie, szczypiąc skórę tak mocno, by posiniała i pobladła. - Powtórzysz? - spytał słabo, gdy ból zaczął promieniować na resztę ręki; ale coś w jej minie podpowiedziało mu, że chyba jednak dobrze usłyszał.
-To - słowa nagle uwięzły mu w gardle. Niemożliwe. Nie cofał palców, ból trwał nadal, ale nie mógł się zmusić do wypowiedzenia tych słów; w zamian atakowany falą wspomnień, których wcale nie chciał. Porannych mdłości i zmęczenia Reginy, triumfalnego uśmiechu z jakim opowiedziała mu i rodzicom o przyszłym potomku — zupełnie inaczej od Asterin. Nie przykładał wtedy do symptomów równej wagi, właściwie nie przykładał do niczego równej wagi, przyjmując fakt spełnienia rodzinnego obowiązku na poły obojętnie, a na poły jako naturalną konsekwencję idealnego życia, które postanowił wtedy wieść. Dziecko zdawało się abstrakcją dopóki nie wziął jej w ramiona.
Mgliście, przez opary Pochłaniacza Magii, pamiętał, że potem to sobie wypominał. Zastanawiał się, czy odeszła, bo od początku nie czuła się chciana.
Nie mógł o tym myśleć. Nie chciał o tym myśleć.
-… to może mieć różne przyczyny, osłabienie, nieprawidłowy bilans kaloryczny… - wymamrotał, udając przed nią i przede wszystkim przed samym sobą, że wcale nie rozumie implikacji słów Asterin ani bladości na jej twarzy. Jego ciało zdawało się wiedzieć zanim dopuścił tą ewentualność do namysłu — pobladł jeszcze bardziej od Asterin, mrugał coraz szybciej, a każdy oddech zdawał się nieznośnie płytki i trudny.
Asterin Eggen
Re: Sypialnia Wto 12 Lis - 10:24
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Przez jeden błogi moment jego słowa przypominały wodę przelewającą się przez sito uszu. Wpadały i wypadały, niezarejestrowane, nieważne, troskliwe i nieodpowiednio docenione. Mimo że sama pytała go o antypatię żywioną wobec tuńczyka, nie skupiła się na jego odpowiedzi, wychwyciwszy tylko słowo “ryba” podjudzające jej żołądek do kolejnych cyrków. Kto wymyślił jedzenie? Po co? W tej chwili nie umiała sobie tego wytłumaczyć, bo każda około-żywnościowa myśl prowadziła do kolejnej, a ta do jeszcze następnej i w efekcie do głowy Asterin wpadało wyobrażenie czegoś oleistego i odrażającego, będącego najprostszym sposobem do sprowokowania wymiotów. Tak jakby trzeba było je prowokować. Szarpały nią jak puszczona w ruch machina napędzana bez jej woli i udziału, skrajnie niebezpieczna, zważywszy na nowe, niezdrowe zainteresowanie Vernera niestrawionymi resztkami wyplutymi przez jej organizm.
Jaki przypływ obłędu odpowiadał za jej nadzieję na to, że znajdzie tu chwilę wytchnienia, zrozumienia i ukojenia? Przecież to był Verner, jej równie szalony i nieprzewidywalny kochanek napychający usta toksycznymi płatkami kwiatów i kosztujący trucizny jak wypijanego ze smakiem jogurtu. Powinna była wziąć pod uwagę, że tak jak jej głowa pęczniała od żywieniowych analogii, tak jego - natychmiast wypełni się trudnymi do powstrzymania pomysłami. Jednym gorszym od poprzedniego, kreatywnymi na swój niestandardowy i nieobliczalny sposób.
- Proszę cię, na Hel, po prostu proszę, nie używaj dzisiaj słowa “padlina”. To chyba nie jest za trudne? - sapnęła z poharataną na strzępy cierpliwością, jeszcze mocniej zzieleniała na twarzy niż kilka minut temu. Czy on to robił specjalnie? Testował ją, żeby zobaczyć, ile wytrzyma przed kolejną salwą żółci wylanej z żołądka? Jeśli tak, równie dobrze będzie mógł pozbierać nowe próbki do badań z własnej koszuli albo skarpet, a ona czerpałaby z tego małostkową satysfakcję. Szczególnie kiedy próbowała odgonić od siebie natarczywe wspomnienie wnętrzności valravna rozbryźniętych na ziemi i gałęziach płożącego się krzewu, zebranych przez nią do eliksiru dla Magisterium.
Z dwojga złego wolała więc, kiedy łapał ją za słówka. Kiedy chwytał je i obracał w dłoniach jak ostrze nakierowanego na nią grotu strzały mitycznego Amora, uradowanego sadystyczną wizją łączenia zakochanych w pary poprzez przeszywaniem ich z łuku. Asterin wywróciła wymownie oczyma, chociaż gdzieś na dnie jej spojrzenia, pod grubą patyną zniecierpliwienia i rozdrażnienia, błysnęła krótko żyjąca iskra czułości.
- Spadaj - burknęła, mimo podsuniętego ku górze kącika ust. Jego cień był blady i zaniknął równie szybko, jak się pojawił, ale była wdzięczna Vernerowi za to, że na moment pozwolił jej myśleć o czymś innym. Odwrócił uwagę od bzdur żołądka, rozbawił, rozpogodził zatęchłe pasma skłębione pod rozetą czaszki. Jako jeden z nielicznych żyjących wciąż ludzi potrafił tego dokonać; wiedział jak uplastycznić jej humor i przeformować go w nowy twór, nadać mu inny kształt, złagodzić ostre kanty. - Nie widzisz, że mam randkę z sedesem? - wymamrotała z iskierką buty, znajomej zaczepności złagodzonej miększą nutą, nie tylko ze względu na zmęczenie - ale na niego. Już wiedziała, dlaczego zaryzykowała swoim samopoczuciem i komfortem własnej łazienki, żeby tu przyjść. Zawilgocone po wymiotach spojrzenie rozmywało szczegóły jego twarzy, ale to on był tego powodem. Przy nim czuła się dobrze, była przy nim bezpieczna, chociaż jednocześnie był człowiekiem, który wypalił na niej pieczęć i który kiedyś ją zdradził. Nie zrobi tego ponownie. Nagle przytłoczona tym wnioskiem i płynącą z niego ckliwością pokiwała głową, walcząc z pokusą sięgnięcia po jego dłoń; był na wyciągnięcie ręki, kucając, żeby nie patrzeć na nią z góry, jak gdyby była rannym zwierzęciem, którego nie chciał dodatkowo drażnić. Mięta pomoże, bezoar był zbędny (posłała mu zatem mordercze spojrzenie), ale najbardziej chciała po prostu położyć się obok niego na kanapie albo łóżku i przez chwilę pooddychać. Głęboko, powoli, bez żadnego pośpiechu ani widma obowiązków. Bez myśli o dniu jutrzejszym.
Jednak jutro samo się o nich upomniało. Nadeszło w zgłoskach jego ponaglającego ją głosu, w napięciu, które nagle osiadło wokół nich jak mgła. W podrywającej się na równe nogi sylwetce, stężałej jak struna szarpana tuż przed wydaniem przez instrument gwałtownego i nienastrojonego dźwięku. W porównaniu do ciszy, która zapadła w łazience, całe jej wnętrze huczało, wrzało, wiło się w próbie zakłamania rzeczywistości, chociaż tak naprawdę zderzało się z czymś, co przeczuwała odkąd tylko wstała. Doszło do błędu. Do pomyłki. Do nieszczęścia. Zielona dotychczas twarz stała się biała jak jego własna, spojrzenie, poruszone i wystraszone, oczekiwało wypisanej na jego mięśniach mimicznych reakcji. Powtórzysz? No tak. Przeżywali jeden i ten sam szok, nie mogli go przyswoić. Słyszała niedowierzanie zamknięte w tym krótkim pytaniu, nadzieję na to, że się przesłyszał, ale nie mogła jej urzeczywistnić.
- Okres mi się spóźnia - ponowiła chropawo, ze stresem dyktującym brzmienie każdej nuty wypowiedzianych słów. Dostrzegła gest palców zaciśniętych na jego skórze w sokolich szponach, ale nie mogła go winić za to, że uznał to za sen. Nie, za koszmar. Mimo wszystko był jednym z dziedziców swojej rodziny, człowiekiem, który na przestrzeni lat przywykł, że świat obraca się pod jego dyktando. A teraz tracił kontrolę na rzecz czegoś, co oboje łatwo mogli przewidzieć, a czego nie zrobili. - Jaki, kurwa, bilans? Jaki bilans? - warknęła, bo strach zawsze przybierał u niej maskę złości. Próbowała wygryźć się z jego szponów własnymi kłami, odpychała od siebie innych ludzi gniewem, który miał za zadanie przykrywać jej wewnętrzną słabość. Coś, do czego nie potrafiła się przyznać, ani czym nie umiała się dzielić. - A to, że rzygam jak kot od jakiegoś czasu? Najpierw po kątach, a teraz wszędzie? To też część twojego bilansu? - im głośniejsze skrzypce grało jej przerażenie, tym bardziej natarczywe i szybsze stawały się warknięcia, ale nic nie było w stanie zamaskować paniki wpisanej w ton głosu. Bała się. Tego, co to oznacza - dla niej, dla niego i dla nich. Przecież nie mogłaby wychowywać dziecka na Przesmyku, nie teraz, gdy na horyzoncie klarowały się plany pozbycia Wujka i musiała skoncentrować na tym wszystkie wysiłki. - Jestem w ciąży - rzuciła głucho. Zanim bezsilnie trzasnęła pięścią własne czoło, zdążyła zauważyć jego bladość i ciężar piersi próbującej łapać kolejne oddechy; miała świadomość tego, że jemu grunt osuwał się właśnie spod nóg tak samo jak jej. - Ja pierdolę - jęknęła, opierając łokcie na obłej powierzchni deski, żeby skryć twarz w drżących z napięcia dłoniach. Co miała teraz zrobić? Pozbyć się tego dziecka? Verner też pewnie go nie chciał. Nie zdefiniowali nawet swojego związku, niczego nie planowali, nie układali wspólnej przyszłości, nie wili gniazdka. Nie była jego okładkową żoną ani kimś, kogo w ogóle należało rozmnażać. Była tylko plamą. Niezmazanym dość skutecznie kleksem, boskim niewypałem, nieudanym projektem. Była dzika i brudna od krwi. I niby miałaby zostać matką? Czegoś, co żyło, było niewinne, bezsilne i co należało wychować? On mógł dać dziecku charyzmę i inteligencję, ale ona? Co niby miała mu przekazać? Dziwkarstwo, zdolność biegłego rozróżniania dragów? Wspaniałe cechy, budujące wartościowego członka społeczeństwa. Verner mógł nawet łożyć na bękarta z rodzinnego skarbca, zapewnić mu dobre życie gdzieś na uboczu, z daleka od rodzinnego obrazka, tak aby jego sekret nie wyszedł na światło dzienne przy prasie i rodzinnym stole, a ona? Chowałaby dziecko po przesmykowych piwnicach? Uczyłaby je rytmiki na zębach pobitych oprychów, malowałaby mu wzorki na policzkach cudzą krwią? Nie, nie wyobrażała sobie tego. Nie wyobrażała sobie tego.
Jaki przypływ obłędu odpowiadał za jej nadzieję na to, że znajdzie tu chwilę wytchnienia, zrozumienia i ukojenia? Przecież to był Verner, jej równie szalony i nieprzewidywalny kochanek napychający usta toksycznymi płatkami kwiatów i kosztujący trucizny jak wypijanego ze smakiem jogurtu. Powinna była wziąć pod uwagę, że tak jak jej głowa pęczniała od żywieniowych analogii, tak jego - natychmiast wypełni się trudnymi do powstrzymania pomysłami. Jednym gorszym od poprzedniego, kreatywnymi na swój niestandardowy i nieobliczalny sposób.
- Proszę cię, na Hel, po prostu proszę, nie używaj dzisiaj słowa “padlina”. To chyba nie jest za trudne? - sapnęła z poharataną na strzępy cierpliwością, jeszcze mocniej zzieleniała na twarzy niż kilka minut temu. Czy on to robił specjalnie? Testował ją, żeby zobaczyć, ile wytrzyma przed kolejną salwą żółci wylanej z żołądka? Jeśli tak, równie dobrze będzie mógł pozbierać nowe próbki do badań z własnej koszuli albo skarpet, a ona czerpałaby z tego małostkową satysfakcję. Szczególnie kiedy próbowała odgonić od siebie natarczywe wspomnienie wnętrzności valravna rozbryźniętych na ziemi i gałęziach płożącego się krzewu, zebranych przez nią do eliksiru dla Magisterium.
Z dwojga złego wolała więc, kiedy łapał ją za słówka. Kiedy chwytał je i obracał w dłoniach jak ostrze nakierowanego na nią grotu strzały mitycznego Amora, uradowanego sadystyczną wizją łączenia zakochanych w pary poprzez przeszywaniem ich z łuku. Asterin wywróciła wymownie oczyma, chociaż gdzieś na dnie jej spojrzenia, pod grubą patyną zniecierpliwienia i rozdrażnienia, błysnęła krótko żyjąca iskra czułości.
- Spadaj - burknęła, mimo podsuniętego ku górze kącika ust. Jego cień był blady i zaniknął równie szybko, jak się pojawił, ale była wdzięczna Vernerowi za to, że na moment pozwolił jej myśleć o czymś innym. Odwrócił uwagę od bzdur żołądka, rozbawił, rozpogodził zatęchłe pasma skłębione pod rozetą czaszki. Jako jeden z nielicznych żyjących wciąż ludzi potrafił tego dokonać; wiedział jak uplastycznić jej humor i przeformować go w nowy twór, nadać mu inny kształt, złagodzić ostre kanty. - Nie widzisz, że mam randkę z sedesem? - wymamrotała z iskierką buty, znajomej zaczepności złagodzonej miększą nutą, nie tylko ze względu na zmęczenie - ale na niego. Już wiedziała, dlaczego zaryzykowała swoim samopoczuciem i komfortem własnej łazienki, żeby tu przyjść. Zawilgocone po wymiotach spojrzenie rozmywało szczegóły jego twarzy, ale to on był tego powodem. Przy nim czuła się dobrze, była przy nim bezpieczna, chociaż jednocześnie był człowiekiem, który wypalił na niej pieczęć i który kiedyś ją zdradził. Nie zrobi tego ponownie. Nagle przytłoczona tym wnioskiem i płynącą z niego ckliwością pokiwała głową, walcząc z pokusą sięgnięcia po jego dłoń; był na wyciągnięcie ręki, kucając, żeby nie patrzeć na nią z góry, jak gdyby była rannym zwierzęciem, którego nie chciał dodatkowo drażnić. Mięta pomoże, bezoar był zbędny (posłała mu zatem mordercze spojrzenie), ale najbardziej chciała po prostu położyć się obok niego na kanapie albo łóżku i przez chwilę pooddychać. Głęboko, powoli, bez żadnego pośpiechu ani widma obowiązków. Bez myśli o dniu jutrzejszym.
Jednak jutro samo się o nich upomniało. Nadeszło w zgłoskach jego ponaglającego ją głosu, w napięciu, które nagle osiadło wokół nich jak mgła. W podrywającej się na równe nogi sylwetce, stężałej jak struna szarpana tuż przed wydaniem przez instrument gwałtownego i nienastrojonego dźwięku. W porównaniu do ciszy, która zapadła w łazience, całe jej wnętrze huczało, wrzało, wiło się w próbie zakłamania rzeczywistości, chociaż tak naprawdę zderzało się z czymś, co przeczuwała odkąd tylko wstała. Doszło do błędu. Do pomyłki. Do nieszczęścia. Zielona dotychczas twarz stała się biała jak jego własna, spojrzenie, poruszone i wystraszone, oczekiwało wypisanej na jego mięśniach mimicznych reakcji. Powtórzysz? No tak. Przeżywali jeden i ten sam szok, nie mogli go przyswoić. Słyszała niedowierzanie zamknięte w tym krótkim pytaniu, nadzieję na to, że się przesłyszał, ale nie mogła jej urzeczywistnić.
- Okres mi się spóźnia - ponowiła chropawo, ze stresem dyktującym brzmienie każdej nuty wypowiedzianych słów. Dostrzegła gest palców zaciśniętych na jego skórze w sokolich szponach, ale nie mogła go winić za to, że uznał to za sen. Nie, za koszmar. Mimo wszystko był jednym z dziedziców swojej rodziny, człowiekiem, który na przestrzeni lat przywykł, że świat obraca się pod jego dyktando. A teraz tracił kontrolę na rzecz czegoś, co oboje łatwo mogli przewidzieć, a czego nie zrobili. - Jaki, kurwa, bilans? Jaki bilans? - warknęła, bo strach zawsze przybierał u niej maskę złości. Próbowała wygryźć się z jego szponów własnymi kłami, odpychała od siebie innych ludzi gniewem, który miał za zadanie przykrywać jej wewnętrzną słabość. Coś, do czego nie potrafiła się przyznać, ani czym nie umiała się dzielić. - A to, że rzygam jak kot od jakiegoś czasu? Najpierw po kątach, a teraz wszędzie? To też część twojego bilansu? - im głośniejsze skrzypce grało jej przerażenie, tym bardziej natarczywe i szybsze stawały się warknięcia, ale nic nie było w stanie zamaskować paniki wpisanej w ton głosu. Bała się. Tego, co to oznacza - dla niej, dla niego i dla nich. Przecież nie mogłaby wychowywać dziecka na Przesmyku, nie teraz, gdy na horyzoncie klarowały się plany pozbycia Wujka i musiała skoncentrować na tym wszystkie wysiłki. - Jestem w ciąży - rzuciła głucho. Zanim bezsilnie trzasnęła pięścią własne czoło, zdążyła zauważyć jego bladość i ciężar piersi próbującej łapać kolejne oddechy; miała świadomość tego, że jemu grunt osuwał się właśnie spod nóg tak samo jak jej. - Ja pierdolę - jęknęła, opierając łokcie na obłej powierzchni deski, żeby skryć twarz w drżących z napięcia dłoniach. Co miała teraz zrobić? Pozbyć się tego dziecka? Verner też pewnie go nie chciał. Nie zdefiniowali nawet swojego związku, niczego nie planowali, nie układali wspólnej przyszłości, nie wili gniazdka. Nie była jego okładkową żoną ani kimś, kogo w ogóle należało rozmnażać. Była tylko plamą. Niezmazanym dość skutecznie kleksem, boskim niewypałem, nieudanym projektem. Była dzika i brudna od krwi. I niby miałaby zostać matką? Czegoś, co żyło, było niewinne, bezsilne i co należało wychować? On mógł dać dziecku charyzmę i inteligencję, ale ona? Co niby miała mu przekazać? Dziwkarstwo, zdolność biegłego rozróżniania dragów? Wspaniałe cechy, budujące wartościowego członka społeczeństwa. Verner mógł nawet łożyć na bękarta z rodzinnego skarbca, zapewnić mu dobre życie gdzieś na uboczu, z daleka od rodzinnego obrazka, tak aby jego sekret nie wyszedł na światło dzienne przy prasie i rodzinnym stole, a ona? Chowałaby dziecko po przesmykowych piwnicach? Uczyłaby je rytmiki na zębach pobitych oprychów, malowałaby mu wzorki na policzkach cudzą krwią? Nie, nie wyobrażała sobie tego. Nie wyobrażała sobie tego.
Verner Forsberg
Re: Sypialnia Wto 12 Lis - 23:06
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
- Nieprawidłowy. - odpowiedział cicho i mechanicznie, bo musiał coś mówić żeby to była nieprawda, albo żeby odwlec moment prawdy, a poza tym przecież pytała. -Stresy i niedożywienie - a tylko raz pozwoliła zaprosić się na kolację, wpadło mu do głowy niedorzecznie; zresztą już w Yggdrasilu to on nalegał na kanapki, może faktycznie nie dojadała, dziewczyny bywają dziwne z jedzeniem… - mogą opóźnić albo nawet zahamować menstruację - wyrecytował bezbarwnie i prędko, cytując jakiś podręcznik anatomiczny albo wykłady, których słuchał jednym uchem. - ...a wpływu magii zakazanej nikt nie zbadał, nie publicznie. - wymamrotał już bardziej swoim tonem, choć własny głos dobiegał do niego jakby z dystansu. -Od dzisiaj to nie od jakiegoś czasu. - zaoponował bez energii, bo całą energię wykorzystywał na odsunięcie wspomnień Reginy truchtającej do łazienki i tego, że też potrafiła tam biec na czczo; ale nie było żadnego też; były ze sobą z Asterin tak całkowicie r ó ż n e; wybrał Reginę, bo była i n n a; zatem to teraz też musiało być inne, ich reakcja była inna, ale i przyczyna musiała być inna, musiała, musiała, musiała. Bał się zamykać oczy, żeby nie trafić do kolejnego koszmaru, ale i tak zacisnął je odruchowo gdy Asterin wypowiedziała na głos to, od czego tak bardzo chciał uciec i co było naturalną konsekwencją ich schadzek w ciągu ostatnich tygodni. Dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej, mając składniki i kociołek do potrzebnego eliksiru na wyciągnięcie ręki? Chciałby pomyśleć, że myślał o tym, że to ona się zabezpiecza; ale to byłoby kłamstwo, nie myślał o niczym. Próbował nie myśleć nawet teraz, ale słowa wciąż wibrowały w powietrzu, a on zaciskał palce na przegubie coraz mocniej; tak mocno, że nawet pod krótkimi paznokciami poczuł pierwsze krople krwi. Otworzył oczy by je zobaczyć, ale nadal tu stał a Asterin zachowywała się, jakby wcale nie żartowała ani nie pojawiła się w jego majakach. Zresztą, w majakach pewnie by się uśmiechnęła, bo tak je rozpoznawał; tylko na jawie była zaczepna i niemiła i kłująca, jak sole trzeźwiące.
Poszukał jej wzrokiem, chcąc by zaprzeczyła, by cofnęła te słowa i by poszukali razem innej przyczyny; ale mógł jedynie spoglądać bezradnie we włosy o barwie ciemnego złota. Ukryła twarz w dłoniach i kuliła się nad sedesem i nigdy nie widział jej takiej i było coś upiornego w tym, że teraz patrzył na nią z góry i gdzieś podświadomie wiedział, że powinien chyba kucnąć albo podejść bliżej, ale nie był w stanie postąpić nawet kroku do przodu. Kręciło mu się w głowie, jak dawniej. Obiecali, w szpitalu obiecali, że nie będzie się znowu czuł tak jak dawniej. Rozchylił usta, bo nozdrza już nie wystarczały i ku własnemu zaskoczeniu zatęsknił nagle za smakiem znienawidzonego leku, bo choć nie dało się po nim ani myśleć ani czarować, to przynajmniej dało się oddychać.
Cisza zaczęła się nieznośnie przedłużać, przecięta jedynie przekleństwem Asterin, a potem jedynie jego ciężkim oddechem. W ciszy nie musiał już słuchać o tym, o czym nie chciał myśleć, ale z ich dwójki to on pierwszy nie wytrzymywał ciszy.
W ciszy napływały do niego wspomnienia.
-Nie mogę… - wychrypiał, by przeciąć tą ciszę jakkolwiek. Nie mogę o tym myśleć, nie mogę, nie mogę — docierało do niego w instynkcie samozachowawczym, w echu krzyku odepchniętej pielęgniarki i słów koronera i dziecięcego płaczu, ona nadal płacze, mówił wtedy i nie chciał im jej oddać, a oni patrzyli na niego jakby mówił coś nienormalnego, a potem wspomnienia splotły się ze snami i… -… mieć dzieci. - dokończył, zapominając, jak dosłownie mogą zabrzmieć te słowa pozbawione kontekstu. Nie mogę jej zastąpić - wysyczał do Reginy gdy to zaproponowała i wtedy to on trzasnął drzwiami od salonu; a potem nie proponowała więcej, bo wszyscy widzieli co się z nim stało i widzieli rodzinny skandal i lekarze widzieli jakie to niepokojące, a on w oparach eliksiru (pierwszy raz w życiu pijąc coś, czego pić nie chciał; ale ironia nie dotarła do niego w pełni, bo myślało się tak ciężko) przestał rozróżniać lęki ich i własne, ale w pewnym momencie zlały się w jedno i wydały się całkowicie rozsądne. Nie mógł mieć dzieci, bo je zatruwał i bo drugi raz tego nie wytrzyma; zresztą miał już — albo nigdy jej nie miał — nie pożegnał się, odebrali mu nawet pożegnanie, więc najlepiej było o niej nie myśleć; i chyba nawet jarl zgadzał się z tym logicznym wnioskiem, bo nie proponowano mu już ani narzeczonej ani nie mówiono o kontynuacji rodzinnej linii, jakby był uschłą gałęzią i tylko bezdzietny wdowiec w echu słów wuja uwierało jakoś bardziej niż powinno. Przesunął palce niżej, szukając w dole nadgarstka nerwu, który zabolałby bardziej. Musiał się obudzić, musiał, zanim w tym koszmarze pojawi się również Magnolia.
Poszukał jej wzrokiem, chcąc by zaprzeczyła, by cofnęła te słowa i by poszukali razem innej przyczyny; ale mógł jedynie spoglądać bezradnie we włosy o barwie ciemnego złota. Ukryła twarz w dłoniach i kuliła się nad sedesem i nigdy nie widział jej takiej i było coś upiornego w tym, że teraz patrzył na nią z góry i gdzieś podświadomie wiedział, że powinien chyba kucnąć albo podejść bliżej, ale nie był w stanie postąpić nawet kroku do przodu. Kręciło mu się w głowie, jak dawniej. Obiecali, w szpitalu obiecali, że nie będzie się znowu czuł tak jak dawniej. Rozchylił usta, bo nozdrza już nie wystarczały i ku własnemu zaskoczeniu zatęsknił nagle za smakiem znienawidzonego leku, bo choć nie dało się po nim ani myśleć ani czarować, to przynajmniej dało się oddychać.
Cisza zaczęła się nieznośnie przedłużać, przecięta jedynie przekleństwem Asterin, a potem jedynie jego ciężkim oddechem. W ciszy nie musiał już słuchać o tym, o czym nie chciał myśleć, ale z ich dwójki to on pierwszy nie wytrzymywał ciszy.
W ciszy napływały do niego wspomnienia.
-Nie mogę… - wychrypiał, by przeciąć tą ciszę jakkolwiek. Nie mogę o tym myśleć, nie mogę, nie mogę — docierało do niego w instynkcie samozachowawczym, w echu krzyku odepchniętej pielęgniarki i słów koronera i dziecięcego płaczu, ona nadal płacze, mówił wtedy i nie chciał im jej oddać, a oni patrzyli na niego jakby mówił coś nienormalnego, a potem wspomnienia splotły się ze snami i… -… mieć dzieci. - dokończył, zapominając, jak dosłownie mogą zabrzmieć te słowa pozbawione kontekstu. Nie mogę jej zastąpić - wysyczał do Reginy gdy to zaproponowała i wtedy to on trzasnął drzwiami od salonu; a potem nie proponowała więcej, bo wszyscy widzieli co się z nim stało i widzieli rodzinny skandal i lekarze widzieli jakie to niepokojące, a on w oparach eliksiru (pierwszy raz w życiu pijąc coś, czego pić nie chciał; ale ironia nie dotarła do niego w pełni, bo myślało się tak ciężko) przestał rozróżniać lęki ich i własne, ale w pewnym momencie zlały się w jedno i wydały się całkowicie rozsądne. Nie mógł mieć dzieci, bo je zatruwał i bo drugi raz tego nie wytrzyma; zresztą miał już — albo nigdy jej nie miał — nie pożegnał się, odebrali mu nawet pożegnanie, więc najlepiej było o niej nie myśleć; i chyba nawet jarl zgadzał się z tym logicznym wnioskiem, bo nie proponowano mu już ani narzeczonej ani nie mówiono o kontynuacji rodzinnej linii, jakby był uschłą gałęzią i tylko bezdzietny wdowiec w echu słów wuja uwierało jakoś bardziej niż powinno. Przesunął palce niżej, szukając w dole nadgarstka nerwu, który zabolałby bardziej. Musiał się obudzić, musiał, zanim w tym koszmarze pojawi się również Magnolia.
Asterin Eggen
Re: Sypialnia Dzisiaj o 0:40
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Ignorowała jego paplaninę, jego desperacką próbę okłamania rzeczywistości, jego naukową ucieczkę. Irytowało ją, że nie chciał tego przyjąć do wiadomości. Że opierał się logice i szukał wymówek, zarazem zmuszając ją do pierwszej konfrontacji, jaką przeżywała samotnie. Przyswoiła to, co nieuchronne szybciej od niego, skoro organizm niemal krzyczał, że to prawda. Asterin nie mogła łudzić się wygodnymi, szytymi grubymi nićmi uzasadnieniami, bo wyplatanie ich z nici myśli byłoby jedynie stratą czasu i odroczeniem tego, co nieuchronne. Jeszcze mieszał do tego magię zakazaną… Jak tonący chwyta się brzytwy, tak Verner na oślep łapał każdy strzępek w miarę ułożonego blefu i próbował zasłonić się nim jak tarczą. Tyle że ta tarcza była wadliwa, pełna dziur, słaba. Norny podarowały im dwa rozkoszne miesiące bliskości i wyrwały im idyllę z rąk, jakby próbowały im przypomnieć, że wcale nie zasłużyli na szczęście, nie razem.
Od początku byli skazani na porażkę. Spalali się przy sobie, aż po ich intymności pozostanie tylko sczerniały, zwęglony knot, oklejony woskiem czegoś, czym kiedyś byli. Nieprzejednane prządki musiały śmiać się do rozpuku, znów obserwując ich rozłam - bo to właśnie się działo. Nie wiedziała, czego się po nim spodziewała, nie wiedziała, czego miała prawo oczekiwać ani czego tak naprawdę chciała, wiedziała jednak, że nie była tym cisza Vernera. Jego skostniałe przerażenie odbite w oczach i alabastrowej powłoce skóry. W napiętych ramionach i drobnych kropelkach krwi wybijających się ze śladów paznokci odciśniętych w skórze. Jeszcze nie tak dawno w myślach zachwalała jego nowo nabytą dojrzałość, jednak teraz… Sama nie miała pojęcia, co myśleć. Czy tak zachowałby się dojrzały mężczyzna? Czy może powinien momentalnie rozpocząć wykuwanie nowego planu, zapewnić, że cokolwiek się stanie, przejdą przez to razem? Bogowie, nie była nawet pewna, czy tego chciała.
Leif pozostawił na niej trwały ślad. To była przyszłość, o której ciągle mówił, której pragnął i w którą na moment pozwolił jej wierzyć, aż naiwność musiała zostać przypłacona jego rozgniecionym na miazgę truchłem. Chciał domu gdzieś daleko i dzieci, całej gromady, rozkosznie roześmianej i dokazującej. Wtedy sądziła, że jeśli uciekną, może tak właśnie zakończy się ich historia, ale potem on został jej odebrany i pogrzebała te marzenia głęboko w sobie. W części duszy, do której nie miała już dostępu; o której nie mówiła Vernerowi. Ciąża była rozpaleniem na nowo tej rany, zropiałym zgorzelem, który wybuchnął od środka i który palił ją tak bardzo, że próbowała wycisnąć z siebie jego toksynę przez coraz mocniejsze przyciskanie palców do twarzy, tylko że to nic nie dawało. Problem pozostawał tak samo realny, jak wcześniej, a cisza - tak samo rozczarowująca. Oczywiście, że powinna pozwolić Vernerowi to wszystko najpierw przyswoić przed jakąkolwiek deklaracją i poniekąd z tego powodu wymuszała na sobie cierpliwość, jednocześnie przeżywając niechcianą prawdę na własny wewnętrzny sposób… Ale to, co powiedział, bogowie, to, co powiedział.
Osłupiała i opuściła dłonie, przez chwilę patrząc na niego we wręcz otępiałym niezrozumieniu. Nie tyle sprawił jej zawód czy rozwiał złudzenia, ile zupełnie zaskoczył, zdradził na sposób, którego wcześniej nie była w stanie przewidzieć. Słowa były ciężkie, słyszała, że z trudem przeszły przez jego gardło, stanowiąc przedsionek kolejnej tajemnicy, ale skoro nie wiedziała o jej istnieniu, nie mogła jej przewidzieć - i źle to wszystko odczytała.
- Co ty sugerujesz? - warknęła głucho, z podchodzącą do gardła nową falą wściekłości. Tym razem udało jej się podnieść; zachwiała się na nogach, ale dumnie zignorowała słabość i przytrzymała pobliskiej szafki, jednocześnie piorunując go pełnym oburzenia spojrzeniem. - Że nie jest twoje? - może istniały jakieś przesłanki, które kazały mu to powiedzieć, wyniki badań, opinia lekarza, ale Asterin w ogóle o to nie dbała. Chroniący serce gniew przysłonił jej oczy woalem czerwieni i pozwolił domysłom pędzić przed siebie w szaleńczym biegu donikąd. - Że dalej rozkładam nogi przed kim popadnie? Że się kurwię, kiedy nie patrzysz, i tylko czekam, aż ktoś zrobi mi wesołą niespodziankę, żebym mogła… co właściwie? Naciągnąć cię na kasę? - wypluwała z siebie oskarżenie po oskarżeniu. W sposobie, w jaki przyjęła jego słowa, kryły się jadowite insynuacje podszyte niepewnością oddania czy lojalności. Miał do nich pełne prawo, w końcu pięć lat temu go oszukała, ale powinien już utwierdzić się w przekonaniu, że daleko jej było do dawnych zwyczajów. Nie musiała zarabiać w ten sposób i tego nie robiła. Tylko czy on kiedykolwiek jej wybaczył? W głębi serca, w głębi duszy? - Muszę cię rozczarować, Vernerze - znów zachwiała się na nogach. Już przecież to zrobiłam, rozczarowałam cię, rozczarowałam cię, rozczarowałam cię. - Ale ono jest twoje - zaznaczyła dobitnie, chociaż jej głos, mimo prób zachowania twardości, załamał się na dwóch ostatnich słowach, zabrzmiał wyżej, panicznie, lękliwie.
Myśl o dziecku rozwijającym się w jej łonie była zbyt abstrakcyjna i zarazem zbyt tkliwa, by chciała ją rozważać. Jak duże teraz było? Zapewne mikroskopijne, ale dość silne, żeby sprawić, że znów zachwiała się na nogach, z jeszcze większym rozdrażnieniem przytrzymując się mebla. Tak naprawdę miała ochotę stąd wyjść; wyjść i więcej nie wrócić. Trzasnąć całą ich historią i zamknąć ją za zaryglowanymi drzwiami, udawać, że nigdy do tego nie doszło, że problem nie powstał, albo że dotyczył kogoś innego.
- Nie martw się - rzuciła nagle, usiłując zapanować nad strunami głosowymi i dreszczami rozchodzącymi się w dół kręgosłupa. Przypominało stado świeżo wyklutych pająków drażniących skórę zbyt wieloma parami odnóży. Pajęczych dzieci, na bogów. Od teraz wszystko będzie postrzegać w tak ckliwych kategoriach? - Ja też nie… - nie chcę - nie powinnam ich mieć - zdobyła się na zadarcie głowy, próbowała go oszukać, ale i oszukać samą siebie, że panuje nad sytuacją. Że podjęła jakąś decyzję, mimo iż w głowie miała tylko mętlik.
Od początku byli skazani na porażkę. Spalali się przy sobie, aż po ich intymności pozostanie tylko sczerniały, zwęglony knot, oklejony woskiem czegoś, czym kiedyś byli. Nieprzejednane prządki musiały śmiać się do rozpuku, znów obserwując ich rozłam - bo to właśnie się działo. Nie wiedziała, czego się po nim spodziewała, nie wiedziała, czego miała prawo oczekiwać ani czego tak naprawdę chciała, wiedziała jednak, że nie była tym cisza Vernera. Jego skostniałe przerażenie odbite w oczach i alabastrowej powłoce skóry. W napiętych ramionach i drobnych kropelkach krwi wybijających się ze śladów paznokci odciśniętych w skórze. Jeszcze nie tak dawno w myślach zachwalała jego nowo nabytą dojrzałość, jednak teraz… Sama nie miała pojęcia, co myśleć. Czy tak zachowałby się dojrzały mężczyzna? Czy może powinien momentalnie rozpocząć wykuwanie nowego planu, zapewnić, że cokolwiek się stanie, przejdą przez to razem? Bogowie, nie była nawet pewna, czy tego chciała.
Leif pozostawił na niej trwały ślad. To była przyszłość, o której ciągle mówił, której pragnął i w którą na moment pozwolił jej wierzyć, aż naiwność musiała zostać przypłacona jego rozgniecionym na miazgę truchłem. Chciał domu gdzieś daleko i dzieci, całej gromady, rozkosznie roześmianej i dokazującej. Wtedy sądziła, że jeśli uciekną, może tak właśnie zakończy się ich historia, ale potem on został jej odebrany i pogrzebała te marzenia głęboko w sobie. W części duszy, do której nie miała już dostępu; o której nie mówiła Vernerowi. Ciąża była rozpaleniem na nowo tej rany, zropiałym zgorzelem, który wybuchnął od środka i który palił ją tak bardzo, że próbowała wycisnąć z siebie jego toksynę przez coraz mocniejsze przyciskanie palców do twarzy, tylko że to nic nie dawało. Problem pozostawał tak samo realny, jak wcześniej, a cisza - tak samo rozczarowująca. Oczywiście, że powinna pozwolić Vernerowi to wszystko najpierw przyswoić przed jakąkolwiek deklaracją i poniekąd z tego powodu wymuszała na sobie cierpliwość, jednocześnie przeżywając niechcianą prawdę na własny wewnętrzny sposób… Ale to, co powiedział, bogowie, to, co powiedział.
Osłupiała i opuściła dłonie, przez chwilę patrząc na niego we wręcz otępiałym niezrozumieniu. Nie tyle sprawił jej zawód czy rozwiał złudzenia, ile zupełnie zaskoczył, zdradził na sposób, którego wcześniej nie była w stanie przewidzieć. Słowa były ciężkie, słyszała, że z trudem przeszły przez jego gardło, stanowiąc przedsionek kolejnej tajemnicy, ale skoro nie wiedziała o jej istnieniu, nie mogła jej przewidzieć - i źle to wszystko odczytała.
- Co ty sugerujesz? - warknęła głucho, z podchodzącą do gardła nową falą wściekłości. Tym razem udało jej się podnieść; zachwiała się na nogach, ale dumnie zignorowała słabość i przytrzymała pobliskiej szafki, jednocześnie piorunując go pełnym oburzenia spojrzeniem. - Że nie jest twoje? - może istniały jakieś przesłanki, które kazały mu to powiedzieć, wyniki badań, opinia lekarza, ale Asterin w ogóle o to nie dbała. Chroniący serce gniew przysłonił jej oczy woalem czerwieni i pozwolił domysłom pędzić przed siebie w szaleńczym biegu donikąd. - Że dalej rozkładam nogi przed kim popadnie? Że się kurwię, kiedy nie patrzysz, i tylko czekam, aż ktoś zrobi mi wesołą niespodziankę, żebym mogła… co właściwie? Naciągnąć cię na kasę? - wypluwała z siebie oskarżenie po oskarżeniu. W sposobie, w jaki przyjęła jego słowa, kryły się jadowite insynuacje podszyte niepewnością oddania czy lojalności. Miał do nich pełne prawo, w końcu pięć lat temu go oszukała, ale powinien już utwierdzić się w przekonaniu, że daleko jej było do dawnych zwyczajów. Nie musiała zarabiać w ten sposób i tego nie robiła. Tylko czy on kiedykolwiek jej wybaczył? W głębi serca, w głębi duszy? - Muszę cię rozczarować, Vernerze - znów zachwiała się na nogach. Już przecież to zrobiłam, rozczarowałam cię, rozczarowałam cię, rozczarowałam cię. - Ale ono jest twoje - zaznaczyła dobitnie, chociaż jej głos, mimo prób zachowania twardości, załamał się na dwóch ostatnich słowach, zabrzmiał wyżej, panicznie, lękliwie.
Myśl o dziecku rozwijającym się w jej łonie była zbyt abstrakcyjna i zarazem zbyt tkliwa, by chciała ją rozważać. Jak duże teraz było? Zapewne mikroskopijne, ale dość silne, żeby sprawić, że znów zachwiała się na nogach, z jeszcze większym rozdrażnieniem przytrzymując się mebla. Tak naprawdę miała ochotę stąd wyjść; wyjść i więcej nie wrócić. Trzasnąć całą ich historią i zamknąć ją za zaryglowanymi drzwiami, udawać, że nigdy do tego nie doszło, że problem nie powstał, albo że dotyczył kogoś innego.
- Nie martw się - rzuciła nagle, usiłując zapanować nad strunami głosowymi i dreszczami rozchodzącymi się w dół kręgosłupa. Przypominało stado świeżo wyklutych pająków drażniących skórę zbyt wieloma parami odnóży. Pajęczych dzieci, na bogów. Od teraz wszystko będzie postrzegać w tak ckliwych kategoriach? - Ja też nie… - nie chcę - nie powinnam ich mieć - zdobyła się na zadarcie głowy, próbowała go oszukać, ale i oszukać samą siebie, że panuje nad sytuacją. Że podjęła jakąś decyzję, mimo iż w głowie miała tylko mętlik.
Verner Forsberg
Re: Sypialnia Dzisiaj o 3:16
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Jej złość zawsze była w stanie go obudzić — nawet zanim zaczął mieć problemy z sennością. Czy to skierowana na niego, czy na innych, trawiła wszystko jak płomienie i Verner zawsze obserwował to z mieszanką entuzjazmu i fascynacji, lgnąc do temperamentu Asterin jak ćma do ognia. Jeśli wyżywała się na innych, budziło w nim to rozbawienie; jeśli na nim — defensywność; tak czy siak jego uwaga zawsze zogniskowana była wtedy na niej.
Nie teraz.
Zamrugał ciężko, spoglądając na nią nieco nieobecnie, jakby jego słowa docierały do niego jak przez mgłę. Ból też dochodził do niego jak przez mgłę, bo w amoku ucisnął nerw, a tępe mrowienie mu nie wystarczało. Odruchowo skrzyżował ręce w kiepskiej parodii objęcia własnych ramion, ale palce szukały już nowego celu. Przez chwilę, co było do niego zupełnie niepodobne, nie odpowiadał; przygryzał tylko dolną wargę w miejscu dawnej blizny. Wzdrygnął się jak oparzony i rozluźnił szczękę (zanim polała się krew, choć niewiele brakowało) dopiero gdy użyła słowa, którego tak nie znosił. Kurwię.
- Nie mów tak. - poprosił odruchowo, ale mówiła szybciej i głośniej od niego, a jego głos — cichy i nieswój — pierwszy raz nie był w stanie dotrzymać jej kroku. Był jej wdzięczny za to, że w ogóle mówiła, bo póki mówiła, póty mógł się skupić (z trudem) na czymś innym niż koszmary. Zamglone spojrzenie wyostrzyło się nagle, gdy wspomniała pieniądze i dotarło do niego ciężkie, nieprzyjemne deja vu momentu, w którym rzucał jej monety pod nogi. Opuścił ramiona z ciężką rezygnacją, bo docierało do niego kilka rzeczy równocześnie.
Po pierwsze, czegokolwiek nie powie, nie zmieni jej zdania (jak wtedy).
Po drugie, nie powinien się tak czuć, nie powinien tracić kontroli nad swoim (i cudzym!!!) życiem i myślami, powinien… powinien mieć w domu zapasy dawnych leków… a może spuścił je wszystkie w toalecie? Zerknął na muszlę i zmarszczył lekko brwi, bezradnie usiłując to sobie przypomnieć. Docierało do niego, że nie powinien nigdy znaleźć się w takim stanie, ani przy znajomych, których by skonfundował i przy których jego sekrety mogłyby wyciec na jaw; ani przy rodzinie, która niechybnie odesłałaby go wtedy do oddziału zamkniętego; ani tym bardziej przy Asterin, nigdy przy Asterin, ale zarówno lęk związany z sytuacją sprzed pięciu lat i lęk związany z własnym stanem teraz docierały do niego czysto intelektualnie, nie przebijając się z myśli ani do uczuć ani tym bardziej do czynów.
Przeżył już w końcu coś gorszego, gorszego niż to wszystko i był w stanie czuć tylko ponownie rozdrapaną ranę, ale tego czuć nie mógł — bo straci kontrolę — więc próbował oddychać i ustać na nogach. Spojrzenie miał rozbiegane, bo jeśli zatrzyma je gdzieś na dłużej to znów ujrzy śpiącą królewnę.
A potem głos Asterin załamał się i przez myśl przemknęło mu, czy jej głos załamie się tak samo gdy i to dziecko skończy jak —
- Wiem. - wymamrotał, wiedział przecież, że niczyje inne być nie mogło. Próbował pochwycić się tej myśli i zrozumieć, o co właściwie Asterin jest zła i co powiedział, może to by go rozkojarzyło, ale było za późno, oczyma wyobraźni widział już kolejną kołyskę i—
—widziała, że się martwił? Wreszcie spojrzał na nią ponownie, jak tonący chwytający się brzytwy, z emocją, którą trudno było zdefiniować (nadzieją?), ale jej kolejne słowa przebiły się przez spowijającą jego myśli mgłę, ostre jak sopel.
Też.
Też.
No tak. Wiedziała, że był chory, wiedziała, że…
- … z kimkolwiek zdrowym powinnaś.- wyobrażał sobie czasem, że ona nigdy nie pozwoliłaby skrzywdzić własnego dziecka. Ale trudno to powstrzymać, gdy trucizna płynie w żyłach ojca. Wyrzucił z siebie te kilka słów na jednym wydechu, dziwne i suche, w pierwszej chwili mogła je wziąć wręcz za wybuch śmiechu. Ale w kolejnej chwili znalazł się w kucki pod drzwiami, z głową ukrytą w dłoniach, w sytuacji i pozycji, w jakiej oglądać go nie powinna. Gdyby przez ściśnięte gardło mógł wydusić kolejne słowo, chyba poprosiłby żeby wyszła, zapominając, że samemu opiera się o drzwi wyjściowe. Ale nie mógł, znów zaklęty w koszmarze, choć tym razem śniąc go świadomie — w odróżnieniu od Vernera, który za pierwszym razem nie przeczuwał katastrofy i który najwyraźniej nie uczył się na błędach.
Nie teraz.
Zamrugał ciężko, spoglądając na nią nieco nieobecnie, jakby jego słowa docierały do niego jak przez mgłę. Ból też dochodził do niego jak przez mgłę, bo w amoku ucisnął nerw, a tępe mrowienie mu nie wystarczało. Odruchowo skrzyżował ręce w kiepskiej parodii objęcia własnych ramion, ale palce szukały już nowego celu. Przez chwilę, co było do niego zupełnie niepodobne, nie odpowiadał; przygryzał tylko dolną wargę w miejscu dawnej blizny. Wzdrygnął się jak oparzony i rozluźnił szczękę (zanim polała się krew, choć niewiele brakowało) dopiero gdy użyła słowa, którego tak nie znosił. Kurwię.
- Nie mów tak. - poprosił odruchowo, ale mówiła szybciej i głośniej od niego, a jego głos — cichy i nieswój — pierwszy raz nie był w stanie dotrzymać jej kroku. Był jej wdzięczny za to, że w ogóle mówiła, bo póki mówiła, póty mógł się skupić (z trudem) na czymś innym niż koszmary. Zamglone spojrzenie wyostrzyło się nagle, gdy wspomniała pieniądze i dotarło do niego ciężkie, nieprzyjemne deja vu momentu, w którym rzucał jej monety pod nogi. Opuścił ramiona z ciężką rezygnacją, bo docierało do niego kilka rzeczy równocześnie.
Po pierwsze, czegokolwiek nie powie, nie zmieni jej zdania (jak wtedy).
Po drugie, nie powinien się tak czuć, nie powinien tracić kontroli nad swoim (i cudzym!!!) życiem i myślami, powinien… powinien mieć w domu zapasy dawnych leków… a może spuścił je wszystkie w toalecie? Zerknął na muszlę i zmarszczył lekko brwi, bezradnie usiłując to sobie przypomnieć. Docierało do niego, że nie powinien nigdy znaleźć się w takim stanie, ani przy znajomych, których by skonfundował i przy których jego sekrety mogłyby wyciec na jaw; ani przy rodzinie, która niechybnie odesłałaby go wtedy do oddziału zamkniętego; ani tym bardziej przy Asterin, nigdy przy Asterin, ale zarówno lęk związany z sytuacją sprzed pięciu lat i lęk związany z własnym stanem teraz docierały do niego czysto intelektualnie, nie przebijając się z myśli ani do uczuć ani tym bardziej do czynów.
Przeżył już w końcu coś gorszego, gorszego niż to wszystko i był w stanie czuć tylko ponownie rozdrapaną ranę, ale tego czuć nie mógł — bo straci kontrolę — więc próbował oddychać i ustać na nogach. Spojrzenie miał rozbiegane, bo jeśli zatrzyma je gdzieś na dłużej to znów ujrzy śpiącą królewnę.
A potem głos Asterin załamał się i przez myśl przemknęło mu, czy jej głos załamie się tak samo gdy i to dziecko skończy jak —
- Wiem. - wymamrotał, wiedział przecież, że niczyje inne być nie mogło. Próbował pochwycić się tej myśli i zrozumieć, o co właściwie Asterin jest zła i co powiedział, może to by go rozkojarzyło, ale było za późno, oczyma wyobraźni widział już kolejną kołyskę i—
—widziała, że się martwił? Wreszcie spojrzał na nią ponownie, jak tonący chwytający się brzytwy, z emocją, którą trudno było zdefiniować (nadzieją?), ale jej kolejne słowa przebiły się przez spowijającą jego myśli mgłę, ostre jak sopel.
Też.
Też.
No tak. Wiedziała, że był chory, wiedziała, że…
- … z kimkolwiek zdrowym powinnaś.- wyobrażał sobie czasem, że ona nigdy nie pozwoliłaby skrzywdzić własnego dziecka. Ale trudno to powstrzymać, gdy trucizna płynie w żyłach ojca. Wyrzucił z siebie te kilka słów na jednym wydechu, dziwne i suche, w pierwszej chwili mogła je wziąć wręcz za wybuch śmiechu. Ale w kolejnej chwili znalazł się w kucki pod drzwiami, z głową ukrytą w dłoniach, w sytuacji i pozycji, w jakiej oglądać go nie powinna. Gdyby przez ściśnięte gardło mógł wydusić kolejne słowo, chyba poprosiłby żeby wyszła, zapominając, że samemu opiera się o drzwi wyjściowe. Ale nie mógł, znów zaklęty w koszmarze, choć tym razem śniąc go świadomie — w odróżnieniu od Vernera, który za pierwszym razem nie przeczuwał katastrofy i który najwyraźniej nie uczył się na błędach.