:: Forum :: Severin Rosenkrantz
Kuchnia
3 posters
Mistrz Gry
Kuchnia Nie 4 Lut - 20:42
Kuchnia
W urządzonym w prostym stylu kuchni dominują jasne kolory. Meble i wykończenia wykonane są z naturalnych materiałów. Panuje tu porządek i minimalizm, a przestrzeń jest starannie zorganizowana, aby zapewnić efektywne wykorzystanie każdego centymetra. Jednym z nielicznych często używanych elementów kuchni jest umieszczony na blacie ekspres do kawy.
Severin Rosenkrantz
Re: Kuchnia Czw 30 Maj - 8:47
Severin RosenkrantzWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : badacz w Przedsiębiorstwie kwiaciarskim Rosenkrantz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : alchemik renesansu (I), botanik (II)
Statystyki : alchemia: 18 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 27 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 8 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 12
21.06.2001
Solidne sześć brzmi obiecująco, ale wskazuje na to, że albo Amandine nie potrafi szacować, albo zwyczajnie chce go oszukać, bo łatwo zauważalny w jej tęczówkach ogień i sposób, w jaki przylgnęła do jego ciała, wskazują na to, że skala jest zdecydowanie zbyt wąska, by oddać pełnię jej uczuć. Nie może jej za to winić, czy Felix nie przestrzegał ją przed nim wielokrotnie, starając się wybić pannie z głowy klanowca? W ich ustach określenie to brzmi niczym obelga, ale Rosenkrantz przywykł do spotykania się z podobną niechęcią. Zabiera ją więc stamtąd i już po chwili znikają z lasów północnych.
Nie tkwią przez całą drogę w krępującej ciszy. Plączące się już na wpół języki dyskutują o wystawionych w tym roku podczas Midsommar wystawcach, oceniając, który stragan zaoferował najsmaczniejsze jedzenie. Severin unika kontaktu fizycznego, chociaż skóra kroczącej u jego boku kobiety kusi błyskiem w świetle zawieszonego wysoko na niebie księżyca. Zerka na nią co rusz niezobowiązująco, zupełnie jakby nie był świadom, po co tak naprawdę zmierzają do jego mieszkania. Jego plan jest oczywisty, ale czy Amandine zdaje sobie z tego sprawę? Robił kilkukrotnie podejście do Rúny, rzucał sugestywne hasła i sprawdzał, czy padają one na podatny grunt, lecz spotykał się wyłącznie z dziurami w komunikacji. To jedna z nielicznych takich sytuacji, zazwyczaj miał do czynienia z kobietami, którym wystarczyło jedno spojrzenie, aby zrozumieć, że jest nimi zainteresowany. Czy to dlatego, że szukał ich w miejscach, gdzie najczęściej dochodzi do relacji opartych na przelotnych uniesieniach serca? Niewykluczone.
Sprawa z panną Tegan jest nieco inna, bardziej skomplikowana. Nie od początku zależało mu na tym, by sprawdzić, jak prezentuje się bez ubrań. Myślał o niej w kategoriach eksperymentu, (nie)zwykłego urozmaicenia znanej mu doskonale codzienności. Co się zmieniło?
Amandine jest dla niego zagadką. Z jednej strony jest w stanie prowadzić ją jak po sznurku, zgodnie z planem, wprost w jego zmyślne sidła. Z drugiej zaś potrafi go zaskoczyć, niejednokrotnie zmieniając zdanie, stając się nieprzewidywalną. Jeszcze przed godziną wychodził z założenia, że na leśnej polanie spędzą ze sobą kilka minut, spotkają się w tańcu, po czym rozejdą w swoje strony. Przylegający do jego piersi kobiecy policzek pokazał mu coś z goła innego.
Docierają do kamienicy w Dzielnicy Trzech Skaldów i wspinają się po schodach na ostatnie piętro. Celowo wybrał to wystawione na sprzedaż miejsce, kierując się widokiem za oknem. Mieszkając na parterze, nie widziałby nic, prócz blokowiska. Teraz może cieszyć się zachodzącym słońcem, czy księżycową łuną.
Otwiera drzwi i zaprasza kobietę do środka, w drzwiach puszczając ją pierwszą. Zapala kilka lamp, by pozostawić półmrok, zamiast wprawiać ich receptory w szok pełnym oświetleniem.
- Napijesz się czegoś? Mam wyborne półwytrawne wino wzbogacone delikatną nutą letnich brzoskwiń i soczystych malin - mówi, sięgając do regału, skąd wysuwa jedną z butelek i obrzuca przelotnym spojrzeniem etykietę. Teatralnie uroczysty ton ma za zadanie rozładować atmosferę, bo nawet jeśli jeszcze przed momentem Amandine wydawała się być pewna podjętej przez siebie decyzji, tak po przekroczeniu progu mieszkania mogła stracić nieco na rezonie. - To harmonijne połączenie, które zapewnia orzeźwiające doznania smakowe. Idealne na letnie wieczory - reklamuje dalej, tym razem pokazując kobiecie wspomniane wino, jakby same komplementy miały nie wystarczyć. Uzyskawszy zgodę, przygotowuje szkło, ściągając kieliszki z najwyższej półki, gdzie sam sięga bez większego problemu. Kuchnia została zaprojektowana pod wzrost Signe, a że należała do stosunkowo wysokich kobiet, Severin z łatwością się w niej orientuje. - Jak idzie ci praca nad projektem? Tym, do którego potrzebowałaś ode mnie kwiatów? - zagaja niezobowiązująco, acz zainteresowany tematem. Wprawdzie od dnia przekazania rośliny mieli kilka okazji, by porozmawiać, jednak jeszcze nie w sprawie tego motywu. Opiera się bokiem o blat mebla i podaje kieliszek Amandine, po czym unosi go sugestywnie, jak do wzniesienia toastu.
Amandine Tegan
Re: Kuchnia Czw 30 Maj - 18:22
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Zupełnie czego innego się spodziewała – głównie dlatego, że w książkach takie spotkania wyglądały zupełnie inaczej; że zupełnie inaczej wyglądało to z jej dotychczasowymi partnerami – raptem dwoma; i, chyba przede wszystkim, że w ogóle zupełnie inaczej wyobrażała sobie ten dzień.
Najpierw zakładała, że pokręci się na gestynie przez chwilę, zje coś na jednym czy drugim ze stoisk i wróci do domu jeszcze zanim zabawa w pełni się rozkręci. Nie brała pod uwagę szlajania się po lesie z Nikiem, ratowania rozżalonego fossegrima, i – co jasne – spotkania z Severinem.
Potem sądziła, że może pogadają chwilę, może zatańczą, może zjedzą razem coś z dobrodziejstw uczty – i pójdą każde w swoją stronę, mniej więcej tak, jak rozchodzili się przy tych pojedynczych okazjach, jakie dotąd mieli. Nie zakładała złoszczenia się na Rosenkrantza przez cały wieczór, ale nie planowała też, by ich spotkanie miało wyglądać jakoś inaczej, niż wyglądały poprzednie.
Tylko, że potem Severin rzeczywiście porwał ją do tańca i Amandine musiała prędko zrewidować swoje wyobrażenia.
Nawet po tej rewizji wszystko – zdawałoby się – szło jednak zupełnie nie tak. Skoro jasnym było, w jakim kierunku zmierzają i skoro nawet Tegan nie próbowała udawać, że nie wie, nie rozumie – sądziła, że będzie... Ujmijmy to tak – byłaby dużo mniej zaskoczona, gdyby Severin sięgnął pod jej spódnicę jeszcze po drodze, niż była, gdy zamiast tego sięgnął po rozmowę. Rozmawiali więc o wystawcach, o zabawach zaplanowanych tym razem na celebracje Midsommar, o tym, co można było spotkać w lesie – i Amandine nie mogła opędzić się od wrażenia, że czegoś jej brakuje. Rosenkrantz nie dotykał jej, choć przecież wiedział już – musiał wiedzieć – że może. Nie patrzył na nią nawet tak, jak robił to jeszcze przy ognisku.
Zupełnie nic nie rozumiała.
W mieszkaniu Rosenkrantza też wcale nie było lepiej. Jeszcze nim dotarli do kamienicy Amandine rozglądała się ciekawie – Trzech Skaldów była zawsze jej ulubioną dzielnicą, głównie dlatego, że była w dużej mierze rejonem artystycznym Midgardu – i nawet, jeśli przed samym budynkiem zawahała się odrobinę, łatwo było jej to wahanie odpędzić. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni dzisiaj miała wątpliwości, dwa kufle miodu wystarczyły jednakm by obawy były raczej wyblakłe i wątłe.
Na rozsądek będzie jeszcze czas później, rano.
W każdym razie, już za progiem, wciąż była zagubiona. Severin zaproponował wino i Amandine się zgodziła – odruchowo, choć prawdą było też, że propozycja Rosenkrantza brzmiała nad wyraz smacznie – z tyłu głowy wciąż mając jednak myśl, że to nie tak. Że nie powinni przecież rozmawiać i nie powinni rozpijać teraz wina, że...
Jak idzie ci praca nad projektem?
Bezgraniczne, nieskrępowane zdumienie odmalowało się na piegowatej twarzyczce. Projekt. Mieli rozmawiać o jej pracy? O kolekcji, której nie potrafiła dokończyć – której tak naprawdę nie potrafiła na dobre zacząć? To... Chyba sapnęła cicho, skonfundowana. No dobrze. W porządku.
- Ja... Nie jestem pewna – przyznała ostrożnie, w ostatniej chwili porzucając pomysł zbycia pytania jakimś nic nieznaczącym ogólnikiem albo, przeciwnie, zapewniania, że idzie doskonale, skoro wcale tak nie było. – Mam szkice. Bardzo dużo szkiców, bardzo dużo pomysłów. Tylko, że żaden... – zawahała się, w zamyśleniu zakołysała lekko kieliszkiem, podziwiając przez moment barwę wina. Uśmiechnęła się przelotnie i wzniosła toast razem z Sevem, zaraz potem upijając pierwszy łyk.
Westchnęła cicho. Rosenkrantz miał rację, wino było doskonałe.
- Żaden mi się nie podoba. Żaden nie jest dość dobry. Żaden... – zawahała się. – Żaden mnie nie cieszy – przyznała, w zamyśleniu błądząc wzrokiem gdzieś po blatach i szafkach, kuchennych utensyliach i firankach w oknie.
Chyba właśnie w tym leżał największy problem. Projekty nie musiały być doskonałe – wystarczyło, by patrząc na nie, Amandine była zadowolona. A póki co nie była.
- Może więc zdarzyć się, że będę odwiedzać cię częściej – dodała teraz z zaskakującą śmiałością. – Może wymarudzenie od ciebie jednej sadzonki jednak nie kończy tematu. – Uśmiechnęła się przelotnie i przekrzywiła głowę lekko, spoglądając znów na Severina.
Upiła jeszcze jeden łyk, przez moment rozkoszując się bogatym aromatem wina na języku, nim odepchnęła się lekko od szafki, o którą opierała się dotąd. Przechodząc pod okno, musnęła opuszkami palców mijany stół, zahaczyła o niewielką roślinkę stojącą na blacie, gładząc pieszczotliwie jej drobne listki. Zatrzymując się tuż pod oknem, wyjrzała przez nie z zaciekawieniem. Prześlizgnęła się wzrokiem po szaroburych teraz, niknących w półmroku kamienicach, spojrzała wyżej, na jasną tarczę księżyca.
Było miło. Spokojnie. Zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażała. Bo w jej wyobrażeniach każdy klanowiec zamieszkuje mniejszą lub większą, ale jednak posiadłość. W domu kręci się służba, i wszystko z daleka krzyczy, że jest na pokaz – sztuczne, dobrane tylko po to, by świadczyć o bogactwie właściciela.
Tutaj, u Severina, tak nie było. W zasadzie, gdyby pozwoliła sobie na taką śmiałość, musiałaby stwierdzić, że jest... zwyczajnie. Domowo. Wciąż nie czuła się w pełni dobrze – nie sądziła, by potrafiła zupełnie się rozluźnić nie będąc u siebie – dość jednak, by nie chcieć uciekać. By opuścić trochę otaczające ją mury i pozwolić sobie na wniosek, że, chyba, jej decyzja, by opuścić Midsommar w towarzystwie Rosenkrantza nie była aż taką złą.
Że może zrobiła dla siebie najlepsze, co mogła.
Uśmiechnęła się przelotnie i upiła niespiesznie kolejny łyk.
- Mój rysunek – rzuciła nagle, nie oglądając się na Severina. – Co właściwie z nim zrobiłeś?
Najpierw zakładała, że pokręci się na gestynie przez chwilę, zje coś na jednym czy drugim ze stoisk i wróci do domu jeszcze zanim zabawa w pełni się rozkręci. Nie brała pod uwagę szlajania się po lesie z Nikiem, ratowania rozżalonego fossegrima, i – co jasne – spotkania z Severinem.
Potem sądziła, że może pogadają chwilę, może zatańczą, może zjedzą razem coś z dobrodziejstw uczty – i pójdą każde w swoją stronę, mniej więcej tak, jak rozchodzili się przy tych pojedynczych okazjach, jakie dotąd mieli. Nie zakładała złoszczenia się na Rosenkrantza przez cały wieczór, ale nie planowała też, by ich spotkanie miało wyglądać jakoś inaczej, niż wyglądały poprzednie.
Tylko, że potem Severin rzeczywiście porwał ją do tańca i Amandine musiała prędko zrewidować swoje wyobrażenia.
Nawet po tej rewizji wszystko – zdawałoby się – szło jednak zupełnie nie tak. Skoro jasnym było, w jakim kierunku zmierzają i skoro nawet Tegan nie próbowała udawać, że nie wie, nie rozumie – sądziła, że będzie... Ujmijmy to tak – byłaby dużo mniej zaskoczona, gdyby Severin sięgnął pod jej spódnicę jeszcze po drodze, niż była, gdy zamiast tego sięgnął po rozmowę. Rozmawiali więc o wystawcach, o zabawach zaplanowanych tym razem na celebracje Midsommar, o tym, co można było spotkać w lesie – i Amandine nie mogła opędzić się od wrażenia, że czegoś jej brakuje. Rosenkrantz nie dotykał jej, choć przecież wiedział już – musiał wiedzieć – że może. Nie patrzył na nią nawet tak, jak robił to jeszcze przy ognisku.
Zupełnie nic nie rozumiała.
W mieszkaniu Rosenkrantza też wcale nie było lepiej. Jeszcze nim dotarli do kamienicy Amandine rozglądała się ciekawie – Trzech Skaldów była zawsze jej ulubioną dzielnicą, głównie dlatego, że była w dużej mierze rejonem artystycznym Midgardu – i nawet, jeśli przed samym budynkiem zawahała się odrobinę, łatwo było jej to wahanie odpędzić. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni dzisiaj miała wątpliwości, dwa kufle miodu wystarczyły jednakm by obawy były raczej wyblakłe i wątłe.
Na rozsądek będzie jeszcze czas później, rano.
W każdym razie, już za progiem, wciąż była zagubiona. Severin zaproponował wino i Amandine się zgodziła – odruchowo, choć prawdą było też, że propozycja Rosenkrantza brzmiała nad wyraz smacznie – z tyłu głowy wciąż mając jednak myśl, że to nie tak. Że nie powinni przecież rozmawiać i nie powinni rozpijać teraz wina, że...
Jak idzie ci praca nad projektem?
Bezgraniczne, nieskrępowane zdumienie odmalowało się na piegowatej twarzyczce. Projekt. Mieli rozmawiać o jej pracy? O kolekcji, której nie potrafiła dokończyć – której tak naprawdę nie potrafiła na dobre zacząć? To... Chyba sapnęła cicho, skonfundowana. No dobrze. W porządku.
- Ja... Nie jestem pewna – przyznała ostrożnie, w ostatniej chwili porzucając pomysł zbycia pytania jakimś nic nieznaczącym ogólnikiem albo, przeciwnie, zapewniania, że idzie doskonale, skoro wcale tak nie było. – Mam szkice. Bardzo dużo szkiców, bardzo dużo pomysłów. Tylko, że żaden... – zawahała się, w zamyśleniu zakołysała lekko kieliszkiem, podziwiając przez moment barwę wina. Uśmiechnęła się przelotnie i wzniosła toast razem z Sevem, zaraz potem upijając pierwszy łyk.
Westchnęła cicho. Rosenkrantz miał rację, wino było doskonałe.
- Żaden mi się nie podoba. Żaden nie jest dość dobry. Żaden... – zawahała się. – Żaden mnie nie cieszy – przyznała, w zamyśleniu błądząc wzrokiem gdzieś po blatach i szafkach, kuchennych utensyliach i firankach w oknie.
Chyba właśnie w tym leżał największy problem. Projekty nie musiały być doskonałe – wystarczyło, by patrząc na nie, Amandine była zadowolona. A póki co nie była.
- Może więc zdarzyć się, że będę odwiedzać cię częściej – dodała teraz z zaskakującą śmiałością. – Może wymarudzenie od ciebie jednej sadzonki jednak nie kończy tematu. – Uśmiechnęła się przelotnie i przekrzywiła głowę lekko, spoglądając znów na Severina.
Upiła jeszcze jeden łyk, przez moment rozkoszując się bogatym aromatem wina na języku, nim odepchnęła się lekko od szafki, o którą opierała się dotąd. Przechodząc pod okno, musnęła opuszkami palców mijany stół, zahaczyła o niewielką roślinkę stojącą na blacie, gładząc pieszczotliwie jej drobne listki. Zatrzymując się tuż pod oknem, wyjrzała przez nie z zaciekawieniem. Prześlizgnęła się wzrokiem po szaroburych teraz, niknących w półmroku kamienicach, spojrzała wyżej, na jasną tarczę księżyca.
Było miło. Spokojnie. Zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażała. Bo w jej wyobrażeniach każdy klanowiec zamieszkuje mniejszą lub większą, ale jednak posiadłość. W domu kręci się służba, i wszystko z daleka krzyczy, że jest na pokaz – sztuczne, dobrane tylko po to, by świadczyć o bogactwie właściciela.
Tutaj, u Severina, tak nie było. W zasadzie, gdyby pozwoliła sobie na taką śmiałość, musiałaby stwierdzić, że jest... zwyczajnie. Domowo. Wciąż nie czuła się w pełni dobrze – nie sądziła, by potrafiła zupełnie się rozluźnić nie będąc u siebie – dość jednak, by nie chcieć uciekać. By opuścić trochę otaczające ją mury i pozwolić sobie na wniosek, że, chyba, jej decyzja, by opuścić Midsommar w towarzystwie Rosenkrantza nie była aż taką złą.
Że może zrobiła dla siebie najlepsze, co mogła.
Uśmiechnęła się przelotnie i upiła niespiesznie kolejny łyk.
- Mój rysunek – rzuciła nagle, nie oglądając się na Severina. – Co właściwie z nim zrobiłeś?
Severin Rosenkrantz
Re: Kuchnia Czw 30 Maj - 20:11
Severin RosenkrantzWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : badacz w Przedsiębiorstwie kwiaciarskim Rosenkrantz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : alchemik renesansu (I), botanik (II)
Statystyki : alchemia: 18 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 27 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 8 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 12
Zdumienie na twarzy Amandine jest łatwe do dostrzeżenia, także dlatego, że co Severin na nią spogląda, to przygląda się jej czujnie, chcąc w półmroku wyłapać weń każdą zmianę. Czyżby spodziewała się, że zaczeka wyłącznie, aż drzwi zamkną się z trzaskiem, by zaraz się do niej dobrać? Że nie będzie zawracać sobie głowy zdejmowaniem wszystkich warstw ubrań, a przyprze ją do ściany i po prostu weźmie to, czego chce? Zazwyczaj tak właśnie się dzieje, wystarcza mu szybki wyrzut dopaminy, prędko osiągnięte spełnienie i powrót do własnych spraw. Nie interesuje go nazbyt dyskusja, ani w ogóle to, co dany partner ma do powiedzenia, bo liczy się przecież tylko jedno - next, please.
Tym razem jest inaczej, także dlatego, że nie zwykł nikogo do siebie zapraszać. Tu, we własnej przestrzeni, czuje się tak pewnie, że Złote Jabłko nie jest mu potrzebne, ale też tu ma swoją własną samotnię. To prywatna przestrzeń, zasłona, za jaką nikogo nie wpuszcza, oddzielając życie codzienne od tego nocnego. Co więc sprawiło, że zmienił zdanie, że zdecydował się zrobić wyjątek? Czy to działanie narkotyku, a może sama osoba Tegan?
Słucha jej z nieukrywaną uwagą i kiwa powoli głową, kiedy przyznaje, że prace idą jej średnio. Trochę się temu dziwi, będąc wcześniej przekonanym, że skoro tak bardzo zależało jej akurat na tej konkretnej roślinie, ma ona plan względem opracowywanego projektu. Nie sięga po krytykę, ani kąśliwy komentarz. Teraz daleki jest od złośliwości — świadomie, czy to znów zagadkowy wpływ Amandine?
- Nie będę oponować. Twoje towarzystwo nie jest takie złe - stwierdza łagodnym tonem, mocząc wargi w zawartości kieliszka. - Uprzedź mnie tylko, bym na pewno był na miejscu. Nie mogę pozwolić, by oprowadzał cię ktoś inny. - Nie ma przecież lepszego przewodnika, niż on sam. Poza tym chętnie spotka się z nią ponownie w uwielbianej przez niego przestrzeni i wskaże najciekawsze okazy, może nawet te, nad którymi obecnie pracuje. Do wnętrz szklarni wstęp mają wyłącznie pracownicy - ogrodnicy i inni badacze, pochylający się nad botanicznymi zagadnieniami. Może dla uroczej artystki zrobi jednak wyjątek? - Zresztą jest to chyba naturalny proces. Poszukiwanie, prawda? - Upija kolejny łyk wina i dochodzi do wniosku, że jest dla niego nieco zbyt słodkie, ale przy wyborze kierował się bardziej równoważną neutralnością, chęcią wyśrodkowania smaku, niż własnymi preferencjami. - Nigdy nie jest tak, że tworzysz projekt od początku do końca, bez żadnego zawahania i bez poprawek - zastanawia się na głos, bo sam nigdy nie uważał się za artystę, który w poszukiwaniu inspiracji gotów był poruszyć niebo i ziemię.
Opierając się wciąż o meble, odwraca się za Amandine, kiedy ta kieruje się do okna. Podąża za nią wzrokiem, nie próbując zatrzymać. Unosi jeden kącik ust w uśmiechu, sięgając pamięcią do skradzionego szkicu.
- Zawiesiłem w pracowni. Nie wiem tylko, czy z sympatii czy ku przestrodze. - W jego głosie wybrzmiewa cień rozbawienia, kiedy przyznaje się, że ma do niej mieszane uczucia. Czy Amandine wyłuska to z jego słów? Nieistotne.
Odstawia swój kieliszek na chłodny kamienny blat i podchodzi bliżej kobiety, ustawiając się tuż za nią. Powoli odgarnia jej włosy z karku, przekładając na jedno z ramion i nachyla się, by zminimalizować dzielącą ich odległość.
- Chętnie obejrzę też inne twoje prace. Tym razem obiecuję nie niszczyć szkicownika - mruczy do jej ucha i schodzi ustami nieco niżej, by sięgnąć szyi. Tak długo na nią czekał, obserwował z daleka, wielokrotnie wyobrażając sobie dotyk jej skóry, że teraz nie zamierza się spieszyć. Wierzchem dłoni przesuwa wzdłuż jej pleców, znaczy linię łuku, tylko na moment zatrzymuje się w talii i przechodzi do podbrzusza. Powoli i z wyczuciem, jakby delektował się każdym calem, ciepłym oddechem otula kobiecą szyję, znacząc ją wargami. - Uprzedź mnie, proszę - mruczy znów do niej między jednym pocałunkiem a drugim - kiedy znów uznasz, że zaczynam cię irytować. Nie chcę dwa razy popełniać tego samego błędu.
Tym razem jest inaczej, także dlatego, że nie zwykł nikogo do siebie zapraszać. Tu, we własnej przestrzeni, czuje się tak pewnie, że Złote Jabłko nie jest mu potrzebne, ale też tu ma swoją własną samotnię. To prywatna przestrzeń, zasłona, za jaką nikogo nie wpuszcza, oddzielając życie codzienne od tego nocnego. Co więc sprawiło, że zmienił zdanie, że zdecydował się zrobić wyjątek? Czy to działanie narkotyku, a może sama osoba Tegan?
Słucha jej z nieukrywaną uwagą i kiwa powoli głową, kiedy przyznaje, że prace idą jej średnio. Trochę się temu dziwi, będąc wcześniej przekonanym, że skoro tak bardzo zależało jej akurat na tej konkretnej roślinie, ma ona plan względem opracowywanego projektu. Nie sięga po krytykę, ani kąśliwy komentarz. Teraz daleki jest od złośliwości — świadomie, czy to znów zagadkowy wpływ Amandine?
- Nie będę oponować. Twoje towarzystwo nie jest takie złe - stwierdza łagodnym tonem, mocząc wargi w zawartości kieliszka. - Uprzedź mnie tylko, bym na pewno był na miejscu. Nie mogę pozwolić, by oprowadzał cię ktoś inny. - Nie ma przecież lepszego przewodnika, niż on sam. Poza tym chętnie spotka się z nią ponownie w uwielbianej przez niego przestrzeni i wskaże najciekawsze okazy, może nawet te, nad którymi obecnie pracuje. Do wnętrz szklarni wstęp mają wyłącznie pracownicy - ogrodnicy i inni badacze, pochylający się nad botanicznymi zagadnieniami. Może dla uroczej artystki zrobi jednak wyjątek? - Zresztą jest to chyba naturalny proces. Poszukiwanie, prawda? - Upija kolejny łyk wina i dochodzi do wniosku, że jest dla niego nieco zbyt słodkie, ale przy wyborze kierował się bardziej równoważną neutralnością, chęcią wyśrodkowania smaku, niż własnymi preferencjami. - Nigdy nie jest tak, że tworzysz projekt od początku do końca, bez żadnego zawahania i bez poprawek - zastanawia się na głos, bo sam nigdy nie uważał się za artystę, który w poszukiwaniu inspiracji gotów był poruszyć niebo i ziemię.
Opierając się wciąż o meble, odwraca się za Amandine, kiedy ta kieruje się do okna. Podąża za nią wzrokiem, nie próbując zatrzymać. Unosi jeden kącik ust w uśmiechu, sięgając pamięcią do skradzionego szkicu.
- Zawiesiłem w pracowni. Nie wiem tylko, czy z sympatii czy ku przestrodze. - W jego głosie wybrzmiewa cień rozbawienia, kiedy przyznaje się, że ma do niej mieszane uczucia. Czy Amandine wyłuska to z jego słów? Nieistotne.
Odstawia swój kieliszek na chłodny kamienny blat i podchodzi bliżej kobiety, ustawiając się tuż za nią. Powoli odgarnia jej włosy z karku, przekładając na jedno z ramion i nachyla się, by zminimalizować dzielącą ich odległość.
- Chętnie obejrzę też inne twoje prace. Tym razem obiecuję nie niszczyć szkicownika - mruczy do jej ucha i schodzi ustami nieco niżej, by sięgnąć szyi. Tak długo na nią czekał, obserwował z daleka, wielokrotnie wyobrażając sobie dotyk jej skóry, że teraz nie zamierza się spieszyć. Wierzchem dłoni przesuwa wzdłuż jej pleców, znaczy linię łuku, tylko na moment zatrzymuje się w talii i przechodzi do podbrzusza. Powoli i z wyczuciem, jakby delektował się każdym calem, ciepłym oddechem otula kobiecą szyję, znacząc ją wargami. - Uprzedź mnie, proszę - mruczy znów do niej między jednym pocałunkiem a drugim - kiedy znów uznasz, że zaczynam cię irytować. Nie chcę dwa razy popełniać tego samego błędu.
Amandine Tegan
Re: Kuchnia Czw 30 Maj - 20:52
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Na słowa Severina zmarszczyła brwi lekko, nie dlatego, że coś jej w nich nie pasowało, co raczej, że pasowało aż za bardzo. Rosenkrantz miał sporo racji w tym, co mówił – racji, której Amandine nie zamierzała mu odmawiać. Po prostu nie bardzo wiedziała, jak się do jego słów odnieść. Sama rzadko kiedy pozwalała sobie poszukiwanie. Jeśli miała pomysł, chciała go realizować od razu – i być z niego zadowoloną od razu. Wszystko inne, każdy etap pomiędzy, każda zwłoka był dla niej stratą czasu, niczym więcej. Jej perfekcjonizm nie pozwalał na niedoróbki i, co więcej, nie za dobrze znosił też uczenie się, dochodzenie do satysfakcjonujących efektów metodą prób i błędów. Będąc dla siebie najgorszym krytykiem, Amandine błędów zwyczajnie sobie nie życzyła.
Mogła więc roześmiać się lekko na łaskawą ocenę jej towarzystwa, uśmiechnął się miękko na stwierdzenie, że nikt inny nie byłby dość dobrym przewodnikiem – ale cała reszta?
- Może – było jedynym, czym Tegan mogła teraz odpowiedzieć. – Może rzeczywiście tak jest. – Ostrożna zgoda bez faktycznego przekonania to najwięcej, co mogła Rosenkrantzowi dać.
Nie lubiła rozmawiać o swojej pracy. Nie, kiedy tak naprawdę nie miała się czym pochwalić.
Mieszane uczucia Severina jej nie umknęły, niewykluczone jednak, że nie zrozumiała ich do końca tak, jak powinna. Czy raczej – pozwoliła sobie na nadinterpretację, jakieś zupełne przeinaczenie tego, co Rosenkrantz chciał powiedzieć. Bo tam, gdzie sam mężczyzna mógł nie być pewien, co tak naprawdę czuje, Amandine, naturalnie, dopatrywała się wszystkiego, co najgorsze. Że wahanie Severina musiało być wahaniem między uważaniem jej za irytującego dzieciaka a – co najwyżej – chwilową ciekawostkę. Że mogła Rosenkrantza swoim towarzystwem – swoim krótkim lontem, rumieńcami złości, ogniem w spojrzeniu – bawić albo, z drugiej strony, zwyczajnie drażnić. Amandine nie widziała nic pomiędzy i, co więcej, nie widziała też co poza rozbawieniem, irytacją czy, może, chwilowym pożądaniem – co więcej Severin mógłby wobec niej czuć.
- To przynajmniej lepiej, niż jakbyś wyrzucił – odparła więc teraz, nie myśląc za wiele nad tym, jak krzywdzące mogły być jej słowa. Zakładanie, że Rosenkrantz zabrał jej rysunek tylko po to, by przy pierwszej okazji wyrzucić go do śmieci czyniłoby z niego godnego bardzo wielu niespecjalnie przyjemnych przymiotników – określeń, na które z pewnością nie zasługiwał.
Jeszcze przez chwilę przyglądała się nocnemu niebu i nie obejrzała się nawet wtedy, gdy Rosenkrantz stanął tuż za nią – drgnęła jednak wyraźnie, nie mogła więc udawać niewzruszonej nagłą bliskością. Serce w jednej chwili zaczęło bić jej szybciej, zalewając policzki mniej lub bardziej uroczą czerwienią, a przez rozchylone usta umknął płytszy, rwany oddech. Nawet jednak, jeśli w pierwszej chwili spięła się nieco, potrzebowała raptem trzech, może czterech kolejnych, by na powrót rozluźnić się ostrożnie i potraktować obecność Severina jako coś dobrego, a nie zagrożenie.
Wciąż obawiała się chwili, w której Rosenkrantz zapragnie sięgnąć po nią bardziej niż tylko przez materiał sukienki – najwyraźniej (jeszcze) nie na tyle jednak, by cokolwiek z tym robić.
Przygryzła wargę lekko, słysząc miękkie słowa tuż przy swoim uchu. Roześmiała się krótko, z zakłopotaniem, na obietnicę większego szacunku wobec jej szkiców.
- W porządku – przyznała, nagle cicho, niemal szeptem, jakby nagła bliskość wymuszała spuszczenie z tonu. – Chyba... – zacięła się, wciągnęła powietrze głębiej, czując muśnięcie dłoni mężczyzny. – Chyba mogłabym pokazać ci coś jeszcze – dokończyła – i rzeczywiście tak sądziła. Myśl, by podsunąć Rosenkrantzowi więcej swoich prac nie budziła w niej niechęci, wręcz przeciwnie – możliwość pochwalenia się tym, co, dla odmiany, sama uważała za doskonałe, była całkiem miłą perspektywą. Mogłaby to zrobić. Chciała to zrobić.
Gdy sięgnął do jej podbrzusza, przygryzła wargę mocniej, nie odsunęła się jednak – odstawiła tylko kieliszek ostrożnie na parapet, nagle nie ufając, że delikatne szkło nie wyślizgnie jej się z drżącej dłoni. Gdy złożył na jej szyi pierwszy, niespieszny pocałunek – zadrżała wyraźnie, jednocześnie jednak instynktownie odchylając głowę nieco, nadstawiając się do dalszych pieszczot. Ciało zdradzało ją, zdradzało na każdym kroku.
Roześmiała się krótko, na przydechu na niespodziewaną prośbę Severina. Nie próbowała ukrywać zaskoczenia.
- Czyżby? – spytała cicho. Prowadzenie tej rozmowy – jakiejkolwiek rozmowy – stawało się nieznośnie trudne, wciąż jednak sobie radziła. Jeszcze. W miarę. – Sądziłam, że sprawia ci to przyjemność. Drażnienie mnie. Drażnienie i sprawdzanie... – Westchnęła cicho na kolejny pocałunek, przymknęła oczy i, nim zdążyła pomyśleć, czy faktycznie powinna, wsparła się na Severinie lekko. – Sprawdzanie, co się wydarzy.
Nie wiedząc, co zrobić z rękoma – problem, który nagle urósł do rangi trudnej do zignorowania – ostatecznie ułożyła je na rękach Rosenkrantza. Nie była pewna, czy chce w ten sposób dać sobie możliwość powstrzymania go, gdyby sięgał po nią zbyt śmiało – czy raczej przytrzymania go przy sobie i wskazania, czego oczekuje, gdyby mężczyzna za bardzo zwlekał.
Nie była pewna, czy bardziej była teraz zakłopotana czy, być może, zwyczajnie złakniona bliskości.
Mogła więc roześmiać się lekko na łaskawą ocenę jej towarzystwa, uśmiechnął się miękko na stwierdzenie, że nikt inny nie byłby dość dobrym przewodnikiem – ale cała reszta?
- Może – było jedynym, czym Tegan mogła teraz odpowiedzieć. – Może rzeczywiście tak jest. – Ostrożna zgoda bez faktycznego przekonania to najwięcej, co mogła Rosenkrantzowi dać.
Nie lubiła rozmawiać o swojej pracy. Nie, kiedy tak naprawdę nie miała się czym pochwalić.
Mieszane uczucia Severina jej nie umknęły, niewykluczone jednak, że nie zrozumiała ich do końca tak, jak powinna. Czy raczej – pozwoliła sobie na nadinterpretację, jakieś zupełne przeinaczenie tego, co Rosenkrantz chciał powiedzieć. Bo tam, gdzie sam mężczyzna mógł nie być pewien, co tak naprawdę czuje, Amandine, naturalnie, dopatrywała się wszystkiego, co najgorsze. Że wahanie Severina musiało być wahaniem między uważaniem jej za irytującego dzieciaka a – co najwyżej – chwilową ciekawostkę. Że mogła Rosenkrantza swoim towarzystwem – swoim krótkim lontem, rumieńcami złości, ogniem w spojrzeniu – bawić albo, z drugiej strony, zwyczajnie drażnić. Amandine nie widziała nic pomiędzy i, co więcej, nie widziała też co poza rozbawieniem, irytacją czy, może, chwilowym pożądaniem – co więcej Severin mógłby wobec niej czuć.
- To przynajmniej lepiej, niż jakbyś wyrzucił – odparła więc teraz, nie myśląc za wiele nad tym, jak krzywdzące mogły być jej słowa. Zakładanie, że Rosenkrantz zabrał jej rysunek tylko po to, by przy pierwszej okazji wyrzucić go do śmieci czyniłoby z niego godnego bardzo wielu niespecjalnie przyjemnych przymiotników – określeń, na które z pewnością nie zasługiwał.
Jeszcze przez chwilę przyglądała się nocnemu niebu i nie obejrzała się nawet wtedy, gdy Rosenkrantz stanął tuż za nią – drgnęła jednak wyraźnie, nie mogła więc udawać niewzruszonej nagłą bliskością. Serce w jednej chwili zaczęło bić jej szybciej, zalewając policzki mniej lub bardziej uroczą czerwienią, a przez rozchylone usta umknął płytszy, rwany oddech. Nawet jednak, jeśli w pierwszej chwili spięła się nieco, potrzebowała raptem trzech, może czterech kolejnych, by na powrót rozluźnić się ostrożnie i potraktować obecność Severina jako coś dobrego, a nie zagrożenie.
Wciąż obawiała się chwili, w której Rosenkrantz zapragnie sięgnąć po nią bardziej niż tylko przez materiał sukienki – najwyraźniej (jeszcze) nie na tyle jednak, by cokolwiek z tym robić.
Przygryzła wargę lekko, słysząc miękkie słowa tuż przy swoim uchu. Roześmiała się krótko, z zakłopotaniem, na obietnicę większego szacunku wobec jej szkiców.
- W porządku – przyznała, nagle cicho, niemal szeptem, jakby nagła bliskość wymuszała spuszczenie z tonu. – Chyba... – zacięła się, wciągnęła powietrze głębiej, czując muśnięcie dłoni mężczyzny. – Chyba mogłabym pokazać ci coś jeszcze – dokończyła – i rzeczywiście tak sądziła. Myśl, by podsunąć Rosenkrantzowi więcej swoich prac nie budziła w niej niechęci, wręcz przeciwnie – możliwość pochwalenia się tym, co, dla odmiany, sama uważała za doskonałe, była całkiem miłą perspektywą. Mogłaby to zrobić. Chciała to zrobić.
Gdy sięgnął do jej podbrzusza, przygryzła wargę mocniej, nie odsunęła się jednak – odstawiła tylko kieliszek ostrożnie na parapet, nagle nie ufając, że delikatne szkło nie wyślizgnie jej się z drżącej dłoni. Gdy złożył na jej szyi pierwszy, niespieszny pocałunek – zadrżała wyraźnie, jednocześnie jednak instynktownie odchylając głowę nieco, nadstawiając się do dalszych pieszczot. Ciało zdradzało ją, zdradzało na każdym kroku.
Roześmiała się krótko, na przydechu na niespodziewaną prośbę Severina. Nie próbowała ukrywać zaskoczenia.
- Czyżby? – spytała cicho. Prowadzenie tej rozmowy – jakiejkolwiek rozmowy – stawało się nieznośnie trudne, wciąż jednak sobie radziła. Jeszcze. W miarę. – Sądziłam, że sprawia ci to przyjemność. Drażnienie mnie. Drażnienie i sprawdzanie... – Westchnęła cicho na kolejny pocałunek, przymknęła oczy i, nim zdążyła pomyśleć, czy faktycznie powinna, wsparła się na Severinie lekko. – Sprawdzanie, co się wydarzy.
Nie wiedząc, co zrobić z rękoma – problem, który nagle urósł do rangi trudnej do zignorowania – ostatecznie ułożyła je na rękach Rosenkrantza. Nie była pewna, czy chce w ten sposób dać sobie możliwość powstrzymania go, gdyby sięgał po nią zbyt śmiało – czy raczej przytrzymania go przy sobie i wskazania, czego oczekuje, gdyby mężczyzna za bardzo zwlekał.
Nie była pewna, czy bardziej była teraz zakłopotana czy, być może, zwyczajnie złakniona bliskości.
Severin Rosenkrantz
Re: Kuchnia Pon 3 Cze - 22:14
Severin RosenkrantzWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : badacz w Przedsiębiorstwie kwiaciarskim Rosenkrantz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : alchemik renesansu (I), botanik (II)
Statystyki : alchemia: 18 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 27 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 8 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 12
Rozmowa o pracy jest w istocie ostatnim, czego Rosenkrantz chciałby się teraz chwytać na dłuższą metę. Sądzi, że temat ten sprawi, iż Amandine choć trochę spuści z tonu i wejdzie z powrotem do swojej strefy komfortu; choć na moment, by miękko przejść do kolejnej. Nie ma świadomości, że ją tym rozdrażnia i tylko dodatkowo spina, bo przecież każdy artysta uwielbia rozmawiać o swoim progresie, czy tak? Kiwa głową na oszczędną odpowiedź i nie drąży już dalej.
- Dlaczego miałbym chcieć go wyrzucić? - dziwi się nagle na tę gwałtowną odpowiedź. - Przypadł mi do gustu. Wybrałem go jako zapłatę, nie ma szans, że się go pozbędę. - To oczywistość, wobec której nie zamierza słuchać słów sprzeciwu. Nie posądzałby Amandine o skromność, zdążyła pokazać mu się z dość pysznej strony, umacniającej tylko w przekonaniu, że świadoma jest swej wartości. Wprawdzie stwierdziła podczas spotkania w ogrodach, że tamtej pracy nie uważa za swoją najlepszą, ale czy nie powinna być dumna z każdego stawianego w procesie kroku?
Mógłby powstrzymać w sobie pomruk zadowolenia, ale za bardzo cieszy się z przyjętej propozycji, jaka stanowi obietnicę kolejnego spotkania. Nie widzi zresztą innej opcji, bo jest przeświadczony, że dzisiejszy wieczór okaże się dla nich obojga sukcesem, do którego wracać będą jeszcze w myślach przez następne dni.
Czuje napierający na siebie ciężar, przyjmuje go z pewnym uśmiechem, bo jest od bezpośrednią zachętą do dalszego działania.
- Przyznaję, jest w tym trochę racji. - Nie widzi powodu, by ją okłamywać, zwłaszcza że zdążyła go w tej kwestii przejrzeć. - Po prostu chce się ciebie uczyć. - Kolejna porcja prawdy, na którą zasługuje. Po co dłużej zwlekać i mącić wodę, kiedy może otwarcie przyznać, że jest nią zwyczajnie zaintrygowany?
Drobne dłonie układają się na jego, co mógłby zinterpretować w dwójnasób. Wybiera jednak najwygodniejszą, intuicyjną dla siebie opcję i splata ze sobą ich palce. Drugą ręką sunie wzdłuż kobiecego ramienia, lecz nie zsuwa ramiączka sukienki, mimo iż bardzo kusi. Jeszcze nie teraz. Przygryza lekko płatek ucha, nie mówiąc już nic więcej, bo kolejne słowa zdają się być zbędne. Drażni jej skórę zarostem, kiedy zbliża do siebie ich twarze i lgnie do spąsowiałego policzka. Czy to dobry moment na kolejny krok?
Odgina się nieznacznie i rozplata ich dłonie, by odwrócić ją ku sobie. W panującym tu półmroku dostrzega tańczące na twarzy Tegan cienie. Rumieńce na niewiele się zdają, bo zlewają się barwą z resztą szarości. Przeczesuje ciemne włosy palcami, zsuwa zawiązaną nań kokardę, odkładając gdzieś na bok. Z figlarnym uśmiechem spogląda w jej ciemne oczy i zadziera kobiecą brodę ku górze. Nachyla się ponownie i składa na rozchylonych w pragnieniu wargach niespieszny pocałunek. Mają dla siebie drugą połowę nocy, donikąd nie muszą gnać. Wsuwa nogę między jej uda i napiera lekko, by przycisnąć ją do przylegającego do okna blatu. Trzeźwość umysłu nakazuje zmyślnie i przezornie przesunąć pozostawiony przez Amandine kieliszek nieco dalej, więc rozlega się dźwięk sunącego po kamieniu szkła. Po co? W jednej chwili męskie dłonie schodzą znacznie niżej, mierzwią materiał letniej sukienki i osadzają się na granicy między udami a pośladkami. Z zadziwiającą lekkością podnosi kobiece ciało i sadza je na chłodnym blacie — dla czystej wygody, by nie musieć się zbytnio pochylać. Opiera dłonie na kamieniu tuż przy jej bokach i obdarza galdryjkę łobuzerskim uśmiechem.
- Nie masz już dokąd uciec, Tegan. Jakieś ostatnie słowa? - To ten sam rozbawiony ton, z lekkością podchodzący do powagi sytuacji. To moment, kiedy powstrzymuje się nadal przed przekroczeniem kolejnej granicy, do jakiej zaś nie będzie mieć zaraz żadnego szacunku.
- Dlaczego miałbym chcieć go wyrzucić? - dziwi się nagle na tę gwałtowną odpowiedź. - Przypadł mi do gustu. Wybrałem go jako zapłatę, nie ma szans, że się go pozbędę. - To oczywistość, wobec której nie zamierza słuchać słów sprzeciwu. Nie posądzałby Amandine o skromność, zdążyła pokazać mu się z dość pysznej strony, umacniającej tylko w przekonaniu, że świadoma jest swej wartości. Wprawdzie stwierdziła podczas spotkania w ogrodach, że tamtej pracy nie uważa za swoją najlepszą, ale czy nie powinna być dumna z każdego stawianego w procesie kroku?
Mógłby powstrzymać w sobie pomruk zadowolenia, ale za bardzo cieszy się z przyjętej propozycji, jaka stanowi obietnicę kolejnego spotkania. Nie widzi zresztą innej opcji, bo jest przeświadczony, że dzisiejszy wieczór okaże się dla nich obojga sukcesem, do którego wracać będą jeszcze w myślach przez następne dni.
Czuje napierający na siebie ciężar, przyjmuje go z pewnym uśmiechem, bo jest od bezpośrednią zachętą do dalszego działania.
- Przyznaję, jest w tym trochę racji. - Nie widzi powodu, by ją okłamywać, zwłaszcza że zdążyła go w tej kwestii przejrzeć. - Po prostu chce się ciebie uczyć. - Kolejna porcja prawdy, na którą zasługuje. Po co dłużej zwlekać i mącić wodę, kiedy może otwarcie przyznać, że jest nią zwyczajnie zaintrygowany?
Drobne dłonie układają się na jego, co mógłby zinterpretować w dwójnasób. Wybiera jednak najwygodniejszą, intuicyjną dla siebie opcję i splata ze sobą ich palce. Drugą ręką sunie wzdłuż kobiecego ramienia, lecz nie zsuwa ramiączka sukienki, mimo iż bardzo kusi. Jeszcze nie teraz. Przygryza lekko płatek ucha, nie mówiąc już nic więcej, bo kolejne słowa zdają się być zbędne. Drażni jej skórę zarostem, kiedy zbliża do siebie ich twarze i lgnie do spąsowiałego policzka. Czy to dobry moment na kolejny krok?
Odgina się nieznacznie i rozplata ich dłonie, by odwrócić ją ku sobie. W panującym tu półmroku dostrzega tańczące na twarzy Tegan cienie. Rumieńce na niewiele się zdają, bo zlewają się barwą z resztą szarości. Przeczesuje ciemne włosy palcami, zsuwa zawiązaną nań kokardę, odkładając gdzieś na bok. Z figlarnym uśmiechem spogląda w jej ciemne oczy i zadziera kobiecą brodę ku górze. Nachyla się ponownie i składa na rozchylonych w pragnieniu wargach niespieszny pocałunek. Mają dla siebie drugą połowę nocy, donikąd nie muszą gnać. Wsuwa nogę między jej uda i napiera lekko, by przycisnąć ją do przylegającego do okna blatu. Trzeźwość umysłu nakazuje zmyślnie i przezornie przesunąć pozostawiony przez Amandine kieliszek nieco dalej, więc rozlega się dźwięk sunącego po kamieniu szkła. Po co? W jednej chwili męskie dłonie schodzą znacznie niżej, mierzwią materiał letniej sukienki i osadzają się na granicy między udami a pośladkami. Z zadziwiającą lekkością podnosi kobiece ciało i sadza je na chłodnym blacie — dla czystej wygody, by nie musieć się zbytnio pochylać. Opiera dłonie na kamieniu tuż przy jej bokach i obdarza galdryjkę łobuzerskim uśmiechem.
- Nie masz już dokąd uciec, Tegan. Jakieś ostatnie słowa? - To ten sam rozbawiony ton, z lekkością podchodzący do powagi sytuacji. To moment, kiedy powstrzymuje się nadal przed przekroczeniem kolejnej granicy, do jakiej zaś nie będzie mieć zaraz żadnego szacunku.
Amandine Tegan
Re: Kuchnia Wto 4 Cze - 20:07
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Wszystkie słowa, wszystko, co mogłaby chcieć jeszcze Severinowi odpowiedzieć – wszystko wyparowało jej z głowy wraz ze spleceniem razem ich palców, drapaniem zarostu o policzek, pocałunkiem. Jeszcze nim obrócił ją ku sobie, Amandine nie potrafiła skupić się na niczym innym, jak na studiowaniu wszystkich swoich reakcji, jakie wzbudzał w niej Rosenkrantz. Była świadoma każdego rumieńca (te paliły jej policzki nie do końca przyjemnym ciepłem) i każdego rwanego oddechu; czuła każde miejsce, o które otarł się – celowo bądź nie – Severin, jego dotyk iskrzył na jej skórze, obsypując ją gęsią skórką. Potem zaś, gdy łagodnie zwrócił ją w swoją stronę, nie próbowała już nawet udawać, że nie chce.
Chciała. Zdecydowanie bardzo chciała, bo bliskość Rosenkrantza robiła jej rzeczy, o których jeszcze do niedawna czytała tylko w książkach.
Nie obejrzała się, gdzie odłożył jej kokardę, zbyt zaaferowana jego obecnością, ciepłem, jego zapachem, pieszczotą palców we włosach. I potem, gdy uniósł lekko jej brodę, nie było już zupełnie nic poza jego ciemnymi oczami – wciąż tak wyraźnie pełnymi rozbawienia – i poza słodyczą jego pocałunku.
Nie opierała się, gdy przycisnął ją do blatu i nie wzbraniała się – wciągnęła tylko powietrze głębiej – gdy posadził ją na nim, zaraz odcinając ją swoją osobą od reszty kuchni, mieszkania, reszty świata. Oddychała szybko, płytko, szeroko otwartymi, sarnimi oczami patrząc na jego oczy, usta, jego uśmiech – i czując się tak dobrze w nagle ciasnej klatce między jego ramionami.
Bliskość Severina szumiała jej w głowie jak musujące wino.
I choć wydawało jej się, że słowa nie będą chciały z nią już współpracować – choć była tak bezgranicznie zdumiona, że Rosenkrantz wciąż potrafi składać całkiem zrozumiałe zdania, myśleć dość trzeźwo, by formułować jakieś pytania – okazało się, że nie miała z tym aż takiego problemu. Tak, nie myślała do końca – nie myślała wcale, oszołomiona nagłym pożądaniem i zwykłą, jeszcze prostszą potrzebą bliskości. Tak, gdyby miała teraz faktycznie rozmawiać – znów mówić o pracy czy o tym, co robiła jeszcze wczoraj – nie umiałaby.
Nie miała jednak najmniejszych problemów by odpowiedzieć na to jedno, ostatnie pytanie.
- Śpię po prawej stronie łóżka, a na śniadanie lubię naleśniki z dżemem – palnęła bez zastanowienia.
Świadomość, co powiedziała, przyszła zaraz potem – z nagłą pewnością, że rzeczywiście chciałaby zostać na noc i pełnym przekonaniem, że umknie jednak jeszcze przed śniadaniem.
Jedno uderzenie serca później – jedno potknięcie w jego rytmie później – chwyciła Severina za koszulę i przyciągnęła bliżej, śmielej rozchyliła uda, robiąc mężczyźnie miejsce tuż przy sobie. Pierwszy pocałunek wyraźnie jej nie wystarczał – pozwalając sobie na kolejny, nie potrafiła być tak cierpliwa, jak jeszcze przed momentem był Rosenkrantz. Teraz, gdy podjęła decyzję, gdy pozwoliła sobie na dotyk, czułość i, przede wszystkim, na głód – wszystkiego potrzebowała na już. W jej gesty wkradła się desperacja, w pocałunki wpełzła jakaś tęsknota, o której Amandine nie chciałaby rozmawiać ani teraz, ani nigdy. Wsunęła język między wargi Severina gdy tylko jej na to pozwolił, niedużą kulką kolczyka powiodła wzdłuż języka mężczyzny.
Tylko przez chwilę obejmowała Rosenkrantza, wplatając palce w jego rozczochrane kosmyki, pociągając je lekko, drapiąc łagodnie kark mężczyzny. Zaraz potem zsunęła dłonie niżej, przez ramiona i pierś, śmiało sięgając do guzików koszuli. Dłonie drżały jej nieznacznie, gdy zaczęła je rozpinać – jeden, drugi, trzeci – Tegan nie była jednak pewna czy to raczej z nerwów, niepewności, czy, tym razem, po prostu z gwałtownej potrzeby.
Bała się momentu, w którym Severin zobaczy jej niedoskonałości – to wszystko, co ona sama uznawała u siebie za niedoskonałe – ale sama bardzo chciała zobaczyć jego. Pragnęła czuć jego skórę przy swojej, chłonąć jego ciepło, zacząć trochę bardziej pachnieć nim, a trochę mniej sobą.
Nie wystarczyło jej cierpliwości, by rozpiąć koszulę do końca. Dobrnęła z guzikami może do połowy, może trochę za nią, gdy z cichym sapnięciem dała im spokój i wsunęła dłonie pod rozchełstany materiał, zachłannie wodząc dłońmi po nagiej piersi mężczyzny.
Chciała. Zdecydowanie bardzo chciała, bo bliskość Rosenkrantza robiła jej rzeczy, o których jeszcze do niedawna czytała tylko w książkach.
Nie obejrzała się, gdzie odłożył jej kokardę, zbyt zaaferowana jego obecnością, ciepłem, jego zapachem, pieszczotą palców we włosach. I potem, gdy uniósł lekko jej brodę, nie było już zupełnie nic poza jego ciemnymi oczami – wciąż tak wyraźnie pełnymi rozbawienia – i poza słodyczą jego pocałunku.
Nie opierała się, gdy przycisnął ją do blatu i nie wzbraniała się – wciągnęła tylko powietrze głębiej – gdy posadził ją na nim, zaraz odcinając ją swoją osobą od reszty kuchni, mieszkania, reszty świata. Oddychała szybko, płytko, szeroko otwartymi, sarnimi oczami patrząc na jego oczy, usta, jego uśmiech – i czując się tak dobrze w nagle ciasnej klatce między jego ramionami.
Bliskość Severina szumiała jej w głowie jak musujące wino.
I choć wydawało jej się, że słowa nie będą chciały z nią już współpracować – choć była tak bezgranicznie zdumiona, że Rosenkrantz wciąż potrafi składać całkiem zrozumiałe zdania, myśleć dość trzeźwo, by formułować jakieś pytania – okazało się, że nie miała z tym aż takiego problemu. Tak, nie myślała do końca – nie myślała wcale, oszołomiona nagłym pożądaniem i zwykłą, jeszcze prostszą potrzebą bliskości. Tak, gdyby miała teraz faktycznie rozmawiać – znów mówić o pracy czy o tym, co robiła jeszcze wczoraj – nie umiałaby.
Nie miała jednak najmniejszych problemów by odpowiedzieć na to jedno, ostatnie pytanie.
- Śpię po prawej stronie łóżka, a na śniadanie lubię naleśniki z dżemem – palnęła bez zastanowienia.
Świadomość, co powiedziała, przyszła zaraz potem – z nagłą pewnością, że rzeczywiście chciałaby zostać na noc i pełnym przekonaniem, że umknie jednak jeszcze przed śniadaniem.
Jedno uderzenie serca później – jedno potknięcie w jego rytmie później – chwyciła Severina za koszulę i przyciągnęła bliżej, śmielej rozchyliła uda, robiąc mężczyźnie miejsce tuż przy sobie. Pierwszy pocałunek wyraźnie jej nie wystarczał – pozwalając sobie na kolejny, nie potrafiła być tak cierpliwa, jak jeszcze przed momentem był Rosenkrantz. Teraz, gdy podjęła decyzję, gdy pozwoliła sobie na dotyk, czułość i, przede wszystkim, na głód – wszystkiego potrzebowała na już. W jej gesty wkradła się desperacja, w pocałunki wpełzła jakaś tęsknota, o której Amandine nie chciałaby rozmawiać ani teraz, ani nigdy. Wsunęła język między wargi Severina gdy tylko jej na to pozwolił, niedużą kulką kolczyka powiodła wzdłuż języka mężczyzny.
Tylko przez chwilę obejmowała Rosenkrantza, wplatając palce w jego rozczochrane kosmyki, pociągając je lekko, drapiąc łagodnie kark mężczyzny. Zaraz potem zsunęła dłonie niżej, przez ramiona i pierś, śmiało sięgając do guzików koszuli. Dłonie drżały jej nieznacznie, gdy zaczęła je rozpinać – jeden, drugi, trzeci – Tegan nie była jednak pewna czy to raczej z nerwów, niepewności, czy, tym razem, po prostu z gwałtownej potrzeby.
Bała się momentu, w którym Severin zobaczy jej niedoskonałości – to wszystko, co ona sama uznawała u siebie za niedoskonałe – ale sama bardzo chciała zobaczyć jego. Pragnęła czuć jego skórę przy swojej, chłonąć jego ciepło, zacząć trochę bardziej pachnieć nim, a trochę mniej sobą.
Nie wystarczyło jej cierpliwości, by rozpiąć koszulę do końca. Dobrnęła z guzikami może do połowy, może trochę za nią, gdy z cichym sapnięciem dała im spokój i wsunęła dłonie pod rozchełstany materiał, zachłannie wodząc dłońmi po nagiej piersi mężczyzny.