:: Midgard :: Okolice :: Domy :: Agnar Eriksen
Pokój do ćwiczeń
3 posters
Mistrz Gry
Pokój do ćwiczeń Nie 28 Sty - 17:36
Pokój do ćwiczeń
Pomieszczenie, do którego należy wiedzieć jak wejść, bowiem drzwi są dość skrzętnie ukryte w salonie. Pokój do ćwiczeń, w którym Agnar codziennie trenuje aby nie wyjść z wprawy. Łuk nie jest jedyną bronią, którą się posługuje, choć ta należy do jego ulubionych. W pokoju znajduje się szafa pełna broni, takowa również wisi na ścianach, a pomieszczenie jest dostosowane do treningów.
Vermund Eriksen
Re: Pokój do ćwiczeń Pią 9 Lut - 19:51
Vermund EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : oficer Wydziału Poszukiwań w Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : pies
Atuty : zapalony (I), agresor (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
22.05.2001
Po pół roku jego własne ciało wciąż wydawało się niezręczne jak źle wyważone ostrze; nieustannie potykał się o swoją niepełnosprawność i niezmiennie pozostawał nią zaskoczony – wydawało mu się jeszcze, że impulsy bodźców wciąż mrowią tam, gdzie brakowało dłoni, jak gdyby nerwy nie mogły otrząsnąć się wciąż z szoku tamtego dnia, kiedy niedźwiedzi ciężar przygniótł go do ziemi, a on instynktem wcisnął mu przedramię w rozwarty pysk, zanim zęby zdążyłyby chwycić go za szyję. Ostatnie, co pamiętał, to czyjaś ręka chwytająca go za mundur na karku jak za ścierpłą skórę, zimna dłoń wlekąca go po zalanym krwią betonie spod pazurów drących ubranie na brzuchu, pamiętał dzwonienie łańcucha zaciskanego na zwierzęcym gardle, białą kość wyzierająca ze strzępów tkanki i dziwną, ogłuszającą myśl, że człowiek niczym nie różni się od łownej zwierzyny: pod rozdartą skórą tkwiła ta sama czerwień, włókna rozerwanych mięśni drgały podobnie, paskudny widok wprawiał w bliskoznaczną nieczułość, zanim nadszedł wreszcie ból i świadomość wyślizgnęła mu się z palców.
– W zeszłym tygodniu dopiero pod drzwiami Straży zauważyłem, że Mysa ciągnie za sobą smycz – mruknął z kwaśnym rozbawieniem, rozpinając niespiesznie ostatnie guziki koszuli; zawsze kiedy to robił, czuł jeszcze w gardle echo frustracji, która w pierwszych tygodniach doprowadzała go do szału. Później, kiedy wściekłość mijała, nie potrafił spojrzeć swojej pomocnicy w oczy, kiedy sprzątała w ciszy roztrzaskane szkło, porozrzucane książki, papiery, kwiaty rozsypane między odłamkami wazonu; zdawało mu się, nie raz, że się go w tych chwilach obawia. Dzisiaj panował nad sobą lepiej, cierpliwie wyłuskiwał guziki z oczek, by w końcu zdjąć z pobliźnionych ramion koszulę i rzucić ją na ziemię pod ścianą. Nie założył dzisiaj protezy, ale na skórze pod pachą jeden ze skórzanych pasków – najbardziej uwierający – pozostawił trwale odbarwione otarcie. Nie założył protezy, bo Agnar – tak samo jak wszyscy łowcy – widział w swoim życiu gorsze rzeczy niż ramię urywające się nad łokciem, niektóre z nich były dziełem jego własnych rąk. To ta sama nieczułość, myślał, wpojona dyscypliną. Skórowali zwierzęta mając po dziewięć lat, uczyli się trzymać broń zanim nauczyli się porządnie liczyć, wygrzebywali gołymi dłońmi ciepłe zwierzęce trzewia, jeszcze zanim trzymali w rękach pierwszy szkolny podręcznik z ich rysunkami. Kiedy miał trzynaście lat, widział jak do Samotnej wieży, w której czekał na ojca, wnoszą człowieka z rozszarpaną wilczymi kłami twarzą; Vegar dał mu wtedy po raz pierwszy alkohol, żeby się uspokoił i przepłukał usta z wyplutych na podłogę mdłości.
– Nie oszczędzaj mnie – dodał, posyłając mu poważniejsze spojrzenie; nie podejrzewał Agnara o odruchy pobłażliwości, nie pobłażał mu zresztą nigdy wcześniej, czuł jednak potrzebę, by to zaznaczyć, jakby myśl, że mógłby traktować go z litością uwierała mu pod żebrem. – Byłeś w Tromsø? Jakieś wieści, w którą stronę wieje wiatr? Albo kto próbuje wydać za ciebie córkę? – spoglądał na niego uważnie; ciekawiło go szczerze, jak Agnar zapatrywał się na ich obecną niepewną sytuację. I czy właściwie rozważał, że mógłby zostać przetargowany. – Niedługo wybory, a my chwiejemy się nadal jak bezstronna chorągiewka; ludzie zaczną gadać, że urządzamy licytacje na nasze poparcie. Uderz pierwszy – rzucił, nie pozostawiając między zdaniami dłuższego przecinka, przekornym nieprzypadkiem. – Myślałeś kiedyś, co robiłbyś, gdyby nie Gleipnir? – równie nieprzypadkiem potrącił drażliwą nutę, niesubtelnie sugerując, że wybory Głosiciela mogłyby mieć wpływ na przyszłość instytucji. Społeczeństwo, jak mu się zdawało, zaczynało się zmieniać.
Agnar Eriksen
Re: Pokój do ćwiczeń Czw 15 Lut - 13:40
Agnar EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : łowca Gleipniru w stopniu specjalisty
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : ryś
Atuty : twardziel (I), myśliwy (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 25 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Kawa zdążyła wystygnąć kiedy przygotowując pokój do ćwiczeń myślami był przy kuzynie. Informacja o jego stanie dotarła do niego dość szybko, najważniejsze wtedy było, aby przeżył. Kończyna stanowiła najmniejszy problem. Bez kończyny można żyć i nadal pracować. Łatwiej było w Kruczej Straży niż wśród Łowców, gdzie sprawność była kluczowa i często decydowała o tym czy ujdzie się z życiem ze starcia. Łowca bez ręki kończył zwykle za biurkiem lub szkoląc rekrutów; mógł zapomnieć o wyjściach w teren.
Odpalając papierosa nastawił znów czajnik nad ogniem, aby zaparzyć sobie drugą kawę. Nie cierpiał zimnej kawy, jak ktoś mógł pić mrożoną i nazywać to kawą? Zaciągnął się mocniej zasypując dno kubka fusami, nie miał czasu na lepsze parzenie - kawa plujka musiała mu teraz wystarczyć. Był w połowie kubka kiedy kuzyn pojawił się w jego drzwiach.
Nie pomagał, nie traktował jak kaleki. Vermund nie miał tylko ręki.
Nie był też na tyle arogancki, aby stawiać się w jego sytuacji i mówić, że rozumie jego sytuację, bo nic nie rozumiał, a sztuczne niesienie pociechy nie leżało w jego naturze. Mógł jedynie się domyślać, że Kruczy musiał nauczyć się żyć ze sobą od nowa. Musiał zrozumieć jak teraz działa jego ciało, a sama nauka mogła nieść wiele frustracji. Dlatego trenowali.
Vermund miał pojąć jak teraz musi się poruszać, jak wykorzystać inne techniki i metody, aby by równie skutecznym co koledzy ze wszystkimi kończynami.
Gasząc papierosa w popielniczce skrzywił nieznacznie łuki warg.
-Póki dziadek nie wezwie, to nie kuszę losu. -Odpowiedział na zadane pytanie samemu zdejmując koszulę z grzbietu. Był żylastym mężczyzną, nie posiadał rozbudowanej masy mięśniowej, choć te wyraźnie rysowały się pod napiętym płótnem skóry. Agnar stawiał na szybkość i wytrzymałość, nie zaś na siłę ciosu, choć ta siła nie raz mu się przydała. Jarl na pewno miał na niego jakąś wizję. Łowcy zaś nie spieszyło się, aby poznać jego plany. -Są młodsi ode mnie. - Nie zdziwiłby się, gdyby to jego brat został wybrany albo właśnie kuzyn. Nie mógł jednak udawać, że jest całkowicie obojętny na działania jarla. W końcu jego decyzje rzutowały na całą rodzinę. Stanął w pozycji i jak tylko kuzyn wspomniał o ataku, wykonał cios prosto w żuchwę wyprowadzając go od dołu. Nie chodziło o powalenie przeciwnika, a wyrobienie odruchów więc zaatakował od razu od strony bardziej narażonej na atak. Każdy inny tak będzie robił - uderzał tam gdzie sądził, że ma większe szanse.
-Nie. - Odpowiedział na kolejne pytanie. -Nie sądziłem, że dożyję tego wieku. -Łowcy często umierali wcześniej, ich praca nie należała do bezpiecznych dlatego też nie wiązał się z żadną kobietą na dłużej, a jeżeli jarl wybrałby mu żonę, szybko musiałaby się przyzwyczaić do samotności. -A ty? Ja już posmakowałem małżeństwa. - Miał żonę i syna, obydwoje zmarli kiedy był na misji. Od tego wydarzenia minęło wiele lat, a w domu Agnara nie było po nich śladu. Zresztą, wiele wysiłku wymagało od niego przekonanie jarla, aby nie mieszał w rodzinie rodowej.
Odpalając papierosa nastawił znów czajnik nad ogniem, aby zaparzyć sobie drugą kawę. Nie cierpiał zimnej kawy, jak ktoś mógł pić mrożoną i nazywać to kawą? Zaciągnął się mocniej zasypując dno kubka fusami, nie miał czasu na lepsze parzenie - kawa plujka musiała mu teraz wystarczyć. Był w połowie kubka kiedy kuzyn pojawił się w jego drzwiach.
Nie pomagał, nie traktował jak kaleki. Vermund nie miał tylko ręki.
Nie był też na tyle arogancki, aby stawiać się w jego sytuacji i mówić, że rozumie jego sytuację, bo nic nie rozumiał, a sztuczne niesienie pociechy nie leżało w jego naturze. Mógł jedynie się domyślać, że Kruczy musiał nauczyć się żyć ze sobą od nowa. Musiał zrozumieć jak teraz działa jego ciało, a sama nauka mogła nieść wiele frustracji. Dlatego trenowali.
Vermund miał pojąć jak teraz musi się poruszać, jak wykorzystać inne techniki i metody, aby by równie skutecznym co koledzy ze wszystkimi kończynami.
Gasząc papierosa w popielniczce skrzywił nieznacznie łuki warg.
-Póki dziadek nie wezwie, to nie kuszę losu. -Odpowiedział na zadane pytanie samemu zdejmując koszulę z grzbietu. Był żylastym mężczyzną, nie posiadał rozbudowanej masy mięśniowej, choć te wyraźnie rysowały się pod napiętym płótnem skóry. Agnar stawiał na szybkość i wytrzymałość, nie zaś na siłę ciosu, choć ta siła nie raz mu się przydała. Jarl na pewno miał na niego jakąś wizję. Łowcy zaś nie spieszyło się, aby poznać jego plany. -Są młodsi ode mnie. - Nie zdziwiłby się, gdyby to jego brat został wybrany albo właśnie kuzyn. Nie mógł jednak udawać, że jest całkowicie obojętny na działania jarla. W końcu jego decyzje rzutowały na całą rodzinę. Stanął w pozycji i jak tylko kuzyn wspomniał o ataku, wykonał cios prosto w żuchwę wyprowadzając go od dołu. Nie chodziło o powalenie przeciwnika, a wyrobienie odruchów więc zaatakował od razu od strony bardziej narażonej na atak. Każdy inny tak będzie robił - uderzał tam gdzie sądził, że ma większe szanse.
-Nie. - Odpowiedział na kolejne pytanie. -Nie sądziłem, że dożyję tego wieku. -Łowcy często umierali wcześniej, ich praca nie należała do bezpiecznych dlatego też nie wiązał się z żadną kobietą na dłużej, a jeżeli jarl wybrałby mu żonę, szybko musiałaby się przyzwyczaić do samotności. -A ty? Ja już posmakowałem małżeństwa. - Miał żonę i syna, obydwoje zmarli kiedy był na misji. Od tego wydarzenia minęło wiele lat, a w domu Agnara nie było po nich śladu. Zresztą, wiele wysiłku wymagało od niego przekonanie jarla, aby nie mieszał w rodzinie rodowej.
hunter
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Vermund Eriksen
Re: Pokój do ćwiczeń Sob 24 Lut - 23:35
Vermund EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : oficer Wydziału Poszukiwań w Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : pies
Atuty : zapalony (I), agresor (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Życie skróciło się – nagle – o długość mocnego przedramienia, otwartej dłoni zdolnej chwytać je garściami i palców o wrażliwych, unerwionych gęsto opuszkach, którym mógł badać jego różnorodną teksturę: gładkość zimnej stali, chropowatość rdzy na kratach, ostre końce cierni w matczynym ogrodzie, które dla niej ścinał przy świeżych, zielonych pędach, miękka skóra kobiecego ciała i ciężar broni; nie myślał o tym nigdy wcześniej – jak wiele życia mieściło się w zmysłach jednej ręki, a teraz doświadczał tej nieobecności i codziennie odkrywał ją na nowo, w innych, nieoczekiwanych rzeczach, drobnych czynnościach, które dotąd stanowiły rzecz bezwiedną i półświadomą, a które teraz wymagały nauczenia się innej koordynacji ruchów. Nie liczył, jak wiele szklanek zbił w pierwszych tygodniach, jak wiele razu próbował podeprzeć się nieobecną ręką i tracił równowagę jak dziecko, które dopiero znajdowało środek swojej ciężkości i odruchy ciała ratujące przed upadkiem. Brakowało mu tymczasem cierpliwości, by znosić nagłe ograniczenia i przymus nauki jakby od nowa; frustrowało go powolne oswajanie się z tym skróconym życiem, frustrowały go przyzwyczajenia zalęgłe tak głęboko w pamięci mięśniowej, że miał wrażenie, że ciało przestało być mu posłuszne, reagowało jak obce, oddzielne od niego stworzenie, kierujące się własnymi instynktami, które pamiętały wciąż jeszcze – z dokładnością tak wyraźną, jakby rzeczywistą – ciężar butelki w dłoni, drewno odsuwane krzesła i echo stalówki sunącej po listownym papierze rezonującym w palcach. Pierwsze miesiące pamiętał jak osobisty koszmar, stłumiony i zamknięty w czterech ścianach swojego mieszkania.
Agnar zaskoczył go cierpliwością, choć może nie powinien być zaskoczony – mężczyźni w ich rodzinie zdawali się mieć jej bezbrzeżne pokłady, przynajmniej w towarzystwie i przynajmniej przy trzeźwych umysłach. Ojciec zawsze uważał to za ich rodzinną cnotę, a on w dzieciństwie mu wierzył; później, dorastając, docierało do niego coraz wyraźniej, że potrafili po prostu dobrze odgrywać nałożone im na barki role, potrafili powściągać swoje odruchy i pamiętać, żeby zamykać za sobą drzwi, zanim podniosą głos. Cierpliwość Agnara wydawała się jednak szczera – pozwalał mu popełniać błędy bez oceny i naglenia, czekał zawsze aż podniesie się z podłogi, choć czasem, dysząc ciężko, miał wrażenie, że nie podniesie się już nigdy, wydawał się doskonale rozumieć, kiedy nie należało naciskać bardziej i kiedy, przeciwnie, należało sprowokować w nim determinację. Po półrocznej przerwie w treningach miał słabe ciało, słabą kondycję i słabe odruchy, ale powoli odzyskiwał wyczucie własnego ciała.
– Dorośli mężczyźni i wszyscy zachowujemy się przed nim jak przed belfrem wołającym do odpowiedzi. Oczy w dół, głowa w swoje życie, byle nie zauważył – odparł z rozbawieniem, wyraźnie w wyśmienitym nastroju. Nie dziwił się Agnarowi wcale, nie dziwił się żadnemu z Eriksenów; nawet największa ambicja cierpła na języku na myśl, że o swoim życiu miał decydować ktoś inny. Są młodsi ode mnie, mówił, a jemu zdawało się, że chłodne, niebieskie spojrzenie składa się mu na ramionach trochę ciężej, jak nieprzyjemne przypomnienie. – Ode mnie szczęśliwie też – powtórzył za nim pojednawczo, oddając zaszczyt młodszym pokoleniom, choć nie mógł mieć pewności. – Chociaż jako młokos miałem nadzieję, że zdobędę Jarvelę. Ekscytowało mnie to ich nieokrzesanie. Wiesz, o czym mówię? – wydawał się niezrażony, zupełnie niepomny powagi sytuacji, wspominając żartobliwie swoje szczenięce aspiracje.
Cios przyszedł nagle – precyzyjny i sprężysty; ledwie zauważył ostrzegawcze spięcie mięśni, nim pięść zarysowała łuk, celując w żuchwę, od strony, po której brakowało mu gardy. Wciąż jeszcze nie wiedział, jak skutecznie zapełniać tę lukę w swojej obronie i uchylił się, ledwie o włos uciekając przed ciosem. Pochylony w przeciwną stronę, wykorzystał okazję, by zamierzyć się w jego żebra.
Odpowiedź Agnara nie wzruszała go tak, jak mogłaby wzruszać kogoś z odmiennych im kręgów – chyba każdy z nich liczył się z możliwością, że straci życie szybko. Nie było sensu dyskutować z tym ryzykiem, należało je oswoić na przyszłość, żyć ze śmiercią zawsze na ramieniu.
– Nie – powtórzył za nim wiernie. – Mam wrażenie, że nie umiałbym prowadzić innego życia. Spokojniejszego, mam na myśli. Żałujesz tego czasem? – odbił znów, obserwując uważnie jego spojrzenie i ułożenie barków; zakładając, że Agnar też nie mógłby inaczej żyć niż bez dreszczu niebezpieczeństwa i poczucia powołania.
Agnar zaskoczył go cierpliwością, choć może nie powinien być zaskoczony – mężczyźni w ich rodzinie zdawali się mieć jej bezbrzeżne pokłady, przynajmniej w towarzystwie i przynajmniej przy trzeźwych umysłach. Ojciec zawsze uważał to za ich rodzinną cnotę, a on w dzieciństwie mu wierzył; później, dorastając, docierało do niego coraz wyraźniej, że potrafili po prostu dobrze odgrywać nałożone im na barki role, potrafili powściągać swoje odruchy i pamiętać, żeby zamykać za sobą drzwi, zanim podniosą głos. Cierpliwość Agnara wydawała się jednak szczera – pozwalał mu popełniać błędy bez oceny i naglenia, czekał zawsze aż podniesie się z podłogi, choć czasem, dysząc ciężko, miał wrażenie, że nie podniesie się już nigdy, wydawał się doskonale rozumieć, kiedy nie należało naciskać bardziej i kiedy, przeciwnie, należało sprowokować w nim determinację. Po półrocznej przerwie w treningach miał słabe ciało, słabą kondycję i słabe odruchy, ale powoli odzyskiwał wyczucie własnego ciała.
– Dorośli mężczyźni i wszyscy zachowujemy się przed nim jak przed belfrem wołającym do odpowiedzi. Oczy w dół, głowa w swoje życie, byle nie zauważył – odparł z rozbawieniem, wyraźnie w wyśmienitym nastroju. Nie dziwił się Agnarowi wcale, nie dziwił się żadnemu z Eriksenów; nawet największa ambicja cierpła na języku na myśl, że o swoim życiu miał decydować ktoś inny. Są młodsi ode mnie, mówił, a jemu zdawało się, że chłodne, niebieskie spojrzenie składa się mu na ramionach trochę ciężej, jak nieprzyjemne przypomnienie. – Ode mnie szczęśliwie też – powtórzył za nim pojednawczo, oddając zaszczyt młodszym pokoleniom, choć nie mógł mieć pewności. – Chociaż jako młokos miałem nadzieję, że zdobędę Jarvelę. Ekscytowało mnie to ich nieokrzesanie. Wiesz, o czym mówię? – wydawał się niezrażony, zupełnie niepomny powagi sytuacji, wspominając żartobliwie swoje szczenięce aspiracje.
Cios przyszedł nagle – precyzyjny i sprężysty; ledwie zauważył ostrzegawcze spięcie mięśni, nim pięść zarysowała łuk, celując w żuchwę, od strony, po której brakowało mu gardy. Wciąż jeszcze nie wiedział, jak skutecznie zapełniać tę lukę w swojej obronie i uchylił się, ledwie o włos uciekając przed ciosem. Pochylony w przeciwną stronę, wykorzystał okazję, by zamierzyć się w jego żebra.
Odpowiedź Agnara nie wzruszała go tak, jak mogłaby wzruszać kogoś z odmiennych im kręgów – chyba każdy z nich liczył się z możliwością, że straci życie szybko. Nie było sensu dyskutować z tym ryzykiem, należało je oswoić na przyszłość, żyć ze śmiercią zawsze na ramieniu.
– Nie – powtórzył za nim wiernie. – Mam wrażenie, że nie umiałbym prowadzić innego życia. Spokojniejszego, mam na myśli. Żałujesz tego czasem? – odbił znów, obserwując uważnie jego spojrzenie i ułożenie barków; zakładając, że Agnar też nie mógłby inaczej żyć niż bez dreszczu niebezpieczeństwa i poczucia powołania.
Agnar Eriksen
Re: Pokój do ćwiczeń Wto 27 Lut - 11:10
Agnar EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : łowca Gleipniru w stopniu specjalisty
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : ryś
Atuty : twardziel (I), myśliwy (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 25 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Świadomość własnych ograniczeń, była pierwszym krokiem do przetrwania. Poznanie własnego ciała i jego możliwości, drugim. Trzecim zaś - pokora. Tej ostatniej wielu brakowało. Wyćwiczeni, pewni siebie - szybko umierali. Wiek Łowcy świadczył o tym, że wszystkie trzy zasady, zostały wdrożone skutecznie w ich życie. W trakcie treningów starał się zawsze je wdrażać, przestrzegać ich reguł. Nie zawsze było to łatwe. Pod spokojem i cierpliwością jaką charakteryzowali się Eriksenowie buzowały emocje. Olbrzymie ich pokłady, gejzery gotowe wybuchnąć kiedy zrobi się zbyt gorąco. Przydomek krwawych nie wziął się jedynie z opowieści przestraszonych dzieci. Nieśli na swoich barkach dziedzictwo przodków, z którym mierzyli się każdego dnia.
Praca w terenie, ciągłe misje i działanie w ukryciu sprawiły, że musiał być cierpliwy. Porywczy charakter mógł jedynie sprawić, że szybko zostałaby znaleziona krwawa miazga gdzieś w lesie przez przypadkowego przechodnia.
Łowcy zwyczajnie nie wracali.
Teraz cierpliwości i pokory chciał nauczyć krewniaka. Widział złość, irytację i gniew czającą się za spokojne tęczówek. Widział jak momentami maska pęka, gdy skrzywienie ust zdradzało wściekłość na samego siebie i swoją słabość. To dobrze, to uczucie mogli przekuć w jego tarczę. Gorszy jest marazm i zniechęcenie, najpierw trzeba je zrzucić niczym ciężki płaszcz.
Gdy upadał, nie podawał dłoni. Musiał sam wstać. Nauczyć się robić to szybko. Samemu.
W trakcie walki, w trakcie zagrożenia życia nikt dłoni nie poda. Nie poczeka, aż ten wstanie. Najgorszym było rozczulanie się, współczucie, które dokładają kolejną cegłę wściekłości, drzazgę zadry wbijanej pod skórę. Nie chciał, aby Vermund zamienił się w zgryźliwego i złośliwego człowieka, który swoje porażki odgrywa na innych.
-Jak do tej pory działa. - Skrzywił wargi w nieznacznym uśmiechu. Każdy kiedyś musiał poskromić swój charakter. Spotkania z jarlem były właśnie takim momentem Miał okazję poznać gniew jarla, kiedy ośmielił się powiedzieć zbyt dosadnie co myśli. Krewniak wycofał się z żartu, który każdy z nich rzucał, jednocześnie bojąc się, że stanie się rzeczywistością. Kiedy inne rody żarły się między sobą o władzę, Eriksenowie stali murem za jarlem, jednocześnie żaden nie chciał tego tronu. Mówiono, że są podzieleni wewnętrznie i tak bywało, ale gdy ktoś atakował rodzinę, wtedy przypominali sobie historię Krwawego Topora i nie chcieli jej powtarzać. -Jarvelę? - Uniósł nieznacznie brwi. -Masz jeszcze szansę. - Poniekąd rozumiał, inaczej nie zostałby Łowcą, ale prawda była taka, że Eriksenowie mieli większe szanse na porozumienie się z nimi niż inne klany.
Uchylił się sprawnie, unikając ciosu mógł zachwiać równowagą przeciwnika. Wybijać go z rytmu. Dobrze, bo szybkość w tym wypadku była ważna. Zaatakowanie od boku zmuszało Agnara do podjęcia obrony, wycofania się, zbudowania dystansu jaki dopiero co skrócił. Walka na unki mogła zmęczyć przeciwnika, a tego potrzebował Vermund. Inny rodzaj walki, a przy okazji pokazanie ciału, że potrafi wiele. O milimetry uciekł przed ciosem kuzyna. Zanurkował niżej, by ponownie uderzyć tam gdzie nie było dłoni. Dążył do konfrontacji, dążył do tego, aby mężczyzna zmierzył się z ciosem, by dam go wyprowadził pomimo tego, że nie miał dłoni. Miał całe ramię, które też mogło zadać mocny cios. Taki jakiego przeciwnik się nie spodziewa. Napięte mięśnie uwydatniły liczne blizny oraz ślady po odbytych walkach. Szramy pazurów i zębów zdobiły tors, brzuch oraz plecy. Tatuaż na barku, przecięty grubą blizną świadczył o starciu z wargiem.
-Żałuję wielu rzeczy, ale nie tego. - Przyznał otwarcie. Nie był nieomylny, nie był święty. Podjął w życiu wiele decyzji, które potem odbiły mu się czkawką. Od dziecka wiedział, że nie dla niego pozłacane wnętrza i wystawne spotkania, wznoszący toasty z płomiennymi mowami. To było jego miejsce na ziemi. A Valhalla wołała codziennie i kiedy na to wezwanie odpowie. -Pechowe kobiety, które będą zmuszone do przyjęcia naszego nazwiska. - Choć zdawało się, że jego matka jak i matka Vermunda odnajdywały się w tej roli, lecz ich mężowie siedzieli przy jarlu. Nie narażali tak swego życia, a nawet jeśli, mieli już dorosłych synów, którzy mogli zająć ich miejsce. Gorzej, że ci nie palili się do rzeczonej roboty.
Praca w terenie, ciągłe misje i działanie w ukryciu sprawiły, że musiał być cierpliwy. Porywczy charakter mógł jedynie sprawić, że szybko zostałaby znaleziona krwawa miazga gdzieś w lesie przez przypadkowego przechodnia.
Łowcy zwyczajnie nie wracali.
Teraz cierpliwości i pokory chciał nauczyć krewniaka. Widział złość, irytację i gniew czającą się za spokojne tęczówek. Widział jak momentami maska pęka, gdy skrzywienie ust zdradzało wściekłość na samego siebie i swoją słabość. To dobrze, to uczucie mogli przekuć w jego tarczę. Gorszy jest marazm i zniechęcenie, najpierw trzeba je zrzucić niczym ciężki płaszcz.
Gdy upadał, nie podawał dłoni. Musiał sam wstać. Nauczyć się robić to szybko. Samemu.
W trakcie walki, w trakcie zagrożenia życia nikt dłoni nie poda. Nie poczeka, aż ten wstanie. Najgorszym było rozczulanie się, współczucie, które dokładają kolejną cegłę wściekłości, drzazgę zadry wbijanej pod skórę. Nie chciał, aby Vermund zamienił się w zgryźliwego i złośliwego człowieka, który swoje porażki odgrywa na innych.
-Jak do tej pory działa. - Skrzywił wargi w nieznacznym uśmiechu. Każdy kiedyś musiał poskromić swój charakter. Spotkania z jarlem były właśnie takim momentem Miał okazję poznać gniew jarla, kiedy ośmielił się powiedzieć zbyt dosadnie co myśli. Krewniak wycofał się z żartu, który każdy z nich rzucał, jednocześnie bojąc się, że stanie się rzeczywistością. Kiedy inne rody żarły się między sobą o władzę, Eriksenowie stali murem za jarlem, jednocześnie żaden nie chciał tego tronu. Mówiono, że są podzieleni wewnętrznie i tak bywało, ale gdy ktoś atakował rodzinę, wtedy przypominali sobie historię Krwawego Topora i nie chcieli jej powtarzać. -Jarvelę? - Uniósł nieznacznie brwi. -Masz jeszcze szansę. - Poniekąd rozumiał, inaczej nie zostałby Łowcą, ale prawda była taka, że Eriksenowie mieli większe szanse na porozumienie się z nimi niż inne klany.
Uchylił się sprawnie, unikając ciosu mógł zachwiać równowagą przeciwnika. Wybijać go z rytmu. Dobrze, bo szybkość w tym wypadku była ważna. Zaatakowanie od boku zmuszało Agnara do podjęcia obrony, wycofania się, zbudowania dystansu jaki dopiero co skrócił. Walka na unki mogła zmęczyć przeciwnika, a tego potrzebował Vermund. Inny rodzaj walki, a przy okazji pokazanie ciału, że potrafi wiele. O milimetry uciekł przed ciosem kuzyna. Zanurkował niżej, by ponownie uderzyć tam gdzie nie było dłoni. Dążył do konfrontacji, dążył do tego, aby mężczyzna zmierzył się z ciosem, by dam go wyprowadził pomimo tego, że nie miał dłoni. Miał całe ramię, które też mogło zadać mocny cios. Taki jakiego przeciwnik się nie spodziewa. Napięte mięśnie uwydatniły liczne blizny oraz ślady po odbytych walkach. Szramy pazurów i zębów zdobiły tors, brzuch oraz plecy. Tatuaż na barku, przecięty grubą blizną świadczył o starciu z wargiem.
-Żałuję wielu rzeczy, ale nie tego. - Przyznał otwarcie. Nie był nieomylny, nie był święty. Podjął w życiu wiele decyzji, które potem odbiły mu się czkawką. Od dziecka wiedział, że nie dla niego pozłacane wnętrza i wystawne spotkania, wznoszący toasty z płomiennymi mowami. To było jego miejsce na ziemi. A Valhalla wołała codziennie i kiedy na to wezwanie odpowie. -Pechowe kobiety, które będą zmuszone do przyjęcia naszego nazwiska. - Choć zdawało się, że jego matka jak i matka Vermunda odnajdywały się w tej roli, lecz ich mężowie siedzieli przy jarlu. Nie narażali tak swego życia, a nawet jeśli, mieli już dorosłych synów, którzy mogli zająć ich miejsce. Gorzej, że ci nie palili się do rzeczonej roboty.
hunter
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Vermund Eriksen
Re: Pokój do ćwiczeń Nie 17 Mar - 19:58
Vermund EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : oficer Wydziału Poszukiwań w Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : pies
Atuty : zapalony (I), agresor (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Oboje mieli okazję to obserwować – mocny charakter i dobry temperament spożytkowany w niewłaściwy sposób (na bogów, tak samo możnaby mówić o myśliwskim psie i może, na dobrą sprawę, nie było tak dużej różnicy; czasami, kiedy dostrzegał psią sylwetkę swojej fylgii wynurzającej się z materii międzysnu, czuł się jej formą cierpko rozbawiony). Przez Samotną Wieżę przewijało się wielu galdrów o przeróżnych pobudkach, intencjach i spojrzeniach; niektórzy nosili mściwość pod językiem, niektórzy wierzyli, że czynią dobrze, poświęcając się misji oczyszczenia świata z bestialskiej krwi, niektórzy zwyczajnie nie posiadali żadnego innego miejsca, które przyjęłoby ich i zapewniło godny wikt oraz zbawienne dla duszy poczucie wspólnoty; niektórzy byli zwyczajnie szaleni – lub może każdy z nich był szalony, może inaczej nie znaleźliby się nigdy w takim miejscu. Eriksenowie wespół z Hedbergami mocną ręką i dyscypliną próbowali ten zlepek ludzi rozmaitych przekuć w jedną, zgodną ze sobą wewnętrznie, broń, dobrze wyważoną i oddaną powziętemu powołaniu, ale nie każdego udawało się uformować w szlachetniejszy minerał. Gleipnir dawał szansę każdemu, szansa nie oznaczała jednak wcielenia, jedynie możliwość próby – Gleipnir brał cię między zęby, sprawdzał trzeszczenie kręgosłupa, badał szorstkim językiem wnętrze, przeżuwał, w końcu przełykał lub wypluwał jak pozbawioną treści chrząstkę. Niektórzy nie dawali rady w przedbiegach, niektórzy łamali się w trakcie, niektórzy po latach służby popadali w chorobliwe obsesje – granica między powołaniem a szaleństwem była cienka, tak samo między obowiązkiem a bezmyślną przemocą, tak samo między kornym posłuchem a przeświadczeniem, że wolno im wszystko, a Mistrz Gleipniru, Hedberg, przymknie oczy. Nie przymykał. Rozszalałe i niekorne psy wyrzucało się z psiarni, by nie psuły więcej krwi; mocny charakter i dobry temperament rozkładał się wyjątkowo niewdzięcznie, wybaczano wiele – ale nie nieposłuszeństwo i nie słabość, która osłabić mogłaby również Węzeł. Na polowaniach nie było miejsca na kruche ogniwa.
Gorzkniejącą w gardle frustrację przełykał z przekleństwami, choć niejednokrotnie miał ochotę wypluć je wszystkie Agnarowi na czubki butów. Skwaśniałą ślinę, w której grudami zbierała się złość, kiedy cios i upadek po raz kolejny wyciskały mu oddech z płuc. W złości popełniał więcej błędów, starszy kuzyn napominał go, prowadził – na krótkiej smyczy i mocną ręką, karcił w nim oznaki słabości tak, jak byli tego nauczeni. Atakował od strony najbardziej narażonej, wykorzystywał jego niesprawność na swoją korzyść (dokładnie tak, jak zrobiłby to każdy przeciw kalece), przez pierwsze miesiące treningów bez przerwy nosił na prawych żebrach sine ślady po jego pięściach i dzisiaj wciąż na szczeblach odsłoniętego boku rozlaną miał żółtawą poświatę po poprzednich razach. Wściekał się na niego – wielokrotnie marzył o tym, żeby rozbić mu skroń o gra ńswojej pięści raz, a dobrze – a potem motoryka ciała zaczęła się uczyć: ta luka w obronie, którą stworzyła niepełnosprawność, poczęła wypełniać się nowymi odruchami.
– Teraz wydaje mi się, że byśmy się rozszarpali – odparł z rozbawieniem, myśląc jeszcze o tych młodych Jarvelównach, ich jasnych włosach i sylwetkach przypominających szczebioczące nimfy pośród ludzi. Choć wciąż uważał, że ze wszystkich klanów było im do siebie najbliżej, co zresztą udowodniło kilka udanych wcześniej małżeństw, przewidywał, że w końcu oszalałby, próbując za nią nadążyć. – Zresztą, na cholerną ironię, poznałem kobietę jeszcze od nich gorszą i jeszcze gorzej jej chcę, rozumiesz. To chyba parszywa natura człowieka, żeby dążyć do swojej destrukcji. Albo, w każdym razie, nasza – przez rozbawienie przegryzła się cierpkość szczerości; nie zdawał się śpieszny, żeby wyjaśniać w szczegółach, o kogo chodziło, wyrósł jednak chyba też z wieku wiecznego wyparcia wszystkiego, co związane z uczuciami. Przeciwnie: potrzebował w końcu czuć je zupełnie, w dłoniach, w sercu i na języku.
Agnar uniknął ciosu zręcznie, bez większego problemu, mięśnie pod jego skórą napinały się wiernie jak pociągane wprawnie wolą struny. Cofnął się, zbudował dystans, który dał im możliwość zmiarkowania się ponownie, krótki antrakt, w którym mierzyli się wzajem, szukając ostrzeżenia albo szansy, by wyprowadzić kolejną ofensywę. Wyszkolenie kuzyna było bezbłędne; rzadko odsłaniał słabizny albo szczeliny, które dałoby się wykorzystać z większą pewnością niż polegając na szczęściu. Na jego nieuwadze polegać nie dało się prawie wcale – pozostawał zawsze czujny. Zanurkował znów pierwszy, napięcie ciała zdradzało go ledwie ułamek sekundy wcześniej; tym razem Vermund nie uskoczył, mięśnie brzucha spięły się w oczekiwaniu na cios, ból rozlał się po prawym boku, a on przez zaciśnięte zęby sapnął, wykrzywiając wargi w grymas. Nie powinien się rozpraszać.
W odpowiedzi spróbował ofensywy ze zmyłką; wyprowadzając fałszywy cios pięścią, chciał znaleźć lukę w gardzie, by prześlizgnąć przezeń dłoń, zawinąć ją na kark i przytrzymać go, kiedy wymierzał cios kolanem w brzuch. Czuł jednak od razu, że jest powolny – nawet jeśli udało mu się złapać go za kark, kolano łatwo mógł sparować i wykorzystać przerzuconą na jedną oś nogi równowagę.
Nie dziwiło go, że nie żałował – Agnar zdawał się być wszystkim, czego pożądał i wymagał Gleipnir.
– Mogło być gorzej. Mogłyby trafić do przeżartych rybą Lundqvistów – mruknął złośliwie, łapiąc oddech. – W tej perspektywie byłbyś im raczej ratunkiem.
Gorzkniejącą w gardle frustrację przełykał z przekleństwami, choć niejednokrotnie miał ochotę wypluć je wszystkie Agnarowi na czubki butów. Skwaśniałą ślinę, w której grudami zbierała się złość, kiedy cios i upadek po raz kolejny wyciskały mu oddech z płuc. W złości popełniał więcej błędów, starszy kuzyn napominał go, prowadził – na krótkiej smyczy i mocną ręką, karcił w nim oznaki słabości tak, jak byli tego nauczeni. Atakował od strony najbardziej narażonej, wykorzystywał jego niesprawność na swoją korzyść (dokładnie tak, jak zrobiłby to każdy przeciw kalece), przez pierwsze miesiące treningów bez przerwy nosił na prawych żebrach sine ślady po jego pięściach i dzisiaj wciąż na szczeblach odsłoniętego boku rozlaną miał żółtawą poświatę po poprzednich razach. Wściekał się na niego – wielokrotnie marzył o tym, żeby rozbić mu skroń o gra ńswojej pięści raz, a dobrze – a potem motoryka ciała zaczęła się uczyć: ta luka w obronie, którą stworzyła niepełnosprawność, poczęła wypełniać się nowymi odruchami.
– Teraz wydaje mi się, że byśmy się rozszarpali – odparł z rozbawieniem, myśląc jeszcze o tych młodych Jarvelównach, ich jasnych włosach i sylwetkach przypominających szczebioczące nimfy pośród ludzi. Choć wciąż uważał, że ze wszystkich klanów było im do siebie najbliżej, co zresztą udowodniło kilka udanych wcześniej małżeństw, przewidywał, że w końcu oszalałby, próbując za nią nadążyć. – Zresztą, na cholerną ironię, poznałem kobietę jeszcze od nich gorszą i jeszcze gorzej jej chcę, rozumiesz. To chyba parszywa natura człowieka, żeby dążyć do swojej destrukcji. Albo, w każdym razie, nasza – przez rozbawienie przegryzła się cierpkość szczerości; nie zdawał się śpieszny, żeby wyjaśniać w szczegółach, o kogo chodziło, wyrósł jednak chyba też z wieku wiecznego wyparcia wszystkiego, co związane z uczuciami. Przeciwnie: potrzebował w końcu czuć je zupełnie, w dłoniach, w sercu i na języku.
Agnar uniknął ciosu zręcznie, bez większego problemu, mięśnie pod jego skórą napinały się wiernie jak pociągane wprawnie wolą struny. Cofnął się, zbudował dystans, który dał im możliwość zmiarkowania się ponownie, krótki antrakt, w którym mierzyli się wzajem, szukając ostrzeżenia albo szansy, by wyprowadzić kolejną ofensywę. Wyszkolenie kuzyna było bezbłędne; rzadko odsłaniał słabizny albo szczeliny, które dałoby się wykorzystać z większą pewnością niż polegając na szczęściu. Na jego nieuwadze polegać nie dało się prawie wcale – pozostawał zawsze czujny. Zanurkował znów pierwszy, napięcie ciała zdradzało go ledwie ułamek sekundy wcześniej; tym razem Vermund nie uskoczył, mięśnie brzucha spięły się w oczekiwaniu na cios, ból rozlał się po prawym boku, a on przez zaciśnięte zęby sapnął, wykrzywiając wargi w grymas. Nie powinien się rozpraszać.
W odpowiedzi spróbował ofensywy ze zmyłką; wyprowadzając fałszywy cios pięścią, chciał znaleźć lukę w gardzie, by prześlizgnąć przezeń dłoń, zawinąć ją na kark i przytrzymać go, kiedy wymierzał cios kolanem w brzuch. Czuł jednak od razu, że jest powolny – nawet jeśli udało mu się złapać go za kark, kolano łatwo mógł sparować i wykorzystać przerzuconą na jedną oś nogi równowagę.
Nie dziwiło go, że nie żałował – Agnar zdawał się być wszystkim, czego pożądał i wymagał Gleipnir.
– Mogło być gorzej. Mogłyby trafić do przeżartych rybą Lundqvistów – mruknął złośliwie, łapiąc oddech. – W tej perspektywie byłbyś im raczej ratunkiem.
Agnar Eriksen
Re: Pokój do ćwiczeń Nie 24 Mar - 22:43
Agnar EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : łowca Gleipniru w stopniu specjalisty
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : ryś
Atuty : twardziel (I), myśliwy (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 25 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Gleipnir nie wybaczał. Eriksenowie również. Słabość nie była wpisana w ich zasady. Siła była ich tarczą, upór dunem zadającym ciosy, raz po raz. Pomimo tego, że przez lata wytworzono w nich rzeczoną siłę i upór, wykuto przez lata niewidzialną zbroję przez jaką ciężko było się przebić, tak zostawały na niej ślady, rysy, pęknięcia - codzienne doświadczenia i bolączki z jakimi musieli się zmierzyć. Zdejmowali ją, karnie, na żądanie jarla. Ten miał nad nimi władzę, której słuchali, której się poddawali, nawet jeżeli wewnętrznie palił ich ogień oburzenia i niesprawiedliwości. Wszystko było w imię rodu i dla rodu. Otrzymując wiele swobody liczyli się z ceną jaką za nią płacili.
Unik w walce był o wiele prostszy niż potyczka słowna w jarlem. Kiedyś, siedząc na werandzie swojej ukrytej w zieleni, chaty, patrząc na horyzont, lecząc kolejne rany, zastanawiał się jakby to było gdyby był jarlem. Gdyby przyszedł dzień, w którym pierścień rodowy zalśniłby obok tego, który już nosił na palcu. Czy miałby w sobie siłę i upór godny jarla rodu Eriksenów?
Uskoczył przed szybkim ciosem kuzyna. Wykorzystywał swoją słabość, zaskakiwał przeciwnika. Krzywy uśmiech wypłynął na usta Eriksena, kiedy po raz kolejny musiał sparować cios, a nie go zadać.
Kuzyn nabierał wprawy, liczne siniaki, zakwasy, obite żebra przyniosły wreszcie efekt. Przekuwał siebie na nowo, uczył się własnego ciała, tworzył od nowa schemat ruchów, dynamikę mięśni. -Bardziej niż prawdopodobne. - Zgodził się z kuzynem samemu wyprowadzając cios na nogi, zmuszając go do obrania innej taktyki. Ramiona to balans, równowaga ciała. Ta była u Vermunda niepewna. Przetestowanie jej było jedynie kwestią czasu. -Rozumiem. - Doskonale pojmował o czym mówił.-Przesz do przodu. Nawet jak wiesz, że to nie ma sensu.- Sam kiedyś poznał kobietę, która doprowadzała go do szaleństwa, wzbudzała groźne instynkty, sprawiała, że mógł rozerwać świat na strzępy, a jednak wciąż do niej lgnął. Później, zginęła z jego własnej ręki. O ironio losu.
Atak nastąpił szybko. Tak jak potrafią również zaatakować emocje, których posiadali wiele. Tylko bogowie wiedzieli jak bardzo się one kotłowały pod stalowymi spojrzeniami obydwu mężczyzn. Ciało kuzyna dobrze reagowało, odruchy wyćwiczone przez lata treningów nie poszły w zapomnienie; musiał je jedynie przekuć od nowa, na nową rytmikę, na nowe odruchy, które dadzą mu przewagę z przeciwnikiem. Chywt za kark był dobrym pomysłem, wręcz wyśmienitym, aby sprowadzić go do dołu, zmusić do uników, do osłaniania brzucha, tym samym pozwalając na atak z góry. Jednak był za wolny, o tych parę sekund, to mgnienie oka kiedy wykorzystał swoje ciało jako dźwignię i naparł na kuzyna, zmuszając do zachwiania stabilnością postawy, do tego, że grunt usunął mu się spod stóp.
Po chwili obydwoje leżeli na podłodze. Zaśmiał się chrapliwie wstając na równe nogi. Podszedł do stolika z wodą, gdzie napełnił dwie szklanki, a jedną z nich podał kuzynowi. -Żadna kobieta nie chce być wdową w dniu własnego ślubu.
Unik w walce był o wiele prostszy niż potyczka słowna w jarlem. Kiedyś, siedząc na werandzie swojej ukrytej w zieleni, chaty, patrząc na horyzont, lecząc kolejne rany, zastanawiał się jakby to było gdyby był jarlem. Gdyby przyszedł dzień, w którym pierścień rodowy zalśniłby obok tego, który już nosił na palcu. Czy miałby w sobie siłę i upór godny jarla rodu Eriksenów?
Uskoczył przed szybkim ciosem kuzyna. Wykorzystywał swoją słabość, zaskakiwał przeciwnika. Krzywy uśmiech wypłynął na usta Eriksena, kiedy po raz kolejny musiał sparować cios, a nie go zadać.
Kuzyn nabierał wprawy, liczne siniaki, zakwasy, obite żebra przyniosły wreszcie efekt. Przekuwał siebie na nowo, uczył się własnego ciała, tworzył od nowa schemat ruchów, dynamikę mięśni. -Bardziej niż prawdopodobne. - Zgodził się z kuzynem samemu wyprowadzając cios na nogi, zmuszając go do obrania innej taktyki. Ramiona to balans, równowaga ciała. Ta była u Vermunda niepewna. Przetestowanie jej było jedynie kwestią czasu. -Rozumiem. - Doskonale pojmował o czym mówił.-Przesz do przodu. Nawet jak wiesz, że to nie ma sensu.- Sam kiedyś poznał kobietę, która doprowadzała go do szaleństwa, wzbudzała groźne instynkty, sprawiała, że mógł rozerwać świat na strzępy, a jednak wciąż do niej lgnął. Później, zginęła z jego własnej ręki. O ironio losu.
Atak nastąpił szybko. Tak jak potrafią również zaatakować emocje, których posiadali wiele. Tylko bogowie wiedzieli jak bardzo się one kotłowały pod stalowymi spojrzeniami obydwu mężczyzn. Ciało kuzyna dobrze reagowało, odruchy wyćwiczone przez lata treningów nie poszły w zapomnienie; musiał je jedynie przekuć od nowa, na nową rytmikę, na nowe odruchy, które dadzą mu przewagę z przeciwnikiem. Chywt za kark był dobrym pomysłem, wręcz wyśmienitym, aby sprowadzić go do dołu, zmusić do uników, do osłaniania brzucha, tym samym pozwalając na atak z góry. Jednak był za wolny, o tych parę sekund, to mgnienie oka kiedy wykorzystał swoje ciało jako dźwignię i naparł na kuzyna, zmuszając do zachwiania stabilnością postawy, do tego, że grunt usunął mu się spod stóp.
Po chwili obydwoje leżeli na podłodze. Zaśmiał się chrapliwie wstając na równe nogi. Podszedł do stolika z wodą, gdzie napełnił dwie szklanki, a jedną z nich podał kuzynowi. -Żadna kobieta nie chce być wdową w dniu własnego ślubu.
hunter
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Vermund Eriksen
Re: Pokój do ćwiczeń Sob 13 Kwi - 21:34
Vermund EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : oficer Wydziału Poszukiwań w Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : pies
Atuty : zapalony (I), agresor (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Słowa nie plątały czujności – zdążył się przekonać, że to nie wystarczało, by stępić ostrość reakcji Agnara; niezależnie od nurtu rozmowy, nie ustępował ni kroku, wodząc bystro za równoległą potyczką fizyczną i werbalną. Wspólne treningi pozwoliły przynajmniej nauczyć się jego schematów, sposobu wyprowadzania ofensywy i odruchów defensywnych, przyzwyczaić pewną powtarzalność charakterystyczną dla regularnie obserwowanego przeciwnika – nie łudził się, że progres czyniony przeciwko niemu miał okazać się wystarczającym punktem orientacyjnym swoich postępów, tym bardziej odzyskiwanych zdolności w konfrontacji, ale nie mógł się przywieść do tego, by zweryfikować resztki swoich refleksów w ringu z kimś innym. Obawiał się rozczarowania, które zdawało mu się nieuchronne; i przede wszystkim obawiał się poczucia bezsilności, równie nieuniknionego, przeciw cudzym spojrzeniom, wypełniającym się drażniąco często niechcianą litością. Był, wreszcie, dumny jak swój nieszczęsny ojciec, co przyznawał zazwyczaj przez zaciśnięte zęby i czasem tylko przez wątłą, nostalgiczną czułość, jaką darzył jego oschły sposób życia – był dumny i myśl o postawieniu się w takiej pozycji przyprawiała go o nieprzyjemny skurcz drażliwego na uszczerbek honoru. Poproszenie o pomoc kuzyna było wystarczająco trudne i wciąż, mimo dobrej relacji i efektów wspólnej pracy, uwierało podobnie do ujmy, którą przyjmował – choć z wdzięcznością – jak konieczność, bo jeszcze trudniej byłoby mu znieść życie, w którym nie mógł zupełnie zawierzać własnej sile. Nagła niepełnosprawność odbiła się na nim w sposób, o którym nie potrafił mówić głośno, a który toczył go od środka uwłaczającym poczuciem wykastrowanej abstrakcji męskości.
Myślał często o Synne i o ich pierwszym spotkaniu po wypadku; myślał o jej nieprzeniknionym spojrzeniu, kiedy otarła się nim o brakujące ramię, kiedy w końcu wyciągnięto jej nóż z ręki i naiwne złudzenie, że obrona miała jeszcze jakiś sens. Myślał, czasem, w nieupilnowanych – rzadko trzeźwych – momentach, jak zmienił się w jej oczach; i czy mogłaby patrzeć na niego tak samo jak kiedyś, gdyby zastanowiła się, przez chwilę, jak bardzo stał się nieporadny. Gdyby przeszło jej przez myśl, że ktoś musiał pomagać mu z ubraniem, zapięciem guzików i brzytwą, że ktoś musiał zajmować się nim, kiedy uczył się na nowo swojego ciała, powoli dochodząc do siebie.
Jego uśmiech stał się posępny, przez mgnienie oka, kiedy kuzyn podsumował beznadziejność ich sytuacji.
– Powiedziałbym, że tragicznie podobał mi się w tym właśnie bezsens – odparł prosto, z pobłażliwością darowaną sobie nie bez nuty kpiny. – Niczego od siebie nie chcieliśmy – nie był pewien, czy czuł w ustach posmak prawdy; obserwował uważnie Agnara, półświadomie unikając jego spojrzenia – nic nas nie wiązało i byliśmy w tym zgodni, więc było nam dobrze – przewrócił tę myśl na języku jak cukierka grzechoczącego o zęby; coś przyjemnego, choć psuło serce. – Zupełnie bez sensu – nic od niej nie chciał, a potem przestała przychodzić i poczuł, przełykaną na dno żołądka, złość. Skoczyłby chętnie na główkę przez przerębel do przemarzniętego jeziora, gdyby nie to, że na niebie wisiało letnie słońce szykujące się do polarnej warty.
Kuzyn zaskoczył go obraną strategią – spodziewał się prostego zablokowania kolana celującego w jego trzewia, poczuł tymczasem jak mężczyzna wykorzystuje impet bliskiego kontaktu i chwieje ich równowagą, przenosi ciężar spiętych ciał, używając go przeciwko niemu; nie miał możliwości zareagować w porę, docisnąć obu stóp do ziemi, by złapać punkt równowagi i stabilność, więc wylądował na macie, sprowadzony do parteru z łatwością, do której sam dał mu sposobność. Agnar wylądował na ziemi obok, jego śmiech wibrował nisko i chrapliwie, odpowiedział podobnym rozbawieniem drżącym w płytszym oddechu, nie podrywając się od razu. Musiał złapać oddech; wciąż odczuwał skutki tygodni spędzonych na powolnej regeneracji. Zmęczenie było jednak przyjemne; wspinało się włóknami mięśni satysfakcjonującym napięciem. Podniósł się do siadu, opierają przedramiona o zgięte kolana, przyjąwszy od kuzyna szklankę wody. Milczał przez chwilę, trawiąc jego słowa w zamyśleniu, obracając chłodne szkło w palcach, obserwując zgrzane ślady swoich palców osiadające na nim krótkotrwałą mgiełką.
– Żaden człowiek nie jest stworzony do tego, żeby być sam, niezależnie, czy ma już przezornie wykopany dół za domem – odbił ostrożnie. – Winiła cię za to, że ci ją oddano? – na grząski grunt wchodził tonem ustępliwym, podnosząc na niego spojrzenie. – Zawsze się tego obawiałem. Jarl chciał dla mnie młodej Sørensen jak byłem chłystkiem, ale plany się szczęśliwie zmieniły, zanim do tego dorosła. Teraz wszystko we mnie cierpnie na myśl o ślubach, może dlatego wolę, kiedy jest bez sensu. Myślisz, że to mniej warte?
Myślał często o Synne i o ich pierwszym spotkaniu po wypadku; myślał o jej nieprzeniknionym spojrzeniu, kiedy otarła się nim o brakujące ramię, kiedy w końcu wyciągnięto jej nóż z ręki i naiwne złudzenie, że obrona miała jeszcze jakiś sens. Myślał, czasem, w nieupilnowanych – rzadko trzeźwych – momentach, jak zmienił się w jej oczach; i czy mogłaby patrzeć na niego tak samo jak kiedyś, gdyby zastanowiła się, przez chwilę, jak bardzo stał się nieporadny. Gdyby przeszło jej przez myśl, że ktoś musiał pomagać mu z ubraniem, zapięciem guzików i brzytwą, że ktoś musiał zajmować się nim, kiedy uczył się na nowo swojego ciała, powoli dochodząc do siebie.
Jego uśmiech stał się posępny, przez mgnienie oka, kiedy kuzyn podsumował beznadziejność ich sytuacji.
– Powiedziałbym, że tragicznie podobał mi się w tym właśnie bezsens – odparł prosto, z pobłażliwością darowaną sobie nie bez nuty kpiny. – Niczego od siebie nie chcieliśmy – nie był pewien, czy czuł w ustach posmak prawdy; obserwował uważnie Agnara, półświadomie unikając jego spojrzenia – nic nas nie wiązało i byliśmy w tym zgodni, więc było nam dobrze – przewrócił tę myśl na języku jak cukierka grzechoczącego o zęby; coś przyjemnego, choć psuło serce. – Zupełnie bez sensu – nic od niej nie chciał, a potem przestała przychodzić i poczuł, przełykaną na dno żołądka, złość. Skoczyłby chętnie na główkę przez przerębel do przemarzniętego jeziora, gdyby nie to, że na niebie wisiało letnie słońce szykujące się do polarnej warty.
Kuzyn zaskoczył go obraną strategią – spodziewał się prostego zablokowania kolana celującego w jego trzewia, poczuł tymczasem jak mężczyzna wykorzystuje impet bliskiego kontaktu i chwieje ich równowagą, przenosi ciężar spiętych ciał, używając go przeciwko niemu; nie miał możliwości zareagować w porę, docisnąć obu stóp do ziemi, by złapać punkt równowagi i stabilność, więc wylądował na macie, sprowadzony do parteru z łatwością, do której sam dał mu sposobność. Agnar wylądował na ziemi obok, jego śmiech wibrował nisko i chrapliwie, odpowiedział podobnym rozbawieniem drżącym w płytszym oddechu, nie podrywając się od razu. Musiał złapać oddech; wciąż odczuwał skutki tygodni spędzonych na powolnej regeneracji. Zmęczenie było jednak przyjemne; wspinało się włóknami mięśni satysfakcjonującym napięciem. Podniósł się do siadu, opierają przedramiona o zgięte kolana, przyjąwszy od kuzyna szklankę wody. Milczał przez chwilę, trawiąc jego słowa w zamyśleniu, obracając chłodne szkło w palcach, obserwując zgrzane ślady swoich palców osiadające na nim krótkotrwałą mgiełką.
– Żaden człowiek nie jest stworzony do tego, żeby być sam, niezależnie, czy ma już przezornie wykopany dół za domem – odbił ostrożnie. – Winiła cię za to, że ci ją oddano? – na grząski grunt wchodził tonem ustępliwym, podnosząc na niego spojrzenie. – Zawsze się tego obawiałem. Jarl chciał dla mnie młodej Sørensen jak byłem chłystkiem, ale plany się szczęśliwie zmieniły, zanim do tego dorosła. Teraz wszystko we mnie cierpnie na myśl o ślubach, może dlatego wolę, kiedy jest bez sensu. Myślisz, że to mniej warte?
Agnar Eriksen
Re: Pokój do ćwiczeń Pon 15 Kwi - 13:48
Agnar EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : łowca Gleipniru w stopniu specjalisty
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : ryś
Atuty : twardziel (I), myśliwy (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 25 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Zmaganie się z codziennością, w której kuzyn musiał uczyć się funkcjonować od nowa musiała powodować wiele frustracji. Dostrzegał to w ruchach, w drobnych drganiach mięśni twarzy i spojrzeniu, które teraz unikało jego wzroku. Robił to dobrze i wprawnie, bo choć patrzył na Agnata to nie bezpośrednio w oczy.
Byli dumni, a duma ta nie raz przysporzyła im kłopotów. Prośba o pomoc łączyła się z wielkim wysiłkiem przyznania się do tego, że samodzielność nie była wystarczająca.
Nie oceniał kuzyna, nie patrzył z góry, domyślając się z czym przyszło mu się zmagać. Jednakowoż ta sama duma nie pozwalała się poddać, zmuszała do ciągłej walki i stawania w szranki z niesprawiedliwym losem.
Prośbę przyjął bez zbędnego komentarza, wyznaczył czas i miejsce treningów. Słowa były zbędne, liczyło się to, że należało krewniakowi pomóc. Każde kolejne spotkanie kończyło się nauką, zdobyciem doświadczenia w dużej ilości siniaków i zadrapań. Każde kolejne pokazywało, że nabierał wprawy i pewności siebie, choć ta duszona była regularnie przez prozaiczne problemy dnia codziennego. Golenie, zapinanie koszuli, sznurowanie butów. Coś to było oczywiste jak oddychanie u każdego innego mieszkańca Midgardu.
Duma nie pozwalała się żalić więc słowa skargi przepełnione gniewem rzucane były w samotności, kiedy nikt nie mógł dostrzec bólu. A ten towarzyszył zawsze.
-Uważasz, że byłoby łatwiej gdyby to miało sens? - Zapytał wiedząc, że wsadza kij w mrowisko. Wiele spraw nie miało sensu, po prostu istniały, a oni za nimi podążali starając się odnaleźć w życiu jak tylko potrafili najlepiej. Chwytając ster życia mogli mieć jedynie nadzieję, że chociaż przez chwilę poczują się jak władcy własnego losu.
Upadek na ziemię świadczył o zakończeniu treningu. Czuł jak jego własne mięśnie się rozluźniają, jak przyjemny dreszcz zmęczenia łaskocze na powierzchni skóry. Utrzymanie sprawności fizycznej było niezbędne w jego pracy, ta bowiem mogła uratować mu życie. Łowcy mało kiedy dożywają starości. Jeżeli mógł przesunąć dzień własnej śmierci to czynił to skwapliwie z każdym treningiem.
Upijając łyk chłodnej wody ze spokojem słuchał pytania Vermunda nie czując się urażony jego słowami. Wręcz spodziewał się takiego pytania.
-Nigdy bezpośrednio. - Odpowiedział zgodnie z prawdą. Halla była świadoma jaka rola jej przypadła i przyjęła ją z godnością. Upił kolejny łyk wody opierając się o ławę. -Byliśmy dość zgodni, otrzymała wiele swobody i na swój sposób każde z nas troszczyło się o to drugie.- Nigdy mu nie wypominała pracy ani tego, że w większości częściej go nie był niż był obecny w jej życiu. Podejrzewał, że było jej to nawet na rękę. -Nasze małżeństwo trwało jedenaście miesięcy. - Dodała po chwili; ciężko go było nazwać ekspertem w tej dziedzinie. Zmarła wraz z nienarodzonym synem, a ich imiona zdobiły kamienny grobowiec. -Nie sam ślub jest groźny, ale to co jest po nim. - Wykrzywił wargi w koślawym uśmiechu. Dopił szklankę wody. -Kwestią jest jak do tego podejdziesz. Czy potraktujesz to jako karę czy możliwość? - Nawet w małżeństwie można było nazwać bezsensowym posunięciem, a jednak nim nie było - niosło ze sobą prawa, obowiązki i przywileje. Przyznawał sam przed sobą, że gdy Halla była w ciąży ucieszył się z wizji posiadania potomka. Do tamtego momentu nie sądził, że w jakikolwiek sposób go to ruszy.
Agnar i Vermund z tematu
Byli dumni, a duma ta nie raz przysporzyła im kłopotów. Prośba o pomoc łączyła się z wielkim wysiłkiem przyznania się do tego, że samodzielność nie była wystarczająca.
Nie oceniał kuzyna, nie patrzył z góry, domyślając się z czym przyszło mu się zmagać. Jednakowoż ta sama duma nie pozwalała się poddać, zmuszała do ciągłej walki i stawania w szranki z niesprawiedliwym losem.
Prośbę przyjął bez zbędnego komentarza, wyznaczył czas i miejsce treningów. Słowa były zbędne, liczyło się to, że należało krewniakowi pomóc. Każde kolejne spotkanie kończyło się nauką, zdobyciem doświadczenia w dużej ilości siniaków i zadrapań. Każde kolejne pokazywało, że nabierał wprawy i pewności siebie, choć ta duszona była regularnie przez prozaiczne problemy dnia codziennego. Golenie, zapinanie koszuli, sznurowanie butów. Coś to było oczywiste jak oddychanie u każdego innego mieszkańca Midgardu.
Duma nie pozwalała się żalić więc słowa skargi przepełnione gniewem rzucane były w samotności, kiedy nikt nie mógł dostrzec bólu. A ten towarzyszył zawsze.
-Uważasz, że byłoby łatwiej gdyby to miało sens? - Zapytał wiedząc, że wsadza kij w mrowisko. Wiele spraw nie miało sensu, po prostu istniały, a oni za nimi podążali starając się odnaleźć w życiu jak tylko potrafili najlepiej. Chwytając ster życia mogli mieć jedynie nadzieję, że chociaż przez chwilę poczują się jak władcy własnego losu.
Upadek na ziemię świadczył o zakończeniu treningu. Czuł jak jego własne mięśnie się rozluźniają, jak przyjemny dreszcz zmęczenia łaskocze na powierzchni skóry. Utrzymanie sprawności fizycznej było niezbędne w jego pracy, ta bowiem mogła uratować mu życie. Łowcy mało kiedy dożywają starości. Jeżeli mógł przesunąć dzień własnej śmierci to czynił to skwapliwie z każdym treningiem.
Upijając łyk chłodnej wody ze spokojem słuchał pytania Vermunda nie czując się urażony jego słowami. Wręcz spodziewał się takiego pytania.
-Nigdy bezpośrednio. - Odpowiedział zgodnie z prawdą. Halla była świadoma jaka rola jej przypadła i przyjęła ją z godnością. Upił kolejny łyk wody opierając się o ławę. -Byliśmy dość zgodni, otrzymała wiele swobody i na swój sposób każde z nas troszczyło się o to drugie.- Nigdy mu nie wypominała pracy ani tego, że w większości częściej go nie był niż był obecny w jej życiu. Podejrzewał, że było jej to nawet na rękę. -Nasze małżeństwo trwało jedenaście miesięcy. - Dodała po chwili; ciężko go było nazwać ekspertem w tej dziedzinie. Zmarła wraz z nienarodzonym synem, a ich imiona zdobiły kamienny grobowiec. -Nie sam ślub jest groźny, ale to co jest po nim. - Wykrzywił wargi w koślawym uśmiechu. Dopił szklankę wody. -Kwestią jest jak do tego podejdziesz. Czy potraktujesz to jako karę czy możliwość? - Nawet w małżeństwie można było nazwać bezsensowym posunięciem, a jednak nim nie było - niosło ze sobą prawa, obowiązki i przywileje. Przyznawał sam przed sobą, że gdy Halla była w ciąży ucieszył się z wizji posiadania potomka. Do tamtego momentu nie sądził, że w jakikolwiek sposób go to ruszy.
Agnar i Vermund z tematu
hunter
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.