Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Sala wykładowa

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Sala wykładowa
    Naprzeciwko niewielkiego, prostokątnego biurka profesora rozciąga się dziesięć długich, hebanowych ław, za którymi podczas zajęć zasiadać mogą studenci. Urządzona w minimalistycznym, nieco przestarzałym stylu sala wykładowa stanowi znakomitą przestrzeń do prowadzenia ćwiczeń oraz warsztatów. Każde miejsce siedzące wyposażone jest bowiem w zamykany kredens, wewnątrz którego znajduje się nie tylko półka na podręczniki, lecz także wszystkie magiczne przedmioty, niezbędne do brania aktywnego udziału w zajęciach. Jedynym minusem sali wykładowej jest to, że znajduje się ona po wschodniej stronie budynku, w wyniku czego w trakcie zajęć popołudniowych wewnątrz, mimo okien, panuje więc lekki półmrok.
    Widzący
    Ilmari Vanhanen
    Ilmari Vanhanen
    https://midgard.forumpolish.com/t3494-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3522-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3523-pyokkihttps://midgard.forumpolish.com/f132-ilmari-vanhanen


    21.05.2001

    Opuszczona tablica żałośnie zatrzeszczawszy w szynach, ciężkim łoskotem wbiła się w szelesty rozmów. Powoli się do nich przyzwyczajał, oswajał ich istnienie we wspólnej przestrzeni. W pierwszym kroku przestał odczuwać potrzebę dojścia przyczyny zakłóceń, w następnym postrzegał je już tylko jak radiowy szum, rozpływający się po pomieszczeniu i nie trapiący jego skupienia. Sięgnął do biurka po suwak logarytmiczny, dostosował ostatni raz przesuwkę. Wykład kończył rozwiązanym równaniem, wypisanym biało na czarnym wynikiem.

    Następne zajęcia będą poświęcone narzędziom podwodnej eksploracji wykorzystywanym przez śniących — poinformował – gdy zegarek podpowiadał już o przekroczonym czasie – głosem pełnym zbytniego wobec brak poruszenia słuchających entuzjazmu. Tłumaczył sobie bierność popołudniową senną godziną i półmrokiem sali wykładowej, ale dobrze wiedział, że lista obecności puszczona wśród studentów za równy tydzień będzie jednocześnie testem twardogłowych poglądów. Jeśli nie samych niezainteresowanych, to ich rodziców. — Profesor Hagen nie zdąży jeszcze wrócić z Moguncji, więc jesteście na razie skazani na mnie.

    Jak kropka na koniec ledwie ułożonego zdania, nastąpiło poruszenie i szuranie krzeseł po dziurawionym przez korniki starym parkiecie. W akompaniamencie powtarzających się, wypowiadanych szybko pożegnań, zabrał się do metodycznego zbierania własnych przyborów. W przeznaczonym na nie pudle miejsce swoje znalazły kolejno zbiór czujników będący przedmiotem zakończonego wykładu, stary suwak podarowany mu przed laty przez matkę i plik notatek własnych oraz pozostawionych w charakterze wskazówki przez profesora. Nie widząc powodu do przesadnego pośpiechu, upewnił się w ich kompletności. Umknęła mu przy tym zupełnie obecność pani Hallström, wyjawiona dopiero w ciepłym, niestałym świetle wciąż pracującego i cicho brzęczącego diaskopu. Nie było to spotkanie, którego Vanhanen szczególnie wyczekiwał i mogła być to też jedna z rzadkich jego opinii, co do których wyraziłaby zgodę.

    Dzień dobry, pani doktor — wymusił z siebie krótkie grzeczne powitanie, uciekając w formalność daleki od zaczynania nieprzystających im waśni. Bez niepotrzebnych komentarzy skupił własny wzrok na rozrzuconych w nieporządku przeźroczach, zidentyfikowawszy schematy, fotografie i pomocnicze rysunki, przystąpił do ich segregowania. — Już zbieram się do wyjścia.

    Skrajne nieraz różnice i wrogości w poglądach w środowisku klanów, podzielonym społeczeństwie i skłóconym Instytucie były sprawą na tyle oczywistą, że w zasadzie naturalną. Ilmari podchodził jednak do nieprzejednanego konserwatyzmu części kadry z może zadziwiającym zdumieniem. Pomimo ciągłych rozważań – powodowanych stałym kontaktem – dostrzegał w nim rzecz zupełnie niezrozumiałą, upatrywał antytezę otwartości, która miała charakteryzować uczonych. Wychowany w duchu progresywizmu, nosił w sobie przekonanie celowości własnych wysiłków i historycznego precedensu – dokonane już rewolucje stawały się dowodem poprawności głoszonych tez. Duma z osiągnięć klanu i dbałość o jego tradycję mogły zresztą być przykładami nielicznych wspólnych wartości. Przy założeniu, że żadna z zainteresowanych stron nie miała okazji zdefiniować, co kryło się za wzniosłymi słowami.

    Widzący
    Bylgja Hallström
    Bylgja Hallström
    https://midgard.forumpolish.com/t3514-bylgja-hallstromhttps://midgard.forumpolish.com/t3540-bylgja-hallstrom#35517https://midgard.forumpolish.com/t3539-mushttps://midgard.forumpolish.com/


    Storsjöodjuret — głos studentki był słaby, lecz opadł jeszcze, gdy wzrok wykładowczyni sięgnął jej twarzy. Dziewczyna spuściła spojrzenie, a Bylgja raz jeszcze przyjrzała się trzymanej w smukłych palcach łusce. Była cienka i czarna jak skrawek żałobnego woalu. Uniosła ją wyżej, podstawiając pod jasny błysk lampy, Światło przesunęło się przez nią miękko, zostawiając jedynie skrawek słabego cienia. Kojarzyły się jej z dzieciństwem, ich drobne skry pozostawiane czasem na zimnych skałach fiordów, nad które zabierał ją ojciec. Ponownie obróciła twarz w kierunku studentki, zerkając na nią zimnymi, zmrużonymi oczami, skinęła jednak głową, co w jej pracowni stanowiło jedno z najwyższych pochwał.
    Doskonale — oznajmiła chłodno, unosząc podbródek tak, by przyjrzeć się grupie młodych ludzi zebranych ciasno nad tacami pełnymi połyskujących łusek, wygiętych ogonów i mięsistych macek. Wszyscy jak na rozkaz wyprostowali plecy i zwrócili ku niej, oczekując kolejnych słów. W instytucie nosiła miano surowej i nieprzyjemnej, Wodna Wiedźma mówili czasem za jej plecami, nachylając się do siebie w złośliwych chichotach, lecz milkli i spuszczali oczy, gdy zjawiała się obok. Bylgja lubiła ten rodzaj szacunku, nawet jeżeli zapłatą miał być brak sympatii. Sympatia nie była wszak potrzebna tam, gdzie należało mieć władzę, a ona zawsze miała władzę — siłę, wiedzę nazwisko. Oczywiste było to, iż pewnego dnia czekała na nią posada profesora, choć dążenie do niej było dla niej jedynie zadaniem, tchnieniem przyjemnej rywalizacji, a nie celem, który dałby jej spełnienie. Czasem, gdy przyglądała się statkom Kampanii Morskiej wracającym do rodzinnego portu, przechodziło jej przez myśl, iż ojciec zamknął ją tutaj jak w wieży — w instytucie, w małżeństwie, w tym czystym, midgardzkim domu. Mogła do końca życia karcić studentów i oglądać te przeklęte łuski, bez względu jednak na to, jak wiele gatunków zębatych ryb odkryła i jak wiele zaklętych glonów wyłowiła z okolicznych bagien, jej praca pozostawała bezsensowna.
    Odprawiwszy swoich seminarzystów, pochwyciła brązową, skórzaną torbę i ruszyła w stronę sali wykładowej. Wyprostowała się bacznie, gdy ciężkie, dwuskrzydłowe drzwi uchyliły się lekko, a ciepłe światło wypadło na korytarz pojedynczą wstęgą. Wykład dobiegał końca, młody Vanhanen stał obrócony tyłem do długiej formuły równania. Bylgja nie mogła widzieć twarzy zbierających się do wyjścia studentów, widziała jednak doskonale twarz doktora — jasną i rozentuzjazmowaną. Pomimo swojej niechęci, zdarzały się dni, gdy w jego nadal chłopięcej, pomimo dorosłości i tytułów, twarzy dostrzegała cień swojego młodszego brata. Nie znosiła tego uczucia, bo gdy się pojawiało, nawet jej trudno było zmusić się do pogardy.
    Panie Vanhanen — odparła twardo, gdy studenci wyszli, a mężczyzna zwrócił się ku niej, zaskakująco uprzejmie. Weszła do sali, zatrzymując się dopiero przy biurku, na który rzuciła torbę i oparła się o blat, kładąc na nim otwartą dłoń. Stanęła naprzeciw niego, podbródek miała uniesiony dumnie, jej długa sylwetka, owinięta ciemnym garniturem, sprawiała wrażenie lodowej i nietykalnej. — Czym są te narzędzia podwodnej eksploracji śniących? Czyżby znaleźli sposoby, by niszczyć nasz świat także pod powierzchnią? —  spytała z cichą kpiną w grzecznym głosie, choć ani przez chwilę nie oczekiwała odpowiedzi. Wymownie przesunęla wzorkiem po porozrzucanych na biurku papierach i bez słowa sięgnęla po jeden ze schematów, unosząc go na wysokość oczu, niemal z zainteresowaniem. — Hagen musi panu ufać, skoro zostawił swój bałagan pod pana opieką…
    Widzący
    Ilmari Vanhanen
    Ilmari Vanhanen
    https://midgard.forumpolish.com/t3494-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3522-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3523-pyokkihttps://midgard.forumpolish.com/f132-ilmari-vanhanen


    Chciałbym sądzić, że wystarczająco wysoko ocenia moje umiejętności.

    Raz zrodzoną przekorę trudno zwalczyć, gdy więc wychwycił kpinę w głosie kobiety, skoro połączył ją i z słyszaną już wielokrotnie pogardą, uśmiechnął się tylko, dając pełną odpowiedź na jej nie-pytanie niby wyraz małej złośliwości.

    Cóż, pudło, pani Hallström. Mam zamiar najpierw poruszyć temat systemu Argo, jako stosunkowo świeżą koncepcję, a dobrze obrazującą nasze zawinione braki, gdy mowa o gromadzeniu i badaniach dużych zasobów danych. — Wykazywał wystarczająco taktu, by zbyć milczeniem samych odpowiedzialnych, choć jego zdaniami rządziła raczej niechęć do wszczynania kłótni niż czysta grzeczność. — Zbiór setek sond ma posłużyć do stałych pomiarów temperatury i zasolenia oceanów oraz przekazywać je w czasie rzeczywistym do analizy — wyjaśnił zwięźle, a w przestrzeni między słowami jego głos powoli uwolnił się od uszczypliwego tonu, wybrzmiewając cieniem wcześniejszego zapału. Wzrok zawieszony na przeźroczach biegł tymczasem po kolejnych diagramach. Jedno za drugim rozdzielał je do odpowiednich przegródek podłużnego pudełka z szarej tektury. — Uogólniając, gdybyśmy dali szansę maszynom zdolnym przechowywać podobne zapisy, być może i my mielibyśmy modele zmian klimatu, prądów czy wędrówek morskich zwierząt. Więc nie, nie niszczyć lecz odkrywać.

    Skrzypienie parkietu odpowiedziało jego krokom. Odwrócony do czarnej tablicy, wilgotną ścierkę przyłożył do śladów równania, zmywając kolejne jego fragmenty. Gdyby chciał, mógłby zrekonstruować odpowiedź na przedstawiony argument, słyszał ją w końcu wielokrotnie, a wielorakość jej form sprowadził, wydawało mu się, do najistotniejszych punktów. Świat splątanych zaklęć, trybików i przekładni zasilanych energią krystalicznych źródeł, wyłoniwszy się do istnienia przed mniej niż stuleciem, pozostawał ciasny i skrępowany przegniłymi więzami tradycji. Pozorna nieograniczoność pożytkowania magii w zakresach, które przez wieki nie miały odpowiedników wśród śniących, przesłoniła im, jak uważał, szerszą perspektywę. Omamieni świetlistymi i nader wyrazistymi iluzjami wychodzącymi spod własnych palców, nieomal zarzucili myśl łapania przyszłości w pół kroku zanim ta wymknie im się na dobre. Stagnacja w takim układzie stawała się cnotą. Z perspektywy ich konwersacji oznaczało to zaś, że kiedy wypowiedziawszy ostatnie grzeczne słowa, ona podejmie się przekazywania wiedzy następnej grupie studentów, a on ruszy z charakterystycznym brzękiem instrumentów przez korytarz, żadne z nich nie przesunie się w swoich poglądach choć o centymetr.

    Podziwiam natomiast pani oddanie sprawie ochrony środowiska naturalnego — zakończył, zbliżając się do biurka i odbierając z jej dłoni opatrzony odręcznymi komentarzami schemat skrzynki mierniczej. — Szkoda, że nie możemy przedyskutować tej kwestii w trakcie wykładu.

    Wibrujący dźwięk przeciął powietrze, nierówny i terkotliwy na raz skupił na sobie całą jego uwagę. Fluktuujące światło diaskopu pozbawione na swojej drodze przeszkody w postaci slajdu nasiliło swoje natężenie, by zaraz niespodziewanie zgasnąć. Uruchomiony wciąż mechanizm ostatnimi podrygami napędził jeszcze kilka obrotów układu chłodzącego, zwalniających w rytm cichszych, zamierających uderzeń. Ilmari odnalazł z tyłu rozgrzanej obudowy wyłącznik, przestawieniem wajchy ukrócając klekot urządzenia. Wypominając władzom Instytutu upór przy starym sprzęcie i mrucząc pod nosem niewyraźnie o lampie i wiatraku, rozglądał się za miejscem złączenia aż dostrzegł grupę drobnych śrub ciasno wkręconych u podstawy.

    Potrzebuję krzyżaka.

    Zdanie padło w przestrzeń, ale może i do kobiety, jak wytłumaczenie dla jego następnych, podjętych bez pytania, działań. Z pozostawionego na blacie pudła wyciągnął metalową kasetkę. Podepchnięte przez rozgonione myśli przyczyny problemu sięgały od prostych w usunięciu usterek do wymiany części, których nie posiadał, co przyniosłoby nierozwiązywalną o czasie komplikację. W ostateczności jednak i tak musiał najpierw dokonać diagnozy.

    Widzący
    Bylgja Hallström
    Bylgja Hallström
    https://midgard.forumpolish.com/t3514-bylgja-hallstromhttps://midgard.forumpolish.com/t3540-bylgja-hallstrom#35517https://midgard.forumpolish.com/t3539-mushttps://midgard.forumpolish.com/


    Bez wątpienia. Mówi o panu w samych superlatywach.
    Jego uśmiech ją irytował. Było w nim coś urokliwego, jakiś błysk chłopięcego entuzjazmu. Zawsze uważała, że podobna radość charakteryzowała jedynie szaleńców — należała do wąskiej grupy ludzi racjonalnych. Mimo to wygięła lekko kąciki ust, by odwzajemnić gest. Nieco niezręcznie, lecz przynajmniej z odpowiednią dozą dobrych manier. W rzeczywistości nie miała pojęcia, co takiego mówi Hagen. Zazwyczaj, gdy wpadał w jeden ze swoich długich monologów, Bylgja uciekała myślami daleko za ocean, znała go jednak na tyle, by widzieć, że nie powierzyłby obowiązków komuś, kogo nie uważał za wystarczająco genialnego.
    Nie oczekiwała odpowiedzi, na pewno nie przewidywała również wykładu. Słuchała go właściwie mimowolnie, zupełnie jakby nie była w stanie wyłączyć swojej uwagi, tak jak zwykła robić to w przypadku Hagena. Czuła być może, że powinna go słuchać — powinna znać jego myśli, wyłapywać słowa, kłaść nowe idee, nawet te, w które nie wierzyła, do tych samych szuflad, w których chowała prawnicze ciekawostki Augusta. Wydęła lekko usta i uniosła brwi w grymasie, który mógł być jednocześnie pogardą i zaskoczeniem. Jej oczy stały się jaśniejsze, bardziej morskie. Na ich powierzchni młody Vanhanen wydał jej się niemal interesujący.
    Wierzy pan w to? — spytała w odpowiedzi, krzyżując ramiona na piersi i przechylając delikatnie głowę.
    Znała uczonych takich jak on, młodych ludzi o wielkich oczach i ciekawskich językach, młodych ludzi zbyt łakomych wiedzy, zbyt łakomych wielkich odkryć. Znała ten rodzaj nadziei — chcieli dotykać świata na siłę. Obserwowała więc jego kroki, śledziła jego plecy, gdy oddalał się w stronę tablicy. Poczuła nagłą chęć, by zrozumieć sekwencje jego ruchów tak samo dokładnie, jak pragnęła zrozumieć sposób, w jaki myślał. Wiedziała, że próbował się jej pozbyć. Sprawiało jej pewną satysfakcję odebranie mu tej możliwości. Podobnie jak zwykła robić to ze swoimi studentami, postanowiła zakleszczyć go w pytaniach. Nie miała zamiaru dać się zbyć, choć jego grzecznościowy ton oraz sposób, w jaki odbierał jej schemat, przyprawił ją o dreszcze.
    — Owszem, brzmi to pięknie. Byłabym nierozsądna, gdybym nie zgodziła się z panem na tej płaszczyźnie — odezwała się znów, ignorując jego uwagę i skinęła lekko głową. Wyglądała na zamyśloną, lecz jej spojrzenie tkwiło twardo w sylwetce Vanhanena. — Pamiętam jednak, skąd, między innymi, od tylu lat, tak wielu galdrów pozostaje nieufnymi wobec śniących. Oni zawsze chcą więcej. Zawsze za dużo — jej głos, choć gładki i uprzejmy, wzbił się ponad ich głowy surową, belferską naganą. Bylgja nie była nigdy człowiekiem, który nienawidziłby dla nienawiści. Za jej wrogością krył się pewien żal, gorzkie przeświadczenie, że świat zawsze pozostawał ściskany w dłoniach ludzi, którzy nie potrafili się z nim obchodzić. Wiedziała, że powinna wierzyć przede wszystkim w zysk i siłę, miast wzruszać się na widok umierających na brzegu jeziora ryb; wiedziała, że podobna wrażliwość w oczach innych robiła z niej kobietę, stworzenie zbyt emocjonalne, by sprawować władzę; wiedziała, że oni — te same szare twarze i te same sękate dłonie — chcieli, by była słaba. Mimo to nie umiała wyciąć z siebie tego miękkiego fragmentu — przypominał jedyny kawałek ciepłego mięsa przyczepiony do twardych kości. — Świat śniących pełen jest maszyn, które obiecywały rozwój i dobro, lecz zamiast tego przyczyniły się do zagłady — tym razem zabrzmiała ostro, a podbródek uniósł się dumnie, jakby w przerażeniu, że młody doktor mógłby popatrzeć na nią z góry. Nie zanosiła się myśl, że mógłby uznać ją za zbyt emocjonalną. Wolała, żeby myślał, że jest staroświecka. — Ani się obejrzymy, ich sprzęty odnajdą na dnie Morza Północnego coś, co będą mogli sprzedać — uciekła spojrzeniem dalej, gdzieś za okno. Niebo nad kampusem było mokre i szare jak podbrzusze wyrzuconej na skałę ryby. — Jesteśmy naukowcami, panie Vanhanen, b a d a c z a m i. Być może nie dotyczy to inżynierów takich jak pan, lecz ja przysięgłam przekładać dobro natury ponad swoje ambicje.
    Przycichła, dopiero gdy przerwał jej warkot urządzenia. Nie rozumiała chaosu zębatek i śrubek, nie pojmowała również dłoni Vanhanena zręcznie obsługujących maszynerię. Gdy się do niej odezwał, Bylgja wydała z siebie zduszony odgłos oburzenia, ten zniknął jednak w uporczywych wibracjach. Przez ułamek sekundy była pewna, że mężczyzna rzuca jej rozkaz, tym bardziej zdziwiona była więc gdy podszedł do pudła. Ściągnęła brwi, tworząc pojedynczą, pionową zmarszczkę nad mostkiem nosa. Przypominała człowieka całkowicie zatraconego w kalkulacjach.
    Zawsze myślałam, że to dosyć niezwykłe — zaczęła powoli, wpatrując się w urządzenie z namysłem. — Ta cecha, która łączy morze i maszyny — wyjaśniła jeszcze, lecz jej głos brzmiał tak, jakby nie zwracała się do Illmariego, a do ściany za jego plecami. — Chcielibyśmy wierzyć, że zawsze możemy nad nimi panować.
    Widzący
    Ilmari Vanhanen
    Ilmari Vanhanen
    https://midgard.forumpolish.com/t3494-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3522-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3523-pyokkihttps://midgard.forumpolish.com/f132-ilmari-vanhanen


    Wierzę — odparł, krótko a bez cienia zwątpienia w głosie i zdawać się mogło, że była to odpowiedź oczywista – wyrażona ostro, jasna, skrywająca niemal obietnicę na przyszłość. Pani Hallström, chłodna w postawie, zachowująca należytą ogładę we własnej pogardzie, nie była jej pierwszą adresatką, słowo zdołało jednak nieść się tonem konfrontacji.

    Po ścianach pomieszczenia rozlało się szare zimno pochmurnego nieba napływające od wysokich okien, skoro tylko zabrakło przełamującej je żółtawej łuny projektora. Unikał jej spojrzenia, które wiercące, badające kroki ciągnął za sobą z każdym ruchem, aż jej obecność zaczęła go uwierać podobnie do ciemnych plam smaru rozmazanych na mankietach jasnej koszuli, niezauważanych najpierw, stale irytujących później. Otworzył kasetkę, wciąż pogrążony w zadumie, sam niepewny, wywołanej rozmową czy usterką. Pozornie ułożone na właściwe miejsca, narzędzia łamały szereg przegródek drobnymi nieporządkami, chaotycznymi śladami wcześniejszego użycia. Miało minąć jeszcze kilka dni nim w przypływie nudy a może zdenerwowania przywróci je do właściwego rozkładu, domykając cyklu. Chwyciwszy jeden z mniejszych śrubokrętów, cicho przystąpił do pracy, słuchając a potem kilkadziesiąt sekund ukrytych za skupieniem ciemnych oczu rozgryzając i trawiąc wszystkie jej słowa. Wypowiedziane argumenty przywołały cienie zdań zgoła podobnych, głucho rozbrzmiewających w odkształconej czasem pamięci. Rozumiał do czego dążono w pesymizmie niby racjonalnym, a jednak uciekającym się do najogólniejszych, rozmytych konsekwencji, niewiążących się z konkretnymi wadami projektu. Kiedyś wstrzymywał w sobie złość, podchodząc do podobnej linii ataku z pewną bezradnością, ściskał brwi, próbując wyartykułować raz jeszcze uciekającą mu już przytłoczoną kpiną wizję. Dorastając, wypielęgnował niechęć do perfidii retoryki, która nie pozwalała mu odpowiedzieć dosadnością technicznych detali, pieczętować mowy precyzją wyliczeń, a w ich miejsce oplatała ściśle pętami gier słownych. Niemal dwukrotnie starszy, choć poczuł już zniecierpliwienie toczącą się rozmową, choć nadal brakowało mu umiejętności przekonywania, podobne rozprawy przyjmował beznamiętnie, jeśli nie ze szczyptą rozbawienia.

    Zgrabne, ale obawiam się, że nie mogę się zgodzić. — Słowa wymawiał przez zaciśnięte w skupieniu zęby, z charakterystycznymi pauzami, gdy wkrętak wyślizgiwał się z wgłębienia, mocując się już z ostatnią upartą śrubą. W końcu ustąpiła. — Maszyny są naszą próbą uchwycenia kontroli nad prawami tego świata w narzędzia, pomocne a czasem również służące naszej rozrywce. To nad napędzającą je zasadą nie panujemy, ani nad siłami tarcia, ani wypaczonymi pięćdziesięcioletnimi zaklęciami.

    Uwolnione od klapy, odsłonięte trzewia diaskopu pokryte były warstwą zaciągniętego przez wiatrak kurzu – drobinki zawirowały wraz z jego oddechem, inne więzione w lepkości starej mazi roztarł na opuszkach palców. Ukryte pod tym brudem blaszane stelaże utrzymywały w swoich sztywnych ramach zbiór właściwych soczewek, żarówkę i wygiętą lustrzaną powierzchnię, łapiącą uciekającą poświatę, kierującą ją w stronę aparatu optycznego. Podążał wstecz drogi snopu światła, aż przykuł jego uwagę mechanizm zasilający lampę wraz z układem chłodzącym.

    Gdybyśmy poszli pani tokiem rozumowania, i przepraszam za absurdalność sugestii, powinniśmy odejść od stosowania jakichkolwiek przyrządów. Człowiek wystarczająco zdeterminowany szkody wyrządzi nawet kijem, a galdr, cóż, może magię też należałoby uznać za narzędzie. — mówił tylko z pół-uwagą, zarysowana w pomarszczonym czole koncentracja nie schodziła mu z twarzy. Metalowe pudełko chowało wewnątrz maleńki kryształ, napełniony energią, użyczający jej kolejnym częściom rzutnika. Sięgnął do żłobień odpowiedzialnych za jej przepływ; od obudowy wciąż promieniowało ciepło, a terkot pchał do prostych wniosków, dociekających rozwiązania wokół zastygłego w bezruchu wiatraka. W momencie układania inkantacji pomyślał jeszcze, że problem nie mógł być tak trywialny. Pomyślał też, że powinien dawno znaleźć się w drodze do pracowni. — Bæta — Za cichutkim kliknięciem włącznika nie podążył ani spodziewany brzękot, ani wcześniejszy klekot. Wyrwało mu się westchnienie, nie komentował jednak wcale dalszych posunięć, gdy sięgnął znów po drewnianą rączkę śrubokrętu i próbując rozplątać węzeł ciasno ze sobą spiętych metalowych części, odkręcał je jedna po drugiej. W stronę Bylgji odwrócił się dopiero z soczewką delikatnie uchwyconą między palce prawej dłoni, uniesioną na wysokość oczu.  — Nasza biblioteka w Turku ma sklepienie odmalowane na wzór mapy nieba i zawieszony u niego stary mechaniczny model układu słonecznego. O ile dobrze pamiętam, skonstruowany niedługo po budowie Dworu, dla jednej z moich przodkiń, Filippy Vanhanen, która była astronomką, co ma znaczenie o tyle, że jestem przekonany, iż zadbała by imitacja pozostawała możliwie wierna rzeczywistości. Oczywiście na realia XVII wieku, co doprowadza mnie do sedna. O ile trudno wymagać oddania więcej niż galilejskich księżyców Jowisza, choć rzecz jasna tylko te były wówczas znane, nie odnajdzie się wśród planet ani Urana, ani Neptuna. Moje pytanie brzmi więc, czy rozwój optyki umożliwiający doskonalsze obserwacje był pani zdaniem niewskazany? Bo mógł pośrednio prowadzić do rozwoju maszyn zagłady? Hipotetycznie oczywiście. — Zrobił przerwę, w trakcie której odłożył szkło na blat biurka. — I nie tylko śniący chcą więcej, pani doktor, magia może wiele, ale nie pozbawić nas chciwości.

    zaklęcie Bæta: 2 (k100) + 10 (magia użytkowa) + 2 (stały bonus) = 14 < 60 [nieudane]

    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Ilmari Vanhanen' has done the following action : kości


    'k100' : 2
    Widzący
    Bylgja Hallström
    Bylgja Hallström
    https://midgard.forumpolish.com/t3514-bylgja-hallstromhttps://midgard.forumpolish.com/t3540-bylgja-hallstrom#35517https://midgard.forumpolish.com/t3539-mushttps://midgard.forumpolish.com/


    Wierzył, naturalnie.
    Posłała mu krótki, krzywy uśmiech. Był mężczyzną w świecie mężczyzn, był Vanhanenem w samym centrum swojego przeznaczenia, był wyrośniętym chłopcem o błyskotliwym umyśle i z drogą koszulą ubrudzoną na mankietach smarem — nie musiał wątpić, podobnie jak nie musiał wątpić Björn, Ingvar czy August. Chciała go za to nienawidzić, lecz nie potrafiła znaleźć w sobie wystarczającej siły. Ponad wszystko była wszak pragmatyczna, nie chciała więc w ten sposób marnować energii ani swojego dobrego imienia. Niechęć do niego okryła mianem hartowania charakteru, bądź — z czego na pewno dumny byłby jej ojciec — niezwykle potrzebnej, grzecznościowej formy klanowej rywalizacji. Były to swojego rodzaju niewielkie przepychanki, naznaczanie terytorium, o które, jak to miała w zwyczaju udowadniać historia ich przodków, należało zabiegać i walczyć. Bylgja nie lubiła się mylić, oczywiście, że nie, lecz gorszym od braku racji był jedynie brak siły, brak statusu, a przede wszystkim — co zawsze powtarzał dziadek, unosząc na nią chłodne, jasne spojrzenie przypominające krople rtęci — brak szacunku.
    Wygięła brwi z zainteresowaniem. Przyglądała się z oddali dłoniom Ilmariego mocno trzymającym narzędzie. Śruba ustąpiła z cichym brzdękiem rezygnacji. Maszyna przypominała teraz dzikie zwierzątko, którego kości pozbawiono mięsa. Pod stelażem niewielkiego, stalowego szkieletu żyły ruchliwe narządy — szklane serce i lustrzane oko. Gdy przechyliła lekko głowę, na truchło mechanicznego stworzenia opadł blask słabego, zszarzałego światła północnego nieba. W tym odcieniu przygaszonego błękitu mogła dostrzec choroby przeżerające jego skurczone ciało: drobiny kurzu pokrywające żebra niczym pył brudnego powietrza pobliskich fabryk, trzewia pociemniałe zarazą, serie soczewek przywołujących na myśl drobne, ciekawskie oczy.
    Ciekawe, byłam pewna, że maszyny powinny pomóc nam w kontrolowaniu tych zasad — odparła, nadal wpatrzona w pozbawiony ciała diaskop. Światło zamrugało, powietrze wypełniło się zapachem metalu i kurzu, podobnym do tego, który towarzyszył zacumowanym przy Burzowym Przylądku statkom jej ojca, choć brakowało mu szorstkości soli i zimnego powiewu znad Morza Północnego. — Nasze wypaczone pięćdziesięcioletnie zaklęcia, jak pan to uroczo ujął, są właśnie tym, co daje nam bezpieczeństwo. To nie symbol władzy lub kontroli, a obowiązek — mówiła z gładkim, belferskim zaśpiewem, pozwalając uwadze przesuwać się wzdłuż urządzenia. — Cała nasza moc leży w naturze, magia z niej czerpie, a my zostaliśmy obdarzeni tym błogosławieństwem po to, by czcić je i z niego korzystać, miast godzić się na mechaniczne, zanieczyszczające wodę i zajmujące przestrzeń sposoby śniących — jej głos brzmiał lekko i uprzejmie, choć twarz spięła się w surowym wyrazie zniesmaczenia. Nie przeszkadzała jej jego połowiczna uwaga, przywykła do niej bowiem i wolała być może, gdy nie patrzył jej w oczy — teraz kiedy pod powłoką wyrachowanego opanowania jątrzyły się groźnie emocje, spojrzenie młodego Vanhanena mogłoby być niebezpieczne. Mógłby dostrzec to, czego widzieć nikt nie powinien. Wydawał się być człowiekiem spostrzegawczym lub przynajmniej na tyle bystrym, by przyjrzeć się załamaniu na powierzchni jej eleganckiej twarzy dwa razy. Obawiała się tego, że pewnego dnia ktoś zbyt długo przytrzyma na niej wzrok. Bycie widzianym było w jej świecie potrzebne, lecz Bylgja nie lubiła zimna, które fakt ten za sobą niósł, nagości odsłoniętych sentymentów i słabości, które ktoś mógłby wytropić na obręczach jej tęczówek lub pomiędzy jej palcami. — Nie myli się pan wcale, magia zawsze była narzędziem. Jest jednak narzędziem bez wątpienia świętym, narzędziem, które nam dano — westchnęła nieco ciszej i oprała lędźwie o krawędź dębowego biurka, raz jeszcze krzyżując ramiona na piersi. Nie odrywała wzroku od jego profilu, trzymała go na smyczy własnego spojrzenia, jakby bała się, że mógłby jej uciec. — Z tego też powodu nie należy wierzyć, że jej błogosławieństwo należy się każdemu — jej ton zaostrzył się delikatnie, jakby przez gładki kaszmir przebił się cienki, szpiczasty koniec sztyletu. — To właśnie oddziela nas od śniących, panie Vanhanen. To oddzielało od nich pana babkę, mojego dziadka i wielu innych wybitnych galdrów. Trudno mi więc odnieść się do podobnych… cóż, nazwijmy to porównaniem. — Machnęła delikatnie ręką w wymijającym, lekceważącym geście, po czym opuściła palce, pozwalając im przesunąć się subtelnie po leżących na biurku przedmiotach. Przypominała kogoś, kto bada wstawione na światło eksponaty, kruche kości morskich stworzeń i pergaminowe łuski.
    Trudno było jej uwierzyć w to, że młody doktor Vanhanen nie potrafił dostrzec tych różnic, choć świadoma była przecież, iż podobna zuchwałość była cechą całego jego klanu. Zawsze byli zbyt ufni w stosunku do śniących, zdawali się traktować ich z niewygodną sympatią, zupełnie jakby byli w stanie dopuścić do siebie ideę, że są w tym lub innym aspekcie równi. Na myśl o tym jej usta wypełniły się kwaśnym posmakiem lepkiego lęku, który drżał pod językiem jak owad. Nadal pamiętała okrutną zaciętość wyrysowaną na obliczu jej matki, kiedy któregoś lata znaleźli się zbyt blisko centrum Bergen. Tamtego dnia śniący wydawali się mniej obcy, niż powinni, żywi i ruchliwi w znajomy sposób, który lipcem oblewał także Midgard. Powinna być wdzięczna matce za jej mocny uchwyt i palce wbijające się w nadgarstek — za to, że trzymała ją z daleka i nie pozwalała podejść zbyt blisko granicy, za opowieści o polowaniach i o tym, co przydarzyło się Norgaardom. Wszyscy bali się inności, lecz tylko śniący chcieli ją podbijać — łapczywie upychać do walizek i rozdrapywać paznokciami.
    W jej świecie zaufanie było sztuką niemal jednorazową — naderwane, nie nadawało się już do naprawy. Była to prosta samoobrona, jedyny gwarant bezpieczeństwa.
    Nie tylko — przytaknęła, ku własnemu zdziwieniu posyłając mu ułamek szczerego uśmiechu. — Wystarczy nam jednak chciwości naszego rodzaju, panie Vanhanen. Nie ma potrzeby, by mierzyć się jeszcze z obcym złem.
    Widzący
    Ilmari Vanhanen
    Ilmari Vanhanen
    https://midgard.forumpolish.com/t3494-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3522-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3523-pyokkihttps://midgard.forumpolish.com/f132-ilmari-vanhanen


    Nuta nauczycielskiej nagany w jej głosie osnuta w niewywiedzioną przecież ani z wieku ani tytułu wyższość unosiła słowa ponad jego własne. Sama zabrawszy miejsce na katedrze, sprowadzała go do roli zuchwałego studenta, brnącego zbyt daleko w nazbyt śmiałych wnioskach. Jeśli więc nawet przez przeciągłą chwilę, połowiąc skupienie na wydartych z diaskopu wnętrznościach, pozwolił sobie zapomnieć, Hallström nie dawała mu dłużej powodów do wątpliwości, że z pierwszym zdaniem włączył się jedynie kolejną nie-dyskusję. Domyślał się, co o nim sądziła, rekonstruował opinię z napotkanych latami podobnych krzywych spojrzeń i lekceważącego gestu, ostatniej głębokiej rysy na powierzchownej grzeczności rozmowy, równie wymownej co unik przed zaangażowaną odpowiedzią. Bardziej zajmowała go jednak przejmująca odmowa wyjścia poza reguły klanowej przepychanki, będąca z jego pozycji świadectwem odrzucenia podstawowej ciekawości. Nie wierzył w końcu, by tej nie posiadała. Bała się – jak oni wszyscy – przyszłości i zmiany, nie potrafił jednak orzec czego strach ten był odbiciem, ścierając się wciąż z tym samym zimnym opanowaniem.

    Technika jest rozszerzeniem modeli naukowych w rzeczywistość. W tym aspekcie mamy kontrolę nad maszynami, ale napędzające je prawa możemy tylko z wiedzą wykorzystywać — powtórzył, za ożywionymi słowami i uśmiechem dobrze skrywając rodzącą się irytację. Zamilkł na kilka sekund, gdy tylko dotarł z poszukiwaniami do płytki przewodzącej mechanizmu. Zza welonu kurzu prześwitywała lśniącym brązem tarcza o delikatnym grawerunku, reliefie łączącym zmyślnym ornamentem całość mechanicznej architektury. Żyły magii znaczące się pomiędzy białymi wstęgami izolatora uchodziły od bladego kryształu, jak cieniutkie rzeki rozkrzewiały się skręconymi odnogami, niosącymi bijącą z niego energię między wyspy okalające promieniującą światłem żarówkę oraz brzęczące łopatki wiatraka. — Nie wiem, czy określiłbym kapryśność starych zaklęć uroczą. — Istniał szereg usterek natury zaklęciowej w urządzeniach. Oczywiście, jak już z dosadnością jeśli nie dosłownie zostało mu przekazane, nie była zainteresowana żadną z nich. — Z moich doświadczeń wynika, że na ustach wielu są jednym i tym samym, władza i obowiązek.

    Wspominał wybrzmiewające w większych i piękniejszych salach, zaszumione głuchym echem wspaniałych zdobnych w sztukaterie przestrzeni, ale równie wyświechtane i bałamutne frazesy. Nasłuchał się ich, opowieści o szlachetnym obowiązku z warg ludzi u pełni władzy, przyciągnięty w odpowiednie towarzystwo pętami powinności splecionej z urodzeniem. Retorycznym chwytem łagodzili przekaz, malowali obraz troski wpisanej w siłę wiekowego porządku. Wiedział, że miał wyciągnąć z tych spotkań naukę. Wszyscy mieli, jak bryły gliny formowani pieczołowicie dłońmi zobowiązań wobec klanu dyktowanych przez obyczaj przodków. Wychowany w cieniu upadku wielkich projektów, Ilmari nie potrafił tamtych wieczorów uciec przed gorzkim posmakiem frustracji. Proponowali dalszą stagnację, sprzedając ją niby panaceum przeciw przyszłości.

    Magia, którą pani opisuje jest więc nie tyle narzędziem co murem. — Jego podniesiony ton ocierał się o wydobyte znów sponad irytacji rozbawienie. Zapalił światło. Rzędy lamp zamigotały niemrawo, rozedrgane z początku zapłonęły w półmroku jak zawieszone u sufitu ogniki. Ogołocone żebra urządzenia rzuciły długie cienie na jego wnętrzności. Ciepły blask odbił się podłużnymi refleksami na powłoce płytki. Wzór tkany z metalicznych nici powoli prowadził go meandrami własnych zakrętów ku rozwiązaniu. — Moi przodkowie nigdy nie uchylali się od dyskusji o przyszłości, zasłaniając strach świętością magii. — Schylony nad diaskopem, balansował na granicy grzeczności, świadomy konwencji narzuconej miejscem. Za skrzydłem wpół otwartych drzwi czekała już grupa studentów, szmerem rozmów znacząca swoją obecność. — Nie odseparowali się od kreatywności i odkryć śniących, opisujących nasz wspólny świat. Magia jest w końcu częścią natury, integralną. Kiedyś rozumieliśmy to lepiej, może nie byliśmy na tyle omamieni światłem zaklęć, by nie dostrzegać ich ograniczeń. — Niecierpliwił się, stale rozpraszany jej obecnością i rzadko spuszczanym spojrzeniem śledzącym jego splamione gęstymi smugami smaru dłonie. Przynosiło mu dyskomfort, jak gdyby wypatrywało błędu, uchybienia w pracy nieprzystającego wykształceniu. Nieustannie odnosił wrażenie, że potrzebował udowadniać coś galdrom, teraz trzymał podobne myśli daleko z lęku przed towarzyszącą im emocją. Uchwycił się błysku zainteresowania, właściwej badaczom dociekliwości, może mylnie doszukując się ich pod jej chłodną postawą. — Stwierdziła pani, że wizja za systemem podobnym Argo jest piękna. Dlaczego więc jej nie podjąć? Zaangażowani w pracę nad projektem, zamieniając tę szermierkę słowną w prawdziwą rozmowę, moglibyśmy odnieść się do wszelkich rzeczywistych obaw.

    Szybka mowa nabrała nieobecnego wcześniej zacięcia, gdy pierwszy raz od dłuższej chwili skupił na doktor Hallström ciemne oczy, jaskrawiące się pasją odpowiadającą tej w głosie. Poruszali się, może z własnego wyboru, po dwóch równoległych płaszczyznach – biegnących ku nieskończoności bez przecięcia.

    Gładka powierzchnia przetartej z kurzu tarczy nosiła blizny. Płytkie, szarpane zadrapania iskrzyły się miejscami, gdzie metal ścierał się z metalem. Wyśledził je pod palcami, znalazł w końcu i umykającą prostemu zaklęciu przyczynę. Biała nić energii rozstrzępiła się pod wpływem uderzenia. Spod przerwanej otoczki izolatora, odgiętej poza przeznaczone mu żłobienie, prześwitywała żółtawa wstęga. Otwarta rana biła na zewnątrz upływającą energią, niekontrolowany przepływ magii plątał raz nałożone na urządzenie inkantacyjne wiązania.

    Byłoby jednak bardziej produktywnie zająć się zwalczaniem tego zła zamiast trwonić czas, podtrzymując rzekomą różnicę między naszą i ich chciwością. — stwierdził w kontrze. Uważał, że poznał śniących dość dobrze. W rozmowach i nieporozumieniach, wspólnych ideach i animozjach. — Dzieląc przywary, mamy i udział w tych samych cnotach.




    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.