Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    It's quicker and easier to eat your young (S. Rijneveld & B. Hallström, 1999)

    2 posters
    Widzący
    Bylgja Hallström
    Bylgja Hallström
    https://midgard.forumpolish.com/t3514-bylgja-hallstromhttps://midgard.forumpolish.com/t3540-bylgja-hallstrom#35517https://midgard.forumpolish.com/t3539-mushttps://midgard.forumpolish.com/


    Ze względu na przewrotną naturę naszego świata, mało co jest w istocie takie, jakim się wydaje. Istnieją jednak rzeczy, które — z mniej lub bardziej szlachetnych powodów — mocniej starają się udawać to, czym nie są. Bylgja Hallström, na przykład, wkładała wiele pracy w to, by uchodzić za przykładną panią domu. Tak wiele pracy w zasadzie, iż około godziny piątej w czwartki zaczynała już tracić do tego zapał.
    I tym razem było podobnie, choć przyklejona ciasno do ciała skóra pozostawała równie perfekcyjna co o poranku, zupełnie jakby nigdy wcześniej nie łuszczyła się i nie pękała wraz z upływem kolejnych godzin. Była gładka i jasna, gdzieniegdzie tylko dotknięta nadmorskim słońcem, schowana pod elegancko skrojonym garniturem i czarnym, taliowanym prochowcem — niemal nietykalna. Bylgja zawsze była nietykalna, choć ludzie często ściskali jej dłoń, a mąż uparcie obejmował w pasie. Nietykalność, podobnie jak perfekcja, stawały się jednak siłą dopiero wtedy, gdy miało się nad nimi kontrolę. Kontrolę nad skórą, kontrolę nad uśmiechem, kontrolę nad głosem. Nad nerwami — przypominała sobie po cichu, uspokajając roztrzęsionego Leviana. Kto ci to zrobił? Syn nigdy nie mówił wiele, zawsze natomiast dużo płakał. Od zawsze wierzyła w konieczność hartowania charakteru, lecz wiedziała również, iż leżeć to powinno w obowiązku rodziców, a nie (wstyd!) obcych dzieci. Innych dzieci. Świat był, ku jej niezadowoleniu, pełen chaosu, nad wyraz zabałaganiony i pokrętny, istniały jednak rzeczy oczywiste, a jedną z rzeczy oczywistych był fakt, iż kobiety pokroju Bylgji Hallström nie najlepiej znosiły zniewagę.
    Musiała wyciągnąć ręce trochę dalej, by dowiedzieć się, kim jest Kasper i kim są jego rodzice — była to jedna z umiejętności, której nauczyli ją już Hallströmowie. Należało mieć uszy wszędzie, oczy w każdej placówce, język blisko każdego z chełpliwych polityków; trzeba było umieć prosić lub — w przykrej konieczności — rozkazywać. Czasem wystarczyło zapłacić komuś, kto zarabiał zbyt słabo, by znosić okrzyki rozpuszczonej latorośli midgardzkiej klasy średniej. Można było wówczas dowiedzieć się, iż Kasper jest o rok jedynie starszy on Leviana, że jego ojciec nie pojawia się na rodzinnych fotografiach, a matka — biedna, samotna matka — ma z synem kilka problemów wychowawczych. Zdobycie adresu było jeszcze łatwiejsze, o to wystarczyło zwyczajnie poprosić.
    Bywała tutaj jedynie wtedy, gdy odwiedzała młodszego brata, lecz sąsiedztwo nigdy nie przypadło jej do gustu. Okolica Portu Północnego nie pachniała tak jak znajome wybrzeże Burzowego Przylądka. Powietrze tu było cięższe, bardziej metaliczne, gęste od dymu i oddechów przechodniów na placu kupieckim. Tego dnia niebo było szare, a bruk śliski od niedawnych opadów deszczu, wszystko wokół przybrało więc nieciekawe, mdłe barwy, a większość mieszkańców pochowała się w domach, pozostawiając na zewnątrz jedynie okolicznych robotników i kilku nieszczęśliwych przechodniów. Bylgja patrzyla jednak przed siebie, nie zwracając uwagi na otaczajace ją twarze — byla skupiona, zmęczona i zła. Tak jak wiele innych matek, żałowała, że jej mąż nigdy nie był wystarczająco wykwalifikowany, by zająć się tą sprawą sam.
    Pani Rijneveld jak mniemam — odezwała się, gdy tylko uchyliły się drzwi mieszkania. Jej głos brzmiał chłodno, gładko, uprzejmie. Brzmiał dokładnie tak, jak powinien. — Bylgja Hallström — przedstawiła się naprędce, w zaborczym geście kładąc dłoń na framudze. Chciała mieć pewność, że kobieta nie zamknie przed nią drzwi zbyt szybko. — Musi mi pani wybaczyć niezapowiedzianą wizytę. Chciałam do pani napisać, stwierdziłam jednak, że o wiele lepiej będzie, jeżeli nasza rozmowa pozostanie... na językach, jak to mówią. — Uśmiechnęła się lekko, przekręcając przy tym delikatnie głowę, by lepiej przyjrzeć się swojej rozmówczyni. Matka Kaspera nie sprawiała wrażenia osoby życzliwej — wszystko w jej postawie wskazywało na to, iż była kobietą, która często musiała oglądać się za siebie. — Jestem matką Leviana, kolegi pani syna.
    Widzący
    Sivya Rijneveld
    Sivya Rijneveld
    https://midgard.forumpolish.com/t2268-sivya-rijneveld#27083https://midgard.forumpolish.com/t3511-sivya-rijneveld#35319https://midgard.forumpolish.com/t3513-tuoiva#35325https://midgard.forumpolish.com/f82-sivya-rijneveld


    Panująca w mieszkaniu cisza przypominała żywe zwierzę, włochate i szponiaste, którego cień padał na ścianę ciemnoszarą draperią – znała tego rodzaju milczenie z lapońskich cmentarzy, gdzie każdy z grobów dociążano masywnym głazem, jakby obawiano się, że kości, gołe i zawstydzone jak za pierwszym razem, z tlącym się jeszcze szpikiem, będą próbowały wydostać się na powierzchnię. W jej domu powietrze było ciężkie i duszne jak w trumnie, choć kiedy siedziała przy oknie, z dłonią dociśniętą do piersi w miejscu, gdzie głęboko pod skórą znajdowało się serce, wyczuwała szmer swojego tętna, jakby mysz mknęła po drobnym szutrze jej żył, znikając w prawym przedsionku, ilekroć brała głęboki wdech – na końcu jedynie ogon długo wystawał z jamki, różowy i drżący.
    Kiedy zaszła w ciążę, wyobrażała sobie, że syn wypełni jej życie radosnym gwarem, jednym z tych, które sprawiały, że domy wszystkich matek w Kilpisjärvi wydawały jej się ciepłe i żywe, z rysunkami doczepionymi na magnes do drzwi lodówki, lampką upodabniającą sufit do nocnego nieba i cudzym oddechem pod miękką pościelą. Kasper okazał się trudnym dzieckiem, pełnym bezgłośnej furii, nieustannie spoglądał na nią spode łba, z wyjątkiem chwil, kiedy obok stał Ilja – uśmiechał się wtedy nieśmiało, a ona przypominała sobie, że w rzeczywistości był tylko chłopcem, nie skończył nawet siedmiu lat, wciąż miał dopiero cztery stałe zęby i seplenił podczas wymawiania ø. Potem znów zostawała z nim jednak sama, uśmiech przeobrażał się w ponury grymas, a jego wysoki, ostry krzyk wbijał jej się mózg niczym igła – wówczas, kiedy na niego patrzyła, nie wydawał się być jej dzieckiem, ale obcym stworzeniem, podrabiającym mimikę ojcowskiego gniewu; podczas kąpieli wielokrotnie przyglądała się jego lędźwiom, próbując wyczuć pod palcami zalążek demonicznego ogona, a później przez całą noc siedziała przy jego łóżku, gdy spał, jakby spodziewała się, że jedynie udawał i jeśli będzie patrzyła wystarczająco długo, zauważy drgnienie powiek, pod którymi nigdy nie przykurczyły się obwódki źrenic – sądziła, że gdyby okazało się, że był potworem, łatwiej byłoby jej go porzucić. Kasper był jednak zwykłym chłopcem, w jej piersi pojawiło się natomiast nowe, rosnące zmartwienie o to, że życie przemknie obok niej, zanim mogłaby je schwycić.
    Drgnęła lekko, gdy ciszę przerwał ciężar knykci, zderzonych z szorstką fakturą drewna – spojrzała nerwowo w stronę pokoju syna, lecz klamka tkwiła nieruchomo, przez szparę nad podłogą prześwitywała wąska struga światła, a zza drzwi nie usłyszała żadnego szmeru, zupełnie jakby Kasper siedział całkiem nieruchomo, ze wzrokiem wpatrzonym w miejsce, gdzie tylko on dostrzegał nierówną fastrygę rzeczywistości. Dopiero kiedy wstała, zwróciła uwagę również na panujący w mieszkaniu nieład – kubki niedopitej kawy tłoczące się na brzegu kuchennego stołu, który zdążył odbarwić się miedzianymi okręgami, łodygi nadwiędłych kwiatów, pochylające się na chłodny katafalk parapetu i zimowe ubrania, przewieszone niedbale przez oparcia krzeseł, dotrzymując jej towarzystwa podczas samotnych posiłków; bała się porządku, bo wszystko, włącznie z nią samą, było wtedy bardziej widoczne.
    Sivya – sprostowała, nieśpiesznie wyciągając dłoń. – Musiałyśmy się już widzieć. Dobrze w końcu panią poznać. – oczywiście wiedziała, kim jest Bylgja Hallström – znała jej bladą twarz i surowe spojrzenie, znała sposób, w jaki się poruszała, nawet teraz, kładąc dłoń na framudze, choć zapewne nie pamiętała, jak brzmiała cudza odmowa. Głos miała gładki i przeszywająco delikatny – ciął sumienie jak wykałaczka, a ona nie mogła zmusić się, aby uśmiechnąć się na jej widok. Pod językiem gryzła ją szorstkość klanowego nazwiska – odkąd zamieszkała w mieście, nauczyła się, jak o nich mówić, jak cieszyć się z ich radości i jak płakać za ich stratę, wciąż nie znała jednak zasad, rządzącymi światem tych dumnych, bogatych ludzi, którzy kroczyli przed siebie z podniesioną głową, nie znała ich kultury i wartości, nie wiedziała, jak ważne będzie dla nich, skąd pochodzi i jak została wychowana. Życia Bylgji Hallström mogła się domyślać. Życie Bylgji Hallström było dla niej tajemnicą.
    Mój syn nie ma kolegów, chciała powiedzieć, zamiast tego przymusiła jednak wargi do manierycznej uprzejmości, unosząc lekko głowę.
    Oczywiście. – nie cofnęła się, lecz odchyliła drzwi, które stawiły opór cichym, skrzypiącym jękiem. – O czym chce pani rozmawiać?


    Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me


    Widzący
    Bylgja Hallström
    Bylgja Hallström
    https://midgard.forumpolish.com/t3514-bylgja-hallstromhttps://midgard.forumpolish.com/t3540-bylgja-hallstrom#35517https://midgard.forumpolish.com/t3539-mushttps://midgard.forumpolish.com/


    Kiedy urodził się Levian, Bylgja długo nie wychodziła z łóżka. Nie mogła zrozumieć, jak niezmienny i twardy okazał się świat — jej dłonie pokrywała ta sama warstwa skóry, jej mąż miał tak samo nieobecne spojrzenie, a niebo nad dachem jej nowego, zimnego domu było nadal bladoszare jak brzuch pstrąga. Odebrali jej syna, zanim jeszcze zdążyła się mu przyjrzeć, położyć dłoń na jego małym czole, przesunąć palcem po niewielkim guziku nosa, tak drobnym, że cały jego profil przypominał jedynie rzeźbę porcelanowej lalki. Levian był siny i tak niewielki, że mógłby zmieścić się w otwartej, smukłej dłoni Augusta. Pamiętała wciąż głos męża, przebijający się przez dudnienie tętna w uszach i dziwny, tępy ból mięśni. Żyje? Wśród mgły zachodzącej na jej oczy dostrzegła jego sylwetkę oddalającą się w kierunku pielęgniarki, ciemny zarys jego szczupłych pleców (widziała je tak często, częściej niż twarz). Żyje? Nie ona, choć świat ciemniał na peryferiach jej wzroku, a ktoś w panice przyciskał palce do jej przedramienia, jakby próbował przyśpieszyć szum spowolnionej szokiem krwi. Mój syn. Levian zapłakał dopiero wtedy, dopiero słysząc swoją przyszłość. Jego syn. Płakała wtedy, pierwszy raz od kiedy była dzieckiem i, jak się okazało, ostatni raz aż do końca. Jego syn. Chciała poderwać odrętwiałe ciało z łóżka, wyciągnąć ręce do niemowlęcia i zdusić jego krzyk we własnej piersi, chciała przycisnąć go do siebie tak mocno, że nigdy nikt nie mógłby już spojrzeć na niego, nie patrząc najpierw na nią. Chciała odebrać to, co wyrwano z niej siłą. Jej syn — jej dziecko, kawałek jej życia i ciała, poświęcenie, przed którym nikt jej nie ostrzegł. Latami żałowała, że nie urodził się dziewczynką, stworzeniem, którym August interesowałby się tylko pobieżnie. Dziewczynka należałaby do niej, tymczasem Levian musiał być Hallströmem, tak jakby twarde, szwedzkie nazwisko ojca przyszło do niego z tamtym pierwszym płaczem i ciężkim obowiązkiem pożyteczności. Wtedy, gdy wykrwawiała się wśród białej pościeli, a syn płakał w ramionach Augusta, przeszło jej przez myśl, że nie było fragmentu jej życia, którego mężczyzna nie nazwał swoim. Przypominało to rozkradanie świątyni, a bogowie byli podobnie milczący.
    Rozglądała się po niewielkim mieszkaniu, do którego weszła, gdy gospodyni uchyliła przed nią drzwi; rozglądała się po jego ciemnych kątach i zabałaganionych blatach, zastanawiając się, czy ta kobieta czuła się podobnie. Była samotną matką — przypominała sobie, sunąc spojrzeniem po martwicy niewielkiej dżungli zasypującej parapet — jej syn pozostawał jej synem, nie było na widocznym świecie mężczyzny, który wypalał mu na czole własne nazwisko, lecz na pewno było coś, co zabrał, gdy odchodził. Być może pani Rijneveld całe życie widziała tylko jego plecy. Bylgja zapragnęła nagle dowiedzieć się, jakie były, te plecy, i czy kobieta o nich myślała, a jeżeli tak, to czy przypisywała im te same, mdłe imiona, którymi ona nazywała plecy Augusta. Uśmiechnęła się lekko, niezobowiązująco, z miałką uprzejmością mglącą turkusowe oczy i przez ułamek chwili zawiesiła wzrok na Sivyii. Była jeszcze młoda, ładna, o wschodniej, lapońskiej urodzie, która nawet w okolicach jej rodzinnego domu, gdzie wszyscy mieli podobne do niej, norwesko zimne i długonose profile, była rzadkością. Rysami przypominała jedną z tych kobiet, które można było podziwiać po cichu, głośno natomiast zwracać się do nich z dozą zaostrzonej podejrzliwości.
    Och, szczerze wątpię — odparła, wymuszając na sobie krótkie prychnięcie rozbawienia. — Jestem jedną z tych pokracznych, zabieganych matek, rozumie pani — jej głos był gładki i uprzejmy, oczy oderwały się natomiast od twarzy kobiety i zaczęły kolejny raz powoli przesuwać się po fragmentach mieszkania, badając pomieszczenie z nieskrywanym zaciekawieniem, tak jakby jego przytulny nieporządek wydawał jej się nad wyraz egzotyczny. Żyła w domu pełnym ostrych kątów — w domu, który zawsze przypominał opuszczony plan czyjegoś życia. Trudno było jej zrozumieć przestrzeń, w której ktoś tak bezkompromisowo istniał. Gdy była dziewczynką, służące zabierały jej talerze, nim zdążyła zebrać palcem okruszki ciasta. — Rzadko odbieram Leviana. Jego opiekunka zwykle się tym zajmuje. — Powinna poczuć się winna, od dawna jednak uznawała podobne uczucia za całkowicie bezużyteczne. Na podobną melancholię nie pozwalał jej najzwyklejszy, prosty pragmatyzm. — Ale tak, w istocie, miło w końcu panią poznać. — Milczała chwilę, stojąc jak napięta struna w półmroku salonu. O czym chciała porozmawiać? Zacisnęła malowane szminką wargi w wąską linię, po czym wygięła je w kolejnym uśmiechu, tym razem nieco bardziej gorzkim. Przypominał pęknięcie w porcelanie. — Mój syn jest delikatnym chłopcem. Niestety. Łatwo go przestraszyć — powiedziała w końcu, pochylając głowę tak, by patrzeć kobiecie w oczy. Niestety — pragnęła, by Levian był silny, lecz on kaszlał po każdym powiewie wiatru i płakał na widok bezdomnych kotów. Nie przypominał jej ani trochę, i to sprawiało, że Bylgja nie mogła oprzeć się świadomości, że nie prowadzi sobie poza objęciem jej wzroku. — Ostatnio nie chce zostawać sam w pokoju. Mówił, że się boi. Pani syna.
    Widzący
    Sivya Rijneveld
    Sivya Rijneveld
    https://midgard.forumpolish.com/t2268-sivya-rijneveld#27083https://midgard.forumpolish.com/t3511-sivya-rijneveld#35319https://midgard.forumpolish.com/t3513-tuoiva#35325https://midgard.forumpolish.com/f82-sivya-rijneveld


    Kiedy urodził się Kasper, nie potrafiła patrzeć mu w oczy – miał to samo spojrzenie, które nauczyła się kojarzyć z surową twarzą męża i za każdym razem, gdy krzyczał, uderzając piąstkami o jej brzuch, wydawało jej się, że byli do siebie podobni. Zabierz go, powtarzała pierwszej nocy, gdy chłopiec ułożył głowę w miękkiej debrze jej piersi, a Ilja nie odważył się zaprzeczyć, więc wziął chłopca na ręce, wzdrygając się, gdy ten otworzył usta i pozostawił smugę śliny na jego garniturze, roztartą wzdłuż butonierki jak wystający z niej kwiat goździka. Przez pierwsze kilka miesięcy po porodzie często śniło jej się, że Kasper umierał – odnajdowała go martwego w kołysce, której pościel miała barwę żałobnego kiru, odwracała głowę, a on wspinał się na parapet i rozbijał o chodnik jak porcelanowa donica, wychodziła z łazienki, podczas gdy on topił się w ciepłej wodzie, znikając pod warstwą spienionego mydła – więc za każdym razem budziła się z sercem drżącym pomiędzy żebrami i biegła do jego pokoju, nie potrafiąc zrozumieć, czy na widok syna, którego pierś poruszała się miarowo pod wpływem kolejnych oddechów, a źrenice sunęły trzeźwo na wskroś białek, czuła ulgę czy rozczarowanie. Nie rozumiała, dlaczego nie potrafiła pokochać jedynej osoby, która przez dziewięć miesięcy trzymała dłonie tak blisko jej serca – bała się go, kiedy krzyczał, bo choć miał zaledwie sześć lat, jego gniew był już dorosły, przypominał mężczyznę o mocnej szczęce i szerokich barkach, bała się sposobu, w jaki na nią patrzył, jakby był zwierzęciem czuwającym w bezruchu pomiędzy drzewami, wilkiem, który obserwował stado, aby wybrać łanię o najkrótszych nogach i najmiększym gardle, bała się kości leżących pod łóżkiem i bała się pytać go, skąd je miał, choć za każdym razem, gdy widziała na mieście kolejne ogłoszenie o zaginionym zwierzęciu, czuła jak strach mrowi ją w podszewce osierdzia. Spędzała wieczory, przyglądając się rozstępom, które pozostawił na jej ciele, sunąc dłońmi wzdłuż podłużnej blizny, znaczącej brzydki półksiężyc podbrzusza – odkąd została matką, ciężarne kobiety przypominały jej konie trojańskie i w myślach karciła się, że dostrzegła ten podstęp zbyt późno.
    Kiedy patrzyła na Bylgję, wyobrażała sobie, że jej macierzyństwo musiało być dużo prostsze, pachnące wanilią i amyrisem, nie pozostawiające drzazg w miejscach, gdzie dotykało skóry i sińców tam, gdzie ciążyła jego obecność – zazdrościła jej eleganckiego ubioru i powściągliwej twarzy, guzików dopiętych w równym rzędzie na tweedowej marynarce i włosów opadających wokół twarzy lekko jak morska fala, zazdrościła jej dużego domu i łagodnego syna, który często płakał, lecz rzadko zaciskał dłonie w pięści, zazdrościła jej opiekunki, która odbierała Leviana spod akademii, młodej, neurotycznej kobiety o włosach upiętych w kok i uśmiechu noszącym ślady różowej szminki, zazdrościła jej tego, że mogła wciąż być kobietą, a nie tylko matką. Na jej słowa skinęła jedynie lakonicznie głową, upokorzona – dopiero teraz przyszło jej na myśl, co ktoś taki jak Bylgja Hallström musiał myśleć o wnętrzu jej ciasnego mieszkania; zastanawiała się, czy  kobieta wyczuwała kurz zbierający się na parapecie, zauważyła obeschłe płatki kwiatów, opadłe leniwie pod zamglonym oknem, płaszcz przewieszony przez oparcie krzesła, z daleka przypominający żywe stworzenie, zmęczone staniem prosto na jej sztywnych barkach, książki rozrzucone po blacie, spośród której żadnej nie udało jej się przeczytać w całości, kubek z niedopitą kawą i ślady wszystkich, pozostałych poranków, zbierających się na stole jak drewniane słoje, zamknięte drzwi do pokoju Kaspra i niepokojącą ciszę panującą wewnątrz pokoju. Miała ochotę kazać jej wyjść, lecz zamiast tego odsunęła się w wąskim korytarzu, wpuszczając ją do środka – kiedy zamknęła drzwi, wydawało jej się, że poczuła intensywny zapach jej perfum, ulatniający się w mieszkaniu jak trujący dym.
    Napije się pani herbaty? Kawy? – uniosła brodę, starając się ukryć dygot, który szmerał jej pomiędzy żebrami. – Czegoś mocniejszego? – w myślach wyobrażała sobie, że Bylgja bała się tego miejsca, że to dawało jej przewagę, dopiero kiedy jasne, czujne spojrzenie zatrzymało się z powrotem na jej twarzy, poczuła jednak, jak coś w jej piersi porusza się i unosi, jak gdyby ciało nabrało powietrza, jeszcze zanim zdołała je do tego przymusić – w pierwszej chwili miała ochotę się roześmiać, głośno i bezczelnie, histerycznie, lecz zamiast tego stała w miejscu, nieruchoma; jej oczy pociemniały wyraźnie, czerniejąc jak zaschnięta krew, a usta, z uprzejmego grymasu, zacisnęły się w wąską linię. – Boi się – powtórzyła, zapominając o intonacji pytajnika i wciąż nie odwracając wzroku z surowej twarzy towarzyszki. – Co takiego robi mój syn… – zaczęła, nieświadomie pochylając się bliżej, czując jak głos tężeje jej w gardle. – Co tak przeraża Leviana?


    Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me


    Widzący
    Bylgja Hallström
    Bylgja Hallström
    https://midgard.forumpolish.com/t3514-bylgja-hallstromhttps://midgard.forumpolish.com/t3540-bylgja-hallstrom#35517https://midgard.forumpolish.com/t3539-mushttps://midgard.forumpolish.com/


    Matka nie pozwalała jej się gniewać. Mówiła, że ojciec tego nie lubi. Bylgja zaciskała więc usta w wąską linię i przypominała sobie poprzedni poranek, rozeźloną twarz Ingvara przy śniadaniowym stole, jego dziecięcą pięść uderzającą o blat i poirytowany, chłopięcy krzyk Björna. Thomas śmiał się tylko i machał ręką, a ona uczyła się tego, czym jest niesprawiedliwość. Uczyła się, że jej gniew był brzydki. Zaogniony i ciernisty, z dziewczęcą buzią pełną tępo zakończonych zębów. W jej gniewie nie było honoru, jedynie wrzask wydobywający się z głębi żołądka i szpecący twarz grymas poprzecinany wklęsłościami zmarszczek. Jej gniew nie wygrywał wojen i nie zatapiał statków, nie zmieniał świata, nie mordował wrogów. Był niepotrzebny — niechciany. Zawsze ściskała obiadowy nóż zbyt mocno w dłoni i zbyt rzadko się uśmiechała, nie miała w sobie miękkości matki ani łagodnego głosu swoich kuzynek, nie była kobietą, którą być powinna, ale słuchała swojej matki i nie pozwalała sobie na gniew. Umiała go dusić — przeżuwać jak łykowate mięso, chować pod językiem i przełykać, gdy już zmiękło. Było jej do tego niedobrze, lecz wymiotowała dopiero w samotności. Jej złość nie była piękna ani wielka; nie była bronią, a zwykłym uczuciem, a uczucia zbyt często stawały się słabością. Kiwała więc głową i uśmiechała się pustym, wąskim uśmiechem. Do ojca, do męża, do Sivyi również. Nauczyła się rozwiązywać konflikty, tak jak rozwiązują je węże, coraz trudniej jednak było jej utrzymać jad pod językiem. Kiedy Levian zapłakał przez małego Rijnevelda pierwszy raz, Bylgja długo przyglądała się jego czerwonej, mokrej buzi — bała się, że gniew jej syna stanie się podobny do jej gniewu; obawiała się, że nigdy nie będzie wściekły w sposób w jaki wściekli byli inni mężczyźni w jej rodzinie. Przerażała ją myśl, iż stanie się cichy, bo — podobnie jak ona i jej matka — w smutku odgryzie sobie język. Bez powodu.
    Chciała, żeby był silny. Chciała nauczyć go męskiego okrucieństwa, które sama obserwowała całe swoje życie, lecz Levian był delikatny, od pierwszych uderzeń serca słabszy niż sobie wyobrażała. Odziedziczył rysy jej braci, ich ciemne włosy i morskie oczy, lecz skórę miał białą jak mleko, podatną na siniaki i rumieńce; rozum miał szybki i bystry po swoim ojcu, lecz bez przerwy pozwalał odpływać mu daleko ku niebu, błądzić po krainach baśni i gubić się w światach, które nie istniały zamiast twardo i przezornie stąpać po ziemi. Bał się ciemności, owadów i większości mężczyzn. Bał się wody. Bylgja kochała go tak, jak wilczyce kochają swoje młode, kochała go swoim surowym, zimnym sercem, choć niewiele było w nim szczerej miłości, wiedziała doskonale, iż była gotowa podcinać dla niego gardła, lecz nie potrafiła pogodzić się z tym kim był. Nie mogła pogodzić się z jego delikatnością.
    Syn Sivyii taki nie był. Była tego pewna. Sprawił, że jej syn drżał po nocach i moczył prześcieradła, choć Levian nosił nazwisko Hallström, a ze szkoły odbierała go opiekunka — dręczył go i wbijał dziecięcy łokieć w miękkość brzucha, choć Levian mieszkał w rezydencjach i pałacach, choć każdy z jego dziadków mógł ruchem palca pozbawić jego samotną matkę pracy, a ojca przytrzymać w więzieniu, w rynsztoku lub w grobie, gdziekolwiek ten szczur się chował. Kasper był silny — okrutny lecz silny, tak jak każdy inny mężczyzna.
    Raz jeszcze przesunęła spojrzeniem po wąskiej przestrzeni ciepłego mieszkania. Nie rozumiała ułożenia przedmiotów, lecz ich chaos otulał ją pewnym kuriozalnym poczuciem miękkości. Odsunęła jedno z krzeseł, a jego nogi jęknęły ostro, gdy przeciągnęła nimi o drewnianą podłogę. Usiadła, nadal uśmiechnięta i wyprostowana, nadal z zimnymi, wodnistymi oczami błądzącymi po małych punktach bałaganu jak po wysypce rozsypanej na podrapanej skórze.
    Coś mocniejszego, jeżeli to nie problem — odparła bez chwili zastanowienia, zupełnie jakby od czasu kiedy przekroczyła próg, myślała jedynie o kieliszku. Wyciągnęła smukłą dłoń o długich, pajęczych palcach i ostrożnie przesunęła nią wzdłuż krawędzi stołu, zaczepiając zaostrzonymi paznokciami o wyszczerbienie blatu. — Nam obu się przyda — dodała jeszcze lekko, podnosząc w końcu wzrok na swoją rozmówczynię. Jej nadal młoda, ładna twarz nosiła w sobie coś ostrego — szpikulec lodu lub roztrzaskane szkło, drobiny ukryte między punktami pociemniałego pigmentu na nosie, pod prostą, ciemną grzywką. Bylgja w ostatnim momencie powstrzymała brzydki, zniesmaczony grymas. Sivya przypominała kobietę, która nie gryzła się w język. Jej złość również była kolczasta, lecz nie prześwitywała przez jej skórę latami tłumionych emocji. — Chciałabym wiedzieć dokładnie. Levian nie jest zbyt… wylewny — powiedziała po chwili namysłu, a jej głos stracił odłamek zadowolonej elegancji. Wdarło się w niego coś ponurego — wspomnienie dziecka wciśniętego w ciemny kąt pokoju. — Widzi Pani, mój syn jest delikatny. Boi się większości świata, najczęściej wytworów własnej wyobraźni. — Zastukała paznokciami o twardy blat. Dźwięk wydał się niebezpiecznie głośny w ciszy mieszkania. — Dlatego wiem, że cokolwiek pani syn robi, to coś więcej niż zwykłe bajki o duchach. Levian boi się go bardziej niż wszystkich swoich dotychczasowych, zmyślonych strachów.
    Widzący
    Sivya Rijneveld
    Sivya Rijneveld
    https://midgard.forumpolish.com/t2268-sivya-rijneveld#27083https://midgard.forumpolish.com/t3511-sivya-rijneveld#35319https://midgard.forumpolish.com/t3513-tuoiva#35325https://midgard.forumpolish.com/f82-sivya-rijneveld


    Po matce odziedziczyła oczy barwy drogiego hebanu, włosy, które nigdy nie kręciły się pod wpływem wilgoci i drobną żuchwę, o szpiczastym podbródku, po ojcu odziedziczyła natomiast gniew – sposób, w jaki podnosiła głos i zaciskała dłonie w pięści, chłopięce zęby, odsłaniane w dzieciństwie jak u psa i grube brwi, pod którymi ukrywała wrogie spojrzenie. Rówieśnicy ciągnęli ją za warkocze, a jej knykcie pokrywały się rdzą, aż nauczyli się odwracać wzrok za każdym razem, kiedy mijali się na korytarzu, w wiosce mężczyźni mówili o niej neavri – diabeł, bo jej ojciec nie był Saamem, a ona miała jasną skórę i smukłą twarz, która zawsze wyglądała jak ociosana dłutem, więc za każdym razem rozcierała sobie zęby w zaciekłym grymasie i powtarzała na głos przekleństwa, których w akademii nauczył ją Ilja. Nie słuchała kobiet w Kilpisjärvi, które kazały jej trzymać głowę pochyloną, a wargi trwale odkształcone słowem przepraszam, krzyczała i zamykała się w pokoju, rozrywała plecione sukienki na drewnianym ogrodzeniu, uciekała z zajęć, a gdy Reydis po raz pierwszy uderzyła ją w twarz, rozbiła porcelanowy talerz o kuchenne drzwi, a potem zdjęła buty i skakała tak długo, aż drewniana podłoga przesiąkła krwią; nikt poza Áslatem nie wiedział, że matka za karę polewała jej stopy wrzątkiem, po czym kazała wchodzić do bali z lodem – ból był prawie nie do wytrzymania, ale w ten sposób nie zostawiał po sobie śladów – ani że wieczorami, kiedy dom wypełniał się ciszą gęstą jak kłęby waty, ukrywała twarz w poduszce, którą rano odwracała na drugą stronę, aby nikt nie zauważył, że była wymięta i wilgotna od łez.
    Była zła, lecz nie była okrutna – nie rozpoznawała swojego gniewu na twarzy Kaspra, który zawsze miał apatyczny, surowy wyraz, a kiedy płakał, nie wykrzywiał ust i przypominał kamienny maskaron, z wodą płynącą spod uniesionych powiek; nawet gorączka wyglądała na nim blado. Nie posiadał saamskich rysów, był wysoki i szczupły, marzł już wczesną jesienią i udawał, że dłonie nie dygotały mu z zimna – nie widziała w nim nikogo, kogo kochała, bo całym sobą upodobnił się do Ilji, miał jego grafitowe oczy, które w świetle błyszczały jak stal, jego złośliwy uśmiech, zawijający się w kącikach ust i jego gniew, dużo bardziej szorstki i metodyczny, zupełnie jakby wszystkie jego emocje były dobrze przemyślane, wybrane w przeddzień jak szkolny mundurek i wyprasowane jeszcze zanim budził się ze snu. Zastanawiała się, czy Bylgja, której syn był płochliwy i słaby, czuła się w ten sam sposób – jakby stworzenie, które opuściło jej łono, nigdy do niej nie należało; czasem zastanawiała się, co było lepsze – wilczyca opiekująca się cielakiem, którego kości pękały pod w objęciu ramion czy sarna, której wilcze szczenię rozrywało zębami podbrzusze? Kobieta usiadła przy stole, wyprostowana jak rzeźba, a ona uśmiechnęła się do niej uprzejmie, lecz już teraz – w preludium rozmowy – pod jej uśmiechem kryło się coś trującego, co emanowało niedobrym, zielonym światłem.
    Oczywiście – słowa zesztywniały jej w gardle, uwierając zaciekiem dołeczka w prawym policzku, zaraz odwróciła się jednak w stronę kuchni, napełniając szklanki alkoholem o brzydkim, miedzianym odcieniu, który pozostawił na stole wilgotne kręgi, kiedy przysiadła obok Bylgji, jeszcze przez chwilę wpatrując się w zarysowany blat, aby odroczyć ponowne spojrzenie jej w oczy – miała źrenice upodabniające się do dwóch, czarnych szpilek, a ona czuła, jak dreszcz uwiera ją pomiędzy łopatkami za każdym razem, ilekroć zwracała się do niej bezpośrednio. Pomyślała, że Levian w ogóle jej nie przypominał, bo choć oboje mieli oczy w barwie oceanu, jej przypominały wzburzone fale, podczas gdy jego przywodziły na myśl nadmorską flautę – chłopiec był niski i wątły, miał skórę białą jak mleko i dłonie zaklejone plastrami, a kiedy się odzywał, brzmiał tak, jak wyobrażała sobie, że mogłoby brzmieć bajkowe zwierzęta, zając lub wróbel, które odnajdowała w fińskich książkach dla dzieci. Odkąd urodził się Kasper nie potrafiła czule przyglądać się jego rówieśnikom i marszczyła czoło, gdy przyjaciółki oddawały jej na ręce swoje niemowlęta, bo ze swoją różową cerą i paciorkowatymi oczami, wydawały jej się odrażające – istoty, które dopiero zaczynały oddychać płucami, które nie wiedziały jeszcze, kim są, gdzie się znajdują i co się przed chwilą zaczęło, najbardziej niedojrzałe zwierzęta spośród małych zwierząt, bardziej nieporadne niż nowo narodzone ptaki i szczenięta.
    To poważny zarzut, który opiera pani na… dziecięcych fantazjach. – wygięła usta w subtelnym grymasie, jej spojrzenie stało się tymczasem chłodne i nieruchome – wiedziała, że Kasper był zdolny do przemocy, teraz, naprzeciw Bylgji, czuła jednak niewytłumaczalną potrzebę, aby go bronić, wymyślić kłamstwo, a następnie samej w nie uwierzyć. – Mój syn jest dobrym chłopcem. Chłopcy się bawią – odparła powoli, lecz stanowczo, po czym uniosła szklankę do ust i upiła łyk alkoholu, który pozostawił jej nieprzyjemny, gorzki smak na podniebieniu. – Niewykluczone, że Levian ma... wybujałe pomysły. Choroba psychiczna i wyobraźnia są ze sobą bardzo blisko związane. Być może dlatego tak wielu schizofreników to artyści – takie osoby wychwytują nieprzychylne myśli z otoczenia.


    Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me





    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.