Zaułek motyli
3 posters
Mistrz Gry
Zaułek motyli Wto 12 Gru - 17:46
Zaułek motyli
Ciasny zaułek w centrum dzielnicy Trzech Skaldów, choć pozornie nie przyciąga wzroku przechodniów, kryje w sobie skromną, choć wyjątkowo urokliwą tajemnicę – na elewacji jednej z kamienic przymocowano niewielkie, błękitne motyle, które układają się w gęsty rój nad ościeżnicą i wzdłuż krętej poręczy prowadzących do wejścia schodów. Dekoracja ta, choć nawet w tej formie sceniczna, skrywa w sobie jednak więcej magii niż można by początkowo sądzić – raz na kilka godzin motyle unoszą się bowiem z elewacji i wzlatują w powietrze, na chwilę przesłaniając niebo błękitną chmurą migoczących skrzydeł, zanim, rozprostowawszy kończyny, znów nie osiądą u progu kamienicy, zastygając w błyszczące, emaliowane dekoracje.
Verner Forsberg
Re: Zaułek motyli Sro 13 Mar - 0:42
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
01.05.2001
Pieniądze mogą kupić tak wiele. Mieszkanie, w którym mógłby zamieszkać jeśli jego sekret skomplikuje jego pobyt w domu na przedmieściach. Kupił go sam, mógłby tam zostać niezależnie od opinii rodziny, ale po co ryzykować skoro upatrzył już zastępcze lokum. Z dala od Przesmyku Lokiego, wciąż nie czuł się tam… pewnie. Na pewno nie na tyle, by szukać tam jej.
Pieniądze mogły kupić informacje. W tym przypadku nie szukał ich nawet celowo, choć okłamałby samego siebie, gdyby udawał, że nie myślał o niej po przemianie. Świadomie, bo snów nie mógł kontrolować. Niestety, a pieniądze nie mogły kupić zdrowia. Jeszcze nie.
Ciekawe, jak Asterin zarabiała teraz pieniądze i czy jej dostawy były dodatkowym biznesem, czy…
…zastygł w miejscu i odruchowo zmienił ciężar ciała, widząc ją w zaułku, w promieniach zachodzącego słońca. Odbijało się w jej jasnych lokach ilekroć odchylała rytmicznie głowę, wczepiona w ramiona barczystego mężczyzny, którego twarzy nie widział. Drgnął, gdy mocniej oplotła klienta nogami. Spoglądała wprost na niego, roziskrzonymi oczyma, ponad ramieniem tamtego.
Wziął głęboki wdech, poszukał na jej twarzy oznak starzenia—po kilku latach czegoś by się spodziewał—i zamrugał.
Zaułek był pusty. Zawsze był pusty, trzy razy upewniał się, że jest tutaj sam zanim zdecydował się czekać na nią pod domem, za którego drzwiami zniknęła.
Prawie się do tego przyzwyczaił, do irytującej obecności duchów w swoim życiu, ale Asterin nadal żyła i dziś naprawdę miał (chciał?) ją spotkać. Chyba. Rozejrzał się nerwowo, mając nadzieję, że nikt nie widział jak… odpłynął myślami. Wciąż mógłby się wycofać, ale przecież nigdy się nie wycofywał.
Czekał jeszcze chwilę, dopóki nie zaszło słońce.
Dzień dobry - pomyślał z przekąsem. Może powinien przyjść tu później, ale podobno ich wspólnego klienta odwiedzała o zachodzie słońca. Wcześnie, jak na nią. Kiedyś jej chory rytm dobowy go irytował, ale dzisiaj samemu obudził się o szesnastej. Nie powinien tyle spać, wiedział o tym. Niegdyś regularnie się pilnował, usiłując zachować rytm pomimo diagnozy, ale potem—chyba po pogrzebie księżniczki—zaczęło mu być wszystko jedno. Wykrzesał z siebie jeszcze skupienie potrzebne do dawkowania eliksiru żonie, ale po wszystkim znów zaczął zaniedbywać swój rytm. To pewnie przez przemianę. Wmawiał sobie, że wciąż jest osłabiony po przemianie, choć po kilku miesiącach powinien był wrócić, zakazana magia zaspokajała jego apetyt, a senność utrzymywała się nadal. Czasami chyba nie chciał się budzić, ale wolał nie roztrząsać przyczyn tego stanu. Zbyt wiele nasłuchał się o depresji i emocjach od psychiatrów leczących żonę, zbyt dobrze wiedział, że jej stan jest spowodowany czymś innym, zbyt mocno kojarzył ospałość ze słabością. Mocno wbił paznokcie w przedramię, nie chcąc odpłynąć myślami. Furtka zgrzytnęła, a drobniutka postać wyślizgnęła się z posiadłości.
Szkoda, że nie zdążył dostrzec jak wchodziła. Obliczyć, ile tam była. Czy tylko dostarczyła mu towar, czy…
-...pieprzysz się z nimi, czy sprzedajesz tylko mikstury? - odezwał się ostro, prowokacyjnie, zastępując jej drogę. Znienacka. Wiedział, że tego nie lubiła. Zrzucił kaptur z głowy i uśmiechnął się samymi kącikami ust, spoglądając na nią z głowy, czekając aż rozbłysną jej oczy.
- Kopę lat. - syknął. -Porozmawiamy o interesach. - zastrzegł od razu, zbyt prędko. Tylko przy niej odzywał się zbyt prędko.
Asterin Eggen
Re: Zaułek motyli Sro 13 Mar - 10:31
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Podsycanie cudzych uzależnień okazało się zajęciem znacznie mniej podłym względem własnego ciała, niż kurwienie się w ciemnych kątach alejek usłanych nieczystościami i wszechobecnym zapachem zgnilizny. Licha nagroda za rozdzierający serce ból i przekłamaną lojalność, balsam na ropiejącą ranę pozostawioną na jej duszy. Najpierw złamano jej kręgosłup, a potem pomiędzy rozgniecione kręgi wciśnięto watę cukrową i Wujek uznał, że problem był rozwiązany, skoro ukorzyła się przed nim z pochyloną głową i łzy przestały cieknąć z jej oczu. Och, ciekły dalej, po prostu tego nie widział. Jeden jedyny mężczyzna, który nigdy jej nie zostawił ani nie zdradził, leżał teraz w nieoznakowanej mogile albo na dnie rzeki, obrzucony kamieniami, by jego ciało nigdy nie wypłynęło. Wracała do niego myślami, ilekroć dostarczała dawkę narkotyku spragnionemu ekstazy i wytchnienia klientowi - takiemu jak okryty tkanką tłuszczową blondyn, chorobliwie blady, o pasmach śliwkowych wstęg pod oczami. Rozedrgane dłonie powiedziały jej wszystko: trawił go głód.
Błagał, by przy następnej dostawie miała ze sobą więcej fiolek, więc roztropnie przypomniała mu, że przy większym zamówieniu cena za sztukę nie zmaleje, lecz on zdawał się jej nie słyszeć, kiwając głową. Gdyby powiedziała, że podniosłaby cenę, zapewne i na to by się zgodził, byle tylko zanurzyć się w narkotycznej wędrówce - zresztą cuchnął tak okrutnie, że nie zamierzała igrać i przeciągać swojej wizyty. W jednej dłoni pojawiła się sakiewka, w której szkło kusząco otarło się o szkło, drugą natomiast, pustą, wyciągnęła ku niemu w cichym oczekiwaniu na zapłatę. Po chwili w jej kieszeni znalazł się satysfakcjonujący ciężar talarów i Asterin odwróciła się na pięcie, z kwaśnym uśmiechem życząc mu dobrej zabawy, po czym wyszła w objęcia ulicy. Ostatnie smużki czerwieni bladły na niebie, zastępowane przez ciemność, a to znaczyło, że Przesmyk już budził się do życia i zapraszał ją mirażem swojego zepsucia.
A pośród wieczora do życia zbudziło się też coś innego.
Upiór z przeszłości wyłaniający się spod cieni kaptura, blady, piękny w znienawidzony przez nią sposób, kojarzący się z rzeźbą z muzeum, którego nigdy nie odwiedziła. Stał przed nią, bezwstydny i górujący, odziany w czerń Pieczęci. W jego szarych oczach połyskiwała wyższość podszyta ostrością tembru jego głosu, który w pierwszej chwili połaskotał jej skórę mimowolną nostalgią, by zaraz potem rozniecić w niej furię. Naprawdę aż taki miał tupet? Na taką tylko odzywkę było go stać?
- Svipa - warknęła gwałtownie, impulsywnie. Czerń rozlała się wzdłuż arterii, przeciągała się w nich jak podrywający się z drzemki wąż, natomiast oczy zaszły bielą, gdy okolona rękawiczką dłoń skierowała się ku jego piersi, a trzask uderzenia poniósł się przyjemnym echem w jej skroniach. Chyba nie spodziewał się innego powitania? Zakazana siła umościła się w niej i domagała się więcej, kusiła, prosiła i mamiła. Zasłużył na to zresztą: by powoli łamała mu kości, odcinała palce, miażdżyła płuca, zrywała płaty skóry, upuszczała krwi. Zasłużył wszystkim, co jej zrobił. - Forsberg - dopiero teraz wymówiła jego rodowe nazwisko, dziko i pogardliwie, jakby próbowała go tym urazić. - Kopę lat i zejdź mi z drogi, zanim przestanę być miła i przypomnę sobie, że powinieneś oberwać mocniej. Tutaj inne ptaszyska cię nie osłonią - nie kryła groźby, nie miała po co. Asterin ledwo powstrzymywała wrzącą w niej magię, nieprzygotowana na to spotkanie, na uderzenie tak silnych emocji, narażona, zagrożona, odsłonięta wobec wspomnień ich wspólnej przeszłości, które wolałaby wymazać. - Nie będzie żadnych interesów - dodała stanowczo, smagając go nieustępliwym, rozjuszonym spojrzeniem. To on je zaprzepaścił, on spalił mosty. On spalił ją.
Błagał, by przy następnej dostawie miała ze sobą więcej fiolek, więc roztropnie przypomniała mu, że przy większym zamówieniu cena za sztukę nie zmaleje, lecz on zdawał się jej nie słyszeć, kiwając głową. Gdyby powiedziała, że podniosłaby cenę, zapewne i na to by się zgodził, byle tylko zanurzyć się w narkotycznej wędrówce - zresztą cuchnął tak okrutnie, że nie zamierzała igrać i przeciągać swojej wizyty. W jednej dłoni pojawiła się sakiewka, w której szkło kusząco otarło się o szkło, drugą natomiast, pustą, wyciągnęła ku niemu w cichym oczekiwaniu na zapłatę. Po chwili w jej kieszeni znalazł się satysfakcjonujący ciężar talarów i Asterin odwróciła się na pięcie, z kwaśnym uśmiechem życząc mu dobrej zabawy, po czym wyszła w objęcia ulicy. Ostatnie smużki czerwieni bladły na niebie, zastępowane przez ciemność, a to znaczyło, że Przesmyk już budził się do życia i zapraszał ją mirażem swojego zepsucia.
A pośród wieczora do życia zbudziło się też coś innego.
Upiór z przeszłości wyłaniający się spod cieni kaptura, blady, piękny w znienawidzony przez nią sposób, kojarzący się z rzeźbą z muzeum, którego nigdy nie odwiedziła. Stał przed nią, bezwstydny i górujący, odziany w czerń Pieczęci. W jego szarych oczach połyskiwała wyższość podszyta ostrością tembru jego głosu, który w pierwszej chwili połaskotał jej skórę mimowolną nostalgią, by zaraz potem rozniecić w niej furię. Naprawdę aż taki miał tupet? Na taką tylko odzywkę było go stać?
- Svipa - warknęła gwałtownie, impulsywnie. Czerń rozlała się wzdłuż arterii, przeciągała się w nich jak podrywający się z drzemki wąż, natomiast oczy zaszły bielą, gdy okolona rękawiczką dłoń skierowała się ku jego piersi, a trzask uderzenia poniósł się przyjemnym echem w jej skroniach. Chyba nie spodziewał się innego powitania? Zakazana siła umościła się w niej i domagała się więcej, kusiła, prosiła i mamiła. Zasłużył na to zresztą: by powoli łamała mu kości, odcinała palce, miażdżyła płuca, zrywała płaty skóry, upuszczała krwi. Zasłużył wszystkim, co jej zrobił. - Forsberg - dopiero teraz wymówiła jego rodowe nazwisko, dziko i pogardliwie, jakby próbowała go tym urazić. - Kopę lat i zejdź mi z drogi, zanim przestanę być miła i przypomnę sobie, że powinieneś oberwać mocniej. Tutaj inne ptaszyska cię nie osłonią - nie kryła groźby, nie miała po co. Asterin ledwo powstrzymywała wrzącą w niej magię, nieprzygotowana na to spotkanie, na uderzenie tak silnych emocji, narażona, zagrożona, odsłonięta wobec wspomnień ich wspólnej przeszłości, które wolałaby wymazać. - Nie będzie żadnych interesów - dodała stanowczo, smagając go nieustępliwym, rozjuszonym spojrzeniem. To on je zaprzepaścił, on spalił mosty. On spalił ją.
Mistrz Gry
Re: Zaułek motyli Sro 13 Mar - 10:31
The member 'Asterin Eggen' has done the following action : kości
'k100' : 99
'k100' : 99
Verner Forsberg
Re: Zaułek motyli Sro 13 Mar - 19:55
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Zawsze potrafiła go zaskoczyć, więc nie zawiodła go i dzisiaj. Powinien mieć się na baczności, mógłby się cofnąć, mógłby wznieść dłonie do góry i się bronić… ale nie chciał, spoglądając na nią z ciekawością. Szare oczy zalśniły chorobliwie, chciwie, gdy usłyszał zakazaną inkantację. Znał ją, ćwiczył ją samemu, wytrwale, i może dlatego smagnięcie bicza zdołało go zaskoczyć. Jej czar był szybszy niż te jego. Skrzywił się mimowolnie, gdy zaklęcie smagnęło jego lewą pierś (Asterin naprawdę uwzięła się na jego serce), nie na tyle mocno by rozerwać koszulę, ale na tyle, by zostawić pod nią czerwoną pręgę. Prędko przygryzł wargę i wciągnął powietrze nosem, nie chcąc by widziała jego ból. Gdy wziął kolejny wdech, ustami, te rozciągnęły się w mimowolnym uśmiechu. Zwykle musiał pamiętać o tym, kiedy się uśmiechać, ale nie przy niej. Na moment zapomniał też o tym, kiedy się nie uśmiechać, wpatrując się w nią ze szczerą ekscytacją.
Mała żmija.
-Bezbłędnie… - wyrwało mu się ochrypłym szeptem, gdy przeciągał palcami po miejscu, które przed chwilą smagnął magiczny bicz. Czarowała bezbłędnie, o wiele lepiej niż on. Miała wszak więcej lat doświadczenia, chyba dobrze wiedzieć, że ich nie zmarnowała.
Pierś nadal paliła, co bezsprzecznie dowodziło, że ta Asterin nie była snem. Miał nadzieję, że będzie piec jeszcze długo, że adrenalina i ból nie pozwolą mu zasnąć. Pomimo tej iskry nadziei, nie mógł wyzbyć się poczucia, że czas nagli. Eksperymentował już z bólem, z miksturami, ze wszystkim, i chociaż poznał szereg sposobów na opóźnianie dłuższych ataków choroby, to wciąż nie zrozumiał jak powstrzymać uciekające sekundy, nie znalazł rytmu ani reguły w atakach zamyślenia i wizjach-snach atakujących go na jawie.
Zbyt długo czekał to spotkanie, by zwłoka naraziła go na atak choroby. Wzdrygnął się lekko, gdy zwróciła się do niego po nazwisku i niecierpliwie uniósł dłoń, chcąc uciąć jej dalsze groźby i wyszarpać cenne sekundy na własną przemowę.
-To nie Przesmyk Lokiego, Asterin. - pomimo świadomości uciekających sekund, nie mógł się powstrzymać i przeciągnął sylaby jej imienia miękko, łagodnie, teatralnie długo. -Moglibyśmy wpaść tu całym stadem i już od pięciu minut analizowałbym to, co mu przyniosłaś. - mógłby zadrwić, że może inni Kruczy kryją się w cieniach nawet teraz, ale nie miał nastroju się z nią droczyć. -Porozmawiamy. - powtórzył nieustępliwie, nie schodząc jej z drogi. Posłał jej wyzywające, drwiące spojrzenie, jakby wręcz oczekiwał kolejnego ataku. Mała żmija potrafiła kąsać, ale tylko raz ukąsiła go naprawdę jadowicie i nie sądził, by była zdolna powtórzyć tamten wyczyn. Nie teraz, gdy przygotował się nawet na ewentualność jej romansu z tłustym blondynem, którego alchemia powinna była już doprowadzić do impotencji. Powinna, ale Asterin nigdy nie brakowało kreatywności.
-Jesteś słabo poinformowana. - wytknął jej, choć to on odczuł irracjonalną irytację. Trudno było znaleźć wiadomości o niej, a jego odejście z pracy nie było co prawda na pierwszych stronach gazet (jak ślub, o którym miała usłyszeć) i było ogłoszone jeszcze bardziej dyskretnie niż dyskretny nekrolog jego żony bez podanej przyczyny śmierci, ale, do cholery, dla chcącego nic trudnego. -Nie pracuję już tam. A to nasz wspólny klient. - warknął, zderzając się z jej spojrzeniem, które wcale nie łagodniało.
Zmarszczył lekko brwi, a potem je uniósł.
-Mam przeprosić. - zrozumiał nagle. -Nie przeproszę cię, Asterin. Gdyby nie twój strach, nosiłabyś moją obrączkę zamiast pieczęci. - obwieścił lekko, tak jakby propozycja ślubu wcale nie była nonsensowną farsą, tak jakby bardziej nonsensowne było to, że zostawi ją bez żadnej pamiątki po sobie. -Mogę co najwyżej zadośćuczynić i dlatego porozmawiamy.
Mała żmija.
-Bezbłędnie… - wyrwało mu się ochrypłym szeptem, gdy przeciągał palcami po miejscu, które przed chwilą smagnął magiczny bicz. Czarowała bezbłędnie, o wiele lepiej niż on. Miała wszak więcej lat doświadczenia, chyba dobrze wiedzieć, że ich nie zmarnowała.
Pierś nadal paliła, co bezsprzecznie dowodziło, że ta Asterin nie była snem. Miał nadzieję, że będzie piec jeszcze długo, że adrenalina i ból nie pozwolą mu zasnąć. Pomimo tej iskry nadziei, nie mógł wyzbyć się poczucia, że czas nagli. Eksperymentował już z bólem, z miksturami, ze wszystkim, i chociaż poznał szereg sposobów na opóźnianie dłuższych ataków choroby, to wciąż nie zrozumiał jak powstrzymać uciekające sekundy, nie znalazł rytmu ani reguły w atakach zamyślenia i wizjach-snach atakujących go na jawie.
Zbyt długo czekał to spotkanie, by zwłoka naraziła go na atak choroby. Wzdrygnął się lekko, gdy zwróciła się do niego po nazwisku i niecierpliwie uniósł dłoń, chcąc uciąć jej dalsze groźby i wyszarpać cenne sekundy na własną przemowę.
-To nie Przesmyk Lokiego, Asterin. - pomimo świadomości uciekających sekund, nie mógł się powstrzymać i przeciągnął sylaby jej imienia miękko, łagodnie, teatralnie długo. -Moglibyśmy wpaść tu całym stadem i już od pięciu minut analizowałbym to, co mu przyniosłaś. - mógłby zadrwić, że może inni Kruczy kryją się w cieniach nawet teraz, ale nie miał nastroju się z nią droczyć. -Porozmawiamy. - powtórzył nieustępliwie, nie schodząc jej z drogi. Posłał jej wyzywające, drwiące spojrzenie, jakby wręcz oczekiwał kolejnego ataku. Mała żmija potrafiła kąsać, ale tylko raz ukąsiła go naprawdę jadowicie i nie sądził, by była zdolna powtórzyć tamten wyczyn. Nie teraz, gdy przygotował się nawet na ewentualność jej romansu z tłustym blondynem, którego alchemia powinna była już doprowadzić do impotencji. Powinna, ale Asterin nigdy nie brakowało kreatywności.
-Jesteś słabo poinformowana. - wytknął jej, choć to on odczuł irracjonalną irytację. Trudno było znaleźć wiadomości o niej, a jego odejście z pracy nie było co prawda na pierwszych stronach gazet (jak ślub, o którym miała usłyszeć) i było ogłoszone jeszcze bardziej dyskretnie niż dyskretny nekrolog jego żony bez podanej przyczyny śmierci, ale, do cholery, dla chcącego nic trudnego. -Nie pracuję już tam. A to nasz wspólny klient. - warknął, zderzając się z jej spojrzeniem, które wcale nie łagodniało.
Zmarszczył lekko brwi, a potem je uniósł.
-Mam przeprosić. - zrozumiał nagle. -Nie przeproszę cię, Asterin. Gdyby nie twój strach, nosiłabyś moją obrączkę zamiast pieczęci. - obwieścił lekko, tak jakby propozycja ślubu wcale nie była nonsensowną farsą, tak jakby bardziej nonsensowne było to, że zostawi ją bez żadnej pamiątki po sobie. -Mogę co najwyżej zadośćuczynić i dlatego porozmawiamy.
Asterin Eggen
Re: Zaułek motyli Czw 14 Mar - 10:38
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Znała jego chciwość. Znała jej błysk, przywodzący na myśl światło świecy pieszczące reliefy runicznej monety, na moment opromieniający wiązki srebrnej tęczówki i sycący ją złotem. A przez to, że wszystko to znała, poczuła, jak złość coraz mocniej podchodzi do jej gardła i zaciska się kleszczami na tchawicy, bo znać ani pamiętać już przecież nie powinna - i nigdy, przenigdy nie powinna ponownie go ujrzeć. Nagłówki w brukowcach ucementowały linię, którą wcześniej wyrysowała pomiędzy nimi na piasku. Śliczna żona, rodzina, kariera, satysfakcja w ojcowskim oku, wzruszenie w matczynym sercu, spełnienie idei o klanowym synu, oddającym pokłon rodzinnej schedzie. Tego od niej oczekiwał, kiedy prosił ją, by go nie zostawiała? Że przeistoczy się w rumianą żonę z okładki gazety, uśmiechnie się cnotliwie do połyskujących fleszem obiektywów i uwiesi na jego ramieniu, a bogowie przyklasną jej cudownej metamorfozie? Oboje wiedzieli, że to, co sobie umyślił, nie miało racji bytu, jego świat nigdy by jej nie zaakceptował, a ona nigdy by się w nim nie odnalazła. Oszczędziła mu więc miesięcy złudzeń, aż sam by to zrozumiał. Ucięła wiążącą ich wstęgę, rozszarpała pępowinę, nie wiedząc jedynie, że zadra w umyśle takiego mężczyzny jak Verner nie zelżeje, a ten wykorzysta pierwszą lepszą sposobność, by ją upodlić. Okazał się więc taki jak inni, taki jak wszyscy, jak ci, którzy ryli w jej ciele pomniki blizn i naprędce zszywanych ran, choć w odróżnieniu od zgrubiałej, bladej tkanki, czerń Pieczęci nigdy nie miała osłabnąć.
Podążyła wzrokiem za linią wytyczoną przez jego palce, poznające kwitnącą pod materiałem ubrania pręgę, pamiątkę po ich powitaniu. Pochwałę zbyła natomiast bez słowa, z zakrzywioną ku górze brwią. Zawsze szczęśliwie żył w krainie wyobraźni, mógł zatem wyobrazić sobie, że równie bezbłędnie rzucała znacznie bardziej wymagające zaklęcia i nie istniało nic, żaden sentyment, który by ją przed nimi powstrzymał, gdyby przeszedł do własnej ofensywy. Dlatego tego nie zrobił?
- Tak celna konkluzja i dedukcyjny sznyt to dowód wielu lat pracy w policji w charakterze psa tropiącego, co? - parsknęła, rozdrażniona brzmieniem swojego imienia w nutach jego głosu, a chociaż na jej wargach rozciągnął się półksiężyc uśmiechu, ten nie dosięgnął oczu. Błękit tęczówek pozostawał zimny, ociekający wrogością, na którą zasłużył w chwili, gdy tonem służbisty uzyskał u innego funkcjonariusza możliwość wypalenia na niej symbolu ślepców; czasem zastanawiała się, czy gdyby wtedy poprosiła nie samym wzrokiem, ale spojrzeniem, to czy Verner okazałby miłosierdzie. Nie wypuszczono by jej z posterunku, rzecz jasna, jednak to, że tam była, nie oznaczało, że sam musiał dokonywać na niej szczeniackiej zemsty, vendetty odrzuconego kochanka. - Co za rozczarowanie, Forsberg. Mi wystarczyłyby niecałe dwie minuty, żeby to rozgryźć - warknęła cicho. Dobrze zakładał, że nie śledziła nekrologów, nie poszukiwała o nim informacji, odwracała wzrok, gdy gdziekolwiek pojawiał się ślad jego profilu, odwracała uwagę, gdy do uszu docierał strzępek jego imienia... W alchemii był od niej lepszy, od zawsze, zapewne też tak pozostało. Kiedyś nie było to dla niej tak niewygodne, jak teraz, wręcz przeciwnie: chłonęła wówczas jego wiedzę, zaglądała mu przez ramię, gdy ślęczał nad rozżarzonym kociołkiem, prosiła, by szeptał do niej o truciznach i ich składnikach, by dzielił się wiadomościami z uniwersytetów, o jakich się jej nie śniło.
- Czyżbyś sam zaczął się kurwić, skoro mnie o to podejrzewałeś w jego kontekście? Współczuję, odór sugeruje, że od dawna się nie mył, ale na pewno będziesz dzielny - burknęła, kryjąc w sobie zdziwienie wiadomością o zakończeniu współpracy z Kruczą Strażą. Rychło w czas, nigdy tam nie pasował; był ostrzejszy, bardziej surowy, skrycie brutalniejszy, jakby bogowie wyciosali go pociągnięciami dłuta bez żadnej miękkości, czego o zgrai jego dawnych kolegów powiedzieć nie mogła. - Jedne kajdany czy drugie, co za różnica - wzruszyła ramionami, nim skrzyżowała je na piersi. Myśl sobie, Vernerze, że tym byłoby dla mnie życie u twojego boku, więzieniem, a obrączka kajdanami, kolejną Pieczęcią, teraz to i tak bez znaczenia. - Mów, co masz powiedzieć i miejmy to za sobą, a kwestię przeprosin zachowaj dla kogoś, kto chciałby ich słuchać. Ja ich od ciebie nie chcę. I nie mam czasu - tym razem to ona zniżyła głos do pomruku rozciągającego zgłoski, przedrzeźniając sposób, w jaki wypowiedział jej imię. Na bogów, że też miał czelność! Że też przeszło mu przez gardło, nie wypalając po sobie śladu żrącego kwasu. Mało tego: to on ją zaczepił, zatrzymał, choć równie dobrze mógłby osunąć się w bezpieczne cienie wieczoru, daleki od jej wzroku i uwagi, jeśli pragnął pozostać niezauważony. On miał w tym cel, on uwił jakiś plan, pod kopułą jego własnej czaszki zalągł się pomysł. O ileż byłoby jej łatwiej, gdyby od razu zbombardował ją suchymi szczegółami, zamiast kluczyć wokół tematu i przeciągać rozmowę… Nie miała w planach zahaczać jeszcze o żadną przesmykową spelunę, ale wiedziała, że jego widok będzie wymagał od niej kieliszka wódki, może dwóch, zanim wróci do pracy.
Podążyła wzrokiem za linią wytyczoną przez jego palce, poznające kwitnącą pod materiałem ubrania pręgę, pamiątkę po ich powitaniu. Pochwałę zbyła natomiast bez słowa, z zakrzywioną ku górze brwią. Zawsze szczęśliwie żył w krainie wyobraźni, mógł zatem wyobrazić sobie, że równie bezbłędnie rzucała znacznie bardziej wymagające zaklęcia i nie istniało nic, żaden sentyment, który by ją przed nimi powstrzymał, gdyby przeszedł do własnej ofensywy. Dlatego tego nie zrobił?
- Tak celna konkluzja i dedukcyjny sznyt to dowód wielu lat pracy w policji w charakterze psa tropiącego, co? - parsknęła, rozdrażniona brzmieniem swojego imienia w nutach jego głosu, a chociaż na jej wargach rozciągnął się półksiężyc uśmiechu, ten nie dosięgnął oczu. Błękit tęczówek pozostawał zimny, ociekający wrogością, na którą zasłużył w chwili, gdy tonem służbisty uzyskał u innego funkcjonariusza możliwość wypalenia na niej symbolu ślepców; czasem zastanawiała się, czy gdyby wtedy poprosiła nie samym wzrokiem, ale spojrzeniem, to czy Verner okazałby miłosierdzie. Nie wypuszczono by jej z posterunku, rzecz jasna, jednak to, że tam była, nie oznaczało, że sam musiał dokonywać na niej szczeniackiej zemsty, vendetty odrzuconego kochanka. - Co za rozczarowanie, Forsberg. Mi wystarczyłyby niecałe dwie minuty, żeby to rozgryźć - warknęła cicho. Dobrze zakładał, że nie śledziła nekrologów, nie poszukiwała o nim informacji, odwracała wzrok, gdy gdziekolwiek pojawiał się ślad jego profilu, odwracała uwagę, gdy do uszu docierał strzępek jego imienia... W alchemii był od niej lepszy, od zawsze, zapewne też tak pozostało. Kiedyś nie było to dla niej tak niewygodne, jak teraz, wręcz przeciwnie: chłonęła wówczas jego wiedzę, zaglądała mu przez ramię, gdy ślęczał nad rozżarzonym kociołkiem, prosiła, by szeptał do niej o truciznach i ich składnikach, by dzielił się wiadomościami z uniwersytetów, o jakich się jej nie śniło.
- Czyżbyś sam zaczął się kurwić, skoro mnie o to podejrzewałeś w jego kontekście? Współczuję, odór sugeruje, że od dawna się nie mył, ale na pewno będziesz dzielny - burknęła, kryjąc w sobie zdziwienie wiadomością o zakończeniu współpracy z Kruczą Strażą. Rychło w czas, nigdy tam nie pasował; był ostrzejszy, bardziej surowy, skrycie brutalniejszy, jakby bogowie wyciosali go pociągnięciami dłuta bez żadnej miękkości, czego o zgrai jego dawnych kolegów powiedzieć nie mogła. - Jedne kajdany czy drugie, co za różnica - wzruszyła ramionami, nim skrzyżowała je na piersi. Myśl sobie, Vernerze, że tym byłoby dla mnie życie u twojego boku, więzieniem, a obrączka kajdanami, kolejną Pieczęcią, teraz to i tak bez znaczenia. - Mów, co masz powiedzieć i miejmy to za sobą, a kwestię przeprosin zachowaj dla kogoś, kto chciałby ich słuchać. Ja ich od ciebie nie chcę. I nie mam czasu - tym razem to ona zniżyła głos do pomruku rozciągającego zgłoski, przedrzeźniając sposób, w jaki wypowiedział jej imię. Na bogów, że też miał czelność! Że też przeszło mu przez gardło, nie wypalając po sobie śladu żrącego kwasu. Mało tego: to on ją zaczepił, zatrzymał, choć równie dobrze mógłby osunąć się w bezpieczne cienie wieczoru, daleki od jej wzroku i uwagi, jeśli pragnął pozostać niezauważony. On miał w tym cel, on uwił jakiś plan, pod kopułą jego własnej czaszki zalągł się pomysł. O ileż byłoby jej łatwiej, gdyby od razu zbombardował ją suchymi szczegółami, zamiast kluczyć wokół tematu i przeciągać rozmowę… Nie miała w planach zahaczać jeszcze o żadną przesmykową spelunę, ale wiedziała, że jego widok będzie wymagał od niej kieliszka wódki, może dwóch, zanim wróci do pracy.
Verner Forsberg
Re: Zaułek motyli Czw 14 Mar - 13:22
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
-To znajomość mapy miasta. - odpowiedział powoli. Pośpiesz się, przypominał sobie raz po raz, targany niepokojem związanym z menadą, ale nie umiał sobie odmówić przyjemności przeciągania zgłosek i pozorowania ignorancji w towarzystwie Asterin, ostatniego okrucha normalności. Przed diagnozą nigdy mu się to nie zdarzało, nigdy nie żałował powziętych decyzji, ale w tym jednym przypadku chciałby cofnąć czas. Nie wiedział dlaczego wspomnienie pieczęci na jej dłoni jest aż tak niewygodne, zwłaszcza, że lubił przecież jej złość. Dlaczego nawiedzało go w snach i na jawie? W końcu zdecydował się na hipotezę, którą wygodnie było przyjąć jako tezę właściwą i niezbywalną: dlatego, że w odróżnieniu od wszystkich swoich decyzji, tamtą jedną podjął impulsywnie, wręcz spontanicznie. Zemsta najlepiej smakowała na zimno, a tamten donos, o prośbie o samodzielne wypalenie Pieczęci nawet nie wspominając… był gorący. Może dlatego nie potrafił się nim cieszyć. A nowa wrogość w oczach Asterin nie ekscytowała go równie mocno jak wcześniejsza niechęć.
Zmrużył lekko oczy, rozpoznając—albo chcąc rozpoznać, bo to lepsze niż obojętność—ślad pretensji za wcześniejszą pracę.
-Nie pytałaś o moją pracę. Tak było wygodnie, prawda? Nie musiałaś wtedy mówić nic o swojej. - przypomniał jej, jakby wciąż miał jej prostytucję za złe (bo miał). -Wątpię. Wystarczyłyby, bo sama mu to przyniosłaś. - uniósł brwi. -Chyba, że miałaś jak ćwiczyć teorię toksykologii. - jak, albo z kim. Nie było w tym mieście toksykologów lepszych od niego, bo nie kurwiła się chyba z jego ojcem (chyba rozbrzmiało w myślach zimno, lepko, nieprzyjemnie), ale może znalazła sobie innego… klienta. Samemu zrobiłby na jej miejscu podobnie i nie powinny go dziwić jej wybory, bo każda z jego relacji była oparta na transakcyjności (poza Asterin - szeptał głos czegoś, co na pewno nie było sumieniem; nawet Asterin - podpowiadał głos rozsądku, ale gdyby musiał nazwać, czego od niej chciał, to musiałby się na długo namyślić i nie miał na to ochoty)… ale na koniec zaoferował jej więcej, niż mógłby zaoferować ktokolwiek. Tak sądził. Nie rozumiał jej odmowy, tak samo jak nie rozumiał dlaczego dał się jej nabrać. Najwyraźniej była w grze manipulacji lepsza od niego, choć nigdy nie powinna być lepsza w toksykologii. Zacisnął lekko usta, zirytowany tą zagadką. Może dlatego tutaj był. Nie chciał zabierać do grobu spraw nierozwiązanych, zagadek, prześladujących go koszmarów. Księżniczka chyba nigdy nie zniknie, próbował już wszystkiego, a żona na szczęście nie nawiedzała go wcale (zawsze była posłuszna), ale chociaż z fantomem Asterin mógłby się uporać. Najlepiej zastępując widmo prawdziwą Asterin.
Bez słowa przewrócił oczyma, gdy uciekła się do niskiej, prymitywnej obelgi; na końcu języka mając ripostę o tym, że minione lata stępiły jej kulturę i wyrafinowanie (mogłaby odpyskować, że nigdy ich nie miała, ale wcześniej uznawał jej dzikość za uroczą; nie dziś)… ale wtedy dobitnie przypomniała mu o tym, że był tylko klientem, nikim więcej, a nawet kimś mniej—kimś, kto do samego końca nie zorientował się, że jest wykorzystywany. Ku własnej irytacji na moment zabrakło mu słów. Twarz stężała, a on milczał przez chwilę, wkładając energię w utrzymanie pokerowej miny. Potem wypuścił powietrze nosem i rozciągnął usta w promiennym, wyuczonym uśmiechu, który wymagał od niego jakoś więcej samozaparcia niż przy podobnych okazjach. Trudno było na raz skupić się na uniesieniu kącików w górę i na myśli, że może ocenił sytuację źle (!!!) i faktycznie nie chciała przeprosin, że był jej obojętny. Kiedyś czytałem ją lepiej - przemknęło mu przez myśl, ale gorzka prawda szybko stłumiła tą myśl, a z założenia promienny uśmiech stał się posępniejszy: nigdy nie czytał jej dobrze i była chyba jedyną osobą, której dał się nabrać.
-Chcę czegoś od ciebie—nie seksu, spokojnie - zastrzegł, choć nie podobał mu się sposób, w jaki wybrzmiały te słowa. -ale nie powiem tutaj, o co chodzi. W spokojniejszym miejscu. Żebyś to rozważyła, powiem natomiast co zaoferuję w zamian. Ty nauczysz czegoś mnie, a ja nauczę ciebie wszystkiego co wiem o truciznach. - przechylił lekko głowę, uśmiech stał się odrobinę weselszy, wiedział o nich wszystko. -Nawet tego, czym nie dzielę się z nikim. Pod koniec możesz nawet mnie otruć jeśli chcesz, to będzie oznaczało, że przerosłaś mistrza i czas na koniec nauki. - wzruszył lekko ramionami. Zawsze miał specyficzne poczucie humoru, ale spojrzał na nią z góry w dziwny sposób, a jego oczy lśniły wyzywająco, niemalże chorobliwie.
Nie żartował.
Zresztą, choć Asterin była zdolna, to wcale nie było powiedziane, że zdoła się go pozbyć szybciej niż zrobi to menada.
Wolałby truciznę od menady. Byleby nie jedną z tych bezbolesnych, podobną do snu. Nie chciał przespać własnej śmierci.
Zmrużył lekko oczy, rozpoznając—albo chcąc rozpoznać, bo to lepsze niż obojętność—ślad pretensji za wcześniejszą pracę.
-Nie pytałaś o moją pracę. Tak było wygodnie, prawda? Nie musiałaś wtedy mówić nic o swojej. - przypomniał jej, jakby wciąż miał jej prostytucję za złe (bo miał). -Wątpię. Wystarczyłyby, bo sama mu to przyniosłaś. - uniósł brwi. -Chyba, że miałaś jak ćwiczyć teorię toksykologii. - jak, albo z kim. Nie było w tym mieście toksykologów lepszych od niego, bo nie kurwiła się chyba z jego ojcem (chyba rozbrzmiało w myślach zimno, lepko, nieprzyjemnie), ale może znalazła sobie innego… klienta. Samemu zrobiłby na jej miejscu podobnie i nie powinny go dziwić jej wybory, bo każda z jego relacji była oparta na transakcyjności (poza Asterin - szeptał głos czegoś, co na pewno nie było sumieniem; nawet Asterin - podpowiadał głos rozsądku, ale gdyby musiał nazwać, czego od niej chciał, to musiałby się na długo namyślić i nie miał na to ochoty)… ale na koniec zaoferował jej więcej, niż mógłby zaoferować ktokolwiek. Tak sądził. Nie rozumiał jej odmowy, tak samo jak nie rozumiał dlaczego dał się jej nabrać. Najwyraźniej była w grze manipulacji lepsza od niego, choć nigdy nie powinna być lepsza w toksykologii. Zacisnął lekko usta, zirytowany tą zagadką. Może dlatego tutaj był. Nie chciał zabierać do grobu spraw nierozwiązanych, zagadek, prześladujących go koszmarów. Księżniczka chyba nigdy nie zniknie, próbował już wszystkiego, a żona na szczęście nie nawiedzała go wcale (zawsze była posłuszna), ale chociaż z fantomem Asterin mógłby się uporać. Najlepiej zastępując widmo prawdziwą Asterin.
Bez słowa przewrócił oczyma, gdy uciekła się do niskiej, prymitywnej obelgi; na końcu języka mając ripostę o tym, że minione lata stępiły jej kulturę i wyrafinowanie (mogłaby odpyskować, że nigdy ich nie miała, ale wcześniej uznawał jej dzikość za uroczą; nie dziś)… ale wtedy dobitnie przypomniała mu o tym, że był tylko klientem, nikim więcej, a nawet kimś mniej—kimś, kto do samego końca nie zorientował się, że jest wykorzystywany. Ku własnej irytacji na moment zabrakło mu słów. Twarz stężała, a on milczał przez chwilę, wkładając energię w utrzymanie pokerowej miny. Potem wypuścił powietrze nosem i rozciągnął usta w promiennym, wyuczonym uśmiechu, który wymagał od niego jakoś więcej samozaparcia niż przy podobnych okazjach. Trudno było na raz skupić się na uniesieniu kącików w górę i na myśli, że może ocenił sytuację źle (!!!) i faktycznie nie chciała przeprosin, że był jej obojętny. Kiedyś czytałem ją lepiej - przemknęło mu przez myśl, ale gorzka prawda szybko stłumiła tą myśl, a z założenia promienny uśmiech stał się posępniejszy: nigdy nie czytał jej dobrze i była chyba jedyną osobą, której dał się nabrać.
-Chcę czegoś od ciebie—nie seksu, spokojnie - zastrzegł, choć nie podobał mu się sposób, w jaki wybrzmiały te słowa. -ale nie powiem tutaj, o co chodzi. W spokojniejszym miejscu. Żebyś to rozważyła, powiem natomiast co zaoferuję w zamian. Ty nauczysz czegoś mnie, a ja nauczę ciebie wszystkiego co wiem o truciznach. - przechylił lekko głowę, uśmiech stał się odrobinę weselszy, wiedział o nich wszystko. -Nawet tego, czym nie dzielę się z nikim. Pod koniec możesz nawet mnie otruć jeśli chcesz, to będzie oznaczało, że przerosłaś mistrza i czas na koniec nauki. - wzruszył lekko ramionami. Zawsze miał specyficzne poczucie humoru, ale spojrzał na nią z góry w dziwny sposób, a jego oczy lśniły wyzywająco, niemalże chorobliwie.
Nie żartował.
Zresztą, choć Asterin była zdolna, to wcale nie było powiedziane, że zdoła się go pozbyć szybciej niż zrobi to menada.
Wolałby truciznę od menady. Byleby nie jedną z tych bezbolesnych, podobną do snu. Nie chciał przespać własnej śmierci.
Asterin Eggen
Re: Zaułek motyli Czw 14 Mar - 20:16
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
- Można by pomyśleć, że mi się nią nie pochwaliłeś, bo nie uznawałeś jej za nic godnego pochwały. Słusznie zresztą. Co by powiedziały o tym twoje ptaszyska? Strzaskałbyś ich małe, opierzone serca - parsknęła śmiechem wyzutym z wesołości, zimnym, surowym, przypominającym zgrzytającą nutę na zbyt mocno szarpniętej strunie nienastrojonego instrumentu. Czuła się właśnie tak: jak pozbawiony harmonii mechanizm, który usiłuje wykrzesać z siebie zdecydowaną melodię, lecz na dnie jego skorupy plącze się zbyt wiele niedogodności. Verner sprawiał, że traciła kontrolę; wystarczył widok jego oczu, w których zaklęte zostało odległe, srebrne światło księżyca, by miałą ochotę skoczyć mu do gardła, rozszarpać paznokciami ślad pozostawiony przez zaklęcie, zedrzeć z niego skórę i zobaczyć, czy pod jej warstwą był tak samo opanowany. W porównaniu do niego, Asterin tym bardziej nie miała powodu, by opowiadać mu o pracy, spętana naoliwioną smyczą Wujka i świadomością, że nie każdy detal ich relacji był kłamstwem. Nie wszystkie prezenty bowiem przynosiła w zębach swojemu patronowi, część z nich traktując jako podarunek dla niej, nie dla jej zawodu, szczególnie w chwilach, gdy upojony namiętnością Verner drzemał, zarzucając wokół niej ramię i tym samym nie pozwalając jej wyślizgnąć się w bezkresną noc. Mogła to zrobić. Mogła unieść jego rękę, wyswobodzić się i odejść szybciej niż powinna, ale chwile, kiedy przyglądała się skąpanej w mroku panoramie miasta za oknem, zamotana w pachnącej ziołami pościeli, z ciepłem jego ciała przyciśniętym do swoich pleców, zdawała się… spokojna. Niepokojąco wręcz spokojna, jakby skryta w niej dzika bestia na chwilę przymknęła oko. Dziś te uczucia odeszły, zastąpione wrogością tak namacalną, że czuła w swoim gardle kwaśność i gorycz, kiedy obrazy podchodziły do wentylu świadomości i odzywały się dawnym, niechcianym już sentymentem. - Może miałam - warknęła, żaden z alchemików Wujka nie mógł równać się jednak z Vernerem, z jego skrupulatną ekspertyzą, znajomością warzycielskich arkan, wachlarza działań składników i wyrytych w pamięci receptur. Nie zamierzała mu tego mówić, wystarczyło, że wywyższał się tembrem własnego głosu, który zapragnęła zdusić w jego krtani i sprawić, by nigdy więcej go nie przywołał, jeśli miał zamiar tak obscenicznie wątpić w jej umiejętności.
Błękitne tęczówki zatoczyły okręg, gdy wywróciła nimi na wtrącenie, że nie poszukiwał dziś fizyczności. Dobrze, gdyby było inaczej, wszelkie naprężone nici zahamowań rozprułyby się bezpowrotnie i smagnięcie niewidzialnym biczem byłoby jego najmniejszym problemem; w jej oczach pojawiło się również zniecierpliwienie, choć dyskrecja na środku opustoszałej ulicy akurat nie była nierozsądna. Może i pozornie byli tu sami, lecz tak naprawdę nigdy nic nie wiadomo - i nawet rozeźlona Asterin musiała zgodzić się z tym w napiętej gęstwinie swoich myśli.
- Mogłeś mi wysłać wiewiórkę, jeśli tu ci się nie podoba. Byłoby szybciej - burknęła nieprzejednanie, by zaraz potem wsłuchać się w przedstawioną przez niego ofertę, zaskakującą i zdumiewająco intrygującą. Nie podejrzewała go o to, że był zdolny wzniecić jej ciekawość po tym, czego się dopuścił, co jej zrobił, jak ją splugawił kruczym piętnem, a mimo to… Nie mogła nie zgodzić się w duchu z tym, że skarbnica jego wiedzy byłaby przydatna. Tylko jak niby miała go przy tym zdzierżyć? Wspólna nauka oznaczała, że Verner będzie się odzywał, a ilekroć to robił, tyle razy miała ochotę wbić mu palce w oczodoły i rozbryzgać gałki oczne wokół swoich paznokci. - Twoja śmierć ma niby być nagrodą i zachętą? Daj spokój, wiesz, że nie potrzebuję do tego trucizn. Po co mam czekać, skoro mogę zrobić to od razu? - zniżyła głos do wibrującego pomruku i zbliżyła się o krok, okrążając go niespiesznie, sępim wzrokiem podążając za widoczną pod różnymi kątami rzeźbą jego twarzy. Czego od niej chciał? Nie istniało wiele dziedzin, które mogłaby mu pokazać - człowiekowi zdobywającemu stopnie naukowe tak często i łatwo, jak ona zdobywała nowe blizny. Chodziło mu o Przesmyk? O życie w jego grzęzawisku? Tylko po co? Czyżby zakończenie współpracy z Kruczą Strażą zmusiło go do diametralnej zmiany życia? Nie, nie wyglądał na ubogiego ani przypartego do muru, wciąż pysznił się za to skrytym dobrostanem, uśmiechnięty niepokojąco pogodnie, uśmiechem człowieka, któremu łatwo było zaufać, a któremu ona nie ufała już wcale. - Mogę na zawsze pozbawić cię wzroku i skazać na życie w ciemnościach do dnia, aż Hel się o ciebie upomni. Mogę wyrwać ci język i sprawić, że wreszcie przestaniesz brzęczeć jak natrętna mucha. Mogę zacząć łamać kości twojej czaszki, gdy wciąż będziesz tego świadomy. Mogę rozpruć ci podbrzusze i okręcić cię twoimi jelitami. Po co mi trucizny? - powtórzyła cicho, cały ten spektakl budując przed nim tylko dlatego, że na niego zasłużył. Zasłużył na strach, zasłużył, by mu przypomnieć, że nie należało jej więcej lekceważyć, zasłużył by wiedzieć, że od dnia ich ostatniego spotkania jej umiejętności stały się groźniejsze, a cierpliwość i tolerancja znacznie kruchsze. Mimo to, gdy zatrzymała się po chwili i przeniosła ciężar ciała na jedną nogę, na jej twarzy pojawił się wątły przebłysk zainteresowania. - Powiedz, czego ode mnie chcesz, Vernerze, albo nie będzie żadnej wymiany. Szepcz, skoro się krępujesz - zaznaczyła z krzywym uśmiechem, jednocześnie zdradziwszy, że ją rozważała.
Błękitne tęczówki zatoczyły okręg, gdy wywróciła nimi na wtrącenie, że nie poszukiwał dziś fizyczności. Dobrze, gdyby było inaczej, wszelkie naprężone nici zahamowań rozprułyby się bezpowrotnie i smagnięcie niewidzialnym biczem byłoby jego najmniejszym problemem; w jej oczach pojawiło się również zniecierpliwienie, choć dyskrecja na środku opustoszałej ulicy akurat nie była nierozsądna. Może i pozornie byli tu sami, lecz tak naprawdę nigdy nic nie wiadomo - i nawet rozeźlona Asterin musiała zgodzić się z tym w napiętej gęstwinie swoich myśli.
- Mogłeś mi wysłać wiewiórkę, jeśli tu ci się nie podoba. Byłoby szybciej - burknęła nieprzejednanie, by zaraz potem wsłuchać się w przedstawioną przez niego ofertę, zaskakującą i zdumiewająco intrygującą. Nie podejrzewała go o to, że był zdolny wzniecić jej ciekawość po tym, czego się dopuścił, co jej zrobił, jak ją splugawił kruczym piętnem, a mimo to… Nie mogła nie zgodzić się w duchu z tym, że skarbnica jego wiedzy byłaby przydatna. Tylko jak niby miała go przy tym zdzierżyć? Wspólna nauka oznaczała, że Verner będzie się odzywał, a ilekroć to robił, tyle razy miała ochotę wbić mu palce w oczodoły i rozbryzgać gałki oczne wokół swoich paznokci. - Twoja śmierć ma niby być nagrodą i zachętą? Daj spokój, wiesz, że nie potrzebuję do tego trucizn. Po co mam czekać, skoro mogę zrobić to od razu? - zniżyła głos do wibrującego pomruku i zbliżyła się o krok, okrążając go niespiesznie, sępim wzrokiem podążając za widoczną pod różnymi kątami rzeźbą jego twarzy. Czego od niej chciał? Nie istniało wiele dziedzin, które mogłaby mu pokazać - człowiekowi zdobywającemu stopnie naukowe tak często i łatwo, jak ona zdobywała nowe blizny. Chodziło mu o Przesmyk? O życie w jego grzęzawisku? Tylko po co? Czyżby zakończenie współpracy z Kruczą Strażą zmusiło go do diametralnej zmiany życia? Nie, nie wyglądał na ubogiego ani przypartego do muru, wciąż pysznił się za to skrytym dobrostanem, uśmiechnięty niepokojąco pogodnie, uśmiechem człowieka, któremu łatwo było zaufać, a któremu ona nie ufała już wcale. - Mogę na zawsze pozbawić cię wzroku i skazać na życie w ciemnościach do dnia, aż Hel się o ciebie upomni. Mogę wyrwać ci język i sprawić, że wreszcie przestaniesz brzęczeć jak natrętna mucha. Mogę zacząć łamać kości twojej czaszki, gdy wciąż będziesz tego świadomy. Mogę rozpruć ci podbrzusze i okręcić cię twoimi jelitami. Po co mi trucizny? - powtórzyła cicho, cały ten spektakl budując przed nim tylko dlatego, że na niego zasłużył. Zasłużył na strach, zasłużył, by mu przypomnieć, że nie należało jej więcej lekceważyć, zasłużył by wiedzieć, że od dnia ich ostatniego spotkania jej umiejętności stały się groźniejsze, a cierpliwość i tolerancja znacznie kruchsze. Mimo to, gdy zatrzymała się po chwili i przeniosła ciężar ciała na jedną nogę, na jej twarzy pojawił się wątły przebłysk zainteresowania. - Powiedz, czego ode mnie chcesz, Vernerze, albo nie będzie żadnej wymiany. Szepcz, skoro się krępujesz - zaznaczyła z krzywym uśmiechem, jednocześnie zdradziwszy, że ją rozważała.
Verner Forsberg
Re: Zaułek motyli Czw 14 Mar - 20:17
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
-Aż tak się nimi przejmujesz? - odparował, bo najwyraźniej dobrze się maskował skoro uznała, że on mógłby się nimi przejmować; koledzy z pracy nie powinni mieć nic do powiedzenia w jego sprawach osobistych. W odróżnieniu od rodziny, ale najwyraźniej Asterin nie rozumiała tych hierarchii, dlaczego by miała? Wiedziała tylko, że pochodzili z różnych światów, on niewiele mówił jej o swoim—przeczuwał, że i tak widzi w nim rozpieszczonego chłopca, jak wtedy gdy byli dziećmi i wcale się nie mylił. Widział to w jej spojrzeniu gdy otworzył się na sam koniec i gdy pozostawała głucha na jego słowa i obietnice, być może nie rozumiejąc nawet czego chciał się dla niej wyrzec. Niedowierzająca albo obojętna albo jedno i drugie. Nie rozumiał tylko, dlaczego nie wzięła wtedy rzuconych jej pod nogi pieniędzy, ale obecna chwila nie sprzyjała roztrząsaniu tej kwestii.
Ostatnie lata sprzyjały za to roztrząsaniu tego, czy spała jeszcze z kimś z Kruczej Straży, szukając tam protekcji lub pieniędzy. Nie zdziwiłoby go to, pod latarnią jest najciemniej. Uważał się za najinteligentniejszego z nich wszystkich i sądził, że tylko on odkrył jej sekret. Gdy zawlókł ją na komendę chciał zobaczyć ich twarze i reakcje, ale nie dowiedział się niczego. Próbował nawet zapomnieć o całej sprawie i wmówić sobie, że był jedynym, ale po kilku latach—w trakcie ostatnich miesięcy w pracy—zaczął widzieć ją w archiwach, w pracowni, w magazynie. Zawsze przylepioną do któregoś z jego kolegów, ale spoglądającą wprost na niego, pogardliwie i wyzywająco. Za pierwszym razem zamrugał z niedowierzaniem i widok rozmył się od razu, za drugim i trzecim zwalił te wyobrażenia na karb niewyspania i wyobraźni, za czwartym miał już diagnozę i usiłował się obudzić, ale za piątym widok zdawał się tak realny, że podwinął rękawy i ruszył na tamtego szczyla, ale jego pięść trafiła w pustą półkę i po oprzytomnieniu nadal stał w tym samym miejscu, wśród rozsypanych papierów. Szczęśliwie był wtedy w archiwum samemu, ale wiedział już, że musi odejść i zaczął planować wiarygodną wymówkę, a potem stracił księżniczkę i odszedł bez słowa. Pogrzeb pamiętał jak przez mgłę, ale przyszli tam niektórzy Kruczy, a nad trumną krążyły kruki.
Zacisnął usta i wzruszył ramionami, gdy znów podsyciła zazdrość, której nie zamierzał okazać. Płaciłaś im za lekcje, czy to oni płacili tobie, jak ja? - cisnęło się na usta, ale nawet w gniewie wiedział, że to poniżające.
-Interesy najlepiej prowadzić twarzą w twarz. - odpowiedział chłodno, wręcz formalnie, ale z nieco mniejszym napięciem. Nie odmówiła mu jeszcze, czyżby złapała przynętę? Liczył się z—nieco rozczarowującą, ale równie prawdopodobną jak jej obojętność—hipotezą, że może obietnica zemsty faktycznie będzie niewystarczająca, że może liczyła się z tym, że kiedyś wpadnie i ktoś wypali jej pieczęć, że może wcale go nie nienawidziła. Że może nie czuła już nic. Nie podobał mu się grząski grunt w tej rozmowie, zwykle nie musiał blefować aż tyle, lepiej czytając przeciwników, ale przynajmniej utrzymanie pozorów pewności siebie nie sprawiało mu problemów:
-Nie zrobiłaś tego jeszcze, a mogłaś. Przez ostatnie kilka lat. - wytknął, rozciągając usta w złośliwym uśmiechu. -Nie tak trudno mnie znaleźć. - zamruczał. -I czyż trucizny nie są bardziej satysfakcjonujące, zwłaszcza gdy ofiara jest na wyciągnięcie ręki? - w obserwowaniu jak inny Kruczy wypala jej pieczęć nie byłoby nic satysfakcjonującego, a znalezienie jej nazwiska w rejestrze po kilku latach byłoby zwyczajnie żałosne. Czy i ona uznała nasłanie na niego zbójców w ciemnym zaułku za żałosne, skoro nigdy nie próbowała? Wypalenie pieczęci i tak nie przyniosło mu spodziewanej satysfakcji, czy Asterin wiedziała, że nie odnajdzie podobnej zaskakując go sama, czy po prostu zostawiła to wszystko za sobą, nie zaszczycając go nawet nienawistną myślą? -Choć Forsbergowie są odporni na trucizny, więc musiałabyś zabłysnąć. - wygiął usta w ironicznym uśmieszku. Odporność nie istniała, istniały antidota, ale lubił pielęgnować rodzinny mit i czasami samemu w niego wierzył. -Nie wątpię, że wyrosłaś już z pokrzyw, Asterin. - wtrącił, gdy zaczęła mu recytować swój repertuar, ale urwał zdanie w połowie, słysząc pierwszą z gróźb.
Mogę sprawić, że na zawsze utracisz wzrok.
Parsknął śmiechem, szczerym, co zdarzało mu się rzadko. W kącikach oczu rozbłysły łzy rozbawienia, a on nie potrafił i nie chciał przestać się śmiać.
Już to zrobiłaś, Asterin, bo gdyby nie znajomość z nią to być może nie zwróciłby się tak prędko w kierunku magii zakazanej, ale nie powie jej tego i to było podwójnie zabawne. Wolał, by domyśliła się sama i liczył się z prawdopodobieństwem tego, że tym razem to ona doniesie na niego, więc wolał odwlec moment szczerości.
Kolejne groźby brzmiały bardziej imponująco, ale on nadal łapał oddech, a gdy rozbawienie ustąpiło, w jego oczach rozbłysła satysfakcja. Dokładnie tego od niej oczekiwał, dokładnie na takie zdolności liczył, do dzisiaj nie był nawet stuprocentowo pewny tego, co potrafiła. Interesy w istocie najlepiej prowadziło się na żywo, zwłaszcza, gdy Asterin sama wychodziła z antyreklamą.
Spoważniał dopiero, gdy zagrała va bank.
-Tu i teraz, nie dasz się zaprosić na kolację? - westchnął teatralnie. Skrzyżował ramiona i jeszcze raz rozejrzał się po okolicy, jakby chcąc się upewnić, że nawet ich szeptów ich nie zobaczy—ale niezadowolenie musiał udawać, a kąciki ust znów wyginały się w uśmiechu. Nazwała go Vernerem.
Nachylił się do jej ucha, nieśpiesznie. Korciło go, by przymknąć oczy i wyczuć jej perfumy, ale musiał mieć oczy szeroko otwarte i unikać jakichkolwiek konotacji ze snem. Musiało mu wystarczyć ciepło jej ciała. Niby przypadkiem przekroczył granicę i musnął dolną wargą płatek jej ucha, zastanawiając się na jak wiele może sobie pozwolić.
-Chodziło ci o caece absolto czyli blindr sannr, prawda? - syknął, zanim zdążyła odsunąć głowę. -I o erue linguam. - jak na naukowca przystało, wolał operować łacińskimi nazwami, ale głównie po to, by nie wychwyciła jego niepewnej intonacji tych nordyckich. -Concluca mori, ale nie wydaje mi się bym był wtedy świadomy długo, skoro potem następuje skręcenie karku. A ostatnia groźba nic mi nie mówi, więc chcę dowiedzieć się o co chodzi. - chciał nauczyć się ich wszystkich, inkantancji znajomych z nazw i ksiąg, ale pozostających na razie poza zakresem jego możliwości.
I chciał, żeby Asterin domyśliła się tego sama.
Ostatnie lata sprzyjały za to roztrząsaniu tego, czy spała jeszcze z kimś z Kruczej Straży, szukając tam protekcji lub pieniędzy. Nie zdziwiłoby go to, pod latarnią jest najciemniej. Uważał się za najinteligentniejszego z nich wszystkich i sądził, że tylko on odkrył jej sekret. Gdy zawlókł ją na komendę chciał zobaczyć ich twarze i reakcje, ale nie dowiedział się niczego. Próbował nawet zapomnieć o całej sprawie i wmówić sobie, że był jedynym, ale po kilku latach—w trakcie ostatnich miesięcy w pracy—zaczął widzieć ją w archiwach, w pracowni, w magazynie. Zawsze przylepioną do któregoś z jego kolegów, ale spoglądającą wprost na niego, pogardliwie i wyzywająco. Za pierwszym razem zamrugał z niedowierzaniem i widok rozmył się od razu, za drugim i trzecim zwalił te wyobrażenia na karb niewyspania i wyobraźni, za czwartym miał już diagnozę i usiłował się obudzić, ale za piątym widok zdawał się tak realny, że podwinął rękawy i ruszył na tamtego szczyla, ale jego pięść trafiła w pustą półkę i po oprzytomnieniu nadal stał w tym samym miejscu, wśród rozsypanych papierów. Szczęśliwie był wtedy w archiwum samemu, ale wiedział już, że musi odejść i zaczął planować wiarygodną wymówkę, a potem stracił księżniczkę i odszedł bez słowa. Pogrzeb pamiętał jak przez mgłę, ale przyszli tam niektórzy Kruczy, a nad trumną krążyły kruki.
Zacisnął usta i wzruszył ramionami, gdy znów podsyciła zazdrość, której nie zamierzał okazać. Płaciłaś im za lekcje, czy to oni płacili tobie, jak ja? - cisnęło się na usta, ale nawet w gniewie wiedział, że to poniżające.
-Interesy najlepiej prowadzić twarzą w twarz. - odpowiedział chłodno, wręcz formalnie, ale z nieco mniejszym napięciem. Nie odmówiła mu jeszcze, czyżby złapała przynętę? Liczył się z—nieco rozczarowującą, ale równie prawdopodobną jak jej obojętność—hipotezą, że może obietnica zemsty faktycznie będzie niewystarczająca, że może liczyła się z tym, że kiedyś wpadnie i ktoś wypali jej pieczęć, że może wcale go nie nienawidziła. Że może nie czuła już nic. Nie podobał mu się grząski grunt w tej rozmowie, zwykle nie musiał blefować aż tyle, lepiej czytając przeciwników, ale przynajmniej utrzymanie pozorów pewności siebie nie sprawiało mu problemów:
-Nie zrobiłaś tego jeszcze, a mogłaś. Przez ostatnie kilka lat. - wytknął, rozciągając usta w złośliwym uśmiechu. -Nie tak trudno mnie znaleźć. - zamruczał. -I czyż trucizny nie są bardziej satysfakcjonujące, zwłaszcza gdy ofiara jest na wyciągnięcie ręki? - w obserwowaniu jak inny Kruczy wypala jej pieczęć nie byłoby nic satysfakcjonującego, a znalezienie jej nazwiska w rejestrze po kilku latach byłoby zwyczajnie żałosne. Czy i ona uznała nasłanie na niego zbójców w ciemnym zaułku za żałosne, skoro nigdy nie próbowała? Wypalenie pieczęci i tak nie przyniosło mu spodziewanej satysfakcji, czy Asterin wiedziała, że nie odnajdzie podobnej zaskakując go sama, czy po prostu zostawiła to wszystko za sobą, nie zaszczycając go nawet nienawistną myślą? -Choć Forsbergowie są odporni na trucizny, więc musiałabyś zabłysnąć. - wygiął usta w ironicznym uśmieszku. Odporność nie istniała, istniały antidota, ale lubił pielęgnować rodzinny mit i czasami samemu w niego wierzył. -Nie wątpię, że wyrosłaś już z pokrzyw, Asterin. - wtrącił, gdy zaczęła mu recytować swój repertuar, ale urwał zdanie w połowie, słysząc pierwszą z gróźb.
Mogę sprawić, że na zawsze utracisz wzrok.
Parsknął śmiechem, szczerym, co zdarzało mu się rzadko. W kącikach oczu rozbłysły łzy rozbawienia, a on nie potrafił i nie chciał przestać się śmiać.
Już to zrobiłaś, Asterin, bo gdyby nie znajomość z nią to być może nie zwróciłby się tak prędko w kierunku magii zakazanej, ale nie powie jej tego i to było podwójnie zabawne. Wolał, by domyśliła się sama i liczył się z prawdopodobieństwem tego, że tym razem to ona doniesie na niego, więc wolał odwlec moment szczerości.
Kolejne groźby brzmiały bardziej imponująco, ale on nadal łapał oddech, a gdy rozbawienie ustąpiło, w jego oczach rozbłysła satysfakcja. Dokładnie tego od niej oczekiwał, dokładnie na takie zdolności liczył, do dzisiaj nie był nawet stuprocentowo pewny tego, co potrafiła. Interesy w istocie najlepiej prowadziło się na żywo, zwłaszcza, gdy Asterin sama wychodziła z antyreklamą.
Spoważniał dopiero, gdy zagrała va bank.
-Tu i teraz, nie dasz się zaprosić na kolację? - westchnął teatralnie. Skrzyżował ramiona i jeszcze raz rozejrzał się po okolicy, jakby chcąc się upewnić, że nawet ich szeptów ich nie zobaczy—ale niezadowolenie musiał udawać, a kąciki ust znów wyginały się w uśmiechu. Nazwała go Vernerem.
Nachylił się do jej ucha, nieśpiesznie. Korciło go, by przymknąć oczy i wyczuć jej perfumy, ale musiał mieć oczy szeroko otwarte i unikać jakichkolwiek konotacji ze snem. Musiało mu wystarczyć ciepło jej ciała. Niby przypadkiem przekroczył granicę i musnął dolną wargą płatek jej ucha, zastanawiając się na jak wiele może sobie pozwolić.
-Chodziło ci o caece absolto czyli blindr sannr, prawda? - syknął, zanim zdążyła odsunąć głowę. -I o erue linguam. - jak na naukowca przystało, wolał operować łacińskimi nazwami, ale głównie po to, by nie wychwyciła jego niepewnej intonacji tych nordyckich. -Concluca mori, ale nie wydaje mi się bym był wtedy świadomy długo, skoro potem następuje skręcenie karku. A ostatnia groźba nic mi nie mówi, więc chcę dowiedzieć się o co chodzi. - chciał nauczyć się ich wszystkich, inkantancji znajomych z nazw i ksiąg, ale pozostających na razie poza zakresem jego możliwości.
I chciał, żeby Asterin domyśliła się tego sama.
Asterin Eggen
Re: Zaułek motyli Pią 15 Mar - 10:32
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Gdyby mogła, posłałaby Kruczą Straż pod bramy królestwa Hel bez cienia żalu, zniszczyłaby jej zastępy oficer po oficerze, bez myśli o zrozpaczonych żonach, osieroconych dzieciach ani zniszczonych rodzinach. Obojętność wobec nich poprzedzająca wypalenie Pieczęci zamieniła się we wrogość i nienawiść; pamiętała twarze wszystkich mijanych ludzi i pogardliwe spojrzenie przesłuchującego ją inspektora, przy którym zacisnęła usta tak mocno, że była gotowa rozgryźć własne wargi, zanim cokolwiek mu wyjawi.
- Moimi dobrymi kolegami? Zawsze - odpowiedziała z udawaną emfazą, a gdyby nie to, że głęboko w jej tkankach tkwiła uraza również wobec niego, lub może szczególnie wobec niego, rozmowa mogłaby ją rozbawić. Czy kiedykolwiek miała zarzucić spoglądanie na niego przez pryzmat zawodu, jaki dla nich wykonywał, i tego, co jej zrobił? Czasem w snach powracał do niej strach, który osaczył ją tamtego dnia, drzwi komisariatu znikały na jej oczach, a wokół niej piętrzyły się rozmazane sylwetki służbistów, na których tle wyróżniała się tylko jedna: Verner. Patrzący na nią zimno i bezwzględnie, usatysfakcjonowany jej dzikim miotaniem się w poszukiwaniu ucieczki, gotów naznaczyć ją na wieki jedynie za to, że zwróciła mu normalność, zanim zabrnęli za daleko w kanwy fantazji. Przyrzekła sobie wówczas, że nigdy więcej nie zrobi czegoś dla kogoś, nie w ten sposób, aż złamała swoją obietnicę dla człowieka, który zapłacił za to życiem. Verner mógł więc uznawać się za szczęściarza: nie dość, że dochrapał się losu niczym z bajki u boku żurnalowej żony, to na dodatek po prostu przeżył i stał przed nią cały i zdrowy, drażniący czułe strupy na jej duszy.
Miał rację, mogła go znaleźć. Mogła go wytropić, zniszczyć, mogła wymierzyć mu sprawiedliwość za kajdany, które jej nałożył, mające nigdy nie zblednąć, ale łatwiej było wyprzeć go ze swojej pamięci i skruszyć powidok ich wspólnych chwil. Wmawiała sobie, że nie jest wart, by wydobywać czerń z odmętów żył i wybierać inkantacje do rewanżu; pozwalało to przyklaskiwać swojemu miłosierdziu i niezasłużonej wielkoduszności, budując tym samym zakrzywione wyobrażenie o własnym charakterze. Chciała jednak, by po prostu zniknął. Na zawsze. By jego upiór zabrał ze sobą gorycz zdrady i rozczarowania, i by nigdy więcej nie musiała ich odczuwać. Midgard był dostatecznie duży, żeby pozwolić jej wierzyć, że tak właśnie się stanie, ale, wbrew oczekiwaniom, to on ją w nim wytropił.
- Zaczynam żałować tego niedopatrzenia - westchnęła, jednak w głębi duszy wiedziała, że wcale tak nie myśli. Owszem, zabicie go byłoby chwilą - ledwie ułamkiem dnia, przypadkowym momentem wykradzionym dobie, ale nawet teraz, gdy powątpiewał w jej umiejętności, roztaczał przed nią jeszcze niezrozumiałą wizję i dumnie wypinał pierś, nie miała zamiaru sięgnąć po żadną z finalnych inkantacji. Zrobiłaby to jednak, gdyby dał jej powód, prawdziwy powód. - Dla kogoś, komu chce się ciebie szukać, zapewne nie - skwitowała cierpko. Klanowy chłopiec, oficer z sukcesami, toksykolog z dyplomami, mąż, bywalec socjety, wystarczyłoby zapytać o niego odpowiednie osoby i już wpadłaby na jego trop, poznając sekrety codzienności, jaką dla siebie uwił po tym, jak jej własną codzienność oznaczył piętnem. Ale Asterin nigdy nie chciała go znaleźć, czy o tym wiedział? Widział to w jej oczach, błękitnych, zimnych i wzburzonych sierpem jego uśmiechu? - Są inne, ale nie bardziej satysfakcjonujące ani ekstatyczne. Ich siła jest skoncentrowana w fiolce, w wywarze, a magia, którą uważacie z ptaszyskami za taką ujmę, jest za to skoncentrowana we mnie. Odpowiadają na inne potrzeby, zapewniają inne doznania. Zresztą, kurwa, o czym my rozmawiamy? - fuknęła zniecierpliwiona, zbyt łatwo pozwoliła się wciągnąć w meandry dawnych dyskusji, wręcz nieświadomie podążając za logiką Vernera i ofiarowując mu fragment Asterin, którą utracił bezpowrotnie. - Teraz muchomory wydają się ciekawsze - dodała zjadliwie, zagryzając zęby, zanim znów ruszyłaby za nim wprost na trzęsawiska wspólnej historii, tym razem sięgającej dalej, lat dziecięcych, które w porównaniu do dorosłości smakowały tak rześko i swobodnie, odlegle i absurdalnie.
Śmiech szarpiący za jego struny głosowe zupełnie zbił ją z tropu. Zatrzymała się, patrząc na niego przez zmrużone nieufnie powieki, nie zrozumiawszy, skąd w nim tyle rozbawienia, kiedy pieczołowicie wypunktowała mu możliwości jego losu; nieświadomie się przejęzyczyła, powiedziała coś naprawdę śmiesznego? Łzy migoczące w oczach zdradzały, że Verner nie udawał, a zamiast tego w jej obietnicach znalazł iskrę szczerej wesołości. Zupełnie, do diabła, niestosownej. Asterin milczała, podczas gdy on zanosił się salwami chichotu, i gniewnie zmarszczyła brwi, słysząc jego pytanie.
- Kolację? Ach, co za pech. Szpileczki, perły, pudry i jedwabne sukienki akurat zostawiłam w domu - burknęła zirytowana, mimo że oboje zdawali sobie sprawę, że nie proponował tego na poważnie, już nie; wciąż jednak nie miała pojęcia, co tak go rozweseliło, zastygając, gdy zbliżał się do niej i gdy poczuła na swoim uchu ciepło jego oddechu. Jego ubrania pachniały piżmem, drzewem sandałowym i ziołami, znajome nici zapachu plotły gobelin wspomnień naraz uderzających w jej zmysły, a które spróbowała z siebie wyrzucić, z trudem - gdy musnął płatek jej ucha. Nie odsunęła się jednak, nie uciekła, nie była tchórzem… I dlatego, że nagle ją zamurowało. Łacińskie nazwy inkantacji wypowiadał wprawnie, z nabożnością i ekscytacją, tuszując braki w skandynawskiej wymowie. Znał je. Zdradzał, że wiedział o nich więcej, niż byle przypadkowy Kruczy Strażnik, a już tym bardziej zwykły toksykolog, jednocześnie ją szokując. Nigdy nie podejrzewała… Na przebrzydłych bogów. Czy to możliwe? Zamrugała powoli, marszcząc brwi, i bez ostrzeżenia zacisnęła dłoń na jego karku, szarpnąwszy nim lekko, by zbliżył się ku niej jeszcze mocniej; w tym czasie palce drugiej ręki wbiły się w miejsce podrażnione czarem, jakim go powitała.
- No, no… - mruknęła do jego ucha, rewanżując się wątpliwą pieszczotą, chociaż część jej ciała reagowała na jego bliskość niezależnie od tego, czego pragnęły myśli. - Czyżby złoty chłopiec wreszcie postanowił zaśniedzieć? Powiedz. Zmęczyła cię nudna, przewidywalna magia, ograniczona wyrokami starców w krawatach? Wmawia się nam, że nasze zdolności przyprawiają świat o gnicie. A ja się pytam, Vernerze, dlaczego ten świat nie powinien zgnić? - szeptała mu do ucha. Magia zakazana była uzależnieniem, od którego Asterin nie potrafiła i chyba nie chciała uciec, od dnia przemiany wodzona na pokuszenie przez umiejętności, jakie zaszczepił w niej Wujek. Umiejętności, które w końcu on znieważył na posterunku Straży. - Ale dlaczego niby mam ci mówić, o co w tym chodzi, skoro pięć lat temu sam mnie za to potępiłeś? Dlaczego mam prowadzić cię ścieżką ku wolności po tym? - wreszcie odepchnęła go od siebie, by zamaszystym gestem ściągnąć rękawiczkę z prawej dłoni i unieść ją na wysokość jego oczu. Czarne, splecione ze sobą węże zamknięte w kolistej klatce, jego wyrok, jego zdrada. A teraz? Szukał tego samego, wybawienia od sztywnych reguł nałożonych na społeczeństwo po to, by je kontrolować. Wyglądało na to, że wreszcie zrzucił z oczu klapki, wyciągnął rękę po więcej, poczuł ukłucie prawdziwego głodu. Jak daleko zabrnął? Sam, czy miał kogoś, kto go w to wprowadził? Patrzyła na niego wyczekująco, ale i z zaintrygowaniem, tym razem wyraźniejszym niż wcześniej.
- Moimi dobrymi kolegami? Zawsze - odpowiedziała z udawaną emfazą, a gdyby nie to, że głęboko w jej tkankach tkwiła uraza również wobec niego, lub może szczególnie wobec niego, rozmowa mogłaby ją rozbawić. Czy kiedykolwiek miała zarzucić spoglądanie na niego przez pryzmat zawodu, jaki dla nich wykonywał, i tego, co jej zrobił? Czasem w snach powracał do niej strach, który osaczył ją tamtego dnia, drzwi komisariatu znikały na jej oczach, a wokół niej piętrzyły się rozmazane sylwetki służbistów, na których tle wyróżniała się tylko jedna: Verner. Patrzący na nią zimno i bezwzględnie, usatysfakcjonowany jej dzikim miotaniem się w poszukiwaniu ucieczki, gotów naznaczyć ją na wieki jedynie za to, że zwróciła mu normalność, zanim zabrnęli za daleko w kanwy fantazji. Przyrzekła sobie wówczas, że nigdy więcej nie zrobi czegoś dla kogoś, nie w ten sposób, aż złamała swoją obietnicę dla człowieka, który zapłacił za to życiem. Verner mógł więc uznawać się za szczęściarza: nie dość, że dochrapał się losu niczym z bajki u boku żurnalowej żony, to na dodatek po prostu przeżył i stał przed nią cały i zdrowy, drażniący czułe strupy na jej duszy.
Miał rację, mogła go znaleźć. Mogła go wytropić, zniszczyć, mogła wymierzyć mu sprawiedliwość za kajdany, które jej nałożył, mające nigdy nie zblednąć, ale łatwiej było wyprzeć go ze swojej pamięci i skruszyć powidok ich wspólnych chwil. Wmawiała sobie, że nie jest wart, by wydobywać czerń z odmętów żył i wybierać inkantacje do rewanżu; pozwalało to przyklaskiwać swojemu miłosierdziu i niezasłużonej wielkoduszności, budując tym samym zakrzywione wyobrażenie o własnym charakterze. Chciała jednak, by po prostu zniknął. Na zawsze. By jego upiór zabrał ze sobą gorycz zdrady i rozczarowania, i by nigdy więcej nie musiała ich odczuwać. Midgard był dostatecznie duży, żeby pozwolić jej wierzyć, że tak właśnie się stanie, ale, wbrew oczekiwaniom, to on ją w nim wytropił.
- Zaczynam żałować tego niedopatrzenia - westchnęła, jednak w głębi duszy wiedziała, że wcale tak nie myśli. Owszem, zabicie go byłoby chwilą - ledwie ułamkiem dnia, przypadkowym momentem wykradzionym dobie, ale nawet teraz, gdy powątpiewał w jej umiejętności, roztaczał przed nią jeszcze niezrozumiałą wizję i dumnie wypinał pierś, nie miała zamiaru sięgnąć po żadną z finalnych inkantacji. Zrobiłaby to jednak, gdyby dał jej powód, prawdziwy powód. - Dla kogoś, komu chce się ciebie szukać, zapewne nie - skwitowała cierpko. Klanowy chłopiec, oficer z sukcesami, toksykolog z dyplomami, mąż, bywalec socjety, wystarczyłoby zapytać o niego odpowiednie osoby i już wpadłaby na jego trop, poznając sekrety codzienności, jaką dla siebie uwił po tym, jak jej własną codzienność oznaczył piętnem. Ale Asterin nigdy nie chciała go znaleźć, czy o tym wiedział? Widział to w jej oczach, błękitnych, zimnych i wzburzonych sierpem jego uśmiechu? - Są inne, ale nie bardziej satysfakcjonujące ani ekstatyczne. Ich siła jest skoncentrowana w fiolce, w wywarze, a magia, którą uważacie z ptaszyskami za taką ujmę, jest za to skoncentrowana we mnie. Odpowiadają na inne potrzeby, zapewniają inne doznania. Zresztą, kurwa, o czym my rozmawiamy? - fuknęła zniecierpliwiona, zbyt łatwo pozwoliła się wciągnąć w meandry dawnych dyskusji, wręcz nieświadomie podążając za logiką Vernera i ofiarowując mu fragment Asterin, którą utracił bezpowrotnie. - Teraz muchomory wydają się ciekawsze - dodała zjadliwie, zagryzając zęby, zanim znów ruszyłaby za nim wprost na trzęsawiska wspólnej historii, tym razem sięgającej dalej, lat dziecięcych, które w porównaniu do dorosłości smakowały tak rześko i swobodnie, odlegle i absurdalnie.
Śmiech szarpiący za jego struny głosowe zupełnie zbił ją z tropu. Zatrzymała się, patrząc na niego przez zmrużone nieufnie powieki, nie zrozumiawszy, skąd w nim tyle rozbawienia, kiedy pieczołowicie wypunktowała mu możliwości jego losu; nieświadomie się przejęzyczyła, powiedziała coś naprawdę śmiesznego? Łzy migoczące w oczach zdradzały, że Verner nie udawał, a zamiast tego w jej obietnicach znalazł iskrę szczerej wesołości. Zupełnie, do diabła, niestosownej. Asterin milczała, podczas gdy on zanosił się salwami chichotu, i gniewnie zmarszczyła brwi, słysząc jego pytanie.
- Kolację? Ach, co za pech. Szpileczki, perły, pudry i jedwabne sukienki akurat zostawiłam w domu - burknęła zirytowana, mimo że oboje zdawali sobie sprawę, że nie proponował tego na poważnie, już nie; wciąż jednak nie miała pojęcia, co tak go rozweseliło, zastygając, gdy zbliżał się do niej i gdy poczuła na swoim uchu ciepło jego oddechu. Jego ubrania pachniały piżmem, drzewem sandałowym i ziołami, znajome nici zapachu plotły gobelin wspomnień naraz uderzających w jej zmysły, a które spróbowała z siebie wyrzucić, z trudem - gdy musnął płatek jej ucha. Nie odsunęła się jednak, nie uciekła, nie była tchórzem… I dlatego, że nagle ją zamurowało. Łacińskie nazwy inkantacji wypowiadał wprawnie, z nabożnością i ekscytacją, tuszując braki w skandynawskiej wymowie. Znał je. Zdradzał, że wiedział o nich więcej, niż byle przypadkowy Kruczy Strażnik, a już tym bardziej zwykły toksykolog, jednocześnie ją szokując. Nigdy nie podejrzewała… Na przebrzydłych bogów. Czy to możliwe? Zamrugała powoli, marszcząc brwi, i bez ostrzeżenia zacisnęła dłoń na jego karku, szarpnąwszy nim lekko, by zbliżył się ku niej jeszcze mocniej; w tym czasie palce drugiej ręki wbiły się w miejsce podrażnione czarem, jakim go powitała.
- No, no… - mruknęła do jego ucha, rewanżując się wątpliwą pieszczotą, chociaż część jej ciała reagowała na jego bliskość niezależnie od tego, czego pragnęły myśli. - Czyżby złoty chłopiec wreszcie postanowił zaśniedzieć? Powiedz. Zmęczyła cię nudna, przewidywalna magia, ograniczona wyrokami starców w krawatach? Wmawia się nam, że nasze zdolności przyprawiają świat o gnicie. A ja się pytam, Vernerze, dlaczego ten świat nie powinien zgnić? - szeptała mu do ucha. Magia zakazana była uzależnieniem, od którego Asterin nie potrafiła i chyba nie chciała uciec, od dnia przemiany wodzona na pokuszenie przez umiejętności, jakie zaszczepił w niej Wujek. Umiejętności, które w końcu on znieważył na posterunku Straży. - Ale dlaczego niby mam ci mówić, o co w tym chodzi, skoro pięć lat temu sam mnie za to potępiłeś? Dlaczego mam prowadzić cię ścieżką ku wolności po tym? - wreszcie odepchnęła go od siebie, by zamaszystym gestem ściągnąć rękawiczkę z prawej dłoni i unieść ją na wysokość jego oczu. Czarne, splecione ze sobą węże zamknięte w kolistej klatce, jego wyrok, jego zdrada. A teraz? Szukał tego samego, wybawienia od sztywnych reguł nałożonych na społeczeństwo po to, by je kontrolować. Wyglądało na to, że wreszcie zrzucił z oczu klapki, wyciągnął rękę po więcej, poczuł ukłucie prawdziwego głodu. Jak daleko zabrnął? Sam, czy miał kogoś, kto go w to wprowadził? Patrzyła na niego wyczekująco, ale i z zaintrygowaniem, tym razem wyraźniejszym niż wcześniej.
Verner Forsberg
Re: Zaułek motyli Pią 15 Mar - 15:56
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Zacisnął lekko usta i bezwiednie przymknął na moment oczy, opanowanie naprawdę kosztowało go podejrzanie więcej niż zwykle. Nawet nie chciało się jej go szukać. Opamiętał się, wciągnął powietrze nosem i prędko na nią spojrzał, nie chcąc uronić jej innych słów i chcąc zepchnąć na moment na bok te niewygodne. Wiedział, że niewiele dla niej znaczył, ale nie wiedział, że aż tak. Przywykł do tego, że potrafił sprawić by każda kobieta była zachwycona jego towarzystwem—żona też taka była, dopóki chciało mu się chociaż utrzymywać pozory—i intrygowało go, że Asterin zawsze była inna, była trudniejszym wyzwaniem, ale na Lokiego, nie musiała być zachwycona nim by chociaż rozważyć jego pieniądze i propozycję. Nie zrobiła tego. On zrobił jej za to coś takiego, że powinna znienawidzić go mocniej. Nie dość mocno, by nawet go nie szukać, nie rozważyć słabego punktu? Dlaczego?
On jej nie szukał, bo był obrażony, ale regularnie upewniał się w aktach Kruczej Straży, że żyje i że nie gnije w więzieniu (może by tam ją nawet odwiedził). Najpierw rzadko, wciąż uniesiony dumą, ale od momentu diagnozy coraz częściej.
-Własnoręczne uwarzenie trucizny, stworzenie potęgi z ekstraktu pięknego kwiecia… to daje mniejszą satysfakcję? Efekty czarów przeważnie - poznał już takie, które stopniowo potrafiły doprowadzać do obłędu, ale nie chciał zdradzać się z tym przed Asterin nagle. Zawsze lubił w końcu rozciągać przyjemność w czasie, nawet teraz, nawet wtedy gdy nieprzewidywalność własnego organizmu powinna skłaniać go do pośpiechu -są jednorazowe, nagłe. Ekstatyczne, tak, ale nawet my nie zawsze mieliśmy ochotę na namiętność w fotelu, a cierpliwość zdawała się cię… satysfakcjonować. - odpowiedział poważnie, uśmiechając się bezbarwnie i uprzejmie, jakby użył tego porównania jedynie w celach czysto naukowych. Może tak było. A może nie. Z nutą emocji, której nie rozumiał (odkąd menada mąciła jego myśli miewał też przebłyski dziwnych, niezrozumiałych ukłuć w dołku, diagnozował się nawet na inne choroby, aż w końcu uznał objawy autoimmunologiczne za przebłyski halucynacji) pomyślał o tym, że już nie ma tamtego fotela. Nowy dom, nowe meble, nowe życie, bezbarwne jak proste eliksiry medyczne. - Mówisz, że magia w tobie daje intensywniejsze doznania, bo czerpiesz ją z siebie? - sparafrazował. - Ale jakimś kosztem. Rośliny kosztują tylko pieniądze. - a innych rzeczy nie dało się kupić ani cofnąć. Ślepoty, Pieczęci, zdrowia. - Rozmawiamy o truciznach i zaklęciach. - streścił uprzejmie, z nutą rozbawienia. W kontraście do jej zaskoczenia postanowił zachować irytujący spokój, a w kolejne słowa—na szczęście dla siebie—nie uwierzył. Zaskoczona, kłamała gorzej niż zwykle, wtedy łatwiej było mu ją czytać. -Muchomory zawsze są ciekawe. - obwieścił z promiennym uśmiechem. - Nadal wolisz czerwone od białych, czy po latach przyznasz mi rację? - zamruczał, bo nie zaszkodziło spróbować.
Wybuchu śmiechu nie planował, w przeciwieństwie do scenariuszy nad którymi rozmyślał, planując tą rozmowę i rozważając możliwe ścieżki jej emocji oraz możliwe riposty, meandry labiryntu, którym mógłby ją powieść do rozważenia jego propozycji. Najlepiej w sposób, który nie zdradziłby, jak bardzo mu na tym zależało. Własna wesołość, spontaniczna i bez potrzeby odegrania reakcji była miłym zaskoczeniem, a jej zdziwienie—jeszcze milszym.
Przez chwilę chłonął to, że zbił ją z tropu; jej gniewnie zmarszczone brwi, wyraz twarzy sugerujący, że pewnie analizowała własne słowa. Nie bagatelizował jej gróźb ani nie wątpił, że byłaby do nich zdolna (w pewien sposób mu to schlebiało, bardziej niż nie szukałam cię), prawdziwego powodu jego rozbawienia i gry słownej o ślepocie jeszcze nie była w stanie przejrzeć.
Kiedy się domyślisz, mała żmijko?
- Nie będziemy omawiać poważnych spraw wśród wścibskich kelnerów, zapraszam na kolację do mojego domu, chyba, że mam wprosić się do twojego. Tak czy siak, jesteś ubrana zupełnie adekwatnie. - i wiesz w jakim stroju lubię cię najbardziej i że nie są to pieprzone perły. Wyjaśnił jej to cierpliwie, choć bardziej z poczucia obowiązku i potrzeby bycia górą w rozmowie; nie spodziewał się, że po jednej rozmowie zaufa mu na tyle by się zgodzić. Nie był zachwycony prowadzeniem konwersacji w ciemnym zaułku, ale najwyraźniej dyskomfort się opłacił. Sycząc w jej ucho inkantancje poczuł—byli w końcu bardzo blisko—jak jej ciało sztywnieje, a oddech najpierw zamiera, by przyśpieszyć.
Zaskoczyłem cię, żmijo? Czy w r e s z c i e cię zaskoczyłem?
Wtedy, gdy przyprowadzili ją na komendę po jego donosie, też ją zaskoczył—ale tamten triumf, choć spektakularny, był dziwnie gorzki i nigdy nie smakował równie słodko jak jego obecny, mały sukces. Gdy przyciągnęła go do siebie za kark, przez chwilę miał durną i niezrozumiałą nadzieję, że go pocałuje; ale szybko go otrzeźwiła i obudziła. Nie miał zamiaru udawać, że paznokcie w świeżej ranie nie bolą; syknął cicho i wstrzymał oddech, ale nie cofnął się. Nawet teraz musiała stanąć na palcach, by sięgnąć do jego ucha, więc miłosiernie nachylił się nieco bliżej.
- Powiedz? - przedrzeźnił ją cicho. - Pragniesz ode mnie odpowiedzi, które sama możesz wywnioskować? - szepnął. - Rozwiąż tą zagadkę sama, Asterin. Zawsze byłaś taka bystra. Albo zobacz czy potrafię zaśniedzieć, gdy już się zgodzisz. - zmrużył lekko oczy, nie zamierzając zaspokajać jej ciekawości za darmo ani wdawać się w filozoficzne dysputy gdy jego opinia wcale nie była sprzeczna z tą jej. Spoglądał na nią zaintrygowany, gdy go odepchnęła, zdając sobie sprawę, że samemu wystawił się jej na talerzu. Mogłaby donieść do Kruczej Straży, ryzykując jedynie to, że uznają ją za idiotkę gdyby wciąż był widzącym. Oko za oko, dłoń za dłoń. Czy i ona o tym myślała, skoro…
…zamrugał z konsternacją, gdy ujrzał przed oczyma jej dłoń i Pieczęć Lokiego. Nie pamiętał momentu, w którym ściągnęła rękawiczkę i podniosła rękę—to mogły być ułamki sekundy, ale w jego spojrzeniu i tak błysnął cień paniki, gdy z powrotem wsłuchiwał się w jej słowa, mając nadzieję, że żadnego nie uronił. Nie wbijała już paznokci w jego skórę i żałował, bo ból nie pozwalał zasnąć. Przesunął lewą dłoń za plecy i mocno zacisnął pięść, by zabolało choć trochę.
Pięć lat temu mnie za to potępiłeś.
- Doskonale wiesz - odezwał się cicho, po raz pierwszy bez cienia uśmiechu na twarzy, poważniejąc; wyglądał też zresztą (choć zupełnie niechcący) na odrobinę zbitego z tropu i walczącego z własnymi nerwami; nigdy wcześniej nie musiał walczyć z nerwami. - że nie potępiłem cię wtedy za to. - nie, gdy nakrył ją na czarowaniu, zareagował z mieszanką ciekawości i wręcz irytującej obojętności; była jego żmiją, choćby skalaną zakazaną magią. Sięgnęła po potęgę i to był w stanie zrozumieć, ale tego jak bardzo się upadlała z innego mężczyznami—nie mógł. I to ubodło go do żywego, gdy zaoferował jej możliwość rzucenia tego wszystkiego. Chciał zostawić po sobie coś, czego nie zostawi jej żaden inny mężczyzna, chciał by codziennie musiała o nim myśleć i żałować skoro nie zdołał wykrzesać z niej żalu, ale właściwie wcale nie wiedział, czy mu się to udało.
Tamte cele zresztą zbladły, gdy zrozumiał ile czasu mu zostało i ile czasu stracił.
- Napiętnowaliby cię później, gdyby nie ja. - stwierdził z ociąganiem. - Bo kiedyś napiętnują każdego, Przymierze Pierwszych i ich obsesja. - dodał żywo. - A Przymierze Odrodzonych zamknęłoby was - nas - w więzieniu, nawet jeśli to więzienie byłoby mieszkaniem. - parsknął. - Przepraszam za lata swobody, które ci to odebrało. Może beze mnie zyskałabyś ich więcej. - dodał cicho. - Choć najpiękniejsze i najbardziej trujące rośliny wzrastają w najtrudniejszych warunkach. - dodał jeszcze ciszej, pod nosem, niby do siebie, ale tak by go usłyszała.
Czy dlatego była taka, już-nie-jego fascynująca żmija z plebsu?
Czy to dlatego on umierał?
- Jest trzecia droga. Prawdziwej zmiany. Pewnie wiesz o niej więcej ode mnie, choć mam nadzieję, że rozsądnie trzymałaś się z dala od Nørgaarda, podobno teraz oni patrzą nieufnie na wszystkich, którzy byli zbyt blisko niego. - spojrzął na nią z naciskiem, chcąc zarówno wybadać jej własne reakcje i sojusze (co, biorąc jego niepełną wiedzę o Magisterium i konieczność opierania się na zasłyszanych pogłoskach, nie było proste), ale przede wszystkim kierując się swego rodzaju troską. Nie był pewny usłyszanych informacji, ale chciał ją ostrzec. - Droga, na której mógłbym naprawić to, co ci odebrałem. Nie wszystko można kupić, ale wszystko jest możliwe - jego oczy zalśniły, jak zawsze gdy badał truciznę, która istnieć nie powinna albo roztrząsał problem do swojego doktoratu - tylko potrzebuję twojej wiedzy, twoich kontaktów… i czasu. - obwieścił z pasją i dopiero przy ostatnim słowie zniżył mimowolnie głos i zamrugał, utrzymując kontakt wzrokowy z większym wysiłkiem niż zwykle. Był świetnym kłamcą, ale wplecenie jednego kłamstwa w szereg prawd bywało trudniejsze niż stworzenie całej zakłamanej historii. Potrzebuję więcej czasu niż mam. Nie zmieni w dekadę świata, nie cofnie jej Pieczęci, a jego pomoc finansową już raz odrzuciła.
Ale może chociaż przestanie marnować czas i zacznie coś, co dokończą inni, albo odkryje jak kupić sobie kolejną dekadę. Kiedyś—czasem wciąż—łudził się, że magia zakazana kupi mu pełne zdrowie, ale wciąż wiedział zbyt mało, wciąż zderzał się ze ścianą, przemiana w ślepca dodatkowo nadwyrężyła jego organizm, a złudzenia słabły.
On jej nie szukał, bo był obrażony, ale regularnie upewniał się w aktach Kruczej Straży, że żyje i że nie gnije w więzieniu (może by tam ją nawet odwiedził). Najpierw rzadko, wciąż uniesiony dumą, ale od momentu diagnozy coraz częściej.
-Własnoręczne uwarzenie trucizny, stworzenie potęgi z ekstraktu pięknego kwiecia… to daje mniejszą satysfakcję? Efekty czarów przeważnie - poznał już takie, które stopniowo potrafiły doprowadzać do obłędu, ale nie chciał zdradzać się z tym przed Asterin nagle. Zawsze lubił w końcu rozciągać przyjemność w czasie, nawet teraz, nawet wtedy gdy nieprzewidywalność własnego organizmu powinna skłaniać go do pośpiechu -są jednorazowe, nagłe. Ekstatyczne, tak, ale nawet my nie zawsze mieliśmy ochotę na namiętność w fotelu, a cierpliwość zdawała się cię… satysfakcjonować. - odpowiedział poważnie, uśmiechając się bezbarwnie i uprzejmie, jakby użył tego porównania jedynie w celach czysto naukowych. Może tak było. A może nie. Z nutą emocji, której nie rozumiał (odkąd menada mąciła jego myśli miewał też przebłyski dziwnych, niezrozumiałych ukłuć w dołku, diagnozował się nawet na inne choroby, aż w końcu uznał objawy autoimmunologiczne za przebłyski halucynacji) pomyślał o tym, że już nie ma tamtego fotela. Nowy dom, nowe meble, nowe życie, bezbarwne jak proste eliksiry medyczne. - Mówisz, że magia w tobie daje intensywniejsze doznania, bo czerpiesz ją z siebie? - sparafrazował. - Ale jakimś kosztem. Rośliny kosztują tylko pieniądze. - a innych rzeczy nie dało się kupić ani cofnąć. Ślepoty, Pieczęci, zdrowia. - Rozmawiamy o truciznach i zaklęciach. - streścił uprzejmie, z nutą rozbawienia. W kontraście do jej zaskoczenia postanowił zachować irytujący spokój, a w kolejne słowa—na szczęście dla siebie—nie uwierzył. Zaskoczona, kłamała gorzej niż zwykle, wtedy łatwiej było mu ją czytać. -Muchomory zawsze są ciekawe. - obwieścił z promiennym uśmiechem. - Nadal wolisz czerwone od białych, czy po latach przyznasz mi rację? - zamruczał, bo nie zaszkodziło spróbować.
Wybuchu śmiechu nie planował, w przeciwieństwie do scenariuszy nad którymi rozmyślał, planując tą rozmowę i rozważając możliwe ścieżki jej emocji oraz możliwe riposty, meandry labiryntu, którym mógłby ją powieść do rozważenia jego propozycji. Najlepiej w sposób, który nie zdradziłby, jak bardzo mu na tym zależało. Własna wesołość, spontaniczna i bez potrzeby odegrania reakcji była miłym zaskoczeniem, a jej zdziwienie—jeszcze milszym.
Przez chwilę chłonął to, że zbił ją z tropu; jej gniewnie zmarszczone brwi, wyraz twarzy sugerujący, że pewnie analizowała własne słowa. Nie bagatelizował jej gróźb ani nie wątpił, że byłaby do nich zdolna (w pewien sposób mu to schlebiało, bardziej niż nie szukałam cię), prawdziwego powodu jego rozbawienia i gry słownej o ślepocie jeszcze nie była w stanie przejrzeć.
Kiedy się domyślisz, mała żmijko?
- Nie będziemy omawiać poważnych spraw wśród wścibskich kelnerów, zapraszam na kolację do mojego domu, chyba, że mam wprosić się do twojego. Tak czy siak, jesteś ubrana zupełnie adekwatnie. - i wiesz w jakim stroju lubię cię najbardziej i że nie są to pieprzone perły. Wyjaśnił jej to cierpliwie, choć bardziej z poczucia obowiązku i potrzeby bycia górą w rozmowie; nie spodziewał się, że po jednej rozmowie zaufa mu na tyle by się zgodzić. Nie był zachwycony prowadzeniem konwersacji w ciemnym zaułku, ale najwyraźniej dyskomfort się opłacił. Sycząc w jej ucho inkantancje poczuł—byli w końcu bardzo blisko—jak jej ciało sztywnieje, a oddech najpierw zamiera, by przyśpieszyć.
Zaskoczyłem cię, żmijo? Czy w r e s z c i e cię zaskoczyłem?
Wtedy, gdy przyprowadzili ją na komendę po jego donosie, też ją zaskoczył—ale tamten triumf, choć spektakularny, był dziwnie gorzki i nigdy nie smakował równie słodko jak jego obecny, mały sukces. Gdy przyciągnęła go do siebie za kark, przez chwilę miał durną i niezrozumiałą nadzieję, że go pocałuje; ale szybko go otrzeźwiła i obudziła. Nie miał zamiaru udawać, że paznokcie w świeżej ranie nie bolą; syknął cicho i wstrzymał oddech, ale nie cofnął się. Nawet teraz musiała stanąć na palcach, by sięgnąć do jego ucha, więc miłosiernie nachylił się nieco bliżej.
- Powiedz? - przedrzeźnił ją cicho. - Pragniesz ode mnie odpowiedzi, które sama możesz wywnioskować? - szepnął. - Rozwiąż tą zagadkę sama, Asterin. Zawsze byłaś taka bystra. Albo zobacz czy potrafię zaśniedzieć, gdy już się zgodzisz. - zmrużył lekko oczy, nie zamierzając zaspokajać jej ciekawości za darmo ani wdawać się w filozoficzne dysputy gdy jego opinia wcale nie była sprzeczna z tą jej. Spoglądał na nią zaintrygowany, gdy go odepchnęła, zdając sobie sprawę, że samemu wystawił się jej na talerzu. Mogłaby donieść do Kruczej Straży, ryzykując jedynie to, że uznają ją za idiotkę gdyby wciąż był widzącym. Oko za oko, dłoń za dłoń. Czy i ona o tym myślała, skoro…
…zamrugał z konsternacją, gdy ujrzał przed oczyma jej dłoń i Pieczęć Lokiego. Nie pamiętał momentu, w którym ściągnęła rękawiczkę i podniosła rękę—to mogły być ułamki sekundy, ale w jego spojrzeniu i tak błysnął cień paniki, gdy z powrotem wsłuchiwał się w jej słowa, mając nadzieję, że żadnego nie uronił. Nie wbijała już paznokci w jego skórę i żałował, bo ból nie pozwalał zasnąć. Przesunął lewą dłoń za plecy i mocno zacisnął pięść, by zabolało choć trochę.
Pięć lat temu mnie za to potępiłeś.
- Doskonale wiesz - odezwał się cicho, po raz pierwszy bez cienia uśmiechu na twarzy, poważniejąc; wyglądał też zresztą (choć zupełnie niechcący) na odrobinę zbitego z tropu i walczącego z własnymi nerwami; nigdy wcześniej nie musiał walczyć z nerwami. - że nie potępiłem cię wtedy za to. - nie, gdy nakrył ją na czarowaniu, zareagował z mieszanką ciekawości i wręcz irytującej obojętności; była jego żmiją, choćby skalaną zakazaną magią. Sięgnęła po potęgę i to był w stanie zrozumieć, ale tego jak bardzo się upadlała z innego mężczyznami—nie mógł. I to ubodło go do żywego, gdy zaoferował jej możliwość rzucenia tego wszystkiego. Chciał zostawić po sobie coś, czego nie zostawi jej żaden inny mężczyzna, chciał by codziennie musiała o nim myśleć i żałować skoro nie zdołał wykrzesać z niej żalu, ale właściwie wcale nie wiedział, czy mu się to udało.
Tamte cele zresztą zbladły, gdy zrozumiał ile czasu mu zostało i ile czasu stracił.
- Napiętnowaliby cię później, gdyby nie ja. - stwierdził z ociąganiem. - Bo kiedyś napiętnują każdego, Przymierze Pierwszych i ich obsesja. - dodał żywo. - A Przymierze Odrodzonych zamknęłoby was - nas - w więzieniu, nawet jeśli to więzienie byłoby mieszkaniem. - parsknął. - Przepraszam za lata swobody, które ci to odebrało. Może beze mnie zyskałabyś ich więcej. - dodał cicho. - Choć najpiękniejsze i najbardziej trujące rośliny wzrastają w najtrudniejszych warunkach. - dodał jeszcze ciszej, pod nosem, niby do siebie, ale tak by go usłyszała.
Czy dlatego była taka, już-nie-jego fascynująca żmija z plebsu?
Czy to dlatego on umierał?
- Jest trzecia droga. Prawdziwej zmiany. Pewnie wiesz o niej więcej ode mnie, choć mam nadzieję, że rozsądnie trzymałaś się z dala od Nørgaarda, podobno teraz oni patrzą nieufnie na wszystkich, którzy byli zbyt blisko niego. - spojrzął na nią z naciskiem, chcąc zarówno wybadać jej własne reakcje i sojusze (co, biorąc jego niepełną wiedzę o Magisterium i konieczność opierania się na zasłyszanych pogłoskach, nie było proste), ale przede wszystkim kierując się swego rodzaju troską. Nie był pewny usłyszanych informacji, ale chciał ją ostrzec. - Droga, na której mógłbym naprawić to, co ci odebrałem. Nie wszystko można kupić, ale wszystko jest możliwe - jego oczy zalśniły, jak zawsze gdy badał truciznę, która istnieć nie powinna albo roztrząsał problem do swojego doktoratu - tylko potrzebuję twojej wiedzy, twoich kontaktów… i czasu. - obwieścił z pasją i dopiero przy ostatnim słowie zniżył mimowolnie głos i zamrugał, utrzymując kontakt wzrokowy z większym wysiłkiem niż zwykle. Był świetnym kłamcą, ale wplecenie jednego kłamstwa w szereg prawd bywało trudniejsze niż stworzenie całej zakłamanej historii. Potrzebuję więcej czasu niż mam. Nie zmieni w dekadę świata, nie cofnie jej Pieczęci, a jego pomoc finansową już raz odrzuciła.
Ale może chociaż przestanie marnować czas i zacznie coś, co dokończą inni, albo odkryje jak kupić sobie kolejną dekadę. Kiedyś—czasem wciąż—łudził się, że magia zakazana kupi mu pełne zdrowie, ale wciąż wiedział zbyt mało, wciąż zderzał się ze ścianą, przemiana w ślepca dodatkowo nadwyrężyła jego organizm, a złudzenia słabły.
Asterin Eggen
Re: Zaułek motyli Wto 19 Mar - 11:13
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
- Nie mówię, że mniejszą, a inną - przypomniała mu, zniesmaczona reakcją własnego ciała, własnych zdradliwych myśli, które uznały sposób, w jaki mówił o truciznach, za - znów - pociągający. Verner od zawsze miał do tego talent, w porównaniu do suchych instrukcji z podręczników potrafił przekazać wiedzę tak, że jej, leniwej uczennicy, chciało się słuchać, uczyć, powtarzać; odziane w tembr jego głosu wiadomości przypominały pieszczotę szeptaną do ucha i niejednokrotnie właśnie tak jej o nich opowiadał. Nachylony nad nią i bawiący się kosmykami zmierzwionych włosów, drugą ręką po raz setny poznający nagie krzywizny ciała. Nieproszone wspomnienia prześlizgnęły się przez wnęki niedomkniętych w umyśle szufladek i owinęły się wokół jej kręgosłupa mrowieniem dreszczy, lecz przynajmniej nic w jej twarzy - chyba - nie zdradziło, ile garści przeszłości ze sobą przyniósł. - Koszt jest tego wart. Za wolność, za siłę, za potencjał i przewagę tylko głupiec nie zapłaciłby ceny. I może będzie to dla ciebie zaskoczeniem, ale nie wszystko da się kupić, magii tak nie zdobędziesz. Obcy koncept, hm? Znacznie mniej leniwy i klanowo-kanapowy - uśmiechnęła się krzywo, a ułamek sekundy pchnął przed jej oczy widok jego twarzy, gdy pogardliwie rzucał jej pieniądze pod nogi, nieświadomy, że wyzwalała go od niemożliwego, ochraniając od losu, który wybrał impulsywnie tylko po to, by kiedyś go pożałować. Spomiędzy zagryzionych zębów wydostało się potem zduszone warknięcie; nie powinna, na bogów, nie powinna pozwalać sobie na podobne dywagacje w jego towarzystwie, jednak jakaś zakazana, stłumiona dotychczas część jej głupiej duszy najwyraźniej nie miała zahamowań. - Skończ - mruknęła, nie zamierzając odpowiadać - jakby muchomory w rzeczywistości były przedsionkiem do normalności, jakiej już pomiędzy nimi nie było i nigdy nie będzie. Zbyt długo zaszczyciła go zresztą swobodną rozmową, rozdrażniona promiennym uśmiechem przyklejonym do jego twarzy, tak niepasującym do człowieka, którego chwilę wcześniej smagnęła magią zakazaną.
Z której on zdawał sobie drwić. Śmiał się niczym dziecko, wilgoć łez opromieniła lunarne światło jego tęczówek, a twarz nagle stała się mniej blada, prawdziwsza, jakby rozbawienie tchnęło życie w dobrze wystudiowaną, porcelanową maskę. Asterin nie miała pewności, czy takową przywdział, ale nie wyobrażała sobie, by z podobną lekkością rozmawiał z nią po tych wszystkich latach, mimo iż odnalazł ją z własnej woli i świadomie, jak gdyby nigdy nic, zastąpił jej drogę. Spoglądała więc na niego nieufnie i podejrzliwie, jak na człowieka spętanego kajdanami chwilowego obłędu, próbując odnaleźć w jego postawie cokolwiek, jakiś fragment podpowiedzi mogący rozjaśnić mętlik w jej głowie. Wbrew rozsądkowi i każdej lampce ostrzegawczej rozjarzonej czerwienią, on wciąż tu był, kontynuując rozmowę, choć jeszcze kilka minut temu roztoczyła przed nim wachlarz gróźb, po których przesmykowi dłużnicy zaczęliby prosić.
- Chyba sobie żartujesz. Nie pójdę z tobą do domu, a ty już na pewno nie wejdziesz do mojego, chyba że zamierzasz już z niego nie wyjść - obwieściła zjadliwie, piorunując go wzrokiem. Miał tupet, na Hel - by oczekiwać, że po zdradzie, jakiej się wobec niej dopuścił, z chęcią uda się do uwitego przez niego gniazdka i wysłucha szczegółów propozycji, którą umyślił. Może nie czekałoby tam na nią niebezpieczeństwo, tym bardziej że potrafiła teraz odpłacić się pięknym za nadobne, ale musiał pojąć, że nić dawnego zaufania została rozszarpana.
Wreszcie mnie zaskoczyłeś.
Oddychała jego zapachem. Jego bliskością, jego irytującym ciepłem, nostalgiczną marą wpisaną w gorąc bijący od skóry karku, wonią zaplątaną w ciemnobrązowych kosmykach, oddychała wspomnieniami wykutymi w rzeźbie jego ciała, pozwoliwszy sobie na blady, cierpki uśmiech, gdy dźwięk jego syku zatańczył przy jej uchu. - Niczego od ciebie nie pragnę - przypomniała mu, lecz nie zabrzmiała tak oschle, jak zamierzała, a w ton jej głosu wkradły się płomienie. Paznokcie bawiły się z jego skórą, gdy żłobiła nimi płytkie ścieżki na jego karku, przyciągnąwszy go jeszcze bliżej, tak blisko, że tors przylgnął do torsu, zapach do zapachu, dusza do duszy. - Ale jeśli zdecydowałeś się wzgardzić wszystkim, w co niegdyś wierzyłeś, Vernerze, to to mnie intryguje - przyznała niedługo przed tym, jak go od siebie odepchnęła, a złość wspięła się wzdłuż gardła i przebiła podstawę czaszki, infekując myśli. Chłodne powietrze tam, gdzie jeszcze przed chwilą czuła jego ciepło, otrzeźwiło błagające o nierozsądek zmysły; na nowo mogła oddychać, zatopiwszy się we wrogości, jaka tylko na moment zbladła na rzecz zainteresowania. Z odsłoniętą Pieczęcią świdrowała go wyzywającym spojrzeniem, zadarła podbródek, bo nigdy, nigdy od tamtej chwili nie pochyliła głowy - jedynie przed Wujkiem, w kłamstwie, które miało przynieść jej zemstę. Popłoch w jego oczach, ta ulotna, ledwo dostrzegalna iskra paniki, wystarczyła, by na jej twarzy pojawił się pozbawiony rozbawienia uśmiech. Spójrz na owoc swojej sympatii, Vernerze.
- Ach, no tak - cmoknęła teatralnie. - Pierwszy raz w życiu nie dostałeś tego, czego oczekiwałeś, więc uznałeś, że spróbujesz zniszczyć wszystko, czego nie możesz mieć. Tak było? Jakie to dojrzałe. Jakie to męskie - kontynuowała nieustępliwie, na jej usta cisnęły się girlandy kąśliwych konkluzji i upomnień, ale odkryła, że ich ciernie raniły również ją samą. Nie wiedział, dlaczego wtedy go odrzuciła, nie doświadczał tego zbyt często, ale rozczarowało ją to, że ani na chwilę najwyraźniej nie pochylił się nad rozważaniami, czy aby nie zrobiła tego dla jego dobra. Co by powiedziała jego rodzina na wiadomość, że złoty, wychuchany syn zamierza ożenić się z ulicznicą z rynsztoka? - A więc wyświadczyłeś mi przysługę! Jak mogłam na to nie wpaść? - sarknęła, by za moment poczuć, jak jej gniew, spętany zdziwieniem, stygnie. Przepraszam. Słowo, którego nigdy nie wypowiedział, słowo, którego zarzekał się dzisiaj, że nie wypowie, mimo wszystko pomiędzy nimi padło. Uważał ją za najpiękniejszą roślinę? Najbardziej trującą, najbardziej śmiercionośną, najbliższą zatem jego pragnieniom, to chciał powiedzieć? Zamilkła, zaciskając usta w wąską kreskę. Nie powinny targać nią związane z tym jakiekolwiek uczucia, a jednak przecież nie była zamarzniętym jeziorem, nie potrafiła nienawidzić go w takim stopniu, jak należało - nie kiedy miała wrażenie, że przemawiała przez niego długo tłumiona szczerość. Co się zmieniło? Miał pięć lat na pokutę, jednak zjawiał się przed nią dopiero w momencie, gdy czegoś od niej potrzebował, i wcale nie była pewna, czy tak było lepiej, czy gorzej. Wolałaby, żeby znalazł ją tylko po to, by przeprosić? Czy może łatwiej jej było na niego patrzeć, wiedząc, że była to swego rodzaju transakcja wiązana?
- Ta cała sprawa z Nørgaardem średnio mnie interesowała - przyznała, wzruszywszy ramionami, usiłując wmówić sobie, że błysk w jego srebrnych oczach jej nie obchodził. - Mam dość na głowie w Przesmyku, żeby jeszcze uganiać się za ideologiami i idealistami - zamilkła, ważąc w duchu następne słowa. - Ale dobra, uznajmy, że mogę przystać na taki układ. Wiedza za wiedzę. I nic poza tym - uprzedziła chłodno. Nie interesujesz mnie, nic dla mnie nie znaczysz, nawet cię nie lubię, właściwie to mnie wkurwiasz. Asterin rozejrzała się po cienistej, opustoszałej ulicy i z irytacją wypuściła z płuc powietrze, niemal w ramach wewnętrznej kapitulacji i próbie odzyskania nad sobą pełnej kontroli. - Pójdziemy do Yggdrasila. W razie gdyby bananowy chłopiec nie wiedział, gdzie to jest, mimo doskonałej znajomości mapy miasta, spieszę wyjaśnić, że to gospoda na Ymirze Starszym - rzuciła kąśliwie, unosząc ku górze kącik ust. Kolacja u niego była nie do przyjęcia, do siebie zapraszać go nie zamierzała, nawet gdyby wokół nich rozpętał się Ragnarök i jej mieszkanie było jedyną bezpieczną ostoją, ale w gruncie rzeczy nic nie stało na przeszkodzie, by zaszyli się w kącie znajomego jej lokalu, gdzie tętniące życie nawet nie zwróci na nich uwagi. - Tam mi opowiesz, jak zaśniedziałeś - dodała, bo to wciąż ją intrygowało, wciąż ciekawiło, wciąż zakrawało o niedorzeczność. - A potem wrócę do pracy.
Verner i Asterin z tematu
Z której on zdawał sobie drwić. Śmiał się niczym dziecko, wilgoć łez opromieniła lunarne światło jego tęczówek, a twarz nagle stała się mniej blada, prawdziwsza, jakby rozbawienie tchnęło życie w dobrze wystudiowaną, porcelanową maskę. Asterin nie miała pewności, czy takową przywdział, ale nie wyobrażała sobie, by z podobną lekkością rozmawiał z nią po tych wszystkich latach, mimo iż odnalazł ją z własnej woli i świadomie, jak gdyby nigdy nic, zastąpił jej drogę. Spoglądała więc na niego nieufnie i podejrzliwie, jak na człowieka spętanego kajdanami chwilowego obłędu, próbując odnaleźć w jego postawie cokolwiek, jakiś fragment podpowiedzi mogący rozjaśnić mętlik w jej głowie. Wbrew rozsądkowi i każdej lampce ostrzegawczej rozjarzonej czerwienią, on wciąż tu był, kontynuując rozmowę, choć jeszcze kilka minut temu roztoczyła przed nim wachlarz gróźb, po których przesmykowi dłużnicy zaczęliby prosić.
- Chyba sobie żartujesz. Nie pójdę z tobą do domu, a ty już na pewno nie wejdziesz do mojego, chyba że zamierzasz już z niego nie wyjść - obwieściła zjadliwie, piorunując go wzrokiem. Miał tupet, na Hel - by oczekiwać, że po zdradzie, jakiej się wobec niej dopuścił, z chęcią uda się do uwitego przez niego gniazdka i wysłucha szczegółów propozycji, którą umyślił. Może nie czekałoby tam na nią niebezpieczeństwo, tym bardziej że potrafiła teraz odpłacić się pięknym za nadobne, ale musiał pojąć, że nić dawnego zaufania została rozszarpana.
Wreszcie mnie zaskoczyłeś.
Oddychała jego zapachem. Jego bliskością, jego irytującym ciepłem, nostalgiczną marą wpisaną w gorąc bijący od skóry karku, wonią zaplątaną w ciemnobrązowych kosmykach, oddychała wspomnieniami wykutymi w rzeźbie jego ciała, pozwoliwszy sobie na blady, cierpki uśmiech, gdy dźwięk jego syku zatańczył przy jej uchu. - Niczego od ciebie nie pragnę - przypomniała mu, lecz nie zabrzmiała tak oschle, jak zamierzała, a w ton jej głosu wkradły się płomienie. Paznokcie bawiły się z jego skórą, gdy żłobiła nimi płytkie ścieżki na jego karku, przyciągnąwszy go jeszcze bliżej, tak blisko, że tors przylgnął do torsu, zapach do zapachu, dusza do duszy. - Ale jeśli zdecydowałeś się wzgardzić wszystkim, w co niegdyś wierzyłeś, Vernerze, to to mnie intryguje - przyznała niedługo przed tym, jak go od siebie odepchnęła, a złość wspięła się wzdłuż gardła i przebiła podstawę czaszki, infekując myśli. Chłodne powietrze tam, gdzie jeszcze przed chwilą czuła jego ciepło, otrzeźwiło błagające o nierozsądek zmysły; na nowo mogła oddychać, zatopiwszy się we wrogości, jaka tylko na moment zbladła na rzecz zainteresowania. Z odsłoniętą Pieczęcią świdrowała go wyzywającym spojrzeniem, zadarła podbródek, bo nigdy, nigdy od tamtej chwili nie pochyliła głowy - jedynie przed Wujkiem, w kłamstwie, które miało przynieść jej zemstę. Popłoch w jego oczach, ta ulotna, ledwo dostrzegalna iskra paniki, wystarczyła, by na jej twarzy pojawił się pozbawiony rozbawienia uśmiech. Spójrz na owoc swojej sympatii, Vernerze.
- Ach, no tak - cmoknęła teatralnie. - Pierwszy raz w życiu nie dostałeś tego, czego oczekiwałeś, więc uznałeś, że spróbujesz zniszczyć wszystko, czego nie możesz mieć. Tak było? Jakie to dojrzałe. Jakie to męskie - kontynuowała nieustępliwie, na jej usta cisnęły się girlandy kąśliwych konkluzji i upomnień, ale odkryła, że ich ciernie raniły również ją samą. Nie wiedział, dlaczego wtedy go odrzuciła, nie doświadczał tego zbyt często, ale rozczarowało ją to, że ani na chwilę najwyraźniej nie pochylił się nad rozważaniami, czy aby nie zrobiła tego dla jego dobra. Co by powiedziała jego rodzina na wiadomość, że złoty, wychuchany syn zamierza ożenić się z ulicznicą z rynsztoka? - A więc wyświadczyłeś mi przysługę! Jak mogłam na to nie wpaść? - sarknęła, by za moment poczuć, jak jej gniew, spętany zdziwieniem, stygnie. Przepraszam. Słowo, którego nigdy nie wypowiedział, słowo, którego zarzekał się dzisiaj, że nie wypowie, mimo wszystko pomiędzy nimi padło. Uważał ją za najpiękniejszą roślinę? Najbardziej trującą, najbardziej śmiercionośną, najbliższą zatem jego pragnieniom, to chciał powiedzieć? Zamilkła, zaciskając usta w wąską kreskę. Nie powinny targać nią związane z tym jakiekolwiek uczucia, a jednak przecież nie była zamarzniętym jeziorem, nie potrafiła nienawidzić go w takim stopniu, jak należało - nie kiedy miała wrażenie, że przemawiała przez niego długo tłumiona szczerość. Co się zmieniło? Miał pięć lat na pokutę, jednak zjawiał się przed nią dopiero w momencie, gdy czegoś od niej potrzebował, i wcale nie była pewna, czy tak było lepiej, czy gorzej. Wolałaby, żeby znalazł ją tylko po to, by przeprosić? Czy może łatwiej jej było na niego patrzeć, wiedząc, że była to swego rodzaju transakcja wiązana?
- Ta cała sprawa z Nørgaardem średnio mnie interesowała - przyznała, wzruszywszy ramionami, usiłując wmówić sobie, że błysk w jego srebrnych oczach jej nie obchodził. - Mam dość na głowie w Przesmyku, żeby jeszcze uganiać się za ideologiami i idealistami - zamilkła, ważąc w duchu następne słowa. - Ale dobra, uznajmy, że mogę przystać na taki układ. Wiedza za wiedzę. I nic poza tym - uprzedziła chłodno. Nie interesujesz mnie, nic dla mnie nie znaczysz, nawet cię nie lubię, właściwie to mnie wkurwiasz. Asterin rozejrzała się po cienistej, opustoszałej ulicy i z irytacją wypuściła z płuc powietrze, niemal w ramach wewnętrznej kapitulacji i próbie odzyskania nad sobą pełnej kontroli. - Pójdziemy do Yggdrasila. W razie gdyby bananowy chłopiec nie wiedział, gdzie to jest, mimo doskonałej znajomości mapy miasta, spieszę wyjaśnić, że to gospoda na Ymirze Starszym - rzuciła kąśliwie, unosząc ku górze kącik ust. Kolacja u niego była nie do przyjęcia, do siebie zapraszać go nie zamierzała, nawet gdyby wokół nich rozpętał się Ragnarök i jej mieszkanie było jedyną bezpieczną ostoją, ale w gruncie rzeczy nic nie stało na przeszkodzie, by zaszyli się w kącie znajomego jej lokalu, gdzie tętniące życie nawet nie zwróci na nich uwagi. - Tam mi opowiesz, jak zaśniedziałeś - dodała, bo to wciąż ją intrygowało, wciąż ciekawiło, wciąż zakrawało o niedorzeczność. - A potem wrócę do pracy.
Verner i Asterin z tematu