Balkon
3 posters
Mistrz Gry
Balkon Wto 15 Gru - 22:13
Balkon
Na najwyższej kondygnacji budynku znajduje się urokliwy balkon. Stanowi on punkt widokowy, skąd ciekawscy, odkrywający kolejne pokłady obserwatorskich zapędów członkowie Kruczej Straży mogą obserwować sunące ulicami sylwetki. Widok jest malowniczy, gdyż okolica, gdzie znajduje się siedziba Kruczej Straży, obfituje w budynki uznawane za doskonałe przykłady dzieł galdryjskiej architektury. Ponadto balkon jest także idealnym miejscem dla tych, którzy chcą zaczerpnąć odrobiny samotności podczas przerwy w pracy.
Gurra Mickelson
Re: Balkon Nie 18 Lut - 9:04
Gurra MickelsonWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 35 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : oficer w szeregach Wysłanników Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : Mewa
Atuty : Zapalony (I), Miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 35 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
06.05.2001
Świat z tej wysokości wydaje się niemal idealny. Delikatna wieczorna mgła opada na okoliczne budynki, przysłaniając swym aksamitem światła tlące się w niektórych z okien. W blasku ulicznych latarni co jakiś czas na moment pojawiają się cienie przechodniów, z tej wysokości nieco zdeformowane, zupełnie niewinne. Miasto szykuje się do snu, mimo że Gurra doskonale wie, że przeważająca jego część nigdy nie śpi. Tak wiele tajemnic skrywa się w pełnych mroku uliczkach, zaułkach, które niekiedy jedynie pozornie wydają się ślepe. Gdy wodzi wzrokiem po horyzoncie, obejmując spojrzeniem zastygłą w bezruchu miejską makietę, w oczy rzucają mu się wysokie sylwetki najważniejszych budynków, które chyba jedynie dzięki skrywanej w sobie nienamacalnej potędze tak wyraźnie odcinają się na tle nocy. Jedenastopiętrowy nowoczesny budynek Storlingu, o tej porze jego bramy już dawno zamknęły się przed wystającymi przed nim petentami, ich wijąca się niczym wąż kolejka ma pojawić się tutaj jednak z samego rana. Imponująca kopuła Kolegium Sprawiedliwości, Świątynia nordycka… wydaje się, że jedynie w okolicy Ulicy Handlowej wciąż jeszcze panuje wieczorny zgiełk.
Pociera skroń dłonią, w której trzyma tlącego się w ciemnościach papierosa. Od kiedy pojawił się w biurze, po krótkiej rozmowie z komendantem, podczas której nieco nonszalancko rzucił mu na biurko raport od kruczego psychologa potwierdzający jego zdolność do pracy, czuł na sobie uważne spojrzenia współpracowników. Gdy tylko podnosił głowę znad biurka i rozłożonych na nim w doskonale przemyślanym nieładzie papierów, dziwne uczucie mrowienia w okolicach szyi znikało, a on sam kątem oka dostrzegał jak ktoś gwałtownie odwracał wzrok, dosyć nieumiejętnie udając, że nagle zainteresował go złośliwy, niedający się usunąć brud pod paznokciem. Kręcił jedynie głową, powstrzymując się od sarkastycznego prychnięcia, doskonale zdając sobie sprawę, że miną dni, o ile nie miesiące, zanim wszystko wróci do względnego] porządku, a w każdym razie, że inni w końcu przejdą nad całą sprawą do porządku dziennego i zostawią go we względnym spokoju. Nasłuchał się w ostatnich tygodniach tak licznych kondolencji, długich litanii współczucia i nierzadko wyrazów całkiem szczerej troski, że chyba mimowolnie przyjął wyjątkowo nieprzystępną postawę nakazującą jego współpracownikom trzymać się od niego daleko.
Oparłszy się o barierkę balkonu, po raz kolejny zaciąga się papierosem, aby po chwili rzucić niedopałek w przestrzeń i śledzić wzrokiem jego z początku powolny, następnie coraz szybszy, lot w dół. Krzywi się lekko, bo chociaż nie miewa myśli, które podszeptywałyby mu przerzucenie nogi przez barierkę i podążenie za niedopałkiem, w jego głowie mimowolnie pojawia się taka wizja. Z ulgą słyszy skrzypienie drzwi, wzdycha głęboko, przechylając głowę w ich stronę. Na ustach na moment wykwita blady uśmiech.
- Vaia, ¿qué tal? - pyta, wykorzystując swój niezwykle ograniczony zasób hiszpańskiego słownictwa, a w każdym razie ten pozbawiony latynoskich wulgaryzmów. Te ostatnie tak często padają z ust da Barros, że niejednokrotnie łapie się na tym, że proste hijo de puta już na stałe weszło do jego prywatnego słownika. Nie podnosi się na powrót do poziomu, wciąż spogląda na nią spod oka opierając się przedramionami o balustradę. Rozluźnia się mimowolnie. Vaia jest jego kruczą ostoją. Synonimem normalności, której tak bardzo w tej chwili potrzebuje.
Vaia Cortés da Barros
Re: Balkon Pon 19 Lut - 11:57
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Do łatki niedotykalskiej przywykła już dawno, nawet nie próbując z nią walczyć. Tłumaczenie się z historii własnego życia mija się z celem, a zresztą jest tam zbyt wiele rzeczy, o których nie chce mówić. Nie chce się do nich przyznawać. Kartel. Ojciec. Mąż. Wsunięta w kieszeń munduru moneta wydaje się cięższa niż zwykle, tak samo jak ciężka jest myśl powrotu jej tak zwanego partnera. Nadal się waha, czy, kiedy już wróci, lepiej dać mu w ryj czy ignorować.
Wie, że Mickelson wróci i zapewne wróci niedługo. Pod pewnymi względami są tacy sami, nie mogąc wytrzymać „na wolnym”, które nie jest spowodowane urlopem. Potrzebuje zapalić, jak zwykle zresztą, schować się na balkonie, który o tej porze powinien być pusty i tylko dla niej. Już od dawna nie przeszkadza jej, ile rzeczy dzieli ze swoim totemem. Cichy krok. Zamiłowanie do miękkich posłań. Ukochane wysokości. Zgarnia paczkę papierosów, wymykając się, z pełnią swobody Wysłanniczki, od której aktualnie nikt niczego nie chce. Niechętne spojrzenie bardzo łatwo płoszy idiotę, który chce ją złapać za rękę. Wypieprzać mi z tym, i tak wystarczy, że po tych czterech latach mundur nie drażni tak, jak jeszcze robił to w Brazylii. Chociaż… wyobraża sobie moment, gdyby pokazała się tu tak, jak miała w zwyczaju łazić po komendzie, ku nieukrywanej rozpaczy Soaresa.
Z rozbawionym uśmiechem widocznym na twarzy wychodzi na balkon, jednak gdy tylko widzi, że nie jest sama, ten znika, niczym zdmuchnięty płomień świecy. Oczy Barros wypełnia coś innego, rzadko spotykane zimno, gdy ponure spojrzenie kieruje na panoramę miasta. Papierosa zapala zwykłym zaklęciem, bo krótkie przetrzepanie kieszeni ujawnia brak zapalniczki. Niby przedmiot śniących, ale lubi go. Pamiątka z faweli, jeszcze z tych dobrych czasów, gdy nikt nie pytał o nic, a starali się pomóc. Odsuwa się kawałek od Gurry, powoli zaciągając się dymem. Dopiero po wypuszczeniu go decyduje się odezwać, jednak z nieukrywaną niechęcią kierowaną wprost do rozmówcy.
- Ujdzie. – słowo jest sztywne. Oschłe. To nie jest jeden z gorszych dni, to niechęć kierowana wprost do niego. Za długo ją znał, by nie wyczuć subtelnej różnicy między niechęcią do całego świata a do niego personalnie. Jakaś jej część jest mile zadowolona z tego, że zapamiętał wymowę, akcent i intonację, w innej sytuacji nawet by go pochwaliła, ale… zdusza tę chęć. Cholerny zdrajca i oszust. - O trapaceiro está de volta. – burczy cicho po portugalsku, wymienność języków jest u niej tak naturalna jak oddychanie. Zresztą hiszpański i portugalski są podobne, czasem różnią się jedynie słowami, a tego konkretnego używa rzadko. Chyba jeszcze nie miała okazji w towarzystwie Gurry nazywać kogokolwiek oszustem.
Patrzy na panoramę, oceniając odległości pomiędzy balkonem a dachami. Brakuje jej tej rozrywki. Gdy ścigali się po dachach faweli, gdy przeskakiwali nad uliczkami, gdy wmawiano im, że tak się nie da, a oni udowadniali, że się da. Gdy świat miał swoje fundamenty, teraz na zawsze utracone. Przymyka na chwilę oczy, domyślając się, że ta gnida pewnie będzie chciała pogadać. Tyle, że ona nie ma na to kompletnej ochoty.
- Nie chce mi się gadać. Z Tobą. – dorzuca szorstko, prostując się i zastanawiając, czy wypada podskoczyć i usadzić się z tyłkiem na barierce balkonu. Nie, żeby miała z tym jakiś problem, ale po co jej na głowie starsi oficerowie? Nie ma ochoty na czepialstwo.
Wie, że Mickelson wróci i zapewne wróci niedługo. Pod pewnymi względami są tacy sami, nie mogąc wytrzymać „na wolnym”, które nie jest spowodowane urlopem. Potrzebuje zapalić, jak zwykle zresztą, schować się na balkonie, który o tej porze powinien być pusty i tylko dla niej. Już od dawna nie przeszkadza jej, ile rzeczy dzieli ze swoim totemem. Cichy krok. Zamiłowanie do miękkich posłań. Ukochane wysokości. Zgarnia paczkę papierosów, wymykając się, z pełnią swobody Wysłanniczki, od której aktualnie nikt niczego nie chce. Niechętne spojrzenie bardzo łatwo płoszy idiotę, który chce ją złapać za rękę. Wypieprzać mi z tym, i tak wystarczy, że po tych czterech latach mundur nie drażni tak, jak jeszcze robił to w Brazylii. Chociaż… wyobraża sobie moment, gdyby pokazała się tu tak, jak miała w zwyczaju łazić po komendzie, ku nieukrywanej rozpaczy Soaresa.
Z rozbawionym uśmiechem widocznym na twarzy wychodzi na balkon, jednak gdy tylko widzi, że nie jest sama, ten znika, niczym zdmuchnięty płomień świecy. Oczy Barros wypełnia coś innego, rzadko spotykane zimno, gdy ponure spojrzenie kieruje na panoramę miasta. Papierosa zapala zwykłym zaklęciem, bo krótkie przetrzepanie kieszeni ujawnia brak zapalniczki. Niby przedmiot śniących, ale lubi go. Pamiątka z faweli, jeszcze z tych dobrych czasów, gdy nikt nie pytał o nic, a starali się pomóc. Odsuwa się kawałek od Gurry, powoli zaciągając się dymem. Dopiero po wypuszczeniu go decyduje się odezwać, jednak z nieukrywaną niechęcią kierowaną wprost do rozmówcy.
- Ujdzie. – słowo jest sztywne. Oschłe. To nie jest jeden z gorszych dni, to niechęć kierowana wprost do niego. Za długo ją znał, by nie wyczuć subtelnej różnicy między niechęcią do całego świata a do niego personalnie. Jakaś jej część jest mile zadowolona z tego, że zapamiętał wymowę, akcent i intonację, w innej sytuacji nawet by go pochwaliła, ale… zdusza tę chęć. Cholerny zdrajca i oszust. - O trapaceiro está de volta. – burczy cicho po portugalsku, wymienność języków jest u niej tak naturalna jak oddychanie. Zresztą hiszpański i portugalski są podobne, czasem różnią się jedynie słowami, a tego konkretnego używa rzadko. Chyba jeszcze nie miała okazji w towarzystwie Gurry nazywać kogokolwiek oszustem.
Patrzy na panoramę, oceniając odległości pomiędzy balkonem a dachami. Brakuje jej tej rozrywki. Gdy ścigali się po dachach faweli, gdy przeskakiwali nad uliczkami, gdy wmawiano im, że tak się nie da, a oni udowadniali, że się da. Gdy świat miał swoje fundamenty, teraz na zawsze utracone. Przymyka na chwilę oczy, domyślając się, że ta gnida pewnie będzie chciała pogadać. Tyle, że ona nie ma na to kompletnej ochoty.
- Nie chce mi się gadać. Z Tobą. – dorzuca szorstko, prostując się i zastanawiając, czy wypada podskoczyć i usadzić się z tyłkiem na barierce balkonu. Nie, żeby miała z tym jakiś problem, ale po co jej na głowie starsi oficerowie? Nie ma ochoty na czepialstwo.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Gurra Mickelson
Re: Balkon Pią 23 Lut - 18:45
Gurra MickelsonWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 35 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : oficer w szeregach Wysłanników Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : Mewa
Atuty : Zapalony (I), Miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 35 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Ciąży mu t a żałoba, klei się do skóry niczym lepka mgła, zamykając go w kokonie narzuconej konieczności, bo ma wrażenie, że w ostatnich tygodniach nawet to, w jaki sposób przeżywa swoją stratę, jest jedynie odbiciem obcych mu oczekiwań. Głowa zwieszona w dół, przygarbione ramiona, posępna mina, a nawet zamknięcie w czterech ścianach posiadłości w Malmö – to wszystko nie jest nim. Ten prawdziwy Gurra, ten przeżywający żałobę na własny sposób, pragnie natychmiast poderwać się do działań, rozpocząć swoje własne poszukiwania, zamiast bezmyślnie siedzieć w jednym miejscu, nawet nie będąc w stanie uronić łzy. Przez cały ten okres męczy go jednak przeświadczenie, że jest im to winien. Robinowi i Malou. Zżerające go od środka wyrzuty sumienia zdają się zamykać go w wyimaginowanej klatce, której pręty coraz mocniej wpijają mu się w skórę, zaciskając coraz mocniej i mocniej. Wie, że musi się z niej wyrwać, inaczej ciągłe poczucie winy zupełnie go zniszczy, przerośnie, a on sam popadnie w głęboki marazm. Może właśnie powinien? Za to, co zrobił Malou?
Decyduje się jednak wrócić do żywych. Na własnych warunkach.
Vaia go zrozumie, myśli. Nie będzie oceniać, próbując zamknąć w z góry przyjęte ramy, pozwoli mu na oddech, na jego własną żałobę. Może za dużo sobie wyobraża, ale tak właśnie czuje. Zapewne dlatego jej oschły, pozbawiony dawnej serdeczności ton, działa na niego jak kubeł zimnej wody. Kącik ust drga mu nieznacznie, jedna brew na ułamek sekundy unosi się do góry w zdziwieniu, nie chce jednak dać po sobie poznać, że jej oschłe ujdzie w jakimkolwiek stopniu go obeszło. Ale tak bez żadnych ironicznych uwag? Bez krzywych uśmiechów? Bez przyjacielskiego kuksańca w bok?
Odbija się od poręczy balkonu, z kieszeni na piersi wyciąga kolejnego papierosa i mruczy pod nosem zaklęcie, równocześnie zachodząc w głowę, co też do cholery Barros ma na myśli. Rozumie jedynie część wypowiedzianego po portugalsku zdania, jest jednaj pewny, że jego najważniejsza część mu umyka. Próbuje złapać wzrok Vai, ale ten błądzi gdzieś po okolicznych kamienicach.
- Trapaceiro? - rzuca z wyraźnie słyszalnym akcentem. - To jakieś pieszczotliwe określenie partnera marnotrawnego, który po krótkiej przerwie wraca do służby? - Próbuje być zabawny, zbliża się do niej, wyciąga rękę jakby chciał ją dotknąć, zatrzymuje się jednak w połowie gestu zaskoczony nutą głębokiej niechęci wybrzmiewającą w jej głosie. - W takich chwilach żałuję, że nie opanowałem daru Odyna. Mógłbym wtedy z łatwością czytać ci w myślach. - Zaczyna kaszleć, bo dym z trafia nie tam, gdzie powinien, Gurra przykłada do ust dłoń, spośród palców sterczy tlący się w ciemności papieros i na moment przymyka oczy. Nic nie traci, Barros wciąż na niego nie patrzy. - Powiesz mi co jest grane?
Decyduje się jednak wrócić do żywych. Na własnych warunkach.
Vaia go zrozumie, myśli. Nie będzie oceniać, próbując zamknąć w z góry przyjęte ramy, pozwoli mu na oddech, na jego własną żałobę. Może za dużo sobie wyobraża, ale tak właśnie czuje. Zapewne dlatego jej oschły, pozbawiony dawnej serdeczności ton, działa na niego jak kubeł zimnej wody. Kącik ust drga mu nieznacznie, jedna brew na ułamek sekundy unosi się do góry w zdziwieniu, nie chce jednak dać po sobie poznać, że jej oschłe ujdzie w jakimkolwiek stopniu go obeszło. Ale tak bez żadnych ironicznych uwag? Bez krzywych uśmiechów? Bez przyjacielskiego kuksańca w bok?
Odbija się od poręczy balkonu, z kieszeni na piersi wyciąga kolejnego papierosa i mruczy pod nosem zaklęcie, równocześnie zachodząc w głowę, co też do cholery Barros ma na myśli. Rozumie jedynie część wypowiedzianego po portugalsku zdania, jest jednaj pewny, że jego najważniejsza część mu umyka. Próbuje złapać wzrok Vai, ale ten błądzi gdzieś po okolicznych kamienicach.
- Trapaceiro? - rzuca z wyraźnie słyszalnym akcentem. - To jakieś pieszczotliwe określenie partnera marnotrawnego, który po krótkiej przerwie wraca do służby? - Próbuje być zabawny, zbliża się do niej, wyciąga rękę jakby chciał ją dotknąć, zatrzymuje się jednak w połowie gestu zaskoczony nutą głębokiej niechęci wybrzmiewającą w jej głosie. - W takich chwilach żałuję, że nie opanowałem daru Odyna. Mógłbym wtedy z łatwością czytać ci w myślach. - Zaczyna kaszleć, bo dym z trafia nie tam, gdzie powinien, Gurra przykłada do ust dłoń, spośród palców sterczy tlący się w ciemności papieros i na moment przymyka oczy. Nic nie traci, Barros wciąż na niego nie patrzy. - Powiesz mi co jest grane?
Vaia Cortés da Barros
Re: Balkon Pią 23 Lut - 20:32
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Gdyby tylko chciała z nim rozmawiać… Nie byłoby trudno powiedzieć, że rozumie. Że po śmierci matki miała ochotę coś roznieść, miała ochotę krzyczeć, ale tylko płakała w milczeniu. Że oddział i praca trzymali ją w kupie, że praktycznie nie wzięła żadnego urlopu, że przez jakiś czas Esteban był jej potrzebny tylko po to, by powstrzymać ją, zanim przekroczy magiczną granicę, gdy szli patrolować miasto albo łapać szeroko pojętych przestępców. Że rozumie jego potrzebę, że nie różnią się aż tak bardzo, że może na nią nadal liczyć. Gdyby chciała.
Ale nie chce.
Zdrada Gurry, to, co zrobił Malou, jest w pewien sposób personalne, w pewien sposób boli ją w ten podobny sposób, co zdrada Lucasa. Lubiła Malou, lubiła jej łagodny sposób bycia i coś, co nazywała „domowym ciepłem”, nawet jeśli z charakteru i życiowych celów tak bardzo się różniły. Bardzo szybko też zrozumiała, że Malou jest kimś, kto nigdy nie pojmie sensu tej roboty, ale ona sama nie była właściwą osobą do tłumaczenia takich rzeczy, nie ze swoją przeszłością i powodami. Ale mimo to… rozumiała ją. Rozumiała, co kobieta czuła, dowiadując się o zdradzie męża, a to skutecznie wzbudzało pokłady niechęci do Gurry, którego też w jakiś sposób rozumiała. Ciężko jest być z kimś, kto nie rozumie twojej pracy, ale to nie znaczy, że miał ją zdradzać. Trzeba było się rozwieść, a nie bujać na boku, bez względu na to, kim była ta druga osoba. Też uważała ją za winną, ale… nie aż tak mocno, jak Gurrę. Zdrady obcych osób nie bolały aż tak, jak zdrady przyjaciół. I naprawdę nie była w stanie przejść nad tym faktem obojętnie.
Przez chwilę zastanawia się, czy może faktycznie wejść na barierkę i skoczyć. Odbić się z dachu, wylądować kawałek dalej… Dałaby radę. Odległość nie jest aż tak duża. Mogłaby przybrać kocią postać, ale w ludzkiej to zapewnia więcej radości, więcej adrenaliny… Gurra szybko przywraca ją do rzeczywistości, więc zaciąga się papierosem, puszczając mu spojrzenie spode łba.
- Nie. – rzuca szorstko, niechętnie, lekko zirytowana faktem, że nie usłuchał uprzejmego stwierdzenia i nadal ją zaczepia. Chce tylko dopalić papierosa, nic poza tym. Nic. A nie, jeszcze jedno by chciała. Żeby zniknął jej z oczu. Mruży niebezpiecznie oczy, kiedy wyciąga do niej rękę, w wyrazie czystego „nie rusz”. Odruchowo się najeża, jednak z godnością zostaje w miejscu.
- Spróbowałbyś tylko. – w jej głosie pobrzmiewa sucha groźba, bez nutek rozbawienia, tak bardzo częstego, gdy groziła mu wcześniej czymkolwiek. Powinna strzelić go w plecy, ale tylko czeka, aż atak kaszlu minie. Czeka, by wkurzyć się jeszcze mocniej, gdy pyta.
- Co jest grane? – pyta powoli. Leniwie, odwracając się od barierki, by dopiero teraz na niego spojrzeć. – Jeszcze pytasz? Jesteś pierdolonym trapaceiro. Oszustem. A takich nienawidzę na równi ze ślepcami. Zdrajcy bez honoru i godności. Vai pró caralho, Mickelsen. Po waszemu? Spierdalaj. – uśmiecha się tak paskudnie, jakby zastanawiała się, jak ukręcić mu łeb. Ewentualnie przylać.
Ale nie chce.
Zdrada Gurry, to, co zrobił Malou, jest w pewien sposób personalne, w pewien sposób boli ją w ten podobny sposób, co zdrada Lucasa. Lubiła Malou, lubiła jej łagodny sposób bycia i coś, co nazywała „domowym ciepłem”, nawet jeśli z charakteru i życiowych celów tak bardzo się różniły. Bardzo szybko też zrozumiała, że Malou jest kimś, kto nigdy nie pojmie sensu tej roboty, ale ona sama nie była właściwą osobą do tłumaczenia takich rzeczy, nie ze swoją przeszłością i powodami. Ale mimo to… rozumiała ją. Rozumiała, co kobieta czuła, dowiadując się o zdradzie męża, a to skutecznie wzbudzało pokłady niechęci do Gurry, którego też w jakiś sposób rozumiała. Ciężko jest być z kimś, kto nie rozumie twojej pracy, ale to nie znaczy, że miał ją zdradzać. Trzeba było się rozwieść, a nie bujać na boku, bez względu na to, kim była ta druga osoba. Też uważała ją za winną, ale… nie aż tak mocno, jak Gurrę. Zdrady obcych osób nie bolały aż tak, jak zdrady przyjaciół. I naprawdę nie była w stanie przejść nad tym faktem obojętnie.
Przez chwilę zastanawia się, czy może faktycznie wejść na barierkę i skoczyć. Odbić się z dachu, wylądować kawałek dalej… Dałaby radę. Odległość nie jest aż tak duża. Mogłaby przybrać kocią postać, ale w ludzkiej to zapewnia więcej radości, więcej adrenaliny… Gurra szybko przywraca ją do rzeczywistości, więc zaciąga się papierosem, puszczając mu spojrzenie spode łba.
- Nie. – rzuca szorstko, niechętnie, lekko zirytowana faktem, że nie usłuchał uprzejmego stwierdzenia i nadal ją zaczepia. Chce tylko dopalić papierosa, nic poza tym. Nic. A nie, jeszcze jedno by chciała. Żeby zniknął jej z oczu. Mruży niebezpiecznie oczy, kiedy wyciąga do niej rękę, w wyrazie czystego „nie rusz”. Odruchowo się najeża, jednak z godnością zostaje w miejscu.
- Spróbowałbyś tylko. – w jej głosie pobrzmiewa sucha groźba, bez nutek rozbawienia, tak bardzo częstego, gdy groziła mu wcześniej czymkolwiek. Powinna strzelić go w plecy, ale tylko czeka, aż atak kaszlu minie. Czeka, by wkurzyć się jeszcze mocniej, gdy pyta.
- Co jest grane? – pyta powoli. Leniwie, odwracając się od barierki, by dopiero teraz na niego spojrzeć. – Jeszcze pytasz? Jesteś pierdolonym trapaceiro. Oszustem. A takich nienawidzę na równi ze ślepcami. Zdrajcy bez honoru i godności. Vai pró caralho, Mickelsen. Po waszemu? Spierdalaj. – uśmiecha się tak paskudnie, jakby zastanawiała się, jak ukręcić mu łeb. Ewentualnie przylać.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Gurra Mickelson
Re: Balkon Czw 21 Mar - 17:11
Gurra MickelsonWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 35 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : oficer w szeregach Wysłanników Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : Mewa
Atuty : Zapalony (I), Miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 35 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Dopiero, gdy wrócił do Midgardu zdał sobie sprawę, że jego świat będzie odtąd dzielił się na przed i po. Uświadamia to sobie coraz dotkliwiej przy każdym kolejnym spotkaniu z tymi, którzy jeszcze do niedawna byli mu bliscy. Ta wyraźna cezura postawiona między przeszłością a przyszłością, przełom, którego wcale dla siebie nie pragnął, jest czymś nieodwracalnym, nie może zmienić biegu rzeki, a równocześnie nie mógłby przysiąc, że gdyby tylko miał okazję wrócić, do tego, co było, postąpiłby inaczej. Był wtedy przecież wolny od obecnego ciężaru wyrzutów sumienia, które jeszcze przed kilkoma tygodniami umiejętnie tłumił, upychał w najdalsze zakamarki umysłu, wmawiając sobie, że to jeszcze nie ten moment. Żeby przestać kłamać, wyznać Malou prawdę, na własnych zasadach zacząć nowy rozdział. Dzisiaj jest do tego nowego początku zmuszony, a wszystko toczy się zupełnie na opak. Podjęte w przeszłości decyzje wracają do niego rykoszetem. Dostrzega to na ludzkich twarzach, dotychczas pogodnych, pełnych szacunku, a które na przestrzeni ostatnich tygodni stały się rozmyte, pozbawione krzywizn pozytywnych emocji. Dostrzega w nich jedynie wyrzut, niekiedy nawet podszyty pogardą.
Boli go, że te same uczucia odbijają się teraz wyraźnie w napiętych rysach Vai. Widzi to nawet w tych ciemnościach, gdy ich sylwetki rysują się jedynie niby cienie w mglistym świetle padającym z wnętrza budynku, łuny bijącej od strony ulicy, latarni wyrastających kilkadziesiąt metrów niżej.
Boli go, bo nie rozumie, chociaż sam nie potrafi ostatnio spojrzeć w lustro, bo nie podoba mu się to, co tam widzi. Czy Barros dostrzega w nim tę miałkość, wewnętrzną dezintegrację i świadomość, że nigdy nie zasługiwał ani na Malou, ani na Robina, ani na Harpę?
Dawna zażyłość nagle znika, Gurra czuje się jakby nieopatrznie wypuścił z ręki cenną porcelanową filiżankę, która po nagłym spotkaniu z posadzką rozpada się na jego oczach na kawałki. Przypuszcza, że nawet gdyby udało mu się ją skleić, na jej powierzchni z jakiegoś powodu już na zawsze pozostaną wyraźne rysy. Nie rozumie jedynie dlaczego. Najwyraźniej ktoś powiedział jej o sytuacji z Malou, o tym jak jego była żona bezceremonialnie wkroczyła do siedziby Kruczej robiąc mu publicznie wyrzuty. I o ile zrozumiałby zwyczajnie ludzkie potępienie swoich czynów, to nie wie dlaczego Barros jest aż tak wściekła.
- Musisz wyrażać się jaśniej - odburkuje w końcu, odwracając wzrok. Czuje jak płoną mu uszy, mimowolnie zaciska dłonie w pięści. - Myślałem, że kto jak kto, ale ty nie pozwolisz sobie na wiarę w plotki… Nie przeczę, nie bez zupełnego pokrycia… Ludzie jednak lubią gadać i zniekształcać rzeczywistość. Trzeba było przyjść bezpośrednio do mnie. No powiedz, czego ci naopowiadali? - Nagle przechodzi do bezpośredniego ataku, sam jest zaskoczony nagłą zmianą swojego tonu. Jego spojrzenie staje się wyzywające, unosi do góry podbródek, nieco zbyt walecznie, jakby mieli zaraz co najmniej stanąć na ringu i wbija wzrok w jej profil, chcąc zmusić ją, aby w końcu i ona spojrzała mu w oczy. - Jestem zdrajcą. Zdradziłem Malou. - Głos drży mu lekko, bo po raz pierwszy wypowiada te słowa na głos. I nie do swojego odbicia w lustrze. - Ale to nie czyni mnie zupełnie innym człowiekiem niż ten, którego znałaś. Znasz. Poza tym. To niczyja sprawa. - Nie twoja spraw. Sama spierdalaj, ciśnie mu się nieco dziecinnie na usta, zaciska jednak wargi, nieopatrznie przegryzając do krwi jedną z nich.
Boli go, że te same uczucia odbijają się teraz wyraźnie w napiętych rysach Vai. Widzi to nawet w tych ciemnościach, gdy ich sylwetki rysują się jedynie niby cienie w mglistym świetle padającym z wnętrza budynku, łuny bijącej od strony ulicy, latarni wyrastających kilkadziesiąt metrów niżej.
Boli go, bo nie rozumie, chociaż sam nie potrafi ostatnio spojrzeć w lustro, bo nie podoba mu się to, co tam widzi. Czy Barros dostrzega w nim tę miałkość, wewnętrzną dezintegrację i świadomość, że nigdy nie zasługiwał ani na Malou, ani na Robina, ani na Harpę?
Dawna zażyłość nagle znika, Gurra czuje się jakby nieopatrznie wypuścił z ręki cenną porcelanową filiżankę, która po nagłym spotkaniu z posadzką rozpada się na jego oczach na kawałki. Przypuszcza, że nawet gdyby udało mu się ją skleić, na jej powierzchni z jakiegoś powodu już na zawsze pozostaną wyraźne rysy. Nie rozumie jedynie dlaczego. Najwyraźniej ktoś powiedział jej o sytuacji z Malou, o tym jak jego była żona bezceremonialnie wkroczyła do siedziby Kruczej robiąc mu publicznie wyrzuty. I o ile zrozumiałby zwyczajnie ludzkie potępienie swoich czynów, to nie wie dlaczego Barros jest aż tak wściekła.
- Musisz wyrażać się jaśniej - odburkuje w końcu, odwracając wzrok. Czuje jak płoną mu uszy, mimowolnie zaciska dłonie w pięści. - Myślałem, że kto jak kto, ale ty nie pozwolisz sobie na wiarę w plotki… Nie przeczę, nie bez zupełnego pokrycia… Ludzie jednak lubią gadać i zniekształcać rzeczywistość. Trzeba było przyjść bezpośrednio do mnie. No powiedz, czego ci naopowiadali? - Nagle przechodzi do bezpośredniego ataku, sam jest zaskoczony nagłą zmianą swojego tonu. Jego spojrzenie staje się wyzywające, unosi do góry podbródek, nieco zbyt walecznie, jakby mieli zaraz co najmniej stanąć na ringu i wbija wzrok w jej profil, chcąc zmusić ją, aby w końcu i ona spojrzała mu w oczy. - Jestem zdrajcą. Zdradziłem Malou. - Głos drży mu lekko, bo po raz pierwszy wypowiada te słowa na głos. I nie do swojego odbicia w lustrze. - Ale to nie czyni mnie zupełnie innym człowiekiem niż ten, którego znałaś. Znasz. Poza tym. To niczyja sprawa. - Nie twoja spraw. Sama spierdalaj, ciśnie mu się nieco dziecinnie na usta, zaciska jednak wargi, nieopatrznie przegryzając do krwi jedną z nich.
Vaia Cortés da Barros
Re: Balkon Czw 21 Mar - 19:53
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Naprawdę łudzi się, że Gurra pojmie aluzję. Że wyniesie się z balkonu – a przynajmniej oddali na jego drugi koniec – i da jej święty spokój. Widok jego, po tym wszystkim, przychodzącego do niej, tylko nakręca spiralę wściekłości. Tak, wie, że jest niesprawiedliwa, przynajmniej w części. Przecież nie chwaliła się swoimi przeżyciami, nigdy nie mówiła o tym, po prostu na pytanie o kwestie rodzinne powiedziała kiedyś, że rodziny w zasadzie nie ma i że jest rozwiedziona. Nic więcej, nie była nigdy chętna do rozmów o rodzinie, więc skąd Gurra ma teraz wiedzieć. O Lucasie. O Juanicie. O tym wszystkim, co się stało. Ale czy to ma w tej chwili znaczenie? Po tym, co zrobił Malou? Burczy pod nosem, bo przecież Malou nie była nią. Malou była… łagodniejsza. Nie miała wewnątrz siebie zwierzęcia, które można było spuścić ze smyczy tak, jak to zrobiła Vaia. I nie zamierza nawet kryć się z wyrzutem kierowanym do Gurry, bo to… jego wina. I tylko jego. Zdrada to nigdy nie jest rozwiązanie.
Potępienie to za mało, ale ludzi zazwyczaj stać tylko na to. Nie traktują pewnych spraw personalnie. Tak jak zaprowadzania porządku wśród mężów bijących żony i dzieci. Tak jak polowania na ślepców. Tak jak zdrad małżonków. U przyjaciela boli to jeszcze bardziej i choć powinna odwrócić się i go zignorować, nie potrafi. To jedynie napędza złość Vai, że poza gronem kilku osób i tak nikogo więcej nie ma, bo nawet brat nie odzywa się do niej od dwóch miesięcy. Tak, rozumie jego pracę, wie, jak to wygląda na morzu… ale to i tak boli.
Plotki? Barros unosi w górę brwi, patrząc gdzieś przed siebie z mieszaniną politowania i zaskoczenia. Prycha przy tym jak rozjuszony kociak. On mówi o plotkach? I prowokuje ją, a ona, niech to szlag, pozwala się sprowokować. Czarne oczy przyjmują nagle złocistą, kocią barwę, iskrząc na twarzy Wysłanniczki, choć nie można powiedzieć, że spuściła zwierzę ze smyczy. Jeszcze nie.
Cios w twarz z otwartej dłoni ma za zadanie go uciszyć, gdy faktycznie odwraca się gwałtownym ruchem, wbijając te nieludzkie oczy prosto w jego twarz, powalając sobie na słuszny gniew, napędzany własnymi przeżyciami.
- Jesteś pieprzonym oszustem i zdrajcą, Gurra. – jego imię brzmi w jej ustach trochę jak warkot, gdy jednym krokiem skraca dystans między nimi, gdy dźga palcem pierś mężczyzny. – I to zmienia wszystko! Bo po przyjacielu bym się w życiu nie spodziewała takiego skurwysyństwa! – krzyczy, ale teraz już nie przejmuje się tym. I tak nikt tu nie wejdzie, i tak nikt im nie przerwie. Może wykrzyczeć wszystko, co czuje w związku z jego zachowaniem. – Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, jak ona się czuła? Jakie świństwo jej zrobiłeś, ty gnido? Jak ty byś się czuł, gdybyś się dowiedział, że twoja żona zdradza cię z jakimś gościem, co? Wiesz, jakie to uczucie dowiedzieć się, że ktoś, kogo kochasz, puszcza cię pierdolonym kantem i to czemu? Bo jest zbyt tchórzliwy, żeby powiedzieć, co mu nie pasuje, tak? Ty tchórzu pieprzony! – popycha go obydwiema dłońmi, ani myśląc się wstrzymywać. Jest zbyt wściekła, w imieniu Malou, jest zbyt zła na siebie, że mogła ufać zdrajcy.
- Kto raz zdradził może zdradzić i kolejny. – warczy dodatkowo, bo może to i nie jest jej sprawa. A może i jest.
Potępienie to za mało, ale ludzi zazwyczaj stać tylko na to. Nie traktują pewnych spraw personalnie. Tak jak zaprowadzania porządku wśród mężów bijących żony i dzieci. Tak jak polowania na ślepców. Tak jak zdrad małżonków. U przyjaciela boli to jeszcze bardziej i choć powinna odwrócić się i go zignorować, nie potrafi. To jedynie napędza złość Vai, że poza gronem kilku osób i tak nikogo więcej nie ma, bo nawet brat nie odzywa się do niej od dwóch miesięcy. Tak, rozumie jego pracę, wie, jak to wygląda na morzu… ale to i tak boli.
Plotki? Barros unosi w górę brwi, patrząc gdzieś przed siebie z mieszaniną politowania i zaskoczenia. Prycha przy tym jak rozjuszony kociak. On mówi o plotkach? I prowokuje ją, a ona, niech to szlag, pozwala się sprowokować. Czarne oczy przyjmują nagle złocistą, kocią barwę, iskrząc na twarzy Wysłanniczki, choć nie można powiedzieć, że spuściła zwierzę ze smyczy. Jeszcze nie.
Cios w twarz z otwartej dłoni ma za zadanie go uciszyć, gdy faktycznie odwraca się gwałtownym ruchem, wbijając te nieludzkie oczy prosto w jego twarz, powalając sobie na słuszny gniew, napędzany własnymi przeżyciami.
- Jesteś pieprzonym oszustem i zdrajcą, Gurra. – jego imię brzmi w jej ustach trochę jak warkot, gdy jednym krokiem skraca dystans między nimi, gdy dźga palcem pierś mężczyzny. – I to zmienia wszystko! Bo po przyjacielu bym się w życiu nie spodziewała takiego skurwysyństwa! – krzyczy, ale teraz już nie przejmuje się tym. I tak nikt tu nie wejdzie, i tak nikt im nie przerwie. Może wykrzyczeć wszystko, co czuje w związku z jego zachowaniem. – Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, jak ona się czuła? Jakie świństwo jej zrobiłeś, ty gnido? Jak ty byś się czuł, gdybyś się dowiedział, że twoja żona zdradza cię z jakimś gościem, co? Wiesz, jakie to uczucie dowiedzieć się, że ktoś, kogo kochasz, puszcza cię pierdolonym kantem i to czemu? Bo jest zbyt tchórzliwy, żeby powiedzieć, co mu nie pasuje, tak? Ty tchórzu pieprzony! – popycha go obydwiema dłońmi, ani myśląc się wstrzymywać. Jest zbyt wściekła, w imieniu Malou, jest zbyt zła na siebie, że mogła ufać zdrajcy.
- Kto raz zdradził może zdradzić i kolejny. – warczy dodatkowo, bo może to i nie jest jej sprawa. A może i jest.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Gurra Mickelson
Re: Balkon Sob 20 Kwi - 20:08
Gurra MickelsonWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 35 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : oficer w szeregach Wysłanników Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : Mewa
Atuty : Zapalony (I), Miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 35 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Nie rozumie aluzji, nigdzie mu się nie spieszy. Nie zamierza tak łatwo odpuszczać. Był tu przecież pierwszy, zagarnia dla siebie przestrzeń balkonu jakby naprawdę należała do niego, broni jej jak pies własnej budy. Nie ma złudzeń, nie pozwala im się w sobie zakorzenić. Wiedział przecież, że powrót nie będzie łatwy, że za wiele się zmieniło. Nie przynosi ze sobą obrazu klasycznego wdowca, ojca pozbawionego syna, rodzica, który w rozpaczy oczekuje na wieści. Wie, jakie szepty niosą się po korytarzach, jakie przykleja się mu łatki. Niektórzy potrafią okrutnie stwierdzić, że zapewne jest zadowolony z obrotu sprawy, że los się do niego uśmiechnął tak bezceremonialnie zabierając mu Malou. Czy nie tego właśnie chciał? Nie wszyscy wierzą w jego łzy. Nigdy nie podejrzewał, że kiedyś będzie musiał udowadniać innym własną żałobę i przeżywać ją na ich modłę.
Stoi teraz, jak jakaś marnota, z rękami nerwowo opuszczonymi wzdłuż ciała, z tlącym się w ustach papierosem i czeka, aż Vaia zdecyduje się na niego spojrzeć. Nie jest przygotowany na cios. Za bardzo skupia się na przewiercaniu jej profilu wzrokiem, na powstrzymaniu nagłego drżenia głosu, na tym, aby tak po prostu się tutaj przed nią zupełnie nie rozpaść. Bo istnieje w kawałkach, jest rozerwany, pozbawiony równowagi i punktu zaczepienia, który pozwoliłby mu zebrać się w kupę. Pewnie jedynie cudem przeszedł testy psychologiczne pozwalające na powrót do pracy. Przez lata nauczył się świetnie udawać, oszukiwać. Początkowo śniących, umiejętnie przenikając do ich świata, później kruczych informatorów, którym obiecywał góry, chociaż wcale nie miał pewności, że będzie w stanie je im zapewnić, a w końcu i ślepców, którzy niekiedy wierzyli jeszcze, że uda im się wywinąć. Na końcu przyszła kolej na Malou, na Siv, na Vaię. I na samego siebie. Wmówił sobie, że ma nad wszystkim kontrolę. Nie miał.
Ta myśl uderza go jeszcze mocniej, wraz z odebranym ciosem, jakby ten ostatni nie tylko odrzucał jego głowę gwałtownie w bok, ale i wbijał do niej przeświadczenie, że i owszem, to wszystko było jego winą. Że gdyby tylko był tamtego wieczoru z Malou, to nie skończyłaby naga, pozbawiona oddechu przy podmywanym wodą brzegu rzeki. Wiedziałby. gdzie jest Robin.
Papieros wypada mu z ust, przelatuje przez barierkę. Mógłby przez chwilę śledzić jego lot, patrzeć jak leci w dół. Mógłby podążyć za nim. Ale nie skacze. Nigdy nie chciał skoczyć. Palec Vai kłuje go w pierś, niczym uparty dzięcioł wyjadający z kory korniki. Spogląda w dół, jakby z niedowierzaniem, próbuje otrząsnąć się po wcześniejszym ciosie. Ta scena przypomina mu tę sprzed paru tygodni, kiedy to Malou spoglądała na niego zbolałym wzrokiem, tak samo dźgała w pierś, wyrzucała z siebie słowa o zdradzie. Norny się z niego naśmiewają, ofiarowując mu absurdalne poczucie déjà vu.
- Kurwa, Vaia! - krzyczy, próbuje jej przerwać. Niezgrabnie chwyta ją za nadgarstki, gdy Vaia na niego napiera, gdy popycha go w stronę barierki. Zaciska na nich palce nieco mocniej niż by zamierzał, czuje, że blokuje jej ruchy. Powinien natychmiast ją wypuścić, coś go jednak powstrzymuje. Może chce uniknąć kolejnego ciosu w szczękę. Spogląda na nią, nie rozumiejąc. Skąd tę wyrzuty? Co jej tak naprawdę do tego? Czy była aż tak blisko z Malou? Skąd to nagłe współodczuwanie? Wie, że przepadały za sobą, jego żona wydała się nawet znacznie spokojniejsza, gdy wiedziała, że to właśnie z Barros wybywał na kolejną akcję. Jakby przypisywała jej jakiś szczególny talent, wierzyła nie tylko w siłę jej gorącego temperamentu, ale i uważała ją za swego rodzaju talizman. Przy Vai nie stanie mu się krzywda. Chyba naprawdę w to wierzyła. - Myślisz, że nie wiem? Za kogo ty mnie uważasz? Myślisz, że jestem zupełnie bezduszny, pozbawiony uczuć? Wyobrażasz sobie, że jakie myśli kołaczą mi od tygodni w głowie? Że jestem z siebie dumny, że uważam, że zachowałem się właściwie? Nie rozumiesz… Kochałem Malou! - Ale najwyraźniej nie wystarczająco mocno. Wypuszcza ją w końcu z kleszczy uścisku. - Naprawdę myślisz, że było nami idealnie? Malou, złota dziewczyna. Jak ona wytrzymywała z tym gnojkiem? - Wstyd mu, że próbuje rozłożyć winę za ich dwoje. Kolejne zdanie Vai jest jak kolejny cios, tym razem trafia prosto w serce.
- Wcale nie chciałem... To się po prostu stało - mówi twardo, wie, że zdenerwuje ją tym jeszcze bardziej. Odsuwa się w kąt balkonu, sięga po kolejnego papierosa. Odwraca się do niej plecami, byle nie patrzeć jej w oczy. - Tak po prostu wyszło. Nazywaj mnie jak chcesz, Myślisz, że to coś zmieni? Daj mi swoją złotą radę. No powiedz. Jak powinienem postąpić. - Plącze się w zeznaniach. W jednej chwili się kaja, a w drugiej rzuca jej wyzwanie. Czuje się na jakimś cholernym przesłuchaniu. Tyle że zazwyczaj to on zadaje pytania i doprowadza przestępcę do granic, wyciska z niego prawdę.
Stoi teraz, jak jakaś marnota, z rękami nerwowo opuszczonymi wzdłuż ciała, z tlącym się w ustach papierosem i czeka, aż Vaia zdecyduje się na niego spojrzeć. Nie jest przygotowany na cios. Za bardzo skupia się na przewiercaniu jej profilu wzrokiem, na powstrzymaniu nagłego drżenia głosu, na tym, aby tak po prostu się tutaj przed nią zupełnie nie rozpaść. Bo istnieje w kawałkach, jest rozerwany, pozbawiony równowagi i punktu zaczepienia, który pozwoliłby mu zebrać się w kupę. Pewnie jedynie cudem przeszedł testy psychologiczne pozwalające na powrót do pracy. Przez lata nauczył się świetnie udawać, oszukiwać. Początkowo śniących, umiejętnie przenikając do ich świata, później kruczych informatorów, którym obiecywał góry, chociaż wcale nie miał pewności, że będzie w stanie je im zapewnić, a w końcu i ślepców, którzy niekiedy wierzyli jeszcze, że uda im się wywinąć. Na końcu przyszła kolej na Malou, na Siv, na Vaię. I na samego siebie. Wmówił sobie, że ma nad wszystkim kontrolę. Nie miał.
Ta myśl uderza go jeszcze mocniej, wraz z odebranym ciosem, jakby ten ostatni nie tylko odrzucał jego głowę gwałtownie w bok, ale i wbijał do niej przeświadczenie, że i owszem, to wszystko było jego winą. Że gdyby tylko był tamtego wieczoru z Malou, to nie skończyłaby naga, pozbawiona oddechu przy podmywanym wodą brzegu rzeki. Wiedziałby. gdzie jest Robin.
Papieros wypada mu z ust, przelatuje przez barierkę. Mógłby przez chwilę śledzić jego lot, patrzeć jak leci w dół. Mógłby podążyć za nim. Ale nie skacze. Nigdy nie chciał skoczyć. Palec Vai kłuje go w pierś, niczym uparty dzięcioł wyjadający z kory korniki. Spogląda w dół, jakby z niedowierzaniem, próbuje otrząsnąć się po wcześniejszym ciosie. Ta scena przypomina mu tę sprzed paru tygodni, kiedy to Malou spoglądała na niego zbolałym wzrokiem, tak samo dźgała w pierś, wyrzucała z siebie słowa o zdradzie. Norny się z niego naśmiewają, ofiarowując mu absurdalne poczucie déjà vu.
- Kurwa, Vaia! - krzyczy, próbuje jej przerwać. Niezgrabnie chwyta ją za nadgarstki, gdy Vaia na niego napiera, gdy popycha go w stronę barierki. Zaciska na nich palce nieco mocniej niż by zamierzał, czuje, że blokuje jej ruchy. Powinien natychmiast ją wypuścić, coś go jednak powstrzymuje. Może chce uniknąć kolejnego ciosu w szczękę. Spogląda na nią, nie rozumiejąc. Skąd tę wyrzuty? Co jej tak naprawdę do tego? Czy była aż tak blisko z Malou? Skąd to nagłe współodczuwanie? Wie, że przepadały za sobą, jego żona wydała się nawet znacznie spokojniejsza, gdy wiedziała, że to właśnie z Barros wybywał na kolejną akcję. Jakby przypisywała jej jakiś szczególny talent, wierzyła nie tylko w siłę jej gorącego temperamentu, ale i uważała ją za swego rodzaju talizman. Przy Vai nie stanie mu się krzywda. Chyba naprawdę w to wierzyła. - Myślisz, że nie wiem? Za kogo ty mnie uważasz? Myślisz, że jestem zupełnie bezduszny, pozbawiony uczuć? Wyobrażasz sobie, że jakie myśli kołaczą mi od tygodni w głowie? Że jestem z siebie dumny, że uważam, że zachowałem się właściwie? Nie rozumiesz… Kochałem Malou! - Ale najwyraźniej nie wystarczająco mocno. Wypuszcza ją w końcu z kleszczy uścisku. - Naprawdę myślisz, że było nami idealnie? Malou, złota dziewczyna. Jak ona wytrzymywała z tym gnojkiem? - Wstyd mu, że próbuje rozłożyć winę za ich dwoje. Kolejne zdanie Vai jest jak kolejny cios, tym razem trafia prosto w serce.
- Wcale nie chciałem... To się po prostu stało - mówi twardo, wie, że zdenerwuje ją tym jeszcze bardziej. Odsuwa się w kąt balkonu, sięga po kolejnego papierosa. Odwraca się do niej plecami, byle nie patrzeć jej w oczy. - Tak po prostu wyszło. Nazywaj mnie jak chcesz, Myślisz, że to coś zmieni? Daj mi swoją złotą radę. No powiedz. Jak powinienem postąpić. - Plącze się w zeznaniach. W jednej chwili się kaja, a w drugiej rzuca jej wyzwanie. Czuje się na jakimś cholernym przesłuchaniu. Tyle że zazwyczaj to on zadaje pytania i doprowadza przestępcę do granic, wyciska z niego prawdę.
Vaia Cortés da Barros
Re: Balkon Sob 27 Kwi - 17:51
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie chodzi o to, by na każdym kroku pokazywał, jak bardzo tęskni, czy jak rozpaczliwie szuka swojego syna. Zupełnie nie o to chodzi. Każdy przechodzi żałobę na własny sposób, każdy szuka rodziny na własny sposób, ona też szukała ojca nie mówiąc o tym nikomu. I nikomu nie powiedziała, gdy w ciemnych uliczkach Midgardu odnalazła jego trupa, a kilka lat później ukradkiem przetrzepała archiwa, mówiące o bezimiennym, latynoskim ciele, pociętym na kartelową modłę. Milczenie jest czasem jedynym, co pozostaje, by się nie rozsypać.
Tak, to rozumie. Potrafiłaby zrozumieć. Nie różnią się w tym aż tak. W żałobie, która jest w sercach, a nie na pokaz, żałobie, którą każdy przechodzi sam, bo jakby na to nie popatrzeć, to przecież nikt nie siedzi w cudzej głowie, nikt nie jest w stanie zrozumieć uczuć, które rozrywają serce i ducha po utracie kogoś bliskiego. I nie, nawet jeśli postawić naprzeciwko sobie dwie osoby, które straciły bliskich, każde z nich będzie odczuwać to inaczej. Mogą się w pewien sposób zrozumieć. Ale na pewno nie będą czuć tego samego, bo każdy jest inny. Vaia doskonale rozumie te różnice, choćby z tego powodu, że sama zawsze była inna. Nie jej oceniać, jak Gurra przechodzi żałobę. Potrafi ją tylko zrozumieć, potrafi pamiętać, czego sama potrzebowała w tamtym czasie. Tyle, że jemu nie potrafi tego dać, chociaż jej dano.
Syczy zaskoczona, gdy Gurra łapie ją za nadgarstki, nie spodziewając się tego gestu. Rozpala jedynie jej gniew, napędza toczącą złość, gdy próbuje wyrwać ręce, ale nie potrafi, bo jak zawsze, nie jest dość silna. Jest zwinna, jest szybka, ale w zetknięciu z czystą fizyczną siłą nie ma szans, dlatego zawsze swoje ofiary brała podstępem. Złote oczy Brazylijki iskrzą się złością, gdy rezygnuje z prób wyrwania, bo Gurra blokuje jej ruchy. Z zaciśniętymi wargami słucha jego słów, z ustami ułożonymi w cienką kreskę złości, czekając, aż w końcu ją wypuści, milcząc, jedynie chmurnym spojrzeniem obrzucając jego twarz. Pojedyncze loki powiewają na delikatnym wietrze, ale reszta, przypominająca burzę, spoczywa na jej plecach, okalając drobną twarz. To aż zaskakujące, ile złości może skrywać się w takim drobnym ciele, ale to jest Vaia. Vaia, której nie zostało nic, której już nie zależy. Nie w sposób, który można by zaakceptować. To człowiek, który podstawi się pod zaklęcie za kumpla, ale da mu w twarz, gdy okaże się gnojem, dokładnie tak jak teraz Mickelsonowi.
- Za kogo cię uważam. – powtarza, powoli, z rozmysłem. – Za zdrajcę, Gurra. Nie wiem, czy masz uczucia. Nie wiem. I pewnie sobie nie wyobrażam. Ale nawet jeśli, one kołaczą się tygodnie za późno. – cedzi przez zęby. – Nie myślę, bo od zawsze wiedziałam, że ona nie rozumie tej pracy. Tego piekła, w które wchodzimy dobrowolnie. Ale w przeciwieństwie do ciebie Malou nie poszła do łóżka z pierwszym lepszym, prawda? Tym się różnicie. – pogarda aż wylewa się z jej słów. – Jakich pretensji by do ciebie nie miała, nie znalazła sobie kogoś na boku. A ty jak ostatni chuj zamiast porozmawiać z żoną, zamiast powiedzieć, że to nie jest to, wolałeś sobie znaleźć inną i ukrywać ją przed żoną. Powiedz mi, po chuja ci była obrączka? – głos Vai traci na złości, zamieniając się w gorycz. – Przysięgałeś jej wierność. Podstawowe założenie małżeństwa. I co? I gówno, Gurra. – prycha, gdy latynoski temperament ustępuje, jakby cios w twarz i pełne złości słowa wystarczyły, przynajmniej na razie. Ale kot nadal iskrzy w jej oczach, nadal czeka, by wyjść i by zaatakować i wyjątkowo Barros nie ma ochoty mu tego zabraniać, bo, kurwa, rozumie. Nigdy nie uważała, że nie była winna rozpadowi własnego małżeństwa, bo pewnie były rzeczy, które mogła zrobić inaczej. Ale w przeciwieństwie do eks męża nie poszła się pierdolić z pierwszym lepszym, a paru chętnych znalazłaby pewnie dość szybko. Ale tego się kurwa nie robi.
- Po prostu się stało. Gurra, nie rób z siebie debila. – irytacja znów wzrasta, razem z kpiną. Stało się. Ta jasne. Szedł, potknął się i nagle skończył z pewną częścią ciała w innej kobiecie. Takie kity to niech pociska innym, nie jej. – Jak? Trzeba było z nią porozmawiać. A skoro uznałeś, że nie chcesz ratować małżeństwa, to złożyć pierdolony wniosek o rozwód. Tak byłoby uczciwiej. Nie odebrałbyś jej godności. Nie musiałaby się zastanawiać, dlaczego jest gorsza od tej drugiej. Czego brakowało jej, a co miała tamta. Nie musiałaby zadawać sobie pytania, czy naprawdę ją kochałeś, czy tylko się nią bawiłeś. Nie rozważałaby, czy to małżeństwo było prawdą, czy ułudą, a jeśli było przez chwilę choćby prawdziwe, jeśli twoje uczucia były prawdziwe, to kiedy przestały takie być. – waliła prosto z mostu, słowami ciężkimi, jakby ktoś odlał je z ołowiu. Wyciągnęła kolejnego papierosa i odpaliła go, wydmuchując powoli dym. – Rozpieprzyłeś w drzazgi jej poczucie własnej wartości jako kobiety i jako żony. Gdyby żyła, zajęłoby jej lata, by poskładać to do kupy i przestać szukać, dlaczego i w jaki sposób była gorsza. – dorzuciła zimno, ale z innymi nutami w głosie. Personalnymi. Kiedyś powiedziała Gurrze, że jej ojca zabili ślepcy, że zamknięcie ich jest bardziej personalne niż prawne. Jego zdrada też była personalna, tylko dlatego, że wiedziała, jakie to uczucie, jak musiała czuć się Malou, jak się czuła. I dlatego była tak cholernie wściekła w jej imieniu.
Tak, to rozumie. Potrafiłaby zrozumieć. Nie różnią się w tym aż tak. W żałobie, która jest w sercach, a nie na pokaz, żałobie, którą każdy przechodzi sam, bo jakby na to nie popatrzeć, to przecież nikt nie siedzi w cudzej głowie, nikt nie jest w stanie zrozumieć uczuć, które rozrywają serce i ducha po utracie kogoś bliskiego. I nie, nawet jeśli postawić naprzeciwko sobie dwie osoby, które straciły bliskich, każde z nich będzie odczuwać to inaczej. Mogą się w pewien sposób zrozumieć. Ale na pewno nie będą czuć tego samego, bo każdy jest inny. Vaia doskonale rozumie te różnice, choćby z tego powodu, że sama zawsze była inna. Nie jej oceniać, jak Gurra przechodzi żałobę. Potrafi ją tylko zrozumieć, potrafi pamiętać, czego sama potrzebowała w tamtym czasie. Tyle, że jemu nie potrafi tego dać, chociaż jej dano.
Syczy zaskoczona, gdy Gurra łapie ją za nadgarstki, nie spodziewając się tego gestu. Rozpala jedynie jej gniew, napędza toczącą złość, gdy próbuje wyrwać ręce, ale nie potrafi, bo jak zawsze, nie jest dość silna. Jest zwinna, jest szybka, ale w zetknięciu z czystą fizyczną siłą nie ma szans, dlatego zawsze swoje ofiary brała podstępem. Złote oczy Brazylijki iskrzą się złością, gdy rezygnuje z prób wyrwania, bo Gurra blokuje jej ruchy. Z zaciśniętymi wargami słucha jego słów, z ustami ułożonymi w cienką kreskę złości, czekając, aż w końcu ją wypuści, milcząc, jedynie chmurnym spojrzeniem obrzucając jego twarz. Pojedyncze loki powiewają na delikatnym wietrze, ale reszta, przypominająca burzę, spoczywa na jej plecach, okalając drobną twarz. To aż zaskakujące, ile złości może skrywać się w takim drobnym ciele, ale to jest Vaia. Vaia, której nie zostało nic, której już nie zależy. Nie w sposób, który można by zaakceptować. To człowiek, który podstawi się pod zaklęcie za kumpla, ale da mu w twarz, gdy okaże się gnojem, dokładnie tak jak teraz Mickelsonowi.
- Za kogo cię uważam. – powtarza, powoli, z rozmysłem. – Za zdrajcę, Gurra. Nie wiem, czy masz uczucia. Nie wiem. I pewnie sobie nie wyobrażam. Ale nawet jeśli, one kołaczą się tygodnie za późno. – cedzi przez zęby. – Nie myślę, bo od zawsze wiedziałam, że ona nie rozumie tej pracy. Tego piekła, w które wchodzimy dobrowolnie. Ale w przeciwieństwie do ciebie Malou nie poszła do łóżka z pierwszym lepszym, prawda? Tym się różnicie. – pogarda aż wylewa się z jej słów. – Jakich pretensji by do ciebie nie miała, nie znalazła sobie kogoś na boku. A ty jak ostatni chuj zamiast porozmawiać z żoną, zamiast powiedzieć, że to nie jest to, wolałeś sobie znaleźć inną i ukrywać ją przed żoną. Powiedz mi, po chuja ci była obrączka? – głos Vai traci na złości, zamieniając się w gorycz. – Przysięgałeś jej wierność. Podstawowe założenie małżeństwa. I co? I gówno, Gurra. – prycha, gdy latynoski temperament ustępuje, jakby cios w twarz i pełne złości słowa wystarczyły, przynajmniej na razie. Ale kot nadal iskrzy w jej oczach, nadal czeka, by wyjść i by zaatakować i wyjątkowo Barros nie ma ochoty mu tego zabraniać, bo, kurwa, rozumie. Nigdy nie uważała, że nie była winna rozpadowi własnego małżeństwa, bo pewnie były rzeczy, które mogła zrobić inaczej. Ale w przeciwieństwie do eks męża nie poszła się pierdolić z pierwszym lepszym, a paru chętnych znalazłaby pewnie dość szybko. Ale tego się kurwa nie robi.
- Po prostu się stało. Gurra, nie rób z siebie debila. – irytacja znów wzrasta, razem z kpiną. Stało się. Ta jasne. Szedł, potknął się i nagle skończył z pewną częścią ciała w innej kobiecie. Takie kity to niech pociska innym, nie jej. – Jak? Trzeba było z nią porozmawiać. A skoro uznałeś, że nie chcesz ratować małżeństwa, to złożyć pierdolony wniosek o rozwód. Tak byłoby uczciwiej. Nie odebrałbyś jej godności. Nie musiałaby się zastanawiać, dlaczego jest gorsza od tej drugiej. Czego brakowało jej, a co miała tamta. Nie musiałaby zadawać sobie pytania, czy naprawdę ją kochałeś, czy tylko się nią bawiłeś. Nie rozważałaby, czy to małżeństwo było prawdą, czy ułudą, a jeśli było przez chwilę choćby prawdziwe, jeśli twoje uczucia były prawdziwe, to kiedy przestały takie być. – waliła prosto z mostu, słowami ciężkimi, jakby ktoś odlał je z ołowiu. Wyciągnęła kolejnego papierosa i odpaliła go, wydmuchując powoli dym. – Rozpieprzyłeś w drzazgi jej poczucie własnej wartości jako kobiety i jako żony. Gdyby żyła, zajęłoby jej lata, by poskładać to do kupy i przestać szukać, dlaczego i w jaki sposób była gorsza. – dorzuciła zimno, ale z innymi nutami w głosie. Personalnymi. Kiedyś powiedziała Gurrze, że jej ojca zabili ślepcy, że zamknięcie ich jest bardziej personalne niż prawne. Jego zdrada też była personalna, tylko dlatego, że wiedziała, jakie to uczucie, jak musiała czuć się Malou, jak się czuła. I dlatego była tak cholernie wściekła w jej imieniu.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo