:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
18.12.2000 – Salon jubilerski „Kalyani'' – C. Damgaard & Bezimienny: O. Wahlberg
2 posters
Chaaya Damgaard
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
18.12.2000
Czas przedświąteczny obfitował w ogrom zamówień. Nijak mogła się do tego przygotować, bowiem większość klientów preferowała spersonalizowaną biżuterię, całkowicie omijając bogate zbiory pyszniące się na aksamitnych poduszkach w oszklonych gablotach. W praktyce od paru dni wracała do domu tylko po to, żeby móc zregenerować się podczas snu. Pracowała nad zamówieniami niemal do utraty tchu. Po skończeniu jednego okazywało się, że w tym samym czasie spłynęły kolejne. Dopiero dzisiaj, na cztery dni przed rozpoczęciem świąt, mogła pozwolić sobie na moment oddechu. Opłaciła to przedwczesną pobudką, ale brak szkiców piętrzących się na stole roboczym był tego wart bardziej niż cokolwiek innego. Tuż po odprawieniu dziewcząt do domu mogła zająć się uporządkowaniem dokumentacji i podliczeniem rachunku. Za każdym razem nie mogła wyjść z podziwu nad magią świąt, która w niewytłumaczalny sposób zamieniała skąpiradła w krezusów.
Z głośnym westchnięciem opadła na jedną z kanap. Zamierzała skorzystać z prawa delektowania się ciszą po ciężkim tygodniu pracy. W porę tuż przed zamknięciem pojawiało się niewielu klientów, dlatego pozwoliła sobie na nieco większą swobodę. Spoglądając na opuszki palców nie mogła powstrzymać grymasu niezadowolenia. Pod koniec intensywnego sezonu nie wyglądały najlepiej i dojście z nimi do porządku dziennego miało nie przyjść szybko nawet przy pomocy magii. Nie były tylko dowodem niewygody, ale również nieustannych starań o podnoszenia zainteresowania salonem w Midgardzie. Konkurencja nadal była spora i wciąż musiała nieustannie starać się o to, żeby to jej nazwisko lądowało na ustach kobiet i mężczyzn pragnących piękna odbijającego się w blasku kamieni szlachetnych. Złoto nie dodawało wiarygodności. Czysta duma drzemiąca w kruszcu obnażała najgorsze cechy drzemiące w spróchniałych sercach. Próbowano oszukać nie tylko czas, lecz także własne sumienie. Strojąc się w kosztowności czuli się pewniej, mocniej, jakby żaden cios nie był w stanie wyrządzić im krzywdy. Wciąż wierzyli w kłamstwa wyzierające z wiotkich umysłów. Tylko nieliczni byli godni unieść ciężar złota. Spoglądała na takie przypadki ze szczególnym rodzajem rozbawienia i smutku, bo choć zarabiała, tak najchętniej zdarłaby z nich każdy gram drogocennej biżuterii.
Mnogość rozmyślań rozpraszał słodycz woni egzotycznych kwiatów. Nie mogła oprzeć się ich obecności z wielu powodów, choć w najbardziej prozaicznej i sentymentalnej wersji nie mogłaby inaczej znieść tęsknoty za duchowym dziedzictwem Indii. Zaledwie przymknięcie powiek pozwalało na przeniesienie się w półmrok tajemniczej dżungli wypełnionej pomrukami polujących drapieżników, ptasim trelem i rytmicznym odgłosem kopyt uderzających o wilgotną ziemię. Czułe wspomnienie wiatru muskającego rozgrzaną do czerwoności skórę przyjemnie połaskotało kark. Od dawna nie posiadła radości ułożenia się w opiekuńczych ramionach fylgii. Przebywanie w pracowni od rana do nocy nie sprzyjało porzucaniu ludzkiej skóry na rzecz gibkiego, pełnego gracji ciała arabskiego cudu.
Bezimienny
Re: 18.12.2000 – Salon jubilerski „Kalyani'' – C. Damgaard & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 14:38
Kilka kamieni szlachetnych zakupionych niemal miesiąc temu na aukcji Tordenskioldów ochoczo pobrzękiwało w małej skórzanej sakwie, którą Olaf wcisnął do kieszeni wełnianego płaszcza, jak zwykle w jego przypadku, skrojonego perfekcyjnie względem wysokiej sylwetki. Mróz spowijający midgardzkie ulice i sztuczna mgiełka światła przebijająca się przez zawieszoną wysoko ponad polem widoczności zorzę polarną, prowadziła do dzielnicy Ostatniej Walkirii, prosto do pasażu handlowego, w którym bywał nader często, zawsze wracając z nieco odchudzonym portfelem, w zamian za co otrzymywał zadowolenie, wypisujące się na gładko ogolonej twarzy. Indyjska baśń, jaka otwierała swoje drzwi przed Wahlbergiem, gdy przekraczał próg Kalyani, spoglądając na rozpościerające się wokół brązy, beże, misterne roślinne zdobienia i bijący z gablot błysk złota, mamiła zapachem bogactwa, szczególnie określającego jego status społeczny, o czym uwielbiał sobie przypomnieć, rozkochany w runicznych talarach. Właścicielka tego miejsca, którą odnalazł z miną przypominającą chwilowe rozmarzenie, była postacią znacząco odbiegającą od przeciętnej mieszkanki Skandynawii. Egzotyczna uroda wsparta karmelowym odcieniem skóry, zapewne skąpanym w sprowadzanych z dalekich krajów olejkach, nie kłuła w oczy, a magnetyzowała, czego nie omieszkał okazać, posyłając w jej stronę niewymuszony uśmiech. Nie powiedział jednak słowa, wykonując kolejne powolne kroki w głąb lokalu, gdzie czekała na niego misternie wykonana rzeźba, której zresztą przyglądał się z uznaniem, ostatecznie zatrzymując tuż przed nią, aby podziwiać popiersie z bliska.
— To nie jest praca któregokolwiek z midgardzkich rzeźbiarzy, prawda? Skąd pochodzi? — spojrzał na kobietę. — Proszę mi wybaczyć ciekawość, jestem pasjonatem. Olaf Wahlberg — wyciągnął w jej stronę dłoń, wcześniej zdejmując czarne skórzane rękawiczki, aby uścisnąć ową w geście przywitania, nim przedstawi powód swojej wizyty. W bijącym od ciała grudniowym zimnie odnaleźć mogła ułożony od linijki szyk, jakim się szczycił, roztaczając wokół urok bogactwa, gotów zostawić w tym salonie odpowiednią sumę, o ile zamówienie zostanie przygotowane należycie. Rzecz jasna, kwestią główną pozostawało to, co tak naprawdę kobieta będzie w stanie mu zaproponować. Nie liczyła się cena, tylko wykonanie, to było oczywiste.
— Intrygujący i niespotykany w tych stronach wystrój, muszę przyznać. Jak mniemam, idzie w parze z równie intrygującymi dziełami — rozejrzał się, chłonąc piwnym spojrzeniem orientalną aurę, a następnie wracając nią do właścicielki tej przestrzeni, która doskonale wpasowywała się w obrazek. — To pani dłonie odpowiadają za obecną w precjozach magie, czy pozostaje pani jedynie wysłanniczką artysty? — pogodny uśmiech wyczekujący odpowiedzi spoczął na licu kobiety. Sam Olaf wymownie spojrzał na znajdujące się nieopodal fotele, licząc na zaproszenie go na nieco wygodniejszą formę rozmowy, choć oczywiście sprawę mogliby też załatwić przy ladzie.
— To nie jest praca któregokolwiek z midgardzkich rzeźbiarzy, prawda? Skąd pochodzi? — spojrzał na kobietę. — Proszę mi wybaczyć ciekawość, jestem pasjonatem. Olaf Wahlberg — wyciągnął w jej stronę dłoń, wcześniej zdejmując czarne skórzane rękawiczki, aby uścisnąć ową w geście przywitania, nim przedstawi powód swojej wizyty. W bijącym od ciała grudniowym zimnie odnaleźć mogła ułożony od linijki szyk, jakim się szczycił, roztaczając wokół urok bogactwa, gotów zostawić w tym salonie odpowiednią sumę, o ile zamówienie zostanie przygotowane należycie. Rzecz jasna, kwestią główną pozostawało to, co tak naprawdę kobieta będzie w stanie mu zaproponować. Nie liczyła się cena, tylko wykonanie, to było oczywiste.
— Intrygujący i niespotykany w tych stronach wystrój, muszę przyznać. Jak mniemam, idzie w parze z równie intrygującymi dziełami — rozejrzał się, chłonąc piwnym spojrzeniem orientalną aurę, a następnie wracając nią do właścicielki tej przestrzeni, która doskonale wpasowywała się w obrazek. — To pani dłonie odpowiadają za obecną w precjozach magie, czy pozostaje pani jedynie wysłanniczką artysty? — pogodny uśmiech wyczekujący odpowiedzi spoczął na licu kobiety. Sam Olaf wymownie spojrzał na znajdujące się nieopodal fotele, licząc na zaproszenie go na nieco wygodniejszą formę rozmowy, choć oczywiście sprawę mogliby też załatwić przy ladzie.
Chaaya Damgaard
Re: 18.12.2000 – Salon jubilerski „Kalyani'' – C. Damgaard & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 14:38
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Na pustyni tuman gorącego piasku wzbijał się w powietrze przesycone żarem południowego słońca. Pragnęła raz jeszcze zaznać choćby ułamek uczucia wtapiania się w arabski krajobraz nieskończonego piękna, być jego integralną częścią nawet przez jedno bicie serca. Mieszkając w Midgardzie została bezlitośnie pozbawiona radości płynącej z delektowania się pustynnym klimatem prosto z Arabii. Umiłowanie tropikami Indii wżerała się w duszę z równie silną zajadłością. Przy tworzeniu biżuterii inspirowała się tęsknotą za surową czeluścią pustyni, odurzająco słodkim zapachem egzotycznego kwiecia czy zniewalającą szczegółową ornamentów. Zanurzona w ujmującej przyjemności wspomnień nie dostrzegłaby pojawienia się klienta, gdyby nie wizg zimnego powietrza przeciskający się przez drzwi. Karminowe usta wykrzywione w grymasie niezadowolenia nie oznaczały dezaprobaty wobec wizyty niezapowiedzianego gościa, lecz pogardliwą ocenę zdecydowanie zbyt nieprzyjemnych temperatur. Widok zainteresowania rysującego się na licu mężczyzny prędko wynagrodził jej te drobne niedogodności. Powitała go tak, jak zrobiłaby to w przystających ku temu okolicznościach - delikatny uśmiech pojawił się w akompaniamencie złocistego blasku okalającego zielone tęczówki. Naturalnie przybrana rola właścicielki salonu opływającego w cenne kruszce ujawniła się wraz z rytmicznym odgłosem obcasów stukających o mahoniową podłogę. Podążając za klientem nie potrafiła przemóc się przed równie gorącym uznaniem na widok monumentalności marmurowego popiersia.
— Chaaya Damgaard. Wybaczam z przyjemnością — powiedziała z nadzwyczaj śmiałą serdecznością, pozwalając ciepłu nagromadzonemu pod karmelem skóry wibrować wraz z tonem głosu. Kaprys żarliwości arabskiego wdzięku przybrał niemal namacalną formę, kiedy ognista lanca musnęła dłonie uściśnięte na powitanie. — Sprowadziłam ją aż z Arabii Saudyjskiej. Podróże do Rijadu i męczące negocjacje z rzeźbiarzem były tego warte. Czuję satysfakcję, że nie dałam za wygraną i mogę cieszyć się jej pięknem — w dźwięcznym szepcie cichutkiego śmiech wybrzmiała nuta goryczy. Jad toczący się w żyłach już dawno temu sprawił, że wracając w tamte strony nie mogła przejść w spokoju obok przedmiotowego traktowania kobiet. Tu, gdy pozwalała sobie wejrzeć w piwne tęczówki mężczyzny, poziom rozgrywki był równy. Szykownie stonowana elegancja nadawała im obojgu brzmienie zrodzone w kwintesencji harmonii. Aparycja, która pozwalała na wtopienie się jej w indyjską baśń, ujęta w ramę prostoty czarnej sukni idealnie harmonizowała z bogatym wnętrzem salonu. Usta wygięte w nonszalanckim uśmiechu niemal ocierały się o kokieteryjną zwodniczość. Nie wychodziła tym zachowaniem poza prozę codziennego życia, ofiarowując Olafowi szczyptę prawdy swojego charakteru. Musiała przyznać, że sama jego obecność idealnie pasowała do pyszniącego się na aksamitnych poduszkach złota i kamieni szlachetnych.
— Większość biżuterii jest poddana inspiracji wypływającej z indyjskiej i arabskiej kultury. Oczywiście w ofercie znajdują się także motywy związane z rodzimą mitologią, ponieważ klienci sięgają równie chętnie po klasykę — odparła już po zajęciu miejsca na jednym z foteli, przyjmując propozycję prowadzenia konwersacji w bardziej sprzyjających warunkach. Swobodnie opierając się o puchowe poduchy znajdujące się tuż za plecami powróciła uwagą ku mężczyźnie, będąc ciekawa jego nawet najdelikatniejszych zmian w mimice. — Pozwalając sobie na brak skromności potwierdzę, że cały asortyment Kalyani wyszedł spod moich rąk. Chyba jestem zbyt zaborcza, by pozwolić komukolwiek innemu na prezentowanie tu efektów swojej pracy.
Niejednokrotnie otrzymywała oferty połączenia sił i za każdym razem konsekwentnie odmawiała. Był to jeden z powodów swobody w wyrażaniu pewności siebie, nawet teraz, podczas rozmowy z nowo poznanym Olafem. Zbyt mocno obawiała się także o zepsucie się jakości rzeczy oferowanych klientom, nie będąc w stanie poręczyć za talent obcej osoby.
— Mniemam, że nie przyszedł pan tylko podziwiać rzeźbę, ale i sprawdzić renomę moich możliwości.
Pobieżnie zaspokojona ciekawość żądała więcej. Zastanawiała się z czym przyjdzie się jej zmierzyć w procesie twórczym. Niezależnie od postawionych żądań zamierzała spełnić wszelakie wymagania postawione przez klienta, jak miała to w zwyczaju robić. Pełne ostrożności spojrzenie przeistoczyło się w naturalnie wyrażone zainteresowania, w pełnym wyciszeniu oczekując na odpowiedź. Na moment zniknął arabski temperament - został zastąpiony pełnym profesjonalizmem, choć w kącikach oczu wciąż dało się zauważy niepokorny błysk złotych plam znajdujących się na skraju tęczówki.
— Chaaya Damgaard. Wybaczam z przyjemnością — powiedziała z nadzwyczaj śmiałą serdecznością, pozwalając ciepłu nagromadzonemu pod karmelem skóry wibrować wraz z tonem głosu. Kaprys żarliwości arabskiego wdzięku przybrał niemal namacalną formę, kiedy ognista lanca musnęła dłonie uściśnięte na powitanie. — Sprowadziłam ją aż z Arabii Saudyjskiej. Podróże do Rijadu i męczące negocjacje z rzeźbiarzem były tego warte. Czuję satysfakcję, że nie dałam za wygraną i mogę cieszyć się jej pięknem — w dźwięcznym szepcie cichutkiego śmiech wybrzmiała nuta goryczy. Jad toczący się w żyłach już dawno temu sprawił, że wracając w tamte strony nie mogła przejść w spokoju obok przedmiotowego traktowania kobiet. Tu, gdy pozwalała sobie wejrzeć w piwne tęczówki mężczyzny, poziom rozgrywki był równy. Szykownie stonowana elegancja nadawała im obojgu brzmienie zrodzone w kwintesencji harmonii. Aparycja, która pozwalała na wtopienie się jej w indyjską baśń, ujęta w ramę prostoty czarnej sukni idealnie harmonizowała z bogatym wnętrzem salonu. Usta wygięte w nonszalanckim uśmiechu niemal ocierały się o kokieteryjną zwodniczość. Nie wychodziła tym zachowaniem poza prozę codziennego życia, ofiarowując Olafowi szczyptę prawdy swojego charakteru. Musiała przyznać, że sama jego obecność idealnie pasowała do pyszniącego się na aksamitnych poduszkach złota i kamieni szlachetnych.
— Większość biżuterii jest poddana inspiracji wypływającej z indyjskiej i arabskiej kultury. Oczywiście w ofercie znajdują się także motywy związane z rodzimą mitologią, ponieważ klienci sięgają równie chętnie po klasykę — odparła już po zajęciu miejsca na jednym z foteli, przyjmując propozycję prowadzenia konwersacji w bardziej sprzyjających warunkach. Swobodnie opierając się o puchowe poduchy znajdujące się tuż za plecami powróciła uwagą ku mężczyźnie, będąc ciekawa jego nawet najdelikatniejszych zmian w mimice. — Pozwalając sobie na brak skromności potwierdzę, że cały asortyment Kalyani wyszedł spod moich rąk. Chyba jestem zbyt zaborcza, by pozwolić komukolwiek innemu na prezentowanie tu efektów swojej pracy.
Niejednokrotnie otrzymywała oferty połączenia sił i za każdym razem konsekwentnie odmawiała. Był to jeden z powodów swobody w wyrażaniu pewności siebie, nawet teraz, podczas rozmowy z nowo poznanym Olafem. Zbyt mocno obawiała się także o zepsucie się jakości rzeczy oferowanych klientom, nie będąc w stanie poręczyć za talent obcej osoby.
— Mniemam, że nie przyszedł pan tylko podziwiać rzeźbę, ale i sprawdzić renomę moich możliwości.
Pobieżnie zaspokojona ciekawość żądała więcej. Zastanawiała się z czym przyjdzie się jej zmierzyć w procesie twórczym. Niezależnie od postawionych żądań zamierzała spełnić wszelakie wymagania postawione przez klienta, jak miała to w zwyczaju robić. Pełne ostrożności spojrzenie przeistoczyło się w naturalnie wyrażone zainteresowania, w pełnym wyciszeniu oczekując na odpowiedź. Na moment zniknął arabski temperament - został zastąpiony pełnym profesjonalizmem, choć w kącikach oczu wciąż dało się zauważy niepokorny błysk złotych plam znajdujących się na skraju tęczówki.
Bezimienny
Re: 18.12.2000 – Salon jubilerski „Kalyani'' – C. Damgaard & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 14:38
Brwi uniósł wyżej w nieudawanej chęci i potrzebie słuchania miękkiego głosu stojącej przed nim nienagannie pięknej i eleganckiej kobiety. Nie pachniała kurzem, a orientem, drewnem sandałowym, które obecne było nawet tam, gdzie nie paliło się kadzidło, jedynie na myśl o gęstym pustynnym podłożu pojawiając w zatokach mężczyzny, który zaś przymknął oczy, w zadowoleniu na ów, w równoczesnym momencie nadejścia właścicielki tej przestrzeni bliżej, tak jakby cieszył się na jej widok, lub zapach, lub zwyczajnie był nad wyraz kulturalny. Każde z tych określeń doskonale pasowało do Wahlberga.
— Arabia... — powtórzył, pozostając pod nieukrywanym wrażeniem. — A nazwisko tego rzeźbiarza? Będzie pani tak miła, zdradzając mi tę tajemnicę? — jaka to tajemnica? Znawca tamtejszych terenów pewnie rozpoznałby misterne wykonanie bez problemu, tak jak Olaf poznawał skandynawskich, a nieraz i europejskich artystów, już za dwoma rzutami oka na linie dłuta. — Jest doskonała, lecz to historia czyni ją monumentem, czyż nie? Mordercze negocjacje w Rijadu, chciałbym posłuchać, lecz nie pragnę zabierać pani czasu, wszak jestem jedynie skromnym klientem — a być może i ten element stanie się okazją do ponownego spotkania w bardziej sprzyjających temu warunkach, choć, oczywiście, sam odbiór zamówienia, o ile ostatecznie zdecyduje się je złożyć, będzie cieszył oko widokiem orientalnej piękności skąpanej w zimnej aurze skandynawskiej ziemi skutej lodem.
— Właśnie ku czci inspiracji pochodzących od basenu Morza Czerwonego, aż do Lakkadiwskiego, zdecydowałem się panią odwiedzić. Nie szukam wykonawcy, a artysty, który podzieli się ze mną swoim kunsztem, wnosząc w zamówienie pewną osobliwość lub, jakby to ująć, świeżość — szarmancki uśmiech pokrył wargi właściciela Besettelse, który rozsiadał się właśnie na wskazanym przez kobietę miejscu, stopniowo zapadając w miękkim siedzisku, tuż po tym, jak rozpiął marynarkę, zgodnie z zachowaniem etykiety, która zdawała się jedyną księgą zasad, jakiej rzeczywiście się trzymał. Choć natarczywe ego nakazało przypomnieć sobie, że niezaproponowana została mu kawa, lub drink, tak szybko spojrzeniem wracał do sklepu, świadom, że sklepowa lada w jego wnętrzu to nie biuro właścicielki, zaborczej względem swoich dzieł, jak sama zdążyła to nazwać.
— Ależ oczywiście, zaborczość, o której pani wspomina, to dla mnie naturalny efekt talentu i rzemiosła w dłoniach, zachowanie pewności wobec swojej sztuki i głęboka potrzeba podpisania się pod dziełem, jakby owo świadczyło o wartości malarza, czy, jak w pani przypadku, jubilera. Przyznaję, że przyszedłem tu nie tylko po to, aby podziwiać — rzeźbę, kobietę, jakie miało to znacznie? Spokój wypisany na cierpliwej twarzy Wahlberga rozlewał się po niej ciepło, gdy spojrzeniem lustrował ciemne oczy pani Damgaard. — Chciałbym zamówić spinki do mankietów i do krawata — na stół z kieszeni marynarki wyciągnął kawałek ciemnej bydlęcej skóry, w którym spakowane były szlachetne kamienie, mieniące się barwą elegancji. — To kamienie, które mają dla mnie szczególne znaczenie, czuję się z nimi związany dostatecznie mocno, aby rzec, że potencjalne uszkodzenie ich byłoby dla mnie potworną stratą, dlatego wolałbym mieć je przy sobie, na nadgarstku, pod pulsem — wspomniał, równocześnie dając jubilerce znać, że ewentualne uszkodzenie ich byłoby absolutnym fiaskiem dla tej relacji. Gdy kobieta otworzyła sakiewkę ze skóry, jej oczom oprócz galdrytu, granatu, łzy Ymira, mroźnej soli, oka salamandry, czy wreszcie opalu. — Granat, mroźna sól i oko salamandry powinny znaleźć się na spince do krawatu, reszta zaś na tych do mankietów, lecz otwarty jestem na stosunkowo niedaleko idącą inwencję twórczą. Interesuje mnie złoto, niebanalne wykonanie i dbałość o każdy szczegół — zamierzał tu zresztą, o ile rzecz jasna kobieta wywiąże się z zamówienia, zostawić tu kwotę, która znacząco poprawi jej grudzień. — Jednak... Nagli mnie czas, chciałbym otrzymać je najdalej pojutrze. Jest pani gotowa podjąć się wykonania? — brew uniósł wyżej, kącik ust wyginając w górę, jakby satysfakcję sprawiało mu czekanie na odpowiedź i przyglądanie się miękkim damskim ustom, które za krótki moment miały ułożyć się w satysfakcjonujące go słowa.
— Arabia... — powtórzył, pozostając pod nieukrywanym wrażeniem. — A nazwisko tego rzeźbiarza? Będzie pani tak miła, zdradzając mi tę tajemnicę? — jaka to tajemnica? Znawca tamtejszych terenów pewnie rozpoznałby misterne wykonanie bez problemu, tak jak Olaf poznawał skandynawskich, a nieraz i europejskich artystów, już za dwoma rzutami oka na linie dłuta. — Jest doskonała, lecz to historia czyni ją monumentem, czyż nie? Mordercze negocjacje w Rijadu, chciałbym posłuchać, lecz nie pragnę zabierać pani czasu, wszak jestem jedynie skromnym klientem — a być może i ten element stanie się okazją do ponownego spotkania w bardziej sprzyjających temu warunkach, choć, oczywiście, sam odbiór zamówienia, o ile ostatecznie zdecyduje się je złożyć, będzie cieszył oko widokiem orientalnej piękności skąpanej w zimnej aurze skandynawskiej ziemi skutej lodem.
— Właśnie ku czci inspiracji pochodzących od basenu Morza Czerwonego, aż do Lakkadiwskiego, zdecydowałem się panią odwiedzić. Nie szukam wykonawcy, a artysty, który podzieli się ze mną swoim kunsztem, wnosząc w zamówienie pewną osobliwość lub, jakby to ująć, świeżość — szarmancki uśmiech pokrył wargi właściciela Besettelse, który rozsiadał się właśnie na wskazanym przez kobietę miejscu, stopniowo zapadając w miękkim siedzisku, tuż po tym, jak rozpiął marynarkę, zgodnie z zachowaniem etykiety, która zdawała się jedyną księgą zasad, jakiej rzeczywiście się trzymał. Choć natarczywe ego nakazało przypomnieć sobie, że niezaproponowana została mu kawa, lub drink, tak szybko spojrzeniem wracał do sklepu, świadom, że sklepowa lada w jego wnętrzu to nie biuro właścicielki, zaborczej względem swoich dzieł, jak sama zdążyła to nazwać.
— Ależ oczywiście, zaborczość, o której pani wspomina, to dla mnie naturalny efekt talentu i rzemiosła w dłoniach, zachowanie pewności wobec swojej sztuki i głęboka potrzeba podpisania się pod dziełem, jakby owo świadczyło o wartości malarza, czy, jak w pani przypadku, jubilera. Przyznaję, że przyszedłem tu nie tylko po to, aby podziwiać — rzeźbę, kobietę, jakie miało to znacznie? Spokój wypisany na cierpliwej twarzy Wahlberga rozlewał się po niej ciepło, gdy spojrzeniem lustrował ciemne oczy pani Damgaard. — Chciałbym zamówić spinki do mankietów i do krawata — na stół z kieszeni marynarki wyciągnął kawałek ciemnej bydlęcej skóry, w którym spakowane były szlachetne kamienie, mieniące się barwą elegancji. — To kamienie, które mają dla mnie szczególne znaczenie, czuję się z nimi związany dostatecznie mocno, aby rzec, że potencjalne uszkodzenie ich byłoby dla mnie potworną stratą, dlatego wolałbym mieć je przy sobie, na nadgarstku, pod pulsem — wspomniał, równocześnie dając jubilerce znać, że ewentualne uszkodzenie ich byłoby absolutnym fiaskiem dla tej relacji. Gdy kobieta otworzyła sakiewkę ze skóry, jej oczom oprócz galdrytu, granatu, łzy Ymira, mroźnej soli, oka salamandry, czy wreszcie opalu. — Granat, mroźna sól i oko salamandry powinny znaleźć się na spince do krawatu, reszta zaś na tych do mankietów, lecz otwarty jestem na stosunkowo niedaleko idącą inwencję twórczą. Interesuje mnie złoto, niebanalne wykonanie i dbałość o każdy szczegół — zamierzał tu zresztą, o ile rzecz jasna kobieta wywiąże się z zamówienia, zostawić tu kwotę, która znacząco poprawi jej grudzień. — Jednak... Nagli mnie czas, chciałbym otrzymać je najdalej pojutrze. Jest pani gotowa podjąć się wykonania? — brew uniósł wyżej, kącik ust wyginając w górę, jakby satysfakcję sprawiało mu czekanie na odpowiedź i przyglądanie się miękkim damskim ustom, które za krótki moment miały ułożyć się w satysfakcjonujące go słowa.
Chaaya Damgaard
Re: 18.12.2000 – Salon jubilerski „Kalyani'' – C. Damgaard & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 14:38
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Aksamit pokrywający temperamentne usposobienie przydawał się w pracy z wymagającym klientem. W niektórych kręgach indyjskiej kultury przez takie zachowanie zostać uznana za szamankę, wiedźmę, lecz na praktycznym gruncie relacji biznesowych umieszczała to w kategorii szacunku do osoby zlecającej zamówienie. Niemniej nie wykluczało to drobnych modyfikacji tuż po nawiązaniu szlachetnej nici porozumienia. Rozmowa wciąż była naszpikowana drobnymi uprzejmości, lecz niepostrzeżenie umykała z sztywno określonych formalnych ram, z jakimi zazwyczaj spotykała się w przeciągu zwyczajnego i do bólu nużącego dnia pracy. Prezencja pana Wahlberga, oprócz wrodzonej elegancji, nosiła w sobie cząstkę nienachalnej swobody, zachęcając do obdarzenia go przychylniejszym spojrzeniem. Większość odwiedzających salon gości przechodziła obojętnie obok posągu, kierując zainteresowanie ku zawartości szklanych gablot - nie dziwiła się, wszak przyszli tu w celu kupna biżuterii. Jego czujna uwaga była przyjemnym dla oka wyjątkiem.
— Nie mam w zwyczaju tak łatwo zdradzać swoich tajemnic, panie Wahlberg. Inaczej nigdy nie byłabym w stanie utrzymać salonu o własnych siłach — wbrew temu, co twierdziła, ujawnienie tożsamości rzeźbiarza nie wiązałoby się z poważnymi konsekwencjami. Udzielając takiej odpowiedzi pragnęła czegoś ponad zaspokojenie głodu wiedzy wyzierającego z jego wzroku. Nawet tak ostrożne, mało znaczące zagrywki sprawiały jej wymowną radość, którą przy odrobinie wysiłku mógł dostrzec zarówno w przekornie leniwym tonie głosu, jak i fali soczystej zieleni zasnuwającej tęczówkę. — Skromność rzadko bywa kartą przetargową. Powinien pan o tym pamiętać, jeśli kiedyś zechce usłyszeć historię tej rzeźby w bardziej sprzyjających temu okolicznościach — niema obietnica spotkania przemknęła chyżo, na zaledwie jedno drgnienie serca stając się materialną utopią, aby chwilę później roztopić swą namacalną fakturę w gęstniejącym od wyładowań powietrzu. Słodycz zapachów egzotycznych roślin potrafiły odurzyć nawet najbardziej wytrwałe i zatwardziałe dusze, skrzętnie kradnąc im ostatnie ciepło obumarłej iskry istnienia. Wonie, po odnalezieniu stałego punktu zaczepienia, zostawały w podświadomości na długo po wyjściu z salonu. Każde wspomnienie nosiło ich wypalone znamię. W zwątpieniu nad moralnością charakteru zastanawiała się, czy w szkarłacie krwi nie znalazłaby kropli budzącej skojarzenie z niksą. Czuła o wiele większe zadowolenie, gdy jej korzenie jasno wykluczały takie koligacje, bowiem sama była odpowiedzialna za wywierany efekt. Oczywiście, że nawet teraz, kreując takie myśli wokół niego, unosiła się pychą, lecz powstrzymanie się przed nimi groziłoby katastrofą.
— W takim razie trafił nie mógł pan trafić lepiej. Jestem zdania, że wykorzystywanie takich inspiracji znacznie rozchmurza tutejszą aurę, zwłaszcza podczas mroźnych miesięcy.
Nie podejrzewała go o chęć wykorzystania jej rodzimych motywów. Wyglądał na kogoś, kto o wiele chętniej sięga po klasykę i ozdabia nią wrodzoną elegancją. Perspektywa wspomnianej świeżości była wystarczającym usprawiedliwieniem sięgnięcia po takie rozwiązania, na co pozwoliła sobie jedynie na porozumiewawcze skinięcie głową. Rozumiała takie potrzeby, wszak od otworzenie tego miejsca widziała setki, jak nie tysiące pragnień unoszących się w kierunku nieznanych doznań. . Była zadowolona, że mężczyzna jest świadomy potrzeb idących w parze z celem wizyty, bowiem w nadzwyczaj wielu przypadkach bywała zmuszona wykazać się anielską cierpliwością. Miła odmiana stała się jednym z powodów, dla którego wciąż mógł ujrzeć na jej twarzy uśmiech zdradzający zadowolenie. Ze stoickim, niczym niewzruszonym spokojem utrzymywała napór jego spojrzenia, mimowolnie próbując uszczknąć cząstkę emocji kłębiących się za piwnymi tęczówkami. Dopiero po przejęciu skórzanej sakiewki i ostrożnym otworzeniu sakiewki przeniosła swą uwagę na drogocenne kamienie, które umieściła na rozwiniętej dłoni z niemal nabożną czcią.
— Dołożę wszelkich starań, żeby nie stała im się krzywda, panie Wahlberg — mówiąc to nadal przyglądała się skarbom przyniesionym przez mężczyznę. Obracając je delikatnie między opuszkami palców przystępowała do szacowania poniesionego wysiłku, jakie będzie potrzebne do stworzenia z nich wspomnianych spinek do mankietów i krawata. — Muszę przyznać, że wyglądają naprawdę imponująco. To jednocześnie ułatwia i utrudnia mi pracę, ale nie boję się wyzwań. Powinny znaleźć się tam, gdzie je pan przydzielił, jednak faktycznie w ostatecznym rozrachunku mogę pozwolić sobie na drobne modyfikacje. Nie zmieni to wysokiej jakości wykonania.
Spodziewała się prośby o szybkie wykonanie zlecenia. Zanim jednak zdecydowała się zabrać głos, delikatnie włożyła kamienie z powrotem do woreczka i zostawiła go na stole. Oparła się wygodniej o puchowe poduszki, pozwalając sobie znowu spojrzeć ku klientowi z dozą nonszalancji. Teraz role się odwróciły - nie narzekając na brak pracy, a tym samym nie spoglądając nerwowo w kwestie finansowe, mogła zrezygnować z narzuconego terminu i w spokoju przyjrzeć się planom pozostawionym na ostatnie dwa dni.
— Zdaje pan sobie sprawę, że przyszedł pan do mnie tuż przed świętami, w jednym z najbardziej gorączkowych okresów w roku? Zdecydowana większość galdrów goszczących w Kalyani nie chce nawet spojrzeć na to, co pyszni się za gablotami, oczekując świeżego projektu. Podejmę się tego, lecz oczekuję czegoś w zamian.
Karminowe usta wygięły się w triumfie oczekiwania. Posiadanie znaczącej karty przetargowej ułatwiało negocjacje.
— Nie mam w zwyczaju tak łatwo zdradzać swoich tajemnic, panie Wahlberg. Inaczej nigdy nie byłabym w stanie utrzymać salonu o własnych siłach — wbrew temu, co twierdziła, ujawnienie tożsamości rzeźbiarza nie wiązałoby się z poważnymi konsekwencjami. Udzielając takiej odpowiedzi pragnęła czegoś ponad zaspokojenie głodu wiedzy wyzierającego z jego wzroku. Nawet tak ostrożne, mało znaczące zagrywki sprawiały jej wymowną radość, którą przy odrobinie wysiłku mógł dostrzec zarówno w przekornie leniwym tonie głosu, jak i fali soczystej zieleni zasnuwającej tęczówkę. — Skromność rzadko bywa kartą przetargową. Powinien pan o tym pamiętać, jeśli kiedyś zechce usłyszeć historię tej rzeźby w bardziej sprzyjających temu okolicznościach — niema obietnica spotkania przemknęła chyżo, na zaledwie jedno drgnienie serca stając się materialną utopią, aby chwilę później roztopić swą namacalną fakturę w gęstniejącym od wyładowań powietrzu. Słodycz zapachów egzotycznych roślin potrafiły odurzyć nawet najbardziej wytrwałe i zatwardziałe dusze, skrzętnie kradnąc im ostatnie ciepło obumarłej iskry istnienia. Wonie, po odnalezieniu stałego punktu zaczepienia, zostawały w podświadomości na długo po wyjściu z salonu. Każde wspomnienie nosiło ich wypalone znamię. W zwątpieniu nad moralnością charakteru zastanawiała się, czy w szkarłacie krwi nie znalazłaby kropli budzącej skojarzenie z niksą. Czuła o wiele większe zadowolenie, gdy jej korzenie jasno wykluczały takie koligacje, bowiem sama była odpowiedzialna za wywierany efekt. Oczywiście, że nawet teraz, kreując takie myśli wokół niego, unosiła się pychą, lecz powstrzymanie się przed nimi groziłoby katastrofą.
— W takim razie trafił nie mógł pan trafić lepiej. Jestem zdania, że wykorzystywanie takich inspiracji znacznie rozchmurza tutejszą aurę, zwłaszcza podczas mroźnych miesięcy.
Nie podejrzewała go o chęć wykorzystania jej rodzimych motywów. Wyglądał na kogoś, kto o wiele chętniej sięga po klasykę i ozdabia nią wrodzoną elegancją. Perspektywa wspomnianej świeżości była wystarczającym usprawiedliwieniem sięgnięcia po takie rozwiązania, na co pozwoliła sobie jedynie na porozumiewawcze skinięcie głową. Rozumiała takie potrzeby, wszak od otworzenie tego miejsca widziała setki, jak nie tysiące pragnień unoszących się w kierunku nieznanych doznań. . Była zadowolona, że mężczyzna jest świadomy potrzeb idących w parze z celem wizyty, bowiem w nadzwyczaj wielu przypadkach bywała zmuszona wykazać się anielską cierpliwością. Miła odmiana stała się jednym z powodów, dla którego wciąż mógł ujrzeć na jej twarzy uśmiech zdradzający zadowolenie. Ze stoickim, niczym niewzruszonym spokojem utrzymywała napór jego spojrzenia, mimowolnie próbując uszczknąć cząstkę emocji kłębiących się za piwnymi tęczówkami. Dopiero po przejęciu skórzanej sakiewki i ostrożnym otworzeniu sakiewki przeniosła swą uwagę na drogocenne kamienie, które umieściła na rozwiniętej dłoni z niemal nabożną czcią.
— Dołożę wszelkich starań, żeby nie stała im się krzywda, panie Wahlberg — mówiąc to nadal przyglądała się skarbom przyniesionym przez mężczyznę. Obracając je delikatnie między opuszkami palców przystępowała do szacowania poniesionego wysiłku, jakie będzie potrzebne do stworzenia z nich wspomnianych spinek do mankietów i krawata. — Muszę przyznać, że wyglądają naprawdę imponująco. To jednocześnie ułatwia i utrudnia mi pracę, ale nie boję się wyzwań. Powinny znaleźć się tam, gdzie je pan przydzielił, jednak faktycznie w ostatecznym rozrachunku mogę pozwolić sobie na drobne modyfikacje. Nie zmieni to wysokiej jakości wykonania.
Spodziewała się prośby o szybkie wykonanie zlecenia. Zanim jednak zdecydowała się zabrać głos, delikatnie włożyła kamienie z powrotem do woreczka i zostawiła go na stole. Oparła się wygodniej o puchowe poduszki, pozwalając sobie znowu spojrzeć ku klientowi z dozą nonszalancji. Teraz role się odwróciły - nie narzekając na brak pracy, a tym samym nie spoglądając nerwowo w kwestie finansowe, mogła zrezygnować z narzuconego terminu i w spokoju przyjrzeć się planom pozostawionym na ostatnie dwa dni.
— Zdaje pan sobie sprawę, że przyszedł pan do mnie tuż przed świętami, w jednym z najbardziej gorączkowych okresów w roku? Zdecydowana większość galdrów goszczących w Kalyani nie chce nawet spojrzeć na to, co pyszni się za gablotami, oczekując świeżego projektu. Podejmę się tego, lecz oczekuję czegoś w zamian.
Karminowe usta wygięły się w triumfie oczekiwania. Posiadanie znaczącej karty przetargowej ułatwiało negocjacje.
Bezimienny
Re: 18.12.2000 – Salon jubilerski „Kalyani'' – C. Damgaard & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 14:38
Uśmiech odsłaniający mimiczne zmarszczki, które z powodu wieku widoczne były pod oczami Olafa Wahlberga zagościł na jego twarzy. Daleko mu było do tego pierwszego nienachalnie przyjemnego oraz kurtuazyjnego, znacznie gwałtowniej okazywał on teraz w wygiętych w półksiężyc wargach pewność siebie. Spojrzenie nie pozostawało chłodne. Ekscentryczny, choć wyważony we własnych emocjach, które nie raz stawały się więcej niż nieprzewidywalne, pochłaniał kobietę wzrokiem pełnym swoistego pobłażania dla jej komentarza, jakby gdzieś w ciemnych otoczkach piwnych źrenic wyciągał teraz dłoń, by pogłaskać jej ciemne włosy i wyszeptać do ucha „och słodka laleczko, wiem, co robię”. Fakt, że nie zdradziła mu nazwiska rzeźbiarza, nie czynił problemu, wszak, gdyby chciał, odkrycie go nie stanowiłoby problemu, jednak nie była to kwestia nad wyraz istotna, bo monument, choć oczywiście piękny, nie stanowił wiekopomnego dzieła. Takie niewystawiane były w sklepach jubilerskich, a w galeriach sztuki, gdzie cieszyły oko w dostatecznie upojnej atmosferze. Krotki śmiech przez zaciśnięte (lecz wciąż uśmiechnięte) wargi rozlał się po pomieszczeniu ciepłym brzmieniem, jakby przyznawał jej rację, ostatecznie jednak ustając na rzecz spływających z ust Olafa.
— Jakie okoliczności mogłyby być bardziej sprzyjające, niżeli bezpośrednie obcowanie z tym dziełem? — brew uniósł nieco wyżej, wraz z nienagannym drobnym kiwnięciem głową i przechyleniem jej na bok jakby baczniej zaczął przyglądać się rozmówczyni. Ostatnie słowo nie bez powodu wypowiedział zaś wolniej, ułamek sekundy wcześniej sunąc spojrzeniem wzdłuż sylwetki kobiety i z powrotem do jej oczu. Skromność była wyjątkowo dobrą kartą przetargową, dlatego, że nie oznaczała ona mizerności czy umiaru samego w sobie, a była jedynie czułym słówkiem tak oczywiście kłamliwym, że skupiało ono swoją uwagę. Nieme zaproszenie do obcowania z kobietą padło w eter, lecz, choć zauważone, nie było oczywiste, a nawet jeśli byłoby tak, Olaf preferował najpierw dopiąć interesów niż skutecznie omamić swój umysł cudzym pięknem.
— W istocie, Midgard jest mroźny i surowy, jeśli zrównać by go choćby do Półwyspu Iberyjskiego. Nie szukam jednak rozchmurzenia aury, a, jakby to ująć, czystej etnograficznej przyjemności. Nie mniej, nie interesuje mnie przepych, preferuję elegancję i, jak już wspomniałem, skromność — dobry artysta doskonale radził sobie ze szczegółami prac, z odpowiednim doborem materiałów, czy choćby wyjątkowością oddanej pracy, jednak to dobry sprzedawca, czy też mecenas sztuki, potrafił rozpoznać pragnienia klienta i skłonić go do kupna dzieła. Kto nie poznał tej sztuki, szybko ginął w ogromnie konkurencji. Dla pani Damgaard podstawową stanowili Sørensenowie, których niezachwiana reputacja oraz historia najczęściej nakłaniała do kupna. Tym razem jednak, na korzyść salonu „Kalyani”, Wahlberg miał chrapkę na coś innego i kategorycznie niespotykanego, a gdzie lepiej szukać takich smaków, niżeli na Dalekim Wschodzie?
Sam moment przekazania sakiewki z kamieniami, których niezwykłe właściwości potrafiły skutecznie doprowadzić do sytuacji, w której obawiał się przekazać komuś opiekę nad nimi, minął stosunkowo gładko. Dostojna lekkość, ale i ostrożność, z jaką kobieta podchodziła do kryształów, sprawiała, że strach ulatywał, gdyż te były w dobrych rękach. Kiwnął głową na resztę słów, zaraz potem dodając:
— Zależy mi na tym konkretnym rozmieszczeniu, o jakim wspomniałem względem ich obecności na spinkach, jednak sposób, czy też kolejność nie ma dla mnie znaczenia. Ufam pani umiejętnościom i doświadczeniu — nie ufał, lecz to nie dlatego, że była kobietą czy że była mu nieznajoma, albo zbyt urodziwa, by pracować samodzielnie, a dlatego, że Olaf nie ufał nikomu, bez najmniejszych wyjątków, co najwyżej powierzając części osób znajdujących się bliżej cząstkowe informacje na temat swojej osoby. Wokół czaili się ci, którzy chcieli go dobić, ci, których modły do bogów prowadziły do upadku Besettelse, a Besettelse nie mogło upaść, stanowiąc ostoję i mekkę rozpusty tego miasta. Lata obcowania z artystami nauczyły jednak właściciela galerii sztuki tego, że należy im dać wiele wolności, a wtedy wdzięcznie wykonają swoją pracę.
Jakże więc zdziwił się, gdy Chaaya, zamiast przyjąć kamienie i obiecać wykonanie zadania, pomimo wyjątkowo szybkiego terminu realizacji, zarządzała czegoś więcej. Z początku spojrzał na nią z pobłażaniem i stoickim lekceważeniem, które widoczne było w krótkim pokręceniu głową z rozbawieniem na ustach, lecz szybko ów wyraz zamienił w niezwykłą powagę, która postępowała z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem.
— Pani Damgaard, dostanie pani ode mnie należyte pieniądze za wykonanie zamówienia, a ja, jeśli będę zadowolony, a nie spodziewam się, by mogło być inaczej, wrócę tutaj z kolejnymi prośbami. Ma pani rację, święta zbliżają się wielkimi krokami i jak mniemam odpowiednio wysoki dodatek finansowy, w postaci powiedzmy, 20% wartości zamówienia trafiający wprost do pani kieszeni, będzie przyjemnym aspektem — i koniec. Olaf Wahlberg nie był młodzikiem gotowym wyrzucać pieniądze przez taras (bo i to mu się zdarzało), a szanowanym biznesmenem i inwestorem, który nie pozwoli sobie na lekceważenie jego osoby. Chaaya Damgaard mogła albo zyskać szanowanego klienta, który powróci, albo obejść się ze smakiem zbyt górując własne oczekiwania.
— Jakie okoliczności mogłyby być bardziej sprzyjające, niżeli bezpośrednie obcowanie z tym dziełem? — brew uniósł nieco wyżej, wraz z nienagannym drobnym kiwnięciem głową i przechyleniem jej na bok jakby baczniej zaczął przyglądać się rozmówczyni. Ostatnie słowo nie bez powodu wypowiedział zaś wolniej, ułamek sekundy wcześniej sunąc spojrzeniem wzdłuż sylwetki kobiety i z powrotem do jej oczu. Skromność była wyjątkowo dobrą kartą przetargową, dlatego, że nie oznaczała ona mizerności czy umiaru samego w sobie, a była jedynie czułym słówkiem tak oczywiście kłamliwym, że skupiało ono swoją uwagę. Nieme zaproszenie do obcowania z kobietą padło w eter, lecz, choć zauważone, nie było oczywiste, a nawet jeśli byłoby tak, Olaf preferował najpierw dopiąć interesów niż skutecznie omamić swój umysł cudzym pięknem.
— W istocie, Midgard jest mroźny i surowy, jeśli zrównać by go choćby do Półwyspu Iberyjskiego. Nie szukam jednak rozchmurzenia aury, a, jakby to ująć, czystej etnograficznej przyjemności. Nie mniej, nie interesuje mnie przepych, preferuję elegancję i, jak już wspomniałem, skromność — dobry artysta doskonale radził sobie ze szczegółami prac, z odpowiednim doborem materiałów, czy choćby wyjątkowością oddanej pracy, jednak to dobry sprzedawca, czy też mecenas sztuki, potrafił rozpoznać pragnienia klienta i skłonić go do kupna dzieła. Kto nie poznał tej sztuki, szybko ginął w ogromnie konkurencji. Dla pani Damgaard podstawową stanowili Sørensenowie, których niezachwiana reputacja oraz historia najczęściej nakłaniała do kupna. Tym razem jednak, na korzyść salonu „Kalyani”, Wahlberg miał chrapkę na coś innego i kategorycznie niespotykanego, a gdzie lepiej szukać takich smaków, niżeli na Dalekim Wschodzie?
Sam moment przekazania sakiewki z kamieniami, których niezwykłe właściwości potrafiły skutecznie doprowadzić do sytuacji, w której obawiał się przekazać komuś opiekę nad nimi, minął stosunkowo gładko. Dostojna lekkość, ale i ostrożność, z jaką kobieta podchodziła do kryształów, sprawiała, że strach ulatywał, gdyż te były w dobrych rękach. Kiwnął głową na resztę słów, zaraz potem dodając:
— Zależy mi na tym konkretnym rozmieszczeniu, o jakim wspomniałem względem ich obecności na spinkach, jednak sposób, czy też kolejność nie ma dla mnie znaczenia. Ufam pani umiejętnościom i doświadczeniu — nie ufał, lecz to nie dlatego, że była kobietą czy że była mu nieznajoma, albo zbyt urodziwa, by pracować samodzielnie, a dlatego, że Olaf nie ufał nikomu, bez najmniejszych wyjątków, co najwyżej powierzając części osób znajdujących się bliżej cząstkowe informacje na temat swojej osoby. Wokół czaili się ci, którzy chcieli go dobić, ci, których modły do bogów prowadziły do upadku Besettelse, a Besettelse nie mogło upaść, stanowiąc ostoję i mekkę rozpusty tego miasta. Lata obcowania z artystami nauczyły jednak właściciela galerii sztuki tego, że należy im dać wiele wolności, a wtedy wdzięcznie wykonają swoją pracę.
Jakże więc zdziwił się, gdy Chaaya, zamiast przyjąć kamienie i obiecać wykonanie zadania, pomimo wyjątkowo szybkiego terminu realizacji, zarządzała czegoś więcej. Z początku spojrzał na nią z pobłażaniem i stoickim lekceważeniem, które widoczne było w krótkim pokręceniu głową z rozbawieniem na ustach, lecz szybko ów wyraz zamienił w niezwykłą powagę, która postępowała z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem.
— Pani Damgaard, dostanie pani ode mnie należyte pieniądze za wykonanie zamówienia, a ja, jeśli będę zadowolony, a nie spodziewam się, by mogło być inaczej, wrócę tutaj z kolejnymi prośbami. Ma pani rację, święta zbliżają się wielkimi krokami i jak mniemam odpowiednio wysoki dodatek finansowy, w postaci powiedzmy, 20% wartości zamówienia trafiający wprost do pani kieszeni, będzie przyjemnym aspektem — i koniec. Olaf Wahlberg nie był młodzikiem gotowym wyrzucać pieniądze przez taras (bo i to mu się zdarzało), a szanowanym biznesmenem i inwestorem, który nie pozwoli sobie na lekceważenie jego osoby. Chaaya Damgaard mogła albo zyskać szanowanego klienta, który powróci, albo obejść się ze smakiem zbyt górując własne oczekiwania.
Chaaya Damgaard
Re: 18.12.2000 – Salon jubilerski „Kalyani'' – C. Damgaard & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 14:39
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Piwne, mieniące się złotym blaskiem tęczówki mężczyzny sunęły po jej ciele z nadzieją na obdarcie dziewczęcych oznak niewinności i zagarnięcia dla siebie monumentalnego piękna, lecz u szczytu wędrówki napotkał równie szczodrą pewność siebie, gdzie pełne naturalnego blasku spojrzenie bez oznak dyskomfortu przyjęło jego obecność. Za szczodrą słodyczą, roztaczaną zarówno od rozchylonego kwiecia, jak i od skrapianych na szyi perfum, skrywała pełne żarliwej pasji powołanie do wytrącania dumy z równowagi. Działanie według określonego schematu pozwalało sięgać po nadzwyczaj wrażliwe na atrakcyjność umysły, przeglądać skrzętnie gromadzone myśli i wyłuskiwać te o najbardziej owocnym przeznaczeniu, czyniąc z nich bezwolne narzędzie. Nieliczne wyjątki od reguły posiadły zdolność zastrzeżenia sobie kobiecej uwagi na dłużej, niż śmiałaby im podarować. Jeszcze nie zdołała przyporządkować pana Wahlberga do odpowiedniej kategorii, a na wydanie ostatecznego osądu było zbyt wcześnie, choć żarliwa aluzja łapczywie oblepiła wyrzeczone słowa i wzmocniła szum krwi przemykającej w drobnej pajęczynie żył. Zostawiła go z uśmiechem, kącikami ust wzniesionymi w tajemnicy milczenia oraz skrzącymi się od blasku oczami, z podjętą decyzją wobec niemego zaproszenia.
Sprawne lawirowanie pomiędzy emocjami a chłodnym, wyważonym podejściem wobec biznesu sprawiło, że z łatwością wcieliła się w rolę godnej zaufania artystki otoczonej niemal żywymi dowodami swego talentu. Potrafiła uczynić ze złota i srebra prace godne spoczęcia na szyi arabskich księżniczek, o czym mężczyzna przynajmniej na razie nie miał okazji się przekonać.
— Egzotyka Indii i Arabii, choć wypełniona nieujarzmioną siłą natury, da okiełznać się jarzmem klasyki. Obiecuję, że mimo to nie straci pierwotnego piękna — nigdy nie pozwoliłaby sercu na tak raptowną śmiałość, lecz Kalyani lśniła od dowodów na słuszność słów kipiących pewnością. Niestety morze zadowolonych klientów przyniosło zaledwie stabilną pozycję pośród tych salon, które latami rozwijały swoje działalności. Zamówienie wykonane dla pana Wahlberga traktowała jak kolejną kroplę do przeważenia szali na swoją korzyść - nie pragnęła wynurzenia czubka nosa przed konkurencję. Dzięki ożywczemu tchnieniu witalności bogini nosiła w sercu chęć zanurzenia ich w gorących piaskach pustyni. Ujmowała klientów nie tylko charyzmą sączącą się ze słów czy odurzającym zapachem kwiatów, lecz troską o ich zamówienia. Przekazane przez mężczyznę kamienie szlachetne traktowała z godnością przynależną żywym istotom. Należało traktować je ostrożnie, czule, aby okazały wdzięczność podczas pracy.
Nawet taka etyka zawodu nie wykluczała stawiania żądań. Wyraz twarzy mężczyzny, ku ogólnemu rozbawieniu unoszącemu się na powierzchni zielonych tęczówek, wyrażała daleko zarzucone niezadowolenie z powodu niechęci do przyjęcia do drakońsko krótkiego terminu realizacji zlecenia. Szybkość zmian i powaga, z jaką podjął się negocjacji, wprawiła ją w jeszcze lepszy humor. W istocie finanse stanowiły podstawę świata, wszak to dzięki nim mogli dokonywać transakcji i zażywać uciech w różnorakiej formie. Podążył zgodnie z szlakiem wytyczonym pychą emanującą z rozleniwionej postawy.
— Dodatkowy profit finansowy nie jest w moim kręgu zainteresowań, panie Wahlberg — wyjaśniła rzeczowo, tym samym ucinając ewentualne spekulacje albo próby negocjacji, choć wysunięta propozycja brzmiała niezwykle szczodrze. Gdyby nie zaistniałe okoliczności oraz powzięty plan, zapewne nie wahałaby się jej przyjąć. Niemniej żądała czegoś cenniejszego, o stokroć większej wartości od złota oraz bogactwa zgromadzonego choćby za szkłem gablot. Zamiast dobrodusznej, nieco małostkowej złośliwości ujrzał kunszt kobiecej doskonałości, odbicie przyjemności w delikatności karminowych warg, teraz wygiętych na poczet zmysłowego uśmiechu. — Wspomnieliśmy wcześniej, że do wyjawienia tajemnic potrzebne są sprzyjające ku temu okoliczności. Spotkanie poza salonem będzie przyjemniejsze i, jak mniemam, bardziej obiecujące dla nas obojga. To moje jedyne żądanie.
Czujne spojrzenie zakotwiczyło w oczach pana Wahlberga. Olafa. Wymiana oficjalnych uprzejmości powinna pójść w niepamięć, bowiem ciągłe ugrzecznienie wypowiedzi nie służyłoby rozmowie w towarzystwie wytwornego alkoholu.
Sprawne lawirowanie pomiędzy emocjami a chłodnym, wyważonym podejściem wobec biznesu sprawiło, że z łatwością wcieliła się w rolę godnej zaufania artystki otoczonej niemal żywymi dowodami swego talentu. Potrafiła uczynić ze złota i srebra prace godne spoczęcia na szyi arabskich księżniczek, o czym mężczyzna przynajmniej na razie nie miał okazji się przekonać.
— Egzotyka Indii i Arabii, choć wypełniona nieujarzmioną siłą natury, da okiełznać się jarzmem klasyki. Obiecuję, że mimo to nie straci pierwotnego piękna — nigdy nie pozwoliłaby sercu na tak raptowną śmiałość, lecz Kalyani lśniła od dowodów na słuszność słów kipiących pewnością. Niestety morze zadowolonych klientów przyniosło zaledwie stabilną pozycję pośród tych salon, które latami rozwijały swoje działalności. Zamówienie wykonane dla pana Wahlberga traktowała jak kolejną kroplę do przeważenia szali na swoją korzyść - nie pragnęła wynurzenia czubka nosa przed konkurencję. Dzięki ożywczemu tchnieniu witalności bogini nosiła w sercu chęć zanurzenia ich w gorących piaskach pustyni. Ujmowała klientów nie tylko charyzmą sączącą się ze słów czy odurzającym zapachem kwiatów, lecz troską o ich zamówienia. Przekazane przez mężczyznę kamienie szlachetne traktowała z godnością przynależną żywym istotom. Należało traktować je ostrożnie, czule, aby okazały wdzięczność podczas pracy.
Nawet taka etyka zawodu nie wykluczała stawiania żądań. Wyraz twarzy mężczyzny, ku ogólnemu rozbawieniu unoszącemu się na powierzchni zielonych tęczówek, wyrażała daleko zarzucone niezadowolenie z powodu niechęci do przyjęcia do drakońsko krótkiego terminu realizacji zlecenia. Szybkość zmian i powaga, z jaką podjął się negocjacji, wprawiła ją w jeszcze lepszy humor. W istocie finanse stanowiły podstawę świata, wszak to dzięki nim mogli dokonywać transakcji i zażywać uciech w różnorakiej formie. Podążył zgodnie z szlakiem wytyczonym pychą emanującą z rozleniwionej postawy.
— Dodatkowy profit finansowy nie jest w moim kręgu zainteresowań, panie Wahlberg — wyjaśniła rzeczowo, tym samym ucinając ewentualne spekulacje albo próby negocjacji, choć wysunięta propozycja brzmiała niezwykle szczodrze. Gdyby nie zaistniałe okoliczności oraz powzięty plan, zapewne nie wahałaby się jej przyjąć. Niemniej żądała czegoś cenniejszego, o stokroć większej wartości od złota oraz bogactwa zgromadzonego choćby za szkłem gablot. Zamiast dobrodusznej, nieco małostkowej złośliwości ujrzał kunszt kobiecej doskonałości, odbicie przyjemności w delikatności karminowych warg, teraz wygiętych na poczet zmysłowego uśmiechu. — Wspomnieliśmy wcześniej, że do wyjawienia tajemnic potrzebne są sprzyjające ku temu okoliczności. Spotkanie poza salonem będzie przyjemniejsze i, jak mniemam, bardziej obiecujące dla nas obojga. To moje jedyne żądanie.
Czujne spojrzenie zakotwiczyło w oczach pana Wahlberga. Olafa. Wymiana oficjalnych uprzejmości powinna pójść w niepamięć, bowiem ciągłe ugrzecznienie wypowiedzi nie służyłoby rozmowie w towarzystwie wytwornego alkoholu.
Bezimienny
Re: 18.12.2000 – Salon jubilerski „Kalyani'' – C. Damgaard & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 14:39
— Trzymam panią za słowo — odpowiedział gładkim uśmiechem na zapewnienie kobiety co do staranności jej działań. Wykonał przecież wcześniej odpowiednie kroki, aby dobitnie poznać kunszt jej prac, zasięgnąć opinii, upewnić się, że dłonie, które zajmą się przeznaczonymi przez niego na ten cel kryształami, zapewnią najwyższą jakość wykonania usługi. Nie mógłby bagatelizować jej umiejętności przez wzgląd na jej płeć, choć i ta odgrywała w trakcie tej rozmowy niezwykle problematyczną rolę. Wrażliwość na piękno bywała cechą uporczywie irytującą, gdy męski umysł odpychał od siebie zdrowy rozsądek, aby móc, choć jeszcze na parę sekund omieść spojrzeniem pokazane mu dzieło. Spod podobnych dłoni nie mogło wyjść nic miałkiego i bezimiennego. Nuda była najgorszym z przeciwników, a Olaf nienawidził się nudzić, dlatego też zamiast sprawdzonych przez siebie wcześniej klasycznych jubilerów, obrał kierunek kroków do Kalyani, aby doświadczyć nowości niepodobnej skutej lodem Skandynawii, która pod naporem śniegu kruszy swoje ziemie. Jedynie wprawne oko i artystyczna dusza dostrzeże szczegóły takie jak inny sposób cięcia kamienia lub szlifu na brzegu obrączki, a samo to, że pani Damgaard swe nauki pobierała w nieznanej mu szkole, sprawiało, że był więcej niż ciekaw efektu. Czas realizacji był jedynie zachcianką, nie szykował się wszakże na obdarowanie tą biżuterią nikogo znajomego, pragnął zachować je dla siebie, tak samo, jak dziś, spoglądając na elegancką kobietę, która roztaczała przed nim orientalną woń, mógłby zachować dla siebie i jej osobę. Prędko odgonił podobne myśli, ponownie na pierwszy plan spychając najważniejsze dla siebie sprawy, priorytety, które dopełniać miały się z pomocą kobiety o innym nazwisku.
Słowo, jakoby dodatkowe finanse nie ciekawiły właścicielki Kalyani, przyjął z nieukrywanym, choć umiarkowanym w mimice zdziwieniem, przysłuchując się kolejnym zdaniom, mającym świadczyć czego owa piękna jubilerka mogłaby oczekiwać od jakże skromnego człowieka. Spodziewał się prośby o przysługę, czegoś, co będzie nie tylko niewygodne, ale i niewspółmierne wobec wystosowanego zamówienia. Gotów był wręcz odebrać kamienie, podziękować za przyjemną rozmowę i opuścić te progi, godząc się z własną porażką w negocjacji, obierając inny kierunek, wszak wyśmienitych salonów jubilerskich przy ulicy Handlowej nie było mało. Olaf chciał jednak konkretnie ten i interesował go konkretnie ten rzemieślnik, więc złożona przez kobietę dosadna propozycja ukryta między aluzjami godziła swoistym poczuciem zadowolenia.
Wahlberg uśmiechnął się nieco szerzej, choć jego spojrzenie nie miało w sobie radości, a wciąż zaciekawienie. Zrozumiał insynuację, jakże by śmiał odmówić? Kim był, aby zaprzeczać własnej chęci zwykłej rozmowy? Wszak — była to jedynie rozmowa, potencjalny kontakt, który w przyszłości być może opłaci się dostatecznym zyskiem i oszczędnościami.
— Proszę spotkać się ze mną w Café Norden, nieopodal Placu Kupieckiego. To miejsce dostatecznie dobrze znoszące tajemnice, a ja cenię sobie właścicieli. Tam odbiorę zamówienie. Piękne ozdoby należy oglądać w naturalnym dla tego miasta świetle — a w pokrytym zimą Midgardzie, naturalnym było to co sztuczne. I sam już nie wiedział, czy mówi o biżuterii, o niej, czy o obu tych kwestiach. Nie pozwoliłby przecież kobiecie siebie zaprosić, wyuczone od dziecka zasady etykiety towarzyskiej były klarowne. Nie pytał, wiedział, że nie musi, w końcu sama pomiędzy słowami zaproponowała taki obrót spraw. Potraktuje to spotkanie jak każde inne biznesowe, choć z pewnością widok, jaki go czeka, znacznie je umili. Nie mógł pozwolić sobie na plotki i niepotrzebne myśli, gdy całe jego skupienie dotykało teraz panny Guldbrandsen. Jedną kwestią pozostawała ona sama, miła mu, choć świeża, drugą zaś jej natura i niezwykły dar, mający sprowadzić na właściciela Besettelse wieczną sławę.
Słowo, jakoby dodatkowe finanse nie ciekawiły właścicielki Kalyani, przyjął z nieukrywanym, choć umiarkowanym w mimice zdziwieniem, przysłuchując się kolejnym zdaniom, mającym świadczyć czego owa piękna jubilerka mogłaby oczekiwać od jakże skromnego człowieka. Spodziewał się prośby o przysługę, czegoś, co będzie nie tylko niewygodne, ale i niewspółmierne wobec wystosowanego zamówienia. Gotów był wręcz odebrać kamienie, podziękować za przyjemną rozmowę i opuścić te progi, godząc się z własną porażką w negocjacji, obierając inny kierunek, wszak wyśmienitych salonów jubilerskich przy ulicy Handlowej nie było mało. Olaf chciał jednak konkretnie ten i interesował go konkretnie ten rzemieślnik, więc złożona przez kobietę dosadna propozycja ukryta między aluzjami godziła swoistym poczuciem zadowolenia.
Wahlberg uśmiechnął się nieco szerzej, choć jego spojrzenie nie miało w sobie radości, a wciąż zaciekawienie. Zrozumiał insynuację, jakże by śmiał odmówić? Kim był, aby zaprzeczać własnej chęci zwykłej rozmowy? Wszak — była to jedynie rozmowa, potencjalny kontakt, który w przyszłości być może opłaci się dostatecznym zyskiem i oszczędnościami.
— Proszę spotkać się ze mną w Café Norden, nieopodal Placu Kupieckiego. To miejsce dostatecznie dobrze znoszące tajemnice, a ja cenię sobie właścicieli. Tam odbiorę zamówienie. Piękne ozdoby należy oglądać w naturalnym dla tego miasta świetle — a w pokrytym zimą Midgardzie, naturalnym było to co sztuczne. I sam już nie wiedział, czy mówi o biżuterii, o niej, czy o obu tych kwestiach. Nie pozwoliłby przecież kobiecie siebie zaprosić, wyuczone od dziecka zasady etykiety towarzyskiej były klarowne. Nie pytał, wiedział, że nie musi, w końcu sama pomiędzy słowami zaproponowała taki obrót spraw. Potraktuje to spotkanie jak każde inne biznesowe, choć z pewnością widok, jaki go czeka, znacznie je umili. Nie mógł pozwolić sobie na plotki i niepotrzebne myśli, gdy całe jego skupienie dotykało teraz panny Guldbrandsen. Jedną kwestią pozostawała ona sama, miła mu, choć świeża, drugą zaś jej natura i niezwykły dar, mający sprowadzić na właściciela Besettelse wieczną sławę.
Chaaya Damgaard
Re: 18.12.2000 – Salon jubilerski „Kalyani'' – C. Damgaard & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 14:39
Chaaya DamgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : jubilerka, właścicielka salonu jubilerskiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : rzemieślnik (I), znawca transmutacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 10 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Bywało, że pieniądze nie odgrywały pierwszoplanowej roli w starannym układaniu linii zbieżnych interesów, ustępując na rzecz miękkich, podatnych na nacisk subtelności skrywanych w iskrze przeszywającej zieleń tęczówki. Słodki szczebiot złotych monet pobrzękujących w sakiewce ułatwiał przyziemne bolączki, czyniąc je bardziej znośnymi i przyjemniejszymi dla zmysłów, lecz nie czynił nic u źródła niedogodności. Skrzętnie wykorzystywała płytką pustkę pozostawianą przez chciwe pragnienia osobliwości przemierzających salon, nadając noszonej przez nich biżuterii tchnienie ognistego ducha Indii. Pan Wahlberg niewątpliwie przejawiał cechy charakterystyczne dla klientów Kalyani, lecz w ostateczności wyróżniał się ponad miałką ciżbę roztaczaną wokół pewnością siebie, o czym świadczyła choćby prośba o nadmierną szybkość wykonania zamówienia. Jako galdr odpowiedzialny za prowadzenie jednej z najintensywniej prosperujących galerii zapewne nie mógł pozwolić sobie na zbytek niepewności czy niezdecydowania, kiedy sztuka jest tworem o tak niecierpliwiej i wymagającej formie, na dodatek obdarzającej artystę wieloma kaprysami. Okazanie zainteresowania komuś takiemu jak on z biegiem czasu mogło przynieść atrakcyjne korzyści, zarówno zawodowe jak i prywatne. Świadoma podwójnego znaczenia postawionej propozycji przyjęła dołączone do nich konsekwencje.
Z zainteresowaniem śledziła korowód odczuć malujących się na jego twarzy. Nie sądziła, by ktokolwiek przed nią miał śmiałość podjąć z nim negocjacje, na tyle jawnie kwestionując postawione żądania. Miała prawo domniemywać, że kobiety rzadko rozmawiały z panem Wahlbergiem o sprawach czysto biznesowych, z tonem przywodzącym na myśl wyrachowane kalkulacje. Przywykł do innego traktowania. Nie był to argument mogący spowodować znaczącą zmianę w zachowaniu, byle połechtać męską dumę uniżonym i potulnym zachowaniem, łagodnością tych, na które spoglądała z żywym rozczarowaniem. Wyciągnięcie karty z naturalnością bliską arogancji oznaczało ryzyko odrzucenia, lecz na szczęście był kimś, komu nie szkodziło rozpoczęcie pasjonującej rozgrywki z godnym swojego statusu przeciwnikiem.
— W takim razie jesteśmy umówieni. Nigdy nie miałam przyjemności odwiedzić tej kawiarni, więc tym bardziej nie wypada mi odmówić — zaproponowane miejsce miało drugorzędne znaczenie. Rozmowa w neutralnym lokalu rozpościerała przesadnie oficjalne konwenanse, konieczne dla zachowania powagi w relacji pomiędzy rzemieślnikiem a klientem. — Pozostaje mi nadzieja, że nie zawiodę pokładanych we mnie oczekiwań.
Niezależnie od rodzaju zlecenia i odpowiedzialnego za niego galdra zawsze dokładała starań do odpowiedniego wykonania. Posyłając mu serdeczny, niemal czuły uśmiech wykazała gotowość do ostatecznego przypieczętowania słownej umowy, jednocześnie będącej pożegnaniem. Po omówieniu najważniejszych kwestii nie zostało wiele do powiedzenia, zresztą, należało zostawić coś na następne spotkanie.
Z zainteresowaniem śledziła korowód odczuć malujących się na jego twarzy. Nie sądziła, by ktokolwiek przed nią miał śmiałość podjąć z nim negocjacje, na tyle jawnie kwestionując postawione żądania. Miała prawo domniemywać, że kobiety rzadko rozmawiały z panem Wahlbergiem o sprawach czysto biznesowych, z tonem przywodzącym na myśl wyrachowane kalkulacje. Przywykł do innego traktowania. Nie był to argument mogący spowodować znaczącą zmianę w zachowaniu, byle połechtać męską dumę uniżonym i potulnym zachowaniem, łagodnością tych, na które spoglądała z żywym rozczarowaniem. Wyciągnięcie karty z naturalnością bliską arogancji oznaczało ryzyko odrzucenia, lecz na szczęście był kimś, komu nie szkodziło rozpoczęcie pasjonującej rozgrywki z godnym swojego statusu przeciwnikiem.
— W takim razie jesteśmy umówieni. Nigdy nie miałam przyjemności odwiedzić tej kawiarni, więc tym bardziej nie wypada mi odmówić — zaproponowane miejsce miało drugorzędne znaczenie. Rozmowa w neutralnym lokalu rozpościerała przesadnie oficjalne konwenanse, konieczne dla zachowania powagi w relacji pomiędzy rzemieślnikiem a klientem. — Pozostaje mi nadzieja, że nie zawiodę pokładanych we mnie oczekiwań.
Niezależnie od rodzaju zlecenia i odpowiedzialnego za niego galdra zawsze dokładała starań do odpowiedniego wykonania. Posyłając mu serdeczny, niemal czuły uśmiech wykazała gotowość do ostatecznego przypieczętowania słownej umowy, jednocześnie będącej pożegnaniem. Po omówieniu najważniejszych kwestii nie zostało wiele do powiedzenia, zresztą, należało zostawić coś na następne spotkanie.
Bezimienny
Re: 18.12.2000 – Salon jubilerski „Kalyani'' – C. Damgaard & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 14:39
Choć nigdy nie musiał troszczyć się, czy pieniędzy wystarczy, tak zawsze rozmyślał, czy na pewno posiada ich dostatecznie dużo. Olaf pogrążony był w swym pragnieniu złota i diamentów, brzdęku monet w sakwie, czy suchości palców od wciąż przeciskanych przez nie czeków. Gustowne garnitury krojone na wymiar, jedwabne krawaty, czy w końcu spinki do mankietów, były jedynie symbolem wpływów, jakie roztaczał wokół siebie tego i każdego następnego dnia, poprzez skrupulatnie wymierzany czas spędzony w pracy, na spotkaniach towarzyskich, czy w końcu dla spełniania własnych pragnień. Miał się wyróżniać, nie. Miał być lepszym od wszystkich. Innym, wygrywającym, wytyczającym nowe i nieprzetarte wcześniej ścieżki, a tak też miało być z ekskluzywną biżuterią wzbogacającą skandynawskie kamienie indyjskim złotem w kolorze pomarańczowego piasku pustyni Thar. Sprawdził opinie o tym miejscu i otrzymał stosowne polecenie, to też nie obawiał się o tyle jakości wykonanych ozdób, co ich konsekwencji, lub własnego gustu. To, że spinki miały być piękne, zdawało się oczywistym.
Negocjacje mogły zakończyć się dwojako, a Olaf nie miał najmniejszych oporów, aby opuścić to miejsce, gotów czekać dłużej, jednak nie pozwolić sobie na ukruszenie drobnego choćby fragmentu szkła, które wokół siebie rozstawiał. Te miało przyjemnie odbijać światło, być mu swoistym murem stoickiego spokoju i cierpliwości, gotowym odbijać atak. Nie było ku temu potrzeby. Pasjonująca gra, w którą dał się wciągnąć, nie miała mieć końca, a przynajmniej nie w tym momencie i nie w tym miejscu, gdy spełnienie i ostateczne odebranie zamówienia miało odbyć się w intymniejszej przestrzeni, na zgoła neutralnym i nienacechowanym pracą gruncie.
— Właściciele sprowadzają kawę z jednej z najlepszych szwedzkich palarni, lecz nie śmiałbym zanudzać pani rozmową o takiej błahostce — uśmiechnął się nienachalnie, niemalże nienagannie, zgodnie ze wszystkimi niepisanymi protokołami. Nie mógł zapomnieć, czemu tu jest i po co tu jest, wszak chodziło o zamówienie, mające być zrealizowane szybko, nawet jeśli nie spodziewał się egzotycznej piękności, w której dłonie miały trafić zakupione przed tygodniami od Tordenskioldów kryształy. Ostatni jeszcze raz spoglądał na kobietę, gdy w jej stronę wyciągnął swoją rękę, w geście pożegnania. Tej nie chwycił pod usta, nie byli dostatecznie blisko, aby pozwalał sobie na podobne gesty, które przystawały jedynie w zaznajomionym ze sobą gronie.
I ku temu miała się przecież jeszcze nadążyć okazja.
Olaf i Chaaya z tematu
Negocjacje mogły zakończyć się dwojako, a Olaf nie miał najmniejszych oporów, aby opuścić to miejsce, gotów czekać dłużej, jednak nie pozwolić sobie na ukruszenie drobnego choćby fragmentu szkła, które wokół siebie rozstawiał. Te miało przyjemnie odbijać światło, być mu swoistym murem stoickiego spokoju i cierpliwości, gotowym odbijać atak. Nie było ku temu potrzeby. Pasjonująca gra, w którą dał się wciągnąć, nie miała mieć końca, a przynajmniej nie w tym momencie i nie w tym miejscu, gdy spełnienie i ostateczne odebranie zamówienia miało odbyć się w intymniejszej przestrzeni, na zgoła neutralnym i nienacechowanym pracą gruncie.
— Właściciele sprowadzają kawę z jednej z najlepszych szwedzkich palarni, lecz nie śmiałbym zanudzać pani rozmową o takiej błahostce — uśmiechnął się nienachalnie, niemalże nienagannie, zgodnie ze wszystkimi niepisanymi protokołami. Nie mógł zapomnieć, czemu tu jest i po co tu jest, wszak chodziło o zamówienie, mające być zrealizowane szybko, nawet jeśli nie spodziewał się egzotycznej piękności, w której dłonie miały trafić zakupione przed tygodniami od Tordenskioldów kryształy. Ostatni jeszcze raz spoglądał na kobietę, gdy w jej stronę wyciągnął swoją rękę, w geście pożegnania. Tej nie chwycił pod usta, nie byli dostatecznie blisko, aby pozwalał sobie na podobne gesty, które przystawały jedynie w zaznajomionym ze sobą gronie.
I ku temu miała się przecież jeszcze nadążyć okazja.
Olaf i Chaaya z tematu