W poszukiwaniu prezentu (I. Hallström & B. Guildenstern, grudzień 1993)
2 posters
Bezimienny
W poszukiwaniu prezentu (I. Hallström & B. Guildenstern, grudzień 1993) Sob 2 Gru - 16:47
Bliskość Jul przyspieszała rytm gwarnych arterii miasta - sylwetki, przepychane pomiędzy fasadami budynków, były nieokiełznaną masą, wykazującą przeróżnej maści potrzeby, podyktowane spiętrzeniem tradycji wiążących się z obchodzeniem jednego z fundamentalnych świąt. Wśród nastroszonych igieł nieśmiertelnie zielonych jodeł, połyskiwały odważnie lewitujące lampki, razem z nadejściem nocy pulsujące niczym miriady drobnych, osiadłych na ziemi gwiazd. Znużone spojrzenie, rzucane przez lodowate zwierciadła jasnoniebieskich tęczówek - dalekich od radosnego błękitu nieba - prześlizgnęło się po natłoku szyldów i dekoracji.
Nienawidziła świąt.
Magia - kłamstw - obchodzonych w rodzinnym gronie obrządków, eskalowała się do zenitu podczas dni poświęconych nadejściu zimowego przesilenia. Skrajność przesady i nieodparte wrażenie kobiecego męczeństwa - tysiące obaw, jak ostrzy, zdążyło wbić się w jej duszę w przeciągu ostatnich lat. W rzeczywistości, nienawidziła wszystkiego, co było związane z piętnem arystokracji, wypalonej na jeszcze lepkiej, zaróżowionej skórze nowo narodzonego potomka. Świadomość, że jest wadliwa, wybrakowana, uzależniona od haustów mającej być odebraną wolności, przyprawiała ją wielokrotnie o strach. Czuła się brudna, naznaczona, wskazana palcem przez niewidzialny los, tkany na kołowrotku trzech bogiń, czuła, że wszystko pęknie, a wrzaski, czynione przez oszalałą bezsilność, rozerwą ją w bezład strzępów.
Uspokoiła się wreszcie, z głębi umysłu wyławiając twarz Björna, przywołując go, lepiąc z gliny pamięci. Był jedną z osób, wybudzających niewymuszoną sympatię; czuła intuicyjnie, pomiędzy nimi, więź swoistego porozumienia, mimo, że nie umiała wskazać umiejscowienia jej źródła. Dźwięk kroków ginął w chaotycznej tkaninie wirujących dookoła odgłosów - nie ociągając się dłużej, podążyła w kierunku pomnika Ostatniej Walkirii, który był ustalonym miejscem, skąd zamierzali ruszyć.
- Jest w czym wybierać - przyznała na powitanie; lekki, niewymuszony uśmiech zatlił się na obliczu o bladym odcieniu skóry. - Pozornie. - Okraszone szczerością podsumowanie pomknęło wkrótce w powietrzu. Bogactwo asortymentów oferowanych przez sklepy nie oznaczało bogactwa obiektów kandydujących na prezent - przemyślany, trafiony podarek był sztuką, opanowaną dotychczas przez wąskie grono cierpliwie poszukujących osób.
- Rozumiem, że wciąż nie znalazłeś nic dla mojego ojca? - nuta zaciekawienia wybrzmiała w zapadającym niedługo później pytaniu. Sama - nie zdołała, jeszcze, sporządzić wszystkich podarków.
Nienawidziła świąt.
Magia - kłamstw - obchodzonych w rodzinnym gronie obrządków, eskalowała się do zenitu podczas dni poświęconych nadejściu zimowego przesilenia. Skrajność przesady i nieodparte wrażenie kobiecego męczeństwa - tysiące obaw, jak ostrzy, zdążyło wbić się w jej duszę w przeciągu ostatnich lat. W rzeczywistości, nienawidziła wszystkiego, co było związane z piętnem arystokracji, wypalonej na jeszcze lepkiej, zaróżowionej skórze nowo narodzonego potomka. Świadomość, że jest wadliwa, wybrakowana, uzależniona od haustów mającej być odebraną wolności, przyprawiała ją wielokrotnie o strach. Czuła się brudna, naznaczona, wskazana palcem przez niewidzialny los, tkany na kołowrotku trzech bogiń, czuła, że wszystko pęknie, a wrzaski, czynione przez oszalałą bezsilność, rozerwą ją w bezład strzępów.
Uspokoiła się wreszcie, z głębi umysłu wyławiając twarz Björna, przywołując go, lepiąc z gliny pamięci. Był jedną z osób, wybudzających niewymuszoną sympatię; czuła intuicyjnie, pomiędzy nimi, więź swoistego porozumienia, mimo, że nie umiała wskazać umiejscowienia jej źródła. Dźwięk kroków ginął w chaotycznej tkaninie wirujących dookoła odgłosów - nie ociągając się dłużej, podążyła w kierunku pomnika Ostatniej Walkirii, który był ustalonym miejscem, skąd zamierzali ruszyć.
- Jest w czym wybierać - przyznała na powitanie; lekki, niewymuszony uśmiech zatlił się na obliczu o bladym odcieniu skóry. - Pozornie. - Okraszone szczerością podsumowanie pomknęło wkrótce w powietrzu. Bogactwo asortymentów oferowanych przez sklepy nie oznaczało bogactwa obiektów kandydujących na prezent - przemyślany, trafiony podarek był sztuką, opanowaną dotychczas przez wąskie grono cierpliwie poszukujących osób.
- Rozumiem, że wciąż nie znalazłeś nic dla mojego ojca? - nuta zaciekawienia wybrzmiała w zapadającym niedługo później pytaniu. Sama - nie zdołała, jeszcze, sporządzić wszystkich podarków.
Björn Guildenstern
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Kiedyś uwielbiał okres Jul. Magia świateł, zielone jodły rozstawione wzdłuż najważniejszych arterii Midgardu, świąteczne jarmarki i nieodłączny element każdej zimy w postaci jego ulubionego glöggu. Zawsze wydawało mu się, że to idealny czas, by spędzić go w wyjątkowy sposób ze swoją najbliższą rodziną. Odkąd jednak pojawiało się między nimi coraz więcej nieubłaganych różnic, podchodził do świąt z niemałą rezerwą. Nie chciał wywołać kolejnych sprzeczek przy rodzinnej kolacji; powstrzymywał się, gryząc przy tym mocno w język, by ostentacyjnie nie wykrzyczeć swoich racji ojcu. Nie wypada, Björn. Wielu rzeczy mu nie wypadało. Uginał się pod ciężarem bycia dziedzicem, dawał się strofować i poprawiać, by być produktem oczekiwań Guildensternów i wypełnić wolę Norn, choć gdyby mógł, najchętniej zrzuciłby ją na swojego młodszego brata — w końcu to Brage powinien był urodzić się jako pierwszy syn. Starał się jednak usilnie zmienić swoje podejście do tegorocznych świąt, zwłaszcza że odkąd pracował w Kompanii Morskiej, lepiej niż zwykle dogadywał się ze swoim ojcem. Ragnar był jego autorytetem, kochał go, lecz Björn dobrze wiedział, że nigdy nie będzie w stanie sprostać ojcowskim oczekiwaniom. Miał więc nadzieję, że chociaż uda mu się z pomocą Inge znaleźć coś odpowiedniego w ramach prezentu, nim poinformuje go o swojej decyzji.
— Nic. A co dopiero dla mojego. — Ciche westchnięcie znienacka wyrwało się ze spierzchniętych ust młodego Guildensterna, gdy ze zblazowaniem w oczach rozglądał się po bogatym asortymencie mijanych przez nich sklepów. Przed Björnem i Inge najcięższe zadanie dzisiejszego dnia — znaleźć coś dla ich ojców. — Przecież oni mają wszystko — stwierdził z wyraźnym niezadowoleniem w zachrypniętym głosie, porozumiewawczo patrząc w kierunku stojącej obok niego Hallström. Z roku na rok mieli coraz większy problem z szukaniem świątecznych prezentów – jeśli już czegoś im w życiu dotkliwie brakowało, były to rzeczy raczej niematerialne, których zbytnio nie byli w stanie podarować swoim rodzicom. W końcu Guildensternowie i Hallströmowie należeli do jednych z najpotężniejszych rodzin na całym Półwyspie Skandynawskim, co stanowiło kolejny problem. — Czasem mam wrażenie, że wystarczy im w zamian nasza służalczość — zwierzył się po chwili namysłu, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że tylko Inge go w tej kwestii rozumiała. W rzeczywistości znajdowali się w bardzo podobnej sytuacji — musieli podporządkować się decyzjom swoich rodziców.
— Nic. A co dopiero dla mojego. — Ciche westchnięcie znienacka wyrwało się ze spierzchniętych ust młodego Guildensterna, gdy ze zblazowaniem w oczach rozglądał się po bogatym asortymencie mijanych przez nich sklepów. Przed Björnem i Inge najcięższe zadanie dzisiejszego dnia — znaleźć coś dla ich ojców. — Przecież oni mają wszystko — stwierdził z wyraźnym niezadowoleniem w zachrypniętym głosie, porozumiewawczo patrząc w kierunku stojącej obok niego Hallström. Z roku na rok mieli coraz większy problem z szukaniem świątecznych prezentów – jeśli już czegoś im w życiu dotkliwie brakowało, były to rzeczy raczej niematerialne, których zbytnio nie byli w stanie podarować swoim rodzicom. W końcu Guildensternowie i Hallströmowie należeli do jednych z najpotężniejszych rodzin na całym Półwyspie Skandynawskim, co stanowiło kolejny problem. — Czasem mam wrażenie, że wystarczy im w zamian nasza służalczość — zwierzył się po chwili namysłu, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że tylko Inge go w tej kwestii rozumiała. W rzeczywistości znajdowali się w bardzo podobnej sytuacji — musieli podporządkować się decyzjom swoich rodziców.
Bezimienny
Uzależnieni - opętani od sprawowania kontroli. Im dłużej przyglądała się pokoleniom, których tropem, wydeptaną ścieżką tradycji, musiała pilnie podążać, tym częściej widziała ich zapatrzenie w tę jedną grupę wartości. Konserwatywne rodziny były przedziwnym głazem, niepoddającym się wpływom erozji czasu; minione wieki i postęp zrodziły na ich powierzchni zaledwie wątłe, cherlawe rysy przymusów, którym, mimo uporu, nie mogły jednak się oprzeć. Björn miał zupełną rację - trudno jest podarować coś komuś, kto zdaje się, że powinien mieć wszystko. Monety, wypełniające skarbce ich klanów, nie próbowały zaprzeczać sporządzonej teorii.
Wyzwanie. Wielkie wyzwanie, oczekujące ich w progach.
- Naprawdę? - lekkie, dźwięczne rozbawienie zagnieździło się w głosie. - Sama odnoszę wrażenie, że władza i wpływy nigdy nie mają dna. Nie wiem, czy kiedykolwiek odczuli jej przesyt - wyznała. Niewielu ludzi miało dość sprawowanej władzy; druzgocąca większość, w której rękach spoczęła, chciała więcej - i więcej, chłonęła palce, dłoń, później całą rękę, serce, ciało i dusze innych, podległych istnień. Władza nie chciała końca, pragnęła rosnąć i rosnąć, do niebotycznych rozmiarów.
- Pewnie liczą, że kiedyś będziemy do nich podobni - nuta żartobliwej ironii wyłoniła się spod kolejnej wypowiedzi. Nie sądziła, by kiedykolwiek miała przypomnieć matkę - cichą, stłamszoną i pogodzoną z losem, żyjącą w cieniu dumnego, przyszłego jarla, podtrzymującą domowe, paradoksalnie chłodne ognisko. Jej ojciec, z kolei, był przesiąknięty od manii dzierżonych wpływów - chciał je sprawować nad wszystkim, w tym nad swoimi dziećmi.
- U mnie też kiepsko, dlatego dobrze, skoro możemy teraz poszukać razem - przyznała zupełnie szczerze. Nie miała najmniejszego pojęcia, co podarować ojcu Björna. Przyjaźń (maska, pod jaką skrywały się wspólne punkty interesów) pomiędzy klanami, przejawiała się także w przypadku świąt Jul. Spotkanie podczas tych słynnych świąt było nieuniknione; żadne z nich nie mogło pojawić się z pustką dzierżoną w dłoniach.
- Mój ojciec docenia rzadko spotykane wydania literatury. Wielka Biblioteka, mimo wszystko, nie jest posiadaniem na własność - spróbowała zasugerować. - Można też kupić mu pióro. Hallströmowie kochają potęgę słów - dodała. Wszystko, co tylko ma odpowiednią cenę.
Wyzwanie. Wielkie wyzwanie, oczekujące ich w progach.
- Naprawdę? - lekkie, dźwięczne rozbawienie zagnieździło się w głosie. - Sama odnoszę wrażenie, że władza i wpływy nigdy nie mają dna. Nie wiem, czy kiedykolwiek odczuli jej przesyt - wyznała. Niewielu ludzi miało dość sprawowanej władzy; druzgocąca większość, w której rękach spoczęła, chciała więcej - i więcej, chłonęła palce, dłoń, później całą rękę, serce, ciało i dusze innych, podległych istnień. Władza nie chciała końca, pragnęła rosnąć i rosnąć, do niebotycznych rozmiarów.
- Pewnie liczą, że kiedyś będziemy do nich podobni - nuta żartobliwej ironii wyłoniła się spod kolejnej wypowiedzi. Nie sądziła, by kiedykolwiek miała przypomnieć matkę - cichą, stłamszoną i pogodzoną z losem, żyjącą w cieniu dumnego, przyszłego jarla, podtrzymującą domowe, paradoksalnie chłodne ognisko. Jej ojciec, z kolei, był przesiąknięty od manii dzierżonych wpływów - chciał je sprawować nad wszystkim, w tym nad swoimi dziećmi.
- U mnie też kiepsko, dlatego dobrze, skoro możemy teraz poszukać razem - przyznała zupełnie szczerze. Nie miała najmniejszego pojęcia, co podarować ojcu Björna. Przyjaźń (maska, pod jaką skrywały się wspólne punkty interesów) pomiędzy klanami, przejawiała się także w przypadku świąt Jul. Spotkanie podczas tych słynnych świąt było nieuniknione; żadne z nich nie mogło pojawić się z pustką dzierżoną w dłoniach.
- Mój ojciec docenia rzadko spotykane wydania literatury. Wielka Biblioteka, mimo wszystko, nie jest posiadaniem na własność - spróbowała zasugerować. - Można też kupić mu pióro. Hallströmowie kochają potęgę słów - dodała. Wszystko, co tylko ma odpowiednią cenę.
Björn Guildenstern
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Konserwatywne wartości wciąż były obecne w świecie galdrów, choć nie miały już tylu zwolenników, co kiedyś. Młodzi ludzie mieli w sobie coraz więcej odwagi i asertywności niż wcześniejsze pokolenia; wierzyli, że mogą zmienić to, co dla wielu wcześniej wydawało się niezmienne. Sam Guildenstern coraz bardziej oddalał się od swojej rodziny, nie potrafiąc pogodzić się z obowiązującymi w ich rodzinie zasadami. Nie rozumiał, dlaczego tak skonstruowany był świat. Nie był w stanie pogodzić się ze swoim przeznaczeniem, mimo że wielokrotnie próbował to zrobić – wówczas jego życie byłoby łatwiejsze. Jego marzenia wykraczały jednak za Burzowy Przylądek i Midgard. Björn chciał znacznie więcej od życia, dlatego z coraz większą pewnością stawiał swoje kroki i śmielej podejmował decyzje, które podyktowane były tym, co podpowiadało mu serce. Nie mógł już dłużej spełniać woli swoich rodziców. Powoli uczył się wszystkiego na nowo i odkrywał świat, który wcześniej nie był dla niego dostępny, przekraczając niewidzialne, choć wyraźne wyznaczone przez społeczeństwo granice. Do niektórych z nich nie zamierzał jednak się nigdy zbliżać – w końcu jak większość widzących nie potrafił zrozumieć magii zakazanej. Otwarcie brzydził się ślepcami. Byli abominacją. Skazą. Zgnilizną. Wyrzutkami, dla których nie było wśród nich miejsca. Przestrzegali go przed nimi od zawsze, dlatego wiedział już, że nie przekroczy tej granicy. Wszystko, tylko nie to.
— Naprawdę. — Dopiero teraz zdał sobie sprawę z banalności swoich słów, które skwitował stłumionym śmiechem. Björn, mimo że był najstarszym dziedzicem Guildensternów, nie miał jeszcze okazji zaznać smaku władzy. W przeciwieństwie do niektórych swoich rówieśników z pozostałych klanów magicznych, nie wykorzystywał rodzinnych wpływów przy każdej możliwej okazji. Chciał zapracować sam na szacunek, mimo że przez swoje nazwisko zawsze był w lepszej pozycji. — Problem tylko w tym, że władza bywa zgubna. — Na kartach historii Półwyspu Skandynawskiego nie brakowało legendarnych opowieści o krwawych, owianych złą sławą jarlach, których los najczęściej był zwieńczony wyjątkowo tragicznym końcem. Choć ich niezwykle szczegółowo opisane biografie nierzadko były przestrogą dla wielu galdrów, w rzeczywistości mało kto uczył się na błędach swoich przodków. — Marzenie ściętej głowy — dodał na koniec Björn, wsłuchując się w słowa Inge, która podsunęła mu zbawienny pomysł na prezent dla Hallströma. — To brzmi jak dobry trop — przyznał rację swojej towarzyszce, podzielając jej entuzjazm co do wspólnych zakupów. — Ja mógłbym z kolei zaproponować… kompas? Mój ojciec je kolekcjonuje. Tylko wtedy najlepiej musielibyśmy udać się na targ staroci. — Choć to pierwsze, co mu przyszło do głowy, nie mógł wykorzystać tego pomysłu. Wypadało, by wykazał się większą kreatywnością, jeśli w czasie Jul miał mu powiedzieć o rezygnacji.
— Naprawdę. — Dopiero teraz zdał sobie sprawę z banalności swoich słów, które skwitował stłumionym śmiechem. Björn, mimo że był najstarszym dziedzicem Guildensternów, nie miał jeszcze okazji zaznać smaku władzy. W przeciwieństwie do niektórych swoich rówieśników z pozostałych klanów magicznych, nie wykorzystywał rodzinnych wpływów przy każdej możliwej okazji. Chciał zapracować sam na szacunek, mimo że przez swoje nazwisko zawsze był w lepszej pozycji. — Problem tylko w tym, że władza bywa zgubna. — Na kartach historii Półwyspu Skandynawskiego nie brakowało legendarnych opowieści o krwawych, owianych złą sławą jarlach, których los najczęściej był zwieńczony wyjątkowo tragicznym końcem. Choć ich niezwykle szczegółowo opisane biografie nierzadko były przestrogą dla wielu galdrów, w rzeczywistości mało kto uczył się na błędach swoich przodków. — Marzenie ściętej głowy — dodał na koniec Björn, wsłuchując się w słowa Inge, która podsunęła mu zbawienny pomysł na prezent dla Hallströma. — To brzmi jak dobry trop — przyznał rację swojej towarzyszce, podzielając jej entuzjazm co do wspólnych zakupów. — Ja mógłbym z kolei zaproponować… kompas? Mój ojciec je kolekcjonuje. Tylko wtedy najlepiej musielibyśmy udać się na targ staroci. — Choć to pierwsze, co mu przyszło do głowy, nie mógł wykorzystać tego pomysłu. Wypadało, by wykazał się większą kreatywnością, jeśli w czasie Jul miał mu powiedzieć o rezygnacji.
Bezimienny
Wiedza, że nigdy nie będzie odzwierciedleniem ojca.
Brzytwa prawdy, rozcinająca świadomość.
Wiedza - nie tylko, ze względu na jawny, bolesny fakt odmienności ról, przeznaczenia kobiet i mężczyzn, którzy mieli (nie)szczęście dorastać w konserwatywnym rodzie. W rzeczywistości, bez względu na sprawowaną funkcję, na przybieraną posłusznie maskę syna lub córki, istota działań zwykła sprowadzać się do jednego - do posłuszeństwa i gry pozorów, w jakiej zmuszeni byli tkwić, aż po ostatnie, wydane dla świata tchnienie. Większość, niezależnie od płci, podrygiwała posłusznie jak marionetki w zamyśle powstałym na długo zanim się narodzili. Tradycja. Ciężkie i brzydkie słowo, ciążące u każdej nogi jak ołowiana kula. Wszystko w imię tradycji. Wszelka, nawet drobna niesubordynacja, była natychmiast tłamszona - obserwowała, przez wiele lat, jak tresura arystokracji kształtuje młode istnienia, jak usiłuje też, bezskutecznie, poddać i ukształtować ją. Jej brat był inny, posłuszny, spełniał się doskonale w roli, podobnie jak jego ojciec. Ona - w głębi duszy wiedziała, że nie pasuje do układanki - zakłamanej idylli, ukazywanej zawsze postronnym ludziom.
- Znam dobry sklep z antykami - stwierdziła, ciesząc się z padającej sugestii Björna. Przestała nareszcie błąkać się w całkowitej niewiedzy, jaki, przykładowy przedmiot, powinna nabyć dla Guildensternów. - Trzeba mieć jednak szczęście i odpowiednio dużo zacięcia podczas przeszukiwania tego, co oferuje - dodała. Właściciel nie słynął z zamiłowania do ładu. Lokal był labiryntem, na którego regałach, komodach, niekiedy też na podłodze, można było znaleźć przeróżnej maści przedmioty - czasami unikatowe, obdarzone magicznymi właściwościami. Nabyła tam wiele książek, zwłaszcza tych, traktujących o tematyce run.
- Chodźmy dalej - postanowiła zachęcić, zarówno siebie jak jego. - Może któraś ze sklepowych witryn przykuje naszą uwagę - łudziła się. Duże zasoby czasu - oraz zasoby uwagi - były niemniej kluczowe do odszukania podarku. Krzątanina, związana z Jul, nie ułatwiała zadania - tłum, napływający do oczu, pełnił rolę ruchomej i natarczywej barykady. Była, mimo to, pewna, że przy nieznacznym uśmiechu losu, znajdą przynajmniej sklep, oferujący kosztowne pióra - wyszukane prezenty musiały mieć wyszukaną cenę, dumne, podobnie jak ludzie, którym miały zostać wręczone, gdy przyjdzie właściwy czas.
Brzytwa prawdy, rozcinająca świadomość.
Wiedza - nie tylko, ze względu na jawny, bolesny fakt odmienności ról, przeznaczenia kobiet i mężczyzn, którzy mieli (nie)szczęście dorastać w konserwatywnym rodzie. W rzeczywistości, bez względu na sprawowaną funkcję, na przybieraną posłusznie maskę syna lub córki, istota działań zwykła sprowadzać się do jednego - do posłuszeństwa i gry pozorów, w jakiej zmuszeni byli tkwić, aż po ostatnie, wydane dla świata tchnienie. Większość, niezależnie od płci, podrygiwała posłusznie jak marionetki w zamyśle powstałym na długo zanim się narodzili. Tradycja. Ciężkie i brzydkie słowo, ciążące u każdej nogi jak ołowiana kula. Wszystko w imię tradycji. Wszelka, nawet drobna niesubordynacja, była natychmiast tłamszona - obserwowała, przez wiele lat, jak tresura arystokracji kształtuje młode istnienia, jak usiłuje też, bezskutecznie, poddać i ukształtować ją. Jej brat był inny, posłuszny, spełniał się doskonale w roli, podobnie jak jego ojciec. Ona - w głębi duszy wiedziała, że nie pasuje do układanki - zakłamanej idylli, ukazywanej zawsze postronnym ludziom.
- Znam dobry sklep z antykami - stwierdziła, ciesząc się z padającej sugestii Björna. Przestała nareszcie błąkać się w całkowitej niewiedzy, jaki, przykładowy przedmiot, powinna nabyć dla Guildensternów. - Trzeba mieć jednak szczęście i odpowiednio dużo zacięcia podczas przeszukiwania tego, co oferuje - dodała. Właściciel nie słynął z zamiłowania do ładu. Lokal był labiryntem, na którego regałach, komodach, niekiedy też na podłodze, można było znaleźć przeróżnej maści przedmioty - czasami unikatowe, obdarzone magicznymi właściwościami. Nabyła tam wiele książek, zwłaszcza tych, traktujących o tematyce run.
- Chodźmy dalej - postanowiła zachęcić, zarówno siebie jak jego. - Może któraś ze sklepowych witryn przykuje naszą uwagę - łudziła się. Duże zasoby czasu - oraz zasoby uwagi - były niemniej kluczowe do odszukania podarku. Krzątanina, związana z Jul, nie ułatwiała zadania - tłum, napływający do oczu, pełnił rolę ruchomej i natarczywej barykady. Była, mimo to, pewna, że przy nieznacznym uśmiechu losu, znajdą przynajmniej sklep, oferujący kosztowne pióra - wyszukane prezenty musiały mieć wyszukaną cenę, dumne, podobnie jak ludzie, którym miały zostać wręczone, gdy przyjdzie właściwy czas.
Björn Guildenstern
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Tradycyjne wartości bezwzględnie przekreślały ich młodzieńcze marzenia o nieskrępowanej wolności. Guildenstern doskonale o tym wiedział — w końcu od najmłodszych lat był przygotowywany do roli przyszłego dziedzica, mimo że w rzeczywistości rozpaczliwie pragnął od życia czegoś zupełnie innego. Ustąpiłby swemu młodszemu bratu, gdyby tylko mógł uniknąć konsekwencji w postaci nieodwracalnej utraty najbliższej rodziny. Björn dziś absolutnie nie widział się w roli jarla zaszczytnie zasiadającego w przyszłości w Radzie; nie chciał rządzić i podejmować kluczowych dla świata galdrów decyzji, choć czasem pojawiała się w jego głowie myśl, że przecież mógłby postawić wszystko na jedną kartę i spróbować coś zmienić. Równie szybko uświadamiał sobie za każdym razem, że najprawdopodobniej byłby w tej walce osamotniony – w końcu pochodził z wyjątkowo konserwatywnej rodziny, która prędzej by go wydziedziczyła lub próbowała go okiełznać, niż pozwoliłaby mu stanąć na czele społecznej rewolucji. By zaszła zmiana pokoleniowa, potrzeba było czasu, a Björn nie pragnął niczego innego tak bardzo, jak już teraz przeżyć swoją młodość po swojemu — zgodnie z własnym sumieniem.
— Jak to zwykle bywa w przypadku takich miejsc — stwierdził odruchowo Björn, gdy tylko usłyszał propozycję Inge. Sklepy z antykami miały to do siebie, że oferowały wszystko i nic zarazem; mnogość przedmiotów potrafiła niekiedy przytłoczyć, co w połączeniu z brakiem cierpliwości młodego Guildensterna sprawiało, że stosunkowo rzadko decydował się na odwiedziny tego rodzaju lokacji. Nigdy nie potrafił się tam odnaleźć, dlatego liczył, że w towarzystwie Hallström będzie zupełnie inaczej. Podobnie było też w przypadku targów staroci, lecz osobiście Björn o wiele bardziej lubił przechadzać się między straganami, z ciekawością w oczach rozglądając się po kolorowych stoiskach i wypatrując, co dany sprzedawca miał do zaoferowania. — Chodźmy. — Skinął lekko głową na potwierdzenie słów Inge. — Ale muszę ci powiedzieć, że ja zwykle nie mam szczęścia do takich miejsc. Mógłbym policzyć na palcach jednej ręki, kiedy udało mi się znaleźć coś ciekawego — westchnął z niezadowoleniem pod nosem, po dłuższej chwili nagle zatrzymując się przy jednej z mijanych witryn. Nie był to co prawda sklep z antykami, lecz postanowił rozejrzeć się za piórem dla jej ojca.
— Jak to zwykle bywa w przypadku takich miejsc — stwierdził odruchowo Björn, gdy tylko usłyszał propozycję Inge. Sklepy z antykami miały to do siebie, że oferowały wszystko i nic zarazem; mnogość przedmiotów potrafiła niekiedy przytłoczyć, co w połączeniu z brakiem cierpliwości młodego Guildensterna sprawiało, że stosunkowo rzadko decydował się na odwiedziny tego rodzaju lokacji. Nigdy nie potrafił się tam odnaleźć, dlatego liczył, że w towarzystwie Hallström będzie zupełnie inaczej. Podobnie było też w przypadku targów staroci, lecz osobiście Björn o wiele bardziej lubił przechadzać się między straganami, z ciekawością w oczach rozglądając się po kolorowych stoiskach i wypatrując, co dany sprzedawca miał do zaoferowania. — Chodźmy. — Skinął lekko głową na potwierdzenie słów Inge. — Ale muszę ci powiedzieć, że ja zwykle nie mam szczęścia do takich miejsc. Mógłbym policzyć na palcach jednej ręki, kiedy udało mi się znaleźć coś ciekawego — westchnął z niezadowoleniem pod nosem, po dłuższej chwili nagle zatrzymując się przy jednej z mijanych witryn. Nie był to co prawda sklep z antykami, lecz postanowił rozejrzeć się za piórem dla jej ojca.
Bezimienny
Zobowiązania. Odpowiedzialność. Maski, odlewy z fałszu, wkładane dzień w dzień na twarz. Całe, od początku do kresu – ich życie – usłane przez obowiązki, jak droga, skąd wyrastają ciernie, pełna niewielkich, złośliwych ciał głazów o kaleczących krawędziach. Niezwykle łatwo o ranę, łatwo wykrzesać ze strony ojców i matek, ciotek, stryjów i dalszych, mało istotnych krewnych, grymas dezaprobaty. Wystarczy jeden, mało właściwy ruch. Sprzeciw. Słowa, wydostające się z gardła niczym żądlący rój.
Rodziny, do których mieli sposobność należeć, nienawidziły sprzeciwu. Jul było wyłącznie jednym spomiędzy wielu rytuałów, w których musieli brać udział – uśmiechać się i dziękować. Dziękować, za to, że wielki los postanowił zapewnić im wielką, w odczuciu najbliższych przyszłość. Urodzenie się w klanie, na wyższym szczeblu hierarchii, ponad wszystkim, co mdłe, pospolite.
Nie chciała takiej przyszłości, nie chciała takich korzeni – świat nigdy jej nie zapytał, wtłaczając ją do zagłady, chcąc, aby była dostojnie przewidywalna. Wszyscy z nich, mieli już dawno spisany przez swoich ojców scenariusz, zaplanowany przez jarlów. Ona, jej brat czy Björn – nie różnili się – jedyną, dostrzegalną różnicą, była etykieta nazwiska. Czy gdyby mogli wybrać, wybraliby sobie innych, mniej despotycznych rodziców? Chcieliby, z własnej woli, tkwić w identycznym układzie? Mogła jedynie sama, dla siebie, udzielić tej odpowiedzi. Nie chciała. Brzydziła się.
– Może dopisze nam szczęście – powiedziała. Nie chciała z góry spisywać ich poszukiwań na straty. W przeciwieństwie do Björna, znalazła sporo przedmiotów w antykwariatach. Księgi i zabytkowe, niekiedy zaklęte ozdoby.
– To pierwsze z prawej – przełamała milczenie, po chwili, kiedy oboje patrzyli się na zawartość witryny – myślę, że byłoby odpowiednie – celowy, ciśnięty z pełnią premedytacji przymiotnik. Nie uważała, aby jej ojciec był kiedykolwiek człowiekiem wrażliwym na urodę i piękno. Jego życie przypominało odwieczne, prowadzone równania, w których wyniki miały przyjmować formy narastających zysków. Wśród towarzystwa, oczywiście wyrastał na entuzjastę sztuki; fatamorgany pozorów.
– Pewnie więcej jest w środku – zachęciła. Intuicja szeptała, że znajdą w tym miejscu podarek, jaki miał być wręczony jej ojcu.
Rodziny, do których mieli sposobność należeć, nienawidziły sprzeciwu. Jul było wyłącznie jednym spomiędzy wielu rytuałów, w których musieli brać udział – uśmiechać się i dziękować. Dziękować, za to, że wielki los postanowił zapewnić im wielką, w odczuciu najbliższych przyszłość. Urodzenie się w klanie, na wyższym szczeblu hierarchii, ponad wszystkim, co mdłe, pospolite.
Nie chciała takiej przyszłości, nie chciała takich korzeni – świat nigdy jej nie zapytał, wtłaczając ją do zagłady, chcąc, aby była dostojnie przewidywalna. Wszyscy z nich, mieli już dawno spisany przez swoich ojców scenariusz, zaplanowany przez jarlów. Ona, jej brat czy Björn – nie różnili się – jedyną, dostrzegalną różnicą, była etykieta nazwiska. Czy gdyby mogli wybrać, wybraliby sobie innych, mniej despotycznych rodziców? Chcieliby, z własnej woli, tkwić w identycznym układzie? Mogła jedynie sama, dla siebie, udzielić tej odpowiedzi. Nie chciała. Brzydziła się.
– Może dopisze nam szczęście – powiedziała. Nie chciała z góry spisywać ich poszukiwań na straty. W przeciwieństwie do Björna, znalazła sporo przedmiotów w antykwariatach. Księgi i zabytkowe, niekiedy zaklęte ozdoby.
– To pierwsze z prawej – przełamała milczenie, po chwili, kiedy oboje patrzyli się na zawartość witryny – myślę, że byłoby odpowiednie – celowy, ciśnięty z pełnią premedytacji przymiotnik. Nie uważała, aby jej ojciec był kiedykolwiek człowiekiem wrażliwym na urodę i piękno. Jego życie przypominało odwieczne, prowadzone równania, w których wyniki miały przyjmować formy narastających zysków. Wśród towarzystwa, oczywiście wyrastał na entuzjastę sztuki; fatamorgany pozorów.
– Pewnie więcej jest w środku – zachęciła. Intuicja szeptała, że znajdą w tym miejscu podarek, jaki miał być wręczony jej ojcu.
Björn Guildenstern
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Powinni bez wahania dziękować. Powinni być bezbrzeżnie wdzięczni za to, że cały świat leżał u ich stóp, a ludzie byli na ich skinienie; że mogli pławić się w obrzydliwych luksusach; że nie musieli martwić się o jutro jak zwyczajni galdrowie. A jednak sytuacja, w której przyszło mu się znaleźć, robiła się coraz bardziej niewygodna – przeszkadzała mu, wzmagając w nim tylko młodzieńczy bunt. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego świat był skonstruowany w taki sposób i dlaczego brutalnie próbowano odebrać im wolność, marzenia i prawo wyboru. Bo to właśnie czynili ich rodzice – nie pozwalali im decydować o swojej przyszłości, gdyż uparcie wierzyli, że w ich przypadku była możliwa tylko jedna ścieżka, która została przypisana przy samych narodzinach. Nikt nawet nie brał pod uwagę tego, że Norny mogły się pomylić. To nie było możliwe. Dlatego wzburzał się za każdym razem, gdy otwarcie krytykowali jego plany życiowe, zamykając się w sobie coraz bardziej i nie mówiąc im o tym, co zaprzątało mu głowę. Teraz szykował się na kolejną wojnę — w końcu musiał powiedzieć ojcu, że nie zamierzał dłużej pracować w Kompanii Morskiej. To był jego pierwszy krok, by uciec od swojego przeznaczenia. Tym razem miał jednak dobrą wymówkę: przebywanie na morzu tylko pogłębiało objawy jego choroby.
— Może. — Guildenstern przewrócił tylko oczami. —Mówiłem ci, że rezygnuję z pracy? Zamierzam studiować alchemię — przełamał się w końcu, z zaciekawieniem przyglądając się przedmiotowi z witryny, który od razu zasugerowała mu Hallström. Skoro w jej mniemaniu było odpowiednie, nie zamierzał tego kwestionować. Björn skinął porozumiewawczo do sprzedawcy, co miało oznaczać, że zdecydował się na zakup wybranego przez Inge pióra, po czym zerknął z szerokim uśmiechem na twarzy na swoją towarzyszkę. — Jest postęp. Może znajdziemy ci jeszcze coś dla mojego ojca i będziemy mogli na tym poprzestać, a ja najwyżej poproszę Bylgję o pomoc. — W końcu jego siostra o wiele bardziej znała się na prezentach. Björnowi zwykle brakowało cierpliwości do zakupów, lecz dziś starał się zbytnio nie marudzić. Po tym, jak zakupił podarek dla Hallströma, ruszyli w kierunku pobliskich targów staroci, o którym wcześniej napomknął. Byli już blisko, o czym świadczył gwar dobiegający z oddali.
— Może. — Guildenstern przewrócił tylko oczami. —Mówiłem ci, że rezygnuję z pracy? Zamierzam studiować alchemię — przełamał się w końcu, z zaciekawieniem przyglądając się przedmiotowi z witryny, który od razu zasugerowała mu Hallström. Skoro w jej mniemaniu było odpowiednie, nie zamierzał tego kwestionować. Björn skinął porozumiewawczo do sprzedawcy, co miało oznaczać, że zdecydował się na zakup wybranego przez Inge pióra, po czym zerknął z szerokim uśmiechem na twarzy na swoją towarzyszkę. — Jest postęp. Może znajdziemy ci jeszcze coś dla mojego ojca i będziemy mogli na tym poprzestać, a ja najwyżej poproszę Bylgję o pomoc. — W końcu jego siostra o wiele bardziej znała się na prezentach. Björnowi zwykle brakowało cierpliwości do zakupów, lecz dziś starał się zbytnio nie marudzić. Po tym, jak zakupił podarek dla Hallströma, ruszyli w kierunku pobliskich targów staroci, o którym wcześniej napomknął. Byli już blisko, o czym świadczył gwar dobiegający z oddali.
Bezimienny
Gorycz; złowieszcza gorycz tląca się na koniuszku języka. Spomiędzy wszystkich, dostępnych smaków jej życia gorycz została impulsem poznanym przez nią najlepiej. Gorycz rozczarowania dostrzegalnego w spojrzeniach innych, gorycz w jej własnym spojrzeniu, ilekroć tylko osiadło na tafli lustra, na własnej twarzy nieskorej do okazania uśmiechu.
Jej los – wiedziała – był przesądzony. Jej zdanie było opinią, z którą nikt się nie liczył, której nie traktowano w żaden sposób poważnie, której przenigdy, realnie, nikt nie miał potrzeb uwzględnić. Miała, podobnie jak inne kobiety współdzielące pozornie wzniosłą, szlachetną niedolę spełniać się wkrótce w roli żony i matki. Ojciec powtarzał, że sam wyznaczy jej męża, odpowiedniego, o starannie dobranym i wpływowym nazwisku. Hallströmowie musieli dbać o relacje – polityka – polityka – i jeszcze raz polityka.
Nic więcej nie odgrywało roli – liczyła się polityka. Ludzie w odczuciach jarlów nigdy nie byli ważni. Bezkształtne dobro ogółu klanu, jak zwykli zawsze powtarzać, przyświecało ich celom, równie bezdusznym i pustym jak zdolne jedynie sprawiać pozory wnętrza.
– Nie, nie wiedziałam – przyznała szczerze, z podobnie szczerym zaciekawieniem. Nieznaczny uśmiech zdołał rozświetlić jej twarz. Wierzyła, że Björn postępuje zgodnie ze swoją pasją.
– To dobrze – dodała – zwłaszcza, skoro mogę usłyszeć, że była to twoja decyzja – mogła wyłuskać to z wypowiedzi rozmówcy. Była pewna że ścieżka którą wybrał dla siebie Björn mogła budzić dezaprobatę ze strony części niewiele wyrozumiałych krewnych; alchemia, mimo tego, że niewątpliwie była zajmującą, potężną dziedziną magii, nie przychodziła jako pierwsza na myśl przy rozważaniu profesji dziedzica Guildensternów.
– Szczęście nam dopisuje – w jej głosie wybrzmiała później nuta zadowolenia. – Zobaczymy, jak będzie w sklepie z antykami – pozostawało jedynie im wyjść i zobaczyć, co zdołał zgotować los. Sama, jak podzieliła się wcześniej w poprzedniej swej wypowiedzi, była już obeznana pod względem poruszania się w labiryntach asortymentu. Odpowiednia cierpliwość i równie odpowiednia wrażliwość, wyostrzona czujność spojrzenia stanowiły receptę na sukces; zwłaszcza skoro tym razem zdołali działać we dwoje.
Jej los – wiedziała – był przesądzony. Jej zdanie było opinią, z którą nikt się nie liczył, której nie traktowano w żaden sposób poważnie, której przenigdy, realnie, nikt nie miał potrzeb uwzględnić. Miała, podobnie jak inne kobiety współdzielące pozornie wzniosłą, szlachetną niedolę spełniać się wkrótce w roli żony i matki. Ojciec powtarzał, że sam wyznaczy jej męża, odpowiedniego, o starannie dobranym i wpływowym nazwisku. Hallströmowie musieli dbać o relacje – polityka – polityka – i jeszcze raz polityka.
Nic więcej nie odgrywało roli – liczyła się polityka. Ludzie w odczuciach jarlów nigdy nie byli ważni. Bezkształtne dobro ogółu klanu, jak zwykli zawsze powtarzać, przyświecało ich celom, równie bezdusznym i pustym jak zdolne jedynie sprawiać pozory wnętrza.
– Nie, nie wiedziałam – przyznała szczerze, z podobnie szczerym zaciekawieniem. Nieznaczny uśmiech zdołał rozświetlić jej twarz. Wierzyła, że Björn postępuje zgodnie ze swoją pasją.
– To dobrze – dodała – zwłaszcza, skoro mogę usłyszeć, że była to twoja decyzja – mogła wyłuskać to z wypowiedzi rozmówcy. Była pewna że ścieżka którą wybrał dla siebie Björn mogła budzić dezaprobatę ze strony części niewiele wyrozumiałych krewnych; alchemia, mimo tego, że niewątpliwie była zajmującą, potężną dziedziną magii, nie przychodziła jako pierwsza na myśl przy rozważaniu profesji dziedzica Guildensternów.
– Szczęście nam dopisuje – w jej głosie wybrzmiała później nuta zadowolenia. – Zobaczymy, jak będzie w sklepie z antykami – pozostawało jedynie im wyjść i zobaczyć, co zdołał zgotować los. Sama, jak podzieliła się wcześniej w poprzedniej swej wypowiedzi, była już obeznana pod względem poruszania się w labiryntach asortymentu. Odpowiednia cierpliwość i równie odpowiednia wrażliwość, wyostrzona czujność spojrzenia stanowiły receptę na sukces; zwłaszcza skoro tym razem zdołali działać we dwoje.
Björn Guildenstern
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
To była jego decyzja, a Björn nie mógł być z niej bardziej zadowolony. Po raz pierwszy w życiu zamierzał postawić się swojej rodzinie. Chciał robić to, co kochał, a nie to, co musiał. Był zmęczony wiecznymi powinnościami, a kolejny nakaz ze strony rodziców sprawiał, że coraz bardziej narastał w nim młodzieńczy bunt. Gdyby tylko mógł, już dawno uwolniłby się od losu dziedzica Guildensternów, zrzucając całą odpowiedzialność na barki młodszego brata — on przecież, w przeciwieństwie do Björn, tego chciał. Dlatego dojrzewał do tej myśli powoli, podświadomie wiedząc, że kiedyś przyjdzie jego czas, w którym uda mu się odciąć od swojego przeklętego przeznaczenia. Jeszcze nie teraz. Nie był gotowy na to, by całkowicie wyrzec się Guildensternów, choć tak bardzo pragnął zacząć żyć według własnych zasad, nie potrafiąc zupełnie pogodzić się ze swoim losem. Usilnie próbował więc coś zmienić, naiwnie wierząc, że nie było za późno; że coś jeszcze mógł zrobić, a Norny się pomyliły. Björn Guildenstern nie wiedział jednak, że jego przepełnione nadzieją starania w dalszym ciągu były tylko walką z wiatrakami – w tym przypadku potrzeba było znacznie bardziej radykalnych i stanowczych kroków.
— Nie chcę dłużej udawać — westchnął cicho pod nosem, po czym spojrzał uważnie na Inge, jakby w nadziei, że rozumiała jego słowa. — Praca w Kompanii Morskiej nie jest tym, co chciałem w życiu robić. — Najwyższa pora, by ojciec zrozumiał, że nie zamierzał spełnić jego wymagań. Choć spodziewał się, że nie będzie to łatwa rozmowa, wierzył, że uda mu się dopiąć swego, nie widząc w tej sytuacji innej opcji. — Chodźmy — powtórzył Guildenstern wyraźnie zadowolony ze swojego zakupu, po czym żwawym krokiem ruszyli w kierunku pobliskiego sklepu z antykami, gdzie w końcu bez większego problemu wybrali odpowiedni prezent dla Inge. Zakupy świąteczne ostatecznie zakończyły się sukcesem, a im nie pozostało nic innego, jak jeszcze przetrwać z przyklejonym na ustach uśmiechem kolejne święta Jul w towarzystwie ich rodzin. Tych, którzy nigdy nie mieli zaakceptować podjętych przez nich decyzji.
Björn i Inge z tematu
— Nie chcę dłużej udawać — westchnął cicho pod nosem, po czym spojrzał uważnie na Inge, jakby w nadziei, że rozumiała jego słowa. — Praca w Kompanii Morskiej nie jest tym, co chciałem w życiu robić. — Najwyższa pora, by ojciec zrozumiał, że nie zamierzał spełnić jego wymagań. Choć spodziewał się, że nie będzie to łatwa rozmowa, wierzył, że uda mu się dopiąć swego, nie widząc w tej sytuacji innej opcji. — Chodźmy — powtórzył Guildenstern wyraźnie zadowolony ze swojego zakupu, po czym żwawym krokiem ruszyli w kierunku pobliskiego sklepu z antykami, gdzie w końcu bez większego problemu wybrali odpowiedni prezent dla Inge. Zakupy świąteczne ostatecznie zakończyły się sukcesem, a im nie pozostało nic innego, jak jeszcze przetrwać z przyklejonym na ustach uśmiechem kolejne święta Jul w towarzystwie ich rodzin. Tych, którzy nigdy nie mieli zaakceptować podjętych przez nich decyzji.
Björn i Inge z tematu