Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    11.11.2000 – Zapomniany grobowiec, Hovde – B. Holstein

    Widzący
    Bertram Holstein
    Bertram Holstein
    https://midgard.forumpolish.com/t755-bertram-holsteinhttps://midgard.forumpolish.com/t817-bertram-holsteinhttps://midgard.forumpolish.com/t818-stjarna#3445https://midgard.forumpolish.com/f112-bertram-holstein


    11.11.2000

    Wiedział doskonale, że nie powinien tutaj wracać, najlepiej nie kiedykolwiek później po śmierci ojca, a już szczególnie i kategorycznie po incydencie efektywnie zerwanego narzeczeństwa, kiedy pośród wersów pisanych na jego temat artykułów przewijały się informacje serwujące go łowcom na srebrnym talerzu; dzisiaj wiedział dobrze, że nie powinien się tutaj pojawiać ponownie bardziej dotkliwie i namacalnie niż dotychczas, nosząc wciąż pod kością obojczyka świeżą, pulsującą różowość rany po wczorajszej konfrontacji z jednym z nich. Był jednak zagubiony – do szczątku, bezradnie zagubiony, zaszczuty własnym gniewem, ogłuszony oddechem pełni osiadającym mu na karku zimną sztywnością, nie pozwalającej pochwycić myśli pod reżim rozsądku, zadręczony dojmującym, palącym uczuciem, że jeśli nie może przyjść tutaj – nie może pójść ze swoim strachem nigdzie indziej. Potrafił radzić sobie z nim tylko tu, nauczył się sobie z nim radzić jedynie w zimnym odosobnieniu, tylko pośród stęchłego smrodu nory, tylko pośród katujących obolałą przytomność wspomnień sprzed dekady, tylko z ekspiacyjnym poczuciem, że trzask wyłamywanych mu kości składa u zapomnianego grobu ojca niczym osobisty, makabryczny bukiet upamiętniający jego niesłuszne poświęcenie. Nie powinien tutaj być, ale bał się wynosić własną golgotę gdziekolwiek indziej, zlękniony, że mógłby sobie z nią nie poradzić – że uchyliłby zmienioną powiekę w nowym miejscu, a mieszkająca w nim potworność, przepłoszona nieznajomymi bodźcami, jak zastraszone zwierzę, rozszarpałaby jego jaźń w krwawą miazgę, poddając się prymitywnej, niebezpiecznej panice. Mógłby, być może, znaleźć inne podobne temu miejsce, gdyby tylko miał więcej czasu i gdyby przez ostatnią dobę nie był nieznośnie rozbity, niezdolny do niczego ponad milczącym trwaniem w ciasnocie zamroczonej sypialni, wpijaniem palców w skórę przedramion, próbując wydrzeć spod niej ostatki uczucia, dowodu na to, że jego ciało jeszcze należało do niego; bezskutecznie. Nie należał dłużej do siebie: należał do toczącej go klątwy, wrzącej w żyłach, podpływającej nieuchronnie ku powierzchni świadomości, przesuwającej się pod skórą jak obślizgłe węże, zapędzając go w karcer dysocjacyjnego odrętwienia; należał do strachu, który wciąż tkwił mu w gardle, rozpalał się w niezaleczonej ranie reminiscencją srebra drążącego ciało pożogą otumaniającego bólu; należał do rezonującej między białymi ścianami czaszki myśli, że wściekłość kąsającego go ostrza była sprawiedliwa i słuszna. Czy mógłby zabić Cronholma? Czy zrobiłby to, gdyby Soelberg go nie zatrzymał? Czy byłby to jeszcze on – czy już jedynie jego opustoszała powłoka, skorupa, mająca wkrótce rozkruszyć się pod zębami drugiej natury?
    Powinien był go zabić. Powinien był umrzeć.
    Nie powinien był składać żadnych obietnic, nie powinien był o nic prosić, nie powinien był kalać ust przyjaciela swoją nędzną miłością, spijać z ich ciepła wiary w jaśniejszą, łatwiejszą przyszłość – zgubnej nadziei, która nie pozwalała mu klęknąć przed dosięgającym go sztyletem Gleipniru. Chciał zabić – tą samą dłonią, którą obejmował jego policzek; zabić za to, że próbowano mu tę nadzieję odebrać, nie życie, nie oddech i nie puls, jutro, obiecane, łatwiejsze jutro. Chciał zabić, chciał umrzeć, chciał wrócić jeszcze raz do bezpiecznej, przekonującej żarliwości odwzajemnionego pocałunku; do siebie, takiego, jakim był dla niego. Nie powinien tutaj być – powinien być przy nim, pragnął być przy nim, potrzebował go, ale nawet gdyby potrafił, nie mógł go teraz o to prosić, nie dzisiaj, nie przez najbliższe kilka dni, być może nie powinien nigdy; nie wiedział. Nie wiedział dłużej, gdzie jest dół i gdzie jest góra, gdzie parzy go chłód zimnego kamienia, gdzie klątwa spopiela delikatne płótno ludzkiej skóry, gdzie zaczynał się oddech, gdzie kończył chrapliwy, tłumiony okrzyk bólu, rezonującego w nim i obok niego, jakby wydobywał się z obcej, zwierzęcej piersi.
    Wspomnienie srebrnej drzazgi płonęło pod obojczykiem tak silnie, że gruchot przetrącanych kości zdawał się dotkliwymi uszczypnięciami dorzucanymi do bólu jak suche bierwiona ciskane we wzbierający ogień, spod których strzelały agresywnie syczące iskry, kąsające dotkliwie, ale krótko. Przetrącony pałąk pleców strzelił jak wyschła gałąź nadwyrężana powolnie narastającym naciskiem sprawdzającym jej wytrzymałość – ogłuszony szarpnięciem bólu na krótką migawkę chwili poczuł, jak usuwa się w paliatyw ciemności, chciał się jej uchwycić, desperacko, żałośliwie, ale ta rozsuwała się znowu, pozostawiając go na pastwę własnej potworności, rozpłatującej świadomość wpół, wytrzewiającej ciało, by pomieścić w nim wdzierający się siłą w jaźń instynkt. Krztusząc się bezsilną frustracją, smakującymi krwią łzami, spływającymi do gardła po płomieniu języka, uderzył impulsywnie skronią w posadzkę, rozpaczliwie, jakby sądził, że uda mu się siebie ogłuszyć, wepchnąć z powrotem w spokojność zamroczenia, jednak gorliwa desperacja pierwszego uderzenia prędko przedzierzgnęła się w bezsilność kolejnych, nieprzekonanych, coraz słabszych, póki nie skulił się zwyciężony, łkający poprzez zwierzęce skamlenie rozdzierające mu krtań, ściskając głowę między rękami – obrośniętymi sierścią, zalepionymi własną krwią, zdeformowanymi, nieswoimi, rękami – wstrętnymi, parszywymi łapami – którymi mógł zabić, którymi ścierał krzywdę z jego twarzy, trzymał go za dłoń, cierpliwie zbierał zbłąkaną kroplę szkarłatu na opuszkę palca z miękkiej wargi, czułości zbezczeszczonej afektem własnych ust.
    Płakał – wył, lękliwie i żałośnie; nie miał dokąd pójść; był bezsilnie zagubiony, zaszczuty własnym gniewem, mógłby zabić, potrzebował go. Musiał wyjść, musiał odnaleźć ojca, musiał wrócić nad ranem; i musiał odejść, nie wracać tu nigdy więcej, pozwolić ojcu umrzeć, znowu.

    Bertram z tematu


    Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat




    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.