:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
09.11.2000 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór” – F. Bergman & Bezimienny: M. Järvelä
2 posters
Bezimienny
09.11.2000 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór” – F. Bergman & Bezimienny: M. Järvelä Sro 29 Lis - 9:17
09.11.2000
Podeszwy butów stukały cicho – niemal z premedytacją – o nierówną, brukowaną fakturę ulicy, która sunęła, niby dziki, wartki strumień górskich wód przez przerzedzone okolice miasta, o tej porze senne i spowite jesiennym półmrokiem jak długim, wełnianym płaszczem. Chłodnym, wręcz teatralnie niezadowolonym spojrzeniem Mirjam wodziła po szpalerach drzew oraz witrynach skromnych, przydrożnych lokali, spośród których wszystkie były już wygasłe i całkowicie puste, oczekujące na klientów, którzy późnym rankiem ruszą spacerowym krokiem wzdłuż bocznej, przylegającej do miasta ulicy, zapomnianej przez większość strudzonych życiem mieszkańców. Wszystkie, poza jedną.
Przysadzisty, drewniany domek, usytuowany pomiędzy dwoma wysokimi dębami, których bujne, złote korony rozciągały się nad nim, niby brama do obcego, niepoznanego świata, zapomnianej rezydencji, w której szybciej spodziewać można by się obecności ducha, niż drugiego człowieka, przyciągał wzrok – złoty blask liter lśnił na tle nocy, ciepłe, skąpane w słońcu wnętrze odznaczało się natomiast na tle burej, splugawionej mżawką jesieni okolicy, tląc się gościnnym płomieniem, ot niepozorna latarnia morska wśród wzburzonego oceanu smętnego, wyżętego intensywną pogodą krajobrazu. Przywołując na twarz łagodny, życzliwy uśmiech, Mirjam sięgnęła dłonią ku srebrnej klamce lokalu, zmuszając drzwi, by z cichym stęknięciem uległy pod naporem jej ręki, framugą uderzając w niewielki, złoty dzwoneczek, cichym, melodyjnym brzęczeniem oznajmiający jej obecność. Skrzywiła się lekko, wbrew woli przyzwalając, by cień krzywego grymasu wpłynął na jej alabastrową, niezmąconą taflę twarzy, po czym zniknął, przysłonięty maską ustawicznego opanowania.
– Heitr. – obłe słowo zaklęcia wymknęło się zwinnie spomiędzy jej drobnych, karmazynowych warg, pozwalając na zdjęcie wełnianego płaszcza i sprawiając, że wiśniowa, przyodziana pod nim sukienka uniosła się nieznacznie, strzepując krople wody, włosy natomiast, pokryte cienką warstwą dżdży, napuszyły się, schnąc i układając pokornie w schludną, nierozwichrzoną wiatrem fryzurę. Obdarzając młodą kelnerkę słodkim, serdecznym uśmiechem, rozejrzała się zaraz po wnętrzu herbaciarni, prześlizgując się błękitem spojrzenia po jasnych, przetartych stolikach, by nareszcie zatopić jego stalowe, nieprzejednane ostrze w lekko zgarbionej sylwetce starszego mężczyzny, nachylonego nad opasłym kubkiem trunku tak, że parująca z niego, ciepła, biaława para rozpraszała się u sklepienia jego nosa, wnikając w przesiąknięte silnym, szyprowym zapachem powietrze lokalu. Nie czekając na zaproszenie, ani nawet przecięcie linii uważnego spojrzenia, Mirjam ruszyła do przodu, siadając po przeciwnej stronie i rzucając na gładką taflę blatu swoje długie, alabastrowe rękawiczki – wyzywając go w tym prostym, ukrytym za kurtyną przyjacielskiego powitania geście.
– Tak myślałam, że się tu spotkamy. – odparła, krzyżując dłonie na stole i ostentacyjnie rozglądając się dookoła po pogrążonej w leniwym spokoju herbaciarni. – Sądziłabym, że jest to miejsce odwiedzane jedynie przez stetryczałych starców, którzy nie potrafią już udźwignąć alkoholu i zapełniają pustkę ciepłą herbatą. – dodała zaraz nieco kąśliwie, gdy jej wzrok natrafił jednak na okrągłe talary źrenic towarzysza, kącik ust poszybował ku górze w tanecznym, uszczypliwym wyrazie koleżeńskiej wesołości. – Jak widać, bardzo się nie pomyliłam. – skwitowała raptownie, prostując plecy, gdy pojawił się przed nią niski, półkolisty kubek wypełniony herbatą o ceglastym odcieniu brązu; westchnęła cicho, wsypując do środka dwie łyżki cukru i wykonując trzy okrężne ruchy drobną, srebrną łyżeczką, którą na koniec oblizała, kładąc ją teatralnie na pustym blacie. – Mirjam Järvelä, obawiam się, że nie mieliśmy wcześniej okazji ze sobą rozmawiać. – kolejny uśmiech, tym razem bardziej wytrawny, bardziej niepokojący, niż wszystkie poprzednie. – A co dopiero lepiej się poznać.
Isak Bergman
Re: 09.11.2000 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór” – F. Bergman & Bezimienny: M. Järvelä Sro 29 Lis - 9:18
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Koszmary.
Śnił je od dziecka. Za każdym razem sięgały jeszcze głębiej, odkrywając nowe lęki – tworzyły konfiguracje tak przedziwne, że nie potrafił przypomnieć sobie dwóch takich samych. Choć zwykle oscylowały wokół przesiąkniętego czarną rozpaczą uciekania przed śmiercią własną i najbliższych mu osób, co noc pojawiał się element zupełnie nowy, nieprzewidziany, powodujący jeszcze większe skołowanie i przerażenie. Zimny pot, przesycający bawełniane włókna podkoszulka, przetaczał się grubymi kroplami przez klatkę piersiową i plecy, które przywierały kurczowo do materaca. Nerwowość i stres potęgowały mioklonie ogarniające coraz większe fragmenty ciała, podrygującego nagle w groteskowym tańcu. Wiele razy ratował się przed tym stanem, odwlekając wieczorny spoczynek do późnych godzin nocnych.
Początkowo zaszywał się w warsztacie, starając się zająć umysł snycerką, jednak zmęczenie utrudniało jakąkolwiek pracę. Gdy pojawił się w Midgardzie, z czasem odnalazł herbaciarnię otwartą w nietypowych godzinach – idealnie zaspokajającą potrzebę spokojnego przesiadywania. Przyzwyczaił się do zapachu tutejszego powietrza, do osób, które z rzadka spotykał i do obsługi, początkowo witającej go dość niepewnie, obecnie jednak traktującej jak integralną część dobytku.
Zajmując stolik, przy którym zwyczajowo siadywał, nie musiał prosić o herbatę – bardzo szybko otrzymał kubek zielonego naparu z żurawiną. Zawiesiwszy płaszcz na oparciu krzesła, wydobył złożoną na pół gazetę i niespiesznie ułożył na kolanach, by przejrzeć kilka pierwszych stron. Zawisł nad gorącym naparem, delektując się jego zapachem; żywiąc nadzieję, że odwlecze sen o kilka godzin, choć powieki po całym dniu pracy ciążyły mu niezwykle.
Nie przejął się obecnością nowego gościa, przyzwyczajony, że czasami zdarzały się wieczory, gdy ruch w herbaciarni był wyjątkowo wzmożony. Zajmując się swoimi sprawami, uniósł kubek i upił nieco, na tyle ostrożnie, by nie poparzyć warg. Dopiero z czasem zrozumiał, że koki niebezpiecznie lawirują w jego stronę, a krzesło naprzeciwko przesuwa się z nieprzyjemnym szurnięciem. Unosząc oczy znad gazety, wydawał się być zupełnie zaskoczony.
Bystre spojrzenie powędrowało po obliczu nieznajomej kobiety, początkowo próbując dopatrzeć się jakichkolwiek wskazówek co do powodu pojawienia się tuż obok. Iskra niepewności strzeliła pomiędzy łopatkami i nakazała wyprostować się nieco, by skupić całą uwagę na niecodziennej towarzyszce i słowach, które wypowiedziała. Nie pytając o zgodę, rozsiadła się przy jego stoliku. Bergman potrząsnął głową i postanowił chwilowo odłożyć gazetę na bok. Skrzywił się słysząc jej komentarz tyczący się miejsca, w którym przebywali, jednak bardzo szybko złagodniał.
– Bardzo mi miło, ale chyba z kimś mnie pani pomyliła. – Postanowił sprostować szybko zaistniałą sytuację i uświadomić kobietę o tym, że ewidentnie rozmawiała nie z tą osobą, którą chciała. Na jego twarzy pojawił się grymas zdradzający zakłopotanie i niezrozumienie dla jej słów. – Ja dzisiaj na nikogo tutaj nie czekam, więc tym bardziej, musiała zajść jakaś pomyłka. – Uśmiech, którym go uraczyła spowodował, że rozejrzał się po lokalu szybko szukając osoby, z którą potencjalnie chciała rozmawiać. Niestety, analiza sytuacji nie wydawała się zadowalająca. Nie wiedząc jak wybrnąć z sytuacji, sięgnął niepewnie po gazetę, chcąc na powrót pogrążyć się w lekturze. – Jeśli panie chce, może zostać przy moim stoliku i poczekać na swojego towarzysza. – Sytuacja nie należała do najprzyjemniejszych, a sam Bergman powoli zaczynał odczuwać niepokój rodzący się przez pewność wypływającą z głosu Mirjam. Dlaczego obca osoba miałby go szukać? Czego mogła od niego chcieć? Istniało prawdopodobieństwo, że ktoś przekazał jej informacje tyczące się prowadzonego przez szkutnika interesu. Ale dlaczego przyszłaby właśnie tutaj, a nie do warsztatu? Rozkładając gazetę przed nosem, zerkał co jakiś czas niepewnie na kobietę. Próbował przypomnieć sobie, czy istniała szansa, by znali się choć z widzenia. Niepewne impulsy i mgliste obrazy nie dawały żadnej jednoznacznej odpowiedzi. Może kiedyś faktycznie ją widział? Czekał na jakąkolwiek reakcję i poruszenie, sądząc, że być może się zreflektuje i odejdzie od stolika.
Śnił je od dziecka. Za każdym razem sięgały jeszcze głębiej, odkrywając nowe lęki – tworzyły konfiguracje tak przedziwne, że nie potrafił przypomnieć sobie dwóch takich samych. Choć zwykle oscylowały wokół przesiąkniętego czarną rozpaczą uciekania przed śmiercią własną i najbliższych mu osób, co noc pojawiał się element zupełnie nowy, nieprzewidziany, powodujący jeszcze większe skołowanie i przerażenie. Zimny pot, przesycający bawełniane włókna podkoszulka, przetaczał się grubymi kroplami przez klatkę piersiową i plecy, które przywierały kurczowo do materaca. Nerwowość i stres potęgowały mioklonie ogarniające coraz większe fragmenty ciała, podrygującego nagle w groteskowym tańcu. Wiele razy ratował się przed tym stanem, odwlekając wieczorny spoczynek do późnych godzin nocnych.
Początkowo zaszywał się w warsztacie, starając się zająć umysł snycerką, jednak zmęczenie utrudniało jakąkolwiek pracę. Gdy pojawił się w Midgardzie, z czasem odnalazł herbaciarnię otwartą w nietypowych godzinach – idealnie zaspokajającą potrzebę spokojnego przesiadywania. Przyzwyczaił się do zapachu tutejszego powietrza, do osób, które z rzadka spotykał i do obsługi, początkowo witającej go dość niepewnie, obecnie jednak traktującej jak integralną część dobytku.
Zajmując stolik, przy którym zwyczajowo siadywał, nie musiał prosić o herbatę – bardzo szybko otrzymał kubek zielonego naparu z żurawiną. Zawiesiwszy płaszcz na oparciu krzesła, wydobył złożoną na pół gazetę i niespiesznie ułożył na kolanach, by przejrzeć kilka pierwszych stron. Zawisł nad gorącym naparem, delektując się jego zapachem; żywiąc nadzieję, że odwlecze sen o kilka godzin, choć powieki po całym dniu pracy ciążyły mu niezwykle.
Nie przejął się obecnością nowego gościa, przyzwyczajony, że czasami zdarzały się wieczory, gdy ruch w herbaciarni był wyjątkowo wzmożony. Zajmując się swoimi sprawami, uniósł kubek i upił nieco, na tyle ostrożnie, by nie poparzyć warg. Dopiero z czasem zrozumiał, że koki niebezpiecznie lawirują w jego stronę, a krzesło naprzeciwko przesuwa się z nieprzyjemnym szurnięciem. Unosząc oczy znad gazety, wydawał się być zupełnie zaskoczony.
Bystre spojrzenie powędrowało po obliczu nieznajomej kobiety, początkowo próbując dopatrzeć się jakichkolwiek wskazówek co do powodu pojawienia się tuż obok. Iskra niepewności strzeliła pomiędzy łopatkami i nakazała wyprostować się nieco, by skupić całą uwagę na niecodziennej towarzyszce i słowach, które wypowiedziała. Nie pytając o zgodę, rozsiadła się przy jego stoliku. Bergman potrząsnął głową i postanowił chwilowo odłożyć gazetę na bok. Skrzywił się słysząc jej komentarz tyczący się miejsca, w którym przebywali, jednak bardzo szybko złagodniał.
– Bardzo mi miło, ale chyba z kimś mnie pani pomyliła. – Postanowił sprostować szybko zaistniałą sytuację i uświadomić kobietę o tym, że ewidentnie rozmawiała nie z tą osobą, którą chciała. Na jego twarzy pojawił się grymas zdradzający zakłopotanie i niezrozumienie dla jej słów. – Ja dzisiaj na nikogo tutaj nie czekam, więc tym bardziej, musiała zajść jakaś pomyłka. – Uśmiech, którym go uraczyła spowodował, że rozejrzał się po lokalu szybko szukając osoby, z którą potencjalnie chciała rozmawiać. Niestety, analiza sytuacji nie wydawała się zadowalająca. Nie wiedząc jak wybrnąć z sytuacji, sięgnął niepewnie po gazetę, chcąc na powrót pogrążyć się w lekturze. – Jeśli panie chce, może zostać przy moim stoliku i poczekać na swojego towarzysza. – Sytuacja nie należała do najprzyjemniejszych, a sam Bergman powoli zaczynał odczuwać niepokój rodzący się przez pewność wypływającą z głosu Mirjam. Dlaczego obca osoba miałby go szukać? Czego mogła od niego chcieć? Istniało prawdopodobieństwo, że ktoś przekazał jej informacje tyczące się prowadzonego przez szkutnika interesu. Ale dlaczego przyszłaby właśnie tutaj, a nie do warsztatu? Rozkładając gazetę przed nosem, zerkał co jakiś czas niepewnie na kobietę. Próbował przypomnieć sobie, czy istniała szansa, by znali się choć z widzenia. Niepewne impulsy i mgliste obrazy nie dawały żadnej jednoznacznej odpowiedzi. Może kiedyś faktycznie ją widział? Czekał na jakąkolwiek reakcję i poruszenie, sądząc, że być może się zreflektuje i odejdzie od stolika.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Bezimienny
Re: 09.11.2000 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór” – F. Bergman & Bezimienny: M. Järvelä Sro 29 Lis - 9:18
Jej sny charakteryzowały się zaskakującym spokojem, sunąc przez poszczególne sektory podświadomości jak ławica ogromnych ryb, których płetwy posyłały na boki łagodne fale, obijające się ociężale o brzeg pozbawionego frasobliwości umysłu – leżąc na posłaniu z miękkich, jedwabnych poduszek, kroczyła sennie pośród kierdli puszystych chmur wszechświata, biegła boso po mchu leśnego runa lub płynęła po gładkiej, błękitnej tafli jeziora, pozwalając by promienie słońca pokryły jej bladą skórę cienką pozłotą, nadając jej blasku i jędrności. Koszmary były jej niemal obce i choć ich giętkie, szkaradne macki zakradały się niekiedy do najciemniejszych szuflad jej umysłu, Mirjam nauczyła się zrzucać je z siebie pojedynczym wzruszeniem ramion, jak gdyby były kurzem lub zbłądzonym pyłkiem kwitnącej topoli – po otwarciu oczu, nie przywiązywała do nich dużej wagi, zbyt oddana pięknu i efronterii swej rzeczywistości, aby brudzić dłonie, sięgając nimi w ruchome bagno swych skrzętnie ukrywanych lęków, obaw i mankamentów. Kroczyła przez życie z dumą i niewyważoną śmiałością, pozwalając by maska słodkiej, demonicznej przekory, którą nałożyła lata temu, przyrosła jej do twarzy, stając się jej czynną, integralną częścią.
Na słowa niedowierzania starszego mężczyzny westchnęła ciężko, stukając paznokciami w porcelanową fakturę filiżanki, po czym podpierając się na łokciach, by chłodny, pełen niedowierzania błękit spojrzenia zatrzymać bezpośrednio na jego twarzy – wciąż opanowanej, lecz nadwątlonej już przez początkowe zmieszanie, a następnie przez blade widmo niepokoju, które zwykło dotykać ludzi, mających przed światem wiele do ukrycia.
– Nie, ja nie popełniam pomyłek. – odparła spokojnie, niewybita z równowagi klinem słów nieznajomego, próbującym podważyć stateczną oczywistość jej obecności. – Ja się przedstawiłam, pan nie musi tego robić, bo wiem, kim pan jest. Fárbauti Bergman, nie mylę się, prawda? – rzuciła słodko, sięgając prawą dłonią przez stół i chwytając za górny brzeg gazety, tym samym zmuszając go delikatnie, by odłożył ją z powrotem na drewnianą powierzchnię blatu. – Może powinnam mówić Fárbauti Løvland, ale to nie ma teraz wielkiego znaczenia, nie będziemy długo zwracać się do siebie po nazwisku. – odchyliła się nieznacznie, zatrzymując usta w kliszy chwilowego zastanowienia, po czym unosząc ku ich drobnym, karmazynowym wargom wciąż parującą filiżankę herbaty, która rozlała się na języku przyjemnym, słodkim posmakiem ziół. – Zdaje się, że rzeczywiście nie doceniłam wcześniej tego lokalu. – odparła po chwili, niespodziewanie przeskakując na przyjacielski, beztroski ton i uśmiechając się życzliwie, jak gdyby wszystkie wypowiedziane wcześniej słowa były nieoczywistym żartem, a oni znali się od dawna, w ten przewrotny, zgryźliwy sposób nawiązując znajomość po latach nieokreślonej rozłąki.
W duchu zastanawiała się, czy podejrzewał – osobiście nie sądziła, że wyglądał na wystarczająco bystrego, by tak szybko połączyć ze sobą fakty, chwycić za rozrzucone w przestrzeni kropki sugestii i poprowadzić prostą linię od jednej do drugiej, aby z niewiadomych wyłonił się nareszcie pełen obraz sytuacji, nie dziwiła mu się jednak wcale, mężczyźni nigdy nie byli wszak w jej doświadczeniu szczególnie domyślni, a uszczerbki ich intelektu spowszedniały wystarczająco, aby przymrużyć na nie oko.
– Nudzi mnie ta rozmowa, przejdźmy do rzeczy. – westchnęła nareszcie, odstawiając filiżankę z powrotem na blat i unosząc ostrze przenikliwego spojrzenia bezpośrednio na twarz Bergmana, spodziewając się zobaczyć na niej bukiet rozedrganych, prognozowanych przez siebie emocji; nie sprawiał wrażenia takiego, który byłby skory do ucieczki, mimo to przezornie wyprostowała plecy, opierając dłonie na brzegu stołu. – Wiem, że nie jest pan zwykłym snycerzem. – kącik jej ust drgnął w krótkim, trudnym do wychwycenia uśmiechu, który położył się na jej licu cieniem triumfalnego zadowolenia, wyższości, jaka wysmuklała jej sylwetkę samą świadomością bycia na piedestale, na który wkroczyła zuchwale i bez zbędnych obiekcji. – Wiem, że Ismael też nim nie był.
Na słowa niedowierzania starszego mężczyzny westchnęła ciężko, stukając paznokciami w porcelanową fakturę filiżanki, po czym podpierając się na łokciach, by chłodny, pełen niedowierzania błękit spojrzenia zatrzymać bezpośrednio na jego twarzy – wciąż opanowanej, lecz nadwątlonej już przez początkowe zmieszanie, a następnie przez blade widmo niepokoju, które zwykło dotykać ludzi, mających przed światem wiele do ukrycia.
– Nie, ja nie popełniam pomyłek. – odparła spokojnie, niewybita z równowagi klinem słów nieznajomego, próbującym podważyć stateczną oczywistość jej obecności. – Ja się przedstawiłam, pan nie musi tego robić, bo wiem, kim pan jest. Fárbauti Bergman, nie mylę się, prawda? – rzuciła słodko, sięgając prawą dłonią przez stół i chwytając za górny brzeg gazety, tym samym zmuszając go delikatnie, by odłożył ją z powrotem na drewnianą powierzchnię blatu. – Może powinnam mówić Fárbauti Løvland, ale to nie ma teraz wielkiego znaczenia, nie będziemy długo zwracać się do siebie po nazwisku. – odchyliła się nieznacznie, zatrzymując usta w kliszy chwilowego zastanowienia, po czym unosząc ku ich drobnym, karmazynowym wargom wciąż parującą filiżankę herbaty, która rozlała się na języku przyjemnym, słodkim posmakiem ziół. – Zdaje się, że rzeczywiście nie doceniłam wcześniej tego lokalu. – odparła po chwili, niespodziewanie przeskakując na przyjacielski, beztroski ton i uśmiechając się życzliwie, jak gdyby wszystkie wypowiedziane wcześniej słowa były nieoczywistym żartem, a oni znali się od dawna, w ten przewrotny, zgryźliwy sposób nawiązując znajomość po latach nieokreślonej rozłąki.
W duchu zastanawiała się, czy podejrzewał – osobiście nie sądziła, że wyglądał na wystarczająco bystrego, by tak szybko połączyć ze sobą fakty, chwycić za rozrzucone w przestrzeni kropki sugestii i poprowadzić prostą linię od jednej do drugiej, aby z niewiadomych wyłonił się nareszcie pełen obraz sytuacji, nie dziwiła mu się jednak wcale, mężczyźni nigdy nie byli wszak w jej doświadczeniu szczególnie domyślni, a uszczerbki ich intelektu spowszedniały wystarczająco, aby przymrużyć na nie oko.
– Nudzi mnie ta rozmowa, przejdźmy do rzeczy. – westchnęła nareszcie, odstawiając filiżankę z powrotem na blat i unosząc ostrze przenikliwego spojrzenia bezpośrednio na twarz Bergmana, spodziewając się zobaczyć na niej bukiet rozedrganych, prognozowanych przez siebie emocji; nie sprawiał wrażenia takiego, który byłby skory do ucieczki, mimo to przezornie wyprostowała plecy, opierając dłonie na brzegu stołu. – Wiem, że nie jest pan zwykłym snycerzem. – kącik jej ust drgnął w krótkim, trudnym do wychwycenia uśmiechu, który położył się na jej licu cieniem triumfalnego zadowolenia, wyższości, jaka wysmuklała jej sylwetkę samą świadomością bycia na piedestale, na który wkroczyła zuchwale i bez zbędnych obiekcji. – Wiem, że Ismael też nim nie był.
Isak Bergman
Re: 09.11.2000 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór” – F. Bergman & Bezimienny: M. Järvelä Sro 29 Lis - 9:18
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Westchnął cicho kapitulując; skoro chciała wciąż tu siedzieć, nie zamierzał sprawiać kłopotu zbyt natrętnym zbywaniem cennego gościa herbaciarni.
Uniósł za to gazetę na tyle wysoko, aby zakryła zupełnie kobiecą twarz. Zaniechał oglądania jej reakcji, skupiając się na wężyku liter ułożonych w słowa i dalej w zdania. Zbyt mocno pragnąc spokoju, oddalił się myślami od chwilowego zmieszania spowodowanego odważnym stwierdzeniem Mirjam, którego wagi jeszcze nie zdołał rozpoznać. Ulotna myśl o czającym się niebezpieczeństwie nie zdołała zakorzenić się na tyle, by w natrętnym odruchu chciał uciec i zaszyć się w ciemności obrzeży Midgardu. Niewiele istniało rzeczy, które byłyby w stanie wybić go z równowagi.
Nic nie znaczące informacje piętrzyły się na kolejnych arkuszach papieru, przetykane bardziej lub mniej wyraźnymi fotografiami; niezwykle ważnymi, by nakreślić sedno sprawy osobom niekoniecznie mającym cierpliwość czytać wszystko dokładnie. Sam nie czuł wystarczającego zaabsorbowania kolejnym artykułem, jednak z uporem nie podnosił oczu ponad ostrą granicę kartki. Zakładając nogę na nogę wydawał się zupełnie zapomnieć o towarzystwie, które posiadał już od dobrych kilku minut. Uniósł kubek, aby upić nieco zielonej herbaty – zaparzonej idealnie, niczym nie dosładzanej, by nie zaburzyć naturalnych nut żurawiny.
Stukot paznokci odbijających się od drewnianego blatu nie zdołał zaburzyć rozpoczętej czynności, przełknął porcję ciepłego naparu, odkładając naczynie i wciąż kontynuował odczytywanie tego samego zdania, na którym zatrzymał się, nim jego odpoczynek został przerwany. Słysząc, że zna jego imię i nazwisko, wysilił się jedynie, by uraczyć towarzyszkę cichym śmiechem. A jednak… nie była tu jedynie z przypadku. Poczuł chwilowe zaskoczenie. Z jakichś powodów, faktycznie wiedziała z kim ma do czynienia, choć dla Bergmana powód wizyty wciąż pozostawał zagadką. Gdy dostrzegł alabastrowe palce zakleszczające się na skraju gazety, jego oblicze stężało. Szarobłękitne oczy musiały przekroczyć granicę i dotknąć ponownie nieznajomych rysów twarzy. Miał do czynienia z osobą niezwykle pewną wypowiadanych słów, doskonale prowadzącą linię głosu, by w niuansach niemożliwym było wychwycenie ewentualnego zawahania czy obawy. Zainteresowanie wypełzło wpierw niepewnie, gdy szelest kartek opadających na stół ucichł dramatycznie, pozostawiając pustą przestrzeń pomiędzy dwójką nieznajomych. Następnie wystrzeliło gwałtownie na dźwięk nazwiska, którym nikt nie określał go od ponad czterech dekad; prawy kącik ust drgnął nieznacznie zdradzając niewyjaśnione obrzydzenie. Nikt nie miał prawa znać tej kłamliwej skorupy, zbudowanej naprędce przez zrozpaczoną matkę, której twarzy już prawie nie pamiętał.
Ułożył dłonie przed sobą, zupełnie nie zwracając uwagi na brukowiec, który tak niechętnie porzucił, by zatopić się w towarzystwie Mirjam. Rozważył przynajmniej tuzin pytań nagle pojawiających się w skołowanej z zaskoczenia głowie. Nigdy wcześniej nie doświadczył podobnej sytuacji i nie mógł powiedzieć, że był na nią przygotowany. Zbyt dobrze wszystko maskował, zbyt wiele energii poświęcił na to, by nikt nigdy nie mógł dotrzeć do prawdy.
Nie wyrzekł żadnego słowa, wsłuchując się w jaki sposób poprowadzi dalszą rozmowę. Oczekiwała szoku, czuł to w powietrzu gęstniejącym z każdą chwilą i owijającym się wokół kruchej szyi ślepca. Jakkolwiek chciała jeszcze na niego wpłynąć, nie mógł pozwolić na to, by zimne palce zaciskające się na klatce piersiowej, wydarły z niej oznakę słabości i przerażenia, które starał się odepchnąć wiedziony nadzieją, że młoda kobieta wypowiada jedynie puste słowa.
– Jak widać, miejsca dla stetryczałych starców jednak zaskakują… – Odparł w końcu odwołując się do wcześniejszego komentarza, który z premedytacją przemilczał. Oparł się wygodnie o krzesło, rozprostowując ramiona. – A podobno nigdy się pani nie myli. – Świdrowała go wzrokiem, doszukiwała się jakiegokolwiek cienia słabości. Spotykał podobnych jej ludzi, widział to samo w oczach Hryma – zbyt pysznego, by przyznać się do jakiegokolwiek uchybienia, celebrującego swoją wyższość niczym święty dryfujący kilka centymetrów ponad ziemią.
Ismael…
Była zbyt młoda, aby imię to miało dla niej jakiekolwiek znaczenie ponad puste powtórzenie zadanych wcześniej głosek. Mimo tego, słowo rezonowało w głowie, gdyż nigdy nie słyszał jego dźwięku, zaznaczone na jednej kartce odnalezionych dokumentów było jedynie pustym kształtem. Dlaczego padło z jej ust? Obce, a jednak przecinające spokój oblicza linią rozciągniętych do granic możliwości ust układających się w dziwny uśmiech. Nachylił się lekko, splatając dłonie i czyniąc z nich podparcie dla brody.
– Przywołuje pani niezwykle niebezpieczne duchy. – Mógł płynąć z falą pierwszego szoku, jednak to postawiłoby go na zupełnie straconej pozycji; choć miała przewagę w postaci wiedzy, nie zamierzał ślepo biec w kierunku gardzieli, gdzie uliczka kończyła się wysoką ścianą nie pozwalającą na dalszą ucieczkę. – I obawiam się, że powtarza bezmyślnie zasłyszane, puste słowa. Prawda? – Ktokolwiek za nią stał był sednem całej sprawy. Nie ona, nie dziecko ledwie odrośnięte od ziemi i przekonane o swojej wygranej. Wiedzę otrzymała od kogoś o wiele starszego, osobiście powiązanego z Bergmanem, gdyż Ismael nie zadawał się z wieloma, a z całą pewnością nie ze zwykłymi galdrami; jego imię i nazwisko było zbyt stare i odległe. Nie było możliwości, aby odnalazła je samodzielnie oderwana od kontekstu. Nie był głupi, gdyż pomimo balansowania na cieniutkiej linii ponad przepaścią, wciąż utrzymywał się przy życiu. Był prostym człowiekiem i z rzadka wdawał się w jakiekolwiek słowne gierki i utarczki, a jednak Hrym nauczył go tego, co najistotniejsze. – Skoro jednak ktoś przekazał pani to nazwisko i imię, musi istnieć niezwykle ważny cel. – Cokolwiek chciała mu przekazać, nie mógł teraz odejść i zignorować sytuacji. Z jakichś dziwnych względów sądziła, że jest zupełnie bezpieczna.
Uniósł za to gazetę na tyle wysoko, aby zakryła zupełnie kobiecą twarz. Zaniechał oglądania jej reakcji, skupiając się na wężyku liter ułożonych w słowa i dalej w zdania. Zbyt mocno pragnąc spokoju, oddalił się myślami od chwilowego zmieszania spowodowanego odważnym stwierdzeniem Mirjam, którego wagi jeszcze nie zdołał rozpoznać. Ulotna myśl o czającym się niebezpieczeństwie nie zdołała zakorzenić się na tyle, by w natrętnym odruchu chciał uciec i zaszyć się w ciemności obrzeży Midgardu. Niewiele istniało rzeczy, które byłyby w stanie wybić go z równowagi.
Nic nie znaczące informacje piętrzyły się na kolejnych arkuszach papieru, przetykane bardziej lub mniej wyraźnymi fotografiami; niezwykle ważnymi, by nakreślić sedno sprawy osobom niekoniecznie mającym cierpliwość czytać wszystko dokładnie. Sam nie czuł wystarczającego zaabsorbowania kolejnym artykułem, jednak z uporem nie podnosił oczu ponad ostrą granicę kartki. Zakładając nogę na nogę wydawał się zupełnie zapomnieć o towarzystwie, które posiadał już od dobrych kilku minut. Uniósł kubek, aby upić nieco zielonej herbaty – zaparzonej idealnie, niczym nie dosładzanej, by nie zaburzyć naturalnych nut żurawiny.
Stukot paznokci odbijających się od drewnianego blatu nie zdołał zaburzyć rozpoczętej czynności, przełknął porcję ciepłego naparu, odkładając naczynie i wciąż kontynuował odczytywanie tego samego zdania, na którym zatrzymał się, nim jego odpoczynek został przerwany. Słysząc, że zna jego imię i nazwisko, wysilił się jedynie, by uraczyć towarzyszkę cichym śmiechem. A jednak… nie była tu jedynie z przypadku. Poczuł chwilowe zaskoczenie. Z jakichś powodów, faktycznie wiedziała z kim ma do czynienia, choć dla Bergmana powód wizyty wciąż pozostawał zagadką. Gdy dostrzegł alabastrowe palce zakleszczające się na skraju gazety, jego oblicze stężało. Szarobłękitne oczy musiały przekroczyć granicę i dotknąć ponownie nieznajomych rysów twarzy. Miał do czynienia z osobą niezwykle pewną wypowiadanych słów, doskonale prowadzącą linię głosu, by w niuansach niemożliwym było wychwycenie ewentualnego zawahania czy obawy. Zainteresowanie wypełzło wpierw niepewnie, gdy szelest kartek opadających na stół ucichł dramatycznie, pozostawiając pustą przestrzeń pomiędzy dwójką nieznajomych. Następnie wystrzeliło gwałtownie na dźwięk nazwiska, którym nikt nie określał go od ponad czterech dekad; prawy kącik ust drgnął nieznacznie zdradzając niewyjaśnione obrzydzenie. Nikt nie miał prawa znać tej kłamliwej skorupy, zbudowanej naprędce przez zrozpaczoną matkę, której twarzy już prawie nie pamiętał.
Ułożył dłonie przed sobą, zupełnie nie zwracając uwagi na brukowiec, który tak niechętnie porzucił, by zatopić się w towarzystwie Mirjam. Rozważył przynajmniej tuzin pytań nagle pojawiających się w skołowanej z zaskoczenia głowie. Nigdy wcześniej nie doświadczył podobnej sytuacji i nie mógł powiedzieć, że był na nią przygotowany. Zbyt dobrze wszystko maskował, zbyt wiele energii poświęcił na to, by nikt nigdy nie mógł dotrzeć do prawdy.
Nie wyrzekł żadnego słowa, wsłuchując się w jaki sposób poprowadzi dalszą rozmowę. Oczekiwała szoku, czuł to w powietrzu gęstniejącym z każdą chwilą i owijającym się wokół kruchej szyi ślepca. Jakkolwiek chciała jeszcze na niego wpłynąć, nie mógł pozwolić na to, by zimne palce zaciskające się na klatce piersiowej, wydarły z niej oznakę słabości i przerażenia, które starał się odepchnąć wiedziony nadzieją, że młoda kobieta wypowiada jedynie puste słowa.
– Jak widać, miejsca dla stetryczałych starców jednak zaskakują… – Odparł w końcu odwołując się do wcześniejszego komentarza, który z premedytacją przemilczał. Oparł się wygodnie o krzesło, rozprostowując ramiona. – A podobno nigdy się pani nie myli. – Świdrowała go wzrokiem, doszukiwała się jakiegokolwiek cienia słabości. Spotykał podobnych jej ludzi, widział to samo w oczach Hryma – zbyt pysznego, by przyznać się do jakiegokolwiek uchybienia, celebrującego swoją wyższość niczym święty dryfujący kilka centymetrów ponad ziemią.
Ismael…
Była zbyt młoda, aby imię to miało dla niej jakiekolwiek znaczenie ponad puste powtórzenie zadanych wcześniej głosek. Mimo tego, słowo rezonowało w głowie, gdyż nigdy nie słyszał jego dźwięku, zaznaczone na jednej kartce odnalezionych dokumentów było jedynie pustym kształtem. Dlaczego padło z jej ust? Obce, a jednak przecinające spokój oblicza linią rozciągniętych do granic możliwości ust układających się w dziwny uśmiech. Nachylił się lekko, splatając dłonie i czyniąc z nich podparcie dla brody.
– Przywołuje pani niezwykle niebezpieczne duchy. – Mógł płynąć z falą pierwszego szoku, jednak to postawiłoby go na zupełnie straconej pozycji; choć miała przewagę w postaci wiedzy, nie zamierzał ślepo biec w kierunku gardzieli, gdzie uliczka kończyła się wysoką ścianą nie pozwalającą na dalszą ucieczkę. – I obawiam się, że powtarza bezmyślnie zasłyszane, puste słowa. Prawda? – Ktokolwiek za nią stał był sednem całej sprawy. Nie ona, nie dziecko ledwie odrośnięte od ziemi i przekonane o swojej wygranej. Wiedzę otrzymała od kogoś o wiele starszego, osobiście powiązanego z Bergmanem, gdyż Ismael nie zadawał się z wieloma, a z całą pewnością nie ze zwykłymi galdrami; jego imię i nazwisko było zbyt stare i odległe. Nie było możliwości, aby odnalazła je samodzielnie oderwana od kontekstu. Nie był głupi, gdyż pomimo balansowania na cieniutkiej linii ponad przepaścią, wciąż utrzymywał się przy życiu. Był prostym człowiekiem i z rzadka wdawał się w jakiekolwiek słowne gierki i utarczki, a jednak Hrym nauczył go tego, co najistotniejsze. – Skoro jednak ktoś przekazał pani to nazwisko i imię, musi istnieć niezwykle ważny cel. – Cokolwiek chciała mu przekazać, nie mógł teraz odejść i zignorować sytuacji. Z jakichś dziwnych względów sądziła, że jest zupełnie bezpieczna.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Bezimienny
Re: 09.11.2000 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór” – F. Bergman & Bezimienny: M. Järvelä Sro 29 Lis - 9:18
Lubiła zaskakiwać – czy to z infantylnego kaprysu, czy z wrodzonej, demonicznej przekory robiła w swym życiu wszystko, aby reflektory ludzkich spojrzeń, ciemne migawki kamer ukrytych w rozszerzonych afektacją źrenicach kierowały się prosto ku jej twarzy, nawałnicą rozpierzchłych myśli nakrywając skutki działań, które podejmowała niekiedy jedynie po to, by wzburzyć gładką taflę wód otaczającej ją rzeczywistości. Jak dziecko, kołysała się w tę i z powrotem na rozchybotanej łodzi, przyglądając się, jak spod jej burt wydobywają się węgorze rozgniewanych fal, wyrzucające swe giętkie, śliskie cielska ponad błękit niedotkniętej sztormem powierzchni. W swym infantylnym rozzuchwaleniu, nie sięgając jeszcze nawet głową ponad blat kuchennego stołu, potrafiła tupać nogą tak mocno, że stary, drewniany dom zdawał się trząść w swych fasadach, stawiając groźbę zawalenia w postaci białego pyłu, opadającego z otynkowanej powierzchni sufitu – ojciec nie wierzył nigdy w te egzaltacje, matka przyciskała jednak dłonie do skroni i zamykała oczy; Mirjam lubiła wyobrażać sobie, że w ten sposób modli się do bogów, mała i przerażona. Jej pacholęcy gniew, pełen głośnych krzyków, zbitych wazonów, huku zamykanych drzwi, tupotu nóg i łodyg wyrwanych z rodzinnego ogrodu, prędko przeobraził się w młodzieńcze akty buntu, wymierzone, niby ostry puginał, w słabą, struchlałą wolę ojca, którego brwi wpierw ściągały się groźnie na widok podartej sukni i ubłoconych butów, który później zdawał się jednak nie zauważać jej nocnych wypraw do lasu, bezczelnych ucieczek z bankietów i szybkich, słodkich pocałunków wymienianych z młodszą służącą – skonfundowany czarem sprzyjającej jej aury, zawsze uśmiechał się przebaczająco, chyląc głowę pod bezwstydną, butną dominacją córki.
Chociaż bezwolny, filuterny styl życia sprzyjał słowom chętnym wydobywać się spomiędzy drobnych, karmazynowych warg jak ławica ryb o błyszczących łuskach lub rój motyli, zataczających koła ponad głowami zachwyconych ich finezją obserwatorów, ów wrodzony, zadzierzysty zmysł podżegania iskier roznieconego przez siebie pożaru, nakazywał dobierać je z ostrożnością, odziewając w ciasne sidła żelaznej retoryki. Z zadowoleniem dostrzegła błysk niepokoju, który położył się cieniem na twarzy starszego mężczyzny, widocznie poruszonego jej wiedzą, lecz zdeterminowanego, by nie pozwolić jej wyłowić z zszarzałego błękitu własnych tęczówek oznak jawnej słabości – tej, której z niecierpliwością oczekiwała, której brak obudził w niej jednak wątłe poczucie uznania dla cudzej determinacji.
– A co to, stetryczałym starcom nie wolno pić dobrej herbaty? Pochwalam pana wybór lokalu, osobiście wybrałabym inny, ale powinno to panu schlebiać. Gdybyśmy rozmawiali, pijając ledwie nasączony liśćmi wrzątek, bez smaku ani esencji, to dopiero byłby ambaras, musiałby się pan tłumaczyć, dlaczego tutaj przychodzi. – odparła beztrosko, częstując go chytrym, przesłodzonym uśmiechem. – W mieście jest wiele innych miejsc, gdzie można spędzać czas w samotności w godzinach wieczornych. – słowa, ubrane w cienki płaszcz aluzji, przemknęły zwinnie po jej wargach, kiedy oparła łokcie o drewnianą fakturę blatu, przenosząc opanowany, wciąż łagodny błękit spojrzenia bezpośrednio na pobladłą twarz swego rozmówcy – nie miała ochoty na przesadne ekscesy, mimo to otaczająca ją aura musiała w końcu zawisnąć cienką, niewidzialną mgłą ponad szyprową atmosferą herbaciarni. Na kolejne słowa Bergmana uśmiechnęła się skromnie, z siłą przywołaną na usta uprzejmością, przez którą, mimo wysiłku, przedarła się figlarna iskra triumfu, wyższości, jaką – jak sądziła – posiadała nad mężczyzną, trzymając za plecami opasły, ciasno zaciśnięty worek informacji, które mogła wyciągać i rozkładać przed nim jak rękawiczki.
– Cóż – westchnęła, kwitując jego uwagę z lakonicznym znużeniem. – życzliwe duchy rzadko zjawiają się nocą. – po raz kolejny uniosła zdobioną, porcelanową filiżankę ku pełni ust, pozwalając by słodki, łagodny napój wypełnił jej ciało przyjemnym poczuciem ciepła. – Szuka pan wyjścia z sytuacji, kierując rozmowę tam, gdzie jej kontynuacja byłaby czcza i nieistotna, jak czynią to ludzie o słabych nerwach, którzy podobno sami rzucają się w przepaść z czystej obawy, by tam nie wpaść. Źródło mojej wiedzy jest w tym momencie nieistotne, liczy się tylko to, że ją posiadam i – proszę mnie nie lekceważyć – nie omieszkam jej użyć, jeżeli zostanę do tego zmuszona lub nakierowana pana brakiem kooperacji. – odpowiedziała, a spokój jej głosu kontrastował niewygodnie z sensem wypowiadanych słów. – Nie jestem tutaj, aby pana do niczego zmuszać, wolna wola jest darem, który otrzymaliśmy od bogów, nie tak? – dodała, tym razem nie stroniąc się od prześmiewczej drwiny i po raz kolejny dekorując lico buńczucznym grymasem. – Ale ludzie tacy jak pan nie powinni kierować się podobną bezmyślnością. Jeżeli ja mogłam cofnąć się po śladach krwi do błędów pańskiej przeszłości, może zrobić to również ktoś inny. Ktoś mniej wyrozumiały. Co do jednego się pan jednak nie pomylił – cel mojej wizyty jest niezwykle ważny. – wyprostowała się, chrząkając cicho. – Nie powinniśmy działać w pojedynkę.
Chociaż bezwolny, filuterny styl życia sprzyjał słowom chętnym wydobywać się spomiędzy drobnych, karmazynowych warg jak ławica ryb o błyszczących łuskach lub rój motyli, zataczających koła ponad głowami zachwyconych ich finezją obserwatorów, ów wrodzony, zadzierzysty zmysł podżegania iskier roznieconego przez siebie pożaru, nakazywał dobierać je z ostrożnością, odziewając w ciasne sidła żelaznej retoryki. Z zadowoleniem dostrzegła błysk niepokoju, który położył się cieniem na twarzy starszego mężczyzny, widocznie poruszonego jej wiedzą, lecz zdeterminowanego, by nie pozwolić jej wyłowić z zszarzałego błękitu własnych tęczówek oznak jawnej słabości – tej, której z niecierpliwością oczekiwała, której brak obudził w niej jednak wątłe poczucie uznania dla cudzej determinacji.
– A co to, stetryczałym starcom nie wolno pić dobrej herbaty? Pochwalam pana wybór lokalu, osobiście wybrałabym inny, ale powinno to panu schlebiać. Gdybyśmy rozmawiali, pijając ledwie nasączony liśćmi wrzątek, bez smaku ani esencji, to dopiero byłby ambaras, musiałby się pan tłumaczyć, dlaczego tutaj przychodzi. – odparła beztrosko, częstując go chytrym, przesłodzonym uśmiechem. – W mieście jest wiele innych miejsc, gdzie można spędzać czas w samotności w godzinach wieczornych. – słowa, ubrane w cienki płaszcz aluzji, przemknęły zwinnie po jej wargach, kiedy oparła łokcie o drewnianą fakturę blatu, przenosząc opanowany, wciąż łagodny błękit spojrzenia bezpośrednio na pobladłą twarz swego rozmówcy – nie miała ochoty na przesadne ekscesy, mimo to otaczająca ją aura musiała w końcu zawisnąć cienką, niewidzialną mgłą ponad szyprową atmosferą herbaciarni. Na kolejne słowa Bergmana uśmiechnęła się skromnie, z siłą przywołaną na usta uprzejmością, przez którą, mimo wysiłku, przedarła się figlarna iskra triumfu, wyższości, jaką – jak sądziła – posiadała nad mężczyzną, trzymając za plecami opasły, ciasno zaciśnięty worek informacji, które mogła wyciągać i rozkładać przed nim jak rękawiczki.
– Cóż – westchnęła, kwitując jego uwagę z lakonicznym znużeniem. – życzliwe duchy rzadko zjawiają się nocą. – po raz kolejny uniosła zdobioną, porcelanową filiżankę ku pełni ust, pozwalając by słodki, łagodny napój wypełnił jej ciało przyjemnym poczuciem ciepła. – Szuka pan wyjścia z sytuacji, kierując rozmowę tam, gdzie jej kontynuacja byłaby czcza i nieistotna, jak czynią to ludzie o słabych nerwach, którzy podobno sami rzucają się w przepaść z czystej obawy, by tam nie wpaść. Źródło mojej wiedzy jest w tym momencie nieistotne, liczy się tylko to, że ją posiadam i – proszę mnie nie lekceważyć – nie omieszkam jej użyć, jeżeli zostanę do tego zmuszona lub nakierowana pana brakiem kooperacji. – odpowiedziała, a spokój jej głosu kontrastował niewygodnie z sensem wypowiadanych słów. – Nie jestem tutaj, aby pana do niczego zmuszać, wolna wola jest darem, który otrzymaliśmy od bogów, nie tak? – dodała, tym razem nie stroniąc się od prześmiewczej drwiny i po raz kolejny dekorując lico buńczucznym grymasem. – Ale ludzie tacy jak pan nie powinni kierować się podobną bezmyślnością. Jeżeli ja mogłam cofnąć się po śladach krwi do błędów pańskiej przeszłości, może zrobić to również ktoś inny. Ktoś mniej wyrozumiały. Co do jednego się pan jednak nie pomylił – cel mojej wizyty jest niezwykle ważny. – wyprostowała się, chrząkając cicho. – Nie powinniśmy działać w pojedynkę.
Isak Bergman
Re: 09.11.2000 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór” – F. Bergman & Bezimienny: M. Järvelä Sro 29 Lis - 9:18
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Chyba nigdy nie był prawdziwie dzieckiem – pozbawiony możliwości niefrasobliwego manifestowania swej szczeniackiej natury, z surowością poszarzałego błękitu tęczówek wpatrywał się w oblicze kobiety będącemu matką. Jedyną zabawą okazywało się odgadywanie, jakie emocje tym razem skryje pod firaną ciemnych rzęs, bądź jaki okrzyk wyrwie ze swej piersi cerując stertę pończoch i przypominających pajęcze sieci rajstop. Jedyną złośliwością zaś było wybieganie z chaty i zaszywanie się gdzieś głuszy, by badać kawałek drewna, przycinając go do wyobrażenia konia, którego widział wtedy być może jeden jedyny raz w życiu, mieszkając jeszcze na wsi. Nie krzyczał, nie wił się, nie wierzgał we wściekłości nogami, starając się raczej wszystko chować w sobie i nie przysparzać dodatkowych zmartwień rozchwianej głowie Nenne, pogrążonej w chorobliwej fatamorganie upragnionego życia, które odebrano jej przed laty ostrzem wydziedziczenia odcinając od wszystkiego, co znane. W rzeczywistości jego dusza wysycała się całą goryczą sączącą z ran matki i przekleństwami rzucanymi w przestrzeń. Przyklepywał je, ukrywał, podobnie jak słowa Hryma i wszystko to, czego dokonał w swym życiu.
Nigdy nie mając predyspozycji do pięknego układania słów, wymuszona została na nim konieczność powściągliwości, którą z czasem przyjął jako nieodłączny element własnej osoby i dopiero kilka lat temu ucząc się jak topornie ciosane wypowiedzi łagodzić bardziej przystępną formą. Wiele kwestii nie zmieniło się jednak; utarczki nużyły go, snucie domysłów przyprawiało o mdłości, a konieczność uskuteczniania ekwilibrystyki słownej przyprawiało o zawroty głowy. Niestety, czasami nie miał jednak wyjścia i musiał grać tym, co podpychano mu usilnie pod nos.
Uniósł brodę z wcześniej uczynionego dla niej podparcia i rozplótł palce. Wygładził mankiet koszuli wystający spod tweedowej, wysłużonej marynarki. Przez chwilę siłował się z niesforną nitką dyndającą wesoło z przetartego materiału i urwał w końcu przy akompaniamencie suchego trzasku włókna. Przysunął je do oczu i przyglądał się, jakby było to zjawisko dalece bardziej absorbujące, niż oblicze Mirjam drapieżnie doszukującej się w nim kolejnych oznak kruchości charakteru. W końcu skupił ostrość spojrzenia na karminowych ustach wykrzywionych w przymilny uśmiech.
– Powiedziałbym nawet, że dla takich osób dobra herbata jest wskazana, zwłaszcza jeśli stanowi ostatnią możliwą pociechę. Cieszę się, że uniknąłem jakiejkolwiek konieczności tłumaczenia się. – Oddał przymilny uśmiech, traktując pobieżnie poczynioną aluzję, nie siląc się nawet odrobinę, by uszczypliwym tonem zagrać podobną kartą. Odrzucił wymęczoną nitkę, która posłusznie opadła na drewnianą podłogę herbaciarni, niknąc gdzieś w szczelinach pomiędzy klepkami. Siateczka drobnych zmarszczek naznaczyła okolicę od zewnętrznych kącików oczu ku skroniom wraz z przymrużeniem powiek. Mógł dać się zastraszyć i utopić w natłoku wyrzucanych po kolei słów, mających uczynić z niego bezbronną lalkę kierowaną jedynie czyjąś zachcianką. Oplatając nadgarstki widmem katastrofy chciała nakłonić kark starego ślepca, by w końcu spoczął wzrokiem tam, gdzie powinien, tuż przy ziemi, posłusznie obserwując wzniecany spod butów kurz – tak odczytywał wszystko, co próbowała przed nim zaprezentować. Spokojnie wysłuchał płynącej wypowiedzi, rozprostowując falbany złożonych zdań i domysłów jakie utkała na podstawie kilku wyrzuconych przezeń stwierdzeń.
– Pani lubi mieć przewagę. – Westchnął odsuwając kubek z parującą herbatą. – Nie rozwodziłbym się zbytnio nad tym jak zareagowałem i czy przypadkiem sam nie podtykam w akcie desperacji gardła pod wystawiony na sztorc nóż. I brońcie mnie wszyscy jötunnowie, nie zamierzam pani lekceważyć. – Uniósł dłonie w geście kapitulacji, choć z wątpliwą pewnością pochodził on z dobrej woli. Drażniła go myśl, która nakazywała sądzić, że był niezwykle mało ostrożny, że popełniał błędy, nawet ledwie kilkanaście lat wstecz. Czy przekleństwem było opuszczenie samotni? – Bogom nic do tego, ale chyba powinienem im dziękować, że zesłali mi panią, a nie kogoś mniej wyrozumiałego? Prawda? – Przecież to o to chodziło. Poczucie, że trafiła mu się osoba, z którą może pertraktować, która w gruncie rzeczy jest całkiem dobra i wyświadcza mu przysługę składając ofertę będącą wybawieniem przed rozpowszechnieniem na cały świat zgniłej prawdy o jego życiu. – Choć martwi mnie, że w jednej wypowiedzi padła wzmianka o braku przymusu i jednoczesnym korzystaniu z wiedzy, jaką pani posiada, jeśli nie będę skłonny do kooperacji. Niepotrzebnie strzępi pani swój język. Można wszystko to ująć niezwykle prosto. – Postanowił jednak zwilżyć gardło herbatą, którą jeszcze chwilę wcześniej odsunął od siebie zdecydowanym ruchem.
– My? – Zaśmiał się szczerze. – Pani wybaczy, ale to słowo pozostaje dla mnie abstrakcją. Nie wiem, ile jeszcze pani wie na mój temat, ale to trochę czcze gadanie. Najpierw próbuje mnie pani skłonić w tak nieelegancki sposób do współpracy, potem słyszę próby odwołania się do jakiegoś grupowego lub wyższego celu. Nie istnieją dla mnie żadne tego typu świętości. – Otrzymanie pomocnej ręki czy działanie w grupie było mu zupełnie obce, puste i nic nie warte. Cóż takiego miało ich łączyć w jakąkolwiek wspólnotę? – Proszę jednak kontynuować, proszę powiedzieć coś jeszcze i tak chyba nie mam innego wyjścia, jak wysłuchać wszystkiego, co pani dla mnie przygotowała. – Obwiódł palcem po rancie kubka. – Tym bardziej, że nie sądziłem, iż kiedykolwiek usłyszę wypowiadane tak pewnie imię Ismaela. – Spróbował, wyrzekł je na głos, choć dźwięki raniły podniebienie i wtłaczały na język cierpkość, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczył. Czy powinien pozwolić jej spokojnie opuścić herbaciarnię? Gniew i pragnienie starcia tego, co może mu zagrażać, zaatakowało zdrowy rozsądek.
Nigdy nie mając predyspozycji do pięknego układania słów, wymuszona została na nim konieczność powściągliwości, którą z czasem przyjął jako nieodłączny element własnej osoby i dopiero kilka lat temu ucząc się jak topornie ciosane wypowiedzi łagodzić bardziej przystępną formą. Wiele kwestii nie zmieniło się jednak; utarczki nużyły go, snucie domysłów przyprawiało o mdłości, a konieczność uskuteczniania ekwilibrystyki słownej przyprawiało o zawroty głowy. Niestety, czasami nie miał jednak wyjścia i musiał grać tym, co podpychano mu usilnie pod nos.
Uniósł brodę z wcześniej uczynionego dla niej podparcia i rozplótł palce. Wygładził mankiet koszuli wystający spod tweedowej, wysłużonej marynarki. Przez chwilę siłował się z niesforną nitką dyndającą wesoło z przetartego materiału i urwał w końcu przy akompaniamencie suchego trzasku włókna. Przysunął je do oczu i przyglądał się, jakby było to zjawisko dalece bardziej absorbujące, niż oblicze Mirjam drapieżnie doszukującej się w nim kolejnych oznak kruchości charakteru. W końcu skupił ostrość spojrzenia na karminowych ustach wykrzywionych w przymilny uśmiech.
– Powiedziałbym nawet, że dla takich osób dobra herbata jest wskazana, zwłaszcza jeśli stanowi ostatnią możliwą pociechę. Cieszę się, że uniknąłem jakiejkolwiek konieczności tłumaczenia się. – Oddał przymilny uśmiech, traktując pobieżnie poczynioną aluzję, nie siląc się nawet odrobinę, by uszczypliwym tonem zagrać podobną kartą. Odrzucił wymęczoną nitkę, która posłusznie opadła na drewnianą podłogę herbaciarni, niknąc gdzieś w szczelinach pomiędzy klepkami. Siateczka drobnych zmarszczek naznaczyła okolicę od zewnętrznych kącików oczu ku skroniom wraz z przymrużeniem powiek. Mógł dać się zastraszyć i utopić w natłoku wyrzucanych po kolei słów, mających uczynić z niego bezbronną lalkę kierowaną jedynie czyjąś zachcianką. Oplatając nadgarstki widmem katastrofy chciała nakłonić kark starego ślepca, by w końcu spoczął wzrokiem tam, gdzie powinien, tuż przy ziemi, posłusznie obserwując wzniecany spod butów kurz – tak odczytywał wszystko, co próbowała przed nim zaprezentować. Spokojnie wysłuchał płynącej wypowiedzi, rozprostowując falbany złożonych zdań i domysłów jakie utkała na podstawie kilku wyrzuconych przezeń stwierdzeń.
– Pani lubi mieć przewagę. – Westchnął odsuwając kubek z parującą herbatą. – Nie rozwodziłbym się zbytnio nad tym jak zareagowałem i czy przypadkiem sam nie podtykam w akcie desperacji gardła pod wystawiony na sztorc nóż. I brońcie mnie wszyscy jötunnowie, nie zamierzam pani lekceważyć. – Uniósł dłonie w geście kapitulacji, choć z wątpliwą pewnością pochodził on z dobrej woli. Drażniła go myśl, która nakazywała sądzić, że był niezwykle mało ostrożny, że popełniał błędy, nawet ledwie kilkanaście lat wstecz. Czy przekleństwem było opuszczenie samotni? – Bogom nic do tego, ale chyba powinienem im dziękować, że zesłali mi panią, a nie kogoś mniej wyrozumiałego? Prawda? – Przecież to o to chodziło. Poczucie, że trafiła mu się osoba, z którą może pertraktować, która w gruncie rzeczy jest całkiem dobra i wyświadcza mu przysługę składając ofertę będącą wybawieniem przed rozpowszechnieniem na cały świat zgniłej prawdy o jego życiu. – Choć martwi mnie, że w jednej wypowiedzi padła wzmianka o braku przymusu i jednoczesnym korzystaniu z wiedzy, jaką pani posiada, jeśli nie będę skłonny do kooperacji. Niepotrzebnie strzępi pani swój język. Można wszystko to ująć niezwykle prosto. – Postanowił jednak zwilżyć gardło herbatą, którą jeszcze chwilę wcześniej odsunął od siebie zdecydowanym ruchem.
– My? – Zaśmiał się szczerze. – Pani wybaczy, ale to słowo pozostaje dla mnie abstrakcją. Nie wiem, ile jeszcze pani wie na mój temat, ale to trochę czcze gadanie. Najpierw próbuje mnie pani skłonić w tak nieelegancki sposób do współpracy, potem słyszę próby odwołania się do jakiegoś grupowego lub wyższego celu. Nie istnieją dla mnie żadne tego typu świętości. – Otrzymanie pomocnej ręki czy działanie w grupie było mu zupełnie obce, puste i nic nie warte. Cóż takiego miało ich łączyć w jakąkolwiek wspólnotę? – Proszę jednak kontynuować, proszę powiedzieć coś jeszcze i tak chyba nie mam innego wyjścia, jak wysłuchać wszystkiego, co pani dla mnie przygotowała. – Obwiódł palcem po rancie kubka. – Tym bardziej, że nie sądziłem, iż kiedykolwiek usłyszę wypowiadane tak pewnie imię Ismaela. – Spróbował, wyrzekł je na głos, choć dźwięki raniły podniebienie i wtłaczały na język cierpkość, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczył. Czy powinien pozwolić jej spokojnie opuścić herbaciarnię? Gniew i pragnienie starcia tego, co może mu zagrażać, zaatakowało zdrowy rozsądek.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Bezimienny
Re: 09.11.2000 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór” – F. Bergman & Bezimienny: M. Järvelä Sro 29 Lis - 9:19
Powoli, jak robak nurzający swe zaróżowione ciało w grząską wilgotność gleby, pod płaty jej świadomości wdzierała się niecierpliwość, niedojrzała, dziecięca irytacja zwinną ekwilibrystyką wymienianych spostrzeżeń, sposobem, w jaki mężczyzna stawał tarczą przed puginałem jej wnikliwości, broniąc się przed prawdą zataczającą swe filuterne piruety na samej granicy domysłów. Mirjam westchnęła cicho, dostrzegając paroksyzm niepewności na pobladłej twarzy mężczyzny, który, wbrew jej podejrzeniom, wciąż siedział w miejscu, ze sztubacką pilnością przylegając plecami do oparcia drewnianej ławy – poniekąd bawiła ją jego surowość, sposób, w jaki próbował wieść nad nią prym, wspiąć się na zwycięski piedestał wymuszonej przewagi, z uciechą przyjmowała odwzajemnienie przymilnych, przesączonych teatralną życzliwością uśmiechów, tym chętniej i z przesadną buńczucznością odwzajemniała mu je zatem, co jakiś czas stukając cicho paznokciami o delikatną fakturę porcelanowej filiżanki, połowicznie opróżnionej, lecz wciąż roztaczającej przyjemny, łagodny zapach szyprowej mieszanki.
– Ostatnią możliwą pociechę? – parsknęła perlistym śmiechem, spoglądając na niego z pełnym litości powątpiewaniem. – Wiem, że jest pan starszy, niż sugeruje pana wygląd oraz niż pan utrzymuje, ale spodziewałam się, że odbije pan piłeczkę mojej grubiańskiej uwagi. – rysy jej twarzy na nowo ułożyły się w spokojną, łagodną kompozycję. – Sądziłabym, że ludzie parający się tego typu magią, będą mieli obsesję na punkcie swojego wieku, ale pan zachowuje się, jakby dobrze wiedział, że wstąpił już jedną nogą do grobu. Proszę się rozchmurzyć, przecież tylko rozmawiamy. – wygięła kąciki ust w krótkim, mdłym uśmiechu, unosząc ku karminowi warg zdobioną ceramikę naczynia – napój zdążył już prawie wystygnąć, a jego ciepło ledwie rozlało się po skostniałych wnętrznościach ciała.
– Owszem. – potwierdziła butnie spostrzeżenie mężczyzny, tembr jej głosu wybrzmiał natomiast w ciszy lokalu tak gładko i bez zawahania, jak gdyby oznajmiała mu oczywistość, zdobywając się na przymilną cierpliwość przedszkolanki, zmuszonej tłumaczyć swym podopiecznym bezsprzeczne dowody niezbitych, rządzących światem faktów. – Ma pan rację, nie powinniśmy tego komplikować. – odparła nareszcie, pochylając nieznacznie głowę i splatając dłonie na blacie przed sobą. – Ismael zginął z pana rąk, o tym wiem ja, ale wie o tym również kto inny, ktoś kto nie będzie tak uprzejmy wpierw uraczyć pana towarzystwem przyjemnego spotkania przy herbacie. Uprzedzając pana kąśliwe uwagi, odpowiem od razu, że nie wolno mi zdradzić niczyjej tożsamości. – wygięła usta w wymuszonym grymasie kurtuazji, przenosząc błękit spojrzenia na dłonie Fárbautiego, jak gdyby spodziewała się dostrzec na nich krwawe plamy dokonanej zbrodni. Mimo to, mogłoby się zdawać, że Isak przeceniał w duchu jej dobre intencje, które, choć pozbawione szczerego zalążka mściwości, zdegustowania czy niechęci wobec jego czynów, były w istocie również zupełnie obojętne na przyszłość nawiązanej przez nich relacji – wykonywała polecone jej zadanie, nie inwestując ciekawością w katakumby jego nadwątlonej moralności.
– My. – powtórzyła, chłodnym tonem ucinając rozbawienie rozmówcy. – Niezależnie od tego, czy pan tego chciał czy nie, jest pan teraz jednym z nas. Co więcej, jest pan wartościowym człowiekiem, uzdolnionym, przydatnym. Proszę zobaczyć, jak panu teraz schlebiam, zapewniam jednak, że mówię to przekonana o prawdziwości swoich słów. – wyprostowała się, przenosząc wzrok na skroplone mżawką okno, za którym rozciągała się ciemność skandynawskiej nocy, mrok otulający herbaciarnie jak ciepły, wełniany płaszcz. – Zaszywając się w warsztacie i herbaciarni, marnuje pan swój potencjał. Starzy ludzie przychodzą tutaj umierać, a pan ma przed sobą szansę na zmianę reguł obecnego świata, dlaczego ją marnować? – wyciągnęła ręce do przodu, chwytając palcami jego dłonie i wymuszając przecięcie nici spojrzenia, które, jak w sterowanej linkami kukiełce, uniosło się bezpośrednio na płótno jej rozświetlonej triumfalnością twarzy. – Niektórzy powiadają, że wystarczy samo spojrzenie ślepca, by nieszczęśnik, który został nim obdarzony, zaczął gnić. – uśmiechnęła się z przekąsem, podżegając swe słowa wątłym płomieniem drwiny, kpiącej wyższości, która zdawała się rozbłysnąć w jasnych półksiężycach jej klarownych tęczówek. – Nie sposób zatem nie zastanawiać się, co więcej moglibyśmy zdziałać. – nareszcie odsunęła się, ponownie przylegając plecami do oparcia ławy i powoli, nieśpiesznie nasuwając na dłonie biel rzuconych wcześniej na stół rękawiczek. – Jest nas w Midgardzie znacznie więcej, niż mógłby się pan spodziewać, a tak się składa można być albo z nami, albo przeciwko nam, pańska obojętność przynosi mi zatem pewne rozczarowanie. Proszę nie odwoływać się do wyższego celu jakiejś wielkiej wspólnoty, nie wyobrażać sobie owiec podążających ślepo za swoim pasterzem, proszę pomyśleć o własnych korzyściach oraz, co chyba ważniejsze, o tym, jak zachowywanie bierności może szybko obrócić się przeciwko panu.
– Ostatnią możliwą pociechę? – parsknęła perlistym śmiechem, spoglądając na niego z pełnym litości powątpiewaniem. – Wiem, że jest pan starszy, niż sugeruje pana wygląd oraz niż pan utrzymuje, ale spodziewałam się, że odbije pan piłeczkę mojej grubiańskiej uwagi. – rysy jej twarzy na nowo ułożyły się w spokojną, łagodną kompozycję. – Sądziłabym, że ludzie parający się tego typu magią, będą mieli obsesję na punkcie swojego wieku, ale pan zachowuje się, jakby dobrze wiedział, że wstąpił już jedną nogą do grobu. Proszę się rozchmurzyć, przecież tylko rozmawiamy. – wygięła kąciki ust w krótkim, mdłym uśmiechu, unosząc ku karminowi warg zdobioną ceramikę naczynia – napój zdążył już prawie wystygnąć, a jego ciepło ledwie rozlało się po skostniałych wnętrznościach ciała.
– Owszem. – potwierdziła butnie spostrzeżenie mężczyzny, tembr jej głosu wybrzmiał natomiast w ciszy lokalu tak gładko i bez zawahania, jak gdyby oznajmiała mu oczywistość, zdobywając się na przymilną cierpliwość przedszkolanki, zmuszonej tłumaczyć swym podopiecznym bezsprzeczne dowody niezbitych, rządzących światem faktów. – Ma pan rację, nie powinniśmy tego komplikować. – odparła nareszcie, pochylając nieznacznie głowę i splatając dłonie na blacie przed sobą. – Ismael zginął z pana rąk, o tym wiem ja, ale wie o tym również kto inny, ktoś kto nie będzie tak uprzejmy wpierw uraczyć pana towarzystwem przyjemnego spotkania przy herbacie. Uprzedzając pana kąśliwe uwagi, odpowiem od razu, że nie wolno mi zdradzić niczyjej tożsamości. – wygięła usta w wymuszonym grymasie kurtuazji, przenosząc błękit spojrzenia na dłonie Fárbautiego, jak gdyby spodziewała się dostrzec na nich krwawe plamy dokonanej zbrodni. Mimo to, mogłoby się zdawać, że Isak przeceniał w duchu jej dobre intencje, które, choć pozbawione szczerego zalążka mściwości, zdegustowania czy niechęci wobec jego czynów, były w istocie również zupełnie obojętne na przyszłość nawiązanej przez nich relacji – wykonywała polecone jej zadanie, nie inwestując ciekawością w katakumby jego nadwątlonej moralności.
– My. – powtórzyła, chłodnym tonem ucinając rozbawienie rozmówcy. – Niezależnie od tego, czy pan tego chciał czy nie, jest pan teraz jednym z nas. Co więcej, jest pan wartościowym człowiekiem, uzdolnionym, przydatnym. Proszę zobaczyć, jak panu teraz schlebiam, zapewniam jednak, że mówię to przekonana o prawdziwości swoich słów. – wyprostowała się, przenosząc wzrok na skroplone mżawką okno, za którym rozciągała się ciemność skandynawskiej nocy, mrok otulający herbaciarnie jak ciepły, wełniany płaszcz. – Zaszywając się w warsztacie i herbaciarni, marnuje pan swój potencjał. Starzy ludzie przychodzą tutaj umierać, a pan ma przed sobą szansę na zmianę reguł obecnego świata, dlaczego ją marnować? – wyciągnęła ręce do przodu, chwytając palcami jego dłonie i wymuszając przecięcie nici spojrzenia, które, jak w sterowanej linkami kukiełce, uniosło się bezpośrednio na płótno jej rozświetlonej triumfalnością twarzy. – Niektórzy powiadają, że wystarczy samo spojrzenie ślepca, by nieszczęśnik, który został nim obdarzony, zaczął gnić. – uśmiechnęła się z przekąsem, podżegając swe słowa wątłym płomieniem drwiny, kpiącej wyższości, która zdawała się rozbłysnąć w jasnych półksiężycach jej klarownych tęczówek. – Nie sposób zatem nie zastanawiać się, co więcej moglibyśmy zdziałać. – nareszcie odsunęła się, ponownie przylegając plecami do oparcia ławy i powoli, nieśpiesznie nasuwając na dłonie biel rzuconych wcześniej na stół rękawiczek. – Jest nas w Midgardzie znacznie więcej, niż mógłby się pan spodziewać, a tak się składa można być albo z nami, albo przeciwko nam, pańska obojętność przynosi mi zatem pewne rozczarowanie. Proszę nie odwoływać się do wyższego celu jakiejś wielkiej wspólnoty, nie wyobrażać sobie owiec podążających ślepo za swoim pasterzem, proszę pomyśleć o własnych korzyściach oraz, co chyba ważniejsze, o tym, jak zachowywanie bierności może szybko obrócić się przeciwko panu.
Isak Bergman
Re: 09.11.2000 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór” – F. Bergman & Bezimienny: M. Järvelä Sro 29 Lis - 9:19
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Problem wieku nie trawił gorączką umysłu – czyniła to myśl o śmierci i powolnym rozpadzie, czyniło to wykrwawianie się podług powinności jaką miał względem choroby. Kilka złączonych ze sobą elementów w rzeczywistości pchających ku konkretnym decyzjom. Abstrakcyjna liczba nie wywierała na nim żadnego wrażenia, czyniły to chłodne palce kostuchy owijającej się dookoła szyi i serca łomoczącego w wątłej klatce piersiowej. Odetchnął znużony imaginacjami wysnuwanymi o sobie nawzajem na podstawie kilku chwil spotkania. Zakręcił kubkiem, który trzymał w dłoni, spoglądając na fusy przylegające do dna naczynia – niedokładnie odcedzone w chwili zamyślenia.
– Nie byłbym aż tak dramatyczny w osądzie moich słów. Zamierzam pożyć jeszcze przynajmniej kilka dekad – zaśmiał się w odpowiedzi na uwagę swej towarzyszki, rzucając jej przesiąknięte rozbawieniem spojrzenie. – Wolę widzieć się raczej w roli obserwatora tutejszego rozkładu, niż jego elementu. Choć nie przeczę, stanie jedną nogą w tej zawiesinie skłania do szczypty pokory. – Wzdychając tęsknie za smakiem zielonego naparu, odstawił naczynie na blat stołu. W rzeczywistości nie pokora, a paniczny lęk przeszywał ciało ślepca za każdym razem, gdy w snach powracał do ostatnich chwil z własnego życia – jedynie sztucznie wytworzonych przez schorowane ciało, jednak na tyle realnych, aby ponownie rozdzierał ciszę pokoju krzykiem.
– Nie zwykłem zbytnio gmatwać się w rozmowy, jakkolwiek sądzi pani słusznie, że daleko mi do zwykłego snycerza, czy szkutnika. Lata pracy rzemieślnika nauczyły mnie jednak wymagania precyzji i prostoty w pewnych sytuacjach. – Opierając policzek miękko na dłoni, przyglądał się jej przez dłuższy moment. Z niezachwianą wytrwałością pilnował, aby kiełkująca złość i niezadowolenie nie wyrywały się zbytnio i nie zaburzały dalszej rozmowy. Chłodny osąd był tym, do czego zwykł dążyć i nie zamierzał, aby zmieniło się to nawet w obliczu zaskoczenia, którego dzisiaj doświadczył – napotykając na konieczność zmierzenia się z własną przeszłością i świadomością częściowej klęski, gdy szło o zbytnie ufanie własnym poczynaniom.
– W końcu jasność. – Proste ujęcie całego zamieszania klarowało całą sytuację i odpychało niepotrzebną grę słów i zawoalowanych gróźb. Pamiętał dzień, w którym ostatni raz spoglądał na twarz swego mistrza: żywą, spokojną, w pewnym sensie pogodzoną z tym, co zdawało się nieuniknione, stanowiące skrzętnie zaplanowany koniec i zarazem początek – początek życia na własnych zasadach. Był wtedy gniewnym człowiekiem, łapczywie sięgającym po to, co było mu należne – zemstę wykwitającą bujnym kwieciem na grobie Nenne. Ledwie kilkanaście lat temu, by w końcu odejść ze spokojem przylegającym pozornie do ścianek duszy, marnując wcześniej tak wiele na własne lęki i życie w zawieszeniu, w samotni z dala od jakiegokolwiek ryzyka. Kiwnął lekko głową, przyjmując wagę jej słów. – Zdaję sobie sprawę z moich umiejętności. – Nieuczciwą skromnością byłoby zaprzeczanie, czego zdołał nauczyć go Ismalel, bez którego prawdopodobnie nie dotarłby do tego miejsca.
Pomimo natłoku emocji zdawał się być zupełnie szczerze zainteresowany, w pewien sposób odkrycie prawdy i pociągnięcie za sznurek niepewności, wprawiło go w zupełne zajęcie słowami padającymi z ust Mirjam. Nieznane poruszenie wspięło się po drabinie kręgów sięgając ramion i dłoni ułożonych ponownie płasko na blacie stołu, gdy palce kobiety przylgnęły do jego skóry. Nie mogąc zignorować jej gestu, przesunął szarością tęczówek na jej twarz. Poruszając swymi słowami wrodzoną zachłanność Bergmana, nagięła myśli ku wizji lawirującej niebezpiecznie dookoła przebłysku nadziei na możliwość wyciagnięcia własnej korzyści z zaistniałej sytuacji. Pozornie przegrany, w dłuższej perspektywie faktycznie mógł coś zyskać. Zwłaszcza, gdy rozpatrywał wszystko w kategorii ostatnich zmian zachodzących w jego życiu. Nie powinien tego czynić, nie powinien iść za głosem wciąż rozedrganych afektów, a jednak… Pokusa niczym nieskrępowanej wolności i wzięcia dodatkowego odwetu zmąciła spokojne oblicze rozciągając kąciki ust w delikatnym uśmiechu, a przyprawiające o zgniliznę oczy rozwarły się szerzej. Gdyby wszystkie pogłoski były prawdą – wiele problemów zniknęłoby bezpowrotnie.
– Doskonałe podejście do sprawy… – przyznał. Zacierając wszelakie wątpliwości, co do motywów skłaniających zapewne większość podobnych mu ludzi, traciło się wyidealizowany pogląd na zaistniałą sytuację. – To nie obojętność… Panno… Järvelä… – zawahał się intencjonalnie w przepełnionym słodyczą głosie i przymknął oczy. – Chciałbym jednak faktycznie sprawdzić sam, czy warto. Skoro to nie bezmyślne stado, dobrze. Słabo wychodzi mi podążanie za kimkolwiek, jak pewnie można wywnioskować. – Śmierć Ismaela poświadczała o wszystkim. – Nie mniej, dziękuję za szczerość w ostatnich słowach, powiedzmy że na ten moment przychylę się do prośby zaangażowania. – Dostrzegając wcześniej subtelny gest nakładania rękawiczek, uniósł lekko brew. – Zwykle na jednej filiżance herbaty się nie kończy. Zwłaszcza, gdy nie spróbuje się ciasta. Jeszcze trochę i stwierdzę, że moje towarzystwo jest wyjątkowo niewygodne i nieprzyjemne, choć rozmowę uznałbym za całkiem owocną, a powinienem być zdruzgotany – powrócił do zwykłego tonu głosu stabilizując go na przyjemnym dla ucha poziomie uprzejmości. Delikatnie drżące kąciki ust nie wypłowiały z pogodnego grymasu.
– Nie byłbym aż tak dramatyczny w osądzie moich słów. Zamierzam pożyć jeszcze przynajmniej kilka dekad – zaśmiał się w odpowiedzi na uwagę swej towarzyszki, rzucając jej przesiąknięte rozbawieniem spojrzenie. – Wolę widzieć się raczej w roli obserwatora tutejszego rozkładu, niż jego elementu. Choć nie przeczę, stanie jedną nogą w tej zawiesinie skłania do szczypty pokory. – Wzdychając tęsknie za smakiem zielonego naparu, odstawił naczynie na blat stołu. W rzeczywistości nie pokora, a paniczny lęk przeszywał ciało ślepca za każdym razem, gdy w snach powracał do ostatnich chwil z własnego życia – jedynie sztucznie wytworzonych przez schorowane ciało, jednak na tyle realnych, aby ponownie rozdzierał ciszę pokoju krzykiem.
– Nie zwykłem zbytnio gmatwać się w rozmowy, jakkolwiek sądzi pani słusznie, że daleko mi do zwykłego snycerza, czy szkutnika. Lata pracy rzemieślnika nauczyły mnie jednak wymagania precyzji i prostoty w pewnych sytuacjach. – Opierając policzek miękko na dłoni, przyglądał się jej przez dłuższy moment. Z niezachwianą wytrwałością pilnował, aby kiełkująca złość i niezadowolenie nie wyrywały się zbytnio i nie zaburzały dalszej rozmowy. Chłodny osąd był tym, do czego zwykł dążyć i nie zamierzał, aby zmieniło się to nawet w obliczu zaskoczenia, którego dzisiaj doświadczył – napotykając na konieczność zmierzenia się z własną przeszłością i świadomością częściowej klęski, gdy szło o zbytnie ufanie własnym poczynaniom.
– W końcu jasność. – Proste ujęcie całego zamieszania klarowało całą sytuację i odpychało niepotrzebną grę słów i zawoalowanych gróźb. Pamiętał dzień, w którym ostatni raz spoglądał na twarz swego mistrza: żywą, spokojną, w pewnym sensie pogodzoną z tym, co zdawało się nieuniknione, stanowiące skrzętnie zaplanowany koniec i zarazem początek – początek życia na własnych zasadach. Był wtedy gniewnym człowiekiem, łapczywie sięgającym po to, co było mu należne – zemstę wykwitającą bujnym kwieciem na grobie Nenne. Ledwie kilkanaście lat temu, by w końcu odejść ze spokojem przylegającym pozornie do ścianek duszy, marnując wcześniej tak wiele na własne lęki i życie w zawieszeniu, w samotni z dala od jakiegokolwiek ryzyka. Kiwnął lekko głową, przyjmując wagę jej słów. – Zdaję sobie sprawę z moich umiejętności. – Nieuczciwą skromnością byłoby zaprzeczanie, czego zdołał nauczyć go Ismalel, bez którego prawdopodobnie nie dotarłby do tego miejsca.
Pomimo natłoku emocji zdawał się być zupełnie szczerze zainteresowany, w pewien sposób odkrycie prawdy i pociągnięcie za sznurek niepewności, wprawiło go w zupełne zajęcie słowami padającymi z ust Mirjam. Nieznane poruszenie wspięło się po drabinie kręgów sięgając ramion i dłoni ułożonych ponownie płasko na blacie stołu, gdy palce kobiety przylgnęły do jego skóry. Nie mogąc zignorować jej gestu, przesunął szarością tęczówek na jej twarz. Poruszając swymi słowami wrodzoną zachłanność Bergmana, nagięła myśli ku wizji lawirującej niebezpiecznie dookoła przebłysku nadziei na możliwość wyciagnięcia własnej korzyści z zaistniałej sytuacji. Pozornie przegrany, w dłuższej perspektywie faktycznie mógł coś zyskać. Zwłaszcza, gdy rozpatrywał wszystko w kategorii ostatnich zmian zachodzących w jego życiu. Nie powinien tego czynić, nie powinien iść za głosem wciąż rozedrganych afektów, a jednak… Pokusa niczym nieskrępowanej wolności i wzięcia dodatkowego odwetu zmąciła spokojne oblicze rozciągając kąciki ust w delikatnym uśmiechu, a przyprawiające o zgniliznę oczy rozwarły się szerzej. Gdyby wszystkie pogłoski były prawdą – wiele problemów zniknęłoby bezpowrotnie.
– Doskonałe podejście do sprawy… – przyznał. Zacierając wszelakie wątpliwości, co do motywów skłaniających zapewne większość podobnych mu ludzi, traciło się wyidealizowany pogląd na zaistniałą sytuację. – To nie obojętność… Panno… Järvelä… – zawahał się intencjonalnie w przepełnionym słodyczą głosie i przymknął oczy. – Chciałbym jednak faktycznie sprawdzić sam, czy warto. Skoro to nie bezmyślne stado, dobrze. Słabo wychodzi mi podążanie za kimkolwiek, jak pewnie można wywnioskować. – Śmierć Ismaela poświadczała o wszystkim. – Nie mniej, dziękuję za szczerość w ostatnich słowach, powiedzmy że na ten moment przychylę się do prośby zaangażowania. – Dostrzegając wcześniej subtelny gest nakładania rękawiczek, uniósł lekko brew. – Zwykle na jednej filiżance herbaty się nie kończy. Zwłaszcza, gdy nie spróbuje się ciasta. Jeszcze trochę i stwierdzę, że moje towarzystwo jest wyjątkowo niewygodne i nieprzyjemne, choć rozmowę uznałbym za całkiem owocną, a powinienem być zdruzgotany – powrócił do zwykłego tonu głosu stabilizując go na przyjemnym dla ucha poziomie uprzejmości. Delikatnie drżące kąciki ust nie wypłowiały z pogodnego grymasu.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Bezimienny
Re: 09.11.2000 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór” – F. Bergman & Bezimienny: M. Järvelä Sro 29 Lis - 9:19
Nie obawiała się śmierci. Groźny oddech kostuchy, który szarpał pozornym opanowaniem matczynego rozsądku, budząc kobietę koszmarem nocnych wizji lub przywiązując do łóżka na długie dni chorobliwej niemocy, wydawał jej się nie tyle odległy, co groteskowy, pozostający w sferze dziecięcej abstrakcji, tonący w oceanie pojęć, które, podobnie jak miłość, wieczność czy sprawiedliwość, istniały na granicy jej świadomości, lecz swymi brudnymi palcami nie śmiały przesuwać po gładkiej, lśniącej fakturze życia doczesnego. W duchu wyśmiewała matczyne oddanie podobnym imponderabiliom, wpierw z troską, a następnie z dojrzewającą w jej spojrzeniu pogardą przyglądając się temu, co ojciec zrzucał na karb dolegliwości nerwowych i co nazywał niekiedy, ze swym patetycznym uwielbieniem dla psychologii, patologią umysłową, którą w myślach przypisywał niedoskonałościom kobiecej wrażliwości – w obliczu podobnych zarzutów powinna była być może solidaryzować się z matką, jej wstręt z łatwością obejmował jednak ramieniem ich obojga. Nie chciała myśleć o śmierci, a śmierć, jak przyszło jej sądzić, zazwyczaj nie myślała o niej.
Nieświadoma głębszych pobudek Fárbautiego, przyglądała mu się z łagodnym powątpiewaniem, z jakim zwykła obarczać mężczyzn, z którymi rozmowa przynosiła jej zazwyczaj nudę przeplecioną wątłym, ulotnym rozbawieniem podobnym temu, jakie mogłoby wpłynąć na płótno twarzy na widok nieporadnego szczeniaka lub młodego źrebięcia z trudem podnoszącego się z ziemi na swoich długich, szczudłowatych nogach. Subtelną wesołość swego towarzysza odwzajemniła, z czystej uprzejmości, życzliwym uśmiechem, ściągając chwilowo lico w przejawie płytkiego zastanowienia.
– Czy to nie smutne? Przyglądać się jak wszystko wokoło ginie, podczas gdy stoi się w świecie jak nieruchoma, zatrzymana w czasie kariatyda? – odparła z nutą przekory, bardziej aby posypać cienkie nacięcie ich rozmowy pojedynczym ziarnami soli, niźli z faktycznego zainteresowania przedłużeniem linii własnego życia – wiedziała, że siła demonicznej aury pozwoli jej żyć dłużej, niż przeciętnym kobietom, a ponieważ jej delikatna, alabastrowa twarz zdawała się być gładka, jakby ktoś wysunął ją spod żelazka, starość oraz nieuchronnie powiązana z nią śmierć były w jej umyśle tematami równie odległymi, co Ragnarök czy obumarcie korzeni drzewa Yggdrasil. – Nie jest pan skromny, to dobrze, skromność jest oznaką słabości, a w najgorszym wypadku moralnej spolegliwości, którą należałoby wyplewić, zanim podobne chwasty w zupełności zajmą koloryt pięknego ogrodu. – odpowiedziała nieco enigmatycznie, unosząc kąciki ust ku górze w słodkim, poufałym uśmiechu, pod warstwą którego nie kryła już zadowolenia czy też triumfalności, na jakie skazywały ją kolejne, życiowe powodzenia.
– Ależ proszę. – żachnęła się z przesadną grzecznością, pod płachtą której demoniczne zwierzę jej butnej natury, skute łańcuchami, wyszczekiwało w męczarniach swoje bóle i zniecierpliwienie, waląc ogonem o ziemię. – Jest oczywiście wiele spraw oraz enigmatów, o których nie mogłam panu dzisiaj powiedzieć, czy to z powodu niesprzyjających okoliczności naszej rozmowy, czy też ze wzgląd na pewne wiążące obietnice, które uniemożliwiają mi pofolgowanie komfortowi towarzyskiej beztroski. – odpowiedziała nareszcie, wciągając białe rękawiczki na dłonie i przewiązując ich cienkie, dekoracyjne nitki wokół swych wąskich nadgarstków. – Nie mnie oceniać pana motywy, choć ze względu na pewną wspólną, łączącą nas cechę, muszę łudzić się, że wierzy pan w prawdziwość moich zapewnień. – retoryka jej wypowiedzi, wpierw chłodna i tajemnicza zdawała się tajać w atmosferze łączącego ich porozumienia. Nawet jeśli Mirjam wciąż zachowywała pewien wymuszony wyższością dystans, zalegające w powietrzu słowa stawały się cięższe i przygniatały lotne widmo rozmowy jak rzucone na prześcieradło kamienie.
Dopiero na ostatnie, poniekąd naznaczone czupurną żartobliwością słowa Isaka, pełnia jej karminowych warg wygięła się w grymasie słodkiej, kobiecej pobłażliwości, spojrzenie natomiast, niezachwianie niebieskie, osiadające chłodem błękitu na bladej twarzy rozmówcy, błysnęło iskrą młodzieńczej filuterii.
– Proszę nie brać sobie tego do serca, spokojna, nudnawa atmosfera herbaciarni osiadła już jednak zanadto na moich barkach. Zapomina pan, że jestem kobietą przyzwyczajoną do pewnych konwenansów, paskudnie posłuszną wpojonym mi za młodu obyczajom, a godzina jest już z pewnością zbyt późna, aby raczyć się ciastem. – odpowiedziała, nie szczędząc wypowiedzi teatralnej, kpiącej przesady, którą w dzieciństwie zwykła denerwować ojca. Fárbauti, choć początkowo opryskliwy, w pewnym elemencie zaskoczył ją jednak, ostatni, wysłużony grymas podarowała mu zatem, nie szczędząc szczerości prawdziwego uśmiechu.
– Niech pan nie rozpacza, z pewnością będziemy mieli jeszcze wiele okazji, aby porozmawiać. Kto wie, być może następnym razem to mi dane będzie dokonać wyboru lokalu? – napomknęła z przyjacielską drwiną, zatrzymując ostrze spojrzenia bezpośrednio na jego twarzy. – Tymczasem proszę spodziewać się listu. – dodała, wyciągając ku niemu dłoń na pożegnanie.
Nieświadoma głębszych pobudek Fárbautiego, przyglądała mu się z łagodnym powątpiewaniem, z jakim zwykła obarczać mężczyzn, z którymi rozmowa przynosiła jej zazwyczaj nudę przeplecioną wątłym, ulotnym rozbawieniem podobnym temu, jakie mogłoby wpłynąć na płótno twarzy na widok nieporadnego szczeniaka lub młodego źrebięcia z trudem podnoszącego się z ziemi na swoich długich, szczudłowatych nogach. Subtelną wesołość swego towarzysza odwzajemniła, z czystej uprzejmości, życzliwym uśmiechem, ściągając chwilowo lico w przejawie płytkiego zastanowienia.
– Czy to nie smutne? Przyglądać się jak wszystko wokoło ginie, podczas gdy stoi się w świecie jak nieruchoma, zatrzymana w czasie kariatyda? – odparła z nutą przekory, bardziej aby posypać cienkie nacięcie ich rozmowy pojedynczym ziarnami soli, niźli z faktycznego zainteresowania przedłużeniem linii własnego życia – wiedziała, że siła demonicznej aury pozwoli jej żyć dłużej, niż przeciętnym kobietom, a ponieważ jej delikatna, alabastrowa twarz zdawała się być gładka, jakby ktoś wysunął ją spod żelazka, starość oraz nieuchronnie powiązana z nią śmierć były w jej umyśle tematami równie odległymi, co Ragnarök czy obumarcie korzeni drzewa Yggdrasil. – Nie jest pan skromny, to dobrze, skromność jest oznaką słabości, a w najgorszym wypadku moralnej spolegliwości, którą należałoby wyplewić, zanim podobne chwasty w zupełności zajmą koloryt pięknego ogrodu. – odpowiedziała nieco enigmatycznie, unosząc kąciki ust ku górze w słodkim, poufałym uśmiechu, pod warstwą którego nie kryła już zadowolenia czy też triumfalności, na jakie skazywały ją kolejne, życiowe powodzenia.
– Ależ proszę. – żachnęła się z przesadną grzecznością, pod płachtą której demoniczne zwierzę jej butnej natury, skute łańcuchami, wyszczekiwało w męczarniach swoje bóle i zniecierpliwienie, waląc ogonem o ziemię. – Jest oczywiście wiele spraw oraz enigmatów, o których nie mogłam panu dzisiaj powiedzieć, czy to z powodu niesprzyjających okoliczności naszej rozmowy, czy też ze wzgląd na pewne wiążące obietnice, które uniemożliwiają mi pofolgowanie komfortowi towarzyskiej beztroski. – odpowiedziała nareszcie, wciągając białe rękawiczki na dłonie i przewiązując ich cienkie, dekoracyjne nitki wokół swych wąskich nadgarstków. – Nie mnie oceniać pana motywy, choć ze względu na pewną wspólną, łączącą nas cechę, muszę łudzić się, że wierzy pan w prawdziwość moich zapewnień. – retoryka jej wypowiedzi, wpierw chłodna i tajemnicza zdawała się tajać w atmosferze łączącego ich porozumienia. Nawet jeśli Mirjam wciąż zachowywała pewien wymuszony wyższością dystans, zalegające w powietrzu słowa stawały się cięższe i przygniatały lotne widmo rozmowy jak rzucone na prześcieradło kamienie.
Dopiero na ostatnie, poniekąd naznaczone czupurną żartobliwością słowa Isaka, pełnia jej karminowych warg wygięła się w grymasie słodkiej, kobiecej pobłażliwości, spojrzenie natomiast, niezachwianie niebieskie, osiadające chłodem błękitu na bladej twarzy rozmówcy, błysnęło iskrą młodzieńczej filuterii.
– Proszę nie brać sobie tego do serca, spokojna, nudnawa atmosfera herbaciarni osiadła już jednak zanadto na moich barkach. Zapomina pan, że jestem kobietą przyzwyczajoną do pewnych konwenansów, paskudnie posłuszną wpojonym mi za młodu obyczajom, a godzina jest już z pewnością zbyt późna, aby raczyć się ciastem. – odpowiedziała, nie szczędząc wypowiedzi teatralnej, kpiącej przesady, którą w dzieciństwie zwykła denerwować ojca. Fárbauti, choć początkowo opryskliwy, w pewnym elemencie zaskoczył ją jednak, ostatni, wysłużony grymas podarowała mu zatem, nie szczędząc szczerości prawdziwego uśmiechu.
– Niech pan nie rozpacza, z pewnością będziemy mieli jeszcze wiele okazji, aby porozmawiać. Kto wie, być może następnym razem to mi dane będzie dokonać wyboru lokalu? – napomknęła z przyjacielską drwiną, zatrzymując ostrze spojrzenia bezpośrednio na jego twarzy. – Tymczasem proszę spodziewać się listu. – dodała, wyciągając ku niemu dłoń na pożegnanie.
Isak Bergman
Re: 09.11.2000 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór” – F. Bergman & Bezimienny: M. Järvelä Sro 29 Lis - 9:19
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Odroczył chęć odwetu, choć nie zapomniał o słowach padających pomiędzy nimi i mało subtelnych aluzjach ustawiających wolę ślepca podług planu zupełnie nieznanych mu podmiotów. Jakkolwiek szczerze mogła uznawać jego umiejętności i wierzyć w to, że to raczej indywidualny cel powinien kierować podejmowanymi decyzjami, zdawał sobie sprawę, że mają być jedynie na wzór kolejnych ołowianych żołnierzyków dołączających do kolekcji dziecka. Pogrążeni wśród ścinków papieru mieli trwać w pudle na strychu i czekać na to, aż przyjdzie ich kolej, by zostać rozstawionymi na macie do prowadzenia wyimaginowanej wojny. Z tym, że ich bój miał być zupełnie realnym i pozbawionym możliwości bezpiecznego powrotu do zakurzonego pomieszczenia na poddaszu. Przekonanie to wpoił mu stary Bergman, stroniący od wszelakich powiązań, kontaktujący się z podobnymi mu ludźmi jedynie wtedy, gdy było to konieczne. A może było inaczej? Może przez cały ten czas ukrywał przed nim większość sekretów z własnego życia, kształtując plastyczną masę umysłu podług określonego zamysłu?
Spóźnił się z wyciąganiem podobnych wniosków – teraz nic z nich nie wynikało i nie miały znaczenia. Stał przed nową odnogą, rozgałęziającą się od głównej drogi, którą podążał i nie był pewien, czy odnajdzie w niej wartościowy skrót, czy napotka na lity mur braku nadziei – podług swoich pierwszych wniosków i otrzymanej nauki. Poważnie rozważał, czy miał inny wybór, czy mógł pokierować inaczej całą rozmowę i ku swemu rozczarowaniu stwierdził, że owszem. Wciąż miał jednak na tyle przestrzeni, by choć pozornie odczuwać możliwość przekucia pojedynczej porażki na sukces w długim dystansie, a prowadząc umiejętnie kolejne swe kroki był zdolny lawirować dłużej niż zwykły człowiek, byle osiągnąć upragnione rezultaty.
– Niekoniecznie. – Był obojętny względem przemijania innych ludzi, póki sam nie czuł zagrożenia. Jedynie odejście dwóch osób przysporzyło mu bólu i przyprawiło o poczucie bezradności – bo gdy on mógł trwać niewzruszenie, nie miał możliwości, aby zapewnić podobny los tym najważniejszym. Nie bez poniesienia ofiary, nie bez pozbawienia ich normalnego życia i możliwości egzystowania w zgodzie z innymi galdrami. Skupienie opadło swym ciężarem na łuki brwi, które obniżyły się i ściągnęły. Łapał się na tym, że okrutna refleksja pojawiała się w najmniej oczekiwanym momencie. Nie mógł zmyć jej goryczy smakiem herbaty. Pomimo chwilowego zafrasowania, szybko się rozchmurzył, przesuwając palcem po przesiąkniętym martwym chłodem kubku.
– Nie ująłbym tego lepiej. – Kiwając z uznaniem w jej stronę, powstrzymał się przed dodatkowym rozwijaniem myśli. Postawienie kropki było odpowiednią reakcją.
Obserwując jak zakłada rękawiczki, oparł się zupełnie swobodnie o blat stolika – nie zamierzał jeszcze wychodzić, jak wskazywały wcześniejsze słowa. Uwolnienie trzymanych na postronku nerwów i natychmiastowe opuszczenie lokalu po Mirjam byłoby zupełnym nietaktem, więc pozostawało mu dokończyć czytanie gazety i zjeść rzeczone ciasto.
– Chyba zawsze pozostaje ten ułamek, w którym możemy polegać jedynie na własnej intuicji i domniemaniu dobrej woli drugiego człowieka – Ułożył brodę na dłoni i przyjrzał się jej jeszcze raz, w głosie mężczyzny pobrzmiewała lekka kpina, powątpiewanie w prawdziwość wyrzeczonego stwierdzenia. – Mam nadzieję, że mimo wszystko z czasem uzyskam odpowiedzi choć na kilka nurtujących mnie pytań. – Wiedział, że nie uraczyła go wszystkimi szczegółami i przystał na to, co mogła mu dzisiaj zaoferować. Faktycznie, wolałby, aby o szczegółach rozmawiać w innym, bardziej sprzyjającym ku temu miejscu. – W dobrym tonie więc pozostaje uszanować decyzję. Nie przystoi mi zatrzymywać kobiety o tak późnej porze, to z całą pewnością nie byłoby poczytane jako coś odpowiedniego – przybrał ton statecznego mężczyzny, jakim powinien wszak być, może nieco nad wyrost i wręcz nieznośnie upodabniającego go do znakomitej części klienteli herbaciarni. Nie mógł sobie jednak odmówić tej drobnej uszczypliwości, wszak grali obydwoje i on, choć początkowo niechętnie, musiał w końcu dopasować się do ofiarowanego przebrania. Odwzajemnił uśmiech Mirjam, unosząc się w końcu z zajmowanego krzesła.
– Będę trzymał więc za słowo. – Rozbawiony przesunął się nieco, by napotkać opuszkami palców na miękką fakturę rękawiczki. Ujął dłoń kobiety w pewny, choć stonowany uścisk.
– Dobrze. – Był cierpliwy, jednak w tym momencie widmo dni jakie musiały upłynąć do chwili otrzymania listu zawisło burzową chmurą nad jego głową. Przytrzymał kobiecą dłoń o trzy wychylenia wskazówki sekundowej za długo.– Do zobaczenia, panno Järvelä. Proszę mieć pewność, że będę ze sobą nosił wspomnienie tego spotkania przez bardzo długi czas. – Błękit tęczówek wzburzył się w obietnicy zajadłej pamiętliwości, choć ciężko było stwierdzić, czy nie udawał jedynie. W końcu skłaniając się lekko w pełni szacunku, uwolnił palce swej towarzyszki i pozwolił, by odeszła. Odprowadził ją wzrokiem do samych drzwi, po czym zasiadł za stolikiem i rozłożył gazetę, by po chwili usłyszeć szczęk porcelanowego talerzyka.
Ciasto z malinami pachniało wyjątkowo kojąco.
Fárbauti i Bezimienny z tematu
Spóźnił się z wyciąganiem podobnych wniosków – teraz nic z nich nie wynikało i nie miały znaczenia. Stał przed nową odnogą, rozgałęziającą się od głównej drogi, którą podążał i nie był pewien, czy odnajdzie w niej wartościowy skrót, czy napotka na lity mur braku nadziei – podług swoich pierwszych wniosków i otrzymanej nauki. Poważnie rozważał, czy miał inny wybór, czy mógł pokierować inaczej całą rozmowę i ku swemu rozczarowaniu stwierdził, że owszem. Wciąż miał jednak na tyle przestrzeni, by choć pozornie odczuwać możliwość przekucia pojedynczej porażki na sukces w długim dystansie, a prowadząc umiejętnie kolejne swe kroki był zdolny lawirować dłużej niż zwykły człowiek, byle osiągnąć upragnione rezultaty.
– Niekoniecznie. – Był obojętny względem przemijania innych ludzi, póki sam nie czuł zagrożenia. Jedynie odejście dwóch osób przysporzyło mu bólu i przyprawiło o poczucie bezradności – bo gdy on mógł trwać niewzruszenie, nie miał możliwości, aby zapewnić podobny los tym najważniejszym. Nie bez poniesienia ofiary, nie bez pozbawienia ich normalnego życia i możliwości egzystowania w zgodzie z innymi galdrami. Skupienie opadło swym ciężarem na łuki brwi, które obniżyły się i ściągnęły. Łapał się na tym, że okrutna refleksja pojawiała się w najmniej oczekiwanym momencie. Nie mógł zmyć jej goryczy smakiem herbaty. Pomimo chwilowego zafrasowania, szybko się rozchmurzył, przesuwając palcem po przesiąkniętym martwym chłodem kubku.
– Nie ująłbym tego lepiej. – Kiwając z uznaniem w jej stronę, powstrzymał się przed dodatkowym rozwijaniem myśli. Postawienie kropki było odpowiednią reakcją.
Obserwując jak zakłada rękawiczki, oparł się zupełnie swobodnie o blat stolika – nie zamierzał jeszcze wychodzić, jak wskazywały wcześniejsze słowa. Uwolnienie trzymanych na postronku nerwów i natychmiastowe opuszczenie lokalu po Mirjam byłoby zupełnym nietaktem, więc pozostawało mu dokończyć czytanie gazety i zjeść rzeczone ciasto.
– Chyba zawsze pozostaje ten ułamek, w którym możemy polegać jedynie na własnej intuicji i domniemaniu dobrej woli drugiego człowieka – Ułożył brodę na dłoni i przyjrzał się jej jeszcze raz, w głosie mężczyzny pobrzmiewała lekka kpina, powątpiewanie w prawdziwość wyrzeczonego stwierdzenia. – Mam nadzieję, że mimo wszystko z czasem uzyskam odpowiedzi choć na kilka nurtujących mnie pytań. – Wiedział, że nie uraczyła go wszystkimi szczegółami i przystał na to, co mogła mu dzisiaj zaoferować. Faktycznie, wolałby, aby o szczegółach rozmawiać w innym, bardziej sprzyjającym ku temu miejscu. – W dobrym tonie więc pozostaje uszanować decyzję. Nie przystoi mi zatrzymywać kobiety o tak późnej porze, to z całą pewnością nie byłoby poczytane jako coś odpowiedniego – przybrał ton statecznego mężczyzny, jakim powinien wszak być, może nieco nad wyrost i wręcz nieznośnie upodabniającego go do znakomitej części klienteli herbaciarni. Nie mógł sobie jednak odmówić tej drobnej uszczypliwości, wszak grali obydwoje i on, choć początkowo niechętnie, musiał w końcu dopasować się do ofiarowanego przebrania. Odwzajemnił uśmiech Mirjam, unosząc się w końcu z zajmowanego krzesła.
– Będę trzymał więc za słowo. – Rozbawiony przesunął się nieco, by napotkać opuszkami palców na miękką fakturę rękawiczki. Ujął dłoń kobiety w pewny, choć stonowany uścisk.
– Dobrze. – Był cierpliwy, jednak w tym momencie widmo dni jakie musiały upłynąć do chwili otrzymania listu zawisło burzową chmurą nad jego głową. Przytrzymał kobiecą dłoń o trzy wychylenia wskazówki sekundowej za długo.– Do zobaczenia, panno Järvelä. Proszę mieć pewność, że będę ze sobą nosił wspomnienie tego spotkania przez bardzo długi czas. – Błękit tęczówek wzburzył się w obietnicy zajadłej pamiętliwości, choć ciężko było stwierdzić, czy nie udawał jedynie. W końcu skłaniając się lekko w pełni szacunku, uwolnił palce swej towarzyszki i pozwolił, by odeszła. Odprowadził ją wzrokiem do samych drzwi, po czym zasiadł za stolikiem i rozłożył gazetę, by po chwili usłyszeć szczęk porcelanowego talerzyka.
Ciasto z malinami pachniało wyjątkowo kojąco.
Fárbauti i Bezimienny z tematu
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me