:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
17.01.2001 – Magiczne źródełko – A. Eriksen & Bezimienny: K. Forsberg
2 posters
Agnar Eriksen
17.01.2001 – Magiczne źródełko – A. Eriksen & Bezimienny: K. Forsberg Sro 29 Lis - 9:10
Agnar EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : łowca Gleipniru w stopniu specjalisty
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : ryś
Atuty : twardziel (I), myśliwy (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 25 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
17.01.2001
Śnieg skrzypiał pod stopami gdy niespiesznie udał się na zwiad. Cisza, która otaczała postać mężczyzny koiła rozegrany umysł, zmęczony codzienną biurokracją i szkoleniem kadetów. Kroczył wyznaczoną ścieżką życia uzmysławiając sobie boleśnie, że każdy dzień jest taki sam. Niczym się nie różnią. Łowca zapalił papierosa przystając na chwilę i zaciągnął się mocno, wypuścił spory kłąb dymu nosem. Patrzył jak ten miesza się z parą oddechu na tle pokrytych białym puchem drzew. Dawno temu związał swoje losy sznurem z organizacją, na dłoni błyszczał pierścień Gleipniru, teraz skryty pod rękawiczką chroniącą przed zimnem. Podążał szlakiem potencjalnej bestii, o której pisano w gazetach. Każde doniesienie musieli sprawdzić, a lata doświadczeń mówiły mu, że to nie warga szuka.
Niespiesznie szedł dalej mając przez plecy przewieszony łuk i strzały, w cholewie buta skrywał się nóż, a zmysły skupione na każdym szmerze jaki zwiastował obecność innej osoby. Źródełko obrosło w legendy, jak kamień obrasta w gruby mech, każdy go szukał, każdy chciał sprawdzić czy słowa są prawdą. Nie musiał kluczyć, nie błądził - drogę znał doskonale, bo tego wymagał jego zawód. Umiejętności podążania w gęstej kniei, gdzie ukrywali się tych, na których polował. Tutaj Krucza Straż się nie zapuszczała, zlecając zadanie psom gończym, bo tym byli. Tropicielami, zabójcami z krwią na dłoniach. Wyrocznia w ekstazie widziała w swojej wizji jego oczy skąpane w czerwieni posoki, coś na co się godził nim ona to poznała, a jednak wyryły się w pamięci jej słowa, krzyk i strach. Brudne miasto skąpane w neonach i jej kruchość, która opisała całe przyszłe lata.
Nie żałował. Krew rodu, historia wpisana w nazwisko świadczyła o tym kim jest i kim się stał. Należało w końcu zdecydować co dalej.
Choć trwała głęboka zima, to knieja żyła, a w śnieżnym puchu łatwiej było zobaczyć tropy zwierząt niż na miękkim mchu, który porastał poszycie okresem wiosennym i letnim. Zgasił papierosa i schował jego resztki do saszetki, nie miał w zwyczaju wyrzucać ich gdzie popadnie i tym samym zostawiać po sobie ślad.
Zatrzymał się słysząc szmer, odmienny od tych zwierzęcych. Odruchowo sięgnął dłonią ku strzałom na plecach nasłuchując uważnie. Powoli, praktycznie bezszelestnie stawiał kroki by wychylić się zza gęsto porośniętych drzew.
Zmrużył oczy dostrzegając kobiecą postać. Opuścił dłonie, nadal pozostając czujnym. Długi płaszcz zakrywał całą sylwetkę, ale nie był w stanie ukryć swojego wzrostu, a na twarzy nie było chusty, choć ta tkwiła wiązana wokół szyi.
-Daleki spacer? - Zapytał ciepłym barytonem.
hunter
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Bezimienny
Strach rozsiada się zbyt wygodnie w twojej świadomości. Ledwie dwa dni wystarczają, abyś poczuła się tak, jakby był nieodłącznym elementem twojej rutyny; podskórnie zresztą czujesz, że tak powinno być, że sączony ci wraz z rodzinnymi opowieściami lęk od lat miał odkładać się w twoim organizmie jak trucizna, która w odpowiednim momencie powinna cię spustoszyć.
Może to ten moment?
Nie rozumiesz tylko, dlaczego właśnie teraz — co stało się katalizatorem: do wydobycia z twoich trzewi drzemiącego potencjału aury, która z dnia na dzień wybuchła jak supernowa, dając ci tak samo wiele euforii, jak frustracji; do paniki, która pierwszy raz od chwili, gdy zaczęłaś pracować, zmusiła cię do wzięcia urlopu na żądanie i zaszycia się we względnie bezpiecznych ścianach mieszkania.
Gdybyś mogła — gdybyś tylko była trochę bardziej odważna — uciekłabyś daleko poza granice Midgardu, poza surowe, nieprzystępne, nieprzystosowane dla osób takich jak ty, tereny Skandynawii, rozlewające się jak kleks po mapie Europy. Gdybyś tylko się odważyła, na dobry początek, na przetrwanie tych kilku pierwszych, bodaj najtrudniejszych dni, wyjechałabyś z powrotem do domu, do matki i do babki, które pozwoliłyby ci na nowo oswoić się z własnymi zdolnościami, umożliwiłyby ci zrozumienie raz jeszcze swojej natury i ponowne jej poskromienie. Gdybyś więcej miała w sobie zdecydowania, spakowałabyś się i bez słowa wyjechała — zamiast tego zapuszczasz się tylko coraz głębiej w las w pogoni za czymś, czego istnienia nie jesteś nawet pewna; co zwodzi cię bardziej niż jaskrawy blask błędnych ogników, którym, jesteś niemal pewna, dałabyś radę skuteczniej niż trawiącej cię złudnej nadziei na odnalezienie lekarstwa pośród gęstwiny Lasów Północnych.
Nie starasz się być ostrożną, jesteś bowiem przekonana, że niewiele mogłoby ci w tym momencie zagrozić; połacie śniegu przykrywające ziemię solidnym kożuchem skrzypią ci pod podeszwami, kruche paliczki wyciągniętych niezgrabnie ramion krzewów i drzew łamią się z trzaskiem, kiedy odgarniasz je niespokojnym gestem, a rozgorączkowany oddech odznacza się w zmrożonym powietrzu kłębami pary. Zbyt skoncentrowana na celu — na wyłuskaniu z otoczenia dźwięku szumiącej wody — nie przykładasz należytej uwagi do pozostałych odgłosów i cieni przemykających kątem oka. Dlatego, na brzmienie rozcinającego ciszę pytania, odwracasz się gwałtownie, a po jeziorach źrenic rozlewać zaczynają się fale niepewności.
— Chyba niewystarczająco — odpowiadasz z wyraźnie dosłyszalną naleciałością goryczy. Wybierając się do lasu, nie tylko miałaś nadzieję na odnalezienie magicznego źródełka, przede wszystkim liczyłaś na to, że nie natkniesz się na jakąkolwiek żywą duszę, że Norny darują ci konfrontację z człowiekiem, że chociaż przez kilka godzin dane ci będzie odpocząć od mrowiącej całe ciało aury. — Zgubił się pan? — Nitki czaru zaplątują się między sylaby samoistnie; niemal bezwiednie postępujesz też krok ku mężczyźnie. Ciekawość zwycięża nad rozsądkiem: musisz wiedzieć, czy t spotkanie jest wyłącznie kwestią przypadku.
Może to ten moment?
Nie rozumiesz tylko, dlaczego właśnie teraz — co stało się katalizatorem: do wydobycia z twoich trzewi drzemiącego potencjału aury, która z dnia na dzień wybuchła jak supernowa, dając ci tak samo wiele euforii, jak frustracji; do paniki, która pierwszy raz od chwili, gdy zaczęłaś pracować, zmusiła cię do wzięcia urlopu na żądanie i zaszycia się we względnie bezpiecznych ścianach mieszkania.
Gdybyś mogła — gdybyś tylko była trochę bardziej odważna — uciekłabyś daleko poza granice Midgardu, poza surowe, nieprzystępne, nieprzystosowane dla osób takich jak ty, tereny Skandynawii, rozlewające się jak kleks po mapie Europy. Gdybyś tylko się odważyła, na dobry początek, na przetrwanie tych kilku pierwszych, bodaj najtrudniejszych dni, wyjechałabyś z powrotem do domu, do matki i do babki, które pozwoliłyby ci na nowo oswoić się z własnymi zdolnościami, umożliwiłyby ci zrozumienie raz jeszcze swojej natury i ponowne jej poskromienie. Gdybyś więcej miała w sobie zdecydowania, spakowałabyś się i bez słowa wyjechała — zamiast tego zapuszczasz się tylko coraz głębiej w las w pogoni za czymś, czego istnienia nie jesteś nawet pewna; co zwodzi cię bardziej niż jaskrawy blask błędnych ogników, którym, jesteś niemal pewna, dałabyś radę skuteczniej niż trawiącej cię złudnej nadziei na odnalezienie lekarstwa pośród gęstwiny Lasów Północnych.
Nie starasz się być ostrożną, jesteś bowiem przekonana, że niewiele mogłoby ci w tym momencie zagrozić; połacie śniegu przykrywające ziemię solidnym kożuchem skrzypią ci pod podeszwami, kruche paliczki wyciągniętych niezgrabnie ramion krzewów i drzew łamią się z trzaskiem, kiedy odgarniasz je niespokojnym gestem, a rozgorączkowany oddech odznacza się w zmrożonym powietrzu kłębami pary. Zbyt skoncentrowana na celu — na wyłuskaniu z otoczenia dźwięku szumiącej wody — nie przykładasz należytej uwagi do pozostałych odgłosów i cieni przemykających kątem oka. Dlatego, na brzmienie rozcinającego ciszę pytania, odwracasz się gwałtownie, a po jeziorach źrenic rozlewać zaczynają się fale niepewności.
— Chyba niewystarczająco — odpowiadasz z wyraźnie dosłyszalną naleciałością goryczy. Wybierając się do lasu, nie tylko miałaś nadzieję na odnalezienie magicznego źródełka, przede wszystkim liczyłaś na to, że nie natkniesz się na jakąkolwiek żywą duszę, że Norny darują ci konfrontację z człowiekiem, że chociaż przez kilka godzin dane ci będzie odpocząć od mrowiącej całe ciało aury. — Zgubił się pan? — Nitki czaru zaplątują się między sylaby samoistnie; niemal bezwiednie postępujesz też krok ku mężczyźnie. Ciekawość zwycięża nad rozsądkiem: musisz wiedzieć, czy t spotkanie jest wyłącznie kwestią przypadku.
Agnar Eriksen
Agnar EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : łowca Gleipniru w stopniu specjalisty
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : ryś
Atuty : twardziel (I), myśliwy (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 25 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Drgnęła, a iskry irytacji w oczach zmieszały się z goryczą w głosie. Uciekała przed kimś albo przed samą sobą, szukała ciszy i ukojenia licząc, że to miejsce jej to da. Zamysł miała doby, tak samo jak miała pecha trafić na niego. Czy ucieknie spłoszona niczym sarna, a może ulegnie ciekawości.
Każdy, mógł potencjalnie być wrogiem, istotą z którą walczyli Wyzwoleni. Nie polował na innych, ale nie znaczyło to, że darzy ich miłością i pełnym zaufaniem. Posiadali moce i zdolności, którym ciężko było się przeciwstawić. Nie było możliwości obrony. Odbierali wolę i jasność myślenia, wiązali złudnymi kajdanami spełnienia.
Był czujny. Gotowy odeprzeć każdy atak.
Zwróciła się ku niemu. Postąpiła parę kroków. To wzbudziło czujność.
Nie drgnął jednak, nadal tkwił w miejscu, w którym przystanął.
-Tropię pewnego potwora. - Odpowiedział zdradzając tym samym kim jest, choć wygląd mówił sam za siebie. -Nie jest teraz dobrym pomysłem zapuszczać się bez towarzystwa w ostępy leśne.
Nie zwykł atakować, nie gdy nie był prowokowany, ale zawodowe doświadczenie nauczyło go, że nie można dać się zwieść ładnej twarzy i miękkim sylabom. W ten sposób łatwo stracić głowę oraz życie. -Sprawdzałaś czy legendy są prawdziwe?
Słowa, szybkie, powolne, wyrzucane, sączone - wszystko to mogło mu powiedzieć z kim ma do czynienia. Jakie nastawienie ma napotkana osoba, czy Norny postawiły na jego drodze wyzwanie, naukę czy kierowała nimi zwykła ciekawość uznając, że nie ma nic śmieszniejszego niż wystawianie Agnara na próbę. Cóż miały inne do roboty, jak obserwować galdrów miotających się w ich kotle wiecznej zabawy. Nie był przesadnie wierzący, ale wielokrotnie doświadczył tego jak Norny maczały swoje palce w przeznaczeniu. Plątały ludzkie ścieżki, tworzyły węzły, w których się palili niczym ćmy w płomieniach. -Nie wygląda pani na zagubioną.
Celowo tu przyszła, a on wszystko zepsuł. Wkroczył w rozmyślania, przerywając ucieczkę. Mogła uciekać dalej tylko czy dałaby radę.
Każdy, mógł potencjalnie być wrogiem, istotą z którą walczyli Wyzwoleni. Nie polował na innych, ale nie znaczyło to, że darzy ich miłością i pełnym zaufaniem. Posiadali moce i zdolności, którym ciężko było się przeciwstawić. Nie było możliwości obrony. Odbierali wolę i jasność myślenia, wiązali złudnymi kajdanami spełnienia.
Był czujny. Gotowy odeprzeć każdy atak.
Zwróciła się ku niemu. Postąpiła parę kroków. To wzbudziło czujność.
Nie drgnął jednak, nadal tkwił w miejscu, w którym przystanął.
-Tropię pewnego potwora. - Odpowiedział zdradzając tym samym kim jest, choć wygląd mówił sam za siebie. -Nie jest teraz dobrym pomysłem zapuszczać się bez towarzystwa w ostępy leśne.
Nie zwykł atakować, nie gdy nie był prowokowany, ale zawodowe doświadczenie nauczyło go, że nie można dać się zwieść ładnej twarzy i miękkim sylabom. W ten sposób łatwo stracić głowę oraz życie. -Sprawdzałaś czy legendy są prawdziwe?
Słowa, szybkie, powolne, wyrzucane, sączone - wszystko to mogło mu powiedzieć z kim ma do czynienia. Jakie nastawienie ma napotkana osoba, czy Norny postawiły na jego drodze wyzwanie, naukę czy kierowała nimi zwykła ciekawość uznając, że nie ma nic śmieszniejszego niż wystawianie Agnara na próbę. Cóż miały inne do roboty, jak obserwować galdrów miotających się w ich kotle wiecznej zabawy. Nie był przesadnie wierzący, ale wielokrotnie doświadczył tego jak Norny maczały swoje palce w przeznaczeniu. Plątały ludzkie ścieżki, tworzyły węzły, w których się palili niczym ćmy w płomieniach. -Nie wygląda pani na zagubioną.
Celowo tu przyszła, a on wszystko zepsuł. Wkroczył w rozmyślania, przerywając ucieczkę. Mogła uciekać dalej tylko czy dałaby radę.
hunter
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Bezimienny
Świadomość, ze postępujesz nierozważnie, towarzyszy ci od chwili podjęcia decyzji o ruszeniu pomiędzy pokraczne, bo pozbawione listowia i koloru, sylwetki leśnych strażników, połowicznie tylko pookrywane białymi płaszczami śnieżnych czap. Nie byłaś nigdy obojętna na docierające zewsząd informacje o zagrożeniu zarówno tym związanym z niesłabnącą, przybierającą z każdym miesiącem, z każdym rokiem działalnością ślepców, którzy swoimi mackami wpływów i złudnymi obietnicami osiągnięcia magicznej potęgi mamili młode umysły dopiero poznające smak magii, jak też tym, o którym przestrzegały w ostatnim czasie jednostki Kruczej Straży na spółkę z łowieckimi drużynami Gleipniru o ryzyku bodaj większym niż to wynikające z bytności wargów i berserkerów w okalających Midgard lasach. Przekraczając ciemną linię boru, w głowie kołatała ci się ostrzegawczo myśl, że możesz być jedną z tych nielicznych osób, które natknęły się na tajemniczą bestię grasującą po okolicy w świetle dnia, jednak ostatnie, co zamierzałaś zrobić to zrezygnować z raz powziętej decyzji.
W ferworze poszukiwań umyka ci jednak kwestia własnego bezpieczeństwa. Prawie jest ci głupio, że zostajesz przyłapana na niezachowaniu należytej ostrożności; że tak łatwo przyszło ci stracić czujność. Pierwsze, wywołane zaskoczeniem oznaki strachu starasz się zamaskować pewniejszym wyrazem twarzy.
— Od jakiegoś czasu jest ich chyba całe zatrzęsienie — zauważasz, a z głosu nie znika ci choćby gram wcześniejszej cierpkości wywoływanej systematycznie wypływającymi na powierzchnię twojej pamięci obrazami ze szpitalnych korytarzy, kiedy to na przestrzeni ostatnich miesięcy bywały dni, gdy kostnica szpitala imienia Alberta Lindgrena służyła za dodatkowe miejsce pracy Kruczych Strażników i koronerów starających się niezbyt skutecznie rozwikłać zagadkę masowych, rytualnych mordów; co więcej, cień rozgoryczenia wkrada się nieśmiało na twoje wargi, sprawiając że uśmiech, jakim obdarzasz mężczyznę, daleki jest od wesołości, niosąc z sobą wyłącznie zasmucenie faktem, jak kiepsko wygląda sprawa publicznego bezpieczeństwa. — Mówi pan o legendach związanych ze znajdującym się w okolicy źródłem czy tych, tkanych przez ludzi na temat grasujących na tych trenach potworów? — Nie tracisz rezonu, nie cofasz się przed łowcą, chociaż wiesz doskonale, po jak cienkim lodzie właśnie zaczęłaś stąpać. Czujesz, jak własna aura wypełnia cię po końce palców, jak ciemnieją ci oczy, gdy stawiasz jeszcze jeden krok w stronę mężczyzny. Paznokieć schowanego w zaciśniętej w pięść dłoni wbijasz sobie śródręcze, jakbyś w ten sposób mogła uspokoić chociaż na moment budzącą się w tobie bezwiednie naturę.
Wypowiedziane przez niego stwierdzenie sprawia, że parskasz śmiechem. W przepraszającym geście unosisz dłoń ku górze.
— Bogowie uchowajcie! Nie chwaląc się, wydaje mi się, że mam względnie niezłą orientację w terenie — stwierdzasz z nieco większą swobodą w głosie. — Ale możliwe, że nieco mniej obeznana jestem z obowiązującymi obostrzeniami. Czy nie powinno mnie tu być? — dopytujesz, przygryzając z zafrasowaniem wargę, dłonie zaś, w swobodnym geście, wsuwasz do kieszeni płaszcza.
W ferworze poszukiwań umyka ci jednak kwestia własnego bezpieczeństwa. Prawie jest ci głupio, że zostajesz przyłapana na niezachowaniu należytej ostrożności; że tak łatwo przyszło ci stracić czujność. Pierwsze, wywołane zaskoczeniem oznaki strachu starasz się zamaskować pewniejszym wyrazem twarzy.
— Od jakiegoś czasu jest ich chyba całe zatrzęsienie — zauważasz, a z głosu nie znika ci choćby gram wcześniejszej cierpkości wywoływanej systematycznie wypływającymi na powierzchnię twojej pamięci obrazami ze szpitalnych korytarzy, kiedy to na przestrzeni ostatnich miesięcy bywały dni, gdy kostnica szpitala imienia Alberta Lindgrena służyła za dodatkowe miejsce pracy Kruczych Strażników i koronerów starających się niezbyt skutecznie rozwikłać zagadkę masowych, rytualnych mordów; co więcej, cień rozgoryczenia wkrada się nieśmiało na twoje wargi, sprawiając że uśmiech, jakim obdarzasz mężczyznę, daleki jest od wesołości, niosąc z sobą wyłącznie zasmucenie faktem, jak kiepsko wygląda sprawa publicznego bezpieczeństwa. — Mówi pan o legendach związanych ze znajdującym się w okolicy źródłem czy tych, tkanych przez ludzi na temat grasujących na tych trenach potworów? — Nie tracisz rezonu, nie cofasz się przed łowcą, chociaż wiesz doskonale, po jak cienkim lodzie właśnie zaczęłaś stąpać. Czujesz, jak własna aura wypełnia cię po końce palców, jak ciemnieją ci oczy, gdy stawiasz jeszcze jeden krok w stronę mężczyzny. Paznokieć schowanego w zaciśniętej w pięść dłoni wbijasz sobie śródręcze, jakbyś w ten sposób mogła uspokoić chociaż na moment budzącą się w tobie bezwiednie naturę.
Wypowiedziane przez niego stwierdzenie sprawia, że parskasz śmiechem. W przepraszającym geście unosisz dłoń ku górze.
— Bogowie uchowajcie! Nie chwaląc się, wydaje mi się, że mam względnie niezłą orientację w terenie — stwierdzasz z nieco większą swobodą w głosie. — Ale możliwe, że nieco mniej obeznana jestem z obowiązującymi obostrzeniami. Czy nie powinno mnie tu być? — dopytujesz, przygryzając z zafrasowaniem wargę, dłonie zaś, w swobodnym geście, wsuwasz do kieszeni płaszcza.
Agnar Eriksen
Agnar EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : łowca Gleipniru w stopniu specjalisty
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : ryś
Atuty : twardziel (I), myśliwy (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 25 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Zbliżała się niespiesznie w jego stronę, niczym zwierzę, które ciekawskie i przerażone jednocześnie, chcąc sprawdzić jak bardzo jest niebezpiecznie. Bo fakt niebezpieczeństwa był niezaprzeczalny. Im bliżej podchodziła tym bardziej dostrzegał szczegóły jej fizjonomii. Takiej, od której ciężko było odwrócić wzrok. Takiej, która kusiła swoim wyglądem.
Znał legendy, wiedział o istnieniu wielu demonów, które wodziły na pokuszenie. Czy był świadom, że właśnie z jednym z nich ma do czynienia. Nawet jeśli coś świtało mu w głowie, to wiedział jedno, że nie chciał drażnić tej kobiety.
-Ochrona obywateli nie leży w moim zakresie obowiązków. - Odparł spokojnym głosem, wciąż nie spuszczając z niej czujnego wzroku, ale jednocześnie dziwne mrowienie przebiegło przez całego jego ciało. Krucza była odpowiedzialna za bezpieczeństwo mieszkańców Midgardu. On polował. Był łowcą i musiał uważać, aby nie stać się zwierzyną łowną. -Jak sama pani zauważyła, potworów jest coraz więcej. - Odbił sprawnie piłeczkę słysząc pytanie. Miało być prowokacją? Obroną? Jednym i drugim? -Pytam o źródełko, bo to o nim krążą legendy. - Dodał po chwili, a ciepłe kłęby pary opuszczały jego usta z każdym wypowiadanym słowem. Potwora mógł mieć przed sobą. I choć zaśmiała się, rozluźniła mięśnie i uniosła dłonie to nadal on sam, napięty jak struna, wciąż trwał w jednym miejscu. -Nie ma zakazu poruszania się po lasach i borach. - Sięgnął po paczkę papierosów, przez chwilę zastanawiając się czy chce odpalić jeszcze jednego. To pozwalało mu zebrać myśli, a zdawało mu się, że tego właśnie teraz potrzebuje. Zaklęcie sprawiło, że używka zapaliła się czerwienią. Smuga dymu, gęsta przez zimne powietrze niemal zawisła na powyginanej, cienkiej gałęzi nad jego głową. -Warto jednak zatroszczyć się o towarzystwo, w razie niebezpieczeństwa.
A to było wszędzie, mogło czaić się w tym kruchym ciele, w tych ciemnych oczach, smukłych dłoniach, które ukryła w kieszeni płaszcza. -Radzę wracać - dodał jeszcze zaciągając się mocniej.
Znał legendy, wiedział o istnieniu wielu demonów, które wodziły na pokuszenie. Czy był świadom, że właśnie z jednym z nich ma do czynienia. Nawet jeśli coś świtało mu w głowie, to wiedział jedno, że nie chciał drażnić tej kobiety.
-Ochrona obywateli nie leży w moim zakresie obowiązków. - Odparł spokojnym głosem, wciąż nie spuszczając z niej czujnego wzroku, ale jednocześnie dziwne mrowienie przebiegło przez całego jego ciało. Krucza była odpowiedzialna za bezpieczeństwo mieszkańców Midgardu. On polował. Był łowcą i musiał uważać, aby nie stać się zwierzyną łowną. -Jak sama pani zauważyła, potworów jest coraz więcej. - Odbił sprawnie piłeczkę słysząc pytanie. Miało być prowokacją? Obroną? Jednym i drugim? -Pytam o źródełko, bo to o nim krążą legendy. - Dodał po chwili, a ciepłe kłęby pary opuszczały jego usta z każdym wypowiadanym słowem. Potwora mógł mieć przed sobą. I choć zaśmiała się, rozluźniła mięśnie i uniosła dłonie to nadal on sam, napięty jak struna, wciąż trwał w jednym miejscu. -Nie ma zakazu poruszania się po lasach i borach. - Sięgnął po paczkę papierosów, przez chwilę zastanawiając się czy chce odpalić jeszcze jednego. To pozwalało mu zebrać myśli, a zdawało mu się, że tego właśnie teraz potrzebuje. Zaklęcie sprawiło, że używka zapaliła się czerwienią. Smuga dymu, gęsta przez zimne powietrze niemal zawisła na powyginanej, cienkiej gałęzi nad jego głową. -Warto jednak zatroszczyć się o towarzystwo, w razie niebezpieczeństwa.
A to było wszędzie, mogło czaić się w tym kruchym ciele, w tych ciemnych oczach, smukłych dłoniach, które ukryła w kieszeni płaszcza. -Radzę wracać - dodał jeszcze zaciągając się mocniej.
hunter
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Bezimienny
Mogłabyś się bardziej zaniepokoić; dla utrzymania pozorów niewinności, mogłabyś udać chociaż trochę skruszoną swoją obecnością w środku leśnej gęstwiny — bez towarzystwa i najwyraźniej bez rozsądnego wytłumaczenia dla przebywania samotnie niemal w sercu podmidgardzkiego lasu. Czujesz przecież, jak uważny, ostry wzrok mężczyzny taksuje cię od czubka głowy po zanurzone w kołtunie śnieżnego puchu botki. Od jego czujnego spojrzenia niemal drętwieje ci szyja, bo hardość, z jaką własnym wejrzeniem mierzysz rozmówcę, nie pozwala ci pokornie ugiąć karku — nie tego uczyła cię matka, nie tego uczyły cię obie babki, nie tego sama uczyłaś się, zbierając cęgi przykrych słów wymierzanych przez zbyt pewnych własnej pozycji mężczyzn.
— To pańskie zdanie? — Zmieniasz wyłącznie ton głosu: jest miększy, bardziej życzliwy, mniej natarczywy. Ostatecznie bowiem nie chcesz robić sobie kłopotów, nie teraz, gdy masz ich wystarczająco dużo i nie teraz, kiedy nie jesteś w stanie zapanować nad własną aurą; kiedy natura, którą dotychczas z takim powodzeniem trzymałaś w karbach, nieoczekiwanie zerwała ci się ze smyczy, wprowadzając w jednej chwili zbyt dużo chaosu do porządkowanego od kilku lat życia. Może w innych okolicznościach miałabyś odmienne podejście, może z premedytacją odważyłabyś się na prowokację, obecnie jednak wyjątkowo nie potrzebujesz ściągać na siebie dodatkowej uwagi — szczególnie przedstawiciela Gleipniru. — Proszę wybaczyć mi tę śmiałość, po prostu osobiście jestem wdzięczna za wykonywaną przez łowców pracę. Gdyby nie wasze zaangażowanie, na szpitalnych oddziałach nie byłoby rekonwalescentów, ale trupy. — Rozwijasz swoją myśl bez zająknięcia, świadoma tego, jak kontrowersyjne zdanie masz na temat łowców, którzy, chociaż wzbudzają w tobie należyty respekt, nie jawią ci się jako zakała magicznego społeczeństwa — jako banda bezrozumnych, gotowych wyłącznie do nieprzemyślanej walki bandytów.
Odchrząkujesz, uświadamiając sobie, że dość niepotrzebnie odbiegasz od tematu. Spojrzeniem suniesz w stronę, z której udaje ci się wreszcie podchwycić jednostajny, kojący szum wody.
— Może jest w opowieściach o nim ziarno prawdy, skoro najwyraźniej nie będzie mi dane do niego dotrzeć. — Próżno doszukiwać się w twoim stwierdzeniu wyrzutu żalu czy niezadowolenia, bo chociaż plany miałaś zupełnie inne i pokładałaś ogromną nadzieję w legendarnej wodzie, której bicie serca dociera do ciebie echem roznoszącym się po wyludnionym lesie, nie masz śmiałości dyskutować z Nornami rzucającymi ci pod nogi tak trudne do pokonania przeszkody. Pozwalasz sobie jednak na uniesienie kącików warg w lekkim uśmiechu, choć mrowienie ust uświadamia cię, że nawet tak prozaicznym gestem posyłasz w otoczenie kolejną falę aury. — Liczyłam, że pana obecność będzie wystarczającym gwarantem bezpieczeństwa — przyznajesz z rozbrajającą szczerością, postępując krok w stronę domniemanego źródełka, gotowa jednak zawrócić, gdyby z ust łowcy padły słowa bardziej stanowcze niż szorstko rzucona rada. — Zdaje się, że to już całkiem niedaleko. Jeśli nie dotrzemy do niego w ciągu pięciu minut, pokornie wrócę do miasta. — Propozycja, wypowiadana podczas stawiania kolejnych niewielkich kroków oddalających cię jednocześnie od mężczyzny, wydaje ci się uczciwa.
— To pańskie zdanie? — Zmieniasz wyłącznie ton głosu: jest miększy, bardziej życzliwy, mniej natarczywy. Ostatecznie bowiem nie chcesz robić sobie kłopotów, nie teraz, gdy masz ich wystarczająco dużo i nie teraz, kiedy nie jesteś w stanie zapanować nad własną aurą; kiedy natura, którą dotychczas z takim powodzeniem trzymałaś w karbach, nieoczekiwanie zerwała ci się ze smyczy, wprowadzając w jednej chwili zbyt dużo chaosu do porządkowanego od kilku lat życia. Może w innych okolicznościach miałabyś odmienne podejście, może z premedytacją odważyłabyś się na prowokację, obecnie jednak wyjątkowo nie potrzebujesz ściągać na siebie dodatkowej uwagi — szczególnie przedstawiciela Gleipniru. — Proszę wybaczyć mi tę śmiałość, po prostu osobiście jestem wdzięczna za wykonywaną przez łowców pracę. Gdyby nie wasze zaangażowanie, na szpitalnych oddziałach nie byłoby rekonwalescentów, ale trupy. — Rozwijasz swoją myśl bez zająknięcia, świadoma tego, jak kontrowersyjne zdanie masz na temat łowców, którzy, chociaż wzbudzają w tobie należyty respekt, nie jawią ci się jako zakała magicznego społeczeństwa — jako banda bezrozumnych, gotowych wyłącznie do nieprzemyślanej walki bandytów.
Odchrząkujesz, uświadamiając sobie, że dość niepotrzebnie odbiegasz od tematu. Spojrzeniem suniesz w stronę, z której udaje ci się wreszcie podchwycić jednostajny, kojący szum wody.
— Może jest w opowieściach o nim ziarno prawdy, skoro najwyraźniej nie będzie mi dane do niego dotrzeć. — Próżno doszukiwać się w twoim stwierdzeniu wyrzutu żalu czy niezadowolenia, bo chociaż plany miałaś zupełnie inne i pokładałaś ogromną nadzieję w legendarnej wodzie, której bicie serca dociera do ciebie echem roznoszącym się po wyludnionym lesie, nie masz śmiałości dyskutować z Nornami rzucającymi ci pod nogi tak trudne do pokonania przeszkody. Pozwalasz sobie jednak na uniesienie kącików warg w lekkim uśmiechu, choć mrowienie ust uświadamia cię, że nawet tak prozaicznym gestem posyłasz w otoczenie kolejną falę aury. — Liczyłam, że pana obecność będzie wystarczającym gwarantem bezpieczeństwa — przyznajesz z rozbrajającą szczerością, postępując krok w stronę domniemanego źródełka, gotowa jednak zawrócić, gdyby z ust łowcy padły słowa bardziej stanowcze niż szorstko rzucona rada. — Zdaje się, że to już całkiem niedaleko. Jeśli nie dotrzemy do niego w ciągu pięciu minut, pokornie wrócę do miasta. — Propozycja, wypowiadana podczas stawiania kolejnych niewielkich kroków oddalających cię jednocześnie od mężczyzny, wydaje ci się uczciwa.
Agnar Eriksen
Agnar EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : łowca Gleipniru w stopniu specjalisty
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : ryś
Atuty : twardziel (I), myśliwy (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 25 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
W jej zachowaniu było coś, niepokojącego. Nienaturalnego i jednocześnie bardzo spójnego z naturą wokół nich. Choć ta teraz uśpiona pod grubą warstwą śnieżnego puchu, zdawała się niegroźna, tak pod powierzchnią buzował ogień, gotów wybuchnąć z pierwszymi dniami wiosny.
Była niczym ten ogień właśnie. Niby niewinna, niby nieśmiała, a jednak spojrzenie miała harde, a swoją postawą zdradzała, że nie mówiła mu całej prawdy. Krążyła wokół odpowiedzi. Jego prawda nie interesowała, nie chciał aby się tu kręciła kiedy on szukał potwora.
Być może była jednym z nich, ale nie na nią dziś polował.
Zaciągnął się mocniej, a gdy usłyszał jej słowa uniósł nieznacznie brwi, w kąciku ust pojawił się krzywy uśmiech. Pokręcił głową. Pozostawał nadal czujny, bo choć nie wydawała się gotowa do ataku, tak mogła mamić go w inny sposób. On zaś trwał wciąż w swoim miejscu, bez zamiaru niepotrzebnego ruchu. -Staramy się jak możemy. - Odparł beznamiętnie, a ona zaczęła się poruszać, oddać od niego. Zaznaczyła swoją obecność w zimowej scenerii, tak bardzo nie pasująca do niej swoim wyglądem. Zmrużył lekko oczy.
Legendy zawsze nosiły w sobie ziarno prawdy, gdzieś pomiędzy licznymi zdaniami kryła się ta prawdziwa, pierwsza opowieść nim została obleczona w wyobraźnię kolejnych bajarzy. Ileż to razy spotkał się z tym, że historie wyssane z palca wywodziły się z wydarzeń, które miały miejsce w rzeczywistości. Ludzie zaś kochają baśnie. Im bardziej mroczna, niepokojąca tym lepiej. Źródełko mogło istnieć, nie byłby tym zaskoczony. Mogło pomóc komuś uleczyć rany, bo woda wypłukiwała i oczyszczała brud. Dodać do tego nadzieje i marzenia, ot bajka gotowa.
Uśmiech sprawił, że jego poirytowanie jej obecnością w tym miejscu spadło. Westchnął zrezygnowany -Nie jestem ochroniarzem. - Mruknął gasząc papierosa, którego schował do małej sakiewki przy boku. Drgnął gdy ruszyła w przeciwnym kierunku do tego, który jej zalecił. -Niech stracę. Pięć minut. - Zgodził się niechętnie i ruszyła za kobietą, ale trzymał odpowiedni dystans. Wolał mieć ją na oku. Widzieć każdy jej ruch, który mógł okazać się tym zgubnym dla niego.
Była niczym ten ogień właśnie. Niby niewinna, niby nieśmiała, a jednak spojrzenie miała harde, a swoją postawą zdradzała, że nie mówiła mu całej prawdy. Krążyła wokół odpowiedzi. Jego prawda nie interesowała, nie chciał aby się tu kręciła kiedy on szukał potwora.
Być może była jednym z nich, ale nie na nią dziś polował.
Zaciągnął się mocniej, a gdy usłyszał jej słowa uniósł nieznacznie brwi, w kąciku ust pojawił się krzywy uśmiech. Pokręcił głową. Pozostawał nadal czujny, bo choć nie wydawała się gotowa do ataku, tak mogła mamić go w inny sposób. On zaś trwał wciąż w swoim miejscu, bez zamiaru niepotrzebnego ruchu. -Staramy się jak możemy. - Odparł beznamiętnie, a ona zaczęła się poruszać, oddać od niego. Zaznaczyła swoją obecność w zimowej scenerii, tak bardzo nie pasująca do niej swoim wyglądem. Zmrużył lekko oczy.
Legendy zawsze nosiły w sobie ziarno prawdy, gdzieś pomiędzy licznymi zdaniami kryła się ta prawdziwa, pierwsza opowieść nim została obleczona w wyobraźnię kolejnych bajarzy. Ileż to razy spotkał się z tym, że historie wyssane z palca wywodziły się z wydarzeń, które miały miejsce w rzeczywistości. Ludzie zaś kochają baśnie. Im bardziej mroczna, niepokojąca tym lepiej. Źródełko mogło istnieć, nie byłby tym zaskoczony. Mogło pomóc komuś uleczyć rany, bo woda wypłukiwała i oczyszczała brud. Dodać do tego nadzieje i marzenia, ot bajka gotowa.
Uśmiech sprawił, że jego poirytowanie jej obecnością w tym miejscu spadło. Westchnął zrezygnowany -Nie jestem ochroniarzem. - Mruknął gasząc papierosa, którego schował do małej sakiewki przy boku. Drgnął gdy ruszyła w przeciwnym kierunku do tego, który jej zalecił. -Niech stracę. Pięć minut. - Zgodził się niechętnie i ruszyła za kobietą, ale trzymał odpowiedni dystans. Wolał mieć ją na oku. Widzieć każdy jej ruch, który mógł okazać się tym zgubnym dla niego.
hunter
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Bezimienny
Cichy szmer westchnienia dobywa się z twoich lekko rozchylonych ust w odpowiedzi na suche stwierdzenie łowcy. Nie satysfakcjonuje cię jego wypowiedź — co więcej, uświadamiasz sobie, że w ogóle nie jesteś specjalnie zadowolona z oszczędności i ostrożności, jakie od początku rozmowy obserwujesz w słowach i gestach mężczyzny. Mimo że podświadomie w pełni rozumiesz jego zachowanie, z wolna narasta w tobie niepokojące, całkiem obce ci uczucie rozdrażnienia, ćmiąc konsekwentnie jak nieprzyjemny ból w skroniach — i przez krótką chwilę zastanawiasz się nawet, czy to jedna z kolejnych oznak tracenia kontroli nad naturą selkie: czy egoistyczna potrzeba bycia oklaskiwaną jest jednym z tych elementów, które dotychczas tak skrupulatnie udawało ci się tłumić.
W równie zdawkowy sposób kiwasz mu więc wyłącznie głową, chcąc nie chcąc, godząc się z tym, że prawdopodobnie lepszej odpowiedzi już się nie doczekasz. Nie ciągniesz go również za język, mimo że tobie samej na jego koniec cisną się słowa, których po wypowiedzeniu mogłabyś żałować, które — być może — odebrane zostałyby przez łowcę w zupełnie opaczny sposób, nawet jeśli twoją intencją byłoby tylko podbudowanie wartości jego pracy. W porę uświadamiasz sobie jednak, że nie wiesz, czy rzeczywiście potrzebowałby nie tylko od ciebie, ale od kogokolwiek podobnych wyrazów wsparcia — pozwalasz więc, aby milcząca atmosfera kniei otoczyła was na kilka dłuższych chwil, bo za chęć poświęcenia ci paru dodatkowych minut dziękujesz mu w bezgłośny sposób, posyłając raz jeszcze uśmiech, trochę szerszy i bardziej radosny. Koniec końców na leśną wędrówkę nie wybrałaś się w celach towarzyskich, nie czujesz więc palącej potrzeby podtrzymywania dość przypadkowo nawiązanej rozmowy, szczególnie że nie opuszcza cię wrażenie, że towarzyszący ci mężczyzna wolałby, aby dalsza droga przebiegała we względnej ciszy. Robisz mu tę uprzejmość i, nie zwlekając — świadoma, że nawet jeśli częściowo łowca znajduje się pod działaniem twojej aury, jego czujność nie pozostaje całkiem uśpiona — wznawiasz podróż ku źródłu szemrzącej zwodniczo wody.
Zakrzepły na zmarzniętej ziemi śnieg skrzypi lekko pod ciężarem stawianych przez was kroków. Z niejakim zawstydzeniem konstatujesz, że las bardziej ochoczo przyjmuje powodowane przez ciebie odgłosy, których nie potrafisz ograniczyć. Na ziemi nigdy jednak nie czułaś się dostatecznie pewnie, wszelkiego rodzaju wędrówki traktując dość amatorsko — nigdy przez myśl nie przeszło ci, że przydatną umiejętnością byłoby zacieranie za sobą śladów.
— Co to za stworzenie? To, które pan tropi? — Nie wytrzymujesz, spoglądając na niego przez ramię. W tej samej chwili, gdy przenosisz wzrok na mężczyznę, pomiędzy nagimi drzewami dostrzegasz nieckę w ziemi. Twarz rozjaśnia ci kolejny uśmiech. — Proszę spojrzeć. Czy to…? — Pierwszą falę entuzjazmu tłamsisz szybko resztkami rozsądku, robiąc w stronę niewielkiej kotlinki kilka ostrożnych kroków.
W równie zdawkowy sposób kiwasz mu więc wyłącznie głową, chcąc nie chcąc, godząc się z tym, że prawdopodobnie lepszej odpowiedzi już się nie doczekasz. Nie ciągniesz go również za język, mimo że tobie samej na jego koniec cisną się słowa, których po wypowiedzeniu mogłabyś żałować, które — być może — odebrane zostałyby przez łowcę w zupełnie opaczny sposób, nawet jeśli twoją intencją byłoby tylko podbudowanie wartości jego pracy. W porę uświadamiasz sobie jednak, że nie wiesz, czy rzeczywiście potrzebowałby nie tylko od ciebie, ale od kogokolwiek podobnych wyrazów wsparcia — pozwalasz więc, aby milcząca atmosfera kniei otoczyła was na kilka dłuższych chwil, bo za chęć poświęcenia ci paru dodatkowych minut dziękujesz mu w bezgłośny sposób, posyłając raz jeszcze uśmiech, trochę szerszy i bardziej radosny. Koniec końców na leśną wędrówkę nie wybrałaś się w celach towarzyskich, nie czujesz więc palącej potrzeby podtrzymywania dość przypadkowo nawiązanej rozmowy, szczególnie że nie opuszcza cię wrażenie, że towarzyszący ci mężczyzna wolałby, aby dalsza droga przebiegała we względnej ciszy. Robisz mu tę uprzejmość i, nie zwlekając — świadoma, że nawet jeśli częściowo łowca znajduje się pod działaniem twojej aury, jego czujność nie pozostaje całkiem uśpiona — wznawiasz podróż ku źródłu szemrzącej zwodniczo wody.
Zakrzepły na zmarzniętej ziemi śnieg skrzypi lekko pod ciężarem stawianych przez was kroków. Z niejakim zawstydzeniem konstatujesz, że las bardziej ochoczo przyjmuje powodowane przez ciebie odgłosy, których nie potrafisz ograniczyć. Na ziemi nigdy jednak nie czułaś się dostatecznie pewnie, wszelkiego rodzaju wędrówki traktując dość amatorsko — nigdy przez myśl nie przeszło ci, że przydatną umiejętnością byłoby zacieranie za sobą śladów.
— Co to za stworzenie? To, które pan tropi? — Nie wytrzymujesz, spoglądając na niego przez ramię. W tej samej chwili, gdy przenosisz wzrok na mężczyznę, pomiędzy nagimi drzewami dostrzegasz nieckę w ziemi. Twarz rozjaśnia ci kolejny uśmiech. — Proszę spojrzeć. Czy to…? — Pierwszą falę entuzjazmu tłamsisz szybko resztkami rozsądku, robiąc w stronę niewielkiej kotlinki kilka ostrożnych kroków.
Agnar Eriksen
Agnar EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : łowca Gleipniru w stopniu specjalisty
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : ryś
Atuty : twardziel (I), myśliwy (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 25 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Cisza, była jednym z lepszych towarzyszy w trakcie wędrówek. To właśnie w jej obecności mógł usłyszeć najmniejszy szmer, który wzmagał czujność. Pomagała zlokalizować to czego szukał. Pozwalała się skupić na pracy. Kobieta, chyba zrozumiała, że nie trafiła na osobnika, który poświeca całą swoją energię życiową na prowadzenie dyskusji i rozmów o niczym. Nigdy nie miał smykałki do swobodnych rozmów.
Wdzięczny za to, że nie odczuwała potrzeby ciągłego mówienia, skierował swoje kroki za nią. Co jakiś czas rozglądał się, bo przecież nadal był w pracy, nadal szukał śladów stworzenia, które grasowało w okolicy i śmiało postrach.
Istniała spora szansa, że to ślepy trop, że nie znajdzie nikogo ani niczego, co potwierdzi pogłoski jakie od jakiegoś czasu trafiały do biura Łowców. Zatrzymał się przy jednym krzewie, gdzie dostrzegł kępki futra, ale po krótkiej analizie zorientował się, że jakiś czas temu musiał przechodzić tędy jeleń i znakował swój teren.
Każdy krok niósł się echem wśród uśpionej natury. Zdawali się nie pasował do tego obrazka, a jednocześnie byli jego dopełnieniem. Życiem, tam gdzie zdawało się, że zostało ono całkowicie uśpione.
-Tego nikt nie wie. - Odparł nie patrząc na nią, tylko kucając przed śladami jakie dostrzegł w śniegu. Nie należały do żadnego potwora czy nieznanego mu stworzenia. Nigdy nie pozwalał sobie na zbytnią pewność siebie. Nawet jeżeli z daleka był pewien tego co widzi, to wolał sprawdzić. Dopiero teraz podniósł spojrzenie koloru burzowego nieba na kobietę. -Czasami nie wiemy co tropimy i czego się spodziewać. - Każdy mógł się okazać potworem, nawet ty. Brał każdą ewentualność pod rozwagę. Odwrócił się w stronę niecki, którą wskazała kobieta. Wyprostował się, aby lepiej się przyjrzeć. -Może tak być. - Skierował swoje kroki, by upewnić się, że droga jest bezpieczna. Gdy się wychylił dojrzał strumień wody, wartko płynącej pomimo panującego mrozu i przenikliwego zimna. -Chyba znalazła pani swoje źródełko.
Wdzięczny za to, że nie odczuwała potrzeby ciągłego mówienia, skierował swoje kroki za nią. Co jakiś czas rozglądał się, bo przecież nadal był w pracy, nadal szukał śladów stworzenia, które grasowało w okolicy i śmiało postrach.
Istniała spora szansa, że to ślepy trop, że nie znajdzie nikogo ani niczego, co potwierdzi pogłoski jakie od jakiegoś czasu trafiały do biura Łowców. Zatrzymał się przy jednym krzewie, gdzie dostrzegł kępki futra, ale po krótkiej analizie zorientował się, że jakiś czas temu musiał przechodzić tędy jeleń i znakował swój teren.
Każdy krok niósł się echem wśród uśpionej natury. Zdawali się nie pasował do tego obrazka, a jednocześnie byli jego dopełnieniem. Życiem, tam gdzie zdawało się, że zostało ono całkowicie uśpione.
-Tego nikt nie wie. - Odparł nie patrząc na nią, tylko kucając przed śladami jakie dostrzegł w śniegu. Nie należały do żadnego potwora czy nieznanego mu stworzenia. Nigdy nie pozwalał sobie na zbytnią pewność siebie. Nawet jeżeli z daleka był pewien tego co widzi, to wolał sprawdzić. Dopiero teraz podniósł spojrzenie koloru burzowego nieba na kobietę. -Czasami nie wiemy co tropimy i czego się spodziewać. - Każdy mógł się okazać potworem, nawet ty. Brał każdą ewentualność pod rozwagę. Odwrócił się w stronę niecki, którą wskazała kobieta. Wyprostował się, aby lepiej się przyjrzeć. -Może tak być. - Skierował swoje kroki, by upewnić się, że droga jest bezpieczna. Gdy się wychylił dojrzał strumień wody, wartko płynącej pomimo panującego mrozu i przenikliwego zimna. -Chyba znalazła pani swoje źródełko.
hunter
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Bezimienny
Przyzwyczajona jesteś do milczenia. Niemal w nawyk weszło ci systematyczne uciszanie co bardziej skorych do niezobowiązujących, błahych pogawędek pacjentów, których niewysublimowany żart, irytująca potrzeba krytykowania pracy wszystkich wokół czy doprowadzający cię do białej gorączki drażniący głos sprawiają, że częściej zamiast nieść pomoc i ukojenie, chciałabyś widzieć ich wszystkich grzęznących w bagnie lawy Muspelheimu. Niezrozumiała jest więc dla ciebie pełgająca ci tuż pod pergaminem skóry konieczność słuchania cudzego głosu i przerzucania między sobą nieważkich słów, którą w karbach opanowania trzyma obecnie przede wszystkim ciężkie spojrzenie łowcy raz po raz prześlizgujące się po twoich plecach. Nie opuszcza cię wrażenie, że gdyby nie spowijająca cię aura selkie, w którą, jak w sieć, niefrasobliwie, przypadkiem zaplątał się mężczyzna, zamiast wbijających ci się między łopatki szpilek jego wzroku, czułabyś pod materiałem płaszcza czubek wymierzonego ostrzegawczo noża.
— Nie jest to frustrujące? — dopytujesz z wyraźnie wyczuwalnym w głosie zainteresowaniem, bo trudno ci pojąć możliwość spokojnego zmagania się z nieznanym. Sama nie lubisz być zaskakiwana; szczególnie w pracy nie przepadasz za mierzeniem się z niewiadomymi — krążenie wokół problemu na oślep, po omacku wprawia cię w uciążliwe zdenerwowanie, dekoncentrując i demotywując zamiast zachęcić do stawiania czoła rzucanym ci przez Norny wyzwaniom. Nie potrafisz wyobrazić sobie więc, jak gargantuicznie ciężkim zadaniem musi być niemal codzienne borykanie się z nieokreślonym niebezpieczeństwem, z zagrożeniem, którego jedynie pozornie znane kształty zwodzą podatny sugestiom umysł.
Zabarwione dezaprobatą westchnięcie towarzyszy ściągnięciu przez ciebie w proteście brwi. Nie odzywasz się jednak od razu, w pierwszej kolejności — wiedziona podekscytowaniem związanym ze znaleziskiem — ostrożne kroki kierując po ścieżce wyznaczonej chwilę wcześniej przez łowcę. Nie zatrzymujesz na nim wzroku, kiedy go wymijasz, całą uwagę koncentrując na systematycznie wypływającej z głębi niewielkiego oczka ku powierzchni wodzie.
— Znaleźliśmy — poprawiasz go, obdarowując oszczędnym uśmiechem. — Niewiele bym wskórała bez pana pomocy, panie…? — Błękit spojrzenia unosisz na krótki moment znad niespokojnej tafli na surowo wyglądającą twarz mężczyzny, cierpliwie czekając, aż zdradzi ci swoje nazwisko — dajesz mu przestrzeń, by sądził, że dzieli się nim sam z siebie, że do niczego go nie przymuszasz, mimo że wciąż znajduje się w kręgu działania twojej aury. Kucając nad zbiornikiem, z pietyzmem wyciągasz dłoń ku wodzie, sprawdzając jak daleko jesteś w stanie sięgnąć, nim tajemnicze siły mające chronić źródełko uznają, że należy cię powstrzymać. Opuszkami palców dotykasz jednak szemrającego lustra bez jakichkolwiek konsekwencji; tylko ciało przenika ci dojmujące zimno. Ze zdziwieniem odsuwasz więc prędko dłoń, z której na śnieg spada kilka kropel chowających się zaraz w śnieżnym puchu. — Chyba nie we wszystkich podaniach uchowało się ziarno prawdy. — W głosie wybrzmiewa ci dziwna nuta, jakbyś była rozczarowana brakiem komplikacji, które podobno spotykały każdego śmiałka chcącego zaczerpnąć magicznej wody. Z kieszeni płaszcza wysupłujesz niewielki flakonik i ponownie pochylasz się nad taflą, by wypełnić jego wnętrze. Nieoczekiwanie szkło wyślizguje ci się spomiędzy zmarzniętych palców.
— Nie jest to frustrujące? — dopytujesz z wyraźnie wyczuwalnym w głosie zainteresowaniem, bo trudno ci pojąć możliwość spokojnego zmagania się z nieznanym. Sama nie lubisz być zaskakiwana; szczególnie w pracy nie przepadasz za mierzeniem się z niewiadomymi — krążenie wokół problemu na oślep, po omacku wprawia cię w uciążliwe zdenerwowanie, dekoncentrując i demotywując zamiast zachęcić do stawiania czoła rzucanym ci przez Norny wyzwaniom. Nie potrafisz wyobrazić sobie więc, jak gargantuicznie ciężkim zadaniem musi być niemal codzienne borykanie się z nieokreślonym niebezpieczeństwem, z zagrożeniem, którego jedynie pozornie znane kształty zwodzą podatny sugestiom umysł.
Zabarwione dezaprobatą westchnięcie towarzyszy ściągnięciu przez ciebie w proteście brwi. Nie odzywasz się jednak od razu, w pierwszej kolejności — wiedziona podekscytowaniem związanym ze znaleziskiem — ostrożne kroki kierując po ścieżce wyznaczonej chwilę wcześniej przez łowcę. Nie zatrzymujesz na nim wzroku, kiedy go wymijasz, całą uwagę koncentrując na systematycznie wypływającej z głębi niewielkiego oczka ku powierzchni wodzie.
— Znaleźliśmy — poprawiasz go, obdarowując oszczędnym uśmiechem. — Niewiele bym wskórała bez pana pomocy, panie…? — Błękit spojrzenia unosisz na krótki moment znad niespokojnej tafli na surowo wyglądającą twarz mężczyzny, cierpliwie czekając, aż zdradzi ci swoje nazwisko — dajesz mu przestrzeń, by sądził, że dzieli się nim sam z siebie, że do niczego go nie przymuszasz, mimo że wciąż znajduje się w kręgu działania twojej aury. Kucając nad zbiornikiem, z pietyzmem wyciągasz dłoń ku wodzie, sprawdzając jak daleko jesteś w stanie sięgnąć, nim tajemnicze siły mające chronić źródełko uznają, że należy cię powstrzymać. Opuszkami palców dotykasz jednak szemrającego lustra bez jakichkolwiek konsekwencji; tylko ciało przenika ci dojmujące zimno. Ze zdziwieniem odsuwasz więc prędko dłoń, z której na śnieg spada kilka kropel chowających się zaraz w śnieżnym puchu. — Chyba nie we wszystkich podaniach uchowało się ziarno prawdy. — W głosie wybrzmiewa ci dziwna nuta, jakbyś była rozczarowana brakiem komplikacji, które podobno spotykały każdego śmiałka chcącego zaczerpnąć magicznej wody. Z kieszeni płaszcza wysupłujesz niewielki flakonik i ponownie pochylasz się nad taflą, by wypełnić jego wnętrze. Nieoczekiwanie szkło wyślizguje ci się spomiędzy zmarzniętych palców.
Agnar Eriksen
Agnar EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : łowca Gleipniru w stopniu specjalisty
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : ryś
Atuty : twardziel (I), myśliwy (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 25 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Nazwanie Agnara dobrym towarzyszem spotkań to jak opowiedzenie przedniego żartu. Kiepski z niego kompan. Wydawać by się mogło, że skoro jest jednym z Eriksenów, bywa na salonach i spotkaniach to ma w sobie iskrę, swobodnie żegluje po wodach wszelkich rozmów. Nie myli się ten, kto tak sądzi, ale jeżeli Łowca nie jest do tego zmuszony, to nie odzywa się słowem. Od czasu do czasu rzuci jedno zdanie, by znów zamilknąć na dłuższy czas. Więcej mówi przy tych, którym ufa, bo Eriksen sam jest jak dzikie zwierzę, które najpierw trzeba oswoić nim pozwoli się do siebie zbliżyć. I choć nie powinien ufać tej kobiecie, tak woli ją mieć na oku więc podążył za nią do źródełka, a przecież miał zupełnie inne plany na ten dzień. Ostatnio regularnie napotyka samotnych wędrowców, narażających się każdego dnia na niebezpieczeństwo. Mówiono, że grasuje bestia, tylko nieliczni wierzyli, a Łowcy musieli się mierzyć codziennie z ignorancją i pretensjami zmieszanymi w kotle ludzkich sprzeczności.
-Bywa.- Poprawił kołczan na plecach i rozejrzał się dookoła, uważnie sprawdzając każdy ślad i trop, ale nie tracąc z zasięgu wzroku kobiety i wsłuchując się w jej głos. -Moja praca na tym polega. Podążać za nieznanym, nie wiedząc często co czeka na końcu śladów. - Nie zawsze był to warg, chociaż to przeważnie na nich polował. To ich strach wyczuwał i jak prawdziwy drapieżnik rzucał się w pogoń, by nigdy nie chybić. Doniesienia, choć liczne, okraszone zawsze były lękiem ludzkim. Temu co widzieli dodawali wzrostu, szybkości i okrucieństwa. A strach był jednym z najlepszych i najgorszych doradców jednocześnie. -Eriksen. - Uśmiechnął się nieznacznie i zamarł, bo zbyt szybko, zbyt łatwo podał nazwisko. Chyba tracił swój dryg, swoją ostrożność. Mimo to, trwał nadal w tym samym miejscu patrząc jak kobieta sprawdza podania na temat źródła. Czy wierzył w moc uzdrawiania? Skoro istniały demony to dlaczego nie magiczne źródła, ale wątpił, że tak łatwo można było je znaleźć, a może znów się mylił? Nie był pyszny, uważając, że wszystko w życiu widział, a mądrością przewyższa innych. Miał w sobie wiele pokory, o wiele więcej niż gdy był młodszy. -Czy to powstrzyma przed dalszymi poszukiwaniami? - Czy ta porażka sprawi, że zaprzestanie swoich wypraw. Najwidoczniej nie, skoro sięgnęła po fiolkę by zanurzyć ją w wodzie. Zgrabiałe palce nie były wstanie utrzymać jej dłużej, a woda nie ułatwiała tego zadania. Jak w zwolnionym tempie patrzył na szkło wyślizgujące się z kobiecej dłoni i wpadające do toni strumienia. Ginące w jego nurcie. -Nie można wody zabrać ze sobą. - Skomentował wyciągając papierosa, którego sprawnie odpalił. Końcówa zajarzyła się czystą czerwienią. -Należy się napić i odejść.
Skąd to wiedział? Musiał znać wszystkie podania i legendy, tak niezbędne w jego pracy.
-Bywa.- Poprawił kołczan na plecach i rozejrzał się dookoła, uważnie sprawdzając każdy ślad i trop, ale nie tracąc z zasięgu wzroku kobiety i wsłuchując się w jej głos. -Moja praca na tym polega. Podążać za nieznanym, nie wiedząc często co czeka na końcu śladów. - Nie zawsze był to warg, chociaż to przeważnie na nich polował. To ich strach wyczuwał i jak prawdziwy drapieżnik rzucał się w pogoń, by nigdy nie chybić. Doniesienia, choć liczne, okraszone zawsze były lękiem ludzkim. Temu co widzieli dodawali wzrostu, szybkości i okrucieństwa. A strach był jednym z najlepszych i najgorszych doradców jednocześnie. -Eriksen. - Uśmiechnął się nieznacznie i zamarł, bo zbyt szybko, zbyt łatwo podał nazwisko. Chyba tracił swój dryg, swoją ostrożność. Mimo to, trwał nadal w tym samym miejscu patrząc jak kobieta sprawdza podania na temat źródła. Czy wierzył w moc uzdrawiania? Skoro istniały demony to dlaczego nie magiczne źródła, ale wątpił, że tak łatwo można było je znaleźć, a może znów się mylił? Nie był pyszny, uważając, że wszystko w życiu widział, a mądrością przewyższa innych. Miał w sobie wiele pokory, o wiele więcej niż gdy był młodszy. -Czy to powstrzyma przed dalszymi poszukiwaniami? - Czy ta porażka sprawi, że zaprzestanie swoich wypraw. Najwidoczniej nie, skoro sięgnęła po fiolkę by zanurzyć ją w wodzie. Zgrabiałe palce nie były wstanie utrzymać jej dłużej, a woda nie ułatwiała tego zadania. Jak w zwolnionym tempie patrzył na szkło wyślizgujące się z kobiecej dłoni i wpadające do toni strumienia. Ginące w jego nurcie. -Nie można wody zabrać ze sobą. - Skomentował wyciągając papierosa, którego sprawnie odpalił. Końcówa zajarzyła się czystą czerwienią. -Należy się napić i odejść.
Skąd to wiedział? Musiał znać wszystkie podania i legendy, tak niezbędne w jego pracy.
hunter
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Bezimienny
Przez lata wydawało ci się, że, poza rodzeństwem, nie potrzebujesz w swoim otoczeniu jakiegokolwiek innego towarzystwa: do pogawędek, do milczenia, do spacerów, do zdzierania skóry na ostrych graniach gór, do chowania się w wysokich, wonnych trawach, do nierozważnego, zbyt szybkiego przecinania land roverem skandynawskich dróg — może dlatego, że zawsze, wbrew tej potrzebie, znajdował się obok kompan gotowy do asystowania ci w trakcie klanowych spędów, przy morskich kąpielach, w czasie mniej lub bardziej samotnych wyjść do teatru czy podczas koncertów, na których ktoś taki jak ty nie powinien bywać bez czyjejkolwiek opieki. Przez lata przekonana byłaś, że wystarczysz sama sobie, a cudza obecność, jakakolwiek by nie była, będzie ci tylko balastem. Im jednak robisz się starsza, im dłużej gnieżdżącą się w tobie frustrację wyrzucasz wraz z niemożliwym krzykiem w zagłuszające cię fale i tłumiące zbyt wiele dźwięków poduszki, tym bardziej uświadamiasz sobie, że w którymś momencie — nie jesteś w stanie stwierdzić, w którym — popełniłaś błąd, dając się zaplątać w matczyne ostrzeżenia; że pomiędzy prętami klatki, w jakiej dla przezorności cię zamknięto, zgubiłaś drogę do wyjścia z niej. Bo chociaż wolisz ciszę od zgiełku i zatracenie się w obowiązkach niż życiu towarzyskim, wiesz już że nie będziesz w stanie kolejnych trzydziestu lat przeżyć w podobny sposób.
Oszczędne skinienie głową jest twoją jedyną odpowiedzią na wyjaśnienie mężczyzny — nie potrzebujesz wiedzieć niczego więcej, jednocześnie rozumiejąc i ciągle nie potrafiąc pojąć, w jaki sposób udaje mu się poskromić tę niemoc. Chciałabyś, by tobie również ciekawość podejmowanego zadania przecierała drogę do celu, nie zamieniając się w międzyczasie w irytację.
— Z tych Eriksenów? — Pytanie wymyka ci się szybciej niż zdążasz uświadomić sobie, jak bardzo może być niestosowne. Policzki dość szybko barwią ci się szkarłatem wstydu — rumieniec ten trudno pomylić z uszczypnięciami mrozu, do których skóra od rana zdążyła ci się przyzwyczaić. — Proszę wybaczyć, nie powinnam. Nigdy jednak nie widziałam pana podczas klanowych uroczystości — dodajesz zmieszana, odwracając od niego spojrzenie. Fakt, że dotychczas nie miałaś z nim przyjemności nic nie znaczył, wszak sama, na ile było to zawsze możliwe, starałaś się nie rzucać w oczy.
Świadomość ta oraz prowokacyjne pytanie Eriksena przypominają ci, dlaczego znalazłaś się w tym miejscu. Błysk pożądania na chwilę przesłania twoje spojrzenie, hardo wpatrzone w migotliwą, ciemną toń — dosłownie na wyciągnięcie ręki masz bowiem to, czego szukałaś kilka długich godzin; co wyciągnęło cię z bezpiecznych pieleszy mieszkania; co karmiło cię nadzieją na rychły powrót do normalności od chwili, kiedy z zakamarków pamięci wyciągnęłaś zakurzone wspomnienie o leczniczej wodzie. Dłoń raz jeszcze zanurzasz w zimnym nurcie, mając cichą nadzieję, że opuszkami palców pochwycisz kształt opuszczonej buteleczki. Trud ten jest jednak daremny — smutny uśmiech, podszyty zawodem, ponownie rzuca cień na twoje usta, a ty lekko kręcisz głową. Mimo że nie potrafisz powstrzymać się przed spiciem z palców ociekających kropel wody, wiesz że to może wcale nie wystarczyć. Energicznym ruchem, opierając najpierw dłonie o uda, by materiał chociaż trochę wchłonął wilgoć, podnosisz się, stając naprzeciw łowcy.
— To nic — mówisz bardziej do siebie niż do niego, bez wahania choć z ciężkim sercem ruszając w drogę powrotną. — Koordynator szpitalnych alchemików nie będzie zadowolony, ale nauka nie powinna opierać się na legendach, prawda, panie Eriksen? Gdyby potrzebował pan pomocy, proszę pytać o Krię Forsberg — rzucasz przez ramię z ciepłym uśmiechem, by wreszcie zostawić mężczyznę samego — i samej udać się ku miastu.
Agnar i Krista z tematu
Oszczędne skinienie głową jest twoją jedyną odpowiedzią na wyjaśnienie mężczyzny — nie potrzebujesz wiedzieć niczego więcej, jednocześnie rozumiejąc i ciągle nie potrafiąc pojąć, w jaki sposób udaje mu się poskromić tę niemoc. Chciałabyś, by tobie również ciekawość podejmowanego zadania przecierała drogę do celu, nie zamieniając się w międzyczasie w irytację.
— Z tych Eriksenów? — Pytanie wymyka ci się szybciej niż zdążasz uświadomić sobie, jak bardzo może być niestosowne. Policzki dość szybko barwią ci się szkarłatem wstydu — rumieniec ten trudno pomylić z uszczypnięciami mrozu, do których skóra od rana zdążyła ci się przyzwyczaić. — Proszę wybaczyć, nie powinnam. Nigdy jednak nie widziałam pana podczas klanowych uroczystości — dodajesz zmieszana, odwracając od niego spojrzenie. Fakt, że dotychczas nie miałaś z nim przyjemności nic nie znaczył, wszak sama, na ile było to zawsze możliwe, starałaś się nie rzucać w oczy.
Świadomość ta oraz prowokacyjne pytanie Eriksena przypominają ci, dlaczego znalazłaś się w tym miejscu. Błysk pożądania na chwilę przesłania twoje spojrzenie, hardo wpatrzone w migotliwą, ciemną toń — dosłownie na wyciągnięcie ręki masz bowiem to, czego szukałaś kilka długich godzin; co wyciągnęło cię z bezpiecznych pieleszy mieszkania; co karmiło cię nadzieją na rychły powrót do normalności od chwili, kiedy z zakamarków pamięci wyciągnęłaś zakurzone wspomnienie o leczniczej wodzie. Dłoń raz jeszcze zanurzasz w zimnym nurcie, mając cichą nadzieję, że opuszkami palców pochwycisz kształt opuszczonej buteleczki. Trud ten jest jednak daremny — smutny uśmiech, podszyty zawodem, ponownie rzuca cień na twoje usta, a ty lekko kręcisz głową. Mimo że nie potrafisz powstrzymać się przed spiciem z palców ociekających kropel wody, wiesz że to może wcale nie wystarczyć. Energicznym ruchem, opierając najpierw dłonie o uda, by materiał chociaż trochę wchłonął wilgoć, podnosisz się, stając naprzeciw łowcy.
— To nic — mówisz bardziej do siebie niż do niego, bez wahania choć z ciężkim sercem ruszając w drogę powrotną. — Koordynator szpitalnych alchemików nie będzie zadowolony, ale nauka nie powinna opierać się na legendach, prawda, panie Eriksen? Gdyby potrzebował pan pomocy, proszę pytać o Krię Forsberg — rzucasz przez ramię z ciepłym uśmiechem, by wreszcie zostawić mężczyznę samego — i samej udać się ku miastu.
Agnar i Krista z tematu