:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
13.12.2000 – Pomnik Odyna – F. Baantjer & Bezimienny: G. Guildenstern
2 posters
Folke Baantjer
13.12.2000 – Pomnik Odyna – F. Baantjer & Bezimienny: G. Guildenstern Pon 27 Lis - 22:00
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
13.12.2000
Bał się spojrzeć mu w oczy – dwie, kamienne wypukłości, inkrustowane ciemniejszym odcieniem kruszcu w szarą, pozbawioną wyrazu twarz nordyckiego boga, surowego Odyna, groźnego i władczego demiurga; przechodził pod wzniesieniem jego potężnego cokołu i czuł się, jakby przemykał się pod stopami własnego ojca, słyszał warknięcia jego wzdętych warg, od których brzęczały szyby, ponure westchnienia mieszające się z brzmieniem gróźb, wypowiadanych tonem tak beznamiętnym i jednostajnym, że nie wyróżniały się niczym z toku jego wypowiedzi i przez to przerażały go poniekąd podwójnie. Pochylił lekko głowę, osłaniając się kołnierzem płaszcza przed chłodnym, grudniowym wiatrem, żałobną szarością miasta, która nakrywała okna winietą pobielałego szronu, grzybem nagłych i pośpiesznych zmierzchów, sprawiających, że okolica prawie całodobowo nakryta była oziębłą ciemnością nocy – dzisiaj śreżoga bladego światła przedzierała się jednak jeszcze ku arteriom miasta, dodatkowo rozświetlona girlandą kolorowych lampek i żółtymi plamami, lśniącymi spod wygiętych gardzieli ulicznych latarni.
Żałował, że musiał opuścić mieszkanie, skutki wczorajszych błędów wciąż trzymały się bowiem wątłości ukrytego pod ubraniami ciała – zardzewiałe gwoździe pulsującej migreny trwały wbite głęboko w fakturę skroni, nasuwając ku gardłu fale uparcie tłumionych mdłości, kładąc na karku dyskomfort nieprzyjemnego ciepła, które pod wpływem silnych podmuchów wiatru rozciągało się ku szyi dropiatością gęsiej skórki. Od dawna obiecywał sobie, że przestanie – że ta chwilowa, anestezyjna pieszczota ulgi, jaką odczuwał po alkoholu, nie była warta samopoczucia kolejnego dnia, uciążliwego ciężaru, jaki zalegał na dnie żołądka, dygotu, który ukrywał, chowając palce w miękkości kociego futra lub zagłębieniach płytkich kieszeni, przede wszystkim nie była jednak warta poczucia winy i obmierzłego żalu, jaki odczuwał względem siebie samego. Jak długo mógł się w ten sposób oszukiwać? Ukrywać ogrom problemu, którego nie potrafił złagodzić przez dekadę i który wciąż skradał się za nim, niby wyjątkowo cierpliwy i wygłodniały drapieżnik? Repulsja do własnej słabości okazywała się niekiedy silniejsza, niż somatyczne objawy ciała, brzydkiego i zniszczonego piętnem choroby.
Na obchody Dnia Świętej Łucji trafił poniekąd przypadkiem i chociaż w pierwszym odruchu zamierzał zawrócić ku spokojnym, milczącym ulicom Starego Miasta, ostatecznie przystanął pod murowaną fasadą jednej z kamienic, przyglądając się ożywionym radosną celebracją kramom, znad których unosił się subtelny, acz drażniący zapach jedzenia, od którego żołądek wywrócił się na drugą stronę, przypominając o nieoględnych pomyłkach poprzedniej nocy. Przełknął ślinę, ignorując ość sprzeciwu, która utknęła w gardle uciążliwością mdłego ucisku, presji wywartej gdzieś w okolicy grdyki, w odpowiedzi poruszonej nerwowo, jak gdyby w płochliwości zarysowującej się w myślach decyzji – dudniący pod czaszką ból głowy wciąż przypominał o glątwie nadwątlonego nierozwagą organizmu, charakterystyczna, łagodnie odurzająca woń grzanego wina unosiła się tymczasem w powietrzu, kusząc paliatywnością krótkotrwałej ulgi od bolesnej dolegliwości wkłutych w ciało symptomatów.
Glögg smakował pomarańczą i goździkami, a przede wszystkim pozostawiał na języku cierpkość wytrwanej palety, w obliczu której żołądek wpierw szarpnął w podżeganym rozsądkiem proteście, zaraz trzewia rozluźniły się jednak, obłaskawione zaspokojoną oskomą, pogłaskanym po grzbiecie kundlem nałogu, który wydał z siebie cichy, gardłowy pomruk. Z kubkiem przyjemnie ogrzewającym zaczerwienione chłodem dłonie, oddalił się kilka kroków w przeciwną stronę, przysiadając na ustronnej, żeliwnej ławce, skąd nareszcie uniósł wzrok ku siedzącej naprzeciwko, w pewnym słusznym oddaleniu, statule Odyna, nielitościwego boga o kamiennej fizjonomii i władczej, barczystej postawie, dopełnianej otaczającą go koterią wiernych, posągowych zwierząt – czy był zawiedziony ludźmi, których jego przodkowie obdarzyli duszą i życiem? Być może oczekiwał – zawsze, niezmiennie – czegoś innego, czegoś, co mogłoby bardziej go zadowolić.
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Pomnik Odyna – F. Baantjer & Bezimienny: G. Guildenstern Pon 27 Lis - 22:01
Gliniany kubek o chropowatych krawędziach miło rozgrzewał dłonie, a unoszący się z niego aromatyczny zapach przypraw przyjemnie drażnił nozdrza. Smak grzańca był różny od pitego na co dzień na statku rumu, równie mocno rozgrzewał jednak gardło i zmarznięte od zimnego wiatru ciało. Gudrun przysiadła na jednej z ławeczek i spoglądała w stronę Odyna, którego historię i krążące o nim legendy opowiadała siedzącej obok Vanji, która trzymała w rączce napoczętą bułeczkę szafranową i spoglądała w stronę pomnika szeroko otwartymi oczami. Z niedowierzaniem wsłuchiwała się w snute szeptem zapewnienia, że już za parę tygodni Odyn pojawi się na grudniowym niebie, przemierzając je na swym legendarnym wierzchowcu, a jeśli dziewczynka zostawi dla niego odrobinę siana i cukru, ten odwdzięczy się jej upominkiem.
Święto Świateł było wydarzeniem, które co roku w jakiś sposób wynagradzało Gudrun rozłąkę z morzem. Uroczysta atmosfera udzielała się także i jej, odsuwając na moment daleko wszystkie toczące umysły smutki i rozczarowania, których doświadczyła w ostatnim czasie, pozwalając wysunąć się na pierwszy plan poczuciu spełnienia i zadowolenia na myśl o zbliżających się świątecznych obchodach. Z uśmiechem spoglądała na córeczkę, na jej blond loki wysuwające się z nasuniętej na same uszy czapki, z radością dzieląc się z nią opowieściami, o których sama słuchała od dziecka. I chociaż niekoniecznie wierzyła już we wszystkie te powtarzane z pokolenia na pokolenia anegdoty, to wiedziała jak wiele magii potrafiły one wnieść we wczesne lata życia.
Zacisnęła rękę na dłoni córeczki, szukając w tłumie jej dziadków, którzy krążyli gdzieś pośród ludzkiej gawiedzi, nawigując między meandrami bogatych stoisk, zza których sprzedawcy posyłali przechodnią wypracowane przez lata, najczęściej pełne jednak szczerości, uśmiechy.
Dostrzegła go z daleka, zwracając najpierw uwagę na jego charakterystyczny profil, może przede wszystkim dlatego, że krył się w dużej mierze za postawionym kołnierzem płaszcza. Kojarzyła z Folke ten charakterystyczny gest, jakby próbę zamaskowania przed światem swojej twarzy, którą dostrzegała niejednokrotnie, gdy wpadali na siebie w sklepie alchemicznym jej młodszego brata. Było w nim jakieś osobliwe przeciwieństwo górującego nad placem Odyna. Wątłość jego sylwetki stanowiła groteskowe (nie)odbicie nordyckiego boga wojny, ukazywała go niczym w krzywym zwierciadle. Był jak pofalowana powierzchnia lustra ukazująca Gudrun skrzywiony obraz dominującej nad dzielnicą boskości. Wydawał jej się niezwykle blady i pozbawiony sił, mimo trzymanego w dłoni glinianego kubeczka, z którego - jak widziała - co parę chwil pociągał pokaźny łyk rozgrzewającego alkoholu powodującego zazwyczaj zakwitnięcie na twarzy szkarłatnego rumieńca.
- Folke! - zawołała dosyć spontanicznie, podnosząc się z miejsca. W dłoni wciąż ściskała rękę córeczki, która mimowolnie również podniosła się z zajmowanego miejsca, spoglądając na matkę nieco złowrogo. Było to spojrzenie, które przejęła zapewne od jednego z marynarzy, z którymi obcowała na co dzień przez ostatnie miesiące. Najwyraźniej nie przypadło jej do gustu tak nagłe zachowanie Gudrun. - Wesołego święta świateł! - dodała radośnie, gdy znalazła się tuż obok niego. - Przedstawiam ci Vanję, moją córeczkę. - Wskazała ręką na czteroletnią dziewczynkę, której zmarszczone brwi nadawały jej twarzy nieco naburmuszonego wyglądu. Vanja uniosła w końcu jednak zaciekawione spojrzenie na nieznajomego, a jej drobna dłoń wystrzeliła w jego stronę, czekając aż mężczyzna ją uściśnie.
Święto Świateł było wydarzeniem, które co roku w jakiś sposób wynagradzało Gudrun rozłąkę z morzem. Uroczysta atmosfera udzielała się także i jej, odsuwając na moment daleko wszystkie toczące umysły smutki i rozczarowania, których doświadczyła w ostatnim czasie, pozwalając wysunąć się na pierwszy plan poczuciu spełnienia i zadowolenia na myśl o zbliżających się świątecznych obchodach. Z uśmiechem spoglądała na córeczkę, na jej blond loki wysuwające się z nasuniętej na same uszy czapki, z radością dzieląc się z nią opowieściami, o których sama słuchała od dziecka. I chociaż niekoniecznie wierzyła już we wszystkie te powtarzane z pokolenia na pokolenia anegdoty, to wiedziała jak wiele magii potrafiły one wnieść we wczesne lata życia.
Zacisnęła rękę na dłoni córeczki, szukając w tłumie jej dziadków, którzy krążyli gdzieś pośród ludzkiej gawiedzi, nawigując między meandrami bogatych stoisk, zza których sprzedawcy posyłali przechodnią wypracowane przez lata, najczęściej pełne jednak szczerości, uśmiechy.
Dostrzegła go z daleka, zwracając najpierw uwagę na jego charakterystyczny profil, może przede wszystkim dlatego, że krył się w dużej mierze za postawionym kołnierzem płaszcza. Kojarzyła z Folke ten charakterystyczny gest, jakby próbę zamaskowania przed światem swojej twarzy, którą dostrzegała niejednokrotnie, gdy wpadali na siebie w sklepie alchemicznym jej młodszego brata. Było w nim jakieś osobliwe przeciwieństwo górującego nad placem Odyna. Wątłość jego sylwetki stanowiła groteskowe (nie)odbicie nordyckiego boga wojny, ukazywała go niczym w krzywym zwierciadle. Był jak pofalowana powierzchnia lustra ukazująca Gudrun skrzywiony obraz dominującej nad dzielnicą boskości. Wydawał jej się niezwykle blady i pozbawiony sił, mimo trzymanego w dłoni glinianego kubeczka, z którego - jak widziała - co parę chwil pociągał pokaźny łyk rozgrzewającego alkoholu powodującego zazwyczaj zakwitnięcie na twarzy szkarłatnego rumieńca.
- Folke! - zawołała dosyć spontanicznie, podnosząc się z miejsca. W dłoni wciąż ściskała rękę córeczki, która mimowolnie również podniosła się z zajmowanego miejsca, spoglądając na matkę nieco złowrogo. Było to spojrzenie, które przejęła zapewne od jednego z marynarzy, z którymi obcowała na co dzień przez ostatnie miesiące. Najwyraźniej nie przypadło jej do gustu tak nagłe zachowanie Gudrun. - Wesołego święta świateł! - dodała radośnie, gdy znalazła się tuż obok niego. - Przedstawiam ci Vanję, moją córeczkę. - Wskazała ręką na czteroletnią dziewczynkę, której zmarszczone brwi nadawały jej twarzy nieco naburmuszonego wyglądu. Vanja uniosła w końcu jednak zaciekawione spojrzenie na nieznajomego, a jej drobna dłoń wystrzeliła w jego stronę, czekając aż mężczyzna ją uściśnie.
Folke Baantjer
Re: 13.12.2000 – Pomnik Odyna – F. Baantjer & Bezimienny: G. Guildenstern Pon 27 Lis - 22:01
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Nie oczekiwał dzisiaj towarzystwa – odznaczał się w tym aspekcie pewną małoduszną naiwnością, przeświadczeniem, że jeżeli nie chciał, żeby go zauważano, mógł zwyczajnie uchylić się spod szrapneli ludzkich spojrzeń, zniknąć za postawionym na sztorc kołnierzem, wtopić się w tło i rozmyć w jego krajobrazie, jak akwarela rozmywa się na zalanym wodą płótnie cienkiej, papierowej kartki. Nieopatrznie, już w chwili, w której wkroczył na niewielki, okrągły plac, którego nierówny bruk utrudniał zachowanie statecznego chodu, sprawiając, że chroma noga wyraźniej poruszała się z opóźnieniem, a ciało chwiało się lekko na chropowatych, nieoszlifowanych kamieniach, ułożonych spiralą wokół pomnika, wszedł jednak w interakcję – niechcianą, zawstydzającą i dobitnie jednostronną, łypiącą na niego kamiennym spojrzeniem z zastygłej w kruszcu twarzy Odyna, boga niewzruszonego życiem, którego marionetkowy teatr rozgrywał się pod jego nogami; zastanawiał się, co myślał o tym przedstawieniu, czy czytał didaskalia, czy może tylko przemykał wzrokiem po kolejnych linijkach dialogu, czy dostrzegał dramatyzm tej inscenizacji, czy w swojej wszechwiedzy suponował jej zakończenie, czy niecierpliwił się, kiedy nastąpi, rozglądając się z rozdrażnieniem po wnętrzu gmachu.
Nie oczekiwał dzisiaj towarzystwa – mimo to odwrócił się od razu na wydźwięk własnego imienia, jak gdyby oczekiwał, że je usłyszy, opuszczając rękę z glinianym kubkiem i przedzierając się wzrokiem przez motłoch stłoczonych przy kramach ludzi, próbując wyłowić spośród ławicy podobnych sobie sylwetek znajomą twarz, rysy, które odnalazł w pośpiechu, gdy przyjaciółka podniosła się z miejsca, kierując się w jego stronę. Poczuł, jak własne usta rozsuwają się w odruchowym uśmiechu na jej widok, napełniając pierś odruchową ulgą, raptem poddaną niewygodnej refleksji, przeobrażającą się w rwący ucisk za mostkiem, przymuszający serce do szybszego bicia, w bezwarunkowym odruchu przywodząc pod powieki klisze wspomnień, którymi przysięgał się nie dzielić, które teraz zaczęły jednak skowyczeć i ujadać, drapać pazurami o zabliźnione ściany pamięci, próbując rozpaczliwie wydostać się na zewnątrz, zerwać metalowe cięgno, które posłusznie owinął im wokół szyi; patrzył na Gudrun i widział twarz Björna, fizjonomię przeplecioną labiryntem czarnych żył, złowrogim wężowiskiem przemieszczającym się płytko pod skórą, zielone oczy – zawsze sądził, że łączyło ich to samo spojrzenie, bliźniaczy, oliwkowy odcień, który lśnił jasnymi cętkami w kąpieli słonecznych promieni – zachodzące gęstą, białą mgłą, w której zatapiały się okrągłe wyspy źrenic. Drgnął wyraźnie, a wspomnienia te, jak zawekowane konfitury, zachybotały się niebezpiecznie, prosząc o uchylenie plastikowej nakrywki – wbrew sobie, zapragnął jej powiedzieć, złamać daną wcześniej obietnicę, w złudnej, infantylnej nadziei, że Gudrun mogłaby uczynić więcej, niż on; zawsze była odważniejsza, bystrzejsza, bardziej zaradna, zawahał się jednak, świadomy danej uprzednio obietnicy i kiedy kobieta podeszła bliżej, witając go z entuzjastyczną wesołością, z trudem utrzymał życzliwy uśmiech, który zachwiał się pomiędzy przeciwnymi kącikami ust.
– Wesołego święta świateł. – odpowiedział zgodnie, chociaż w głosie przebrzmiewała stateczna ostrożność. – Dobrze cię widzieć. Nie wiedziałem… nie wiedziałem, że jesteś w mieście. – może nie chciał wiedzieć, bo dawno nie mieli okazji minąć się w progu sklepu, wymienić przyjacielskich uśmiechów, oddać się rozmowie płynnej i wartkiej jak morskie fale; skrzyżował z nią linię spojrzenia, w którym błysnęła niesforna iskra przepraszającego niepokoju, po czym pochylił lekko głowę, uśmiechając się szerzej i łagodniej, gdy czterolatka wyciągnęła ku niemu drobną dłoń w oficjalnym geście powitania. – Cześć, Vanja. – odrzekł pogodnie, poruszając znacząco głową. – Jak te bułki? Podobno smakują najlepiej z gorącą czekoladą. – ukradkiem puścił dziewczynce oko, po czym uniósł wzrok z powrotem na Gudrun, mimowolnie zacieśniając uścisk palców na glinianym kubku. – Uczestniczyłyście już kiedyś w procesji? – łatwe pytanie, byle oddalić się od tematu, który, wbrew woli, skradał się podstępnie do gardła.
Nie oczekiwał dzisiaj towarzystwa – mimo to odwrócił się od razu na wydźwięk własnego imienia, jak gdyby oczekiwał, że je usłyszy, opuszczając rękę z glinianym kubkiem i przedzierając się wzrokiem przez motłoch stłoczonych przy kramach ludzi, próbując wyłowić spośród ławicy podobnych sobie sylwetek znajomą twarz, rysy, które odnalazł w pośpiechu, gdy przyjaciółka podniosła się z miejsca, kierując się w jego stronę. Poczuł, jak własne usta rozsuwają się w odruchowym uśmiechu na jej widok, napełniając pierś odruchową ulgą, raptem poddaną niewygodnej refleksji, przeobrażającą się w rwący ucisk za mostkiem, przymuszający serce do szybszego bicia, w bezwarunkowym odruchu przywodząc pod powieki klisze wspomnień, którymi przysięgał się nie dzielić, które teraz zaczęły jednak skowyczeć i ujadać, drapać pazurami o zabliźnione ściany pamięci, próbując rozpaczliwie wydostać się na zewnątrz, zerwać metalowe cięgno, które posłusznie owinął im wokół szyi; patrzył na Gudrun i widział twarz Björna, fizjonomię przeplecioną labiryntem czarnych żył, złowrogim wężowiskiem przemieszczającym się płytko pod skórą, zielone oczy – zawsze sądził, że łączyło ich to samo spojrzenie, bliźniaczy, oliwkowy odcień, który lśnił jasnymi cętkami w kąpieli słonecznych promieni – zachodzące gęstą, białą mgłą, w której zatapiały się okrągłe wyspy źrenic. Drgnął wyraźnie, a wspomnienia te, jak zawekowane konfitury, zachybotały się niebezpiecznie, prosząc o uchylenie plastikowej nakrywki – wbrew sobie, zapragnął jej powiedzieć, złamać daną wcześniej obietnicę, w złudnej, infantylnej nadziei, że Gudrun mogłaby uczynić więcej, niż on; zawsze była odważniejsza, bystrzejsza, bardziej zaradna, zawahał się jednak, świadomy danej uprzednio obietnicy i kiedy kobieta podeszła bliżej, witając go z entuzjastyczną wesołością, z trudem utrzymał życzliwy uśmiech, który zachwiał się pomiędzy przeciwnymi kącikami ust.
– Wesołego święta świateł. – odpowiedział zgodnie, chociaż w głosie przebrzmiewała stateczna ostrożność. – Dobrze cię widzieć. Nie wiedziałem… nie wiedziałem, że jesteś w mieście. – może nie chciał wiedzieć, bo dawno nie mieli okazji minąć się w progu sklepu, wymienić przyjacielskich uśmiechów, oddać się rozmowie płynnej i wartkiej jak morskie fale; skrzyżował z nią linię spojrzenia, w którym błysnęła niesforna iskra przepraszającego niepokoju, po czym pochylił lekko głowę, uśmiechając się szerzej i łagodniej, gdy czterolatka wyciągnęła ku niemu drobną dłoń w oficjalnym geście powitania. – Cześć, Vanja. – odrzekł pogodnie, poruszając znacząco głową. – Jak te bułki? Podobno smakują najlepiej z gorącą czekoladą. – ukradkiem puścił dziewczynce oko, po czym uniósł wzrok z powrotem na Gudrun, mimowolnie zacieśniając uścisk palców na glinianym kubku. – Uczestniczyłyście już kiedyś w procesji? – łatwe pytanie, byle oddalić się od tematu, który, wbrew woli, skradał się podstępnie do gardła.
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Pomnik Odyna – F. Baantjer & Bezimienny: G. Guildenstern Pon 27 Lis - 22:01
Jej powroty do Midgardu pełne były podobnych przypadków, incydentalnych schadzek, dawnych znajomości spotykanych gdzieś na ulicach tłumnie obleganego miasta, uśmiechów posyłanych z pewnym zakłopotaniem, bo upływ czasu niekiedy zacierał relacje tworząc z nich pozbawione znaczenia puzzle przeszłości nie pasujące już do aktualnego obrazu. Nierzadko z trudem przychodziło jej wymienianie błahych powitań, podszytych niezręcznością pytań o naturalny upływ życia, szukanie w zakamarkach pamięci strzępków informacji na temat napotkanej postaci, aby nawiązać krótką, niezobowiązującą wymianę zdań. Szukała tematów najprostszych, zupełnie luźnych, czując się nieswojo podczas kolejnej, z pozoru tylko naturalnej, życiowej sceny konwencjonalnego udawania, gdy luźna wymiana wzajemnych wieści stawała się raczej przykrym obowiązkiem niż płynącą z serca przyjemnością. Nie było tak jednak i w tym przypadku.
Ucieszyła się, zupełnie autentycznie, na jego widok, nie dostrzegając zawahania, pewnej przestrogi kryjącej się w rozkołysanym uśmiechu. Żyła w błogiej nieświadomości na temat jakichkolwiek mroków osiadających na egzystencji jej młodszego brata, mimo że tegoroczne nawoływanie do powrotu, ściągające ją do Midgardu z pełnego morza, niosło w sobie niesprecyzowane przeczucie. Zrzucała to jednak przede wszystkim na karb coraz odważniej snutych przez rodziców planów, jakby zapominając o przedziwnym uczucia, które towarzyszyło jej na Moście rybackim, gdy i tam spotkała Björna zupełnym przypadkiem. Intuicja tym razem nie nakazała jej snuć głębszych domysłów, pytać samej siebie, dlaczego tak trudno było jej na niego trafić, nie zapalając w głowie alarmującej lampki. Może była rozkojarzona wciąż powracającym do niej wspomnieniem pamiętnego wieczoru na statku, gdy oczy Vanji odkryły przed Viljo skrywaną od lat tajemnicę. Wciąż czuła zaciskające się na żołądku kleszcze bezradności, wzmagające się wraz z każdym posłanym listem pozostającym bez żadnej odpowiedzi. Wiedziała, że bez względu na to jak bardzo jej unikał, uda jej się spotkać Vapavouriego w Midgardzie na jednym z od roku wyprzedanych koncertów.
- Wróciłam parę tygodni temu - odparła, wodząc spojrzeniem po jego zmęczonej twarzy, z bliska wydającej jej się jeszcze bledszą niż chwilę wcześniej. Oblicze Folke zawsze niosło ze sobą niesprecyzowany sekret odbijający się w charakterystycznych rysach, które przed laty niewątpliwie przyczyniły się do jego popularności, zapewniając mu sukces. Nigdy nie dostrzegała w nim jednak artystycznej arogancji, czy charakterystycznej dla teatralnej świty buty. Inni przyjmowali postawę boskiego Odyna jakby ich talent był cudem oferowanym z łaską, w nim tkwiło jakieś nieuchwytne poczucie winy, którego nigdy nie potrafiła zrozumieć.
Vanja uśmiechnęła się do Folke, spoglądając na niego najpierw nieco podejrzliwie, marszcząc lekko nosek, po czym wtulając się w matkę z dziecięcym chichotem, odwzajemniając perskie oko.
- To prawda, mamusiu? - zapytała, ciągnąc ją za rękę. Gudrun przykucnęła przy niej na moment, poprawiając jej szalik i spoglądając na małą z czułością. Wskazała jej dziadków, którzy pojawili się gdzieś w tłumie i włożyła jej do dłoni monetę na gorącą czekoladę. Dziewczynka z radością pobiegła w ich stronę, reflektując się w połowie drogi i pojawiając się z powrotem u ich boku. - Do widzenia, panu. Miło było poznać! Dam znać, czy bułeczki rzeczywiście smakują jeszcze lepiej.
Guildenstern wyprostowała się, na powrót skupiając się wyłącznie na osobie Folke, zadowolona, że rodzice Jeremiasa, bez względu na to jak napięte mieli z nią stosunki, Vanji wciąż okazywali ogrom serca tak bardzo kojarzący jej się ze zmarłym mężem, a w każdym razie z zamierzchłym okresem młodości, gdy łączyła ich jedynie - aż! - przyjaźń.
- Procesji? Ja już kilkakrotnie, Vanja dzisiaj zobaczy ją po raz pierwszy. A ty, wybierasz się? - Coroczny przemarsz przez miasto niosący ze sobą łunę światła tylko wzmagał świąteczną, grudniową atmosferę prowadząc ich swą podniosłym charakterem ku nieuchronnemu schyłkowi roku. - Wydawałeś się głęboko zamyślony. Jakbyś szukał w jego oczach jakiejś odpowiedzi - dodała, wykonując gest dłonią w stronę pomnika Odyna, pozwalając sobie na poufałość: - Coś cię gnębi?
Ucieszyła się, zupełnie autentycznie, na jego widok, nie dostrzegając zawahania, pewnej przestrogi kryjącej się w rozkołysanym uśmiechu. Żyła w błogiej nieświadomości na temat jakichkolwiek mroków osiadających na egzystencji jej młodszego brata, mimo że tegoroczne nawoływanie do powrotu, ściągające ją do Midgardu z pełnego morza, niosło w sobie niesprecyzowane przeczucie. Zrzucała to jednak przede wszystkim na karb coraz odważniej snutych przez rodziców planów, jakby zapominając o przedziwnym uczucia, które towarzyszyło jej na Moście rybackim, gdy i tam spotkała Björna zupełnym przypadkiem. Intuicja tym razem nie nakazała jej snuć głębszych domysłów, pytać samej siebie, dlaczego tak trudno było jej na niego trafić, nie zapalając w głowie alarmującej lampki. Może była rozkojarzona wciąż powracającym do niej wspomnieniem pamiętnego wieczoru na statku, gdy oczy Vanji odkryły przed Viljo skrywaną od lat tajemnicę. Wciąż czuła zaciskające się na żołądku kleszcze bezradności, wzmagające się wraz z każdym posłanym listem pozostającym bez żadnej odpowiedzi. Wiedziała, że bez względu na to jak bardzo jej unikał, uda jej się spotkać Vapavouriego w Midgardzie na jednym z od roku wyprzedanych koncertów.
- Wróciłam parę tygodni temu - odparła, wodząc spojrzeniem po jego zmęczonej twarzy, z bliska wydającej jej się jeszcze bledszą niż chwilę wcześniej. Oblicze Folke zawsze niosło ze sobą niesprecyzowany sekret odbijający się w charakterystycznych rysach, które przed laty niewątpliwie przyczyniły się do jego popularności, zapewniając mu sukces. Nigdy nie dostrzegała w nim jednak artystycznej arogancji, czy charakterystycznej dla teatralnej świty buty. Inni przyjmowali postawę boskiego Odyna jakby ich talent był cudem oferowanym z łaską, w nim tkwiło jakieś nieuchwytne poczucie winy, którego nigdy nie potrafiła zrozumieć.
Vanja uśmiechnęła się do Folke, spoglądając na niego najpierw nieco podejrzliwie, marszcząc lekko nosek, po czym wtulając się w matkę z dziecięcym chichotem, odwzajemniając perskie oko.
- To prawda, mamusiu? - zapytała, ciągnąc ją za rękę. Gudrun przykucnęła przy niej na moment, poprawiając jej szalik i spoglądając na małą z czułością. Wskazała jej dziadków, którzy pojawili się gdzieś w tłumie i włożyła jej do dłoni monetę na gorącą czekoladę. Dziewczynka z radością pobiegła w ich stronę, reflektując się w połowie drogi i pojawiając się z powrotem u ich boku. - Do widzenia, panu. Miło było poznać! Dam znać, czy bułeczki rzeczywiście smakują jeszcze lepiej.
Guildenstern wyprostowała się, na powrót skupiając się wyłącznie na osobie Folke, zadowolona, że rodzice Jeremiasa, bez względu na to jak napięte mieli z nią stosunki, Vanji wciąż okazywali ogrom serca tak bardzo kojarzący jej się ze zmarłym mężem, a w każdym razie z zamierzchłym okresem młodości, gdy łączyła ich jedynie - aż! - przyjaźń.
- Procesji? Ja już kilkakrotnie, Vanja dzisiaj zobaczy ją po raz pierwszy. A ty, wybierasz się? - Coroczny przemarsz przez miasto niosący ze sobą łunę światła tylko wzmagał świąteczną, grudniową atmosferę prowadząc ich swą podniosłym charakterem ku nieuchronnemu schyłkowi roku. - Wydawałeś się głęboko zamyślony. Jakbyś szukał w jego oczach jakiejś odpowiedzi - dodała, wykonując gest dłonią w stronę pomnika Odyna, pozwalając sobie na poufałość: - Coś cię gnębi?
Folke Baantjer
Re: 13.12.2000 – Pomnik Odyna – F. Baantjer & Bezimienny: G. Guildenstern Pon 27 Lis - 22:02
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Niechętnie, z dziecięcym powątpiewaniem, dopuścił do siebie myśl, że być może Gudrun była świadoma wszystkiego, co wydarzyło się pod jej nieobecność – być może widziała fizjonomię swego brata, ożywioną wężowiskiem ciemnych żył, z białą trucizną mgły zakrywającą zieleń tęczówek, wzierającą się w jej koloryt i pozostawiającą pojaśniałe nacieki na jego intensywnej barwie. Nie jestem taki jak oni, zakradało się do umysłu echem złudnego pocieszenia, nadziei, której mógł się uchwycić, chociaż nadzieja ta miała ostre krawędzie i kanciaste brzegi, raniła dłonie jak brzytwa – sądził, że wolałaby, jak w wielu innych aspektach życia, pozostać nieświadomym, przemierzać wzrokiem czarny druk gazet, śledzić kolejne nazwiska martwych i zaginionych, nie zastanawiając się przy tym, czy to, co dla niego pozostawało obleczone ponurą grozą tajemnicy, dla jego przyjaciela nie było tajemnicą wcale; nie chciał wyobrażać sobie, że Björn mógłby brać udział w wydarzeniach, które broczyły ulice miasta rudą rdzą posoki, podobne wizje nachodziły go jednak niekiedy, rozlewając się pod powiekami mrokiem niechcianych refleksji, sprawiając, że dłonie mu drżały, a kark nakrywał się dropiatością gęsiej skórki, zsuwającej się raptem wzdłuż kręgosłupa jak zimne krople wody.
Kilka tygodni temu – przez ten czas z pewnością nie mogła pozostać nieświadoma, kiedy unosił wzrok, spoglądając na jej smukłą twarz, zastygłą w przyjacielskim, beztroskim wyrazie pogodnej życzliwości, głucha dolegliwość wątpliwości kłuła go jednak za mostkiem, utwierdzając w przekonaniu, że był w swoim odczuciu całkiem sam, niezależnie od obaw, które rozwijały się w piersi, zobowiązany utrzymać za zagrodą zębów daną wcześniej obietnicę; nie miał prawa zdradzać nikomu cudzego sekretu, mimo to nie mógł powstrzymać się od pytania, które zastygło łagodną, pozornie beztroską artykulacją na powierzchni języka.
– Rozmawiałaś ostatnio z Björnem? – spytał, zaciskając palce mocniej na glinianym kubku i odruchowo unosząc go ku wargom, jakby próbował w ten sposób zakryć drobny tik nerwowego zaniepokojenia, przyczajony w lewym kąciku ust; glögg łagodził odległe szumienie w skroniach i osiadał na podniebieniu przyjemnym, intensywnym posmakiem czerwonego wina, kardamonu i pomarańczy. Rozchmurzył się odruchowo, gdy Vanja zachichotała wesoło, wtulając się w miękki materiał matczynego swetra – był podświadomie wdzięczny za jej obecność i odczuł wyraźne ukłucie żalu, gdy Gudrun rozchyliła dziecięcą dłoń, kładąc na miękkim, wciąż pulchnym jeszcze śródręczu kilka okrągłych, błyszczących monet. Skinął zaraz głową, próbując odwzajemnić jej infantylny, prostoduszny entuzjazm szerokim uśmiechem, lecz zdawało mu się, że podobny wyraz twarzy, mimo doświadczenia w pracy na scenie, był w jego wykonaniu zawsze niepewny, chyboczący się pomiędzy kącikami ust, jakby ktoś przyszył go zbyt luźną fastrygą – miał uśmiech człowieka, który musiał ćwiczyć ten grymas przed lustrem, by nadać mu wiarygodności. Powiódł wzrokiem za dziewczynką, dopóki nie zniknęła w objęciach dziadków, po czym przeniósł go na Gudrun, której oczy wciąż były jasne, rozświetlone, nieświadome.
– Nie, to chyba… – zaczął z lekkim zakłopotaniem, przesuwając palcami po glinianej fakturze kubka. – Moja siostra kochała te procesje, jak była młodsza, ale to chyba… nie dla mnie. – poprawił się, subtelnym uśmiechem przysłaniając znużenie, które było, jak sądził, uwłaczająco widoczne na jego twarzy, zaklinowane na stałe wśród zapadniętych, łagodnych rysów, uwięzione w przyćmionej zieleni tęczówek. Poruszył się nerwowo, zawstydzony spostrzegawczością przyjaciółki, skrępowany faktem, że mogła przyglądać mu się, jeszcze zanim zdał sobie sprawę z jej obecności – odruchowo sięgnął wzrokiem ku skamieniałemu licu nordyckiego arbitra, wciąż pochwyconego w karcerze surowego paroksyzmu, spoglądającego w dół na ludzi z chłodną, niewzruszoną wyższością, o jaką można by posądzać boga wojny, mądrości i władzy.
– Chyba jestem po prostu zmęczony. – odparł ostrożnie, poniekąd zgodnie z prawdą; kiedyś potrafił mówić jej znacznie więcej i chociaż dzisiaj Gudrun nie przebywała już pośród odległych odmętów wzburzonego morza, poczuł, że nazbyt się od niej oddalił. – Czasami… mam te przerażająco realistyczne sny, z których nie potrafię się obudzić, nawet kiedy jestem już przytomny. – przygryzł wnętrze policzka, a kącik ust drgnął nerwowo; już kiedyś jej o tym opowiadał, lata temu, kiedy kupował w eliksir spokoju w pracowni alchemicznej, a teraz niespodziewanie w jego piersi na nowo zrodziło się zakłopotanie, jakby problem ten powinien już dawno natrafić na słuszne rozwiązanie. – To nic poważnego.
Kilka tygodni temu – przez ten czas z pewnością nie mogła pozostać nieświadoma, kiedy unosił wzrok, spoglądając na jej smukłą twarz, zastygłą w przyjacielskim, beztroskim wyrazie pogodnej życzliwości, głucha dolegliwość wątpliwości kłuła go jednak za mostkiem, utwierdzając w przekonaniu, że był w swoim odczuciu całkiem sam, niezależnie od obaw, które rozwijały się w piersi, zobowiązany utrzymać za zagrodą zębów daną wcześniej obietnicę; nie miał prawa zdradzać nikomu cudzego sekretu, mimo to nie mógł powstrzymać się od pytania, które zastygło łagodną, pozornie beztroską artykulacją na powierzchni języka.
– Rozmawiałaś ostatnio z Björnem? – spytał, zaciskając palce mocniej na glinianym kubku i odruchowo unosząc go ku wargom, jakby próbował w ten sposób zakryć drobny tik nerwowego zaniepokojenia, przyczajony w lewym kąciku ust; glögg łagodził odległe szumienie w skroniach i osiadał na podniebieniu przyjemnym, intensywnym posmakiem czerwonego wina, kardamonu i pomarańczy. Rozchmurzył się odruchowo, gdy Vanja zachichotała wesoło, wtulając się w miękki materiał matczynego swetra – był podświadomie wdzięczny za jej obecność i odczuł wyraźne ukłucie żalu, gdy Gudrun rozchyliła dziecięcą dłoń, kładąc na miękkim, wciąż pulchnym jeszcze śródręczu kilka okrągłych, błyszczących monet. Skinął zaraz głową, próbując odwzajemnić jej infantylny, prostoduszny entuzjazm szerokim uśmiechem, lecz zdawało mu się, że podobny wyraz twarzy, mimo doświadczenia w pracy na scenie, był w jego wykonaniu zawsze niepewny, chyboczący się pomiędzy kącikami ust, jakby ktoś przyszył go zbyt luźną fastrygą – miał uśmiech człowieka, który musiał ćwiczyć ten grymas przed lustrem, by nadać mu wiarygodności. Powiódł wzrokiem za dziewczynką, dopóki nie zniknęła w objęciach dziadków, po czym przeniósł go na Gudrun, której oczy wciąż były jasne, rozświetlone, nieświadome.
– Nie, to chyba… – zaczął z lekkim zakłopotaniem, przesuwając palcami po glinianej fakturze kubka. – Moja siostra kochała te procesje, jak była młodsza, ale to chyba… nie dla mnie. – poprawił się, subtelnym uśmiechem przysłaniając znużenie, które było, jak sądził, uwłaczająco widoczne na jego twarzy, zaklinowane na stałe wśród zapadniętych, łagodnych rysów, uwięzione w przyćmionej zieleni tęczówek. Poruszył się nerwowo, zawstydzony spostrzegawczością przyjaciółki, skrępowany faktem, że mogła przyglądać mu się, jeszcze zanim zdał sobie sprawę z jej obecności – odruchowo sięgnął wzrokiem ku skamieniałemu licu nordyckiego arbitra, wciąż pochwyconego w karcerze surowego paroksyzmu, spoglądającego w dół na ludzi z chłodną, niewzruszoną wyższością, o jaką można by posądzać boga wojny, mądrości i władzy.
– Chyba jestem po prostu zmęczony. – odparł ostrożnie, poniekąd zgodnie z prawdą; kiedyś potrafił mówić jej znacznie więcej i chociaż dzisiaj Gudrun nie przebywała już pośród odległych odmętów wzburzonego morza, poczuł, że nazbyt się od niej oddalił. – Czasami… mam te przerażająco realistyczne sny, z których nie potrafię się obudzić, nawet kiedy jestem już przytomny. – przygryzł wnętrze policzka, a kącik ust drgnął nerwowo; już kiedyś jej o tym opowiadał, lata temu, kiedy kupował w eliksir spokoju w pracowni alchemicznej, a teraz niespodziewanie w jego piersi na nowo zrodziło się zakłopotanie, jakby problem ten powinien już dawno natrafić na słuszne rozwiązanie. – To nic poważnego.
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Pomnik Odyna – F. Baantjer & Bezimienny: G. Guildenstern Pon 27 Lis - 22:02
Morze mimowolnie pozwalało jej na prowadzenie życia pozbawionego świadomości o tym, co dokładnie działo się na lądzie, niekiedy stając się tym samym wygodną wymówką tłumaczącą jej brak zorientowania w sprawach z założenia wyjątkowo istotnych. Używała jej nie tylko wobec innych, ale i wobec samej siebie. Osiągnęła w tym już niemałą perfekcję. Swego czasu o wiele łatwiej przychodziło jej opuszczenie Jeremiasa w chwilach największych chorobowych kryzysów, w końcu wzywały ją obowiązki naukowe i konieczność badania oceanicznych głębin, przysłaniając problem jak morskie fale sięgające brzegu w porze regularnych przypływów. Wszelkie odpady zaścielające wybrzeże znikały pod wzburzoną powierzchnią napływających wód, zupełnie jak jakiekolwiek podejrzenia, że Burzowy Przylądek już niedługo może stać się w pełni godnym swej złowrogiej nazwy; te ostatnie dematerializowały się, gdy tylko odbijała od portu. Dopiero po miesiącach morskiej tułaczki wiatr zmieniał kierunek, wabiąc ją do domu ulotnią wonią zagrożenia. Wracała, gdy podpowiadał jej to instynkt, chociaż niekiedy tak bardzo pragnęła odciąć się od uczucia sprawiającego, że serce w obawie podchodziło jej do gardła. Zupełnie jak przed paroma tygodniami, chociaż owo przeczucie w ostatnich dniach nieco przycichło, tylko czasem podsycane wspomnieniem niezręcznego uścisku, w którym zamknęły ją ramiona Björna.
- Spotkałam go przypadkiem na początku grudnia - odparła, spoglądając na niego uważnie. To słowo przypadkiem skrywało w sobie o wiele więcej niż mogłoby się wydawać. Osoba postronna zapewne przeszłaby nad nim do porządku dziennego, zbyła je lekkim wzruszeniem ramion, jednak Folke świadomy bliskości łączącej ją - niegdyś? - z młodszym bratem relacji powinien uznać to wyznanie za co najmniej alarmujące. Na próżno wyczekiwała Björna w Kamiennej Fortecy, obserwując grymas irytacji coraz wyraźniej rysującej się na twarzy ich ojca, rozdrażnionego brakiem jakichkolwiek wieści od swego pierworodnego. - Wybiera się do nas, żeby pomóc nam udekorować mieszkanie na Jul. Vanja już nie może się doczekać! - Uśmiechnęła się, nieco blado, przykładając do ust gliniany kubek, wwiercając się wzrokiem w zaniepokojoną twarz przyjaciela. Próbowała wyczytać z niej powód ten nagłej emocji, nie potrafiła jednak przebić się przez maskę zaraz przykrywającej ją obojętności. - Dlaczego pytasz?
Upewniła się, że Vanja bezpiecznie dotarła do swoich dziadków z ufnością chwytając jedno z nich za rękę i ciągnąc ich w stronę stoiska z gorącą czekoladą, wyraźnie pokazując, że niewiele mają w tej sprawie do powiedzenia. Dziewczynka najwyraźniej chciała natychmiast sprawdzić jak wiele prawdy kryło się słowach Folke. Gudrun cieszyła ta jej dziecięca zaradność i zdecydowanie. Dochodziła do wniosku, że wbrew pozorom życie na statku pozytywnie kształtowało charakter jej córki, przebywanie pośród żywiołowych żeglarzy uczyło ją samodzielności i czyniło niezwykle rezolutną.
- Szczerze mówiąc sama nie przepadam za tym ściskiem, Święto Świateł niesie ze sobą wiele magii, ale po kilku minutach znów mam ochotę znaleźć się na morzu, z dala od wszechobecnego zgiełku. - Roześmiała się, nieco nerwowo, dostrzegając w jego gestach lekkie napięcie, szybko zrzucając je jednak na karb wspomnianego zmęczenia i - jak wiedziała - od lat dręczących go koszmarów. - Nie myślałeś, żeby… wybrać się do jakiegoś specjalisty? - zasugerowała ostrożnie. Zapewnienie, że to nic poważnego nie bardzo ją przekonywało, w końcu podobny stan rzeczy trwał już od dłuższego czasu. Podejrzewała, że eliksiry uspokajające, których dostarczał mu Björn traciły swoją skuteczność, zwłaszcza, gdy przyjmowało się je regularnie,od lat. Organizm przyzwyczajał się do poszczególnych składników miksutry, uodparniając się na ich działanie. - Słyszałam, że hipnoza czasem pomaga… - dodała.
- Spotkałam go przypadkiem na początku grudnia - odparła, spoglądając na niego uważnie. To słowo przypadkiem skrywało w sobie o wiele więcej niż mogłoby się wydawać. Osoba postronna zapewne przeszłaby nad nim do porządku dziennego, zbyła je lekkim wzruszeniem ramion, jednak Folke świadomy bliskości łączącej ją - niegdyś? - z młodszym bratem relacji powinien uznać to wyznanie za co najmniej alarmujące. Na próżno wyczekiwała Björna w Kamiennej Fortecy, obserwując grymas irytacji coraz wyraźniej rysującej się na twarzy ich ojca, rozdrażnionego brakiem jakichkolwiek wieści od swego pierworodnego. - Wybiera się do nas, żeby pomóc nam udekorować mieszkanie na Jul. Vanja już nie może się doczekać! - Uśmiechnęła się, nieco blado, przykładając do ust gliniany kubek, wwiercając się wzrokiem w zaniepokojoną twarz przyjaciela. Próbowała wyczytać z niej powód ten nagłej emocji, nie potrafiła jednak przebić się przez maskę zaraz przykrywającej ją obojętności. - Dlaczego pytasz?
Upewniła się, że Vanja bezpiecznie dotarła do swoich dziadków z ufnością chwytając jedno z nich za rękę i ciągnąc ich w stronę stoiska z gorącą czekoladą, wyraźnie pokazując, że niewiele mają w tej sprawie do powiedzenia. Dziewczynka najwyraźniej chciała natychmiast sprawdzić jak wiele prawdy kryło się słowach Folke. Gudrun cieszyła ta jej dziecięca zaradność i zdecydowanie. Dochodziła do wniosku, że wbrew pozorom życie na statku pozytywnie kształtowało charakter jej córki, przebywanie pośród żywiołowych żeglarzy uczyło ją samodzielności i czyniło niezwykle rezolutną.
- Szczerze mówiąc sama nie przepadam za tym ściskiem, Święto Świateł niesie ze sobą wiele magii, ale po kilku minutach znów mam ochotę znaleźć się na morzu, z dala od wszechobecnego zgiełku. - Roześmiała się, nieco nerwowo, dostrzegając w jego gestach lekkie napięcie, szybko zrzucając je jednak na karb wspomnianego zmęczenia i - jak wiedziała - od lat dręczących go koszmarów. - Nie myślałeś, żeby… wybrać się do jakiegoś specjalisty? - zasugerowała ostrożnie. Zapewnienie, że to nic poważnego nie bardzo ją przekonywało, w końcu podobny stan rzeczy trwał już od dłuższego czasu. Podejrzewała, że eliksiry uspokajające, których dostarczał mu Björn traciły swoją skuteczność, zwłaszcza, gdy przyjmowało się je regularnie,od lat. Organizm przyzwyczajał się do poszczególnych składników miksutry, uodparniając się na ich działanie. - Słyszałam, że hipnoza czasem pomaga… - dodała.
Folke Baantjer
Re: 13.12.2000 – Pomnik Odyna – F. Baantjer & Bezimienny: G. Guildenstern Pon 27 Lis - 22:02
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Dawniej zazdrościł Gudrun znajomości morskich przestworzy, wśród których mogła się zgubić, pozwolić, by otaczała ją jedynie pomarszczona, błękitna tafla wody i przecinające ją grzywy spienionych fal, uderzających miarowo o rozchybotaną burtę statku – wyobrażał sobie, że daleko od lądu musiała być spokojna, dryfująca pośród kry, zasklepiającej fragmenty Morza Norweskiego, pod egidą wyrozumiałego Njorda, którego oddech dął w rozłożone żagle. Zazdrościł jej, bo sam obawiał się żeglugi, przywodzącej na myśl pierwszy rejs ku midgardzkim portom: spienione fale dudniące głośno o brzeg i kołyszące kuszetką niczym wściekłe ogary, po których w pamięci pozostała jedynie biel kłów, czarne podniebienie i błysk śliny wyrzucanej w powietrze – nie ufał wodzie i szorstkim, nieprzyjemnym dłoniom marynarzy, szarpiącym zbyt mocno za jego wąskie, dziecięce jeszcze ramiona, Gudrun wzbudzała w nim jednak cichy zachwyt, ocucający w piersi błysk przestarzałych, infantylnych pragnień o przemierzaniu kolejnych terytoriów i szerokości geograficznych. Podczas gdy ona topiła swoje problemy w otwartej paszczy żywiołu, on zamiatał je pod zakurzone frędzle dywanu, pozostawiał pod odchodzącą ze ścian tapetą, w jednym kącie skrzypiącej szafy, do której obawiał się zaglądać, nieubłagalność życia dosięgała go jednak nawet tam, pod deskami podłogi i w mysich norach sumienia – przemarznięte wróble drzemały skulone pod bluszczem porastającym ścianę kamienicy, a on nie miał już gdzie schować się przed światem.
– Nie napisał do ciebie? – spytał pochopnie, nie blokując zaskoczenia za framugą zębów, spoglądając za to na przyjaciółkę z nieudolnie zakrytym niepokojem, przez który przedarł się cień nostalgicznej refleksji – zawsze byli ze sobą tak blisko; być może nie zauważył, jak wiele w istocie zmieniło się przez ostatnie kilka miesięcy. Jego twarz rozjaśniła się w chwilowym rozpogodzeniu, gdy kąciki ust uniosły się ku górze w łagodnym, choć wciąż ostrożnym jeszcze uśmiechu, zakrytym zaraz zaokrąglonym brzegiem glinianego kubka, którego zawartość rozluźniała ściągnięte nerwowo ramiona i zesztywniały kark, na którym pojawił się przeszywający chłód pojedynczych kropel potu. – Przepraszam. – odparł, siląc się na odważniejszy grymas, gdy dostrzegł wahliwość jej uśmiechu, pojedynczy błysk obawy, który przedarł się przez zielone obręcze tęczówek, nadając im ciemniejszego, butelkowego odcienia. – Po prostu… wydawał mi się… inny. Nie chciałem cię niepokoić. – wątły, prawie przepraszający wyraz sprawił, że jego twarz wydawała się jeszcze bledsza. – Mówił mi, że szuka nowego pracownika do sklepu. Jak już kogoś znajdzie… nie będzie taki przemęczony, może o to chodzi. Prawdę mówiąc… nie rozmawiamy już tyle, co dawniej. – wyjaśnił, nakazując sobie spokój, po czym przenosząc wzrok z powrotem na kamiennego Odyna, na którego opancerzonej hełmem głowie usiadł rdzawy drozd, o jasnej, nakrapianej cętkami piersi – powinien odlecieć na zimę pod koniec listopada, nie oglądać nadchodzącego Ragnaröku, rzędu jasnych od śniegu nocy, morderczo zimnych i długich.
– Nie wiem… czy to bezpieczne…? – odpowiedział w końcu, po przedłużającej się chwili milczenia, przenosząc błękit spojrzenia na życzliwe lico Gudrun – gdyby tylko potrafił powiedzieć jej o wszystkim, był pewien, że by zrozumiała, tymczasem głuchy lęk uciskał go jednak za mostkiem, rozstrajając nieposłuszny instrument krtani, po którego strunach słowa nigdy nie chciały spływać tak gładko i melodyjnie, jak by tego pragnął. Eliksir Spokoju, dawniej obezwładniający mary skłębionych, dojmujących myśli, ściągając je lassem w ciasny kierdel, tłoczący się posłusznie w zacienionej debrze umysłu, pozwalał mu zapadać w sen pozbawiony nawracających obrazów przeszłości, lecz nie przynosił również wypoczynku, przypominając raczej nagłą utratę przytomności, z której budził się zmęczony i udręczony; na przestrzeni lat atramentowe krople nocnego nieba działały coraz słabiej, a on tracił nadzieję i wiarę w swój rozsądek, że w desperacji nie zażyłby go w końcu zbyt wiele.
– Nie napisał do ciebie? – spytał pochopnie, nie blokując zaskoczenia za framugą zębów, spoglądając za to na przyjaciółkę z nieudolnie zakrytym niepokojem, przez który przedarł się cień nostalgicznej refleksji – zawsze byli ze sobą tak blisko; być może nie zauważył, jak wiele w istocie zmieniło się przez ostatnie kilka miesięcy. Jego twarz rozjaśniła się w chwilowym rozpogodzeniu, gdy kąciki ust uniosły się ku górze w łagodnym, choć wciąż ostrożnym jeszcze uśmiechu, zakrytym zaraz zaokrąglonym brzegiem glinianego kubka, którego zawartość rozluźniała ściągnięte nerwowo ramiona i zesztywniały kark, na którym pojawił się przeszywający chłód pojedynczych kropel potu. – Przepraszam. – odparł, siląc się na odważniejszy grymas, gdy dostrzegł wahliwość jej uśmiechu, pojedynczy błysk obawy, który przedarł się przez zielone obręcze tęczówek, nadając im ciemniejszego, butelkowego odcienia. – Po prostu… wydawał mi się… inny. Nie chciałem cię niepokoić. – wątły, prawie przepraszający wyraz sprawił, że jego twarz wydawała się jeszcze bledsza. – Mówił mi, że szuka nowego pracownika do sklepu. Jak już kogoś znajdzie… nie będzie taki przemęczony, może o to chodzi. Prawdę mówiąc… nie rozmawiamy już tyle, co dawniej. – wyjaśnił, nakazując sobie spokój, po czym przenosząc wzrok z powrotem na kamiennego Odyna, na którego opancerzonej hełmem głowie usiadł rdzawy drozd, o jasnej, nakrapianej cętkami piersi – powinien odlecieć na zimę pod koniec listopada, nie oglądać nadchodzącego Ragnaröku, rzędu jasnych od śniegu nocy, morderczo zimnych i długich.
– Nie wiem… czy to bezpieczne…? – odpowiedział w końcu, po przedłużającej się chwili milczenia, przenosząc błękit spojrzenia na życzliwe lico Gudrun – gdyby tylko potrafił powiedzieć jej o wszystkim, był pewien, że by zrozumiała, tymczasem głuchy lęk uciskał go jednak za mostkiem, rozstrajając nieposłuszny instrument krtani, po którego strunach słowa nigdy nie chciały spływać tak gładko i melodyjnie, jak by tego pragnął. Eliksir Spokoju, dawniej obezwładniający mary skłębionych, dojmujących myśli, ściągając je lassem w ciasny kierdel, tłoczący się posłusznie w zacienionej debrze umysłu, pozwalał mu zapadać w sen pozbawiony nawracających obrazów przeszłości, lecz nie przynosił również wypoczynku, przypominając raczej nagłą utratę przytomności, z której budził się zmęczony i udręczony; na przestrzeni lat atramentowe krople nocnego nieba działały coraz słabiej, a on tracił nadzieję i wiarę w swój rozsądek, że w desperacji nie zażyłby go w końcu zbyt wiele.
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Pomnik Odyna – F. Baantjer & Bezimienny: G. Guildenstern Pon 27 Lis - 22:03
Czasem zastanawiała się czy teatr był dla niego niegdyś tym, czym dla niej samej było morze, stanowiące jej osobistą scenę rządzącą się jej własnymi regułami. Początkowo zazdrościła mu umiejętności przysłaniania prawdziwych uczuć: odgrywał w końcu kolejne role, przybierał oblicza nie swoich emocji, stawał na drewnianych deskach jako Hamlet, z czaszką trzymaną w dłoni, a przecież w prawdziwym życiu daleko mu było do duńskiego księcia. Zazdrościła mu tej zdolności do momentu, w którym nauczona doświadczeniami lat sama opanowała tę trudną sztukę przybierania masek. I wcale nie było jej dzięki temu łatwiej. Zakładała za to, że dla Folke takie odgrywanie ról musiało wiązać się w jakiś sposób z przyjemnością, było to w końcu jego powołanie, zawód, ona zaś miała wrażenie, że każdy dzień udawania spychał jej prawdziwe ja gdzieś w głąb samej siebie. Na statku wiatr mimowolnie ściągał z jej twarzy tę zasłonę sztuczności, burzył fasadę wypełniając płuca świeżym powiewem własnej tożsamości. Odkrywała siebie na nowo.
- A powinien? Miałam wrażenie… że o czymś mi nie mówi. A kiedyś rozumieliśmy się przecież niemal bez słów - odpowiedziała nieco gorzko, na moment spuszczając oczy i zatapiając spojrzenie w glinianym garnuszku: jego zawartość już prawie się skończyła, chciałaby powiedzieć, że wyparowała, chociaż to przecież ona sama łapczywie rozgrzewała gardło cierpkawo-słodkim smakiem grzanego wina. - Nie masz za co. - Bezwiednie wyciągnęła w jego stronę rękę, zaciskając dłoń na jego przedramieniu, przytrzymując ją w ten sposób przez dłuższa chwilę, zaciskając palce na szorstkim materiale płaszcza, aby w końcu zmusić się do rozluźnienia uścisku. - Inny - powtórzyła to słowo jak echo. Może rzeczywiście było to najlepsze podsumowanie. Jakaś część Björna zniknęła bezpowrotnie, miała tę bolesną świadomość, chociaż nie wiedziała dokładnie, co dokładnie się do tego przyczyniło. Czy ktoś złamał mu serce, czy jego młodzieńcze miraże runęły w końcu jak domek z kart? Po ich ostatnim spotkaniu zrozumiała, że jej młodszy brat mimo wielu lat spychania tej myśli na dalszy plan, w końcu pozwolił sobie zrozumieć, że pisane mu przeznaczenie wisiało nad nim zanim jeszcze nauczył się stawiać pierwsze kroki. - Może masz rację. Może rzeczywiście jest przemęczony - odparła, chociaż w brzmieniu jej głosu brakowało charakterystycznej pewności, czaiła się w nim raczej wątpliwość.
Wzruszyła lekko ramionami jakby chciała tym samym odgonić od siebie przytłaczające ją coraz bardziej myśli. Podążyła za jego wzrokiem, także ponownie spoglądając w stronę Odyna.
Roześmiała się słysząc w jego głosie wahanie, jakby podejrzliwość.
- Co prawda nie sprawdzałam tego na własnej skórze… Ale miałam znajomego, który był strasznym palaczem. Odpalał jednego papierosa za drugim. Jedna sesja z hipnotyzerem wystarczyła, aby już nigdy nie sięgnął po tytoń. Mdli go na sam widok wyciągniętej w swoją stronę paczki fajek - powiedziała, zadowolona ze zmiany tematu. - Może i w twoim przypadku by zadziałało?
Może istniała nadzieja, może miał jeszcze szansę na prawdziwie ożywczy sen, wolny od koszmarów, kłębiących się w jego wnętrzu wyrzutów sumienia.
- To byłoby wspaniałe, nie sądzisz? - dodała z krzywym uśmiechem o gorzkiej nucie. - Gdyby zawsze tak łatwo przychodziło nam wymazać z umysłu to, co niewygodne, czego tak łatwo przyszłoby się nam wyrzec.
- A powinien? Miałam wrażenie… że o czymś mi nie mówi. A kiedyś rozumieliśmy się przecież niemal bez słów - odpowiedziała nieco gorzko, na moment spuszczając oczy i zatapiając spojrzenie w glinianym garnuszku: jego zawartość już prawie się skończyła, chciałaby powiedzieć, że wyparowała, chociaż to przecież ona sama łapczywie rozgrzewała gardło cierpkawo-słodkim smakiem grzanego wina. - Nie masz za co. - Bezwiednie wyciągnęła w jego stronę rękę, zaciskając dłoń na jego przedramieniu, przytrzymując ją w ten sposób przez dłuższa chwilę, zaciskając palce na szorstkim materiale płaszcza, aby w końcu zmusić się do rozluźnienia uścisku. - Inny - powtórzyła to słowo jak echo. Może rzeczywiście było to najlepsze podsumowanie. Jakaś część Björna zniknęła bezpowrotnie, miała tę bolesną świadomość, chociaż nie wiedziała dokładnie, co dokładnie się do tego przyczyniło. Czy ktoś złamał mu serce, czy jego młodzieńcze miraże runęły w końcu jak domek z kart? Po ich ostatnim spotkaniu zrozumiała, że jej młodszy brat mimo wielu lat spychania tej myśli na dalszy plan, w końcu pozwolił sobie zrozumieć, że pisane mu przeznaczenie wisiało nad nim zanim jeszcze nauczył się stawiać pierwsze kroki. - Może masz rację. Może rzeczywiście jest przemęczony - odparła, chociaż w brzmieniu jej głosu brakowało charakterystycznej pewności, czaiła się w nim raczej wątpliwość.
Wzruszyła lekko ramionami jakby chciała tym samym odgonić od siebie przytłaczające ją coraz bardziej myśli. Podążyła za jego wzrokiem, także ponownie spoglądając w stronę Odyna.
Roześmiała się słysząc w jego głosie wahanie, jakby podejrzliwość.
- Co prawda nie sprawdzałam tego na własnej skórze… Ale miałam znajomego, który był strasznym palaczem. Odpalał jednego papierosa za drugim. Jedna sesja z hipnotyzerem wystarczyła, aby już nigdy nie sięgnął po tytoń. Mdli go na sam widok wyciągniętej w swoją stronę paczki fajek - powiedziała, zadowolona ze zmiany tematu. - Może i w twoim przypadku by zadziałało?
Może istniała nadzieja, może miał jeszcze szansę na prawdziwie ożywczy sen, wolny od koszmarów, kłębiących się w jego wnętrzu wyrzutów sumienia.
- To byłoby wspaniałe, nie sądzisz? - dodała z krzywym uśmiechem o gorzkiej nucie. - Gdyby zawsze tak łatwo przychodziło nam wymazać z umysłu to, co niewygodne, czego tak łatwo przyszłoby się nam wyrzec.
Folke Baantjer
Re: 13.12.2000 – Pomnik Odyna – F. Baantjer & Bezimienny: G. Guildenstern Pon 27 Lis - 22:03
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Było coś wyzwoleńczego w przysłanianiu twarzy teatralną maską, jakby, oblekając się w ciasny kaftan cudzego życia, mógł zapomnieć o swoim własnym, spychanym głęboko na dno, pod deski sceny, wypalanym światłem reflektorów, przepędzanym słowami zapamiętywanych kwestii jak zaklęciem, które wkradało się do jego umysłu i owijało przeszłość ciasnym lassem paliatywnego zapomnienia – kiedy stawał się kimś innym, nie czuł bolesnego ucisku w piersi, gdzie za rękojeścią mostka kosmate stworzenie jego sumienia poruszało się nerwowo, unosząc w niepewności łeb i rozprostowując długie kończyny żalu, miarowego dudnienia w skroni, które sprawiało, że odczuwał wszystko po tylekroć wyraźniej, jakby kontury rzeczywistości uwypukliły się przed jego oczami, rozpaczliwie próbując opuścić swe kształty i opleść go wspomnieniami tak ciasno, że już nigdy nie zdołałby ruszyć się do przodu. Aktorzy często bali się, że udając kogoś innego, zatracali się w samych sobie – on pragnął tymczasem tego zatracenia, zepchnięcia własnego ja tak daleko w głąb siebie, że już nigdy nie mógłby po nie sięgnąć.
Nie patrzył jej w oczy, kiedy mówiła, wzrok utrzymując gdzieś na wysokości dłoni, unosząc go jedynie na chwilę, jakby chciał upewnić się, że wciąż tu siedział – taktyka była naiwna i podejrzana, nie potrafił jednak zmusić się do zmiany postawy, wpatrując się w otwór trzymanego w rękach kubka, na którego dnie lśnił kawałek zmiękłej pomarańczy, zabarwiony winnym odcieniem czerwieni. Drgnął wyraźnie dopiero, gdy Gudrun chwyciła go za przedramię – uniósł głowę i uśmiechnął się blado, choć uśmiech ten był nieprzekonujący, wsunięty pomiędzy kąciki ust jakby z wysiłkiem; potrafił udawać, trzymając w dłoniach scenariusz, lecz teraz, nawet z przyjemnym szemraniem alkoholu, którego echo przetaczało się przez obolałe skronie, nie był w stanie ukryć swojego poruszenia wystarczająco dobrze, by przenikliwie spojrzenie przyjaciółki nie wychwyciło go z jego mimiki. Westchnął tylko cicho, przenosząc wzrok na skamieniałe oblicze Odyna, po czym znów spoglądając na twarz kobiety, tym razem bez obawy, za to z łagodnym wyrazem przeprosin, który rozrysowywał się na jego fizjonomii tak często, że niekiedy wydawał się być jej stałym elementem, jak oczy inkrustowane w równym odstępie od krótkiego nosa, wąskie usta i delikatne rysy kości policzkowych. Inny zabrzmiało w jej ustach jak łagodny wyrok, niedopowiedzenie.
– Gudrun – zaczął ostrożnie, dławiąc wyraz ulgi, gdy kobieta rozluźniła uścisk palców, zsuwając dłoń po zmiętym materiale jego płaszcza. – Myślę, że powinnaś z nim porozmawiać, upewnić się. Ja... wątpię, żeby chciał spotkać się ze mną w najbliższym czasie. – posłał jej smutny uśmiech, odchylając lekko głowę, gdy chłodny, grudniowy wiatr zakołysał zwieszonymi na czoło kosmykami włosów, kładąc dropiatość gęsiej skórki na zesztywniałym karku. Żałował, że nie mógł powiedzieć jej o wszystkim otwarcie, chociaż, gdy myślał o tym teraz, przypominając sobie zamgloną biel spojrzenia przyjaciela, wydawało mu się, że nawet gdyby chciał, nie byłby w stanie wyrazić się słowami, które zastygły mu w gardle, zbite w lepką masę – sekret ten ostatecznie nigdy nie powinien był do niego należeć.
– Może. – jego lico pojaśniało, gdy przemknął przez nie refleks krótkiego zamyślenia. – Podejrzewam, że nie zaszkodziłoby mi spróbować. – przez chwilę smakował jeszcze tę myśl na języku, przypominał sobie zaklęcia, których nie potrafił wypowiedzieć, ostateczności, której tak bardzo się obawiał. – Nie wiem, czy potrafiłbym wyrzec się tego na zawsze. – żeby zapomnieć o tych koszmarach, musiałbym zapomnieć o sobie samym. – Być może tylko na tydzień, kilka dni, jedno, słoneczne popołudnie. – odparł, uśmiechając się słabo, choć nie był pewien, czy była to prawda; nie chciał nigdy myśleć o sobie w sposób tak kategoryczny. Onieśmielony własnym zwierzeniem, wstał powoli, zatrzymując zmętniałe zielenią spojrzenie na smukłej twarzy Gudrun, po nierównej ścieżce świadomości ponownie przemknęła tymczasem osamotniona myśl, że mógłby odkryć przed nią trzymaną za zębami tajemnicę, że powinien ją odkryć. – Dziękuję.
Nie patrzył jej w oczy, kiedy mówiła, wzrok utrzymując gdzieś na wysokości dłoni, unosząc go jedynie na chwilę, jakby chciał upewnić się, że wciąż tu siedział – taktyka była naiwna i podejrzana, nie potrafił jednak zmusić się do zmiany postawy, wpatrując się w otwór trzymanego w rękach kubka, na którego dnie lśnił kawałek zmiękłej pomarańczy, zabarwiony winnym odcieniem czerwieni. Drgnął wyraźnie dopiero, gdy Gudrun chwyciła go za przedramię – uniósł głowę i uśmiechnął się blado, choć uśmiech ten był nieprzekonujący, wsunięty pomiędzy kąciki ust jakby z wysiłkiem; potrafił udawać, trzymając w dłoniach scenariusz, lecz teraz, nawet z przyjemnym szemraniem alkoholu, którego echo przetaczało się przez obolałe skronie, nie był w stanie ukryć swojego poruszenia wystarczająco dobrze, by przenikliwie spojrzenie przyjaciółki nie wychwyciło go z jego mimiki. Westchnął tylko cicho, przenosząc wzrok na skamieniałe oblicze Odyna, po czym znów spoglądając na twarz kobiety, tym razem bez obawy, za to z łagodnym wyrazem przeprosin, który rozrysowywał się na jego fizjonomii tak często, że niekiedy wydawał się być jej stałym elementem, jak oczy inkrustowane w równym odstępie od krótkiego nosa, wąskie usta i delikatne rysy kości policzkowych. Inny zabrzmiało w jej ustach jak łagodny wyrok, niedopowiedzenie.
– Gudrun – zaczął ostrożnie, dławiąc wyraz ulgi, gdy kobieta rozluźniła uścisk palców, zsuwając dłoń po zmiętym materiale jego płaszcza. – Myślę, że powinnaś z nim porozmawiać, upewnić się. Ja... wątpię, żeby chciał spotkać się ze mną w najbliższym czasie. – posłał jej smutny uśmiech, odchylając lekko głowę, gdy chłodny, grudniowy wiatr zakołysał zwieszonymi na czoło kosmykami włosów, kładąc dropiatość gęsiej skórki na zesztywniałym karku. Żałował, że nie mógł powiedzieć jej o wszystkim otwarcie, chociaż, gdy myślał o tym teraz, przypominając sobie zamgloną biel spojrzenia przyjaciela, wydawało mu się, że nawet gdyby chciał, nie byłby w stanie wyrazić się słowami, które zastygły mu w gardle, zbite w lepką masę – sekret ten ostatecznie nigdy nie powinien był do niego należeć.
– Może. – jego lico pojaśniało, gdy przemknął przez nie refleks krótkiego zamyślenia. – Podejrzewam, że nie zaszkodziłoby mi spróbować. – przez chwilę smakował jeszcze tę myśl na języku, przypominał sobie zaklęcia, których nie potrafił wypowiedzieć, ostateczności, której tak bardzo się obawiał. – Nie wiem, czy potrafiłbym wyrzec się tego na zawsze. – żeby zapomnieć o tych koszmarach, musiałbym zapomnieć o sobie samym. – Być może tylko na tydzień, kilka dni, jedno, słoneczne popołudnie. – odparł, uśmiechając się słabo, choć nie był pewien, czy była to prawda; nie chciał nigdy myśleć o sobie w sposób tak kategoryczny. Onieśmielony własnym zwierzeniem, wstał powoli, zatrzymując zmętniałe zielenią spojrzenie na smukłej twarzy Gudrun, po nierównej ścieżce świadomości ponownie przemknęła tymczasem osamotniona myśl, że mógłby odkryć przed nią trzymaną za zębami tajemnicę, że powinien ją odkryć. – Dziękuję.
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Pomnik Odyna – F. Baantjer & Bezimienny: G. Guildenstern Pon 27 Lis - 22:03
Jedyna okolicznością, w której traciła na moment kontakt z własnym ja i była w stanie odciąć się od konstruktu własnego charakteru, dźwiganych na barkach z mniejszym lub większym trudem doświadczeń, był moment, gdy przybierała formę białego niedźwiedzia i zatapiała się w otchłań przywołujących ją do siebie morskich głębin. Płynęła poprzez ciemność, pozwalając oczom przyzwyczajać się do nowej rzeczywistości, przenikając mętną transparentność wody i poszukując spojrzeniem interesujących okazów. Mimo że zachowywała w tych momentach całkowitą świadomość, to w pierwszych minutach przemiany miała wrażenie, że ona sama unosiła się gdzieś ponad tym wszystkim, była obserwatorem własnych zwierzęcych poczynań. Dopiero po jakimś czasie umysł łączył się w pełni z ciałem białego niedźwiedzia dryfującego gdzieś pośród fal.
Wyczuła nagły dystans, dostrzegła, że ucieka od niej wzrokiem jakby za wszelką cenę nie chciał spojrzeć jej w oczy. Zmarszczyła lekko brwi, przez twarz przebiegł cień niepokoju zagnieżdżając się w jej delikatnych rysach nadając twarzy wyraz nagłego zmęczenia. Co ukrywasz, Folke? Co ukrywasz, Björn? Odwzajemniła równie chwiejny, pozbawiony szczerości uśmiech, chociaż nie miała Baanjterowi za złe jego nagłego wycofania. Nawet jeśli łączyła ich przyjaźń, niewątpliwie kierowała nim równocześnie lojalność wobec jej młodszego brata.
- Dlaczego nie chciałby się z tobą spotkać? - zapytała, chociaż już gdy słowa padały jej z ust, przyszło jej na myśl, że pytanie to wybrzmi zupełnie retorycznie, nie doczeka się odpowiedzi. Może jedynie kolejnego przelotnego uśmiechu czy niewinnego wzruszenia ramion. - Dobrze. Tak zrobię. Porozmawiam z nim. - To brzmiało jak obietnica, której Folke może wcale od niej nie oczekiwał.
- To mogłoby działać jak przycisk - moglibyśmy pozwolić sobie na chwilę wyciszenia i zapomnienia dokładnie wtedy, gdy naszłaby nas na to ochota. A po ponownym nabraniu sił, wszystko mogłoby znowu wrócić do normy - zakończyła, na powrót przybierając nieco pozytywniejszy wyraz twarzy. - Cieszę się, że na siebie wpadliśmy, Folke. - Jeszcze raz mimowolnie ścisnęła go za ramię, także podnosząc się z miejsca. - Dałeś mi do myślenia. - Odnosiła się zarówno do ich ostatniej wymiany zdań, jak i jego tajemniczego wycofania w kwestiach dotyczących Björna. Jeśli miała poznać prawdę, musiała odkryć ją sama.
Gudrun i Folke z tematu
Wyczuła nagły dystans, dostrzegła, że ucieka od niej wzrokiem jakby za wszelką cenę nie chciał spojrzeć jej w oczy. Zmarszczyła lekko brwi, przez twarz przebiegł cień niepokoju zagnieżdżając się w jej delikatnych rysach nadając twarzy wyraz nagłego zmęczenia. Co ukrywasz, Folke? Co ukrywasz, Björn? Odwzajemniła równie chwiejny, pozbawiony szczerości uśmiech, chociaż nie miała Baanjterowi za złe jego nagłego wycofania. Nawet jeśli łączyła ich przyjaźń, niewątpliwie kierowała nim równocześnie lojalność wobec jej młodszego brata.
- Dlaczego nie chciałby się z tobą spotkać? - zapytała, chociaż już gdy słowa padały jej z ust, przyszło jej na myśl, że pytanie to wybrzmi zupełnie retorycznie, nie doczeka się odpowiedzi. Może jedynie kolejnego przelotnego uśmiechu czy niewinnego wzruszenia ramion. - Dobrze. Tak zrobię. Porozmawiam z nim. - To brzmiało jak obietnica, której Folke może wcale od niej nie oczekiwał.
- To mogłoby działać jak przycisk - moglibyśmy pozwolić sobie na chwilę wyciszenia i zapomnienia dokładnie wtedy, gdy naszłaby nas na to ochota. A po ponownym nabraniu sił, wszystko mogłoby znowu wrócić do normy - zakończyła, na powrót przybierając nieco pozytywniejszy wyraz twarzy. - Cieszę się, że na siebie wpadliśmy, Folke. - Jeszcze raz mimowolnie ścisnęła go za ramię, także podnosząc się z miejsca. - Dałeś mi do myślenia. - Odnosiła się zarówno do ich ostatniej wymiany zdań, jak i jego tajemniczego wycofania w kwestiach dotyczących Björna. Jeśli miała poznać prawdę, musiała odkryć ją sama.
Gudrun i Folke z tematu