:: Midgard :: Okolice :: Jezioro Golddajávri
Drewniane molo
2 posters
Mistrz Gry
Drewniane molo Pon 14 Gru - 23:19
Drewniane molo
Niedaleko głównej, piaszczystej plaży, nad jeziorem znajduje się także krótkie, drewniane molo. Konstrukcja ta z daleka przysłonięta jest przez rozłożyste gałęzie rosnących przy brzegu drzew, w związku z czym miejsce to nie jest znane wszystkim mieszkającym w Midgardzie galdrom, ci, którzy o nim wiedzą, niewątpliwie uznali je jednak za znakomite miejsce na odpoczynek w ciepłe, letnie dni. Poza zwieszeniem nóg z samego końca kładki oraz opalaniem się na jego drewnianych deskach, jest to także jedno z niewielu miejsc, gdzie bezpiecznie można skakać do wody, jest ona bowiem na tym obszarze wystarczająco głęboka i pozbawiona wyrastających z dna, grubych konarów, które znajdują się niekiedy przy plażach dookoła jeziora.
Arthur Mortensen
Re: Drewniane molo Sro 24 Sty - 17:49
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
16.05.2001
Niezgłębiona toń jeziora Golddajávri skrywała się, nawet przed czujnym wzrokiem galardów, mimo przeźroczystej górskiej wody, ta szarą mgiełką okrywała głębię, co domem była dla stworów i ryb zamieszkujących ten akwen. Majowe słońce czule pieściło, swymi promieniami niezmąconą taflę, jedynie wietrzyk z północnego zachodu, niósł na swych barkach tchnienie wiosny, a w nim – kwiecistą woń – nieodłączny symbol odrodzenia po długiej i mroźnej zimie. Mortensen trapiony nieprzyjemnymi myślami, jakby na przekór aurze, która ich otaczała; czuł się oszukany, zmanipulowany oraz wystawiony do wiatru, tak dosłownie, jak i w przenośni. W nerwach szukał od rana zajęcia, jakie może go pochłonąć i dać, choć pozorny upust dla szalejącej w piersi nawały. Nic jednak nie potrafiło skutecznie odpędzić szydzącego głosiku dobiegającego, gdzieś z tyłu głowy, co kpił jawnie z naiwności oficera Kompanii Morskiej. Dał się podejść, jak małe dziecko w ulicznej gierce hazardowej w „trzy kubki” – tu zawsze ponosiłeś porażkę. Wiedział o tym każdy, kto, choć w niewielkim stopniu zaznał życia ulicy i portowych karczm. Arthur, idąc tą logiką, powinien trzymać dłoń nieustannie na portfelu, a ostrożności szczypta nie powinna zagasnąć, ani na moment, zwłaszcza w karczmie i w obcym towarzystwie. Mimo to dał się podejść i z tego tytułu, był wielce niezadowolony, jego przemytnicza duma wyraźnie ucierpiała na tym zdarzeniu. Szukał więc wytchnienia w ramionach jeziora, te polodowcowe; zimne wody okrywały jego ciało, mimo że panował maj, tak czuł, jak w rozgrzane mięśnie wpijają się setki, jeśli nie tysiące lodowych igiełek, a jedynym sposobem, aby się przed nimi uchronić, był ruch. Dlatego burzył spokojną taflę, miarowo sunąć po jej powierzchni. To go uspokajało i oczyszczało umysł, niezależnie od trosk oraz warunków pogodowych; aktywność fizyczna, była najlepszym remedium na tę melancholię. Dotyk wody, niósł ukojenie sprawiał, że pragnął nurkować i dotknąć dna, a tam wszelka myśl odchodziła, zostawał tylko on i ten wszechogarniający spokój, ta cisza potrafiła działać cuda. Zahartowane ciało w mrozach podczas służby na statku, przy najgorszych z możliwych wichurach i nawałnicach, obecną temperaturę odbierało za luksus, wręcz wymarzona do tego, aby pływać i cieszyć się z dni pełnych słońca, śpiewu ptaków i przyrody, co zbudzona ze snu wzrastała z każdym dniem.
Wyłonił się niespodziewanie z objęć szarej toni, zwinnie podciągając się na drewniane molo, wyszedł z wody ociekając nią, a strużki kryształków kreśliły linie po jego umięśnionym torsie i ramionach, nim zdmuchnął je wiatr. Rzucone niedbale zaklęcie: „Heitr” rozgrzewa zmarznięte kończyny, a głębszy oddech wydobywa się z ust marynarza, który nagle kamienieje na widok rudowłosej złodziejki. Przez kilka uderzeń serca nie jest w stanie wydobyć głosu, a wszelka rozsądna myśl opuszcza jego umysł, (nie żeby wcześniej, w nim nazbyt często gościła), jego wzrok sunie po kobiecie, jakby jeszcze przez moment wahał się, czy aby to na pewno ona?
– Okradłaś mnie! – celuje palcem w jej kierunku, a twarz zwykle łagodna wykrzywia się w ponurym grymasie. W intensywnie błękitnych oczach migoczą iskierki wrogości. Wykonuje niepewny krok w kierunku złodziejki.